E-book
7.35
drukowana A5
35.66
Poetyckie abstrakcje

Bezpłatny fragment - Poetyckie abstrakcje


Objętość:
166 str.
ISBN:
978-83-8324-728-1
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 35.66

nie było i nie będzie

cię wcale

nigdy


wpatrzony w zegary

z melancholią potykasz się o te wszystkie kamienie

rzucane nań bezustannie

krzyczysz w tłumie

i milczysz w otchłani


zachłanny chwil

niecierpliwy


taki jesteś

ni z prochu

ni ze słowa

niewidzialny

nieważny

acz człowiek!

nie było i nie bedzie

cię wcale

jesteś tylko teraz

ni wcześniej

ni póżniej


marność nad marnościami

acz człowiek!

jesteś

i to wystarczy

moglibyśmy być arcyludźmi

gdybyśmy byli choć trochę ludźmi


moglibyśmy być tacy arcy


stajemy się coraz bardziej stalowi

nawet złoci

jednak ciągle nie arcy

jednak ciagle tacy mali


nigdy nie staniesz ponad samego siebie

nawet jeśli pędzisz bezustannie w górę

nad światem całym możesz już rozpościerać wzrok

nad sobą nigdy nie będziesz mógł

choć wydaje Ci się że jesteś tak wysoko


siebie nie prześcigniesz

sobie nawet nie dorównasz


nadświatowi już jesteśmy

nadludzcy nigdy nie będziemy


może kiedyś staniemy się trochę tylko arcy

trochę tylko dziełem


arcydziełem


nas samych

człowiek arcydziełem człowieka

babiloński król

układa podłogi na prowincji świata


bo jedwabne szlaki

wplecione w umysły

powoli wypala czas


a on się przechadza po niech

jakby czasu nie znał


gdyby chciał złote stawiałby mury

a pałace jego pachniałyby prochem


a jemu kwitną ogrody

pod stopami


a on się przechadza po nich

jakby piękna nie znał


unosi się mu wieża

i dosięga słońca

które czasem zatrzymuje się na chwilkę by wysłuchać jego modlitw


a on przechadza się obok

jakby słońca nie znał


on

babiloński król

przechadza się wśród nas

jakby nas nie znał


a zna nas jak nikt

i kładzie przed nami swoją koronę

babilońską koroną

gorliwie dąży

batalia

tych wszystkich mówców ostatniego wieku


kości mi trzeszczą w twarzy

ze złości

a spod powłok

odłamują się ości


rozżalony czas podmywa

gorzkie skały

powoli powoli

dopóki już nic nie zostanie


a oni nadal mówią i mówią

białe margaretki

niczym skąpane w mleku


płyną

pachną


mistyczny poranek

kwiecisty

mleczny


kocha lubi szanuje

płynę

pachnę

boje się że to co znam

i to co mam

że skończy się inaczej

nie po mojej myśli

a moja myśl jest prosta

czasem hojna

czasem bardzo kolorowa


moja myśl też się boi

że kiedyś ktoś ją skończy inaczej


boję się że to co widzę

to tylko fizyka

która też się skończy

tylko tak bardziej kosmicznie


choć o tym wiem tyle lat

boję się że skończę o pustych rękach

cokolwiek znam i mam

skończy się w nic

i ręce moje i myśli moje

cały mój kosmos

i choć czasem ja sama wydaję mi się inaczej

skończę się dokładnie tak samo

i tego się boję

pierwszy ból to tylko ból który boli

Każdy kolejny zmienia

Ból który niszczy to ten ostatni — dla wielu najpiękniejszy

Boli mnie bezsilność

dotyka moich dłoni

i rozkłada mi ręce


boli mnie głęboko

prawie tak jak boli mnie życie


myślę więc że to jedność

że życie równe jest bezsilności

a bezsilność życiu


boli mnie życie

i zrobić nic nie mogę


wpatrzona w szybę autobusu

zamykam ręce

i chowam się pod płaszczem


obolała

bezsilna

żywa

byle gdzie

i byle jak


byle tylko tak

jak za dawnych lat


byle z kim

i byle co


byle jeszcze raz

jak za dawnych lat


byle tylko tam

i tak jak wtedy

byle tylko z nim

i właśnie to


byle tylko ja

mogłbym ostatni raz

być sobie

byle jak

na kilka nowych lat

niekoniecznie jak za dawnych

byle być

jeszcze raz

byłeś tu

dotykam tej obecności

jeszcze ciepłej


spałeś tu

dotykam tych snów

jeszcze lotnych


kochałeś tu

dotykam tej miłości

jeszcze bolesnej


taki mi wystarczysz

niewidzialny

jak dobrze byłoby wiedzieć że

czegoś na tym świecie zabraknie

kiedy i mnie zabraknie


Nie proszę o łzy

O myśl jedną proszę

Jedno westchnienie chociaż


Smutek to zbyt wiele

Byle tylko stać się komuś

lub czemuś

drobną pustką

Krótką pustą chwilą chociaż

Nie smutną

bo smutek jest zbyt cenny

do tej pory tylko cię przeczuwałam

gdzieś kątem oka

kątem serca

chcący niechący


nie pozwalają ci na mnie

nie dotykać

nie patrzeć


pewnego dnia jednak

oparłeś się wszystkiemu

i mnie dotknąłeś


ucałowałeś moje czoło

i spojrzałeś na mnie

chcący niechcący


ucałowałeś mi też dłoń

i szyję

i pierś


od tej pory będę Cię czuła

inaczej

choć nie pozwalają


od tej pory będziemy sobie

na siebie patrzeć

choć nie pozwalają


sumienia żale!

bo wielkie namiętności

są skrywane na skraju sumienia

nawet w najlepszych domach

chcący niechcący

na drogach północy

znaleźli ciało

pospolite

jak każdego z nas


urodzajna podła kraina

rodzi na drogach

ludzi


ma otwarte oko na strach

na pożegnanie

ma jeszcze parę słów

do powiedzenia

ma kilka spraw i dzieci

niedokończonych


z dwoma dokumentami

barwy czerwonej

jak wino sprzed wczorajszej

kolacji

smacznego Boże!

oto baranek spod kół

mokry beton

coraz głębiej i głębiej


mokry asfalt

coraz dalej i dalej


pachnie

coraz ładniej i ładniej


Mokry policzek

coraz smutniej i smutniej


mokre wargi

coraz czerwieńsze i czerwieńsze


płaczę

coraz bardziej i bardziej

czarny anioł

rozkłada skrzydła przede mną

rozmawia

wspiera

ale namawia do złego


czarny anioł

zbiera plony mojego zła

milczy

odchodzi

ale nie dziękuje


zostawił nadzieję

nadzieja zakwitnie

czarnym skrzydłem

czarnym bzem

ale za oknem

o metalowych zasłonach

czarownica szalona

z tego miasta


straszy innością

i byciem

szaleje z miłości

do diabła


wariatka zaczarowana

z tego domu niedaleko


powtarza kilka słów

przed snem

nie zasypia


połyka coś nad ranem

coś ludzkiego

może to łzy


i umiera z szaleństwa

w naszym mieście

w domu niedaleko

odmierzam czas

od siebie do końca


rozliczam czas

od początku do dziś


czas upaja się cierpliwością

bawi się pośpiechem


historia to jedynie poczucie czasu

wobec beznamiętnej wieczności


ciebie nadal nie ma

z tobą przestanę odliczać historię

Czy wolałbyś być drzewem

czy tylko gałązką kruchą

matką czy tylko piersią


czy wolałbyś być

historią wielką i się skończyć

czy dniem dzisiejszym i niewiadomą


czy wolałbyś być

fantazją nieskończoną i marzyć

czy rzeczywistością skończoną i żyć


czy wolałbyś być i umrzeć na miłość najpiękniejszą

czy na daleką starość miłości nie znając


czy wolałbyś być tak na wszelką prawdę?

czytam ci po polsku

choć nie rozumiesz

słyszysz ton

w którym oddaje ci wszystko


to miejsce pod lasem

z jagodami i grzybami

gdzie jest mój dom

odczytam ci

i ten zapach z kuchni


czytam ci z uśmiecham

o tym jak pięknie tam

za wieloma granicami

gdzie bywam co noc

pod drzewem akacjowym


to miejsce pod oknem

z bratkami i piaskownicą

gdzie rosło to polskie serce

odczytam ci

i głos który wołał na obiad


czytam ci ze łzami

o tym jak pięknie tam

za wieloma godzinami

gdzie bywam już nie co noc

pod drzewem kasztanowym


czytam ci po polsku

o tym jak boli

nie chce byś rozumiał

bo i ciebie zaboli

pieszczotliwe dachy

nade mną

pachnę kolejnym wiatrem


ocieram się o ruiny

jeszcze żywych

rumieńców


dachy milkną

nade mną

pewnie niebawem odejdą


zerkam na coś pytająco

nie odpowiadasz


nade mną już tylko czyste niebo

spotkałam diabła

na talerzu

na ulicy


mówił coś

kłamał


odwiedzi mnie nocą


jutro przyjdzie znów

przybierze twoją twarz

do zobaczenia

włóczykiju z kanapy

kocie z fotela

i przyjacielu z książki


do zobaczenia melancholii z wiersza

i z wszystkich różnic

z marzeń

z jesieni


do zobaczenia tym brązowym butom

różowemu rowerowi

tej wyjątkowej kawie z mlekiem


zamykam tę moją chałupę

i idę

idę na brzeg


do zobaczenia po drugiej stronie brzegu

dojrzałe owoce

zrywam ze stóp

nie mogąc już tańczyć


zalewam kawą chińską rzecz porcelanową

i Herberta w mundurze i w miękkiej okładce


przekwitam


połykam zgryzotę

i wszystkie inne złości i zazdrości

bo splunąć już

nie mam sił

kiedyś

stojąc przy drzwiach

nasłuchując by usłyszeć kroki

na wyciągnięcie dłoni

zatrzymywał się czas

z miłości


dziś

chodzę cicho na palcach

by nie obudzić strachu

że przy tym stole tam w głębi

znów trzeba będzie nam rozmawiać


jak dawniej

za wyciągnięciem dłoni

dotyk przez kołysanie

słowa przez udawanie


podobno tak łatwiej żyć


odbija się wieczorne światło od kryształu

rankiem zgaśnie

razem z prawdą


miłość przez umieranie

naszymi fotografiami podkładam stół

bo chwieje się nieustannie


ręcznikiem co był do twarzy

twojej twarzy

wycieram podłogę


dlatego że


rozwodzę się z Tobą

gałązka migdałowa

Dygoce na wietrze

Prawie niewidzialnie


Przypomina mi o poezji

Poezji starszej niż ten migdał

Starszej niż ja i ty


Ta gałąż i ten kamień

też powstały z prochu i wiatru

Zupełnie jak ja i ty


Migdałowiec zmieni się w kwiat i owoc

My zmienimy się w poezję

Równie gorzką


Tylko wiatr pozostaje taki sam

Zupełnie niewidzialnie

gdyby prawda

naprawdę

miała oczy

nie chciałabym w nie spojrzeć

bo


pochowałabym gdzieś wszystkie

moje twarze

i stałabym się

taka jakby prawdziwsza


sumienie już nie uciekałoby

za zakręty

a chusteczki już nie łzawiłyby czarno


tak byłoby prościej

tak byłoby przestrzenniej

ale


byłoby tak gorzko

i nago

a ja tak uwielbiam maski!

gdybym miała drzewo

miałoby ono imię

twoje imię


miałoby ono korę grubą i twardą jak kamień

a pod nią złotą żywicę gorącą niczym lawa


pachniałoby jaśminem

lecz kwitłoby wiśnią


przytulałabym się do niego rankiem

a wieczorem podlewałabym się łzami


i rosłoby pięknie

hotel spod drzew

i jego biała róża nad drzwiami

której woń

napełnia mi usta


jak on


to pustelnia westchnień

gdzie chowamy się

przed światem


zamieniając w wino krew

I gdzieś tam za horyzontem

jest miłość

mała taka

niezgrabna

niepozorna

mogłaby przypłynąć do mnie albo przyfrunąć

ale głupia jest i nie wie

i głucha jest i nie słyszy jak ją wołam…


może jest gdzieś w mieście

może w bibliotece

może stoi na moście

albo pije kawę

czeka na autobus albo śpi


i gdzieś tam za horyzontem

zapatrzona jest na kwiaty

albo inne piękności

mogłaby przypłynąc do mnie

i na mnie spojrzeć


może jutro

może za kolejnym horyzontem

dwa razy zamieszam kawę

dwa razy przekręcę klucz

dwa razy wrócę się po coś

dwa razy zastanowię się zanim coś zrobię


dwa razy wyjdę za mąż


trzy schody w dół

trzy złote za bilet

trzy błędy

trzy razy powtarzam Ci żebyś zrozumiał


trzy razy zajdę w ciąże


cztery butelki wódki

cztery twoje znajome

cztery kłamstwa

cztery samotne niedziele


cztery razy odejdę


wszystko przeliczone

a tylko jedno pytanie

ile jeszcze?

iluzją zatrzasnę

drzwi


płaczą dłonie

na wietrze

w zapachu


odrobina mniej

obecności wobec ciebie


znaczące wspomnienie

kocham cię jak impresjonizm

za nowe spojrzenie na światło

i za niewyraźny kształt nieba

oraz za fantazyjne barwy, które nigdy nie komponują się z czernią


jesteś mi sztuką

którą niewielu rozumie

choć ja wolałabym żebyś był mi tylko płótnem

ograniczonym tłem

obitym w drewniane ramy


płótnem do wypełnienia

jak dobrze byłoby wiedzieć

że czegoś na tym świecie zabraknie

Kiedy i mnie zabraknie

że będzie czegoś mniej

Na ulicy

W domu

Wokół

Świata nie ubędzie

Ludzi też nie

Czegoś niech zabraknie!

Czegoś małego, niestotnego

Czegoś po czym można westchnąć

lub chwilę się zamyśleć kiedy nagle zniknie


Świata nie ubędzie

Ludzi nadal będzie dużo

Wszystko wokół nadal będzie się krecić

Ale jak dobrze byłoby wiedzieć


Byleby nie za późno

jak zbity pies

co strach zwija pod siebie

i skamle

bywam pokorna


niedziela


czekam na ukojenie

co dwojgiem oczu patrzy

bez sensu

bo sensu mi nie trzeba


poniedziałek


jak skalne zbocze

co zimą przybiera biały kołnierz

i latem łamie blaskiem niebo

bywam zmienna


styczeń


wciąż czekam

jaka jestem dziś

już nie będę jutro

zapamiętaj więc jak najwięcej mnie

mnie dzisiejszej

utkanej jeszcze z wczoraj

zapamiętanej przez sen

rozprutej nowym dniem


jaka jestem znów

nowa czy powtórzona

skrywana czy odkryta

kochana czy nie

jaka będę przy kimś

oddana czy sama


zapamiętaj mnie z teraz

jęczącej na kolanach

jutro będę biec dziką plażą

przez sen

zapamiętany lub nie


jesienny wieczór

w bursztynowym uścisku

mijam

kasztanowy szelest jest nutą tej nocy

schnę i opadam


mijasz


w złocieniach brązu

jaśnieją październikowe kapelusze

szukam siebie skryta pod jednym z nich


skąpani we mgle

minęliśmy się

jesiennie

deszczowo

ta sama jesień już nie wróci

jeśli najpiękniejsza poezja rodzi się z bólu

to Ty urodziłeś się w każdym moim słowie


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 35.66