Satyry i bajki
O pewnej poetce
Z pewną poetką nie chce nikt
zostać za żadną cenę,
bo nie dość, że wciąż wenę ma,
to wciąż ma też migrenę.
Poetka bardzo płodna jest,
Jej wierszy nikt nie zliczy.
Raz, gdy czytała je, to pies
powiesił się na smyczy.
Słysząc te wiersze kaktus zwiądł,
pół litra się wypiło,
tak wzruszył się, że wysiadł prąd
i ciemno się zrobiło.
Przyszedł elektryk — chłop jak dąb,
na imię miał Eugeniusz
i go poraził, lecz nie prąd,
a tej poetki geniusz.
Elektryk skonał, ale wpierw
dopuścił się herezji,
bo błagał, by go chował ksiądz,
lecz prozą, bez poezji.
Choć trup się wkoło gęsto słał,
a łeb poetce pękał,
ona tworzyła wierząc, że
ma głębszy sens ta męka.
Gdybym mógł, Nobla bym jej dał,
dorzucił cztery Nike,
byleby była z nami już
nie ciałem, lecz pomnikiem.
Dobrych poetek wiele znam,
więc was przestrzegam jeno,
przed tą, u której miesza się
migrena razem z weną.
Hipokrates i kasa chorych
Przychodzi baba do lekarki,
a ściślej do ginekologa
i mówi: — droga Pani doktor…
(faktycznie doktor była droga)
wiem, że jest Pani specjalistką,
która ma wśród pacjentek wzięcie,
więc może Pani mi pomoże
urodzić przez cesarskie cięcie.
Lekarka strasznie się wzburzyła:
— Prosi mnie Pani o zbyt wiele,
tu nie ma podstaw do cesarki,
a przecież „primum non nocere”.
Lecz baba strasznie nalegała…
Lekarka miała problem spory,
bo choć jej płacił Fundusz Zdrowia,
lubiła także „kasę chorych”,
a więc odrzekła do pacjentki:
— Kochana nie wiesz, co ja czuję,
chciałabym pomóc Ci lecz zrozum,
to bardzo wiele mnie kosztuje,
ja mam zasady, ty masz problem,
lecz nie opuszczę Cię w potrzebie
i tyle, co mnie to kosztuje,
tyle kosztować będzie Ciebie.
Tu padła kwota warta tego,
by rozstać się z etycznym mitem.
Tak w naszym kraju się przemienia
Hipokratesa w hipokrytę.
Historia prawie romantyczna
Pamiętam było popołudnie,
plaża kipiała ludzi tłumem.
wpatrzony w morze na leżaku
siedziałem, z wolna żując gumę.
Nagle tuż obok przeszła ona,
trzymała w ręku coli puszkę.
Patrzyłem, gdy się przechylała
i drżałem, kiedy piła duszkiem.
Po brodzie ściekła jej kropelka
coli i wpadła w piach, jak jantar,
wzrastała we mnie żądza wielka,
czułem się, jak mityczny Tantal
Na kocu siadła nieopodal,
wiatr czule gładził ją po włosach
i drażnił ją, nie pozwalając,
by zapaliła papierosa.
Zerwałem się, podbiegłem do niej,
chciałem powiedzieć jej tak wiele,
lecz ona zamiast moich wyznań,
chciała… sto złoty za numerek.
Palma
W Ogrodzie Botanicznym
pani niezwykle miła
każdego uprzedzała,
że palma im odbiła.
Aż jeden pan psychiatrę
przywołał tu z karetką.
Psychiatra wszystkich zbadał
i odrzekł bardzo ciepło:
— Proszę mnie częściej wzywać,
będę szczęśliwy cały,
jeżeli nadal będą
palmy wam odbijały.
Lecz teraz muszę jechać,
bo pewnej grupie chłopców
na lekcji geografii
globus się całkiem popsuł”.
Smok Okołowawelski
Przy Smoczej Jamie u stóp Wawelu
rzecz stała się niezwyczajna…,
smok się pojawił, lecz nie Wawelski,
bo z metką — Made in China.
Z autokarów wybiegły dzieci,
nauczycielki i mamy,
na Wawel pójdą, jak starczy czasu,
bo najpierw pójdą pod kramy.
— O rany smoki — zawołał Józio
i w portfeliku już szpera,
a mnie by chciało siarką się zionąć,
bierze mnie jasna cholera.
Bo tego smoka to już widziałem
przy Loch Ness i w Kapadocji,
nad morzem, w górach i na Mazurach
aż i tu się napatoczył.
Gdyby wyrzeźbił go z lipy góral
lub krakus wypalił go z gliny,
twórca ludowy spod Częstochowy,
czy krawiec uszył z Kasiny.
Ale niestety, wszelkie pamiątki,
Jak Polska długa, szeroka,
chociaż są z Polski, to tak naprawdę
są z Kraju Wielkiego Smoka.
Jak z tym zalewem dziadostwa walczyć?
Daremna tu połajanka,
więc może sypnąć niczym Dratewka
siarkę do brzuszka baranka?
Pomysł ten sprawdził się przed wiekami,
lecz dzisiaj czasy są inne,
więc pozostaje mi tylko wierzyć,
że zmienią się gusta dziecinne.
Walentynki po polsku
Jeszcze człowiek na dobre nie rozebrał choinki
i kredytu nie spłacił za święta,
A tu co? W kalendarzu napis jest „Walentynki”,
więc mnie miłość dziś musi opętać.
W telewizji pan premier mówi mi że mnie kocha,
a ja wierzę mu, chociaż to lipa,
czytam jakiś romansik, by od serca poszlochać.
miłość szerzy się dzisiaj, jak grypa.
Już w markecie kupiłem serce krwisto-czerwone —
tak tandetne i drogie, aż boli,
ale przecież czymś muszę obdarować mą żonę
bym mógł z nią pofiglować do woli.
Z radia sączy się Villas, świece stoją na stole,
w mikrofali już pizza się grzeje…
Muszę radio pogłośnić, bo za ścianą mój sąsiad
już na dobre z sąsiadką szaleje.
— Po co Dzień Zakochanych ktoś wymyślił? —
rozmyślam i już wiem — żeby lepiej się żyło.
Gdy się chorzy źle czują, a lekarze strajkują,
może tylko uleczyć ich miłość.
Kot poety
Kota poety poznasz po tym,
że ma awersję do roboty
i po tym, że niezłomnie wierzy,
że jest piękniejszy od poezji.
Z osobliwości tych wynika,
że kot poety, prozaika,
sprzątaczki, operowej divy…
to leniuch wielce urodziwy,
Wręcz powiem, by mnie nie podrapał,
to leniuch — ósme cudo świata.
Kota poety zwykle spotkasz,
jak śpi na biurku swego pana,
na kartkach, książkach, bibelotkach
lub tak po prostu — na kolanach.
Gdy pod nim leży Twój długopis,
a tak niestety często bywa,
wena wpierw czeka, potem jak tusz
spod brzucha kota gdzieś odpływa.
Kiedy poety kota głaszczesz,
gdy słodki powiesz mu komplement,
kot ziewa, rozdziawiając paszczę
i mrukiem daje znać, że drzemie.
Kota poety gdy posłuchasz,
smyrając przy tym go pod brodę,
odkryjesz jak kot poetycki,
współżyje z poetyckim kodem.
Kota poety gdy rozdrażnisz,
poetę złość, szlag jasny trafia
i wtedy miast epitalamiów
zaczyna tworzyć epitafia.
Kota poety trzeba kochać,
jak wszystkie koty. Bądźmy szczerzy.
To dzięki kotom gdzieś powstaje
taki z pazurem tom poezji.
Mityczna impreza
Tantal to tatuś chłopca Pelopsa.
W formie gulaszu, a może klopsa
przyrządził syna.
Wieść poszła w eter.
Doszła do wszystkich
oprócz Demeter —
całej w żałobie po stracie Kory,
toteż Pelopsa kawałek spory
zjadła Demeter, a potem spać,
nie mogła przez to ta Kory mać.
Morał — niech smutny człowiek uważa,
by nie zjadł syna gospodarza.
I morał drugi — pomyśl, czy zdrowe
jest to mielone i gulaszowe
w knajpie, czy w sklepie…
lub nie myśl,
lepiej.
Puszczyk — bajka dla dorosłych
Od plotek tłuszczy huczała puszcza,
bo puszczyk z pliszką w puszczy się puszczał.
Puścił się wtedy, mówiła sroka,
kiedy go żona spuściła z oka.
Wrócił od pliszki. Dostał po paszczy,
czyli po dziobie. Próżno się płaszczy,
Próżno wątpliwe racje wyłuszcza,
bo Puszczykowa mu nie odpuszcza.
A wręcz mu grozi, że w puszczę puści
wieść, że do siebie go nie dopuści.
By przed skandalem ustrzec się puszczyk
na dłuższą chwilę wybył do Ustrzyk.
Wrócił po roku w dziobie z prowiantem,
lecz już go żona puściła kantem.
Na próżno puszczyk w drzwi domu puka.
Dziś w jego dziupli już dzięcioł stuka.
Morał — gdy kiedyś zechcesz się puścić,
odpuść…, czasami warto odpuścić.
Bajka o pewnym chamie i dziarskiej staruszce
Przy stuletniej mogile prostak pewien i cham
dla zmarłego zaśpiewał: — Sto lat nie żyje nam.
Słysząc to, starowinka laską swą w łeb go trzasła,
teraz śpiewa pod nosem, że mu gwiazda już zgasła.
Tłum fetował staruszkę, bo jej czyn był wspaniały,
poszedł za nią do domu i jej przepił dom cały.
Potem była żałoba i w parafii, i w szkole,
bo ten domek przepili do cna, lecz metanolem.
Babcia siedzi za bimber i za chama pieśniarza,
reszta ziemię dziś gryzie, tak czasami się zdarza.
Morał z całej tej bajki Jest już jasny dla Ciebie?
Na cmentarzu nie śpiewaj, chyba że na pogrzebie.
Chociaż zmarli umarli, wiele miej ostrożności,
bo się dziwne zdarzają zbiegi okoliczności.
Marsz czyli draka w Grodzie Kraka
Różne miewał Kraków wiece,
marsze i pochody.
Jedne są w pamięci żywe,
drugie — Wisły wody
hen poniosły poprzez Polskę
w morze niepamięci.
Taka jest natura rzeczy
i tak świat się kręci.
Różne miewał Kraków marsze,
lecz jak długo żyje
to nie przeżył jeszcze marszu
gejów i lesbijek.
Takich braków miasto Kraków
już odczuwa kres,
oto Rynkiem Głównym kroczy
pan gej z panią les.
W związku z marszem spór wybuchnął
w starym grodzie Kraka.
Spór to słowo delikatne,
bo wybuchła draka.
Liga Rodzin grzmieć zaczęła
i wieszczyła z lękiem,
że gdy dotrze marsz na Wawel