Adam Kanthak
Odbicie w lustrze
Wstęp
Drodzy czytelnicy,
na wstępie mojej książki pragnę podziękować wam za to, że idziecie przez tę czytelniczą podróż mojego i waszego życia. Od wielu miesięcy nieustannie pracuję nad projektami i pisaniem — przede wszystkim dla was. Mam nadzieję, że każdy czytelnik wyciągnie dla siebie coś wyjątkowego z tej książki. Przedstawiłem tutaj kawałek swojego życia, przemyślenia oraz część wiedzy, jaką zdobyłem podczas nauki, rozwoju oraz obserwacji.
Przez lata swojego życia nabyłem multum wiedzy i doświadczenia. Zapewne niektórzy z was zapytają: „A kim on właściwie jest, że udziela nam rad na tematy związane z życiem i ludźmi?”. Już odpowiadam: jestem osobą, która przez całą młodość zmagała się z chorobą jelit i czuła się przez to odrzucona, ponieważ nie prowadziła życia zawodowego ani towarzyskiego, co było mocnym ograniczeniem. Jestem osobą homoseksualną, która musiała przejść przez piekło, aby zacząć żyć od nowa i nie wstydzić się być sobą na przekór innym. Jestem osobą, która mieszkała w dwóch krajach i poznała życie w ojczyźnie i za granicą i wie, jak ciężko jest Polakowi na emigracji. Ponadto — celowo piszę o tym na końcu — jestem osobą, która ukończyła studia oraz wiele szkół i szkoleń. Mam bogate, choć krótkie doświadczenie, wystarczające jednak, by wyrobić sobie zdanie w wielu dziedzinach życia.
Posiadam licencjat z kosmetologii.
Byłem i jestem uznanym mediatorem oraz negocjatorem sądowym.
Kończę szkołę relacji międzyludzkich, ukończyłem w tej dziedzinie wiele szkoleń i kursów.
Znam język angielski, niemiecki oraz hiszpański.
Jestem autorem dwunastu książek o różnej tematyce, które dostępne są m.in. w księgarni Riderò, Empik czy Tania Książka.
Brałem też udział w licznych warsztatach psychologicznych na różnych poziomach, ukończyłem hotelarstwo i turystykę, a w młodości przez pewien czas pracowałem nawet w tej branży. Zatem oprócz życiowego doświadczenia, z którego jestem najbardziej dumny, posiadam wiele certyfikatów z ukończonych szkoleń i szkół, które są dodatkiem do mojej wiedzy i mądrości życiowej, bo w ten właśnie sposób je traktuję.
Życzę wam cudownej lektury i mądrości w dalszej drodze życia.
Adam
Podróż życia
Ten rozdział pragnę napisać jako pierwszy, ponieważ jest on zarówno początkiem, jak i końcem całej książki. Przekazuję wam to, czego nauczyło mnie życie, edukacja i doświadczenia, i co chcę, aby poszło dalej w świat, drodzy czytelnicy.
Na samym początku tego rozdziału pragnę wyrazić, że całym sercem kocham swoich rodziców i jestem im wdzięczny za trud, jaki włożyli w wychowanie mnie. Miałem wspaniałe dzieciństwo, a sytuacje opisane w książce są tylko moimi uwagami dotyczącymi braków, jakich doświadczyło wiele dzieci urodzonych w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Zapewne wielu rodziców kochało swoje dzieci i wychowało je najlepiej, jak potrafiło. Z perspektywy czasu pragnę tylko dodać, że pewne znaczące braki w wychowaniu mocno ukształtowały wielu z nas.
Podróż życia każdy z nas rozpoczyna w momencie urodzenia. Następnie jesteśmy małymi dziećmi, które kształtują swój mały rozumek. Rodzice dają nam wzorce i pokazują, kim mamy się stawać. To bardzo wpływa na dalsze etapy naszego życia, jednak to pierwsze lata są najważniejsze, ponieważ to one pokazują nam, kim się stajemy. Kto jest naszym nauczycielem oraz wzorem, gdy mamy pięć lat? Mama lub tata. W wieku siedmiu, ośmiu lat bacznie obserwowałem w domu zachowania swoich rodziców oraz bliskich. W szkole podstawowej obserwowałem rówieśników, a na podwórku — inne dzieci, z którymi się bawiłem. Czerpałem z tych obserwacji wiedzę, która wpływała na mnie w późniejszych latach. Obserwujemy to, co się dzieje w domach rodzinnych koleżanek i kolegów oraz w szkole. Od małego słuchamy rad ludzi wkoło nas, otrzymujemy od nich informacje, co robimy źle, a co dobrze, jacy mamy być, jak postępować, jak się mamy ubierać. Jednak to właśnie rodzice przekazują nam wiele wskazówek. Natomiast my sami — na co mamy wpływ w wieku, powiedzmy, siedmiu lat? Zastanówcie się, proszę, drodzy czytelnicy, jacy byliście, mając tyle lat, i kto w tym czasie miał na was największy wpływ. Na mnie zdecydowanie najmocniej wpływali rodzice, którzy bez wątpienia bardzo mnie kochali, ale…
To, co napiszę, zapewne dotyczy wielu osób wychowanych w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Nasi rodzice mieli na nas duży wpływ, często w dużym stopniu blokując nasze własne, prawdziwe „ja”. Byliśmy tłumieni przez otoczenie w domu bądź w szkole, a polegało to na stawianiu wielu zakazów i narzucaniu pewnych postaw i zachowań. Nie wolno nam było przedstawiać swoich poglądów, ponieważ nikt nie pytał dzieci o zdanie. Mawiało się wtedy, że „dzieci i ryby głosu nie mają”. Rodzice ograniczali nas swoimi zakazami w wielu aspektach życia. Oczywiście nie dlatego, że chcieli dla nas źle — proszę mnie tak nie zrozumieć — tylko dlatego, że inaczej nie umieli, bo takie wzorce wynieśli ze swych domów. Tym, którym udało się mieć w rodzicu przyjaciela i wsparcie już od najmłodszych lat, serdecznie gratuluję.
Pracując przez pewien czas jako mediator i negocjator sądowy, jako osoba neutralna starająca się rozwiązać problemy innych ludzi, zauważyłem, że zazwyczaj są bardzo uparci, nie chcą ze sobą rozmawiać ani pójść na ugodę. Podczas rozwodów lub rozpraw dotyczących opieki nad dziećmi mieli ogromne problemy komunikacyjne i emocjonalne. Zrozumiałem zatem na podstawie pracy mediatora, jak wiele człowiek ma w sobie do przepracowania. To wszystko spowodowane jest — jak sądzę — tym, jacy byliśmy od dziecka. Przypomnijcie sobie, drodzy czytelnicy, jak często słyszeliśmy w dzieciństwie od rodziców i nauczycieli uwagi typu: „Źle to robisz. Zostaw, zrobię to za ciebie”, „Jak ty wyglądasz, załóż coś innego, nie wyjdziesz tak z domu” bądź inne słowa, które blokowały naszą indywidualność. Rodzice ubierali nas, nie pytając, czy chcemy nosić dane ubrania, czy się z nimi utożsamiamy. Gdy miałem trzynaście lat, wstyd mi czasem było założyć za dużą kurtkę, ale rodzice kazali taką nosić, aby służyła na lata. Robili to w dobrej wierze, ale nie pytając nas o zdanie. Ja nie znosiłem obszernych ubrań i butów za dużych o dwa rozmiary, jednak jako dziecko wychowane w latach dziewięćdziesiątych nie miałem możliwości wypowiedzieć się w tym temacie. Miało być tak, jak chcą rodzice, i koniec, kropka. Podejmowali też za nas decyzje dotyczące wyjścia na dwór bądź tego, z kim się możemy kolegować. Nie raz słyszałem uwagi na temat koleżanek, które wpadały do mnie na kawkę: że nie są dla mnie odpowiednie. Nie piszę tego, aby się żalić na los czy rodziców, proszę mnie źle nie zrozumieć. Chcę tylko powiedzieć, że decyzje podejmowane za nas przez opiekunów kształtują nas od dzieciństwa, a zapoczątkowane wtedy mechanizmy trudno zmienić w dorosłości. To początek kształtowania nas jako ludzi oraz tego, kim się stajemy w późniejszych latach naszego życia.
Życie nastolatka w wieku 13–16 lat jest chyba najtrudniejszym okresem. Ten etap życia kształtuje nas najmocniej, ponieważ zmienia się nasza świadomość oraz sposób myślenia. Dojrzewamy i mimo że rodzice i otoczenie dalej mają na nas ogromny wpływ, nabieramy wtedy także więcej swojego charakteru i stajemy się bardziej samodzielni, tj. samodzielnie myślimy i przestajemy już tak mocno wzorować się na innych. Jednak aby ten etap przejść pozytywnie, będąc bardziej sobą, wcześniej musimy mieć odpowiednie warunki w dzieciństwie: rodzice powinni nas wspierać od małego, pomagać nam odrabiać lekcje oraz obserwować nas jako dzieci, rozmawiać z nami, pytać oraz uświadamiać nas na temat świata i ludzi, bez narzucania nam swoich poglądów. Powinni kierować nas od małego i rozwijać w nas pasje. Rozmawiać z nami, pytać, czym się interesujemy i co chcielibyśmy robić w życiu. Tak, byśmy poczuli się sobą, kochani i wspierani. Dzięki temu w wieku 13 bądź 15 lat możemy być świadomi, mądrzejsi. Możemy lepiej decydować o swoim ubiorze, akceptować siebie i poszukiwać siebie bez strachu. Zadawać sobie pytania, co się nam podoba, a co nie, jakie mamy marzenia, co nas interesuje. Dorastanie to niesamowicie ważny etap dla każdego człowieka.
Wiele osób, które wychowały się w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, przez zaniedbania z dzieciństwa mają też problemy w życiu dorosłym oraz poważne zaburzenia i problemy z akceptacją siebie, o czym wspomnę później. Celowo opisałem pierwsze dwa etapy rozwoju naszego życia i wpływ, jaki mają na nas bliscy i otoczenie. Niesamowicie ważne jest, by dorośli podchodzili do dzieci indywidualnie, ze zrozumieniem i mądrością. Mnie tego zabrakło. Rodzice zajęci byli wychowaniem moich starszych braci, którzy byli wtedy nastolatkami. Dodatkowo mój tata — osoba z amputowanymi nogami — skupiony był na zarabianiu pieniędzy, ponieważ mama nie pracowała zawodowo i zajmowała się wychowywaniem dzieci. Niestety również przez pęd życia i chłód społeczeństwa, jaki wtedy panował, wiele aspektów zostało przez rodziców totalnie zaprzepaszczonych, przez co ja i wielu moich rówieśników nie otrzymaliśmy cennych wskazówek, które pomogłyby nam poczuć się sobą. Drodzy czytelnicy, a czy was w dzieciństwie rodzice pytali, co lubicie robić, czy też narzucali wam, na jakie zajęcia macie chodzić? Każdy ma inne doświadczenia.
W wielu domach bywało też tak, że aby po pracy odpocząć od dziecka, rodzice wysyłali je do pokoju, żeby się czymś zajęło i nie przeszkadzało. Nie interesowali się, co w tym czasie robimy. Mieliśmy się bawić bądź odrabiać lekcje w samotności, ale narzucano nam, co mamy zjeść, w co się ubierać i z kim się trzymać na podwórku, co bywało irytujące. Wysyłano nam sprzeczne sygnały: z jednej strony nakazy i zakazy, z drugiej — swoboda i samowola. Totalny chaos. Pokolenie obecnych trzydziesto- i czterdziestolatków spędzało w dzieciństwie całe dnie na podwórku, a w późniejszym wieku — na spotkaniach czy imprezach ze znajomymi. Rodziców interesowało tylko to, kiedy wrócimy, poza tym jednak byliśmy wolnymi ptakami. Pełne sprzeczności wychowanie, które mocno na nas wpływało. Ciężko to wytłumaczyć z dzisiejszej perspektywy, takie były czasy i trudno kogoś szczególnie za to winić. Problem jednak pojawił się później: przez brak kształtowania nas i wzmacniania w dzieciństwie naszego prawdziwego „ja”, w dorosłym życiu borykamy się z problemami na wielu płaszczyznach. Zamiast próbować dać nam się sparzyć bądź ostrzec nas przed złem, kierowano do nas same zakazy typu: „Nie wolno ci tego zrobić i koniec”, „Nie możesz iść z tą koleżanką, bo ona za często do ciebie przychodzi” bądź: „Nie zadawaj się z tymi młodymi z podwórka, bo ich rodzice wiecznie się na coś skarżą”. Kiedy chcieliśmy iść wieczorem do kolegi czy koleżanki, słyszeliśmy uwagi w stylu: „Zabraniam ci, bo rano wstajesz do szkoły na ósmą”. A przecież można by to ująć w ten sposób: „Jeśli chcesz iść o tej porze do koleżanki, to lepiej w sobotę. Pamiętaj, że jutro jest piątek i rano musisz wcześnie wstać do szkoły”. Albo: „Dobrze, idź, ale nie wracaj późno, bo rano idziesz do szkoły”. Rodzice rzadko coś nam tłumaczyli, nie rozmawiali z nami jak z młodymi dorosłymi, którzy ruszą zaraz w świat. Nauczyciele również zamiast nas wspierać krytykowali za każdą błahostkę i powtarzali, że mamy się uczyć, bo inaczej będziemy nikim. Śmialiśmy się bądź przytakiwaliśmy, bo tak musiało być. Czy ktoś nam tłumaczył, że jako dorośli wcale nie musimy być uczeni i super mądrzy, a mimo to każdy może być kimś wyjątkowym? Chyba nie. Przynajmniej u mnie tego zabrakło. Czy nauczyciele chwalili was za osiągnięcia, a krytykowali za złe oceny? Czy wskazywali drogę? Te zaniedbane etapy życia wpłynęły na nas szczególnie, ponieważ w wieku 20 lat, po ukończeniu szkoły, mieliśmy w głowie ukształtowany obraz domu, rodzica, szkoły oraz tego, kim się staliśmy. Młodzi, gotowi do życia, a jednak bardzo niedojrzali, bardzo spragnieni opieki dorosłego, który trzymałby nas za rękę jak siedmioletnie dziecko.
Często tego nie było, a rodzice i również samo życie każe nam iść samotnie przez świat bez dobrego doradztwa. Mówiono nam w domach: „Przecież jesteś już dorosły, więc sobie poradzisz. Moja rola się skończyła, teraz sam musisz sobie radzić. Chcesz iść na studia, to znajdź pracę i się rozwijaj”. Bądź: „Teraz znajdź pracę i zacznij dokładać się do rachunków. Szkoła się już skończyła, a życie nie jest za darmo”. Ja i wielu moich znajomych właśnie to słyszeliśmy w naszych rodzinnych domach. Nie to chcieliśmy usłyszeć, mając 20 lat. Nie tego oczekiwaliśmy jako młodzi, nieznający życia ludzie. Wolelibyśmy usłyszeć: „Skończyłeś szkołę, więc teraz pomogę ci dalej się rozwijać i poznawać życie, żebyś się nie zgubił”. Niewielu z nas miało przywilej usłyszenia takich słów od rodziców bądź innych bliskich ludzi, a bardzo potrzebowaliśmy, żeby ktoś wziął nas za rękę i poprowadził dalej. Gdy nas krytykowano bądź nam czegoś zabraniano albo narzucano nam styl ubierania i zachowania, nie mieliśmy nawet odwagi, aby robić i myśleć inaczej. Mieliśmy być tacy, bo rodzice nas tak wychowali, a mieliśmy się stać kimś, kto będzie żył w społeczeństwie. Nie zostaliśmy przygotowani do bycia szczęśliwymi ludźmi, do bycia sobą.
Nasza podróż życia zaczęła się na dobre po ukończeniu szkoły średniej bądź zawodowej, dla niektórych — po studiach. Znałem osoby, które pracowały całymi dniami, aby zarobić na studia, skończyć je i mieć fajną, dobrze płatną pracę. Znałem też takich, co marzyli o studiowaniu, jednak życie dało im w kość i nigdy nie skończyli uczelni, zostając w pracy jako sprzedawca bądź mierząc się z nową rolą rodzica. Wielu młodych ludzi zatraciło swoje marzenia, ponieważ życie pokazało im oblicze zupełnie inne od tego przekazanego nam przez rodziców. Wielu moich rówieśników w dorosłym życiu dalej było pod wpływem swoich rodziców. Po ukończeniu szkoły marnowali swoje talenty, zatracali się w złych związkach bądź mierzyli się z macierzyństwem. Jacy byliśmy w wieku 20 lat? Otóż tacy, jak ktoś nam kazał. Przeważnie wyszkoleni nie na bycie sobą, a „poważną osobą”, która pracuje i ma rodzinę. Kosztem siebie i swoich potrzeb.
Byliśmy tacy, jak kazali nam rodzice, nauczyciele, pracodawcy oraz znajomi. Tacy niezbyt wychylający się z tłumu. Bo przecież w latach naszej młodości każdy musiał być jak z taśmy i w pocie czoła pracować na sukces. A co oznaczał ten niby „sukces”? Dla wielu — założenie rodziny i wynajęcie mieszkania. To miał być ten „wielki sukces” dla dzieci lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Grzeczni, pracowici i posłuszni — tak nas wytresował ówczesny system oraz rodziny i szkoły. Zatracenie siebie oraz swoich potrzeb, pragnień i marzeń. Znam wiele osób w wieku 30–50 lat i z pewnością mogę powiedzieć, że większość ma problemy z samymi sobą na wielu płaszczyznach. Przede wszystkim mają ogromne trudności z zaakceptowaniem siebie. Nie mamy odwagi, by być sobą i wprowadzać życiowe zmiany. Skąd to się bierze? Właśnie przez wszystko, co opisałem wcześniej: brak wsparcia rodziców, rozwijania w nas pasji, brak otwartych umysłów, ciągła presja i krytyka od najmłodszych lat, narzucanie, ocenianie itp.