„Magdusi!”
Ożenił się stary z młodą,
Krótko cieszył się pogodą,
A że Magdy urok kusił,
Umierając, szeptał: „Magdusi…”
Wszystko Magdzie się dostało,
Choć własnych dzieci nie mało
Miał, a było co rozdawać,
Słowem, nieciekawa sprawa.
Dzieci sprawę założyły,
Lekarz zaś zajrzał do żyły
Świętej pamięci zmarłego,
Aby zbadać ciało jego.
Nie zmyliła go golizna,
„We krwi jest silna trucizna!”.
We wsi całej aż zawrzało!
„Żeby tak bezcześcić ciało!
Piekła nie ma, o la Boga!”
I na wiochę spadła trwoga.
Sprawa szybko się rozniosła,
Z ust do ust do uszu posła,
A że ze wsi tej pochodził,
Chciał wyborcom swym dogodzić.
Więc wynajął detektywa,
Żeby zbadał, co ukrywał
Zmarły i jego rodzina.
Tu komedia się zaczyna.
Każdy obwinia każdego,
Winę spycha na bliźniego.
Tylko Madzia głośno płacze:
„Już go więcej nie zobaczę!
Jam niewinna, jak ta owca!
Przyszła pora na makowca!”
Wszyscy jedzą, głośno mlaszczą,
Tylko Madzia z pustą paszczą
Bacznie wszystkich obserwuje.
Kto nie je, temu serwuje,
Tak, by wszyscy spróbowali.
Zjedli. Nic ich nie ocali!
Każdy leży i się krztusi,
Bo zatruty mak ich dusi.
Komu ziemia? Kogo kusi?
Wszyscy szepczą: Mak dusi, mak dusi…
„W sejmie”
„Nikt nie widział takiej wrzawy!”
Głośno szczeka kundel wszawy.
Lew przydeptał jeżozwierza,
Z bólu ryknął: „W mordę jeża!”
Z boku śmieje się lisica:
„To nie łoś, tylko łosica!”,
W rogu za to polne myszy
Gromko krzyczą: „Chcemy ciszy!”
Hipopotam z nosorożcem
Przekonują wspólnie owcę,
Że najlepiej spytać osła,
Jego poza wszak wyniosła,
Lecz ten tylko się odgraża:
„Proszę przy mnie się wyrażać!”
Słowem, nie zagości zgoda,
Bo to trzoda, trzoda, trzoda!
„Czarna herbata”
Mój rudzielec aż czernieje,
Kiedy sobie ją popijam,
Na jej zapach noc wnet dnieje,
A od picia boli szyja.
Kocur bacznie mnie pilnuje,
Czarne fusy opłakuje.
Szary kot, który jest czarny,
Miauczy: „Los tych fusów marny.”
Siedzą obok dwa kocury
I pilnują mojej skóry.
Każdy łyk czarnej herbaty
Jest dla nich jak dźwięk armaty.
A nie znoszą tego huku.
Zaśmiewam się do rozpuku,
Moje koty, bez ogłady,
Rwą się do czarnej herbaty.
„Czas”
Nie ma dodo i mamuta,
Jakże smutna jest ta nuta!
Były sobie dinozaury,
Ale one też wymarły.
Nie ma nawet pomidora!
I na niego przyszła pora.
Cicho wszędzie, głucho wszędzie,
Tylko los nić naszą przędzie,
Gdzieś po cichu, po kryjomu,
A czas, nie mówiąc nikomu,
Skończył się i szuka domu.
Kto na nowo go zbuduje?
Po co ja się oszukuję?
Ktoś za mnie dokończy słowa,
Wszak historia już gotowa…
„Dla chłopca o suchych dłoniach”
Mokre było jego skronie,
Chłopiec ten miał suche dłonie
I choć serce mocno biło,
Wilgoci mu nie starczyło.
Skóra była niczym papier,
Wiecznie sucha, ciągle drapie się
I ciągle z bólu wzdycha.
Kto zawinił, czyja pycha?
Poszedł chłopiec do lekarza,
Ten mu jedną radę wskazał,
Mówiąc przy tym głosem dobrym,
„Trzymaj dłonie w czymś wilgotnym,
W czymś, co ciepłe jest i mokre,
Dla twej skóry bardzo dobre.
I jak znajdziesz, to nie wyjmuj,
Tylko życie swe afirmuj”.
„Bajka o dwóch siostrach.”
Kasia była niewzruszona.
Stała, niczym ogłuszona,
Choć wszystko dobrze słyszała,
Tak na prawdę udawała.
A rozmów odbyła wiele.
Od soboty po niedzielę,
Jak ratować fundamenty
I wspólnotę mieszkaniową,
Wszak widziała różne mendy,
Więc musiała ruszyć głową.
Młodsza siostra, Karolina,
Prężnie umysł swój wypina,
By dopomóc Katarzynie.
Ostro ruga dozorczynię,
Ale przy tym się uśmiecha,
A jej uśmiech szczerozłoty
Znika na widok idioty.
Kasia rzadziej się uśmiecha,
Ale w środku cała ryczy,
Chociaż nie usłyszysz echa,
Sarkazm swój trzyma na smyczy.
Obie cudne, obie młode,
Piękne, zgrabne i powabne,
Są jak słońce w niepogodę,
Siejąc przy tym samą zgodę.
Wszystkich zwodzi ich uroda,
O urodzie pisać szkoda!
Obie z nich to twarde laski,
Noszą cegłę zamiast podpaski!
Jeśli dręczyć chcesz wspólnotę,
Lub dziewczyny zmieszać z błotem,
Dobrze przemyśl swoje plany,
Bo zostaniesz wykiwany!
(W sposób mocno budowlany)
Jeśli w sprawach jesteś biegły,
Odpuść, bo spróbujesz cegły!
„Na urodziny”
Czy to wiosny słyszę dźwięki?
A może jesieni jęki?
Sówka w nocy pohukuje…
Karolina głos krwi czuje.
To uczucie jej nie znika,
Nie zaspokoisz prawnika!
Więc ujeżdża skurwysyna,
Krzycząc: „To nie moja wina!”
Lecz ku temu jest przyczyna,
Nowy rok życia zaczyna…
„Nasze ulubione programy telewizyjne”
Kiedy ranne wstają zorze,
A mój chłopak już nie może,
Sięgam ręką po pilota,
Drugą odgarniając kota.
W telewizji są programy,
Które chętnie oglądamy,
Zwłaszcza nasze ulubione:
„Rolnik bije cudzą żonę”,
„Politycy z zasadami”
Oraz „Tańczący z urnami”.
Telewizja nas czaruje,
Pokazując gołe chuje,
Kiedy któryś z nich zagości
W programie „Magia czułości!”.
Wnet podnosi się kurtyna,
Każdy kuśkę swą wypina,
Z miną: „To nie moja wina,
Że jestem takim idiotą,
Ale program ten to złoto”.
Ten, kto nie widział penisa,
Widzi, jak im członek zwisa.
Inny jest zadowolony,
Gdyż widzi nagie balony.
Każdy widz na tym coś zyska.
Radość i energia tryska!
Jeśli najdzie cię ochota,
Szybko weź w rękę pilota
I wygodnie usiądź sobie,
Ja w tym czasie wierszyk zrobię.
„Kakaowe Oko”
Tam, gdzieś w górach, hen wysoko,
Leży Kakaowe Oko.
Wąska wiedzie doń zaś ścieżka,
Wie o tym każdy koleżka,
Który dojść chce do jeziora,
Na wędrówkę przyszła pora…
Biorą wodę na języki,
Wartkie są górskie strumyki.
Łatwo zgubić się na szlaku,
Głównie to z powodu krzaków,
Które gęsto tam porosły,
Zgubi się nawet dorosły,
Poruszając się bez mapy,
Krzaki szlaku piekłem gapy.
Lubisz Kakaowe Oko?
Mierzyć musisz więc wysoko.
Nie bądź gapą, nie wierz w cuda,
Tylko wtedy ci się uda.
„Pilny uczeń”
Koniec semestru to czysty raj!
Mam same pały i w to mi graj!
Lubię, gdy otaczają mnie same laski,
Które nie gubią przy mnie podpaski.
W polsko-niemieckim żyję trójkącie,
W przyszłości znajdę pracę w zarządzie.
Nic się nie uczę, osiągam skraj,
bo przecież wiem, że „Arbeit macht frei!”
„W programie Szał Ciał!”
Nic nie lepsze od przygody,
Wie o tym niejeden młody,
A nie czekał do wesela,
Ten, kto dmuchał przyjaciela.
A Luiza nie jest z waty,
Toć to człowiek jest kumaty,
Gdy jej kot zamiauczał: Miau!
Zgłosiła się do „Szału Ciał”.
Mądra była mina kota,
Chociaż czasem to niecnota,
Więc pogonił Pańcię z sofy,
By ruszyła z nim na łowy.
Światła, cisza, w górę kurtyna,
Bo tu program się zaczyna.
Luiza wybierać będzie!
Telewizja działa wszędzie…
Każdy Polak, duży, mały,
Śledzi wzrokiem męskie pały,
Zaś Luiza, tam, gdzie bramka,
Trzyma się swojego wianka.
Wzrokiem więc dokumentuje,
myśląc: „Całkiem niezłe chuje!
Ten to każdą zadowoli,
Od patrzenia oko boli!
Jak go wezmę, to będzie au!
Uderzenie i szał ciał!
Lecz im nie dam znać po sobie,
Kilka trudnych pytań zrobię,
Żeby nie zgadły Polaczki,
Że się słucham swej łechtaczki.
Oto pierwsze me pytanie,
Z pierwszej bramki mości Panie,
Wolisz seks ponad ruchanie?
Czy też ruchasz, a potem sex,
Zanim się pojawi kleks?”
Facet myśli. Postękuje.
Odpowiedzi wypatruje,
ale ta dziś nie nadchodzi.
Biedak z programu odchodzi.
Jeszcze są dwaj uczestnicy,
A Luiza głośno krzyczy:
„Bo do tanga trzeba dwojga,
Chyba zrucham was obojga!
Poprawię się! Obu was zrucham!
Tylko najpierw nos wydmucham.”
Na swe słowa się wzruszyła,
Aż jej żyła wyskoczyła.
Wraca z nimi więc do domu,
Nie mówiąc w bloku nikomu,
Że dziś sama ugotuje,
a na deser są dwa chuje.
Tylko kot zamiauczał: „Miau”!
Wiedząc, że są z Szału Ciał.
„Kawa o poranku”
O poranku los niemrawy,
Zanim dotkną usta kawy,
A pobudki nie doczeka,
Ten, kto pije ją bez mleka.
Ledwiem wyszedł spod prysznica,
A tu podła prawda kica.
Tam, gdzie zwykle się ugina
Jak lód od stópek pingwina,
Szafka, w której trzymam kawę,
Nie ma nic! Popijaj trawę!
Trawę, to znaczy herbatę,
Tak jak kocham swego tatę,
Wolałbym wszak kawy się napić,
By poranka pustkę zabić!
„Co ja zrobię!” Wykrzykuję.
„Chyba mdleję, nic nie czuję!”
Nogi mam całkiem jak z waty!
Umysł dosyć niekumaty,
A za kwadrans uczeń dzwoni,
Ucznia myśli nie dogoni,
Bo gdy kofeiny brak,
Myślenie działa na wspak.
Myślę, myślę i nie wierzę.
Zupełnie jak w klatce zwierzę,
Niczym świnia u koryta,
W myślach kofeinę chwytam!
Niczym niedźwiedź do pasieki,
Z trudem unoszę powieki
By się zdobyć na myślenie,
Jak pokonać takie brzemię?
Nagle w głowie myśl zakwita,
Sąsiadka kawą przywita,
Bo to dobra jest kobita,
Piękna, zgrabna i powabna,
Bez humorów i bez sadła,
Ona kawą poczęstuje,
Może w czółko pocałuje
I ten dzień pięknym uczyni,
Choć mam w talii obwód dyni.
„Do mięsa!”
Kocham mięso, proszę Pani.
Warzywa, to towar tani!
Ja do niego się nie zniżę!
Mówiąc to, skrzydełko liżę.
Ten ma psa, a tamta kota,
Znowu naszła mnie ochota,
Ślinka cieknie, że aż kwiczę,
To kanały przyrodnicze!
Tu bawoły, tam jelenie!
Mięsko zdrowe, że marzenie!
Nagle hipopotam czmycha,
Widzę jego zad: Ach! Pycha!
Zrobiłbym z niego kiełbasę,
Jestem pewien, pierwszą klasę!
Bo to taka duża locha,
Nad jej losem nie zaszlocham.
Zjadłbym nawet nosorożca,
Bo to afrykańska owca,
Która z ciepła wyleniała,
Jadła i nabrała ciała,
A ja kocham pełne kształty,
Kiedy zad w górę zadarty,
Gdy odstają rączo boczki,
A nóżki, niczym obłoczki.
Każde zwierzę bym utuczył,
Zdrowej diety je nauczył!
Ja po prostu nie pojmuję,
Gdy mięso z blachy wyjmuję,
Czemu krzyczą już od rana:
„Nasz wróg — trzoda hodowlana!”
To że krowa puści bąka,
Gdy ten błąka się po łąkach,
A ci mordę drą: „Wywołane
tym są gazy cieplarniane!”
Krowa, świnia, jeden pies,
Każdy pierdzi, nawet bies!
Żeby tak krzywdzić zwierzęta!
Ja szanuję je na święta:
Czyszczę, myję i masuję,
Kroję, miażdżę lub gotuję,
Tłukę, tnę, czasem ugniatam,
Z każdym mięsem się zabratam!
Nikt nie ma tyle miłości
Do mięsa, ja aż do kości!
Gdy jakieś zwierzę wymiera,
Ja na grilla wnet spozieram.
Oby długo nie cierpiało,
Empatia ogarnia me ciało.
Szybko sięgam po przyprawy,
W gotowaniu jestem wprawy,
U mnie nic się nie zmarnuje,
Nawet szczur dobrze smakuje.
„Pożegnanie”
Chociaż mi to obiecałeś,
Ze mną się nie pożegnałeś,
Pozwól więc że ja to zrobię,
Moczymordo, gnido, żłobie.
Różne bajki mi bajałeś,
O tym, jaki biznes robisz,
Jednak tylko w gacie srałeś,
Kiedy przyszedł miesiąc nowy,
Bo rachunki cię goniły,
A ty groszem nie śmierdziałeś,
Nie lej wódy do swej żyły,
Całe życie już przespałeś.
Kończąc owe pożegnanie,
Powiem tyle na rozstanie,
Nie zapomnij swoich pudeł,
Niech zło wraca do swych źródeł!
„Rekruterka”
Bo gdy online pusta chata,
Życie ratuje Renata,
Matka córkom, córa świata,
Wiedzą kandydatów zgniata.
Biedni, lecz choć ledwo żywi,
Uśmiech twarze ich wykrzywił,
Nie radości, lecz grymasu.
„Nie znoszę takich kutasów”
W myślach powtarza Renata,
Która wnet łapie za gnata,
Po czym strzela, strzela, strzela!