E-book
10.29
drukowana A5
54.98
drukowana A5
Kolorowa
82.89
Osobistości

Bezpłatny fragment - Osobistości


3
Objętość:
332 str.
ISBN:
978-83-8189-150-9
E-book
za 10.29
drukowana A5
za 54.98
drukowana A5
Kolorowa
za 82.89

„Jedyny sposób, by oszpecić piękno, to ukazać jego szaleństwo.” — Jonathan Carroll


„Prowadź życie systematyczne i uporządkowane, abyś mógł sobie pozwolić na gwałtowność i oryginalność w pracy” — Gustave Flaubert


„Człowiek człowiekowi zgotował ten los” — Zofia Nałkowska


„Żyje się tylko po to by być gotowym na długie leżenie w grobie” — William Faulkner

Pracę tą poświęcam pamięci Artystów, umierającym z poczuciem, że ostatnie dzieło pozostawiają niedokończone, jak i tym, co je odnajdują.

Zadedykować pragnąłbym Ostatniemu Pokoleniu, mające na barkach zakończenie takie, jak na początku, poczęte słowem i tym samym wieńcząc ukryte dla potencjalnych czytelników z gwiazd.. Nieobecnym dziś. — Gdyby była możliwość chciałbym się z Wami zamienić.

Nie mogłem całe życie być pierwszy, to przynajmniej mogę być ostatni i o tym napisać.

Część 1. Sabotaż mózgu

Zanim komuś stanie się krzywda, od razu zacznę od spraw najistotniejszych, a nie ma nic ważniejszego od bezpieczeństwa i higieny pracy. — Od razu przepraszam wszystkich, za wszelkie literówki, błędy myślowe, logiczne, sensowne, bez celu, zamierzenia czy pomysłu, strumieniowego nadawania, ale się śpieszę, bo nie zdążę zapisać tego, co miałem w zamierzeniu zrobić, siadając przed elektroniczną maszyną, licząc, że nie zapomnę, i że prądu nie braknie. Pomimo iż wiem, że gdy w końcu nastaje na to czas, to i tak już wtedy jest na to za późno. No i znowu coś mi się przycisnęło przypadkowo.

Zacząłem od słów: „Niech każdy w tym momencie przystanie na pół minuty w lekturze i wyliczy w myślach ze kilka najbardziej nierealnych rzeczy, mogących się wydarzyć w życiu.” I kiedy tak zacząłem rozmyślać, jak samemu to przeczytałem, to dałem sobie od razu spokój, bo brzmiało to jak prawdziwy szajs. Choć wierzę, że komuś nawet by się to spodobało, ale skoro ja jestem autorem, i mi się to nie podoba to, co samemu sobie napisałem, nie wierząc samemu sobie, co było kluczowym elementem decydującym ostatecznie.


I zacząłem opowiadać, by każdy odbierał to jako bajki, a te czyta się inaczej niż cokolwiek, będąc od samego początku musi każdy czytający sam zadecydować, czy chce zaakceptować, czy też nie z czymś, w co nie może uwierzyć, i odkłada lekturę, bo narrator wmawia mu, że to prawdziwa historia na faktach. Wierząc w to, że musi być to prawdziwy szajs. Chociaż biorę pod uwagę to, że sposób, jaki ostatecznie zacząłem sprawił, że i tak pomyśleli w ten sposób, bo skoro już się umawiamy, że wierzymy we wszystko, to i w to muszę uwierzyć, choć przychodzi mi to — możecie nie wierzyć — z trudem. Tak jak niektórych może to się wydać dziwne i niezrozumiałe, tak ja nie rozumiem takiej właśnie reakcji. Tak pewnie i tak nikt tego nie będzie czytał, każdy myśląc po swojemu, nie rozumiejąc, dlaczego nie ma tu żadnej akcji, dla której reakcji własnej przyszli. I tak rusza cała reakcja łańcuchowa wybuchowa, która sprawia, że coś się jednak dzieje, i jest jakaś akcja. Choć jest bez sensu, nie rozumiejąc, jak akcja może wzbudzać bezsensowna akcja, a reakcją na moją akcję słowną, wywołuję jeszcze większą akcję reakcji tych, co to wolą akcję. W ten sposób udowadniam, że największą reakcję powoduje reakcja na słowną akcję słowną. Gdyby tak nie było, to by nikt nie słuchał hip-hopu, a ci, którzy to czytają, a zakładam, że są tu nie przez przypadek, bo tak może być otwarta na tych słowach moja pisanina, lecz przeczytana od początku do końca. W sumie to się i tak nie dogadamy, bo ci zachęceni początkiem są tutaj rozczarowani, co to za zakończenie akcji powodują reakcję, którą ja wolałem przeciwnie nie wywoływać jej na początku.

Ostatecznie jakoś się pogodzimy i zatrzymamy to lub przerwiemy, normalizując i kończąc, że przyznamy zgodnie, że w ten, czy w drugi sposób, zjebałem. — Ktoś trzeci się śmieje z tego pewnie, lub podziela nasz stan braku jakiejkolwiek akcji i reakcji kogokolwiek. No, ale nie można mieć wszystkiego w ten sam sposób, jak pewnie kolejny zgodny fakt, że nie można zadowolić każdego, prócz nas, uświadamiających sobie nagle, że to już druga wspólna rzecz spowodowała naszą reakcję na brak akcji, reakcją będącą odbieraną w sposób tak, jak przeciwna płeć, czyli kobiety, a przynajmniej ich zdecydowana część, reaguje na brak erekcji. A brak reakcji ze strony mężczyzny, zazwyczaj powoduje brak spodziewanej akcji. I jedyne, co można wtedy zrobić to opuścić swoje wzajemne towarzystwo w ciszy milczenia, które jest przez większość nazywaną złotem. Skoro to jest emocjonalna reakcja na złoto, to ja wolę jednak nie przyznawać się, jak się nazywam, tak jak i tamta, co wyszła, że lepiej jednak, że nikt nic nie wie. — To najlepsze w tym przypadku rozwiązanie akcji, a nie każdemu może się to podobać, i ja to szanuję, bo jestem tolerancyjny. Ale to, co się, komu podoba, to sprawa osobista każdego. I choć się nie zgadzamy, tak naprawdę nie wiedząc, czy tak do końca to prawda, czy kłamstwo. Bo milczymy w ciszy. Bo tak się zazwyczaj czyta książki w czytelni bibliotecznej. A skoro milczymy, to nie za wiele się dowiemy o czymkolwiek. Ale nie wszystko musimy wiedzieć w swoim życiu, a to, jak kto żyje po swojemu, to jego sprawa i zgodnie wszyscy prawdopodobnie przytakną, na słowa, że w tym wypadku, każdy ma to w dupie, bo taka jest prawda, choć nikt o niej nie mówi. Skoro wyjaśniliśmy, więc sobie, że mamy się wzajemnie dupie, to możemy się rozejść każdy w swoją stronę, nie mając już nic sobie wartościowego do powiedzenia, a nawet, jeśli, to nie chcę tego słuchać ani tym bardziej czytać. Wolę s obie posłuchać muzyki, nie wiem, co ty, nie interesuje mnie to, więc to ja wyjdę, bo w czytelni słuchać muzy nie można, bo każdy chce czytać w spokoju, który zburzony nagle w takiej sytuacji do tego, że lepiej sam wyjdę, niż mnie mają wynieść. Bo nie widzę ilu nie chce słuchać tego, co słucham, a już na pewno tego, co chciałem powiedzieć. Nie ważne czy to mądrego czy głupiego. Za jedno i drugie dostałbym wpierdol, a nigdy mnie nie kręcił ani seks zbiorowy, ani przemoc, ani bezsensowne filmy czy książki akcji. No i przekleństwa wypowiadane na głos w miejscu publicznym, zwłaszcza w kulturalnej bibliotece, są niedopuszczalne. A zwłaszcza, gdy samemu się to mówi ostatecznie, jakieś brzydkie słowo dosyć, że na koniec, jako ostatnie, co zostaje w pamięci, to wraz z puentą, że jestem hipokrytą, a tacy, co to, jak to mówiła moja mama „bułkę przez bibułkę, a chuja całą garścią”, to w żadnym razie nigdzie nie jest ani dobrze widziane, ani lubiane. — „A jak cię widzą, tak cię piszą”, — ale to już mam też gdzieś, bo to ja teraz piszą swoją wersję tej historii, a te nie zawsze są do końca prawdziwe, często interpretowane, odbierane inaczej niż innych opis sytuacji napomkniętej przez mnie na koniec. Koloryzowanie faktów i tak jest nieistotne w literaturze, bo każdy dobrze wie, że większość książek to czarne na białym, czytelnie napisane słowa, pomiędzy którymi rzadko są obrazki, a jak już są, to jakieś czarno białe, a tych nikt nie lubi, tak jak starych filmów, staromodnych i tak dalej, zazwyczaj mówią tacy. Znam to dobrze. — Ale i tak nie wytłumaczysz takiemu, czy takiej, że moda wraca, co kilka kilkanaście lat, lecz wówczas, minie tyle czasu, że się zapomni, bo chce się zapomnieć coś takiego, a skoro już jest wywołana tak silna chęć ku temu, to pewne jest, że ani ze sobą nie gadamy, pewnie wygadując się gdzieś komuś, męcząc go paplaniną, której w książek bezsensownie nienawidzę sam, jak ktoś pierdoli jakieś smuty, i opisuje fikcyjne problemy w realu, co to nie ma, żałosne i oklepane, jak cała moda, nie mającego w sobie nic z artyzmu, ani wartościowego nic nie wnosi nowego. Ale tym się interesują wszyscy, bo w czymś trzeba chodzić, a jeśli już to każdy chce być lepiej ubranym od drugiego, i każdy robi tak samo w społeczeństwie. A skoro to norma to jest dobrze, bo za jej spełnienie dostaje się premię, a forsa jest ważna, każdy to wie, nie? Ale nie każdy wie, że się nie kupi za nią wszystkiego, choć i tak większość będzie pierdolić, że tak nie jest, choć każdy wie, że tak, bo jakby każdy mógł kupić wszystko, to każdy byłby zadowolony, a tak nie jest nie? A tak nikt nie ma forsy, więc ma wyjebane kupić jakąś nudną, pozbawioną akcji książkę, bo taka musi być albo nudna, albo to podręcznik lub słownik, a te się bardziej przydają i się korzysta częściej, więc kupuje się słownik i wkłada na półkę grzbietem do ściany, by tylko było widać, że ma się książkę na półce, a to jaką, to już nie ważne. Ale ci, co czytają, zawsze wzbudzają szacunek i podziw, z różnych względów, raz, że pewnie ma dużo forsy, na pewno więcej od takiego, co to nie czyta, bo nawet jakby chciał, to nie ma przecież forsy, albo mu w głowie się jeszcze — tak sobie myśli, co nie — żeby forsę wydawał na jakieś książki, których pełno jest w bibliotece za darmo, i sobie można wypożyczyć, albo zajebać najlepiej, bo łatwo jest, bo nikt nie patrzy, tylko trzeba być cicho, bo to biblioteka i jak się nie hałasuje, to każdy przychodzi tam, żeby sobie poczytać w spokoju, albo udać, że się czyta, A się chowa przed kimś, albo przyszedł zajebać coś, nie, a niekoniecznie dlatego, żeby nie płacić, tylko, że na handel, bo skoro nie wydaje się hajsu na książki, ani się ich nie czyta, to nie znaczy zupełnie, że się ich nie kradnie, bo kradną też ci, co to chcą je potem opierdolić za mamonę, którego wiecznie im mało. Bo taki, co czyta książki, przecież nie zajebie książki z biblioteki, bo się raz, że boi, a dwa że tu często przychodzi, a jak go złapią to więcej go tu nie wpuszczą, albo będą lustracje cały czas poryte spojrzenia, niedowierzania, i każdy wie, co taki myśli jeden o drugim, coś w stylu — ciekawe, co chciał ukraść, bo nie powie, że „zajebać”, bo to brzydko, nie, bo taki to hipokryta, że te stare książki są tanie, za grosze kupić je by można było, bo antyki i takie tam się trzyma w domu, albo w sejfie, pod ochroną i się nie pożycza, I nie zostawia, bo każdy by już taką dawno zajebał, I wychodzą do swych kulturalnych domów i przyjaciół, rozmawiając o tym, że większość ludzi to nawet czytać nie umie, a jak już im się znudzi gadanie o tym to gadają o drogich książkach i potem o politykach i polityce, nie, czyi o tym samym temacie, co gadają też ci, co to ich jest główne, życiowe zainteresowanie, bo jakieś trzeba mieć, nie? Ale tak gadają ci, co to nie mają forsy, a jak się nie ma forsy i się gada o polityce, a potem o książkach, a forsa potrzebna jest, to się pyta takiego, co to tam często przychodzi, o takie proste rzeczy, jaka babka tam, a gdzie to, czy są kamery, i w ogóle, co to tam dalej. I jak się człowiek dowie, obczai sobie, to się idzie na jumę, na łatwy pieniążek, i się opierdala takim, jak ci, co to ciągle czytają, ale za mniej płacą wtedy i są oni i tacy, co je mają jaja zajebać, bo się nie boją jakiejś starej kurwy, pewnie głuchej, dlatego, że jest stara, i ślepej też pewnie, bo by se pewnie telewizor włączyła, ale pewnie jej nie stać, a nawet jeśli, to nie może, bo raz, że to biblioteka i że cicho ma być, a dwa, że jest w pracy, więc ma wyjebane, i poogląda w domu te siedem kanałów. Z anteny zbiorczej, bo pewnie więcej nie ma, bo jest stara, i w bibliotece się chuja zarabia, więc tylko to i pewnie stary rzęch i to czarno biały jeszcze pewnie jest, jak te książki tutaj wszystko smutne i chujowe i tak już zostanie, bo się jest starym, i w młodości miało wyjebane i się nie myślało, by się uczyć i książki czytać, bo to nudy, i po co, skoro jest telewizor, a tam też są na podstawie książek zajebiste filmy se można obejrzeć. Ale w pewnie stare jakieś tylko, bo chujowo się nowy film ogląda, i nikt tak nie robi, bo każdego stać wywalić ileś tam na kolor TV, a jak takiego nie stać, to tylko dlatego, że nie ma hajsu, bo się pracuje w bibliotece, i nawet nie pomyśli by zajebać w pracy i opierdolić po, bo raz, że taki waruje sam na tych co kradną, bo muszą, bo oni zapłacą, bo to praca, a skoro tu pracuje, to pewnie się uczyło takie, albo lubi książki i to przyjemność i czerń i biel nie przeszkadza, bo i tak się nie widzi i chuja tam się filmów nie ogląda, bo przeklinają tam i to takie prymitywne jest to teraz, bo ta młodzież kiedyś była za moich czasów, dwieście lat temu i tak będzie pierdolić cały czas swoje smuty jeszcze większe niż te, które udaje, że czyta. Ale wyjebane, bo teraz samemu pisze i się śmieje z samego siebie, że kiedyś zajebałem parę razy z bibliotek i księgarń, co mnie złapali, jak byłem młody, bo się nie miało hajsu, ale to się komiksy czytało, a nie jakieś jebane książki. Ale skoro nie wyszło by zajebać, to się samemu można pisać, nie jak się umie, co nie? A więcej jest ludzi, którzy piszą, bo czytać nie każdy umie, a jak umie to i tak nie czyta, bo go nie stać na książki. I jak sobie coś pisze, i ktoś mnie zajebie, znaczy to moje gówno, co pisze, co to każdy się tam filozofii doszukuje i mnie męczy jakimiś pytaniami, co to w ogóle nie wiem, co to on do mnie mówi, ale przynajmniej coś próbuje. Bo wtedy wiem, jak ktoś mi opowiada wrażenia, to wiem, że nie czyta, choć mówi, że czytał, ale albo nie zrozumiał, bo to mówi, że to poezja i chuj wi co, a to jakaś komedia, tylko nie ma komu grać, bo wiem, że taki kłamie albo jest tępy, i wiem już wtedy. A na fakcie to mam to w dupie to wszystko, że ktoś zapierdala książki, to niech zapierdala jak umie, bo też to robiłem całe swoje życie, bo za coś trzeba, nie. Ale interesi mnie to, czy zajumał, a na pewno ktoś taki się znajdzie, chociaż przez przypadek, jeśli zajebał i czyta, to i to przeczyta, jak już zajebał, a jak na handel, komuś książkę opierdala, to już powie, że czytał. Ale jak zajebałeś, to mi napisz, dlaczego i po co. To wtedy napisze o tym opowiadanie. Może będzie lepsze niż to, a ja nie rzucam ani słów na wiatr, a to też za darmo zrobię, bo i tak nie zarabiam na tym, tylko muszę ładować w swoje szczękościski, a jak się ma to, to i tak się nie gada, nie? Więc skoro ja, to i tak z tych, co poświadczam, że dla mnie słowo droższe pieniędzy. A że i tak hajsu nie mam, to jak masz tam, co posypać to posyp, a ja to ci to wszystko wtedy napisze, tylko gadać nie będę pomielony. To ci wyśle jak będę miał, to się dogadamy. Albo dopiszemy. Zakładam, że umiesz czytać, a nie ty oglądasz literaki. Bo jeśli tak jest, to w takim razie, nie chce wiedzieć, co robisz z obrazkami. Jol.


Mogę robić i mówić, co mi się tylko podoba, mając pełne prawo i wolność, ponieważ, do cholery jestem cholerną postacią fikcyjną! Osobiście obiecuję, żeby żaden z powyższych bohaterów nie powrócił w żaden sposób, bo jest to ciut niebezpieczne. Nie pojawili się nawet przypadkiem gdzieś ukryci pośród statystów w jakimkolwiek moim opowiadaniu czy jakimkolwiek innym dziele łącznie z adaptacjami. Niestety, ale gdy nad wymyślonym bohaterem staje jego stwórca bóg-pisarz, wtedy dopiero udowadniamy, że co by nie było i tak ostatnie słowo zawsze należy do mnie. Z mojego punktu widzenia mogę was jedynie wykreować, bo z żadnym z was nie mam kontaktu, ani o was nie wiem. Jesteście też w pewnym sensie fikcją, ale realną fikcją, materialną, o której wiem, że istnieje, ale mimo tego wszystkiego, jesteście bardziej fikcyjni niż moje postacie z opowiadań i powieści. Bo o nich wiem wszystko, a o was kompletnie nic. Nawet nie jestem do końca przekonany czy istniejecie, ale nie będę się przejmował. Wychodzę z założenia prawie zawsze, że skoro problem nie ma rozwiązania, to problem nie istnieje…


Nie mogłem uwierzyć. I musicie mi zaufać i obiecać, że do tego tematu nigdy nie wrócimy, i pozostanie on między nami. Niestety tego zdania nie mogę ani zignorować, ani tego słowa zakwestionować. Zacznę od początku i opowiem wam całą historię. Przynajmniej się postaram. Zdarzyło się to w lokalu 31 / 17. Spotkaliśmy się wszyscy o wpół do 23ej w małym, w źle oświetlonym pokoju w trzy pokojowym mieszkaniu zawieszając się na dowcipach, które rzucał wiecznie w dobrej formie Bruce Willis. Więc była Euforia, Kasterka i Mustafa, no i ja, zapatrzony w ekran laptopa, który rozświetlał się fotografiami bijący mnie po oczach zaadaptowanym i uchwyconym pięknem młodych kobiet w podobnie uchwyconym rozświetlonym ciepłem pejzażu otaczającego ich, niby w skupieniu i trosce. Gdy zacząłem przeglądać je ponownie, chcąc nasycić wyrok i zarejestrować jak najlepiej obraz jednej z dziewcząt na zdjęciach, której piękno było tak urzekające, że momentalnie się zakochałem zauroczony jej urodą wiedząc, że tak wygląda najpiękniejsza kobieta na świecie. Za pierwszym razem zareagowałem stwierdzeniem, które powiedziałem na głos, że ją chyba znam, jednak dwa następne zdjęcia, na których jej się przyjrzałem, wycofałem się z tego mówiąc, że nie, jednak nie, dodając, że mogłem widzieć albo poznać kiedyś kogoś bardzo podobnego. Nie przesadzę, ani nikogo nie urażę stwierdzeniem, że przejrzałem grubo ponad sto fotografii, na których się całkowicie skupiłem spędzając, co najmniej pół godziny odizolowany od reszty. Myślałem o tym, że jeśli bóg stworzył coś piękniejszego niż ona, to zachował to dla siebie. Dopiero głos sprawił, że byłem zmuszony, przez prawa rządzące w tego rodzaju zamkniętej społeczności, odbiegających tym samym, w ten sposób za pomocą tych samych metod, oddając swoją własną świadomość światom, jakie interpretowali i zamykali w określonym czasie i przestrzeni, którą można było manipulować mimo kompletnej nieświadomości prawdziwych ludzi, bo właśnie ten element był dla wszystkich najważniejszy. Przez niego czuli się, już nie jak bogowie, lecz kompletni władcy wszechświata, której władzy mogli dosięgnąć, i z niej całkowicie skorzystać, dopiero w momencie, gdy sami tworzyli nowe zamknięte rzeczywistości, utrwalając je w którymś pozwalającym im na to wymiarze mogąc nim dowolnie manipulować. Po zarejestrowaniu na kilkudziesięciu rodzajach tylko jednego z nich, mogli wykorzystywać i tworzyć cokolwiek tylko by zapragnęli, ograniczeni będąc tylko i wyłącznie swym absolutem, bezkreśnie się rozrastającym w nieskończoność, będąc jednocześnie zamkniętym wszechświatem istniejącym wewnątrz każdego z nich, osobnego, odmiennego i istniejącego tylko dla nich i umierającymi wraz z nim, nie mogąc istnieć już nigdy dla nikogo oprócz nich samych, chyba, że za pomocą tylko samego drugiego wymiaru. Mogą zamknąć fragment tego wszechświata i za pomocą tego utrwalenia elementu wszechświata, będący nie tyle żywy, mimo śmierci samego jego stworzyciela, dla samego siebie, ile może zostać odtworzona przez każdego, kto zechce poświęcić swój czas, skupienie i pieniądze, wczuwając się maksymalnie, zagłębiając się w obcym świecie, odbierając i wpuszczając na miejsce swojego samego, ten który pragnęli poznać i zrozumieć. Z zapadnięciu się w niemal w czarną dziurę własnego kosmosu, wyrwał mnie głos, na który momentalnie się odwróciłem, wiedząc, że za długo trwa mój letarg. Musiałem zapomnieć o zdjęciach. Obudzono mnie zdaniem, wypowiedzianym wyraźnie pod moim kątem, mimo nie skierowania go wprost, brzmiącego wypowiedziane przez jedyną kobietę w towarzystwie, najmłodszą, mówiącą…

— Żebyś w samo zachwyt nie wpadł, bo jeszcze erekcji dostaniesz… — Jak najszybciej próbowałem przetworzyć tą uwagę, lecz rozruch myśli był jak obudzony po kilkudziesięciu stuleciach wszechpotężny reaktor zasilający całą planetę. — O co chodzi? Nie jestem w temacie. — Euforia zwróciła twarz ku mojej osoby, próbując mimiką twarzy i wyrokiem skłonić mnie do tego, że sam na to wpadnę, co w tym przypadku było oczywiste nie tylko dla niej, ale jak zauważyłem, dla wszystkich innych, którzy w tym samym momencie skupili na mnie wzrok, a musiało być równie oczywiste, a coś mi mówiło, że nawet bardziej. Jednak nie miałem pojęcia, o co chodzi. Chciałem zmienić temat, bo cisza sprawiała, że gdyby jeszcze, chociaż chwilę dłużej trwała, postawiłaby mnie w sytuacji odebranej przez wszystkich jako zażenowanie z mojej strony, tym samym mnie stawiając w roli totalnie nieświadomego głupka, wstydzącego się powiedzieć cokolwiek aż do kresu nocy. Bałem się oczywiście, że zmienią oni nastawienie, nie tyle tego wieczoru, ile w ogóle. Wkurzało mnie to tym bardziej, że byłem nieświadomy zdarzenia, a nikt się nie kwapił, ani nie miał ochoty mówić tego wprost. A już na pewno nie teraz. Tylko Kasterka wydawał się być rozbawiony bezpodstawnie zupełnie się nie przejmował tym, co się wokół działo. Próbując się bronić, rzuciłem nerwowo, ze zwieszoną głową, mówiąc prawdę, próbując jak najzręczniej i jaśniej wytłumaczyć się. — Zapatrzyłem się w jedną z dziewczyn na zdjęciach, no bo jest niesamowicie piękna. — Muszę się do tego przyznać otwarcie, żeby postawić sprawę jasno i rzeczowo, rozwiewając jakiekolwiek momenty niedomówienia, których nienawidzę, bo wtedy wszystkich biorę na dystans. Nie chciałem do tego dopuścić. Gdy podniosłem wzrok, wszyscy spojrzeli na mnie, jakby nie wiedzieli, o czym mówię, albo bym udzielił odpowiedź zupełnie odmienną i nieoczekiwaną, burzącą cały ich pogląd na sprawę. Właściciel laptopa, Mustafa podszedł do mnie i nie pochylił, ale usiadł obok, patrząc w monitor, wyraźnie zainteresowany tym, czym ja interesowałem się od pół godziny. Wszyscy milczeli, a wtedy nie odczułem, a co zauważyłem dopiero teraz, zachowanie Mustafy było, nad wyraz niespodziewane i, celowe. Mustafa chciał wiedzieć, na co patrzę, podczas tego, czego nie byłem świadomy, aż do teraz, niemal pewny w tym momencie, że to było zagranie specjalne, w ostatniej chwili uprzedzające o sekundę odpowiedź, która miała paść i mogła zmienić absolutnie wszystko. Nie wiem, może chciał się upewnić w tym, co powiedziałem widząc to na własne oczy, stając się w ten sposób świadkiem własnej głupoty, jakiej nie doświadczam z dystansu zbyt często. W dodatku na tyle wiarygodnym, że gdyby on coś powiedział, na przykład to, by ich upewnić, to by mu momentalnie uwierzyli. No chyba, że odpowiedź byłaby wprost przeciwna. W tym przypadku, wszyscy podbiegliby niczym wystrzeleni, lecz nie po to, by się upewnić, lecz wodzeni tylko ciekawością. Chcieli wiedzieć, o kim mowa, znając wszystkie osoby na nich. Tą wiedzę usilnie pragnąłem posiąść, jak żadnego innego skarbu na świecie. Nic nie było istotne. — Chodzi ci o tą osobę? — Spytał Kasterka wskazując nie tą, którą mu pokazywałem. Jakaś dziewczyna której, ani nie znałem, ani nawet nie zwróciłem na nią uwagi, tak na prawdę dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że ona nawet na tych zdjęciach jest. Wskazałem nieśmiało na tą właściwą. Kasterka oderwał palec i złapał za myszkę od komputera przeskakując na inne, bardziej wyraźniejsze z nią w roli głównej. Gdy znalazł, zdziwiło mnie, że tym razem błyskawicznie znalazł właściwą osobę. Zacząłem się denerwować, bo tym razem wszyscy milczeli, stojąc w ciemnym pokoju zapatrując się w milczeniu w jeden punkt i na dalszy rozwój akcji. Spojrzałem na Mustafę próbując zrozumieć, wyłapać przynajmniej cień tego, co miesza wszystkim w głowach. Odezwałem się, a moja odpowiedź w tym momencie była zawieszona przez chwilę w próżni, podczas której, ich całe napięcie i skupienie było w ich momencie, jak oczekiwanie na puentę w filmie. Jak ostatecznie rozwiązująca wszystkie problemy lub mająca zmienić cały pogląd na świat za sprawą tylko jednego słowa, ale w odpowiednim czasie, chwili i miejscu, stawała się niczym Nemezis. Była dokładnie jak on, narzędzie boga będąc odpowiednim człowiekiem, stosujący odpowiednią karę w odpowiednim miejscu. Jak losowanie totolotka, gdy wpada ostatnia kula z sześciu. Dodatkowo w momencie, gdy poprzednie trafione pięć powodowały te napięcie, których sam obraz w takich wypadkach jest wbrew pozorom zawsze spokojny. I tak albo kończy się okrzykiem niespożytej, kumulowanej radości wybuchającej z tak wielką siłą, jak kumulowana była podczas, nie tyle tej ostatniej sekundy, ile oczekiwania na tą właśnie, ostatnią sekundę długimi latami, jedynie mogąc marzyć o tej właśnie chwili. W pewnym sensie było, a przynajmniej ja najlepiej mogę wiedzieć, odczuwając tę chwilę właśnie w ten sposób, rozluźniając atmosferę trzema literami: — Tak. — Odwróciłem się w stronę ekranu, zupełnie jakbym spoglądał na twarz kobiety, z którą właśnie stoję podczas ślubu i odpowiadam na najbardziej pewne i znane mi pytanie, które pragnąłem od zawsze usłyszeć, wiedząc, że gdy zostanie mi one zadane, nie będzie żadnych wahań z odpowiedzią. Oczekiwali takiej właśnie odpowiedzi, jednak nie spowodowała ona, że wszyscy zaczęli skakać z radości. Wszyscy się zaczęli odsuwać chcą usiąść, lecz głos Mustafy, nieoczekiwanie przerwał — Hej Kasterka, możesz na chwilę zapalić światło? Dzięki ci z góry. — Od razu dodał, będąc pewny, że ten odpowie tak, jak się spodziewał, znając odpowiedź, by momentalnie zadać mi pytanie. — Słuchaj, jest ciemno, a z tego, co widzę nie masz okularów… O! — światło rozbłysło, jak gdyby rozświetlić miało w ten sposób wszelkiego rodzaju nieścisłości, naświetlając problem. Widząc teraz, że zrobił to sprytnie, mając ukryty cel, który skrywał niezauważalnie, bym nie tyle sam do tego doszedł, ile zdał sobie z tego sprawy. Wszyscy stali oparci o przeciwną ścianę. Nie miałem odwagi spojrzeć w ich stronę. Bałem się tego, co mogłem zobaczyć w ich twarzach. Wystarczyły mi ich nieobecne ciała i samo wrażenie, jakie sprawiali, rozumiejąc ostatecznie, jacy tak na prawdę są, nie tyle w stosunku do mnie, ile w ogóle do czegokolwiek w całym ich życiu łącznie z samymi sobą. — Słuchaj, widzisz wyraźnie ekran z niemal fotograficzną precyzją doskonale wyostrzonego wzroku? — Spojrzałem na niego by się upewnić, ale niestety pytał poważnie.- Jestem dalekowidzem, z bliska mam nawet zlecone ściągać okulary. — Uśmiechnął się szeroko z tego, z jaką pewnością odpowiadałem na zadane pytanie, całkowicie pewny, świadomy, trzeźwy i zdrowy na umyśle. Bo byłem i wiedziałem, co mówię. — Spójrz teraz na ekran. To będzie ostatnia rzecz w tej sprawie, o którą cię poproszę, i na prawdę, osobiście chciałbym zakończyć tą sprawę raz na zawsze i nigdy do niej nie wracać. — Nie mogłem jednak po tej ostatniej próbie, jaka mnie czekała, wiedzieć, że sam sobie tym, wtedy w dalszym ciągu nieświadomy, nie mogąc wpaść nawet na jakąś aluzję, sam moją absolutną pewnością zacząłem sam wbijać gwoździe do własnej trumny, będąc w dodatku w środku. — Ostatni raz o to pytam. Widzisz na pewno wszystko doskonale wyraźnie i w kolorze? — W czasie, gdy odpowiadałem tak, jak się tego spodziewał, przestawił pomysł tak. — Posłuchaj FLORES, pokażę ci z dziesięć zdjęć, a ty mi na każdym z nich, osobno dokładnie wskaż gdzie jest i która to dziewczyna na zdjęciu. — Zaczęło mnie to na prawdę wkurzać i wyczuwając jakiś bardzo wewnętrzny niepokój. Coś wewnątrz wyraźnie spięte, chciało by ten temat albo został wyjaśniony już w tej chwili, albo żeby w ogóle zmienić temat, jednak nie mogłem zrozumieć niczego i nie powiedziałem nic przez minutę, tłumiąc w sobie nerwy, które o mało nie zaczęły rozszarpywać moje ciało od wewnątrz, chcąc się wydostać i rozszarpać wszystko, co tylko napotka, na strzępy. Oparłem głowę i skupiony, a przynajmniej robiłem wszystko, by na takiego wyglądać w jego oczach, by nie odebrał tego jako niechęć albo olanie go, musząc wymusić na sobie cierpliwość i zachowanie nerwów wewnątrz, nie ważne jak mocno by rozdzierały. Widziałem sam, jak on do tego podchodzi i z początku przyznaję, że sądziłem, że chcę sobie ze mnie zrobić jaja, teraz jestem pewny, że nie zrobiłby tego, wraz z resztą, bo w końcu by ktoś coś spalił i to by ich zdemaskowało. Tutaj jednak miałem problem. Bo wszyscy, a już na pewno on, nie robiłby tego, a jeśli już to robi to po mistrzowsku. Na szczęście znałem go na tyle dobrze i długo by być pewny, że nie udałoby mu się wyćwiczyć wkrętu, zabójczego żartu, który dosyć, że wymaga całkowitej powagi, to w dodatku przez tak długi czas. Bardzo. Ponadto, jeśli siedział w takim stanie, jak teraz i skupiając się na mnie całkowicie, sprawa żartu przestała być brana pod uwagę. Wiedziałem, że to, do czego dąży i to, co chcę mi pokazać, jest nie tyle ważne, co poważne, ponad miarę, bo przez dwa ostatnie lata, gdy takie akcje się przydarzały, co prawda bardzo rzadko, to musiały być niezwykle ważne i istotne skoro Mustafa, sam z siebie się tym zajął. Wiem, że chcę mi pomóc w czymś istotnym, czego nie widzę, co jest niemal, co najmniej dziwne. Po przejrzeniu zdjęć, na których bezbłędnie wskazałem wszystkie nieznajome. Spojrzałem na niego, stawiając pytanie jasno i rzeczowo. — Czy teraz możesz mi, chociaż powiedzieć, kto to jest i dlaczego z jej powodu jest takie zamieszanie? — Nie odezwał się nikt. Mustafa spojrzał w moje oczy i udzielił odpowiedzi, na którą czekałem. Dłonie na moich barkach należały do Euforii, przerywającej wypowiedzi. — Słuchaj, jeśli na prawdę nie wiesz, o co chodzi to w porządku, lecz, jeśli tak nie jest to jest w tym momencie najlepsza pora by to przerwać. Jeśli tego nie zrobisz w tej chwili i będziesz kontynuował, to obiecuje ci, że ani ja ani nikt inny tutaj nie będzie dla ciebie miły, jeśli się okaże…

— Że co? Sprecyzuj się! Robisz sobie z nas jaja czy nie. Masz ostatnią szansę. — Odpowiedziałem, nawet powtarzając to głośniej i wyraźniej, by nie było potem niedomówień, chcąc to skończyć. Mustafa odpowiedział dwoma krótkimi słowami, które musiał powtórzyć trzykrotnie, zanim dotarły do mnie słowa: — - To ty — słysząc, ale nie rozumiejąc tego, co mi sugerowano. Nie wiedziałem, jak mam zareagować. Miałem ochotę się roześmiać, paść na ziemię i umrzeć ze śmiechu, jednak nie wątpliwość, bo tej byłem pozbawimy, lecz myśl, że to nie ja powinienem się śmiać, tylko oni.

— Świetnie, zajebisty żart, tu niby na poważnie, cacy i te pytania czy żartuje, świetnie się przygotowaliście, respekt, serio. Nieświadomy i wyraźnie zaniepokojony usłyszałem tylko raz jeszcze w tym momencie, ponownie powtórzoną tą samą odpowiedź, przez którą, jak po dotknięciu różdżką mój humor został odebrany z taką mocą, że gdyby mi w tamtym momencie ktoś powiedział, że istnieje dobry humor, to nie wiedziałbym nawet, co to jest. Spojrzałem na zdjęcie, które widziałem już chyba ósmy raz, lecz nic.

— Spójrz w ekran człowieku. Nie poznajesz tych ludzi? Zwróciłeś na nich jakąkolwiek uwagę?

— O bo tak w zasadzie pytasz.

— Noż kurwa, nie poznajesz tych zdjęć? Nie pamiętasz chwil, gdy je robiliśmy i osób?

— Nie! — Odpowiedziałem, co było odpowiedzią samą w sobie, a której nikt nie chciał usłyszeć. — Kurwa człowieku, to było zeszłego lata, nawet nie rok tylko dziewięć miesięcy, nie możliwe żebyś zapomniał. Spotykaliśmy się przez całe dwa miesiące, nawet dłużej, dzień w dzień po minimum osiem godzin. Trzy razy w tygodniu waliliśmy nocki, a dwa razy po dwa tygodnie spędziliśmy wszyscy razem. Nie pamiętasz tego? No kurwa nie rób sobie jaj, bo to niemożliwe!

Chciałem powiedzieć, że było inaczej, ale pozwoliłem sobie, właśnie w tym miejscu, chociaż trochę wyrzucić z siebie przynajmniej jakiś cyniczny kłębek nerwów i go zaatakowałem w ten sam sposób, naskakując na niego tak, jakbym to ja był pewny, że to oni sobie wszyscy robią ze mnie jaja. Zdania zaczęły być coraz bardziej agresywne. Rzadko zdarzało się, i ciężko było wprawić mnie w taki stan częściowej utraty kontroli nad swoimi własnymi emocjami, które po przekroczeniu bariery, przed którą się wzbraniam, nie chcąc wybuchnąć, zadałem mu po potokach lejącego się deszczu przekleństw, na których wyładowywałem owy niebezpieczny agresywny atak niekontrolowanej złości, będącym pierwszym od bardzo dawna, a ponadto pierwszym, którego jest jeszcze świadomy. Na koniec rzuciłem tylko zdanie będąc pewnym tego.

— Ale no kurwa no to mi powiedz chociaż, wy wszyscy gdzie ja niby na tych zdjęciach jestem! — Dopiero wtedy cała reszta odżyła, podchodząc i próbując odpowiedzieć raz jeszcze i wciąż tak samo w nieskończoność, bez żadnej zmiany czy nawet minimalnie zmienionego szyku wyrazów w zdaniu w tym temacie nie możliwa. Kasterka ostatni raz tego wieczoru rozświetlił ekran zbyt często pojawiającą się wciąż tą samą twarzą.

Przyjrzyj się dobrze temu zdjęciu. Widzisz? — No tak, dziewczynę, którą z tego, co widzę, nigdy nie poznam nawet imienia, a z tego, bo mi oficjalnie sugerujecie, to… — Kasterka przerwał mi zauważając, że złość, mimo iż usilnie hamowana, atakuje już nie stopniowo, ale skomasowanym atakiem, niemal wprawiając mnie w padaczkowe podrygi całego ciała, których nie byłem ani świadom, ani nie zdawałem sobie z nich sprawy. Kasterka, jak i wszyscy wiedzą, że jeśli się mnie sprowokuje do krańcowego załamania i dostanę ataku, to nawet nie będę tego świadomy i bezwładnie mogę pozabijać wszystkich, położyć się i rano wstać pośród trupów, nie wiedząc, jaki szlag ich trafił. Wyłączę się, jakbym stracił przytomność, opróżniając mózg i wyłączając funkcję rejestracji wspomnień. Przez każdą cząsteczkę w moim ciele emanował i przemawiał najbardziej oddany pierwotnym, najbardziej prymitywnym stanom niespożytej agresji, kierując zapewne całym krótkim życiem pierwszych ludźmi na planecie, dzikich zwierząt, nierozwiniętej jeszcze nawet minimalnie pojęcia siebie, ani świadomości jakiejkolwiek myśli. Miały i żyły tylko kierowani atakami obłąkanego szału, bez celu i logiki niekontrolowanego gniewu, muszącego zostać wyładowany na czymkolwiek, bez zastanowienia, jakby zależało ich życie od tego, rozumiejąc to w dwojaki sposób. Ulegam takich ataków ćwicząc silną wolę i biorąc specjalne tabletki, bez których zdarzałoby się to coraz częściej. Nigdy nie pamiętałem tych ataków, nie byłem ich nawet świadom. Po prostu moja świadomość została w tym momencie wypierana. Wstawałem i często zastawałem pomieszczenie kompletnie zdemolowane, czemu do tej pory mimo wiedzy, nie jestem w stanie czasem uwierzyć, że ja ich dokonałem. Jestem niski, chudy i z niedowagą, i jest to niemożliwe. Często budziłem się w totalnie innych miejscach, z których nie potrafiłem wrócić do domu, a gdy raz przebudziłem się między dwoma skatowanymi niemal na śmierć, nieprzytomnymi od kilku godzin przypadkowymi, często nieznanymi osobami, od tamtej pory boję się zasnąć bojąc, że pewnego ranka się obudzę i zorientuję się, że obok mnie leży trup, zabity przeze mnie, a w koszmarach, których się pewnie nie pozbędę do końca życia, średnio, co trzecią noc, budząc się z krzykiem, śniąc o tym, że okazuje się, że podczas jednego z ataków, zabiłem kogoś mi bardzo bliskiego albo najważniejszego w życiu. Kompletnie nic mnie nie może z tego wyleczyć. Dziś był pierwszy raz od niemal równo dwóch lat, gdy tracę nad sobą panowanie i nic nie jest mnie w stanie powstrzymać. Po prostu się zmienię i stanę kimś kompletnie, niepojęcie przeciwnym do tego, kim jestem. Coś przejmie kontrolę i wyrzuci mnie z mojego własnego umysłu. Przez tą właśnie chorobę musiałem się pogodzić z decyzją, nad którą myślałem latami i robiąc wszystko, by jej nie podjąć. O założeniu rodziny, a nawet o byciu w jakimkolwiek związku. Byłem, co prawda krótko, w dwóch, i to udanych związkach, i nigdy mi się nie zdarzyło wpaść, oprócz jednej wpół kontrolowanej kłótni, która natychmiast zmieniła postrzeganie mnie i totalnej zmianie zdania tej osoby, widzącej raz ten stan, nie mogła za nic w świecie wrócić do tego, co łączyło nas wcześniej. To było jak nieodwracalna klątwa. Obydwa związki postanowiłem zakończyć z własnej inicjatywy i dwa lata temu podjąłem decyzję o zapomnieniu o tej strefie życia ludzkiego. Nie mogłem pozwolić na narażenie kogokolwiek na niebezpieczeństwo przebywania w moim nieobliczalnym, jak u nikogo innego na świecie, towarzystwie. Nie potrafiłbym żyć codziennie z myślą, że mogę dostać ataku nie tyle zdenerwowany, ale także będąc w stanach na przykład swobodnego myślenia lub rozmowy na jakiś trudny temat. Momentalnie w ciągu sekundy, zupełnie jakbym zemdlał odcięty, zmieniłbym się w potwora mającego tylko jeden cel. Było to jak z Jekyllem i Hyde, ale doktorek miał jednak o niebo lepiej i prościej. Mógł poskromić pana Hyde. Próbował, był go świadomy, rozmawiał z nim i w dodatku był doktorem. Który sam stworzył chorobę na sobie jako króliku doświadczalnym. I mógł i znalazł na nią chorobę. No cóż, mnie gdyby ktoś nie powiedział i nie udowodnił mi pokazując nagrania wideo, nie byłbym w stanie w uwierzyć. W szpitalu psychiatrycznym, w którym się do 18go roku regularnie znajdowałem na leczeniu, teraz także, lecz o wiele rzadziej, stosowano wszystko, nawet elektrowstrząsy, jednak one bardziej jeszcze osłabiły mój mózg, niż miały go wzmocnić. Nie mam żalu do lekarzy, próbowali mi pomóc i wiem, że robili wszystko, lecz gdy oni, lekarze z najlepszego psychiatryka w kraju poddają się, gdy nieświadomy, zakrwawiony podczas ataku zostaje znów związany w już nie jeden, lecz dwa kaftany bezpieczeństwa, których komplet mam praktycznie na wyłączność. Czekają w pogotowiu, bez praw do używania ich przez kogokolwiek, bez względu na okoliczności, bo ja mogłem się zjawić tam znów nieoczekiwanie. To, że mam dwa osobiste komplety kaftanów bezpieczeństwa, zadecydowało tylko jedno zdarzenie, kiedy przywieziono mnie tu kiedyś w samym środku jednego z najsilniejszych ataków w moim życiu, podczas którego pobiłem sam jeden sześciu próbujących mnie utrzymać wyszkolonych policjantów, dwa razy większych ode mnie i dwa razy szerszego ode mnie pielęgniarza, i co więcej dwóch doświadczonych wojskowych, którzy znaleźli się przez przypadek, widząc kłopoty, czuli się w obowiązku pomóc, lecz dla nich skończyło się to trzymiesięcznym pobytem w szpitalu. Pobiłem wszystkich sześciu, a potem po wszystkim położyłem się między nimi i podobno usnąłem. Gdy się przebudziłem, nie miałem o niczym pojęcia i nie mogłem uwierzyć, że wtedy drugi raz budzę się w dosyć, że w dwóch kaftanach to jeszcze przywiązany, bo najmniej dwudziestoma pasami do podłoża. Było to w momencie, gdy twardo upierałem się, że nic się ze mną nie dzieje złego, nie dawałem sobie wmówić tego, że się zmieniam. Nawet dali mi taką maskę, jaką miał Hannibal Lecter w Milczeniu Owiec tylko, że mi kazali liczyć barany, nie wiem, po co. Tym razem jednak pierwszy raz zdarzyło się to w szpitalu, przy świadkach i zarejestrowane przez kamerę, której obraz przedstawionej sceny oglądałem tak długo, aż nie przekonałem siebie samego, że to na prawdę ja i, że jest ze mną naprawdę źle. Wszyscy myśleli, że oglądam to dla przyjemności, i że to mój ulubiony film. Sprawę dobił fakt, że po tamtym ataku, gdy mnie już ulokowano, obudziłem się po dziewiętnastu dniach. To również przesądziło o wszystkim. Mogłem zapaść w śpiączkę na dużo dłużej lub, co gorsza, przy odpowiednio silnym albo po kilku, jednym po drugim, ataku i nie obudzić się wcale. To było jedyne wyjście. Przyzwyczaiłem się do życia z tą przypadłością, ale wiem, że inni nigdy nie będą mogli, wiedząc, o ironio, o mnie coś, z czego zna mnie każdy, podczas, gdy ja mogę jedynie słuchać o tym, co zrobiłem, tak jakbym słuchał nowinek i plotek o kimś, kogo znam tylko z opowieści. Do budzenia się w kaftanie z urwanym życiorysem, jak po solidnej libacji, której nigdy nie doświadczyłem, ani nigdy nie poznam tego w trosce o bezpieczeństwo innych, nawet nie próbując myśleć, co by mogło się wówczas stać. Wolałem tego uniknąć. I tak nie mam w swojej sytuacji powodów do narzekania, ceniąc to jak jest, bo mogło być gorzej. Byłem wdzięczny ludziom, którzy byli wokół mnie i znosili, nie tyle moje wredne poczucie humoru, któremu przeciwstawiać się musieli spokojnie i inteligentnie wiedząc doskonale, co się by mogło stać. Zresztą, mieli pozwolenie na broń. Ja przebywając przy nich, dzięki nim mając przynajmniej jakichkolwiek przyjaciół, których w podstawówce byłem rozbawiony, gdzie wszyscy uznawali mnie za chore dziwadło, którego się autentycznie bali. Cała nasza grupa a raczej oni, również się boją, przez co tym bardziej ich cenię, właśnie przez odwagę i ryzyko, jakie podejmują. Wprawdzie te niewielkie drgawki, których wszyscy byli świadkiem mogły się źle skończyć, ale równie dobrze mogły się nie pojawić. Lekarstwa, leczenie i moja usilnie ponad wszystko próba kontrolowania się i wywieraniu na swój własny mózg przymusu, by ten się nie poddał. Musiałem to zrobić, przynajmniej próbować i nie przestawać nigdy się poddawać, bo inaczej wiem, co zrobię, gdy zatracę całkiem nadzieję. W tym wypadku moje samobójstwo, nad którym myślałem w swoim życiu częściej niż, mogę iść o zakład, ktokolwiek inny na świecie. Jednak nie poddałem się i nie poddam nigdy, choć wiem, że większości byłoby to na rękę. Skoro mam sam odebrać sobie życie i dwa razy zdecydowany byłem to zrobić, to poczekam na moment, gdy życie, wypadek, siła wyższa, czy niemożność zareagowania w stosunku do mnie podczas ataków inaczej niż zastrzelenie mnie, co w moim przypadku, jestem o tym poinformowany, że jest takie prawo, iż można mnie zabić, jako jedną z nielicznych osób na ziemi i nie pójść za to siedzieć. Lecz ten manewr może być użyty wobec mnie tylko i wyłącznie w ostateczności, gdy nie będzie można dokonać, ani zrobić czegokolwiek innego, a ja będę zagrożeniem dla kogoś, kto nie będzie miał żadnych szans uciec albo przeżyć. Tylko raz zostałem postrzelony. Mam bliznę, która przypomina mi o tym i mówi, że skoro zostałem postrzelony, to musiał być ku temu naprawdę dobry powód. A on, mimo, iż go nie znam. Ukrywa się te fakty przede mną, by mnie nie obarczać tym i nie powodować pogorszenia mojego stanu takimi historiami, jakikolwiek by ten powód nie był, wiem, że był słuszny. Pamiętam jak spotkałem tego, kto mnie postrzelił, przerażonego widząc mnie, bojąc się tego, co mógłbym mu zrobić, ale tego, że jak go zobaczę to zmienię się opętany furią i go rozerwę. Podszedłem do niego, uścisnąłem jego spoconą dłoń i powiedziałem — Dziękuję — pozostawiając go skonsternowanego tym słowem i samym faktem, że byłem pewnie pierwszą osobą w jego życiu, która podziękowała mu za to, że on ją postrzelił. Wolałem walczyć, niż żyć samotnie do końca życia bojąc się samego siebie. Jak już postanowiłem i jestem gotów umrzeć, w każdej chwili równie dobrze mogę umrzeć, ale przynajmniej umierając nie będę żałował tego, że nie próbowałem. Rzecz, którą mi zasugerowano, widząc, że coś jest nie tak, dała mi do myślenia. Rozmyślając nad całą zaistniałą sytuacją, dopiero wtedy dotarło do mnie, że oni wszyscy zachowali się tak tylko i wyłącznie przez strach. Chcieli powiedzieć, ale bali się, przynajmniej tak myślę, że ja odbiorę to jako żart albo, bo gorsza, jako jakąś sugestia, która by mnie nie zdenerwowała. Żałuję, że nie wiedzieli a przynajmniej, nie ufali mi wystarczająco, by się tym ze mną podzielić. Sądzą, że przez to, że mam te ataki to łatwo mnie zdenerwować, ale to nie prawda. Mam mocne nerwy, umiem je uporządkować i poskromić. Czasem, gdy się irytuje, to ludzie błędnie odbierają to jako oznakę zdenerwowania. Jednak te ataki nie biorą się tak na prawdę z mojego zdenerwowania, będąc spowodowane moimi stanami emocjonalnymi. Nikt nawet ze mną nie porusza tego tematu, traktując jako temat tabu, pewnie uważając, że samo gadanie spowoduję, że wytraci mnie to z równowagi. Ataki wprawdzie rzadkie, a czasami po prostu trwające w jakby chorobie przez dwa tygodnie, są bardziej intensywne i jest więcej skumulowanych ataków, po których ustają na minimum pół roku. Muszę być na prawdę ostro wkurwiony, by dostać ataku, który by mnie zmienił. Tak to mam tylko drgawki. To frustrujące, bo ludzie mnie traktują przez to jak chodzącą bombę lub upośledzonego, z którym trzeba się obchodzić jak z jajkiem. Teraz, gdy zrozumiałem, że dziewczyna, na której zdjęciach się zawiesiłem była tak na prawdę mną, to zastanawiałem się, co jest nie tak. Jak to możliwe, że nie poznawałem sam siebie na zdjęciach. Jak mogłem pomylić się? Pomylić samego siebie i w dodatku nie poznać i uznać siebie za kobietę, w której jeszcze miałbym się bezgranicznie zakochać. Patrzyłem na zdjęcia jeszcze później, ale to nie byłem ja, czułem, że to nie ja i to, że zgubiłem wspomnienia i bardzo dużo innych rzeczy z mojej głowy, to te zdjęcia nie miały ze mną nic wspólnego. By się upewnić spojrzałem w lustro, ale niestety tego się obawiając, zobaczyłem w jej odbiciu nie swoją twarz. Obcą twarz i obce ciało, którego nie potrafiłem wytłumaczyć wiedząc, będąc pewny, że wyglądałem, pamiętałem, że wyglądam inaczej. Twarz, w której się bezgranicznie zakochałem. Z początku pewnie myśleli, że robię sobie jaja oglądając zdjęcia i wzdychając do samego siebie, że jestem narcyzem, który zbyt często wpada w samozachwyt, widząc samego siebie, uwielbiającego na siebie patrzeć. Nie myśleli, że mówię na serio i odebrali jako żart. Teraz jednak, woleliby, żeby tak było. Przez to w ich oczach podejrzewam, że stałem się jeszcze bardziej nieobliczalny i przerażający niż dotychczas. Mam ataki spowodowane nieznaną chorobą, która odbiera mi świadomość i rządzi ciałem jak inteligentny pasożyt. Gdy zostaję i wpadnę w furię, w amoku mogąc zabić człowieka, teraz agresywny nerwicowcowi odwaliło i teraz wszystkie śrubki zaczynają być luzowane, by odkryć mój umysł, w którym czasie pozostanie jedynie czekać, aż zabraknie mu piątej klepki. Z drugiej strony nie mam innego wyboru. Kontrolowałem się. Wiedziałem o tym. Raz, gdy lekarze mnie wypuścili po dwóch miesiącach leczenia, zadowoleni i niemal pewni, że udało im się mnie cudem wyleczyć, nie miałem ataków przez ponad miesiąc uznali, że to dzięki ich leczeniu i mnie wypuścili. Tydzień później leżałem tam znowu, lecz tym razem atak trzymał mnie przez kolejne dwa, w ogóle będąc totalnie kimś innym. Podejrzewam, że musiało to przypominać egzorcystę, bo był to pierwszy i ostatni raz, gdy trwało to tak długo. Lekarze stracili po tym całą nadzieję odnośnie znalezienia metody leczenia i wyleczenia mnie. Co mogłem innego zrobić? Inni zrobili to za mnie, opuścili mnie i od tamtego momentu tylko z Kasterką, Mustafą i Euforią się widywałem jeszcze przez jakiś czas, aż do momentu, gdy postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce chcąc zebrać nowych przyjaciół, ale zanim zebrałem tutaj w końcu ich wszystkich, musiałem nauczyć się lepiej kontrolować, jednocześnie nie blokować, wbrew rozsądkowi tego, żeby nerwy były cały czas tłumione. Nigdy się jednak tego stłumić nie da nikomu chyba, że stosując eutanazję. Zauważyłem, że gdy minimalnie przesączam je na zewnątrz, ucząc się kontrolować i korzystać z tego, powinno mi się prędzej czy później udać, a może uda mi się nawet samemu wyleczyć. Może. Tymczasem. Na głos. —

Przepraszam, że to mówię, ale musiałem komuś powiedzieć, a zawsze uważałem, że najlepszymi osobami są przyjaciele. Gdy znalazłem was i zebrałem tutaj, musiałem wam to powiedzieć, bo naciskaliście, więc w końcu uległem, dzięki wam zrzuciłem to z siebie. Jesteście wspaniali, że starczyło wam sił by dotrwać w skupieniu do końca. Bo prawda jesteście martwi, ale od tamtego czasu, po tamtym wieczorze miałem tylko jeden niekontrolowany napad, spełniłem swoje marzenie o znalezieniu idealnych przyjaciół, czyli was. Zacząłem od tamtego czasu wyznawać jedno motto brzmiące „dobry przyjaciel, to martwy przyjaciel” a wy wszyscy i mówię to szczerze jesteście najwspanialszymi przyjaciółmi, jakich mogłem jedynie marzyć. Czasami niektóre marzenia się spełniają i motywują do dalszego życia, wiedząc, że nie jest tak źle, że jest lepiej i, że można postawić sobie wyżej poprzeczkę, nowy cel i bez wahania spróbować znowu. — Nie mam nic do stracenia. Poza tym, co już straciłem. Pamięcią wydarzeń, następujących od tej chwili. Mam w dupie to, że ktoś w tym momencie, poznając sensowną odpowiedź, zaczyna się doszukiwać celu. Nie można mieć wszystkiego w życiu. Gdyby każdy wszystko miał, to wszystko stałoby się wówczas nie tyle bezsensowne, ile bez celu. A może być jeszcze gorzej, bo oprócz tych dwóch elementów, może zabraknąć też pointy. Dylemat sprawny i dyskretny. Jak najbardziej z sensem, celem i przekazem!


W życiu nie ma miejsca na prawdę, liczą się tylko opowieści, a one same w swej istocie są kłamstwem. — Każdy dostaje w życiu to, na co zasługuje. Każdy zabija to, co kocha, w imię czegoś, co kocha jeszcze bardziej. Ludzie to Idioci. Brzydzę się tego, że jestem człowiekiem. Po co mam starać się być sobą, czy też wybierać to, kim mam być, skoro mogę być każdym! Geniusz rodzi się w samotności. Celem Człowieka jest żyć dla przyjemności i potrzeby tworzenia. — Walczyłem z rzeczywistością 30 lat. Teraz jednak mogę śmiało powiedzieć — Wygrałem!


Tak też myśli Morgan Fatta. Postać fikcyjna zmyślona przez siebie samego, ukazana i spisana przez autora, Na Planecie Ziemia w galaktyce umownie nazwanej Drogą Mleczną.

Część 2. Siostry Arkadii

Z początku powolne, by z następną chwilą uświadomienia sobie, że poza nią istnieje coś jeszcze. Coś, czego nie potrafiła nazwać, wywołało u niej szok. Wiedziała, że to, czego doświadczała w owej chwili, było zależne od pulsującego dudnienia wewnątrz. Od coraz bardziej przyspieszającego kołatania, dzięki któremu świat wokół niej zaczął istnieć. Nie mogła pojąć, że to, co „widziała” i „czuła”, było na długo przed nią. Rozruch wewnątrz jej klatki piersiowej napędzał ją, czyniąc świadomą siebie, jednak pozbawioną jakiegokolwiek rozumienia.

Wciąż mając zamknięte oczy, nawet nie wpadła na to by je otworzyć. Nie wiedziała jak się to robi. Nie wiedziała, że może to zrobić. Pozbawiona była jakiejkolwiek wiedzy o czymkolwiek, będąc wyprana z całkowitego pojęcia o czymkolwiek. Nawet odczuwane przez nią przerażenie oplatające jej ciało torsjami i zimnym potem było jej obce. Jakby kompletnie pozbawiona była myślenia. Lecz czy istniała wcześniej, przed przebudzeniem. Czy było coś przedtem, nie wiedziała. Nie zaprzątała sobie nawet głowy takimi pytaniami, nie wiedząc jeszcze, że istnieje coś takiego jak pytanie. Zupełnie istniejąc jak pierwotny człowiek, przez stulecia nabywający pojęcie o tym, że żyje, i może wpływać na otoczenie wokół w takim samym stopniu, jak ono na niego. Lecz kimkolwiek, i gdziekolwiek była, nie miała aż tyle czasu. — Jedynie ktoś inny, posiadający świadomość i zrozumienie mógł zadać pytania, jakich Ona zadać nie mogła. Oczywiście, jeśli rzekoma osoba nie znała odpowiedzi.

Próbując się poruszyć, wyrwać, udało jej się przypadkiem otworzyć oczy. Wybuchło światło porażając ją, aż do bólu. Wszystko w tym wymiarze, zaczęło do niej napływać zewsząd, rozbudzając wszelkie bodźce. Sama nie była w stanie zrozumieć, jak to zrobiła. Przy kolejnym razie, kiedy je wolno zamknęła, nie mogła nawet uwierzyć, jakie to było łatwe. Po drugiej stronie ciemnego pomieszczenia, w jakim się znajdowała stało pordzewiałe lustro wsparte o ścianę. Jej odbicie patrzyło na nią, ale nie rozumiała nawet tego, że to ona sama. Była naga. W pomieszczeniu nie było żadnych okien. Tylko mury wokół sięgające po sklepienie aż na pięć metrów. Gdyby rozumiała pojęcie „wilgoci”, mogłaby zrozumieć, że znajduje się w podziemiach. Ale na jej nie szczęście, nie wiedziała niczego.

Światła kształtowały się w coraz bardziej zorganizowane kształty. Było coraz jaśniej i mimo wszystko, zaczęła bardzo powoli otwierać powieki. Wszystko powstawało z niebytu, znikąd. Kiedy się pojawiło, była przerażona. Wszystko wokół niej, było nowe. Patrzyła na najzwyklejsze rzeczy, które każdy człowiek widzi, na co dzień. Jednak dla niej, wszystko wzbudzało przerażenie. Kiedy do jej uszu napłynął dźwięk, ludzki głos, nie potrafił nawet określić tego, co słyszy, lub w ogóle określić nawet samego faktu, że słyszy. Zaczęła panikować, choć to uczucie było jej obce. Rozumiała strach, ale działała instynktownie, nie rozumiejąc czegokolwiek. Zupełnie, jakby miała wyprany umysł.

Była gdzieś w miejscu otoczonym przez wysokie mury osaczające ją z każdej możliwej strony. Nie rozumiała tego, na co patrzy, ani tego, czym to wszystko jest. Pojęcie wszystkiego wokół było dla niej niezrozumiałe. Była jak niemowlę, całkowicie pozbawiona jakiejkolwiek elementarnej wiedzy, nawet skrajnie instynktownej. Lecz niemowlę jest początkowo izolowane od świata wokół, by ten nie przeraził go swoją istotą, której jeszcze nie rozumie, bo brak mu pojęcia myśli i własnej świadomości. Ona natomiast wiedziała. I nie była niemowlęciem, lecz dojrzałą kobietą. Pierwszy obraz świata zaciera się u nowo narodzonego dziecka, oswajającego się ze wszystkim stopniowo. Ją rzucono na głęboką wodę. Momentalnie powstało pojęcie, i dojrzała myśl, lecz pozbawiona była jakiegokolwiek pojęcia o czymkolwiek. Specyficzne dźwięki miały swój rytm i charakter wymowy. Nie wiedziała, co to takiego, ani czemu służy. Nie wiedziała, że też tak umie. Nie wiedziała, że mówią o niej. Że kilka razy już wypowiedziano na głos jej imię: Aurora. — Przynajmniej tak ją nazywano.

Wydobywające się z oddali niesione echem odbitych pustych, zamkniętych przestrzeni. Nie rozumiała, w jakiej sytuacji się znajduje. Najprostsze rzeczy, których człowiek doświadcza w życiu. Najbardziej oczywiste i proste, były ponad jakiekolwiek je rozumowanie. Rzeczy, których człowiek się uczy, gdy jest małym dzieckiem, były dla niej nie pojęte. Jakiekolwiek czynności sprawiały jej problemy, nawet samo oddychanie. Rzeczy, które się po prostu umie robić instynktownie, jak połykanie. Tego rodzaju wiedzę, wynosi się po prostu z łona matki. Kimkolwiek była, nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że żyje. Była pozbawiona jakiejkolwiek wiedzy, już nie mówiąc o jakichkolwiek doświadczeniach. Zanim odważyła się przerażona wykonać jakikolwiek ruch, bojąc się czegoś nienazwanego, straciła równowagę. Odczuwała ból i dyskomfort każdą możliwą częścią swojego ciała. Życie bolało. Każda czynność, jaką wykonywało samoczynnie jej ciało, od oddechu poprzez ruch, po poruszanie się sprawiało niewyobrażalny ból. Pozbawiono ją środka łagodzącego narodziny. Utrzymanie się na nogach było niemożliwe, a nie miała innego wyboru wykonania pierwszego ruchu, do którego zmusił ją instynkt i strach. Powoli i niepewnie pełzła na czworakach, a w momencie, gdy oczy zaszkliły się łzami, kolejna fala przerażenia wywołanego niezrozumiałą rzeczą, zatrzymała ją blokując jakikolwiek manewr. Kobieta zaczęła zdawać sobie sprawę, że to coś, czego nie potrafiła nazwać, a co uderzało w jego klatkę piersiową od środka, zaczyna ponownie przyśpieszać. Nie mogąc złapać oddechu przez gorącą falę paniki zaczęła się dusić. Nie rozumiała tego, co się dzieje. I zemdlała. Kiedy się ocknęła była spokojniejsza. Jak gdyby nieokreślone zagrożenie odeszło. Stan, w którym się znajdowała, będąc porażona niemal do obłędu faktem, że myśli, mimo, iż żadnej myśli nie potrafi sprecyzować, nie znając języka, zdaje sobie sprawę, że egzystuje, będąc świadoma samej siebie. Było to jak powolne budzenie się po długiej nocy, ale nie na tyle, by przez najbliższe pół godziny chciało się wychodzić z łóżka. W nim się znalazła, w pomieszczeniu komfortowo oświetlonym. — Jej włosy były krótkie i proste. Sięgały trochę poniżej uszu. Były ciemne, niemal czarne, ale kiedy tylko oświetlił je jakiś odblask, mieniły się ciemnym, niebieskim, nasyconym kolorem. Cerę miała białą. Niemal śnieżną. Usta sine, kształtne, nos mały i płaski, i oczy o tak intensywnym kolorze zieleni, że niemal trudno było uwierzyć w to, że w ogóle taki kolor mógł wypełnić czyjekolwiek oczy.


Zmysły były nowe. Smakowała, czuła, widziała i słyszała wszystko. Była przerażona i zafascynowana wszystkim wokół. Jak to możliwe? Wtedy zaczęła zadawać pierwsze pytania, lecz w zupełnie inny sposób niż każdy człowiek w jej wieku. Co się stało? Ile pytań każdy, który znalazł się w podobnej sytuacji, mógłby zadać w jak najkrótszym czasie? Aurorze nie wpadło do głowy jakiekolwiek słowo, które mogłaby przynajmniej spróbować nieporadnie wypowiedzieć na głos. Nie znała, bowiem tego pojęcia. Patrzyła na małą lampę stojącą w koncie. Patrzyła na nią, próbując zrozumieć. Nie mogła oderwać od niej wzroku. Słyszała dźwięki, ale, mimo iż różnorodne, nie potrafiła rozpoznać ani określić żadnego. Każdy w tym momencie na pewno ma szereg własnych pytań, które na pewno pokrywałyby się z pytaniami innych ludzi. Jakichkolwiek. Skądkolwiek. Ale cokolwiek się stało tej młodej dziewczynie, nie dowie się tego nikt nigdy. Narodziła się w pewnym sensie tego właśnie dnia, i w tym miejscu. Na tą chwilę, tyle informacji musi wystarczyć.

Widziała kontury twarzy. Im bardziej była przytomna, tym bardziej docierały do niej bodźce, odczuwane i pojmowane przez umysł. Brak umiejętności mówienia, a także jakiekolwiek rozumienie sensu słów, mijało się z celem. Dziewczyna przysłuchiwała się sporadycznym rozmowom, bardziej z ogromną fascynacją zdolnością, której nie potrafi, nie wie, w jaki sposób się to robi oraz po co. Zwracała uwagę na intonację, próbując zrozumieć, lecz na nic się to zdało. Nie było żadnego olśnienia mogącego dać jej jakiś punkt zaczepienia. Coś, co by dało Aurorze impuls do ocknięcia się i przebudzenia. Nic takiego nie nastąpiło.

W oddali zarysowywały się dwie sylwetki rozmawiające między sobą. Rozmawiając o niej. Nie mogła dostrzec niczego poza materialnymi cieniami połyskującymi w ciemnościach. To spowodowało u niej reakcję. Nie wiedziała, czym była owa obecność, i czy jest taka jak ona. Podświadomie wiedziała, że jednak nie. Że są podobni, ale jednak inni. Nie mogła wiedzieć, że głosy należą do mężczyzn, przed którymi próbowała się ukryć. Szukała w panice miejsca, lecz nie miała się gdzie ukryć. Chciała uciec, a jednocześnie nie. Czuła ciekawość, a jednocześnie zagrożenie. Donośnie głosy, coraz głośniejsze napawały ją strachem. Miejsce było zbyt ciemne. Nie pozwalało na dostrzeżenie szczegółów aż do ostatniej chwili, kiedy obydwoje stanęli w bladym świetle armii jarzeniowych lamp pięć metrów nad nimi. Całe sklepienie nad nimi było nimi wyłożone. Nie widać było poszczególnych lamp, tylko poświatę bez punktu odniesienia. Dla Aurory było to świetlistym, pozbawionym kształtu firmamentem. Z pewnością bardziej niebezpiecznym niż ciemność zimnego, pustego pomieszczenia. Ściany zaczynały się i kończyły dopiero w momencie bezpośredniego kontaktu z nimi.

Mięśnie zaczęły jej drętwieć z bezruchu. Postanowiła poruszyć się i wpełznąć w ciemność. Zmienić pozycję. Coś ją krępowało, a niemożność wykonania jakiegokolwiek ruchu zaczął ją denerwować. Próbowała się wyrwać, ale nie mogła, będąc przywiązana pasem owiniętym wokół jej bioder do metalowej ścianki prostokątnego stołu, niemożliwego do poruszenia. Pas pozwalał jej na oddalenie się maksymalnie na dziesięć metrów. Był to maksymalny dystans do najbliższej ściany.

Próbując zrozumieć, dlaczego, zaczęła pierwszy raz odczuć coś nowego. Cała się trzęsła. Coś, co zmusiło jej nagie ciało do wypuszczenia moczu. Po raz pierwszy. Była otumaniona, sparaliżowana szokiem, ale jej stan nie jest tylko jego winą. Stan, w jakim się znajdowała był osiągnięty albo przypadkiem, dziewczyna musiała się urodzić taka jak teraz, albo osiągnięto go długotrwałymi sposobami. Nieznane były fakty odnośnie czegokolwiek. Mogły być one poznane, jednak nie przez Aurorę, choć jawnie mówili o jej sytuacji obecnej, przeszłej i przyszłej.

— Nie wierzę, że się nam udało. Po tylu miesiącach…

— Czy ona w ogóle reaguje na bodźce?

— Posiada jedynie pierwotny instynkt. Udało nam się doprowadzić ją do takiego punktu, gdzie jaźń, świadomość, jest na najbardziej prymitywnym etapie rozwoju. Coś zupełnie jak u człowieka pierwotnego.

— Rozumiem. Czy ona odzyska swoją dawną tożsamość?

— Szczerze są nikłe szanse na to. Ona nawet nie rozumie tego, że rozmawiamy, ani do czego do może służyć.

— Czyli mamy idealny obiekt doświadczalny. Jak sądzisz, ile zajmie jej czasu rozwinięcie świadomości?

— Świadoma jest cały czas. Wie, że żyje, i może umrzeć.

— Nie widać, żeby się bała.

— Jak powiedziałem. Instynkt.

— Więc jak długo? Możemy się posunąć dalej?

— Jeśli myślisz o cofnięciu i wyparciu pierwotnych potrzeb i instynktów to tak, tyle, że nic już z nią nie zrobisz. Będzie jak warzywo.

— Wolałbym już zacząć teraz. Przepraszam, ale jestem niecierpliwy po tak długim czasie oczekiwania na rezultaty. Sam najlepiej wiesz, że to, co zrobiliśmy było nieludzkim i niewykonalnym wyczynem.

— Usunąć człowieka ze społeczeństwa nigdy nie jest łatwe, zwłaszcza w taki sposób. Łatwiej byłoby zabić człowieka.

— Ależ proszę cię, my robimy wszystko w najlepszym interesie pacjenta. Przecież jesteśmy lekarzami.

— Tak, tylko, żeby pacjent byś świadomy i poczytalny.

— Sarkazm jest zbędny. Chciałbym ci przypomnieć, że dziewczyna jak każdy przebywający tutaj, zgłosiła się do nas dobrowolnie. Podpisała papiery z wyraźną klauzulą, że chce od momentu podpisania umowy oddać swoje ciało dożywotnio w celach naukowych. Rzadko się zdarza by ktoś przy zdrowych zmysłach godził się na to z własnej woli. Mamy szansę jedną na miliard. Zresztą, teraz to już nieistotne. I teraz i wcześniej. Z chwilą, gdy tu trafiła, już została wyboru pozbawiona. Teraz Aurora jest naszą własnością. Straciła wszelkie prawa. Mamy szansę poznać ludzką świadomość, to, kim jest człowiek i co można z nim zrobić, jeśli się wprowadzi różnego rodzaju testy i zadania.

— Zawsze myślałem, że w obozach koncentracyjnych robili podłe rzeczy.

— Tam eksperymentowali z ciałem, fizycznością, my się bierzemy za psychikę.

— Świetnie. Na pewno zostaniesz pochowany z honorami.

— Kolejny raz jesteś sarkastyczny. Nienawidzę tego. Powinieneś nabrać dystansu. To najbardziej rozwinięta pracownia naukowa na świecie. Testujemy tu najnowocześniejsze metody leczenia ciała i duszy, dzięki wynalazkom, dosłownie z innego świata.

— Jasne. Czy ty przypadkiem nie przesadzasz z tym zaangażowaniem? Ta dziewczyna ma dwadzieścia pięć lat, kto wie, czemu to zrobiła.

Aurora próbowała myśleć. Nie docierało do niej, nie rozumiała słów, tego, o czym mówią. Jej pusty, świeży i chłonny umysł minimalnie się odblokowywał na niespełna sekundę, ale to, co chciała uchwycić, rozwiewało się, jakby przez jakąś barierę. Próbowała zapamiętywać poszczególne sekwencje wypowiadanych dźwięków przez dwóch mężczyzn. Próbował je usilnie zapamiętać, pomimo faktu, że nie rozumiała ich znaczenia. Kopiowała. Kiedy jeden z lekarzy wypowiedział znajome jej słowo, jej umysł zalała lawina informacji, których nie mogła ani pochwycić ani zrozumieć. Nawet obrazy przed jej oczyma niczego jej nie mówiły. Mogły być czymkolwiek.

Z punktu widzenia biernego obserwatora, wydawać by się mogło, że przybita do ściany, umiera z bólu, albo jedzie na silnych środkach pobudzających, blokujących wszystkie jego nawet najmniejsze odruchy bezwarunkowe, zatrzymując ją w tym stanie bezczynności fizycznej, na kolejną dobę.

Tyle czasu zajęło jej zrozumienie, czym było znajome słowo i co oznaczało. Gdy to zrozumiała, mowa zaczęła się odkrywać przed nią znaczeniami i sensem, zalewając nieznanym uczuciem jej umysł. Wystarczy żeby przypomniała sobie jedno słowo, które jest kluczowe do zrozumienia wszystkiego. Słowo oznaczające to, co działo się w jej głowie. Wiedziała, że jest blisko, i że jeśli tylko wpadnie na to, blokada się zwolni. Nie musiało to być słowo, które naprawdę istniało lub mogło określać coś zupełnie odmiennego, ale czekała. Skupiała się, a to już było coś.

— Aurora? — Ponownie spytał lekarz widząc jej dziwne zachowanie. — Zareagowała na głos. Wątpię by zareagowała na imię, które w dodatku nie jest jej.

Dziewczyna próbowała zapamiętać jak najwięcej słów i zdań, które mężczyźni między sobą wymieniali otwarcie i bez krępacji, będąc pewnymi, że nie rozumie niczego.

— Zauważ, że jest po terapii, a sam wiesz, co się działo przed tym jak tu trafiła. Zresztą nie mamy kompletnego pojęcia czy nie doznała w przeszłości jakiegoś urazu mózgu.

— Jej mózg jest totalnie rozregulowany przez leki. Nawet, jeśli była całe życie zdrowa na umyśle, nie miała depresji ani nic w tym stylu, to one na pewno spowodują jakieś uszkodzenie mózgu. Większość psychotropów, którymi ją karmimy działa silnie na poszczególne fragmenty mózgu. Co tu dużo gadać, jeśli na świecie ktoś wymyślił jakieś narkotyki, które są perfekcyjne, to na pewno je mamy…

— Na co właściwie czekamy? — Doktor podszedł do konsoli sterującej. Wykonał kilka operacji i ściana zaczęła odchylać się do tyłu do pozycji leżącej, ku jej zaniepokojeniu dziewczyny. Zgasił światło nad nią. Jej część gabinetu pokryła się ciemnością.

— Zapominam nieraz jak jest cholernie ciemno w tych pomieszczeniach.

— Jak byś nie zauważył, tu nie ma okien, a nawet, jeśli by były, to na nic by się nie zdały trzydzieści kilometrów pod powierzchnią ziemi.

— Czasami zapominam jak wygląda słońce. Muszę częściej wychodzić, ale…

— …ale po co, nie? Kongres, uniwersytet, stowarzyszenie i rząd płacą za wszystko. Masz pracę na miejscu, z zakwaterowaniem. Z mieszkaniem, którego nie mógłbyś kupić nawet za ćwierć wieku. Jak byś wyszedł musiałbyś się tłumaczyć, opowiadać i spotykać się z osobami, które chcą wiedzieć, a my nie możemy mówić.

— Wiem, wiem. Nie narzekam przecież. Po prostu żyjemy tu jak w komunie. Sami zaczynamy być jak te nasze obiekty, pacjenci, obiekty, czy jak ty je tam nazywasz.

— Wszystko jest dostosowane. Mamy tu dosłownie wszystko i również tyle samo możemy. No i nie mówiąc o robieniu tego, co się lubi i zarabianiu przy tym dziesięciu tysięcy miesięcznie.

— Przez ten fakt najbardziej mi się nie chce stąd wychodzić. Pracujemy tu już sześć lat. Zwerbowano nas zaraz po dyplomie. Jak pomyślę, że zarabiamy nieprzyzwoite ilości pieniędzy, których w ogóle nie wydajemy, bo „rząd płaci za wszystko”, kurde, przecież my nawet nie chodzimy do sklepów, ani nie płacimy jakichkolwiek opłat. Nawet fajki, alkohol, prostytutki i narkotyki możemy mieć za darmo. Czy tak wygląda raj?

— Nie. Tak wygląda piekło.

— Piekło?

— No bo jesteśmy w podziemiach, no i…

— Dobra rozumiem. Skoro to jest piekło, to ciekawe jak wygląda niebo.

— Sama przestrzeń wokół i strach, że zaraz zaczniesz spadać. Ale nie to jest najgorsze, tyle to, że nie wiesz, w którą stronę. Ona jest w niebie.

Obydwoje zamilkli.

— Przygotowujemy się? — Odpowiedzi w dalszym ciągu nie było.

— Chcę żeby była całkowicie trzeźwa i świadoma, gdy znajdzie się w następnym etapie.

— Działania wszystkich narkotyków przestaną działać za kolejne dwanaście godzin, jednak okres pół fazy i flashback będą widoczne jeszcze przez trzy kolejne dni.

— W porządku. I Joshua, nie mów narkotyki…

— Ale mają działania…

— Wszyscy chcemy jej, ale też sobie tylko pomóc. Znasz jej historię. Przyszła do nas, bo nie mogła poradzić sobie z problemem. I ani ona, ani psycholodzy, ani rodzice, nikt nie potrafił jej pomóc. Podjedliśmy się rozwiązania jej problemu. Pomyśl sam, jaki to dla niej był wstrząs, gdy dowiedziała się w wieku dwudziestu czterech lat, że urodziła się jako chłopiec, ale w wyniku przedporodowych komplikacji musieli operować. I zrobili to. Pomyśl, ona przez całe życie myślała, że jest psychicznie chora. Że jest inna. Że coś jest inaczej. I w końcu dostaje na to odpowiedzi.

— Poczekamy tydzień. Powinno się już przynajmniej trochę wszystko wyregulować w jej mózgu. Musimy być cierpliwi. — Podszedł do niej na dwa kroki, by ta zwróciła na niego uwagę, widząc, że nie śpi tylko słucha.

— Hej Aurora, poznajesz mnie? Rozumiesz, co do ciebie mówię? Możesz coś powiedzieć? — Aurora beznamiętnie, ale czujnie, obserwowała go. Widać było, że nie rozumie i boi się czegoś nieoczekiwanego. Po chwili spróbowała naśladować mężczyznę i otworzyła usta, ale nic się z nich nie wydobyło. Próba głosu trwała piętnaście minut. W niemym i skupieniu, obydwoje oczekiwali na ten pierwotny odruch. Na pierwsze użycie głosu w nowym życiu. Po dwudziestu minutach, gdy obydwoje zachęcali ją okrzykami.

— Dalej, już prawie Ci się udało, poczęli krzyczeć jeden przez drugiego, niemal na całe gardło, aż jej się udało zawyć. Lekarze krzyknęły z radości wręcz absurdalnej. Po chwili, gdy Aurora cały czas używając głosu, uśmiechała się z miną opóźnionego idioty. Jeden z nich podszedł i przykucnął przed nią:

— Aurora, spokojnie, wypowiedz jakieś słowo. Na pewno sobie przypomnisz jakieś. Jakiekolwiek. A może chcesz coś innego powiedzieć? Mów dziewczyno, nie krępuj się. Powiedz wszystko, na co masz tylko ochotę.

— Spierdalaj… — Ostatecznie wypowiedziała, i wszystko wokół zamilkło. W nieoczekiwanej chwili, podczas radosnego nagabywania pacjenta, więźnia, czy kimkolwiek była. Aurora zaczęła się histerycznie śmiać, wprawiając tym gestem w osłupienie i niedowierzanie w to, na co patrzyli, nie będąc pewni, co tak właściwie się dzieje.

— Ja chcę spać.

— Dziś zrobiłaś wielkie postępy. My idziemy i damy ci się raz porządnie wyspać. Jak wstaniesz, to wrócimy i jeśli będziesz w stanie, będziemy musieli z tobą porozmawiać, a w zasadzie oficjalnie cię przesłuchać. Na razie nie zawracaj sobie tym głowy. Dobranoc.

— Dobranoc. — Dopowiedział drugi, chcąc już wyjść z pomieszczenia.– Pokiwała głową na znak, żeby nie mówić, bo przychodziło jej to z wielką trudnością. Po chwili w pomieszczeniu, światło zostało przygaszono niemal całkowicie, a ze zwieszoną głową Aurora usnęła niemal natychmiast. — Zamknięte drzwi, stłumiły głosy dwóch opiekunów Aurory, ale ich rozmowa jeszcze nie dobiegła końca…


Minął cały kolejny dzień poświęcony licznym badaniom, jakie wyczerpujący i pacjentkę, i lekarzy, pomimo strachu i jednych i drugich, przynajmniej stan pacjentki się uspokoił. Żadnych anomalii, ukrytych chorób, mutacji, czegokolwiek. Wszystko sprawne i gotowe do wykorzystywania, testowania aż do momentu całkowitej pewności tego, że się udało.

Założyli, że pamięć, jeśli miałaby się odtworzyć z materiału poprzedniego, już od samego początku objawiałoby jakieś zalążki rozbudzenia. — I tak, to był fakt. — Oboje stworzyli pierwszego na świecie, sztucznie wyhodowanego człowieka, sklonowanego z odtworzonego ciała, w niemal idealnej kopii, pozbawionej pamięci. Interesujące było, czy dusza w niej istnieje również skopiowana, czy raczej jest wytworzona nowa, budowana kreowana jaźnią od samego początku, czy też nie istnieje w ogóle.

Oczywiście kwestia psychologiczna, świadoma, powinna być zaspokojona w ciekawości, jaka się pojawi prędzej czy później, odnośnie własnego istnienia, lecz gotowe odpowiedzi były przygotowane i gotowe do ujawnienia. — Rzecz jasna wszystkie były fałszywe, ale prawdy nie da się zrozumieć, przez osobę postronną, a co dopiero przez tą, której ma dotyczyć. — Kimkolwiek była wcześniej, a raczej wydawało się jej, że jest, przed wczorajszym przebudzeniem, jest fałszywe. Nie wiedzieli tylko jeszcze, w jakim stopniu. — Najważniejsze, że była zdrowa na ciele i umyśle.


Udając, że śpi, Aurora leżała w ciemnościach, zdając się widzieć wszystko wokół. Pomieszczenie było ciche i puste, nie licząc dwóch kamer powieszonych w niedostępnych dla niej miejscach, czasami skupiającymi jej wzrok na czerwonym, statycznym punkcie. Zapatrzona weń, w pewnym momencie przestała mrugać mimowolnie, a wszystko wokół niej jawiło jej się coraz bardziej gasnącą czernią. Ta zalała jej umysł stanem, jakiego nie rozpoznawała, ale znała go doskonale. Dotyczył jej, choć nie potrafiła ubrać go w słowa, ani sprecyzować myślami w konkretny symbol, obiekt czy wrażenie.

Obrazy zaczynały się przeplatać niezrozumiale. Nie był to sen, wiedziała o tym, inaczej nie byłaby tak bardzo poruszona obrazami, jakich nie mogła rzekomo widzieć. Czuła, że dotyczyły jej w jakiś sposób. Pokój rozjaśnił się w jakiś dziwny sposób, jakby jej oczy rozświetlały dla niej obraz pomieszczenia wokół. Obejrzała tym spojrzeniem wszystko, co było wokół niej, nie będąc pewna, co się dzieje, aż do momentu, gdy jeden z kątów jej pokoju wydawał się być ciemniejszy niż reszta, oświetlone jej wzrokiem równomiernie, pozbawiony będąc cieni, czy oświetlenia. Niepewnie podniosła się, choć wiedziała, że w ten sposób zwróci na siebie uwagę gości, być może obserwujący ją w obrazie na ekranie, do którego prowadziła kamera. Lecz wrażenie było zbyt intrygujące. Im bliżej podchodziła niepewna tego, co widzi, tym bardziej ciemność wydawała się być czarna, a w niej coś się wydawało się poruszać. Wyciągnęła dłoń w jej stronę, a ta zanurzyła się w wilgotnym chłodzie nieznanej przestrzeni. W jednej chwili wycofała rękę w poczuciu czegoś ją muskającego, bardziej materialną właściwością, niż samej przestrzeni.

Nie rozumiejąc własnej sytuacji, nie chciała specjalnie poznawać tego, co w ciemnościach się kryło, w wyraźnym skupieniu na niej uwagi. Zanim postanowiła wycofać się, coś się wyrwało z czerni, gęstej i rozpływającej się momentalnie na całe pomieszczenie. I jak jasne było przez chwilę wszystko, tak teraz, wszystko zalane było czernią, z której zimny uścisk obcej ręki, zimnej i twardej. Choć próbowała wyrwać się z uścisku, ta pociągnęła ją w powrocie. Zaczynając jęk przeistaczać w krzyk, próbowała całą swoją siłą, wyrwać się z uścisku. Ręka, dalej nie widoczna, rozciągnęła się do nienaturalnych rozmiarów, a wraz z nią z ciemności, jak w odbiciu w tafli nocnej wody, zaczęła wypływać twarz. Na jej widok, próbowała zrozumieć, czy ta należy do tej samej osoby, której w niewzruszony uścisk ręki wbijała paznokcie. Twarz była odwrócona do góry nogami, blada, o czarnych źrenicach pokrywających przekrwione oczy, i lekkim, niepewnym uśmiech, rozszerzającym się, ukazując zęby, pomiędzy którymi była ziemia i coś w niej ruchomego, zdającego się wydostać. Głowa odkręcała się wokół własnej osi, nastawiająca na właściwą pozycję, i uśmiech, coraz szerszy z chwilą, gdy Aurora zdawać sobie zaczęła sprawę, że to twarz jej samej, coraz głośniej zaczęła krzyczeć, lecz nie słyszała swojego głosu.

Druga ręka, skierowana bezpośrednio na jej twarz, której otwarta dłoń pokryła usta, łapiąc w pewnym chwycie, całą jej głowę, nie próbując jej nawet dać nadziei, że zamierza zostawić ją w spokoju. Uścisk drugiej ręki zelżał, puszczając ją, a dłoń zwinęła się we wskazujący palec, wyprostowany na zamkniętych ustach, w geście ciszy.

Postać obca, wydobywająca się z ciemności, przewracała oczami, wydając się wsłuchiwać w dźwięki ciszy absolutnej, oczekując na najmniejszy szmer kogoś, chcącego sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Spojrzała w miejsce w kącie sufitu, próbując dostrzec malutki, czerwony punkcik oznaczający, że kamera obserwuje ją cały czas, ale ku jej rozczarowaniu była wyłączona. Uśmiech w złośliwym rozbawieniu twarzy, jakimś cudem należącej do niej samej, tego monstra, jakie wydawało się nie istnieć, przynajmniej w pojęciu logiki, jakiej proste zasady i ograniczenia, pojęła w przeciągu doby. Lecz wrażenia były materialne, a pobudzenie i wyraźne bodźce odczuwalne przez każdy zmysł napięty, wydawał się być całkowicie realny. Nie wiedziała, co się dzieje z nią, i co się stanie dalej. Nawet, gdy pomyślała, że to sprawka jej opiekunów, kimkolwiek byli, i cokolwiek z nią robili, jeśli to byli oni, to była zbyt przerażona całą sytuacją.

Demon z innego świata, czy cokolwiek to było, ją imitujące, wydawało się być nią samą, w obrazie całkowitego przeciwieństwa, jakiego znaczenie, czy to jej samej, czy kogoś za nią przebraną, czy też bliźniaczki, wydającej się być martwa, pomimo tego, że żyje. Czy też może to z nią było na odwrót, może ona żyła, pomimo iż powinna być martwa. Nie wiedziała. Puściła jej twarz, ale dalej w jakiś sposób nie dając poczucia, że może odejść. Trzymała ją za oba ramiona, wydłużonym, sinymi rękami, którymi wydawało się, że chce wypełznąć z ciemności ją otaczającą. Wysuwała się na przód, ku jej twarzy, coraz bliżej, wygięta nienaturalnie nagim ciałem, by w kolejnej chwili, wyrwać ją ze stabilnego pionu, zanurzając Aurorę w ciemności, z której przybyła i próbowała wrócić.

Ciemność zalewana była obrazami, nałożonymi jeden na drugi, krzyczący jeden przez drugi, w kawalkadzie sytuacji i scen, z których nie rozumiała nic. Wrażenia pozostające w podprogowym wybuchu tego, co chciała pokazać sobie samej, dało jej niejasne zrozumienie, że to, co widzi to jej wspomnienia, lub to, co nimi było przed tym, gdy się obudziła w tym miejscu. Cokolwiek, co widziała, już jej nie dotyczyło. Urwało się wraz niejasnym poczuciem ostatnich wrażeń, i jej samej w zimnym, milczącym obliczu, że coś przerwało jej życie, i zaczęło je ponownie na nowo, lecz nie jako jej kontynuacja, lecz nowa osoba, o tej samej duszy, lecz wypranej i w nowym ciele. Lecz czemu jej oblicze pokazywało to wszystko, nie wiedziała, aż do chwili, gdy uścisk zelżał, a wszystko wokół zgasło, pozostawiając ją w pustce, zimnej, nieskończonej i odległej, oddalającej się od niej samej, od tego, kim jest, w poczucie zatracenia świadomości, zaciemnienia myśli i powolnym poczuciu zapadania się podczas zmęczenia, kiedy ciało na chwilę przed tym, gdy zaśnie. Nawet, jeśli miałaby się nie obudzić, to i tak za wiele nie straci, nie mając zbyt dużej siebie do pozostawienia w materialnym świecie.


Przebudzenie przyszło z trudem, pozostawiając zaognione sny, tak intensywne, że zaćmiły jawę. Pielęgniarka wyciągnęła dwunastocentymetrową igłę z ramienia Aurory, i spojrzała na termometr z zawyżoną temperaturą, jaką miała. Wyraźnie czuła się inaczej tego dnia, nie przez chorobę bynajmniej. W skupieniu fałszywej uprzejmości wymieniła sztuczne uśmiechy, dostrzegając spojrzenie, mające znaczenie tylko między dwoma lekarzami, a przełożoną siostrą zakonną klasztoru, w którym się znajdowali, a nie oddziału szpitalnego. Usiadła wsparta o ścianę wyczekująca pytań o jej samopoczucie, będące dla niej odpowiedzią odnośnie wczorajszego wydarzenia, rozrywanego w niej pomiędzy chęcią opowiedzenia o nim, jednocześnie przeciwnie miotanego, by te zachować tylko dla siebie.

Jej zachowanie, a także siwe pasemko grzywki, wyraźnie wskazywały na doświadczenie wywołane na jawie, a nie pozostałość z krainy snu. Wydawała się pewniejsza siebie, bardziej opanowana, co wyraźnie było zauważalne przez jej wizytujących gości, jak i w uczuciu własnym, zmiany wyraźnej, ale niezachwianej odnośnie tego, kim była i jest. W pewnym sensie zniszczona w nocy, a odbudowana o poranku.

— Chcesz nam o czymś powiedzieć? — Spytał jeden z dwójki doktorów, dziś odświętnie ubranych w charakterystyczne kitle.

— Wiem, co mi zrobiliście. Przywróciliście mnie do życia, prawda? — Odpowiedź nie padła od żadnego z konsternowanych lekarzy. — Czy to znaczy, że umarłam?

— Skąd o tym wiesz? — Spojrzała w kąt pokoju, na stojące lustro wielkości drzwi, w ozdobnej ramie. To jej ciemność pochłaniała ją wczorajszej nocy.

— Przyśniło mi się.

— Nie powinno. Odtworzyliśmy cię i klonowaliśmy. Nie przywróciliśmy do życia.

— Czyli jestem sztucznym człowiekiem? Rozumiem, ale wydaje mi się, że tylko sklonowaliście ciało. Umysł mam nowy. Jestem nową osobą.

— Jesteś prawdziwym człowiekiem, sztucznie wyhodowanym. I tak w istocie powinno być, tym bardziej nie powinnaś w żaden możliwy sposób pamiętać czegokolwiek, ani się domyślać niczego, a nawet ci się przyśnić. Zostałaś odtworzona i powielona, jednak tego, co kreuje ciebie, czyli tak zwana dusza, jest wytworem twojej świadomości.

— Jak to się stało? Że się tutaj znalazłam? Jak umarłam?

— Zgłosiłaś się dobrowolnie. Musiałaś podpisać jakiś dokument o oddaniu twojego ciała w przypadku zgonu, poświęcając je eksperymentom naukowym. I decyzją przydziału nasza placówka badawcza dostała ciebie. Nie wiemy nic więcej o tobie, ani motywach, jakimi się kierowałaś. Wiemy, że zginęłaś młodo, w wieku 25 lat w wypadku, który według raportu spowodowałaś świadomie, jakbyś planowała swoją śmierć.

— Samobójstwo tak, nie mogłam mieć dzieci.

— Dalej nie rozumiemy, w jaki sposób to pamiętasz. Rozmawiałaś z kimś? Dostałaś jakieś dokumenty? Musisz nam powiedzieć.

— Mówiłam, przyśniło mi się.

— Musimy zrobić ci podstawowe badania i tomografię.

— Podejrzewacie, że coś mi się stało? Może myślicie, że nie jestem tym, kim jestem?

— Tego chcemy się dowiedzieć.

— Chciałabym wyjść stąd, na zewnątrz, poza budynek. Zobaczyć miejsce, w którym jestem, i co jest poza nim. Tutaj nie ma nawet okna.

— Jesteśmy w podziemiach. W porządku. Po badaniach. I po obiedzie. Będzie wówczas wystarczająco dużo czasu.

— Chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej o sobie.

— Podobnie jak my, ale to niemożliwe. Nie dostaliśmy żadnych raportów odnośnie tego, kim byłaś. Tylko twoją kartę wraz ze świadectwem zgonu. Nie możemy wiedzieć o tobie niczego. W gruncie rzeczy, wraz z chwilą zgonu w pewnym sensie, przestajesz być osobą, jaką byłaś przed.

— Czyli moje imię nie jest moje?

— Akurat twoje imię jest prawdziwe. Tymczasem. Przygotuj się. Wrócimy za pół godziny.


Godzinę później leżała w białej, półokrągłej trumnie, z ustawionym dookoła jej głowy światłami robiącymi jej mózgowi zdjęcia. Po kilku minutach zmuliło ją, ale nie na tyle, by zwymiotować, albo paść odcięta od ostatniej rzeczywistości, jakiej się kurczowo trzymała. Otwierająca się twarz na dwoje, pozbawiona charakterystycznych narządów, jakie zazwyczaj tworzą to, co się składa na oblicze ludzkie. Ta otworzyła się mięsną czeluścią, czarną i krwawiącą, błotnistą cieczą. Przypominała kobiecą waginę, ale otoczoną zębami drapieżnego ssaka. Głowa skryta w kołnierzu skórzanego płaszcza, wygięta próbowała dotknąć jej twarzy, ale coś ją powstrzymywało, wyginając lewitujące ciało, w posturze być może mężczyzny.

— Nie ruszaj się Aurora, już kończymy.

Mając w oczach łzy, nie poruszyła się, ku niezadowoleniu postaci, jaką tylko ona widziała, i czuła jej bliskość, na tyle materialną, że w każdej chwili mogła ją dosięgnąć. Wrzask wydobyty z demonicznej postaci, wybrzmiewał w jej uszach, niesiony z odległego końca korytarza. Rozpięte w głośnym szeleście, przypominającym otwarcie parasola, skrzydła czarne, skórzane i ciężkie rozwarły się nad nią, sztywno rozłożone, jakby z materiału, przeciwnie wyglądającego na pozbawiony właściwości jakiejkolwiek elastyczności.

Coś ją pociągnęło brutalnie, i krzyknęła. Nad nią nachylali się w szczerym zdziwieniu obydwaj lekarze i pielęgniarka, szykująca szklankę wody i coś uspokajającego, co w swoim roztrzęsiony stanie wzięła nie mówiąc nic.

— Co się stało?

— Widziałam to… Potwór. Prawdziwy demon chcę mnie opętać.

— Co takiego?

— Potwór z innego świata. Nie wiem. Z innej planety, wymiaru… Piekła, nieba… Nie wiem. Ale widzę go. Skąd w takiej sytuacji, będziecie wiedzieć, czy mam halucynacje przez chorobę, czy inny efekt uboczny, a nie, że widzę to w rzeczywistości.

— I myślisz, że co chce ci zrobić?

— Wyrzucić mnie z mojego ciała, i samemu w nim zamieszkać.

— Jakby miał to zrobić?

— To, w jaki sposób to zrobi mnie nie obchodzi. Ważne jest, w jaki sposób mam się przed nim bronić, jeśli rzecz jasna, będę w stanie, w jakiś sposób zrobić, coś…

— Porozmawiamy później, gdy się uspokoisz i zjesz obiad, a my się nad tym zastanowimy. Mówiłaś, że chciałaś wyjść, zrezygnowałaś?

— Jeszcze nie.

— Proszę ją odprowadzić do pokoju.

Po odejściu, włączyli monitor, ściszając dźwięk do dyskretnego poziomu słyszalności, zabierając się zaraz za oglądanie zdjęć mózgu. W ciągu doby rozrósł się o jakąś narośl, mogąca na myśl w pierwszej kolejności mówić o guzie mózgu. Postanowili jeszcze dziś zrobić, co najmniej dwa dodatkowe badania, a jutrzejszego dnia kolejne. Choć wyglądało to jak rak, wcale nim mogło nie być. Bardziej wyglądało jak pasożyt, choć pewność będą mieli dopiero wieczorem. Weszła pielęgniarka, oznajmiając, że Aurora się położyła. Spojrzeli na ekran w celu potwierdzenia. Leżała spokojnie, z ramieniem zakrywającym oczy. Nie przed światłem, ale przed myślami ukrytymi przed rzeczywistością.

— Jak mam się z tobą skontaktować. Czy byłaś urojeniem, czy jesteś naprawdę.

— Grozi ci niebezpieczeństwo. — Usłyszała wewnątrz swojej głowy. Jesteś obserwowana.

— Wiem, obserwują mnie cały czas.

— Przez tą istotę. Mówię o tym potworze z księżycową twarzą. Musimy się połączyć w jedno ciało, jeśli chcemy by nas nie dopadł. Gdy zaatakuje jedną, jednocześnie to samo się stanie z drugą siostrą, sobowtórem. Jeśli nie połączymy się w jedno ciało, to któraś z nas przejęta zostanie przez potwora, tylko czekającego na chwilę słabnącej nieuwagi w którejś z nas, by tylko wchłonąć ciało, wypełniając je swoim istnienie, wypartym tym samym nasze. Wówczas mając jedną z nas, będzie mógł mieć i drugą w niedalekim czasie. Osobliwość ta wyprze nas, stając się pierwowzorem nowego istnienia.


Bez sensu zadawać jakiekolwiek pytania, bo po uzyskaniu odpowiedzi, nie zawsze czuje się satysfakcję. Lepiej nie oczekiwać niczego; żadnej odpowiedzi. Można uzyskać jedną z tych, których nie chcę się poznać nigdy. Lepiej przyjąć tylko jedną prostą zasadę: Wszystko, co istnieje w materii i nie istnieje, posiada wspólne cechy: Wszystko ma swoje dwie strony. Przeciwne sobie i sprzeczne. Istniejące tylko dla tego, że ktoś lub coś tak postanowiło. — Teraz to i tak bez znaczenia.

Kolejno mutująca, w metamorfozach, pożerająca klony, hybrydy, przekształcając się w ostateczny model, jakim była, pradawną królową matką demonów, z ciała swojego wydobywającą się mięsiste jajo, nabierające pierwszego tchnienia. Wewnątrz rozwijał się pierwszy przedstawiciel nowej rasy. Nowego gatunku. Nowej, nieokreślonej formy życia, której narodzin nie oczekiwał nikt. — W całkowitej ciszy i pustce, mięsiste jajo uwolniło w niej skrytą istotę. Ta, niemająca stałej formy substancja, rozwijała się przez lata. Przestrzeń zamykając w logiczną konstrukcję. W miejsce. Obiekt, do którego nie można było wejść, ani z niego wyjść. Miejsce; żyjący, świadomy obiekt, po zamknięciu sklepienia, oddzielającego wszystko inne poza sobą, zaczęło żyć w dojrzałości swej, będąc światem. Miejscem, żyjącym o własnej logice struktury fizycznej, będąc fundamentem, na którym ożywać będzie nowy zupełnie świat. Nowe istoty, będące jego potomkami, dzięki którym, będzie mógł istnieć, ale z czasem tracąc jaźń o sobie…


Poprzednie pierwowzory, oryginały, matki rodzące się jedna po drugiej. Każda kolejna kopia zastępowana oryginałem, stawała się nim. I musiała umrzeć, by nie wytwarzać paradoksów. Ograniczony czas życia do ograniczenia pewnej bariery czasowej, miał być dodatkowym zabezpieczeniem. Można je było przełamać, ale jeśli tak by miało się stać, to tylko za sprawą dobrego powodu celu, jak i poświęcenia lekarza poświęcającego sporą ilość swojego czasu, by zapoznać się z efektem przebiegu eksperymentu. Pliki oraz dane całej dokumentacji, oraz wymiany danych, zasadę „coś za coś”, i za sprawą tej teorii można obecnie wprowadzić ukryte kopie pomiędzy cywilów, w celu zapoznania się z ich reakcją w społeczeństwie, jak i jego na obiekt.

Dopiero przy Aurorze, coś się zmieniło w niej, będącej do tej pory bezpłodną, za życia także lekarką, ginekologiem. Jeśli narodzi się potomek, wówczas będzie to świadczyć, że ostatnia postać Aurory, a ta jest jej jedenasta, jest identyczna z pierwowzorem Aurory, gdy ta była żywa. By to jednak mogło się spełnić, jeszcze więcej rzeczy musiałoby się wydarzyć i zmienić, a to jak na razie nie rokowało progresem, aż do ostatnich godzin.

Sztucznie wyhodowany płód, mógł żyć średnio trzy lata. Dokładnie w momencie, przynajmnie j do tej pory przebiegało to niezauważone, jako przebieg trwał. Każdy kolejny model po zużyciu i sklonowaniu rozpoczynał w momencie, którym je skończył. I wszystko zaczyna się logicznie, od momentu zakończenia poprzedniego odcinka tasiemcowego serialu. Zatracona pamięć jest jednym z takich zmian drastycznych w matrycy budowy Aurory.


Mijały godziny. Dni i lata. Dla Aurory zwalniały aż stanęły wszelkie mogące być mierzone chwile, w miejscu zbyt nieruchomym, by mogło one być zwyczajnie znów rozpędzone. Strach po halucynacji wywołał na niej tego rodzaju śpiączkę. Odłączenie od bodźców.

— Musiała bardzo wierzyć w to, co jej się przytrafiło. Bo chyba nie ma innego wytłumaczenia na jej stan?

— W wymiarze fikcji można by to tłumaczyć różnie. Może to cena, jaką poświęciła, by powstrzymać to, co miało ją pochłonąć. Jedyne wyjście.

— Równie dobrze można by sądzić, że przegrała. Nie dowiemy się tego.

— Jak to nie? Dowiemy się przecież. Zresztą już widzimy.

— Chyba nie sądzisz, że ta deformacja jest… To niemożliwe. Nawet, jeśli przyjąć, że tak, to nie wyjaśniałbym to jakimiś fantasmagoriami.

Część 3. Nienawidzę Cię!

#1. Seryjni samobójcy

Sara przeklęła cicho, widząc odjeżdżający autobus. Stanęła pod zadaszeniem skrywając się przed deszczem z razu stający się ulewą. Próbowała napisać do siostry. Telefon moknąc, oznajmiał, co rusz słabość baterii, aż wyłączył się całkiem. Musiała pojechać pociągiem. Nie miała przy sobie żadnych pieniędzy.

Postanowiła złapać stopa, choć wiedziała, że o tej porze nie będzie to ani łatwe, ani przyjemne, zważywszy na pogodę. Jednak stała i mokła, wypatrując kolejnych świateł na ulicy. Przez parę minut była całkowicie pusta. W końcu jednak zauważyła zbliżające się lampy. Zaczęła machać ręką w akcie desperacji. Ku jej zdziwieniu samochód zatrzymał się. Mężczyzna około czterdziestki, łysy i przy kości otworzył okno.

— Gdzie jedziesz tak późną porą panienko?

— Proszę, niech pan powie, że zawiezie mnie pan do domu.

— Ano jadę. — Uśmiechnął się szeroko.

— Naprawdę? Podwiezie mnie pan?

— Czemu nie.

Dziewczyna usiadła z tyłu, zapięła pas i od razu ruszyli. Jechali wolno przez deszcz, który ciągle narastał. Sara wyczuwała w środku lekką woń alkoholu, ale nie przejęła się tym. Miała wyjątkowe szczęście. Grunt żeby jechał ostrożnie. I jechał, co chwila spoglądając w lusterko, w którym się odbijała.

— Nie boisz się tak jechać sama po nocach autostopem?

— Nie miałam wyboru — odpowiedziała — ostatni autobus uciekł mi sprzed nosa.

Zerknęła na jego dłoń w skórzanej rękawicy. Pomiędzy nią a kurtką widoczny był odkryty nadgarstek z małym tatuażem w kształcie kotwicy.

— Zresztą, czego miałabym się bać?

— Nie wiem. Chociażby tego…

Sara poderwała głowę w jego stronę.

Nie zdążyła zareagować.

Samochód raptownie zahamował na mokrej pustej jezdni i po chwili zgasł.

Mężczyzna wyciągnął nóż z krtani dziewczyny, która leżała telepiąc się na siedzeniu

— Ja pierdolę. Co ja zrobiłem… — powiedział sam do siebie. Chwycił butelkę wódki schowaną pod siedzeniem i pociągnął spory łyk, cały dygocząc przez narastające pobudzenie alkoholem. Dobrze wiedział, że jeśli nie przystopuje z piciem, skończy się to tragicznie. Tylko, że za bardzo to lubił.

Spróbował zapanować nad swoimi rękami. Bezskutecznie. Ciągle odmawiały mu posłuszeństwa. W końcu uderzył z frustracja w kierownicę.

— Wszystko to przez tą cholerną kurwę!

Wziął głęboki oddech i czekał aż dziewczyna przestanie dygotać. Zjechał z jezdni na pobocze i wyłączył samochód, zapalając tylko światło nad lusterkiem. Pochylił się, by zabrać jej plecak i zaczął szukać w nim portfela. Sprawdził, co trzymała w środku, albo raczej, czego nie trzymała. Znalazł jej zdjęcie w krótszych, jaśniejszych włosach, możliwe, że sprzed roku.

Postanowił zachować je sobie na pamiątkę.


Ostatnie dni nudnych i prawie całkowicie osamotnionych wakacji nieznacznie poprawiły Olivii humor. To koniec i już niedługo zamieszka w Breslau. Cieszyła się na tę myśl. Pięćdziesiąt pięć kilometrów stąd. Do liceum. Nie ma szans, by częściej niż raz na pół roku rodzice ją kontrolowali. Zbyt pochłaniała ich praca, a Olivia wątpiła, by zamierzali przeznaczyć resztki czasu na wyjazdy. Będzie mogła wyjść gdzie zechce i wrócić później, bez tłumaczenia się komukolwiek. Ale chodziło tu głównie o zmianę towarzystwa. Jakoś nie specjalnie żałowała tego, z którym się rozstawała, a znała je od dawna. Za długo. Wiedziała jednak, że w Breslau napotka paru starych znajomych. Olivia miała także dość domowej samotności. Pustki, która pozostała po Sarze. Zamierzała to wszystko zostawić i zacząć od nowa. Bez niej. Potrzebowała zmiany, bodźca, który przypieczętowałby jej wejście w nowe życie i osobowość — taką, jaka jej odpowiadała. Pozostał jeszcze tydzień do przeprowadzki. Cieszyła się na myśl, że tam gdzie trafi nikt nie znajdzie czasu na zainteresowanie się nią. Pragnęła izolacji od ludzi, a jednocześnie chciała poznać kogoś specjalnego, innego od tych, których znała dotychczas. — Przez siostrę, z którą spędzała większość czasu, trudno jej było dojść do siebie. W szkole wiedzieli, że zaszła w niej nieodwracalna zmiana, spowodowana rozpaczą po stracie ukochanej osoby. Możliwe, że dlatego chciała wyrwać się z tego miejsca, a także od innych, którzy nie rozumieli jej cierpienia. Wszyscy wydawali jej się infantylni i głupi w swej prostocie ducha, podczas gdy ona nie mogła dojść do siebie. Sara i Olivia zawsze siedziały w jednej ławce. Nigdy nie były duszami towarzystwa, ani osobami, na które zwracano uwagę. Nie zadawały się z wieloma ludźmi w gimnazjum, stały na uboczu niemal niezauważalne. — Jednak, gdy Sara zmarła, Olivia znalazła się na ustach wszystkich. Gorzej nie mogło się ułożyć. Pragnęła zniknąć z ich oczu, uciec w miejsce, gdzie nikt ani nic nie mogłoby jej znowu skrzywdzić, zachowując swoją rozpacz tylko dla siebie. Po śmierci siostry Oliwia zaczęła ze wstrętem patrzeć na swoje pastelowe, radosne sukienki i kwieciste dodatki. Teraz malowała się i ubierała czarne ciuchy. Ciężko jej to wytłumaczyć. Możliwe, że to na znak żałoby, możliwe, że po prostu chciała odstraszyć od siebie ludzi, i zaznaczyć, że jest inna od nich. Poniekąd się to udało, bowiem wszyscy odsunęli się od niej i niechętnie z nią rozmawiali. Ci sami ludzie, z którymi siadywała na boisku szkolnym, rozmawiając o głupotach, imprezach, rzeczach dzisiaj nieistotnych, stali się jej wrogami. Dziś nawet jej nie mówili „cześć”. Traktowali ją jak powietrze, nie dlatego, że była w żałobie, ale z powodu jej czarnych ubrań. Dopiero po dotarciu na koniec korytarza wzbierała w nich odwaga i krzyczeli „Ej emo! Pamiętaj, wzdłuż, nie w poprzek!” śmiejąc się do rozpuku i wykonując gesty cięcia się. Lecz Olivii nawet nie przyszło na myśl, żeby się kaleczyć. Nienawidziła ich z całego serca.

Jednak im bardziej próbowała skupić się na czymkolwiek innym, tym częściej wspomnienia wracały. Wciąż nie mogła uwierzyć, że Sara nie żyje. To było jak zły sen. Życie stawało się kruche i nic nie warte. Sama świadomość tego, napawała ją przerażeniem. Niekiedy żałowała, że to nie ona umarła. Nie mogąc zapomnieć, tylko rozdrapywała rany. Wiedziała, że za jakiś czas się zagoją, lecz blizny pozostaną na zawsze. Na jakiekolwiek wspomnienie, chociażby przypomnienie sobie, jak czekała na nią, aż wróci z Breslau, z kursu językowego, do jej oczu napływały łzy. Pamiętała jak siedziały obie na ławce późnym wieczorem i Sara przyznawała się jej, że właściwie nie była na zajęciach, lecz w kinie, gdzie oglądała jakieś romansidło, które bardzo chciała obejrzeć razem z nowo poznanym chłopakiem. Obie zaczęły snuć plany jak zorganizować pieniądze i czas by za tydzień pojechać do Breslau razem. Lecz następnego razu nie było. A myśl o tym, co się stało później, napawała ją przerażeniem i smutkiem tak wielkim, że nie potrafiła pohamować łez.

Oczekiwała na przystanku jej spóźnionego autobusu. Zaczęło grzmieć i padać, co ją zaniepokoiło, choć nie była przesądna. Po 15 minutach wreszcie się pojawił. Lecz Sara z niego nie wysiadła. Zadzwoniła do niej, lecz nie odbierała. Postanowiła wrócić do domu. Gdyby wiedziała, jakie informacje mają jej do powiedzenia rodzice, wolałaby nigdy nie wracać.

W mieszkaniu stało dwóch policjantów, którzy zdawali suchą relację o śmierci ich córki. Znaleźli ją za Breslau na ulicy. Wiedzieli, że to morderstwo, lecz nie znaleźli ani sprawcy, ani dowodów, by wysnuć choćby jakiekolwiek podejrzenia. Także nic nie zginęło, oprócz zdjęcia, które miała w portfelu. Jej zdjęcia. Odcisków palców nie zidentyfikowano. Wiadomo jedynie, że morderca powinien przy sobie mieć ową fotografię. Z taką właśnie świadomością Olivia próbowała funkcjonować i starała się to robić najlepiej jak tylko umiała.

Rodzice wysłali ją już spakowaną do Breslau na dwa dni przed pierwszym dniem szkoły. Musiała się rozpakować, przygotować do nowej szkoły i nowego życia. Jednak spodziewała się, że rodzice nie poślą jej do jakiegoś internatu, gdzie czworo ludzi kotłuje się na dziesięciu metrach kwadratowych. Chcieli, by miała warunki do godnego życia, prywatności i nauki. W tym celu wynajęli stancję w centrum, niedaleko szkoły. Na ulicy stancji mieściło się dwanaście trzypiętrowych domków do wynajęcia. Każde piętro wynajmował ktoś, kogo akurat było na to stać, a same piętra wyglądały jak duże kawalerki, mieszczące więcej niż jedną osobę, z kuchnią i osobną ubikacją. Nikt nie pilnował praktycznie owych domków, mieszkańcy sami musieli zadbać o swoje wygody. Raz na kilka miesięcy miał się zjawić właściciel, który mieszkał zupełnie gdzie indziej.

Akurat wtedy był na miejscu.

— Ty musisz być Olivia — stwierdził. Właściciel był młody i przystojny, w wieku około dwudziestu pięciu lat. — Jestem Oskar. Witaj, wejdź. Twoje mieszkanie jest na trzecim piętrze. Przyjechałaś sama? Bez rodziców?

— Tak. Nie mieli czasu mnie odwieźć.

— Oczywiście chyba niczego ci nie brakuje? Z tego, co wiem, mieszkanie zostało opłacone z góry do końca semestru.

— Tak. Niech się pan nie martwi, mam wszystko, co mi potrzeba. — Mówiąc to wciągnęła na schody dwie torby i zrzuciła ciężki plecak na podłogę.

— Jakby coś się kiedyś stało działo, cokolwiek– wskazał na telefon obok drzwi do jego mieszkania, które zajmował, gdy przebywał na stancji — to pod telefonem jest mój numer. Jutro rano wyjeżdżam, więc złap mnie najlepiej dziś wieczorem, gdybyś czegoś potrzebowała.

— W porządku. — Odpowiedziała siląc się na grzeczność. — Kiedy pan wraca?

— Prawdopodobnie na krótko przed świętami, by doglądnąć, czy dom jeszcze stoi — uśmiechnął się — no i rozliczyć się z wami wszystkimi na następny semestr.

— Świetnie, chyba wszystko już wiem.

— No dobrze, w takim razie chodźmy na górę — Zatarł ręce i wziął głęboki oddech jakby szykował się do naprawdę wielkiego wysiłku fizycznego. — Pozwól, że ci pomogę. –Skorzystała z jego pomocy, będąc zmęczona po podróży i targaniem wszystkich toreb aż tutaj.

Na pierwszym piętrze słyszała podniesione głosy pięciorga ludzi. Wszyscy tak samo rozbawieniu powitali Oskara, mówiąc mu po imieniu. Przystanęli i Oskar wyręczył Olivię z krępującej czynności witania się z nieznanymi osobami.

Trójka studentów — Emil, Lucjan i Krystian — mieszkali już drugi rok razem na drugim piętrze. Nie można było się zorientować czy to bracia czy koledzy, lecz każdy z nich nosił ten sam golf w zielono białe pasy. Wydawali się dziwni, prawie w ogóle się nie odzywali, tylko szeptali i śmiali się między sobą. Ich cery przypominały białe ściany, jakby w ogóle nie wychodzili z domu. Pozostała dwójka, Nikola i Feliks, para, pomieszkiwała na piętrze, w którym właśnie wszyscy przebywali. Mieli w przybliżeniu tyle samo lat, co Olivia. Wyglądali na szczęśliwych, lecz jednocześnie wydawali się nie do końca szczerzy.

Po krótkiej pogawędce Oskar poprowadził nową lokatorkę na trzecie piętro, wręczając jej komplet kluczy, którymi otworzyła swój nowy dom. Mieszkanie było o wiele większe niż je sobie wyobrażała, a także o dziwo czyste i umeblowane. Oskar pomógł jej wnieść torby do środka. Pokazał jej gdzie jest odkurzacz, pościel i reszta sprzętu domowego użytku, z telewizorem włącznie.

— No i to by było wszystko. Skoro tu mieszkasz to chyba jesteś na tyle dorosła i odpowiedzialna, że wiesz, co masz robić a czego nie.

— Jasne — uśmiechnęła się, ciesząc się, że Oskar traktuje ją właśnie w ten sposób i nie jest taki jak jej starzy, którzy bez przerwy marudzą. — Zdaje mi się, że wszystko wiem. Dziękuję panu, w razie gdybyśmy się nie spotkali dzisiaj lub jutro, życzę miłego wyjazdu.

Oskar pożegnał się i wyszedł. Olivia przekręciła klucz w drzwiach i zaczęła się rozpakowywać.

W pierwszej kolejności wyciągnęła laptopa i podłączyła go pod Internet. Kolejno zapełniała półki książkami, płytami, ciuchami i kosmetykami, a po paru godzinach uporała się z wszystkim, włącznie z powieszeniem plakatów modnych, bezwartościowych zespołów, i spakowaniem torby do szkoły. Wieczorem zadzwonił telefon od rodziców. Wypytali ją o wrażenia z miejsca i podróży, mając nadzieję, że wszystko poszło zgodnie z ich planem. Jakby nie patrzeć, była bezpieczna, miała swój dom, nową szkołę, nowe otoczenie i pokaźne kieszonkowe, czyli w zasadzie wszystko, czego potrzebowała. A przede wszystkim miała spokój i samotność. Przyzwyczajała się szybko do nowego miejsca, wiedząc, że jeśli tylko weźmie się za naukę, zostanie tu do końca liceum, a może i nawet końca studiów.

Było zbyt wcześnie by się kłaść, więc założyła bloga, którego planowała utworzyć od końca wakacji. Zamierzała spisywać swoje myśli i przeżycia, których nie mogła nikomu innemu przekazać, a z których wypisanie się sprawiłoby jej ulgę psychiczną. Było to o tyle bezpieczne, że nikt inny nie mógłby tego znaleźć i przeczytać, a przynajmniej nie ktoś, kogo by znała. A jeśli nawet, to i tak pisała pod pseudonimem. Wstępnie założyła, że pozwoli jej to odreagować i zabić czas.


Pierwszy dzień w szkole nie był specjalnie stresujący. Nie znalazła się w centrum ani przez to, że jest nowa, ani przez to, że ubierała się wyróżniająco. Zauważyła kilku osobników, którzy nosili się podobnie do niej, ale nie zwracała na nich szczególnej uwagi. Dzień ciągnął się na nieustających przemowach, o tym, że pierwszy września jest dniem weterana wojennego, że znajomości z liceum będziemy utrzymywać długo po zakończeniu szkoły i że właśnie w tym czasie zachodzi w młodych ludziach największa zmiana.

Po apelu wszyscy rozeszli się do wyznaczonych klas, w których czekali już wychowawcy udzielający wstępnych odpowiedzi. Wychowawcą Olivii, została smukła kobieta po czterdziestce, która okazywała więcej sił witalnych niż cała znudzona klasa, nawet nie starająca się jej słuchać. Na końcu, zamiast przedstawiania się, profesorka przeczytała kolejne nazwiska, by zakodować w pamięci, chociaż część jej nowych uczniów.

Spomiędzy wszystkich imion, Olivii udało się usłyszeć jedno znajome — Nikola. Odwróciła się do tylniej ławki, gdzie napotkała wzrok uśmiechniętej sąsiadki, która skinęła lekko głową w jej kierunku.

Po kolejnym kwadransie, puszczono wszystkich do domu, dając im ostatni wolny dzień przez zbliżającą się harówką. Po dzwonku Olivia udała się na szkolną stołówkę, będąc przekonana, że rodzice opłacili jej również szkolne obiadki. Nie myliła się.

Wyszła zaraz po skończonym posiłku. W drodze do wyjścia ze szkoły usłyszała z daleka swoje imię, co ją zmroziło i miała nadzieję, że to nie o nią chodzi. Odwróciła się mimowolnie nie mogąc powstrzymać ciekawości. To była Nikola.

— Cześć — zdobyła się by powiedzieć półgłosem. — Co się stało?

— Pomyślałam, że skoro chodzimy do tej samej klasy, i mieszkamy w jednym miejscu, to po co wracać samemu.

Olivia zastanowiła się nad tym przez dłuższą chwilę, zupełnie jakby niezrozumiała.

— Ale jak nie chcesz, czy czekasz na kogoś, to w porządku.

— Nie, nie czekam. Nikogo tu nie znam.

— Jestem Nikola

— Pamiętam — uśmiechnęła się dostrzegając dopiero teraz, że dziewczyna jest ubrana podobnie jak ona. — Może rozsądnie będzie się trzymać razem i mieć, chociaż jedną znajomą. — Mówiąc zaczęły wychodzić z budynku szkolnego. Gdy wyszły, podjęły rozmowę na nowo.

— Jesteś trochę emo, prawda? — Spytała Nikola z lekką krępacją. Olivia wyczuła to i odpowiedziała tak by nie dać po sobie poznać, że denerwuje ją te określenie.

— Nigdy właściwie nie określałam się w taki sposób. Samo wyszło. Nie wiedziałam, że ma to jakąś nazwę.

— Robisz to z buntu, czy po prostu chcesz się wyróżniać?

— Robię to, bo chcę. Bo czuję się z tym dobrze. I mogę ukryć w ten sposób swoje emocję przed ludźmi.

Nikola zapatrzyła się w nią przez chwilę.

— Im bardziej chcesz coś skryć, tym bardziej jest to widoczne.

— Czyżby? A co jest widoczne, gdy się patrzy na mnie?

— Że jesteś samotna i nieszczęśliwa. Jakby ktoś cię zranił.

Olivia zmierzyła ją wzrokiem.

— Nie, to co innego. Przepraszam, nie chcę o tym mówić

— Przepraszam. — Powiedziała ze współczuciem.

— Nie szkodzi. Skąd mogłaś wiedzieć. –Dodała żeby odsunąć od siebie jakiekolwiek podejrzenia prowadzące do plotki. — Może kiedyś ci powiem. Póki, co w ogóle cię nie znam.

— Jesteś bardzo ostrożna, co do ludzi.

— Ostatnio przesadnie. Powiem ci tylko, że to nie jest przez żadnego faceta.

— Rozumiem. — Uśmiechnęła się.

— A ty? Też wyglądasz trochę jak emo. Ale masz chłopaka, więc pewnie nim nie jesteś.

— Też nie nazywam tego po imieniu, ale nazywają mnie gotem. Ponoć goci z emo mają wiele wspólnego.

— Tak. Żenujące filmy.

Obydwie roześmiały się i nim się obejrzały, były już w domu.

Przechodząc przez główne drzwi, weszły na piętro.

— No to chyba do jutra. — Rzuciła Olivia

— Jakbyś czegoś potrzebowała to wpadnij.

— W porządku. Dzięki.

— Choć w sumie, może wpadniesz do nas dzisiaj? Napijemy się czegoś?

Olivia spojrzała na Nikolę z niedowierzaniem, Momentalnie zapomniała jak powinna się zachować, jak wypadałoby potraktować propozycję…

— Twój chłopak nie będzie miał nic przeciwko? — Spytała.

— Nie, ucieszy się, że mamy gościa. No dalej — uśmiechnęła się przekornie — Nie bądź emo.

Olivia odwzajemniła uśmiech.

— W porządku, przyjdę. I tak nie mam nic do roboty. O której mam wpaść?

— Hmm. Za godzinę? Dwie?

— Za dwie.

Mimo braku ochoty Olivia weszła pod prysznic. Chciała zabić czas, bo i tak nie potrafiła nim w tym momencie dobrze rozporządzać. Jedyne, nad czym mogła się skupić to na doszlifowaniu swego wizerunku i poprawieniu wyglądu. Właściwie dopiero teraz zaczęła rozprostowywać włosy, które parę dni temu zafarbowała na czarno. Według niej samej, lepiej wyglądała w tym kolorze. W dniu wyjazdu musiała ubrać się w miarę „normalnie” by jej rodzice nie wahali się, czy ich córka zrobi coś głupiego, czy też nie.

Przeszła do makijażu, który od paru miesięcy nakładała sobie w identyczny sposób. Pudrowała całą twarz, aż niemal była biała. Następnie malowała sobie czarną lub purpurową szminką usta, i malowała oczy grubą kredką, tak, że wyglądały jak zapadnięte. Ubrała czarne dżinsy, całe postrzępione, z mnóstwem naszywek i agrafek, za które dała prawie dwie stówy. Koszulkę w czarno białą kratkę i kamizelkę skórzaną w czarno czerwone pasy. Od razu poczuła się lepiej.

Olivia spojrzał na zegarek i uświadomiła sobie, że może robić cokolwiek, na co tylko ma ochotę. Włączyła muzykę na wieży, która całe szczęście była w umeblowaniu, bo nie miała jak wziąć swojej z domu, a wracać jej się niespecjalnie chciało. Usiadła przed laptopem i z zamiłowaniem zaczęła pisać w nowo otwartym pakiecie office, parę linijek, które ostatecznie zostały powitaniem jego bloga. Gdy skończyła się płyta, a jej praca została zakończona, ktoś zapukał do drzwi. Nikola — pomyślała, i otworzyła drzwi, za którymi stał wysoki zarośnięty chłopak w dreadach.

— Cześć. — Powiedział. Olivia nie wiedziała, czy ma mu odpowiedzieć czy zamknąć drzwi przed nosem. Jednak szok wywołany pojawieniem się chłopaka, zbił ją z tropu. — Ty jesteś Olivia, prawda?

— Tak. Najwyraźniej. — Może nie nad ciałem, ale nad głosem panowała wyśmienicie.

— Jestem Archanioł. — Powiedział wyciągając do niej po męsku dłoń.

— Cześć — przywitała się i uśmiechnęła — niezła ksywka.

— To nie ksywka. Naprawdę tak mam na imię.

Olivia stała zapatrzona w niego próbując wykryć błysk w jego oczach zdradzający czy mówi prawdę, czy tylko się nabija. Błysku nie było.

— Przysłała mnie Nikola, szykuje się, zejdziesz do nas? — Spytał cały czas się ciesząc nie wiadomo, z czego. Chłopak oprócz długich i twardych dreadów na sobie miał wytarte jeansy i koszulkę z Bobem Dreadem, przepaloną w kilku miejscach, pewnie papierosami.

— Jasne, właśnie szykowałam się do wyjścia. Poczekaj chwilkę.

Oboje weszli do środka. Olivia wyłączyła laptopa, wzięła kluczę i katanę, nie wiedząc do końca czy będą gdzieś wychodzić na powietrze, czy też nie. Tymczasem Archanioł bacznie przyglądał się jej ruchom.

— Wiesz, co Olivio? — Gdy dziewczyna podniosła w jego kierunku głowę mówił dalej — szanuję to jak się ubierasz, twój styl i tak dalej, nie chcę cię urazić, ani nic z tych rzeczy…

— Do puenty, panie, do puenty. — Wstała poprawiając nogawki spodni — Masz jakieś zdrobnienie swojego imienia?

— Kumple mówią na mnie Engel, więc sądzę, że i ty możesz.

— Świetnie, to szalenie ułatwi porozumiewanie się. Przepraszam, przerwała ci. Co chciałeś powiedzieć?

— Chciałem powiedzieć, że nie wiem, co cię gnębi, ale powinnaś wyluzować. — Uśmiechnął się nazbyt szeroko, co Olivia odebrała albo za jakiś grymas zdenerwowania. — Przynajmniej dzisiaj.

— Czemu dzisiaj?

— Prawdopodobnie to ostatni ciepły dzień tego roku.

Olivia utkwiła w nim wzrok z beznamiętną miną i siliła się na uśmiech, na który nie miała ochoty, ale był jedyną drogą, by nie urazić nowego kumpla. Archanioł uśmiechnął się i pierwszy otworzył drzwi.

Archanioł wszedł pierwszy bez pukania, a Olivia zamknęła za sobą drzwi, witając się z Feliksem, który najpierw skończył coś pisać, dopiero po chwili odszedł od komputera i przywitał się z nią. Zaraz do niego dołączyła Nikola.

— No to się rozgośćcie. — Powiedział Feliks — Zaraz będziemy działać. Olivio, mogłabyś proszę przekręcić klucz w zamku? Dzięki z góry.

Olivia przekręciła klucz i usiadła na jednym z wolnych foteli rozglądając się dookoła siebie. Mieszkanie w zasadzie nie różniło się niczym oprócz inaczej poprzestawianych mebli, które były niemal identyczne, co w jej pokoju. Olivia zasłoniła okna i zapaliła kilka świeczek by rozświetlić pokój, a Feliks z powrotem zasiadł do komputera, skąd zaczął coś grzebać po plikach, szukając najodpowiedniejszej muzyki.

Gdy muzyka rozbrzmiał postanowiła wstać widząc kilkanaście segmentów półek wypełnionych po brzegi książkami, filmami, komiksami i czym tam się jeszcze dało.

— Mogę trochę pobuszować? — Rzuciła do towarzystwa, które wyciągało butelki z piwem z lodówki. Tylko Feliks spojrzał na nią dalej ślęcząc przy kompie.

— Jasne — odpowiedział — może znajdziesz coś dla siebie.

Olivia śledziła wzrokiem tytuły książek, ale żaden jej nic nie mówił.

— Pamiętasz jak mówiłem na górze o wyluzowaniu?

Olivia odwróciła się do Archanioła, trzymającego w dłoni dwie butelki piwa. Dał jej jedno nie pytając się nawet czy chce. Postanowiła dosiąść się do wszystkich, chociażby po to, by ktoś jej otworzył piwo. Bez zastanowienia się Archanioł otworzył jej odkręcając kapsel palcami.

— Jak to zrobiłeś? — Spytała zdumiona.

— To odkręcany kapsel, widzisz strzałki na nim?

Spojrzała na niego i uśmiechnęła się lekko poirytowana. Wzięła butelkę do ust. Piła wolniej niż wszyscy, bo pewnie jako jedyna z towarzystwa piła trzeci raz w życiu. Pierwszy raz, gdy umarła siostra, drugi raz, gdy skończyły się wakacje i miała doła.

Feliks nieoczekiwanie odwrócił się do wszystkich z dziwacznym uśmiechem na ustach, jak dla Olivii zbyt szerokim.

— Co jest? Czego się tak zacieszasz? — Spytała Nikola.

— Prawdopodobnie, to ostatni ciepły dzień w roku. — Powiedział spoglądając na Archanioła, który uśmiechając się wypił tęgi łyk.

— Otóż to — odpowiedział.

— Pijmy, by oczyścić gardła. — Skwitował Feliks.

Muzyka rozbrzmiewała głośno, ale nie na tyle, by ktokolwiek musiał przez nią przedzierać się głosem.

— Ktoś miał jeszcze być? — Spytał Archanioł

— Amon, ale skoro go nie ma pewnie znowu ma problemy. — Odpowiedziała Nikola. — Miał zresztą napisać czy będzie.

— Czyli zostajemy w tym składzie… — Powiedział jakby do siebie i uszczknął kolejny łyczek.

— Kolegujecie się z tymi na górze? — Spytała Olivia, która na przymus próbowała brać duże łyki, by udać wprawioną, jak najszybciej wypić niesmaczny napój, jednocześnie próbując się możliwie w jak najbardziej ekonomiczny sposób upić, ale żadna z tych rzeczy jej nie wychodziła.

— To dziwni ludzie. — Powiedział Archanioł.

— Żyjemy w dobrych stosunkach i nic więcej — odpowiedziała jej Nikola.

— To bracia czy kumple?

— Sami nie wiemy. Wiemy, że studiują na ASP. Ogólnie są w porządku, może czasami trochę drażliwi, ale są ok. Żyją w tym swoim pokoju jak w komunie.

— Byliście kiedyś u nich?

— Nie jeszcze nie, nie mieszkamy tu zbyt długo, parę tygodni dopiero. Nie znamy tu zbyt wielu ludzi. No poza Archaniołem, którego znamy od dawna, Amona i jeszcze dwóch czy trzech osób, no i teraz ciebie. Chłopaki zazwyczaj to oni przychodzą do nas, czasami się z nimi napijemy, albo coś więcej… — Ostatnie zdanie Feliks przeciągnął tak, że niemal zabrzmiało jak pytanie, skierowane do Archanioła.

— Właśnie — odpowiedział nachylając się nad Olivią. — Ciężko ci idzie to picie.

Olivia podniosła do góry butelkę, która była w połowie pełna, podczas gdy reszta już odstawiał puste butelki na stół.

— Nie jestem zawodową pijaczką.

Nie wiadomo, czemu ale wszyscy uznali to za żart.

— Słuchaj Olivia, spytam się ciebie z ciekawości. Paliłaś kiedyś marihuanę?

— Ja? Nie. — Spytała lekko zdezorientowana. Nawet nie zwróciła uwagi, gdy w jej butelce już nic nie było.

— A gdybyś miała okazję, zapaliłabyś?

W tym momencie wszyscy zamarli. Olivii szumiało trochę w głowię. Zastanawiała się nad zadanym pytaniem. Czy by zapaliła? W sumie mogła spróbować, nie było tutaj ani jej rodziców ani kogokolwiek innego, kto mógłby skontrolować jej poczynania. Znała wprawdzie paru chłopaków i dziewczyn w jej szkole, którzy palili, ale pamiętała, że nigdy nie zachowywali się dziwnie, tylko cały czas byli rozbawieni i gadatliwi. Zwłaszcza to drugie. Poza tym, nie miała nic do stracenia, bo najlepsze, co miała, straciła nieodwołalnie.

— W sumie — zaczęła i spojrzała na wszystkich wokół w wyczekiwaniu, czy to nie jest przypadkiem jakaś podpucha mająca na złapanie ją na gorącym uczynku, czy też przymiarka do poczęstowania jej. Zauważyła tylko Feliksa, który grzebał w pudełku na okulary i coś robił, czego nie mogła dojrzeć. — Ale czy to nie jest niebezpieczne?

— Dziewczyno — powiedział rozbawiony Archanioł — w stu procentach, papierosy mogą cię zabić, ale zioło nie, palę pięć lat i żyje i miewam się świetnie.

— No, bo w sumie chodzi tylko o to, że nie chcę się uzależnić.

— Od zioła nie da się uzależnić, czasami miałem bardzo długie, nawet kilku tygodniowe przerwy. Za to fajek za cholerę nie mogę rzucić.

— Chcesz powiedzieć, że nie da się tego, no nie wiem, przedawkować?

— No w zasadzie nie, na pewno jakoś szkodzi w nadmiarze, ale tak samo jak każda inna substancja wielokrotnie nadużywana. Jak spalisz za dużo będziesz albo spała albo rzygała.

— Wolę to pierwsze.

— I słusznie. A więc co? Spróbujesz? Obiecałem ci się wyluzować dzisiaj. Chociaż spróbuj, nie każdemu się to podoba, ale może akurat tobie.

— Czemu nie… — Uśmiechnęła się. — Wszystkiego trzeba w życiu spróbować. Zresztą, co mam do stracenia prócz życia, które i tak mi daje w kość.

— Otóż to, trzeba podjąć ryzyko. Im więcej zdobywasz doświadczeń, tym jesteś mądrzejsza i twardsza. Umiesz się zaciągnąć, na przykład papierosem?

— Umiem, ale nie palę często. Parę fajek miesięcznie.

— I dobrze.

— Zwykle palę wtedy, kiedy pije, nie lubię smaku fajek, mulą mnie.

— Bardzo dobrze. Fajki to zło, a zło jest głupie.

Feliks odwrócił się do wszystkich zacieszony.

— Skarbie zamknij okno — poprosił Nikolę — zrobimy hasz komorę.

— Hasz komorę?

— Żeby dym się nie ulatniał przez okna. Zaraz zobaczysz. Trzymaj. — Feliks podał jej czyściutką nową lufkę nabitą zielonymi liśćmi. — Włóż do ust. — Feliks nachylił się nad nią i odpalił jej cybuch zapalniczką. Gdy zioło zaczęło skwierczeć i się palić wydobywając biały dym, który pachniał trochę mdło, lufka cała wypełniła się owym białym dymem — teraz wciągnij jak najwięcej dymu do płuc i trzymaj jak najdłużej tylko potrafisz. — Feliks zabrał jej lufkę, gdy pociągnęła i podał Nikoli. Olivia zaczęła kaszleć i się krztusić wypuszczając niesamowicie wielką chmurę dymu.

— Zuch dziewczynka — powiedział sam się zaciągając.

Podczas gdy Feliks studził lufkę wycierając ją o prawą nogawkę Archanioł zaczął:

— Czyżby kolejna twoja udana inicjacja? — Spytał Feliksa spoglądając na dziewczynę, która opadła na oparcie. — Jak się czujesz?

Olivia mętnym wzrokiem spojrzała na Archanioła i się uśmiechnęła. Archanioł odwzajemnił jej uśmiech i spytał

— I co jest relaks?

— Jasne. — Odpowiedziała przeciągle i nienaturalnie. Wszyscy buchnęli śmiechem. Feliks ponownie nabił lufkę i trzymając w dwóch palcach spytał dziewczyny.

— No to co? Jeszcze raz? Tym razem cię to rozbudzi.

Olivia zastanawiała się przez chwilkę, ale niezbyt długą i tym razem sama wzięła lufkę do ust i odpaliła sobie. Zatrzymała dym w płucach powstrzymując się przed kaszlem i podała dalej. Lufka znowu zatoczyła krąg, a gdy wróciła do Feliksa była prawie cała czarna. W pokoju zrobiło się siwo od dymu.

— Jak wy to robicie, że się w ogóle nie krztusicie?

— Lata praktyki — odpowiedział Feliks.

— Po co właściwie się to pali? — Spytała.

— A jak się czujesz? — Odpowiedziała pytaniem na pytanie Nikola.

— Jakoś tak. Dziwnie. Zrelaksowana. Mam pełno myśli w głowie.

— Każdy tutaj pali, po co innego. — Powiedziała Nikola. — Ja palę, bo po tym lepiej mi się słucha muzyki, staje się tak jakby intensywniejsza i żywsza. Feliks pali, bo dobrze mu się po tym pisze, jest naładowany myślami, a Archanioł po to by się wyluzować i czasami pograć na bębnach. Olivia zamilkła i patrzyła na wszystkich szeroko otwartymi oczami nie wiedząc, co powiedzieć.

— Po to właściwie palimy. By mieć fazę inną od wszystkiego innego na świecie. By na chwilę przenieść się gdzieś indziej.

— Rany. Ile to trwa?

— Ze dwie godziny maksymalnie. Świetne, co nie?

— Jasne. Kurde. Chyba zacznę częściej to palić.

— Tylko pamiętaj, że to nielegalne w naszym kraju. I drogie.

— Drogie? Ile kosztuje?

— 30 zł za gram. No i trzeba też znać dobrego dilera, który załatwi ci prawdziwy dobry towar, a nie jakieś badziewie.

— Kurde, nie znam żadnego dilera.

— Jak to, a ja? — Spytał Archanioł. Olivia spojrzała na niego i roześmiała się. — Oprócz tego, ale nikomu nie mów, chłopaki z drugiego piętra też bakają.

— O rany. — Zamilkła na chwilę by pozbierać myśli — Kurczę, powinnam się dołożyć do tego, poza tym postawiliście mi oprócz tego piwo. Mam kasę jak coś.

— Spokojnie — powiedział Feliks — następnym razem jak będziemy załatwiać to damy ci znać byś się dołożyła do kolejnego grama. Teraz nas jest czterech, więc tak po 7 złotych.

— Ile to jest jeden gram? W sensie ile lufek można tym nabić?

— Około sześciu. Teraz we czwórkę spaliliśmy dopiero dwie i wszyscy są pozamiatani. To znak, że staff jest dobry. — Wytłumaczył jej Feliks pokazując jej mały woreczek, w którym były pozgniatane zielone listki, których było bardzo mało, jeszcze na cztery nabicia. Olivia powąchała je i uznała, że nie pachną zbyt zachęcająco. Jednak uświadomiła sobie, że to, co się działo obecnie w jej głowie, było tego warte. Momentalnie poczuła się tak, jakby w życiu nie miała żadnych kłopotów. Zapomniała o całym świecie, który był poza murami tego mieszkania.

Feliks nastawił trochę żywsze klimaty, lecz nie takie, jakie znała, ile zupełnie nieprawdopodobne i niemal nienormalne. Muzyka, jakiej jeszcze w życiu nie słyszała.

— Co to gra? — Spytała nie mogąc pojąć bezsensownej struktury muzycznej.

— Apteka ćpuna. — Odpowiedział. — Wprowadzili postmodernizm do muzyki naszego kraju.

— Dziwnej muzyki słuchacie.

— Tutaj wszystko jest dziwne.

— Słuchajcie — przerwała Nikola — chodźmy na fajkę wszyscy do kuchni. — Wszyscy momentalnie wstali. Feliks dał muzykę głośniej, by kakofonia epileptycznych dźwięków rozbiegła się wokół nich. Olivia całym swoim ciałem czuła każdy dźwięk wydobywający się z laptopa. Niemal dygotała w rytm muzyki. Archanioł jako jej pierwszej dał fajkę, następnie częstował dalej poczynając od kobiet — papieros jeszcze bardziej nakręci ci fazę — powiedziała Feliks — pal, to Black devile cynamonowe — dopiero wtedy dziewczyna dostrzegła, że jej papieros jest czarny i oniemiała ze zdziwienia.

— O rany, czarny papieros. Czy ten papieros to murzyn?

Feliks nie mógł odpowiedzieć śmiejąc się.

— Tak, to rastafarianin, który nażarł się cynamonu, pal. — Archanioł przypalił jej papierosa.

— Rany, nigdy bym się nie spodziewała, że poznam tu takich ludzi jak wy. Chciałam zmienić towarzystwo, ale że aż tak diametralnie, to jest dla mnie szok.

— Każdy potrzebuje zmian. — Powiedział Feliks. — A teraz spalmy w spokoju, skupmy się na muzyce i pomyślmy.


#2. Bandaże na odciętych dłoniach

To nie twoja wina, to ja spieprzyłam sprawę — powiedziała dziewczyna, mówiąc jakby do ściany, do chłopaka, który siedział skulony w ciemnym kącie i w ogóle nie reagował na to, co mówi. Do chłopaka nic nie docierało. Dziewczyna stała jeszcze chwilę nad swoim, już byłym, chłopaku, którego wydawało jej się, że go kocha. Lecz po pół roku, wiedziała, że to nie to. Czuła się na swój sposób winna, lecz wolała zakończyć to teraz niż w późniejszym czasie, gdy będzie jeszcze trudniej. Dziewczyna zamilkła na dłuższą chwilę, aż do momentu, gdy Amon usłyszał zamykane drzwi. Dopiero wtedy się ocknął ze swojego transu i pognał do drzwi. Zatrzymał się jednak w połowie drogi i stał ja wryty. Wiedział, że nie zdążył. Wiedział, że to nic nie da. Wiedział, że to koniec.

Amon zgasił światło i przez chwilę wsłuchiwał się w ciszę, będąca przerażającą namiastką pustki. Zdawało mu się, że właśnie doświadcza jednego i drugiego. Myślał intensywnie przedzierając się przez zgliszcza pogmatwanych faktów, które jakby roziskrzył w jego głowie tak mocno, że nie mógł żadnej z nich wychwycić. Skupił się na ostatnim wydarzeniu i cofał się w tył, zahaczając o poprzednie dni, aż do miejsc, które można byłoby nazwać już wspomnieniami. Zastanawiał się dlaczego, ale pytanie było tak bezsensowne, że mogłoby się zdawać, że w ogóle nie ma na to odpowiedzi. Był z nią tyle czasu, pokochał ją, był z nią, był gotów z nią być już na stałe, był gotów zamieszkać wraz z nią. Podobała mu się fizycznie i psychicznie, uważał ją za ideał jego marzeń. Mógł z nią o wszystkim porozmawiać. Tyle rzeczy jej powiedział. Tyle wiedział o niej. A teraz był tak okrutny wobec samego siebie, że podświadomie wiedział, że jest już przegrany. Jednak wiedział jedno, że albo ona albo żadna. Skoro ma wokół takich świat, taką rodzinę i jedyna osoba na świecie, która go kochała, odchodzi, dąży to wszystko tylko do jednego. Tylko w jeden sposób można było rozwiązać wszystkie utarczki z życiem, rozwiązać wszystkie problemy i odseparować się od wszystkich, którzy go nienawidzą. A nienawidzili go wszyscy, i w całym tym świecie, nie było ani jednej osoby, która by, choć odrobinę kochała.

Został sam. I wiedział już, co ma z tym zrobić. Było tylko jedno wyjście.

Mieszkanie było puste. Rodzice Amona pracowali do późna. Tym lepiej — pomyślał. Przeszedł między pokojami i udał się do łazienki. Stojąc przed lustrem patrzył w swoje odbicie. Wyraz jego własnej twarzy wkurzał go. Czarne włosy opadały mu na pół twarzy. Otworzył szafkę, której drzwiczki były lustrami i wyciągnął małe opakowanie zawierające kilka równo ułożonych żyletek. Patrzył przez dłuższą chwilę jak zahipnotyzowany nie myśląc całkowicie o niczym. Zamknął szafkę by jeszcze raz się sobie przyjrzeć. Był bledszy niż przed chwilą. Stojąc, próbował przemyśleć wszystko jeszcze raz, lecz jego umysł nie myślał o czymkolwiek. Amon uznał, że podświadomość podpowiada mu, że nie ma innej drogi.

Ostrożnie wyciągnął jedną z żyletek. Ujął ją trzema palcami i ścisnął, by mu nie wypadła z ręki, by jednocześnie zachować kontrolę nad ruchem. Dotknął ostrzem kant skóry i przytrzymał naciskając przez chwilę. Nic nie czuł, a w miejscu gdzie skóra stykała się z ostrzem, cienkim jak kartka papieru, pojawiła się kropelka krwi. Nie wahając się dłużej zagłębi ostrze i przeciągnął je napierając wzdłuż nadgarstka. Wrzucił zakrwawioną żyletkę do zlewu. Przez chwile nic nie czuł. Cieniutka linia na jego nadgarstku stawała się coraz grubsza, a krew, ciemna i gęsta zaczęła spływać wzdłuż jego ręki. Poczuł pieczenie. Krwi było coraz więcej. Zaczęło mu się kręcić w głowie i w tym momencie nie mógł zapanować nad kończynami odmawiającymi posłuszeństwa. Jego całe ciało mimowolnie zaczęło opadać do tyłu. Nie mógł myśleć. Nie miał nad nim kontroli. Mdlał.

Ocknął się na chwilę. Jego ręce były zimne. Nie mógł się poruszyć. Cała jego lewa ręka zesztywniała. Spróbował ją ruszyć, dotknąć drugą ręką, lecz czuł się zbyt słaby. Było mu niedobrze. Nie mógł się podnieść. Jego lewa ręka była cała we krwi. Ciężko oddychał. Ponownie opadł do tyłu uderzając tyłem głowy o pralkę. Nie mógł się skoncentrować na żadnej myśli. Obraz mu falował i przemykał przed oczami. Nie mógł na niczym zawiesić wzroku. Kręciło mu się w głowie. Obraz falował, jak na uszkodzonej taśmie wideo. Postanowił się przełamać, próbował wstać, ale jego nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Opierał się ścian, ale to było za mało. Spojrzał w lustro. Obraz jeszcze chwile falował i zaczynał się uspokajać. Był blady jak ściana. Zastanawiał się, co ma zrobić.

Jakiś zmysł, instynkt, wyczuwał jakby zagrożenie, pewnego rodzaju presję, która nakazywała mu się spieszyć. Rodzice. To było to. Albo weźmie dokończy dzieła przed ich przyjściem, albo będzie musiał się pozbierać, zanim wrócą. Nie miał siły by tego dokończyć. Nie dzisiaj. Przeklinał siebie za to, ale nie miał wyboru. Prawdopodobnie jakby znów wziął do ręki żyletkę, zemdlałby zanimby cokolwiek zrobił.

Wyciągnął z szafki bandaż. Przemył dłoń powstrzymując się jak tylko mógł żeby nie upaść. I jak tylko mógł zabandażował sobie rękę. Wyrzucił żyletkę do śmietnika. Przetarł umywalkę, podłogę i resztę miejsc, w których zauważył krew. Pośpieszni, jak tylko mógł, wyszedł z łazienki i poszedł do swojego pokoju. W nim ubrał się i wyszedł poza dom.


Olivia czuła się zmęczona. Poza tym stała się niesamowicie głodna. Gastrofaza ci się włączyła — poinformował ją Archanioł, — gdy chce ci się jeść, to znaczy, że faza ci się skończyła. Gdy zjesz, minie zupełnie. To naturalny proces. — Olivia wstała i żegnała się ze wszystkimi dziękując, że ją zaprosili. Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale w połowie zdania brutalnie przerwał jej dzwonek do drzwi. Wszyscy zamilkli nie wiedząc, czego się spodziewać. Dzwonek domofonu rozległ się raz jeszcze. Feliks podszedł do słuchawki zawieszonej obok drzwi i podniósł ją.

— Amon? No dobra. Właź. — Przycisnął guzik otwierający drzwi. Uśmiech Feliksa momentalnie prysnął z jego twarzy.

— Co się stało? — Spytała go Nikola.

— Zaraz się dowiemy. Engel, odprowadź naszą koleżankę, okey? — Rzucił do Archanioła nie spoglądając nawet w jego stronę.

Archanioł otworzył drzwi i wypuścił przodem dziewczynę. Olivia stanęła na korytarzu czekając aż Engel wyjdzie umawiając się z nimi na „zaraz będę”. Przystanęła czekając na niego, kiedy zobaczyła postać w czarno czerwonej skórze ledwo idącą w jej kierunku. Szedł blisko ściany opierając się o nią, jakby nie mógł chodzić. Zauważyła, że ma czarne włosy i kolczyk w kształcie żyletki w lewym uchu. Oprócz tego dostrzegła, że jest niesamowicie blady, ma podkrążone oczy jakby miał je umalowane, oraz zakrwawiony bandaż owinięty wokół nadgarstka lewej ręki. Archanioł wyszedł w chwili, gdy chłopak spojrzał mętnym wzrokiem na Olivię, przeszywając ją wzrokiem. Przez parę sekund tkwili oboje w bezruchu zapatrzeni w swoje oczy.

— Cholera, Feliks! — Krzyknął Archanioł. Olivia oparła się o ścianę. Była niemal przerażona widokiem chłopaka. Po chwili z mieszkania wybiegli Feliks i Nikola. Obydwoje przytrzymali chłopaka i zanieśli go do mieszkania półprzytomnego. Olivia obserwowała całą tą operację będąc jak zamrożona. Gdy położyli go na łóżku, dziewczyna dostrzegła inne detale jego stroju, będące niemal identyczne, jak u niej. Charakteryzowały się tą samą modą, którą i ona preferowała.

Archanioł wybiegł z mieszkania zamykając drzwi powoli, próbując ochłonąć. Stanął i odsapnął głośno.

— Wszystko w porządku Oli? — Spytał dziewczyny, która stała jakby przerażona. Miał nadzieję, że wszystko w porządku i oczekiwał tylko jednej odpowiedzi. Niemal błagając ją w myślach, żeby chociaż to poszło po jego myśli.

— W porządku. — Odpowiedziała najszczerzej jak tylko potrafiła. — Ale z nim chyba nie bardzo.

Archanioł pokiwał głową i zaproponował, żeby poszli na górę.

Dla przezorności Olivia zamknęła drzwi na klucz, choć bardziej z przyzwyczajenia niż ze strachu przed obcym. Olivia zaproponowała, by usiadł, a on zaproponował, by zapaliła.

— Kim jest tamten chłopak? Ten Amon. — Spytała biorąc od niego papierosa. Zanim zapaliła wyciągnęła pękniętą popielniczkę, którą odkryła, że jest w wyposażeniu pokoju. Archanioł przez chwile nie odpowiadał, nie wiedząc jak to wszystko ubrać zapewne w słowa.

— Jest emo. — Skwitował tylko wydmuchując dym i wydawało się, że już nic więcej nie powie. Jednak wzrok i widziane napięcie dziewczyny nakazał mu mówić dalej. — To kumpel, ale niespecjalnie go lubię, więc wybacz, jeśli powiem coś nie tak.

— W porządku. Postaram się nie być drażliwa.

— Dla mnie jest gówniarzem, który nie potrafi poradzić sobie z własnymi problemami. Fakt, ma zrypanych starych, ojca alkoholika, ale można powiedzieć to o połowie mieszkańców tego kraju. Powinien sobie z tym poradzić. Każdy sobie jakoś radzi. Według mnie większość rzeczy, o których opowiada, koloryzuje jak się tylko da i wymyśla kolejne absurdalne preteksty by płakać i się ciąć. Dla mnie to pozer, więc go nie lubię i nie dziw się, że tak źle się o nim wypowiadam.

Olivia siedziała sztywno paląc, jakby robiła to od dawna.

— Czy on pali, zioło?

— Nie. Tacy jak oni wolą się truć lekami. — Archanioł zamilkł dopalając papierosa do końca. — Przepraszam, że tak mówię. Mam nadzieję, że cię nie obraziłem. Przecież też jesteś emo.

— Nie jestem. Po prostu ubieram się tak, bo mi się to podoba.

— Podobnie jak ja. Cenię sobie pokój, wolność i miłość. No i jestem za legalizacją. — Obydwoje zamilkli na chwilę. — Czemu tak o niego pytasz?

— Przestraszył mnie. — Powiedziała po chwili Olivia. — To wszystko. Zauważyłam zakrwawiony bandaż na jego nadgarstku. — Opowiesz mi jutro, co mu się stało? Chciałabym wiedzieć.

— Dobra, ale musisz obiecać, że nie wypaplesz Feliksowi i Nikoli.

— Okey, obiecuję.

— W takim razie będę się zbierał. Idę zobaczyć czy Feliks i Nikola mnie nie potrzebują i będę spadał. Zobaczymy się jutro.

— W porządku — Olivia wstała by go odprowadzić do drzwi.

Archanioł stał jeszcze przez chwilkę przed jej drzwiami zastanawiając się nad czymś, uśmiechał się sam do siebie i zszedł na dół. Wszedł jak miał w zwyczaju bez pukania. Feliks siedział wyraźnie podenerwowany przy komputerze a Nikola siedziała na fotelu naprzeciw śpiącego Amona.

— Co się dzieje? — Spytał, gdy tylko zamknął drzwi. — Wszystko z nim w porządku? — Zauważył, że pod ręką z zakrwawionym bandażem leży ręcznik. — Co mu się stało? Pociął się? Śpi?

— Śpi. — Odpowiedziała półgłosem Nikola.

— Prędzej zemdlał, idiota. — Odburknął zirytowany Feliks. — Pociął się, bo go Daria zostawiła.

— Nie powinien jechać do szpitala na zszycie czy coś w tym stylu?

— Odwieź go jak taki mądry jesteś.

— Zostaje tu z wami, czy co? Już po osiemnastej.

— Nie wiem do diabła. Koleś spieprzył mi dokumentnie humor. Czy on nie ma innych przyjaciół, jakichś emo kumpli, z którymi mógłby się ciąć?

— Feliks! — Upomniała go Nikola. — Jeszcze usłyszy.

— Niech słyszy, co ludzie o nim myślą.

Archanioł postanowił nie wypowiadać się w tej sprawie, by nie pogorszyć jeszcze sytuacji. I tak atmosfera była napięta. Choć po całości zgadzał się z Feliksem.

— Nie powinniśmy zadzwonić do jego starych? Zamierzacie go tu przenocować?

— Nie wiem. Może się obudzi za jakąś godzinę lub dwie. — Powiedział już zupełnie innym tonem — To jego sprawa. Jak się obudzi niech sam do nich dzwoni. Nie będę się narażał obcym rodzicom. Jeszcze będę za to odpowiedzialny. Chrzanię to. Niech się dupek sam przed nimi tłumaczy. Wiesz, jakich ma starych, porypanych, nie chce się w to mieszać. Jak się obudzi to okey, niech idzie do domu albo do szpitala. Jak będzie tu nocował, to niech potem sam się z tego wszystkiego tłumaczy. — Wydawało się, że Feliks chce powiedzieć coś jeszcze, ale powstrzymał się, uważając, że to, co powie może sprowadzić się do kłótni.

Archanioł obserwował przez chwilę Amona jak spał. Był blady i leżąc pod kocem lekko się trząsł. Albo z zimna, albo z szoku — pomyślał. Mimo wszystko, powinna to być dla niego nauczka.

— Jak tam Olivia? — Spytała po chwili Nikola, zmieniając temat.

— W porządku. Trochę się wystraszyła naszego niespodziewanego gościa. Wpadnie jutro.

— Trzeba będzie ją przeprosić za niego. — Skwitowała.

— Dziewczyna wyraźnie zainteresowała się chłopakiem. To śmieszne. Jakby nie patrzeć jest w jego stylu. — Archanioł próbował obrócić to w żart, jednak niecelny.

— Oby nie. Ten koleś to niedojrzały frajer. — W tym momencie Amon lekko się przebudził, ale nie na tyle by odzyskać całkowitą przytomność. — Lepiej żeby się koło niego nie kręciła. Ten facet to nic dobrego.

— Mam nadzieję, że nic z tego nie wyniknie. Amon, ja i Olivia chodzimy do tej samej szkoły.


Olivia pisała bez przerwy notatkę na bloga, streszczając wszystkie wydarzenia dnia, przelewając wszystkie myśli i uczucia w niej tkwiące, pisała bez przerwy prawie przez godzinę, wysłuchując całe„Prochy aniołów” zespołu Rigor Mortis. Gdy skończyła pisać, sprawdziła budzik i torbę na jutro, zastanawiając się czy Nikola przyjdzie po nią rano. Mimo wyczerpania, nie mogła zapomnieć widoku chłopaka, który przeraził ją a jednocześnie zafascynował. Cały czas tkwił w jej pamięci jego wzrok. Wystarczyło jej te kilka sekund by zapamiętać jego okrągłą twarz, zapadnięte oczy, sine usta, bladą cerę i czarne włosy opadające na pół twarzy. Nie wiedziała, czemu, ale Amon ją zafascynował do tego stopnia, że chciała z nim porozmawiać sam na sam. Jego postać wydała jej się intrygująca, i obiecała sobie, że gdy tylko nadarzy się okazja, w pierwszej wolnej chwili spróbuje z nim chwilę porozmawiać.

Położyła się wcześnie, tuż po dwudziestej, aż sama się dziwiła, bo pora, o której zazwyczaj chodziła spać miała nastąpić za jakieś cztery godziny. Jednak nie miała zbytnio nic do roboty, a zmęczenie, dawało jej się we znaki. Gdy już leżała w łóżku przy zgaszonym świetle, wirowało jej w głowie. Zastanawiała się czy to przez zioło czy przez coś innego. Zamknęła oczy i próbowała się zrelaksować, jednak chłopak widziany na korytarzu nie pozwalał jej usnąć. Ponad godzina minęła, gdy w końcu jej się to udało.


Olivię w samym środku nocy obudził dziewczęcy śpiew. Nucił bez słów słodkim, melodyjnym głosem, który coś jej przypominał, ale nie wiedziała przez chwilę co. Gdy oprzytomniała zdając sobie sprawę, że to śpiew jej siostry, głos zamilkł. Przez chwilę siedziała w ciemności przestraszona, czy głos śnił jej się, czy słyszała go naprawdę. Próbowała z pamięci wykrzesać resztki tej barwy, jednak nie mogła go sobie przypomnieć. Po kilku minutach, nie była nawet pewna, czy to był głos jej siostry.

Myśl o niej wprawiła Olivię w podły nastrój. Spojrzała na zegarek. Było wpół do dwunastej. Wyszła z łódzka i podeszła do okna spoglądając na pustą ciemną ulicę. Miała nadzieję, że złe wspomnienie zaraz minie. Dawno nie śniła o siostrze. Ostatni raz na początku wakacji. Przez ostatnie dwa dni, przez chwilę o niej zapomniała. W końcu musiała. Nie mogła rozpamiętywać jej do końca życia i żyć w smutku. Jednocześnie myśl o zapomnieniu jeszcze bardziej ją dołowała, bo zapomnieć o niej nie chciała. Nic jej nie przywróci do życia, i jedyną rzeczą, którą po niej ma, to wspomnienia i fotografie.

Mimowolnie, nie zdając sobie nawet sprawy, po policzku Olivii zaczęły płynąć łzy, a wraz z nimi pojawiły się wspomnienia z przedostatnich wakacji w górach wraz z siostrą. Ich wygłupy w domku letniskowym, kiedy straszyły inne koleżanki. Wspominała ostatnią jesień, którą z nią dzieliła, a która teraz nadchodziła. Szkołę, do której razem poszły wielce podekscytowane, dzieląc się spostrzeżeniami na temat chłopaków, których obserwowały i co najbardziej wkurzało ją, że siostrze zawsze podobają się ci sami faceci, co jej. Jednak zawsze szły na kompromis a ostateczni i tak z tych miłostek nic nie wychodziło. Jakby nie patrzeć, były bliźniaczkami, i oprócz tego, że się świetnie rozumiały i wszystko robiły wspólnie, razem także miały podobny gust do większości rzeczy, różnice łatwo było zaakceptować a wynikające nieporozumienia łatwo załagodzić.

Teraz rozmyślała o Amonie. Nie wiedziała czemu, ale chciała go poznać. Nie mogła jego obrazu wytrzeć z pamięci. Miała nadzieję, że rano z Nikolą będzie mogła o nim porozmawiać.


Rano Olivia obudziła się tuż po piątej, na ponad dwie godziny przez dzwonkiem budzika. Była lekko zdezorientowana i otumaniona. Od razu włączyła laptopa by zapisać sen, który nękał ją przez prawie całą noc.

Śniło jej się, że chodzi po pustych uliczkach w ciągu mgielnego dnia. Miasto wydawało się, że nie ma żadnych ludzi. Jednak wszędzie gdzie tylko spojrzała widziała szubienice, które zwisały w przypadkowych miejscach. Widziała je w oknach mieszkań, na lampach ulicznych i na wystawach sklepowych. Także, gdy przechodziła przez miejski park, na co drugim drzewie były tylko sznury zawiązane w pętle. W niektórych miejscach pod nimi były też małe taborety. Nie wiedziała dlaczego, ale cały czas szła przed siebie i płakała, aż dotarła do miejsca, które znała. Na miejsce gdzie znaleziono jej siostrę. Jej ciało było porzucone tak samo jak je zapamiętała. Jednak tym razem był dzień, a jej siostra była jedyną osobą oprócz niej w tym miejscu. Przerażona pokonywała strach i podchodziła coraz bliżej by upewnić się czy to na pewno ona. Gdy nachyliła się nad jej twarzą, przerażona zorientowała się, że to nie jej siostra, tylko ona sama leży z otwartymi oczami i podciętymi nadgarstkami. Dopiero po chwili zorientowała się, że leży w kałuży krwi.

Wtedy się obudziła. Była zdruzgotana. Cały czas się trzęsła, mimo że nie było jej zimno. Za oknem, co gorsza panowała taka sama opustoszała i mgielna atmosfera jak we śnie. By zabić ciszę włączyła muzykę i powoli zaczęła się szykować do szkoły. Próbowała odgonić od siebie myśli i sen, który jak nigdy, pozostał w jej pamięci. Miała nadzieję, że po szkole nie będzie go już pamiętać. Zazwyczaj Olivia nie pamięta swoich snów. Pamięta jedynie strzępki bezsensowne, albo nie pamięta ich w ogóle. Dosyć, że ten pamiętała z całą jej wyrazistością, to jeszcze śniła jej się jej siostra i ona sama, pierwszy raz od dwóch miesięcy.

Tuż przed szóstą była już wyszykowana. Wkurzyło ją to trochę, bo miała prawie dwie godziny do rozpoczęcia zajęć. Za oknem mgła była tak gęsta aż nie można było dostrzec nawet chodnika. Zastanawiała się czy pogoda się zmieni do południa. Pierwszy raz miała nadzieję, że tak. W każdy dzień mogło być mgliście, ale nie dzisiaj. Przez senność, która powodowała mgła, cały czas Olivia rozpamiętywała sny, tej nocy nieustannie ją męczące. Jednocześnie, chciała wyjść na zewnątrz, pospacerować.

Było dziesięć po szóstej, gdy wyszła z mieszkania. Wyszła stąpając cicho po skrzypiących schodach. Było tak cicho, że Olivia myślała, że mieszka w całkowicie opuszczonym domu. Widocznie wszyscy spali jak kamień — pomyślała.

Szła przed siebie uliczkami, które prowadziły bezpośrednio do centrum, chcąc znać je wszystkie. Mgła lekko się przerzedziła, ale dalej była gęsta, ale klimat był chłodniejszy niż przypuszczała. Na ulicach rozjeżdżone były tylko sporadyczne samochody, autobusy i zauważyła nawet jeden wóz policyjny. W alejkach życie dopiero ożywało. Sklepy się otwierały, ludzie budzili albo już byli na nogach.

Idąc przypomniały jej się szubienice. Stanęła na pasach i rozglądając się jej wzrok utkwił na jadącym wolno samochodzie bez dachu. Sunął wolno po jezdni jak ślimak, nie wydając z siebie prawie żadnych odgłosów. Olivia nie przeszła dalej. Stała ja zahipnotyzowana patrząc jak samochód wyłania się z mgły. W niej zarysowywały się sylwetki trzech wysokich mężczyzn. Gdy dostrzegła zielono białe pasy, cofnęła się do tyłu kilka kroków, by zejść im z oczu. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła, że tak powinna. Ze wszystkich ludzi wokół, oni wydawali się najbardziej nierealni. Sprawiali wrażenie, jakby wyłaniali się ze snu. Trzech chłopaków w samochodzie miało zmęczone twarze. Całe blade, niemal trupie z wyrazem otępienia, które można było zauważyć w oczach. Ruchy kierowcy były jakby spowolnione, a pozostała dwójka praktycznie w ogóle się nie ruszała. Sunęli wolno po pasach, nie oglądając się w żadnym kierunku. Przez chwilę nawet Olivii przypominali zombie. Pewnie na czymś jechali — pomyślała stojąc między dwoma kioskami.

Zaraz za nimi w odległości paru metrów, równie wolno jechał za nimi wóz policyjny. Olivii aż dreszcz przeszedł przez plecy. Jej umysł zaczął zadawać setki pytań, nie tylko odnośnie chłopaków, ale czy policja ma zamiar ich zatrzymać. Jeśli byli naćpani, to mieli przerąbane. Samochód chłopaków jednak jechał powoli i skręcił w uliczkę w lewo, podczas gdy policja ruszyła w prawo.

Ciekawość wzięła za wygraną i Olivia podążyła za nimi, idąc równoległą uliczkę, by cały czas ich widzieć. Ich podróż nie trwała długo, bo zaraz u końcu ulicy zatrzymali się przy bardzo starym budynku, który musiał mieć, co najmniej sto lat i w ogóle nie był odnawiany. Emil, Krystian i Lucjan zgasili samochód i przez chwilę z niego nie wychodzili, jednak widać było, że poruszają ustami i rozmawiają ze sobą bardzo cicho. Wspólnie wysiedli z samochodu i weszli przez ogromne drzwi wejściowe do budynku. Olivia podbiegła pod budynek i zastanawiała się czy powinna iść za nimi, czy też nie. Co jeśli załatwiali sobie coś do ćpania, a ona ich na tym przyłapie?

Powoli popchnęła ciężkie drzwi i znalazła się w starej klatce schodowej z drewnianymi schodami i mnóstwem graffiti na ścianach. Wszędzie śmierdziało wilgocią i moczem. Dziewczyna w ostatniej chwili spostrzegła jak ostatni z nich wchodzi do mieszkania na końcu korytarza, gdzie równolegle było tylnie wyjście z budynku. Olivia przebiegła do tych drzwi i wyszła na zewnątrz, myśląc, że wychodząc, nie będą tędy przechodzić.

Olivia znalazła się na podwórku oblężonym starym rozbitym murem, paroma śmietnikami i stojącymi między nimi samochodami oraz małym placem zabaw, który ograniczał się tylko do piaskownicy i trzepaka na dywany. Olivia stała przez chwilę w milczeniu obok jedynego okna i ponownie weszła do klatki. Stanęła pod drzwiami i nasłuchiwała. Przez chwilę nic się nie działo, ale po chwili dobiegł przeraźliwy ryk i odgłos sypiących się naczyń. Nie myśląc w ogóle, Olivia otworzyła lekko drzwi. Niewiele, ale na tyle by wszystko widzieć.

Mieszkanie było brudne i biedne. W środku pomiędzy trzema stojącymi chłopakami na ziemi siedział trochę niższy od nich chłopak, krótko ostrzyżony w okularach. Klękał przed nimi pośród resztek potłuczonych naczyń i płakał. Olivia kontrolowała się na tyle, by wiedzieć, kiedy dać drapaka.

Wsłuchiwała się w słowa jednego z chłopaków:

— Rozpoczęło się jakby szaleńcze poszukiwanie resztki straconych nadziei. Az tu bęc. Mamy cię sukinsynie.

Chłopak skamlał błagając by nie robili mu krzywdy. Jeden z nich podniósł go chwytając brutalnie za twarz i rzucił nim na fotel.

— Tego nie można zażegnać tylko słowami. Gdy powiesz „przeprasza” nie będzie wszystko w porządku. Rozumiesz mnie?

— Tak. — Powiedział urywanym głosem.

— Taki z ciebie cholerny skinhead jest? Zasrany nazisto?! Takich właśnie jak wy, skinheadów, powinno się zamykać w obozach koncentracyjnych. Cholerne gnidy ze slumsów. Myślicie, że jak zgolicie swoje puste łby na łyso, ubierzecie martensy i kurteczki wojskowe to macie nad czymś moc? Kim wy jesteście? Brak tolerancji i szacunku jakiegokolwiek. Za wasze cholerne powiedzonka „żydzi do gazu” powinniście zostać rozstrzelani. Nic wam się nie podoba, nic nie akceptujecie i chcecie rządzić? Nad czym? Pustą planetą?! Gdy już brakuje wam pretekstu to używacie siły. Jak kochacie Polskę, to czemu popieracie nazizm i faszyzm. Przecież to było stworzone po to, by wszystkich Polaków wsadzić do komory. — Olivia zorientowała się, że to mówi Emil. Cały czas mówił spokojnym głosem, jak nauczyciel, który karci ucznia za kolejną porażkę w nauce. — Obnosicie się znakami, myśląc, że są cool, a nawet nie wiecie, czym jest swastyka, a gdy braknie wam argumentów, wyładowujecie swoją gówniarską frustrację i agresję na innych. Zasrani rasiści.

Jeden z chłopaków nie wytrzymał i kopnął go w bok wystarczająco mocno by się przewrócił.

— Przekaż to swoim szajbniętym kolesiom. Przekaż, że ulica ma być czysta. By ludzie, różnych ras i subkultur czuli się bezpiecznie. To jest teraz twoja misja. Jak jej nie wypełnisz, przyjdziemy tu znowu.

Olivia postanowiła w tym momencie zdezerterować i pomknęła za drzwi wyjściowe. Chłopaki wychodząc w zdenerwowaniu, nawet nie zauważyli, że drzwi były otwarte. Odprowadziła ich wzrokiem i nasłuchiwała aż odjadą. Weszła na powrót do środka i wolno przeszła obok uchylonych drzwi. Skinhead dalej leżał na dywanie. Nie kwapiła się by mu pomóc. W głębi duszy, trzymała rację chłopaków. Może byli dziwni, ale z tym się zgadzała. Gdyby mogła to sama by skopała kolesia za to, że ma zdjęcie Hitlera w ramkach na biurku i ogromną swastyką okrywającą całą ścianę. Wychodząc zastanawiała się, czy to jeden z głównych skinheadów w mieście, czy jakiś zupełnie przypadkowy. Mimo wszystko, to, co teraz widziała, postanowiła zachować dla siebie. Tak będzie bezpieczniej i dla nich i dla niej.

Powoli wracając do domu, była lekko przestraszona, bo nie oczekiwała takiego zachowania od ludzi, z którymi będzie mieszkać. Możliwe, że przez takich jak oni, przestępczość i ta głupia społeczność zacznie wymierać.

Denerwowała ją stylizacja wszystkich wokół na nieistotne style i subkultury, które po przekroczeniu któregoś wieku w życiu, ustatkowaniu się, zostanie i tak porzucone. Wszyscy będący wokół niej, należeli do jakiejś przynależnej grupy, z którą się nie można było zadawać, jeśli nie było się kimś takim jak oni. I nie zależnie czy chodziło o grono hip-hopowców, punków czy skejtów. Wszystko to tworzyli po to by zamknąć się w jakichś sztywnych regułach, które nie mają żadnego sensu, a po czasie i tak te reguły zostają zerwane. Tworzone to było wszystko tylko po to, by jeszcze gorzej można było się komunikować. Nie ważne, czy była emo, czy też nie, wie, że w któryś dzień, przestanie się ubierać w ten sposób, że jest to tylko chwilowy kaprys. Najważniejsze jednak w tym wszystkim było być sobą.


Wchodząc na teren stancji na schodach spotkała Nikolę, zmierzającą właśnie do jej pokoju. Przywitały się ciepło i razem udały na górę. Olivia nie wytrzymała napięcia i prawie zapominając o przygodzie, jaka ją spotkała na spacerze, spytała się o Amona. Nikola niechętnie o tym wspominała, mówiąc krótkimi zdaniami, Olivii zrobiło się przykro na wieść straconej miłości chłopaka i wynikającej z tego akcji wczoraj. Chcąc czy nie Nikola uznała, że nie może ukrywać faktu, że chodzą do jednej szkoły, lecz przed tym przestrzegła go przed nim, mówiąc, jaką jest osobą.

— Spodobał ci się, prawda?

Olivia próbowała zakryć swoją zawstydzoną lekko minę.

— Po prostu mnie zaintrygował. To wszystko.

— Nie nastawiaj się na wiele. Chłopak jest w porządku w sumie, lecz przez jego starych… Szkoda gadać. Totalna patologia.

— A jak po wczoraj? Co się działo? Został u was, czy wrócił do domu?

— Wrócił przed dziewiątą. Pozbierał się i wrócił. Dał znać, że wszystko okey. — Nikola spojrzała na czas na komórce — Jest za dwadzieścia pięć, szykujemy się?

— Jasne, już się zbieram.

Po dosłownie pięciu minutach, dziewczyny wychodziły już na ulicę, która była tak samo zamglona jak podczas jej spaceru. Wzrokiem Olivia natrafiła na samochód trzech chłopaków przypominając sobie zdarzenie z wczesnego ranka.

— Myślisz, że po tym, co zrobił będzie dziś w szkole?

— Możliwe, choć nie liczyłabym na to. Trochę się o niego boję, czy nie zrobi sobie nic złego.

— Chyba nie jest tak głupi, by się zabić?

— Nie wiem. — Nikola zamilkła na chwilę zastanawiając się czy naprawdę wierzy w to, że Amon potrafiłby się zabić. — Może mu przejdzie. Problem polega na tym, że chłopak zbytnio przejmuje się wszystkim. Łatwo go rozdrażnić, wkurzyć i zasmucić. Dla mnie jest zbyt mocno emocjonalny. Aż zanadto. Jest po prostu zbyt wyczulony na uczucie.

— Chcesz powiedzieć, że uczucie jest dla niego najważniejsze?

— Odkąd pamiętam, zawsze taki był. Cichy, melancholijny, niezbyt rozmowny, zamknięty w sobie. No cóż, gdybym miała matkę, która się mną nie zajmuję i ojca alkoholika, który raz w tygodniu spuszcza mi wpierdziel, też bym taka była. Staram się być z Feliksem dla niego wyrozumiała. Poza tym nie ma zbyt wielu znajomych. Niewiele osób go rozumie.

— Ale znalazł sobie dziewczynę.

— No tak. Tego, że jest brzydki nie można mu zarzucić. Ale jego ubiór wyniknął właśnie z tej jego znajomości. Zaczął ubierać się tak jak ona, by przykuć jej uwagę. Chciał być oryginalny, lecz ze swoim usposobieniem do życia, stał się standardowym przykładem emo.

— Niezbyt zachęcające. — Skwitowała Olivia.

— Znaliśmy go wcześniej w poprzedniej szkole, ale dopiero na wakacjach poznaliśmy się przez przypadek. Zawsze taki był. Przybity. Nie zdziwiłoby mnie to jakby kiedyś się powiesił. Chłopak nie ma łatwego życia.

Dziewczyny zamilkły na moment czekając aż przejdą przez jezdnię.

— Chciałabym mimo wszystko go poznać bliżej. Wiesz — ciągnęła dalej Olivia — spróbować się jakoś z nim zakumplować. Mimo wszystko czuje, że jesteśmy podobni do siebie.

Nikola nic nie mówiąc, zmierzyła ją wzrokiem i o nic więcej nie zapytała. Weszli do szkoły na kwadrans przed dzwonkiem i udały się od razu pod klasę, w której miała rozpocząć się pierwsza lekcja.


Po pierwszej lekcji Olivia zerwała się jako jedna z pierwszych i wybiegła na korytarz. Wzrokiem próbowała wyłapać chłopaka, ale każda jej próba spełzła na niczym. Przed drugą lekcją, trochę obawiając się reakcji, spytała Nikoli, do której klasy chodzi Amon. Nikola próbowała się wymigać od odpowiedzi, ale Olivia była zbyt uparta i w końcu dopięła swego. Jednak nim cokolwiek zrobiła, przerwa się skończyła i Olivia musiała czekać do następnej. Przez całą lekcję nie mogła się skupić i wyrwana dwa razy do odpowiedzenia na pytanie zadane przez nauczyciela, nie wiedziała, co odpowiedzieć. Gdy rozległ się kolejny dzwonek, Olivia pobiegła na pierwsze piętro zobaczyć na rozpisce, w której sali ma lekcję klasa II d, klasa Amona. Po znalezieniu odpowiedniej sali, stanęła w odpowiedniej odległości i wypatrywała chłopaka.

Przez dłuższą chwilę, stała zerkając niby od niechcenia, by nikt nie zwrócił na nią uwagi. Amona nie było. A przynajmniej nie było go na widoku. Przerwa się skończyła. Uczniowie weszli do klasy i zamknęli za sobą drzwi. Olivia postanowiła opuścić teren i znaleźć swoją klasę. Nie spieszyła się, bo i tak była spóźniona. Zaczęła iść przed siebie w stronę klasy Amona, by zejść drugimi schodami. Nie patrząc przed siebie, wpadła bezpośrednio na niego. Przeprosiła i pierwsze, co dostrzegła do zabandażowaną rękę i czarną katanę. Spojrzała na twarz chłopaka, która nie wykazywała żadnych uczuć. Po prostu stał zimny jak głaz i wydawało się, że nie zamierza niczego powiedzieć.

— Amon. — Powiedziała półgłosem, ale wydawało się, że zbyt cicho — Ty jesteś Amon prawda?

— Co ci do tego? — Odpowiedział po chwili.

— Widziałam cię wczoraj. Byłeś u Feliksa i Nikoli. Ja mieszkam na trzecim piętrze. — Olivia hamowała drżenie rąk i głosu, ale była zadowolona, że wydusiła w miarę sensownie zdanie. Choć była niemal zszokowana, że wpadła na niego tak nieoczekiwanie.

— No i?

— Chciałam, z tobą porozmawiać. Może byśmy po lekcjach… — Amon nie dał jej skończyć i przerwał ruchem ręki.

— Nie mam czasu. — Miał spokojny melodyjny głos. Olivia właśnie wtedy dostrzegła, jak niesamowicie piękny był Amon. Miał krótkie czarne włosy, krzywo ścięte. Minimalny tusz pod powiekami, oraz bladą cerę. — Mam, co innego do roboty. — Wtedy Olivia wyczuła, że powinna szybko reagować.

— Co masz do roboty? I tak przychodzisz czasami do Feliksa i Nikoli, czemu nie mógłbyś spotkać się też ze mną?

— Po co?

— Już mówiłam. Chcę porozmawiać z tobą

— O czym?

— O tym — wskazała na jego zabandażowany nadgarstek — o tym — wskazała na jego kurtkę — oraz o tym — wskazała jego twarz. — A także o innych rzeczach. — Zabrała dłoń sprzed jego twarzy.

— Jakich?

— Spotkaj się ze mną po lekcjach, to ci powiem.

Amon podniósł głowę i oznajmił, że musi iść i że spotkają się z nią po lekcjach. Olivia odprowadziła go wzrokiem. Była spóźniona pięć minut. Czym prędzej zbiegła do klasy, w której trwała już lekcja, lecz stary nauczyciel przejęty rozpisywaniem się na tablicy i mówieniem do samego siebie, nie spostrzegł nawet, że ktoś wszedł.

Przed Olivią było jeszcze pięć godzin lekcyjnych do upragnionego spotkania.


#3. Nieśmiałość do obcych miejsc

Na ostatniej lekcji Olivia usiadła z Nikolą w jednej ławce. Nie mogły ze sobą rozmawiać otwarcie, więc jedyne, co to pisały do siebie na małych karteczkach. Olivia uważała też, że w ten sposób nie wyda się jej aż tak przejęta spotkaniem z Amonem. Nikola napisała tylko żeby potraktowała go z dystansem, i że jak wróci do domu, to żeby koniecznie do niej wpadła. Olivia obiecała, że przyjdzie zaraz po spotkaniu.

Gdy rozległ się dzwonek, Olivia wyszła jako pierwsza i stała dobrą chwilę przed szkołą wypatrując Amona. Minęła cała przerwa. Nikola pomachała Olivii i udała się sama w stronę stancji. Olivia tymczasem stała kolejne dziesięć minut i wypatrywała chłopaka. W pewnym momencie zrobiło się cicho, a przed szkołą nie było prawie nikogo. Olivia ścisnęła pięść przypominając sobie słowa koleżanki odnośnie chłopaka. Lekko wkurzona udała się samotnie do domu. Zastanawiała się wówczas, czy powinna sobie w ogóle zawracać nim głowę.

Samotnie wróciła i po kwadransie była już w domu. Wchodząc na pierwsze piętro, nie zapomniała o obietnicy i niezbyt natarczywie zapukała w drzwi. Po chwili rozległ się ruch i w drzwiach stanęła Nikola niezbyt zaskoczona jej widokiem, momentalnie zaprosiła ją do środka. Nic nie odpowiedziała, ale zaskoczenie widać było na jej twarzy, gdy zobaczyła siedzącego na łóżku nikogo innego jak Amona.

Amon spoglądał na nią badawczo jakby była bardziej okazem w zoo niż człowiekiem. Spojrzała nerwowo na Nikolę a ta zaproponowała by usiadła i że zaraz przyniesie kawę. Zostawiła ich samych. Olivia siedziała niedaleko chłopaka przyglądając mu się z zaciekawieniem, jednak on sam nie wykazywał jakiegokolwiek zainteresowania jej osobą. Olivia nie lubiąc siedzenia w ciszy jako pierwsza zaczęła rozmowę.

— Czemu na mnie nie zaczekałeś?

— Przecież czekałem. Nie powiedziałaś gdzie mam czekać, więc przyszedłem tutaj.

Olivia nie chciała się o to kłócić, ale domyślała się, że chcę jej zrobić na złość.

— Czemu jesteś taki zgorzkniały i nieprzystępny? — Spytała.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 10.29
drukowana A5
za 54.98
drukowana A5
Kolorowa
za 82.89