E-book
7.35
drukowana A5
39.47
Opowiadania

Bezpłatny fragment - Opowiadania

Objętość:
193 str.
ISBN:
978-83-8273-985-5
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 39.47

Cierpienia Starego Wertera

Opowiadanie (dla młodzieży od lat 18)


Motto

Nadzieja nie umiera nigdy

Niniejsze opowiadanie dedykuję wszystkim

którzy stracili swoich bliskich w podobnych okolicznościach

Józef Wierzbicki

Przedmowa

Powyższe opowiadanie może być częścią życiorysu każdego z Nas. Osadzone w realiach początku XXI w mieście średniej wielkości opisuje jesień życia przeciętnych jego mieszkańców.

Sam nie wiem do jakiej kategorii je przypisać. Wbrew tytułowi który jest trochę przewrotny pisząc to opowiadanie nie miałem zamiaru epatować czytelnika martyrologią która szczególnie w podeszłym wieku jest czymś naturalnym. Jedyny więc sens publikacji tego opowiadania widziałem w potrzebie przekazu wszystkim tym których dotknęła ta straszna choroba XX wieku że, — nie są sami. Że ten ostatni etap każdego z Nas może być piękny i godny a uczucia często przypisywane tylko młodemu wiekowi mają wymiar uniwersalny.


— 3 —


Rozdział I

— Dom-


Czwartek- dzień pierwszy


— Sławek Ja umieram — usłyszałem w słuchawce jej głos.

Zadzwoniła jak zwykle rano i z niecierpliwością znowu pytała kiedy zrobią mi operację.

— Już po operacji odpowiedziałem — ale chyba nie do końca się udała, mogą mnie jeszcze zatrzymać.

— Ja umieram, ale Ty …Ty będziesz żył długo, pochodzisz z długowiecznej rodziny — Znowu usłyszałem przyśpieszony oddech a potem potok słów który przechodził jak echo gdzieś obok mnie i rozpływał się w oddali. Mówiła coraz szybciej.

— Ja nie chcę bez Pikusia — Usłyszałem w końcu sam siebie.

— Jak Mnie jutro nie wypiszą to wyjdę bez wypisu — dodałem.

Przez jakiś czas leżałem na szpitalnej sali wśród ludzi z którymi nie utrzymywałem żadnego kontaktu i próbowałem zebrać myśli. Wiedziałem że muszę zaraz zadzwonić bo inaczej zadzwoni znowu, jeszcze bardziej roztrzęsiona.

Wróciłem na korytarz. Upłynął dłuższy czas zanim odebrała telefon. Była już spokojniejsza — w odróżnieniu ode Mnie.

— W domu będę jutro — najpóźniej w południe — wszystko będzie dobrze — mówiłem spokojnie jak przystało na głowę rodziny.

— Jak będę wyjeżdżał to zadzwonię — wszystko będzie dobrze -powtórzyłem.

Schludne utrzymany szpital urologiczny w Katowicach przyjął mnie kilka dni temu przed terminem. Mile zaskoczył hasłami o prawach pacjenta a nawet instrukcją gdzie mogę składać skargi na personel. O terminie zaś operacji powiadomiono mnie dwa dni wcześniej. Tak pozytywnie nastawiony doszedłem do wniosku że o operacji powiadomię swoją lepszą połowę dopiero po jej wykonaniu. Taka niespodzianka.

Kiedy późnym wieczorem pielęgniarka zgasiła światło wróciłem myślami do rannej rozmowy żoną. Wszystko co mówiła wydało mi się jakąś wielką niedorzecznością spowodowaną zagrożeniem które niósł mój pobyt w szpitalu oraz jej impulsywny charakter. Mimo tak logicznego wytłumaczenia dalej miałem chaos w głowie.

Wreszcie dotarło do mnie że mówiła o raku. „Mam raka” słyszałem teraz wyraźnie jej podniecony głos. Ale to również jakiś absurd. Przecież miesiąc temu temu lekarze rozpoznali u niej osteoporozę i na to się leczyła. Zanim poszedłem do szpitala kupiliśmy refundowany gorset a później ”balkonik” do chodzenia. Chociaż szok po rozmowie powoli mijał ja dalej nic nie rozumiałem. Nad ranem litościwy sen odstawił na bok cały wczorajszy dzień.


Piątek — dzień drugi


— Panie Sławomirze, pobudka! — Ktoś potrząsnął moim ramieniem. — Ranny obchód.-


— 4 —


Pielęgniarka zaczęła poprawiać pościel przy moim łóżku. W świetle porannego słońca spostrzegłem między łóżkami ordynatora, lekarzy prowadzących oraz towarzyszących im asystentów.

Kiedy doszli do mnie- lekarz prowadzący coś mówił do ordynatora przeglądając moją kartę odpiętą od oparcia łóżka.

— Dziś badanie kontrolne a jutro wypis — zawyrokował ordynator.

Przeszedł do łóżka obok. Mimo woli usłyszałem jego rozmowę z sąsiadem która na moment odwróciła moją uwagę od własnych spraw. U Pana zdiagnozowaliśmy guza na nerce. Dopiero w czasie operacji podejmiemy decyzję czy nerkę będzie można zostawić czy trzeba będzie usunąć. Zaskoczyła mnie reakcja sąsiada — rosłego chłopa — który nagle się rozpłakał.

Szybko wróciłem do własnych problemów. Wyszedłem na korytarz żeby zadzwonić do domu.


Powoli wykręciłem numer. Odebrała od razu. Widać czekała na ten telefon.

— I co? Przyjedziesz dzisiaj? —

— Nie, przyjadę dopiero w sobotę — odparłem

Była tak zawiedziona że moich wyjaśnień w ogóle nie przyjmowała do wiadomości. Przekonał ją dopiero argument że, odejście ze szpitala bez wypisu narazi Nas na zwrot kosztów mojego leczenia. Długo potem rozmawialiśmy jeszcze o dorosłych już synach unikając wczorajszego tematu.

Po południu miałem badanie kontrolne które potwierdziło że, operacja się udała.

— Masz Pan teraz prostatę jak niemowlę — żadnych zastoin — stwierdził urolog.

Zamiast ukojenia wiadomość ta przeniosła jedynie moją uwagę ponownie na wczorajszą rozmowę z żoną.

Cofając się w czasie zacząłem szukać dowodów na potwierdzenie lub zaprzeczenie sensu tego co mówiła — ale to co w końcu znalazłem nie było pocieszające. Przypomniałem sobie dokładnie przebieg kłótni jaka wybuchła między nami rok a może półtora roku temu.

Poszło o moją prostatę a właściwie o uciążliwość noszenia cewnika na co się poskarżyłem. Ponieważ w domu wszyscy mieli prawo chorować oprócz Mnie rozmowa szybko przerodziła się w kłótnie. Nagle usłyszałem jej wrzask „A ty wiesz na co ja jestem chora”. „Powiedzieć ci”. Ton w którym to wypowiedziała był tak dramatyczny że przez dłuższy czas milczałem nie mogąc zebrać myśli. Nie wytrzymałem dopiero kiedy zaczęła tłuc talerze. Zbierając z podłogi skorupy wraz z tym co pozostało z obiadu zacząłem wyzywać ją od „zbuka” i „bździbąka” — to ostatnie określenie sam wymyśliłem bo trafnie oddawało jej charakter. Nie pozostawała mi dłużna. Rozmyślając nad tą małżeńską sielanką zmęczony całym dniem w końcu usnąłem.


Sobota — dzień trzeci


Nie ruszając się z łóżka dzień rozpocząłem od wspomnień. Od epizodów których przedtem nie rozumiałem a które teraz nabierały znaczenia. Cofnąłem się w czasie prawie o rok. Pamiętam jak przez uchylone drzwi tarasu do dużego pokoju wchodziło mroźne powietrze zimowego poranka.. Żona często je uchylała ja zaś zamykałem skarżąc się na zimno. W miarę nowoczesny system okienny zapewniał mikro — wentylację jednak jak twierdziła pokój był mimo tego niedotleniony. Aby uniknąć kłótni dla „świętego spokoju” zamykałem więc uchylone okna lub drzwi kiedy już spała.

Uchyl okno — usłyszałem którejś nocy. I tak coraz częściej aż w końcu nie było dnia ani nocy kiedy nie otwierał bym lub nie zamykał okna. Podział ról przy tym bezsensownym „dotlenianiu” uznałem jednak za sprawiedliwy gdyż mając założony cewnik spałem po „zewnętrznej”części wersalki.

Wiosną problem sam się rozwiązał.


— 5 —


Zauważyłem też że żona wstaje z coraz większym trudem a kiedy zawitało lato to już nie było wstawanie ale „zwlekanie”. Nie oszczędzała się jednak i jeszcze dwa miesiące temu myła i plewiła chwasty wokół rodzinnego grobowca. Ten coroczny i rodzinny rytuał wiązał się z wyjazdem do sąsiedniego miasta. Mając prawo jazdy nigdy jednak nie prowadziła samochodu. To rezultat mojej niefortunnej kiedyś uwagi aby nie goniła samochodem rowerzysty (na szczęście rowerzyście udało się uciec). Swoje prawo jazdy żeby mnie ukarać dokładnie potargała. Akurat ten okruch wspólnego życia przywołałem z pamięci celowo gdyż mnie uspokajał i utwierdzał w przekonaniu że żona szybciej mówi niż myśli.

Na początku czerwca kiedy Mój pogląd że, przyczyną jej kłopotów może być niewielka nadwaga okazał się nietrafny zdecydowaliśmy się pójść do Poradni.

— Wiesz, w naszym wieku wszyscy mają już reumatyzm a kobiety — „wdowi kark” — pocieszałem ją w drodze do lekarza. Po rutynowym badaniu dostała skierowanie do reumatologa który po tygodniu postawił diagnozę; osteoporoza.

Na początku założony zgodnie z zaleceniami lekarza gorset przez kilka dni przyniósł jej ulgę która jak się później okazało była jedynie efektem placebo. Kiedy środki przeciwbólowe oraz przepisane leki nie przynosiły żadnej poprawy reumatolog zlecił prześwietlenie. Wynik zaskoczył w większym stopniu Nas niż lekarzy.

Żona miała pęknięte dwa żebra i uszkodzone kręgi lędźwiowe.

O gorsecie oczywiście nie było już mowy natomiast najwidoczniej uznano że spustoszenia w układzie kostnym to efekt postępującego odwapnienia bo nadal kontynuowano dotychczasowe leczenie (ambulatoryjne) na ….osteoporozę.

Zwiększono jej jedynie ilość środków przeciwbólowych. Kiedy gorset zastąpił „balkonik do chodzenia” — zrozumiałem że witaminy i leki przeciwbólowe jej nie wyleczą.

Myśl że, jedynie tomograf jest w stanie określić stan zdrowia żony szybko przerodziła się w obsesję która towarzyszyła mi już przez cały okres oczekiwania na to badanie.

Upalny czerwiec i część lipca spędziłem więc głównie na mozolnych próbach „przyśpieszenia” badań których termin wyznaczono dopiero za cztery miesiące.

W promieniu kilkudziesięciu kilometrów od miejsca zamieszkania odwiedziłem wszystkie placówki zdrowia dysponujące tomografem gdzie, prosiłem a właściwie żebrałem o możliwość dokonania wcześniejszych badań. Daremnie.

Te największe (uniwersyteckie) akurat były w remoncie pozostałe natomiast podawały termin badań za pół roku a nawet dłużej. Kiedy któregoś upalnego dnia zmęczony wróciłem z kolejnych bezowocnych poszukiwań zadzwonił telefon ze szpitala urologicznego że mam się stawić na operację. I to jeszcze dzisiaj.

W pośpiechu zacząłem się golić — zaś uczepiona do balkonika żona pakowała konieczne do pobytu w szpitalu rzeczy. Widząc Mnie już ubranego w końcu nie wytrzymała i wybuchnęła płaczem. Tak się rozstaliśmy. Z tych niewesołych wspomnień wyrwał mnie głos pielęgniarki.

— Panie Sławomirze — proszę odebrać wypis.

Będąc już w autobusie zacząłem układać plan działania na najbliższe dni i tygodnie. Z autobusu też zadzwoniłem do domu. Kiedy wysiadłem przed Szpitalem Wojewódzkim — rozpoczął się mój wyścig z czasem.

Pierwsze kroki skierowałem do „Punktu świątecznej pomocy” — placówki położonej w wewnętrznej części szpitalnego dziedzińca.. Przez wiele lat z tego właśnie miejsca odbierałem żonę z nocnych dyżurów. Okazało się że placówka udziela pomocy tylko w przypadkach osobistych zgłoszeń i doraźnych niedyspozycji. Pracownik placówki zaczął je dokładnie wyliczać:


— 6 —


— bóle głowy, żołądka, obstrukcja………. -nie czekałem aż wymieni „złamanie paznokcia” tym bardziej że wściekle rozdzwonił się telefon. Dzwoniła żona.

— Jeszcze jadę, są korki, — kłamałem

Żeby dostać się do patomorfologii(tam pobierają wycinki tkanek rakowych) musiałem obejść cały budynek. Na drzwiach przeczytałem że histopatolog przyjmuje do czternastej trzydzieści, — na komórce było już po piętnastej. Jedyną więc możliwością przyjęcia żony na oddział było pogotowie ratunkowe.

Z tym przeświadczeniem stanąłem w progu domu który opuściłem tydzień temu.

Dom zastałem taki jak w chwili odejścia — nawet nie zabrana z pośpiechu koszula leżała na oparciu krzesła. Żona siedziała na złożonej wersalce, — obok niej stał balkonik bez którego się już nie poruszała.

— Już jestem — oznajmiłem w przedpokoju. Tak zawsze mówiłem kiedy wracałem późno do domu. Spojrzała na mnie badawczo

— Schudłeś.- złapała za rączki balkonika — zagrzeję Ci jedzenie.-

— Nie, nie teraz — Zadzwonię na pogotowie. wezmą cię na Oddział. — odpowiedziałem

Zareagowała stanowczo.

— Pogotowie nic tu nie da. To nie jest nagły przypadek. Trzeba mieć skierowanie. Przez chwilę milczeliśmy oboje. Odezwała się pierwsza.

— To Sławciu nie osteoporoza …….to przerzuty — mówiła dalej spokojnie. Brzmiało to jak wyrok.

Po raz pierwszy opuściła mnie nadzieja. Chyba straciłem też całkiem głowę bo trzymając ją za rękę zacząłem mówić z żalem jak niesłusznie skrzywdzony chłopiec.

— Tak długo na Ciebie czekałem. Wszystko dla Mojego Pikusia robiłem.-

— Ja wiem……..odpowiedziała

Siedzieliśmy przy sobie bez słów. W końcu zrobiłem to co powinienem zrobić na początku — pocałowałem Ją na powitanie

Z trudem wstała i trzymając się balkonika podreptała do kuchni żeby zagrzać mi obiad Włączyłem telewizor i rozłożyłem tapczan. Pierwszy raz od półtora roku pozbawiony cewnika znowu mogliśmy spać razem.


Niedziela — dzień czwarty


Rano obudziłem się obolały. Wyjałowiony po operacji organizm nie poradził sobie z wirusem grypy. Wbrew wczorajszym ustaleniom pierwszą myślą jaka mi przyszła do głowy to jak najszybsze umieszczenie żony w szpitalu. Wydawało mi się że każda minuta bez podjęcia natychmiastowego leczenia grozi jej nieodwracalnymi skutkami.

Żona ubrana w szlafrok z głową w papilotach krzątała się w już kuchni. Wstała wcześniej żeby zrobić śniadanie.

— Pomogę Ci — powiedziałem na powitanie.

— A najlepiej to idź się połóż, przyniosę ci śniadanie do łóżka — dodałem przejmując od niej talerze.

Kiedy leżała już w łóżku ze stoliczkiem na kolanach powiedziałam stanowczo.

— Jak tylko zjesz — dzwonimy na pogotowie -.

Znowu tak jak wczoraj zareagowała gwałtownie.

— Nie, nie dzisiaj — jest niedziela!

— Posiedzimy sobie przy kawie — pooglądamy telewizor, zrobię Ci obiad — oznajmiła takim tonem jakby ten dzień był jakimś wyjątkowym.


— 7 —


— Poza tym dodała jakby na usprawiedliwienie — musisz odpocząć. A … od jutra będę się leczyć. Widząc moją minę w końcu zagroziła — jak zadzwonisz nie zjem śniadania.

Kiedy jadła zwróciłem uwagę że mimo choroby w którą nie do końca wierzyłem wyglądała tak jak zawsze, była tylko trochę bledsza niż zazwyczaj co było zrozumiałe zważywszy że od tygodnia nie wychodziła w ogóle z domu. Po południu chociaż poruszanie sprawiało jej ból — opierając się o balkonik przygotowała obiad.

Niepokój o żonę towarzyszył mi jednak przez cały dzień i w odróżnieniu od żony pragnąłem żeby jak najszybciej się skończył.

— Wiesz — położę się na wersalce — bo jednak łatwiej mi będzie wstawać w nocy — powiedziała wieczorem co przyjąłem z ulgą bo w tym czasie miałem już około 40 stopni gorączki czego śpiąc razem nie dałoby się ukryć.


Poniedziałek — dzień piąty


Gorączka która towarzyszyła mi przez większą część nocy — nad ranem ustąpiła.

Rozbity i osłabiony zwlokłem się z łóżka.

— Pójdziesz do lekarza rodzinnego i zamówisz wizytę domową — usłyszałem energiczny głos żony którą budzik komórki najwidoczniej też obudził.

— Włóż też świeżą koszulę — jest w szafie w przedpokoju — i nie zapomnij o czipach — są tam gdzie zawsze — komenderowała.

Bezczynność która była najgorszą rzeczą którą znosiłem dobiegła końca. Mimo tragicznego położenia poczułem się psychicznie lepiej.

W przychodni byłem pierwszy. Chociaż lekarz rodzinny miał już komplet pacjentów — panie z rejestracji wyraziły zgodę na moje wejście do gabinetu poza kolejnością. Po godzinie oczekiwania wywołano moje nazwisko.

Za niewielkim biurkiem siedziała kobieta w wieku balzakowskim ubrana w biały kitel.

— Słucham Pana — odezwała się pierwsza.

— Przyszedłem żeby zapisać żonę na wizytę domową -odpowiedziałem.

— Żona nie przyszła bo prawie nie chodzi — dodałem.

Na stojąco zacząłem opowiadać historię choroby żony. Słuchała dalej z coraz większym zainteresowaniem przeglądając dokumenty.

— Niech Pan usiądzie — odezwała się w końcu.

— Tu mam odnotowane że, dwa miesiące temu wystawiłam żonie skierowanie do reumatologa — i co? zapytała

— Stwierdzono osteoporozę … odpowiedziałem.

— Proszę, to wyniki prześwietleń — dodałem podając jej lekarskie dokumenty.

— Żonę musi bardzo boleć — odezwała się po chwili ze współczuciem.

Zacząłem nieskładnie mówić nie trzymając się już chronologii.

— Robię co mogę. Mamy skierowanie na tomograf — ale badanie dopiero za dwa miesiące. Nie udało mi się tego przyśpieszyć. Żona bierze to co jej przepisano — leki, środki przeciwbólowe, witaminy — mimo to jest coraz gorzej. Nie wiem co dalej robić — zakończyłem zdesperowanym tonem.

— Będę u Państwa po południu — Proszę podać adres.-zdecydowała

— To kilka domów stąd. Ja po Panią przyjdę — będzie szybciej — odpowiedziałem.

— Dobrze — odrzekła — proszę przyjść o 15-ej.

Po powrocie do domu zająłem się sprzątaniem mieszkania. Przyniosłem też z I piętra pościel którą żona z moją pomocą zmieniła. Dom — dorobek całego Naszego życia był wygodny ale już nie dla ludzi w naszym wieku. Od kiedy dzieci wyniosły się na”swoje” — na piętro gdzie były sypialnie prawie nie zaglądaliśmy.


— 8 —


W końcu zrobiłem to co żona nazywała „ogólnym ładem”. Nadszedł też czas wyjścia po lekarza.

Kiedy weszliśmy z Panią doktor do pokoju — żona leżała na wersalce ubrana w szlafrok który kupiłem jej na ostatnie urodziny.

— Chciała bym porozmawiać z żoną na osobności — odezwał się Nasz gość.

Pełen złych przeczuć wyszedłem do kuchni. Czekanie — od jakiegoś czasu moja specjalność trwało całą wieczność. Chyba nigdy go nie zapomnę. Wreszcie Pani doktor poprosiła mnie na rozmowę.

Żona leżała na wersalce jak poprzednio lecz tym razem z obnażonymi piersiami. Bezładnie rozłożone na kołdrze ręce podkreślały dramatyzm tego co zobaczyłem.

Wszystko to wydało mi się nierealne. Było jak widok Elenai z obrazu Pana Malczewskiego.

Tyle że żona żyła. Na prawej piersi widać było dużą krwawiącą ranę.

Usłyszałem głos Pani lekarz która zaczęła mówić do nas obojga.

— To zaniedbana długo nieleczona rana.-

— Nie wiedziała Pani że to może być rak? — zwróciła się z wyrzutem do żony. Żona milczała. Brak odpowiedzi skwitowała

— nie wiadomo czy w takim stanie lekarze będą widzieli sens podjęcia działań. Szpital może odmówić leczenia.

Choć od dłuższego czasu przeczuwałem najgorsze to jednak kiedy to nastąpiło przyjąłem to dziwnie spokojnie..Czułem tylko że zły los który we mnie uderzył chce mi odebrać coś bardzo drogiego.

Przez chwilę patrzyłem na żonę i Panią doktor która wypełniła formularze związane ze skierowaniem żony do szpitala.

— Zrobić Pani kawę? — tym pytaniem do Pani doktor wróciłem do rzeczywistości.

— Nie, dziękuję — odpowiedziała.

— Jeszcze dziś — zaczęła mówić po chwili do Mnie i do żony — przyjedzie po żonę pogotowie — w szpitalu pobiorą żonie wycinki do badań. Dobrze by było — ciągnęła dalej — żeby żona do czasu otrzymania wyników pozostała w szpitalu — uzasadniłam to szczegółowo we wniosku. Ale to już nie ode mnie zależy — zakończyła swój wywód..

— Czeka Nas Panie Sławomirze dużo pracy — zwróciła się bezpośrednio do mnie.

— To mój telefon — podała mi wizytówkę. Proszę zadzwonić kiedy przyjadą po żonę.

— A teraz zrobimy żonie opatrunek — niech się Pan przygląda — może się przydać. Zwróciła się do żony.

— gdzie Pani trzyma opatrunki?

Kiedy zostaliśmy sami usiadłem na krześle przy żonie. W głowie miałem pustkę.

Dotarło do mnie że, żona której bezgranicznie ufałem przez co najmniej ostatnie dwa lata ukrywała przede mną i dziećmi swój stan zdrowia. Nie chciała z nami żyć? Cały sens życia które razem spędziliśmy — prawie pięćdziesiąt lat „na dobre i złe” — stanął nagle pod znakiem zapytania.


Rozumiem że Mnie można nie kochać, ale …….. …..własne dzieci — powiedziałem cicho -prawie do siebie.

Spojrzała na mnie jak na kogoś kto spadł z księżyca i uśmiechnęła się. Tak jakby chciała powiedzieć „Tyś chyba zwariował”.

Wykręciłem numer do jedynej żyjącej jeszcze siostry żony z którą rozmowa należała do jej codziennego rytuału.

Całą złość na żonę poczucie własnej krzywdy, wreszcie chęć odreagowania — przeniosłem do telefonu.

— No cześć, jak się czuje Asia? — usłyszałem głos jej siostry.

Słuchaj — mówiłem głośno prawie krzycząc tak żeby żona słyszała. Był lekarz. Stwierdził że to rak. Wiesz ona cały czas ukrywała że ma raka. Oszukiwała nas. Skrzywdziła nas wszystkich!


— 9 —


— Daj mi Asie..- Przekazałem żonie komórkę. Z satysfakcją widziałem jak zmienia się na twarzy podczas rozmowy z siostrą. Z jej zdaniem zawsze się liczyła. Z miny jaką miała wywnioskowałem że siostra ma taki sam pogląd na to co się stało jak ja. Długo jeszcze rozmawiały. Wreszcie żona przekazała mi telefon. W słuchawce usłyszałem wzburzony głoś szwagra.

— Wiem wszystko — ratuj ją, — nie żałuj pieniędzy.

Późnym wieczorem pogotowie zabrało żonę do szpitala. Pojechałem za karetką do izby przyjęć.

— Będę rano — powiedziałem do żony kiedy wieźli ja na oddział. Nie odpowiedziała — była obrażona.


Wtorek — dzień szósty


Gorączkę miałem nie tylko w nocy ale również rano kiedy się obudziłem. Wyszło na to że, polopiryną się nie wyleczę. Na wizytę do lekarza zapisałem tym razem siebie. Z terminem za dwa dni. Było już po lekarskim obchodzie kiedy trafiłem na Oddział. Dyżurująca pielęgniarka gdzieś wyszła więc szukałem żony po omacku zaglądając do kolejnych sal szpitalnych. Czułem się niezręcznie bo zaglądanie do pokoi gdzie były same kobiety wprawiało nie tylko mnie w zakłopotanie.

Wreszcie znalazłem ją w przepełnionym pokoju na dostawionym łóżku. Nawet nie mogłem usiąść bo nie było krzesła. Żona nie miała też własnej szafki.

— Gdzie masz swoje rzeczy.? — spytałem na powitanie.

— Kubek, sztućce i ręczniki trzymam na oknie — resztę w torbie pod łóżkiem -odpowiedziała

Położyłem torbę z termosem i wodą mineralną na podłodze i usiadłem na brzegu łóżka.

— Miałaś jakieś badania? — pytałem dalej.

— Nie — może jutro pobiorą mi wycinki — odpowiedziała.

Rozmowa zeszła na naszych chłopców.

— Lesiu robi dla Pikusia obiad — po południu go przywiozę. Nie wiedziałem że Nasz „Misiaczek” umie gotować.

— Skąd mogłeś wiedzieć jak cię ciągle nie było w domu- odpowiedziała. Nie ma żony więc go nauczyłam. O niego jestem bardziej spokojna niż o ciebie dziadku O….(tu wymieniła Nasze nazwisko).

— Zadzwonić do Grzesia? — zapytałem.

— Ani się waż. Zepsujemy im całą podróż poślubną — odpowiedziała. — Zresztą za dwa dni mnie wypiszą.

Wieczorem zadzwoniłem do znanej mi z partyjnych zebrań Panią Dyrektor Szpitala.

— Dzień dobry, mówi (wymieniłem nazwisko) — telefon do Pani dała mi Nasza wspólna znajoma pani Mariola.

— Słucham Panie Sławku — odezwał się głos z drugiej strony Dziś wieczorem pogotowie zawiozło Moją żonę na Oddział ………………….. w stanie ciężkim. Mam niezbyt typową prośbę — proszę mnie źle nie zrozumieć — nie proszę o nic co mogłoby mieć jakikolwiek indywidualny charakter związany z pobytem żony w szpitalu. Chodzi mi jedynie zachowanie przez szpital obowiązujących procedur.

Po drugiej stronie usłyszałem usztywniony głos i oficjalną odpowiedź.

— Dopilnuję żeby wszystkie procedury były zachowane..-

Polopiryna którą zażywałem 3-y razy na dzień przestała działać. Przyłożyłem do czoła zmoczony w zimnej wodzie ręcznik. Po kilku minutach był suchy. Jeszcze kilka razy w ciągu nocy go zmieniałem zanim zasnąłem.


— 10 —


Środa — dzień siódmy


— Ma Pan zapalenie oskrzeli. A za chwilę może być zapalenie płuc — oznajmił po wyjęciu słuchawek z uszu lekarz.

— Powinien Pan leżeć — dodał stanowczo i wypisał receptę.

— To silny antybiotyk — proszę go wykupić i się położyć a przy większej gorączce — ciągnął dalej

— niech pan robi zimne okłady. Przepisałem też Panu syrop..-

Leki zażyłem w drodze do szpitala.

Kiedy wszedłem do sali zauważyłam że łóżko żony przesunięto na przeciwległą ścianę na której znajdowały się przyciski do komunikacji z pielęgniarką, zaś obok niego stała szafka. Odniosłem też wrażenie że pokój był bardziej wysprzątany niż wczoraj.

Żonie w dalszym ciągu nie pobrano wycinków. To że się nie spieszą wzbudziło we mnie nadzieję że żonę zostawią na Oddziale. Zauważyłem też że na sali przeważały kobiety o względnie dobrym wyglądzie — oczekujące na operację. Przyjąłem to za dobrą monetę.

— Przywieść Pikusiowi coś do jedzenia? — zapytałem

— Nie trzeba — to co tu podają mi wystarcza. Przywieź mi tylko koszulę — taką różową, jest w szafce na dole w środkowym segmencie. Przywieź też wodę mineralną — bez przerwy piję -odpowiedziała.

— Proszę pana zwrócił się do mnie ktoś obok — wodę mineralną kupi pan w sklepiku na parterze — poinformowała mnie starsza kobieta z sąsiedniego łózka. Zjechałem na parter. Sklepik jak na szpitalne warunki był dobrze zaopatrzony.

Kupiłem wodę, sok owocowy i krzyżówki które żona lubiła rozwiązywać. Po powrocie zrobiłem porządek w szafce do której przeniosłem z torby pod łóżkiem część osobistych rzeczy zabranych z domu.

— Muszę zrobić opłaty — przyjadę dopiero po południu.- oznajmiłem o czekających mnie obowiązkch.

— Dobrze — nie śpiesz się — odpowiedziała.

Na mieście trochę czasu zajęło mi regulowanie comiesięcznych opłat i podatków. Do domu wróciłem zmęczony. Usiadłem przed telewizorem i, nawet nie pamiętam kiedy usnąłem.

Do szpitala przyjechałem dopiero wieczorem.

— Wiesz, zrobili mi biopsję — Za tydzień będzie wynik- radośnie przywitała mnie żona.

— To dobrze, — ucieszyłem się — w końcu zaczną cię leczyć.-

Przed wyjściem z Oddziału podłączyłem komórkę żony do prądu bo była rozładowana.

W domu bałagan. Sprzątanie zostawiłem na jutro. Gorączka do której dołączył uporczywy kaszel położyła mnie wcześniej do łóżka. Po zażyciu leków tym razem nie czekałem długo na sen.


czwartek — dzień ósmy.


Obudził mnie telefon od żony.

— Wynieś mi Sławciu kaczkę — tu nie ma pielęgniarek.-

Odniosłem wrażenie że mówi bardziej do współtowarzyszek na sali niż do mnie. Tak jakby chciała się pochwalić oddanym mężem.

— Jest za wcześnie — mogą mnie nie wpuścić na Oddział. Dzwonek masz za głową. Zadzwoń. Na pewno ktoś przyjdzie — odpowiedziałem.

— Próbowałam — o której przyjedziesz? — pytała dalej niecierpliwie. — Po obchodzie koło jedenastej-odpowiedziałem

Zachowaniem żony byłem bardziej zaniepokojony niż zdziwiony gdyż nie była sobą w tym co mówiła zaś rozkapryszenie nigdy nie leżało w jej charakterze. Pierwsze kroki skierowałem więc do przełożonej pielęgniarek. Okazało się że, system przywoływania uległ awarii. Kiedy wszedłem na salę rzeczywiście przy gniazdkach „majstrował” elektryk.


— 11 —


Na powitanie żona zmartwiła mnie wiadomością że, jeszcze dziś mają ją wypisać. Potwierdził to lekarz prowadzący informując że, do czasu otrzymania wyników z badań i konsultacji z onkologiem żona nadal będzie leczona ambulatoryjnie.

Zrozumiałem że przez jakiś czas będziemy zdani tylko na siebie a jej leczenie przesunie się w czasie.

Wieczorem przywiozła ją karetka. Do domu na wszelki wypadek wniesiono ją na noszach.

W nocy kilkakrotnie pomagałem żonie wstawać z łóżka która opierając się o balkonik dreptała do łazienki. Antybiotyk który brałem spowodował że nie męczyła mnie już gorączka jednak brak snu i ciągłe napięcie ostatnich dni wywołało znużenie z którym coraz trudniej sobie radziłem.


Piątek — dzień dziewiąty


W czasie kiedy przygotowywałem śniadanie żona rozmawiała z siostrą. Chyba rozmowa przeszła na mój temat bo usłyszałem jak żona udając mój głos zaczęła mnie przedrzeźniać.

— Wiesz jak on kaszle i buczy kiedy rano wstaje? Uhuuu, uhuuu a sapie ja lokomotywa.-

Pogodny nastrój żony udzielił się również i mnie co było dobrym przejawem bo czekał mnie pracowity dzień. Zacząłem go od wizyty u lekarza rodzinnego. Pani doktor nie ukrywała rozczarowania na wiadomość że, żonę wypisali ze szpitala. W czasie kiedy wystawiała recepty na leki uśmierzające ból i opatrunki wspólnie ustaliliśmy plan działania.

— Do czasu otrzymania wyników biopsji będę do żony przychodzić.

— Wcześniej zawsze zatelefonuję — dodała.

Cały plik recept zaniosłem do pobliskiej apteki gdzie założyli mi kartę stałego klienta.


Sobota …… i dni następne


Opatrunki zmienialiśmy we dwoje. Myśl o tym że to co teraz robimy we dwoje ona codziennie w tajemnicy wykonywała sama nie dawała mi jednak spokoju. Była laborantem, i na pewno wiedziała co się stało. A może zrobiła badania i przekonana że nie wyjdzie z tej strasznej choroby wymazała ją z pamięci? Podobno psychologia zna takie przypadki. Puki co czas walki o jej życie przerwał te nikomu niepotrzebne dywagacje. Któregoś dnia żona wysłała mnie do szpitalnego sklepiku gdzie kiedyś wspólnie kupiliśmy gorset.

— Ma Pani kaczki? — zapytałem korpulentną sprzedawczynie.

— Męską czy żeńską?.- spytała

— A to jakaś różnica? —

— Jak między Panem a żoną — odpowiedziała.

Żona piła dużo wody mineralnej. Wokół wersalki pełno było po niej butelek które wynosiłem i o które się czasami potykałem. Z początku pomagałem jej wstawać kiedy ze swoim balkonikiem udawała się do łazienki. Po jakimś czasie musiałem jej również pomagać kiedy wracając z łazienki kładła się do łóżka. Wreszcie któregoś dnia żona bez mojej pomocy nie mogła już podnieść się z łóżka. Kupiony na zapas sprzęt w sklepiku szpitalnym w końcu okazał się przydatny. W nocy często wstawałem żeby pomóc żonie przy wszystkich czynnościach pielęgnacyjnych. Przychodziło mi to z trudem bo mimo że antybiotyki zmogły chorobę to nadal byłem osłabiony. Za każdym razem kiedy dźwigałem ją z łóżka mimo zażywanych leków przeciwbólowych jęczała z bólu. Podnoś powoli, boli mnie — słyszałem często. To ma boleć — zacząłem krzyczeć którejś nocy. Tak mijały kolejne dni. Wreszcie po przeszło dwóch tygodniach oczekiwania powiadomiono nas że wyniki badań żony są do odebrania. Młoda dziewczyna wręczyła je za pokwitowaniem. Nie wychodząc z pokoju zacząłem je przeglądać. Czy może mi Pani powiedzieć coś o stanie zdrowia żony? — wszystko tu po łacinie -zapytałem. Mnie nie wolno omawiać ani komentować wyników. Proszę iść do onkologa.


— 12 —


W drodze do domu po raz kolejny zacząłem przeglądać wyniki badań. Kilkakrotnie powtarzało się w nich słowo kancer — tego wyrazu nikt nie musiał mi tłumaczyć.

W Przychodni nie zarejestrowałem żony bo onkolog był na urlopie a ten który go miał zastępować właśnie zachorował. W innych Przychodniach które w tym dniu odwiedziłem terminy były nie do przyjęcia. Zdesperowany z wynikami udałem się do ordynatora szpitala. Miał akurat dyżur. Przejrzał papiery które mu podałem.

— Proszę przyjść jutro na oddział — spróbujemy coś zaradzić. Nazajutrz na oddziale gdzie dwa tygodnie temu leżała żona dowiedziałem się że umówiono żonę na wizytę u onkologa w sąsiednim mieście.

— Po żonę przyjedzie pogotowie — proszę czekać na telefon –usłyszałem od dyżurującego lekarza.

Kiedy przyjechali pomogłem obsłudze wnieść żonę do karetki. Pełen nadziei usiadłem obok noszy na których leżała. Wierzyłem że czas bezczynności w końcu minął i rozpoczął się nowy rozdział który przywróci jej zdrowie.

Za każdym razem kiedy karetka podskakiwała na wybojach twarz żony wykrzywiała się z bólu. Wydawało mi się ze ta podróż nigdy się nie skończy. W końcu wraz z żoną znalazłem się w gabinecie onkologa.

Za biurkiem siedział hindus. Skojarzyłem jego wygląd z hindusami gdyż pamiętam ich z Wyścigu Pokoju kiedy byłem jeszcze dzieckiem. Jakiś czas przeglądał wyniki badań. W końcu odezwał się do Mnie.

— Wie Pan że żona umiera? Nie czekając na moją odpowiedź zwrócił się do żony.

— Wie Pani że pani stan jest beznadziejny? Że Pani umiera? — Żona kiwnęła głową że tak.

Zacząłem mówić a właściwie tak jak kiedyś w podobnych okolicznościach słyszeć swój głos.

— Panie doktorze żona ma dopiero 65 lat-operacja może przedłużyć jej życie. — Żona przez wiele lat pracowała w służbie zdrowie — mówiłem dalej jakby to miało jakieś znaczenie.

— Pana żona nie przetrzyma żadnej operacji- uciął.

— To jest stan terminalny. — Terminalny — powtórzył.- Nie jestem w stanie żonie pomóc- zakończył.

Panie doktorze może pobyt w szpitalu by ją wzmocnił — tak przynajmniej mówi lekarz rodzinny.

Długo też czekaliśmy na tomograf…….. to wszystko przyszło tak nagle mówiłem dalej bez składu i ładu Zauważyłem w jego ciemnych oczach jakby litość.

— Dobrze. Zrobimy tomograf na miejscu. -Wypisał skierowanie.

— Będzie Pan musiał na żonę poczekać.-

Wydał dyspozycje do obsługi karetki. Dalej w milczeniu przez długi czas patrzyłem na niego bez słowa. Pierwszy raz spojrzał na mnie życzliwie.

— Nawet nie założyli żonie cewnika — powiedział z wyrzutem.

— Poza tym żona jest odwodniona dodał jakby na usprawiedliwienie.

— Wypisujemy skierowanie do szpitala.- — Za tydzień odbierze Pan wyniki z badań tomografem i dołączy do dokumentacji szpitalnej.-

Pierwszy raz od kilku miesięcy poczułem radość.


— 13 —


Rozdział II

Szpital


Pierwszy tydzień.


Na początku tygodnia kupiłem mały termos i niewielką sosjerkę z dzióbkiem. Żona miała trudności z przełykaniem i nie radziła sobie już z jedzeniem szpitalnym Niewielka salka w szpitalu miejskim mieściła tylko kilka łózek i przestrzeń tą w przypadku wizyt osób bliskich trzeba było skrupulatnie dzielić. Początkowo zacząłem gotować zupki i kaszki dla niemowląt korzystając z gotowych produktów które kupowałem w miejscowym markecie. Potem nauczyłem się gotować zupy przy pomocy komputera. Praktycznie przyrządzanie jedzenia dla żony i wizyty u niej w szpitalu zajmowały mi prawie cały dzień. Na oddziale zaś od momentu kiedy w karmieniu żony wyręczyłem pielęgniarki traktowano mnie prawie jak dodatkowy personel. Cieszyłem się więc każdą chwilą kiedy żona zjadała to co jej przynosiłem i odwrotnie martwiłem kiedy odwracała głowę na widok sosjerki. Kilka razy złapałem się na tym że, podając jej jedzenie mówię do niej jak do małej dziewczynki. W czasie pobytu w szpitalu niewiele jednak z żoną rozmawiałem gdyż mówienie przychodziło jej z coraz większym trudem. Podłączona do kroplówki z silnymi lekami w większości potakiwała lub też zaprzeczała głową kiedy się odzywałem.

Zauważyłem że, tak zwane nawadnianie nie odbywało się bezboleśnie a grymas bólu coraz częściej gościł na jej twarzy. Nie pomagały też silne środki przeciwbólowe (opiaty) które jej podawano. Pamiętam jak w środku tygodnia przez wiele godzin mocowałem się z obrączką która boleśnie wrzynała jej się w opuchniętą rękę. Weź mydło — usłyszałem nagle. Mówiła tak cicho że musiałem się nachylić. Kiedy przyjedzie Grzesiu? — zapytała. W piątek -odpowiedziałem. W końcu zdjąłem obrączkę przy pomocy mydła i wody i przełożyłem na najmniejszy palec.

W piątek wrócił z podróży poślubnej młodszy syn z żoną. Wiedzieli to co ja miesiąc wcześniej a więc że, matka ma osteoporozę i kłopoty z chodzeniem. Przed ich wyjazdem z kraju byliśmy u nich w domu i żona wtedy jeszcze poruszała się o własnych siłach korzystając z balkonika.

Widziałem zaskoczenie na twarzy syna kiedy mówiłem o stanie matki. Przypomniała mi się najtrudniejsza w moim życiu chwila kiedy przed laty powiadamiałem swoich rodziców o przedwczesnej śmierci mojego starszego brata — ich syna

Musimy być silni — powiedziałem na koniec.

W sobotę byliśmy wszyscy w szpitalu. Przy łóżku żony mieściła się tylko jedna osoba. Stojąc w drzwiach z synową i starszym synem patrzyłem jak młodszy rozczesuje jej włosy. Potem przejęty poszedł do ordynatora aby jak powiedział „dowiedzieć się wszystkiego o mamie”

Kiedy powrócił był już opanowany i w odróżnieniu ode mnie pozbawiony złudzeń — co z ulgą przyjąłem.


Drugi tydzień.


Na początku tygodnia pojechałem odebrać wynik badania komputerowego. Dwie strony maszynopisu spisane hermetycznym językiem były dla mnie niedostępne. Przekazałem więc wynik na oddział nie dociekając jego treści. Kolejne dni pobytu żony w szpitalu nie różniły się między sobą z wyjątkiem tego że coraz częściej nie przyjmowała posiłków a większość dnia przesypiała. Karmiłem ją więc z długimi przerwami zaś posiłki dokładniej miksowałem.

Pod koniec drugiego tygodnia poszedłem do ordynatora w nadziei że dowiem się czegoś nowego o stanie żony a przede wszystkim czy Szpital przewiduje bardziej radykalne działania co do sposobu jej


— 14 —


leczenia. Pani ordynator zaczęła od tego że szpital ma mało miejsc w stosunku do potrzebujących a dla żony i szpitala byłoby lepiej gdyby skorzystała z dobrodziejstwa leczenia paliatywnego.

Upłynęła chwila zanim zrozumiałem że nie mówi o leczeniu lecz o hospicjum

Na moment straciłem panowanie nad sobą.

To nie ja podejmowałem decyzję o umieszczeniu żony w szpitalu. Większość pacjentów która u Was przebywa również nie rokuje nadziei na poprawę a mimo to tu są. Niektórzy w tym samym pokoju co żona. Nie zabiorę teraz żony bo dom trzeba przygotować na jej przyjęcie. Niech ją Pani wypisze. Ale jeżeli umrze podczas transportu ktoś za to odpowie. Wyszedłem z pokoju nie czekając na odpowiedź. Kiedy w domu ochłonąłem zacząłem mieć wyrzuty sumienia z powodu swojego zachowania. W końcu szpital robił co mógł. Jednak dalej wbrew logice nie dopuszczałem do siebie tego co czaiło się gdzieś głęboko w świadomości. Jeszcze bardziej zrozumiałem swój nietakt kiedy przypomniałem sobie stare kobiety leżące w salce szpitala obok żony do których nikt już nie przychodził z wizytą. Porzucone jak niepotrzebne rzeczy znalazły na drodze życia ostatnią przystań.


Trzeci tydzień


Zacząłem go pracowicie. Tym razem poszedłem do Pani ordynator z prośbą o wystawienie dokumentów uprawniających do leczenia paliatywnego a konkretnie dokumentów potrzebnych do urządzenia w obrębie mieszkania domowego hospicjum. System ten uprawniał nie tylko do bezpłatnej opieki medycznej ale też do wypożyczenia odpowiedniego sprzętu do pielęgnacji za symboliczną cenę. Zanim to nastąpiło wraz z synami przemeblowałem pokój stołowy którego centralne miejsce zajął wygodny tapczan przeniesiony z sypialni. Młodszy syn kupił dmuchany basenik pozwalający na mycie głowy w pozycji leżącej. Jako emeryt miałem dużo czasu więc na mnie spoczął główny ciężar załatwienia wszystkich formalności związanych z przygotowaniem domu na przyjęcie żony. Pod koniec tygodnia Pani ordynator wręczyła mi plik dokumentów wraz z wykazem instytucji które mają obowiązek mnie wspierać w przygotowaniu domu oraz instrukcją o przysługujących mi w tym zakresie prawach. Ucieszyła mnie też wiadomość że hospicjum do którego mam się udać leży kilka przecznic dalej od mojego miejsca zamieszkania zaś jego kierownikiem jest osoba którą znam z byłego miejsca pracy.

Ostatnim dokumentem który otrzymałem ze szpitala był wypis żony. Z radością poinformowałem żonę że jedziemy do domu. Zobaczyłem pierwszy raz od dwóch miesięcy cień uśmiechu na jej wymizerniałej twarzy. Zgodnie też z wcześniejszymi ustaleniami zadzwoniłem do lekarza rodzinnego i umówiłem wizytę na późne godziny popołudniowe.

W południe karetka przywiozła żonę. Pomogłem pracownikom pogotowia wnieść ją do domu. Pod wieczór w drzwiach pokazała się oczekiwana Pani Lekarz. W skupieniu wraz z synami słuchałem pierwszych porad na temat pielęgnacji chorego.

Ranek następnego dnia utkwił mi w pamięci. Rozpocząłem go od przyrządzania kaszki dla żony. Kiedy zacząłem ja karmić usłyszałem tak jak kiedyś jej silny i wyraźny głos.

Sławciu — co się ze Mną działo?

Byłaś w szpitalu — odpowiedziałem.


— 15 —


Rozdział Trzeci

Hospicjum


Dzień pierwszy


Pierwszą rzeczą jaką otrzymałem z Hospicjum był „zeszyt pacjenta” który służył do rejestracji czynności związanych z opieką chorego. Był też dokumentem kontrolnym dla Dyrektora Hospicjum. Po dość długiej procedurze rejestracji wydano mi z magazynu środki opatrunkowe oraz szereg innych medykamentów ułatwiających codzienną pielęgnację. Otrzymałem również tygodniowy harmonogram wizyt pielęgniarek, wolontariuszy i lekarza. Z harmonogramu wynikało że, codziennie rano i wieczorem odwiedzać nas będzie pielęgniarka. W południe zaś w miarę zgłaszanych potrzeb wolontariusz. Ponadto raz w tygodniu harmonogram przewidywał wizytę lekarza hospicjum. Razem więc z lekarzem rodzinnym stworzony został system pielęgnacji który wedle mnie zapewniał opiekę na dużo wyższym poziomie od tej jakiej doświadczyliśmy w obu szpitalach. Wypożyczono mi też łóżko z elektryczną regulacją poziomu ułożenia pacjenta oraz materac zapobiegający odleżynom. Zwieńczeniem tych wszystkich czynności była rozmowa z Panią Dyrektor. Jakże różna od doświadczonego wcześniej oficjalnego i oschłego sposobu komunikacji z szefami szpitalnych Oddziałów. Świadomość że, rozpocząłem kolejny być może ostatni etap życia, towarzyszyła mi od początku choroby żony. Po raz pierwszy jednak odniosłem wrażenie że nie jestem sam a żonę oddaję w dobre ręce. Ze zrozumieniem więc słuchałem tego co mówiła Pani Dyrektor szczególnie o roli jaką przydzielił mi los i głębokim sensie tego co aktualnie robię.

— Życzę Panu panie Sławomirze wszystkiego co dobre, — na pewno będzie pan miał jeszcze swój szczęśliwy dzień — powiedziała na zakończenie

— Pani Dyrektor ja też wierzę w swój szczęśliwy dzień. — Będę go miał przy przechodzeniu na tamtą stronę — odpowiedziałem.

Kiedy wychodziłem zauważyłem w jej oczach łzy.


Dzień drugi.


Zanim wstałem wróciłem myślami do wczorajszej rozmowy z Dyrektorem Hospicjum

Nie bez oporu uprzytomniłem sobie że moje ostatnie przeżycia zmieniły mnie w roztrzęsionego staruszka z pretensjami do wszystkich łącznie z Panem Bogiem. Byłem typowym wdowcem chociaż nie owdowiałem. To poczucie moralnego kaca towarzyszyło mi prawie przez cały dzień.

Późnym południem przywiozłem z hospicjum łóżko wraz z materacem. Wcześniej była pielęgniarka którą znałem z widzenia z osiedlowej przychodni oraz wolontariusz. Pielęgniarka miała na imię Anna i nauczyła mnie dawać zastrzyki oraz posługiwać się ciśnieniomierzem. Z jej ciśnieniomierzem tak zwanym „lekarskim” jednak nie za bardzo sobie radziłem. W końcu wyjąłem własny elektroniczny i zademonstrowałem na żonie jego działanie. Ponieważ wyniki obu ciśnieniomierzy się pokrywały pani Anna wyraziła zgodę na posługiwanie się moim. Kiedy przyrządzałem kawę w kuchni słyszałem jak swobodnie rozmawia z żoną co mnie bardzo ucieszyło. Wydała mi się mądrą i doświadczoną osobą. Kiedy piliśmy kawę dowiedziałem się że jest wdową a jej mąż kilka lat temu zmarł na raka.

— Czy mąż długo chorował zanim zmarł? — zapytałem.

— Chcę wiedzieć ile mam jeszcze czasu — dodałem usprawiedliwia

jąc pytanie.

— Półtora miesiąca — padła odpowiedź.

— Musi Pan być cierpliwy bo żona coraz częściej nie będzie sobą — Leki które bierze są bardzo silne a w miarę nasilania się choroby zmienia się też osobowość chorego. — Jutro nauczę Pana opatrywać ranę.-padła odpowiedź.


— 16 —


Podziękowała za kawę i wyszła do pokoju zrobić żonie opatrunek. Przed wyjściem dokonała wpisu do zeszytu pacjenta. Na odchodnym zwróciła się do żony

— Pani Joasiu jutro robimy manicure.-

Wolontariusz — kobieta w średnim wieku wykonała rutynowe czynności pielęgnacyjne polegające głównie na zmianie ułożenia żony w łóżku oraz masażu wraz z nawilżaniem skóry który zapobiega odleżynom. Od niej nauczyłem się jak bezboleśnie zmieniać prześcieradło oraz położenie żony w łóżku. Wieczorem wraz z synami przenieśliśmy żonę na łóżko z hospicjum. Zajęło to trochę czasu bo robiliśmy to bardzo ostrożnie ściśle według wskazówek wolontariusza używając jako nośnika prześcieradła. Kupiłeś to łóżko? — usłyszałem głos żony kiedy byliśmy już sami. Nie wypożyczyłem — odparłem zdziwiony jej głosem którego dawno nie słyszałem. To dobrze — powiedziała z ulgą. A teraz podnieś mi wyżej głowę- komenderowała już w swoim zwyczaju. Po godzinie na jej życzenie zrobiłem na odwrót.

Powtarzałem jeszcze tę czynność jeszcze wiele razy zanim późnym wieczorem nie przyszła druga pielęgniarka. Przy wszystkich tych czynnościach pielęgnacyjnych uczestniczyłem z ochotą bo mimo bólu przynosiły żonie później ulgę. Liczyłem też że nabyte umiejętności mogą mi się kiedyś przydać uniezależniając Nas przynajmniej częściowo od profesjonalnego personelu. I nie myliłem się. Po tygodniu nabyłem takiej wprawy że uczestnictwo ciągle zmieniających się wolontariuszy stało się zbyteczne.


Dzień trzeci


Rano po śniadaniu przekazałem żonie pilot od łóżka pokazując gdzie ma naciskać żeby „wygodnie leżeć „Z początku bawiło ją naciskanie guzików które czasami myliła w końcu jednak oddała mi go z powrotem mówiąc — ustawisz to lepiej ode Mnie. Przesunąłem łóżko bliżej drzwi na taras i tak ustawiłem żeby mogła wygodnie oglądać swój ogródek i róże które niedawno jeszcze pielęgnowała. Do drzwi zadzwonił dzwonek. To pewnie Pani Anna -powiedziałem. Idę otworzyć.

Pani Anna rozłożyła na stole bandaże i plastry według kolejności ich użycia i zgodnie z wczorajszą obietnicą pokazywała mi jak prawidłowo robić opatrunek tak żeby się nie zsuwał, jak posługiwać się nożyczkami, i w które miejsce przykładać plaster przeciwbólowy. Wprawdzie miałem już niejaką wprawę w robieniu opatrunków ale dopiero teraz zrozumiałem jak bardzo były one toporne i wymagały większego nakładu pracy. Kiedy wszystkie czynności pielęgnacyjne dobiegły końca Pani Anna poleciła mi podnieść zagłówek łózka i rozłożyła na kołdrze zestaw do manicure. Zajęty robieniem kawy widziałem jak żona z dumną miną podaje jej rękę i przygląda się czynnością które do tej pory zawsze wykonywała sama oszczędzając pieniądze na „ważniejsze wydatki”.Przez moment widziałem ją znowu szczęśliwą.

— Ma Pani teraz śliczne ręce Pani Joasiu- powiedziała pani Anna przyglądając się swojemu”dziełu”.

Zwróciła się do Mnie. — Kto to jest Pikuś? —

To pies — odpowiedziała za mnie żona i wydęła wargi.


Dzień czwarty


Tak naprawdę to ten dzień upłynął nam na czekaniu na młodszego syna który miał przyjechać późnym popołudniem.

Żona bez kaprysów zjadła śniadanie które przygotowałem ściśle według komputera jako „posiłek dla rekonwalescentów”. Po śniadaniu zadzwoniła Pani Anna informując że dzisiaj przyjdzie dopiero w południe. Opatrunek i zastrzyki zrobiłem więc sam a do zeszytu wpisałem wyniki badań rannego ciśnienia. W południe do pielęgnacji żony było nas więc troje bo oprócz pani Anny przyszedł wolontariusz.


— 17 —


Po południu syn przywiózł zestaw do podawania leków. Było to prostokątne pudełko z przezroczystego plastiku z przegródkami na wszystkie dni tygodnia. Mogłem więc wszystkie leki poukładać w przegródkach w kolejności ich podawania. I to na cały tydzień.

Przyglądałem się jak syn ustawia łóżko w skrajnym położeniu zagłówka tak aby głowa po podłożeniu dmuchanego basenika była odchylona do tyłu. Kiedy spłukiwał szampon woda bezpiecznie spływała wężykiem do położonej miski nie mocząc pościeli.

Ponownie widziałem na twarzy żony ten sam wyraz spełnienia jak przy robieniu pedicure.

Zacząłem mówić do synów o potrzebie remontu rodzinnego grobowca. Kiedy przeszedłem do szczegółów zauważyłem że żona z zainteresowaniem zaczęła przysłuchiwać się rozmowie.

Nieco zbity z tropu zabrałem się za przygotowanie kolacji.

Kolacje dla żony zgodnie z przyjętym porządkiem robiłem zawsze przed przyjściem drugiej pielęgniarki. Wieczorowe wizyty pielęgniarek były dla żony bardzo męczące gdyż każda zmiana położenia ciała przy robieniu masażu była bolesna.

Po wyjściu pielęgniarki podniosłem zagłówek tak tak żeby żona mogła wygodnie patrzeć na telewizor. W zasięgu ręki położyłem pilot. Kiedy usnęła zostałem sam z dręczącym mnie coraz bardziej niepokojem że nie zdążę zrobić rzeczy koniecznych o których do tej pory nie myślałem a których potrzebę uświadomiła mi ostatnia rozmowa z Panią Anną.

Dzień piąty


Obudził Mnie włączony przez żonę telewizor

— Dzisiaj mam dużo spraw do załatwienia — odezwałem się

na powitanie. — W Urzędzie — podatki, — w Opiece Społecznej

dodatek pielęgnacyjny który ci się należy.

— Wrócę dopiero po południu — Muszę też kupić klej do płytek.-

Żona kiwnęła głową ze zrozumieniem.. Dobrze — ale przedtem

naładuj telefon — przypomniała.

Z tym Urzędem to nie do końca była prawda. Jechałem na cmentarz.

Rozwalający się sarkofag który razem pielęgnowaliśmy przynajmniej kilka razy w roku nie licząc Wszystkich Świętych wymagał gruntownego remontu. Kamieniarza który go odnawiał kilkanaście lat temu zastałem w biurze mieszczącym się w obrębie cmentarza. Poznał mnie od razu. Spytałem o możliwość odnowienia grobowca w terminie możliwie najkrótszym.

— Idziemy na miejsce — zobaczymy najpierw co jest do zrobienia — powiedział wymijająco. Przez chwilę w milczeniu oglądał go z wszystkich stron wreszcie stwierdził:

— Nie ma sensu go odnawiać. Wyjdzie taniej kiedy go zrobimy od nowa, ale — na starych fundamentach.

— Poza tym-ciągnął — zmieniły się przepisy i pochówek jest możliwy tylko poniżej poziomu ziemi a to dodatkowe koszty i czas. -Z czasem zaś jest kiepsko, mam zaczęte roboty. —

Kiedy wróciliśmy do biura wyjąłem kartkę i zacząłem rysować. Po kilku minutach podałem mu projekt „pomnika”.

— Pięknie Pan odmalował sam bym lepiej nie zrobił. Ma Pan zdolności.

— Czasami maluje — teraz się przydało — odpowiedziałem.

Zacząłem mówić dlaczego tu jestem i dlaczego zależy mi na czasie. Kiedy skończyłem znowu zaczął wpatrywać się w rysunek. Trwało to chwilę zanim się odezwał.

— Wie Pan znałem pańskiego ojca i mamę- pochowałem ich. Ten stary grobowiec budował jeszcze mój ojciec.- To ile mamy w końcu czasu? — zapytał.

Tyle co moja żona — dwa, trzy tygodnie — odpowiedziałem.

Zanim wróciłem do domu złożyłem w Opiece Społecznej konieczne dokumenty o stanie zdrowia żony sygnowane przez dyrekcję szpitala i Hospicjum. Okazało się jednak że aby otrzymać zasiłek pielęgnacyjny trzeba czekać na orzeczenie specjalnej komisji. Może to trwać od jednego do trzech miesięcy. Do domu wróciłem późnym popołudniem.

Już jestem przy Moim Pikusiu — odezwałem się w progu. Żona zrobiła minę w podkówkę z trudem powstrzymując łzy.


— 18 —


Dzień szósty


Przez otwarte drzwi piwnicy usłyszałem głos sąsiada. Panie Sławku żona Pana woła. Wbiegłem do pokoju.

— Stało się coś?

— Podaj mi wodę — odezwała się słabym, głosem. Woda mineralna którą miała na łóżku stoczyła się na podłogę. Podałem jej butelkę. Zaczęła łapczywie pić.

— Zostawiłeś mnie samą — mówiła dalej patrząc w sufit.

Nadal była na Mnie obrażona co było mi trochę na rękę bo ułatwiało to Jej i Mnie wzajemną komunikacje bez roztkliwiania się nad sobą.

Telefonu nie brałem do piwnicy z przyczyn praktycznych bo robocze rękawice utrudniały jego obsługę. Remont piwnicy który rozpocząłem pół roku temu był dla mnie teraz takim małym azylem. Być może podświadomie kierowała mną potrzeba odreagowania bo podczas pracy fizycznej zapominałem o wszystkich kłopotach, cierpieniu żony któremu nie zapobiegłem, a przede wszystkim o własnej bezsilności która czasami była nie do zniesienia.

— Ktoś dzwonił do ciebie, — może to jakiś ważny telefon -powiedziała już łagodnie.

Sprawdziłem. Dzwonił kamieniarz.

Po dziesiątej przyszła Pani Anna. Towarzyszył jej nowy wolontariusz — starsza kobieta mająca wspomagać jej pracę. Okazało się jednak że wszystkie czynności pielęgnacyjne Pani Anna tak jak zawsze wykonywała przy mojej pomocy natomiast aktywność Pani wolontariusz ograniczała się do wyrażania żonie współczucia i rozglądaniu się po mieszkaniu.

— Pani Aniu mam już dzięki pani taką wprawę że nie widzę potrzeby abyśmy absorbowali wolontariuszy — powiedziałem kiedy opuszczała mieszkanie.

— Proszę przekazać to do hospicjum.

Późnym wieczorem kiedy wyszła kolejna pielęgniarka po raz pierwszy podałem żonie bardzo silny lek który lekarz polecał tylko w drodze wyjątku przy nasileniu bólu. Mimo tego upłynęło sporo czasu zanim żona przestała jęczeć i usnęła.


Dzień siódmy


Dzień zacząłem od podania żonie wszystkich leków, zmierzeniu ciśnienia oraz zrobieniu zastrzyku.

Zabrałem się też za przygotowanie żonie śniadania. Karmienie zajmowało mi coraz więcej czasu a żona coraz częściej odwracała głowę na widok sosjerki. W różny więc sposób próbowałem odwracać jej uwagę często ją oszukując. Z reguły polegało to na tym że zapewniałem ją że wystarczy jak zje tylko trzy łyżeczki zupki. Kiedy po trzech łyżeczkach odwracała głowę robiłem przerwę w karmieniu. Po chwili ponownie zapewniałem ją że dostanie tylko trzy łyżeczki. Zapominając o poprzednich jadała następne trzy łyżeczki. I tak w kółko. Kiedy w sosjerce ukazywało się dno byłem szczęśliwy. Po południu miał przyjechać kamieniarz po odbiór zadatku na budowę pomnika więc zabrałem się za sporządzenie umowy. Musiałem jednak tą czynność przerwać bo przyszła Pani Anna.

Kiedy zrobiła opatrunek pomagałem jej jak zwykle przy porannej toalecie. Po wszystkich tych czynnościach usiedliśmy na chwile w kuchni przy kawie.

— Panie Sławku zauważyłam że żona ma kłopoty z oddychaniem- Z uwagi na całkowite unieruchomienie w płucach zbiera się śluz który w sposób naturalny nie jest usuwany. — Jutro przyniosę coś co sprawi jej ulgę ale to tylko półśrodek.- Żeby to usunąć musiała by codziennie przebywać w pozycji siedzącej przynajmniej przez połowę dnia co jak pan wie jest niemożliwe.- Czy ma Pan problem z karmieniem żony? -zapytała na koniec.

— Tak coraz częściej — odpowiedziałem.


— 19 —


Pani Anno — ja mam świadomość że choroba postępuje. I że będzie coraz gorzej. Żona panią lubi. Zawsze czeka na Pani przyjście. Więc tylko z Panią rozmawiam na ten temat. Dzieci nie chce martwić bo pewne rzeczy już niedługo same zapukają do drzwi.

— Robię co mogę choć sił mi już brak — bezwiednie zakończyłem rozmowę słowami znanego poety.

Po wyjściu Pani Anny zająłem się dokończeniem umowy. Koszt całkowity grobowca był stosunkowo duży gdyż wedle umowy miał być wykonany z kolorowego granitu.

Te niewesołe myśli o kosztach zaowocowały w nieoczekiwany sposób. Przypomniałem sobie nagle rozmowę z młodszym synem który mówił że mama powiedziała mu o oszczędnościach które trzyma w czarnej torebce. Było to w dniu jego powrotu z podróży poślubnej. Całkiem o tej rozmowie zapomniałem bo był to dla Mnie dzień pełen wzruszeń o których pisałem wcześniej. Tymczasem do drzwi zadzwonił kamieniarz. Zaprowadziłem go na górę gdzie po podpisaniu umowy wręczyłem mu zadatek. Zwrócił uwagę na moje obrazy których część znajdowała się w pokoju w którym byliśmy. Teraz już mnie nie dziwi że tak fachowo zrobił Pan projekt pomnika — powiedział oglądając je z różnych stron. Okazało się że od dziesięcioleci jest kolekcjonerem obrazów i ma dość dużą wiedzę w tym zakresie. Zaskoczyło mnie że trudniąc się kamieniarstwem miał tak odmienne zainteresowania. Kiedy mu o tym powiedziałem sprowadził mnie na ziemię. Pan też całe życie był urzędnikiem i mimo tego tak pięknie Pan maluje. Przez długi czas rozmawialiśmy o szczegółach pomnika. Był prawie wieczór kiedy wejście pielęgniarki zakończyło naszą rozmowę. Resztę dnia spędziłem na szukaniu czarnej torebki którą w końcu znalazłem. w szafie na piętrze W torebce były pieniądze w różnym nominale i walucie. Wyliczyłem że razem z oszczędnościami jakie już mieliśmy z żoną pieniądze te pokryją w połowie koszty grobowca. Nic nie wiedziałem o tych oszczędnościach. Żona tak jak i ja była ubezpieczona. Czyżby więc zbierała pieniądze na grobowiec którego remont wbrew mojej woli ciągle odkładała? Impulsywna i roztrzepana, nigdy nie była w stanie nawet na moment utrzymać żadnej tajemnicy w tym wymiarze wbrew swojej naturze okazała się wyrachowana i konsekwentna. Kiedy zszedłem na dół żona spokojnie spała. Zrezygnowałem z podawania jej środków przeciwbólowych.


Następny tydzień


Już na początku dzień dla mnie i żony zaczął się fatalnie.

— Ja nie chcę żyć — wyrzuciła z siebie zaraz po wyjściu pielęgniarki.

Jak wspomniałem znaczna część zabiegów pielęgnacyjnych wiązała się z bólem głównie z powodu zmiany położenia ciała. Za dobrze znałem jednak żonę żeby przyjąć że to fizyczny ból był przyczyną słów które bardzo mnie zabolały. Była dzielną i dumną kobietą. Myślę ze to właśnie kobieca duma zbuntowała się przeciw codziennemu upokorzeniu jakie niosła choroba. Czas pokazał również że były to ostatnie słowa jakie od niej usłyszałem. Dzień później przestała przyjmować posiłki.

W ostatnim dniu tygodnia wyjechałem na cmentarz aby uczestniczyć w czymś co można by nazwać ponownym pochówkiem rodziców. Żona została pod opieką starszego syna. Na ceremonię spóźniłem się. Kiedy dotarłem rodzice znowu byli razem i to dosłownie. Spóźnienia nie żałowałem. Przy okazji zobaczyłem swoje przyszłe miejsce zamieszkania gdyż grobowiec tak jak w chwili jego powstania miał obecnie dwa gotowe do pochówku miejsca. Jako że było obok żony przyszło mi na myśl że historia rodziców kiedyś się powtórzy. Kiedy Pan skończy? — zapytałem kamieniarza. W połowie przyszłego tygodnia się rozliczymy — odpowiedział. Kiedy wróciłem do domu w skrzynce było pismo z Opieki Społecznej. Domagali się dodatkowych dokumentów grożąc że jak ich nie dostarczę to żona nie otrzyma zasiłku pielęgnacyjnego


— 20 —


Ostatni Tydzień.


Z żoną było coraz gorzej. Załamanie które przyszło nagle w ubiegłym tygodniu pogłębiło się do tego stopnia że podawanie leków stało się niemożliwe. Z dnia na dzień traciłem też z nią kontakt gdyż coraz częściej przebywała jakby w pół śnie. Silne leki przeciwbólowe które jej ostatnio co wieczór podawałem znalazłem wyplute w pościeli. Nie wiedzieć czemu uznałem to za dowód jej rezygnacji z życia. Szereg prozaicznych spraw które musiałem załatwić nie pozwoliło mi na dłuższe przeżywanie tego co się działo. Jedną z nich była emerytura żony której nie mogłem jednorazowo pobrać gdyż nie miałem upoważnienia. Zacząłem więc wyciągać pieniądze codziennie korzystając z jej karty bankowej. Przy niewielkim limicie dziennym jaki ustanowiła pobranie całej emerytury było możliwe dopiero pod koniec tygodnia.

— Panie Sławku myślę że żona jeszcze w tym tygodniu odejdzie od Nas — usłyszałem na odchodnym od pani Anny.

Przyjąłem tę wiadomość w spokoju nie za bardzo w nią wierząc. Wieczorem zabrałem się za kompletowanie brakujących dokumentów które nazajutrz zaniosłem do Opieki Społecznej.

Opisanie zdarzeń które później nastąpiły przychodzi mi z trudem gdyż mogę je przywołać jedynie z pamięci co do której nie mam do końca pewności. W tym bowiem czasie większość czynności wykonywałem automatycznie i bez emocji kierując się bardziej instynktem niż naturalną oceną sytuacji.

Pamiętam że w połowie tygodnia rozliczyłem się z kamieniarzem

W sobotę wstałem dość późno i jak zawsze pierwsze kroki skierowałem do żony. Była nieprzytomna. Ledwo dostrzegalny oddech spowodował że nie zrobiłem jej śniadania. W poprzednim tygodniu mimo że nie przyjmowała już posiłków przyrządzałem je nadal w nadziei że może coś się odmieni. Później je wylewałem — i tak w kółko. Trochę mnie to uspakajało.

Zadzwoniłem do Pani Anny. Zaraz przyjdę — usłyszałem w słuchawce.

Kiedy przyszła zrobiła żonie zastrzyk który niewiele pomógł.

— Gdyby coś się działo proszę wezwać pogotowie — powiedziała ze smutkiem w głosie. Spojrzała na mnie uważnie.

— Niech się Pan trzyma Panie Sławku.- To była jej ostatnia wizyta. Nie pamiętam kiedy wyszła. Bardzo mi jej później brakowało gdyż mając podobne jak ja doświadczenia jak nikt inny pomagała mi przejść przez cały ten trudny czas.

Wieczorem wezwałem pogotowie. Przyjechali dość szybko. Zachowując porządek wizyty dali żonie jakieś zastrzyki. Pana żona nie dożyje rana usłyszałem od któregoś z członków ekipy. Kiedy odjechali zacząłem rozmyślać o czymś o czym z żoną nigdy wcześniej nie rozmawiałem. Niektórzy nazywają to „ostatnią posługą”. To był taki plan na niedzielę. Mimo że uważałem się za katolika sprawy wiary traktowałem dość instrumentalnie W odróżnieniu ode mnie żona była głęboko wierząca. Co roku na Wielkanoc tak jak kiedyś matka posyłała mnie do kościoła z koszykiem pełnym jajek co przyjmowałem w dzieciństwie jako dopust boży a później już jako głowa rodziny z filozoficznym spokojem. W każdym razie myśląc o tym byłem przekonany że wykonam coś o co by mnie prosiła gdyby mogła.

Kiedy nazajutrz rano zapukałem do administracji kościoła nie byłem pewien czy mi ktokolwiek otworzy. W końcu była niedziela.

— Proszę wejść — usłyszałem. Za biurkiem siedziała starsza kobieta.

Zacząłem mówić z czym przychodzę ale mi przerwała.

— To sprawa ostatniego sakramentu — proszę iść na plebanię. -Albo lepiej niech pan idzie do kościoła. — Jest teraz msza. — Zaraz po mszy proszę porozmawiać z księdzem. —

— Ma dużo zajęć więc niech pan dopilnuje żeby panu gdzieś nie umknął.

Do tej pory w kościele bywałem zawsze tylko okazjonalnie. A więc na Wielkanoc o którym wspomniałem i na pogrzebach krewnych od czego nie mogłem uciec. Z niecierpliwością więc czekałem na koniec mszy a właściwie ceremonii pogrzebowej bo przed ołtarzem


— 21 —


stała trumna. W całym tym nieszczęściu przyszła mi do głowy myśl że jedyny pogrzeb na który z chęcią pójdę — to mój własny.

Zgodnie z radą zaraz po mszy przekazałem księdzu moją prośbę.

— Idziemy na plebanię — oznajmił.

Na plebanii szczegółowo zacząłem opowiadać o obecnym stanie żony. Jej stosunku do wiary oraz o tym że nie będzie chowana w tutejszej parafii. Trochę mnie zaskoczyło że w miarę jak mówiłem słuchał moich wywodów z coraz większym wzruszeniem które próbował ukryć pod postacią urzędowo zadawanych pytań. W większej mierze jednak zachowywał się jak typowy urzędnik u którego załatwia się typowe urzędowe sprawy. Jego spokój mi się udzielił a nawet poczułem coś w rodzaju ukojenia. Na koniec wręczył mi dokument który nazwał zaświadczeniem bez którego żona nie mogłaby być pochowana w innej parafii. Ponieważ mieszkałem niedaleko do żony udaliśmy się pieszo. Kiedy po ceremonii ostatniego namaszczenia wyszedł odetchnąłem z ulgą.

Począwszy bowiem od poranka poprzedniego dnia ciążyła mi obawa że nie zdążę z czymś bardzo ważnym. Kiedy zadzwonił młodszy syn powiedziałem mu że mama żyje.


Dzień ostatni


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 39.47