E-book
2.94
Oko diabła

Bezpłatny fragment - Oko diabła

Kto sędzią, a kto katem?


Objętość:
103 str.
ISBN:
978-83-65543-37-0
Mój cykl „Literatura Faktu” będzie poruszał mało znane tematy związane z różnymi wydarzeniami. Nie są to opracowania naukowe, jednak będę się starał jak najrzetelniej przybliżać nie wyjaśnione do końca historie. Dlatego na pewne odpowiedzi mogą pozostać znaki zapytania. Myślę, że być może poruszone tu sprawy zainteresują historyków, którzy znajdą wszystkie odpowiedzi dotyczące opisanych wydarzeń.

Pragnę złożyć podziękowania Dyrekcji Muzeum Terytorialnych Reżimów we Lwowie — http://territoryterror.org.ua/uk, za pomoc i udostępnienie materiałów. Szczególne podziękowania składam pracownikowi naukowemu tego muzeum Олександр Пагіря (Oleksandrowi Pagirja), za udostępnienie swoich opracowań i zgodę na ich publikację, oraz współpracę i twórczą wymianę myśli.

Wstęp

Dzięki koledze, ukraińskiemu lekarzowi, natrafiłem na ciekawy materiał dotyczący okresu wojny. W związku z tym, że dla mnie duże znaczenie ma ustalanie prawdy, bez względu na to jaka ona jest, chciałem się dowiedzieć coś więcej. Chciałem trafić do źródeł i uzyskać zgodę na wykorzystanie tych materiałów, wraz ze zdjęciami. Po chwili otrzymałem informacje, że prawowity właściciel już o mnie wie. Przekazano mu informację, że piszę książkę na zbieżny temat no i wyraził zgodę. Aleks napisał jeszcze, że za chwilę ta osoba ze mną się skontaktuje i życzy mi powodzenia. Faktycznie po chwili otrzymałem wiadomość tej treści:

„Департамент внутрішньої та інформаційної політики Львівської ОДА (Organizacja Rządowa).

Доброго дня. Вибачайте пане, я не спілкуюся польською. Якщо розумієте українську — я безперечноо як автор фото з Верецького Перевалу даю дозвіл на їх використанні у вашій праці.”

Co w tłumaczeniu na język polski znaczyło:

Departament Wewnętrznej Informacyjnej Polityki Lwowskiej Oda — (Organizacja Rządowa).

"...Dzień dobry. Niech mi pan wybaczy, ale ja nie piszę po polsku. Jeśli rozumiecie mój język, możemy pisać po ukraińsku — ja jestem bezpośrednim autorem foto z „Верецького Перевалу”. Daję pozwolenie na ich użycie w ramach naszej współpracy.”

Dalsza nasza rozmowa potoczyła się w sposób nie oczekiwany nawet dla mnie. Zapytałem się o odtajnione przez Ukraiński IPN archiwa KGB. Nie ukrywałem, że chciałbym do nich dotrzeć, mieć swobodny dostęp, z możliwością pobrania interesujących mnie kopii, oraz ich swobodnego wykorzystania w moich książkach. Zwracałem się już w tej sprawie do dr Władymira Wiatrowycza, szefa IPN na Ukrainie, ale jak na razie cisza.

Mój rozmówca odpisał prawie natychmiast:

„ — Życzę sukcesu w Waszej niełatwej sprawie. Co do dostępu do archiwum KGB być może warto byłoby współpracować z Rusłanem Zabilij — dyrektorem Muzeum Pamięci Narodowej „Więzienie przy Łąckiego” we Lwowie. Spróbuję z nim porozmawiać co do możliwości współpracy z Wami …”

Moją radość chyba było widać. Wysłałem mu ostatnio wydaną książkę „Kryptonim Wilkołaki”. Ciekawiło go o czym pisze i jakie tematy mnie interesują. Po chwili otrzymuję następna odpowiedź:

„ — Tak wszystko nadeszło! Dziękuję! Co do późniejszej współpracy, i podsumowania książki — odłóżmy to później, ponieważ jestem sam w domu i mam małe dziecko, które potrzebuje uwagi. Spróbuję z Panem nawiązać w poniedziałek ponowny kontakt i pomóc. Pomogę również Panu nawiązać kontakty z lwowskimi historykami oraz badaczami Karpackiej Ukrainy i tym podobnymi ludźmi.”

A więc super, kontakty nawiązane. O to się martwiłem. Dzisiaj odezwała się również moja koleżanka, którą poznałem w okresie Majdanu. Dusza działaczki, dużo pomagała, dając wiele informacji. Bohdana sama od siebie zaproponowała pomoc. Ma również szerokie znajomości, jest urzędnikiem guberni. Samo polecenie choćby na zasadzie, znam tego człowieka, pisze prawdę, bez względu jaka by ona nie była, lub pisze nie napuszczając nikogo na nikogo, to już bardzo dużo. Po takim poleceniu, wiele drzwi zaczyna się otwierać.


Zdjęcie i artykuł o który poprosiłem, jest dosyć wymowny. W poprzedniej mojej książce jako temat bardzo ogólny pisałem, że nie tylko po stronie ukraińskiej, w tym okropnym okresie wojny dochodziło do zabójstw, aktów przemocy i pospolitych mordów.. Otrzymałem kilka zarzutów, że to bzdury, że mam pokazać fakty. Jako główny argument służyło to, że polski IPN o tym nic nie pisze. Tutaj chcę wyjaśnić jedną rzecz. Nasz IPN zajmuje się głównie zbrodniami ściganymi z urzędu, a więc ludobójstwami, zbrodniami wojennymi. To jest kwestia normowana prawem międzynarodowym. Sprawy ludobójstwa, zbrodnie wojenne, to zbrodnie które nigdy się nie przedawniają. Natomiast te które nie mogły się do nich zaliczyć, zazwyczaj ulegają przedawnieniu, a czas tego przedawnienia jest różny w różnych krajach. W Polsce jest to chyba 30 lat. Ja nie będę się zajmował klasyfikacją prawną, natomiast pisał o rzeczach i wydarzeniach które miały miejsce. I tu wiele spraw będzie już trochę inaczej wyglądało. Jeżeli odrzucimy klasyfikację prawną, a zaczniemy patrzeć na tamte czasy z punku widzenia czysto ludzkiego, między ludobójstwem, a masowymi zbrodniami — bez tej klauzuli, różnica będzie niewielka, bo tu i tu ludzie w dużych ilościach utracili życie.
W archiwach IPN jest wiele materiałów, tych znanych i nie znanych publicznie. Udało mi się nawiązać kontakt z dr Andrzejem Zawistowskim, dyrektorem Biura Edukacji Publicznej IPN. Otrzymałem linki dostępu na stronę archiwów IPN, oraz możliwość pobierania materiałów, którymi będę mógł się z wami podzielić.

Ważne uwagi

W części naszego społeczeństwa, chociaż nie tylko w naszym (bo na przykład w rosyjskim o wiele bardziej), pokutuje mit, że wszyscy Ukraińcy to nacjonaliści. Tak mówią ludzie którzy z historią są trochę na bakier. Dla nich w okresie wojny każdy Ukrainiec to banderowiec, a prawdziwa historia zawsze jest przejaskrawiona na niekorzyść tego narodu. Proszę na to inaczej spojrzeć, z perespektywy chociażby naszego kraju. Polska przez bardzo długi okres czasu była pod zaborami. Nigdy nie utożsamiła się z żadnym z zaborców, cały czas walcząc o polską mowę, prawo stanowienia własnej nacji i w końcu o wolne, niepodległe i suwerenne państwo.

Nie rzucim ziemi skąd nasz ród,

Nie damy pogrzeszyć mowy!

Polski my naród, polski lud,

Królewski szczep piastowy

Nie damy by nas zniemczył wróg…

a w innej zwrotce tej roty M. Konopnickiej czytamy

Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz

Ni dzieci nam germanił

Orężny hufiec stanie nasz

Duch będzie nam hetmanił…

No cóż, bardzo to patriotyczne dla Polaków, dla zaborców już nie tak. Bo dla nich to polski nacjonalizm i bunt. Oni uważali, że nasze ziemie zostały włączone w ich granice, a więc ludność polska stała się obywatelami Niemiec, Rosji i Austro-Węgier. Powstają organizacje paramilitarne pod różnymi nazwami. Dawny (proto)nacjonalizm polski okresu Pierwszej Rzeczpospolitej który otwarty był na szeroką interpretację „bycia Polakiem” w myśl” nationale Polonus, gente Ruthenus origine Judaeus” (tzw. tożsamość polsko — litewska) to nacjonalizm głównie szlachecki, zanikający w XIX wieku, wskutek zaborów, ucisków i represji zaborców. Powstaje nowy ruch oparty na obrazie i zasadach, Polska dla obywatela etnicznie polskiego — wyznania rzymskokatolickiego. W tym świecie nacjonalizm polski nie włącza do narodu polskiego tych, co utożsamiali się z kulturą ukraińską, litewską, żydowską, oraz wielu innymi. Głównym ideologiem tego nowego nacjonalizmu był Roman Dmowski. Do czego zmierzam? Do tego, że każdy naród pod butem zaborcy, okupanta, zwykłe poczucie patriotyzmu i miłości do własnej ojczyzny, zamienia w nacjonalistyczne dążenie do wolności własnego narodu.
Popatrzmy teraz na Ukrainę. Kraj rozszarpany przez wielu. Różnie w różnych okresach czasu. Przez Austrię, Rosję, Węgry, Polskę… Dzielono się tym krajem, poza jego plecami. Na przykład Chmielnicki zawiera pakt z Rosją, a Ukraina niema nic do mówienia. Austria jedynie toleruje kościół unicki, a z resztą co ukraińskie zostaje zakazane. Nic więc dziwnego, że powstają nacjonaliści ukraińscy chcący walczyć o wolność i suwerenność własnego kraju. Nic w tym też dziwnego, że ci ludzie, działacze są dla narodu ukraińskiego bohaterami. Czy nasz Kościuszko, nie jest bohaterem narodowym? Kazał złapać za kosy i wzniecił powstanie. Były krwawe boje, ale właśnie dzięki tak wielkim ludziom jak on.. „jeszcze Polska nie zginęła..”. Zrozummy więc inny kraj, który w podobny sposób postępował, dążył do tego, co my osiągneliśmy. Bo gdyby nie ten polski nacjonalizm, być może teraz nie bylibyśmy wolnym narodem. I te same prawa tyczą się Ukrainy, oraz każdego narodu który walczy o własną suwerenność. Ukraina prawie w całości została włączona do ZSRR po II wojnie światowej. Udało się jej z tego uścisku — wielkiego brata wyrwać. Ile tam jeszcze jest republik, które podbite, pogodziły się z własnym losem i zapomniały o korzeniach, kulturze własnego narodu? Dużo, prawda? Sam czytałem w Wielkiej Encyklopedii Francuskiej wydanej pod koniec XIX wieku, pod hasłem Polacy — naród słowiański, zamieszkujący w Austrii, Niemczech i Rosji …, natomiast hasła Polska niestety nie było. Myślę, że teraz będzie łatwiej zrozumieć pewne rzeczy, nie krzywić się na słowo nacjonalizm, jeżeli on dotyczy kraju rozebranego przez obcych. Zbyt wielki, w suwerennym państwie, stanowi przeszkodę do współżycia z innymi nacjami. W okresie walk niepodległościowych jak najbardziej wskazany.


A teraz materiały które obiecałem.

Re-pochówek prochów żołnierzy Karpackiej Siczy. Dziś rocznica rozstrzelania żołnierzy siczy, przez żołnierzy polskiej służby ochrony pogranicza. 17 marca 1939 r, na trzeci dzień okupacji Karpackiej Ukrainy, węgierscy żandarmi gnali pojmanych na przełęczy żołnierzy Ukraińców, przez wsie Dolna Brama, Zavadka. Przekazali ich polskiej służbie przygranicznej, która rozmieściła jeńców w suterenach swoich koszar. Następnego dnia, tj. 18 marca 1939 r. o wschodzie słońca, jeńców podzielono na kolumny. Konwoje skierowano w lewo i w prawo od przełęczy, wzdłuż linii granicy, w przybliżeniu na odległość półtora-dwa kilometry. Następnie ich rozstrzelano po zakarpackiej stronie w pobliżu wsi Nowa Roztoka i Wierbjak, oraz pomiędzy Petrosoviceju, Županami i Włazami. — tak brzmi krótka notatka.


Zgoda na powyższe publikacje została przedstawiona wyżej i pochodzi od właściciela organizacji rządowej.

Re- pochówek żołnierzy Karpackiej Siczy.

Nie chcę rozdrapywać ran, ani po jednej, ani po drugiej stronie. Wszystkim wiadomo chyba, że Węgrzy przystąpili do II wojny światowej po stronie Hitlera. Zastanówmy się jednak jak do tego doszło?

Nie byliśmy Aniołami

Foto. Na węgiersko — polskiej ganicy, grupa polskich i węgierskich oficerów sfotografowała się nad ciałami zabitych siczowców. Przełęcz Tataria, marzec 1939 r. ( arch. Stiepana Roscchi)

W latach międzywojennych, Polska i Węgry, Czechosłowacką Republikę uznaje jako sztucznie stworzone państwo, bez żadnych tradycjach historycznych i podstaw do egzystencji. W związku z tym, w momencie kryzysu monachijskiego w 1938 roku, podobnie jak Niemcy, starają się ją wspólnie wyeliminować.


I tutaj następuje wielowątkowość. Polski ambasador Józef Lipski w Berlinie spotkał się z premierem rządu Prus Hermannem Göringiem. Ten przyjął go jak zwykle serdecznie, ale kiedy Lipski zapytał o możliwość przedłużenia paktu o nieagresji między obu państwami i uregulowanie spraw Wolnego Miasta Gdańska, rozmówca zaproponował transakcję wiązaną. W zamian za sojusz z III Rzeszą i zrzeczenie się praw do Gdańska zaoferował Polsce… Słowację. Depesza, jaką wysłał Lipski z Niemiec 17 czerwca 1938 r., zaskoczyła szefostwo MSZ. Minister spraw zagranicznych Józef Beck postanowił pomysł Göringa zbyć milczeniem. Miał własne mocarstwowe plany. Dzień później gościł u siebie przywódcę mniejszości węgierskiej w Czechosłowacji, hrabiego Janosa Esterhazyego, aby porozmawiać o wspólnych interesach obu narodów. Beckowi marzyła się wspólna granica polsko-węgierska oraz zawarcie ścisłego sojuszu. Budapeszt pragnął odzyskać ziemie utracone po pierwszej wojnie światowej, na mocy traktatu podpisanego w pałacu Grand Trianon. A to oznaczało aneksję całej Słowacji oraz Rusi Zakarpackiej. Dyskretne rozmowy, jak sobie nawzajem pomóc, prowadził już wiceminister spraw zagranicznych Jan Szembek z posłem węgierskim w Warszawie Andrasem de Horym. Szembek proponował nawet, aby armia węgierska, gdy okoliczności zaczną temu sprzyjać, wkroczyła na Słowację.


Szczególnym zainteresowaniem, ale i niepokojem obu państw była Ruś Podkarpacka. W szczególności, ukraińskie jednostki autonomiczne które były obecne w Czechosłowacji. Polska uznała je jako zagrożenie. Wzrost ukraińskiego ruchu wyzwoleńczego w zachodniej Ukrainie, jako tendencje odśrodkowe, a te obecne w Czechosłowacji były jego częścią.

05 października 1938 r w Warszawie, polski minister spraw zagranicznych J. Beck, oraz jego węgierski odpowiednik uzgodnili zasady współpracy ich krajów. Zawarli porozumienie w sprawie prowadzenia wspólnych operacji sabotażowo — dywersyjnych na Rusi Karpackiej, oraz ustanowienie wspólnej granicy polsko-węgierskiej w Karpatach.


Operacje sabotażu prowadzone przez wojsko polskie i węgierskie na Zakarpaciu, polegało na destabilizacji sytuacji politycznej i militarnej w tym regionie, osłabienie Autonomicznego Rządu A. Wołoszyna (utworzony 26 października 1938), międzynarodowa izolacja, realizacja prowokacji dążącej do powstania zbrojnego miejscowej ludności. Tym samym były to działania przygotowujące grunt dla redystrybucji prowincji i tysiącletnie przywrócenie granicy międzypaństwowej. Drugie Wydziały (wywiady) polskiego Głównego i węgierskiego Generalnego sztabów, koordynowały się między sobą. Uzgodniły wysyłanie na terytorium Podkarpackiej Rusi dywersyjnych i terrorystycznych grup. Ostatnie spełniały akty sabotażu, jak np. uszkadzały linie komunikacji (mosty, pocztę, telegraf, telefon, kolej, trasy samochodowe, linie energetyczne), rządowe budowle, zabijały przedstawicieli miejscowych organów władzy, czechosłowackich żandarmów, pograniczników, wojskowych. Zajmowały się też antyukraińską propagandą i przygotowaniem gruntu dla przyłączania terytorium kraju do Węgier.

Foto.Dom straży granicznej, na granicy czesko — słowackiej. Uszkodzenia wskutek dywersji polskiej akcji terrorystyczno dywersyjnej w pobliżu miejscowości Mukaczewo, 1939 r. ( archiwum j/w)

Na północnym obszarze pogranicza od 07 października do 25 listopada 1938 roku trwała polska operacja dywersyjna zorganizowana przez Drugi Departament Sztabu Generalnego Wojska Polskiego przeciw Karpackiej Ukrainie. Akcja ta otrzymała kryptonim „Łom”, którą kierował szef 2-giej ekspozytury major Haraszkewicz i jego zastępca, major F. Ankersztajn. Sztab operatywnej grupy znajdował się w m. Lwowie, przy dowództwie 6-gо wojskowego okręgu. W grupie sabotażowej „Łom” były dwie podgrupy: „Rozłucz” i „Stryij” a także dwie partyzanckie podgrupy: „Nowy” (Stryj) i „Adam” (Sianki). W specjalnie zorganizowanym obozie Wyszkilnyj w Rozluczi przygotowano 7 grup ( „kompani”) polskich dywersantów po 80 osób każda, składające się z ekspertów, do działań wywrotowych sabotażowych i dywersyjnych. Głównie składali się oni z ochotników rezerwistów Polskiej Armii, oraz polskich organizacji paramilitarnych („Związek Strzelecki”, „Federacja związków obrony Ojczyzny”, „Bojowa organizacja Zaolzia” i tym podobne).

Do rekrutacji ochotników w skład polskich dywersyjnych pododdziałów był utworzony specjalny „Komitet kurateli obrońców Ojczyzny”. Sformowano 17 partyzanckich grup („Wódz”) po 15—30 ludzi w każdej, z czasem reorganizowanych w kompanie. Ogółem w przeprowadzeniu polskich akcji dywersyjnych na Zakarpaciu wzięło udział ponad 1 tys. osób [1]. Do niej załączony był szereg rządowych i wojskowych służb jak — państwowa policja, Straż Graniczna, Korpus ochrony pogranicza (KOP), jednostki wojskowe (VI (Lwów) i X (Przemyśl) korpusy Wojska Polskiego), wojskowy wywiad i kontrwywiad, misje dyplomatyczne przedstawicielstwa Rzeczypospolitej w Pradze i w Użhorodzie (od listopada 1938 r. w Sewliuszi ).

Budapeszt od pewnego czasu próbuje przekonać Warszawę do tymczasowego wprowadzenia swoich regularnych wojsk (chodziło o 3—4 korpusy) na terytorium Podkarpackiej Rusi, co dałoby początek węgierskiej inwazji, którą planuje na połowę listopada 1938 roku, w celu wsparcia operacji i ustanowienia wspólnej granicy w Karpatach. Jednak polski minister spraw zagranicznych Beck dyplomatycznie powiedział, że nie ma „politycznej przewagi”, które zmusiłyby Polskę do wojskowej interwencji militarnej na Ukrainie Karpackiej [2].

Podczas pierwszej fazy akcji „Łom” polscy dywersanci przeprowadzili blisko 20 akcji. Podczas drugiej, która rozpoczęła się 14 listopada i trwała do 25 — 27 listopada 1938 r., — 38 akcji. [3]. Największym z nich stał się napad 21—22 listopada 1938 r. dwóch drużyn podgrupy „Nowy” (170 walczących) w Тoruniu i Плислоп (Plislop), który aczkolwiek miał charakter krótkiego masywnego ataku, przyniósł jednak znikomy sukces, ponieważ obrońcy byli przygotowani. Strona Polska spodziewała się, że akcja odbędzie się równolegle z początkiem inwazji węgierskich wojsk na Karpacką Ukrainę, wyznaczoną na 20 listopada 1938 r., ale ze względu na naciski z Berlina i Rzymu inwazja została opóźniona [4].


Niespodziewane wydarzenia i zminimalizowanie przez Budapeszt z dniem 23 listopada 1938, wywrotowych akcji sabotażowych na Rusi Podkarpackiej, zmusiło Warszawę do wstrzymania akcji „Łom” rozkazem generała V. Lyanhnera, a w dniu 25 listopada 1938 roku rozpoczęto jego likwidację. Niespodziewany manewr Budapesztu oznaczał, że węgierski sojusznik ustąpił III Rzeszy w montażu wspólnej granicy z Polską.

Foto. Poczta w Toruniu uszkodzona przez polskich dywersantów ( klatka z filmu „Ukraina w ogniu”, 1939 r. )

Według polskich danych, w czasie realizacji dywersyjnej akcji „Łom” na terytorium północnych okręgów Podkarpackiej Rusi w październiku-listopadzie 1938 r. dywersanci zniszczyli lub uszkodzili 1 pociąg i 12 mostów drogowo samochodowych, 1 groblę, telefoniczne centrale i linie w relacji połączeń poczta — dom w 27 miejscach, zabito 23 osoby, rannych było 15 osób, a do niewoli wzięto 20 osób [5]. Według czeskich danych, w wyniku polskich dywersyjnych ataków ogółem zginęło 2 żandarmów, 2 współpracowników finansowej służby i 2 leśników, rannych zostało 6 osób, a do niewoli trafiło 20 osób (żandarmi, żołnierze i celnicy) [6].


Pomimo zrównoważonego rozwoju i systematycznych ataków w wykonaniu grup dywersyjnych na Zakarpaciu, akcja okazała się mało skuteczna. W okresie autonomii Karpackiej Ukrainy i tak nie doszło do wybuchu prowęgierskiego powstania, którego spodziewano się w Warszawie i Budapeszcie, licząc, że stanie się ono powodem i pretekstem do wprowadzenia węgierskich wojsk na terytorium kraju, w ramach akcji prewencyjnej.

Pomimo zakończenia operacji „Łom” strona polska nie zamierza pogodzić się ze status quo, ponieważ uważała za niebezpieczny wzrost ukraińskiego ruchu narodowego w Rusi Podkarpackiej. Co niedobrze mogło wpłynąć na integralność terytorialną.


Jeszcze w listopadzie 1938 r. w 2. Departamencie Sztabu Generalnego był opracowany nowy projekt dywersyjnego planu przeciw Podkarpackiej Rusi, w którym akcentowało na zagrożeniu wzmacniania proukraińskich tendencji i wzroście wpływu rządu А. Wołoszyna. Jednak dokładnie opracowany w Warszawie plan dywersji i terroru dla Karpackiej Ukrainy, którego głównym promotorem była polska dyplomacja, nie spotkał poparcia Węgier, których terytorialne apetyty w tym czasie powstrzymywał Berlin. 24 lutego 1939 r. Budapeszt dołączył do paktu z Niemcami, Włochami i Japonią, czym ostatecznie dokonały wyboru na rzecz unii z państwami Osi.


Skala planowania i uporczywość Polski w realizacji swoich zamysłów, wskazuje na powagę Warszawy w celu powstrzymania ukraińskiego ruchu narodowo-wyzwoleńczego w Rusi Podkarpackiej. Rząd Polski próbuje zapobiec jego rozprzestrzenianiu się, oraz całkowicie podporządkować ukraiński lud etnicznych na ziemiach Galicji, Wołynia i Zakarpaciu. W Warszawie w dniach 25—27 stycznia 1939 roku doszło do spotkania Ministra Spraw Zagranicznych III Rzeszy J. Ribbentropa, ze swoim polskim odpowiednikiem ministrem Bekiem. Ten ostatni oświadczył, że kiedy sytuacja na Podkarpackiej Rusi będzie zagrażać bezpieczeństwu Polski, wtedy polska władza znajdzie sposób, żeby położyć kres całemu przedsięwzięciu [7].

Foto. Węgierscy żandarmi prowadzą kolumnę jeńców siczowców, w celu przekazania ich polskiej stronie. Okolice m. Jasinia, marzec 1929 r ( arch. Stiepan Rosochi Tornado)

Początek inwazji węgierskiej armii na Karpacką Ukrainę w dniu 14 marca 1939 r. stał się momentem rozpadu Czechosłowacji. Okazał się też zaskoczeniem dla Wspólnoty, która nie była poinformowana o tym kroku przez dunajskiego sojusznika. Po rozpoczęciu działań wojennych na Zakarpaciu, strona polska zabrała się do wzmacniania swojej południowej granicy w Karpatach, aby zapobiec przenikaniu na swoje terytorium z Ukrainy zbiegów politycznych i wojskowych. W nocy 15 marca 1939 r. na rozkaz Inspektora Sił Zbrojnych RP, marszałka E. Rydza-Smigłego, była stworzona operatywna grupa pod dowództwem generała M. Boruty-Spiechowicza, która miała nie dopuścić do przejścia oddziałów Siczy Karpackiej na terytorium Galicji i w razie konieczności przeprowadzić pacyfikacyjną akcję przeciw miejscowej ludności w pasie granicznym. Wspólne działanie sił węgierskich i polskich podczas okupacji Ukrainy Karpackiej koordynowano Budapeszcie oraz warszawski attache wojskowy [8].


Ogólna ocena wyników działalności węgierskiej okupacji na terytorium Ukrainy Karpackiej dla strony polskiej wydał gen. K. Fabritsi. w raporcie do Sztabu Generalnego Wojska Polskiego 17 marca 1939 r. pisał: „Uważam, że sprawa możliwości utrzymania [granicy] dzięki pomocy węgierskich pododdziałów zakończona. Druga faza — likwidacja ukraińskiej sprawy na [Podkarpackiej] Rusi będzie trwał dłużej, dopóki Węgrzy całkowicie nie opanują tego kraju. Podczas niszczenia ukraińskich aktywnych elementów spodziewać się można ich ucieczki za granicę. Głównym zadaniem będzie ich likwidacja ”[9].


Jednak podobne sygnały o potrzebie zakończenia „Ukraińskiej sprawy” na Zakarpaciu pochodziła od polskich przedstawicieli dyplomatycznych. W szczególności, 18 marca 1939 r. nowy polski konsul w Bratysławie Mieczysława Chałupczyński wysłał depeszę do Warszawy, gdzie proponuje rozwiązanie „Ukraińskiego problemu” w kraju pod węgierską okupacją: „…poznawszy terytorium, uważam za potrzebne jest polecić Węgrom przeprowadzić błyskawiczną de-ukranizację Podkarpackiej Rusi bez nadania rozgłosu tej akcji. »Czyszczenie« powinno być prowadzone pod pozorem wyzwolenia od komunistycznego elementu. Pojęcie »Ukrainiec« musi być oznaczone tajną klauzurą, żeby zapobiec publicznemu charakterowi tej sprawy”.

Foto. Węgiersko — polska komisja po rostrzelaniu więźniów Galicyjskiej Siczy. Tatarska Przełęcz, marzec 1939 r. ( arch. Stiepan Rosochi, Tornado )

Według polskiego historyka J. Dąbrowskiego, ten dokument jednoznacznie świadczy o tym, że polska strona była skłonna uciekać się do najbardziej drastycznych środków w stosunku do członków OUN, które również brały udział w wydarzeniach na Karpackiej Ukrainie.. Ponadto w swoich badaniach przytacza dowody realizacji licznych linczów w pierwszych dniach wojny przez członków polskiej policji i straży granicznej w stosunku do osób biorących udział w wydarzeniach po drugiej stronie Karpat. [10] Takie fakty również wykazuje inny polski badacz М. Deszyński. Według jego danych, pododdziały Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP) zatrzymały na karpackich przełęczach 38 sicowców i wysłały ich do obozu w Berezie Kartuskiej, a resztę poddano egzekucjom [11].

Węgierska żandarmeria i wojsko podczas prowadzenia śledztwa i przesłuchań jeńców Siczy Karpackiej, którzy przebywali w obozach i więzieniach na terytorium okupowanej Ukraina Karpackiej, korzystali z usług polskich agentów i detektywów, w celu ujawnienia i wskazania wśród nich emigrantów z Galicji Polskiej, w celu późniejszego przekazania ich stronie polskiej, o czym, w szczególności, wspominali inni więźniowie [12].

Według danych ukraińskiego historyka W. Chudanicza (Худанича), 17 marca 1939 r. jeńców Strzelców Karpackich — Siczowskich Galicjan, pod węgierskim wojskowym konwojem w składzie 7—8 kolumn, po 70—80 osób konwojowano z obozów w Krzywej i Tjacewi (Тячеві) do Wierecikowej (Верецького) Przełęczy. Najpierw zostali rozmieszczeni w koszarach, a następnego dnia przekazano ich polskiej straży granicznej. W dwóch miejscach około 1,5—2 km od linii granicy, pomiędzy wsiami Werbjaż (Верб'яж) i Nowa Rostoka (Ростока) oraz Petrosowceju, Żupanami (Петросовцею, Жупанами) i Włazami rozstrzelano blisko 500—600 Galicjan — Siczowskich. Ten fakt, zaświadczył świadek wydarzeń Iwan Getroci (Гетроці), który w 1939 r. był dyrektorem Верб'язької szkoły [13].

Foto. Węgierscy oficerowie i funkcjonariusze KOP nad ciałami rozstrzelanych siczowców. Przełęcz Tataria, marzec 1939 r. ( arch. Stiepan Rosochi, Tornado)

Inną grupę siczowców rozstrzelano z prawej strony przełęczy Glukhovski w pobliżu Głębokiej Doliny. Starosta z Nowa Rostock — Juri Holjanych zeznał: Węgierski zespół otrzymał rozkaz zorganizować ludzi w celu zakopania strzelców siczowskich. Według zeznań mieszkańca Nowa Rostoka, Iwana Dżuglia, który mieszkał kilometr od miejsca kaźni, wskazał miejsca i oświadczył, że tu rozstrzelano 230 siczowników. Później І. Dżuglia razem z ojcem ujawniły jeszcze dwa zwałowiska nie pochowanych trupów siczowców koło przygranicznego kamienia w połowie drogi między Głęboką Doliną, a Uroczyskiem Podbukiem [14].


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.