Proces twórczy może być też i tym nadzwyczaj szalonym, czyli może mieć tę krwistą lub nawet zbyt błotnistą głębię, ale od tego typu procesu twórczego bardzo wielu artystów ucieka, bo się go najzwyczajniej w świecie brzydzi wielu i to nie tylko ze względu na to, że jest dziwnym. Mowa tu głównie o tym, że taki proces wpycha w ten wir z nadzwyczaj węglistych myśli, a z niego bardzo ciężko się wychodzi, bo to ból i bardzo niskie szanse na oderwanie się od niego, czyli niewiele znaczące szanse na ten bardzo jedwabisty łyk powietrza. Dlatego bardzo wielu nie chce nawet lizać tych mrocznych tematów, ale między nimi są też tacy, którzy chcą i robią to na gęsto, choć udają ludzi zbyt intensywnie nurkujących w brylantowym uśmiechu poezji.
Początkowo w tym bardzo brylantowym pocałunku poezji nurkował też Marcin Kwidra. Siedemnastolatek, który imponował tym swoim dokładnym stylem bycia. Mowa tu dokładnie o tym, że wyrażał się on bardzo precyzyjnie, bo nie chciał tego by ktoś go źle zrozumiał. Dlatego używał wielu słów i po części mówił szybko, ale też i bardzo zrozumiale. Starał się też omijać w słowach tę zazwyczaj nieznaną terminologię, czyli znaczenie dość wielu słów opisywał, jeśli był pewnym tego, że jego rozmówca nie poznał danego określenia. Ten konkretny chłopak interesował się też rowerami i to tymi z nietypową ramą, czyli musiała mieć ona taki nietypowy i jednocześnie piękny kształt. Jej kolor też musiał być tym niemal nie spotykanym i dlatego właśnie młodzieniec ten stawiał na taki lśniący i dość intensywny błękit lub na taką matową i intensywną wiśnię, z tym że nie mogła ona być ciemną. Dzień przed swoimi szesnastymi urodzinami znalazł sobie taki bardzo ciekawy rower w sieci i prosił swoich rodziców przez trochę ponad godzinę o to, by mu go zamówili. Proszenie to było dostatecznie smacznym, bo rower ten miał takie wiśniowe dźwigienki hamulców i wiśniową ramę. Reszta jego osprzętu była albo szara, albo matowa i czarna. Wiele znaczyło też i to, że był to taki rower zjazdowy, który udawał bardziej zaawansowaną opcją i do tego idealnie nadawał się do pokonywania tras bezpośrednio powiązanych z takimi wymagającymi polnymi drogami, które na dokładkę były trudnymi ze względu na to, że to nie był piasek ubity, tylko taki niepokojąco luźny. Właśnie te drogi wybierał młody Marcin i to czasami nawet dwa razy dziennie, bo eksploatował swój barwny rower dość intensywnie i tak dość symbolicznie dbał o jego czystość. Jednym słowem mył go raz lub dwa razy w skali miesiąca, jeśli jeździł nim dość często. Wiele znaczyło też i to, że zgodnie ze wskazaniami elektronicznego licznika w ciągu roku pokonał trochę ponad osiem tysięcy kilometrów i dlatego ten miesiąc po swoich siedemnastych urodzinach miał już taką bardzo pociągającą sylwetkę. Miał on też bujną czuprynę, którą tworzyły jego lśniące brązowe włosy. Tylko że te jego zalety nie dla każdego znaczyły dostatecznie wiele, bo ten konkretny młodzieniec imponował głównie talentem, czyli malował takie bardzo ciekawe obrazy. Jednym z nich był obraz przedstawiający polny pagórek z całą masą barw. W tym konkretnym przypadku mowa o kwiatach, które tworzyły taką barwną szatę na tym pagórku. Ich barwność była rzecz jasna potulną i w minimalnym stopniu dziką. Istotnym było też i to, że trudno było się skupić na jednym wycinku tego pagórka, bo ta barwność tak jakby zmuszała osobę obserwującą ten obraz do koncentrowania się na wielu detalach, czyli do tego muskania płótna wzrokiem. Nad tym pagórkiem unosił się taki niebywale lekki i intensywnie kobiecy duszek, czyli taka mglista postać tak jakby polukrowana płatkami kwiatów wiśni. Wielu w postaci tej widziało pewną dziewczynę ze szkoły do której uczęszczał Marcin. Mowa tu o pewnej Anecie, która imponowała wzrostem, ale nie była nadzwyczaj wysoką. Jednym słowem ten jej wzrost był smacznym, bo był dość brylantowym wyróżnikiem. Wyróżniały ją też takie lśniące brązowe włosy i spojrzenie, które do pewnego stopnia było tym bardzo dorosłym, czyli dodawało jej tego szafirowego intelektu, ale najistotniejszy dla Marcina był jej uśmiech, który miał w sobie całą masę tej waniliowej magii i skrzydlatego owocowego posmaku. Dlatego ta konkretna dziewczyna bardzo podobała się temu młodemu malarzowi, choć nie był on typem takiego radykalnego i szybkiego nastolatka. Najczęściej omijał on tę konkretną dziewczynę, czyli mógł z nią wymienić zdanie lub góra trzy zdania w ciągu tygodnia. Najczęściej w jednym dniu i w te kilka lub kilkanaście sekund. Sytuacja między nimi zmieniła się dość znacząco w dniu, w którym to szkoła zakupiła ten konkretny obraz na płótnie. Rzecz jasna dzieło to malował przez jakieś siedemnaście dni, czyli jakieś trzy miesiące po swoich szesnastych urodzinach, a blisko cztery miesiące później rodzice Marcina wystawili ten obraz na aukcji, ale bez ceny minimalnej. Wiele znaczyło też i to, że jakieś trzy dni wcześniej kilka fotek tego konkretnego obrazu trafiło na portal społecznościowy. Młody twórca ich nie opublikował, bo nie miał do tego głowy, czyli opublikował je jego dobry kumpel, taki niepozorny Kamil, który słynął z tego, że wiele rzeczy robi i sprytnie i szybko. Właśnie jemu i tylko jemu Marcin pozwolił wykonać fotki tego obrazu, a wykonał je telefonem, czyli zrobił czternaście fotek w mniej niż dwie minuty, z liczby tej tylko trzy zostały opublikowane i to z takim smacznym wpisem. One doczekały się ponad czterdziestu udostępnień, a na profilu tego Kamila Aneta skomentowała te fotki aż trzy razy. W pierwszym komentarzu wspominała o plakacie, ale w drugim już pisała o tym, że ten jej pierwszy komentarz był jedynie takim zlepkiem wrażeń. Trzeci był chyba tym najciekawszym, bo wspominał o tym, że obraz ten namalował geniusz. Wszystkie te komentarze napisała ona w mniej niż dziesięć minut, czyli mogła je pisać w sposób dość chaotyczny, ale właśnie wtedy uzewnętrzniła swoje myśli przed Marcinem. Dlatego młodzieniec sfotografował inny swój obraz z kwiatami i to z takimi dzikimi, jakby uwięzionymi w nowoczesnym kanciastym dzbanie i wstawił fotkę tę w komentarzu wraz ze słowami „Takie cudo też mam”. Tego typu pokaz nie przekonał Anety do jego talentu, ale nieco namieszał jej w myślach, a trzy dni później szkoła zakupiła ten obraz z pagórkiem autorstwa Marcina, czyli pięć dni później zawisł on w górnym szkolnym korytarzu, w takiej dostatecznie pancernej gablotce, która była szarą i była też ramą tego konkretnego obrazu, ale wyglądała tak, jakby jakiś mechanik amator wykonał ją prawie dwadzieścia lat temu.