KLEPTOMANIA
Czas
Nie mam pończochy:
grosz do grosza
systematyczność zaprzecza mojej naturze
w życiu poruszam się
jak śniegowy płatek
jestem kleptomanką chwil
zdziwień i zachwyceń
czasem przeglądam je
w lustrze
zagracam tym wszystkim
nieistotnym i nieważnym
moje chwilowe istnienie
właściwie
nic się od tego nie zmieniam
tylko
skąd przy oku
ta kurza łapka
Jestem
Boli mnie cały świat
ze szczęścia
Boli mnie cały świat
z rozpaczy
Łzy mają gorzki smak
Nie płaczę
***
Wyszłaś z tą swoją nadzieją i wiarą
które miały ci wystarczyć na długie lata.
Skąd wracasz
z niewidzialnym garbem na ramionach,
niepewna i przelękniona?
I mówisz takie dziwne słowa:
nie umiem zmienić gliny,
z której jestem ulepiona.
Nie umiem
i znowu muszę udawać,
że żyję.
Modlitwa polna
Świątku przydrożny
najfrasobliwszy z frasobliwych
odkryty przy zapomnianym polnym trakcie
spraw
bym nigdy nie przeszła mimo
i nie była pominięta
by dotknął mnie
palec Boży hojnie darzący
kroplami piołunu i soli…
…bym odeszła
z tęsknotą
Jesienią
I jakoś mnie ubywa
z każdym dniem
Oddechu coraz mniej
uśmiechu coraz mniej
i śpiewu coraz mniej
kochania coraz mniej
Tylko coraz więcej
czasu
Goździki
Wy chyba jesteście
anioły wygnane z nieba.
Bo i kolor nie ten
i pióra — nieuładzone jakieś,
frywolnie i beztrosko poszarpane.
I chociaż tutaj nie jest
wam tak źle
czasem wspominając niebo
wasze wysmukłe nogi
uginacie w kolanach.
Życie nasze
Z tyloma rzeczami trzeba się godzić
tyle odżałować marzeń
po tylu wzlotach upaść
tylu słowom kłamliwym przytaknąć
wysłuchać tylu prawd fałszywych
tyle ukłonów nagrodzić brawami
do obrzęku dłoni
W końcu
pozostaje pobłażliwy uśmiech
spokojne zdziwienie
że ktoś jeszcze próbuje
walczyć
***
Zmęczona jestem
powinnością moją
i wszechogarniającym zniechęceniem
tysiącem słów znaczących
i bez znaczenia
tysiącem wymownych spojrzeń
przemilczeń i uśmiechów
decydującymi posunięciami
biernym oczekiwaniem
śmiertelnie
i nie mogę siebie przekonać
że to może być wspaniałe:
nic nie czuć
odkładam zagładę świata
na kolejny dzień
***
Mój skrzydlaty anioł stróż
jest przerażony
nie jestem taka święta
by ocalić jego dobre imię
on — świętoszek
boi się upadku
uzbroiłam go
w bujną grzywę
niecierpliwie drgające chrapy
które rozdyma gdy wieje wiatr
no i te cztery podkute kopyta
którymi mocno stąpa po ziemi
wierzy jednak że mnie ocali —