E-book
15.75
drukowana A5
73.69
Pogarda i miłość

Bezpłatny fragment - Pogarda i miłość

CZĘŚĆ DRUGA, TOM PIERWSZY

Objętość:
451 str.
ISBN:
978-83-8431-087-8
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 73.69

CZĘŚĆ DRUGA — Tom pierwszy

Rozdział 228

ROK PÓŹNIEJ


Minęło trochę czasu, odkąd Carlos Santa Maria odniósł miażdżące zwycięstwo. Nie było ono jego zasługą, ale lubił przypisywać je sobie, ponieważ ufał, iż Sonya zmądrzała dzięki jego słowom — po prostu długo zajęło jej przemyślenie całej sytuacji.


Popijał jedno z najlepszych win, siedząc przy stole i trzymając za rękę swoją kochankę, Andreę Monteverde. Czekali na obiad, nowi służący sprawiali się fantastycznie, byli niewidoczni, ale spełniali wszystko, co do nich należało.


— Widzisz, nasze życie ułożyło się jak najlepiej — tłumaczył brat Felipe. — Przeżyliśmy wiele burz, ale nareszcie jesteśmy razem i już nic nam nie zagraża.


— A Monica? Nadal nie masz z nią rozwodu.


— Ale będę miał — powiedział spokojnie mężczyzna. — Obiecałem jej to, co chciała, dlatego na pewno niedługo podpisze dokumenty. Wiem, trochę długo to trwa, ale na pewno w końcu zrozumie, że nic więcej nie uzyska. Nasza firma — bo i ty masz przecież w niej udziały — prosperuje, jak nigdy. Felipe podziewa się gdzieś daleko, nic nie przeszkadza nam w szczęściu.


— Nie martwisz się o córkę?


— Nie. Dzwoniła ostatnio do mnie, a przecież od prawie roku wiem, gdzie jest. Co prawda czuję się trochę obrażony tym, że poszła akurat do Gregorio, ale zrozumiałem jej krok — w końcu nie wiedziała, jak zareaguję, byliśmy wtedy skłóceni. Podejrzewam, że zamierza wrócić do domu i właśnie po to chce się z nami spotkać.


— Ze mną też? — skrzywiła się Andrea.


— Tak — odparł Carlos. — Co powiesz na pogodzenie się z nią, skoro macie tego samego ojca, a kość niezgody została między wami zakopana? Przecież nie ma już tego, który tak ci przeszkadzał.


— Może i masz rację — wzruszyła ramionami kobieta. — Ona nic nie zawiniła, dała się tylko omotać.


— To mi się podoba! — ucieszył się Santa Maria. — Moja cała rodzinka będzie już niedługo razem. A przynajmniej ci, za których ich uważam.


— A co stało się z tymi dwiema kobietami, które przyszły tutaj i miały zamiar wepchać się do mojego pokoju?


— Ach, Graciela i Dolores — roześmiał się Carlos. — Cóż, przeżyły niemiłe rozczarowanie, kiedy spotkały w swoim byłym domu kogoś takiego, jak ja. Ciekawe, gdzie się teraz podziewają.


— Potrafiły się wykłócać kilka godzin — przypomniała sobie Andrea.


— A kiedy wreszcie uwierzyły, że nie mają tu czego szukać, rzuciły na nas przekleństwo — śmiał się już otwarcie brat Felipe. — Dwie wiedźmy.


Nie tylko im się wszystko układało. Dobrym zdrowiem i życiem cieszył się również opiekun i ojciec Sonyi w jednym, Gregorio Monteverde. Siedział objęty ze swoją przyszłą żoną, Barbarą, która dziękowała mu za zajęcie się jej synem. A właściwie oboma.


— Zrobiłeś z niego człowieka — kończyła swoją wypowiedź kobieta. — Dobrze sprawuje jako szofer?


— Bardzo dobrze, aż jestem zdziwiony — przyznał Gregorio. — Ale cieszę się, że tak jest, to przecież twoje dziecko.


— Raul nie jest zbytnio szczęśliwy, że ma brata tak blisko siebie, ale liczę, że kiedyś poznają się bliżej. Żal mi tylko, że Virginia nie dożyła tych czasów.


— Ciekawe, co się z nią stało… — zamyślił się Monteverde. — Policja przypuszcza, że została zamordowana, ale ciała nadal nie znaleziono.


— Biedna dziewczyna...Nie miałam pojęcia, że mój syn tak ją katował.


— Na szczęście Manolito wyrasta na prawdziwego mężczyznę.


— I to wszystko dzięki tobie… — Barbara pocałowała kochanka i miała zamiar coś powiedzieć, ale nie dopuścił jej do słowa. Stanowczo wolał pocałunki od rozmowy na temat Fernandeza.


W drugim pokoju było również tak samo zgodnie i szczęśliwie. Zupełnie, jakby niebo otworzyło się dla tych, którymi niedawno jeszcze tak bardzo gardziło.


— Wiesz… — Daniel przeciągnął się na łóżku. — Masz cudowne dzieci.


— O nie, kochanie — odparła Sonya, leżąc obok chłopaka i pieszcząc go delikatnie palcem po nagiej klatce piersiowej. — Nie ja mam, a my mamy.


— Zostałem takim młodym ojcem — udał załamanie Ramirez. — Ale cieszę się, że mam takie aniołki przy sobie. I mam tu na myśli również ciebie.


— Nasz ślub, Danielu — przypomniała mu dziewczyna.


— Co z nim?


— Kochamy się przed ślubem. Czy to przystoi? — żartowała Sonya.


— A maluchy? One nie wzięły się znikąd. Jesteśmy niepoprawni, do ołtarza pójdziemy z dziećmi na rękach.


— Są takie mądre, że aż mnie to zadziwia, Danielu. A na chrzcie prawie nie płakały.


— Póki nie wziąłem ich w ramiona! — obruszył się Ramirez. — Jakby mnie nie kochały.


— To było rok temu — zwróciła mu uwagę dziewczyna. — Teraz cię uwielbiają. Nie widzą świata poza ich tatusiem.


— Jedno mnie tylko dziwi...Co się stało z twoją matką? — zmienił nagle temat chłopak.


— Nic — odparła spokojnie narzeczona. — Jakiś czas temu dzwoniła do mnie i mówiła, że układa jej się z Victorem bardzo dobrze. Przez pewien czas był jakiś dziwny, ale potem się uspokoił. Nie chciał jednak powiedzieć, o co mu chodziło.


— A dziecko? Jak się miewa tamten maluszek?


— Ach, Mauricio. Wszystko z nim w porządku. Nie przejmuj się tak naszą przyszłością, kochanie. Wiele przeżyliśmy, ale koniec z tym, teraz czeka nas jedynie szczęście.


— Jesteś taka słodka… — Ramirez przysunął się bliżej, nie dosyć mu było ciała dziewczyny.


Wszędzie radość, wszędzie miłość. Istniał jednak jeden dom, który z zewnątrz wyglądał tak samo, jak zwyczajne budowle, jednakże w środku przypominał coś zupełnie przeciwstawnego. Jeśli większość pomieszczeń była normalna i nie kojarzyła się z niczym dziwnym, to na samym końcu budynku…


Właścicielka rezydencji, Valeria Guardiola, szła powoli po schodach na górę, właśnie do tego pokoju. Zdążyła zawahać się i nawet westchnąć kilka razy, zanim dotarła wreszcie na szczyt i zapukała do drzwi.


— Wejść — usłyszała krótkie polecenie.


Otworzyła drzwi i wolną ręką — ponieważ drugą miała zajętą, gdyż niosła tacę z posiłkiem — sięgnęła do włącznika światła.


— Zostaw, proszę — powstrzymał ją ktoś siedzący w kącie, w całkowitej ciemności. Okna były przesłonięte zasłonami w ten sposób, że nie przepuszczały ani grama słońca. — I przepraszam, sądziłem, że to służba.


— Nic nie widzę.


— Wiem. Wybacz mi to dziwactwo.


Ostrożnie postawiła tacę na stojącym obok wejścia stoliku, mając nadzieję, że niewielkie oświetlenie z korytarza pozwoli jej nie zrzucić wszystkiego na podłogę.


— Przyniosłam ci coś jedzenia. Nie zszedłeś na śniadanie.


— Zabierz to, proszę.


— Znowu to samo! — westchnęła ciotka. — Już i tak przypominasz mi szkielet, a ostatnio jesz coraz mniej. Łykasz tylko te tabletki. Ricardo, to cię zniszczy.


— Ciociu, mówiłem ci już, że nie jestem głodny — powtórzył bez zniecierpliwienia Rodriguez. — A muszę się przecież leczyć, sama mi opowiedziałaś, co wyrabiałem tamtego dnia, kiedy Sonya…


Urwał. Nigdy nie wspominano tutaj wydarzeń sprzed roku — poza jednym razem, kiedy dowiedział się, do czego prawie doprowadził.


— Siedzisz w tej ciemności już tyle czasu, wychodzisz tylko co jakiś czas na posiłki, nawet detektywa przyjmujesz w tym…


— Grobowcu? Tak, to doskonałe określenie. Rok temu mnie pogrzebano, ale wstałem, jak widzisz. Silniejszy, nowy, odmieniony. Nie martw się o mnie.


Kiedy uczynił pewien ruch ręką, wiedziała, że rozmowa jest skończona. Broń Boże jej nie wyrzucał, ale dawał jej w ten sposób do zrozumienia, że chce pogrążyć się w myślach, lub po prostu odpocząć. Gestem tym było delikatne postukanie w blat drugiego ze stolików, tego bliżej fotela, na którym siedział.


Kilka chwil później, kiedy został sam, wyćwiczonymi do poruszania się bez oświetlenia palcami wybrał numer na komórce. Nikły promyk padł na jego dłoń z ekraniku telefonu, ukazując faktycznie dosyć szczupłą kończynę. Nie była jednak chuda, wydawała się nawet mocna i pewna siebie, jakby przeżycia utwardziły jej właściciela, zamieniając go… w kamień. Czy jednak był nim i od wewnątrz?


— Detektywie, ma pan dla mnie coś nowego? — rzucił do słuchawki.


— Nie, nadal to samo. Nasz obiekt mieszka u ojca, zadaje się z tym samym chłopakiem i cały czas przebąkuje coś o ślubie podczas randek. Szefie… śledzę ich już prawie rok. Kiedy to się skończy?


— Kiedy ci powiem! — warknął Ricardo. — W końcu dobrze ci płacę. A jak tam dzieci?


— W porządku. Będę nadal wykonywał swoją robotę. Maluchy są bezpieczne, Marco trochę chorował, ale to nie było nic poważnego. Za to Raquel jest zdrowa jak ryba.


— Marco, Raquel… — powtórzył bezwiednie Rodriguez.


— Co mówisz, szefie?


— Nic, nic — otrząsnął się mężczyzna. — Jak coś się zmieni, daj mi znać.


Zakończył połączenie i odłożył telefon. Sam nie wiedział, po co to robił. Od tylu dni wynajęty specjalnie na tą okazję człowiek chodził krok w krok za Sonyą, Danielem i dziećmi, ale czy to miało jakikolwiek sens? Czy nie było po prostu katowaniem się za życia?


— Nie! — powiedział sam do siebie Ricardo. — Nie mogę przestać! Muszę ich pilnować! A nuż coś się stanie, a nuż ten Wymoczek skrzywdzi moje maleństwa?!


~ Nie są już twoje, straciłeś je ~ podpowiedział mu jakiś wewnętrzny głos, ale nie zwrócił na to uwagi.


Kiedyś myślał, by oskarżyć Sonyę o porwanie, ale odstąpił od tego zamiaru. Kiedyś działał mu na nerwy fakt, iż nie dostały tych imion, co powinny. Teraz już nie, teraz wszystko było inaczej. On był inny.


Pogładził się po gęstej brodzie, dodając:


— Nie będę teraz skazywał moich dzieci na traumę bezsensownych potyczek o ojcostwo. Niech Wymoczek się nimi zajmie. W odpowiednim momencie poznają, kto jest ich prawdziwym ojcem. A wtedy ani ty, która mnie porzuciłaś, kiedy cię najbardziej potrzebowałem, ani Danielito nie będą mieli nic do gadania. Maluchy będą ze mną. I tylko ze mną.


Sergio Gera nie mieszkał w sierocińcu. Owszem, powinien, ale władza Guardioli sięgała dość daleko i pozwoliła mu przebywać w jej mieszkaniu aż do tej pory. Valeria chciała go nawet adoptować, ale chłopak nie zgodził się na to — był zbyt niezależny i nie pragnął, by to się zmieniło. Obserwował właśnie swojego rozmówcę spod przymrużonych oczu. Spotykali się od pewnego czasu, robili to potajemnie, by nikt nie odkrył ich spisku.


— Wiesz coś? — rzucił cicho Armando tak, by tylko tamten go usłyszał.


— Nie — zżymał się równie szeptem Odmieniec. — Ten bydlak zapadł się chyba pod ziemię.


— Musimy go znaleźć! — Cardona ledwo powstrzymał się, by nie walnąć pięścią w stół w ich ulubionej restauracji. — Na razie nic nie powiedział, ale może w każdej chwili zacząć gadać, a wtedy…


— W sumie nie powinienem się z panem wiązać, skoro po części przez pana zginął mój ojciec, ale…


— Nie przeze mnie! — zaprotestował żywo lekarz. — To Velasquez go wykorzystał, ja wkroczyłem już po jego śmierci pod kołami pojazdu.


— Ale krył pan mordercę! Przecież to on zlecił to zabójstwo!


— Miał zginąć nie twój ojciec, a niejaki Ricardo Rodriguez! Ale masz rację, pośrednio jestem winien. Braku kary dla tego gnojka. Pomogę ci, ale w zamian nie wydasz mnie przed policją, OK?


— OK, przecież już panu mówiłem! — przypomniał Gera. — Dorwanie go jest dla mnie ważniejsze od pańskiego nic nie wartego odkupienia.


Pewna kobieta przeciągnęła się na łóżku, witając promienie słońca, które wpadły jej do oczu i obudziły. Virginia czuła się szczęśliwa i brakowało jej tylko jednego — Bolivaresa. Co prawda Vargas kazał jej jeszcze czekać i po tamtym telefonie jeszcze bardziej tęskniła, ale skoro tego od niej wymagał, nie mogła sprzeciwić się woli swojego zbawcy. W końcu sam na pewno wiele ryzykował, nieważne, jakie były jego motywy.


W kolejnej jednak chwili jej ciało przeszedł głęboki dreszcz. Manolo. Ten człowiek kazał ją zabić, a ona będzie musiała jeszcze raz przed nim stanąć i zmierzyć się z nim oko w oko nie okazując ani grama strachu. Czy będzie do tego zdolna, czy da radę, czy podoła temu trudnemu zadaniu? Przecież był nadal jej mężem i jeśli wróci, czeka ją rozwód i walka z tym potworem!


— Musi mi się udać! — powiedziała sama do siebie. — Nie mogę wiecznie się go bać! To tylko człowiek, tak samo, jak ja! Zemszczę się na nim za każde upokorzenie, zemszczę się…


Przerwała, bo sama przestraszyła się siły brzmiącej w jej głosie. A więc jednak może, jednak potrafi. Pokaże Victorowi, że się do czegoś nadaje. Że zasługuje na jego miłość i wybaczenie.


Felipe i Monica. Para osób, które straciły złudzenia, straciły marzenia o wielkiej fortunie, o łatwym zysku. Oboje rozgoryczeni, źli, wściekli, pocieszali się od roku w łóżku, przychodząc na zmianę jedno do drugiego.


— Kretyn! — zżymała się Abreu, myśląc o Ricardo, który jednym dokumentem zniszczył jej plany. — Musiał akurat rozstawać się z tą dziewuchą tuż przed tym, jak Santa Maria miał mi oddać firmę?


— Kretyn! — irytował się brat Carlosa, mając na myśli kilka osób — swojego brata właśnie, Gregorio, który go upokorzył i ojca, który nie zapisał mu prawie nic. A po części też Bolivaresa, który odebrał mu Vivianę i jej miłość.


— To jak się zemścimy? — spytał Felipe po kolejnym drapieżnym seksie.


— Nie wiem! Może porwiemy mu te dzieciaki?


— I co, będziesz je przewijała? — skrzywił się mężczyzna.


— Wynajmiemy opiekunkę — zapaliła się kobieta. — Dobrze jej zapłacimy i nic nie powie. Może nawet odnajdziemy Rosę, o której mówił mi kiedyś Carlos.


— One są pod opieką Monteverde, nie zapominaj — przypomniał skrzywiony Santa Maria — zaczynał go boleć brzuch i nie wiedział, od czego.


— I co z tego? Jak dobrze poszukać, może znajdzie się ktoś, kto nam pomoże.


Gustavo. Ten człowiek na pewno zrobiłby dla niej wszystko. O ile jeszcze żyje. Brat Maribel, kobiety, która strzelała do niej na ślubie, ale jakimś cudem się wymknęła z rąk sprawiedliwości. Nigdy nie oskarżono siostry Moreni, ale Abreu była pewna, że to ta kobieta była niedoszłą zabójczynią.


W innym pomieszczeniu pewna matka spokojnie przewijała swoje maleńkie jeszcze dziecko. Jej przyszły małżonek wyszedł na chwilę coś kupić, wiedziała, że nie będzie czekać na niego zbyt długo, gdyż zawsze wracał do domu jak na skrzydłach. Kochał ich oboje i już niedługo mieli się pobrać. Zaczęli swoją znajomość od knowań i przeciwnych zamierzeń, teraz tworzyli zgodną i bardzo szczęśliwą parę.


Gdy kilkanaście minut później zadzwonił telefon, Viviana odebrała jedną ręką połączenie, drugą nadal trzymając Mauricio w ramionach.


— Słucham?


Przez kilka dobrych chwil osoba po drugiej stronie słuchawki nie wiedziała, co ma powiedzieć. Zaskoczyła ją obecność kobiety w mieszkaniu Victora, ale skoro wcześniej poprzysięgła sobie, że stawi czoła wszystkim przeciwnościom, to nie mogła się teraz wycofać.


— Poproszę z doktorem Bolivaresem — powiedziała, ukrywając drżenie w głosie.


— Victora nie ma, wyszedł do sklepu, czy coś mu przekazać? — spytała była żona Carlosa, pewna, iż dzwoni któraś z byłych pacjentek jej chłopaka.


— W sumie to tak. Proszę mu powiedzieć, że szuka z nim kontaktu jego...narzeczona.


— Słucham? — w tonie Viviany dało się słyszeć tylko zdumienie. — Przepraszam, ale to jakiś kiepski żart. Widzi pani, mieszkam z nim od ponad roku i mamy zamiar się pobrać, więc pani idiotyczne telefony nie budzą we mnie zazdrości.


— Pobrać? — pytanie Virginii padło równocześnie z płaczem dziecka na rękach jego matki. — I co to za niemowlę słyszę w tle?


— Proszę sobie wyobrazić, że moje! — słowa kobiety stwardniały, miała dosyć tej dziwnej rozmowy. — Moje i pani…„narzeczonego” — zakpiła Viviana. — A teraz odkładam słuchawkę i proszę więcej tu nie dzwonić. Następny telefon zaowocuje zgłoszeniem całej sprawy na policję.


— Nie boję się pani! — rzuciła do słuchawki Virginia, ale w odpowiedzi usłyszała tylko przeciągły sygnał w telefonie.


Usiadła na łóżku w zgoła odmiennym nastroju, niż przed chwilą. Victor Bolivares miał już kogoś i ten ktoś miał z nim dziecko. Czy to możliwe? Otarła dłonią czoło, nagle czując się spocona od wewnątrz i od zewnątrz. Minęło już tyle czasu, miał więc prawo...Nie, nie podda się! Nigdy więcej odpuszczenia walki o swoje! Musi się najpierw dowiedzieć, czy ma rację, czy naprawdę rozmawiała z przyszłą żoną doktora… A jeśli tak, to jak najszybciej wracać do domu i przekonać się, czy czasem lekarz nie żeni się tylko z rozpaczy.


Samochód Daniela Ramireza krążył szybko po uliczkach Acapulco, kierując się w stronę rezydencji Carlosa Santa Maria i jego przyszłej małżonki. Sonya postanowiła odwiedzić oboje już dzisiaj, czuła tęsknotę za człowiekiem, który bądź co bądź był jej ojcem i chciała z nim porozmawiać. Wiedziała, że nie uniknie rozmowy z Andreą, ale była na nią gotowa. W końcu gdyby wcześniej posłuchała Monteverde, nie przeżyłaby tylu strasznych tragedii. O nie, z całą pewnością Ricardo nie był mężczyzną dla niej i dobrze, że zdała sobie teraz z tego sprawę.


Spojrzała na chłopaka, który pewnie kierował pojazdem — o tak, to było spełnienie jej marzeń. Był silny, ale zarazem czuły i opiekuńczy, miał normalną przeszłość, nie kłamał jej w niczym, nie miał żadnych mroków w przeszłości… Daniel Ramirez dawał jej spokój, oparcie i miłość. Ironią losu było to, że był bratem jej zmarłego Julio, ale może to właśnie tak miało być? Może to jej były chłopak tak ich połączył? Uśmiechnęła się do siebie, szepcząc podziękowania dla młodszego Ramireza.


— Co mówisz? — spytał Daniel.


— Nic takiego. Dziękowałam twojego bratu, że postawił cię na mojej drodze.


— I to jest to nic takiego? — roześmiał się kierowca. — Ale masz rację, Julio zrobił dla nas wiele — przecież gdyby nie on, nigdy bym cię nie poznał. Gdyby żył, ty byłabyś jego kobietą, ale skoro stało się tak, jak się stało…


— A co z twoją zemstą? — zmieniła nagle temat dziewczyna. — Chyba nie wybaczyłeś niczego rodzicom?


— O nie! — Ramirez zacisnął palce na kierownicy. — Ale na razie poczekam. Kiedy uderzę, nic z nich nie zostanie. Pomożesz mi?


— Wiesz, że tak. Nigdy nie zapomnę, jak zginął Julio. Ale co zrobimy z Gracielą? Straciła dziecko i teraz już nie możemy się do niej zbliżyć.


— Ona też się doczeka. Na razie została wyrzucona z rezydencji twojego ojca, a to dla niej ogromne upokorzenie. Fakt, iż dopuściła do śmierci mojego bratanka, jeszcze bardziej ją pogrążył. Ale najpierw moi rodzice, bo oni są najbardziej winni.


Byli tak pogrążeni w rozmowie, że nie zauważyli jadącego z prawej strony samochodu i kilka sekund później zderzyli się z nim z głośnym hukiem. Ramirez poleciał do przodu, ale zdążył zahamować przed wypadkiem, tak, że nie odniósł większych obrażeń poza kilkoma stłuczeniami. Sonya krzyknęła przeraźliwie, ale jej też się nic nie stało, drugi kierowca zareagował bowiem podobnie do Daniela i też w ostatniej chwili nacisnął hamulec.


— Do jasnej cholery, jak jeździcie?! — wrzasnął na nich tamten, wysiadając błyskawicznie z wozu. Był wściekły, ale nie tylko z powodu zderzenia, ale i w konsekwencji pewnych wydarzeń z jego życia…


— Spokojnie, spokojnie, pokryję wszystkie szkody! — zamachał rękami Ramirez, który czuł się — i był — winny tego zdarzenia. Wysiadł z wozu i podszedł do pojazdów, by ocenić szkody, jakie spowodował swoją nieostrożnością.


Sonya została w samochodzie nie tylko dlatego, że nie znała się za dobrze na stłuczkach. Miała też drugi, o wiele ważniejszy powód. Widziała bowiem doskonale, kto jest kierowcą poszkodowanego pojazdu i od razu poznała Pedro Velasqueza.


Nie dość na tym. Akurat dzisiejszego dnia Ricardo Rodriguez musiał opuścić domowe zacisze i udać się na badania do kliniki lekarza, który go prowadził. Nie lubił tego, ale taka była konieczność. I to właśnie on siedział na miejscu pasażera i jak orzeł wpatrywał się w Sonyę.

Rozdział 229

Ricardo wysiadł z samochodu z godnością i z lekkością nastolatka. Spokojnie podszedł do miejsca zdarzenia i spytał Pedro o uszkodzenia. Kiedy słuchał wyjaśnień szofera, Ramirez wpatrywał się jak w bombę z opóźnionym zapłonem w swojego byłego rywala, jednakże Rodriguez nie zwracał na niego najmniejszej nawet uwagi.


— W takim razie to nic poważnego — stwierdził potem pracodawca Pedro. — Czy ten młodzieniec zapłaci za szkody?


— Owszem, tak powiedział — odparł Velasquez, zachowując kamienną twarz, chociaż wiedział, kto w nich wjechał.


— Słyszałeś, chłopcze — Ricardo obrócił się do Daniela. — Masz pokryć uszkodzenia, podam ci zaraz moje dane.


— Przecież je znam! — eksplodował brat zmarłego Julio. — Znamy się nie od dzisiaj, a ty udajesz, że widzisz mnie pierwszy raz w życiu!


— Świetnie, przynajmniej nie zapomnisz mi wysłać czeku — odrzekł mu całkowicie bez gniewu były narzeczony Sonyi Santa Maria.


— A może przestaniesz się popisywać i zrzucisz tą idiotyczną maskę i powiesz mi, co tak naprawdę o mnie myślisz? — prowokował Daniel. Właśnie przypomniała mu się sytuacja, kiedy oberwał w domu człowieka, który teraz stał przed nim i okazywał swoją pogardę, nie przyznając się do ich znajomości. Tego Ramirez nie mógł puścić płazem, żeby być nadal mężczyzną w oczach Sonyi — był pewien, że ich obserwuje — musiał się zemścić, okazać wyższość nad tym gnojkiem.


Nie przyznawał się nawet sam przed sobą, że w głębi duszy wciąż bał się, że któregoś dnia skrzyżują się drogi Sonyi i Ricardo i wróci ich dawna miłość.


— Co ja myślę? Że jesteś bardzo emocjonalnym gościem, który zaczepia obcych! — odparował Ricardo bez zmrużenia oka.


— Słuchaj, jeśli zamierzasz odgrywać tutaj przed Sonyą i przede mną nieczułego faceta, traktując mnie jak byle śmiecia, to zaraz zobaczymy, kto tu jest co wart!


— Uspokój się, kogucie! — szef Pedro udzielił reprymendę Danielowi najspokojniejszym tonem, na jaki go było stać. — Zachowujesz się, jakbyś chciał się bić na środku ulicy.


— A może właśnie o to mi chodzi? — podjął rękawicę Ramirez.


Sonya położyła rękę na mechanizmie do otwierania drzwi, wyczuwając wiszącą w powietrzu awanturę. Nie miała najmniejszej ochoty spotkać się z Ricardo, ale musiała być gotowa w razie potrzeby bronienia syna Fernando przed tym… wariatem.


— Nie zamierzam się z tobą bić — skrzywił się Ricardo. — Jesteś małolatem, który wjechał w mój samochód, nie mam powodu cię bić… o ile mi zapłacisz.


— Zapłacę ci po gębie! — nasrożył się syn Fernando — nie cierpiał być lekceważony, miał wrażenie, że Rodriguez naigrawa się z niego i kiedyś odbierze mu Sonyę. Kierowany bardziej strachem, niż gniewem, zamachnął się w kierunku twarzy byłego rywala, ale nie zdążył go uderzyć. Sam oberwał w żołądek tak mocno, że zwinął się na ziemi.


— Skoro cię nie stać na zapłatę, odpuść sobie — rzucił syn Cataliny i odwrócił się w kierunku pojazdu, chcąc do niego wsiąść. — Pedro, jedziemy dalej — zwrócił się do kierowcy.


— Nigdzie nie pojedziesz, najpierw policzymy się ze sobą! — Jakimś cudem Daniel wstał dosyć szybko z ulicy i skoczył ku przeciwnikowi. — Musimy się wreszcie rozliczyć, w końcu rozstrzygnąć pewną sprawę. Obiecaj mi, że nigdy nie zbliżysz się do Sonyi!


Zanim Ricardo zdążył się odezwać, dziewczyna już stała przy Ramirezie, otaczając go opiekuńczym ramieniem i wyraźnie zamierzała coś powiedzieć.


— To wy wbiliście się w mój samochód, a nie ja w wasz. — Ricardo wzruszył ramionami, nie patrząc w ogóle na Sonyę. W przeciwieństwie do niej, która wpatrywała się w niego przez cały czas. Zmiany, jakie odnotowała, zaszokowały ją do tego stopnia, że przez moment po prostu patrzyła na byłego narzeczonego.


— Jak ty wyglądasz… — wydusiła wreszcie.


— Kto, ja? — obrócił się do niej przodem.


— Zupełnie, jakbyś postarzał się o dwadzieścia lat… — nieświadomie wysunęła rękę i próbowała dotknąć jego policzka.


Czas się zatrzymał. Przez ułamek sekundy wszystko trwało w zawieszeniu, jakby czekając na to, co zrobi Rodriguez. A potem, zaledwie krótkie mgnienie oka później, cały świat wrócił do normy.


— Nie dotykaj mnie! — odsunął się od niej z obrzydzeniem. — Brzydzę się takimi, jak ty.


— Ja musiałam...przecież napisałam ci w liście...bałam się o dzieci i…


— Przestań mu się tłumaczyć! — wrzasnął nie panujący nad sobą Daniel.


— On ma rację — rzekł spokojnie Ricardo, chociaż głos mu drgnął pod koniec. Odchrząknął, próbując to ukryć i zaraz dodał już normalnym tonem: — Nie musisz mi niczego wyjaśniać. To twoje dzieci, panienko Santa Maria! I tylko twoje!


Chwilę później odjeżdżał już z miejsca wypadku, pilnując, czy Pedro da sobie radę z wykręceniem zza samochodu Ramireza.


Felipe Santa Maria być może rozpaczliwie poszukiwał pieniędzy i poprawienia swojego losu, a już najbardziej zemsty, ale nie był głupi. Porwać dzieci Sonyi równało się porwać wnuki Gregorio, a tego nie mógł się dopuścić niezależnie od tego, jak wielką miał na to ochotę. W sumie nic go nie łączyło ani z tą dziewuchą, ani z jej bachorami — byli to przecież potomkowie Monteverde, a nie Santa Maria. Zarówno u jednych, jak i drugich miał jednak przechlapane. dokąd więc miał się udać, by uzyskać jakikolwiek profit?


Valeria — wpadło mu nagle do głowy, kiedy rozmyślał przy kieliszku po wyjściu Monici z jego mieszkania. Guardiola miała mnóstwo pieniędzy i na pewno nie odmówi mu małej pomocy… o ile odpowiednio się jej odwdzięczy. Czy istnieje jednak możliwość, aby w jakikolwiek sposób się do niej zbliżyć? I czy ma być to szantaż, czy raczej coś zupełnie innego?


Dwie minuty później wybierał już numer do rezydencji ciotki Ricardo.


Carlos nareszcie był szczęśliwy. Ze śmiechem przypominał sobie, jak to ufał Vivianie i dawał się nabierać na jej sztuczki. Śmiał się tylko z własnej głupoty, wszakże jej postępowanie nie należało do nienagannych. Po tylu latach udało mu się w końcu zasiąść na fotelu prawdziwego zarządcy własnego życia. Miał też u boku swoją ukochaną, tą, którą wkroczyła do tego mieszkania za sprawą jego rodziny i od razu podbiła jego serce.


— Felipe nie wiedział, co czyni, sprowadzając cię tutaj.


— O tak, tym wywołał wszystkie następne wydarzenia — zgodziła się z nim Andrea.


— Gdyby nie ty, dalej siedziałbym na piętrze i czekał na śmierć. Może dzieliło nas wiele rzeczy, ale jedno nigdy nie umarło — nasza miłość. Do tej pory pamiętam, jak trzymałaś mnie za dłoń w szpitalu.


— Niedługo odzyskasz córkę i nareszcie twoja rodzina zacznie wyglądać tak, jak powinna od zawsze.


— Zemściłem się na Felipe, odrzuciłem Monicę, czegoż jeszcze więcej chcieć? A wiem — zastanowił się Carlos. — Jestem ciekaw, gdzie jest Viviana. Ostatnio nie potraktowałem jej chyba zbyt dobrze, a to w końcu matka Sonyi.


— Nie widziałam też Victora — może wartoby go odszukać? Tak długo nam pomagał.


Rozmowę przerwał im dzwonek do drzwi. Kiedy tylko służba zaanonsowała odwiedziny Sonyi i Ramireza, para zeszła na dół i przywitała się z młodymi.


— Tato, mam prośbę — rzuciła dziewczyna, zanim na dobre się rozsiedli. — Chcę się pobrać z Danielem jak najszybciej. A potem wyjechać stąd jak najdalej.


— Dobrze, nie ma sprawy, chociaż jestem zdziwiony tym pośpiechem. Gregorio o tym wie? — spytał Santa Maria.


— Nie, podjęłam decyzję przed momentem, nawet Daniel nic o tym nie wiedział.


Istotnie, Ramirez był tak samo zaskoczony, ale uścisnął rękę Sonyi na znak radości.


— Co się stało? Mieliśmy nieco inaczej rozłożyć naszą przyszłość, prawda? Mówiłaś coś o rozmowie, potem o zakopaniu topora wojennego i ponownym staniu się rodziną, a teraz chcesz zabrać mojemu narzeczonemu wnuki? — wtrąciła się Andrea. — Czyżbyś chciała go z nimi rozdzielić?


— Nie, nie! — żywo zaprotestowała dziewczyna. — Tylko boję się, że pewna osoba może spróbować je nam odebrać.


— Przecież się zrzekł ojcostwa? — zdumiał się Carlos, w lot łapiąc, o co chodzi.


— Zrzekł? — powiedzieli równocześnie Ramirez i Sonya. — On niczego się nie zrzekł! To ja od niego odeszłam, bo się bałam, że skrzywdzi dzieci, ale nigdy nie rozmawialiśmy na temat przyszłości maluchów!


— A to bydlę! — skrzywił się Santa Maria. — Okłamał nas. Powiedział, że uzgodniliście rozstanie i on zrzeka się opieki nad dziećmi.


— Boję się — wyszeptała dziewczyna. — On coś kombinuje. Spotkaliśmy się dzisiaj na ulicy, Daniel przez przypadek w niego wjechał i Rodriguez zachowywał się jak szaleniec. Zimno, spokojnie odnosił się do Daniela, ale wiem, że to tylko przykrywka. Muszę stąd uciekać.


— A Gregorio? On nic nie może zrobić? — pytała Andrea.


— Wolałabym, żebyś to ty mi pomógł, tato. Wiem, mieszkam teraz u niego, ale ty pomożesz mi… lepiej.


Sama przed sobą bała się przyznać, że obawiała się reakcji Gregorio. Owszem, ojciec był ostatnio bardzo opiekuńczy, ale aż za bardzo. Przecież dobrze pamiętała, jak kiedyś — z zupełnie innego powodu, ale jednak — kazał zabić Ricardo. A nuż teraz uzna, że to jest najlepszy wyjście? A śmierci byłego kochanka nie chciała. W końcu był ojcem jej dzieci.


Po wyjściu z kliniki Ricardo wrócił od razu do posiadłości i zajął się dokumentami. Porządkowanie spraw przerwał mu jednak Enrique, który z wyraźnym zainteresowaniem obwieścił po wejściu do gabinetu:


— Ktoś do pana. to… kobieta.


— Hm? — podniósł głowę Rodriguez. — Jak ma na imię?


— Mayrin, szefie.


— Ach, Mayrin, wpuść ją natychmiast! — rozjaśnił się gospodarz.


Enrique uniósł brew, zdziwiony ponad miarę zachowaniem szefa, ale wykonał polecenie i posłusznie się ulotnił.


Mayrin była wysoką, czarnowłosą kobietą w wieku około trzydziestu kilku — czterdziestu lat. Kiedy podchodziła do gospodarza, dało się zauważyć jej odkryte, długie i zgrabne nogi. Wymalowane usta dodawały tylko efektu i onieśmielały elegancją, tak samo, jak cały ubiór kobiety.


— Witaj, kochanie! — przywitał się Rodriguez. — Tęskniłem za tobą.


— Co tak oficjalnie? — zaśmiała się Mayrin i zdecydowanie pocałowała Ricardo w usta, zarzucając mu przy okazji ręce na ramiona.


Viviana nie myślała wcale o tamtym tajemniczym telefonie, nie spytała nawet o niego swojego chłopaka. Zapewne dzwoniła jakaś nawiedzona fanka jej doktora, która zakochała się w swoim lekarzu i teraz go gnębi. Nie wierzyła, by Victor miał kiedykolwiek kochankę, by kiedykolwiek zdradzał byłą żonę Carlosa, miał przecież z nią dziecko i zachowywał się tak, jakby dopiero co się poznali i podrywali się nawzajem. Nie, nie będzie psuć sobie radości bycia jego narzeczoną i opieki nad jego dzieckiem. Zbyt wiele już wycierpiała, żeby teraz zaprzątać sobie głowę głupotami.


Skąd mogła wiedzieć, że kilka minut po tym epizodzie Vargas decyduje się wracać do Meksyku i razem z Virginią stoją w odprawie na lotnisku?


Gabriel Abarca ułożył sobie jakoś swój związek z Allisson i chociaż nie byli oficjalnie ze sobą, traktowali się jak coś więcej. Żadne z nich nie miało nikogo innego, odwiedzali się dosyć często i nie przejmowali tym, jak odbierają ich ludzie. Monica, odkąd zorientowała się, że córka mimo wszystko kontynuuje znajomość z kimś takim, jak Abarca, nie odzywała się do Allie ani słowem. Dla niej Gabriel stał za nisko, był jeszcze młodym, nieopierzonym ptakiem, niezbyt odpowiednim dla kogoś takiego, jak potomkini Abreu.


— Kochanie… — zwróciła się pewnego dnia Allie do swojego chłopaka, kiedy leżeli razem w łóżku. — Wiem, że nie jesteśmy nawet oficjalnie związani, ale czy kiedyś myślałeś o tym, żeby mieć dzieci? Tak w ogóle, niekoniecznie ze mną — zaśmiała się pod koniec.


— Dzieci? — zesztywniał Abarca. — Nie.


— Ale dlaczego? — zdziwiła się Allisson. — Jesteś jeszcze za młody i takie tam?


— Nie! — powtórzył nieco głośniej Gabriel. — Nigdy nie będę miał dzieci. Nie chcę!


— Nie rozumiem… Są takie słodkie i takie kochane, jeśli się nimi dobrze zaopiekujesz, potrafią obdarzyć się naprawdę wielkim uczuciem…


— Przestań! — prawie krzyknął chłopak. — Nie chcę tego słuchać!


— Ale ja...Nie miałam nic złego na myśli. Mówię tylko, że podoba mi się taki pomysł, nic więcej.


— Zamkniesz się w końcu?! — praktycznie wrzasnął Abarca i wyskoczył z łóżka. Za moment prawie biegiem dotarł do drzwi jednego z położonych w pobliżu pokoi i zamknął się na klucz.


Córka Monici niepewnie wstała z pościeli, przerażona reakcją chłopaka, narzuciła szlafrok i udała się w tym samym kierunku. co Gabriel. Podeszła do drzwi i chwyciła za klamkę. Były zamknięte.


— Najdroższy? Przepraszam, nie chciałam…


Z głębi nie dobiegł jej żaden głos.


Zapukała kilka razy, bez rezultatu.


— Gabriel? — ponowiła.


Abarca w międzyczasie rzucił się na łóżko, opętany jedynie wspomnieniami na temat jego dziecka, tego, które w tak straszliwy sposób utracił. Diana zabiła maleńką istotkę w swoim ciele, pozbawiwszy Gabriela całkowicie możliwości decydowania o jej losie, po prostu usunęła jak zepsuty owoc ze spiżarni. Rozszlochał się, pilnując jednak, by niczego nie było słychać poza tym pomieszczeniem. Nie zamierzał opowiadać nikomu o Dianie i o jej...przestępstwie, to była tylko jego sprawa i jego tragedia, zbyt bolesna i zbyt świeża, by o tym mówić.


Sądził, że pogrzebanie jej w umyśle sprawi, iż kiedyś o tym zapomni. Mylił się jednak, jak straszliwie się mylił.


Odczuwał ból tak okropny, jakby ktoś palił mu wnętrzności żywym ogniem. Wciąż miał przed oczami niemowlaka, którego nigdy nie widział na oczy.


— To było moje dziecko! — wyszeptał w końcu, zaciskając pięści tak, aż paznokcie wbiły mu się w skórę. — A ty je zabiłaś, zabiłaś je, dziwko. Jak mogłaś mi to zrobić, skoro tak bardzo cię kochałem, jak mogłaś? Czy tak niewiele jestem wart, że nie można mi nawet wyznać faktu, iż zostanę ojcem? Bałaś się, że ci zabronię, wiem, ale może przynajmniej pozwoliłabyś mi je wychować, nie naciskałbym, byś się nim zajęła, skoro w zamian za to miałoby żyć!


— Kochanie? — dobiegł go głos zza drzwi, ale zamiast wywołać u niego jakiekolwiek miłe uczucia, spotęgował tylko cierpienie chłopaka.


Zatoczył się jak pijany, kiedy nareszcie wstał i podszedł do wejścia. Wpuścił Allie i rzucił się znowu na posłanie. W ogóle nie zareagował na przerażone pytania dziewczyny o to, co się dzieje, leżał tylko i płakał.


— Nie wiem, co powiedziałam, ale przepraszam… — szepnęła, gładząc go po włosach. Skoro nie chciałeś, nie powinniśmy o tym rozmawiać. Wybacz mi…


— To nie twoja wina! — dało się słyszeć z poduszki. — Przecież nie wiedziałaś...Nie mów mi więcej po prostu o...dzieciach! Kiedyś może ci opowiem, ale nie teraz…


— Już dobrze, dobrze, tylko nie płacz. Nic mi nie musisz mówić, jeśli nie chcesz. Już dobrze, dobrze, jestem przy tobie, przytul się po prostu.


Prawie się przewróciła, kiedy gwałtownie się odwrócił i najzwyczajniej w świecie padł bezsilny w jej ramiona.


Ricardo delikatnie odsunął od siebie Mayrin, robiąc to jednak z uśmiechem tak wielkim, jak była jego miłość do Sonyi… jakiś czas temu.


— Przestań, proszę. Wiesz, że nie po to tu przyszłaś.


— A niby dlaczego? — przy tych słowach zakręciła kosmykiem włosów. — Dobrze wiesz, że mam ochotę na seks z tobą, odkąd się poznaliśmy.


— Przecież jestem…


— Tak, tak, wiem, gejem. Co nie przeszkadzało ci zrobić dzieciaków tej dziewczynie. Przestań zmyślać, słodziaku, lecisz na mnie.


— To nieprawda! — drażnił się nadal z nią Rodriguez.


— Dobra, dobra. A teraz na poważnie. Odrzucili tamto oskarżenie o napaść na Ramireza, sprytnie się z tego wywinąłeś. To było proste, ale zdarzyło się rok temu. To, co chcesz osiągnąć dzisiaj, jest o wiele trudniejsze.


— Dlaczego niby? Przecież to zwyczajna sprawa w sądzie.


— Tak — powiedziała kobieta, przybierając pozę prawnika. — Z całą pewnością walka z Ramirezami to zwyczajna sprawa.


— Na razie zbieraj informacje! — prawie warknął Ricardo, zły, że ktoś niszczy jego marzenia. — W odpowiednim momencie zaatakujemy.


— Ale kiedy? Przecież mówiłeś, że jeszcze zamierzasz trochę poczekać, bo dzieci są za małe i…


— Im wcześniej zaczniemy, tym więcej dowodów zdołamy zebrać. Przecież wiesz, co wyrabiał Julio, sama Sonya mi o tym powiedziała.


— Czy nie uważasz, że szarganie pamięci zmarłego męża dziewczyny to zły pomysł?


— O nie. Zresztą my niczego nie szargamy. Przypominamy tylko, jak się prowadził, jak reagowała na to jego rodzinka i próbujemy udowodnić, że ani Daniel...ani sama Sonya nie jest odpowiednią osobą do opieki nad dziećmi. Nie w tym domu!


— A co ty chcesz od Sonyi? Przecież to nie jej wina, że miałeś problemy umysłowe.


— Może. Ale mnie zostawiła, odeszła bez słowa. Ja bym jej nie opuścił, nawet w takich chwili. Mayrin… — Rodriguez podszedł bliżej, stanął tuż przed kobietą i kontynuował: — Może jestem mściwy, nie wiem. Ale ja dla niej ryzykowałem życie. A dostałem tylko list, zamiast rozmowy, czegokolwiek. Przecież nie powiesz mi, że nie mogła załatwić tego jakoś inaczej. Ona zabrała mi wszystko, cały sens istnienia. Gdyby nie fakt, że wynająłem detektywa, nie miałbym pojęcia, czy moje dzieci żyją. Tak się nie robi, jestem ich ojcem, do cholery! A poza tym udała się do kogo po ratunek? Do Gregorio, do człowieka, który próbował mnie zabić. Tak, wiem o tym od niej samej. Nie robiłem nic w tej sprawie, bo to jest w końcu jej rodzina. Ale w tej chwili sprzymierzyła się z moimi wrogami. Ja się boję o własne dzieci, rozumiesz to, prawda? A nuż Monteverde coś im zrobi razem z Francisco? Kto wie, czy nie są w zmowie?


— Masz manię prześladowczą — stwierdziła sucho Mayrin.


— Może, pani adwokat. Ale przynajmniej obchodzą mnie losy moich maluszków. Nie wrzucam ich w paszczę lwa. Wyobrażasz sobie związek Sonyi i Daniela w domu Ramirezów? Wcześniej zadawała się z Julio. Jak będą na nią patrzeć? Jak na łowczynię fortun. Co z tego, że ma swoje pieniądze. Równie dobrze mogą wpaść na cudowny pomysł, że to są przecież w gruncie rzeczy dzieci innego człowieka, nie Daniela i w jakiś sposób szkodzić im na przyszłość.


— Obronią ich rodzice.


— Właśnie, rodzice. Ale Daniel to zero. Miał się mścić na matce i na ojcu, a siedzi spokojnie w ich gniazdku. Tego się dokładnie boję — że ten facet jest miękki jak wosk i skoro wybaczył nawet śmierć brata, to jest w stanie nawet obrócić się wbrew własnym dzieciom, jak tylko ktoś podsunie mu jakiś głupi argument. Wtedy Sonya zostanie sama, a moje dzieci wraz z nią.


— A jeśli przyszłaby wtedy do ciebie, przyjąłbyś ją? Gdyby zerwała z Danielem, pozwoliłbyś jej u siebie mieszkać i może nawet do siebie wrócić?

Rozdział 230

Zarówno Dolores, jak i Graciela, nie były zadowolone. Podrzędne mieszkanko, mówiąc krótko równające się standardem z tym, w którym mieszkał Felipe, nie odpowiadało ich potrzebom.


— Musimy coś zrobić i to szybko! — wyrzekła Dolores, przerywając ciszę.


Mówiąc to stukała właśnie wymalowanym paznokciem o blat stołu, nie zwracając uwagi, iż w ten sposób może uszkodzić zarówno stół, jak i dopiero nałożony lakier — rzecz godna odnotowania i świadcząca o wysokim zdenerwowaniu kobiety.


— Ale jak niby mamy to zrobić? — spytała córka, wyraźnie znudzona wielokrotnie powtarzanym tematem. — Przecież nikt nie ma zamiaru utrzymywać z nami bliższych stosunków. Ramirez się żeni, Felipe to golec, Santa Maria, ten młodszy, ma swoją ukochaną Andreę przy sobie i świata nie widzi poza nią, nikt więcej nam nie został.


— Masz rację, Ramirez się żeni, ale jeszcze tego nie zrobił! — burknęła matka w odpowiedzi. — A skoro poderwałaś kiedyś jego brata, to…


— I co, mam go zacząć odbijać tej idiotce? — skrzywiła się Graciela. — Nie bawi mnie już spanie z chłopakami Sonyi Santa Maria.


— A spanie na karaluchach cię bawi? Jest jeszcze jego przyjaciel, jak mu tam...chyba Gabriel Abarca, czy jakoś tak. Ale z tego, co wiem, to mięczak.


— Przynajmniej dałoby się go łatwo urobić.


— Może, ale niepotrzebny nam chłopak po przejściach. Była narzeczona zabiła jego dziecko. Znaczy się poddała się aborcji bez wiedzy chłopaka.


— Widzę, że zrobiłaś niezłą sondę — zadrwiła Graciela.


— A niby co miałam robić, pozwolić, żeby jakiś idiota wziął cię w ciąży za żonę?! — praktycznie krzyknęła Dolores. — Byłyśmy już tak blisko zdobycia tego durnego dzieciaka Ramirezów, ale najpierw dał się porwać, a potem wykończyć w objęciach Sonyi i cała forsa przepadła.


— Byłoby inaczej, gdybyś nie pozwoliła odejść mojemu ojcu! A w ogóle, to dlaczego Pablo Martinez nas zostawił?


— Nie unoś się tak, bo jeszcze na usłyszą i każą płacić za zakłócanie ciszy! To mieszkanie ma tak cienkie ściany, jak nasze portfele na końcu ostatniego miesiąca.


— A co mnie obchodzi twój portfel?! — wrzasnęła nagle Graciela, zrywając się z łóżka, na którym cały czas leżała. — Skoro byłaś na tyle głupia, żeby pozwolić odejść takiemu bogaczowi, to teraz mamy za swoje!


— Zamknij się, ty idiotko, Pablo Martinez przecież nie był twoim ojcem! — wygarnęła jej nagle Dolores, po czym błyskawicznie zamilkła, zasłaniając usta ręką.


— Jak to nie był?! Oszukiwałaś mnie przez tyle lat? Powiedziałaś mi, że był, ale odszedł, bo nie zgadzaliście się w charakterach! Gadaj mi zaraz, kto nim jest, mamuśku od siedmiu boleści!


Cesar Vargas rozglądał się nerwowo po lotnisku, starając się wypatrzeć coś, czego w tłumie nie dojrzała Virginia.


— Czego tak szukasz? — nie wytrzymała w końcu kobieta. — Za kilka chwil będzie nasza kolej, a ty chyba nie jesteś do końca przekonany, czy w ogóle chcesz lecieć!


— Zamknij się! — upomniał ją wściekły mężczyzna. — Czekam na kogoś po prostu. Jeśli ten człowiek nie przyjdzie, nie mamy po co lecieć do Meksyku.


— Chyba sobie żarty robisz! — zaoponowała Fernandez, mając przed oczami wyobraźni oddalającą się możliwość walki o Victora. — Nie zamierzam się wycofać teraz, kiedy za moment wsiadam do samolotu!


— To ja tutaj rządzę! — przypomniał szeptem Cesar, ściskając boleśnie ramię kobiety. — Nie zapominaj o tym!


— Dobra, dobra, ale mnie puść, bo inaczej zacznę wrzeszczeć! — odrzekła groźbą Virginia. Za nic nie może przepuścić okazji spotkania ukochanego człowieka!


— Zhardziałaś, szmato! — nie wytrzymał Vargas. — Ale dobra, nauczę cię, jak wrócimy do domu. — Dobra, wsiadamy bez niego.


Ledwo tylko to powiedział, zbliżył się do nich przystojny mężczyzna w wieku najprawdopodobniej trzydziestu kilku lat, ale nadal wyglądający młodo i bardzo atrakcyjnie. Czarne włosy sfalowały się lekko na grzywce, wąsy i broda również dodawały mu swoistego uroku — swoistego, bo coś w piwnych oczach przybysza znamionowało groźbę.


— Cześć, Vargas! — przywitał się tamten, rozjaśniając uśmiechem swoją twarz.


— Dlaczego się spóźniłeś?! — warknął Cesar zamiast powitania.


— Miałem coś do załatwienia — odparł nieznajomy, natychmiast poważniejąc. — A jak ci się nie podoba, mogę nie lecieć.


— Dobrze wiesz, że musisz to zrobić! Skończ z tymi gadkami, teraz pora zemścić się na pewnym idiocie. Swoją drogą, to małżonek tejże tutaj kobiety. Przedstawiam ci Virginię Fernandez.


Dopiero teraz tajemniczy mężczyzna zwrócił swoją uwagę na stojącą obok osobę. Przez moment ocenił ją szybkim rzuceniem oka, ale tak, by niczego nie spostrzegła i ułamek sekundy później schylił się i ucałował ją w rękę, uprzednio podniósłszy zwisającą obok ciała dłoń Virginii.


— Witam piękną panią! — rzekł z uśmiechem. — Moje nazwisko brzmi dosyć oryginalnie, dlatego przedstawię się pani tylko imieniem, o ile pani pozwoli. Jestem Nestor i bardzo się cieszę, że będziemy razem dzielić ten samolot.


Valeria Guardiola ze zdumieniem słuchała powitania, jakie rozbrzmiało w jej słuchawce.


— Felipe Santa Maria? — wyrzekła i skrzywiła się na samo skojarzenie, czyim bratem jest ten dzwoniący idiota.


— Tak, to ja i bardzo proszę, by nie przerwała pani połączenia! — mówił szybko niespodziewany rozmówca. — Wiem, że ma pani żal do mojego brata, Carlos istotnie zachował się co najmniej niewłaściwie, próbując rozdzielić pani siostrzeńca z Sonyą, ale to już przeszłość. Teraz oboje są szczęśliwi i…


— Szczęśliwi? — przerwała mu siostra Cataliny. — Chyba pan żartuje. Jak szczęśliwy może być ojciec z daleka od swoich dzieci? Widać, że nigdy pan nie miał własnych.


Nim Felipe zdołał nabrać ponownie tchu i coś odpowiedzieć, minęła dobra chwila. Ostatnia wypowiedź kobiety przypomniała mu bowiem o nieszczęśliwym zakończeniu romansu z Vivianą — jego ukochaną Vivianą.


— Owszem, nie mam, ale wiem, co to znaczy rozdzielenie z kimś, kogo się kocha — odrzekł powoli. I wcale przy tym nie kłamał. — Dlatego być może zainteresuje panią moja oferta — o ile oczywiście Rodriguez nadal chce widzieć przy sobie te maluchy. Z pani słów wynika, że owszem.


— Nie będę układać się z takimi ludźmi, jak pan, a już szczególnie na takie tematy! Jeśli Sonya będzie chciała do niego przyjść, sama to zrobi, nie przez wątpliwej jakości pośredników!


— Spokojnie, spokojnie! — powstrzymywał ją Santa Maria, bo czuł, że Guardiola ma zamiar odłożyć słuchawkę. — Ona nic o tym nie wie. Po prostu uznałem, że mogę się przydać i tyle.


— Skąd ten przypływ czułości do dzieci bratanicy? Brakuje panu pieniędzy i szuka pan sprzymierzeńców, czy jak?


— Moje finansowe problemy...hm...nie są przedmiotem tej dyskusji — odparł Felipe, próbując nie okazać, jak bardzo właśnie się zdenerwował. Ta kobieta była zbyt inteligentna! — Chciałbym, aby w mojej rodzinie wreszcie zapanował spokój, a nie łzy i tęsknota za niespełnionymi miłościami. Jeśli pozwoli mi się pani odwiedzić, powiem, na co właśnie wpadłem.


— W porządku. Niech pan przyjdzie, ale to ma być bardzo krótka wizyta!


— Postąpiła pani rozsądnie — pochwalił ją Santa Maria. — Zaraz się do pani wybieram, może wreszcie Sonya przestanie do mnie dzwonić i płakać mi do słuchawki.


Kłamstwo wymyślił w ciągu sekundy, chociaż zdawał sobie sprawę, że Valeria prawdopodobnie i tak mu nie uwierzy, bo od kiedy to była narzeczona Ricardo szukałaby pomocy u wujka, który tak mocno ją niegdyś skrzywdził? Ale nawet coś takiego mogło wywołać u Guardioli nadzieję na połączenie się ukochanego siostrzeńca z jego dawną miłością. Kobieta była bardzo czuła na punkcie syna Cataliny — i to właśnie zamierzał wykorzystać Santa Maria.


W międzyczasie Sonya wcale nie płakała, wręcz przeciwnie, była wściekła. I przerażona. Co kombinował jej były przyjaciel, który tak bardzo ją rzekomo kochał? Czyżby chciał odebrać jej dzieci, uderzyć w to, co najbardziej ją zaboli? Ale dlaczego do tej pory nic nie zrobił, czyżby czekał na odpowiedni moment? Co jednak nim było? Dlaczego okłamał ojca, żeby ich uspokoić?


Nie było więcej czasu na rozmyślania, młodszy Santa Maria działał szybko i zdecydowanie i za kilkanaście minut wszyscy w czwórkę stali zdenerwowani w salonie Ricardo. Próbował ich uspokoić majordomus, ale Carlos tylko na niego wrzasnął, żeby szybciej zawołał na dół swojego pracodawcę, więc Enrique nie miał innego wyjścia i uczynił to, co mu kazano.


Drugi właściciel budynku — bo Valeria przepisała akt własności tak, by zarówno ona, jak i Rodriguez byli teraz posiadaczami jej majątku — miał już odpowiedzieć na pytanie Mayrin, kiedy do drzwi zapukał Enrique z wiadomością o przybyciu gości.


— A ci czego tu szukają? — skrzywił się na tą informację Ricardo, tak samo, jak jego ciotka na telefon od Felipe Santa Marii. — Przyszli znowu czegoś żądać, może odszkodowania za tamten wypadek?


— Przyjmij ich tutaj, jestem twoim adwokatem — poradziła mu Mayrin, zirytowana faktem, że nie dostała odpowiedzi, na którą tak bardzo czekała.


— Nie ma mowy, nie zamierzam się kryć za niczyimi plecami! Bez urazy, skarbie, ale zejdę tam i dowiem się, czego ode mnie chcą. Możesz iść ze mną, ale nie mów im, kim jesteś — przynajmniej na razie — zastrzegł syn Cataliny.


— Jak sobie życzysz, kochanie — odparła mecenas, ale adresat tej wypowiedzi nie zwrócił uwagi na zwrot, jakiego użyła, bo pędził już schodami na dół.


Raul Monteverde wyszedł przed dom i popatrzył w niebo, ciężko westchnąwszy. Co z nim było nie tak? Owszem, miał wcześniej kilka romansów, ale kończyły się tak szybko, jak się zaczynały. Potem zauroczył się, a właściwie zakochał, w Andrei — tej samej, która okazała się nikim inny, a jego potwornym koszmarem. Do tej pory nie mógł się pozbierać po ranach, jakie mu zadała. Po całej tej historii zaczął zwracać uwagę na stojąca z boku, ale zawsze przy nim, Maribel Moreni. Darzyła go wielką miłością i próbowała wyleczyć rany zadane przez córkę Gregorio. Na próżno jednak, różnice były zbyt wielkie i ta kobieta również nie trwała teraz u jego boku. Czy jego życie na zawsze już będzie samotne i smutne?


Nie zauważył, jak podszedł do niego Manolo.


— Szefie — zwrócił się zgryźliwie do własnego brata szofer. — Coś pan ponury dzisiaj.


— Odczep się — odburknął Raul, niezbyt mając ochotę rozmawiać z kimś, kto przyczepił się do jego rodziny, uważał nawet, że należy do tego samego rodu, a na dodatek prawdopodobnie przyczynił się do zniknięcia własnej żony.


— Nie bądź taki, braciszku! — odezwał się jednak znowu wyraźnie dziś gadatliwy mąż Virginii. — Wiem, co cię gryzie — kobieta. A właściwie jej brak. Wcześniej przychodziła tu ta paniusia, Maribel, czy jak jej tam było, a teraz jej nie widuję. Pewnie się pokłóciliście, albo co i brakuje ci trochę...rozrywki. Może pójdziemy na jakieś kobietki, co, stary?


— Daj mi spokój! — wybuchnął Monteverde. Ani mu w głowie było teraz chodzenie po...domach publicznych.


— A niby dlaczego, jestem z gorszej sfery, czy jak? Mam nogi i ręce, to mnie wysłuchasz! — zdenerwował się już na poważnie Fernandez. — Przygotuj się na imprezkę, zawiozę cię tam, gdzie na pewno dobrze się rozerwiesz. Chodź, co ci szkodzi. Znam takie miejsce, gdzie na pewno… zrobią ci dobrze.


O ile Raul nie zbliżał się do takich… spelun, to tym razem Manolo miał rację. Monteverde brakowało kobiety. Może nie w tym sensie, w jakim przedstawił to jego nieszczęsny braciszek, ale na pewno mu brakowało. W sumie...czemu by nie?


— Jesteś pewien, że nikt mnie tam nie rozpozna?


— A nawet, jeśli, to co? — uśmiechnął się bystro — jak na niego, rzecz oczywista — Fernandez. — Tam nikt nie zadaje pytań, ani nie plotkuje. To nie są wyższe sfery.


Syn Gregorio nie zwrócił uwagi na sarkazm w głosie Manolo. Tak, na pewno poczuje się lepiej i zapomni o wszystkich kłopotach. W końcu wolno mu, czyż nie?


— Uruchom samochód! — rzucił w kierunku szofera i poszedł się przebrać.


Rosa Davila przestała zadawać się ze swoim znajomym ze szpitala, w którym rok temu leżały nowonarodzone dzieci Sonyi. Powiedziała mu po prostu któregoś dnia prosto w oczy, że nie ma zamiaru więcej go znać. Oczywiście, rozpaczał, próbował ją przekonać, bo zdążył się już zakochać, ale na próżno — odrzuciła jego zaloty i kazała przestać ją nagabywać. Chłopak posłuchał, co miał zrobić? Nie miał przecież pojęcia, że była pielęgniarka Carlosa Santa Marii i kuzynka Victora Bolivaresa zrezygnowała z próby porwania dzieci z budynku. Byłoby to przecież zbyt niebezpieczne, a ona od czasu nieudanego zabójstwa — poszukiwana przez policję.


Dlatego wybrała oczekiwanie, niezależnie od tego, ile by ono miało nie potrwać. Przedłużyło się do ponad roku, ale było warto. Chodząc po ulicach jako żebraczka dowiedziała się wielu ciekawych rzeczy i była doskonale zorientowana w sytuacji dzieci i ich rodziców. Wiedziała też, że niedługo będzie miała jeszcze bardziej ograniczone możliwości zemsty przez rychły ślub Sonyi i Ramireza.


— Nie, ona nie może być szczęśliwa — mruczała kobieta.


— Nie martw się, nie będzie, obiecuję ci to — odrzekł leżący obok niej na brudnym łóżku mężczyzna. Jego twarz okalała czarna, poskręcana broda, ale kobiecie to w niczym nie przeszkadzało. Liczyło się to, że ten człowiek pragnął tego samego, co ona — zemsty. I to jeszcze większej, bo nie tylko na dziewczynie, ale i na jej byłym kochanku.


— Ale jak tego dokonamy? — spytała Rosa, nie mając pojęcia, co wykombinował jej nowy przyjaciel.


— Wszystko ci opowiem, jak tylko dokończę układanie naszego planu — odparł tamten i ponownie przysunął się do nagiej Davili. — Kochanie, czy możemy teraz mówić o czymś innym, proszę?


— Jeśli tylko chcesz — obdarzyła go uśmiechem i dotknęła nagiego ciała. — Wiesz co? Znamy się już tyle czasu, a ty nadal nie powiedziałeś mi, jak się nazywasz.


— A po co ci to wiedzieć? — mężczyzna przerwał pieszczoty i spojrzał badawczo na kobietę.


— A jak mam cię nazywać, pieseczek i podobne określenia są takie nudne…


— Hm, skoro tak bardzo chcesz, to mów mi… mów mi Conrado — odparł jej kochanek.


— Dobrze, Conrado — szepnęła mu do ucha.


Victor Bolivares wrócił do domu i przywitał się czule z ukochaną. Dziś zamierzał porozmawiać z nią o małżeństwie, to śmieszne, by tyle czasu zwlekać, skoro się kocha. Oczywiście mówili już kiedyś na ten temat, ale jemu marzył się ślub jak najszybszy, choćby dzisiaj i właśnie ten temat chciał poruszyć. Dlatego też kiedy siedział już wygodnie na sofie i przytulał się do Viviany, zaczął swoją propozycję:


— Skarbie, wiem, że miałaś najpierw porozumieć się z córką, naprawić kontakty i w ogóle, ale mnie się po prostu spieszy. A i mały Mauricio pewnie się ze mną zgodzi. Czy nie moglibyśmy...rozumiesz...trochę przyśpieszyć całej tej uroczystości?


— Od kiedy to mężczyźni naglą do ślubów? — roześmiała się Viviana. — Ale wiesz co, to dobry pomysł. O ile oczywiście nie zamierzasz mi uciec sprzed ołtarza.


— Ani mi się śni — odparł poważnie Bolivares. — Może nie zaczęliśmy naszego związku tak, jak trzeba, ale teraz wszystko jest w porządku i zamierzam być przykładnym mężem i ojcem!


— Świetnie, świetnie, tylko ogranicz swoje znajomości z byłymi narzeczonymi! — zażartowała była żona Carlosa.


— Jakie kontakty? — zdziwił się lekarz, a przez jego ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz.


— W sumie miałam ci nie mówić, bo to pewnie jakaś nawiedzona pacjentka, ale dzwoniła tutaj pewna kobieta, podając się za twoją narzeczoną. Bardzo się zdziwiła, kiedy wspomniałam jej o ślubie i usłyszała płacz dziecka.


— Kobieta? — Victor zesztywniał. — Powiedziała coś więcej? Jakieś imię, albo coś?


— Nie, nic takiego. Czy ty mnie czasem aby nie oszukujesz, kochanie?


— Nawet nie żartuj w ten sposób — oburzył się doktor, mając jednak nieprzyjemne wrażenie, że wie, kto to dzwonił… i że na jednym telefonie się nie skończy.


Schody skończyły mu się bardzo szybko i nie mógł już obmyślać niczego, co powie tej, która stała przed nim i patrzyła takim dziwnym spojrzeniem. Nie dostrzegł w nim miłości, ani nienawiści, raczej strach.


Ricardo odwrócił szybko głowę, nie chciał patrzeć na Sonyę, nie był pewien, czego ona tutaj szuka. Niby Enrique wspomniał coś o dzieciach i prawdopodobnie chodziło o ten nieszczęsny dokument, który był oczywiście sfałszowany, ale kto wie, co strzeliło do głowy młodszemu z Santa Marii.


— Witam państwa — przywitał się grzecznie Rodriguez sekundę potem.


— Ja cię zaraz powitam! — nie wytrzymał Carlos. — Jak śmiałeś okłamać nas w takiej ważnej sprawie?! Niczego się nie zrzekłeś, ty śmieciu!


— Jak podejrzewałem, chodzi państwu o moje dzieci — odrzekł spokojnie gospodarz domu. — Nie rozumiem, jak mógł pan przypuszczać, że pozwolę sobie na rezygnację z czegoś, co jest moje. Nie nazywam się przecież Santa Maria, żeby zapominać o własnym potomstwie.


— Za dużo sobie pozwalasz, a w końcu sam pochodzisz z dołów społecznych! — wtrącił się Ramirez. — O ile wiem, sporą część swojego życia przesiedziałeś w więzieniu.


— Jasne — odrzekł wciąż spokojnie Ricardo. — Bo tacy jak ty nie wiedzą, czym jest tolerancja. W końcu bogacze nie uznają odmienności, prawda? Zupełnie, jak twój ojciec, który wyrzekł się własnego syna, kiedy ten nie spełnił jego oczekiwań.


— Ani słowa o Julio! — wrzasnął Daniel. — Bo ci mordę przefasonuję!


— Spokojnie, kochanie — wreszcie zabrała głos Sonya. — Pozwólcie mi porozmawiać na osobności z tym...człowiekiem.


— Nie mam ochoty z tobą rozmawiać, porywaczko dzieci! — odparował natychmiastowo Rodriguez.


Za moment postępowanie dziewczyny zaskoczyło go jednak całkowicie. Córka Carlosa podeszła do niego i spojrzała mu w oczy błagalnie.


— Proszę...nie rańmy naszych maluchów przez nasze winy...proszę.


— Niech będzie — zgodził się wbrew sobie. Coś jednak w jej wzroku skłoniło go do ustępstw. — Mayrin, kochanie, zostań tutaj, zabaw naszych gości rozmową.


— Z chęcią, skarbie — odpowiedziała mu kobieta, gotowa do zmierzenia się z ludźmi, którzy wcale jej nie przerażali. Przecież wiedziała o nich wszystko. Spełniała bowiem nie tylko polecenia Ricardo, które dotyczyły obserwacji rodziny Ramirez i losów dzieci jej pracodawcy, ale i swoje własne zadania. Mianowicie zbieranie informacji o jego wrogach.


Kiedy znaleźli się w jego gabinecie, Sonya nie usiadła mimo zaproszenia. Podeszła do Rodrigueza, który właśnie zasiadł za biurkiem, jakby miał zamiar przyjmować interesantów do pracy w jego domu i stanęła tuż przy fotelu.


— Ricardo...Nie mam pojęcia, jak mam ci powiedzieć to wszystko, ale błagam cię na to, co dla ciebie święte — nie odbieraj mi dzieci.


Jej pozycja zmusiła go do spojrzenia jej w oczy. Nie mógł wstać, bo wyglądałoby to na ucieczkę, więc podniósł wzrok i odparł z krzesła:


— Nigdy nie miałem takiego zamiaru.


— Nie kłam. Wiem, że pragniesz mi je zabrać, bo jesteś na mnie zły o tamto zdarzenie sprzed roku. Ale naprawdę cię proszę, byś nie rozdzielał mnie z maluchami. One potrzebują matki.


— Ojca też — mruknął, niezadowolony, że stoi nad nim, zamiast siedzieć naprzeciwko. Wywoływała w nim jakieś dziwne… drżenie.


— Ojca też — zgodziła się niespodziewanie. — Dlaczego więc nie pozwalasz mi spokojnie brać ślubu z Danielem?


— Bo nie on jest dla nich właściwy — odrzekł spokojnie.


— A kto według ciebie jest? Ty?


— Ja — odparł pozornie tym samym tonem, co przed chwilą. Zaczynał żałować, że się zgodził na tą rozmowę.


— Oboje wiemy, że nie możesz nim być. Twoja ciotka nie powiedziała ci, co się wtedy wydarzyło i to pewnie dlatego jesteś na mnie zły, ale…


— Mylisz się! — przerwał gwałtownie. Jednakże jego reakcja nie była spowodowana gniewem, tylko strachem, obawą przed dalszym ciągiem tej dyskusji. Miał dziwną ochotę, do której za nic na świecie nie miał zamiaru się przyznawać. — Ciotka powiedziała mi wszystko, wiem, że prawie zabiłem naszą córkę, ale nie powinnaś postępować w ten sposób! Mogłaś w końcu ze mną porozmawiać, ustalić cokolwiek, kiedy już… dało się ze mną złapać jakiś kontakt.


— Byłam przerażona. Bałam się, że kiedy powiem ci, iż chcę odejść, zrobisz mi krzywdę. Mnie, albo dzieciom. Skoro tak o nie dbasz, rozumiesz mnie...prawda?


— Wiesz, że nigdy nie zrobiłbym ci nic złego — odparł jakoś ciszej, niż założył.


— Jasne. A kiedy trzymałeś mi szkło przy szyi, też nie miałeś zamiaru mnie zabić? — zakpiła.


— Ale się cofnąłem! Nie pojmujesz tego?! — prawie zerwał się z krzesła. — Cokolwiek się ze mną działo i cokolwiek się zdarzy, możesz być pewna, że się zatrzymam, że nigdy, przenigdy nie zranię ani ciebie, ani Pedro, czy Cataliny!


— Nie dałam im tak na imiona, pamiętaj. To Marco i Raquel — przypomniała mu bezlitośnie. Przynajmniej jemu tak się wydawało.


— Nadal są moimi dziećmi! A ty chcesz je wepchać w objęcia tej diabelskiej rodzinki, która zamordowała twojego poprzedniego męża! Zapominasz już, co zrobili Julio?!


— Nie i nigdy o nim nie zapomnę. Ale Daniel nie jest taki. On mnie obroni. I maluchy także.


— Pewnie. A kto was obroni przed nim samym? Gdzie ta jego zemsta na rodzicach, bo jak na razie tylko korzysta z ich pieniędzy i grzecznie siedzi na tyłku w ich domu.


— On czeka na dogodną okazję! Może nie będziesz się wtrącał w jego życie, co?


— Od kiedy to dzieci są jego życiem?! — wrzasnął na nią, aż sam się przestraszył. — Czy ty naprawdę nie pojmujesz jednej, istotnej rzeczy, że Ramirezowie mogą je bardzo łatwo skrzywdzić, kiedy tylko sobie przypomną, że to są dzieci nie z ich rodu? Mają więcej pieniędzy, niż Carlos Santa Maria, a dla świata nadal jesteś jego córką, a nie Gregorio Monteverde! Dla nich jesteś nikim i nie wydaje mi się, by tak sobie zaakceptowali, z kim żeni się ich synalek!


— Mój ojciec nie jest nikim! Skoro nie on, to i nie ja, a o ile dobrze mi się wydaje, bez problemu zgodzili się na mój związek z Julio!


— Bo Julio mieli w tyłku! A poza tym wtedy Santa Maria coś oznaczało, a teraz jest to tylko wspomnienie po dawnej chwale i ród otoczony niesnaskami, dziwnymi sprawami sądowymi, podejrzeniem o kradzież i o morderstwo. Może twój tatusiek chodzi wolno, ale oni nadal pamiętają, tak łatwo się nie zapomina tak sensacyjnych wiadomości! Wujek w podrzędnym mieszkanku, Carlos prowadzi się z kochanką mając żonę gdzieś daleko, przy okazji przypomnij sobie Luisa, którego całkowicie porzucił, gdy ten przestał mu być już potrzebny do robienia dobrego wizerunku w sprawie o nasze dzieci! Dla rodziny Ramirez jesteś przybłędą, która czyha na pieniądze ich syna. Pozwalają mu się zabawić, żeby potem znaleźć mu jakąś dziewczynę z dobrego domu.


— Wiesz co, masz rację — odpowiedziała dziwnie spokojnie Sonya. — W końcu to prawda, mój dom nie umywa się do twojego, gdzie ojciec wyrzuca syna tylko dlatego, że tamten ma odmienną orientację, a potem stara się mu odebrać dzieci. W sumie ty sam jesteś doskonałym przykładem dla moich dzieci. Słyszysz? Moich dzieci, nie naszych, nie twoich, niczyich innych, tylko moich. I oczywiście Daniela, jak tylko weźmiemy ślub. Co ty im możesz dać, poza pieniędzmi, których Ramirezowie mają aż nadto? Nic, ani inteligencji, ani dobrego serca, niczego nie masz. Bo gdybyś był mądrym człowiekiem, zrozumiałbyś, że dzięki Danielowi będę mieć przy sobie kochającego człowieka, który zapewni mi i maleństwom nie tylko zabezpieczenie finansowe, ale i czułość, wsparcie, opiekę. Za to przy tobie wciąż drżałabym o ich bezpieczeństwo, budziłabym się w nocy sprawdzając, czy dzieci żyją, czy też może ich własny ojciec udusił lub utopił któreś z nich podczas kolejnego ataku szału. Gdybyś miał serce, naprawdę kochał mnie, albo chociaż Marco, czy Raquel, odpuściłbyś tą wojnę i dał im żyć spokojnie, mając świadomość, że nie jesteś odpowiednią osobą do ich wychowywania.


— Kiedyś uważałaś inaczej, byłaś szczęśliwa i pragnęłaś, bym został ojcem. Pamiętasz, jak przyniosłaś mi małą, żebym odzyskał świadomość po wyznaniu ci tej całej historii z przeszłości? Czułem się jak uwięziony w najgorszym koszmarze, przeżywałem na nowo śmierć Tamary, a ty poszłaś po Catalinę...to znaczy po Raquel… I mi zaufałaś, położyłaś ją przy moich stopach i wyczuwałaś, że to mi pomoże zrozumieć, gdzie naprawdę jestem. Wtedy jeszcze mnie kochałaś… — nagle posmutniał. — Co się z nami stało, Sonyu, z dwójką przyjaciół gotowych wskoczyć w ogień za sobą? Czy eksperymenty Edgara tak bardzo nas zniszczyły? Stoimy naprzeciw siebie jak śmiertelni wrogowie. Ja tak nie chcę...Nie chcę cię ranić, nie chcę, byś się bała o dzieciaki, nie chcę was krzywdzić…


Kiedy skończył mówić, nie była w stanie nic powiedzieć. Musiała przełknąć łzy, nagle napływające jej do oczu.


— Więc odejdź i daj nam spokój — wyszeptała jedynie.


— Jesteś tego pewna? — odparł cicho i w końcu pozwolił uczuciom wziąć górę.


Kiedy znalazła się w jego ramionach, a smak pocałunku rozlał się na jej wargach, wpierw chciała go odepchnąć, ale nie potrafiła. Każde skrywane głęboko w sercu pragnienie wylało się teraz przez usta, odpowiadając tak gorąco, jak w jego przypadku.


— Ja...chyba nie powinnam… — szepnęła między jednym pocałunkiem, a drugim, gdy na moment oderwała się od Ricardo. — Daniel…


— Daniel nie istnieje — odparł szeptem.


Gdy bardzo powoli i ostrożnie, nie chcąc burzyć niesamowitej chwili, sięgnęła ku guzikom jego koszuli, nie zaprotestował. Całował ją nadal, kiedy jego tors był już nagi, a Sonya sięgała do paska od spodni.


— Kochaj się ze mną, najdroższy… — usłyszał.


Nie zamierzał jej odmawiać.

Rozdział 231

Sam nie wiedział, co się z nim dzieje, bo przecież dobrze pamiętał wszystko to, co przeżył poprzednio — przez całe życie wiązał się tylko z mężczyznami — a raczej tak naprawdę tylko z jednym, z Francisco łączyło go coś więcej — i przecież zdawał sobie sprawę z tego, kim jest. Albo czym jest, jak to określał w chwilach smutku, bo nadal bywało, iż uważał się za coś gorszego, za niegodnego normalnego egzystowania w społeczeństwie. Teraz jednak, kiedy trzymał w ramionach ukochaną, a ona tuliła się tak mocno, dawała coś, od czego pulsowała mu krew w żyłach, zaczynał się zastanawiać, jak to naprawdę z nim jest. Czy mógłby kiedykolwiek kochać kobietę? A przecież już to robił. Czy więc jest jakaś szansa, by stworzył normalny związek z odmienną płcią, czy Bóg dał mu szansę i jest w stanie pokochać kogoś, kto nie jest takim… odmieńcem, jak on sam?


W pewnym momencie tak bardzo zaczął się nad tym zastanawiać, że aż szepnął:


— Ja...Nie rozumiem…


— Ciii… — palec Sonyi znalazł się na jego ustach i cudowna chwila trwała nadal.


Żadne z nich nie słyszało, jak nagle uchyliły się drzwi i zjawił się w nich ktoś, kto od pewnego czasu zaczął martwić się o swojego przyjaciela. Tak, to najlepsze określenie — przekonywała samą siebie idąca po schodach Mayrin, adwokat Ricardo, jego dobra i oddana przyjaciółka właśnie. Po dotarciu na szczyt schodów zaczerpnęła głęboki oddech, sama dobrze nie wiedząc, czego tak naprawdę się boi i delikatnie nacisnęła klamkę.


Na dole zostało kilka osób, w tym Daniel Ramirez, ten, który chciał pomścić brata, a przez przypadek wplątał się w krucjatę przeciwko komuś, kogo naprawdę kochała jego własna narzeczona. Do tego jego przyszły zięć, niejaki Carlos Santa Maria i jego kochanka i przyszła żona, Andrea Monteverde. Zaznaczyć trzeba, że była to córka jednego z — albo i największego — wroga Carlosa.


Wszyscy ci ludzie byli przeciwko gospodarzowi domu, jedynie Mayrin i Guardiola trwały wiernie przy nieszczęsnym potomku Cataliny. Jednak czy nie było ich zbyt mało, by ochronić go przed tym, co zaraz nadejdzie?


Virginia Fernandez obawiała się mężczyzn podczas całego swojego małżeństwa z Manolo. Wpierw sprawiła to chora zazdrość męża, a potem to, jak ją traktował. Wywoływał ciągłe awantury, bił ją, zdradzał i pił alkohol, a ona nic nie mogła na to poradzić. Kiedy otrząsnęła się na tyle, by pokochać Victora Bolivaresa, utraciła go przez własną obawę. Dopiero po jakimś czasie postanowiła o niego walczyć i wiedziała, że teraz już nie odpuści. Strach odszedł, a jednym z najlepszych dowodów na brak lęku było to, że mogła spokojnie odwzajemniać uśmiechy, jakie rzucał jej siedzący obok Nestor, a nawet nie reagować wstrząsem na jego dotyk. Bo dotykał ją co jakiś czas dłonią, jakby uspokajająco.


Kiedy człowiek z przeszłości Ricardo docierał już powoli do miejsca, w którym się urodził, w tym samym momencie Mayrin otworzyła ostrożnie drzwi i wręcz zaparło jej dech w piersiach. Oto człowiek, z którym wiązała pewne...nadzieje, leży w objęciach Sonyi, kobiety, która podobno już dawno nie istniała w jego życiu! Córka Santa Marii odrzuciła swoje ubranie gdzieś daleko i jedyne, co miała na sobie, to czarne majtki, za to gospodarz tego domu był całkowicie nagi. Widać było, że są w trakcie czegoś, co adwokat chciała ze wszelką cenę przerwać. Palce zacisnęła na klamce, gotowa wkroczyć w każdej chwili, jednak powstrzymała się ostatkiem sił.


~ To nic nie da. Nie teraz! — przekonywała samą siebie w myślach. ~ Tylko go rozzłościsz. Niech to zrobi, niech jak najbardziej odda się tej miłości, a kiedy wreszcie zrozumie, że to nie jest partnerka dla niego, ja go pocieszę. Innego wyjścia nie mam.


Jej plan był prosty i być może nawet zapewniał powodzenie, ale nie przypuszczała jednego — Ramirez był zbyt zniecierpliwiony oczekiwaniem na wynik rozmowy, by czekać w salonie. Popędził na górę chwilę po mecenas i co prawda nie znał dobrze drogi, ale miał na tyle szczęścia, by dojrzeć zamykającą drzwi Mayrin i dopadł do niej:


— Są tam, prawda? — wysapał, zmęczony biegiem po schodach.


— To dziwne, ale nie ma tam nikogo — odpowiedziała spokojnie kobieta.


— To gdzie poszli? — nie dał się przekonać Daniel. — Bo raczej nie do ogrodu w taką pogodę!


Czasami jego gorąca krew dawała mu jednak małą przewagę — widział, że ta obca osoba, która przedstawiła się wszystkim jako adwokat właściciela domu, ma dziwny wyraz twarzy, którego nie zdołała ukryć i złożył razem te fakty. Kocim ruchem wyminął mecenas, później skoczył ku drzwiom i otworzył je szeroko.


Jego wzrok błyskawicznie padł na podłogę i to, co się na niej działo. Konkretniej na moment, kiedy to Sonya pozbyła się resztek bielizny i zachęcająco uśmiechnęła do wciąż zszokowanego partnera.


Sergio był rozeźlony, sam nie wiedział, czy na siebie, czy na własny los, czy jeszcze na coś innego. Jego najgorszy wróg, Francisco Velasquez, morderca ojca chłopaka, zapadł się pod ziemię i od ponad roku nie dawał znaku życia. „Odmieniec” nie był już pewien, czy woli coś takiego, czy raczej obecność Conrado w jego życiu, która to wiązała się z wieloma niebezpieczeństwami i ciągłym zagrożeniem nie tylko dla Gery. Jedno wiedział na pewno — kiedyś musi stanąć jeszcze raz twarzą w twarz ze złoczyńcą i pozbyć się go tak samo, jak pozbyto się Damiana.


W tym jednak momencie chłopak nie szukał przestępcy, a zmierzał do miejsca, w którym się wychował i które przez długi okres w życiu nazywał domem. Do sierocińca, gdzie pozostawił dwóch najlepszych przyjaciół, jakich kiedykolwiek miał — chociaż zauważył to dosyć późno — Christiana i Adriana. Co prawda marzył, by Valeria wzięła i ich do swojej rezydencji, ale zrozumiał, kiedy oznajmiła mu, że to niemożliwe. Wciąż jednak starała się znaleźć odpowiednich rodziców dla tychże dzieciaków. Szanse były dosyć nikłe, bo adopcja może mieć większe powodzenie w wypadku młodszych dzieci, ale Guardiola nie traciła nadziei. „Odmieniec” zresztą też nie.


Przekroczył próg sierocińca i głęboko westchnął, przypominając sobie, jak długo musiał znosić obecność tych murów. Zawsze był wolny i nawet tutaj nie można go było zmusić do pozostania przez cały czas w tym brzydkim budynku, ale i tak dopiero po „wyjściu na wolność” zrozumiał, jak ciążyło mu przebywanie w tym miejscu.


Za moment już tulił do siebie Christiana, który prawie dostał szału na jego widok, tak bardzo tęsknił za „starszym bratem”, jak go skrycie nazywał.


— Wiesz, wiesz! — zaczął niespełna ośmiolatek, kiedy już się uspokoił. — Pokażę ci teraz to, o czym mówiłem w szpitalu, dobrze? Słowa mojego tatusia!


— OK, OK, tylko przestań się na mnie rzucać, bo mnie przewrócisz! — nakazał niby groźnie Sergio, siadając na krześle.


Christian podbiegł — nie mógł przestać miotać się ze szczęścia — do półki z zeszytami, porwał jeden i w szybkim tempie znalazł małą kartkę wciśniętą na sam koniec i przypiętą spinaczem do okładki.


— O, tutaj mam, tutaj mam, patrz!


Odmieniec wziął do ręki podany mu skrawek papieru, który mógł tak bardzo zmienić życie jego przyjaciela i począł czytać. Adrian nawet się nie poruszył, wiedział, że to nie do niego należy pierwsze spojrzenie na ten tekst.


„Synu… On się nazywa… Ten człowiek ma na imię Pablo...Idź do niego, on pomoże ci… pomoże ci… godność… da ci skrytkę...mama...twoja mama”.


— I co to ma być? — skrzywił się Odmieniec. — Wiem, że twój tata umierał, ale co ma do tego twoja matka? Ona żyje, czy co?


— Nie wiem — zwiesił głowę Christek. — Nic o niej nie wiem.


— Nie martw się, stary, dowiemy się wszystkiego — pocieszył go Adrian, po czym zwrócił się do Sergio. — Ten koleś z listu może być Pablo Martinezem, podobno ojciec Christka powiedział mu kiedyś, że jest podobny do tego aktora.


— I co niby ma mieć aktor do naszego kumpla? — zdziwił się Gera. — Nie powiecie mi chyba, że Christian to zaginiony syn Martineza z jakiegoś romansu.


— A może udamy się do tego gościa, podobno jest ostatnio w kraju i dowiemy się, o co chodzi? — wyskoczył Christek.


— I co mu powiemy? — zgasił go kolega. — Ale czekaj, czekaj, musimy się dowiedzieć, o co chodzi z twoją matką. Masz może cokolwiek, co może nas na nią naprowadzić?


— Nie mam nic, niestety — pokręcił głową chłopiec.


— W takim razie musisz mi nieco opowiedzieć o twoim ojcu — zadecydował Sergio, przybierając pozę detektywa. — Czy możesz mi coś o nim więcej powiedzieć?


Daniel Ramirez szczerze kochał Sonyę. Nie miał pojęcia, jak to się stało, ale stało się i już. Nie był pewien, co ona tak naprawdę do niego czuje, ale wierzył, że kiedyś, że może uda mu się zdobyć jej serce. Dlatego kiedy ujrzał na podłodze to, co ujrzał, coś w nim pękło, ale w mózgu pojawiła się wściekłość.


— Ty dziwko! — wrzasnął, z trudem hamując łzy i odpychając Mayrin, która próbowała mu przeszkodzić we wtargnięciu do środka. — Ty dziwko! — powtarzał jak opętany.


I zanim którekolwiek z kochanków zdążyło się zorientować, doskoczył do nich i z całej siły odepchnął Sonyę od przyjaciela. Wylądowała na podłodze kawałek dalej, w międzyczasie Ricardo miał zamiar się podnieść i bronić dziewczyny, ale na próżno, potężny cios wymierzony mu prosto w szczękę przez Ramireza od razu sprowadził go do przysłowiowego parteru.


— Ty bydlaku! Jak śmiałeś zbliżyć się do mojej narzeczonej?! Ty śmieciu!


— Proszę się natychmiast uspokoić, bo zaraz wezwę policję! — Mayrin odzyskała równowagę umysłową i starała się ratować sytuację.


— A wzywaj sobie, kogo tylko chcesz, choćby Pana Boga! — wrzasnął rozjuszony chłopak.


Sonya była przerażona gwałtownością narzeczonego, ale i wyglądem Ricardo — Daniel miał naprawdę silne pięści, jeśli tylko tego chciał. I wszystko stało się równocześnie — gospodarz domu wstawał z podłogi, nie bacząc na własną nagość, ważniejsze dla niego było, czy Sonya jest bezpieczna, czy nie, a stojący pośrodku nich Ramirez nie zamierzał dopuścić ich do siebie — i tak już za bardzo się zbliżyli! Kiedy tylko dostrzegł, że córka Carlosa uczyniła jakikolwiek ruch w stronę Rodrigueza, zareagował po prostu instynktownie i z pełną szybkością dał upust swojej złości.


Moment później cała trójka zamarła, łącznie z Mayrin, która już uczyniła kilka kroków w stronę telefonu. Tak, tylko trójka, bo Sonya leżała na podłodze z rozbitą głową, gdyż po ciosie Daniela upadła ponownie i uderzyła się o szklany stolik. Tyłem czaszki.


Raul bawił się świetnie. Od dawna nie było mu tak dobrze i nawet był — można powiedzieć — wdzięczny Manolo za to, że go tu zabrał. Co prawda jego brat w tej chwili raczej nie zwróciłby uwagi na niczyją wdzięczność, bo był zajęty już od samego początku ich wizyty pewną dobrze mu znaną panią, ale jednak. Monteverde przynajmniej mógł poczuć się jak prawdziwy mężczyzna, kiedy namiętna kobieta szeptała mu do ucha swoje wyznania.


— Jesteś tak samo uroczy, jak twój tatuś! — wypowiedziała w pewnym momencie, kiedy to odpoczywali wtuleni w siebie.


— Jaki tatuś? — zszokował się przyszły spadkobierca rodu.


— Jak to jaki? — przeciągnęła się na posłaniu i skończyła: — Mówię o starym Gregorio, nie wiedziałeś, że często do nas przychodził?


Raul nie odezwał się słowem, wpatrywał tylko dziko w kobietę.


— Co się tak gapisz? — zaśmiała się kochanka. — Nie mów mi, że nic ci o tym nie wspominał! Szczególnie upodobał sobie jedną, niech ja tylko przypomnę sobie, jak jej tam było…


— Po co mi to opowiadasz? — wykrzyknął, starając się nagle i bez żadnego powodu zakryć się kołdrą, jakby kobieta nagle odkryła wszystkie jego tajemnice.


— Sądziłam, że wiesz i się ucieszysz — obruszyła się nagle tamta. — Ale skoro marudzisz...Niepotrzebnie ci powiedziałam. Pewnie wolałbyś usłyszeć to od samej Valerii.


— Jakiej Valerii? — zerwał się Raul, całkowicie już przerażony.


— Tej jego kochanki. Wciąż prosił tylko o nią i o nią. Vale to było coś, to prawda, nikt nie był od niej doskonalszy. Wszystkie jej zazdrościły. Nie sposób było jej odmówić niczego, wystarczyło, że kiwnęła palcem i od razu wszystko miała.


— Co się z nią stało? — spytał Monteverde, sam nie wiedząc, po co. Czuł się co najmniej irracjonalnie.


— Pewnego dnia odeszła od nas i więcej nie wróciła. Z tego, co wiem, znalazła sobie jakiegoś bogatego męża i opuściła ten kraj. A co, masz na nią ochotę? — zaśmiała się co nieco zazdrośnie.


— Nie mam ochoty! — wrzasnął Raul, ubrał się w końcu i wybiegł szukać brata.


Manolo również czuł się dziwnie, ale nie z tego samego powodu, co jego poprzednik. Ale któżby się nie czuł, gdyby wyciągnięto go nagle z łóżka, nie zwracając w ogóle uwagi na zdziwioną i protestującą leżącą obok kobietę i dosłownie zawleczono do wozu?


— Po co mnie tu przyprowadziłeś, ośle? Po to, żebym się dowiedział, tak? Chciałeś, żebym poznał przeszłość, tak? To właśnie ją poznałem!


— Ale o co chodzi? — zdumiał się Fernandez. — Nie mam pojęcia, o czym ty bredzisz!


— Ja ci dam ty, ja ci dam ty! Natychmiast wskakuj do pojazdu i wieź mnie do domu, tam się z tobą policzę!


— Ale ja nic nie wiem! — zajęczał Manolo, ale posłusznie uruchomił silnik. I co gorsza, faktycznie nie miał pojęcia, co odbiło jego nieobliczalnemu bratu.


Szok, przerażenie, wszystko to owładnęło Danielem w jednej chwili. Wpatrywał się w krew i w nieprzytomną Sonyę, jakby stracił rozum. Dopiero na widok Mayrin, która jako pierwsza znalazła się przy dziewczynie, odzyskał przytomność umysłu.


— Dzwońcie po karetkę! — zarządziła, sprawdzając, czy córka Santa Marii w ogóle żyje.


Rodriguez już miał zamiar to zrobić, gdzieś w przelocie narzuciwszy na siebie jakieś ubranie, ale zamarł w jednej chwili. Sonya bowiem otworzyła oczy i szepnęła cicho jego imię. Był blisko w ciągu ułamka sekundy.


— Jestem przy tobie, najdroższa! — miał zamiar dotknąć jej kruchego ciała drżącą ręką, ale nie zdążył. Zorientował się w czymś przerażającym. A kilka chwil później nadeszło straszliwe potwierdzenie jego podejrzeń w postaci kolejnego szeptu:


— Nie widzę cię...Czemu tutaj jest tak ciemno?


Ramirez miotał się między poczuciem winy, nienawiścią do przeciwnika i obawą o życie narzeczonej. Dlatego jako ostatni klęknął przy rannej, próbując coś powiedzieć:


— Kochanie, ja…


— Zjeżdżaj! — warknął na niego gospodarz domu. — I dzwoń po pogotowie, albo cię wypatroszę.


Syn Eugenii wykonał polecenie bez słowa. To nie czas na policzenie się z tym...kretynem, jak go w tej chwili określił w myślach.


Velasquez łatwego życia nie miał. Nie dosyć, że musiał się ukrywać, to na dodatek zżerała go wściekłość o fakt, że nie udało mu się zabić byłego kochanka i partnera. Żeby było śmieszniej, musiał też udawać bardzo namiętnego człowieka w stosunku do Rosy, a przecież nie budziła w nim żadnych emocji. Może poza jedną — łączyło ich w końcu jedno pragnienie — zemścić się na tym przeklętym Ricardo i wreszcie uzyskać spokój. Jak straszną ironią był fakt, iż zamiast pałać namiętnością do niego, don Conrado pałał zupełnie innym uczuciem.


— Jasna cholera — mruczał pod nosem, kiedy wychodził od swojej kochanki. — Dlaczego mi ciągle nic nie wychodzi, co chroni tego kretyna, od kilkunastu dni okłamuję tą idiotkę, a przecież nie mam żadnego pojęcia o tym, jak dostać się do tej przeklętej rezydencji. Czyżbym musiał w końcu zrezygnować z zamiaru zemsty, czy jest jednak jakaś droga, by odebrać mu jego dzieci i zadać mu największy ból, jaki tylko może poczuć?


W tej samej chwili naszło go zrozumienie. Przecież to było takie proste. W jednej chwili wyciągnął z oberwanej kieszeni — jednak życie uciekiniera mu nie służyło — jakieś stare oszczędności i wszedł do budki telefonicznej.


Kilka sekund potem czekał już na połączenie z rezydencją Gregorio Monteverde.


Graciela Gambone była zszokowana, ale nie na tyle, żeby nie uważać z tym, co czyni — być może człowiek, który przed nią siedział, nie byłby zachwycony, gdyby zorientował się, że bardziej się skupia na gładzeniu powierzchni fotela i zachwycaniu się jego materiałem, niż słucha, co ma do powiedzenia.


— Jak już pani wspomniałem — kontynuował bogacz — nie zamierzam dowiadywać się o jakichkolwiek komplikacjach. Jeśli się pani tego podejmie, ma to być wykonane dobrze i do końca. W razie niepowodzenia wyprę się wszelakich związków z tą sprawą.


— A jeśli zajdę w ciążę? — To był chyba największy dla niej problem w obecnej chwili.


— Droga pani! — Fernando Ramirez złożył ręce w kwiat lotosu i oparł się na czubkach palców. — To już pani sprawa, jak się pani zabezpieczy. A jeśli coś takiego się zdarzy, nie uważa pani, że będzie to dowód, że plan się powiódł?


— W sumie tak — potwierdziła dziewczyna.


— Dokładnie. Mam nadzieję, że zrozumiała pani całkowicie, co ma zrobić.


— Tak, owszem, nie rozumiem tylko jednego. Dlaczego woli pan mnie od tej dziwki?


— Tutaj nie używa się takiego określenia — upomniał ją współmałżonek Eugenii. — Nazwałbym ją raczej...szmatą. A dlaczego wolę panią na kandydatkę na żonę dla mojego syna? Bo pani nie pochodzi z rodziny, której ojciec został oskarżony o morderstwo, ukradł firmę, spowodował czyjeś szaleństwo… cóż, długo by wymieniać, nieprawdaż? Zresztą ma pani już doświadczenie w zdobywaniu moich synów, czyż nie?


Nie mogła ścierpieć tego bacznego wzroku, który przewiercał ją na wylot. Odwróciła oczy, zła na samą siebie.


— To pan wie o Julio?


— Droga pani, wiem również, że straciła pani jego dziecko. I bardzo dobrze, nie chcę, by cokolwiek po nim pozostało. Za to w razie zajścia w ciążę z Danielem nie straci pani dziecka, tylko odda je nam i w ten sposób problem się rozwiążę.


— Ale na pewno zostanę jego żoną, czyż nie?


— Ze wszystkimi jej prawami i… obowiązkami.


Na to ostatnie już nie zwróciła uwagi. Podała dłoń na znak zgody, nie mając pojęcia, że tuż po jej wyjściu Ramirez zwraca się do siedzącej po drugiej stronie gabinetu żony:


— Idiotka, całkowita idiotka. Wykorzystamy ją, a potem się jej pozbędziemy.


— Zabijemy ją?


— A po co? Damy tylko do zrozumienia, że również nie należy do naszej klasy.


Sonyę Santa Maria nie zawieziono do zwykłego szpitala, bowiem jak tylko zorientowano się, że dzieje się coś bardzo poważnego, tak samo Ricardo, jak i sama Mayrin wpadli na ten sam pomysł — przewiezienie jej do specjalnej, prywatnej kliniki dostępnej tylko takim ludziom, jak właśnie Rodriguez.


W tej chwili wszyscy zebrani na korytarzu szpitalnym zjednoczeni byli tylko jedną myślą, tylko jednym pragnieniem — aby Sonyi nic poważnego się nie stało. Co prawda poza tym faktem nie łączyło ich nie więcej, ale przynajmniej potrafili się na tyle opanować, by nie skoczyć sobie do gardeł już teraz. Na rozliczenia przyjdzie czas później, na razie jedynie rzucali sobie wściekłe spojrzenia.


Pierwszy ciszę przerwał Carlos, zostawiając przy ścianie znudzoną Andreę, która chyba jako jedyna miała głęboko w poważaniu to, co stanie się z przyrodnią siostrą. To Santa Maria właśnie podszedł do Rodrigueza, nabrawszy uprzednio tchu w płuca i rozpoczął:


— Słuchaj, ty kretynie, ja wiem, że to nie była wina Ramireza, tylko twoja, że to ty ponownie zniszczyłeś życie mojej córki. Dlatego jak tylko ta cała sprawa się skończy, wytoczę przeciwko tobie proces i wreszcie skończymy tą idiotyczną walkę o dzieci.


— Zmienia pan zdanie co parę minut — odparł mu umęczonym głosem Ricardo. Poza losem Sonyi nic go nie interesowało, przynajmniej nie teraz. — Co z pana za rodzic, skoro zamiast być myślami przy własnym dziecku, przychodzi pan do mnie i mi grozi?


— Cały czas przy niej jestem! — odwarknął Carlos. — I jak widzę, muszę, bo ilekroć pojawiasz się w jej życiu, zaraz dochodzi do nieszczęścia!


— Niech pan da spokój! — odezwała się Mayrin. — W ogóle nie mam pan wyczucia? Ricardo ma rację, teraz liczy się tylko ta dziewczyna, a nie pańskie idiotyczne pretensje! Nawet Daniel nie odzywa się ani słowem, za to pan…


— A co ma zrobić? Gdyby nawet coś powiedział, zaraz obróciłbyś to przeciwko niemu. Jak śmiałeś powiedzieć, że to on popchnął moją córkę?


W pewnym momencie Santa Marii do tego stopnia puściły mu nerwy, że skoczył ku Rodriguezowi i chwycił go za kurtkę.


— Natychmiast zniknij z jej życia! — wysyczał prosto w twarz niedoszłemu zięciowi. — Mam dosyć ratowania jej przed tragediami, przed takimi, jak ty, przed złymi ludźmi, którzy…


— Niech pan go zostawi — odezwał się milczący dotąd Ramirez. — Nie wydaje mi się, żeby cokolwiek to dało, on ma fioła na jej punkcie i z pewnością nie da się przekonać, że przywołuje do jej życia tylko to, co najgorsze. Ona też zakochała się w tym idiocie i nie ma szans, żeby cokolwiek ich rozdzieliło.


— Zamierzasz zrezygnować?! — Carlos odwrócił się gwałtownie w stronę mówiącego, jednocześnie puszczając kołnierz Ricardo. — Zgadzasz się, żeby ktoś taki zajął twoje miejsce?


— Ono nigdy nie należało do mnie — stwierdził spokojnie Daniel. — Tak naprawdę wystąpiłem tylko w roli pocieszyciela, kiedy tamci dwoje się nie mogli dogadać ze sobą. Kiedy pan zrozumie, że minęło już tak dużo czasu, a oni nadal o sobie nie zapomnieli? On jej uratował życie i to kilka razy, ona jemu też, bo mi o tym wspominała, a co może być od tego silniejsze, co może złamać to ich uczucie? Prawdopodobnie nic i dlatego nie zamierzam więcej marnować czasu.


Na zakończenie podszedł jeszcze do zdziwionego Rodrigueza i powiedział cicho:


— Opiekuj się nią, proszę. Prawda, zupełnie nie rozumiem tego wyboru, ale nie będę się z nią kłócił. Pocałuj ją ode mnie i przekaż, że bardzo ją...albo nie. Lepiej nic jej nie mów, tylko pocałuj.


Za kilkanaście chwil nie było go już w budynku.


Podczas tych epokowych wydarzeń był ktoś, kto nie miał w tej chwili nic do roboty i bardzo się nudził. Był to szofer rodziny Guardioli, niejaki Pedro Velasquez. Wysłano go co prawda po załatwienie kilku spraw, ale uporał się z nimi już wieki temu i teraz czekał na przesyłkę przy urzędzie pocztowym. Tuż przed pocztą znajdowała się jakaś obskurna budka, którą nikt się nie zajmował i szofer dziwił się, jakim cudem znajdujący się wewnątrz niej aparat jeszcze działa. Najwyraźniej jednak tak było, gdyż korzystał z niej jakiś obdarty facet. Musiał mieć kłopoty z połączeniem, gdyż właśnie uderzał pięścią w sprzęt.


Z początku Pedro obrzucił oberwańca tylko niezbyt zainteresowanym wzrokiem, ale coś przyciągnęło spojrzenie Velasqueza. Coś w tej postaci wydało mu się znajome na tyle, że przyjrzał się jej bliżej. Dopiero wtedy do niego dotarło, co się tak naprawdę dzieje i na kogo właśnie patrzy. Odruchowo sięgnął dłonią do kieszeni, zapominając, że od dawna nie nosi tam broni. Nim przeklął ten fakt, podjął tak ważną dla przyszłych zdarzeń decyzję — podszedł do wychodzącego z budki człowieka i spytał szeptem:


— A dokąd to się udajesz, bydlaku?


Francisco obrócił się gwałtownie, w jednej chwili poznając głos brata.


— Nie ja się udaję, ale ty. Wprost do piekła.


Po czym ledwo widocznym i bardzo szybkim ruchem wyjął z kieszeni krótki nóż.


W międzyczasie życie nie dawało szans na rozwinięcie nikomu większej awantury, jakby starając się uchronić wszystkich zebranych w szpitalnym korytarzu przed wyciągnięciem na wierzch emocji mogących zniszczyć budynek. Z pokoju Sonyi wyszedł właśnie znajomy lekarz Mayrin, dosyć jeszcze młody wiekiem niejaki doktor Jimmy Novak.


— Szanowni państwo czekają zapewne na wieści o stanie Sonyi Santa Maria, prawda? Chciałbym przekazać państwu cokolwiek miłego i sądzę, że tak będzie, jeśli powiem, że dziewczyna żyje i nic jej nie zagraża. Jednakże poza tym jest pewna rzecz, którą muszę wyznać. Sonya mianowicie odniosła tak szerokie obrażenia, że straciła wzrok. Nie jestem państwu w stanie powiedzieć, czy i kiedy go w ogóle odzyska. I proszę, byście wspierali ją jak najbardziej się da, bo jest tym faktem załamana. Przed momentem wołała też swojego przyszłego męża, Daniela Ramireza, czy jest on może tu obecny?

Rozdział 232

Daniel Ramirez. A więc to jego wołała, to jego wybrała! Po tym, co jej zrobił syn Eugenii, ona nadal żądała rozmowy właśnie z nim, a nie z człowiekiem, z którym chwilę wcześniej przeżywała tak intymne chwile!


— Czego ty chcesz, Sonyu Santa Maria? Którego z nas tak naprawdę kochasz? — wyszeptał sam do siebie Ricardo, kiedy uczynił krok w stronę pokoju dziewczyny.


— Momencik, a pan gdzie się udaje? — zaprotestował Jimmy Novak.


— Idę do kogoś, kto naprawdę mnie teraz potrzebuje! — warknął wściekły już tą całą sytuacją Rodriguez. W końcu ileż można robić z niego balona? Ileż można decydować się na tego, czy innego mężczyznę?!


— Nigdzie nie pójdziesz! — próbował się wtrącić Carlos, ale Mayrin zgasiła go jednym słowem:


— Gdyby pana chciała widzieć, na pewno by to powiedziała! Niech idzie, niech w końcu ta sytuacja się rozwiąże!


— Już dobrze, dobrze! — wycofał się ojciec Sonyi.


Valeria Guardiola ze zniecierpliwieniem oczekiwała na wiadomości ze szpitala. Musiała zostać w domu, miał przecież przyjść niejaki Felipe Santa Maria i wyznać jej coś ważnego. Co to było, kobieta nie miała pojęcia, ale jeśli była chociaż najmniejsza szansa, żeby w jakikolwiek sposób pomóc Ricardo, trzeba było ją wykorzystać.


Kiedy brat Carlosa w końcu przyszedł, przywitał się dosyć uprzejmie z właścicielką domu, ale widać było w jego ruchach, że bardzo się tym wszystkim denerwuje. Valeria obserwowała go podczas powitania, nie będąc pewną, czy jej rozmówca stresuje się samą wizytą, czy też tym, że kłamie i jego oszustwo może się nie udać.


— O co panu chodzi? — spytała bez najmniejszych zahamowań, kiedy siedział już przed nią i popijał podany napój. — Nie chce mi pan chyba wmówić, że przychodzi tutaj z dobrego serca, bo nagle zrobiło się panu żal Sonyi i Ricardo?


— Ludzie się zmieniają — stwierdził spokojnie niezrażony niczym Felipe. — A ja przez wszystkie te wydarzenia w moim życiu miałem wiele czasu na przemyślenia i doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie, kiedy się spotkają i wyjaśnią sobie wszystko. Poza tym nie wydaje mi się, żeby Daniel naprawdę interesował się moja bratanicą, raczej zafascynował się nią ze względu na zmarłego Julio Ramireza.


— I to chciał mi pan powiedzieć? — skrzywiła się gospodyni. — Tyle, to i ja sama podejrzewam.


— Co potwierdza moje przypuszczenia. A skoro tak, łatwo będzie rozbić ich związek. Wystarczy powiedzieć jego rodzicom parę słów, które cisną mi się na usta.


— Mam się udać do Ramirezów i rozmawiać z nimi o ich synku? Zwariował pan całkowicie?


— Nie pani, a ja. W końcu to ja jestem przedstawicielem Sonyi, a nie pani. Przejdę się do nich i powiem im, jak to moja kochana Sonya nadal kocha Rodrigueza, jak to bardzo unieszczęśliwi Danielita i przy okazji podsunę im pewną informację.


— Jaką? — spytała krótko Guardiola.


Krople deszczu spływały po twarzy Daniela, kiedy szedł prosto przed siebie, sam nie wiedząc za dobrze, gdzie ma się udać. To nie tak miało być, miał się zemścić na Sonyi, potem się w niej zakochał, a na samym końcu stracił i nigdy więcej nie będzie mógł jej dotknąć, pocałować, zaopiekować się jej dziećmi. Miał tak wiele marzeń, a wszystkie rozpadły się w ciągu kilku minut, kiedy zobaczył kochającą się parę na podłodze. A potem to spojrzenie Rodrigueza, które wyraźnie mówiło, że nie da sobie wyrwać tego, co właśnie odzyskał, że nie pozwoli już sobie na utratę Sonyi.


Nic nie dało się już zrobić, ona nigdy nie należała do niego, nigdy nie była jego. Nie miał pojęcia, gdzie dokładnie znajduje się grób jego brata, nikt mu nie

powiedział, rodzice nie poruszali nigdy tego tematu, co zresztą było zrozumiałe, a Sonyi po prostu nie zdążył o to spytać. Mieli udać się tam razem, poprosić o błogosławieństwo, ale teraz było już za późno, za późno.


Tak bardzo cierpiał, tak straszliwie, że zaczynało mu się mieszać w głowie. W pewnej chwili uklęknął prosto na ulicy, nie zdając sobie sprawy, że uczucie może być tak potężne, że tak bardzo przygniecie go do ziemi.


— Czy powinienem cię zabić, żebyś mi oddał to, co moje? — szepnął sam do siebie. — Czy raczej odpuścić, dać sobie spokój, kiedy ja nie potrafię bez niej żyć…


Spuścił głowę, pełen łez i żalu do życia. Było mu już tak wszystko jedno, że nie widział, kiedy ludzie go mijali, któryś nawet go popchnął, ale Daniel nie zdawał sobie z tego sprawy. Podniósł w końcu głowę po dobrych kilkunastu minutach i bezmyślnie zapatrzył się na jakiegoś faceta, który wyraźnie kłócił się o coś z drugim stojącym wprost naprzeciwko niego.


I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Ramirez dostrzegł, iż ten bardziej wściekły — jak go w myślach określił — w pewnej chwili wyciąga nóż i szybkim ruchem bierze zamach, by wbić swojemu rozmówcy prosto w brzuch.


Christian wpatrywał się z podziwem w Sergio, aż w końcu rozpoczął, strasznie się tym wszystkim denerwując:


— Jak już ci mówiłem, nie mam pojęcia, co się stało z moją matką i czy w ogóle żyje. Ojciec nie wspominał mi o niej za bardzo, raz tylko powiedział, że mama umarła dawno temu i więcej nic nie powiedział.


— Czy mówił to ze złością, z żalem, czy czymś takim? — przerwał mu dociekliwie Sergio.


— Nie, nie, z jakby przykrością. Chyba mu było przykro.


— Wydaje mi się, że ją kochał — stwierdził Gera, ale wiedział, że w tej chwili nie może być niczego pewien. — Mów dalej.


— Ale to wszystko! — wyjęczał zapytany. — Nie mam pojęcia, co mam ci powiedzieć, mój tata był, jaki był, czasem mnie bił, ale tylko w tyłek i tylko wtedy, kiedy byłem naprawdę bardzo niegrzeczny. Poza tym starał się, żeby mi niczego nie brakowało, ale zmarł dosyć wcześnie i dlatego tu jestem. Byliśmy biedni, tatuś nie miał pieniędzy, ale jakoś sobie radziliśmy.


— Miał jakieś zdjęcia? — wszedł mu w słowo Gera.


— Nie. Nigdy mi nie pokazał żadnego. Chociaż… raz tylko przyłapałem go na czymś, ale to chyba nie jest istotne.


— Mów! — ponaglił go Odmieniec.


— Kiedyś wpatrywał się w zdjęcie jakiejś kobiety, ale szybko je schował, kiedy wszedłem do pokoju.


— Widziałeś je potem kiedykolwiek? — Gera aż się pochylił w stronę chłopca.


— Nie, bo ojciec wrzucił je do szuflady, a ją zamknął na klucz. Potem próbowałem się tam dostać, ale tylko mnie sprał. Ten raz, jedyny raz się go bałem.


— Może go rzuciła — stwierdził bardzo dorosłym tonem Odmieniec. — Ale kim u licha była?!


Raul Monteverde wiedział, że ojciec nie był święty, znał przecież jego przeszłość, powiązania z Francisco Velasquezem i fakt, że zdradzał Leticię, był nawet poinformowany o całej sprawie z Felicią, ale posiadanie kochanki i to stałej, niebywale Raulem wstrząsnęło. Valeria, Valeria, kim była ta kobieta i co tak fascynującego znalazł Monteverde w tej osobie, co tak go przyciągało, że odwiedzał ją kilkakrotnie?


— Szefie, jesteśmy już przy rezydencji — przerwał mu rozmyślania Manolo. — Czy mam tu zaparkować?


— Oczywiście, idioto! — odparł Raul i praktycznie wyskoczył z samochodu. Wpadł do domu, pędem dotarł do gabinetu ojca i nie zważając na zdziwione spojrzenie rodzica rzucił od wejścia:


— Sonya z Vivianą, mnie adoptowałeś, ale też się liczę, a jak ma na imię dziecko Valerii?


— Jakiej Valerii? — Monteverde zamrugał oczami. — O kim ty w ogóle mówisz?


— Jak to o czym? Do tej pory, z kim się nie zadawałeś, miałeś dziecko! Dzięki Bogu, że don Conrado nie mógł zajść w ciążę, to by dopiero było!


— I uważasz, że ja i ta Valeria… — Gregorio nadal nie kojarzył. — Ale na Boga, nie znam żadnej kobiety o takim imieniu!


— Ja też nie, ale właśnie mi ktoś powiedział, że…


— Zaraz, zaraz… — przerwał mu ojciec. — Kto i co dokładnie ci powiedział?


— Pewna...pewna kobieta...Ona...była… w pewnym domu i tam… mi to powiedziała…


— Jakim domu, do cholery?! — zirytował się Gregorio. — Gdzie ty się prowadzasz?!


— Manolo powiedział, że najlepiej odpocznę przy jakiejś namiętnej kochance… — stwierdził cicho Raul. — I ja go posłuchałem. Spotkałem tam jedną całkiem sympatyczną i poszliśmy do łóżka. A potem zamiast skończyć, co powinna, poinformowała mnie dokładnie, jak to wpadałeś bardzo często i prosiłeś tylko o jedną kobietę.


— Już rozumiem — ściszył głos senior rodu. — Więc mój synalek zajmuje sobie czas odwiedzaniem domów publicznych. Potem wpada tutaj i pyta mnie, jak wiele dzieci mam z prostytutką. Proszę, proszę. A wszystko dzięki temu, że zgodziłem się zatrudnić Manolo jako szofera. Może zamiast tego pomożesz mi utrzeć nosa twojej byłej żonie?


— Nadal masz zamiar ją zniszczyć?


— A jak myślisz? — skrzywił się Gregorio. — Miałbym pozwolić na szczęście u boku Santa Marii? Bądź łaskaw wezwać tego obwiesia, Manolito, zajmę się nim odpowiednio, a potem wrócimy do naszej rozmowy. I nie chodzi mi tu o moich ewentualnych potomków!


Raul wyszedł wypełnić polecenie ojca. Sam nie wiedział, co w niego wstąpiło. Brat miał na niego zdecydowanie zły wpływ.


Skąd mógł wiedzieć, że kiedy tylko zamknął drzwi, senior rodu oparł się wygodniej na fotelu i stwierdził sam do siebie:


— Valeria...Pewnie, że cię pamiętam. Byłaś taka piękna, kiedy tańczyłaś tylko dla mnie...na scenie i w łóżku…


Nestor spojrzał spod oka na Virginię i przerwał ciszę, jaka zapanowała od kilku minut:


— Droga pani, a więc jest pani żoną Manolo, czyż nie? I nie czuje pani współczucia dla tego biedaka?


— Współczucia? A niby to dlaczego? Przecież wielokrotnie mnie skrzywdził.


— Och, rozumiem, ale coś takiego nie wydaje się pani zbyt okrutne? Rozumiem, że lata z nim spędzone nie były dla pani zbyt przyjemne, widać to w pani oczach, ale żeby nie zaprotestować ani słowem przy tym, co ma go spotkać?


— A cóż takiego? — zdziwiła się Virginia. — Jedziemy się na nim zemścić i tyle.


— O mój Boże, Cesar, ty nic jej nie powiedziałeś? — zaśmiał się Nestor, ale tak, by usłyszał go tylko siedzący za nim Vargas i oczywiście żona Manolo. — Naprawdę nic nie wie?


— Co wy zamierzacie mu zrobić? — przeraziła się kobieta.


— Dowiesz się — wycedził Cesar, zły, że musi się tłumaczyć. — Nie możesz się już teraz wycofać. I nie chcę słyszeć żadnych gadek na temat tego, że nadal go kochasz.


— Nie, nie kocham, ale… — przerwała. W końcu to Victor zajmował teraz jej serce...prawda?


Bolivares uspokoił się już na tyle, że mógł całkiem normalnie rozmawiać z Vivianą. Czego się bał, sam nie wiedział, ale wolał wymazać całkowicie obraz Virginii ze swojego życia, nie wspominać przyszłej żonie o tamtej sprawie — bo i po co? Sam to załatwi, przecież nic ich już nie łączy!


Kiedy matka Sonyi wyszła na moment do kuchni po coś do picia, zatonął w rozmyślaniach. Tajemnice i kłamstwa. Czy od tego powinien zaczynać związek? A przecież nie chodziło tylko o sprawą z Virginią, było coś jeszcze…


Biel szpitalnej sali i widok Sonyi wywołał u Ricardo ostry skurcz w sercu. Ileż razy albo jedno, albo drugie znajdowało się w takiej sytuacji, ile oboje musieli przecierpieć. A teraz jeszcze ta prośba, by przywołać tu Daniela, a nie jego, ojca jej dzieci i…


~ Ech… — westchnął sam do siebie w myślach. ~ Ja to chyba jakiś głupi jestem.


Przysiadł na krześle obok łóżka pacjentki i dotknął jej ręki tak, by nie zorientowała się, kogo naprawdę ma obok siebie.


— Daniel… — szepnęła chora. — Jak dobrze, że jesteś, muszę z tobą porozmawiać.


— Tak? — powiedział cicho Rodriguez, nie dając po sobie poznać, kim jest.


— Mówisz jakoś tak cicho...pewnie się wstydzisz tego, co zrobiłeś...Ale wiesz… ja cię rozumiem… Zobaczyłeś mnie i Ricardo na podłodze, w takiej scenie… W końcu cię zdradziłam i jestem ci winna przeprosiny. A to, co się stało później, w żadnym razie nie jest twoją winą, to był wypadek, rozumiesz?


— Ehe — mruknął gość, zaciskając pięści. Cholera, ona chyba chce wybaczyć temu… dupkowi!


— Cieszę się, że tak to odbierasz. W takim razie...Nie winisz mnie za to, prawda? Jesteś w stanie przyjąć moją prośbę o przebaczenie?


— Mhm — odparł coraz bardziej rozeźlony Rodriguez.


— Jesteś naprawdę wspaniałym człowiekiem, Danielu… Wiesz co? Coś ci wyznam. Skoro zapewne powiedziano ci już o moim… kalectwie, to zrozumiesz, dlaczego podjęłam pewną decyzję. Muszę odwołać nasze plany ślubu.


— O? — zdziwił się Ricardo, nadal udając Daniela i kryjąc radość, jak nagle wstąpiła w jego serce.


— Tak, wiem, że to cię zrani, ale zrozum mnie, błagam cię. Dzieci muszą mieć kogoś, kto się nimi zajmie, a twoja matka chyba nie będzie miała na to ochoty. Ja nie mogę, więc… Cóż, pozostaje tylko ciotka Ricardo… I ich ojciec… — dodała po dłuższym milczeniu.


— Hm? — wydobył z siebie syn Cataliny.


— Tak, dobrze słyszysz. Oddam dzieci i jemu i Valerii. Zapewne masz pytanie, co stanie się ze mną, prawda? Jako osoba niepełnosprawna nie mogę być dla ciebie ciężarem, a tym bardziej dla twojej rodziny. Nie wiem, czy kiedykolwiek odzyskam wzrok, ale muszę odrzucić twoją propozycję sprzed roku. Zamieszkam z ojcem, nie wiem jeszcze, z którym, ale sądzę, że Gregorio nadal otoczy mnie taką samą opieką, jak wcześniej. To nie jest taki zły człowiek, mimo że dawniej próbował skrzywdzić mojego… — Głos Sonyi zachwiał się na moment.


— Twojego…? — mruknął Rodriguez.


— Przyjaciela… — dokończyła dziewczyna. — I wiesz co, Danielu? Nasze uczucie było piękne, ale chyba nie było miłością. Dopiero teraz zrozumiałam, że nie dałabym ci szczęścia. Może utrata wzroku sprawiła, że widzę wszystko jaśniej, ale przeklinałbyś chwilę, kiedy zgodziłeś się zostać moim mężem. Bo ja ciągle nie zapomniałam Ricardo… Który pewnie stoi gdzieś na korytarzu i zastanawia się, czego ja właściwie chcę, skoro wezwałam ciebie, a nie jego. Możesz go tu zawołać? Wiem, że proszę cię o wiele, ale muszę mu wyznać, że to jego wybrałam na opiekuna dla moich dzieci. I jeszcze powiedzieć mu, jak naprawdę one mają na imię…


— Hę?


— A tak, bo przecież tylko ty znasz prawdę i byłeś tak wspaniały, że się na to zgodziłeś. Carlos nie wie, Monteverde też nic nie podejrzewa, tylko ty jedyny wiesz, że Marco i Raquel mają tak naprawdę po dwa imiona. Marco Pedro Ramirez i Raquel Catalina Ramirez. Tak zarejestrowaliśmy dzieci....Do tej pory nie mam pojęcia, dlaczego tak zrobiłeś, ale jestem ci niewymownie wdzięczna. Aha, jeszcze jedno — będę musiała zmienić im nazwiska...Bo skoro nic nie mówisz, to się chyba na to wszystko zgadzasz, prawda? — nagle się przestraszyła.


— Yhy — wyrzekł Ricardo, więcej nie mógł, bo wzruszenie dławiło go w gardle.


— Jesteś jakiś dziwny… I taki spokojny… Słuchaj, a może ty mi wcale nie wybaczyłeś i czekasz, aż skończę mówić, żeby się na mnie wyżyć? Bo ja… ja… ja…


— Zamknij się — powiedział nieco szorstko Rodriguez, kiedy wreszcie odzyskał głos. Nic innego nie mógł, boby całkiem się rozkleił. A potem wstał z krzesła i pocałował Sonyę z tak straszliwą tęsknotą, że aż sam się tego przestraszył.

Rozdział 233

Pablo Martinez nie po raz pierwszy przerzucał jajka na patelni w towarzystwie kobiety. Oczywiście lubił, kiedy to jakaś ponętna dama go obsługiwała, ale często jego kaprysem było zrobić coś dla siebie — ot tak, dla odpoczynku. Relaksował się patrząc, jak tłuszcz skwierczy na patelni, a on mógł rozmyślać o wszystkim innym i tylko machinalnie sprawdzać, czy nic się jeszcze nie przypaliło.


Tak było i tym razem — jedna z jego kochanek — zmienił ją ostatnio, toteż nie do końca kojarzył jej imię — tuliła się właśnie do niego w kuchni, kiedy kończył przygotowywać posiłek. Opowiadała mu właśnie coś o siostrze, ale nie słuchał jej za bardzo, nudziły go te jej opowieści. Była dobra w łóżku i to wszystko, wiedziała też, że za kilka dni zostanie zastąpiona inną — jak wszystkie zresztą. Robił tak od wieków, niby miał się ustatkować przy Monice, ale teraz był jej wdzięczny, że nie zdecydowała się na małżeństwo, tylko poszła swoją drogą.


— I jak nieśliśmy go do chrztu, to w ogóle nie płakał! — kończyła podekscytowana kobieta. — Taki mały, słodki chłopczyk, a jakby wszystko rozumiał! I jeszcze siostra dała mu na imię Damian, to też takie piękne, że…


Zdrętwiał na parę sekund.


— Jak go nazwała? — spytał jak na razie spokojnym tonem.


— Damian! — wdzięczyła się do niego kochanka. — A może chciałbyś mieć potomstwo i tak samo nazwać nasze dzieci? — spróbowała bardzo odważnie, jak na nią.


— Nie będę miał dzieci! — warknął, zły i rozeźlony nie tylko na nią, ale i na siebie za to, że dał się ponieść uczuciom. — A imię jest idiotyczne.


— Jak śmiesz! — obruszyła się i momentalnie odsunęła. — To dziecko mojej ukochanej siostry!


— I niech takim pozostanie, mnie w to nie wciągaj! — krzyknął, a potem wskazał — używając jedynej rzeczy, jaka przyszła mu do głowy, czyli widelca — jej drzwi. — Wynoś się stąd!


— Ale, ale… o co ci chodzi? — nie zrozumiała z początku.


— O to, że masz się stąd wynosić! — krzyknął, rzucił sztućcem o stół i ponownie rozkazał: — Won mi stąd!


Zanim obrażona kobieta opuściła jego mieszkanie, wziął kilka głębokich oddechów i uspokoił się całkowicie. Jednak nie zatrzymał jej ani słowem.


Gabriel Abarca nie powiedział wtedy żadnego słowa wyjaśnienia, rzucił tylko parę słów do Allisson, że jeszcze się zobaczą i od tej pory nie odezwał się ani słowem. Milczał jego telefon i milczał on sam. Córka Monici próbowała się do niego dodzwonić kilkanaście razy, niestety, całkowicie na próżno. Była już tak zrozpaczona, że chciała udać się do jego firmy, ale postanowiła jeszcze czekać — gdyby chciał się z nią kontaktować, zrobiłby to na pewno. Miała tylko nadzieję, że nie doszło do tragedii — chłopak był w bardzo złym stanie, kiedy od niej wychodził.


Tego dnia zdecydowała, że złamie swoją zasadę i odszuka w jakiś sposób firmę Abarca. Udało jej się to dosyć szybko, zakład był dosyć dobrze znany w okolicy, mogła użyć telefonu, ale postanowiła załatwić to osobiście. Będzie miała przynajmniej pewność, że chłopak nie wywinie się od spotkania i co nieco jej wytłumaczy. Może postępowała zbyt nachalnie, ale bardzo się o niego martwiła. I była w nim zakochana. Nieprzytomnie, co jakiś czas temu przyznała sama przed sobą.


Gdy wchodziła do firmy, nikt nie zwrócił na nią większej uwagi, ludzie byli zbyt zajęci, zresztą wyglądała na kolejną osobę, która chce wynająć łodzie na nadbrzeżu. Wypytała dokładnie o miejsce, gdzie zasiada prezes, dowiedziała się, że na pewno jest u siebie i niezatrzymywana dotarła do właściwych drzwi gabinetu.


Otworzyła je bez pukania, wiedziała, że robi to niegrzecznie, ale właśnie o to jej chodziło — o zastanie Gabriela nagle, w trakcie jakiejś rozmowy, tak, by dokładnie widzieć jego twarz, kiedy ją zobaczy. Klamka ustąpiła bez problemu, mogła więc spojrzeć od razu na twarz właściciela… i siedzącej mu na kolanach kobiety.


— Co? — jedyne, co wydostało się z jej ust, to był ten cichy jęk.


— Allie, zaczekaj! — krzyknął za nią zrozpaczony chłopak, zanim jednak zdążył zrobić coś więcej, kobieta zamknęła mu usta namiętnym pocałunkiem. Abarca odsunął ją i prawie zepchnął z kolan, po czym pobiegł za Allie.


Córka Monici w pierwszej chwili zamarła, ale kiedy zobaczyła, jak ta obca, dobrze umalowana i piękna postać całuje jej chłopaka, nie mogła już więcej wytrzymać. Puściła się pędem przed siebie, byle dalej od tego okropnego koszmaru. Słyszała wołania Gabriela, ale nie zamierzała się zatrzymywać, nie tym razem. Jeżeli pozwolił jej siedzieć na kolanach, to na pewno byli ze sobą, więc po co jakiekolwiek wyjaśnienia?


Diana w międzyczasie wcale się nie obraziła na Abarcę, przeciągnęła się jak kot i szepnęła z uśmiechem sama do siebie:


— Jesteś mój, Gabrielu...jesteś mój.


Jego kolega, Daniel, przez moment nie wiedział, co ma robić na widok noża, ale jakimś cudem umysł podrzucił mu świadomość, że mężczyzną, któremu grozi tak okrutna śmierć, jest nie kto inny, jak szofer Rodrigueza, Pedro Velasquez. I chociaż moment wcześniej miotał swoje jak najgorsze przekleństwa na głowę rywala, to przecież jego kierowca nie był niczemu winien. Nie skojarzył, kto jest tym drugim, ale nie chciał pozwolić, by pracownik Ricardo został zabity — w końcu tamten w żaden sposób mu nie uchybił… poza faktem pracy u przeciwnika, naturalnie.


Ramirezowi zresztą było już wszystko jedno, skoro utracił Sonyę, może i utracić życie. Jednym ruchem, bardzo jak na niego zręcznym, skoczył ku obcemu facetowi i wytrącił mu nóż z ręki. Ta chwila wystarczyła, by Pedro zorientował się w sytuacji i podniósł broń. Zdumiony ponad miarę Francisco rzucił coś pod nosem, ale nie zbiegł z miejsca zdarzenia.


— Jasna cholera! — dało się słyszeć z ust przestępcy i zaraz w jego dłoni wykwitła znacznie gorsza broń — pistolet. — Nie ruszać się, bo zabije obu!


— Czy jesteś na tyle szalony, by strzelać na samym środku ulicy? — zdumiał się Pedro, usilnie zachowując spokój.


— A chcesz się przekonać? — warknął jego brat. — Nie ruszaj się, powiedziałem! — mruknął ponownie, tym razem kierując wypowiedź do Daniela.


Za moment zszokował się nieco, bo Ramirez zrobił coś, co i jego samego zaskoczyło — syn Fernando całkowicie zignorował ostrzeżenie i skoczył w kierunku uzbrojonego człowieka.


— Ty debilu! — określił go krótko Velasquez i strzelił prosto w chłopaka.


Mayrin nie zamierzała zwracać uwagi na wciąż pomstującego w kącie Carlosa Santa Marię — jej opinia o tym człowieku była coraz gorsza — i zatrzymała na moment wychodzącego już z korytarza Jimmy’ego Novaka.


— Zaczekaj chwilę — zwróciła się do lekarza.


— Wiesz, że nie mam czasu — przyciszonym głosem padła odpowiedź.


— Nie uciekaj przede mną! — kobieta nie dała się zbić z tropu. — Nie chcę przecież rozmawiać o przeszłości, tylko o stanie tej dziewczyny.


— A co ona tak cię interesuje? — zdumiał się doktor, nie pokazawszy po sobie, jak bardzo odetchnął z ulgą.


— Słuchaj, jeśli mi pomożesz, będziemy mogli wrócić do pewnych spraw.


— Do jakich niby spraw? — skrzywił się Novak. — Do tego, co zrobiłaś jakiś czas temu?


— Możliwe. O ile oczywiście mi się przydasz — wystarczy, żebyś tylko nakłamał o ślepocie Sonyi Santa Maria.


— A co niby miałbym zrobić? — padło niechętne pytanie ze strony doktora.


— Oboje wiemy, że takie urazy przechodzą dosyć szybko, jeśli przeprowadzi się odpowiednią operację. Chcę, żebyś stwierdził, że nic się nie da zrobić i odmówił jakiejkolwiek operacji, rozumiesz?


— Ale dlaczego? Skoro tak dobrze znasz się na tym, dobrze wiesz, że im prędzej, tym lepiej. Jeżeli istnieje dla tej dziewczyny szansa, musimy…


— Zamknij się! — przerwała mu w pół słowa. — Zrób to, o co proszę, a może kiedyś przestanę być panną, Jimmy… — zanim ktokolwiek się zorientował, pocałowała go namiętnie i wróciła na korytarz do zebranych tam osób.


Manolito był szczęśliwy. Podczas, gdy jego brat rozmawiał ze swoim ojcem — zapewne o tym, czego dowiedział się przed chwilą w burdelu, jak jasno i treściwie określał to miejsce niedoszły wdowiec po Virginii — on, Manolo, mógł spokojnie opierać się o maskę samochodu i marzyć, że ta cała rezydencja należy tylko do niego. Być może bardzo się przestraszył dziwacznej reakcji Raula, ale czymże to było w porównaniu z wizją posiadania tak wielkiego domu, a w nim mnóstwa kobiet chętnych spełniać jego najdziksze zadania. O, właśnie jedna z nich dzwoni do niego, by omdlewającym głosem zapewnić o oddaniu i posłuszeństwie.


— Hello, darling! — rzucił do słuchawki podsłuchany gdzieś zwrot. Miał nadzieję, że znaczy dokładnie to, co myśli.


— Hello, kretynie! — odpowiedziała mu kobieta głosem Vargasa. — Mam ochotę z tobą pogadać, staw się jak najszybciej w wiadomym ci miejscu.


— Sam jesteś idiotą! — obruszył się Fernandez, czując przypływ wściekłości. Nie tylko przerwano mu bujanie w obłokach, ale na dodatek zamiast pięknej damy dyskutuje z tym, którego nieustannie poszukiwał od czasu zerwania kontaktu i miał dziwne wrażenie, że facet nie tylko zniknął, ale i go oszukał, nie wiedział tylko jeszcze, jak.


— Zamknij się i słuchaj. Szef wrócił.


— Jaki szef, do cholery? — nie pojął Manolo. Dla niego tylko on był szefem.


— Nestor — padło po drugiej stronie.


— Ten Nestor? — zakrztusił się Fernandez, całkowicie zapominając o kochankach w jego umyśle.


— Tak, tenże sam. Czeka na ciebie w swoim apartamencie. Staw się jak najszybciej.


Połączenie zostało przerwane tak samo, jak szybko się zaczęło, a Manolo nie miał nawet czasu zbesztać podwładnego za to, jak go potraktował. A więc Villanueva wrócił. A jakby tego było mało, kilkanaście sekund potem Raul oświadczył mu z zadowoloną miną, że Monteverde ma zamiar pogadać sobie z Manolo na temat wizyty w domu publicznym.


— Burdelu — poprawił machinalnie Fernandez i poszedł na ścięcie.


Po ustaleniu ostatnich szczegółów były doktor, Victor Bolivares nie miał złudzeń — w końcu uda mu się dotrzeć do spokojnego portu, zawrze związek z ukochaną osobą i będzie miał czyste sumienie. Nikt nigdy nie dowie się, że dzwoniła do niego Virginia, a jeśli nawet, będzie mógł udać, że o niczym nie wie, ewentualnie — jeśli on trafi na byłą miłość — powie jej kilka zdań do słuchu i na tym się zakończy. Jakby małżeństwo w jakiś sposób miało oddzielić go od przeszłości i grubym murem wytyczyć twardą granicę między jednym życiem, a drugim i między obiema kobietami.


— Ale jedną rzecz musimy jeszcze załatwić przed ceremonią — powiedziała twardo Viviana. — Nie możemy przecież pozwolić, żeby ktoś taki, jak Felipe uszedł bezkarnie po tym, jak cię potrącił.


— Ależ kochanie… Tym zajmuje się policja — wyjęczał mężczyzna. Naprawdę nie miał ochoty na ten temat.


— Policja policją, ale ty nie oskarżyłeś jeszcze nikogo! — obruszyła się kobieta.


— Niby na jakiej podstawie miałbym to zrobić?


— Jak to na jakiej? — zdumienie odmalowało się na twarzy byłej żony Carlosa Santa Maria. — Mówiłeś mi przecież, że dokładnie widziałeś, kto to zrobił! Jakiś facet ruszył z chodnika i wjechał prosto na ciebie! Nie zamierzasz chyba pozwolić, aby ten bandyta…


— Nie mam na to dowodów! — podniósł głos doktor. — I nie chcę się tym zajmować przed ślubem!


— Dowody znajdą odpowiednie służby, ty masz tylko złożyć doniesienie i wyjaśnić, czemu tyle z tym zwlekaliśmy. Jeżeli nie zrobimy tego teraz, zaczną się podejrzenia, potem będzie za późno!


— Wolałbym dać tej sprawie umrzeć śmiercią naturalną. Nie udało mu się i kropka.


— Ależ… Tak nie można! A gdyby cię zabił?!


— Ale tego nie zrobił! I niech sobie żyje i pozwoli nam zrobić dokładnie to samo!


Allisson nie miała pojęcia, dokąd biegnie, ale wystarczało jej to, że oddala się od Gabriela. Nie powiedziała ani jednego słowa, płakała tylko, ale cicho, łzy leciały bez słowa, jakby chociaż w ten sposób próbując dać ukojenie jej duszy. Być może dlatego nie zauważyła, kiedy jej ciało zderzyło się z czymś znajdującym się naprzeciwko niej… zanim nie było za późno.


Udręczony, umęczony i mający ponad wszelką miarę dosyć złych zdarzeń w swoim życiu Ricardo Rodriguez zatopił się namiętnie w wargach tej, którą ukochał ponad wszystko. Długo zajęło mu zrozumienie, co i do kogo tak naprawdę czuje, ale teraz, kiedy był już pewien, nikt i nic nie wydrze mu tej miłości z serca...ani z rąk. Nawet sama Sonya.


A ona wpierw otworzyła oczy i spojrzała zaskoczona, zapominając na moment o swojej ślepocie, ale nie miała szansy się nawet uśmiechnąć, bo pocałunek był tak mocny i tak drapieżnie przylgnął do jej ust, że jedyne, co mogła zrobić, to tylko oddać go w taki sam sposób. A przecież chciała to uczynić, chciała zetknąć się ponownie z tą cudowną oznaką uczucia i nigdy już nie wypuścić ani z serca, ani z ramion. Tak, właśnie z ramion, bo kiedy dotarło do niej, co się dzieje i w czyjej jest obecności, zarzuciła Ricardo ręce na szyję i magia trwała nadal.


— Najdroższa… — szepnął chwilę potem. — Czy naprawdę to się dzieje? Czy naprawdę… — przełknął ślinę, przerażony, że zaraz się obudzi. — Wróciłaś do mnie?


— Tak! — odparła z radością. — I cieszę się, że to właśnie ty wysłuchałeś całej mojej przemowy.


— Ja chyba bardziej! — odrzekł równie radośnie. — Wiesz co? Zaraz wyjdę i powiem wszystkim na korytarzu, że jesteś moja, tylko moja!


— Danielowi też? — zapytała, bojąc się o kolejną awanturę.


— Jemu nie muszę nic mówić — odparł, rozumiejąc, o co jej chodzi. — On sam wyszedł stąd jakiś czas temu, dając mi wyraźnie do zrozumienia, że odpuścił, że nie będzie nam już przeszkadzał.


— To jednak mądry chłopak. Mam tylko nadzieję, że nie przeżyje tego za bardzo.


— Przejdzie mu na pewno — machnął ręką Ricardo. Może w tej chwili nie było to zbyt uprzejme, ale miał to w nosie. Odzyskał nareszcie swoją...dziewczynę, tak, właśnie, dziewczynę! i nic go nie obchodziło.


— Pewnie tak! — roześmiała się ona, a dla niego jakby rozbłysły gwiazdy na niebie. — Ej, czekaj momencik, ale to o imionach dzieci też już wiesz?


— Wiem, wiem! — rozpromienił się jej mężczyzna. — Sprytne to było, nie ma co! — na moment zepsuł mu się humor. — Nie mogłaś dać im na pierwsze tak, jak cię prosiłem?


— Ramirez marudził — odparła dziewczyna, a Rodriguez z zadowoleniem stwierdził, że przez te kilkanaście minut Daniel nie tylko zniknął z ich życia, ale i stał się nazwiskiem. — Gdyby nie to, inaczej nie zgodziłby się w ogóle.


— Jak go przekonałaś?


— Nieważne. Ale obiecuję, że od dzisiaj będę przekonywać w ten sposób tylko ciebie.


— OK… — pojął, niezbyt zadowolony ze środków, jakich użyła. — Ale z drugiej strony skąd wiesz, że to zadziała w moim przypadku? — obrócił zły humor w żart. — Przecież ja…


— Tak, ty — weszła mu w pół słowa. — Jesteś bardziej namiętny i czuły w stosunku do kobiet, niż każdy facet na ziemi. Więc, jak to mi przed kwadransem powiedziałeś, zamknij się. I zamiast gadać głupoty, pocałuj mnie po prostu.


Jak dobrze było ponownie zasmakować tego uczucia, jak dobrze było zatonąć znowu i całego siebie…


— Zjeżdżaj stąd, ty gnojku! — wdarło się nagle do jego uszu razem z ciosem, jaki wylądował na jego twarzy.


— Co do cholery? — przeklął Rodriguez, w ułamku sekundy rozpoznając Carlosa. — A, to znowu pan „Nie wiem, czego chcę!” — roześmiał się w twarz Santa Marii, otarł delikatną strużkę krwi z wargi — tej samej, którą przed chwilą całowała Sonya — i dorzucił: — Nauczę pana, czego najlepiej sobie życzyć dla dziecka.


— Nie będziesz mnie niczego… — brat Felipe zamilknął nagle w jednej chwili. A jednak takie określenie byłoby błędem. On nie zamilknął, on po prostu przestał mówić, a to nie to samo. Kolejnym dźwiękiem wydostającym się z jego ust było nic innego, jak jęk.


— Tatusiu? — przeraziła się dziewczyna.


— Nic się nie bój, ja go tylko uczę! — podkreślił Ricardo, biorąc kolejny zamach. W ręce miał strzykawkę, którą po raz kolejny wbił w lewe ramię ojca dziewczyny.


— Ale czym niby?! — wystraszyła się Sonya. — Przecież słyszę, że on chyba jęczy!


— Igłą — odparł jej zgodnie z prawdą i nie bacząc na to, że Carlos z przerażeniem wpatruje się w to, co sterczało mu ze skóry, siłą umieścił nieprzyjaciela na stojącym w pobliżu krześle, stanął nad nim i powiedział:


— Teraz to do pana dotarło? Najlepszym wyjściem dla pana córki jestem ja! A jak się coś nie podoba, pretensje proszę zgłaszać do...Bayer Aspirin.


— Co? — wydukał Santa Maria, próbując wypowiedzieć to, co zagnieździło się uparcie w jego umyśle — to przecież nie firma, tylko lekarstwo, jak on ma zgłaszać tam cokolwiek?


— Nie znęcaj się nad nim! — krzyknęła nieco przerażona Sonya.


— Coś ty? — nieprzyjemnie zdziwił się Rodriguez. — Ja się nad nim nie znęcam. Właśnie wbiłem mu tylko strzykawkę w rękę.


— Co w niej było?!


— Moje lekarstwo, nie zdążyłem go zażyć, zanim Daniel nie wpadł z pretensjami i zostało w mojej kieszeni. Mam nadzieję, że nie zanieczyściłem igły — zmartwił się na pokaz Ricardo.


— Na co je bierzesz? — spytała dziwnie powoli dziewczyna. — Wiesz, że mogłeś go otruć?


— Nie martw się, prześpi się tylko i nic mu nie będzie — odrzekł mężczyzna i ostrożnie położył głowę zasypiającego Carlosa na znajdującym się za krzesłem stole. — O widzisz, już to robi.


Sergio Gera był naprawdę wściekły, bo nie udało mu się dowiedzieć czegokolwiek na temat matki Christiana, ani jego ojca. Kim byli oboje, czemu jedno trzymało zdjęcie drugiego w szufladzie i czemu ich losy potoczyły się tak, a nie inaczej? Na te pytania nie było odpowiedzi i zapewne jeszcze długo nie będzie. Jedynym tropem były słowa o Pablo Martinezie, ale to za mało na wizytę u bogacza. Poza tym gdyby tamten człowiek miał zamiar zaopiekować się dzieckiem, z pewnością dawno by to zrobił. O ile — rzecz jasna — o nim wiedział.


Sporo myśli kłębiło się w głowie szesnastolatka, kiedy szedł ulicą i skręcał w dobrze sobie znany, ciemniejszy zaułek. Za moment znajdzie się na ruchliwszej ulicy i dotrze do rezydencji Guardioli, a potem może porozmawia z nią o wynajęciu detektywa, bo sam chyba nie da rady.


— A do tego ten cholerny Velasquez! — przeklął na głos Odmieniec. — Jak mam go znaleźć?


— Do czego ci jestem potrzebny? — posłyszał nagle tuż przed sobą i zanim zdążył się zorientować, coś zasłoniło mu usta. Szarpnął się mocno, aż prawie udało mu się uwolnić, ale mężczyzna trzymał mocno i jeszcze bardziej przytrzymał chłopaka.


~ Don Conrado! — przemknęło przez głowę Sergio, kiedy tenże wlókł go w sobie tylko znane miejsce.


— Nie szarp się, a zobaczysz coś interesującego! — szept Francisco pojawił się nagle w jego uchu.


Za moment dotarli na miejsce, a przestępca użył przemocy po raz kolejny i wepchnął chłopaka w kąt nieznanej mu uliczki.


— Przyjrzyj się dokładnie temu, co leży na chodniku! — kazał mu brat Pedro, przy okazji sięgając po broń tak, aby Gera to widział.


Syn Damiana nie miał wyjścia, musiał pochylić się nad czymś, co przypominało mu brudny worek i spróbować dotknąć to ręką.


Kilka sekund później obrócił się przerażony, po czym zwymiotował, nie bacząc na to, że lufa pistoletu Conrado wbija mu się boleśnie w plecy.


— To samo zostanie z ciebie, jeśli nie pomożesz mi zemścić się na Rodriguezie! — warknął Velasquez.


Przed oczami wciąż wymiotującego chłopaka znajdowały się — i to naprawdę w strasznym stanie — zwłoki jego najlepszego przyjaciela, Luisa de La Vega.

Rozdział 234

Dziewczyna na moment utraciła oddech, ale jakimś cudem nie zemdlała. Czyjeś silne ręce złapały biegnącą Allisson, potem zatrzymały i podniosły jej brodę do góry.


— Dokąd tak biegniesz, moja panno? — spytała raczej z ciekawością, niż z matczyną troską, Monica.


— Mamo… — wykrztusiła przez łzy córka. — Przytul mnie, przytul mnie mocno…


— Ale o co chodzi? — zmarszczyła brwi kobieta. Tego jej tylko brakowało — scen na środku ulicy! Już wystarczy, że wśród znajomych krążyła pogłoska, że specjalnie przedłuża rozwód z Santa Marią, żeby tylko wyciągnąć od niego jak najwięcej, albo nawet spróbować do niego wrócić.


— Czy nigdy nie możesz mnie po prostu przytulić?! — wyrzuciła jej Allie, po czym odsunęła się o pewną odległość. — Dobrze, już sobie idę.


— Czekaj czekaj, jestem tylko zdezorientowana! — zaprotestowała Monica, wyczuwając, że awantura w tak ruchliwym miejscu będzie jeszcze gorsza dla jej reputacji. Położyła delikatnie rękę na ramieniu córki i powiedziała delikatnie: — Chodźmy do pobliskiej kawiarni, tam się czegoś napijemy i wszystko mi opowiesz.


— Dobrze — odparła dziewczyna i wolnym krokiem podążyła za matką.


Kiedy rozsiadły się już w wybranym przez Monicę miejscu, obie zamówiły napoje i Allie na początku nieśmiało, ale potem z jakby nieco większym zaufaniem zaczęła mówić o tym, co jej się przydarzyło. Wiedziała, że matka nie pałała zbytnią sympatią do młodego Gabriela, ale była w końcu jej matką i może chociaż raz okaże jej jakieś ciepłe uczucia?


— Ten chłopak to zwykłe bydlę — stwierdziła po całej opowieści kobieta. — Wpierw opowiada ci o tym, jak bardzo cię kocha, zostajecie w sumie parą, a potem jakaś lafirynda siada mu na kolanach i pewnie jeszcze go całuje, albo uprawia z nim seks.


— Mamo! — wyjęczała Allie, coraz bardziej zdruzgotana po słowach matki.


— Nie przejmuj się nim. — Monica poklepała córkę po dłoni i dodała potem: — Skoro on zachował się w ten sposób, nie pozostaje nam nic innego, jak odpłacić mu się pięknym za nadobne.


— Mam się na nim mścić? Mamo! Ja go kocham!


— Młodzieńcze zauroczenie. Przejdzie ci bardzo szybko, a nikt nie powie, że Abreu łatwo się poddają. Zniszczymy tą kobietę, jego, a ty będziesz miała porządnego chłopaka. Wiesz co? Może ten jego kolega będzie dobry, Daniel bodajże, to syn Ramirezów, prawda?


— Nikogo nie będę niszczyć! Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! Kocham go i nie zamierzam w żaden sposób skrzywdzić mojego Gabriela!


— On już nie jest twój. Zresztą pewnie nigdy nie był. Zapewne spotykał się z tą...nie znamy na razie jej imienia… wywłoką za twoimi plecami. Ale nie martw się, jeszcze zobaczy, co to znaczy zadzierać z kobietami z rodu Abreu.


— Ależ my nie jesteśmy z rodu Abreu, to tata był! Poza tym czy to jest najważniejsze?! Mamo, ja cierpię!


— Tak, Daniel będzie dobry… — kontynuowała swoją myśl Monica. Nie przerwały jej słowa córki, ale zupełnie coś innego, faktem jednak pozostaje, że nagle umilkła. Spojrzała naprzeciwko siebie, a wraz z nią Allie, która była tak zdumiona nagłym urwaniem potoku słów matki, że na moment przestała płakać.


— Co tu robi Martinez? — zdziwiła się Monica. — I dlaczego ma zamiar podejść do tej kobiety? Kim ona jest?


Istotnie, Pablo stał za kimś i wyraźnie miał ochotę zaczepić niespodziewającą się niczego osobę przed nim.


Martinez odchrząknął i dotknął dłonią ubrania tej, którą tak świetnie znał przed laty.


— Witaj, Dolores — powiedział miękko, ale z drwiną w głosie. — Lata ci nie służą.


Matka Gracieli obróciła się błyskawicznie, nie mając pojęcia, że zarówno Allie, jak i Monica bacznie ją obserwują.


— Co ty tutaj robisz? — syknęła, a niezadowolenie wibrowało w jej głosie.


— Jak to co? Nie mogę już wejść do restauracji? — zdziwił się ironicznie bogacz. — Za to zaskakuje mnie twój widok — dawniej wyglądałaś o wiele lepiej, widać po tobie, że nie układa ci się najlepiej, ale jednak nadal uczęszczasz do takich miejsc, jak to. A może pomyliłaś się i weszłaś tu przez przypadek? Skoro jednak już tu jesteś, to może pożyczyć ci trochę pieniędzy?


— Ty idioto! Czy nie dosyć ci tego, jak mnie potraktowałeś wiele lat temu?


— Ja — ciebie? Żartujesz? A kto się puścił z moim…


— Zamilcz, ośle. Czy naprawdę chcesz narobić mi tu wstydu?


— A czemu nie? — zaśmiał się sucho Martinez. — Przecież już raz to zrobiłem. Ponad dwadzieścia jeden lat temu.


— Co nie znaczy, że musisz robić to ponownie! Poza tym Jostein był…


— Nie mów mi o Josteinie! Nie tutaj! — przerwał jej wściekły mężczyzna. — Zarówno on, jak i ten drugi to była banda nieudaczników!


— Ale przecież obaj byli…


— Milcz! — Pablo ledwo powstrzymał się, by jej nie uderzyć. — Niech ci wystarczy, że dałem spokój Gracieli i nie wydałem cię przed nią. Chyba, że miałaś na tyle przyzwoitości, że powiedziałaś jej o wszystkim?


— Oszalałeś? Miałabym wyznać jej, skąd pochodzi? Całe jej życie ległoby w gruzach.


— Tak, z całą pewnością chodziło ci o jej życie. A nie czasem o to, żeby udawać przed nią, że pochodzi z bogatego domu? W końcu jako córka…


— Och, zamknij się wreszcie. Kiedy Jostein nie stracił jeszcze twojej łaskawości, nie zarabiał tak źle.


— To fakt. A potem stoczył się tak bardzo, że straciłem go z oczu. Bo wyobraź sobie, że przez pewien czas śledziłem jego poczynania. To było całkiem zabawne, patrzeć, jak się rozpija. Spotkaliście się jeszcze potem? On w ogóle wie o córce?


— Oczywiście, że nie! Ani o niej, ani o… — umilkła.


— O kim? — zmrużone oczy Pablo dały znać, że nie uszedł jego uwagi ten mały epizod przed chwilą. — O kim nie wie mój braciszek? Czyżbyście mieli więcej dzieci?


Wyciszenie. Tego z pewnością potrzebowała zmęczona ostatnimi przeżyciami Natalia Rojo. Po tym wszystkim, co zdarzyło się jakiś czas temu, po śmierci jej brata, którego nigdy nie miała okazji poznać, po kłótni z ojcem, który okazał się wcale nie być taki kryształowy, jak się wydawał, tak bardzo się zmieniła. Owszem, miała pracę, nawet dosyć dobrze płatną, ale nie służyło jej ani rozłąka z ukochanym krajem, ani stres, jaki panował na stanowisku zastępcy dyrektora hotelu.


Przycisnęła dłonie do głowy, zaczynała odczuwać coraz większy ból. Migreny były coraz częstsze, co prawda nie musiała iść z nimi do lekarza, środek przeciwbólowy i ciemność wystarczyła, by jej pomóc, ale tym razem było inaczej. Czuła, że za moment zacznie krzyczeć, jeśli nie znajdzie rozwiązania na ciągłe kłótnie między podległymi jej pracownikami.


— Boże, chcę stąd wyjechać! — powiedziała sama do siebie i głośno westchnęła. O tak, Nowy Jork stanowczo nie by dla niej.


Chwyciła gazetę, fakt, raczej powinna się położyć, ale nie mogła sobie znaleźć miejsca i wiedziała, że nie wytrzyma zbyt długo w pościeli. Przeglądała ją dłuższą chwilę i już miała odłożyć na półkę, kiedy nagle jej wzrok padł na małą informację gdzieś na dole strony:


„Jak donosiliśmy niespełna tydzień temu, akcje firmy Valerii Guardiola idą zdecydowanie w górę. Zapewne sprawiły to ostatnie posunięcia jej zdolnego siostrzeńca, Ricardo Rodrigueza, który dokonał wielu trafnych decyzji w działalności na rzecz rozwoju tegoż przedsiębiorstwa”.


Zatrzymała się w połowie tego newsa, przeczytała go jeszcze kilka razy i nadal nie wierzyła własnym oczom. To musi być pomyłka, zbieżność nazwisk, przecież doskonale zna możliwości tej kobiety i z całą pewnością nie jest ona ciotką jej...brata. Tak bogata osoba miałaby być…


— Przecież ty nie żyjesz! — szepnęła. — W całym kraju było głośno o twojej śmierci, w końcu oskarżono cię o wiele rzeczy, a teraz miałbyś...Nie, to niemożliwe.


Przez moment wahała się jeszcze, ale nareszcie pojęła, że jeśli się nie dowie, nie dane jej będzie uzyskać spokoju. Zerwała się z krzesła i szarpnęła szufladę znajdującą się na samym dole mebla, przy którym siedziała.


— Gdzieś tutaj na pewno jest, pamiętam, że go zachowałam, sama nie wiem, po co.


Przeszukiwała jeszcze przez dłuższą chwilę wszystkie swoje kryjówki, by nareszcie gdzieś z zakamarków zupełnie innej szafki wyjąć mały, poskręcany zwitek papieru.


— Mam, mam! — krzyknęła sama do siebie w pustym mieszkaniu.


W ręce trzymała numer do Sonyi Santa Maria.


— Mój Boże. — Komisarz Simone Bertolucci wydał z siebie kolejny jęk tego trudnego dnia. Nie dosyć, że zwaliło mu się na głowę tak wiele spraw w ciągu 24 godzin, to na dodatek teraz będzie musiał zawiadomić pewną osobę o śmierci jej najdroższego dziecka.


— Powiedz mi jeszcze raz, co wiemy o tej sprawie — zwrócił się do przyjaciela i zarazem współpracownika, Mauricio Estevaneza.


Tamten postukał kilkakrotnie ołówkiem w blat stołu, przy którym siedział i powiedział:


— Niezbyt wiele. Ciało znaleziono w bardzo złym stanie w jednym z zaułków i to właściwie tyle. Poza tym, że nie żył już od jakiegoś czasu, jego trupa wleczono z miejsca zbrodni w tą uliczkę.


— Od jakiegoś czasu? I Sandra Perez nie zgłosiła zaginięcie syna?


— Nie, bo mówiąc „od jakiegoś czasu” miałem na myśli dzisiejszy poranek. Jak się okazało, mały zazwyczaj wracał po południu, ale tym razem nie było go w domu o odpowiedniej porze. Matka zaczęła się martwić, my go szukać i oto skutki.


— Ale kto mógłby zabić tak małe dziecko?


— Każdy — odparł zgodnie z prawdą Mauricio. — Takie mamy czasy. Ale mnie to wygląda na robotę zawodowca. Nie wiem, kto miałby pragnąć śmierci tego chłopaka, ale mam wrażenie, że facet wiedział, kogo szuka.


— Jaki mógł mieć motyw? Przecież Luis był synem Carlosa, a ten chyba już nie ma wrogów?


— Jak to nie? — zdziwił się mundurowy. — Przecież rozwodzi się z Monicą Abreu.


— I co, ta kobieta chciałaby śmierci dziecka z zemsty? Nie wydaje mi się. Prędzej już okaże się, że to robota don Conrado.


— A wiesz, że to możliwe? — Estevanez zatrzymał ołówek tuż nad blatem. — W ten sposób dotarłby do rodziny Santa Maria, czyli do Sonyi.


— I co by mu to dało? Co śmierć Luisa miałaby wspólnego z córką Santa Marii?


— Dolores Gambone jest kuzynką Velasqueza, prawda? A jeśli dogadała się z nim i teraz wyznała mu, jak to Carlos potraktował ją i córkę ponad roku temu?


— A kuzynek nagle chce się mścić? — Simone nie wyglądał na zachwyconego tą teorią. — Nagle zapałałby uczuciami rodzinnymi, kiedy wcześniej nie odzywał się do niej ani słowem od tyle lat?


— Skąd wiesz, że tego nie robił? A jeśli działają w zmowie?


Zaiste, nad głową matki Gracieli zaczynały zbierać się czarne chmury. O ile w pierwszym przypadku miała swoje tajemnice, to oskarżenie o współpracę z don Conrado nie było prawdziwe.


Manolo Fernandez kilka razy przełknął ślinę, zanim przekroczył próg gabinetu Gregorio Monteverde. Kiedy wreszcie wszedł i spojrzał na twarz pracodawcy, w jego mózgu zaświeciła się lampka z napisem „Uciekać!”. Neurony jednak nie wydały takiego polecenia, przeciwnie, sparaliżowały mu nogi ze strachu i stał teraz przed ojcem Raula, wciąż nerwowo łykając to, co miał w ustach.


— Chciał mnie pan widzieć?


— Siadaj! — Monteverde nie miał zamiaru się bawić, chciał załatwić sprawę jak najszybciej.


— Ale, szefie…


— Powiedziałem, siadaj! — zagrzmiał mocodawca.


— Już dobrze, dobrze — stęknął Fernandez i wykonał polecenie.


— Zawiozłeś mojego syna do domu publicznego! Co ty sobie wyobrażasz?


— Ja tylko chciałem, żeby się rozerwał! — tłumaczył szofer. — Bo był taki przygnębiony…


— I uważasz, że coś takiego poprawi humor paniczowi z dobrego rodu?! Czyś ty całkiem oszalał?!


— Ale ja nie…


— Przestań jęczeć! Zbieraj się!


— Ja nie...Dokąd pójdę, ja…


— O Chrystusie...Na razie pójdziesz do garażu po samochód.


— Mam go sobie wziąć jako odprawę? — ucieszył się Manolo. To w sumie nie byłoby takie złe, pojazd był wart sporą kwotę pieniędzy.


— Nie, ty idioto! Zawieziesz mnie tam!


— Do burdelu? — wymsknęło się szoferowi. — Ale po co? Ma pan ochotę na seks?


— Nie, nie mam! — wrzasnął Monteverde. — Muszę coś sprawdzić, to tyle.


— To znaczy, że nie zwolni mnie pan? — dotarło do Manolo.


— Nie zwolnię… O ile znajdziemy się tam za dziesięć minut!


— Nawet za pięć, szefie! — odparł mąż Virginii i wybiegł wypełnić polecenie.


W międzyczasie Ricardo spojrzał przez dłuższą chwilę na śpiącego ojca Sonyi i roześmiał się szczerze:


— Wiesz co, gdybyś teraz widziała Carlosa! Śpi jak aniołek, przez moment miałem ochotę go pocałować na dobranoc. Co się ze mną dzieje!


— Tylko mi go nie podrywaj! — odburknęła dziewczyna, nadal trochę zła na narzeczonego.


— Nie mam zamiaru! — odżegnał się błyskawicznie Rodriguez. — Ani on w moim typie, ani w charakterze. Dobra, to ja stąd wychodzę, lekarz powiedział mi, że nie mogę cię zbyt długo męczyć, moja ukochana, ale przysięgam ci, że wrócę niedługo.


— O nie, mowy nie ma! — krzyknęła na niego. — Natychmiast tutaj wracaj!


— Przecież jeszcze nigdzie nie poszedłem, nie mógłbym cię wcześniej nie pocałować, moja księżniczko! — zaczął się tłumaczyć siostrzeniec Valerii, trzeba przyznać, że lekko wystraszony reakcją córki Santa Marii.


— Nie o to mi chodziło. Musisz mi pomóc wstać i natychmiast stąd wyjść.


— Że co? — zdumiał się Ricardo. — Sonyu, może to ja jestem szalony i nie chciałem jechać do szpitala po tym, jak Messi zbił mnie pejczem w moim własnym domu, ale ty powinnaś zostać tutaj i się leczyć i…


— Cicho bądź — przerwała mu w pół słowa. — Czy odzyskam wzrok, to tego nie wiem, ale nie zamierzam spędzić tego czasu tutaj. Czy twoja oferta zaopiekowania się mną jest nadal aktualna?


— Jasne, najmilsza! — zasalutował Rodriguez. — Zawsze, wszędzie i o każdej porze twój rycerz jest na twe rozkazy.


— Dobra. W takim razie mam kaprys zaczekać na poprawę zdrowia nigdzie indziej, jak w twoim domu. O ile oczywiście nadal tego chcesz.


Nie odpowiedział od razu. Miał w ogóle spory problem z wydaniem z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Był bowiem całkowicie zajęty czymś innym. Nawet jak najszybsze mruganie oczami nie powstrzymało jego łez. Zupełnie zapomniał na tą chwilę, że jego dziewczyna jest niewidoma i starał się ukryć przed nią, jak bardzo się wzruszył.


— Tego… ja…


— Tylko mi się nie wycofuj! — pogroziła mu palcem.


— Nigdy w życiu! — wykrzyknął dziwnie drżącym i zmienionym głosem. — Trochę mnie po prostu… jakby to powiedzieć… zatkało. Ze szczęścia, rzecz jasna.


— Nie kręć! Jeśli w czymś przeszkadza ci fakt, że jestem obecnie ślepa, mów od razu!


Tym razem odpowiedź była natychmiastowa i bardzo poważna:


— Gdybym wiedział, że odzyskasz wzrok, jeśli ja oddam własne życie, nie wahałbym się ani chwili. Ale skoro ten idiota, Daniel, tak bardzo cię skrzywdził i na razie musimy zaczekać, aż wrócisz do zdrowia, to faktycznie lepiej, byś zdrowiała przy kimś, kto cię… kto cię...lubi.


— Ricardo! Znowu zaczynasz?


— Przestań, wariatko! Mam ci mówić co chwilę, że cię kocham, czy jak? — zażartował wesoło.


— Oczywiście!


Bał się straszliwie, że unosząc kruche ciało Sonyi i odłączając ją od całej aparatury wyrządzi jej jakąś krzywdę, ale skoro już raz coś postanowił — a w zasadzie zrobiono to za niego, ale nie miał nic przeciwko — nie zamierzał się wycofać. Za moment stała już przy nim, oparta o niego i razem, powoli, krok za krokiem wyszli na korytarz.


Andrei Monteverde znudziło się czekanie na powrót Santa Marii i miała już wkroczyć do sali i przypomnieć mu o tym, że za dużo czasu spędza w obecności tego chłystka, Ricardo, kiedy otworzyły się drzwi i z pokoju wyszła córka Carlosa razem ze swoim ukochanym człowiekiem.


— A wy co? — potomkini Gregorio oderwała się od ściany i ze zdumieniem wpatrywała w siostrę.


— My? — odpowiedział spokojnie syn Diego. — Proszę się nami nie przejmować, my tylko tędy przechodzimy.


— Gdzie ją zabierasz? — Monteverde pozbierała się z zaskoczenia i podskoczyła do obrzydliwego geja, jak go właśnie określiła w myśli.


— Tam, gdzie powinna mieszkać już dawno, do mojego domu — odrzekł mężczyzna, nadal nie dając się sprowokować kobiecie.


— Do tej zapadłej dziury gdzieś na końcu miasta?


— Nie, proszę pani, do rezydencji mojej ciotki. Widzę, że pani nie wie, że została zapisana i na mnie, tak więc ten dom należy również do mnie. A teraz proszę nas przepuścić.


— Ależ, Ricardo… — Andrea była tak zszokowana, że zwróciła się do niego po imieniu. — Przecież ona nic nie widzi.


— I co z tego? — wtrąciła się Sonya. — Nie jadę tam przecież oglądać jego mebli, tylko z nim mieszkać. I kochać się co noc! — dodała złośliwie, wszystko po to, by dopiec Monteverde — zdawała sobie bowiem doskonale sprawę, co siostra myśli o jej związku.


Przyszły małżonek ani słowem nie zgłosił protestu, tylko uśmiechnął się triumfująco i dorzucił od siebie:


— Zgadza się. A jak dobrze pójdzie, to nie tylko co noc, ale i co dzień. Nie było nas tak długo, bo ustalaliśmy grafik.


Piana na ustach to chyba najtrafniejsze określenie tego, co pojawiło się na twarzy córki Gregorio.


— Jesteście obrzydliwi! Jeśli coś jej stanie, będzie to tylko twoja wina! A tak w ogóle, to gdzie jest Carlos? — zorientowała się dosyć późno.


— Pani kochanek się trochę zmęczył i zasnął, więc proszę go nie budzić, najlepiej do wiosny — rzucił za plecy Ricardo, bo oddalał się już w głąb korytarza.


— Jesteś niemożliwy — szepnęła mu Sonya, by usłyszeć ciche „Wiem” z jego ust.


Kiedy szli razem w stronę dyżurki lekarzy, by uzyskać wypis ze szpitala, jednym ich zmartwieniem było wyjaśnienie komukolwiek, jakim cudem mogła podjąć tak szaloną decyzję, jaką było opuszczenie szpitala na własną rękę. Gdy przyjaciel podzielił się z nią obawami, ścisnęła mocniej jego dłoń i kazała mu się niczym nie martwić.


— Jestem pełnoletnia i jestem panną Santa Maria, nieprawdaż? Więc niczym się nie martw. Załatwię to, a ty wezwij Pedro, niech nas zawiezie do domu.


Dom. Wreszcie stworzą go razem i wydawałoby się, że na dłużej, niż na ten krótki okres, jaki dany im był ze sobą dzielić poprzednio. Być może już na zawsze?


W tej samej chwili, kiedy tylko Ricardo pozwolił sobie na oddanie się marzeniom i choć na moment uwierzenie, że nareszcie zdobył to, o czym tak marzył i będzie mógł ubrać się w garnitur, uklęknąć przed Sonyą, po raz kolejny poprosić ją o rękę, a potem w jeszcze elegantszym stroju wziąć z nią ślub, los zechciał, że Mayrin opuściła łazienkę, w której poprawiała makijaż i wracała właśnie w okolice sali Sonyi. Miała udać się tam i zorientować się w sytuacji — przecież musi trzymać rękę na pulsie! — ale przeznaczenie nie dopuściło do tego, ba, nawet jej wszystko ułatwiło. Ten, który był klientem pani prawnik, a później również i jej dobrym przyjacielem, mijał to samo miejsce i spotkali się w przejściu.


— Dokąd się udajesz z tą… — ugryzła się w język. Mimo faktu, iż zaczynała nie cierpieć tej dziewczyny, musi na razie uważać na słowa.


— O matko, ja sobie to wydrukuję i będę wam kartki wręczał — westchnął zapytany. — Jedziemy do domu, zdecydowaliśmy się pogodzić i niedługo weźmiemy ślub, to skrócona wersja. A teraz pozwól nam nacieszyć się sobą, proszę.


Próbowali ją wyminąć, ale Mayrin po prostu stanęła na środku drogi, czując, że grunt usuwa jej się spod stóp. Musiała działać szybko, inaczej wszystko straci.


— To niemożliwe! — zaprotestowała — Rozmawiałam z lekarzem, powiedział mi, że Sonya nie ma szans na odzyskanie wzroku i musi pozostać w szpitalu, gdyż grożą jej poważne powikłania. Wymienił jakieś przypadłości, ale zapomniałam ich nazw, wiem tylko, że powinniście jak najszybciej wrócić do sali...Prawda, Jimmy? — zwróciła się do lekarza, który właśnie przechodził, modląc się, by potwierdził jej kłamstwa.

Rozdział 235

Jimmy Novak pamiętał wszystko — od jej delikatnego dotyku po równie lekkie muśnięcia wargami, po te pocałunki, które tak bardzo mu się podobały i za którymi tak bardzo tęsknił. Ale potem stało się… cóż, to, co się stało i od dłuższego czasu jedynym, co mu pozostało, były tylko pożółkłe wspomnienia. A teraz mógł to wszystko odzyskać, wystarczyło tylko kilka razy skłamać i skazać stojącą przed nim parę na… takie same cierpienie, jak skazano jego.


— Nie, mylisz się, Mayrin — powiedział spokojnie, próbując nie patrzeć w jej oczy… tak bardzo teraz niepodobne do tych, którymi patrzyła w jego serce tak niedawno przecież… — Chyba coś pokręciłaś, bo ja nic takiego nie mówiłem. Zgadza się, Sonya musi pozostać pod dobrą opieką, ale skoro ten mężczyzna twierdzi, że jest w stanie jej to zapewnić, a przy okazji weźmie z nią ślub, co na pewno pomoże jej w odzyskaniu wzroku — bo oczywiście ma na to ogromne szanse — to ja nie mam nic przeciwko. Proszę tylko, by państwo udali się ze mną po wypis, proszę tędy…


— Ale przecież… Po takim urazie...Nie rób mi tego, Jimmy! — wrzasnęła za nim, gotując się z wściekłości.


— Ona pana zna? — spytał Rodriguez, kiedy pomagał podpisywać Sonyi akt wypisania z własnej woli. — To znaczy wiedziałem, że jesteście znajomymi, ale chyba dosyć bliskimi, prawda?


— Byliśmy — westchnął doktor. — Potem wszystko się skomplikowało, a ona liczy, że kiedyś do tego wrócimy…


Nie była to do końca prawda, ale nie chciał informować tej sympatycznej dwójki o niecnym planie, jaki próbowała uknuć Mayrin. Zrobił tak chyba przez wzgląd na dawne czasy. Jedyne, co mógł wyznać, to te krótkie słowa:


— Mam jednak do was prośbę — uważajcie na nią, bo czasami może się jej wydać co innego i możecie mieć przez nią pewne kłopoty.


— To moja prawniczka i jak do tej pory, dobra przyjaciółka — zdumiał się Ricardo, czując, jak dłoń Sonyi zaciska się na jego, jakby prosząc o wsparcie i dodanie jej otuchy.


— Nie wątpię, że pańska — odparł lekarz, wiedząc, że przed kilkoma minutami odebrał sobie drogę do własnego szczęścia. — Ale nie wiem, czy tej dziewczyny.


— Rozumiem — odrzekł rozmówca, nagle przypominając sobie sytuację, kiedy to Mayrin odwiedziła go w jego domu i rzuciła mu się na szyję. Już wiedział, o co chodzi doktorowi. — I domyślam się, co pan mi chce powiedzieć.


— Cieszę się i proszę o ostrożność. Wie pan, często zakochane kobiety są zdolne do wielu rzeczy, nie wie pan nawet, jak wielu…


Kiedy już uporali się z biurokracją, Jimmy Novak odszedł, a Sonya, wsparta na ramieniu ukochanego, podeszła do ławki i usiadła na niej.


— Teraz tu na mnie czekaj, zadzwonię tylko do Pedro i jedziemy do domu — wyrzekł Ricardo.


Wyjął komórkę i zaczął wybierać numer, kiedy nagle tą czynność przerwała mu córka Santa Marii:


— Czy mamy się teraz obawiać również i tej kobiety? Ricardo...czy wciąż musi być na naszej drodze ktoś, kto będzie nam życzył źle, kto będzie chciał zniszczyć nasz związek? Czy nie dosyć już wycierpieliśmy? Ja się jej boję...coś w jej spojrzeniu mówi mi, że nie cofnie się przed niczym…


— Może wygląda groźnie, ale na pewno nic nam nie zrobi. Nie teraz, kiedy jesteśmy wreszcie razem. — Rodriguez usiadł obok i wziął Sonyę za rękę.


— Czuję, że nas rozdzieli i to na zawsze. Przecież jest prawnikiem, może znaleźć coś przeciwko tobie, albo mnie, odebrać nam dzieci i…


— Najdroższa… — szepnął cicho, jednakże wprost z głębi swego serca. — Zaufaj mi, proszę, dobrze? Ani Mayrin, ani nikt inny nigdy więcej nas nie rozłączy, przysięgam ci to. Czy pamiętasz, jak kiedyś cię prosiłem o to samo i ty mi zaufałaś?


— Tak...kiedy uciekliśmy od Messi’ego.


— Właśnie. I może on nas znalazł, ale czy skrzywdził? Nie licząc tego draśnięcia, którym udało mu się zrobić mi małą krzywdę, nie uczynił nam nic złego. Może trochę wystraszył, ale i tak nie rozdzielił. I chyba nawet byliśmy po tym wszystkim mocniejsi, prawda?


— Może. Ale chwilę potem, jak tylko mój biologiczny ojciec namieszał nam w głowie i przywlókł do rezydencji matki, wydarzyła się ta cała rzecz przy stole i uciekłeś ode mnie. Czy teraz też uciekniesz, Ricardo? Czy znowu cię stracę?


— Sonyu… — odparł jej smutno. — Wiem, że wtedy bardzo cię zawiodłem, ale trochę bardziej we mnie wierz, błagam cię. Nie tym razem, moja najmilsza, już nigdy, nigdy od ciebie nie odejdę!


Ostrożnie chwycił jej twarz w dłonie, przysunął delikatnie do siebie i ucałował z całą miłością, jaką czuł do dziewczyny. Sam był wciąż zaskoczony tym uczuciem, samym faktem jego istnienia, ale poddał mu się całkowicie i nie zamierzał opuścić ukochanej.


— Dwa gołąbki! — zakpił nagle ktoś tuż za nimi, niszcząc od razu cały nastrój, jaki się wytworzył.


— O cholera jasna, czy ja już nie mogę jej w spokoju pocałować? — zirytował się Rodriguez, odwracając się w stronę kobiety, która tak wkroczyła w ich intymną chwilę.


Istotnie, jeśli tylko zamierzali w jakikolwiek sposób okazać sobie uczucie, praktycznie za każdym razem ktoś im przeszkadzał.


— Nie, nie możesz, bo to moja siostra i zamierzam walczyć o jej godność! — odparła mu Andrea, stojąca u boku rozwścieczonej widokiem pary Mayrin.


— Boże, tylko mi nie mów, że te dwie wariatki się dobrały! — westchnął Ricardo i wstał. — Drogie panie, proszę mnie dobrze wysłuchać — mam prawo decydować o własnym losie, tak samo i moja przyszła małżonka, czy to się komukolwiek podoba, czy nie. Ani ty, siostrzyczko z piekła rodem, ani ty, zdradliwa prawniczko, nie przeszkodzicie mi w planach poślubienia mojej ukochanej dziewczyny. Dotarło to do was? — podniósł głos na koniec wypowiedzi.


— To się okaże! — rozległ się okrzyk Santa Marii, który właśnie się obudził i lekko pijanym krokiem wytaczał się z sali.


— Jeszcze mi tego kretyna tutaj brakowało, musiałem mu dać za małą dawkę — jęknął Rodriguez i dodał na użytek wyżej wspomnianego ojca Sonyi: — A w ogóle, to jestem od pana dużo starszy i należy mi się szacunek, więc mam do ciebie prośbę, Carlosie Santa Maria! Wsadź sobie w tyłek swoje pretensje i zajmij swoim małżeństwem, bo żyjesz z Andreą na kocią łapę, a rozwodu nie przeprowadziłeś.


— Wcale nie dużo — zaprotestowała Sonya, ale dłoń Ricardo wylądowała delikatnie na jej ustach ze słowami: — Cicho tam! Twój facet przemawia!


— Skoro jesteś ode mnie starszy, to odczep się od mojej córki, zboczeńcu! — krzyknął rozjuszony do granic możliwości Carlos.


— Przecież to nie jest pańska córka! — odpowiedział mu natychmiastowo Rodriguez. — Tylko ojca obecnej tutaj kobiety. O matko jedyna, czyli skoro weźmie pan ślub z Andreą, to będzie pan zięciem Gregorio! — Ricardo nie mógł się już powstrzymać i zaczął chichotać. Trzeba mu to jednak wybaczyć, bo w końcu trafił w samo sedno — istotnie, Santa Maria stanie się zięciem swojego odwiecznego wroga.


— Z czego się śmiejesz, debilu? — obruszył się Carlos, zdając sobie sprawę z tego samego.


— Czy ja mógłbym prosić o ciszę?! — rozległ się głos doktora, który wyraźnie rozeźlony nadchodził korytarzem. — W końcu jesteśmy w szpitalu, panowie! Nie dosyć tego, muszę jeszcze zajmować się rannym synem Ramirezów, a chyba zdajecie sobie sprawę, jaka to niewdzięczna robota, jego rodzice gotowi mi łeb urwać, jak coś zrobię nie tak! Więc się przymknijcie!


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 73.69