Słowem wstępu
„Pogarda i miłość” to historia niezwykła. Z całą pewnością nie twierdzę tak dlatego, iż uważam, że jest lepsza od innych, jej podobnych. Jej wartość oceni sam Czytelnik. Niezwykłe jest jednak to, jak mocno wrosła mi w serce; od tworzenia pierwszych rozdziałów minęło już przecież prawie 10 lat! Przez ten okres opowieść ewoluowała, pewnymi rozwiązaniami zaskakując nawet mnie. Prawdą jest stare powiedzenie, że bohaterowie książek tak naprawdę żyją własnym życiem, a nam po prostu pozwalają je opisywać i podglądać.
Zajrzymy więc do świata, gdzie ludzie losy splatają się ze sobą, jednych otaczając ciepłem i radością, a drugim przynosząc jedynie smutek i zagładę. Gdzie czasem zemsta jest ważniejsza od rodziny, a przyjaźń to jedyne, co trzyma nas przy życiu…
CZĘŚĆ PIERWSZA — Tom 5
Rozdział 205
Graciela Gambone wiedziała jedno — jeżeli chce cokolwiek uzyskać, musi zniżyć się do poziomu swojego wroga — ale tylko na pewien krótki okres czasu. Kiedy już otrzyma to, na czym jej zależy, bez trudu pokaże tej dziewczynie, kto tu naprawdę rządzi.
Dlatego teraz ze skruszoną miną stała przed zdumioną Sonyą.
— Czego ode mnie chcesz? — spytała chłodno córka Gregorio. — Przyszłaś powiedzieć mi, ile razów zadałaś Julio razem z Messim?
— Nie, nie zamierzam wspominać dawnych uraz, wręcz przeciwnie, chcę ci podziękować, że nie wniosłaś na mnie oskarżenia.
— Mario zginął i nie zdążył odpokutować za swoje czyny. Za to na ciebie przyjdzie pora, tylko w obecnej chwili nie mam czasu się tym zajmować.
— Prawda, dziecko — domyśliła się Gambone. — Wiem, że jesteś w ciąży i pewnie obawiasz się, czy wszystko pójdzie dobrze.
— Wieści szybko się rozchodzą — stwierdziła Sonya. — Ale masz rację, żywię pewne obawy, jednak nie będę z tobą o nich rozmawiać. Przyznam, że przyjęłam cię tylko z ciekawości.
— I jestem ci wdzięczna za rozmowę — odparła Graciela, nadal mówiąc spokojnym, cichym tonem. — Pamiętasz, kiedy przyszłaś do mojej matki, prosić ją o pomoc, ona ci nie odmówiła.
— Oczywiście! Bo w zamian obiecałam zarówno tobie, jak i przeklętemu Messiemu, istotne korzyści. Tak naprawdę to wy na tym zyskiwaliście.
— A ty nie? Wygrałaś przecież życie dla Ricardo Rodrigueza.
— O proszę, umiesz wymawiać jego imię! — zadrwiła Sonya. — Szkoda, że tak późno, kiedy nic mnie to już nie obchodzi. Możesz sobie mówić na niego, co chcesz.
— Twoja miłość się skończyła? — zdziwiła się córka Dolores. Nie do końca to było po jej myśli.
— Nie będę ci się spowiadać. Czego chcesz, pytam po raz ostatni?
— Przeprosić za wszystko, co ci zrobiłam, chociaż wiem, że to za mało i powiedzieć, że postaram się ci pomóc — chcę zostać twoją przyjaciółką teraz, kiedy obie wkrótce urodzimy dzieci.
— Jesteś bezczelna. Dobrze wiesz, że spodziewasz się dziecka Julio. Mojego Julio! — podkreśliła Santa Maria.
— On już jest niczyj. Tak, wiem, to przeze mnie i przez Messiego. Niestety, czasu już nie cofnę, a mogę uczcić jego pamięć, wspierając cię w tych trudnych chwilach. Powiedz mi, czy ojciec maleństwa nie będzie chciał go zobaczyć? Podobno nie jest z nim najlepiej.
— A niech sobie próbuje. Niczego nie uzyska, poza moją stanowczą odmową. Nie pozwolę skrzywdzić dziecka ani jemu, ani tobie.
— Nie chcę go skrzywdzić! — zaprotestowała Graciela. — Chcę być po twojej stronie! Skoro jestem winna śmierci jednego człowieka, niech uratuję drugiego — a tym drugim będzie twój synek. Albo córka.
— I liczysz, że potem nie pójdę na policję, tak? Nie martw się, póki nie urodzę, kara cię ominie, ale potem…
— Możesz donieść na mnie nawet teraz. Ale pozwól mi się odwiedzać, dbać o siebie i o to malutkie, niewinne dziecko. Czy nikt nigdy nie może u ciebie uzyskać przebaczenia? Wybaczyłaś przecież swojemu przyjacielowi fakt, że cię opuścił, przez pewien czas byliście znowu razem, aż do tego nieszczęsnego rozstania w szpitalu. Wiem, rozumiem, że on był dla ciebie kimś ważnym, a ja jestem nikim, jednakże…
— Celowo użyłaś stwierdzenia „był” — zauważyła celnie Sonya. — Masz jednak rację, był. Jestem po prostu wściekła, kiedy pomyślę, co dla niego zrobiłam, a czym mi odpłacił. Szkłem przy gardle.
— Przecież nie chciał — wtrąciła się Graciela, ryzykując sporo, bo nie miała pojęcia, co się tak naprawdę wydarzyło. Prawdę mówiąc, była zszokowana, bo aż tyle nie wiedziała.
— Może i nie chciał, ale wszystko zaczęło się od tego jego dziecinnego wyjścia ze szpitala. Zachował się jak obrażony dziesięciolatek. A potem już na wszystko było za późno…
Gambone zauważyła, że Sonya ma łzy w oczach, ale nie skomentowała tego faktu na głos. Była to jednak ważna obserwacja — świadczyła przecież o tym, że córka Gregorio nadal czuje coś do swojego wybranka. A w takim razie można łatwo grać na jej uczuciach i wykorzystać do zdobycia Eduardo Abreu.
Rozmowę przerwał telefon od Dolores. Graciela z lekkim niesmakiem odebrała połączenie, nie było jej teraz na rękę zajmowanie się czymkolwiek innym, niż Sonyą — przyszła tutaj przecież po to, by niedługo mieć ją po swojej stronie, a dyskusja z matką niszczyła nastrój, jaki się tworzył.
— Jestem zajęta — stwierdziła krótko i miała zamiar nacisnąć przycisk „Rozłącz”, kiedy Dolores wtrąciła szybko:
— Zaczekaj, córeczko. Mam dla ciebie ważną wiadomość, z której na pewno się ucieszysz. Dzwonili właśnie z więzienia. Antonio de La Vega nie doczekał powrotu na wolność.
— Co się stało? — Graciela ledwo ukryła zadowolenie.
— Znaleziono go martwego na podłodze celi. Zmarł na atak serca. Zdajesz sobie sprawę, że prawdopodobnie dziedziczysz cały jego majątek? Przecież nie zdążył zmienić testamentu przez to aresztowanie za rzekomą pomoc w ucieczce Luisowi.
— Co nie zmienia faktu, że i tak mam zamiar zrobić to, co zamierzam.
— Ale po co? Jeśli naprawdę nam wszystko zapisał, jesteśmy bogate i na pewno znajdzie się ktoś, kto się tobą zainteresuje.
— Ja już zdecydowałam, mamusiu. A teraz wybacz, mam coś do załatwienia.
Rozłączyła się i zwróciła z powrotem do Sonyi:
— Wiem, że chcesz bronić swojego dziecka i według mnie robisz dobrze. Walcz o to, co dla ciebie najlepsze — ja przed momentem straciłam oparcie w swoim mężu. Właśnie mi przekazano, że Antonio umarł w więzieniu.
— Przykro mi — stwierdziła ze współczuciem dziewczyna. — Co prawda nie wierzę, że go kochałaś, jednak…
— Oczywiście, że tak! — wybuchnęła Graciela. — Dawał mi oparcie w trudnych chwilach.
— Chyba finansowe.
— Jako możesz?! — oburzyła się Gambone. — Jestem zrozpaczoną wdową, a ty stroisz sobie ze mnie żarty.
— Wybacz, ale nawet twoje łzy wyglądają sztucznie. Robiłaś w życiu tyle złego, omotałaś tylu mężczyzn, a ja mam teraz uwierzyć, że jest ci smutno? Gdybyś mogła, podrywałabyś nawet mojego Ricardo!
— Twojego? — zdumiała się córka Dolores, z radością zauważając, że Sonya jest zła na samą siebie za te słowa. — Wydawało mi się, że czujesz tylko pogardę, ale widać się pomyliłam. Nadal chcesz go zdobyć, o święta naiwności. Zastanów się jednak, co powiesz dziecku, kiedy spyta, dlaczego jego ojcem jest homoseksualista i facet, który być może będzie chciał je zabić, bo znowu mu coś odbije.
— Odczep się w końcu od niego i ode mnie! — wrzasnęła rozmówczyni. — Mam dosyć wszystkich tych, którzy chcą mi dobrze radzić! Poradzę sobie sama!
— Co się dzieje? — spytał od progu Abreu, który właśnie wszedł. — Czemu krzyczysz?
— Dobrze, że pan przyszedł, panie Eduardo, próbowałam przekonać do siebie Sonyę, przeprosić ją i wesprzeć, ale ona mnie odrzuca. Co gorsza, nie wierzy w moją żałobę po mężu — odpowiedziała Graciela, nim tamta w ogóle otworzyła usta.
— Antonio nie żyje? — zainteresował się pan domu, by zaraz dowiedzieć się, co się wydarzyło.
— I teraz zostałam sama, całkiem sama, matka nie jest już młoda i pewnie też niedługo… — rozszlochała się w końcu Graciela. — Może nie byłam najlepszą żoną, ale… ja jednak kochałam tego faceta! — wrzasnęła nagle, udając całkowitą rozpacz i rzuciła się w ramiona Abreu.
Eduardo nie miał wyjścia, musiał ją objąć, poza tym zawsze serce mu miękło na widok płaczącej kobiety. Owszem, zauważył ogromny niesmak na twarzy Sonyi, ale co miał zrobić, odepchnąć wdowę? Chcąc nie chcąc zaczął ją pocieszać i próbować uspokoić.
— Pan jest taki dla mnie dobry! — Graciela coraz bardziej wczuwała się w rolę. Wychodziło jej to tak naturalnie, że aż sama się zdziwiła. — Nie to, co inni, którzy nie wierzą, że właśnie przeżywam koszmar!
— Koszmar...Chyba spowodowany faktem, że nie jesteś pewna, czy Antonio czasem nie zmienił testamentu! — mruknęła córka Gregorio, ale tak, aby tamta ją usłyszała.
Słowa Sonyi spowodowały tylko większe wycie u potomkini Dolores.
— Proszę cię, przestań! — wtrącił się wreszcie Abreu. — Rozumiem, że jesteś na nią zła, ale w ten sposób niczego nie uzyskamy! — zwrócił uwagę młodszej dziewczynie. — Już dobrze, dobrze, odwiozę cię do domu, zgoda? — skierował się z powrotem ku Gracieli.
— Tak, tak, dziękuję, chociaż tam będzie tak pusto bez mojego męża!
— Przestań udawać, siedzi w więzieniu od pewnego czasu, zdążyłaś się od niego odzwyczaić! — wypaliła Sonya. Miała już dość tej całej szopki.
— Jesteś okrutna! — nakrzyczała na nią Graciela tuż przed opuszczeniem pokoju — oczywiście wraz z Eduardo.
Gabriel Abarca istotnie nauczył się porządnie wiązać krawat. Siedział teraz przy stoliku w restauracji i czekał na Allisson. Polubił ją od samego początku, miał nadzieję, że spisek, jaki zawiązał z Danielem, nie wpłynie negatywnie na tą znajomość. Wystarczył już fakt, że nie mógł się spotkać z dziewczyną przez pewien czas — chociaż nie tylko syn Ramirezów był tego powodem. Gabriel nie był zbyt śmiały w stosunku do kobiet po tym, co wyczyniała z nim Diana i najzwyczajniej w świecie się obawiał. Za bardzo bolało go to, co musiał przecierpieć w poprzednim związku, dlatego też w obecnej chwili po prostu nie planował zostać niczym chłopakiem. Tym bardziej, że sceneria kojarzyła mu się z tym, jak poznał Dianę — to również stało się w restauracji. Oby tym razem spotkanie nie doprowadziło do czegoś złego.
Nie mógł przewidzieć, że Allisson jest powiązana z Sonyą, wdową po Julio, którego bratem był jego najlepszy i jedyny przyjaciel. A to z pewnością spowoduje pewne komplikacje.
Kiedy w końcu przyszła, wstał, by odsunąć dla niej krzesło i pocałował w rękę na przywitanie.
— Jestem ci winien przeprosiny, ale z Danielem znam się już bardzo długo i nie mogłem go opuścić — tłumaczył się potem Abarca.
— Mam nadzieję, że już wszystko u niego w porządku? — spytała kurtuazyjnie córka Monici.
— Jeszcze zostało mu parę spraw, ale na pewno da sobie radę. To mądry chłopak.
— Proszę, proszę, bo zacznę być zazdrosna! — żartowała Allisson. Dobrze się czuła w towarzystwie Gabriela, chociaż dostrzegała w jego oczach coś dziwnego. Nie zamierzała jednak o nic pytać. Może kiedyś sam jej o tym opowie.
— Nie musisz. Należę do ludzi, którzy zauważają piękne kobiety.
— A ja do takich należę?
— O, z całą pewnością. Co zamawiamy, Alli? Zrobiłem się głodny na sam twój widok.
— Powoduję u ciebie odruch głodu? — zdumiała się dziewczyna. — Wyglądam tak smakowicie?
— Owszem — uśmiechnął się Abarca. — Boże, co ja mówię — zreflektował się nagle. — Jestem chyba za bardzo przejęty. Właśnie stwierdziłem, że jesteś jak jakaś kiełbaska.
— W takim razie zamówimy coś z mięsem — dorzuciła ona. — Żebyś potem się na mnie nie rzucił.
Dopiero po chwili zrozumiała, że i jej samej udzielił się wesoły nastrój i rozmowa zaczyna przybierać całkiem nieoczekiwany obrót.
— Poczekam do deseru, nie odmówię sobie wspaniałego kawałka ciasta, dopiero potem zacznę się zastanawiać, czy nie wziąć dokładki. — Gabriel nie pozostał dłużny.
— I to ja miałabym nią być? A skąd wiesz, czy nie smakuję na przykład za kwaśno?
— Umiem ocenić słodycz kobiety patrząc jej w oczy. Ty na przykład przypominasz malinę. Potrafiłabyś osłodzić dzień każdemu ponurakowi, nawet takiemu, jak mój przyjaciel. A w jego wypadku byłoby to bardzo trudne.
— Czemu? Czy jest aż takim pesymistą? — padło z pozoru niewinne pytanie.
— Po tym, co się stało w jego rodzinie, ma prawo rzadko się uśmiechać. Stracił brata zbyt wcześnie, rodzice obdarzają go miłością, ale należą do tych wiecznie zapracowanych i… — przerwał. Co on robi? Przecież zaraz zdradzi cały sekret Daniela!
— Biedak — podsumowała Allisson. — Szkoda, że nie przyszedł z nami, zaprosiłabym swoją przyjaciółkę i na pewno poprawiłby mu się humor.
Właśnie na to wpadła — co by się stało, gdyby znalazła kogoś dla Sonyi? Skoro związek z Ricardo był niemożliwy…
— Wątpię. On w tej chwili zajmuje się tylko jednym, a w tym raczej nikt nie może mu pomóc. Owszem, trochę ma mojego wsparcia, ale większość musi niestety załatwić sam.
— Tym bardziej powinien poznać moją znajomą. To naprawdę sympatyczna osoba i też wiele przeszła. Nie tak dawno zmarł jej chłopak i to w tragicznych okolicznościach, potem przeżyła nieszczęśliwą miłość, a mimo to nadal jest pełna ochoty do walki o szczęście.
— Podziwiam ją. Może jednak wspomnę o niej Danielowi przy następnej okazji. Bo chyba dasz mi szansę ponownie się gdzieś zaprosić?
— O tak, przyprowadzę też Sonyę. Skoro jesteś tutaj od niedawna, pewnie nie słyszałeś o tym, co zdarzyło się w jej rodzinie, ale zapewniam cię — pochodzi z rodu Santa Maria i właśnie dlatego należy do osób wyjątkowych.
Zapadło milczenie gorsze do tego przed burzą. Bo i burza była w tej chwili niczym.
— Powiedziałaś, że twoja koleżanka nazywa się Sonya Santa Maria? — wydusił Gabriel.
— Tak, a o co chodzi? Nie mów, że ją znasz?
Musiała przyznać przed samą sobą, że wystraszyła się reakcji chłopaka. Wyraz jego twarzy nie wróżył nic dobrego.
— Nie, nic, chciałem się tylko upewnić, bo obiło mi się to nazwisko o uszy. Nie pamiętam jednak dokładnie, o co chodziło.
— Pewnie słyszałeś o porwaniu i morderstwie jej pierwszego narzeczonego, Julio Ramireza. Bardzo to przeżyła, ale do tej pory nie załatwiła sprawy na policji. To, co zdarzyło się później, nie pozwoliło jej na to.
— Nie zgłosiła morderstwa?
— Oczywiście, że tak, ale nie wydała nazwisk porywaczy. Martwię się, czy teraz ktokolwiek jej uwierzy. Minęło przecież sporo czasu.
— A co zajęło ją do tego stopnia, że zlekceważyła obowiązek pomszczenia ukochanego?
— Nie wiem, czy mam prawo ci o tym opowiadać… W końcu to jej życie, nie moje. Ale uwierz mi, pasmo nieszczęść szło za tą dziewczyną. Nawet teraz prawdopodobnie będzie walczyć o dziecko z jego ojcem, chociaż tutaj na szczęście z pewnością wygra.
— Walczyć o dziecko? Czy mi się wydaje, czy twoja znajoma nie darzy zbytnim uczuciem tego, z kim zaszła w ciążę?
— To zbyt skomplikowana historia, żeby teraz ci ją opowiadać, ale zaręczam ci, że nie jest tak, jak myślisz. Ona szaleje za tym człowiekiem. Niestety, nigdy nie będą mogli być razem.
— I przez to szaleństwo nie zamierza pozwolić, żeby dziecko miało ojca? Nie znam całej sprawy, ale nie wydaje mi się, żeby darzyła miłością swojego — byłego, jak sądzę — partnera.
Gabriel czuł w tej chwili jedno — niesamowite obrzydzenie do Sonyi. Dobrze, że nie zdradził się niczym przed Alli, ale musi wszystko opowiedzieć Danielowi. A jeżeli okaże się, że i Allisson jest tak samo podła, jak i jej przyjaciółka? Ani trochę nie wierzył w uczucie, jakim rzekomo młoda Santa Maria darzyła swojego wybranka, kimkolwiek by on nie był. Tym bardziej, że sam miał niemiłe doświadczenia z kobietami, które chcą odseparować niemowlę od rodzica. Sam przecież przeżył coś podobnego, tyle, że jego maleństwo nie miało szansy...Nie, nie będzie teraz o tym rozmyślał. Będzie udawał, że nic się nie stało, a wyciągnie z Alli jak najwięcej wiadomości. Wszystko przyda się do zemsty za śmierć Julio — a z tego, co Abarca zdążył się zorientować, nie tylko rodzice byli winni za tą tragedię. Z pewnością i ta Sonya dołożyła swoją cegiełkę do tego, by zmarły Ramirez czuł się za życia samotny i być może nawet była winna faktu, że wpadł w złe towarzystwo.
Pożegnali się niedługo później, Allisson nie zorientowała się, że właśnie naraziła Sonyę na nieprzyjemności, a samą siebie na ochłodzenie stosunków z Gabrielem Abarca. Czasami zbyt szybko oceniamy ludzi po pozorach…
DZIEŃ PÓŹNIEJ
Valeria Guardiola była szczęśliwa. Wszystko szło zgodnie z jej planem. Pod naciskiem jej rozkazów ordynator nie miał prawa się sprzeciwić. Na szczęście znaczyła coś w tym mieście i miała prawo żądać pewnych rzeczy.
Weszła do szpitala pewnym krokiem, ani przez moment nie wierząc, że cokolwiek może zmienić jej założenia. Już za parę minut spotka tego, z kim wiązała tak ogromne nadzieje. Serce waliło jej mocno, próbowała się uspokoić, ale było to trudne. Załatwiła pośpiesznie wszystkie formalności i w końcu stanęła przed wejściem do sali — sama. Nie życzyła sobie obecności nawet doktora Mendietty. To miała być prywatna rozmowa i wiedziała, jak ma ją przeprowadzić. Pchnęła drzwi, otworzyły się szeroko i przekroczyła próg.
W oczach tego, po którego przyjechała, odbiło się zdumienie. Wiedział już, że opuszcza budynek, ale spodziewał się Abreu. Lekarz wspominał tylko, że ktoś po niego przyjedzie. Rodriguez bardzo był ciekaw reakcji Sonyi na jego widok, ale nie zamierzał wycofywać się z jej życia...ani z domu Eduardo tylko po to, żeby sprawić dziewczynie przyjemność. Już nie. Przestał się cofać, poddawać, teraz będzie walczył o samego siebie.
— Kim pani jest? — spytał bez cienia obawy.
— Jak dobrze cię widzieć… — kobieta była wyraźnie wzruszona. — Masz wszystkie rzeczy? Jedziemy do mojego domu.
— Nigdzie się z panią nie wybieram. — Ricardo wstał, patrzył jej prosto w oczy. — Może nie do końca mam sprawny umysł, ale nie pomyliłem pani z tym, kto miał się po mnie zjawić. Pani z pewnością nie jest osobą, na którą czekam.
— Jeśli mówisz o Abreu, to on nie przyjedzie. Nie wie, że wychodzisz ze szpitala.
— Doktor Mendietta obiecał, że go zawiadomi. Jeśli mnie zawiódł, zrobię to sam.
— Nie musisz. Zadzwonimy razem do rezydencji, jak tylko znajdziesz się w domu. W swoim nowym domu, razem ze mną.
— Mówiłem już, że nie ruszę się stąd z kimś obcym.
— Ja nie jestem obca — ciągnęła niezrażona Valeria. — Możesz mnie nie pamiętać, ale ja wiem o tobie wszystko, chociaż nasze drogi rozeszły się na pewien czas. Catalina byłaby taka dumna…
— Catalina? — Rodriguez drgnął. — Co panią łączy z moją matką?
Rozdział 206
Oszołomienie, szok, zaskoczenie, a zarazem niedowierzenie stworzyły w sercu i umyśle pacjenta szpitala dla zmęczonych umysłowo — jak to określał doktor Mendietta — niemałą mieszankę. Dopiero potem wkradło się mocne postanowienie, by każdą informację przesiać przez sito, by nie wierzyć tak od razu w to, co wydaje się być pięknym snem. Przecież przyjaźń z Sonyą też z początku zapowiadała się trwale i niezniszczalnie, a teraz niedługo staną po dwóch stronach barykady, walcząc na śmierć i życie. Dlatego też powiedział bez drżenia głosu:
— Musi mi pani to udowodnić. Owszem, wiem, że ktoś taki istniał, ale nie mam pewności, że nie podszywa się pani pod tą osobę.
Valeria usiadła i spojrzała z uśmiechem na Rodrigueza.
— Zawsze waleczny, zawsze pragnący coś osiągnąć, marzący o przyszłości. Nadal taki jesteś, tylko pewne zdarzenia z twego życia nie pozwoliły ci rozwinąć skrzydeł. Ale wciąż możesz zostać kimś wielkim — w społeczeństwie, rzecz jasna, bo wspaniałym człowiekiem już dawno się stałeś. Wiem o tobie wszystko, o poświęceniu, o tym, czym obdarzyłeś córkę Monteverde, o każdym szczególe z twojego życia. Nie byłam na pogrzebie Cataliny, nie pozwoliły mi na to zrządzenia losu, ale tym razem nic nie rozdzieli mnie z jej synem. Mam nadzieję, że opowiesz mi co o nieco o niej. Tak bardzo za nią tęsknię.
— Co nie znaczy, że jest pani moją…
— Ach, prawda, ty nadal mi nie wierzysz. A raczej boisz się uwierzyć. W takim razie muszę przypomnieć ci pewne zdarzenie, o którym wiemy tylko my dwoje. Pamiętasz Nestora?
— Oczywiście, że tak. To był chłopak, na którego zawsze mogłem liczyć. Ledwo tylko jednak nawiązała się między nami przyjaźń, wyjechał daleko razem ze swoimi rodzicami.
— To on namawiał cię do pogłębienia znajomości z Lizette, prawda? Tak bardzo się bałeś, że ona cię odtrąci, a on kombinował, jak was tylko połączyć.
— Biedny, nie wiedział, że pewnego razu odkryję w sobie zupełnie inne skłonności. Nie wyobrażam sobie, co by się stało, gdyby Lizette się we mnie zakochała.
— Szalałeś za nią. Ale nie o niej chciałam mówić, a o nim. Kiedyś zwierzyłeś mi się, że Nestor sam się w niej zakochał. Nie wiedziałeś, co robić, bo nie chciałeś stracić przyjaciela. To wtedy szepnąłeś mi do ucha coś, co zapamiętałam na zawsze: „On jest moim przyjacielem, nie potrafię go skrzywdzić. Przyjaciele są jak piękny sen, jak marzenia, które się spełniły. Trzeba o nich dbać.”
— I spytałem cię, czy dobrze robię, że pozwalam, aby Nestor i Lizette… Tym bardziej, że ona wyraźnie wolała jego.
— Widzę, że zaczynasz kojarzyć — Valeria obdarzyła Ricardo kolejnym promiennym uśmiechem. — Odpowiedziałam ci, że skoro ta dziewczyna oddaje swoje serce Nestorowi, ty powinieneś pozwolić im być szczęśliwym. I tak się stało. Cierpiałeś potem, bo straciłeś ich oboje — marzenia o jej miłości, a przyjaciela razem z jego wyjazdem.
— Ciekawe, czy kiedyś jeszcze spotkał Lizette — zamyślił się Rodriguez. — Niedługo potem moje drogi rozdzieliły się i z nią i z wszystkim, co mnie łączyło z tamtym miejscem. Ojciec dowiedział się, co naprawdę kryje dusza jego syna i…
— Nie mów o złych rzeczach, proszę. Masz wtedy takie smutne oczy… Fakt, że Diego jest idiotą, nie znaczy, że musisz się tym martwić. Ach, prawda, kiedyś musisz porozmawiać z Natalią, ale dopiero, gdy naprawdę staniesz na nogi. A to nastąpi już niedługo, zobaczysz. Narodzi się nowy Ricardo Rodriguez — mój siostrzeniec!
Daniel miał wyjątkowo zły humor, a rozmowa z Gabrielem zepsuła mu go jeszcze bardziej.
— Czy musiałeś zapałać sympatią akurat do przyjaciółki mojej niedoszłej bratowej? Z jednej strony dobrze, że ją poznałeś, ale z drugiej mam nadzieję, że nie zaangażujesz się bardziej w ten związek.
— Nie ma żadnego związku — odparł Abarca z niezbyt szczęśliwą miną. — Zanim się cokolwiek zaczęło, już sobie odpuściłem po ostatnim spotkaniu. Ja to mam szczęście — najpierw Diana, potem koleżanka Sonyi Santa Maria.
— Nie możesz dać po sobie poznać, co naprawdę czujesz. Musisz być moim łącznikiem z nią i z jej przyjaciółeczką. Niestety, widzę, że zamiast walczyć tylko z moimi rodzicami, będzie konieczne też zajęcie się kimś jeszcze.
— Co ty chcesz jej zrobić? — wystraszył się Gabriel.
— Komu? Sonyi? Na pewno nie odpuszczę jej tego, co zrobiła mojemu bratu. Pewnie teraz szuka kolejnego gościa, który nabierze się na jej urodę, czy pieniądze. Z tego, co mi mówisz, już podłapała kogoś, z kim będzie mieć dziecko, a potem maleństwa nawet nie dopuści do ojca.
— Allisson mówiła, że ta Santa Maria bardzo kocha byłego chłopaka, czy kim on tam dla niej jest.
— Bzdury! Kocha go, ale odbiera mu potomka? Pewnie będzie się tłumaczyć, że to dla dobra dziecka, czy coś w tym rodzaju. Rzuciłbym jej w twarz kilka słów, a temu biedakowi tylko współczuję. Jak go kiedyś poznam, powiem mu, żeby się nie dał i nie pozwolił odebrać sobie tego, co mu się urodzi. Całe szczęście, że nie była w ciąży z Julio, bo gdybym się dowiedział, że jednak tak było, a ona pozbyła się płodu, albo coś w tym stylu, chyba bym ją zabił.
— Nie dziwię ci się. Nie zapomnę, co czułem, kiedy Diana obwieściła mi z radosną miną, że spodziewała się mojego dziecka i właśnie je usunęła. Tłumaczyła się młodością, chęcią zakosztowania jeszcze życia i… — Gabrielowi głos się załamał, łzy stanęły w oczach.
— Hej, stary, nie rozklejaj się! — poprosił bezradnie starszy Ramirez. Do tej pory pamiętał dzień, w którym znalazł w swoim pokoju całkowicie pijanego przyjaciela, leżącego na łóżku i bełkoczącego coś o zbrodni i karze. To wtedy Abarca stracił potomka, o którym nawet nie wiedział.
Viviana powoli dochodziła do siebie pod opieką Bolivaresa. Sama była zaskoczona, jak reaguje na jego troskę, ale brakowało jej ciepła, dobrego traktowania, kogoś, kto będzie przy niej w złych chwilach. Niedawno spytał ją, czy nie chciałaby zawiadomić rodziny o tym, co się stało, ale mu odmówiła.
— Muszę sama zająć się swoim życiem. Zanim będę mogła ponownie spojrzeć w oczy mojej córce, minie sporo czasu.
— Naprawdę się zmieniłaś — stwierdził, siadając obok. — Pamiętam, jak dawniej widziałem w tobie dbającą tylko o własne interesy harpię, a teraz dostrzegam dziwne błyski w oczach, gdy mówię o Sonyi.
— A ja dawniej wydrapałabym ci oczy za takie słowa — uśmiechnęła się lekko. — Masz rację, bardzo tęsknię za córką, ale najpierw muszę spełnić to, co sobie obiecałam. Skupię się teraz tylko na tym — i oczywiście na trosce o dziecko.
— Nasz dziecko — dodał Victor. — Wiesz… Dużo ostatnio myślałem na ten temat. Sądzę, że cokolwiek się urodzi, będzie potrzebować obojga rodziców.
— Nie wątpię — odparła rozbawiona Viviana. — Co masz na myśli? Bo jeśli boisz się, że odbiorę ci prawa do widywania go, to nie masz się czym martwić. Uratowałeś mi życie, a więc…
— Nie o tym mówię, zaczekaj, proszę. Ja...Nie wiem, jak zacząć. Wydaje mi się po prostu, że będzie lepiej, jeżeli my… razem… zaopiekujemy się maleństwem.
— O co ci chodzi? — zdziwiła się była żona Santa Marii. — Boisz się, że w mojej sytuacji nie dam rady, czy co? Owszem, nie za bardzo mam gdzie mieszkać, pieniądze mi się kończą, ale obiecuję ci, że zanim się urodzi, wszystko uporządkuję.
— Nie to chcę powiedzieć! — zirytował się sam na siebie Bolivares. — Po prostu chciałbym się tobą zaopiekować — tobą i naszym dzieckiem. Razem. Jako mąż i żona! — wydusił wreszcie, odwracając głowę, by nie patrzeć na kpiący wzrok Viviany — był pewien, że taki będzie.
Zamiast tego poczuł jej rękę i usłyszał słowa:
— Nie zasługuję na ciebie, Victorze. Ale...jeśli uważasz, że możesz dać mi szansę na otoczenie troską zarówno niemowlęcia, jak i kogoś, kto trwa przy mnie, podczas, gdy wszyscy inni się odwrócili, to…
— Chcesz powiedzieć, że się zgadzasz? — nie krył zdumienia lekarz.
— Oczywiście. Jesteś najlepszą partią, o jakiej mogłam marzyć — młody, przystojny, z dobrą pozycją, a do tego ojciec mojego potomka. Poza tym, Victorze...nie kocham cię, to powinno być dla ciebie jasne, ale darzę głębokim uczuciem wdzięczności. A na gorszych podstawach czasem budowano szczęśliwe potem małżeństwa.
— Powiedz mi coś...czy nadal czujesz coś do Felipe Santa Marii? Czy po tym, co ci zrobił, ty go nadal kochasz?
— Nie. Gardzę nim, tak samo, jak on gardzi mną. Ale nie, nie zamierzam zeznawać przeciwko niemu. Chcę mieć ten rozdział całkowicie za sobą.
Jeden, dwa, trzy cztery i kolejne — w szybkim tempie wystukała numer telefonu na swoim aparacie i wcisnęła przycisk „Połącz”. Uśmiechnęła się, a w tym uśmiechu nie było radości, a coś trudnego do opisania, jakby sęp przeobraził się w kobiecą postać i stał teraz w pokoju Maribel Moreni.
— Ty suko — szepnęła sama do siebie, nim uzyskała połączenie. A gdy już to nastąpiło, wysłuchała kilkakrotnych wołań po drugiej stronie, aż wreszcie odezwała się przez chusteczkę:
— Monica Abreu? Zginiesz na własnym ślubie.
Po czym odłożyła słuchawkę. Była zadowolona — nie zapomniała przecież, jak bardzo tamta kobieta skrzywdziła jej brata. Owszem, Gustavo pewnie byłby przeciwny temu, co robiła jego siostra, ale Maribel zamierzała działać po swojemu, krok po kroku. Najpierw załatwi tą damulkę, a potem razem z Raulem zabiorą się za Andreę Monteverde.
Jakby przywołany myślami do pokoju wszedł właśnie syn Gregorio.
— Co cię tak cieszy, kochanie? — podszedł i przytulił ją mocno.
— To, że niedługo dokonasz pomsty i zapomnisz o tej dziwce. A potem będziemy mogli nareszcie być razem bez żadnych ograniczeń.
— Przysięgam ci to! — powiedział żarliwie, ani słowem nie przyznając się, że często zamyka się w pokoju i patrzy na zdjęcie Andrei w niemym pytaniu „Dlaczego?”.
Rodrigo dyszał ciężko, ale wreszcie złapał oddech i mógł spokojnie opowiedzieć chłopakowi, co wiedział o Francisco. Siedzieli właśnie w kryjówce Sergio i rozmawiali na temat interesujący ich obu — to znaczy Gera cierpliwie czekał, aż człowiek w kapturze — bo „Mnich” nadal go nie zdjął — w końcu będzie w stanie cokolwiek powiedzieć.
— Jak więc widzisz, ten mężczyzna skrzywdził zarówno ciebie, jak i mnie. Musimy coś postanowić, coś zrobić, żeby się zemścić. Mnie odebrał jedyną rodzinę, jaką miałem, tobie zabrał ojca — stwierdził potem starszy.
— Ma pan rację. Jednak nie mam pojęcia, jak go znajdziemy. Wiem tylko, że to bydlak bez sumienia.
— To nam nie pomoże — zadumał się Rodrigo. — Alex za dużo mi nie opowiadał, nie zdążyliśmy w sumie wymienić zbyt wiele słów, ale może policja będzie wiedzieć coś więcej. Jest tylko jeden problem — ja się z nimi nie spotkam.
— Domyślam się — w końcu uciekliśmy przed nimi razem, więc i pan ma coś na sumieniu. Nie pytam, o co chodzi. Liczy się tylko fakt, że jesteśmy wspólnikami. Szkoda, że nie ma tu Luisa, on by nam się przydał. Sporo wiedział o Francisco przez znajomość z Sonyą Santa Maria.
— Sonya? — powtórzył „Mnich”. — Skoro znasz jej nazwisko, czemu jej nie spytamy, czy czegoś więcej nie wie?
— A niby jak mam to zrobić? — skrzywił się „Odmieniec”. Jeśli pan nie zauważył, ścigała mnie policja. Uciekłem z sierocińca parę miesięcy temu i zamierzałem spędzić pewien okres na wolności, żeby pomóc takiemu jednemu małemu, a teraz nawet nie wiem, czy żyje.
— A kto ci każe się z nią spotykać oficjalnie? — spytał Rodrigo. — Wydaje mi się, że taki sprytny chłopak na pewno coś wymyśli.
— Widziałem w gazetach, że jej ojciec niedługo bierze ślub — niejaki Carlos Santa Maria bodajże. Zresztą Luis też coś o nim wspominał, bredził, że to również jego ojciec, czy coś takiego.
— Czy w tych gazetach podali miejsce i datę uroczystości?
— Jasne, że tak! — rozświetlił się Sergio. — Myśli pan o rozmowie z nią w trakcie ceremonii?
— Na pewno będzie bardzo duże zamieszanie. Porwiemy ją na pewien czas i pogadamy.
— Porwiemy? I gdzie ją niby ukryjemy?
— Tutaj. Skoro szuka cię policja i do tej pory nie znaleźli, to miejsce będzie idealne.
— A jak zacznie się stawiać? Przecież nie będziemy mieli czasu jej niczego wyjaśnić?
— Powiem ci coś! — stwierdził twardo Rodrigo. — Zrobię wszystko, żeby dowiedzieć się, gdzie jest ten bydlak, Velasquez. Jeśli będzie trzeba, użyję siły podczas porwania. Nie, nie skrzywdzę jej, ale będzie musiała pójść z nami, czy będzie tego chciała, czy nie!
Christian, ten sam, o którego tak martwił się Gera, leżał w szpitalu z maską tlenową na twarzy. Był coraz bledszy, zdawał sobie już sprawę — i to aż za dobrze — że jest bardzo chory, nie mówili mu wszystkiego, ale miał już pewność, że umiera. Obok niego, tuż przy łóżku czuwał Adrian z podkrążonymi oczami, starając się nie pokazać po sobie rozpaczy. Odmawiał jedzenia, picia, snu, byleby tylko móc przez cały czas trwać przy swoim bracie, jak go nazywał. Nie udało się zebrać pieniędzy na operację, wiadomo było, że dni Christiana są policzone i tylko sztucznie przedłuża mu się życie.
Takich zmartwień nie miał Francisco Velasquez, człowiek poszukiwany przez policję i przez kilka osób, które darzyły go szczerą nienawiścią. Popijał właśnie drinka w hotelowej restauracji daleko od miejsca, w którym by się go spodziewano. Uśmiechał się sam do siebie, pewien, że jego kłopoty się skończyły. Udało mu się uspokoić lekarza, który mu wtedy pomógł i w tej chwili nie miał żadnych zmartwień. Ostatnio nawet rozmawiał z doktorem i przypominał mu, jak dobrze się wszystko ułożyło. Owszem, zastanawiał się nad operacją plastyczną, ale jak stwierdził niedawno, był zbyt przywiązany do własnej twarzy, żeby cokolwiek zmieniać.
Przekartkował gazetę i miał zamiar ją odłożyć, kiedy jego wzrok spoczął na pewnym maleńkim ogłoszeniu, którego wcześniej nie zauważył. Zmrużył oczy i przyjrzał mu się dokładniej.
— Co u diabła? — mruknął.
Przeczytał je jeszcze kilkakrotnie, ale nadal brzmiało tak samo:
„Jesteś proszony o kontakt w sprawie mojej skóry. Dermatolog pilnie potrzebny do mojego domu, adres znasz doskonale”
Treść ogłoszenia była dla niego całkowicie jasna — oto coś stało się w Acapulco i musiał tam wracać, a przynajmniej skontaktować się z Vivianą. Umówił się z nią kiedyś, że w razie potrzeby zamieści dokładnie takie ogłoszenie.
Zajrzał szybko do stopki redakcyjnej, po czym wykręcił numer i zaczekał na połączenie.
— Muszę się dowiedzieć, jak długo umieszczacie ogłoszenie na temat dermatologa! — spytał potem nerwowo.
— Od kilku miesięcy, zaraz panu powiem dokładnie, od ilu — otrzymał odpowiedź.
Serce mu zamarło — od kilku miesięcy! Czyli chodziło o coś naprawdę poważnego, a on dopiero dzisiaj to zobaczył! I najgorsze było to, że skoro umieszczano je tak długo, w takim razie Viviana z całą pewnością kazała, by pojawiało się do skutku, czyli do jego odzewu! A przecież niedawno uspakajał byłego wspólnika, że wszystko jest w porządku!
— Cholera! — zaklął, po czym zaczął zamawiać bilet na samolot do Acapulco.
Eduardo Abreu nie zabawił długo w domu Gambone i wrócił do rezydencji szybciej, niż spodziewała się tego Graciela i jej matka. Obie zresztą zamierzały skupić się na tym, jak doprowadzić do szybkiego odczytania testamentu Antonio, który przecież mógł zmienić ich życie. Dlatego na razie nie zajęły się zbytnio gościem, obiecując odbić to sobie później.
Kiedy już przestąpił próg swojego domu, rozejrzał się po nim i westchnął cicho. Monica zabawiała się pewnie z Carlosem, przygotowywali się do ślubu na swój sposób — uprawiając seks i planując podróż poślubną. Santa Maria zachowywał się, jakby całkowicie zatracił się w tej kobiecie, jakby chciał coś z siebie wymazać, oddać się w pełni uczuciu...czy też namiętności. Abreu nie wnikał w ich sprawy, wiedział tylko, że jego była żona nadal się nie zmieniła i z całą pewnością jej obecny kochanek kiedyś to zrozumie. Pozostała mu tylko Allisson, ale ona wróciła zadumana z rozmowy z Abarca i nie za bardzo miała ochotę na jakiekolwiek rozmowy z ojcem. Wyczuwał, że nie było to nic poważnego, ale nie chciał naciskać. Eduardo po raz pierwszy od długiego czasu poczuł się samotny, bardzo samotny i zatęsknił za czyjąś bliskością.
— Pedro! Dobrze, że cię widzę! — zaczepił szofera, który zjawił się jak na zawołanie, chcąc zapytać, czy będzie jeszcze dzisiaj potrzebny. — Co prawda nadal nie powiadomiono mnie ze szpitala, ale spodziewam się, że niedługo to nastąpi. Bądź gotów, nie wątpię, że za kilka chwil będziemy jechać po pana Rodrigueza.
— Bardzo się pan zaangażował w tą sprawę i jestem panu za to wdzięczny — podziękował Velasquez. — Tyle pan zrobił dla niego i dla mnie.
— Może dlatego, że ujrzałem w jego oczach samego siebie? — zamyślił się gospodarz. — Widziałem w nim pragnienie życia, nadzieję, trochę brak wiary w to, że jest coś wart, obawy przed przyszłością, ale i serce. A poza tym ten kpiarski ton, podejście do wszystkiego z humorem, mimo, że tyle przecierpiał… I miłość do Sonyi, bo jakakolwiek by ona nie była, przyjacielska, czy nie, była miłością. Podziwiam go, wiesz? Bo walczył o swoje, bo podbił serce tej dziewczyny, bo tyle razy próbowano go złamać, a on się nie dał. Ja za to zamknąłem się po utracie rodziny wiele lat temu w tej rezydencji i zająłem się opłakiwaniem samego siebie.
— Ale ilu osobom pan pomógł, ile niewinnych istnień wyratował! Już dawno odkupił pan śmierć tamtego chłopaka.
— Dziękuję, Pedro. Jednak nie powinienem pozwolić, by moja córka została gdzieś daleko, w innym kraju i przyjechała mnie poznać dopiero po tak długim okresie. Powinien o nią walczyć dużo wcześniej. Dlatego też nie pozwolę, by maleństwo Ricardo było w tej samej sytuacji — Sonya niech mówi, co chce, ale musi się dobrze zastanowić, nim podejmie jakąkolwiek decyzję w tej sprawie.
— Panie Abreu… On jest moim przyjacielem, ale… — Pedro podrapał się po głowie. — Nie wiem, jak się teraz zachowa, sam chciałbym go widzieć zdrowego, ale może ta dziewczyna trochę ma rację? Jestem całym sercem za tym, żeby się spotkali i wreszcie wszystko sobie wyjaśnili, ale...nie wiem, czy jest już na to gotów.
— Wierzę, że tak, Pedro. A przynajmniej na tyle, żeby dowiedzieć się, czy ich przyjaźń ma jeszcze jakiekolwiek szanse. Dlatego właśnie zamierzam prosić go, by nadal mieszkał tutaj z nami po powrocie ze szpitala. Swoją drogą dziwne, już dawno powinni mnie zawiadomić, jak poszły badania.
— O ile nie pogryzł lekarzy! — rozległ się sarkastyczny ton Sonyi z góry schodów. — Jestem wdzięczna za troskę, ale naprawdę dam sobie radę. A jak dla mnie, pomysł trzymania tutaj kogoś, kto mnie tak skrzywdził, nie ma najmniejszego sensu. To jednak pana dom i ja nie mam nic do powiedzenia. Wiem jedno — jeśli coś stanie się mojemu dziecko, pan za to odpowie!
— Ależ, Sonyu...Może dasz mu możliwość spotkania się z tobą i chociaż przeproszenia za czasy, kiedy… — wtrącił zszokowany Velasquez. Nie takiej reakcji dziewczyny się spodziewał — owszem, może stwardniała ostatnio, ale drwić w ten sposób i na dodatek grozić?
— Przeproszenia? Za próbę poderżnięcia mi gardła? Może w pana towarzystwie, panie Pedro, przeprasza się za usiłowanie zabójstwa, ale w moim otoczeniu coś takiego jest rzeczą niewybaczalną. Rozumiem, że pobyt w więzieniu nauczył pana dziwnych rzeczy, ale…
Ani Abreu, ani jego szofer nie wydobyli z siebie głosu, zanim Sonya nie opuściła salonu, udając się do celu, który znała tylko ona. Dopiero po jej wyjściu z budynku Eduardo odzyskał mowę:
— Ona cierpi, dlatego tak się zachowuje. W jej oczach widziałem tyle bólu…
— Obawiam się, panie Abreu, że ten ból niedługo przerodzi się w nienawiść. A skoro najpierw tak mocno go kochała, a potem miałaby znienawidzić, to zaczynam się obawiać o mojego przyjaciela…
Rozmowę przerwał im dźwięk telefonu. Eduardo odetchnął z ulgą i odebrał połączenie. Przez moment na jego twarzy malowała się nadzieja, by zaraz zmienić się w zdumienie i złość.
— Jak to już wyjechał? Ale z kim? Jaka kobieta? Co? Ciotka? Valeria Guardiola jest jego ciotką?! Nie, nie mogę w to uwierzyć! I pojechał do jej rezydencji? Ma tam zamieszkać? Doktorze Mendietta, umawialiśmy się przecież inaczej! Miał mnie pan zawiadomić i…
Rozeźlony odłożył słuchawkę, potem ze wściekłością poinformował Pedro o tym, co się stało. Ten nie krył zaskoczenia, ale i zadowolenia.
— Czyli nie mamy się czym martwić. Pani Guardiola ma pieniądze i wpływy. Obawiam się, że teraz Sonyi nie pójdzie tak łatwo. Może i ma spore szanse w sądzie, ale z jednym przegra — z miłością.
— Co masz na myśli? — spytał Abreu.
— Zobaczy pan — uśmiechnął się chytrze szofer. — Zapewniam jednak, że w tej chwili Ricardo nie mógł lepiej trafić. Sonya jeszcze pożałuje, że nie wspierała go przez te kilka miesięcy.
Nadszedł dzień ślubu, ten tak bardzo wyczekiwany przez obie kobiety. Zarówno Monica, jak Andrea i miały go brać w tym samym czasie. O ile ten pierwszy był wydarzeniem na tyle ważnym, by informacja o nim widniała na pierwszych stronach praktycznie wszystkich gazet w Acapulco, tak ten drugi potraktowano raczej jako mniejszą sensację i zamieszczono o nim tylko krótką notkę gdzieś pod koniec czasopisma. Co nie zmienia faktu, że obie strony dobrze znały nie tylko porę, ale i miejsce wydarzeń każdej z uroczystości.
Była żona Eduardo zamówiła najlepszą suknię — miała bowiem jeszcze trochę pieniędzy z tych, które zabrała ze sobą, gdy odjeżdżała z Paryża. Nie sądziła wtedy, że zostanie tutaj na długo, ale teraz cieszyła się ze swojej zapobiegawczości. Carlos na pewno z powrotem się wzbogaci, ale na to trzeba czasu — i oczywiście cierpliwości. Wszystko da się załatwić, krok po kroku. A potem to Monica będzie mieć nad wszystkim pieczę, to ona będzie sprawować władzę — Santa Maria jest jak plastelina w jej rękach.
Felipe trochę się krzywił, przymierzając po raz kolejny ślubny garnitur — nie pasował mu nie tyle krój, co sam fakt ubierania czegoś takiego. Owszem, miał zamiar kiedyś to zrobić, ale na Boga, nie z Andreą! To miała być Viviana, mieli razem z jej córką stworzyć rodzinę, przejąć majątek brata i… Pocieszał się tylko myślą, że może jakimś cudem uda mu się przekonać do siebie z powrotem Gregorio, a być może ten stary dziad zapisze mu część majątku. Monteverde trzyma się nieźle, ale ma już swoje lata, tym bardziej, że pewnie nadal cierpi po śmierci Raula. Nawet dobrze, że młody panicz nie żyje, nie będzie konkurencji do spadku po teściu. Oby tylko w ewentualnym zapisie był mniej skąpy, bo jak na razie opłacił ślub córki, jak najbardziej, ale nie w największym kościele w mieście, a jednym z dużych, tak samo orkiestra miała być gorsza i cała reszta.
— Znowu jesteś lepszy — mruknął do siebie Felipe, przypominając sobie, z jakim przepychem urządzono ślub jego brata — bo oczywiście każda z gazet dokładnie opisała, co zostało przygotowane. Ale nie martw się, nadejdzie i mój dzień. Jeszcze odbiorę ci wszystko to, co ci pozostało, spełnię swoje marzenia tak, czy inaczej — może z inną kobietą u boku, ale będę bogaty, a ty przyjdziesz do mnie prosić o jałmużnę.
Wydawałoby się, że główni zainteresowani to Felipe, Andrea, Carlos i Monica. Tylko te cztery osoby miały coś ważnego do zrobienia, reszta miała być tylko świadkami ówczesnych wydarzeń. Nikt wtedy nie wiedział jeszcze, że dwie uroczystości wpłyną na życie ich wszystkich, również Sonyi, Eduardo, Sergio, Rodrigo, Gabriela, Daniela, Francisco i Pedro, poza tym oczywiście Raula, Gregorio, Maribel, Gustavo, Manolo, a nawet Ricardo i jego rodziny. Ba, w sprawę zostaną wplątani również ci, którzy pozornie nie mieli nic wspólnego z wcześniej wymienionymi postaciami. Te dwa zdarzenia wstrząsną opinią publiczną, światem bogatych i biednych oraz nawet sierocińcem. Na razie jednak obie panny młode ubierały suknie ślubne, by wstąpić w święty związek małżeński — niczego nieświadome, niczego nie wiedzące.
Rozdział 207
Krok za krokiem prowadził ją ku ołtarzowi. Szła u boku własnego ojca, Gregorio osobiście chciał towarzyszyć Andrei w drodze do ołtarza. Powolutku, dystyngowanie, mimo niewielkiej liczby gości, kierowała się w stronę zarówno Felipe, jak i tego, co ją czekało za kilka minut.
Tak samo postępowała Monica, tylko, że ona miała obok siebie dużo więcej gości i nie miała mieć ślubu kościelnego. Wszyscy byli ciekawi, jak to ostatnio nieco zubożały Carlos Santa Maria weźmie ślub z byłą żoną tajemniczego mieszkańca rezydencji, Eduardo Abreu. Ironią było to, że państwo młodzi mieszkali razem w domu też Abreu.
Na pierwszej uroczystości — poza przygodnymi osobami — obecni byli tylko narzeczeni. Na drugiej zaś pojawili się prawie wszyscy — oczywiście Sonya, jako, że był to ślub jej przybranego ojca, Abreu z nieodgadnioną miną, u jego boku Pedro, osobiście zaproszony przez własnego szefa, poza tym Allisson, a obok niej Gabriel. Abarca nie czuł się zbyt dobrze, bo prawie nikogo tutaj nie znał, ale prosił go o to Daniel, jak tylko się dowiedział, że przyjaciel jest zaproszony przez córkę Monici.
Obaj panowie młodzi czekali już na swoje przyszłe żony, czując, jak mocno wali im serce — każdemu z innego powodu. Trzeba jednak przyznać, że żaden z nich nie miał pewności, czy czyni dobrze. Carlos w głębi duszy marzył, aby Andrea była na miejscu Monici, Felipe zaś wolałby widzieć Vivianę, której przecież nie wyrwał z serca. Nie miał też od niej żadnego kontaktu i zaczynał się martwić, choć sam się do tego przed sobą nie chciał przyznać.
Dźwięki kościelnych instrumentów rozległy się w tej samej chwili, kiedy w innym pomieszczeniu Monica zbliżała się do miejsca, gdzie miała podpisać dokumenty. Czyniła to również przy muzyce, uparła się bowiem, że skoro jako rozwódka nie może mieć uroczystości kościelnej, to niech ma chociaż jej namiastkę. Santa Maria spełnił tą zachciankę i teraz miała się odbyć jedna z najdziwniejszych ceremonii w tym roku.
Być może dlatego zadumana i zasłuchana Sonya początkowo nie zwróciła uwagi na dziwny ruch i poruszenie po drugiej stronie, tej od zewnątrz. Stała co prawda blisko drzwi, ale nie na tyle, by słyszeć wymianę zdań między jakąś kobietą, a kimś przy wejściu. Gdyby wiedziała, o co chodzi, na pewno nie byłaby taka spokojna. Pewna kobieta tłumaczyła właśnie opornemu człowiekowi pilnującemu porządku, kim jest i dlaczego ma prawo być na uroczystości i to wraz z osobą, która przybyła u jej boku. Kiedy strażnik zorientował się, kogo ma przed sobą, przeprosił uniżenie i wpuścił zarówno kobietę, jak i jej towarzysza, do środka.
Weszli cicho, niezauważeni przez nikogo, cała uwaga skupiała się na tych przy urzędniku. Za moment miały paść słowa formułki, potem przysięga, obrączki i te sprawy. Ceremonia przebiegała bez zakłóceń, kiedy córka Gregorio poczuła, że ktoś położył jej rękę na ramieniu. Obróciła się zdenerwowana, nie zamierzała przecież — niezależnie od tego, co sądziła o Monice — stracić najważniejszego momentu w życiu Carlosa Santa Marii.
— Witaj! — powiedział intruz miękkim głosem, w którym pobrzmiewało coś, co dziewczynie trudno było określić. Jakby ciepło połączone z...chłodem, tak właśnie, dwa przeciwstawne ze sobą uczucia.
Przyjrzała się bliżej obcemu, mierząc wzrokiem idealnie skrojony biały garnitur, krawat, równie dobrze dobrane spodnie i wracając potem ku jego twarzy. Nie mogła się mylić, chociaż mózg nie potrafił uwierzyć w to, co widzi. Przybysz obdarzył ją uśmiechem, jakby chcąc podkreślić, iż cieszy się, że ją spotkał.
— Ślicznie wyglądasz — dodał tym samym tonem, co przed chwilą.
— Ty też… — wydukała w końcu. Całkowicie ją zaskoczył — samą swoją obecnością, a tym bardziej wyglądem!
— Dziękuję, ale mam wrażenie, że nie podoba ci się fakt, że tu jestem — odszepnął. Cały czas mówili przyciszonymi głosami, starając się nie zwracać niczyjej uwagi.
— Po prostu nie wiem, co mam o tym myśleć, nie widziałam cię przez kilka miesięcy, a teraz…
— W niczym nie przypominam zwierzęcia wyjadającego psią karmę z miski, prawda? — uzupełnił Ricardo.
— Czy musisz być złośliwy?
— Nie muszę — odparł. — Ale chcę — spoważniał w jednej sekundzie. — Tak samo, jak ty mówiłaś poważnie wtedy, kiedy krzyczałaś, że masz mnie dosyć. Nie martw się, nie zamierzam wkraczać zbytnio w twoje bujne życie. Jednego tylko bądź pewna — nie odbierzesz mi dziecka.
Ani słowem nie dał po sobie poznać, że odetchnął z ulgą na widok coraz wyraźniejszej ciąży Sonyi — tak bardzo się przecież bał, że dziecka już nie ma!
— Myślisz, że pozwolę ci je dotknąć po tym, co mi zrobiłeś? Próbowałeś mnie zabić kawałkiem rozbitej szklanki! Mam pozwolić, żebyś któregoś dnia usiłował pozbawić życia i to maleństwo?!
— Próbowałem...co? — na moment stracił mowę. Powoli docierała do niego prawda o pewnych faktach. Wiedział, że było z nim źle, ale tego się przecież nie spodziewał.
— Ach tak, jasne, przecież wtedy nie byłeś sobą! Ale to niczego nie zmienia, Rodriguez! Po prostu przyłożyłeś mi szkło do gardła, nacisnąłeś i opamiętałeś się w ostatniej chwili. Mało brakowało, a zginęłabym z twojej ręki. Potem oczywiście nic nie pamiętałeś, a ja cierpliwie ci tłumaczyłam, że nic się nie stało, nie chcąc cię dobić. Trwałam przy tobie wiele razy, ale po tym już po prostu nie mogłam!
— I to wtedy wykrzyczałaś tamte słowa do Pedro, tak? — głos mu nadal drżał.
Boże, jak bardzo ten dzień wbił mu się w pamięć! Myślał o nim nawet w szpitalu.
— Owszem! A jak ty byś zareagował na coś takiego? A teraz bądź łaskaw się zamknąć, mój ojciec bierze ślub!
— Ale...Musimy porozmawiać! — nalegał Ricardo, szczerze przerażony tym, co usłyszał. Valeria Guardiola ze smutkiem patrzyła na rozgrywającą się scenę i już miała się wtrącić, kiedy nadeszło przeznaczenie.
Wcale nie tak daleko od tego miejsca Andrea Monteverde dotarła już do czekającego przyszłego męża i ceremonia mogła się rozpocząć. Ksiądz wygłosił pierwszą formułkę i niedługo zaślubiny tej dwójki staną się faktem. Gregorio wycofał się we właściwe miejsce, jako jedyny będąc przygotowany na to, co nastąpi potem. Ale i on nie był pewien, co może wywołać zdarzenie, na które tak czekał.
W międzyczasie Gabriel tylko częściowo wysłuchiwał słów urzędnika, był tu przecież w zupełnie innym celu. Praktycznie cały czas mierzył wzrokiem Sonyę, którą wcześniej wskazała mu Allisson. Ocenił córkę Santa Marii jako owszem, piękną, ale pewnie pozbawioną duszy dziewczynę.
— Kim jest facet, z którym rozmawia twoja przyjaciółka? I ta kobieta obok niego? — spytał szeptem córkę Monici.
— Hm? — nie zrozumiała Alli, ale za sekundę spojrzała w tym samym kierunku i zaparło jej dech. — Mój Boże, nie mam pojęcia. Ale wygląda oszałamiająco.
— Jest od niej starszy. Myślisz, że może to być ojciec jej dziecka?
— Bardzo możliwe. Patrzy na nią tak jakoś...dziwnie.
— Chyba się w czymś nie zgadzają, pewnie dyskutują o jej ciąży. Czymś go zaszokowała. Musisz się dowiedzieć, kto to jest!
— Nie wiem, po co tobie ta informacja, ale wierz mi, spytam ją po uroczystości. Sama jestem bardzo ciekawa. A kobieta obok — nie mam żadnych podejrzeń. Z tego, co wiem, nawet, jeśli to on, nie miał żadnej rodziny poza ojcem i siostrą. A ta kobieta na pewno nie należy do jego rodzeństwa.
Manolo Fernandez przekazał właśnie informację o rozpoczęciu ceremonii. Zaznajomił się już dokładnie z komórką i obiecał sobie, że jak tylko skończy się jego zadanie, zacznie polowanie na kobiety. Wcześniej jednak musi skontaktować się z Vargasem, bo zaczęło go niepokoić to długie milczenie.
— Weszli już do kościoła, tak? Doskonale, doskonale — powtórzył Raul. — W takim razie daj mi znać, jak tylko ksiądz ogłosi ich mężem i żoną. Wtedy natychmiast do mnie zadzwoń!
— Jak pan każe, szefie! — rzucił rozochocony Manolo, na moment zapominając, że zwraca się do własnego brata.
Sergio Gera umawiał się cicho z Rodrigo. „Mnich” pozwolił mu zwracać się do siebie po imieniu, ale nadal występował w kapturze. Chłopak o nic nie pytał, miał własne zainteresowania, liczyło się tylko to, że mężczyzna mu pomaga. Obaj stali niedaleko budynku, gdzie odbywała się uroczystość Carlosa i Monici, ale w ukryciu. Ich rozmowa toczyła się chwilę przed wejściem do środka Ricardo i jego ciotki.
— Jesteś gotowy, Rodrigo? — wyszeptał pytanie Gera.
— Oczywiście. Wszystko jest w tym worku. Pośpiesz się, nie mamy zbyt wiele czasu.
— Otworzyłem już samochód, jest gotów. Oby tylko właściciel nie zdążył wrócić.
Cofnęli się w ostatniej sekundzie, by nie zauważyli ich dodatkowi goście, którzy właśnie przestąpili próg.
— Kto to był? Wyglądali dość bogato! Oby tylko niczego nie zepsuli! — zdenerwował się „Mnich”.
— Nie wiem, ale nie zmieniamy planu. Ubieraj maskę, idziemy po Sonyę! I nie zapomnij wziąć ze sobą broni!
— Jest nabita? — zdążył spytać Rodrigo.
— A jak myślisz? — odpowiedział Sergio i ruszył do przodu.
Graciela i Dolores nie kryły podekscytowania. Oto już niedługo zostanie otwarty testament Antonio de La Vegi. Zostaną milionerkami do końca życia!
— Chciałabym, żeby to było jak najszybciej! — westchnęła młodsza. — Wtedy mogłabym spokojnie zapolować na Eduardo, a na razie myślę tylko o tym, ile zapisał nam mój nieodżałowany mężulek.
— W ogóle nie wiem, po co się nim interesujesz, skoro będziemy mieć cały majątek Antonio.
— Chociażby po to, żeby mieć większy! — zaśmiała się córka.
W tej samej chwili zadzwonił telefon. Matka zerwała się i odebrała połączenie, po czym z uśmiechem zwróciła się do Gracieli:
— Twoje życzenie się spełniło. Adwokat przyspieszył otwarcie i wszystkiego dowiemy się tuż po pogrzebie.
— Zamierzasz powiadomić Luisa? — przypomniało się nagle córce.
— Nie wiem. Ale pewnie i tak zajmą się tym prawnicy. W końcu to rodzina de La Vegi, mimo faktu, że nie łączą ich więzy krwi. Jestem pewna, że całość dostanie się nam — bo poza nami Antonio nie miał nikogo...prawda?
— I poza Luisem. Ale on jest niepełnoletni, więc nawet, jakby dostał cokolwiek, to i tak ktoś musi opiekować się jego pieniędzmi. A tym kimś będziemy my.
— Chłopak kiedyś dorośnie — zauważyła celnie Dolores.
— Na pewno? — odpowiedziała pytaniem Graciela. — Wiesz, mamo...Dzieci też ulegają wypadkom…
Maribel Moreni miała własny plan. Nic nie wiedziała o poczynaniach Sergio i jego nowego przyjaciela, tym bardziej, że jej celem była Monica. Zasłoniła więc twarz odpowiednio wcześniej przygotowaną maską, podobną do tej, której kiedyś nosiła Veronica i jeszcze raz przyjrzała się malutkiej broni w swej dłoni.
— Zginiesz, dziwko — powiedziała do siebie i skierowała się wolno do budynku ślubów.
Eduardo był tak samo zdumiony, jak Sonya. To, co zobaczył na końcu pomieszczenia, odebrało mu mowę. Spojrzał tam akurat w momencie, gdy Rodriguez dowiadywał się o tym, co prawie zrobił swojej dawnej przyjaciółce. Valeria Guardiola wyglądała olśniewająco, ale to przecież było normalne. Jej pozycja, stanowisko, pieniądze, pozwalały spełnić wszystkie zachcianki kobiety. Ale jej protegowany...Człowiek, którego Abreu nie widział od tak dawna, a ostatnio jako nieświadomą niczego, chorą umysłowo istotę — stał oto ogolony, ubrany w jeden z najelegantszych strojów Meksyku, dumny i spokojny, zupełnie, jakby pochodził z wyższej sfery! Pedro obrócił się równocześnie ze swoim szefem, zainteresowany, co też się dzieje i wykrztusił:
— O, cholera.
Gregorio Monteverde spojrzał na zegarek. Jeszcze kilkanaście minut i jego życie drastycznie się zmieni — a także jego córki i kilku innych osób. Niech tylko duchowny powie upragnione słowa, a syn wkroczy do akcji. Andrea dostanie za swoje — tu i teraz.
— I ogłaszam was mężem i żoną! — padło stwierdzenie kapłana. — Możesz pocałować pannę młodą.
Felipe nachylił się, by to zrobić, po czym po krótkim pocałunku, przy dźwiękach organów, wyszli długim dywanem z kościoła. Goście podążyli za nimi, głównie po to, by napić się i zjeść na koszt nowożeńców. Dotarli do miejsca, gdzie czekały na nich dwa puchary napełnione szampanem, miały posłużyć do wzniesienia toastu. Odebrali gratulacje od powoli rozchodzących się uczestników ceremonii, w tym od ojca Andrei, który zamierzał zostać do końca. Do sobie znanego końca, trzeba dodać.
Wypili po kilka łyków, sami przed sobą udając szczęście, a przecież zdawali sobie sprawę, że bardziej brał w tym udział interes i chęć odzyskania poprzedniej pozycji, a nie miłość. Owszem, byli kochankami i to namiętnymi, ale daleko im było do płomiennych wyznań. Obdarzyli się nawzajem promiennymi uśmiechami, jakby chcąc sobie dodać otuchy, że plan się powiedzie i Gregorio pomoże im w tym, co zamierzyli. Rzucili potem puste kryształy na ziemię, a te stłukły się na znak pomyślności. A potem pochylili się ku sobie, by znów się pocałować — raz dla pozoru, dwa dla uspokojenia adrenaliny kwitnącej im w żyłach.
Kiedy ich usta były już bardzo blisko, rozległ się kolejny huk, jakby ktoś jeszcze dodatkowo coś świętował i właśnie rozbijał swój puchar. Drgnęli, by obrócić się potem w stronę, skąd dobiegł odgłos. I oboje zobaczyli to jednocześnie. To, a raczej jego — bowiem na wyciągnięcie ręki stał Raul, mając u stóp resztki cennego szkła. Można by sądzić, że wypadło mu z ręki, ale nie. Sam zresztą zaraz powiedział:
— Pozwólcie, że i ja dołączę się do waszej radości. Oto ja również wypiłem toast i pozbyłem się naczynia — by życzyć wam wspólnego szczęścia na nowej drodze życia.
Andrea odruchowo przytuliła się do Felipe, który jakimś cudem odzyskał głos:
— Dziś jest doprawdy dzień cudów — najpierw mój ślub, a teraz upiory wstają z grobu.
— Nie jestem upiorem — zaprotestował młodszy Monteverde, podchodząc tuż do nich. — Możesz mnie dotknąć, jeśli chcesz. Ewentualnie mogę cię uszczypnąć, żebyś nie myślał, że śnisz. Po prostu poczułem się urażony faktem, że nie zaprosiliście mnie na ceremonię.
— Byliśmy pewni, że nie żyjesz! — wyrwało się Andrei.
— Bo tak mieliście myśleć, droga żoneczko! — odparł niewzruszenie Raul, potem wysunął rękę i podniósł jej brodę tak, by spojrzała mu prosto w oczy. — Czekałem, tak długo czekałem na ten moment, aż wreszcie nadszedł. Dzień twojego upokorzenia, dzień błagania o łaskę. Panie i panowie! — krzyknął nagle do gości, którzy wrócili się kilka minut temu i słuchali go z uwagą, żądni sensacji. — Oto kobieta, która niszczy, która porzuca — wpierw wyszła za mnie za mąż, kochając innego, a potem popełnia przestępstwo, biorąc ślub kościelny jako mężatka.
— To nie jest przestępstwo! — przekrzyczała go, płonąc ze wstydu. Nie zauważyła, że z tyłu stoi Gregorio i uśmiecha się z satysfakcją, dumny z syna. — Przecież nie wiedziałam, że nie jestem wdową! To ty powinieneś iść do więzienia za sfingowanie własnej śmierci! Nie jesteś więcej wart od Francisco!
— Masz na myśli Velasqueza, twojego sprzymierzeńca, tego samego, który poćwiartował nieszczęsnego Alejandro Villara? Wspaniałych masz znajomych, muszę przyznać. Ale o mnie się nie martw, straciłem pamięć i uciekłem ze szpitala, dopiero teraz się odnalazłem, więc jak widzisz, mnie nie grozi policja.
— Nędzne kłamstwo! — wrzeszczała Andrea. — Przyszedłeś się nade mną znęcać!
— Nie, znęcać nie! Ale opowiedzieć, kim jesteś. Jak już mówiłem, drodzy zebrani, podczas, gdy ja umierałem w szpitalu, mamrocząc tylko jej imię, kiedy myślałem, że konam, brocząc we własnej krwi lejącej mi się z ust, ona szlochała za swoim ukochanym Carlosem Santa Maria. To dziwka! Nigdy mnie nie kochała, akceptowałem fakt, że biorąc ze mną ślub marzyła o innym, bo jak głupi liczyłem, że to się zmieni, ale na darmo! Pragnęła tylko pieniędzy i pozycji, nie wystarczało jej to, że Gregorio, mój ukochany ojciec, przyjął ją i zaopiekował się nią!
— Przyjął? Zaopiekował? Szczególnie teraz, kiedy mieszkam w norze razem z Felipe!
— Czyżbym był taką złą partią? — wtrącił starszy Santa Maria, tyle zszokowany sytuacją, co urażony tekstem Andrei.
— Boże, debil — mruknął Raul, po czym kontynuował swój głośny wywód: — Na dodatek tuż po mojej śmierci skrupulatnie pozbyła się dziecka, jedynej po mnie pamiątki!
— Niczego się nie pozbyłam! Maribel zadzwoniła do mnie i mi groziła, poroniłam!
Przez twarz Monteverde przemknęło przez ułamek sekundy jakby współczucie, ale zaraz się opanował i krzyknął:
— Bzdura! Maribel nikomu nie może grozić, jest zbyt słodka i miła! A ty jesteś morderczynią niewiniątek!
Gdybyż wiedział, że jego słodka i miła Maribel właśnie zdąża z bronią w ręku po to, by zabić Monicę, pewnie by się zdziwił. Nie miał jednak o tym żadnego pojęcia.
„O, cholera” było idealnym określeniem tego, co zaraz miało nastąpić. Co prawda Pedro chciał w ten sposób wyrazić swoje uczucia na widok Ricardo przystrojonego jak na własny ślub, ale świetnie odnosiło się też do najbliższych zdarzeń. Ponieważ drzwi otworzyły się po raz kolejny, tym razem jednak nie wpuściły spóźnionych gości, a dwie zamaskowane i uzbrojone osoby.
— Ręce do góry, wszyscy! — wrzasnął ten wyższy, budzący grozę nie tylko posturą, ale kapturem narzuconym na maskę, która dodatkowo skrywała oblicze napastnika.
Zebrani posłusznie wykonali jego polecenie. Monica zamarła z długopisem w ręku, miała zamiar podpisać dokument ślubny, ale nie zdążyła. Jedyne, co jej się udało, to razem z Carlosem obrócić w kierunku wejścia i rozszerzonymi oczami wpatrywać się w bandytów.
— Kim pan jest? — krzyknęła, by dodać sobie odwagi.
— Zamknij się! Nie przyszedłem po ciebie! Przychodzimy po Sonyę Santa Maria!
— Po mnie? — wyrwało się Sonyi, która nie do końca kontrolowała swoje odruchy. Pożałowała tych słów milisekundę później, ale stało się faktem — agresorzy wiedzieli już, kim jest.
— Pójdziesz z nami! — wrzasnął kapturnik, celując w nią bronią. Niższy pilnował, by nikt się nie poruszył.
— Ona nigdzie się nie wybiera! — dało się słyszeć męski głos tuż za nią. Córka Carlosa rozpoznała w nim Ricardo.
— To ja o tym zdecyduję! A ty się zamknij, albo zginiesz! — odparł natychmiastowo Rodrigo.
— Jeśli uczynisz jej choćby najmniejszą krzywdę, obiecuję, że… — Rodriguez wysunął się przed Sonyę kocim ruchem, przy czym zupełnie odruchowo chwycił dłoń dziewczyny, jakby serce chciało dodać jej otuchy.
— Albo się odsuniesz, albo zostanie z ciebie miazga! — wściekł się „Mnich”, po czym przymierzył dokładniej w serce przeciwnika. — Sonya, wychodź do nas natychmiast, albo zabijemy tego twojego obrońcę — lalusia!
Prawdopodobnie postąpiłby zupełnie inaczej, gdyby wiedział, że tak potrzebnych mu informacji może dostarczyć mu bardziej tenże „laluś”, niż Sonya!
— Jak dla mnie, możecie do niego strzelać nawet po sto razy, nic mnie to nie obchodzi! — odkrzyknęła, po czym wyrwała rękę z dłoni Rodrigueza. Ten, niemile zaskoczony, przez moment zamarł, ciszę przerwał dopiero zdecydowany głos mniejszego z bandytów:
— Ale ojczulka chyba nie chcesz stracić, prawda? A właśnie w niego mierzę!
Była to prawda — druga z broni celowała dokładnie w Carlosa. Odległość była dosyć spora, ale dziewczyna wolała nie ryzykować i wręcz odepchnęła narażającego dla niej życie byłego przyjaciela.
— Jesteś idiotą! — szepnęła mu po drodze. — Myślałeś, że zacznę drżeć o ciebie i zaryzykuję śmiercią dziecka? Ty nie jesteś tego wart! Za to mój ojciec — owszem!
Za moment stała już twarzą w maskę z napastnikami.
— Czego chcecie? — spytała hardo.
— Wychodź, tylko spokojnie! Na zewnątrz czeka samochód, my mamy kluczyki — komenderował wyższy. — Zaczekasz w nim, aż nie wsiądziemy i pogadamy w innym, spokojniejszym miejscu!
Mario. Mario Messi i wszystko, co z nim związane, scena, kiedy siłą odprowadzał Sonyę sprzed więzienia — to wszystko przypomniało się Ricardo i nie zamierzał pozwolić, by się powtórzyło. Skoczył ku znikającym za drzwiami agresorom z zamiarem uratowania matki własnego dziecka, ale „Mnich” był szybszy. Obrócił się i wystrzelił, prosto w Rodrigueza. Sonya krzyknęła, domyślając się, co się stało, ale nie miała czasu zobaczyć, gdzie dokładnie trafił „oprych” — jak go określiła — bo niższy wyprowadził ją już poza wejście. Za moment dotarł do nich Rodrigo, zamykając za sobą drzwi. Jedyne, co usłyszała, to poruszenie w sali, zapewne spowodowane otwarciem ognia i… tego nie była pewna. Śmiercią? Poważną raną? Samym strachem?
Jeżeli już, to raczej to ostatnie. Owszem, Eduardo, Pedro i oczywiście Valeria dopadli do rannego, ale Ricardo ścisnął tylko mocniej ramię, nieco krwawiące, ale głównie z powodu lekkiego draśnięcia i rzucił do Abreu:
— Nic mi nie jest! Daj mi kluczyki od wozu!
— Jadę z tobą! — zaoferowali się równocześnie Pedro i Eduardo.
— Mowy nie ma! Pedro, ty masz być ojcem chrzestnym, masz się zająć moim dzieckiem, kiedy się już urodzi! Panie Abreu, pan ma się troszczyć o Sonyę! Kluczyki, szybko!
Ojciec Allisson zaufał mu od razu, wyjmując polecony przedmiot i podając go Ricardo do ręki. Kilka chwil później Rodriguez pędził już do samochodu. W głowie zadudniły mu słowa Sonyi „Możecie do niego strzelać po sto razy, nic mnie to nie obchodzi!”, ale wymazał to wspomnienie z mózgu i praktycznie wpadł do środka pojazdu, ruszając, jeszcze zanim zamknął dobrze drzwiczki.
Raul Monteverde w pewnej chwili złapał mocno głowę byłej żony i wycisnął na jej ustach pocałunek. Daleko mu było do miłości, raczej chciał ją w ten sposób upokorzyć. Szarpała się, ale na próżno, dopiero Felipe wkroczył do akcji i odsunął przyssanego wręcz człowieka.
— Odczep się od niej! — zareagował wreszcie.
— Bo co? — odparł Raul. — Bo mnie pobijesz? Nie ma sprawy, możesz zaczynać, nie z takimi wygrywałem.
Santa Maria nie czekał zbyt długo, zamachnął się i uderzył Monteverde prosto w szczękę. Tenże otarł tylko strumyk krwi z wargi i kilkakrotnie mocniej przywalił Felipe w brzuch. Tamten zwinął się na ziemi pośród krzyków gości, bacznie obserwujących, co się dzieje. Będzie o czym opowiadać znajomym!
Za moment było jeszcze więcej, bo Raul zdobył wyraźną przewagę i po prostu okładał ledwo broniącego się mężczyznę.
— Złodziej cudzych żon! — wrzasnął wściekły syn Gregorio, nie widząc, że z tyłu Andrea szuka wzrokiem pomocy u ojca, ale ten tylko kręci głową.
— Wiedziałeś? — spytała go szeptem.
— Oczywiście. Cały czas od powrotu ze Stanów mieszkał u mnie w domu i razem szykowaliśmy tą pułapkę.
— Zdradziłeś mnie. Własny ojciec…
— Jesteś tylko błędem spłodzonym z Nory. To Raul jest moim dzieckiem — on i tylko on!
Oczywiście o kontynuacji któregokolwiek ze ślubów nie mogło być mowy. Carlos Santa Maria był zbyt przerażony losem córki, żeby myśleć o czymkolwiek innym. Monica miała tyle rozumu, żeby nie nalegać — przyjdzie czas i na ponowną uroczystość.
Allisson również przeżywała swoje, chodziło przecież o jej przyjaciółkę! Gabriel próbował ją uspokoić, przy okazji dowiedziawszy się, kim jest ten, który popędził do wozu. Gwizdnął cicho z podziwu — Daniel nie mylił się co do tamtego człowieka. Abarca był jednak zaskoczony, jak wielkim uczuciem musi być darzona Sonya, skoro ryzykuje się dla niej w ten sposób.
— Powinienem pojechać za nimi! — upierał się Carlos.
— I co byś zrobił? Powąchał ich spaliny? — mitygowała go niedoszła żona. — Stałeś sporo dalej, nie zdążyłbyś nawet wsiąść do samochodu, a oni pewnie już dawno byliby daleko.
— Ale tu chodzi o moją córkę!
— Ona da sobie radę. Z takim rycerzem u boku!
— Ma pani rację! — do rozmowy wtrąciła się Valeria, podchodząc do nich niepostrzeżenie. — Z pewnością dziewczynie nic nie grozi, skoro ratować ją pojechał sam Rodriguez.
— Kim pani jest? — zainteresował się Santa Maria.
— Kimś, kto dobrze wie, co mówi! Nadszedł czas wyrównania pewnych zaległych rachunków, a i pan ma ich nieco na sumieniu.
— Ja? Jakich rachunków? Nie zrobiłem nikomu nic złego!
— Chociażby uwierzył pan w brednie opowiadane przez zgraję adwokatów na temat morderstwa Genaro Arochy. A co gorsza, prawie spowodował pan śmierć z żalu niewinnego człowieka, okłamując własną córkę, iż człowiek ten przesiaduje w izolatce.
— To było wieki temu! A poza tym skąd pani o tym wie? I dlaczego tak usilnie broni Ricardo?
— Mam powody, panie Santa Maria, mam powody. Zaręczam, że wszyscy, którzy od dziś staną mu na drodze, ucierpią. I niech pan tak na mnie nie patrzy, to nie ja kazałam porwać pańską córkę. Napad nie był udawany, nie zniżyłabym się do czegoś takiego. W końcu nie należę do rodziny Santa Maria!
Maribel Moreni widziała całą sytuację z zewnątrz, dotarła bowiem do budynku w tej samej chwili, kiedy oba wozy — ten z porwaną Sonyą i ten drugi, z jej obrońcą, wypadły z piskiem opon z uliczki. Cofnęła się, by nie zostać zauważona i przeanalizowała sprawę, po czym uznała, że im większe zamieszanie, tym lepsze. Wtargnęła do środka i przerwała krzykiem dyskusję pomiędzy Guardiolą, a Santa Marią.
— Ręce do góry, ty szmato! — wrzasnęła w kierunku Monici.
— Kim… — miała zamiar zapytać była żona Abreu, lecz nie zdążyła — Moreni raz po raz naciskała spust, mierząc prosto w kobietę.
W tym samym czasie Sonya Santa Maria całkowicie nie panowała nad swoim zachowaniem.
— Ty morderco! Ty potworze, ty bandyto, ty…! — krzyczała w kierunku Rodrigo. Sergio siedział z przodu, prowadził.
— Zamknij się! — odparował natychmiastowo „Mnich”, po czym zasłonił jej usta rękawiczką. Nie przewidział jednego — miał je może dość grube, żeby dokładnie ochroniły go przed zostawieniem odcisków palców na broni, ale nie zdołały osłonić przed zębami dziewczyny. Wrzasnął z bólu, a córka Carlosa mogła kontynuować:
— Jeśli coś mu się stało, zapłacicie mi za to!
— Przestań się szarpać, ty idiotko! — odwrzasnął zirytowany całą sytuacją kuzyn Alejandro. — Poza tym ty sama przecież darłaś się, że możemy do niego strzelać, to strzeliłem!
— Ale nie musiałeś tego robić, kiedy już szłam z wami! Jeżeli zabiłeś mojego Ricardo, umrzesz w mękach!
— Ricardo?! — wtrącił się zszokowany Gera. — Chcesz powiedzieć, że człowiek, do którego wystrzelił mój wspólnik, to ten sam, którego próbował skrzywdzić Francisco Velasquez?!
— Oczywiście!
— O cholera… Po jakie licho w ogóle użyłeś broni?! — wydarł się teraz „Odmieniec” na Rodrigo.
— Chciałem go tylko wystraszyć! Celowałem gdzieś z boku!
— A prawdopodobnie zabiłeś najważniejszą osobę dla nas obu! — zacisnął szczęki Sergio.
— A dla mnie, to nie?! On był ojcem mojego dziecka! Kochałam tego faceta! — wrzasnęła na nich Sonya.
— Coś za nami jedzie! — zwrócił ich uwagę „Mnich”. — Zbliża się coraz szybciej.
— Widzę — odrzekł nad wyraz rozwścieczony Gera. — Przyspieszam, musimy mu uciec. Jesteś mordercą, stary.
Skręcili w boczną uliczkę, próbując zgubić pościg, ale na próżno — tamten pojazd był szybszy i powoli ich doganiał.
— Co on robi?! — zdenerwował się w pewnej chwili kierowca porywaczy. — Ten debil spycha mnie z drogi! Zaraz się rozbijemy!
— To nie jest debil! — zauważył Rodrigo. — To nasz informator!
— Masz rację! — ucieszył się „Odmieniec” pomiędzy kolejnymi walnięciami w jego wóz. — Ten koleś żyje!
Ricardo nie zamierzał odpuścić, miał mocniejszą karoserię, a wiedział, że tylko w ten sposób zatrzyma wrogi pojazd. Nie przewidział jednego — że Gera w pewnym momencie ostro zahamuje, chcąc sprawić, by samochód Rodrigueza go minął. Wtedy Sergio mógłby spokojnie wysiąść z wozu, podnieść ręce i dać znać, że chce rozmawiać. Istotnie, tak się stało, z tym, że wybawiciel Sonyi kompletnie nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Za kilka sekund ponownie gwałtownie skręcił kierownicą, chcąc znów uszkodzić wóz porywaczy. Zamiast tego w pędzie przejechał obok i skręcił tuż przed maską przeciwnika. „Odmieniec” nie miał czasu na reakcję, owszem, wcisnął hamulec do samego końca, ale nic to nie dało. Ułamki sekund później oba wozy zlały się w jedną, metalową masę, skręcone ze sobą w dziwnym tańcu śmierci i krwi.
Rozdział 208
Ricardo Rodriguez po raz pierwszy w życiu zaklął pod nosem. Tylko błyskawicznie odsunięcie się na bok spowodowało, że metal nie trafił w niego, a tylko w ogromnym tempie przeleciał mu za plecami. Miał tak cholerne szczęście, jak chyba jeszcze nigdy. Owszem, zawył z bólu ramienia, ale przynajmniej żył i nic wielkiego mu się nie przytrafiło.
Za moment oprzytomniał po szoku na tyle, żeby skojarzyć, kto siedział w tym drugim samochodzie. Sonya! A jeśli coś jej się stało? Przecież mimo tego, co powiedziała, mimo tego, że dawno wymazał z serca cieplejsze uczucia do niej — a przynajmniej tak sobie wmawiał — za nic nie chciał jej śmierci! A poza tym dziecko, jego małe, niewinne dziecko!
Jakimś cudem udało mu się opuścić poskręcany pojazd z lewej strony, skrzywił się nieco, bo przecież poobijało go trochę, ale dotarł bez problemów do tamtego wozu. Panowała w nim straszliwa cisza, jakby wszyscy zginęli.
Starając się nie dopuszczać do siebie głupich myśli, za które zresztą sam się skarcił, zajrzał do środka. Tak, jak się obawiał, cała ekipa była nieprzytomna, zarówno dwóch facetów w masce, jak i Sonya. I była tam też krew.
Był fachowcem. Wiedział, jak otwierać zamknięte drzwi, jak włamywać się do pojazdów. Co prawda tutaj sytuacja była z pewnością inna, ale znane mu sztuczki pomogły wygrać walkę z zamkiem. Szarpnął mocniej i za moment miał pełny dostęp do wnętrza. W tle zawyły syreny karetek i policji, ale były zbyt daleko, a teraz liczył się czas. Rozejrzał się szybko i już wiedział, co ma robić, tym bardziej, że Sonya zaczęła powoli odzyskiwać przytomność.
— Ricardo? — szepnęła, lekko zamroczona.
— Nic ci nie jest? — spytał z troską.
— Nie, w porządku, tylko się potłukłam. Gorzej chyba z tym gościem po lewej, upadłam na niego i czuję, że jest cały we krwi.
Sergio również doszedł do siebie, co prawda podejrzewał, że ma złamaną, albo zwichniętą rękę, ale w ostatniej chwili zdołał skręcić ciało tak, że nie uległ żadnym poważniejszym obrażeniom.
— Cały samochód rozwalony! Idiota! — wysyczał na widok Rodrigueza.
— Sam to spowodowałeś, hamując mi przed nosem! Sonya, wysiądź, jeśli dasz radę, złap pistolet, leży pod twoimi nogami, celuj w kierowcę. Ja sprawdzę, co się dzieje z tym drugim przestępcą.
Dziewczyna wykonała polecenie, chwiejąc się nieco na nogach, ale utrzymując pionową pozycję. Gera westchnął ciężko, ale nie zaprotestował — i tak przecież nie miał zamiaru zrobić nikomu krzywdy. Poza tym martwił się o swojego wspólnika, razem mieli mścić się na Velasquezie.
Rodrigo miał mniej szczęścia. Owszem, otworzył oczy, ale zaraz je zamknął. Oddychał ciężko, samochód Rodrigueza uderzył akurat po tej stronie, gdzie siedział „Mnich” i część blachy wbiła się kuzynowi Alexa w bok. Wiedział, że umiera, z ust ciekła mu krew, ale za wszelką cenę starał się coś powiedzieć.
— Wszystko będzie dobrze — próbował go wesprzeć były przyjaciel Sonyi, ale na próżno — tamten pokręcił tylko ostrożnie głową, przy okazji sprawiając sobie prezent w postaci kolejnej fali bólu.
— Nic...nie… będzie. Umieram i wiem… o tym. To nie twoja… wina… Ten pomysł był...idiotyczny. Dorwij Velasqueza...proszę.
Za moment głowa opadła mu na bok. Nie żył.
— Co ma do tego wszystkiego Francisco? — zdziwił się jakoś głucho poproszony.
— Jeśli pozwolisz mi wyjść z wraku, zanim dorwą nas policjanci, wszystko ci opowiem — warknął „Odmieniec”. Czemu zawsze coś musi mu się nie udać? Najpierw próba zdobycia pieniędzy dla Christka, teraz to beznadziejne porwanie. Na dodatek przez niego zmarł ten tajemniczy mężczyzna w kapturze.
Kaptur, właśnie. Kiedy Rodrigo skonał, materiał odsunął się i teraz zarówno Sonya, jak i Rodriguez widzieli wyraźnie, jak wyglądało oblicze nieboszczyka. Blizny, ślady po wszystkim, co przeszedł, dowody na to, że swoje w życiu przecierpiał.
Cała trójka wciągnęła głęboko powietrze.
— O Boże… — szepnęli jak na komendę.
Córka Santa Marii odruchowo przytuliła się do Ricardo, jakby szukając u niego pocieszenia. Ten dopiero teraz odczuł skutki zarówno postrzału, jak i wypadku, ale dziewczyny nie puścił, objął ją nawet ramieniem.
— Skończyliście? Jak się ruszycie, to ci wyjaśnię — ponaglił ich Sergio, przerywając magiczną chwilę i powodując, że Sonya odskoczyła jak oparzona. Rodriguez nie miał czasu na odczuwanie żalu, czy czegokolwiek, bowiem „Odmieniec” już biegł przed siebie. Nie mieli innego wyjścia — jeśli chcieli cokolwiek zrozumieć, musieli udać się za nim. I o ile ona mogła wrócić do ojca, to syn Diego nie zamierzał zrezygnować z pojęcia, o co tu tak naprawdę chodziło. „Velasquez” — nazwisko — koszmar, zmora, coś, co prześladowało go tak długo i doprowadziło do szaleństwa. Cud, że teraz przyjął je tak spokojnie.
Paręnaście minut później znaleźli się w kryjówce Sergio. Po drodze Gera porzucił gdzieś maskę, nie była mu już na nic potrzebna. „Odmieniec” usiadł na podłodze i nabrał tchu:
— Jestem idiotą — rozpoczął. — Wszystko zawaliłem. Doprowadziłem do śmierci swojego przyjaciela, o mało co nie zabiłem kogoś, kto będzie mi najbardziej potrzebny w tym, co chcę zrobić...Wszystko idzie nie tak, nie tak! — walnął pięścią w rozpadającą się podłogę.
— Może wreszcie powiesz, czego ode mnie chcieliście! — nie wytrzymała Sonya. Siedziała blisko Sergio, starając się nie patrzeć na trzeciego towarzysza, obecnie zajmującego się niegroźną, acz bolesną raną ramienia. Oby szybko zapomniał to, co stało się tuż przed ich ucieczką z miejsca wypadku!
— Mój wspólnik… ten zmarły… spotkaliśmy się na grobie Alejandro, jego kuzyna. Do jego zgonu przyczynił się pewien radny, niech jego imię będzie przeklęte. Dlatego Rodrigo tak bardzo go nienawidził. Ja również mam swój ból, straciłem ojca. Niedawno dopiero dowiedziałem się, po latach poszukiwań, że także nie żyje. Oczywiście winny jest morderca Villara. Nie będę wam wszystkiego opowiadał, bo i tak to wiecie. Oboje znacie tego, którego tak nienawidzę. Sądziłem, że kiedy cię porwę, Sonyu Santa Maria, ty pomożesz mi znaleźć bydlaka i zemścić się. Nie wiedziałem, że tak naprawdę powinienem poszukiwać nie ciebie, a twojego przyjaciela.
— On nie jest moim przyjacielem! — zaprotestowała Sonya.
— Nie wiem, co was łączy, chociaż w samochodzie odniosłem wrażenie, że faktycznie nim nie jest, a kimś więcej, dużo więcej. Krzyczałaś na nas, że zabiliśmy „twojego Ricardo”. Jak widzisz, ma się dobrze. Wróćmy jednak do mojej sprawy — dziwicie się zapewne, co ja i mój ojciec mieliśmy wspólnego z radnym. Mój tatuś, Damian Gera, pracował dla niego. Był jego sobowtórem.
— Co?! — zdumiał się Rodriguez, powoli łącząc wszystko w całość. — Czyli wtedy, na ulicy, zginął twój tata?
— Na ulicy? — padło pytanie Sergio. — Byłeś przy tym, prawda?
Dwie opowieści, obie tragiczne, uzupełniły się w jedną całość.
— Boże, to psychopata — westchnął zdruzgotany „Odmieniec”. — A ojciec tak bardzo wierzył, że dzięki pracy u niego zdobędzie pieniądze i będziemy żyć jak ludzie. Był taki szczęśliwy, kiedy mi o tym opowiadał!
W oczach chłopaka zakręciły się łzy.
— Niestety, trafił na najpodlejszą istotę na świecie — odparł mu były partner Velasqueza. — Nie wyobrażasz sobie, jak mnie skrzywdził. Długo wierzyłem, że był aniołem, dopiero przez przypadek odkryłem, że żyje i cały czas mnie oszukiwał. Czułem się tak strasznie, jak nigdy przedtem. Wyznał mi to, grożąc mi bronią.
— A teraz spokojnie umyka sprawiedliwości. Nie wiesz może, gdzie się podziewa?
— Gdybym wiedział, dawno powiedziałbym mu, co o nim myślę. Wiesz, Sergio… — Ricardo na moment zawiesił głos. — Ten człowiek doprowadził mnie do szaleństwa, spowodował, że straciłem zmysły i to dosłownie, odebrał mi wszystko, co najważniejsze.
— Jak to przetrwałeś? — zdziwił się Gera.
— Miałem...wsparcie. Mało co pamiętam z tego okresu, poza jedną, opętańczą myślą, która powoli krystalizowała się w umyśle, a potem prowadziła na pewne skałki… tam w końcu spotkałem uosobienie mojej manii.
— Nie rozumiem? — Sergio nadal nie wiedział, o co chodzi mężczyźnie.
— Ale ja tak — wtrąciła się Sonya. — Chcesz powiedzieć, że przez cały czas tortur i błąkania się samotnie wzywałeś mnie, Rodriguez?
— Zastanawiające jest jedno — odparł jej. — Wciąż mówisz mi po nazwisku, za wyjątkiem jednego razu — kiedy otwierałem samochód porywaczy. Ach i podobno coś wołałaś podczas porwania, sądzę jednak, że to była pomyłka. Wyrwało ci się przez przypadek, jak i wyznanie miłości, które mi kiedyś szeptałaś do ucha.
Zamilkła na moment. Musiał jej to wszystko wypomnieć?!
— Ale tak, masz rację — kontynuował. — Byłaś moim przewodnikiem. Zważywszy jednak na to, że równocześnie z myślą o tobie pałałem nienawiścią do Francisco, znalazłaś się w niezbyt miłym towarzystwie. Chociaż… oboje okazaliście się podobni — żadne z was tak naprawdę nie było przy mnie, kiedy potrzebowałem kogoś bliskiego.
— Możesz się zamknąć? — zirytowała się Sonya. — Oboje wiemy, że zgrywasz się na pokrzywdzonego, a tak naprawdę to ty sprawiłeś mi ból!
— Tak, oczywiście. Szkło przy szyi, wiem. Zrobiłem to specjalnie, taki jestem niedobry. Przecież to, czym faszerował mnie taki jeden bydlak, to były cukierki. A na deser dostanę pewnie rozprawę w sądzie o nasze dziecko.
— Ono jest moje! — oczy Sonyi zwęziły się nagle. — Moje i tylko moje! Zaczynam żałować, że nie byłeś na miejscu tego gościa w kapturze!
— Chciałabyś widzieć, jak umieram? Pozbyłabyś się kłopotu, prawda? A tak musisz się pomartwić, czy czasem Azorek nie okaże się sprytniejszy i nie odbierze ci tej niewinnej istotki, którą tak bronisz. Bo wiesz, przyjaciółko… — zadrwił. — Ja też mam uczucia. I, do cholery, nie zapominaj o tym! Mam takie same prawa do wychowywania maleństwa, jak ty!
— Nie masz żadnych praw! Jesteś umysłowo chory! Boże, dlaczego mi to robisz, dlaczego nie możesz po prostu odejść i przestać mnie dręczyć?! Nienawidzę cię, Ricardo, nienawidzę! — krzyknęła nagle.
— Poważnie? — spytał z dziwnym błyskiem w oku, po czym błyskawicznie przysunął się do niej i pocałował w usta.
Wkraczając do domu Bolivaresa Viviana zaczynała rozumieć, że dopiero tutaj osiągnie prawdziwy spokój. Victor obejmował ją ramieniem, kiedy wchodzili do środka. Starał się być tak czuły i opiekuńczy, jak tylko potrafił.
— Od dziś tutaj zamieszkasz — powiedział swoim miękkim głosem. — Zapomnisz o wszystkim, co złe cię spotkało, a któregoś dnia, kiedy już będziesz gotowa, weźmiemy ślub. Rozgość się, ja przygotuję coś do jedzenia, a potem pokażę ci resztę mieszkania.
— Dziękuję. Co prawda nie mam pojęcia, dlaczego to robisz, ale i tak jestem ci wdzięczna.
— Sam nie wiem — roześmiał się, ale życzliwie. — Może dla naszego dziecka. A może uznałem, że to całkiem niezły pomysł. W końcu nie jesteś przecież taka zła. Zaraz wracam.
Uśmiechnęła się również i usiadła na kanapie, czekając na powrót swojego przyszłego męża. Męża. Miał nim być Felipe Santa Maria, a skończy z niepozornym doktorkiem, kimś, kto może miał kiedyś dobrą pracę, ale w chwili obecnej tak naprawdę nie miał nic. I to właśnie ten człowiek zajął się nią bardziej, niż ktoś, kogo kiedyś tak bardzo kochała.
Sięgnęła po gazetę leżącą na stole i przekartkowała. Najnowsze doniesienia z kraju i ze świata, to, co zwykle pisze się w tego typu wydawnictwach. Miała już ją odłożyć, kiedy rzuciła okiem na ostatnią stronę. Ogłoszenie. Jedno, krótkie, a spowodowało, że serce kobiety przyspieszyło.
„Konsultacja odbędzie się w znanym ci gabinecie, dokładnie za tydzień, w czwartek”.
Poniżej podano godzinę spotkania.
Francisco. Wiedziała to od razu. Przecież sama kazała zamieszczać dla niego wiadomość do skutku, aż nie odpowie. A to był umówiony odzew. Wreszcie się pojawił, Viviana nareszcie będzie mogła pokazać Sonyi, że jest matką, jakiej dziewczyna potrzebuje. Pułapka zaczynała działać, była żona Carlosa doprowadzi do ujęcia przestępcy. A wtedy być może, być może otrzyma szansę na wybaczenie. Gazeta była sprzed kilku dni, wyznaczony dzień wypadał na pojutrze. Tak blisko...Niedługo wszystko się skończy.
Złożyła gazetę na pół i położyła z powrotem na stół. Dopiero wtedy to zobaczyła. Informacja o ślubie niejakiego Felipe Santa Maria z Andreą Monteverde. Mała, ukryta na końcu czasopisma, ale była.
— Żenisz się z nią — szepnęła do siebie Viviana. — Z osobą, którą mieliśmy kiedyś zniszczyć, pamiętasz? Miała być naszą ofiarą, to na nią miała spaść wina za śmierć Carlosa, a teraz ty się z nią żenisz, Felipe. Jak daleko od siebie się odsunęliśmy, jak daleko odszedłeś, kim się stałeś...Albo kim byłeś zawsze, a ja tego nie widziałam…
Victor wrócił za kilka minut. Nie przyznała mu się do niczego, nie chciała go wciągać w kolejne sprawy, nie zasługiwał na to. To ona zepsuła sobie stosunki z córką i to ona musiała je naprawić. Nawet, gdyby miała umrzeć z ręki Velasqueza…
Carlos Santa Maria w ostatniej chwili złapał upadającą na podłogę Monicę. Miała zamknięte oczy i wyglądała tak bezbronnie, że przez moment miał ochotą ją pocałować. Allisson podbiegła do matki, kątem oka rejestrując, że Pedro skacze ku uzbrojonej kobiecie i próbuje ją złapać. Eduardo miał do wyboru pomoc szoferowi, albo upewnienie się, czy Monice nic się nie stało. Wybrał to drugie, widział bowiem, że brat Francisco daje sobie radę z zadaniem. Z ulgą dostrzegł, że niedoszłej żonie Carlosa nic się nie stało — uratował ją fakt, że zemdlała z wrażenia i wszystkie kule przemknęły nad jej głową, nie czyniąc jej żadnej krzywdy.
— Puszczaj! — wrzasnęła Moreni, po czym wyrwała się z uścisku Pedro. — Ta suka musi umrzeć! Zapłaci mi za krzywdę, jaką wyrządziła Gustavo!
— Nikogo dzisiaj nie zabijesz! Nie wiem, dlaczego wszyscy tą cholerną uroczystość na wyrównywanie porachunków, ale zapewniam cię, że ty mi się nie wymkniesz.
— Nie bądź tego taki pewien! — usłyszał w odpowiedzi, tuż przed tym, jak poczuł spory ból w pewnej ważnej dla siebie części. Maribel nie wahała się, kiedy tylko zobaczyła, że jej plan się nie powiódł, postanowiła ratować się za wszelką cenę. Kopnęła szofera Abreu w czułe miejsce i wypadła z budynku w sobie tylko znanym kierunku.
Monica odzyskała przytomność chwilę potem, z radością odkrywając, że znajduje się w ramionach Carlosa. Gładził ją po włosach i uspokajał. Eduardo stał obok i też wyglądał na przejętego. Doskonale...Przy okazji zemści się też i na byłym mężu za to, że podczas małżeństwa tak ją zaniedbywał.
— Ta kobieta...co się z nią stało?
— Uciekła — odpowiedział wściekły Santa Maria. — Wezwaliśmy policję. Muszą znaleźć i ją i moją córkę. Chciałbym cię o coś zapytać, co pomoże schwytać napastnika. Czy ty wiesz...czy znasz tą osobę? I o jakiej krzywdzie ona mówiła?
— Nie mam pojęcia, kim była! Oby jak najszybciej ją zamknęli, to może być jakaś wariatka! — stwierdziła Monica i poprawiła suknię ślubną, wysuwając się z objęć. — A skoro już mamy za sobą tragiczne przeżycia, mam propozycję. Sonyi i tak nie znajdziemy sami, odpowiednie służby już jej szukają. Byłoby lepiej, gdybyśmy dokończyli ceremonię, prawda?
— Mamo, czy ty nie masz wstydu? — jęknęła Allisson. — Przed momentem wydarzyły się dwa straszne zdarzenia, mało cię nie zabili, a ty nadal…
— Ale żyję! — przerwała jej w pół słowa. — I nie pozwolę, żeby jakaś wywłoka zniszczyła moje szczęście. Co o tym sądzisz, kochanie? — zwróciła się do Carlosa.
— Nie! — odpowiedział twardo, aż drgnęła. — Nie będę się żenił, podczas, gdy moja córka może już nie żyć! Owszem, ceremonia się odbędzie, ale najpierw Sonya musi być bezpieczna!
— Ale przecież my nic nie możemy zrobić! Przynajmniej będziemy czekać na wiadomości razem, jako małżeństwo! Nie rób mi tego, proszę, dziewczynę na kto ratować, ta pani nawet mówiła, że nie mamy się czym martwić! — wskazała na Valerię.
— Nie byłbym taki pewien! Boję się, czy ten jej rycerz nie okaże się większym diabłem od porywaczy. O ile nie był z nimi w zmowie. Może chce się mścić na mojej córce za to, że Sonya nie zamierza go dopuścić do dziecka? W końcu to szaleniec!
— Proszę się liczyć ze słowami, panie Santa Maria! Jeżeli nie przekonał się pan jeszcze co do wartości Ricardo, to być może przekonają pana inne argumenty! — wtrąciła się Guardiola. — Z tego, co wiem, popełnił pan kilka błędów, był pan sądzony — owszem, sąd pana uniewinnił, ale czy aby na pewno nie maczał pan palców w śmierci niejakiej Jessici?
— Jak pani śmie! Nie dosyć, że wtrąca się w nie swoje sprawy, to jeszcze mi grozi! Jestem niewinny i nie zamierzam się przed panią tłumaczyć! Niedługo odbędzie się kolejna rozprawa i odzyskam wszystko, co mi odebrano, razem z godnością, a wtedy będę gotów pokazać zarówno pani, jak i całej reszcie, kim jest Carlos Santa Maria!
— Kim? Zgorzkniałym człowiekiem, biegającym od jednej kobiety do drugiej, żeby ugasić ból po rozstaniu z Andreą Monteverde? Nie zajmującym się w ogóle własnym synem, czekającym na pana w sierocińcu?
— Dobrze pani wie, że nie mogę nic zrobić, póki mam być sądzony! — odparował wściekły mężczyzna.
— Córką też pan się nie umiał zająć. Nie miała w panu wsparcia. Co ją popchnęło do małżeństwa z Mario? Fakt, że jej przyjacielowi groziła kara śmierci. A dlaczego? Bo pan nie zechciał go bronić, a miał na to środki!
— Nie uważałem, żeby…
— Pan nie uważał...pan oceniał, pan sądził. Mylił się pan, tak samo, jak przy własnym małżeństwie — ile lat spędził pan na wózku, podczas, gdy żona spędzała czas z kochankiem, co gorsza, z pańskim bratem?!
— To już przeszłość. Tym razem będzie inaczej. Stworzę z Monicą rodzinę i nie pozwolę, żeby ktoś się do niej mieszał.
— A nie wydaje się panu, że cały czas ktoś się miesza do pana spraw? Niech pan uważa, Santa Maria. Pozwala pan sobą kierować, o ile nie interesuje mnie pańskie życie, to nie chcę, by ktoś obcy wtrącał się w losy Sonyi i źle nią kierował. Jest zagubiona, a pan ulega wpływom silnych kobiet. Spełnia pan ich żądania, zamiast samemu podejmować decyzje.
— Moja córka wie, co robi! Ja również! I wie pani co? Chce pani wojny, będzie ją pani miała. Zauważyłem, że bardzo ciekawią panią losy pewnego człowieka. Cokolwiek was wiąże, jakakolwiek chora relacja, ostrzegam — mój wnuk narodzi się w spokojnym domu, który zapewni mu Sonya, moja żona i ja.
— Chętnie podejmę wyzwanie — zgodziła się Guardiola bez mrugnięcia okiem. — Obawiam się jednak, że jeśli zechcę, ani pan nie zobaczy tego dziecka, ani córka za bardzo się nim nie nacieszy. Kiwnie pan palcem przeciwko mnie, albo Ricardo, a polecą głowy. Do widzenia państwu!
Za moment Valerii nie było już w budynku.
Upokorzony i wściekły ponad wszelką miarę Felipe zbierał się z ziemi przy akompaniamencie drwiącego śmiechu Raula.
— Jesteście oboje siebie warci. Liczył się dla was tylko zysk, pieniądze, razem pochowaliście najbliższych. Ty, Andreo, swoim pragnieniem władzy zabiłaś Juana, twój niedoszły małżonek usiłować pozbawić życia własnego brata.
— Nie waż się mówić cokolwiek o Juanie! — krzyknęła kobieta, nadal wstrząśnięta całym zdarzeniem i słowami ojca.
— A kto mi zabroni? Zauważ, że zostałaś sama — twoje marzenia o powrocie do łask mojego taty legły w gruzach. Jesteś niczym, Andreo. Niczym! A mogłaś mieć wszystko, gdybyś tylko przyjęła moją miłość!
— Twoją miłość? A na co mi ona? Stokroć wolę kochać się ze świnią, niż z tobą!
— Właśnie widzę. Z jedną miałaś brać ślub.
Santa Maria skoczył ku Monteverde, ale nie zdążył nic zrobić. Gregorio zasłonił syna i stwierdził krótko:
— Dosyć tego przedstawienia. Wracamy do domu. A ty, Andreo, masz wybór. Albo wynosisz się z domu, który pozwoliłem ci wynająć i podążasz swoją drogą, albo przenosisz się do mnie, ale pod jednym warunkiem — będziesz wtedy musiała zacząć u mnie pracę jako służąca. Twój amant, Felipe, może zostać moim ogrodnikiem. Macie dwa dni do namysłu.
— Jeszcze zobaczysz! — warknął wywołany. — Zdobędę majątek de La Vegi i wtedy się policzymy.
— Antonio nie żyje i zapewne zapisał cały majątek swojej żonie. Nie wyglądasz mi na kobietę — stwierdził kpiąco Monteverde i odszedł razem z Raulem, pozostawiając kipiącą ze wściekłości parę.
Sonya Santa Maria nie czekała ani chwili, kiedy usta Ricardo wpiły się w jej wargi. Z całej siły odepchnęła Rodrigueza, przy okazji — po części świadomie — sprawiając mu ból w rannym ramieniu.
— Ty idioto! — z tymi słowami spoliczkowała go, aż zostawiła ślad na skórze. — Za kogo ty się uważasz?! Jak śmiesz mnie całować, ty… ty zboczeńcu!
— Spałaś z tym zboczeńcem i ci się podobało — odparł, zaciskając zęby, bo jednak rana po postrzale znów dokuczyła.
— W desperacji i szoku człowiek robi wiele dziwnych rzeczy. Nawet kocha się z gejem i psychopatą!
Wyjęła telefon, po czym wybrała numer.
— Do kogo chciałaś zadzwonić? — zareagował natychmiast Sergio, wyrywając jej komórkę. — Jeśli kogoś tutaj sprowadzisz…
— Masz rację, jeszcze ktoś by odkrył, gdzie jesteście i przeszkodził wam w spisku przeciwko Francisco. Boże, gdybym tylko wiedziała, gdzie on jest, od razu bym go powiadomiła.
— Chcesz nas zdradzić? — Gera nie miał w zwyczaju być delikatny, jeśli chodzi o sprawy związane z Damianem i przycisnął dziewczynę do ściany.
— Zostaw ją — powiedział spokojnie Ricardo. — Po prostu chce mi dokuczyć, dając do zrozumienia, jak źle mi życzy. Puść ją, niech idzie. Niech wraca do swojej rodzinki — ale tym razem nie będzie przy niej nikogo, gdy piekło otworzy się nad jej głową. I to nie ja je spowoduję.
Komisarz Bertolucci razem z Estevanezem przywieźli dosyć niepokojące wieści. Nadal zajmowali się sprawą Velasqueza i wszystkim, co jest związane z nim i z rodziną Santa Maria.
— Odnaleźliśmy wraki obu samochodów — opowiadał teraz Simone. — Doszło do zderzenia, w środku było tylko jedno ciało, zidentyfikowaliśmy je jako niejakiego Rodrigo Sancheza. To on był jednym z porywaczy. Mogę państwa uspokoić faktem, że więcej krwi nie odkryliśmy, należy więc sądzić, że pozostałym nic się nie stało, tym bardziej, jeśli mieli siłę oddalić się od miejsca kolizji.
— Ale dokąd poszli? — zastanawiał się Eduardo. — Czyżby nie udało się uwolnić Sonyi?
— To bardzo prawdopodobne, że drugi z bandytów przejął kontrolę nad sytuacją. Proszę się jednak nie martwić, to centrum miasta, nie sądzę, żeby potrafił upilnować oboje bez świadków. Prawdopodobnie udali się za nim z własnej woli.
— Z własnej woli? — zdumiał się Carlos. — Po co moja córka miałaby iść z porywaczem? Chyba, że to naprawdę był spisek całej czwórki.
— A co miałby niby mieć na celu? — wtrącił się Mauricio. — Ucieczkę z ukochanym? Wie pan przecież, jak bardzo popsuły się ich stosunki.
— Ewentualnie chodzi o dziecko — odezwała się Monica. — Porwanie było zaplanowane, ale tak, żeby podejrzenie nie padło na Rodrigueza i teraz będą żądać, żeby Sonya oddała dziecko po porodzie. A jeśli, tak, to by znaczyło, że dziewczyna jest w rękach dwóch bandytów. Dlatego poszła tak spokojnie — nie dałaby im przecież sama rady.
— Możliwe… — odparł powoli Bertolucci. — Ale nie wyciągajmy pochopnych wniosków. — Wielokrotnie w tej sprawie okazywało się, że nic nie jest tak proste, jak na to wygląda, przeciwnie, nawet trup okazywał się nie tym, kim miał być. Teraz również możemy zaraz dowiedzieć się, że poprosiła ich o przejażdżkę.
Carlos nie zdążył się nawet zdenerwować ironią policjanta, gdyż drzwi otworzyły się po raz kolejny tego dnia. W progu stała Sonya, praktycznie bez żadnych oznak wypadku, czy też porwania. Santa Maria skoczył ku córce i mocno ją przytulił, zachowując się jak każdy normalny ojciec — bacznie sprawdzając, czy jego dziecku nic nie jest.
— Wszystko w porządku, tato — przerwała w pewnym momencie to gorące powitanie. — Dobrze, że jest tu policja, bo muszę wam powiedzieć coś ważnego. Komisarzu, udało mi się uciec porywaczom, znam ich kryjówkę. Mam nadzieję, że szybko ich pan złapie.
— Ich? — spytał zaskoczony Estevanez, wtrącając się tym samym do rozmowy. — Ale przecież Rodrigo Sanchez poniósł śmierć na miejscu.
— Nie o niego mi chodzi — odparła Sonya, czując na sobie wzrok wszystkich zebranych. Wiedziała, że patrzą na nią również Eduardo i Pedro, ale po prostu musiała to powiedzieć, jej problem musi skończyć się tu i teraz! — Owszem, Sanchez brał w tym wszystkim udział, ale nie on jedyny. Poza nim był jeszcze ten mniejszy bandyta i Ricardo Rodriguez.
Abreu aż wciągnął głęboko powietrze, widząc, że Pedro zaciska pięści z gniewu, ale obu uprzedził Bertolucci:
— Chcesz powiedzieć, że twój przyjaciel…
— On od dawna nim nie jest — weszła mu w słowo. — Tak, dokładnie o to mi chodzi. Jego ofiarne zachowanie było tylko przykrywką, wszyscy trzej byli w to wmieszani. Grozili mi śmiercią, jeśli nie zrzeknę się opieki nad dzieckiem. Oczywiście moja śmierć nastąpiłaby po porodzie. Na całe szczęście uśpiłam ich czujność swoimi, kobiecymi sposobami. Są dość sprytni, ale mimo to bardzo głupi. A co do wypadku, to to był nieszczęśliwy — przynajmniej dla nich — przypadek. Miał odsunąć waszą uwagę od prawdziwego motywu porwania, jednakże nie udało się i Sanchez zginął.
— Niech cię piekło pochłonie! — wrzasnął na całe gardło Velasquez. — Ty mała żmijo!
— Proszę się liczyć ze słowami! — upomniała go osobiście Sonya. Szofer został na tyle zaskoczony, że nie zamknął ust i patrzył przez dłuższą chwilę na tą kobietę — tak, bo to już nie była dziewczyna, a pewna siebie, dorosła osoba.
— Czy zna pani tożsamość trzeciego z porywaczy? — spytał poważnie Mauricio, w przelocie rzucając spojrzenie na komisarza.
— Niestety, nie. Cały czas był w masce.
— Rozumiem. W takim razie proszę udać się z nami na komisariat, tam spiszemy zeznania, zostaną podpisane i natychmiast rozpoczniemy poszukiwania przestępców. Bo domyślam się, że oskarżenie zostało właśnie wniesione, prawda? — mówiąc to bacznie obserwował Sonyę. — Mimo...hm, powiedzmy dość zażyłych poprzednio stosunków z jednych z mężczyzn mają odpowiedzieć za porwanie, czyż nie tak?
Nabrała tchu, mając świadomość, że to, co powie, jest chyba najważniejszą decyzją w jej życiu. Jeśli wycofa się w ostatniej chwili, być może skaże samą siebie na batalię o dziecko — z pewnością wygraną, ale męczącą — i wiele innych niespodzianek. Jeżeli zaś podtrzyma kłamstwo, ześle na głowę Rodrigueza policję, mimo, że nie był niczemu winien. Być może nawet ponownie wsadzi go do więzienia i to na długie lata. Z taką przeszłością nawet minister mu nie pomoże.
Człowiek, który wielokrotnie ratował jej życie, którego ramiona były schronieniem przed każdym złem. Wspomnienia zalały ją jak powódź, wszystkie te chwile spędzone razem, czasem wesołe, czasem tragiczne, jak wtedy, gdy zaskoczył ich Mario, albo kiedy nad Ricardo wisiało widmo śmierci na krześle elektrycznym. Wszystkie jednak połączone jednym, najważniejszym uczuciem — ogromną miłością, jaką do siebie czuli, chociaż była tak różnych rodzajów. A potem zobaczyła w wyobraźni tą ostatnią scenę, kiedy czuła na szyi rozbite szkło, kiedy serce waliło jej tak mocno, że prawie wyskoczyło z piesi — kiedy była pewna, że umrze. Z ręki tego samego, którego tak bardzo pokochała.
Felipe starał się uspokoić, kiedy razem z Andreą siedzieli przy pustym stole weselnym. Goście już dawno się rozeszli, wściekły Santa Maria co jakiś czas wychylał kolejny kieliszek alkoholu, nie przejmując się wcale faktem, że ma rozpięty garnitur, rozwiązany krawat i równie tak samo niechlujną koszulę. Monteverde przez moment zapatrzyła się na jego odsłoniętą klatkę piersiową, po czym przejechała po niej paznokciem, równie pijana, jak niedoszły małżonek.
— To co, idziemy do urzędu brać ten cholerny ślub? — spytała, trzymając w ręce swój pucharek.
— Nie! — odrzekł stanowczo Felipe. — Zrobimy co innego!
Nie przyznał się, że pod dotykiem palców kobiety zachciało mu się wylądować z nią w łóżku i o wszystkim zapomnieć.
— Za nic na świecie! — wybełkotał. — Najpierw musimy zemścić się na tym dziadu i jego synalku.
— Zapominasz, że to mój ojciec! — poprawiła go tamta. — Nie pozwalam ci tak o nim mówić. To nie dziad, to...stojący na grobem dziadyga!
— Masz rację! — roześmiał się Felipe. — Nikt mnie jeszcze tak nie upokorzył, jak ci dwaj.
— Mnie też! — odpowiedziała mu, kiwając się przy stole.
— Dlatego musimy się zemścić! — powtórzył się on, stawiając mocno kieliszek na stole, aż przez moment wydawało mu się, że go rozbił, a fragmenty szkła wbiły mu się w rękę. Obejrzał dokładnie dłoń, stwierdził, że ma zwidy, bo oczywiście nic takiego się nie stało, po czym kontynuował swój wywód:
— Dlategoż....Mam już plan, ale musisz mi w tym pomóc!
— Dobra, ale co mam zrobić? — spytała, nim głowa opadła jej na blat stołu.
— Cholera, Andrea, nie śpij, obudź się! Zaraz ci powiem, co masz zrobić! Pójdziemy sobie do pani Dolores Gambone i poprosimy ją o pomoc w znalezieniu lokum i zemście na Monteverde!
— Myślisz, że się zgodzi? — dobiegł go stłumiony głos Andrei spod jej ramienia.
— Musi! Bo wiesz co? Bo mam na nią haka! Ta kobietka to kuzynka Velasqueza. Francisco, ma się rozumieć. I wiem coś, co może wkurzyć tego gościa — pamiętasz, jak cudownie Rodriguez, niech go piekło pochłonie, wylazł jak szczur na wolność, kiedy już miał zdechnąć?
— Tak! — ożywiła się córka Gregorio, podnosząc głowę. — I co z tego?
— Bo ja wiem, jak on wyszedł! To sama Dolores wysłała policji kasetę z nagraniem, jak to jej kuzynek morduje niejakiego Genaro Arochę i przez to gej stał się wolny.
— Nasłała ich na swojego kuzyna? — zdziwiła się Andrea.
— Dziwka, wiem. Ale ja też wiem, że to ona zrobiła. I jak nam nie pomoże, to raz, że powiadomimy opinię publiczną, że pomogła zboczeńcowi Rodriguezowi, a dwa, pogadamy z Velasquezem, kto też go tak pięknie wkopał.
— A jak się z nim skontaktujesz?
— Kiedy mieliśmy z nim nasz mały układ, powiedział nam, co zrobić, żeby się zjawił. Damy ogłoszenie w gazecie i sam się do nas zgłosi. Oczywiście, o ile Dolores nam nie pomoże. Jednak jej możemy powiedzieć, że cały czas wymieniamy z nim uprzejmości — przecież tego nie sprawdzi.
— Jesteś genialny! Mam ochotę cię pocałować!
— To śmiało! — zachęcił ją Santa Maria, po czym ujrzał, jak Andrea wstaje z krzesła, chwiejnym krokiem podchodzi do Felipe, nachyla się i całuje go w usta… a potem upada na ziemię, całkowicie zamroczona.
— To ja tak działam, czy alkohol? — spytał powietrza wokół siebie, by zaraz potem spaść tuż obok niej.
Rozdział 209
Inez westchnęła głęboko. Tyle już minęło od śmierci Alejandro, a ona nadal o nim myślała. Jej uczucie może nie było wielką miłością, jednak na tyle dużą, żeby cierpieć po jego odejściu. Owszem, odwiedzała jego grób, ale to przecież nie to samo, co rozmowa z żywym człowiekiem, tak zawsze radosnym i pełnym chęci niesienia pomocy chorym.
Sprzątając swoje mieszkanie natrafiła na maleńki skrawek kartki, ten sam, który znalazła w szpitalu przy porządkowaniu pokoju Rodrigueza. O ile rysunek Ricardo zajmował specjalne miejsce, oprawiła go nawet w ramkę i potraktowała jako obraz upiększający sypialnię, to ten kawałek papieru wciąż leżał porzucony na dnie szuflady. Aż do teraz.
— Nadal tu jesteś? — zdziwiła się sama do siebie. — I co niby ma na tobie być, jakieś mazidła i kilka liter. Wygląda jak szyfr — zaśmiała się sama do siebie.
Nagle jej wzrok przykuło coś w głębi malowidła, wykonanego prawdopodobnie tą samą ręką, co ten drugi rysunek. Zaintrygowało ją to do tego stopnia, że usiadła na fotelu, przerywając porządki i przyjrzała się bliżej.
— To wygląda jak… jak serce… — zdziwiła się na głos. — Ale po co ktoś — zapewne Rodriguez — miałby rysować coś takiego i w tle umieszczać znak miłości? Kochał to miejsce, czy jak? Ale ono jest przełamane. Tutaj rozstał się ze swoim kochankiem, czy co?
Istotnie, sprawa była dość zagadkowa, zważywszy, że szkic w niczym nie przypominał tamtego z plażą w Tuxpan, a raczej coś kreślonego na szybko, jakby w pośpiechu, z… odrazą? Na dodatek przedstawiał coś w rodzaju bunkra, dosyć odpychającego, zbudowanego z cegły i pokrytego równie nieprzyjemnym dachem. Budynek miał kilka okien, zamkniętych i prawdopodobnie trudnych — o ile w ogóle zdolnych — do otwarcia.
— Co to za miejsce? I co to za oznaczenia? Zaraz, zaraz, tu są jakieś cyfry… O co w tym chodzi?
Na to pytanie mógłby z pewnością odpowiedzieć niejaki Francisco Velasquez. Tenże mężczyzna wchodził właśnie do zagadkowego miejsca z równym niesmakiem na twarzy, jak wtedy, kiedy zjadł coś nieświeżego i nie mógł tego wypluć, gdyż przebywał w towarzystwie. Ewentualnie taką samą minę miał dawnymi czasy, kiedy to patrzył na Rodrigueza, a partner go nie widział.
— Boże, dlaczego muszę mieszkać w tym śmierdzącym...czymś! — powiedział sam do siebie, doskonale wiedząc, co kazało mu tu przybyć. A raczej kto — Viviana i jej kochanek, bo przecież „don Conrado” nie miał wątpliwości, że ta parka nadal działa wspólnie. Ciekawe, co się stało, czyżby coś związanego z… właśnie. To musiało być to, z żadnego innego powodu nie wzywaliby go z powrotem do Acapulco. Znowu to samo, znowu ta mara z przeszłości. Tym razem jednak były majordomus Eduardo Abreu załatwi to porządnie. I raz na zawsze.
— Jeżeli się okaże, że chodzi im o jakąś bzdurę, pożałują — zmruczał pod nosem. — Już wiem, co zrobię, za karę prześpię się z Felipe Santa Maria. W końcu nie jest taki brzydki.
Po tym stwierdzeniu Francisco ułożył się wygodnie na zimnej podłodze, dokładnie wcześniej zamykając drzwi na klucz. Nie miał pojęcia, że niepozorna pielęgniarka patrzy na dosyć dokładny mimo wszystko obraz tego samego bunkra i zastanawia się, czy istnieje on w Acapulco, czy gdzieś zupełnie indziej. Miał jednak przewagę nad Inez — bo tylko on wiedział, dlaczego akurat to miejsce jest tak ważne — to właśnie tutaj chronili się Velasquez i Ricardo, kiedy chcieli pobyć sami i ukryć się przed oczami wścibskich. Wtedy budynek nie wyglądał tak odstraszająco, dopiero lata go odmieniły. Klucze zdobyli przez zupełny przypadek, tak samo, jak odkryli bunkier — po prostu tkwiły sobie w drzwiach. Potem zrobili kopię, aby każdy z nich miał swoje. Francisco zachował własne jak cenny skarb, ale nie po to, by kiedyś tu przyjechać i powspominać, tylko po to, by w razie czego mieć świetną kryjówkę. Z całą pewnością Rodriguez dawno zapomniał o tym miejscu.
Andrea Monteverde czuła się dziwnie. Ostatnie, co pamiętała, to rozmowa z Felipe na temat jego planów dotyczących Dolores. Mężczyzna wspominał coś o pomocy, jaką będzie zmuszona udzielić im kobieta. Miał na nią haka, czy jak to się wyraził. Pamiętała też ten nieszczęsny ślub, do którego nie doszło i słowa kogoś, kto miał być jej ojcem, a potraktował tak, jakby nic nie znaczyła. Dwa dni do namysłu, do wyboru, czy idą na ulicę, czy raczej zhańbią się pracą u Gregorio. I to jaką pracą — pokojówki i ogrodnika! Santa Maria z całą pewnością się nie zgodzi, ona też nie. Ale czy w tak krótkim okresie zdołają namówić Gambone do współpracy?
Podniosła głowę, by zaraz ją położyć. Boże, co za nieznośny ból! Tak, z pewnością to efekt rozpaczy, wypicia morza alkoholu.
Dopiero teraz zauważyła, że na stoliku obok leży kartka. Przeczytała ją, mrużąc oczy z bólu. Wiadomość była od Felipe, informował ją, że musi się przejść i przemyśleć kolejne posunięcia. Zmięła papier w kulkę i rzuciła na podłogę, daleko od łóżka.
— Idź w cholerę, zostawiłeś mnie samą!
A potem nagle zamrugała i dorzuciła:
— Przeklęty Carlos! — mruknęła do siebie. — Gdyby nie ty, nie byłabym teraz w stanie agonalnym!
Sekundę później to imię wywołało w niej zupełnie inne uczucia. Przecież należało do kogoś, kogo kochała. Rozdzielili się tak bardzo, że dalej już nie można, młodszy z braci pewnie już dawno wziął ślub z Monicą, ale Andrea nadal wierzyła, że może kiedyś…
Nagle się zdecydowała. Jeszcze nie do końca doszła do siebie po „imprezie”, ale przynajmniej była przez to odważniejsza. Szybko, jakby od tego zależało jej życie, zerwała się i zaczęła szukać telefonu komórkowego. Nie było go nigdzie, nawet w jej torebce, ale nie zważając na mdłości przerzucała przedmioty jeden po drugim.
Carlos miał w tej chwili inne rzeczy na głowie, niż rozmyślanie o Monteverde. Jego córka podejmowała decyzję, która miała zaważyć na losach jej, jej dziecka oraz kogoś, kto kiedyś był jej przyjacielem. Osobiście pragnął, by wypowiedziała słowa oskarżenia i by nareszcie w życiu Sonyi coś się wyjaśniało. Należy przecież zamknąć niebezpiecznego przestępcę, który na dodatek jest niepoczytalny, a tym samym zapewnić jego wnukowi spokojne dzieciństwo. Kimkolwiek była pani, która tak ostro go potraktowała, nie miała racji — Rodriguez to zwykły bandzior.
— Nie — rozległ się nagle głos dziewczyny. — Nie wnoszę oskarżenia i proszę, byście przestali ich szukać.
— Że co? — wydukał zaskoczony takim obrotem sytuacji Estevanez.
— Po prostu nie. Ten człowiek może i mnie porwał, ale oboje wiemy, że nic mi nie zrobi, nie ma szans na zdobycie opieki nad dzieckiem. Skrzywdzić mnie też nie może, bo przecież jestem w ciąży, o którą mu tak bardzo chodzi. A zmusić do podpisania czegokolwiek — zaręczam, że to też mu się nie uda. Wystarczy, że tuż po porodzie wyjadę daleko stąd i nigdy mnie nie znajdzie, tak zresztą zamierzam postąpić. Fakt, że tego nie przewidział, dobitnie świadczy o jego głupocie...albo daleko idącej niepoczytalności. Ten drugi porywacz wydaje mi się albo również niespełna rozumu, albo to dzieciak, sądząc po głosie.
— Ale, córeczko! — odezwał się w końcu ojciec. — Przecież przed chwilą powiedziałaś, że cię porwał i groził ci śmiercią!
— Możliwe — powiedziała spokojnie Sonya. — Ale zrozumiałam, że niepotrzebnie się bałam. Nic mi się nie stanie, dziecko mnie chroni. Panie komisarzu — zwróciła się do Bertolucciego. — Proszę mi obiecać, że zaniecha pan poszukiwań!
— Obiecuję, w końcu nie mam podstaw do śledztwa, skoro pokrzywdzona nie chce sprawiedliwości — stwierdził Simone. — Jest pani pewna tego kroku?
— Jak najbardziej. I nie uczyniłam tego ze strachu przed konsekwencjami, jak pewnie sądzi teraz Pedro Velasquez, który przed kilkoma minutami zachował się tak grubiańsko. A tym bardziej z miłości, bo takowej już od dawna nie czuję, jak mógłby podejrzewać Eduardo Abreu. Nie, mili państwo, ten epizod jest już skończony, tym razem naprawdę. A uprzedzając pytania — tak, urodzę. Bo to mój syn — czy też córka — niezależnie od tego, że będzie miało ojca z psychiatryka i z więzienia.
Monica uśmiechnęła się niezauważenie. Zaczęła podziwiać Sonyę, przypominała jej samą siebie — tak samo pewna i nieustraszona, potrafiąca walczyć o swoje. Może być bardzo dobrym sprzymierzeńcem w pewnych sprawach.
— Skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, to chciałabym zaznaczyć, że nadal tu jestem. Nic się nikomu nie stało, jesteśmy bezpieczni, pora więc na ceremonię. Carlos! Chcesz w końcu zostać moim mężem, czy nie? — odezwała się narzeczona Santa Marii.
W tej samej chwili Andrea znalazła swój telefon i wpatrywała się w wyświetlacz. Nie mogła się zdecydować, opuściła ją odwaga — przecież on już na pewno jest żonaty. To nie ma sensu, najmniejszego sensu, żeby dzwonić do Carlosa i… właściwie co? Błagać go, by go niej wrócił? Po tym wszystkim? Zresztą i tak jej nie uwierzy.
— Pokojówką? Ogrodnikiem? — Raula stanowczo bawiło to, co zaproponował ojciec jego dawnej ukochanej. — I oni się na to zgodzili?
— Nie wiem. Pewnie odmówią, ciekawi mnie tylko, gdzie potem pójdą. Trochę się obawiałem tego kroku ze względu na ciebie, ale ufam, że nie czujesz już tej idiotycznej miłości i mogę bezpiecznie ich tutaj upokarzać.
— Oczywiście, że nie czuję, tato. Cieszy mnie fakt, że tak świetnie nam się wszystko udało. Do końca życia nie zapomnę zdumionych spojrzeń zebranych gości — mieli niezły ubaw, widać, że przyszli tam tylko z ciekawości. Chętnie poznęcam się trochę nad tą żmiją, jeśli zgodzi się tu pracować. Wyobraź sobie — wielka pani Monteverde podaje mi kawę i wyciera stół, bo przypadkiem rozlałem napój na blat!
— Przypadkiem? — uśmiechnął się zrozumiale Gregorio. — Widzę, że naprawdę jej nienawidzisz.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo. A nie boisz się, że ludzie będą plotkować, iż traktujesz własną córkę jak przybłędę?
— Niech plotkują, śmiało. Ważniejsze jest dla mnie dobro syna, niż ta zdzira. Poza tym zamierzam ją z kimś zeswatać.
— Z kim niby? — spytał zaintrygowany Monteverde.
— Z Manolo. Co ty na to?
— Żartujesz? — zdziwił się Raul. — Z moim przybranym bratem? Przecież obaj wiemy, co to za typek.
— Właśnie dlatego. Niech trochę się boi silnej ręki tego gościa.
— On ją może zabić — mitygował ojca były mąż Andrei, szczerze wszystkim zaskoczony.
— Wątpię. Jest na naszych usługach, zawdzięcza nam wiele, poza tym wystarczy mu zakazać. Odkąd mu pomogliśmy — a tym bardziej odkąd dostał na własność komórkę — jest całkowicie na naszych usługach.
Istotnie. Fernandez bawił się telefonem na tyle długo, że poznał wszystkie jego funkcje. W szczególności zapisywanie numerów nowo poznanych kobiet. Był przecież wdowcem, mimo, że o tym wiedział tylko on i niejaki Cesar Vargas. A poza tym i tak nigdy się nie przejmował małżeństwem z Virginią.
— Witaj, kochanie! — zaśpiewał do słuchawki czymś, co miało przypominać seksowne westchnienie.
— Witaj, dziubdziusiu! — usłyszał głos jednej z jego „przyjaciółek”. — To kiedy się widzimy?
— Jak tylko będziesz mogła wpaść! — napalił się natychmiast Manolo, nie tylko w mowie.
— Już pędzę, kochanie! — odparła mu i przerwała połączenie. — O mój Boże! — rzuciła potem do siedzącej obok koleżanki. — To znowu ten idiota!
— To po co się z nim zadajesz? — zdziwiła się tamta.
— Bo ma kasę! — odparła ta pierwsza, jakby to było coś oczywistego.
Cesar Vargas na pewien czas zniknął z pola widzenia, po to, żeby się ukryć przed policją — przynajmniej tak sądził jego pracodawca, wspomniany Manolo Fernandez. Prawda jednak była zupełnie inna. Owszem, może i krył się przed mundurowymi, ale nie tylko. Również przed swoim szefem.
— Do tej pory nie rozumiem, dlaczego to zrobiłeś? — spytała Virginia, leżąc obok niego na leżaku gdzieś w Kalifornii.- Przecież miałeś mnie zabić.
— Może. Ale bawi mnie utarcie nosa temu kretynowi. Nie martw się, korzystaj z życia, w odpowiednim czasie wszystko opowiesz policji.
— Ale po co tyle czekać? Przecież powinniśmy się zgłosić od razu i…
— Nie, maleńka! — rzucił Vargas, nadając ostatniemu słowo niezbyt przyjemne zabarwienie. — Mam inne sprawy, które muszę załatwić, dopiero potem zrobię porządek z moim… dłużnikiem.
Rozmowę Gregorio z synem przerwał dzwonek do drzwi, a potem wejście do pokoju pewnej kobiety z delikatnym uśmiechem na twarzy.
— Witaj! — powiedziała i pocałowała starszego Monteverde w policzek, po czym to samo uczyniła z Raulem.
— Cześć, mamo! — odparł młodszy. — Nie spodziewałem się ciebie tutaj dzisiaj.
— To twój ojciec mnie zaprosił.
— Tata? — zdziwił się syn.
— Tak. Chcemy się trochę bliżej poznać, kochanie. Jeśli nie masz nic przeciwko, wyjdziemy coś zjeść.
— Nie, ani trochę — odrzekł po raz kolejny zdumiony dziś Raul. — Mam rozumieć, że wy…
— Owszem! — odpowiedział mu Gregorio, biorąc pod rękę Barbarę i wyprowadzając z rezydencji do samochodu.
Już w pojeździe zwróciła mu uwagę, że był chyba trochę zbyt chłodny w stosunku do syna.
— Może i tak — przyznał się Monteverde. — Ale po prostu się wstydziłem. Wiem, że nie będzie miał nic przeciwko temu, ale poczułem się jak nastolatek pod bacznym okiem ojca. Wybaczysz mi chyba, kochanie?
— Oczywiście, oczywiście, mój ty wstydliwy skarbie! Wspomniałeś mu, że wrócimy dzisiaj późno, czy tego też nie wie?
— Nie wspomniałem — spuścił oczy mężczyzna. — Myślisz, że mnie za to skarci?
— Mam nadzieję, że nie! — roześmiała się matka Raula.
Carlos Santa Maria zdecydował równie mocno. Odrzucony przez Andreę wieki temu nie zamierzał nigdy więcej pozwolić sobą kierować. Niezależnie od tego, co mówiła wcześniej ta nieznajoma kobieta, to on rządził własnym życiem! A skoro zainteresowała się nim Monica, a on sam nie miał nic przeciwko małżeństwu, wyjście mogło być tylko jedno:
— Oczywiście, że chcę.
Przeprosił urzędnika za powstałe zamieszanie i nakazał kontynuować ceremonię. Tym razem zaślubiny odbyły się szybko i bez przeszkód.
Praktycznie wszyscy goście gratulowali młodej parze zawarcia związku — co prawda z turbulencjami, ale jednak. Tylko Eduardo i Pedro załatwili to szybko i rozmawiali przyciszonymi głosami w kącie, póki nie podeszła do nich Sonya:
— Witam moich drogich spiskowców i zapraszam na małe przyjęcie. Jak już wiecie, odbędzie się u pana w domu, panie Abreu, zresztą to był pana pomysł. Chciałam tylko dodać, że jakiekolwiek próby zawrócenia mnie z obranej drogi spełzną na niczym. Wiele pan dla mnie zrobił, Eduardo, ale na tym koniec, dziękuję, teraz będę dbać sama o siebie i o moje maleństwo.
Kilkanaście minut po tym niezwykłym ślubie wszyscy zjawili się w rezydencji Abreu. Rozpoczęło się wesele, oczywiście centralnymi postaciami byli państwo młodzi. Gabriel Abarca rozmawiał z Allisson, ale pilnie obserwował, co też wyczynia jej przyjaciółka. W pewnej chwili przeprosił córkę Monici i podszedł do Sonyi. Przywitał się krótko i przedstawił.
— Ach, to o tobie mówiła mi Alli! — zorientowała się dziewczyna. — Wyglądasz dokładnie tak, jak myślałam — bardzo sympatycznie.
— Ona też mi wiele o tobie opowiadała — stwierdził przyjaciel Daniela. — Same dobre rzeczy. Jednak mówiła też, że sporo wycierpiałaś w życiu. Pewnie dlatego teraz tak świetnie sobie radzisz.
— A tak, masz rację, przeszłam parę zawirowań, ale teraz nie chcę o tym mówić. To wesele matki mojej przyjaciółki i powinniśmy się cieszyć.
— To dzisiejsze porwanie… — nie rezygnował chłopak. — Wszyscy się o ciebie martwiliśmy. Odniosłem wrażenie, że najbardziej ten, co za tobą pobiegł.
— Gabrielu… — Sonya odstawiła kieliszek z odrobiną alkoholu — wiedziała, że w ciąży może tylko zamoczyć usta, a i to nie za bardzo. — Nie zauważyłeś, że nie chcę mówić o swojej przeszłości? Ledwo co udało mi się odzyskać wolność po tej przygodzie, a ty mi ją przypominasz. Może kiedy indziej o tym porozmawiamy, dobrze? Chociaż w sumie nie ma o czym — ot, nieudana próba wymuszenia czegoś na mnie.
— Odniosłem inne wrażenie. Ten człowiek zachowywał się, jakby chodziło o najdroższą mu istotę na ziemi. Wybacz, że zapytam, ale czy to był ojciec twojego dziecka? Twój chłopak, prawda?
— Chłopak?! — Sonya mało się nie zakrztusiła, chociaż nie miała w ustach ani kropli. — Żaden chłopak! Powiem ci coś, Gabrielu. Ten mężczyzna — o ile w ogóle nim jest, bo ma skłonności do facetów — któregoś dnia zaciągnął mnie do łóżka i zgwałcił. Nie doniosłam na niego, bo było to podczas mojej ucieczki od Mario.
— Co? — palnął Abarca. Zupełnie się tego nie spodziewał. Co prawda Allisson nigdy nie opowiedziała mu historii swojej koleżanki, bo nie chciała mówić o tym za nią, ale to, co właśnie usłyszał…
— Tak, uciekałam od męża, równie podejrzanego typa, jak tenże Rodriguez, a może nawet bardziej. Ten ostatni pomógł mi w tym, trzeba przyznać. Potem jednak w chacie na uboczu zażądał spłaty długu za pomoc i kiedy odmówiłam, wziął sobie sam. Owocem tego jest dziecko, które noszę.
— I ty chcesz je urodzić? Po tym, co ci zrobił jego ojciec? A dzisiaj kazałaś go nie ścigać? Nie rozumiem.
— Nie słyszałeś, że to wariat? Wtedy nie byłam pewna, teraz to wiem, zresztą leczył się przez kilka miesięcy. Teraz ubzdurał sobie, że odbierze mi dziecko, na szczęście potrafiłam sobie poradzić kobiecymi sposobami, jak powiedziałam policji. Mianowicie poszeptałam mu do ucha pewne rzeczy i uśpiłam jego czujność.
— Nie mogę w to uwierzyć…
— Ale to prawda. Przyczepił się do mnie i paplał, że bardzo mnie kocha i tego typu bzdury. Nie mam pojęcia, jakim cudem, skoro jest homo, ale to widać efekt jego pomieszania zmysłów, może mu się wydawało, że jestem mężczyzną, czy coś. Ulitowałam się nad nim i poprosiłam komisarza, żeby dał mu spokój — wiem, że nic mi nie zrobi. Wystarczy, że szepnę kilka wyznań, a Rodriguez je mi z ręki.
— Nie miałaś szczęścia do chłopaków — stwierdził Abarca, naprowadzając ją na temat, który chciał poruszyć.
— Owszem. Ale nie, miałam kiedyś jednego, którego bardzo kochałam i on kochał mnie, tylko za późno zdał sobie z tego sprawę — zadumała się Sonya. — Zdążył mieć dziecko z inną i zdradzić mnie kilkanaście razy, nim wreszcie wyznał mi miłość, a jakiś czas później umarł w moich ramionach.
— Co mu się stało? — spytał Gabriel, widząc, że trafił na dobry moment — wyraźnie miała ochotę na zwierzenia.
— Zakatowali go na śmierć. Mario Messi i Graciela Gambone. Nie doniosłam na nich, bo nie miałam wtedy czasu, byłam w szoku, działo się tak wiele, a teraz już jest za późno. Na szczęście ten bydlak, Mario, nie żyje, a Graciela...cóż...nosi dziecko Julio. Jak na ironię losu, to właśnie z nim zaszła w ciążę, a potem współpracowała przy jego mordowaniu.
— Czy to nie właśnie Mario był twoim mężem? To przypadek, czy chodzi o tą samą osobę?
— O tą samą. Wyszłam za niego, bo...bo mnie do tego zmuszono. — Sonya ani słowem nie przyznała się, dlaczego naprawdę wzięła ten nieszczęsny ślub z Messim. — Wyobraź sobie, jak cierpiałam, kiedy Mario kazał mi uprawiać ze sobą sex, a ja wciąż miałam przed oczami ciało mojego Julio!
— Wyobrażam sobie.
— Nie, ty niczego sobie nie wyobrażasz! — podniosła głos, by zaraz go ściszyć — ściągnęłaby na siebie zbyt dużo uwagi. — Nikt nie wie, co ja wtedy przeżyłam! Nie pojmujesz, co mnie kosztowało przetrwanie tego wszystkiego, stanie nad grobem Julio i patrzenie, jak łopata zasypuje jego trumnę! Mieliśmy być razem do końca życia, co prawda nagadałam mu różnych głupot, kiedy umierał w kryjówce bandytów, ale i tak bym mu wszystko wybaczyła, nawet ciążę z Gracielą Gambone! A on… on umarł mi na rękach. Chwilę po tym, jak wzięliśmy ślub…
— Co? — po raz drugi Gabrielowi zabrakło słów.
— Tak — szepnęła Sonya. — Nikt o tym nie wie — nikt, tylko Julio, ja i pewien ksiądz. To on udzielił nam ślubu.
— Jaki ksiądz? Przecież nic nie mówiłaś, że był tam ktokolwiek poza wami?!
— Bo to nie był zwyczajny zakonnik, tym księdzem był Ricardo.
Nie zauważyła, że wymieniła nie nazwisko, a imię byłego przyjaciela. Zrobiła to jakoś inaczej, niż do tej pory, jakby… miękko?
— Ten sam, który…?
— Dokładnie. Okazało się, że ma święcenia i zdążył wypowiedzieć formułkę, zanim…
— Rozumiem. Ale co on tam w ogóle robił? Bo jak na razie wiem tylko tyle, że bandyci zapewne porwali twojego Julio i ciebie, a wam jakoś udało się uciec. Ale skąd wziął się tam ten...Rodriguez, prawda?
— Uratował mi życie.
Sergio Gera nienawidził bezsilności, a nic nie mógł zrobić, bo ani on, ani jego wspólnik nie wiedzieli, gdzie też może kryć się Francisco Velasquez.
— Ten bydlak dobrze się ukrył — westchnął chłopak. — Nikt nie wie, gdzie on jest.
— Nie dziwię się, że chcesz go dorwać — odrzekł Ricardo. — Jednak jestem zaskoczony faktem, że chcesz zrobić to sam. Wybacz, ale masz tylko piętnaście lat!
— Może i tak, ale nie zamierzam puścić płazem tego, co zrobił ten gnojek. Miałem tylko ojca, wiesz? A on mi go odebrał i to w tak podły sposób! Powiedz, czy gdyby chodziło o twojego tatę, zapomniałbyś o sprawie?
— Źle trafiłeś, bo akurat los mojego ojca mało mnie obchodzi, tak samo, jak jego mój. Ale rozumiem i jestem przy tobie całym sercem, tyle tylko, że nie mam pojęcia, gdzie jest ten diabeł.
— Byłeś z jakąś kobietą, czy mi się wydawało? Może ona nam pomoże?
— Valeria? To moja ciotka, bardzo o mnie dba i ma wpływy, więc możesz mieć rację. Ale pewnie nie będzie chciała, żebym pakował się w kolejne kłopoty, tym bardziej takie, które mogą przywrócić mi szaleństwo.
— Dorwę drania z tobą lub bez ciebie! — zirytował się „Odmieniec”.
— Spokojnie, spokojnie, ja też przecież chcę ci pomóc! — uniósł ręce Rodriguez. — Tylko nie wiem, jak to zrobić, żeby nie zaszkodzić sobie, bo w tej chwili moim celem jest całkowity powrót do zdrowia.
— Chodzi ci o dziecko, prawda? — stwierdził domyślnie Sergio.
— Zgadza się. Mam do niego takie same prawa, jak Sonya. I nie zamierzam się poddać.
— Powiedz mi coś, stary. Czy ty ją kochasz?
— Ja? Nie — odparł spokojnie Ricardo. — W końcu jestem gejem, czyż nie?
— To dlaczego tak bardzo się o nią troszczysz?
Nie odpowiedział. Zamiast tego wyjął nowoczesny telefon, w który wyposażyła go wcześniej Valeria i wybrał jej numer.
— Ciociu? Tak, spokojnie, nic mi nie jest, przepraszam, że tak późno dzwonię. Miałem trochę...problemów, poza tym telefon mi się wyłączył podczas ratowania pewnej dziewczyny. Jak się czuje Sonya? Wróciła do rodzinki po tym, jak mi nawrzucała. Co powiedziała, nie jest w tej chwili istotne. Dobrze, już dobrze, że żałuje, że to nie ja umarłem i takie tam. Ciociu, uspokój się, proszę cię, bo zaraz zawału dostaniesz! Sprawa nie jest tego naprawdę warta, wiem, że mnie kochasz i nie przejmuj się tak. Otóż razem z jednym z porywaczy — bo drugi nie żyje — chcemy dorwać Francisco. Tak, okazało się, że wszystkim chodzi o to samo, a ja miałem być źródłem informacji. To znaczy Sonya, ale sama rozumiesz, że lepszym będę ja.
Zaczekał chwilę, a później powiedział:
— Wiem, że nie chcesz, żebym miał związek z czymkolwiek, co łączy się z Francisco, ale kiedyś się z tym muszę zmierzyć. Tak, wiem, że niedawno wyszedłem ze szpitala. Nadal kiedy słyszę o tym draniu...Dobrze, zaproponuję mu to… — westchnął na koniec rozmowy.
— O co chodzi? — spytał Gera, uśmiechając się pod nosem. Rozmowa Ricardo skojarzyła mu się z prośbą syna do zbyt troskliwej matki o wyjazd na jakieś kolonie położone daleko od miejsca zamieszkania.
— Ciocia chce się z tobą spotkać. Powiedziała, że nam pomoże, ale najpierw musi z tobą pogadać.
— Ze mną? A po kie licho? — wystraszył się „Odmieniec”.
— Nie bój się jej. Po prostu chce się dowiedzieć o tobie jak najwięcej, w końcu w jakiś sposób miałeś do czynienia — chociaż tylko pośrednio — z kimś, kto skrzywdził jej siostrzeńca.
— Widzę, że naprawdę jej na tobie zależy.
— Tak, jej tak — w głosie Ricardo pojawił się smutek. — W przeciwieństwie do pewnej dziewczyny. Valeria wyciągnęła mnie z niezłego bagna. Jest dla mnie jak matka, jedyna osoba, która naprawdę interesowała się moim losem.
Andrea powoli wystukała numer do Carlosa. Była ciekawa, czy odbierze, ale zgłosił się po kilku sekundach.
— Czego chcesz? — warknął.
— Porozmawiać… Słuchaj, ja...Nie wzięłam ślubu z Felipe.
Trudno określić to, co działo się teraz w sercu Santa Marii. Nie wzięła! Ale dlaczego, co się stało, czy to brat ją odrzucił, czy raczej…
~ Uspokój się! Jesteś przecież już żonatym mężczyzną! — skarcił sam siebie w myślach i głośno spytał: — A po co do mnie dzwonisz? Co mnie obchodzi, że wystawił cię do wiatru?
— Do niczego mnie nie wystawił, to raczej… Raul żyje, zjawił się na ceremonii i przerwał wszystko. Potem upiliśmy się z Felipe, on wyszedł, a ja właśnie zdałam sobie sprawę, że Monteverde ochronił mnie przed popełnieniem największego błędu w życiu. Muszę się z tobą spotkać, potrzebuję ci coś powiedzieć, bo dłużej nie wytrzymam.
— Andreo...Cokolwiek chcesz mi powiedzieć, jest już za późno. Właśnie jestem na swoim weselu.
— Czy ty...jesteś mężem Monici? — szepnęła, czując, jak traci grunt pod nogami — jakkolwiek było to trudne, bo siedziała na łóżku.
— Owszem. I sądzę, że na tym nasza znajomość musi się skończyć. Wyrządziłaś mi zbyt wiele krzywd, wiele razy dałaś mi do zrozumienia, jakim jestem zerem. Teraz pokażę wszystkim, że jednak coś znaczę. Żegnaj, Andreo.
Rozłączył się, a ona długo jeszcze wpatrywała się tępo w telefon. A więc stało się — jej postępowanie doprowadziło do tego, iż utraciła go na zawsze.
Pedro praktycznie miażdżył kieliszek w rękach, ale starał się uspokoić.
— Znowu powtarza się sytuacja, jak wtedy, kiedy ten kretyn Meier...Szefie, ja tego nie wytrzymam, nadal nie wiemy nic! Sonya im uciekła, dobra, to się zgodzę, znaczy, że wszyscy żyją, ale co poza tym? I kim była ta kobieta na ceremonii? Dlaczego Ricardo nie pogadał ze mną, tylko stał tam jak słup soli — był zresztą ubrany na biało, więc to się zgadza — i tylko uciął sobie pogawędkę z Sonyą, a potem wybiegł i tyle go widziałem?
— Ratował ją, zapomniałeś? — odparł mu Abreu.
— A ona pięknie mu się za to odpłaciła! — parsknął Velasquez. — Z chęcią bym ją udusił.
— A on by cię za to zamordował… — powiedział jakoś tak filozoficznie Eduardo.
Rozmowę przerwał im telefon. Abreu odebrał, mimo, że na wyświetlaczu widniał obcy numer. Przyzwyczaił się jednak, że z racji faktu, iż często udzielał pomocy różnym ludziom, dzwonili do niego… cóż, różni ludzie.
— Do ciebie — podał za moment aparat zdumionemu szoferowi.
— Tak? — zgłosił się Pedro. — Rany, chyba cię uduszę, albo coś w tym rodzaju! Nie widzieliśmy się kawał czasu, a teraz spokojnie do mnie dzwonisz i...Mam się zamknąć? Masz szczęście, że jesteś moim przyjacielem, bo...Co? Nie, jak wróciła, nagadała tylko, że porwanie to był twój pomysł i zmuszaliście ją, by zrzekła się praw do dziecka, groziliście śmiercią i inne tego typu bzdury. W międzyczasie, przed jej powrotem, wpadła jakaś babka z bronią, strzelała do Monici, nie trafiła i uciekła. Nie, nie wiem, kto to był, darła się tylko o jakimś Gustavo. A Sonya akurat trafiła na wizytę policji, już miała cię oskarżyć, ale w ostatniej chwili się wycofała i kazała zaprzestać poszukiwań. Była tak pewna siebie, że chciałem jej przywalić. Zrobiła z ciebie wariata, który nie wie, co robi i puścił ją dzięki jej kobiecym sztuczkom. Po porodzie chce wyjechać z kraju i ukryć się tak, że nigdy więcej jej nie znajdziesz.
Zapadła chwila ciszy, dopiero za moment Velasquez odzyskał głos.
— Z czego się śmiejesz? — oburzył się do słuchawki. — Jesteś pewien, że nie odbierze ci dziecka? Nie? A więc o co ci chodzi? Nie chcesz to nie mów! — rozeźlił się na koniec Pedro. — Co?! Mam jej pilnować? Ale chyba nie po to, żeby nie nic jej się nie stało, tak? Chodzi ci tylko o to, co ma w brzuchu, prawda? Dobra, obiecuję, zajmę się tym, a co ty zamierzasz?
Teraz cisza była jeszcze dłuższa, skończyła się przerwaniem połączenia. Eduardo z niepokojem zauważył, że Pedro ma łzy w oczach.
— Co się stało? — spytał.
— Wie pan, gdzie jedzie ten idiota? Spotkać się z ciotką, razem z jednym z porywaczy, tym żyjącym. Obaj potem wyruszają na wyprawę. Chcą...Chcą odszukać mojego brata i się zemścić. Przecież Francisco go zabije…
— Może nie będzie tak źle — próbował go pocieszyć Abreu, jednak sam poczuł dziwny skurcz w sercu.
— Ricardo ma jedną wadę, która jest zaletą… Jak już pokocha, to na wieki. Francisco go skrzywdził i to bardzo boleśnie, to prawda. Ale nadal w jego sercu tli się...cholera jasna! Chodzi mi o to, że Rodriguez nawet go nie tknie! Jestem pewien, że nadal go kocha!
— Co ty mówisz?! — przeraził się Eduardo, blednąc w jednej sekundzie.
— Prawdę, szefie. I założę się, że to samo czuje do Sonyi — również miłość, tylko innego gatunku. Dlatego tak wybiegł, kiedy coś jej groziło, nawet nie baczył, że jest nieuzbrojony. Oni zrobili z jego serca miazgę, a on wyciągnie do nich rękę… i zginie.
Rozdział 210
Sergio zamrugał kilkakrotnie oczami, nim wreszcie się odezwał.
— Ja cię, chłopie, nie rozumiem. Najpierw decydujemy się na spisek, dobra, extra, super, bardzo się z tego cieszę, potem wyrwałem tej dziewczynie telefon, żeby nas nie zdradziła. Zadzwoniłeś do ciotki, w porządku, bo sam się o nią spytałem. Ale na jakie licho ci Pedro? Wiem, że to twój przyjaciel, ale czemu mówisz mu dokładnie to, co mamy zamiar robić?! Przecież to brat Velasqueza!
— Pedro nas nie wyda, bądź spokojny — odpowiedział mu Ricardo, leżąc wygodnie na starym łóżku w kryjówce chłopaka. — Jest bardziej moim bratem, niż Francisco.
— Mam nadzieję! Ale homo, to on chyba nie jest?
— Nie, nie z pewnością! — odżegnał się Rodriguez. — Cóż to za pomysł! Po prostu się polubiliśmy, kiedy przez pewien czas dzieliliśmy wspólną celę.
— On też siedział? Ale masz fajnych kolegów.
— A tobie co do tego? Przecież sam też nie jesteś święty — niedawno porwałeś Sonyę.
— Dobrze wiesz, dlaczego! — odburknął Gera. — Wyjaśnij mi jeszcze jedno — z czego się tak idiotycznie śmiałeś? Twój znajomy mówił ci, że dziewucha chce ci odebrać dziecko, a ty zachowałeś się jak koń po wygranej w derbach.
— Ona nie jest dziewuchą — zwrócił mu uwagę wspólnik. — Kiedy o niej mówisz, mów z szacunkiem. A śmiałem się z jej głupoty.
— Z tobą naprawdę jest coś nie tak. — „Odmieniec” podrapał się po głowie. — Zastanawiam się, czy dobrze zrobiłem, że wmieszałem cię we wszystko. Co ona niby zrobiła takiego głupiego i dlaczego mam ją szanować, skoro potraktowała cię jak śmiecia? Słyszałeś, co mówiła na ślubie i tutaj. Co prawda potem, w samochodzie, krzyczała, że byłeś dla niej najważniejszą osobą i że Cię kochała, ale…
— Powiedziała, że mnie kocha? — spytał cicho Ricardo.
— Ba! Ona na nas wrzeszczała, że zrobiliśmy ci krzywdę! Myślała, że nie żyjesz!
— A jednak miałem rację. Bo wiesz, przez cały ten czas domyślałem się tylko, że Sonya wcale nie czuje do mnie nienawiści, że tylko jest wzburzona i nie może mi wybaczyć pewnych rzeczy. Dlatego śmiałem się do telefonu, bo przyszło mi coś do głowy — to, że ona nigdy, przenigdy nie spełni swojej groźby. Kiedy już urodzi, zniknie cała złość i cały żal i przyjdzie do mnie pokazać mi nasze dziecko. I nie drwiłem sobie z niej, broń Boże! Tylko z tego, jak bardzo się broni przed czymś, co jest nieuniknione. Przede mną. A ty właśnie mi wszystko potwierdziłeś.
— W takim razie jesteście nienormalni. Ona cię kocha, ale wrzeszczy, że nienawidzi i chce odebrać ci potomka. Ty dobrze wiesz, że wcale tak nie myśli, ale nie zrobisz nic, żeby zakończyć tą wojnę.
— Nie ma żadnej wojny, Sergio — powiedział Rodriguez, głosem tak zmęczonym, jakby przybyło mu z tysiąc lat. — Jest tylko miłość. Sonya nie ma prawa zabierać mi malutkiej istotki spod jej serca i nie pozwolę na to. Będę ojcem dla tego dziecka i nic nie zmieni mojej decyzji. Między innymi po to chcę dorwać Francisco — nie z zemsty, tylko by mój syn miał spokojną przyszłość. On nie może stać się kartą przetargową w walce z Velasquezem, nie mogę pozwolić, by „Conrado” kiedyś go porwał i szantażował mnie, albo Sonyę.
— Ale przecież moglibyście się pogodzić i działać wspólnie! Skoro cię kocha, na pewno by ci wybaczyła to, co robiłeś, kiedy byłeś nafaszerowany lekami!
— Ona nie może mi tego wybaczyć. I oby nigdy tak się nie stało. Wiesz, jestem trochę egoistą. Najpierw chcę załatwić sprawę z tym bydlakiem, który kiedyś był moim partnerem. Potem zaczekam do porodu mojego synka i wezmę go w ramiona. Przez pewien czas będę czuwał nad jego wychowaniem. Przez pewien czas… A kiedy już zobaczę, że jest dobrym człowiekiem, nie będę już na nic potrzebny. Będę mógł zrobić to, co powinienem już dawno — odejść z życia ich wszystkich. Niezależnie od tego, jak wiele mnie to będzie kosztowało.
Gera zamilkł na moment.
— Chwileczkę… — zrozumiał po chwili. — Czy to przez to nie zamierzasz niczego wyjaśniać tej dziewczynie?
— Tak. Bo chcę, by mnie znienawidziła, najmocniej, jak potrafi. Wtedy łatwiej jej będzie pogodzić się z tym, że...mnie już nie ma.
— A twoje dziecko? Jak ono się poczuje, kiedy je opuścisz? Faktycznie, jesteś egoistą, bo wybierasz najłatwiejszą drogę, ucieczki!
— To nie tak — Rodriguez wstał i podszedł do okna. — Po prostu… będzie wiedział, że jego ojciec...nie może już wrócić, on to zrozumie. W końcu będzie moim synem, prawda? — ostatnia część wypowiedzi była zduszona, jakby przytłumiły ją łzy.
— To dlaczego próbowałeś udowodnić Sonyi, że nie jest tak, jak ona mówi? Czemu dzisiaj starałeś się dać jej do zrozumienia, że nie wierzysz w jej słowa? Po co ją całowałeś, przecież gdyby ci odpowiedziała, to mogło zburzyć twój misterny plan!
— Bo nie mogłem się powstrzymać. Bo jestem idiotą. Bo przez moment uwierzyłem, że przed nami jest jakakolwiek szansa na wspólną przyszłość.
— Ty ją kochasz — bardziej stwierdził, niż zapytał chłopak. — Masz prawie pięćdziesiąt lat, skłonności do facetów, siedziałeś w więzieniu, kradłeś i żebrałeś, ale ją kochasz. I to tak mocno, że potrafisz się dla niej poświęcić do tego stopnia. Muszę iść jej to powiedzieć.
Rodriguez odwrócił się gwałtownie, a w oczach błyszczały mu łzy.
— Nigdzie nie pójdziesz! I nikomu nic nie powiesz, ani jej, ani mojej ciotce, jasne?! Tym bardziej, że nie masz racji, nie kocham Sonyi! Ja tylko… ja tylko oddałbym za nią życie… — dodał już szeptem.
Christian dusił się co jakiś czas, powoli, ale mocno. Nie pomagała nawet maska tlenowa, duszności na razie przechodziły same, ale zarówno Adrian, jak i lekarze wiedzieli, że długo to nie potrwa. Jeżeli nie przeprowadzi się operacji w ciągu kilku dni, chłopak umrze i to w bardzo bolesnych okolicznościach. Jedzenie, picie, cokolwiek, to były rzeczy, o których dawno zapomniał, nie wspominając już o zabawie, czy rozmowie z rówieśnikami.
Jednak w tej chwili Adrian zorientował się, że przyjaciel za wszelką cenę chce mu coś powiedzieć. Było to tak rozpaczliwe, że zdecydował się zdjąć na moment maskę z twarzy siedmiolatka i wysłuchać, co też ma on do powiedzenia.
— Sergio...Gdzie jest Gera?
— Nie wiem, bracie — odparł zduszonym głosem Adrian. — Nie znaleziono go od czasu naszej nieudanej próby napadu.
— Czyli radzi sobie… Wierzę w niego… On się zemści, chciałbym… tylko jeszcze raz go zobaczyć.
— Na co ci „Odmieniec”? To przecież my jesteśmy najlepszymi kumplami, zapomniałeś?
— Tak, ale on tyle wycierpiał...nie może się poddać teraz...nie może…
Kolejny atak, napad duszności zacisnął swoje zęby na płucach Christiana. Nie skończył tego, co miał zamiar dodać, musi czekać na następną okazję — o ile taka nadejdzie. A tak bardzo chciał przekazać pewną rzecz swojemu przyjacielowi…
Felipe Santa Maria istotnie wyszedł z domu — czy też baraku, jak nazywał nieszczęsny blok — się przejść, ale nogi zaniosły go jakoś same do swojej byłej rezydencji, gdzie wcześniej mieszkał z bratem. Ani mu przez myśl nie przeszło, że gdyby tak nie nienawidził Carlosa, nadal by tu przebywał, miałby Vivianę i Sonyę u boku i co najważniejsze — byłby bogaty. Zaczekał, aż zostanie wpuszczony, poprawił garnitur, bo odruchowo ubrał go, zanim opuścił mieszkanie, jakby przeczuwał, gdzie trafi — i za moment był już w środku.
Oczekując na przybycie gospodyń rozsiadł się wygodnie w fotelu — tym, który kiedyś należał do niego. Rozejrzał się wokoło i stwierdził z niesmakiem, że wszystko wygląda inaczej, zbyt pstrokato i po prostu brzydko. Na więcej rozważań czasu nie miał, bo nadeszła starsza Gambone, wyraźnie dając do zrozumienia, że życzy sobie pocałunku w rękę na powitanie. Uczynił to, ledwo muskając skórę wargami, bo jego umysł automatycznie przedstawił mu przed oczami obraz całowanej starej żaby.
— Co się stało, że tak szanowny gość wstąpił w nasze progi? — odezwała się Dolores, niezbyt udolnie ukrywając kpinę z obecnego stanu majątkowego przybysza.
— Przywiodła mnie tutaj pani sława, a przy okazji chęć rozmowy o czymś, co zainteresuje nas oboje — odparł, czując się co najmniej idiotycznie.
— Moja sława? — zdumiała się kobieta. — Jako kogo niby?
~ Boże, jak ona się wyraża! — skrytykował ją w myślach Felipe, a głośno zaś powiedział: — Jako najpiękniejszej matki równie pięknej dziewczyny.
— Dosyć, Santa Maria! — Gambone z miejsca skończyła z uprzejmościami. — Oboje wiemy, że nie o to chodzi, a na pewno nie przyszedł pan się tutaj zachwycać moją, czy Gracieli urodą. Co tak naprawdę pana tu sprowadza? — podkreśliła słowo „naprawdę”.
— Interesy. — Santa Maria rozparł się wygodnie w fotelu, czując się już panem sytuacji. — Przejdę od razu do rzeczy — jeżeli nie pomoże nam pani — to znaczy mnie i Andrei, odzyskać tego, co straciliśmy, a mianowicie tego domu i pieniędzy, doniesiemy niejakiemu Francisco, kto też wysłał kasetę z morderstwem Arochy na policję. Poza tym ośmieszymy panią w towarzystwie, opowiadając, że pomogła pani w ten sposób gejowi i bandycie.
— Nie ma pan żadnych dowodów — stwierdziła spokojnie kobieta.
— Nie muszę. Kuzynkowi to wystarczy, on wie, że to pani miała to nagranie, przecież sam je pani dał na przechowanie. A znając jego, najpierw zajmie się pani córką.
— Słuchaj pan, nie gróź mi, bo ja też potrafię…
— Co? — brat Carlosa wstał, podszedł do Dolores i nachylił się, mówiąc jej prosto w twarz. — Co potrafisz, stara wiedźmo? To my mamy układ z Velasquezem, nie ty. Jak tylko się dowie, co zrobiłaś i dlaczego — a przypominam ci, że będzie jeszcze bardziej zły, bo pomogłaś temu, kogo on nienawidzi — z pewnością zapomni o rodzinnych powiązaniach. Wybieraj — wpuszczasz nas do tego domu, żywisz, karmisz i wszystko, co nam się spodoba, albo znikasz z tego świata razem z twoją córeczką. Na odpowiedź masz jakieś… — Felipe spojrzał na zegarek. — Czterdzieści sekund.
Gabrielowi lekko zamieszało się w głowie. Oto najpierw słyszy zakręconą historię miłości połączonej z nienawiścią, potem dowiaduje się, że prawdopodobnie Sonya wcale nie gardziła Julio, ba, nawet bardzo go kochała i potrafiłaby wybaczyć taką zdradę, jakiej się dopuścił, a potem na koniec dostaje prosto w głowę stwierdzeniem, że dziewczyna zawdzięcza życie facetowi, który niedawno ją zgwałcił.
— Eeee… — pozwolił sobie na krótki komentarz. — Ten koleś jest księdzem, zgwałcił cię — będąc księdzem! Teraz spodziewasz się jego dziecka, którego nie chcesz się pozbyć, a on przy okazji gdzieś po drodze uratował ci życie, czy tak?
— Dokładnie. Jak widać, Ricardo jest zdecydowanie skomplikowaną postacią.
— Nie wątpię. Ale czy tylko dla mnie to brzmi jak science — fiction?
— Możesz mi nie wierzyć, ale powinieneś. Tym bardziej, że…
Miała jeszcze coś dodać, ale przeszkodził im dźwięk telefonu. Abarca, nadal pod wrażeniem całej historii, spojrzał na wyświetlacz i sam do siebie zawołał w umyśle „Ratunku!”. Dzwonił bowiem nie kto inny, a Daniel Ramirez. Według prawa Kościoła, szwagier jego rozmówczyni.
— Słucham? — wydukał do aparatu.
— Czemu masz głos jak kobieta? — zirytował się przyjaciel. — Wypiłeś za dużo, czy jak? Wiem, że byłeś na weselu, ale ty masz wykonać zadanie, a nie…
— Nadal tu jestem, ciociu! — ratował sytuację Gabriel. — Trochę się przeciągnęło, poznałem ciekawych ludzi i…
Daniel przez moment zaniemówił, potem odsunął telefon od siebie, spojrzał nań podejrzliwie, po czym wreszcie się domyślił i wrócił do rozmowy:
— Rozumiem, ta jędza jest gdzieś obok, tak? Mówiła coś ciekawego?
— Tu są bardzo mili goście! — zaprotestował Abarca. — Nie jest tak, jak się obawiałaś.
— Tylko mi nie mów, że Sonya przekonała cię do swoich racji i przestałeś mi pomagać w sprawie mojego brata! — uniósł się Ramirez.
— Nie, ale trochę się myliłaś. To naprawdę...eeeee… miłe spotkanie. Może nawet pomoże nam bardziej… zbliżyć się do ludzi.
— Co ty gadasz? — tego Daniel już nie pojął. A przecież przyjacielowi chodziło tylko o to, że jeśli Sonya nie kłamie, to mogłaby pomóc im w zemście na rodzicach Julio.
W międzyczasie Allisson miała dosyć nieobecności chłopaka, który zaczynał jej się podobać i podeszła do niego i do przyjaciółki.
— Z kim on tak rozmawia? — spytała Sonyę. — Jest wyraźnie zaaferowany. Mam nadzieję, że nie ma kochanki! — zażartowała dosyć niepewnie.
— Z ciotką — odpowiedziała jej niewinnie córka Gregorio.
— Z jaką ciotką? Przecież on nie ma żadnej ciotki, mówił mi kiedyś, że nie ma rodziny!
Obie spojrzały zdumione na Gabriela, który jednym uchem słuchał Ramireza, a drugim właśnie usłyszał dialog między dwoma dziewczynami i zrobiło mu się słabo.
Raul Monteverde długo dzwonił do drzwi, zły sam na siebie, że tu przyszedł. Czyżby nikogo nie było po drugiej stronie? W ogóle w jakim celu tutaj zawitał, przecież to mieszkanie kogoś, kto…
I tutaj skończył mu się czas na przemyślenia, ponieważ jednak ktoś tam był. Otworzono mu szeroko, widać było, że spodziewała się kogoś zupełnie innego.
— Czego tu szukasz? — nagle głos jej stwardniał, zamrugała oczami, by ukryć kotłujące się jeszcze w oczach nie do końca wypłakane łzy. — Sądziłam, że to Felipe.
— Andreo… — powiedział przybysz. — Musimy porozmawiać.
— Nie mamy o czym! Upokorzyłeś mnie przed całym miastem, uknułeś ten podły spisek razem z ojcem, nie dałeś mi wziąć ślubu z mężczyzną, który…
— Którego to wcale nie kochasz — uzupełnił Raul, wchodząc do środka obok nie oponującej gospodyni.
— To nie twoja sprawa! Skrzywdziłeś mnie tak potwornie, że mam ochotę cię zabić i jeszcze masz czelność tu przychodzić! Napawaj się teraz widokiem złamanej kobiety, napawaj! Możesz się cieszyć, bo zostałam sama, Carlos jest mężem Monici, jego brat wykombinował coś i sobie wyszedł, a ja...ja...nie mam nikogo! Nawet Juan mnie opuścił!
— To tylko twoja wina — stwierdził Raul spokojnie.
— Moją winą było to, że kochałam, ale dałam się potem oszukać, zmanipulować temu draniowi, Felipe!
— Zabawne — wyrzekł mężczyzna, bawiąc się figurką na jednym z mebli. — Nazywasz go podłym, a niedawno szłaś z nim do ołtarza.
— A co miałam zrobić? Umrzeć w koszu na śmieci, bo ty wymanewrowałeś mojego ojca przeciwko mnie?!
— To również mój tata, nie zapominaj o tym. A w przeciwieństwie do ciebie, ja go nie oszukałem. Gregorio jest jaki jest, ale swoje dzieci kocha.
— A myślał o nich, kiedy uprawiał sex z Velasquezem?
— Pudło, kochanie — zadrwił Raul. — Wiem o tej historii, ojciec wszystko mi wyjaśnił. Wybaczyłem mu już dawno, szczególnie po tym, jak mi pomógł cię zniszczyć. A żeby było śmieszniej, zamierzam nakłonić go do pewnej rzeczy, może się na to zgodzi. Kłopot tylko w tym, że trochę godzi to w jego interesy, ale co mi tam — może będzie miał akurat dobry humor.
— Niby do czego?!
— Do udzielenia pomocy takiemu jednemu facetowi, który chyba bardzo działa ci na nerwy. Jak brzmi jego nazwisko, bo zapomniałem? Ach, prawda, Rodriguez. Gość zasłużył na odrobinę szczęścia. Przy okazji pogadam z Sonyą, moją prawie siostrą. Bliższa mi zresztą ona, niż ty. Może nawet spróbuję połączyć ją z ukochanym, bo słyszałem, że nie idzie im najlepiej. A przecież oboje zostaną rodzicami, prawda? Szkoda by było, jakby ich dziecko było nieszczęśliwe, a ja ostatnio jestem bardzo wrażliwy, jeśli chodzi o sprawę dzieci. Pewna żmija zabiła mi jedno, wiesz?
— Nie zabiłam go! To ta dziwka Maribel spowodowała, że poroniłam!
— I tak ci nie wierzę — stwierdził spokojnie Monteverde. — To całkiem dobry pomysł — pomogę Sonyi, ona mi będzie za to wdzięczna, zdobędę miłość siostry, uszczęśliwię ojca, bo może i z nim się pogodzi...co ty na to?
— Wepchniesz ją w łapy mordercy!
— Ee, tam. Znam tą historię. Trochę wypaczoną przez ojca, ale mam też swój rozum. Poskładałem fakty i wiem, co jest grane. Oni się kochają. Jak szaleńcy. Może on ją inaczej, ale ona jego jak faceta. Ups! Posprzątasz tu, prawda? — spytał Raul tuż po tym, jak wypuścił — oczywiście specjalnie — jedyną w miarę wartościową rzecz w tym mieszkaniu — figurkę, którą cały czas się zajmował. — Poćwiczysz sobie przed pracą u nas w domu. Wiesz co, mam jeszcze jeden, maleńki zamysł — niech Sonya sprowadzi się do mnie do rezydencji i mieszka tam razem z Ricardo. Będziesz i jemu usługiwać, co ty na to? Tylko do ich dziecka się nie zbliżaj, bo jeszcze zrobisz mu krzywdę.
— Nie ma sprawy — wycedziła Andrea. — Będę mieć lepszą okazję, żeby podać truciznę temu zboczeńcowi.
— Jesteś nienormalna — odparł Raul. — Przyczepiłaś się do gościa, który nic ci przecież złego nie zrobił. Chyba, że po prostu jesteś nietolerancyjna.
— To od niego zaczęły się moje nieporozumienia z Carlosem! To przez tą znajomość jego córki Santa Maria wściekł się na mnie, kiedy chroniłam Sonyę przed popadnięciem w ogromne problemy!
— A jakie to niby w jakie problemy by popadła? W miłość? W przyjaźń? Fakt, ty nie wiesz, co to znaczy. Zdajesz sobie sprawę, że gdybyś siedziała cicho i pozwoliła się toczyć biegowi wydarzeń, miałabyś przy sobie swojego ukochanego mężczyznę, Sonya byłaby szczęśliwa i chyba tylko mój ojciec trochę by pomarudził? I oczywiście nie byłby zadowolony Francisco, ale za taką cenę mogłabyś mu zrobić przykrość… o ile i on ci się nie spodobał. Byłoby zabawne, gdybyś zakochała się w — jak to sama nazywasz — geju.
— Nie zakochałam się w nikim! — wrzasnęła, przypominając sobie ze wstydem, jak kiedyś planowała poderwać Velasqueza, by w razie czego mogła na niego liczyć. Pewnie miał wtedy świetną zabawę!
— To dlaczego pomagałaś mu dręczyć Sonyę? Wiesz, że on wysłał do niej MMS ze zdjęciem wydrapanego przez Ricardo jej imieniem? Drapał je na ścianie, pokrwawionymi palcami!
— Próbujesz mnie wzruszyć? A nie zauważyłeś jedno faktu? Skąd on miał jej numer? Może wcale nie była taka niewinna i znali się wcześniej?
— Tego nie wiem, spytaj mojej siostry. Jakie to zapewne, jest też i twoją, ale ty potraktowałaś ją jak najgorszego wroga.
— Od kiedy ty jej tak bronisz? Przerzuciłeś się na małolaty?
— A ty co, zazdrosna? — zadrwił on, biorąc do ręki kolejną rzeźbę.
— Zostaw te figurki! Masz na ich punkcie obsesję?
— Nie, nie mam, ale niszczę je tak samo, jak ty zniszczyłaś mi życie.
— Raulu, Raulu, dlaczego mi się wydaje, że wciąż mnie kochasz i dlatego tu przyszedłeś? — rzuciła nagle Andrea i przyssała się do jego warg, pewna, że w ten sposób przeciągnie go na swoją stronę. Przeliczyła się jednak, bo mężczyzna odepchnął ją z całej siły, aż upadła na łóżko.
— Dziwka — stwierdził zupełnie bez emocji. — Sądziłaś, że nadal coś do ciebie czuję, poza oczywiście pogardą? Nie będę już więcej tracił czasu, przypominam tylko o mojej i mojego ojca propozycji. Jeśli się nie zgodzisz, proponuję, żebyś już zaczęła trenować przeszukiwanie śmieci, najlepiej na resztkach tych zabawek. — Wskazał na smętne drobiny na dywanie. — Przyda ci się wprawa przed grzebaniem w koszach, tyle tylko, że tu nie ma smrodu. Nie licząc ciebie, oczywiście.
Za moment wyszedł nie zamykając za sobą drzwi.
— Kto dzwonił, najdroższy? — Monica wręcz przypłynęła do niego, przytulając się mocno.
— Andrea. — Carlos nie zamierzał okłamywać swojej żony, ani tym bardziej pozwolić, żeby ona kiedykolwiek oszukiwała jego. Nie wiedział, że już wpadł w jej matnię.
— I czego chciała? — pierś zafalowała, ale kobieta nie dała się wyprowadzić z równowagi. — Złożyć ci gratulacje?
— Nie, wręcz przeciwnie. Poinformować mnie, że nie wzięła ślubu z moim bratem, bo pojawił Raul i wszystko przerwał. A potem Felipe nie miał już ochoty na ceremonię, upili się razem i sobie gdzieś poszedł tuż po tym, jak odstawił Andreę do domu.
— Biedaczek. Pozbawił się takiej smacznej kolacji — kanapek z domieszką jadu swojej nowopoślubionej kochanki. I chcesz mi powiedzieć, że ośmieliła się przeszkodzić ci w świętowaniu, tylko po to, by się poskarżyć na narzeczonego?
— Nie. Odniosłem wrażenie, że chce mnie przekonać, żebym do niej wrócił.
— I co jej odpowiedziałeś? — Monica nadal nie dała się ponieść emocjom, ale miała ochotę krzyknąć w twarz mężowi: „Do rzeczy, debilu!”.
— Żeby dała nam spokój, bo jesteśmy małżeństwem i zerwałem z nią wszelaką znajomość. Ta kobieta nic mnie już nie obchodzi.
— Oby tak było, kochanie — rozpromieniła się ona. Nie zniosłabym, gdybyś miał romans.
— Nie bój się, nie będę miał. I mam nadzieję, że ty też.
Zanim zdążyła zareagować na niespodziewany tekst Santa Marii, w drzwiach ktoś się pojawił. Spojrzała na wejście i serce jej zamarło.
— Dzień dobry państwu! — przywitał się grzecznie siwy mężczyzna o bardzo eleganckiej postawie i takim samym ubraniu. Poczynił potem kilka kroków i przy okazji mówił: — Nazywam się Pablo Martinez i chciałbym wziąć udział w przyjęciu. Wiem, że nie zostałem zaproszony, ale ufam, że skoro panna młoda to moja dobra przyjaciółka — a nawet bardzo dobra — to nie będzie żadnych problemów. Prawda, kochanie? — pochylił się, podniósł zwisającą bezwładnie rękę zdrętwiałej ze strachu Monici i ucałował ją.
Wejście Pablo uratowało na pewien czas nieszczęsnego Gabriela, który skończył właśnie rozmowę z przyjacielem i miał już stawić czoło niebezpieczeństwom w postaci Sonyi i Allisson. Wszystkie oczy śledziły z zainteresowaniem to, co robił przybysz i co uczyni świeżo poślubiona żona Carlosa, bo widać było, że to spotkanie ją zaskoczyło.
Dlatego właśnie obie dziewczyny miały chwilę dla siebie. Allie spojrzała rozpaczliwie na koleżankę, szukając u niej pocieszenia.
— Nie rozumiem tego. Niby po co miałby mnie okłamywać? Ma jakieś dziwne powiązania i nie chciał mi o nich wspominać, czy też zmyśla teraz i dzwoni jego dziewczyna?
— Nie wiem — odpowiedziała jej cicho Sonya. — Musicie to sobie sami potem wyjaśnić.
Dopiero teraz córka Monici zauważyła, że z przyjaciółką dzieje się coś dziwnego, jest bardzo blada i trzyma się stołu.
— Dobrze się czujesz? — spytała zaniepokojona.
— Nienajlepiej. Chyba wypiłam za dużo alkoholu, ale tak bardzo pragnęłam zatopić w nim swój ból...Coś niedobrego dzieje się z dzieckiem.
— Wezwać lekarza?
— Będziemy musiały… Za nic sobie nie wybaczę, jeżeli coś stanie się mojemu maleństwu. To jedyna nić, która łączy mnie z Ricardo…
Rozdział 211
Kiedy przyjęcie przerwano, a Carlos wiernie czuwał przy boku swojej córki, starając się dodać jej otuchy, nim przyjedzie lekarz, przez umysł dziewczyny przelatywały tylko jedne myśli:
— Boże, błagam cię, nie pozwól, żeby to małe dziecko cierpiało w jakiś sposób przez moją głupotę! Wiem, że zrobiłam źle, być może to nawet kara za to, jak traktowałam Ricardo, ale zbyt ostra, zbyt ostra, Panie Boże! Nie powinnam pić tyle alkoholu i nigdy sobie nie wybaczę, jeżeli coś się stanie. Stworzenie, które trzymam pod sercem, jest jedynym, co łączy mnie z moim ukochanym. Tylko ono mi pozostało, tylko ono… i ta wielka miłość, którą czuję do Rodrigueza. Wiem, że nigdy nie będziemy razem, wiem, że nie dane nam będzie stworzyć rodziny, on przecież jest...przecież jest…
Zaczynało się jej kręcić w głowie, czuła się coraz gorzej.
— Tato… — szepnęła. — Jeżeli poronię, odszukaj go. Powiedz mu, proszę, że…
— Nie stracisz dziecka! — mimo woli Santa Maria podniósł głos. Był tak strasznie zdenerwowany, jak wtedy, kiedy rodziła się Sonya, a on myślał, że to jego potomek.
— Posłuchaj mnie… On musi wiedzieć, że wszystko co mówiłam, jest...jest…
Zemdlała, nie skończywszy zdania.
Obudziła się dopiero w szpitalu, jakiś czas później. Przez moment nie rozumiała, gdzie się znajduje, dopiero po kilku chwilach dotarło do niej, czym jest ten budynek. Spojrzała na brzuch i wyczuła, że coś jest nie tak. Był taki płaski, tak straszliwie płaski! A potem pojęła — Bóg jednak ją pokarał, stało się to, czego się najbardziej obawiała. Dziecko! Maleństwa już nie było!
Zaczęła krzyczeć, tak straszliwie krzyczeć i płakać, że słyszano ją chyba w całym Acapulco. Nie obchodziło jej to ani trochę, najważniejsze było to, co umarło, co odeszło wraz ze śmiercią dziecka. Teraz już naprawdę nic jej nie zostało, nie miała niczego, co przypominałoby jej najdroższego na świecie mężczyznę, odrzuciła go od siebie wierząc, że tak będzie lepiej, a teraz…
— Spokojnie, spokojnie! — rozległ się głos jednego z lekarzy, nie widziała nawet twarzy przez mgłę rozpaczy i łez. — Wszystko będzie dobrze, proszę się tylko uspokoić, stres może pani zaszkodzić.
— Pan nic nie rozumie! — wrzeszczała. — Ono umarło, nie żyje i to ja je zabiłam! Moje jedyne, moje kochane, moje…
— Cii, mówiłem, że nerwy mogą być szkodliwe. Szczególnie dla młodych matek — dorzucił z uśmiechem doktor.
— Jakich matek? — wyszlochała. — Ja już nie jestem matką!
— Ależ jest pani i to od dobrego kawałku czasu! Właśnie to usiłuję pani przekazać. Fakt, musieliśmy dokonać małego...nazwijmy to zabiegu, ale dziecku nic się nie stało. To wcześniak, jest słaby, ale sądzę, że da sobie radę.
— Wcześniak? Mam syna? — wyszeptała.
— Dokładnie. Za to panna obok wydaje się być całkiem silna, wydarła się na mnie od razu, jak tylko przyszła na świat.
— Słucham? Jaka panna? — Sonyi tym razem zakręciło się w głowie z zupełnie innego powodu.
— Ma pani dwójkę. Chłopczyka i dziewczynkę. Oboje urodzili się o wiele zbyt wcześnie, ale jeżeli im pomożemy, wszystko będzie dobrze. A teraz proszę odpoczywać, to jednak był dosyć spory wysiłek dla pani.
Doktor wyszedł, a ona opadła z powrotem na łóżko, tym razem z uśmiechem na ustach.
— Dwójka… Córka i syn...To nasze dzieci, kochanie...Musisz je zobaczyć, po prostu musisz...Mamy dwoje dzieci…
Nie byłaby sobą, gdyby potem, już w prawie półśnie, nie dodała:
— A co za tym idzie, podwójne zmienianie pieluch. Nie ma bata, musisz mi pomóc, panie Rodriguez.
Należy dodać, iż Graciela miała szczęście, że nic nie wiedziała o porodzie Sonyi. Inaczej mogłaby wpaść w panikę na tą wiadomość, rozumując, że jej termin jest bliższy, niż się wydaje, a ona nadal nie ma męża.
W międzyczasie Gabriel Abarca chodził w kółko, nie wiedząc, jak odezwać się do Allisson. Doskonale słyszał, iż wie ona, że coś jest nie w porządku i nie za bardzo miał pomysł, jak to wszystko wyjaśnić. W końcu się zdecydował, podszedł do siedzącej na korytarzu szpitala dziewczyny i powiedział:
— Allie...Może to nienajlepszy moment, bo martwisz się o swoją przyjaciółkę, ale…
— Ale co? Chcesz mi wmówić kolejne kłamstwo?
Chłopak przyklęknął przed nią i odparł:
— Nie chcę ci niczego wmawiać, a tym bardziej cię oszukiwać. Zależy mi na naszej znajomości i to naprawdę bardzo. Osoba, z którą rozmawiałem, nie jest moją rodziną, jednakże jest mi bliska. Obawiała się po prostu, że poznam kogoś i zostanę skrzywdzony tak samo, jak zrobiła to Diana.
Na samo wspomnienie tego imienia poczuł pieczenie bólu na języku.
— Diana? Kimże ona była? A może powinnam zapytać, kim jest? Gabrielu, nie jesteśmy parą i nie powinnam robić ci wymówek, ale spodziewałam się, że jesteś szczery. Pomyliłam się i rozumiem to. Dobrze, że teraz, a nie kiedy bym się w tobie na przykład zakochała.
— Czy możesz mi zaufać? Któregoś dnia przedstawię cię tej mojej znajomej i wtedy wszystko zrozumiesz.
— Ale ja nie chcę jej poznać, kimkolwiek nie jest, wolę pozostać w nieświadomości i tym samym dać sobie spokój z naszą znajomością. Nie wiem, może powinnam dać ci szansę, nie mam w tej chwili do tego głowy. Chcę tylko wiedzieć, jak się czuje Sonya.