E-book
29.4
drukowana A5
55.14
Po prostu Zoya

Bezpłatny fragment - Po prostu Zoya


Objętość:
291 str.
ISBN:
978-83-8273-843-8
E-book
za 29.4
drukowana A5
za 55.14

CZAROWNICA Z HIGH SCHOOL

Prolog

Wyobraź sobie koleżankę z klasy, której nikt nie bierze na poważnie. To ta, co śpi na wszystkich lekcjach w ostatniej ławce z kapturem na głowie, ze słuchawkami w uszach. To ta, która odburknie niemiło nauczycielowi, żeby się pierdolił, gdy dostanie kolejne upomnienie. Trzymasz się z daleka, bo mama mówiła ci, że takie osoby to nic dobrego i prędzej, niż później skończy na dnie, a przecież ty tego nie chcesz. Mama mówiła ci, żeby pilnie się uczyć, a ona ma w nosie potęgi i Mickiewicza, chociaż nie jest głupia. Trochę cię fascynuje, bo przecież też chciałoby się czasem być ponad tym wszystkim, być wolnym duchem i mieć w dupie zasady (choć to utarty i nudny frazes). Niektórzy się z niej śmieją i po latach określają mianem alternatywki, która miała za dużo w nosie i nie potrafiła tego docenić.

Ale ty patrzysz na to inaczej. Czujesz, że jeszcze przed trzydziestką ona przeżyje więcej niż ty przez całe swoje istnienie. Zazdrościsz? Przyznaj, że tak. Wiem o tym.

I gdy ona drzemie, a ty robisz notatki z kwasów, nerwowo zerkając przez ramię w jej kierunku, myślisz sobie „Kurczę, czy to zwykła bezczelność, czy ona naprawdę ma to wszystko gdzieś?”.

I gdy ona pali fajkę za żywopłotem pod szkołą, ty suniesz spojrzeniem za okno, bo dym jest zbyt widoczny.

Pomiędzy kolejnymi zaciągnięciami spisujesz ją na straty — jak reszta klasy, nauczycieli i w sumie cała szkoła.

A taka jest po prostu Zoya.


Myślę, że tamto lato wiele zmieniło w moim życiu.

Właśnie skończyłam gimnazjum, ze średnimi ocenami, dostałam się do najlepszego liceum w mieście. Nie mogło być inaczej, skoro mój ojciec finansuje znaczną część jej budżetu, spełniając sen o amerykańskim high school w Polsce.

Uznacie to za śmieszne, ale przecież tak właśnie było. Wielki gmach, cała paleta zajęć pozalekcyjnych do wyboru, drużyny sportowe, stypendia, a nawet szafki, które będą rzadko wykorzystywane, bo zawalą nas pracami domowymi i będziemy targać podręczniki do domu. Wiedziałam, że będę na celowniku, bo doskonale wiedzieli, że Brunon Staszewski to mój ojciec. Poza tym, kilka lat wcześniej, szkołę skończył mój brat — Joachim, zostawiając po sobie idealne wrażenie w postaci wzorowych ocen i nienagannego zachowania. No cóż, najwidoczniej skończę tę dobrą passę i to w pierwszy dzień. Będę tą, która wiecznie każdego rozczarowuje, będą mieli mnie po dziurki w nosie i będą błagać, bym już była w ostatniej klasie.

Nie miałam zamiaru ukrywać swojego temperamentu. Oczywiście, że splamię tym honor naszej rodziny, ale przecież nie mogę za to odpowiadać. I tak wszyscy spisali mnie na straty, więc po co się ograniczać?

Pogrążona w swoim świecie, rozmyślając o swojej wątłej przyszłości, poczułam jak zderzam się z czymś niesamowicie przyjemnym. Wow, kaszmir. Nieźle. Podniosłam głowę. Nigdy nie widziałam faceta, który nosiłby taki garnitur i to w środku czerwca. Uprzędzony z gęstych włókien, w ciemnym kolorze.

Patrzyłam na niego o sekundę za długo.

Gdybym tylko odwróciła głowę, po miesiącu nadal byłabym dziewicą. No ale cóż, powiedzmy, że mam słabość do przystojnych facetów. Tych starszych w szczególności.

Chyba był zdezorientowany. Nie wiedział, co zrobić. Też bym nie widziała, gdyby wlazła we mnie dziewczynka z różowymi pasmami, upiętymi pokracznie na głowie, tak chuda, że bałabym się jej siniaków.

— Wszystko okay? — zapytał w końcu.

— Jak najbardziej. — uśmiechnęłam się.

— Na pewno? — zrobiłam balona z różowej orbitki.

— Często wpadam na coś — burknęłam. — Albo do czegoś, jak kto woli. — wzruszyłam ramionami.

Uśmiechnął się przelotnie.

— Może to czas zacząć patrzeć pod nogi? — zapytał.

Prychnęłam.

— Przepraszam, czasem zbyt wysoko unoszę głowę, ale wbrew pozorom moja korona jest dosyć lekka. — odpyskowałam.

Zaśmiał się.

— Wybaczam — oznajmił. — Cyprian.

— Zoya — odpowiedziałam. — Zoya przez y.

Uścisnął moją dłoń. Był biznesmenem, na stówę. Pewnie ściskał dłoń każdemu na swojej drodze. Ten gest wiele mi powiedział. Miał maniery, był dżentelmenem. Był raczej dobrym człowiekiem, stanowczym, ale nie przesadzonym. Szanował kobiety.

Skrzywiłam się.

— Czy ty przypadkiem nie masz swojego domu mody? — wypaliłam.

Znowu się uśmiechnął.

— A jeśli mam, to co?

— To liczę na angaż. — oznajmiłam śmiertelnie poważnie.

— Myślę, że pogadamy o tym, gdy skończysz osiemnaście lat. — odbił piłeczkę.

— Myślę, że gdy skończę osiemnaście lat to nie będziesz pamiętał o tym, iż mnie znałeś. — warknęłam.

Tym razem to on prychnął pod nosem.

— Mam wrażenie — zaczął. — Iż to właśnie wtedy będę ratował twój tyłek z tarapatów.

— Wolnego, przyjacielu — zaśmiałam się. — Zanim brutalnie wyrosłeś na środku chodnika, zmierzałam do ulubionej cukierni po zajebisty sernik i miałam zamiar zajeść nim smutki, więc pozwolisz, że właśnie tam się udam.

— Oczywiście, młoda damo — przytaknął. — Zoya, tak? Masz bloga, prawda?

Spiorunowałam go wzrokiem.

— To małe miasto, pewnie wszyscy to wiedzą — wzruszył ramionami tak lekko, jakbyśmy właśnie nie rozprawiali o moim największym sekrecie. — No i podejrzewam, że jesteś jedną Zoyą w promieniu stu kilometrów, a na pewno jedyną z y.

— Stąpasz po grząskim gruncie — burknęłam. — See ya, Ce!

Pomachałam mu i odeszłam.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że Cyprian będzie jedyną osobą w moim życiu, która zawsze i wszędzie, bez względu na okoliczności, porę i chęci, będzie stał po mojej stronie. I choć wieczorem tego samego dnia, zbombardował mój komputer powiadomieniami, nadal w to nie wierzyłam.

A powinnam, bo właśnie tak zaczęły się jedne z najlepszych wakacji mojego życia.

Rozdział 1

lato 2012

Odebrałam świadectwo ukończenia gimnazjum z wielką ulgą. Myślę, że moi nauczyciele również odetchnęli. W końcu problem został przekazany w inne ręce.

Ja byłam tym problemem, żeby była jasność.

Psycholog określił mnie mianem „trudnego dziecka” i byłam pewna, że siwe włosy na bujnej czuprynie mojego ojca są spowodowane moim krnąbrnym zachowaniem. Mój wygląd zdradzał, by nie wchodzić mi w drogę — byłam szczupła, naturalnie byłam blondynką, ale farbowałam włosy na wszystkie kolory świata (teraz przyszedł czas na pastelowy róż), miałam duże, zielone oczy, kolczyka w nosie, ubierałam się jak dzikus urwany z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku — moja szafa była pełna mom jeans, koszulek z wizerunkami zespołów, grających w podziemiach, martensów i ramonesek (czarnej, różowej i niebieskiej; w ogóle nie tolerowałam innych kolorów niż czarny, biały, szary, różowy i niebieski) — a na dodatek lubowałam się w długich i wyzywających paznokciach w załóżmy jednorożce, czerwona szminka była moją najlepszą przyjaciółką, a dżins przyjacielem.

Wiem, że określano mnie mianem pierdolniętej. Cóż, nigdy nie przeczyłam, że może być inaczej. Może powinni mówić o mnie „drama queen”, bo dosyć wyraziście wyrażałam swoją niechęć do ludzi, którzy stawali na mojej drodze. No chyba, że ktoś mnie zafascynował (jak Ce), ale to zdarzało się rzadko. Byłam niemiła, pyskowałam, wszędzie szukałam zaczepki, ale to nie było spowodowane chęcią buntu.

Czułam, że jest we mnie coś, co przejmuje nade mną kontrolę. Mogłabym z tym walczyć, oczywiście. Ale nie umiałam, więc po prostu spławiałam jednym zdaniem każdego, kto prawdopodobnie chciał być dla mnie miły. A to sprawiało, że ludzie się mnie bali. Nie chcieli mnie przy sobie. Bo nigdy nie wiedzieli jak zareaguję. Byłam nieprzewidywalna. Czasami zachowywałam się jak każdy człowiek, a czasem chciałam odgryźć komuś głowę za sam fakt, że obok mnie oddycha. Męczyło mnie to, bo chodziłam napięta jak struna, sztywno trzymałam głowę w górze, oczekując zewsząd ataku. W głębi ducha czułam, że jestem dobrą osobą, ale nie miałam komu tego okazać. A może nie chciałam. Miałam przeczucie, że gdy komuś pokażę prawdziwą twarz to obróci się przeciwko mnie. Ludzie to egoiści. Wykorzystają mnie, przetrawią, przeżują i wyplują jak kawałek potrawy, której nie da się przełknąć.

Więc po co się starać? Można to od razu ukrócić — pyskowaniem.

Przeszkadzało mi to częściej niż mogłoby się wydawać. Czasem chciałam mieć paczkę przyjaciół, wieść życie pospolitej nastolatki. Czasem płakałam z tego powodu i pisałam smutne wiersze, ale nikt tego nie czytał, bo wolałabym umrzeć niż wiedzieć, że ktoś czyta moje najintymniejsze wypociny. Miałam bloga ze swoją poezją, ale publikowałam tam lżejsze utwory, które nie były portretem mojej osobowości. Te mocniejsze notowałam w dzienniku, skrywanym pod poduszką.

Na pierwszy rzut oka nie różniłam się od swoich rówieśniczek. Lubiłam muzykę — słuchałam jej bardzo dużo. Lubiłam czytać książki — nie tylko romanse, choć też się zdarzało, ale często sięgałam po biografie ciekawych ludzi, po reportaże, po literaturę faktu i kryminały. Interesowałam się modą, ale w małym stopniu. Ogólnie fascynowali mnie ludzie, motywy ich działania, ich myślenie. W szkole, gdybym miała większe chęci, mogłabym mieć najlepsze oceny i średnią, ale byłam patentowanym leniem i robiłam to, co musiałam. Albo i nie. Wolałam czas przeznaczyć na naukę o tym, co mnie naprawdę interesuje, bo fizyka kwantowa raczej w życiu mi się nie przyda. Zdawałam więc z ledwością. Zawodziłam tym rodziców, ale przecież to nic nowego.

Wolałam się wyspać, zawinięta w grubą bluzę, siedząc w ostatniej ławce.

I tak niewiele ode mnie oczekiwali, bo wiedzieli, że mam w dupie naukę.

I choć czasem chciałabym móc się postarać, nie robiłam tego. Czasem mi to uwierało, karciłam samą siebie, ale finalnie i tak nie robiłam kompletnie nic, mając wyrzuty, bo chcę, a się nie staram. Wzruszałam ramionami i odpalałam kolejną fajkę.

Raz na pół roku miałam wielki zryw i robiłam notatki, ale przecież nie da się nadrobić całego semestru w tydzień, więc zniechęcałam się i rzucałam to w kąt.

Moją jedyną przyjaciółką, o ile można ją tak nazwać — jest Krycha. Podobna do mnie wizualnie, ale połączyło nas poczucie humoru, które mam dosyć osobliwe. Trzymałyśmy się razem od początku gimnazjum. Właśnie wtedy dołączyła do naszej klasy. Razem chodziłyśmy na plac zabaw do drewnianego domku w którym najpierw płakałyśmy za chłopakami z klas wyższych, potem paliłyśmy tam pierwsze papierosy, a następnie piłyśmy w nim wino i bazgrałyśmy markerami napisy w stylu „Jebać miłość”, choć nie wiedziałyśmy czym w istocie ona jest. A teraz miałyśmy iść razem do jednej klasy w liceum.

Krycha jest dobrą osobą. Choć nie mogłam podyskutować z nią o swoich problemach w głębszym wymiarze, mogłam na chwilę zapomnieć przy niej o nich, bo rozmawiałyśmy o imprezach, facetach i byciu nastolatką. Czułam, że wskoczyłaby za mną w ogień, bo była pełna poświęcenia, ale wolałam zostawić to koło ratunkowe na inną okazję niż ratowanie mnie po kolejnej dramie. I tak to robiła, gdy ktoś próbował mnie zgnoić — pojawiała się obok i choć wyglądała na grzeczną — pyskowała tak, że kończyła z kolejną naganą w dzienniku, tylko po to, by choć trochę mnie wybielić.

Byłam wdzięczna światu za to, że chociaż ona zawsze była po mojej stronie, bo wbrew pozorom, dobrze było mieć sojusznika. Nie da się wojować z innymi, będąc samemu na polu bitwy. Wtedy siły szybko się kończą i człowiek pada na kolana. Martwy, a ja martwa nie chciałam być.

Moja nowa szkoła znajdowała się blisko domu moich rodziców. W sumie to był wielki gmach, a nie zwykły domek. Wystarczyły trzy piosenki w odtwarzaczu, bym piechotą szła na lekcje. O trzy za mało, by przyzwyczaić się do brutalności poranka.

Moi rodzice spali na pieniądzach. Ojciec był Amerykaninem z polskimi korzeniami (stąd parcie na innowacyjne high school w naszym mieście), miał gigantyczną firmę za oceanem. Większość czasu spędzał w Nowym Jorku, przylatywał do Polski na święta i czasem na wakacje. Matka nie pracowała, bo nie musiała. Spędzała więcej czasu w kraju, ale często latała do ojca. Nie lubiłam, gdy była w domu, bo nazwałabym ją „człowiekiem-przypierdolką”. Nie miałam dobrego kontaktu z rodzicami. Nie rozumieli mnie, moje gorsze samopoczucie zwalali na hormony i bunt nastoletni, a tak naprawdę nie mieli zielonego pojęcia o wychowaniu dzieci. Ciągle żarłam się z matką, a z ojcem prawie nie rozmawiałam.

Mój brat, Joachim, mieszkał razem z nami i ze swoją narzeczoną — Kingą. To właśnie ona trzymała domową atmosferę w tym grajdole. Gotowała, zajmowała się domem, czasem łapała dodatkowe fuchy, ale pracować też nie musiała, bo mój brat był geniuszem i skończył jednocześnie dwa kierunki studiów, pracował jako inżynier, projektował jakieś instalacje i zarabiał tyle, że mógłby utrzymać całe osiedle. Uwielbiałam go. Był cichy i spokojny, ale śmieszkowaliśmy z wszystkiego w podobnym tonie, a potem rzucaliśmy w siebie poduszkami, często graliśmy w planszówki, jedząc pizzę, a czasem po prostu siedział ze mną na kanapie, pocieszał mnie i prowadził ze mną filozoficzne dysputy. Gdy ktoś do mnie fikał, wybijał mu zęby albo groził, że to zrobi. Był moim strażnikiem. I było z nim jakoś lżej.

Mieliśmy młodszą siostrę — Weronikę. Miała właśnie zaczynać gimnazjum. Charakterem przypominała matkę, więc była wredną suką, mimo młodego wieku. Nie przyznawałam się do niej.

Była oczkiem w głowie tatusia, wszystko jej odpuszczali. No cóż, ktoś musiał dostać tę rolę w rodzinie.

Większość czasu spędzałam w swoim pokoju. To był mój bezpieczny azyl. Twierdza chroniąca mnie przed światem. Moja maleńka komnata w której ściągałam maski, noszone przez cały dzień. Miałam wielkie łóżko naprzeciwko drzwi, po prawo od wejścia stała jedna z szaf, toaletka. Za nią znajdowało się wyjście na balkon, wielkie okno z zasuniętymi, ciemnymi zasłonami. Obok postawiłam biurko, które nie przylegało do ściany, siedząc przy nim patrzyłam na swoje odbicie w lustrze toaletki. Za plecami miałam regały z książkami i kolejne okno, również z ciemnymi zasłonami. W rogu obok tego okna stała kolejna szafa z ubraniami. Miałam dużo porozwieszanych lampek, które świeciły na niebiesko. Wieczorami były jedynym źródłem światła w tym pomieszczeniu. Sporo czasu spędzałam w swoim łóżku, które było moim najlepszym miejscem na świecie. Wpuszczałam do niego tylko swojego brata i Krychę.

A potem wpuściłam do niego Cypriana.


Kilka dni po naszym pierwszym spotkaniu, Krycha wyciągnęła mnie do swojej pracy. Nie miała łatwego życia, bo była wychowywana przez dziadków — jej ojciec kisł w więzieniu, a matka ulotniła się z nowym fagasem. Krycha dorabiała w różnych miejscach, a że miała talent malarski to tym razem złapała świetną fuchę. Miała namalować wielki obraz, więc o siódmej rano zaciągnęła mnie do jakiejś hali w której to się miało odbywać. Miałam być jej mentalnym wsparciem, podawać jej kolejne farby i wycierać pędzle.

— Nie wstałabym w wakacje tak wcześnie, bo wolę gnić do południa, ale chcę iść na ASP, więc muszę robić coś, co mnie nie przekreśli. — oznajmiła.

Musiało jej na tym bardzo zależeć, skoro poświęciła spanie (a kochała to robić) na rzecz wymachiwania pędzlem.

— Poza tym, będzie tutaj największy miejski artysta, szef z Centrum… — przestałam jej słuchać.

Szefem Centrum był Cyprian, więc zastanawiałam się czy nie powinnam przypadkiem ubrać czegoś innego niż flanelowa koszula i stare jeansy.

— Chcę, by dostrzegł mój talent. Kontakty się przydadzą, a on ma wtyki wszędzie. — ględziła.

— Mhm. — mruknęłam.

Pstryknęła mi palcami przed oczami.

— Zoya, kurwa, skup się — warknęła. — Mówię do ciebie.

Spojrzałam na nią.

— Poznałam go. — wyjawiłam.

— Co? — pisnęła.

Mogłabym jej opowiedzieć całą historię, ale przecież nie teraz, bo Ce pojawił się obok.

Popatrzył na mnie, uśmiechnął się, potem chwilę dyskutował z Krychą o ich, jak się okazało, wspólnej pracy, zaczęli malować, a ja otworzyłam okno i odpaliłam fajkę. Nie wiedziałam, że on także jest malarzem. Ale pewnie był tym, który potrafi wszystko.

Naszkicowali jakieś kontury, wytarł ręce w ścierkę i podszedł do mnie.

— Cholernie nudna sobota. — skomentował.

— Już policzyłam wszystkie mrówki, które tuptają po tej ścianie. — mruknęłam.

Zaśmiał się.

— Umiem liczyć, bez obaw. — dodałam szybko.

— Nie miałem zamiaru w to wątpić — sprostował. — Możesz nam pomóc.

— Pokażę ci moje umiejętności malarskie — zeskoczyłam z parapetu, zwinęłam jakiś pędzel z drewnianego stolika, zamoczyłam go w zielonej farbie, namalowałam koślawe koło na ścianie. — Nie liczyłabym na nic więcej.

— Nie przejmuj się nią — wtrąciła Krycha. — Wiem, że jej pesymizm potrafi zabić, ale przywykniesz.

— To nie jest pesymizm. To realizm. — odpowiedziałam.

— Mhm — mruknęła. — Chodź tutaj i nie pierdol, filozofko. — dodała.

Skrzywiłam się.

— Jesteś strasznie nerwowa. — burknęłam.

— Nie bardziej niż ty. — spojrzała na mnie wymownie.

Westchnęłam. No przecież miała rację, więc nie ma sensu się sprzeczać.

Przez resztę dnia po prostu podawałam im wiaderka z farbami, pędzle, śmialiśmy się i po południu obraz był gotowy. Dochodziła osiemnasta, byłam głodna jak diabli i zmęczona cichym otoczeniem, ale nie komentowałam tego. Krycha zmyła się, bo miała spędzić wieczór z babcią. Cyprian uparł się, że odwiezie mnie do domu, ale sceptycznie do tego podeszłam. Joachim zobaczy wszystko z okna i będzie głupio komentował. A w sumie, bez różnicy. Nie jestem osobą, która się tym przejmuje, prawda?

Myślami byłam przy tostach z podwójnym serem, gdy po raz kolejny zabrał głos.

— To chyba nie jest realizm. — stwierdził.

Uniosłam brew.

— Będziesz teraz analizował moje zachowanie? — zapytałam niemiło.

Westchnął.

— Zoya — mruknął. — Żyję na tym świecie nie od wczoraj, poza tym mam dosyć dobre umiejętności obserwacyjne, bo tego, do cholery, wymaga moja praca. Sądzę, że bardzo boisz się zranienia, więc na starcie każdego do siebie zrażasz. No, poza Krychą.

Oderwałam spojrzenie od szyby i zerknęłam na niego. Skubaniec, dobry był w te klocki.

— A co, jeśli robię to tak mechanicznie, że nawet nie zauważam… — urwałam.

— I co ci to daje? — ciągnął.

— Oprócz frustracji to chyba nic. — burknęłam.

— Czyli nie warto.

— Nie umiem inaczej. Robię to od zawsze. — wzruszyłam ramionami.

Skinął głową.

— Dlaczego cię to interesuje? — zapytałam.

— Jestem ciekawskim typem — uśmiechnął się. — Poza tym, zwyczajnie cię chcę.

— Co? — wypaliłam przerażona.

Nie oczekiwałam takiego obrotu spraw. Do diabła, miałam zaledwie szesnaście lat i wydawało mi się to całkiem logiczne, że facet w jego wieku (dziesięć lat różnicy) nigdy w życiu nie spojrzy na mnie inaczej niż kumpel.

Okay, miewałam jakieś przelotne znajomości z kolesiami niewartymi jakiejkolwiek uwagi z mojej strony, ale nigdy nie było to nic większego niż całusy kradzione po winie.

— Chyba się nie zrozumieliśmy. — mruknęłam.

— Tak sądzisz?

— Skrzywdzę cię. — wydusiłam, ale szybko pożałowałam swoich słów.

Autentycznie zrobiło mi się słabo. Byłam przerażona. Kompletnie nie miałam pojęcia o miłości, bo co na ten temat może wiedzieć szesnastolatka? Dobry Boże, naprawdę, daruj sobie.

— Chryste Zoya, ale zbladłaś. — popatrzył na mnie.

Byliśmy już pod domem moich rodziców. Zerkałam na niego nerwowo, bijąc się z myślami. Powinnam mu coś powiedzieć? Nie mogłam zdradzić mu wszystkiego — wyszłabym na wariatkę, a chyba pierwszy raz w życiu tego nie chciałam. Zwykle zwisało mi, co ludzie o mnie sądzą, ale przy nim chciałam wypaść trochę lepiej niż jako nastolatka z problemami z garem.

To chyba jeden z objawów zauroczenia, Zoya.

Zamknij się, nie pomagasz.

Wywróciłam oczami.

Popatrzyłam na jego twarz. Słońce odbijało się w jego oczach.

A chuj, najwyżej będę cierpieć.

— Okay — powiedziałam. — Ale nie odpowiadam za twoje ewentualne złamane serce.

— Nie boję się tego. — oznajmił poważnie.

— To lepiej zacznij. — uśmiechnęłam się.

— To będzie twoje najlepsze lato w życiu. Zobaczysz. — chwycił mnie za dłoń.

— Ach, czyli traktujesz mnie jako kandydatkę do wakacyjnego romansu? — zapytałam.

— Czyli to prawda, że masz ripostę na każde wypowiedziane zdanie w twoim kierunku. — zaśmiał się.

— No cóż, nie dawniej niż pół roku temu robili mi testy na IQ, więc uważaj z kim tańczysz. — prychnęłam.

— Jaki wynik?

— To nie jest istotne — wzruszyłam ramionami. — Muszę spadać, bo za pięć minut mój brat w końcu urwie pieprzoną zasłonkę w salonie. — skinęłam głową w kierunku domu.

— No tak, kontrola rodzicielska — wywrócił oczami. — Znam Joachima. Spoko gość.

— Jakoś mnie to nie dziwi, skoro jest cholernym geniuszem.

Wyskoczyłam z samochodu.

— Jaki wynik? — zapytał ponownie.

Uśmiechnęłam się blado.

— Sto czterdzieści siedem. — szepnęłam, a potem odwróciłam się na pięcie i odeszłam.


— Będą z tego kłopoty. — Jo zaśmiał się głośno, niedowierzając.

— Nie wiem jakie — prychnęłam. — To tylko mój kumpel.

— Mhm, jedzie mi tu pociąg? — wskazał na swoje lewe oko.

— Odczep się. — warknęłam.

To było niedorzeczne. Cyprian miał dwadzieścia sześć lat, a ja przy nim byłam smarkulą. Patentowanym leniem, skazanym na życiową porażkę. Próbowałam jakoś poukładać sobie to w głowie, ale z marnym skutkiem.

— To kiedy oficjalnie go poznam? — zapytał mój brat.

— Znacie się.

— Pytałem o oficjalne spotkanie, Zo. — burknął.

Wzruszyłam ramionami.

— Slow down, daj mi się oswoić z faktem, iż w moim życiu pojawił się ktoś nowy. — poprosiłam.

Wieczorem próbowałam napisać jakiś sensowny wiersz, ale tylko gapiłam się w ekran laptopa. Czułam się tak, jakby ktoś zabrał mi coś ważnego, jakbym nagle przestała patrzeć na siebie i zaczęła zerkać na coś więcej niż czubek własnego nosa. Zauroczyłam się. Już po mnie.

Tak bardzo bałam się odrzucenia. Tego, że będę cierpiała, bo na chwilę stracę kontrolę. Bałam się, że Ce po wszystkim zacznie na mnie wrogo patrzeć. I na dodatek pewnie go zranię, a potem sama nie będę miała odwagi spojrzeć mu w oczy.

I pewnie nadal siedziałabym zawinięta w koc z nosem w laptopie, gdyby nie to, że do mnie napisał.


Ce: Będę za kwadrans, pokażę Ci coś fajnego.


Byłam kłębkiem nerwów. Naprawdę, czułam ból w karku i to nie było nic dobrego. Kwadrans, czyli całkiem niewiele, by się ogarnąć. Zatrzasnęłam laptopa i pobiegłam do łazienki. Okay, może chociaż zdążę ukryć zmęczenie odpowiednią ilością makijażu. Umalowałam się szybko, a potem wystawiłam głowę na balkon. Chłodny wieczór, nie ma mowy o żadnej sukience. Wyciągnęłam z szafy czarne spodnie, czarny T-shirt (no cóż, ten strój idealnie podkreślał mój wisielczy nastrój), ale żeby to jakoś przełamać, założyłam różową ramoneskę.

— Wychodzę — oznajmiłam, będą już na dole. — Nie wiem o której wrócę, ale raczej późno.

Joachim spojrzał na mnie znad papierów.

— Urwę mu łeb, jak zrobi ci krzywdę. — wymruczał.

— Jesteś przewrażliwiony. — prychnęłam.

— Ciekawe, co na to mama. — wtrąciła Wera.

— Nie twój zakichany interes. — warknęłam.

— Ciekawe czy będzie ci tak wesoło jak przyjedzie w piątek. — dodała z fałszywym uśmiechem.

— Ale się boję! — zaironizowałam.

Normalnie umieram ze strachu!

Pomachałam im i wyszłam.

Zacznijmy od papierosa. Może to mi pomoże się uspokoić.

Jak dobrze, że ostatnio kupiłam Marlboro czerwone — były wystarczająco mocne, by wykurzyć z mojej głowy złe myśli.

Nic złego się nie stanie. Zluzuj, Zo.

— To zdecydowanie nie był realizm — zaczął. — Bo gdyby tak było, nie paliłabyś papierosa.

— Masz mnie. — mruknęłam.

— Dość dramatyczny wybór, jak na szesnastolatkę. — uśmiechnął się.

— Wybacz, to do mnie niepodobne. — oznajmiłam.

— Fajki?

— Umawianie się ze starszymi facetami po nocach. — wyjaśniłam.

— Mam nieodparte wrażenie, że czegoś się boisz. Jeśli jest to związane ze mną to chcę, żebyś wiedziała, że nie mam złych zamiarów. — powiedział.

Skinęłam głową.

Godzinę później siedzieliśmy nad wielkim zalewem, który znajdował się na obrzeżach miasta. To było urokliwe miejsce, pełne altanek, ławeczek, porozwieszanych lampek. Wieczorami wyglądało to naprawdę przepięknie.

— To wygląda na randkę idealną — zaśmiałam się. — Gorąca czekolada z Żabki, Marlboro czerwone i gwieździste niebo.

— Tak — przyznał. — Za dwa dni przeczytam o tym na twoim blogu, jestem tego pewny.

Skrzywiłam się.

— Sądzisz, że to wykorzystam?

— Tak.

— Masz rację. — zdradziłam.

— Od dawna piszesz? — zapytał.

— Od roku, chyba — mruknęłam. — To dosyć oczyszczające, polecam.

— Z czego? — uniósł brew.

— No drama today. — wzruszyłam ramionami.

— Zapomniałem, że masz amerykańskie korzenie. — uśmiechnął się.

— Wiesz o mnie więcej, niż powinieneś. — rzuciłam groźnie.

— Tak się składa, że chcę wiedzieć wszystko. — powiedział cicho.

— Dlaczego? — odcięłam się.

Nie odpowiedział. A ja nie naciskałam.


Dwa tygodnie później, gdy prawdopodobnie wszyscy moi znajomi zdążyli już wyniuchać, że umawiam się z facetem starszym o dziesięć lat (Staszewska, ty zdziro!) i gdy dosłownie nie mogłam się od niego odkleić, po litrach gorącej czekolady i siedmiu maratonach filmowych, nadszedł czas na noc, która sporo zmieniła w moim życiu.

Był lipiec, gorące dnie przechodziły w parne wieczory, spalona skóra schodziła mi z ramion, które nie miały już żadnej ochrony, bo obcięłam włosy na zdecydowanie najkrótsze, jakie kiedykolwiek miałam. Wymknęłam się z domu, doprowadzając matkę do białej gorączki, ale zwisało mi to. Bardzo. Inspirację do tworzenia poezji czerpałam z życia, a tego nie mogła mi zabronić.

Oglądaliśmy film — „Tej nocy będziesz mój”. Uwielbiałam takie kino.

Myślę, że do końca moich dni będzie kojarzył mi się tylko z Ce.

I z tym, jak tamtej nocy uprawialiśmy seks.

Ale chyba nie to było najważniejsze.

— Może to, co teraz powiem będzie głupie, ale bardzo mocno wierzę w posiadanie soulmate — oznajmił. — I jakoś tak czuję, że jesteś tą osobą, Zoya. I zanim się oburzysz, jak to masz w zwyczaju, to myślę, że bez względu na to, jak skończymy to zawsze, ale zawsze będę po twojej stronie. Może to brzmieć nieco naiwnie, bo życie bywa zaskakujące, ale naprawdę zrobię wszystko, byś była w moim życiu teraz, za pięć, dziesięć i dwadzieścia lat.

To mnie rozwalało na łopatki. Cyprian był pewnym siebie facetem, który realizował swoje cele, brał życie pod włos, ale potrafił okazać ludzką twarz w najmniej spodziewanym momencie i w ogóle się tego nie wstydził.

— I choć pewnie nie raz się pokłócimy, może też nie będziemy odzywali się do siebie miesiącami to chcę, byś wiedziała, że w moich ramionach znajdziesz schronienie. Zawsze. Rano i o drugiej w nocy. — dodał.

— Ce, ja… — urwałam.

Nie mogłam wydusić słowa ze wzruszenia.

— Nie musisz tego komentować, przyjmij do wiadomości. — uśmiechnął się.

Skinęłam więc głową i zapamiętałam jego słowa.


To było parne lato.

I gorący romans.

Nim się obejrzałam, nadszedł koniec sierpnia, więc wybrałam się z Krychą na szkolne zakupy. Wydałam masę szmalu na zeszyty, naklejki, kalendarz, długopisy, flamastry i kolorowe cienkopisy. Ale miałam świra na punkcie artykułów papierniczych i podejrzewałam, że ta obsesja jest jedyną, która nigdy mi nie minie.

Ogarnęłam plan lekcji i trzeciego września z głową pełną obaw poszłam do nowej szkoły.

I tak, jak się spodziewałam — to będzie jebana masakra. W mojej klasie znalazły się same dziewczyny z dobrych domów i kilku chłopaków, którzy byli zbyt nieśmiali, by powiedzieć choćby „cześć” do obcej osoby. Szybko wytypowałam z kim będę miała problemy. Widziałam te spojrzenia. Będzie impreza, jak zwykle.

Była to klasa o profilu humanistycznym, więc chociaż tyle dobrego mnie spotkało. Nie musiałam się wysilać. Literaturę kuma każdy, kto ma w sobie odrobinę inteligencji.

Generalnie to nie miałam też problemu z przedmiotami ścisłymi, ale już wiemy, że byłam leniwa.

Krycha szybko dowiedziała się, że wszyscy palą w kiblach na ostatnim piętrze, więc właśnie tam wybrałyśmy się na długiej przerwie. Do środka wbił jakiś chłopak, wysoki blondyn o posturze misia.

— Śledziłem cię przez cały ranek — zwrócił się bezpośrednio do mnie. — Antek. Będziemy najlepszymi ziomami.

Zaśmiałam się.

— Doceniam bezpośredniość. Zoya. — odpowiedziałam.

— To moja bestia — rzuciła groźnie moja przyjaciółka. — Krycha.

— Jestem nowym kapitanem drużyny koszykarskiej, więc będziecie pływały w moim blasku. — ciągnął bekę.

Krycha zaśmiała się głośno.

— Poczekaj, aż Zoya rozwinie skrzydła. — ostrzegła.

— No cóż, najwyżej dostanie koronę.

— Ta, jako drama queen. — wtrąciłam z powątpiewaniem.

Byłam pełna sprzeczności i doskonale o tym wiedziałam. Raz coś mnie cieszyło do granic możliwości, bym za chwilę zaczęła płakać z głupiego powodu. Starałam się zmuszać do tego, by jakoś niwelować te zmiany nastrojów, ale zwykle mi to nie wychodziło.

Dlatego nie wszyscy tolerowali moją wybuchowość.

Dlatego ludzie pukali się w czoła, odchodząc.

Nigdy nie wiedzieli jakiejś reakcji mają się po mnie spodziewać.

Wiecie, gdy coś chcecie od drugiej osoby, są dwie możliwe drogi potoczenia się rozmowy — albo będzie okay, albo wszystko się schrzani.

Takie założenie przyjmujemy, nawiązując kontakt.

No właśnie, a u mnie ta droga nigdy nie jest znana. Raz jest okay, drugim razem jestem opryskliwa i w większości przypadków tego nie kontroluję. Częściej jestem niemiła, dlatego ludzie mają mnie za najgorszą sukę i zdzirę w jednym. Ja natomiast nie uważam się za sukę, bo wiem, że moje reakcje są niekontrolowane i czuję się niezrozumiana, a to generuje moje wszystkie obawy i przyczyny samotności.

I koło się zamyka.

Wszystkie dramy opierały się na tym, że ktoś nie zrozumiał mojej reakcji albo mojego poczucia humoru, dość osobliwego.

Czasem powinnam się zamknąć i nie mówić nic, ale nie lubiłam, gdy moje nie było na wierzchu, więc bez końca wdawałam się w pyskówki z ludźmi z klasy i nauczycielami, co przeważnie kończyło się w kozie. Oni mnie nie rozumieli. Miałam dobre oceny, a byłam bezczelna? Być może w ich mniemaniu powinnam być bardziej uległa, ale zupełnie tego nie widziałam.

Wszystko odbierałam jako atak na moją osobę. Nawet jeśli ktoś nie chciał mnie urazić to wbijałam taką szpilę, że byłam stracona w jego oczach na wieki. Zewsząd oczekiwałam prób zranienia, więc chodziłam sztywna, widząc w ludziach z otoczenia potencjalnych wrogów. Wszystko musiałam mieć pod kontrolą — inaczej wpadałam w panikę.

Panika odbierała mi swobodny oddech, przyśpieszała i tak pędzące w głowie myśli i musiałam w takich chwilach zamykać oczy, zatykać uszy i szybko próbować pomyśleć o czymś miłym, by „wyskoczyć z pudełka złych rzeczy”. Wyobrażałam sobie wtedy, że leżę na plaży, jest ciepło, szumią fale, wieje wiatr i czuję się najlepiej pod słońcem. Zwykle to pomagało. Gdy udawało mi się ogarnąć ten stan, czułam szumienie w uszach i musiałam przez chwilę poleżeć, kontrolując swój oddech. Jeszcze nigdy nie miałam takiej sytuacji, że nie wyskoczyłam z tego pudełka i szczerze nie wiem jak mogłoby się to skończyć. Podejrzewam, że tragicznie i miałam wrażenie, że wkrótce właśnie tego doświadczę.

Poezja pomagała mi się oczyścić. Nie było to długotrwałe, ale dawało jakąś tam ulgę. Moi czytelnicy uważali, że jestem w tym niezła. Może i byłam. Nie pisałam rymowanek, moje wiersze były raczej prozatorskie i szczere. Tak mi się wydawało.

Ale nie miałam siły tego analizować w tamtym momencie. Chciałam skupić się na nauce, co po raz pierwszy w życiu totalnie mnie zaskoczyło.

Rozdział 2

jesień 2012

Przysięgam na swoje życie — nienawidzę, kurwa, jesieni. Mimo, że to jedna z moich najbardziej produktywnych pór roku to przeżywam wtedy załamanie każdego dnia po piętnaście razy. I to wcale nie jest spowodowane kaprysami, a gęstą jak smoła depresją.

Już w połowie września, gdy spędzałam kolejną, sobotnią noc w towarzystwie Cypriana, wiedziałam, że coś zaraz jebnie z hukiem.

I wcale się nie pomyliłam. Powinnam dostać nagrodę za wyczucie i najlepszą intuicję świata.

— Wyjeżdżam do Chicago — oznajmił. — Mam kilka szkoleń do zrobienia, zanim ruszę dalej z rozwojem Centrum.

Ach, więc to by było na tyle, jeśli chodzi o nasz romans.

Wiedziałam, że to się tak skończy.

Nie żeby mnie to zabolało. Nie było tak. Przez chwilę czułam smutek, ale generalnie postanowiłam zapamiętać te wspomnienia, bo z moim parszywym szczęściem szybko nie wdam się w nową relację z facetem.

— Luz. — mruknęłam.

Poza tym nie oczekiwałam, że porzuci swoje marzenia zawodowe dla mnie. Był starszy, miał inne priorytety w życiu niż stanie u boku nastolatki. I tak przez całe lato robił w firmie tylko to, co musiał, więc na pewno zaniedbał pewne sprawy.

— Mam nadzieję, że nie skończymy jak wszyscy ludzie, którzy ze sobą spali. — szepnął.

— Boisz się, że jak spotkam cię na ulicy to pójdę na drugą stronę bez słowa? — popatrzyłam na niego.

— Mniej więcej. — przyznał.

Uśmiechnęłam się.

— Nie wydaje mi się, żeby tak było — wydusiłam. — W tej chwili.

Zaśmiał się.

— No tak, przecież jesteś nieprzewidywalna. W każdym razie mam nadzieję, że nie staniemy się dla siebie obcy.

— Okay, będę wysyłała ci memy, nie ma problemu. — obiecałam.

Może to nawet dobrze, że przez jakiś czas go nie będzie. Skupię się na szkolnych sprawach.

— Kiedy wracasz? — zapytałam.

— Myślę, że już po świętach. — przyznał.

Okay, czyli to dłuższa chwila nieobecności.

— Zdążę do tego czasu napisać sto wierszy o tym, jak bardzo krwawi mi serce. — prychnęłam.

— Mam nadzieję, że uda się szybko opatrzyć. — podsumował.

Jakoś nie bardzo w to wierzyłam.

Mijał dopiero trzeci tydzień września, a ja miałam tragicznie dużo projektów do szkoły. To była jakaś masakra, naprawdę. Wiedziałam, że będą nas cisnąć, choć nie spodziewałam się tak wysokiego poziomu. Starałam się jak tylko mogłam, więc dni tygodnia mijały mi szybko. Do piętnastej miałam lekcje, potem przychodziłam do domu, jadłam coś i odrabiałam prace domowe, tylko po to, by o dwudziestej pierwszej iść się wykąpać i padać na pysk ze zmęczenia.

W soboty zwykle pomagałam Kindze i mamie w sprzątaniu. Szliśmy też na zakupy, wieczorami widywałam się z Krychą. W niedziele spałam do południa, uczyłam się i czytałam, pisałam coś w dzienniku, sklejałam słowa w wiersze.

W październiku mama pojechała do ojca, więc miałam większy luz niż zwykle.

Rozmawiałam z Cyprianem, prawie cały czas. Nie zlał mnie, co więcej miałam wrażenie, że nasza przyjaźń jakoś się zacieśniła. Ceniłam to, przysięgam. Dobrze było mieć po swojej stronie takiego szaleńca (ale ja też nie byłam normalna).

Tak więc Ce był moim przyjacielem. Prawdziwym kumplem, który bez względu na wszystko stawał po mojej stronie, bronił mnie przed światem, dostarczając mi świetnej zabawy. Wypłakiwałam się na jego ramieniu, pijąc tanie wino z supermarketu, oglądaliśmy stare filmy, czytaliśmy dobre książki, gdy kłóciłam się z jakąś mendą, która postanowiła napisać mi paskudny komentarz pod nowym zdjęciem profilowym na Facebooku, zjawiał się i zmiatał wszystkich z powierzchni Ziemi swoimi docinkami. To był mój dobry duch, którego potrzebowałam.

I bardzo chciałam, żeby tak zostało. Na zawsze.

Chcąc, nie chcąc, zwróciłam na siebie uwagę największego szkolnego przystojniaka. Czułam, że to się tak skończy, bo chłopcy o ładnej buźce zwykle kręcili się obok mnie, a ja bez końca ich spławiałam. Bo oprócz ślicznych twarzyczek nie mieli mi nic do zaoferowania — no może poza szemranymi interesami.

Tymon wydawał się być tym z innej ligi. Widziałam, jak laski się do niego kleją, a on miał je w nosie. No, czyli robił dokładnie to samo co ja. A potem postanowił do mnie zagadać. Wychodziłam z biblioteki z „Cierpieniami młodego Wertera” pod pachą, gdy mnie zaczepił.

Byłam już po lekcjach, więc ze słuchawkami w uszach chciałam iść do domu, ale widziałam, że wyrósł obok mnie, więc wyjęłam jedną i obrzuciłam go znudzonym spojrzeniem.

— … książki. — najwidoczniej nie usłyszałam, co do mnie mówi.

— Kim jesteś i dlaczego zakłócasz mój spokój? — burknęłam.

Zrobił wielkie oczy. No cóż, pewnie nie spodziewał się, że od razu przystąpię do ataku. Może według niego nie wyglądałam na taką, co odrzuci jego zaloty, ale już za dobrze znałam te ich sztuczki.

— Tymon. — przedstawił się.

— Ach, tak — mruknęłam. — Chyba widziałam cię pod szkolnym sklepikiem w towarzystwie zdzir z ostatniej klasy. Miło poznać.

Mój ton, pozbawiony jakiegokolwiek entuzjazmu, mógł przerażać. Byłam tego świadoma i robiłam to celowo. Zdążyłam już zauważyć, że te dziewuchy trochę rządzą tą szkołą i działają bez skrupułów, a ja nie chciałam wychodzić z cienia, generować dram tam, gdzie zdecydowanie nie powinnam. I wydało mi się całkiem logiczne, że jeśli Tymon się do mnie przyczepi, to zaraz będę miała za plecami też je.

— Nie wiem czy określiłbym je mianem zdzir. — odpowiedział.

Prychnęłam.

— Słonko, chodzimy do podobno prestiżowego liceum, w takich miejscach zawsze znajdą się ludzie, którzy będą próbowali zaspokajać swoje ego poprzez tworzenie złudnego poczucia kontroli w postaci rządzenia słabszymi. — burknęłam.

— Chryste — popatrzył na mnie zdumiony. — Mówisz całkiem poważnie.

— Urodziłam się z niezłą umiejętnością analizowania ludzkiego zachowania. — dodałam.

— Niezłą?

— Nie powiem, że doskonałą, bo wyjdę na kogoś, kto ma ego nadmuchane jak balon — wyjaśniłam. — A jak wiemy, wystarczy całkiem niewiele, by ten balon przebić.

Westchnął.

— A ja chciałem tylko dowiedzieć się jak masz na imię i czy pójdziesz ze mną na kawę. — spojrzałam na niego, uśmiechnął się.

— Dzięki, ale nie. — odparłam krótko.

— A imię mi chociaż zdradzisz? — ciągnął z nadzieją.

— Zoya. — mruknęłam.

— Te, pizduś! Wara od mojej dziewoi, na niej łap nie położysz! — ryknął Antek z okna na górze.

Uśmiechnęłam się i mu pomachałam.

Antek też nie był głupi i widział co się dzieje w tej szkole. I najwidoczniej chciał zapewnić mi spokój. Oczywiście byłam mu za to bardzo wdzięczna.

— Nie miałem pojęcia, że jesteś dziewczyną kapitana. — zreflektował się.

— Nie jestem. — szepnęłam.

Tymon też byłam kapitanem, ale drużyny piłkarskiej. Ta szkoła miała kilka sekcji sportowych i kładli na to duży nacisk. Domyślałam się, że jest szkolną gwiazdą z boiska, pewnie też wywierali na nim presję. A raczej na pewno, bo spojrzałam na sekundę w jego oczy i wylewało się z nich zmęczenie, frustracja i coś niewątpliwie smutnego.

Kurde, może nie powinnam być dla niego taka szorstka.

Przestań, oni zawsze kombinują.

Nikt nie podrywał cię na oczy smutnego szczeniaczka, daj spokój.

Westchnęłam. Właśnie tak wyglądały wojny w mojej głowie. I że niby mam być normalna?

— Trzymaj się. — dodałam zmieszana i odeszłam.

Przy obiedzie trochę stalkowałam go na Facebooku, ale miał prywatny profil, nic na nim nie było. Nie wysłałam mu zaproszenia, nie było takiej opcji. Nigdy nie pokazywałam, że mi na czymś zależy, nie podejmowałam pierwsza żadnych kroków. Jeszcze ktoś znalazłby jakiś mój słaby punkt i dopiero by się narobiło.

On także nie wysłał mi zaproszenia. Nie żebym czekała.

Następnego dnia do moich uszu doszły plotki na nasz temat. Ja pierdolę, nie wierzę. Zamieniłam z nim kilka słów, dosłownie, a ci paskudni ludzie przez noc dorobili do tego całą historię. Wypuściłam z siebie powietrze, czując, że te trzy lata będą cholerną masakrą.

Na pierwszej lekcji obserwowałam towarzystwo z klasy. Wśród nich były co najmniej trzy jego wielbicielki, które posyłały mi nienawistne spojrzenia, po zaledwie siedemnastu godzinach od naszej rozmowy. Myślałam, że skisnę. Naprawdę.

Oliwy do ognia dolał sam Tymon. Na przerwie lunchowej przylazł pod sklepik. Siedziałam przy jednym ze stolików z Krychą i kilkoma osobami z naszej klasy — Kryśka postanowiła się z nimi bardziej zakolegować, co było dla mnie absurdalnym pomysłem, ale niech jej będzie.

— Cześć Zo. — uśmiechnął się do mnie.

— Cześć. — skrzywiłam się.

Wielkie dzięki. Teraz patrzy na mnie dwadzieścia par oczu i większość z nich niedowierza. Marzyłam o tym.

Ale skoro mleko się rozlało to trzeba jakoś wybrnąć z tej sytuacji, prawda?

Bezceremonialnie zajął miejsce obok mnie.

— Nie chciałem wam przerywać w rozmowie, możecie kontynuować — oznajmił. — Jestem Tymon, gdyby ktoś nie wiedział.

— Dziękujemy za pozwolenie. — burknęłam.

— Wiemy. — zachichotała Maja.

Wywróciłam oczami. Ty durna pizdo, sądzisz, że tego nie widać?

— Staszewska, spuścić cię na chwilę z oczu! — Antek w sekundę zmaterializował się obok mnie z tym swoim wielkim uśmiechem na buzi.

Miałam wrażenie, że on zawsze się z czegoś śmieje, nieważne jaka chujnia spotyka go w życiu. Pocieszało mnie to — wystarczyło na niego spojrzeć i człowiekowi robiło się lepiej.

— A więc, jak się domyślam, jesteś siostrą Joachima. — wtrącił Tymon.

— Jestem. — odparłam.

Antek zdradził moje nazwisko, więc wieczorem dostałam od niego zaproszenie na Facebooku. Bingo. Ale nie mogło mu pójść łatwo, prawda? Niech sobie wisi, poczeka w czyśćcu.

Listopad to dla mnie gęsta, nieprzyjemna zawiesina. Podsycana jest strugami deszczu, mokrymi liśćmi wplątującymi się we włosy, wysokim golfem, kolczykami, wkładanymi w płatki uszu — co tydzień — innymi.

Spojrzałam na swoje odbicie w szybie szkolnych drzwiach i weszłam do środka. Przywitałam się z osobami, które normalnie nawet ze mną nie rozmawiają i zauważyłam, że w hollu coś wywołało spore zamieszanie. Dziwne, że to nie byłam ja. Wzruszyłam ramionami i poszłam na drugie piętro do toalety w której zwykle spotykałam się z dziewczynami na szybkiego papierosa i krótkie plotki, przerywane przez dzwonek. Wyjęłam słuchawki z uszu.

Wszystkie te dziewczyny były uważane za szkolne łobuziary łamiące zasady. Ale przynajmniej było wesoło.

Wiktoria bez słowa podała mi chwilę wcześniej skręconego papierosa o wiśniowym posmaku.

— Witamy w piekle, dzień trzeci. — uśmiechnęła się.

Była środa.

— Jakieś wieści? — zapytałam, sięgając po zapalniczkę.

— Tymon o ciebie pytał, ale podejrzewam, że nie to chcesz usłyszeć. — oznajmiła.

— No niekoniecznie. — wzruszyłam ramionami.

Starałam się nie być dla niego suką, przynajmniej zazwyczaj. Czasem chwilę pogadaliśmy na przerwach, ale trzymałam go na dystans. Przyznam, że przestałam być anonimowa, ale nie chciałam sobie dokładać. Tymon był dobrym chłopakiem, a ja nie chciałam mu robić z głowy szajsu, więc nie dawałam mu nadziei na cokolwiek poza zwykłą, szkolną znajomością.

— Podobno w grudniu przyjeżdża do nas jakaś wymiana ze stolicy. — zmieniła temat.

Skrzywiłam się.

— Jakaś sportowa szkoła? — zapytałam.

— Chyba tak, aczkolwiek podobno jest to spowodowane tym, że mają mieć jakiś pilny remont. — wyjaśniła.

— Nie — obok mnie zmaterializowała się Krycha. — Przyjeżdżają na cztery miesiące, bo dostali stypendium. — dodała.

— Anyway. — mruknęłam.

— Widzę, że nastrój odpowiedni. — zaśmiała się.

Wywróciłam oczami.

Nie moja wina, że nie umiałam udawać, gdy coś mi nie pasowało, a dosyć często tak bywało. Nawet bez powodu.

Przegonił nas dzwonek, jak zwykle. Wrzuciłam peta do kibla, spuściłam wodę i razem z Krychą poszłam pod salę od matmy. Miałyśmy mieć dzisiaj kartkówkę, ale na szczęście nie miałam problemu ze ścisłymi przedmiotami, powiedziałabym nawet, że matma i fiza to moje ulubione dziedziny. Z całą resztą radziłam sobie równie dobrze, może po prostu byłam wszechstronna.

To raczej nie był dobry znak, bo nie wiedziałam, co chcę robić w życiu. Będąc dobrą z wszystkiego nie jest łatwo cokolwiek wybrać. Co prawda, byłam dopiero w pierwszej klasie, ale pasowałoby mieć jakiś plan.

Prawie każdy dzień w tej szkole był taki sam. Dłużące się lekcje na których przysypiałam albo czytałam książki pod blatem ławki, dwudziestominutowa przerwa na obiad kupiony w sklepiku, czasem jakieś okienko podczas którego siedziałam z Krychą obok ksero przy stoliku, kilka prób spławienia hejterów i Tymona, szybkie fajki spalane w kiblu, pożegnanie z dziewczynami i droga do domu.

Przestawało mi się to podobać. Nie byłam fanką monotonii i gdy było jej za dużo, trochę mi odbijało.

Może bardziej niż trochę.

Ale u mnie zawsze musiało się coś dziać, musiało być kolorowo i musiałam czuć emocje, które dosłownie rozrywały mi serce. I czułam, że jeśli za chwilę ta rutyna się nie skończy to wezmę sprawy w swoje ręce.

A jak wiemy, tego nikt by nie chciał.


Wtoczyłam się do domu. Narzeczona mojego brata, Kinga, wyjęła z piekarnika lazanię. Zapach rozszedł się po całym salonie.

— Cześć. — przywitałam się.

— O, hej — uśmiechnęła się. — Siadaj, zaraz będzie — wskazała na talerze. — Mam dobre wieści.

Uniosłam brew.

— Tak? — mruknęłam, ledwo udając zainteresowanie.

— Dostaliśmy wiadomość, że do twojej szkoły przyjeżdża wymiana. Jeden z chłopaków będzie u nas mieszkał przez ten czas. — oznajmiła.

Joachim zszedł na dół.

Rzeczywiście, fantastyczne wieści. Kolejny obcy pod dachem.

— Będę miał z kim grać w Fifę. — rzucił mój brat, klaszcząc w dłonie.

— Zabiorę wam Xboxa. — warknęła Kinga.

Usiadłam przy wyspie. Zjadłam w ciszy, myśląc o tym, co mnie czeka. Cóż, przecież umiałam idealnie zakładać maski, więc kolejna nie zrobi mi różnicy.

Poderwałam się do góry, włożyłam naczynia do zmywarki i popędziłam na górę, by móc zawinąć się w kołdrę, dwa koce i pójść spać.

Rozdział 3

zima 2012/2013

Wszystko układa się zbyt dobrze i bum — nagle mi odbija. Mam swoje fazy. Średnio raz na trzy lub cztery miesiące coś mi się odkleja w głowie i przestaję chodzić do szkoły. Proszę za to żula spod sklepu, by kupił mi flaszkę (niestety nie mam jeszcze dowodu) i zaczynam czas bez używania hamulca.

Najczęściej szlajam się ze starymi punkami po mieście albo chleję do lustra i mam w głębokim poważaniu szkołę, rodzinę i obowiązki.

Ale niestety, wszystko ma swoją cenę. Im wyższy szczyt, tym gorszy dołek. Im bardziej dzikie imprezowanie, tym gorszy powrót do trzeźwości i rzeczywistości.

Podczas pierwszych dni, gdy puszczają mi hamulce, jedyne, co czuję to wielka ekscytacja, moje wnętrze to zbiór samych pozytywnych emocji, ale po chwili wszystko się zmienia i zaczynam czuć, iż zbliża się upadek. To tak wszechogarniające uczucie, gdzie podekscytowanie ustępuje panice i zastanawianiu się czy tym razem nie przegięłam na tyle, że umrę w cierpieniu.

Dlatego w poniedziałek, trzeciego grudnia, gdy obudziłam się rano już czułam zbliżające się piekło.

Z czarnym kapturem zarzuconym na głowę, lenonkami na nosie i słuchawkami weszłam do szkoły. Marzyłam o tym, by przespać cały dzień, ale przecież gniłam w łóżku przez ostatnie piętnaście godzin, więc chyba nadeszła pora, by się ogarnąć.

Nie zdążyłam nawet dojść do schodów, gdy przede mną zmaterializował się Tymon.

Boże, miej litość.

— Zoya — skrzywił się. — Cuchniesz alkoholem. — dodał z dystansem.

Widocznie moje obsesyjne, trzykrotne szorowanie całego ciała podczas porannego prysznica nic nie dało — a i tak uważałam to za sukces, bo normalnie albo bym się nie zdecydowała na skorzystanie z tego dobrodziejstwa albo gniłabym dalej w łóżku.

— Ale z ciebie dżentelmen. — oznajmiłam drwiąco.

— Nie widziałem cię przez cały tydzień. — powiedział.

— Życie. — burknęłam.

— Właściwie to mam do ciebie sprawę. — wypalił nagle.

Wyminęłam go.

— Mało mnie to interesuje. — wzruszyłam ramionami i ruszyłam na górę.

Kurde, wszyscy widzieli mnie w takim stanie po raz pierwszy, więc nic dziwnego, że mieli zdezorientowane i wystraszone miny.

Jebać to.

Zwykle podczas takich dni paliłam w męskim kiblu, bo faceci nie zadawali pytań. Po prostu ustępowali mi miejsca na parapecie. Nie powinnam pokazywać się w oknie z fajką, ale miałam to totalnie gdzieś. Mogliby mnie wsadzić do kozy — też miałabym to gdzieś.

Tamtego dnia spędziłam tak wszystkie przerwy. Krycha nie przyszła, ale w sumie to też nie było nic nowego. Też zdarzało jej się wagarować.

Przed ostatnią lekcją, gdy grzałam parapet, drzwi gwałtownie się otworzyły i do środka weszło dwóch, nieznanych mi dotąd, chłopaków. Jeden z nich był wysokim brunetem z ciemnymi oczami, drugi natomiast był nieco niższy, był blondynem i miał zielone ślepia.

— Pukać nie nauczyli? — warknęłam zirytowana.

Ten niższy zagwizdał.

— Schowaj pazurki, maleńka. — poprosił stanowczo.

— Sekretariat liceum dla dorosłych jest piętro niżej, głąbie. — wycharczałam.

Spojrzeli na siebie, trochę zaskoczeni.

— Nam też miło cię poznać, Zoya. — westchnął ten wyższy.

Skrzywiłam się.

— Tymon nas do ciebie skierował. — dodał.

— Ach, no tak — burknęłam. — Szkolny Elvis nie może mi dać choć jednego dnia świętego spokoju. O co chodzi? — zapytałam.

— Uhm, jestem Leon — przedstawił się ten niższy. — A to Aleks. Jesteśmy z wymiany z technikum i sprawa jest taka… Aleks podobno ma mieszkać w twoim domu.

Serio, to dzisiaj? Akurat jak mam ochotę zdechnąć?

— Przyszliśmy po adres. — stwierdził Aleks.

— PIN do karty też mam podać? — syknęłam.

Zeskoczyłam z parapetu.

— Kończę za godzinę, czekaj pod dziewiątką. — mruknęłam i wyszłam z kibla.

Chyba powinnam bardziej zainteresować się tym, co się dzieje w tej szkole.

Ich pojawienie się idealnie tłumaczyłoby to poruszenie narodu na korytarzu. Naszą szkołę odwiedziło po prostu bardzo dużo przystojnych twarzy. Laski już pewnie sikały po gaciach z tego powodu.

Chcąc albo nie chcąc, musiałam przez czterdzieści pięć minut siedzieć na lekcji polskiego na której dodatkowo musiałam myśleć i się odzywać, więc było to dla mnie nie lada wyzwaniem tamtego dnia. Nie wyszło tragicznie. Ale i tak nie byłam zadowolona, bo wolałabym jednak kimać w ostatniej ławce.

Gdy dzwonek rozbrzmiał w całym budynku, wszyscy pośpiesznie opuścili klasy i pędem udali się do szatni po swoje rzeczy. Zarzuciłam na plecy swoją ramoneskę, poprawiłam czerwoną szminkę na ustach i ruszyłam na korytarz.

Aleks czekał na mnie oparty o barierkę nad schodami.

— Mam nadzieję, że ten foch sprzed godziny ci przeszedł. — zagadał.

Wywróciłam oczami.

— Umówmy się, że to nie jest mój dzień. — burknęłam.

Zaciągnęłam go jeszcze do biblioteki, bo musiałam wypożyczyć kolejną lekturę, a potem ruszyliśmy w stronę domu. Nie odezwałam się do niego ani słowem.

Natomiast mój brat i jego laska byli wniebowzięci. Oprowadzili go po chacie, gdy ja grzebałam widelcem w talerzu z obiadem.

— Dużo masz nauki? — zapytała Kinga.

Wzruszyłam ramionami. Pewnie od cholery.

— Nie wiem. — szepnęłam bez przekonania.

— Pomyślałam, że skoro mamy chwilowo nowego lokatora to możemy dzisiaj wieczorem pograć w planszówki i zjeść coś dobrego. — oznajmiła.

— Obojętne mi to. — odstawiłam talerz na blat.

— PMS? — zapytał Joachim.

Pokazałam mu środkowy palec.

— Boże, Zoya, naprawdę mogłabyś czasem być bardziej towarzyska. — stwierdził.

— Przecież byłam w zeszłym tygodniu. — odgryzłam się.

— Nie miałem na myśli imprezowania z wódką. — warknął.

— Możecie odłożyć tę rozmowę na później? — Kinga spojrzała na nas zawstydzona.

No tak, w tym domu przecież ściany miały uszy.

— Po co? Ja nie mam nic do ukrycia. — powiedziałam.

Westchnęła.

— Ja też nie — mruknął Joachim. — Poza tym martwię się o swoją siostrę. Masz szesnaście lat, nie wydaje mi się, by szlajanie się po mieście z obcymi typami było w porządku.

— Daruj sobie te moralizatorskie gadki — fuknęłam. — Za każdym razem kończy się tak samo, to nudne.

— Chcę tylko powiedzieć, że jeśli masz jakieś problemy i rozwiązujesz je alkoholem to mogłabyś po prostu ze mną pogadać. Chyba nie jestem aż tak głupi, żeby cię nie zrozumieć.

— A o czym tu rozmawiać? — zapytałam. — Nikt nie chce słuchać o tym, że mam tornado w głowie.

Wyminęłam go.

— Ty tak uważasz. — szepnął.

— Nieważne. — machnęłam ręką i poszłam na górę, by zaszyć się w swoim pokoju.

Lubiłam to miejsce najbardziej na świecie.

Zamknęłam za sobą drzwi. Już się ściemniło, więc włączyłam swoje błękitne lampki choinkowe, rozwieszone na karniszu, zrzuciłam z siebie ubrania, założyłam piżamę i schowałam się pod kołdrą, jednocześnie wpinając telefon do ładowania.

To był dziwny dzień.

Nie lubiłam tego czasu w swoim życiu, bo jedyne o czym marzyłam to łóżko i kołdra. Potrafiłam godzinami leżeć i gapić się w jeden punkt na podłodze, gubiąc się w czasie i śpiąc na zmianę. Nic się wtedy nie liczyło. Kompletnie nic.

Nie odpisywałam na wiadomości, nie uczyłam się, prawie nie jadłam. Zresztą co tu dużo mówić — nie miałam nawet ochoty na kąpiel i siku, a co dopiero na coś, co wymagało od moich szarych komórek minimalnej aktywności. Nie wiem która była godzina, gdy usłyszałam jak Aleks wychodzi ze swojego pokoju i schodzi na dół. Chyba jednak pograją w te planszówki.

Ale beze mnie.

Bo ja właśnie przeżywałam jakąś chorą gonitwę myśli w swojej głowie i nic nie było w stanie mnie od tego oderwać.


Reszta tygodnia przebiegła mi w podobnej atmosferze. Nawet przez dwa dni nie byłam w szkole, aż w końcu w czwartek Krycha do mnie przyszła. Zbyłam ją przez drzwi krótkim „Jestem chora.” — to tyle, jeśli chodzi o zainteresowanie moją osobą kimś z zewnątrz.

Krycha domyślała się, że coś chyba jest ze mną nie tak. Była przyzwyczajona do moich pijackich wybryków, bo zaczęły się one pod koniec gimnazjum. Gdy pierwszy raz ją zobaczyłam — od razu wiedziałam, że to będzie moja najlepsza przyjaciółka. Uwielbiałam ją za to, że czasem nie musiałam nic mówić, ona po prostu była obok i rozumiała. Może ktoś mógłby jej zarzucić, że zbyt łatwo się poddała, wierząc w moje słowa o chorobie, ale ona doskonale wiedziała, że potrzebuję pobyć sama i nie naciskała. Doceniałam to, bo mój brat średnio co godzinę przychodził i łomotał mi w drzwi, a ja musiałam drzeć się, żeby spadał na drzewo.

Odpuszczał na chwilę i potem wracał. I tak od wtorku.

Czekałam aż ktoś ze szkoły zadzwoni do mojej mamy i znowu wyjdzie z tego jedna wielka awantura. Ostatnia taka sytuacja miała miejsce w kwietniu. Mamy nie było w Polsce, podobnie jak teraz i gdy wróciła, miałam po prostu przejebane. Był czwartek i wiedziałam, że jeśli nie pojawię się w szkole to skażę się na kolejny dym. Ale gdy obudziłam się rano i rozejrzałam się po pokoju, nie byłam w stanie opuścić swojej strefy bezpieczeństwa. Mama miała wrócić w sobotę.

Co z tego? Może jutro zmuszę się do pójścia na lekcje.

Widziałam nawet cień szansy na to, że mi się uda, bo włączyłam laptopa i przejrzałam wszystkie zaległości. Skoro znalazłam na to siłę, na szkołę też znajdę.

Zerknęłam na zegarek. Dochodziła jedenasta, więc zarzuciłam na siebie szlafrok i gdy szczelnie się nim opatuliłam — zeszłam na dół, by zrobić sobie kawy.

Zostałam sama w domu. Kinga była w pracy, mój brat także. Miałam jeszcze jakieś cztery godziny spokoju zanim wrócą, więc ukroiłam sobie kawałek brownie, które wczoraj zrobiła moja szwagierka (niebo w gębie), zrobiłam sobie dużą kawę z mlekiem i byłam już w drodze na górę, gdy drzwi wejściowe się otworzyły i dostrzegłam w nich Aleksa.

— Kurwa. — wymruczałam pod nosem.

Nie wiem czy byłam gotowa na to, by z kimkolwiek rozmawiać.

Nawet chciałam być miła, ale jakoś tak moja głowa nie była do tego przekonana.

— Cześć. — przywitał się.

— Hej. — odwróciłam się.

— Nie byłaś w szkole. — stwierdził.

Brawo, geniuszu.

Westchnęłam.

Zeszłam na dół.

— Kawy? — zapytałam cicho.

— Dzięki — powiedział. — Wolę energola. — pomachał mi puszką przed oczami.

— Fuj. — skrzywiłam się.

— To samo mógłbym powiedzieć o kawie. — uśmiechnął się.

Jezu, koleś. Twoje dołeczki w policzkach powinny zostać zdelegalizowane. Koniecznie.

— Kinga zrobiła brownie, więc jeśli chcesz to… — urwałam.

— Z chęcią, ale może najpierw zjem śniadanie. — oznajmił.

Rzucił swoją sportową torbę przy schodach.

— Wrócę za kwadrans, nie musisz się zaszywać w swojej jamie. — dodał i poszedł na górę.

Niedoczekanie twoje. Westchnęłam, zabrałam kubek i zamknęłam się w pokoju. Próbowałam napisać nowy wiersz, potem rzuciłam okiem na notatki ze szkoły, ale po upływie dziesięciu minut zorientowałam się, że to nie ma sensu. Nie umiałam się skupić, a w środku czułam nieprzyjemne drganie. Chyba wchodzimy w najgorszą fazę powolnego umierania.

Zatrzasnęłam laptopa, wypiłam resztę kawy duszkiem i zeszłam na dół. Aleks siedział przy wyspie, patrzył w telefon i dopijał energetyka.

— Już myślałem, że nie przyjdziesz. — oznajmił.

Odstawiłam kubek do zmywarki.

Chciałam być czymś więcej niż wyobrażeniem o dziwaku.

A może to nie było tylko wyobrażenie? Może naprawdę nim byłam.

— Czułbyś się rozczarowany? — zapytałam.

— Może trochę. — mruknął.

— Dlaczego? — ciągnęłam.

Słyszałam jak odkłada telefon na blat.

— Nie chciałbym, żebyś przez te cztery miesiące patrzyła na mnie jak na wroga. — powiedział.

Uśmiechnęłam się pod nosem.

— Dlaczego zakładasz, że będę patrzyła na ciebie jak na wroga? Sądzisz, że możesz czuć się tak wyjątkowo, że chciałabym marnować czas, poświęcając ci swoją uwagę i robiąc z ciebie przeciwnika? — mówiłam. — Dosyć śmiałe założenie.

— Twoja niechęć jest zastanawiająca. — szepnął.

— To nie jest moja niechęć — warknęłam. — To mój charakter.

— Raczej wątpię, by ktokolwiek miał agresję we krwi — prychnął. — Myślę, że to jakaś gra z twojej strony. Coś ukrywasz i tymi pyskówkami starasz się zrazić do siebie ludzi.

— Kruche serce. — wypaliłam nagle.

Nie wierzę, że to wypaplałam. Ale czułam przy nim energię, która nie pozwalała mi go oszukiwać. Nie podobało mi się to. Nikt nigdy nie wpływał na mnie w taki sposób.

— To ma sens — przyznał. — Niezła w tym jesteś.

— Myślałam, że najlepsza. — burknęłam, zamykając oczy.

Pogrążaj się dalej, Zoya.

— Brakuje ci jeszcze doświadczenia, ale nieźle ci idzie. — czułam, że się uśmiecha.

— Skąd możesz to wiedzieć? — szepnęłam.

— Bo robię dokładnie to samo. — oznajmił szczerze, a potem usłyszałam jak gniecie puszkę i gdy otworzyłam oczy, był już na górze.

Pięknie dałaś się podejść, Zoya.

Westchnęłam tylko i też wróciłam do siebie.


Ce: Postanowiłaś udawać, że mnie nie znasz?


Westchnęłam. Absolutnie, ale chyba nie odzywałam się do niego od tygodnia. Nic nowego jak na mnie.

Napisałam mu, by za jakiś czas sprawdził e-maila, bo szykuję dla niego zajebiście długą wiadomość.

Lubiłam pisać e-maile. Uznawałam to bardziej niż urwane zdania na Facebooku.


Do cyprian@gmail.com

Dużo się u mnie ostatnio dzieje. Trochę mi odwaliło i przez kilka dni zalewałam się w trupa, a teraz próbuję jakoś poskładać to do kupy i się ogarnąć. Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale po raz pierwszy w moim życiu zima okazała się być gorsza niż jesień. Nie wiem dlaczego to zrobiłam, czułam się potwornie znudzona. A teraz mam wyrzuty sumienia, masę zaległości w szkole i chcę zdechnąć. Mam nadzieję, że u Ciebie jest lepiej.


Wysłałam to, zanim zdążyłam pomyśleć. Zwykle, zanim mój odbiorca dostawał wiadomość, pisałam wersję, którą chciałabym wysłać, a potem poprawiałam ją na taką, która nie zrobi ze mnie wariatki. A przecież lato było cudowne, ja byłam cudowna i Cyprian nie wiedział zbyt wiele o moich problemach z głową.

A może powinien.


Do zoyastaszewska@gmail.com

Faktycznie, zajebiście długa wiadomość. Całe sześć zdań. Ale doceniam szczerość. Przyznam szczerze, że zmartwiły mnie Twoje słowa. Żałuję, że nie ma mnie obok, mała. Zobaczymy się w styczniu i wszystko mi opowiesz. I nie ukrywaj przede mną takich rzeczy. Wyciągnę Cię z tego gówna.


Poczułam łzy pod powiekami, ale resztkami sił powstrzymałam się od długiego i gorzkiego płaczu.


Finalnie poszłam do szkoły w poniedziałek, ale mój humor wcale się nie poprawił.

Mama wróciła do Polski.

Powiedzieć, że miałam przejebane to za mało.

I tak długo wytrzymała bez awantury, bo odpaliła się dopiero w niedzielny wieczór. Zeszłam na dół, bo chciałam ogarnąć sobie coś do żarcia, a ona nagle wstała z kanapy. Oglądała film z moim bratem, Kingą i Aleksem, ale skoro postanowiłam zaszczycić ich swoją obecnością, skorzystała z okazji.

— Mam rozumieć, że słowem się nie odezwiesz? — zaatakowała.

Wywróciłam oczami. Mogłam z tym żarciem poczekać do rana. Oszczędziłabym sobie tych wyrzutów.

— I tak nigdy mnie nie słuchasz. — burknęłam.

— Tydzień nieobecności — oznajmiła, wymachując ręką. — Kolejny tydzień zgrywania urażonej. Powtórka z gimnazjum? Co do cholery w ciebie wstąpiło? Tak ci źle w życiu?

W takich sytuacjach w mojej głowie rozpoczynała się walka. Odpyskować? A może jednak odpuścić? Wzięłam głęboki oddech i starałam się jej nie słuchać. Nie byłam w nastroju na kolejną aferę, choć przecież w głębi ducha sama do niej doprowadziłam. Lubiłam to, nie ma co się oszukiwać.

— Albo za chwilę logicznie mi to wytłumaczysz, albo koniec z internetem, telefonem, koniec tych dobroci dla ciebie. — syknęła.

Typowa zagrywka rodzica.

— Co ty możesz wiedzieć? — warknęłam.

Zajrzałam do lodówki, ale nie mogłam skupić się na jej zawartości.

— Jak to co? — zaczęła podnosić głos. — W dupie ci się poprzewracało!

Skrzywiłam się.

— Nie rozumiem twojego problemu — westchnęłam. — Mam dobre oceny.

— Tu nie chodzi o oceny, a o twoje zachowanie — oznajmiła. — Znowu wymykasz się z domu, pijesz alkohol. Ty masz szesnaście lat, do cholery!

— Może gdybyś bardziej interesowała się tym, co się dzieje w tym domu to nie dochodziłoby do takich sytuacji — burknęłam, zamykając lodówkę. — No ale przecież wolisz wyjechać na kilka tygodni, potem wrócić na trochę i zgrywać matkę. Jakoś tak się składa, że nie czuję z tobą silniejszej więzi. Taka właśnie jesteś. Wolisz przelać mi kasę na konto niż ze mną porozmawiać, bo nie dopuszczasz do siebie myśli, że twoja córka jest zbyt emocjonalna i agresywna. W końcu lepiej olać sprawę i udawać, że nic się nie dzieje, czasem się przyczepić dla spokoju sumienia, a potem spakować manatki i wrócić do wspaniałego życia za oceanem. Spoko — wzruszyłam ramionami. — Więc zabieraj swoje rzeczy i stąd wypierdalaj. — wyrzuciłam z siebie.

Zapadła głucha cisza.

Joachim patrzył na mnie wielkimi oczami, bo nigdy wcześniej nie odpowiedziałam tak… Niegrzecznie na słowa matki.

Popatrzyła na mnie, chcąc coś powiedzieć, ale milczała.

Miałam rację. Dlatego nic nie powiedziała.

Straciłam apetyt, więc ruszyłam na górę. Chyba dotarło do niej, co właśnie powiedziałam, szarpnęła mnie za łokieć i kiedy stałam z nią twarzą w twarz, zamachnęła się i strzeliła mnie prosto w policzek.

Przestałam oddychać. Świat się zatrzymał.

Joachim wstał z przerażeniem z kanapy i szybko władował się między nią, a mnie.

— Kurwa mać — warknął. — Przestańcie!

— Gówniara jedna! Wypierdalać z domu mi każe? Nie tak ją wychowałam! — burczała nasza matka.

Byłam w takim szoku, że nawet nie zauważyłam kiedy łzy zaczęły kapać mi na koszulkę. Słyszałam ich głosy gdzieś z oddali, odwróciłam się na pięcie i poszłam na górę.

To się nie stało.

Nie mogła tego zrobić.

Ale zrobiła.


Rano wstałam wcześnie. Płakałam przez pół nocy, zastanawiając się czy aby na pewno to ze mną nie ma problemu. Szybko jednak doszłam do wniosku, że przecież to ona mnie sprowokowała do takiej pyskówki. Nie miałam sobie nic do zarzucenia. Tak właśnie mijały mi dni — na wewnętrznej walce między dobrą, a złą mną, między tą, która się obwiniała, a tą, która obwiniała innych. Męczące na dłuższą metę, ale nie mogłam nic na to poradzić.

Ubrałam się w czarne dżinsy, założyłam czarną koszulkę, swoją dżinsową kurtkę i ramoneskę, bo było zimno. Owinęłam się nawet szalikiem. Cóż, będę w szkole o wiele za wcześnie, ale nie chciałam spotkać matki ani brata, który jej wszystko wypaplał.

Przy w wyspie w kuchni siedział Aleks. Znajomy widok.

Wzdrygnęłam się na jego widok. Trochę ubodło mnie to, co mógłby sobie o mnie pomyśleć po wczorajszej aferze, a na pewno nie było to nic pochlebnego.

— Dziwne, że się nie obudziłaś — powiedział cicho. — Siedziałem przy tobie z godzinę czasu i przykładałem ci lód do twarzy. Twoja matka ma rozmach. Domyślam się, że byłaś zbyt wykończona, bo spałaś jak suseł.

Może dlatego, gdy malowałam się przed lustrem, skóra nie była aż tak czerwona.

Spojrzałam mu w oczy.

— Dziękuję. — bąknęłam zmieszana.

— Pójdę z tobą — oznajmił, schodząc ze stołka. — Jakoś nie mam ochoty tu być, trochę toksyczna atmosfera.

— Nie będę robiła nic ciekawego — wzruszyłam ramionami. — Pójdę po świeże bułki, a potem usiądę na parapecie w męskim kiblu i będę paliła papierosy.

— To zapalimy sobie razem. — powiedział stanowczo.

Westchnęłam. Nie chciałam się z nim spierać, więc zarzuciłam torbę na ramię, poczekałam, aż się ogarnie i wyszliśmy do szkoły. Zegarek pokazywał dopiero szóstą czterdzieści osiem, ale mi to nie przeszkadzało. Często bywałam w szkole wcześniej, by oczyścić myśli i przygotować się do ciężkiego dnia. Wstąpiliśmy po drodze do piekarni. Trzeba było im przyznać, że francuskie ciastka, które sprzedawali, były przepyszne.

— Często to się zdarza? — zapytał Aleks, gdy tylko przekroczyliśmy szkolne mury.

— Co? To, że moja matka lubuje się w dramach czy to, że dała mi w pysk? — odbiłam piłeczkę, zgniatając papierowe opakowanie z logo piekarni.

— Nie wiem — westchnął. — Jedno i drugie.

— No więc drama jest zawsze jak tylko pojawi się w domu — odpowiedziałam. — W pysk nigdy wcześniej mi nie dała. — wzruszyłam ramionami.

— Masz zamiar coś z tym zrobić? — ciągnął.

— A niby co takiego? — prychnęłam.

— Dla mnie to niedopuszczalne. — oznajmił.

— Stało się — mruknęłam. — Nie mam zamiaru tego roztrząsać.

— Jak wolisz. — szepnął.

Siedziałam już na parapecie w męskim kiblu i próbowałam wyłowić paczkę fajek z torby.

— A co z twoim ojcem? — zapytał, siadając naprzeciwko mnie.

— Siedzi w USA. Biznesmen. — prychnęłam.

— Przykro mi — powiedział szczerze. — Naprawdę musi być ci ciężko, żyjąc w tym domu.

— Przyzwyczaiłam się. — burknęłam.

Nie chciałam o tym gadać. Myśleć też nie. Nie było to nic nadzwyczajnego. Niektórzy mieli gorzej. Ja czekałam tylko na to, by pójść na studia i zmienić otoczenie.

— The Last Song? — zapytał, wskazując na książkę wystającą z mojej torby.

— Historyjka dla dzieci. — mruknęłam.

— Nie lubię Miley Cyrus. — uśmiechnął się.

— Grzeszysz.

— Lubię grzeszyć. — powiedział.

Spojrzałam za okno. Wcale w to nie wątpiłam. Już sama jego uroda mówiła mi, że w jego technikum wszystkie laski się za nim uganiają. Mógłby konkurować z Tymonem i to spokojnie. A może mógłby wygrać to starcie.

— Z jakiegoś powodu nosisz ze sobą tę książkę. — oznajmił.

— Lubię główną bohaterkę. — przyznałam.

— Niech zgadnę… Buntowniczka. — ciągnął.

— Ja jestem gorsza. — wzruszyłam ramionami.

— Nie rozumiem dlaczego jesteś taka surowa dla siebie — skrzywił się. — Nie jesteś aż tak zła.

— Skąd możesz to wiedzieć? — burknęłam.

— Po prostu to czuję. — nasze spojrzenia się skrzyżowały.

— Śmiałe założenie jak na kogoś, kto zna mnie tydzień. — zaciągnęłam się.

— Czuję się tak, jakbym znał cię nieco dłużej. — zerknęłam na zegarek.

Nie lubiłam, gdy ludzie mówili mi takie rzeczy. Próbował dostać się za mój mur. Cwaniaczek. W sumie to nie bałam się, że to zrobi. Bałam się tego, że mu ulegnę. To było gorsze niż sama droga, którą musiałby przejść, próbując osłabić konstrukcję mojego muru. Jeszcze nie umiałam kontrolować się na tyle, by w stu procentach stanowczo go odrzucić. I trochę mnie to martwiło.

Gadanie o uczuciach było dla mnie katorgą. Zawsze uciekałam od tego, odwracałam wzrok i udawałam, że wcale nie chodzi o mnie. Tak bardzo bałam się zranienia, że chciałam, by to mnie nie dotyczyło.

— Elo — drzwi się otworzyły. — Zoyka! — w środku pojawił się Antek.

— Cześć. — przywitałam się.

— Wcześnie dzisiaj przyszłaś — oznajmił, wyciągając fajki z kieszeni. — Kłopoty w raju?

— Matka wróciła. — mruknęłam.

Zagwizdał.

— I co tym razem? — zapytał, wkładając papierosa do ust.

— Dała mi w pysk — powiedziałam beznamiętnie. — I chyba jestem uziemiona.

Spoważniał.

— O kurwa — burknął. — Nieźle.

— Jeśli myśli, że dzięki temu przestanę wagarować to się myli. — warknęłam gorzko.

— Już myślałem, że będziesz na imprezie u Kamila w piątek. — westchnął.

— Może się wymknę — wzruszyłam ramionami. — Nie obiecuję.

— A ty? — spojrzał na Aleksa. — Jak ci się podoba nasza buda?

— Dość specyficzna. — mruknął.

Miał trochę niezadowoloną minę, jakby zastanawiał się kim dla mnie jest Antek.

Mój kumpel się zaśmiał.

— Skopiemy wam dupę. — zagroził.

— Antek jest kapitanem drużyny. — wyjaśniłam szybko.

— Kurwa, myślałam, że umarłaś. — Krycha weszła do środka.

— Ciebie też miło widzieć. — mruknęłam.

— Ooo — pisnęła. — Co tym razem? Co za drama mnie ominęła? — spojrzała spod byka na Aleksa.

Machnęłam ręką.

— Nic, co powinno cię martwić. — oznajmiłam.

— Mhm — przeniosła spojrzenie na mnie. — Jasne.

— Matka wróciła do Polski. — powiedziałam w końcu.

— No — ciągnęła. — Więcej mówić nie musisz. Ogarnęłaś notatki?

Pokiwałam głową niechętnie.

Resztę czasu spędziliśmy, siedząc tam, gadając o pierdołach, a potem w szkole zrobiło się gwarno i trzeba było iść pod klasę. Krycha pociągnęła mnie ze sobą.

— Widzę, że nawiązałaś kontakt z najlepszym ciachem z wymiany. — szepnęła uśmiechnięta.

— Krycha, on ze mną mieszka. — wywróciłam oczami.

— Taaa — zaśmiała się. — Fajny jest.

— Trochę ciekawski. — mruknęłam.

— Może to nic złego. Chłopak ma tu spędzić cztery miesiące, nic dziwnego, że szuka znajomych. Ja nie miałabym nic przeciwko temu, by go lepiej poznać. — oznajmiła.

Nie odpowiedziałam.

Okay, intrygował mnie.

Wydawał się być człowiekiem z zasadami, ale czułam, że to tylko taka otoczka. W głębi serca był pełen ciepła, choć jeszcze nie do końca byłam do tego przekonana.

W przerwie obiadowej siedziałam z Krychą i Antkiem przy stoliku pod sklepikiem. Próbowałam skoncentrować się na czytaniu notatek na następną lekcję, ale gdy tylko na nie patrzyłam, wracałam pamięcią do momentu w którym dostałam w pysk. Westchnęłam zirytowana i zamknęłam zeszyt.

Myśli kotłowały mi się w głowie i czułam jak wali mi serce. Pewnie zaraz wybuchnę i ktoś wyjdzie z tego pokrzywdzony.

Padło na Tymona.

On zawsze musi znaleźć sobie moment na te swoje pogaduszki, które kompletnie mnie nie interesują i marnują mój czas.

Tym razem dosiadł się do nas tak, jakbyśmy byli najlepszymi przyjaciółmi. Nic nowego. Irytowała mnie ta jego pewność siebie.

— Zoya — uśmiechnął się. — Nie było cię w zeszłym tygodniu.

— Naprawdę nie masz innych powodów do zmartwień? Wątpię, żeby moja nieobecność była czymś zaskakującym. — wymruczałam od niechcenia.

— Może cię to nie obchodzi, ale niektórym w tej szkole nadal zależy na tym, żebyś do niej przychodziła. — powiedział, patrząc mi w oczy.

Krycha się skrzywiła.

— Tobie w szczególności. — bąknęłam.

— Tak ciężko w to uwierzyć? — drążył.

— A tobie ciężko uwierzyć w to, że nie mam najmniejszej ochoty z tobą rozmawiać? — warknęłam, czując jak ciśnienie mi się podnosi. — Nie wszystko można mieć. Przełknij to i idź dalej, poszukaj sobie zastępstwa. Myślę, że to nie powinno być trudne.

— Tak naprawdę — zniżył głos. — Zainteresował mnie widoczny ślad uderzenia na twoim policzku. Wiem, że rozmawianie o przemocy jest zawstydzające, ale jeśli ktoś cię krzywdzi to mogę ci pomóc.

— Stary to już przesada — wtrącił Antek. — Zajmij się sobą.

— Odpierdol się — warknęłam wściekła. — Po prostu wstań i się odpierdol.

— Chyba żartujesz — prychnął. — Ktoś cię tłucze, a ja mam przejść obok tego obojętnie?

— Nikt mnie nie tłucze! — ciągnęłam. — Zresztą to nie jest twoja sprawa! — chyba podniosłam głos, bo kilka osób się na mnie patrzyło.

Czułam, że zbliża się krytyczny moment mojej wściekłości. Rzadko mi się to zdarzało, ale jednak. To mogło skończyć się dwojako — albo wygra moja agresja, albo zacznę płakać. W takich chwilach próbowałam się powstrzymać, ale to kosztowało mnie zbyt wiele. Często bywało tak, że odpalałam się na dobre, a potem ryczałam, bo wychodziła ze mnie cała złość.

— Daj spokój. Po prostu odejdź. — powiedziała stanowczo Krycha.

To była za duża presja. Gapiło się na nas co najmniej dwadzieścia osób i wiedziałam, że cokolwiek nie zrobię to będzie źle.

— Nie mogę uwierzyć w to, że kryjecie przemoc. — prychnął Tymon w stronę Antka i Krychy.

— Jaką kurwa przemoc? — Krycha nie wytrzymała. — Człowieku, do diabła! Jestem jej przyjaciółką od wieków, wiedziałabym od razu! Przestań szukać problemów tam, gdzie ich nie ma. Wyjazd stąd, bo zaraz sama zrobię ci krzywdę!

— Taka z ciebie przyjaciółka, że wystarczyło powiedzieć ci „Jestem chora.” i zadowoliłaś się taką wymówką. — syknął.

Tego było za dużo. Krycha patrzyła na niego zaskoczona.

Nagle między Antkiem, a Tymonem pojawił się Aleks i Leon.

— Do ciebie to trzeba po chińsku? — warknął Aleks. — Zabieraj swoją pizdowatą dupę stąd i zjeżdżaj.

— A ty co? Adwokat? — Tymon stał.

Powiedzcie, że to się nie stanie i nie będą się bili z mojego powodu.

Nigdy nie widziałam, żeby Tymon był taki najeżony i czułam, że to skończy się tragicznie.

Pewnie tak właśnie by było, ale wszyscy usłyszeliśmy głośny gwizdek trenera i napięcie opadło. Tymon odszedł w swoją stronę, mrucząc coś pod nosem, a chwilę później zadzwonił dzwonek, więc zgarnęłam swoje rzeczy do torby i szybko poszłam pod klasę, zostawiając w tyle resztę.


Do końca dnia unikałam Aleksa. Wolałam nie rozmawiać z nim o powodzie jego wtrącania się w moje sprawy. Wieczorem, gdy już ledwo widziałam na oczy ze zmęczenia, choć nadal dodawałam nowe wiersze na swoim Tumblrze, zobaczyłam, że przysłał mi zaproszenie do znajomych na Facebooku.

Dziwnie się poczułam — przecież siedział tuż za ścianą.

Gdy przyjęłam go do grona znajomych, wysłał mi w prywatnej wiadomości link do mojego bloga.

— O kurwa. — wyszeptałam.

Nikt przecież nie wiedział, że go prowadzę, a mógłby, bo nazwałam go Zoya’s Poetry.

Patrzyłam się w wiadomość przez dłuższy moment, zastanawiając się jak spojrzę mu w oczy. Pisałam wiersze o bardzo prywatnych rzeczach i nie chciałam, żeby ktoś z mojego otoczenia je widział. Poczułam się zawstydzona, ale też zrobiło mi się niedobrze. Miał połowę mojej duszy na tacy. Przez chwilę nawet zastanawiałam się czy nie usunąć tego bloga, ale przecież nie miało to sensu — pewnie już wszystko przeczytał.

To chyba zaszło za daleko.

Czas spuścić go na drzewo.


W poprzednim miesiącu nie działo się już nic ciekawego. Unikałam Aleksa jak ognia, a on siedząc na ławce na korytarzu w szkole przyglądał mi się ze smutkiem w oczach, co moje sumienie odbierało źle. Czułam się jak świnia, choć nie powinnam. Przecież nic mu nie zrobiłam. Był dla mnie praktycznie obcym facetem, mieszkał w moim domu z powodu wymiany i choć w skali od jeden do dziesięciu dałabym mu mocne dziewięć za bycie ciachem stulecia to jakoś nie dbałam o to, by się do mnie zbliżył. Po prostu nie mógł, bo bym go poparzyła, a nie chciałam, żeby cierpiał. Umówmy się — nie byłam dobra w relacjach z ludźmi i wątpiłam, by Aleks sprawił, że się to zmieni.

Przed świętami pojechał do domu, podobnie jak reszta chłopców z wymiany, a ja mogłam odetchnąć. Nie czułam na sobie jego smutnego, osądzającego spojrzenia i zrobiło mi się lepiej. Ale wiedziałam, że po Nowym Roku Aleks wróci z tym swoim wzrokiem i trochę mnie to stresowało.

Ojciec też przyjechał na święta. Mogliśmy przez trzy dni poudawać happy family. Och, cóż za męka. Przelał mi w prezencie tysiąc dolarów i myślałam, że spadnę z krzesła, gdy zobaczyłam to na swoim telefonie w Wigilię. Jakiś żart. Oni naprawdę sądzili, że można kupić pieniędzmi moje posłuszeństwo? Żałosne.

Starałam się jednak opanować, nie chciałam jak zwykle wszystkiego zepsuć, więc założyłam kolejną maskę i udawałam, że bawi mnie ten cyrk. Jak każdego pierdolonego dnia.

Późnym wieczorem napisałam post na swoim Tumblrze z życzeniami i tym, co myślę o Bożym Narodzeniu. Miałam ochotę na lody, wódkę i łzy, ale nie miałam siły płakać. Cały wieczór był jakąś farsą i krzywiłam się, myśląc o tej sytuacji. Nie wydam złamanego grosza z tego tysiaka albo przepierdolę wszystko na kwas. Jeszcze im się odechce kupować moje posłuszeństwo. Byłam wściekła! Jak mogli pomyśleć, że jedyne, czego mogę od nich chcieć to jebane p i e n i ą d z e?

Łaziłam po pokoju, próbując odpędzić od siebie zejście na dół i wygarnięcie im tego, co myślę, ale usłyszałam dźwięk nowej wiadomości i szybko mi przeszło. Krycha wysłała mi swoje selfie z talerzem sernika, który był większy od naszych głów, a zaraz po niej napisał do mnie Aleks.


Aleksander: Uciekaj stamtąd. Wyślę Ci e-mailem bilet na pociąg, jeśli chcesz.


Co do chuja?

Po pierwsze, kto nazywa się tak dostojnie na jebanym Facebooku? To nie dowód osobisty, żeby wpisywać na nim swoje pełne imię.

Po drugie, chyba go gnie! Nigdy w życiu nie wpakowałabym się w sam środek chaosu, jakim mogłaby być wycieczka do jego miasta. Jakby moje życie na co dzień nie przypominało huraganu, heh.

Weszłam na jego profil. Nie wrzucał tam zbyt wiele, ale wystarczająco, bym wiedziała, jakiej muzyki słucha, komu kibicuje w kosza i że… Ma dziewczynę. Poczułam jak mój żołądek skacze fikołka.

— O ty parszywy, dwulicowy, cholerny gnoju. — burknęłam wściekła.

Krew się we mnie zagotowała. Och, Boże! Przecież to było do przewidzenia, że facet jego pokroju ma laskę! Gdzie mój mózg?

Napisałam mu coś w stylu: Nie wiem co na to twoja dziewczyna! Ale nie martw się! Dam sobie radę. Jak zawsze, kurwa!

Rzuciłam telefonem w pościel.

Dlaczego ja się tak wściekam? Przecież absolutnie nic nas nie łączy.

Zerknęłam na choinkę, stojącą w rogu mojego pokoju, która była podświetlona niebieskimi lampkami.

Nienawidzę Bożego Narodzenia i to nigdy się nie zmieni.


A dzisiaj? Dzisiaj był drugi stycznia i gdy usłyszałam budzik dzwoniący tuż nad moją głową, miałam ochotę zapaść się pod ziemię. To nie może być prawda. Nie mogę dzisiaj wrócić do szkoły. Po prostu nie mogę. Leżałam pod kołdrą jakieś kolejne piętnaście minut, a potem opuściłam swoją strefę komfortu, wybrałam ciuchy z szafy i poszłam do łazienki. Aleks miał wrócić późno w nocy i to zrobił, bo słyszałam jak rozmawia na dole z moim bratem. Umalowałam się, wróciłam po kurtkę i torbę do pokoju, zeszłam na dół i słowo daję, wyszłabym prosto do szkoły, ale mój brat z rozbrajającym uśmiechem numer pięć oznajmił, że zrobił mi kawę. W dużym kubku.

— Dzień dobroci dla sierot? — burknęłam, siadając przy wyspie.

— Nie — zaprzeczył Joachim. — Chciałem, żebyś dobrze zaczęła dzień.

— Nie da się dobrze zacząć drugiego stycznia, na dodatek w poniedziałek. — wyjaśniłam.

— Wykończy mnie twój pesymizm. — mruknął.

— Jestem realistką, Jo — westchnęłam. — A mój realizm mówi mi, że kurwa nie kupiłam papierosów. — dodałam szybko.

— Słucham? — zapytała mama, schodząc z góry.

Jak zwykle znalazła sobie idealny moment.

— Na coś muszę wydać tego tysiaka od tatusia. — prychnęłam.

Odpuściła. Może nie chciała sobie psuć nastroju na samym początku nowego tygodnia.

— Niedługo kończy się semestr. Mam nadzieję, że tym razem nie będziesz zagrożona. — zmieniła temat.

— Zobaczę, co da się zrobić. — wzruszyłam ramionami.

Patrząc na to, że przez przerwę świąteczną nawet nie zajrzałam do podręczników to niewiele, ale nie musiała o tym wiedzieć.

— Wracam z tatą do Nowego Jorku w piątek. — stwierdziła.

Klasycznie. Wysłaliśmy ci kasę, a teraz zajmij się sobą, a my wrócimy do swojego luksusowego życia za granicą.

Nie skomentowałam tego. Zapewniła mi wiele wrażeń przez ostatni miesiąc, więc jak dla mnie mogła tam wracać i nie pokazywać mi się na oczy, aż do Wielkanocy, a najlepiej to nigdy więcej do końca mojego jebanego życia.

Dopiłam kawę nieco szybciej niż planowałam. Aleks gapił się na mnie tym swoim spojrzeniem i serio, ostatkiem sił powstrzymałam się przed tym, by zapytać go o co chodzi.

Założyłam kurtkę i wyszłam, ale nie w kierunku szkoły, a pobliskiego kiosku, czując jak bardzo potrzebuję nikotyny. Spaliłam dwa papierosy, niemalże od razu i dopiero potem poszłam na lekcje.

Podczas przerwy obiadowej, gdy siedziałam sama pod sklepikiem szkolnym, dosiadł się do mnie Tymon. Mówiłam już, że ten dzień będzie do bani? Jeśli nie, to będzie, na pewno.

— Czego znowu? — zapytałam z westchnięciem, nie podnosząc wzroku znad zeszytu od matmy.

— Chciałem cię przeprosić. — oznajmił.

— A to nowość. — jednak zamknęłam zeszyt, spoczęłam wygodnie na oparciu krzesła i wbiłam w niego swoje spojrzenie.

— No — mruknął zmieszany. — Chyba trochę przesadziłem z tym oskarżeniami o przemoc. — wydukał.

Uniosłam brew.

— Zdążyłam już o tym zapomnieć, ale dzięki. — powiedziałam.

— Nie wiem, ja po prostu — odetchnął głęboko. — Martwię się o ciebie. Czuję, że coś jest nie tak. Czuję, że powinienem coś zrobić, bo za kilka lat może się okazać, że zrobiłem za mało, a ciebie nie da się uratować.

Skrzywiłam się.

— Uratować przed czym? — zapytałam słabo.

— Nie chcę mieć wyrzutów sumienia po tym jak znajdą cię martwą, a ja wyląduję w gronie osób, które mogły coś zrobić, a nie zrobiły nic. — oznajmił.

Zapadła krótka cisza.

— Uważasz, że mogę popełnić samobójstwo? — wydukałam zszokowana.

— Uważam, że pewnego dnia zakładanie masek cię tak zmęczy, że właśnie to zrobisz. — szepnął smutno.

Poczułam się tak, jakby ktoś mnie poraził prądem. Naprawdę ktoś sądził, że mogę się zabić? To było widać na mojej twarzy czy co?

— Ech, Tymon — pokręciłam głową. — Kupię ci na urodziny wstęp na jakiś wykład czy szkolenie z odczytywania emocji u ludzi, bo widzę, że nie masz o tym absolutnie żadnego pojęcia. — warknęłam, zebrałam swoje rzeczy i odeszłam.

Toaleta w której zwykle paliłam z dziewczynami była pusta, co oznaczało nalot ze strony nauczycieli, ale olałam to, zamknęłam się w kabinie i siedząc na kiblu, zrozumiałam, że ten człowiek mógł mieć rację.

Mógł mieć, ale ja się do tego nie przyznam.

— Och, jebać to. Po prostu to jebać, Zoya. — powiedziałam do samej siebie.

Więc za taką mieli mnie ludzie. Świruskę z kijem w tyłku, która marzy o samobójstwie. Świetnie! Właśnie o tym marzyłam!

Choć nie coś takiego sobie planowałam.


Leżałam w łóżku, nie mogąc pozbyć się z głowy słów Tymona. Patrzyłam przez chwilę w lustro, ale nie wydawało mi się, by moja twarz mogła zdradzać, że noszę maski.

Dobiło mnie to, naprawdę. Chciałam nawet zapytać Krychy, co o tym sądzi, ale wiem, że nie wzięłaby tego na poważnie. Nie lubiłam dzielić się z nią swoimi życiowymi przemyśleniami, więc zostawiłam ten temat w spokoju.

Aleks zapukał do moich drzwi.

Boże, naprawdę daruj sobie. Mam dość na dziś.

— Czego? — warknęłam.

Wszedł do środka.

Nie drgnęłam nawet. Jak zwykle trzymałam poduszkę pod lewym policzkiem i scrollowałam social media.

Położył się obok mnie, nadal nic nie mówiąc. Leżeliśmy tak przez dłuższy moment, aż w końcu nie wytrzymałam, odłożyłam telefon i odwróciłam się w jego stronę.

— Rozstałem się z Kają. — oznajmił cicho.

— Och. — jęknęłam.

Więc chciał się wyżalić? No spoko, ale niech nie oczekuje ode mnie rad stulecia, nie byłam w nastroju.

— Rozstałem się z Kają, bo — ciągnął. — Bo odkąd cię zobaczyłem po raz pierwszy, nie chcesz wyjść z mojej głowy, Zoya. — wyszeptał.

Podniosłam się na łokciu.

O kurwa.

Mać.

— Czy wszyscy macie dzisiaj dzień dobijania Zoi Staszewskiej? — zapytałam słabym głosem.

— Masz w sobie coś takiego — zignorował moje słowa. — Nie wiem, Zoya. Masz w sobie coś, czego nie da się zignorować. To jest silne, jak człowiek się z tym zetknie to nie potrafi tego olać. Wiedziałem, że bycie z Kają na odległość przez niemal pół roku będzie słabe, bo związki na odległość ogólnie są do bani. A potem wpadłem na ciebie i Zoya, kurwa, nie mogłem jej dłużej ranić. — powiedział, patrząc mi w oczy.

Żołądek miałam ściśnięty w ciasny supeł i czułam jak mocno wali mi serce.

— Czyli co? — zapytałam głupio.

Niech przestanie mówić przenośniami, bo dostanę zawału.

Patrzyliśmy sobie w oczy. Czułam ogromne napięcie między nami.

Zaraz się porzygam, przysięgam.

— Czyli to, że choć zdarza mi się to rzadko — mówił. — To się tobą zauroczyłem, Zoya.

Kurwa. Kurwa! KURWA!

Skrzywiłam się. Zamknęłam oczy.

Zranię go.

Zniszczę go.

To się nie uda.

— Okay — wzruszyłam ramionami, niezbyt grzecznie. — W sumie to — jak to ubrać w słowa? — Też mi się podobasz. Od samego początku.

To nie było kłamstwo, choć nie planowałam rozwoju tej znajomości w tym kierunku.

Ale właściwie to… Dlaczego nie? Może ogarnę swoją agresję przy nim i znormalnieję? Co mi szkodzi spróbować?

— Okay. — uśmiechnął się.

— Okay. — też się uśmiechnęłam, mimowolnie.

Chyba nie umiałam się dłużej jeżyć w jego towarzystwie. Nie byłam z tego powodu zadowolona, bo wiadomo — opuszczę gardę raz, wejdzie mi to w nawyk, a potem zbliży się do mnie jakaś łajza i skończę ze złamanym sercem.

Co nie zmieniało faktu, że w głębi ducha pragnęłam, by serce złamał mi właśnie on. Nawet, jeśli miałabym się po tym zbierać do kupy latami.


W środę wstałam w lepszym nastroju. Nie wierzę, że to się dzieje. Aleks oznajmił, że jest mną zauroczony. To jakiś odlot!

Myłam zęby, gdy mój telefon wydał dźwięk nowej wiadomości. Wyplułam pastę do umywalki i odczytałam jej treść.


Cyprian: Wracam, więc jeśli chcesz poświęcić trochę czasu swojemu staremu kumplowi to daj znać. <serduszko>


Uśmiechnęłam się.

Marzył o tym, by stworzyć własną kolekcję ubrań dla ludzi lubiących niestandardowe brzmienia. Najwidoczniej szkolenia poszły mu bardzo dobrze, więc liczyłam na to, że pokaże mi teczkę certyfikatów. Był wolnym duchem (tak, jak ja), uwielbia whisky (tak, jak ja), podróżowanie i rocka.

A teraz, gdy w moim życiu działo się dużo — zdecydowanie za dużo, to czułam, że potrzebuję jakiegoś dnia, by z nim pogadać i wiedziałam, że zrobi mi się lepiej.

Dlatego, gdy w środowe popołudnie, gdy skończyłam lekcje, a Aleks został na treningu, wybiegłam ze szkoły, widząc na parkingu białego Nissana Qashqaia i Cypriana w eleganckim płaszczu z ciemnymi okularami, opartego o drzwi kierowcy, wrzuciłam szósty bieg i z radosnym okrzykiem poleciałam w jego stronę.

— Jezu, co za entuzjazm. — zaśmiał się krótko, ściskając mnie mocno.

— Kurwa, Cyprian! — pisnęłam. — Tęskniłam za tobą!

— Nie mogło być inaczej — powiedział. — Ale zanim opowiesz mi jak bardzo potrzebowałaś mojego powrotu, chodźmy na kawę. Jest, kurwa, zimno!

Otworzył mi drzwi od strony pasażera i wsiadłam do środka.

— Jest styczeń. Spodziewałeś się upałów? — warknęłam.

Przyjrzał mi się.

— Zoya — zaczął. — Wyglądasz jakoś inaczej.

— Zaczęłam więcej palić i schudłam. — wzruszyłam ramionami.

— Mhm — mruknął. — Czyli jest kiepsko, co?

— Jeszcze nie wiem. — burknęłam.

— Okay — skomentował. — Pójdziemy na kawę i wszystko mi opowiesz.

Chwilę później siedzieliśmy w naszej ulubionej cukierni naprzeciwko Centrum.

— No więc słucham. — oznajmił, gdy złożyliśmy zamówienie.

— Nie wiem od czego zacząć — mruknęłam. — Matka dała mi w twarz przed świętami, ale to chyba akurat kiedyś musiało się wydarzyć. Nic wielkiego. Po prostu wkurwia mnie to, że ma mnie kompletnie w dupie, nie ma jej w domu, a wymaga ode mnie bycia grzeczną. Rozumiesz? Stary wysłał mi tysiąc dolarów na święta, jakby myślał, że kupi tym moje posłuszeństwo. Poza tym — przerwałam. — Tymon myśli, że chcę popełnić samobójstwo, a do naszej szkoły przyjechała wymiana z jakiejś budy sportowej, jeden z tych chłopaków mieszka u mnie, a przedwczoraj powiedział mi, że się mną zauroczył, a ja kurwa nie mogę tak po prostu zacząć się z nim bzykać, bo złamię mu serce i nie wybaczę sobie, gdy kolejna osoba dostanie ode mnie kopa w dupę, bo nie umiem tworzyć relacji. Kumasz?

— Och, wow — popatrzył na mnie. — Nigdy nie słyszałem, żebyś wydała z siebie taką długą przemowę — zaśmiał się krótko. — Co to za chłopak?

— Ma na imię Aleks i jest absolutnie boski. — jęknęłam.

— Wiesz, nie żebym nie wierzył w twoje zdolności społeczne, ale nie musisz z nim od razu brać ślubu. — stwierdził.

— Masz na myśli, że powinnam pójść z nim do łóżka tak jak z tobą i potem wpisać go na listę rezerwistów, gdy inny da mi kosza czy co? — zapytałam.

Skrzywił się.

— Idąc tym tropem, stwierdzasz, że wpisałem cię na listę rezerwistek, a nigdy tak nie było — szepnął urażonym tonem głosu. — Czego się boisz?

— Tego, że wymiana kończy się w marcu, a potem on zniknie z częścią mojego serca, a ja rozsypię się na małe kawałki. — wyznałam.

— Och, kurna — wydukał. — Ty chyba jednak go lubisz co? Zależy ci na nim, nie wiesz jak się za to zabrać.

— Boję się, że zaangażuję się za bardzo, a potem jak zwykle dostanę po dupie, that’s all. — wzruszyłam ramionami.

— Wiesz, jak nie zaryzykujesz to nie napijesz się dobrego szampana. — uśmiechnął się.

Opadłam na oparcie kanapy. Miał rację.

— Okay, przestanę to analizować — postanowiłam. — Co ma być to będzie.

— To już jakiś początek. — dźgnął mnie palcem.

— A co u ciebie? Jak szkolenia? — zapytałam.

— Wypłaciłem skumulowane oszczędności ze swojego funduszu powierniczego i kupiłem lokal w którym będę mógł tworzyć ubrania. Moja droga, patrzysz właśnie na młodego inwestora branży modelingowej — uśmiechnął się. — Zabiorę cię tam. Co prawda to jeszcze gołe mury, bo lokal mieści się w nowym budynku, ale już mam kompletne plany na to miejsce.

— Gdzie? — nie przypominałam sobie, by w naszym mieście budowano coś nowego.

— We Wrocławiu. — oznajmił.

— O kurde — mruknęłam. — Powodzi się.

— Zakochasz się w tym miejscu. Dwunaste piętro, duża przestrzeń. Bajka!

— Myślałam, że wrócisz do korzeni swojego studenckiego życia w Krakowie. — przyznałam.

— Wróciłbym, gdyby nie to, że mój stary tam mieszka, a mamy przecież wieczną kosę ze sobą. Ma za duże znajomości, zniszczyłby mnie. — oznajmił smutno.

Cyprian nie dogadywał się dobrze z rodzicami, ponieważ według nich powinien skończyć jakąś inżynierię, a on poszedł w kierunku artystycznym. To było zbyt pizdowate dla faceta. Zerwał z nimi kontakty jakiś czas temu i widziałam, że odżył.

— W takim razie trzymam kciuki. Mam nadzieję, że będę inspiracją twojej kolekcji. — zaśmiałam się.

— Nie tylko kolekcji — mrugnął do mnie. — Jesteś moją inspiracją od zawsze i w każdej dziedzinie życia, Zoya.

— Jesteś jebnięty, Cyprian. — oznajmiłam zrezygnowana.

— Nigdy tego nie wykluczałem.

— Nie wiesz w co się pakujesz. — dodałam równie smętnie.

— Gdybym nie wiedział to bym się nie pakował. Proste? Proste. — zamknął mi tym stwierdzeniem usta.

Umówiliśmy się na niedzielę, by pojechać do Wrocławia i zobaczyć jego nowe biuro. Cieszyłam się, myśląc o tym dniu. Przy nim wszystko stawało się takie… Proste. I okropnie cieszyłam się, że jest obecny w moim życiu. Dawało mi to więcej niż cokolwiek innego.


Byłam jak zamknięta skrzynka.

Ze ściśniętym żołądkiem. Tak mniej więcej czułam się odkąd Aleks powiedział mi, że się mną zauroczył. Okropnie bałam się, że mi odpierdoli i wszystko się schrzani.

Aleks wydawał mi się pięknym człowiekiem. Piękni ludzie nie zasługują na to, bym stawała im na drodze.

W ostatniej klasie gimnazjum próbowałam zaprzyjaźnić się z laską, która chodziła do mojej klasy. Była pilną uczennicą, inteligentną osobą, czytała książki i miała do powiedzenia zdecydowanie więcej niż nasi rówieśnicy. Problem był tylko taki, że ona niezbyt chciała kumplować się ze mną, bo odstawałam od reszty. Nie wiem czy to wynikało z zakazów, jakie mogli dać jej rodzice czy po prostu nie chciała mieć nic wspólnego ze mną, ale złamało mi to serce.

Dzisiaj chodziła do tego samego liceum, co ja. Mijałyśmy się na korytarzu, ale bez słowa. Gdy nasze spojrzenia się krzyżowały, jej było pełne współczucia. Przecież mogłam być jej koleżanką, ale byłam świruską z kijem w tyłku.

Która nie skończy dobrze.

Więc jak mogłam zbudować coś z Aleksem? Przecież to niedorzeczne.

Ludzie tacy jak ja są niekochani, niechciani, odpychani, udaje się, że nas nie ma. Nic więc dziwnego, że nie mogłam uwierzyć w intencje Aleksa. Przez głowę przemknęła mi myśl o tym, że może robi to dla beki. Potem będzie opowiadał kumplom na imprezach o tym jak bzykał walniętą laskę.

Patrzyłam za okno, czując wyrzuty sumienia. Może nie jest taki.

Kawa w kubku, który ściskałam w prawej dłoni już dawno temu wystygła. Nic nowego. Dlaczego miałam takie dylematy, mając zaledwie szesnaście lat? Czasem czułam się, jakbym była dużo starsza, a z drugiej strony chciałam pozostać wiecznym dzieckiem, bo dorosłość mnie przerażała.

— Nową myślicielką dwudziestego pierwszego wieku zostaje Zoya Staszewska! — Joachim bez pukania wszedł do mojego pokoju.

Spojrzałam na niego.

— Chcesz zapalić? — zapytałam cicho.

— Masz bardziej strapioną minę niż zwykle. — oznajmił.

— Widziałam się wczoraj z Cyprianem. — mruknęłam.

— O, proszę. On jeszcze żyje? Zapomniałem o jego istnieniu. — zaśmiał się krótko.

— Będzie otwierał firmę ubraniową we Wrocławiu. — powiedziałam, wychodząc za bratem na balkon.

— Kurna, pan biznesmen. — zagwizdał.

— Jadę z nim w niedzielę zobaczyć lokal. — dodałam.

Mogłam założyć kurtkę, bo było zimno.

— To raczej dobre wiadomości — stwierdził. — A minę masz nieciekawą.

Westchnęłam.

— Myślisz, że nadaję się na kogoś, kto może kogoś pokochać? Czy nadaję się na kogoś, kto zostanie pokochany? Czy jak zwykle wszystko schrzanię? — zapytałam szybko.

Joachim zakrztusił się dymem.

— Jezus, Zoya — sarknął. — Myślę, że takie kwestie nie podlegają dyskusji. Każdy z nas zasługuje na bycie kochanym i zasługuje na to, by kochać. Czy takie rzeczy znajdują się w centrum zainteresowania szesnastolatek? — mrugnął do mnie.

Wywróciłam oczami.

— Masz kogoś? — wypalił.

— Nie — zaprzeczyłam. — Tak jakby.

Skrzywił się.

— Kim jest ten szczęśliwiec? — drążył.

Odchrząknęłam, kierując spojrzenie w kierunku wnętrza mojego pokoju.

— O kurwa. — wydukał.

— Noms. — jęknęłam.

Milczeliśmy przez chwilę.

— Po co ja się tym w ogóle przejmuję — prychnęłam. — Przecież wiadomo jak to się skończy. — dodałam z jadem.

— Jak?

— Czasem jesteś mało domyślny, Jo — westchnęłam. — W końcu mi odwali. Jak zwykle. Pójdę w tango z jakimiś brudasami albo będę tak kurewsko wredna, że tego nie wytrzyma. Nie ma co się łudzić, że będzie inaczej. — wyrzuciłam z siebie, czując jak trzęsą mi się ręce.

Pogodziłam się z tym. Po prostu. Albo udawałam, że to dla mnie nic szczególnego.

— Myślałaś, nie wiem, o wizycie u jakiegoś psychologa? Nie obrażaj się, korzystanie z takich porad nie jest niczym złym. — powiedział.

— Dzięki — warknęłam. — Myślę, że poradzę sobie sama.

Westchnął.

— Ale gdyby coś się działo — pogroził mi palcem. — To mi powiedz. Nie jesteś w tym gównie sama, pamiętaj.

Bardzo w to wątpiłam, ale niech mu będzie.

Weszliśmy do domu. Może powinnam pogadać z Aleksem? To wydawało się bardzo dobrym pomysłem, tylko nie miałam odwagi. Uchodziłam za wyszczekaną, a jednak w takich kwestiach polegałam jak domino.

A chuj, najwyżej się ośmieszę i wszystko skończy się szybciej niż się zaczęło.


Z niecierpliwością czekałam na powrót Aleksa z treningu. Potem zeszłam na dół, by zjeść kolację, którą jak zwykle przygotowała Kinga.

— Jak w szkole? — zapytał ojciec, patrząc na mnie.

— Nic nowego — szepnęłam po angielsku, z przyzwyczajenia. — Semestr zaraz się kończy.

Tata rzadko mówił po polsku, chociaż znał ten język.

— Myślę, że powinnaś przyjechać na ferie zimowe do Nowego Jorku. — oznajmił.

To brzmiało raczej jak rozkaz.

— Nie widzę takiej potrzeby. — szepnęłam.

— A co będziesz tutaj robiła? — prychnął. — Wiem, że do wybierania uniwersytetu zostało trochę czasu, ale chciałem przedstawić cię pewnym ludziom. Masz potencjał na studiowanie w USA.

Miło, że wybrałeś za mnie.

— A kto powiedział, że w ogóle chcę studiować? I to w USA? — warknęłam.

Westchnął.

— Nie zmarnujesz sobie życia przez widzimisię — oznajmił. — Polskie uczelnie są daleko w tyle w rankingach.

Pokręciłam głową.

— Miło — szepnęłam. — Męża też już mi znaleźliście? Ile mogę mieć dzieci? Dwójkę? Czy to za mało?

— Zoya… — westchnął.

No i fajnie, cały nastrój prysł. To nie był zły dzień, ale jak zwykle ktoś musiał to spierdolić.

— Wiesz co? — burknęłam. — Któregoś dnia wyjdę stąd i to będzie ostatni raz, kiedy mnie zobaczycie. Postaraj się więc, by to nie stało się dzisiaj. — syknęłam.

— Rozumiem, że hormony ci szaleją, to taki wiek — nie wziął moich słów na poważnie. — Kiedyś nam podziękujesz, bo twoje życie będzie lepsze niż egzystencja przeciętnego człowieka.

— Bo co? Będę miała miliony na koncie? Sądzisz, że kasa to wszystko, czego potrzebuję w życiu? — warknęłam.

— Pieniądze są nam potrzebne, wiesz to. — nie odpuszczał.

Wywróciłam oczami.

— Niektórzy potrzebują znacznie więcej — wstałam od stołu. — Na przykład akceptacji ze strony najbliższych. — uśmiechnęłam się sztucznie i poszłam na górę.

To był idealny moment na to, by przerwać tę dyskusję. Jeszcze chwila i bym się odpaliła, a czułam, że to byłaby przesada.

Usiadłam na łóżku, czując łzy pod powiekami.

A przecież ja płaczę bardzo rzadko.


Godzinę później leżałam w łóżku, gapiąc się w telefon. Chciałam napisać jakiś wiersz, ale męczyła mnie blokada. Żaden pomysł nie miał sensu, więc tylko wpisywałam pojedyncze słowa, a potem je kasowałam.

— Nie mają litości, co? — Aleks wszedł do środka, a chwilę później wgramolił się pod kołdrę.

— Nic nowego. — odłożyłam telefon.

Okay, zniesiesz jeszcze jedną aferę. Dasz radę, po prostu mu to powiedz.

— Kiedy masz urodziny? — zapytał.

— Dziewiętnastego maja. — odpowiedziałam, zbita z tropu.

— Majowe dzieci są szczęśliwcami. — uśmiechnął się.

— Ta — prychnęłam. — Ja jestem najlepszym przykładem.

— Wiem, że twoja sytuacja jest raczej marna, ale nie nastawiałbym się tak negatywnie. — powiedział.

Westchnęłam.

— Chodź tutaj. — dodał, wskazując swoje ramiona.

Nie byłam do tego przyzwyczajona.

Do czułostek. Ostatnie okazywał mi Cyprian — w sumie jako jedyny.

Ale przytuliłam się do Aleksa i w sekundzie poczułam, że to moje miejsce. Cała złość, towarzysząca mi przez ostatnie dni, wyparowała. Poczułam spokój i chciałam, by do końca moich dni głaskał moje włosy.

Boże, chyba zaczynałam czuć do niego więcej niż powinnam. Ale chciałam, by tak było. Chciałam zacząć żyć i nie być trupem.

Choć mogłam potem cierpieć, wiedziałam, że to jest tego warte.


Zasnęłam w jego ramionach i obudziłam się tuż przed budzikiem. Popatrzyłam na twarz Aleksa. Spał spokojnie, całe napięcie zniknęło, to był piękny widok. Wymknęłam się z łóżka, by zabrać ze sobą ciuchy na dziś i poszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro. Brawo, Zoya, w końcu wyglądasz na odrobinę weselszą. Umalowałam się nawet, a gdy wróciłam do pokoju, okazało się, że Aleks już wyszedł — pewnie był na dole. Zabrałam swoją torbę i kurtkę, jak co ranek i też poszłam wypić poranną kawę.

— Ja wiem, co się tu dzieje — oznajmił Joachim znad patelni. — Nie chcę zostać wujkiem, to za wcześnie.

Skrzywiłam się zażenowana.

— Nie mówiłeś tak, gdy bzykałam się z Cyprianem, więc sobie daruj. — burknęłam znad telefonu.

— Co? — odwrócił się. — Robiłaś co?

— Nie udawaj głupka. — prychnęłam.

— Pytam poważnie — mruknął. — Nie było tego po was widać.

— Wcale — ciągnęłam. — Ani trochę.

Nawet odrobinkę! Co tam, że wiecznie miałam całą szyję w malinkach.

— Już rozumiem dlaczego jest twoim przyjacielem. — zaśmiał się.

— Weź się odpierdol, dobra? — warknęłam. — Bucu, myślisz, że ktoś może się ze mną przyjaźnić tylko dlatego, że się z nim bzykam!?

— Nie to miałem na myśli, Zoya! — wywrócił oczami.

Westchnęłam, pokazując mu środkowy palec.

Zjadłam śniadanie w milczeniu, a potem ruszyłam z Aleksem w drogę do szkoły, odpalając fajkę tuż za furtką. Matka pewnie widziała to z okna, ale miałam to gdzieś.

— Cyprian to ten koleś, który ostatnio zabrał cię spod szkoły? — zapytał Aleks.

— Tak. — potwierdziłam.

Błagam, tylko niech nie będzie zazdrosny. Nie ma o co!

— Jadę z nim do Wrocławia w niedzielę — mówiłam. — Otwiera swój biznes i chce mi pokazać miejscówkę.

— Jaka branża? — zapytał.

— Fashion. — oznajmiłam.

— Nieźle. — mruknął.

Nigdy nie byłam zakochana w Cyprianie. Lubiłam go jako człowieka, kochałam go jak człowieka, nie jak kogoś z kim mogłabym stworzyć związek.

Wątpiłam w to, bym kiedykolwiek była zakochana. Gerard Way chyba się nie liczył.

Dotarliśmy do szkoły, nieco później niż zwykle. Ja poszłam w swoją stronę, Aleks poszedł w swoją, ale byłam pewna, że Tymon kątem oka widział tego buziaka w czoło i czekałam tylko, aż zapyta co nas łączy. Tak, jakby to był jego biznes.

— Masz opowiadanie na polski? — Krycha zmaterializowała się przy mnie, gdy szłam pod klasę.

— To na dzisiaj? — zapytałam, trochę zdezorientowana.

Pokiwała głową.

— Nie wiem o czym ostatnio myślisz, Zoya, ale ona ci tego nie odpuści. — szepnęła.

Kurde! Jak mogłam o tym zapomnieć? Miałam kosę z nauczycielką od polskiego. Jesienią odmówiłam udziału w konkursie poetyckim, a smród po tej dramie ciągnął się za mną do dziś. Stara czekała tylko na to, aż potknie mi się noga. Chyba ten dzień właśnie nastąpił.

— Jaki temat? — zapytałam.

— Chwila w której coś we mnie umarło. — powiedziała.

Och, patrząc na to, że polski miałam mieć dopiero na czwartej lekcji, miałam mnóstwo czasu, by coś naskrobać. Zwłaszcza, że temat nie był dla mnie obcy. Codziennie coś we mnie umierało.

— Okay, ogarnę to. — obiecałam, bardziej jej niż sobie.

— Wszystko z tobą okay? — zapytała. — Ostatnio jesteś… Nieobecna.

— Tak, wszystko w porządku. — oznajmiłam bez przekonania.

— Gdyby coś się działo to wiesz, gdzie mnie szukać. — poklepała mnie po ramieniu.

Skinęłam głową. Nie zrozumiesz, Krycha. Jesteś dobrą osobą, ale nie skumasz.

— Kurwa, nie wierzę. — usłyszałam za plecami śmiech jeden z naszych klasowych znajomych.

Odwróciłam się. Krycha też spojrzała w ich kierunku.

Amanda stała pod ścianą z Karoliną, śmiały się z czego, co wypatrzyły na telefonie.

— Co to za nazwa? — pisnęła Karola. — Zoya’s Poetry? Ach, że niby tak amerykańsko?

Poczułam, jak robi mi się słabo, ale nie dałam po sobie tego poznać.

— Ty, Karola? — zawołała Krycha. — Masz jakiś problem?

— Przestań. — mruknęłam.

— Nie, skądże — oznajmiła Karola. — Nie sądziłam, że nasza koleżanka pisze takie dojrzałe wiersze. — to brzmiało jak obelga.

Skąd one o tym wiedziały? Ja wiedziałam, że to kwestia czasu, przecież tylko ślepy by się nie skapnął, że to mój blog.

No cóż, pół roku ukrywania się to i tak niezły sukces jak na tę szkołę.

— Jak napiszesz coś lepszego to wtedy pogadamy. Póki co, możesz co najwyżej iść i obciągnąć kolejnemu frajerowi, jak na Summer Vest. — warknęła Krycha z poważną miną.

No i docinki się skończyły. Amanda schowała telefon i zmieniły temat, z minami nie w sosie.

— Nie musiałaś tak dosadnie jej tego mówić — westchnęłam. — I poza tym… Skąd wiesz?

— Kretynko, jestem twoją przyjaciółką. Wiem, odkąd założyłaś tego bloga. — zaśmiała się, a potem zadzwonił dzwonek i trzeba było iść na lekcję, więc postanowiłam tego nie drążyć.

Chociaż martwiło mnie, że to, co dla mnie naprawdę osobiste ujrzało światło dzienne i że teraz to już w ogóle będę miała w tej szkole przesrane.


Minęły dwa tygodnie.

Dla mnie to była wieczność.

Którą spędzałam na wieczorach z Aleksem. To stało się normą — przychodził do mnie po kolacji, a ja z czasem przestałam kryć się z tym, że na niego czekam.

Przychodził, gdy w domu zapadała cisza i rozmawiał ze mną. Nawet nie wiem jak i kiedy tak szybko dostał się za mój mur, którym oddzielałam się od reszty wszechświata. Ale najwidoczniej było mu ze mną wygodnie. Widziałam jak na mnie patrzy i żałowałam, że w pewnym sensie nie mogę tak patrzeć na niego. Owszem, czułam to, czułam, że się w nim zakochałam, ale coś blokowało mnie przed tym, by okazać mu to bardziej dosadnie. Czasem myślałam, że jestem zbyt chłodna, ale potem łapałam się na tym, że dla mnie zawsze coś było nie tak. Choć tak naprawdę wszystko było okay. Może za bardzo przyzwyczaiłam się do tego, że potrafi być kiepsko i kiedy to się zmieniało to czułam się nieswojo i szukałam kolejnej dramy. Kto wie?

Siedziałam w wannie i próbowałam dojść do siebie.

Przed dwudziestoma minutami całowaliśmy się tak intensywnie, że jeszcze chwila, a świat by się skończył. Od kilku dni miałam ochotę na pisanie nowych wierszy, ale zalałabym moich fanów samymi westchnięciami do Aleksa, a oni szybko by się tym znudzili. Ludzi rajcuje ból i cierpienie — to się nie zmieni. Nigdy.

Nie byłam gotowa na taki wulkan emocji. Uczucia kumulowały się w moim brzuchu i zalewały moje ciało ciepłem. To było jak gorączka. Nigdy wcześniej mi się to nie przytrafiło i z każdym dniem coraz bardziej bałam się, co będzie, gdy to się skończy. A musiało to nastąpić. Wymiana Aleksa kończyła się na początku kwietnia i nie wiedziałam czy jestem gotowa na dramatyczne konsekwencje końca naszej… relacji. Jednak byłam pewna, że to, co czuję jest tego warte.

Wszystko nabrało nowego sensu, choć wiedziałam, że utożsamianie swojego szczęścia z drugą osobą może być zabójcze. Ludzie przemijają, nie są wieczni. Choć prawda była bolesna, Aleks też musiał przeminąć.


Ledwo przekroczyłam próg szkoły, a już obok mojego boku wyrósł Tymon.

— A więc ty i ten gość to prawda? — zapytał z grubej rury.

Zerknęłam na niego. Cóż za urażony ton.

— Ten gość? — odbiłam piłeczkę, sunąc przez korytarz.

— No Aleks. — wywrócił oczami.

Uśmiechnęłam się.

— To jakiś problem? — prychnęłam.

— Nie wiem czy ktoś tak delikatny jak ty powinien pchać się w szajs z kolesiem trochę wybuchowym. — powiedział.

— Nie musisz się o mnie martwić — wycedziłam. — Nic mi nie będzie.

— Ja chcę tylko powiedzieć, że nie chcę, by cię zranił. — oznajmił.

— Dlaczego ci tak na tym zależy? — ciągnęłam.

— Nie zasługujesz na to, Zoya. — szepnął.

Westchnęłam.

— Dlaczego każdy z was uważa, że wie lepiej na co zasługuję, a na co nie? — warknęłam. — Nie zrobili mnie ze szkła. Właściwie to co cię to obchodzi? Znajdź sobie inną ofiarę, masz tyle chętnych, więc dlaczego uczepiłeś się właśnie mnie? Jakbym była co najmniej twoją koleżanką, a nią nie jestem! — dodałam zirytowana i go wyprzedziłam.

Nie rozumiałam jego podejścia, nie rozumiałam o co mu chodzi i nie chciałam tego nawet rozumieć.

— Cieszę się, że się zeszłaś z Aleksem, bo promieniejesz. — Krycha do mnie dołączyła.

— Myślę, że „zejście się” to za dużo powiedziane. — wyjaśniłam.

— Mhm — mruknęła. — Więc co to jest w takim razie?

Co miałam jej powiedzieć? Przecież byłam w nim zakochana, ale nie umiałam mówić o uczuciach. Nie mogłam wepchnąć tego w ramy samego bzykania, bo byłoby to zbyt krzywdzące — przede wszystkim dla Aleksa.

Wróciłam pamięcią do poprzedniego wieczoru.

Aleks leżał już w moim łóżku, gdy wróciłam z łazienki. Położyłam się obok niego i trwaliśmy przez chwilę w ciszy. Pocałował mnie, a ja uświadomiłam sobie, że czekałam na ten moment przez cały, cholerny dzień. A potem stało się — uprawialiśmy seks i na samo wspomnienie robiło mi się gorąco.

— Zoya, masz problem z dopuszczaniem do siebie ludzi, wchodzeniem w relacje, ale nie sądzę, żebyś musiała udawać, że to nic takiego. Związek z Aleksem wychodzi ci na dobre. — ocknęłam się, słysząc te słowa.

— Mówisz? — mruknęłam.

— No raczej! — wywróciła oczami.

Może po prostu powinnam przyznać przed samą sobą, że do diabła, nie spotkałam i pewnie nie spotkam kogoś takiego jak Aleks na swojej drodze, przestać to analizować i po prostu cieszyć się, że jest przy mnie.

Powinnam.


Dni mijały nieubłaganie. Miałam tyle weny, że codziennie moi czytelnicy byli zalewani wierszami. Różnymi, ale raczej o pozytywnym wydźwięku.

Przez większość czasu byłam po prostu dobrą siostrą i dobrą dziewczyną. Jakby ktoś tchnął we mnie nowe życie. Odciął mnie od tego mrocznego gówna w którym pływałam.

Nagle zaczęłam przykładać się do nauki, odrabiać lekcje, czytać więcej, doba jakby się wydłużyła. Wieczorami grałam z Aleksem i Joachimem w planszówki albo po prostu grzaliśmy się pod kocami na kanapie w salonie, oglądając filmy. Nocami rozmawiałam z nim o życiu i kochaliśmy się, nawet bez zmrużenia oka. A potem wstawaliśmy przed budzikiem. I ja wciąż miałam energię na całe, ciężkie dni. Od czasu do czasu w weekendy chodziliśmy na domówki do różnych naszych znajomych ze szkoły, a tam szybko stawałam się królową. Picia, wciągania różnego syfu, tańca. Co z tego, że w poniedziałek powinnam zdychać — wcale nie zdychałam.

Tymon przyglądał mi się z drugiego końca korytarza ze strapioną miną, ale udawałam, że tego nie widzę. Był jak mój cień. Miał osądzające spojrzenie. Z czasem utożsamiłam go z wyrzutami sumienia, których powinnam i chciałam się pozbyć. Ale nie umiałam tego zrobić.

Byłam naładowana pozytywnymi wibracjami, dużo się śmiałam, śpiewałam pod nosem, z czego Leon miał polewkę, ale chyba sam cieszył się z tego, co się dzieje.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że im dłużej będę królową — tym boleśniejszy będzie upadek z tronu. Nie zsunięcie, a dosłowne pierdolnięcie, a potem lot w przepaść z prędkością tysiąca kilometrów na godzinę.


Zmianę dało się wyczuć z wyprzedzeniem.

Wstawałam rano i coś nie grało. Czułam dziwny niepokój, ręce mi się trzęsły, a oczami wyobraźni widziałam tylko czarne chmury. Coś dzisiaj jebnie, na milion procent.

Z ostrożnością wyszykowałam się do szkoły, zjadłam śniadanie, kawę wypiłam w spokoju — musiałam się na to przygotować.

Powinnam dostać nagrodę za przewidywanie kłopotów. Myślałam, że moja czujność została uśpiona, ale wcale tak nie było.

Pędziłam właśnie pod sklepik, bo zaczęła się długa przerwa, gdy naczelne szkolne terrorystki — Anka i Pati — obrały mnie za swój cel. Czekałam podświadomie na ten moment — widziałam jak mnie obserwują i planują atak.

— Ej Zoya, jak to jest być nałożnicą chłopca z wymiany? — zapytała Anka, pociągając mi z bara.

Rzeczy, które trzymałam w dłoniach upadły na podłogę, więc automatycznie schyliłam się, by je podnieść.

Ach, więc to ten dzień.

Powinnam jakoś zareagować, ale czułam, że cokolwiek nie zrobię to będzie jak zejście na wojenną ścieżkę z nimi, a bardzo tego nie chciałam.

Nie spodobało im się to. Pati nadepnęła na moją lewą dłoń, chcąc jeszcze bardziej mnie upokorzyć czy cokolwiek. Nie mogłam tego zignorować, więc kiedy obie odwróciły się, by odejść, poderwałam się szybko do góry z jednym z tomów Encyklopedii Britannica (w twardej oprawie), szarpnęłam Pati za ramię, a kiedy się odwróciła, zrobiłam zamach i chciałam z całej siły zdzielić ją w ten pusty, tleniony łeb, ale poczułam, że ktoś chwyta mnie w pasie i siłą od niej odciąga.

Zrobiła się z tego mocarna awantura, ale ja nagle byłam poza tym wszystkim. Ręce mojego bohatera odstawiły mnie dopiero na piętrze wyżej.

— Musisz się we wszystko wtrącać? — wrzasnęłam, patrząc na wściekłą twarz Aleksa.

— Musisz pakować się w tarapaty? — odbił piłeczkę.

— Nie prosiłam cię o pomoc! — dodałam wkurzona.

— Wiesz, że jakbyś ją uderzyła to skończyłaby z wstrząsem mózgu? Miałabyś naprawdę przesrane! — syknął.

— Nadepnęła na moją dłoń, do chuja! — krzyczałam.

— Chuj mnie to obchodzi, Zoya! — potrząsnął mną. — Twoje reakcje są przesadzone, trzeba było ją olać!

Prychnęłam.

— Odpierdol się ode mnie, okay!? — wrzasnęłam. — Wszyscy jesteście tacy sami! Wiecznie tylko Zoya to, Zoya tamto, wiecznie widzicie winę we mnie. A potem się dziwicie, że was atakuję. Szkoda tylko, że nikt z was nie widzi, że nie robię tego bez powodu! — poczułam, wbrew pozorom, łzy pod powiekami.

Spojrzałam mu w oczy, nie mogąc skontrolować chęci wybuchnięcia płaczem.

Miałam już dość tego pasma nieszczęść. Najgorsze było to, że to był ich początek.

Aleks westchnął i wziął mnie w ramiona, mocno obejmując moją głowę, a ja po prostu się rozpłakałam.


Z niecierpliwością czekałam, aż któryś nauczyciel wbije do klasy i wezwie mnie na dywanik dyrektora z powodu mojego wybuchu agresji, ale nic takiego się nie stało. Typowo. Oni nigdy nie widzieli tego, co konieczne.

Prychnęłam pod nosem. Nawet, gdyby ktoś zrobił mi pizdę pod okiem to udawaliby, że nic się nie stało. Więc skoro nie widzą tego, co namacalne to jak mieliby dojrzeć, że czasem sobie z tym wszystkim nie radzę?

Chciałabyś, żeby to widzieli?

No właśnie.

Wróciłam do ćwiczeń z angielskiego.


Czułam okropną wściekłość. Miałam w nosie Ankę i Pati, choć wiedziałam, że wyszłam na pieprzoną agresorkę i będę miała przechlapane, a plotki będą rozchodziły po ludziach szybciej niż dżuma. Byłam zła, bo Aleks przez jeden, cholerny moment uznał mnie za prowokatorkę tej sytuacji. A zdecydowanie nią nie byłam.

Wyszłam ze szkoły, nie czekając na niego. Było zimno, ale nie chciałam iść do domu. Nie chciałam leżeć w łóżku, wyjąc w poduszkę ani wylegiwać się w wannie. Niedaleko naszego osiedla znajdował się spory park, a w nim plac zabaw. Rzadko tam chodziłam, musiałam mieć chęć, by być sama. Wdrapałam się do swojego ulubionego, drewnianego domku, ciesząc się, że nie jest to zbyt często uczęszczane miejsce.

Czasami pisałam wiersze w notesie. Niektóre z nich publikowałam potem w necie, ale większość z nich była zbyt prywatna.

Chyba powinnam przestać nosić ten notes do szkoły, bo gdyby ktoś go znalazł, mogłabym spokojnie kopać sobie grób. To nie były tylko zapiski zlepek słów, ale moje myśli, których gryzmolenie dawało mi ulgę w najgorszych momentach. Nikt nie uwierzyłby w to, że moje zachowanie może mieć jakieś drugie dno. Byłam dla nich po prostu świruską z kijem w tyłku i jakiekolwiek tłumaczenia — zawarte w tych notatkach — zostałyby wyśmiane. I choć raczej mam to w nosie — tym razem mogłoby pęknąć mi serce.

Nie mogłam uwierzyć w to, że taki chłopak jak Aleks postanowił pochylić się nade mną. Miał na mnie dobry wpływ, odkąd go poznałam nie miałam ani jednego pijackiego wyskoku. No dobra, nie licząc wspólnych imprez, ale to co innego niż chlanie do lustra. Obawiałam się, że jednak w końcu to nastąpi i wyjdzie ze mnie to, co najgorsze. On tego nie zniesie.

Aleks był chłopakiem z głową na karku. Zdyscyplinowanym, dumnym, dla obcych mógł wydawać się wręcz tym zimnym. Czasem — myślę, że niechcący — był chłodny dla mnie. Ale ja byłam wybuchowa, miałam taką naturę i potrzebowałam tej zimy. Byłam jak letnia burza, czasem jak huragan — z silnym wiatrem, piorunami, ulewą. A on był takim styczniowym wieczorem, gdy światło latarni przedziera się przez sypiący leniwie śnieg. Czasem dobijała mnie jego zdystansowana postawa, ale rozumiałam, że tak został wychowany. Nie mówił zbyt wiele o rodzicach — oprócz tego, że najwidoczniej postawili mu pewne wymagania, więc się do nich stosował. Czasem zastanawiałam się czy kiedykolwiek ich poznam i co pomyślą o mnie — ale w głębi ducha czułam, że są gorsi niż moi rodzice i nie wiem czy tego chciałam. Może nawet przez chwilę poczułam wstyd za to, że nie jestem kimś innym. Kimś bardziej ułożonym, pilniejszym, jeśli chodzi o szkołę i mniej agresywnym. No i może mniej leniwym, bo pewnie mogłabym mieć piątki z wszystkich przedmiotów, ale mi się po prostu nie chciało. Aleks miał swój pancerz, wiedziałam to. Tak jak ja.

Z tą różnicą, że on pod mój dostał się w pięć sekund, a ja nie mogłam zrobić tego samego z nim.

Rozdział 4

wiosna 2013

— Zo, chodź do telefonu! — Joachim rozdarł się głośno, choć leżałam na kanapie.

Spojrzałam na niego. Matka dzwoniła i już czułam, że pewnie ma jakiś problem. Jak zwykle. Wyszłam spod koca. Była sobota, ledwo wstałam, ale miałam zamiar poczytać. O dziwo, cały miesiąc miałam tyle nauki, że nawet nie wzięłam żadnej książki do ręki i nie napisałam zbyt wielu wierszy. Aleks też ciągle się uczył. Nie chciałam być gorsza. I nie chciałam wyjść na mniej ambitną w jego oczach niż myślał. Tak spędzaliśmy wieczory — z nosami w notatkach.

— Halo. — mruknęłam, biorąc do ręki słuchawkę stacjonarnego stojącego na blacie w kuchni.

— Zoya, mam dla ciebie wiadomość — zaczęła tym swoim tonem. — Przyjedziemy na Wielkanoc. Ale to nie wszystko. Na koniec miesiąca są urodziny Aleksa, więc jego rodzice wpadną do nas na kolację.

Skrzywiłam się, czując jak przyspiesza mi serce.

Niedobrze, bardzo niedobrze.

— Okay. — wzruszyłam ramionami.

— I tylko tyle masz mi do powiedzenia? — zapytała.

— A co byś chciała jeszcze ode mnie? — burknęłam. — Mam się dobrze.

Westchnęła.

— Daj mi Jo. — poprosiła szybko.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 29.4
drukowana A5
za 55.14