1. Żuraw i paw
Pewnego dnia na drodze do przedszkola Sandy spotkał kolegę.
— Cześć, Pete.
— Cześć, Sandy. — przywitał się Pete.
Sandy od razu zwrócił uwagę na łódź, którą Pete trzymał w ręku.
— Piękna łódź. — pochwalił chłopca.
— Dziękuję. To na konkurs w przedszkolu. Nauczyciel prosił, żeby do dziś przynieść prace, pamiętasz? Użyliśmy z tatą mnóstwo drewna a burtę wykleiliśmy monetami, sam zobacz.
Rzeczywiście, łódka Peta prezentowała się niezwykle imponująco.
— Tak pamiętam. — odpowiedział Sandy.
— I co? Zrobiłeś swoją łódkę? — spytał go Pete.
— Tak, zrobiłem. — potwierdził Sandy. Pete nie widząc niczego w rękach Sandiego, roześmiał się.
— Dlaczego się śmiejesz?
— Bo cię znam, na pewno zrobiłeś zwykłą łódkę z papieru. — zaśmiewał się wciąż, Pete.
— Kiedy nauczyciel porówna twoją łódź do mojej, moja wygra. Jest cała zrobiona z monet i wygląda jak łódź króla. — kontynuował, a Sandiemu zrobiło się bardzo przykro.
— Twoja łódź jest bardzo ładna, Pete ale nie powinieneś naśmiewać się z mojej. — upomniał kolegę.
— A cóż jest takiego specjalnego w zwykłej łodzi z papieru? — Sandy wątpił na głos.
— Poczekaj, pokażę ci. — powiedział Sandy. Otworzył swój plecak i wyjął z niej zwykłą, papierową łódkę. Ponieważ przez kilka ostatnich dni padało, w drodze do przedszkola dzieci mijały mnóstwo kałuż. Tak i teraz Sandy odnalazł dużą i głęboką kałużę. Podszedł do niej, przyklęknął nisko i położył swoją papierową łódkę na tafli wody. Łódka wolno, pchana przez wiatr przepłynęła na drugi koniec kałuży.
— Moja łódź potrafi płynąć nawet po kałuży. Twoja jest ciężka i zatonie. — wyjaśnił mu Sandy, po czym schował swą papierową łódkę na powrót do plecaka i pobiegł w stronę przedszkola. Tym razem Petowi zrobiło się przykro.
— Nie lubię już mojej łodzi. Nie będzie pływać.
Pete zaczął płakać. Nagle poczuł na ramieniu rękę Radżu, starszego brata Sandiego, który odprowadzał młodszego brata dzisiejszego dnia do przedszkola.
— Dlaczego płaczesz, Pete? Stało się coś? Wow, jaka piękna łódź. — pochwalił Radżu chłopca.
— Wcale nie, nie potrafi pływać po wodzie. Jest za ciężka. Nie to, co łódka Sandiego. — zaczął żałośnie, po czym w skrócie opowiedział Radżu całą historię.
— Zachowałeś się jak pewien paw, Pete.
— Paw? — zapytał zaskoczony chłopiec.
— Tak. Paw, który obraził żurawia.
— Możesz Radżu opowiedzieć tę historię? — poprosił chłopiec.
— Dobrze, wystarczy nam czasu. — zgodził się Radżu.
— Nad jeziorem, głęboko w lesie żył pewien paw. Pewnego dnia, podszedł do tafli jeziora, aby napić się wody, gdy podpłynął do niego łabędź, aby się z nim przywitać.
< Witaj pawiu.>
<Och dzień dobry, łabędziu. Myślę, że będzie padać. Nie zechciałbyś zatańczyć ze mną?> zapytał paw, który uwielbiał tańczyć w deszczu.
<Zatańczyć? Och nie, muszę już wracać do domu.> odrzekł łabędź.
<Ależ wymyśliłeś wymówkę. Wiem, że nie potrafisz tańczyć, biedny ptaku.> orzekł paw z wyższością i odszedł. Nawet nie zauważył jak zranił łabędzia swoimi słowami.
Paw przemierzał majestatycznie dalej las w poszukiwaniu ptaka, który zechciałby z nim zatańczyć. Był dumny z siebie i swojego pięknie ubarwionego ogona.
Wiedział, że jest królem ptaków. Nagle dostrzegł słowika idącego po drugiej stronie ścieżki.
<A ty nie chcesz ze mną zatańczyć?> zapytał paw słowika.
<Nie, pawiu.> zabrzmiała krótka odpowiedź.
<Ha ha ha.> zaśmiał się paw. < I tak wiem, że nie umiesz tańczyć biedny, mały ptaszku. >
Słowik odleciał zraniony słowami pawia a ten, nieświadomy niczego, dalej przemierzał las w poszukiwaniu partnera do swojego deszczowego tańca.
<Hej żurawiu, witaj. Zatańczymy w deszczu?> zawołał do zbliżającego się ku niemu żurawia.
<Dzień dobry, pawiu. Jak się masz?> spytał żuraw uprzejmie.
<Bardzo dobrze. Będzie padać i chciałbym zatańczyć w deszczu. Zatańczysz ze mną żurawiu?> ponowił prośbę paw.
<Zatańczyć? Ale ja się śpieszę, pawiu.> odparł żuraw.
<Ha ha ha. > zaśmiał się paw. < I tak wiem, że nie umiesz tańczyć i wymawiasz się tylko, biedny ptaku.> roześmiał się paw pełną piersią. Żuraw zdziwił się.
<Co masz na myśli, pawiu?>
<Jesteś biednym ptakiem, bo nie umiesz tańczyć. Nie jesteś tak kolorowy jak ja i nie masz takiego pięknego ogona. Spójrz na mnie. Jestem królem ptaków.> powiedział dumnie paw i zatrząsł swym barwnym jak tęcza ogonem.
<Mam najpiękniejsze pióra na świecie, jak prawdziwy król.> pysznił się dalej paw, prezentując swój imponujący, kolorowy ogon.
<Masz piękne pióra, pawiu ale nie powinieneś ranić uczuć innych ptaków w ten sposób.> upomniał go żuraw.
<Co masz ty, że mnie pouczasz, biedny ptaku?> zapytał paw żurawia z wyższością.
Żuraw bez namysłu odpowiedział.
<Mogę wznieść się wysoko, pośród chmury, a mój śpiew może dotrzeć aż do gwiazd. Ty natomiast przechadzasz się tu w dole, napuszony niczym kogut w kurniku. Same piękne pióra nie uczynią z ciebie ptaka. Żegnaj, pawiu.> Po tych słowach żuraw rozpostarł swoje różowobiałe skrzydła i odleciał. — zakończył Radżu swą opowieść.
— Jak widzisz, nie można się przechwalać, wywyższać i krytykować innych. Same piękne pióra nie uczynią ptaka, pięknym i prawdziwym ptakiem.
— To była bardzo ładna opowieść, Radżu. Dziękuję. — Pete opuścił nisko głowę.
— Muszę przeprosić Sandiego. Nie powinienem naśmiewać się z jego łodzi. Przepraszam. — przyznał Pete.
Radżu uśmiechnął się ciepło do chłopca, pogłaskał go po czuprynie i powiedział.
— Jesteś bardzo mądrym i grzecznym chłopcem, Pete. Pamietaj, Bóg uczynił każdego bardzo wyjątkowym i obdarzył niezwykłymi cechami. Dlatego nie należy się z nikim porównywać ani z nikogo naśmiewać.
— Zawsze będę o tym pamiętał, Radżu. Dziekuję. Pobiegnę teraz i dogonię Sandiego, żeby go przeprosić. Pa. — pożegnał się Pete i popędził za przyjacielem do przedszkola. W przedszkolu przekonał się, ze wszystkie dzieci zrobiły piękne łodzie. Każda z nich była wyjątkowa i otrzymała od nauczyciela wyróżnienie.
2. Bajka odwóch przyjaciołach i niedźwiedziu
Dzieci jak co dzień w tygodniu, spotykały się w przedszkolu. Tak i teraz w szatni i w korytarzu było tłoczno i wesoło. Rodzice wymieniali uśmiechnięci „dzień dobry” między sobą. Dzieci również witały się radośnie ze sobą i nauczycielami. Na ławce w szatni siedział Pete i coś liczył na palcach w skupieniu. Podeszli do niego Sandy i jego starszy brat. Radżu bardzo często odprowadzał Sandiego do przedszkola.
— Jeden z placu zabaw. Trzech chłopców z przedszkola. Cztery dziewczynki z przedszkola. Jeden starszy brat przyjaciela z przedszkola…
— Cześć Pete. Co robisz? — zapytał Sandy po czym usiadł na ławce obok i zaczął ściągać obuwie, aby zamienić je na kapcie.
— Cześć Sandy, cześć Radżu. Liczę ilu mam przyjaciół.
— Ja nigdy nie liczyłem ilu mam przyjaciół. — przyznał Sandy.
— Znam bardzo wiele osób w przedszkolu ale nie wszyscy są moimi przyjaciółmi. — Zastanowił się Sandy.
— Ja też znam każdego w przedszkolu i też nie każdy jest moim przyjacielem. — Pete próbował wrócił do liczenia, kiedy Sandy zapytał go.
— To ilu w końcu masz tych przyjaciół?
Pete wzruszył ramionami i odpowiedział pytaniem.
— Nie wiem. A kto to jest przyjaciel? Radżu, ty jesteś naszym przyjacielem?
— Tak, Pete. Jestem waszym przyjacielem. — potwierdził Radżu z ciepłym uśmiechem na ustach.
— A kto to jest przyjaciel? — zapytał Sandy.
— Cóż, każdy może być twoim przyjacielem, jednak prawdziwych przyjaciół rozpoznamy w potrzebie. — odpowiedział Radżu.
— Co to znaczy, proszę wyjaśnij nam. — prosił Pete, jednak wszystkie dzieci, które właśnie się przebierały, otoczyły Radżu i z ciekawością przysłuchiwały się ich rozmowie.
— Wyjaśnię wam to na pewnym przykładzie. Dawno, dawno temu, w pewnej wiosce żyło dwóch mężczyzn. Piekarz i rolnik niemal od dziecka się ze sobą przyjaźnili. Piekarz zawsze potrzebował dużo drew do pieca w swojej piekarni, a rolnik zawsze pomagał mu je zbierać i ciąć. Tak i tego dnia postanowili obaj wybrać się do lasu, aby nazbierać drew dla piekarza.
<Och rolniku, jesteś moim najlepszym przyjacielem. Zawsze mi pomagasz. Kiedy i ja mógłbym ci się odwdzięczyć? Pamiętaj, zawsze możesz na mnie liczyć, w każdej sytuacji.> Rolnik pokiwał głową i potwierdził.
<Wiem, piekarzu. Dziękuję. Na pewno w biedzie mi pomożesz. Jestem szczęśliwy, że mam takiego przyjaciela.> dopowiedział rolnik.
Mężczyźni szli jeszcze przez chwilę, aż nagle struchleli. Prosto na nich szedł ogromny, dziki niedźwiedź.