Pomyśl — gdy inne próżności Cię opuszczą — o wszystkich generacjach za Tobą, o wszystkich przed Tobą. Gdzie te piękności dawnych czasów, co stanie się z tymi czasów późniejszych? Obrócą się w ten sam proch, mają wspólny dom. Nie ma tak licznej rodziny ludzkiej, jak ta grobu. Przypatrz się działaniu natury, jej chmurom i mżawkom, widowiskom powietrza. Nawet te przemijające rzeczy wrócą do łona ziemi.
— Coelum Terrae, Boski Chaos Magów, Thomas Vaughan, ed. A.E. Waite’a
Nie pytaj o nich więcej. W ich oczach
jaśniejące wieczności ułożyły wizję, którą podążają.
— Poematy pod Saturnem, Prolog, Paul Verlaine
Harmonia zachowana w przeciwieństwach, napięta silnie jak łuk, strzela prosto do celu, gdy zmysły, umysł i dusza są pięknie nastrojone, człowieka nie powstrzyma już nic, jak strzała wznosi się prosto w niebiosa.
— Parafraza aksjomatu, który pojawia się w De Anthro Nympharum 29 Porfiriusza, jako konkluzja fundamentalnych opozycji (coincidentia oppositorum). παλίντονος ή αρμονία και τοξεύε. Najwcześniej odnotowany u Heraklita. Mistrz Giordano Bruno, wielki Nolańczyk, w „Wypędzeniu triumfującej bestii”, dziele, za które został spalony na stosie, pisał: „kto rozumie doktrynę przeciwieństw, nie jest jedynie praktykiem-imbecylem”.
Z setki skrzydeł, które nam wysyłacie, dziesięciu nie powinno tu nawet być, osiemdziesięciu jest tylko ruchomymi celami, dziewięciu jest prawdziwymi wojownikami, szczęściem są wśród nas, bowiem toczą sekretną bitwę. Lecz jest też jeden, wojownik, który zabierze wszystkich z powrotem w Eleuzyjskie pola.
— Parafraza z ‘Listów Cyników’.
Inwokacja woli
Zamku niebios, Szamaszu,
smoczo-sztandarowe Słońce.
Wielki synu Ea,
Otchłannego Ojca mądrości, naznaczający nieśmiertelnością,
Awangardo siedmiu Bogów Annuna, archontów sfer,
Uzbrój mnie w miecze mądrości, szlachetność wieszczą, siłę serca.
Młodzi mężczyźni chwalą Cię, abyś zdruzgotał ich przeciwników.
Światło zaranne nad stepami, pustyniami i wierzchołkami gór!
Wszystkie ziemskie skarby uformowane Twą ręką,
Enlilu, majestacie Ziemi, raduję się na Twój blask.
Niechże gwiazdy co wołam chronią mnie,
Szamaszu, szlachetny Boże.
Poprzez niezliczone Beru, dystanse dystansów Assuraku,
Wieże milionów miliardów kubitów zbudowałem w swym duchu,
Całując pałace nocnych nieb, ich synów i córek.
Co innego wprawiło by w terror, któren zbladłby jak tamarysk,
przez rozkaz Bogów przetrwałem.
Niech bramy Namtar i wojownika Erry nie czynią mi szkody,
Niech Ereszkigal spęta demony dziwne,
Wyrokiem sądów podziemia, aby nie czyniły mi szkody.
Niechże trzy bramy będą zamknięte, nie czyniąc mi szkody.
Niechże czwarta brama, Mutabriku nie zrani mnie na jotę.
Niechże piąta brama, Szarabda, nie zrani mnie na jotę.
Niechże szósta brama, Rabisu, nie zrani mnie na jotę.
Niechże siódma brama, Tirid, nie zrani mnie na jotę.
Niechże ósma brama, Idibtu, nie zrani mnie na jotę.
Niechże dziewiąta brama, Bennu, nie zrani mnie na jotę.
Niechże dziesiąta brama, Sidanu, nie zrani mnie na jotę.
Niechże jedenasta brama, Mikit, nie zrani mnie na jotę.
Niechże dwunasta brama, Beluri, nie zrani mnie na jotę.
Niechże trzynasta brama, Umma, nie zrani mnie na jotę.
Niechże czternasta brama, Libu, nie zrani mnie na jotę.
Niechże Hurbashu, terror i strach, nie tknie nigdy mego ducha.
Niechże Namtar pozwoli mi wejść w cytadelę podziemi,
Abym mógł odzyskać cień swój i mej ukochanej,
Oszczędź mnie, jak port Agade
Przed trzystu sześćdziesięcioma tysiącami żołnierzy.
Wzmocnij mnie przed ciosami,
Abym bezpiecznie wrócił z trofeum do świata Bogów.
Niechże ci, co staną mi na drodze, będą zmasakrowani,
Jak trzystu sześćdziesięciu żołnierzy
Tchnieniem trzystu wojowników niebios.
Niechże szał Erry wspomoże mnie przy przeprawie,
Abym mógł bezpiecznie przejść i wrócić.
Niechże Enlil, ojciec Bogów utuli moją prośbę.
Ktokolwiek usunie tę wolę powrotu do świata Bogów
Z cieniem mojej ukochanej i moim,
A także naruszy całkowite spełnienie tej woli,
Lub spróbuje ją zniszczyć, zaburzyć, użyć,
Lub zatrzymać mnie na drodze,
Niechaj całość jego śmiertelnego życia,
Ze wszystkimi jego prastarymi ruchami,
A także tych przyszłej generacji —
Niech Szamasz wydrze jego fundamenty,
Jak niepokornemu orłowi, co pożarł dzieci węża,
Wyrywając jego skrzydła jak jego potomków,
Niechże go wypali ogniem,
A Lamasztu rozerwie go na strzępy.
Na niebiańskiej barce stoją bowiem:
Isztar-Annunitum, Anu, Enlil, Ilaba,
Sin, Szamasz, Nergal, Umu, Ninkarrrak.
Wielkie są pałace Bogów!
Isztar w Eannaki, Gwiazdy Zarannej,
Enlila w Nippur, Dagana w Tuttul,
Ninhursag w Kesh, Enkiego w ukrytym pałacu Eridu,
Sina w księżycowym pałacu Ur,
Szamasza w Sippar Solarnego Ognia,
Sipparu na ziemi wieczystej świątyni,
Niewidzialnej dla profanów,
Nergala w Kucie Marsa, świątyni Kuta na ziemi.
Niesplugawione przez czas,
niewidzialne dla profanów świątynie.
Niechże żadne demony nie nawiedzają mnie,
Niechże będą osądzone zgodnie z prawem,
Zamknięte w ich domenach, przywrócone do natury, swoich tronów,
Nie męcząc żywych i umarłych.
Isztar, córko Sina i Iszary, niechże klątwy Lamasztu będą złamane.
Niech pełna furii wampirzyca, co ukuta przez Bogów,
Będzie spętana mocą maga Ninkillima.
Jego słowem węzeł niewzruszony, aktywny i zachowany.
Jak Ninkarrak rozkazał swym przykładem, niechaj będzie.
Isztar, jaśniejąca wśród Bogów,
Ukochana blisko oczu mocarnych Szamasza.
Nanaj, Wenus triumfująca ognistego korytarza.
Pewna mocy Potężnego Oka Słońca co biczami ognia włada,
Narodziny jaśniejących czerwono-złotych błyskawic,
Tańczących wokół swoich matek przed Bogami tego świata,
Co z radości tańczą przepięknie.
Irnino, Igigi, waleczna pośród bitew,
Pełna furii splendoru, godności,
Serce gwałtownie białe, olśniewające złotem.
Nawet gdym trzymał jaśniejące przeznaczenia,
Losy zechciały inaczej,
Niechże będę osądzony, ochroniony przed wrogami,
Bowiem nie z tchórzostwa, a z plag nie uczyniłem tego,
Co miałem uczynić, prócz magicznej potencji wieszcza,
Udzielonej przez szlachetnych, wysokich Bogów.
Adapa, wieszcz co odmówił nieśmiertelności, nie był głupcem.
Oddał swój czas we władanie mądrości,
Aby być wolnym od znoju śmiertelników i Bogów.
Nagrodzony śliwami z drzewa życia,
Niechże będę przydatny, oddany smoczym sztandarom,
które hojnie wynagrodziły mój ziemski upadek
I okaleczający mnie ból, obrócony w niwecz,
Wzmacniając, uszlachetniając,
Prowadząc do przyjaźni z Bogami, mistrzami, mistrzyniami
Ukoronowanymi wieńcami laurowymi, miriadami istnień wobec
Których godności jestem lojalnym przyjacielem.
Eoai Paean!
Preludium
Z perspektywy szamańskiej, sto osiemdziesiąt tysięcy lat temu, kanibal w transie po spożyciu enteogenów, co podróżował przez oś świata duszą w swoim ucztującym szale, różnił się od Scypiona Emiliana (185–129 p.n.e) symbolicznym obrazem doświadczenia, a także jego interpretacją. Ten pierwszy obcował animistycznie ze światem, ten drugi, we wzniosłym Somnium Scipionis zaraportowanym przez Cycerona (106—43 p.n.e.), został we śnie porwany na gwiezdną wędrówkę poza Ziemię, aby uświadczyć uniwersalnych przestrzeni w olśniewającej glorii, zwiedzając pałace Bogów.
Przypomina mi to moment, w którym jadąc metrem nagle poczułem, jakbym był otoczony przez przestrzeń sfer planetarnych, kosmicznych mocy, słysząc potężne dźwięki harmonii, w które niekiedy wplatały się genialne, pełne zachwytu męskie i żeńskie chóry. Dźwięki metra, ludzi niknęły w dali, stłumione potęgą przestrzeni. Śladem mistrza Pitagorasa, dane mi było uświadczyć tego dźwięcznego piękna choć przez chwilę. Przypomina mi to przygodę sprzed lat, gdy podczas snu zostałem wyniesiony w przestrzeń kosmiczną, podziwiając gwiazdy i galaktyki. Śladem Emiliana, dane mi było unaocznić to przestrzenne piękno choć na chwilę. Nie było to, jak jestem całkowicie przekonany, coś zupełnie obcego ludzkiemu doświadczeniu na przestrzeni wieków, przypomnienia są wręcz wskazane, aby nic nie było stracone, aby zbierać rosę niebios, przekazując ją dalej!
Bez układów odniesienia rozpada się funkcja rzeczywistości, poza fasadą porządku jest tylko terror. Dlatego porządek — choć śmiertelny, przechodni — musi być podtrzymany, przypominany, tylko tu istnieje indywiduacja, wolność. W chaosie nie jesteśmy wolni, jakże definiować wolności poza logosem, który nas natchnął, do którego możemy się odnieść, przywołać, ewokować, czyli wysyłać procesję gnosis arretos, świętych symboli wysokiej magii, inwokować, czyli przywoływać do nas, przybliżając nam ich esencję, substancję, istnienie.
Kiedy patrzymy na całość przyczynowego słowa historycznego, ducha czasu i jego cieni, jego ideologicznych map, treści, wzorców, przeplotów — któż je osądzi? Małe sprawy ludzi, co nie spozierają za fasadę świata, czy muszą? Ostatecznie to kontrola wartości, abstrakcji, zasobów, metody, a także ich konstruowania, kształtowania. Jest to czynione “niewidzialną ręką”, spoza czasu, lecz wszyscy aktorzy fizyczni ponoszą za ten akt odpowiedzialność, bowiem to oni stworzyli “niewidzialną rękę”, sprawa ingerencji sił metafizycznych jest inną kwestią. Świat jest absolutnie niepodzielny — dlatego zarówno aktorzy fizyczni, jak i metafizyczni ciągle działają, rzeczywistość jest iluzją — dlatego jest to zabawa fenomenami; jednakże świat jest zróżnicowany pod względem topologii jego kategorii — jest tu obcość, inność, alienacja, rzeczywistość konwencjonalna — tu nie ma iluzji, są jedynie realne kwalia.
Zatem są wartości, które definiują zmienne społecznych konstrukcji, abstrakcji, znaczeń, kiedy idea scala się z nimi, nadaje im nową ekspresję, podporządkowuje zasoby: polityczne, społeczne, naturalne, zoosferyczne, noosferyczne, pneumosferyczne, technologiczne. Ostatnią sprawą są metody ekspresji, a także ich skorelowania: systemy polityczne, ideologiczne, religijne, instytucjonalne, fenotypy medialne, poznawcze, emotywne.
Odnajduję metafizykę jako niezbędny element odniesienia, w esencji anarchiczny, choć podobnie jak okultyzm jest to dobro luksusowe: niewielu posiada komfort do podążania tymi ścieżkami, jeszcze mniej traktuje je poważnie.
Religijność instytuowana przez historię jest metodą kontroli. Jednak gdy liberacyjne, elitarne doktryny są wbudowane w systemy mistyczne, okultystyczne, a nie religijne, co powinna zrobić osoba religijna? Czy uczyłbym bezdomnego o doskonaleniu charakteru? Albo obiecywał skorumpowanemu politykowi niebiosa, jeżeli jego fundamenty na to nie pozwalają?
Wolność jest sztyletem o podwójnym ostrzu, lubię myśleć o tym jak o naturalnym procesie: natura obejmuje wielu, ale nie jest wybredna — rośnie tam, gdzie może. Dobry zmysł zakazuje czuć się lepiej niż hinduska prostytutka pracująca na farmie porodów, jednak można choć próbować poprawić warunki innych, aby dać statystycznej biomasie o sponiewieranych duszach szansę odzyskania pneumosfery, w której nie uczestniczy przez niewiedzę, to stara dobra “równość możliwości, potencjałów”, aby substancja i jej istota mogła rozłożyć skrzydła.
Somnium Scipionis
Jako dziecię żyjących idei, tych, co są brane za podważalne, podlegające kontestacji, sprzeciwiam się ich uśmierceniu, wyzuciu z esencji! W istocie każda żyjąca idea jest całkowicie obiektywna i wolna, interpretowana jednakże przez świat ludzi poprzez jej intelektywne, aktywne, sprawcze, inspirujące działanie. Aby pojąć idee należy je pozbawić wpierw ludzkich konceptualizacji, kogitacji, sformułowań, jako siły istnieją niezależnie od nich.
Dopiero później są poddane interpretacji w archeologii żywych archetypów, rekapitulując mentalne akty ludzkie poprzez historię idei symbolicznych, de facto idei, które są wehikułem ludzkości — tych metafizycznych, czyli pośredniczących łączników między światami Boskimi, a także tych należących do domeny ludzkich przedsięwzięć, narzędzi, nośników technologicznych, naukowych, artystycznych, społecznych, politycznych, religijnych, filozoficznych, a także wszystkich domen ludzkich aktywności idei sprawczej, efektywnej i spekulacyjnej, niewdrożonej. Idee jako potęgi kosmiczne, jako bóstwa i ich maski, jako generacyjne pochodne pierwszej instancji Monady Filozoficznej, która wśród ludzi rodzi się w ich świadomości jako Pneuma, gwiazda, wschodząca róża świata, tożsama z lapis philosophorum.
W arkanach idei możliwe jest prześledzenie wzorców logosu społecznego, ale można także zakreślić co zostało poddane aktowi dywinacji ze świata zmian, czy to fizycznych, czy metafizycznych, po szczególnych obserwacjach przeszłości, teraźniejszości i przyszłości na podstawie zapisów cywilizacyjnych, z tym, co zostało nadpisane jako idea ludzka, zgodna z duchem czasu.
Idee a priori są pieśnią i duszą wszechświata. Możemy je poczuć w zenicie wzniosłości, gdy wykształci się w nas zmysł mistyczny wraz z odpowiednią receptywnością, są one nieredukowalne do naiwnego realizmu ani bio-psychologicznych doświadczeń szczytowych. Zrozumie to tylko ten, kto je poczuł, niemożliwym bowiem uczyć innego tych spraw, których sam nie doświadczył. Ślepa wiara jest pułapką, choć jeżeli nie brakuje dozy sceptycyzmu i dobrej woli, można spróbować uwierzyć, że siły są inteligentnymi monadami.
Fizycy trudnią się wykrywaniem wzorców i prawideł zarządzających siłami fizycznymi panującymi w obiektywnym fizycznym wszechświecie, metafizyk postępuje podobnie, ale zmienia kąt patrzenia i perspektywę, dopuszczając myśl, że te wszystkie siły są cieniem natchnionym istnieniem i esencją, iż pomiędzy tym co znamy, a tym, co może być, istnieje przepaść, która wywołuje albo alienację, albo pozwala na wejście w strumień intelektualnej pokory, duchowej apofatii i silnej afirmacji życia stojąc oko w oko z otchłanią, gotowi do przemierzenia jej pustkowi, aby pojawić się zwycięsko jako celebrant Eleuzjów. Człowiek stoi tu sam na sam z ideą, która jest potęgą, staje się jedynie jej receptywnym naczyniem, ze swoimi zmysłami, umysłem, duszami. Ten, co potrafi tą ideę przekształcić — na ludzką miarę, odmierzając ją człowieczo, staje się magiem i kapłanem.
Człowiecze idee a posteriori są formą demiurgicznej rekreacji na miarę śmiertelnika, te, które nie są zasilane żadną formułą metafizyczną ulegają alienacji i prokreują same ze sobą, rozdrabniając się w nieskończoność, biorąc się w samoposiadanie, przywiązanie do siebie. Natomiast te, które są tchnieniem żyjącej idei, są wiecznie młode, wiecznie odnawiane, są nektarem nieśmiertelnych przekształceń, można posilić się o analogię, że walutą transformacji świata są idee działające w obrębie głębokich praw jego gramatyki.
Wychylając się poza platoniczną jaskinię choć na chwilę, uchwyćmy rąbek matki Idei, wiedząc, że idee wolności, boskiej dumy, postrzegania pełnego glorii, boskiej siły, wglądu, omniscjentnego objęcia, wielkiego błogostanu, zrozumienia, całkowitego spokoju, prostej, niepowstrzymanej kreatywności, wielkich przedsięwzięć, heroicznych postaw, łatwości w ubieraniu się w to wszystko, jakby te sprawy były naszymi szatami — choć przez chwilę odzyskujemy się dla pełnego życia, dokładnie w tym punkcie splatamy złotą nić między ekspresją życia, a ekspresją sił transcendentnych, nadając głębię tym splotom, dokonujemy aktu poświęcenia w alchemicznym wzlocie do wyższych sfer: co rusz jesteśmy strącani w niepamięć, naiwną reifikację, niewiarę, lecz krążąc nad tymi sprawami jak sokoły, wznosimy się co rusz, nie pozwalając się uchwycić.
Gdy rozpoznamy te idee, pragniemy wpisać te niezliczone cnoty w naszą krew, na tyle, na ile możemy, rozpoznajemy sens cnót starożytnych — np. Rzymskiej Republiki — zbudowanych, wywiedzionych rozumowo, intelektywnie, ale także poprzez obserwację świata i jego zmian, ludzi i ich metamorfoz, wgląd, inspirację, natchnione zaczerpnięcia nektaru z boskich pól eleuzyjskich tego wszystkiego, co najprzedniejsze.
Pragniemy to wyrzeźbić, wygrawerować w naszych umysłach, sercach i duchowych geniuszach. Obserwujemy światowe gry impresji, władzy, entropii informacji, wpływu, widzimy to jako pedantyczny obskurantyzm, dziwną grę, co sprzeciwia się żyjącym ideom w swej masce. Jedynie poprzez poznanie, doświadczanie możemy wcielić henotyczne ideały, przywdziać szaty nadludzkiego przebóstwienia, co miesza się z naszą istotą uświęcając ją, jakby zbliżając się do mocarnych apoteoz Otchłani, Ciszy, Idei, Potęg, Sił, Mocy, tych Bogów i Bogiń, które istnieniem grzmią ciężarem dostojności poprzez świat.
Rewelacje ucieleśnionych idei nie są przecież niczym nowym, zarówno epifania, jak i epitomizacja w uskrzydlonych posłańców-daimoniony starożytnych była sprawą oczywistą dla obdarowanych ucztą uczestnictwa w tym świecie.
Wszystkie rewolucje, święte wojny zaczynają się wewnątrz nas, najczęściej tu powinny się skończyć. Tu zaczyna się też cała transformacja, transmutacja, alchemia anarchicznej metafizyki. Będąc samowładnymi, zrzeszamy się z innymi, abyśmy mogli ocenić ich wartość, umiejętność, zasługę, mądrość, aby z nimi działać i współpracować na rzecz dobra całości, lub działamy w samotni, życząc sobie, aby nasze sekretne ceremonie przyniosły dobre skutki dla świata, abyśmy sami mogli wznieść się na skrzydłach tej glorii, za którą tak tęsknimy.
Zatem ciągle przyglądamy się światu, pilnując się, z otwartym umysłem, broniąc naszych ogrodów żyjących idei, które powinny być tak głęboko penetrujące ludzkie światy, jak sprawiedliwość. Sprawiedliwość, która tak często w obecnych czasach jest substytuowana, podmieniona na schorowaną, rozbrojoną, pozbawioną wagi żebraczkę, która bez przepaski goni oczyma za wszystkim, co świeci.
Wszystko, co maskuje żywe idee, lub wręcz stanowi ich antytezę, jest maską kłamcy, kontraktem wartym niewolnika. Aby odzyskać się dla brzmiących, dźwięcznych idei, które są jak dostojne trony, harmonie kosmiczne, których pieśń słyszał Pitagoras, należy wykształcić autonomię istnienia, dojrzałość jestestwa, odpowiedzialności w wolności, jeżeli współczesny świat nie przynosi nam instancji przykładów, należy je stworzyć w sobie jak fundamenty naszego istnienia.
Gdy odnajdziemy się, widzimy kontrast, porównujemy współczesny świat ze złotymi wiekami rozprzestrzenionymi to tu, to tam przez historię w różnych cyklach powrotów, regeneracji, upadku, deprywacji. „Jako na górze, tak i na dole” — to alchemiczne prawo nie oznacza, iż świat poniżej jest doskonałym odzwierciedleniem świata górnego, oznacza to, że z metafizycznych głębokich praw górnych światów wywodzą się pewne analogiczne prawa światów niższych, a poprzez ich spowinowacenie zachowana jest łączność, a także możliwość osobistej epifanii i wzniosłości natur poprzez dostrojenie ich do światów górnych. Jakie to prawa? — ktoś zapyta. Zaoferuję tajemnicę i wymijającą odpowiedź: To te prawa, na mocy których odnajduje się boskość i ideę w światach niższych, wyostrzając ich perceptywność w zmysłach, rektyfikując ich esencję w umyśle, sublimując w Kheper, duchowym sercu, doskonaląc w duszach, wznosząc jak kielich na ołtarzach gwiazd. Ludzki świat generacyjny nie stanowi światów transcendentnych, a w jego cieniach nie należy szukać światów wyższych, to w cieniach światów wyższych należy szukać działań w świecie generacyjnym i ludzkim. Przenikają one bowiem fenomeny tam, gdzie rodzą się zstępujące idee, a podmioty ich działania są z nimi tożsame. Afrodyta symbolizująca generację ma podstawę w Izydzie symbolizującej materię. Lecz ich natura lubi się ukrywać, a jedynie w hipostazie, wywyższeniu wątków generacji i materii można dostrzec ideę triumfującego Erosa i córki Kronosa, lub harpokratycznego Horusa jako syna Ateny-Izydy.
Żyjące idee są w stanie nam przywrócić wewnętrzny złoty wiek. Żyjemy starożytnym etosem we współczesności — jak głupcy, jak sentymentaliści, jak idealiści, lub dając ekspresję tym geniuszom — jak jednostki natchnione, jak wolni ludzie, prawie jak Bogowie. Jednakże jest upadkiem wartości oddalanie się od Intelektu, Idei, Pamięci, Cnoty rozumnej, co jest skarbem cywilizacji, zarządzają one bowiem Umiejętnościami, Wiedzą, Sztuką, Nauką, co są życiodajnym nektarem każdej kultury. Kiedy epoka chyli się ku zmierzchowi, lub czeka ją przeistoczenie, wszystko się wycofuje, ukrywa przed ludźmi, oferując im surogaty, falsyfikaty, które nazywają się tak samo, ale nie zawierają ani krzty żyjącej idei, która nigdy nie przestaje nawoływać poprzez świat, ale często brak nam odbioru i receptywności.
Metoda Hansa Kaysera
Badania Hansa Kaysera w jego zapomnianym dziele ‘Harmonia Plantarum” dotyczące botaniki harmonicznej poruszają wiele istotnych kwestii, chciałem skodyfikować te, które dogłębnie mnie poruszyły we wstępie, rozwijając nieco jego myśl, mianowicie:
A) Żyjące istnienie powinno być zrozumiane na tyle, na ile to możliwe z perspektywy danego istnienia, unikając antropomorfizmów na tyle, na ile to możliwe. Podobnie wymieniając się doświadczeniami ze światem, staramy się patrzeć z perspektywy fenomenu, wymieniając się punktami widzenia, dopóki go nie opanujemy.
B) Wysiłkiem tej emancypacji, obiektywizacji nigdy nie będzie obraz kompletnie zwolniony z uczłowieczonego aspektu, zatem jako ludzie możemy postrzegać sprawy tylko ludzkimi kryteriami, stając się pośrednio miarą świata. Odnajdujemy rozmaite dziedziny nauki, sztuki, teologii aby wyposażyć się w narzędzia, które umożliwiają nam tę procedurę.
C) Dyscyplina harmonii stara się przerzucić mosty między formami, wzorcami a naszym postrzeganiem i intelektem, zatem tłumacząc świat jako współzrozumiały w sensie przybliżania go psychicznie i duchowo, eksplorując sprawy we wspólnym zrozumieniu między mikrokosmosem a makrokosmosem w najbardziej szczery, autentyczny, piękny i prawdziwy sposób.
D) Estetyka harmonii zajmuje się uchwyconymi wzorcami świata, które zyskują postrzegalną, zarówno psychicznie jak i duchowo, pulsującą wewnętrzną prawdę w proporcjach między pięknem, wewnętrzną prawdą, realizacją, iluminacją, a głębokim wglądem w esencję poprzez przełom w zrozumieniu skomponowanym przez wszystkie elementy Harmonia Mundi i jej całości.
E) Wewnętrzna prawda jest subiektywna, lecz może stać się intersubiektywna ze światem żywych Platońskich idei, poniekąd interpretując je przez subiektywny aparat, soczewkując, przez co rozumiem optykę psycho-duchową. To tak, jakby spotykało się obiektywną prawdę, kiedy wyodrębnia się z niej tylko tyle, na ile nasza esencja i substancja subiektywnych zdolności pozwala, nigdy jej nie uchwytując w części, czy całkowicie, a jedynie interpretując. Izyda pozostaje zasłonięta przed wszystkimi śmiertelnikami, lecz jak w „Metamorfozach” Apulejusza — nawołuje wszystkie swoje dzieci, jako Hieros-Hieros: Najświętsza ze Świętych.
F) Wszystkie dyscypliny, włącznie z harmonią, nie są w stanie rozwiązać wszystkich tajemnic i misteriów świata, będąc jedynie interpretacją, jednak mogą przybliżyć te tajemnice, prowadzi do jaśniejącej realizacji, która, choć niezrozumiana, doprowadza do alchemicznej transformacji. Co jest świętym sekretem dla śmiertelnika, jest ewidentnie obiektywne w świecie metafizycznym. Akt alchemii może być dokonany z pełnym zaangażowaniem, jednak bez całkowitego zrozumienia. Doktryna uczonej ignorancji, czyli wiedzenia przez to, czego nie wiemy, jest elementem intelektualnej pokory, podczas gdy konieczność pewników kształtuje nasz rozwój, podtrzymując fundamenty, strukturę naszej rzeczywistości, architektury wierzeń i znaczeń jako płodny porządek kolejnych kroków na świętej ścieżce.
G) Świat jest niepodzielną całością, synergia świata w swej obiektywności narzuca pewne intersynergetyczne asocjacje, np. między kolorem, dźwiękiem, geometrią, wzorem, materią, grawitacją, magnetyzmem a spektrum elektromagnetycznym, możliwość wykrycia pewnych połączeń, wzorów, ich transformacji, zmian, praw, systemów jest praktyką fizyki, zdolność do pojęcia ich w substazie Platonicznych światów w esencji, proporcji, przyczynowości, mocy, zmianie jest postrzeganiem metafizycznym, zdolność do wyprowadzenia ze światów transcendentnych doskonałych proporcji i harmonii, które zarządzają tym ruchem, zmianami w światach generacyjnych, przemieszanych z chaosem form — to już zmysł godny filozofa.
H) Każdy ruch i zmiana synergetycznej relacji przyczynowej organizmu we właściwych proporcjach, czy to żyjącej istoty, czy pozornie martwego obiektu (kryształu, cząsteczki) jest jego psychiczną ekspresją, która może być zdefiniowana przez proporcje, wzorce, prawa uchwytujące ich dynamikę, zatem nadając im projekcję siły, energii, mocy. Zakładając, że nie ma w świecie rzeczy, która nie podlega ruchowi i zmianie, a ostatecznym punktem odniesienia jest absolutna stałość, każde istnienie, życie, forma uczestnicząca w psychicznej ekspresji jest teleologiczna — posiadając instynkt nakierowany na cel, czy jest to góra, która geologicznie ulega degeneracji, czy są to przypływy, którymi zarządza grawitacja księżycowa, czy jest to zawiązek embrionu w środowisku płodowym, który w swej polaryzacji magnetycznej zmienia położenie w łonie.
I) Metodologia nauczania Hansa Kaysera jest alchemiczna, polega ona na stworzeniu sprawdzalnego teorematu, inkorporując ten wzorzec w nasz psychoduchowy aparat poznawczy, pozwalając mu rozświetlić umysł i serce. Gdy wzorzec jest wchłonięty, umożliwia zrozumienie zarówno przykładu, jak i głębię wglądu w wielość innych dyscyplin, po odkryciu innych, lecz komplementarnych praw w tych dziedzinach. Co więcej, jakikolwiek teoremat magiczny lub teologiczny, podlegający metodzie hipotetyczno-dedukcyjnej, który jest efektywny jako odizolowana synchroniczność (związek przyczynowy niepodlegający wytłumaczeniu z perspektywy praw, które starają się go wyjaśnić), staje się narzędziem jedynie po jego właściwym przyswojeniu w świadomość naszego geniuszu i ducha. W przeciwnym razie jest albo zwykłym teorematem, albo czczą spekulacją. Osoba pisząca książki o rzeźbach może być sprawnym teoretykiem, ale bez umiejętności rzeźbienia nabytej podczas treningu nie może zinternalizować praktycznej wiedzy.
Archetyp Saturnalny
Batty wstaje i podchodzi do szachów w rogu pokoju, ewidentnie gra jest w toku. Batty studiuje ją przez chwilę, a następnie przesuwa białą królową do laufra.
Pris podchodzi do niego. Jej ton jest cichy, lecz żądający.
(…)
Przyglądają się sobie nawzajem przez dłuższy czas w ciszy,
Komunikując coś oczami… bez specjalnego wyrazu. W końcu Batty przełamuje ciszę.
BATTY
Widziałem rzeczy…
(długa przerwa)
W które wy, mali ludzie nie uwierzylibyście.
Płonące niszczyciele przy ramieniu Oriona
Żarzące się jak magnesium….latałem
Na tylnych pokładach migaczy, patrząc
Na promienie C błyszczące w ciemnościach
W pobliżu Bramy Tanhausera
(Pauza)
Wszystkie te chwile… przeminą
Batty wpatrzył się w oczy Deckarda. Jak hipnotyzer.
— Fragment scenariusza ‘Łowcy Androidów’.
Saturn jako siódma sfera niebios jest wiekiem mądrego starego wieszcza, jest surowym nauczycielem, w niższych oktawach jest straszny, w wyższych dostojny i cesarski. Jako mądry starzec wypala rzeczy zbędne, a także w okrutny sposób potrafi oderwać nas od zbędnych przywiązań zgodnie z potrzebą wieku, jeżeli chcemy kroczyć samotną ścieżką tej planety. Inne jest prawo dziecka do zabawy od senatora, co odbywa swą służbę zgodnie z wiekiem, obowiązkami i odpowiedzialnością. Jest zimny i suchy w charakterze, melancholijny. Zatem osoby młode, które są schwycone przez ból i cierpienie, wrażliwi ludzi z tendencją do bycia melancholikami, skrzywdzeni mogą działać zgodnie z cechami Saturnalnymi. Działają one poprzez prawa nauki, przyczynowości, zbierając mądrość z doświadczeń życiowych, która utrwala się w ich konstytucji i podejściu do świata, a także ich sposobie myślenia. Głębokość myśli i dużo ciszy, samotniczy tryb życia, lecz lojalność wobec przyjaciół i tych przyczyn i pobudek, które są warte czasu i zaangażowania. Jest to też lojalność wobec wierzeń i Bóstw, które są nam przychylne. W człowieku podkreśla moc i stanowczość, ziemskie posiadłości, przedsięwzięcia, nadzorowanie aktywności ludzkiej, inteligencję, odwagę, wysiłek, arogancję, a także zwiastuje przyczyny śmierci. Odwrotnie, może też zamieniać ludzi w żebraków. Natura Saturnalna poprzez inklinację, naturę, doświadczenia życiowe, lub urodzenie, kiedy jest zraniona albo kiedy wyczerpie się jej cierpliwość, może stać się okrutna, zła i podła. Powinna zatem aspirować do tych rzeczy Etosu i Intelektu, aby pokonać te skazy, które są symbolizowane przez ołów. W efekcie przekształcić ołów w złoto poprzez ciągłe zaangażowanie i konfrontacje w alchemiczne przedsięwzięcia, po to, aby okiełznać szkodę, pokonać zło i z siłą, błyskotliwością sublimować ją w coś lepszego, szlachetniejszego, silniejszego. Kiedy wielka odporność z wiekiem staje się stonowana, zwiastuje cechy mądrego starca lub wyrafinowanej mistrzyni. Wielkie niebezpieczeństwa grożą tym, których natura nie oprze się złym wpływom Saturna, włącznie z okrutnymi morderstwami. Wielkie dobro pojawia się z pokonania zła i zamienienia nienawiści w miłość, wielka mądrość, benewolencja i cesarska siła.
— Fragment z dialogów Palin Hikousi, patrz Tom I. Notatek z Wiecznej Migracji.
Z perspektyw nauczań Fraternitas Saturni, esencje planet są złożonymi bytami. Punktem koncentrycznym Bractwa jest kompleks Saturnalny, który będziemy tu nazywać „archetypem”. Z eonicznej perspektywy planetarny kompleks otaczający Urana jest także ważny w nauczaniach FS. Przegląd współczesnych astrologicznych tekstów ukazuje podobny pogląd na Saturnalną charakterystykę: praktyczność, ostrożność, konstruktywność, odpowiedzialność, cierpliwość, ambicja, oszczędność, samozdyscyplinowanie, niezawodność. Do negatywnych charakterystyk zaliczamy: dogmatyczność, zawężone pole widzenia, złośliwość, surowość, brak serca, chłód, okrucieństwo. Niektóre ze starszych charakterystyk Saturna były przejęte przez Urana. Podobnie, przegląd standardowych tekstów ukaże pewne charakterystyki Uraniczne: humanitarność, przyjacielskość, życzliwość, niezależność, oryginalność, pomysłowość, wynalazczość, o silnej woli, zdolny do dynamicznego i płynnego działania, nienawidzący ograniczeń. Negatywnymi cechami mogą być: ekscentryzm, perwersyjność, buntowniczość. Synteza tych wszystkich charakterystyk ukazuje całość obrazu Saturnalno-Uranicznego kompleksu, który podlega projekcji na ideologię Fraternitas Saturni.
— Fragmenty z Flowers, Stephen Edred. 1994. Fire and ice: the history, structure, and rituals of Germany’s most influential modern magical order: the Brotherhood of Saturn. St. Paul, Minn., U.S.A.: Llewellyn.
Życzenie śmierci Batty’ego zostało przekształcone w monolityczne pragnienie Aktu, który jest zachowany w demiurgiczno-soteriologicznej roli, samowładczej i wyzwolonej. W jednym znaczeniu jest nadczłowiekiem, odseparowanym od ludzi, z drugiej perfekcyjnie rozumie główne stasis, topos, nić narracji biegnącą przez mniejsze imponderabilia egzystencji ludzkiej. Nie ma potrzeby rehumanizacji, pozbawiłoby go to statusu półboga, futanta (termin z nomenklatury posthumanizmu ozn. przyszłego mutanta, nowy gatunek), zmodyfikowanego człowieka. Okiełznał on ludzki świat z perspektywy, która pozwala mu wirtuozersko rozgrywać się w nim.
Nie jest to gra aktora, lecz autentyczna, mistrzowska gra. Gra on bowiem człowieka, choć nosi maskę Boga, transcendentnej istoty, która skomponowała i zaaranżowała się w ludzkiej formie, lecz na mocy jaźni jest różna od niej. Trwały psychologiczny dynamizm analogii odnajdywany w teurgii, odosobnieniu grozi mizantropią. Hipotetyczny nadczłowiek, który traci grę, staje się ludzkim bydlęciem z pretensjami, niczym więcej. Kiedy ludzka forma jest zachowana, lecz nadludzkie próby są obecne wewnątrz indywidualnej gigantomachii, obdarowując doświadczeniami poza zrozumieniem ludzkiego stada, nie ma tu parytetu intragatunkowego.
W istocie cierpi ludzką formę, lecz stara się opanować alchemiczny ołów wznosząc się ponad nią, do poziomu arcyludzkiego, co sublimuje jego postać w psychopatę, lub mordercę. Jest to walka między Faustem a Makbetem, gdzie Mefistofeles gra rolę Mojr. Tym, kim Faust był dla Goethego, Zaratustra dla Nietzschego, Deckard i Batty był dla Philipa K. Dicka. W „Egzegezie” pism zebranych Dicka jego pragnienie Boskości jest w jasny sposób uwidocznione. Jednak Dick nie może pogodzić Boskości na chrześcijańskich ani gnostyckich gruntach. Żyje w nim wewnętrzny instynkt, który walczy z przywdzianiem tych wierzeń, w rzeczy samej odrzuca je na rzecz futuryzmu transcendentalnego.
Kiedy Batty ratuje Deckarda, pojawia się wycofany moment, w którym zamienia ołów w złoto, staje się alchemicznym pelikanem, który karmi swoje młode krwią, przeznaczenie kończy jego życie puentą, przełamaniem predestynacji losów. Pris jako Neptunalny element reprezentuje narkotycznie płynny, bawiący się rzeczywistością, seksualnie-żonglujący kryzys, który ulegając unicestwieniu, pozostawia Saturna — Batty’ego bez równowagi jej żyznych wód wybawienia. Jego miłość do niej jest sztywna i surowa, sterylna, lecz pełna szacunku, lecz to właśnie stalowy wątek miłości i przyjaźni jest tu rozumiany jako samozrozumiały. Tracąc Pris, traci element wyzwolenia, a także motyw podtrzymania życia, ulega transmutacji wraz z akcją. Wszystko zachowuje jakość instynktualnego wyboru, sumy istnienia, które realizuje się w bystrej decyzji prowadzonej przez przeznaczenie.
Gra duchowego wyzwolenia jest ustalana przez przekuwanie transformacji wewnętrznego terytorium dyscypliny. A to z próby wypartej, ciągłej zemsty w próbę ocalenia, a to rozpoznając z pozycji nadczłowieka, lub człowieka zdehumanizowanego drugą istotę jako znaną na przestrzał, a jednocześnie brata, zawartego w pewnej dziwnej iskrze nadziei. Tu, pomost między braterstwem a Innym jest przerzucony, a następnie podtrzymany w akcie współczucia i tożsamości.
Batty chce poznać swojego stworzyciela, genetycznego architekta, a następnie go morduje. Młody Saturn jako głos eonu nowej generacji morduje starego Kronosa, tego samego, który dał mu życie i tchnienie idei. Ten wątek oddawania czasu przez architektów zaostrza się w genetycznie ograniczonym czasie życia androidów. Batty jest mistrzem życia i śmierci, a mordując architekta zapanował nad Reą — czasem, dokładnie w tym momencie role się odwracają. Jest to kompensacyjny schemat ojcobójstwa, w normalnym procesie rozumianym jako dojrzewanie, podmiana roli, tutaj zreifikowane w czynie. W zwykłym scenariuszu rozumiane byłoby to jako psychopatologia, jednak syn architekta go przerósł, naturalnie nie było miejsca dla tego, który sam się stworzył, suwerennie niepodległego swojemu stworzycielowi. Tu, pojawia się archetyp nie Demiurga-Ialdaboatha, który odnawia czas przez Ereba, nie Demiurga-Kronosa, który tworzy i zjada, ale Demiurga-Lucyfera, który odtwarzając swoją przeszłość staje się Prometeuszem. Ten, co był ukarany przez Bogów, był wcześniej Bogiem, to Prometeusz jest Demiurgiem nowego świata, próbując zniszczyć swoją kreację jako niedoskonałą wraz z upływem czasu, aby później z wielką, głęboką refleksją nad swoją pracą przynosić ogień życia, płomienie anihilacji.
W gnostyckim sensie, Batty zabijając ojca-demiurga otwiera oczy na więźnia — Deckarda, odzwierciedlając się w nim, próbując go wyzwolić, podtrzymać, ocalić. Jest to siła suspensu między desperacją a ciągłą próbą afirmacji swojej egzystencji w zimnych rubieżach kosmosu. Tu wkracza transcendentny, piąty element — nadgwiezdne światy wplatają wątek zrozumienia, którego ani Batty jako młody Saturn, ani Deckard jako jego pomniejszy brat nie są w stanie pojąć. Niewidzialna ręka rozdaje karty.
Kluczowym punktem “Łowcy Androidów” jest wizja Deckarda, z białym galopującym koniem, a także znalezieniem konika z folii aluminiowej złożonego w origami. W tych dwóch punktach pojawia się niewidzialny świat synchroniczności, boski rozbłysk, który pokornie manifestuje się iskrą w technokratycznym, totalitarnym systemie, niemo akcentując całość profetycznej narracji Dicka, iż “nie wszystko, jednakże, jest stracone”.
Odnowa jest dokonana morderstwem, stary Demiurg-Saturn (Chronos) jest zgładzony, lub — wyzwolony. Młody widzi ciągłość wydarzeń w czasie, nie antycypując jeszcze w jaki sposób kreacja jego czasów odwróci się przeciwko niemu, jak poruszenia jego woli będą jego ostatecznym kresem. Ponieważ w przyszłości nowy, nowa się pojawi, dopóki świat istnieje. Wskazuje ku Deckardowi: “Ecce Homo” — ten krzyk błyskawicą uderza w studnie przeszłości. Pris jako Ops jest ziemią, konkubiną, gdy umiera staje się Reą — pamięcią czasu, pamięcią utraty, pierwiastkiem upadku. Ostatecznie jedynym, który zachowuje swoje człowieczeństwo, a także miłość, jest Deckard — tarotowy Głupiec.
Commettement
“Oddanie albo zaangażowanie się w coś, obietnica”, anglo-francuskie znaczenie z 1793.
„Poznaj siebie, wszystko w umiarkowaniu, nic w nadmiarze” — Wyrocznie Delfickie
„Pokonaj się, aby się doskonalić, doskonal się, aby pokonywać, nic zbyt mało, nic bez pożytku.” — osobiste motto
Na indywidualnym poziomie harmonia jest osiągana środkiem wielkiej proporcji między wszystkimi aspektami życia i jego aktywnościami w sposób, który najmniejszym nakładem energii jest w stanie doprowadzić człowieka do jego najwyższych deifikowanych aspektów, naprzeciw obiektywnym prototypom jego transcendentnego geniuszu, a następnie podtrzymać je w świecie zmian, poprzez sztukmistrzowskie opanowanie transmutacji w sobie z ciągłym, większym odniesieniem do oktaw intelektywno-afektywnych światów boskich.
W każdej indywiduacji jest pierwiastek generacyjny, w każdym przebóstwieniu sprzężenie, współbrzmienie i synchronizacja między pierwiastkiem transcendentnym zawartym w wyższych sferach, a tym, co współgra z alchemicznymi procesami człowieka i jego indywidualną pracą i wysiłkiem.
Na tym prawie opiera się większość misterów, na skutecznym obiektywnym sprzężeniu mikrokosmosu człowieczego z makrokosmosem poprzez internalizację tych praw przez żywego ducha, a następnie angażowanie się w alchemiczne działania, aby podtrzymać ten proces, wzrastając i dojrzewając z nim i w nim.
Przywilej świadomej pracy nigdy nie powinien być odrzucany, w rzeczy samej ustawia maga w suwerennej pozycji w stosunku do kształtowania swojej drogi, lecz nie odmawia to metamorfoz, losów i fortun ludziom, którzy tego przywileju nie mają. W pierwszym przypadku jest to forma tworzenia sztuki, w tym drugim jej odbioru. Głupiec często sięga po niebiosa szybciej niż mistrz, który upada w przepaść. Jednak to mistrz lub mistrzyni kształtuje się świadomie.
Im większa natura życia, tym bardziej różnorodne jego zmienne, tym większy wkład pracy należy włożyć w strojenie wszystkich jego dźwięków w zgodną całość, stąd z głębokich żyć wyprowadzić złoto jest wyczynem iście prometejskim. Zmienne porządki świata kosmicznego, jego dźwięczny potężny ruch w cyklach i układach czasu, cyklach i okrążeniach gwiazd odzwierciedlają się na ziemi, a pytaniem zawieszonym w tej tezie jest to, czy proporcje sił prowadzą do obalenia, zniszczenia, dysharmonii, chaosu, zepsucia, lub degeneracji porządku ziemskiego logosu, czy też na odwrót: budowy, regeneracji, zmiany, adaptacji, reformy, porządku, rekonstelacji, przewartościowania obecnie istniejących sił psycho-społecznych. Jest to ciągłe i przede wszystkim pożądane, szczególnie w czasach tranzytów ruin poprzedniego logoi społecznego i przepoczwarzania się w bólach nowego ładu lub bezładu światowego.
Pogodzenie natury życia ze zmianami, a jednocześnie odnalezienie stałego punktu odniesienia, który widzi zmiany poprzednie, teraźniejsze i przyszłe, pozwala na wnikliwą obserwację tranzytów czasowych i ich rewolucji zreifikowanych wśród ludzi i sił na ziemi. Widzieć za zasłoną procesów psycho-społecznych, to widzieć dominia ukrytych potęg, które mają nań wpływ. Widzieć za zasłoną procesów sił i potęg niewidzialnych — to przenikać świat. Jednak zadaniem filozofa, czy teologa, czy maga jest uporządkować je w proporcji, aby nadać tej substancji ton zrozumienia, a wcielając tę dynamikę wykształcić filozofa na wieszcza, teologa na teurga, a maga na hierofanta.
W podobny sposób należy podchodzić do wiedzy, łatwiej jest zorganizować informację w struktury i systemy, które są modularne, tj. stanowią spójny zestaw wzorców i danych, które są programami myśli.
Architektura myśli może aspirować do radzenia sobie z informacjami, wiedzą, danymi w dojrzałych rozwiązaniach, jak w Grze szklanych paciorków, do odnalezienia rozwiązania potrzebne są precyzyjnie dobrane aspekty, moduły wiedzy, doświadczenia tak, aby odpowiedź była na tyle wdzięczna i przewidująca, iż efekt jej działania stanowi pożyteczne rozwiązanie.
Gdy spotykamy się z nadmiarem informacji, po wyćwiczeniu umysłu, przypatrujemy się raczej trendom i płynącym, dynamicznym wzorom, aby zadecydować, w którą strunę tego równania uderzyć tak, aby wydobyć akord zrozumienia. Następnie, nie pozwalając sobie na bycie onieśmielonym informacją, dojrzewamy do działania. Efektowne działanie powinno odbywać się w ten sam sposób, operując na współbrzmieniu aktu ze środowiskiem. W esencji zajmujemy się sprawą, która jest bezpośrednio naszym głównym priorytetem w danym momencie, niechże nasze serca i myśli nie wybiegają poza nią.
Nie przeczy to strategicznemu myśleniu, które jest na wpoły intuicyjne, działając w ‘tle’ powierzchni fenomenów, ale całkowicie racjonalne jako leitmotif, oznacza to pracę całym sercem z detalami, które są już wkomponowane w wielką myśl: w wizję, która jest docelowym portem pragnienia i woli.
Wolnomyślicielskie aspiracje mają fundamenty w Rozsądku, uczą się metod myślenia, a także ich modalności, zdyscyplinowanej introspekcji, a także inspekcji wewnętrznego środowiska, nigdy nie wyodrębniając się ze świata wokół. Uczmy się świata i od świata, wpierw i najważniejsze!
W procesie warto stać się generalnym naukowcem, tzn. wyćwiczyć metodę krytycznego myślenia, aby umożliwić inter-dyscyplinarne pomostowanie między rozmaitymi gałęziami nauki i sztuki. Następnie można specjalizować się w najbardziej dojrzałych trofeach swoich zainteresowań.
Pierwsza funkcja edukacji powinna zajmować się nauką myślenia o tym, co jest znane, po wtóre samoedukacja jest sposobem, w którym wiemy to, co potrzebujemy wiedzieć i w czym chcemy się rozwijać, a krytyczna edukacja jest myśleniem o tym, jak uświetnić własne myślenie, w świetle tego, co już wiemy, a także sposobem nakierowywania innych na nowe idee z etycznym rozmysłem by prowadzać ich ku sprawom, które są godne, po rozpatrzeniu konsekwencji tego typu czynów. Myślenie i edukacja powinna zawsze spajać się z konsekwentną przyszłościową perspektywą.
Często perspektywa odbioru świata zależy od wyznawcy poglądu. Jeżeli patrzymy na świat w pokonany sposób, będziemy widzieć świat jako pokonany, a zatem niewarty naszych starań, możemy też stać się obojętni, ignoranccy, egoistyczni, albo wysoce szkodliwi wobec dobrych przedsięwzięć.
Jeżeli patrzymy na świat w konstruktywny, zrównoważony, rozumny i trzeźwy sposób, otwiera się przed nami arena możliwości, instruując w jaki sposób możemy działać na rzecz świata, pomimo obszernego wglądu w jego wady, próbując amortyzować i przeciwdziałać szkodom, co więcej szukać rozwiązań, które działają na rzecz całości.
Rozwijając zdrowe zasady osądu, nawet pośród pustyń możemy odnaleźć odniesienie do tego, co jest nieporuszone, stałe w nas, odzwierciedlając gwiazdę naszego ducha, poruszając się przez śmiertelne oczarowania pozorami wśród lasu fenomenów.
W odniesieniu do samego życia, niezbędna jest jego całkowita afirmacja, w szczęściu czy w desperacji. Tak cztery wiatry mogą powstać przeciwko Tobie, lecz jeśli masz wewnętrzną siłę aby je wytrzymać, idąc dalej — zachowasz swoją lampę geniuszu i Jaźni. Jeżeli zatracisz siebie, jest to nieodżałowana strata impulsu życia, ale także Twojego talentu, doświadczenia, woli, które są ważone wszystkimi Twoimi latami.
Życie małymi sprawami sprawia, że zamieniamy się w kanalizację, pospolitując się z rzeczami nieistotnymi, kłótliwymi, nie wykuwając w inercji nic godnego. Historia ciągle udowadniała co mogli zdziałać wielcy ludzie. Warto zapoznawać się z ich biografiami, ich czasami, życiami i warunkami, które ich wykuły. Możemy zachwycać się ich osiągnięciami, ale byli oni przecież tylko ludźmi, wyrzeźbionymi przez swoją wolę, decyzję, okoliczności i życie.
Jako śmiertelnicy nie urodzili się Bogami, nie byli też obdarzeni wieńcami laurowymi. Niektórzy z nich umierali w biedzie, niektórzy byli apoteizowani już za życia. Cytując wielkiego Plutarcha, do którego zwrócił się pewien młodzian, mówiąc: ”Jesteś nowym Heliosem, namiestnikiem Bogów” — na co Plutarch odpowiedział, śmiejąc się: ”Moja żona nie widzi we mnie żadnych z tych atrybutów, które mi przypisujesz”.
Tak zarówno Eleuzja i Hades ma bezbłędnych, obiektywnych sędziów, co mierzą człowieka całkowitym jego poruszeniem naprzeciw Alethei i Iustitii, koniecznością — to niewzruszone Mistrzynie. Innymi słowy zasady świata działają bezwzględnie wobec nas, rozbijając każdy fałsz w pył, czy ten, którym omotaliśmy się sami, czy ten, którym omotał nas świat ludzi, czy ten, którym omotaliśmy innych, czy też ten, którym omotały nas niewidzialne siły — obowiązkiem jest poszukiwanie prawdy w sprawiedliwy sposób, tylko tą szczerą metodą możemy odebrać nauki.
Jeżeli nie wiemy, co jest rozsądne lub sprawiedliwe, co może być istotne, a czujemy się zagubieni, najłatwiej przypatrywać się tym, co działają skutecznie w świecie, osądzając ich po efektach, ostatecznych efektach ich działań w odniesieniu do konkretnych wartości, które się ocenia.
Działając w obrębie systemów wartości np. republikańskiego Rzymu i odnosząc je do czasów Woodrowa Wilsona w Stanach Zjednoczonych, albo biorąc na warsztat system wartości starożytnych konfucjańskich Chin i porównując je do współczesnych Chin, lub rzeźbiąc w wartościach helleńskich i porównując je do współczesnej Grecji, widzimy, iż rozdźwięk między tymi systemami jest ogromny.
Dostrzegamy również, że studiowanie wartości współczesnych z perspektywy wartości historycznych ma wielkie, dosadne znaczenie dla ich aktywnego kształtowania w sobie.
W istocie to potężne narzędzie. Wystarczy zaobserwować jak faszystowskie Włochy, które były tanim pastiszem Rzymu starożytnego, łatwo wmanipulowały ludzi w przekonanie, że podwykonawcy Mussoliniego byli ich namaszczonymi kontynuatorami.
Z perspektywy teraźniejszych wydarzeń jest to trudne, zatem obserwujmy efekty historyczne, a obecnie — mając pewien kręgosłup wartości, zaczerpnięty przede wszystkim rozumowo, obserwacyjnie, wnikliwie studiując ludzi i społeczeństwa, porównujmy to do najwyższych osiągnięć w dziedzinie etyki czy moralności. Patrzmy zatem na historyczne wynikowe tychże, bez stronniczości społecznej, politycznej czy religijnej.
Z rezultatów tych porównań powinna wyłonić się wskazówka, pewien kompas postępowania, działania, myślenia i mówienia. Podobnie z siecią aktów, przyczyn i efektów, definiujemy je przez wzorce, inklinacje, owoce — w rzeczy samej — zawsze sądź akt po jego całkowitych efektach. Jest to podejście buddyzmu mahajana do Parinama Wedy (tj. prawa przyczynowości w hinduizmie), którą można prześledzić od wczesnych Upaniszad, a dalej do Rta w Rygwedach. Rta, podobnie jak Ma’at u Egipcjan, była koncepcją opisową struktury praw wszechświata tożsamych z prawdą.
W ten sposób przypatruj się historii, a także dokładnie obserwuj współczesny świat. Pamięć polityczna, historyczna jest niezbędna, aby nie być więźniem teraźniejszości, nie pozwólmy nią manipulować, ale studiujmy ją dogłębnie.
Obserwować ludzi, uczyć się ludzi, być znawcą ludzi oznacza wiedzieć jak do nich podejść, jak im pomóc, lub jak ich zniszczyć — taka jest różnica między mężem stanu, oratorem, a dyktatorem, populistą i tyranem.
Ćwicz się w mowie, myśląc o tym co mówisz, jak, kiedy, gdzie, nade wszystko — dlaczego? W ten sam sposób ćwicz się w myśli i działaniu. Zapobiega to bezmyślności, a w najlepszym przypadku mowa, czyn, myśl będą współdziałać w jedni, skorelowane, wspinając się do najlepszych z Twoich cech. W najgorszym przypadku rozsynchronizują się kompletnie, chaotycznie, nierozumnie, doprowadzając do czczych, nieprzemyślanych zachowań, czynów, a także głupich, lub zupełnie szkodliwych postaw.
Czy pamiętasz, gdy rodzice pytali Cię o to: ”Kim chcesz być w przyszłości?”. Zadaj sobie to samo pytanie z innej perspektywy: “Jaką osobą chcesz się stać?”, niezależnie od statusu, zamożności, pracy, pozycji społecznej etc. Rozwiń system samoinspekcji dobrych i złych aspektów Twojego charakteru, natury, nawyków, przyglądaj się im ciągle, pielęgnując się uważnie. Bogowie i muzy też mogą nas formować, formułować, wyciosywać, spotkaj ich w pół drogi, aby nadać sobie wewnętrzną metodę struktury wartości i sposoby definiowania napotkanych zmiennych, aby alchemiczne podążać Via Regia.
Nawet gdy świat jest przesilony kompletną opozycją w stosunku do najbardziej szlachetnych z Twoich aspiracji, o ile rzeczywiście są one wywiedzione z rozumu, intelektu, wglądu, obserwacji, a nade wszystko przyjaźni wobec ludzi, zrozumienia ich radości i cierpień, działaj dalej ważąc swoje kroki — prawdziwy kunszt polega na mądrym zrównoważeniu zmiennych, aby wyprowadzić z nich piękne, dobre i szlachetne wynikowe. Podobnie jak legendarny Asklepiusz-Drakon, helleński wężowy bóg, użyj spagyricznego medykamentu, aby uleczyć siebie, a jako przyjaciel ludzi — ulecz też innych.
Nie narzucaj ich nikomu, ale pielęgnuj swoje ogrody wraz z Psyche, Erosem i Nous. Jest to podstawa spójności, zwartości świata, tam właśnie zawiąż stalowy węzeł, z otwartym, inkluzywnym umysłem działaj na rzecz jego podtrzymania.
Nie będąc na terenie objętym walką zbrojną, nie głodując, mając dach nad głową, zawsze możesz się zaangażować i doskonalić jako człowiek — tu zaczyna się prawdziwa wielka praca.
Aby utrzymać pokój, nie wystarczy nie chcieć wojny. Prawdziwy pokój postuluje odwagę wyższego rzędu niż tę, której wymaga wojna. Jest produktem duchowej siły, prawdziwej siły charakteru. Jest wywalczona gdy nauczymy się przekuwać wewnętrzny żar w wolność naszych serc od skaz, kształtując geniusz naszego charakteru, wytrącając broń z rąk destabilizującej siły zniewolenia i nienawiści. Prawdziwy pokój wymaga mądrych decyzji, silniejszych, większych strategii, niż te, które oferuje najzmyślniejszy generał podczas wojny.
— Parafraza Jünger, Ernst, and Stuart O. Hood. 1948. „Pokój”. Hinsdale, Ill: Regency Co.
Widziałem rzeczy, o których ludziom się nie śniło
Konstelacje świętych symboli, które są uporządkowane w większą całość, tworzą system religijny. Nadanie rangi świętości symbolowi jest hipostazą znaczeń i historii, które zawiera. Rytuał jest większym kontekstem, w którym znaczenia te mają działać, a także zacieśnieniem więzów pomiędzy praktykiem a systemem, który wyznaje. Ceremonia jest pamięcią i odtworzeniem systemu, a powiązania między świętymi symbolami i działania na nich językiem, którym mówi się o świecie, przez świat i do świata. Z punktu widzenia niepodzielnego świata, każda formuła, która jest efektywna, nie jest fantazmatem, dlatego poszukiwanie działającej struktury zawierającej święte symbole jest pierwszym zadaniem filozofa.
Widziałem rzeczy, w które mało kto by uwierzył. Wiary nie wymagałem nigdy od nikogo, byłaby to czcza arogancja, lub w najlepszym przypadku — wywołałoby to zaintrygowaną ciekawość, niepotrzebny niepokój, lub roztrwonione słowa wystawione na pośmiewisko.
Nie wierzyłem w nie i ja, gdy wzrastałem w terrorze, zamieniając się powolnie w koszmar, stając się z nim tożsamy, aby przetrwać. Nie odnajdując równości z nikim innym, zmęczony maskami, które nosiłem, profesjonalista pośród dorosłych dzieci, klaun pośród zmęczonych profesjonalistów. Nie powinienem eksponować tych rzeczy, a nieść swą klątwę w samotnej dumie, lub z lekkością sztukmistrza. Obcuję z ludźmi, aby nie popaść w obłęd, są to kompanie, miraż parytetów żyć. Rzadko odnajduję rzymską cnotę comitas, przyjaźni, bezinteresownej współpracy motywowanej wzajemnym dobrem, braterstwa, pośród ludzi.
Lata temu, gdy eksponowałem czego doświadczyłem, niektórzy się bali, niektórzy wyśmiewali, jak niedowiarek w Metamorfozach Apulejusza, naznaczono mnie jako szaleńca pośród ludzi, a także starych znajomych. Setki twarzy, które znałem, były dla mnie bez znaczenia, maski tego samego grobu, z którego uciekłem, jak z bagna, powolnie, przerażony terrorem, z którego się wydźwigiwałem.
Widząc światy niewidzialne i wchodząc z nimi w wyuczoną po latach interakcję, mozolnie zacząłem działać. Drugi wzrok jest klątwą i błogosławieństwem. Wrażliwsi się złamali, obdarzono mnie wyjątkowo odpornym umysłem, który ma jedną głowę dla ludzi, drugą dla światów duchowych, niewidzialnych dla innych. Gdy jedna mówi, druga słucha, lub na odwrót, w zależności od sytuacji i potrzeby. Z tych doświadczeń, a także ze zwykłej ludzkiej wiedzy, z odkrytej okultacji wyciosałem swoje uniwersum znaczeń.
O ile Boskość przenika wszystko w rodzaju henoteistycznego panenteizmu, a wszechświat pulsuje natchnioną duszą, światy duchowe są wszędzie we wszelkich gamach, gramatykach, harmoniach, proporcjach, rytmach, geometriach i tonacjach Pitagorejskiej pieśni uaktualnianej przez ciągłą, niepodważalną, potężną orację, fenomenalne stawianie się świata.
Na ziemi istnieje wiele niewidzialnych światów, silniejszych od ludzi, które mogą się bawić nimi jak kukłami, gdy ci są bezmyślni, bezwolni, lub wystarczająco niefortunni, aby czemuś podpaść, lub sobą zainteresować.
Lub na odwrót — wystarczająco fortunni, aby zjednać sobie przychylność istnień z innych światów, których wiedza, zmysły i umiejętności przerastają ludzkie.
Kiedy eteryczne zwłoki z cienia mordercy mieszają się z moim umysłem, mój umysł wykrzywiony jest w zabójczy obłęd, jednak jako medium staram się ustabilizować, dopóki moja wola nie jest zbita z nóg. Kiedy dziwka piekła, kobieta zainfekowana sukkubą patrzyła na mnie oczami mojej ukochanej z półprzegniłą, wykrzywioną żądzą twarzą, przypomniałem sobie radę wiedźmy z Krainy Czerwonego Smoka — Walii: „Nigdy nie pokazuj palcami, szukając winnych poza sobą”. Miało to znaczyć tyle, co „nie jesteś sędzią ani losów, ani sytuacji innych istnień, dbaj o siebie i prowadź się tak, jak możesz”. Jej zmiażdżone, pocięte, półprzezroczyste zwłoki odnajdywały spokój tylko w powtarzalności jej arsenału wynaturzeń.
Nigdy nie moralizowałem, jednak wierzę, że stary delficki cytat nad świątynią Tyfona jest aktualny:
“Wszystko w umiarkowaniu, nic w nadmiarze”.
Można popaść w bigoterię religijną, postrzegać świat jako morze brudu, albo zrozumieć przyczynowość świata ludzkiego, który z wiekami ślepł coraz bardziej, w nowych perwersjach, okrucieństwach, urojeniach, nienawiściach, łzach i niesprawiedliwościach. Czy warunkowało to moje zrozumienie świata jako upadłego, czy świata dziwnych metamorfoz usankcjonowanych postępowaniem ludzi, światów niewidzialnych, Zeitgeistem przemian sezonów ziemskich i ukrytymi zmiennymi, które działały w jego tle?
Ostatecznym odniesieniem była dla mnie stała niewzruszoność, w świecie dziesięciu tysięcy fenomenów starałem się odnaleźć ją w sobie, aby przerzucić pomost najdostojniejszej z niewzruszonych aktywności, przyoblec się w otchłań i ciszę idei. W przebłyskach trzeźwości brat sufi nazwał mnie ibn-Samid, synem nieporuszonego, do tego też aspirowałem.
Nie toleruję impozycji religijnych bigotów. Religijna duma kundli historii, świętoszkowatych ignorantów, którzy po części byli odpowiedzialni za ten stan rzeczy. Półsłówka niszczycielskiego pustynnego motłochu wyniszczającego misteria, wszyscy z nich, którzy niszcząc wiedzę, nigdy jej nie zdobyli, którzy rozprawiając o niebiosach w zadufanym omotaniu sobą, oddalali siebie i ludzkość od jakichkolwiek pretensji realizacji. W swoich kościołach, omotani ciężkimi zapachami, wołali własną próżność, zarażając swoimi słowami słuchaczy, przekonując ich, że słuchając kłamstw wieków wznoszą się wprost do niebios. Ich urojenie jest jak ich katedry: wysokie, strzeliste, kompletnie puste w środku, przytłaczające ciemnością i wyzute z prawdy.
Wszystkie świątynie starożytnych zawsze były otwarte na nieboskłon, skąd nawoływały gwiazdy. Wszyscy ci, co z zawiścią fanatyzmu w oczach z zapałem niszczyli świętych mistrzów i mistrzynie, karczując teologię i mądrość większą od tej, co ich najtęższe rozumy były w stanie okiełznać, na przestrzeni wieków nie przybliżyli się w swoich największych wyobrażeniach do boskości ani na cal. Bóg to słowo wyżarte projekcjami ich żołądków, brudnych moralizujących doktryn, wypartych pragnień seksualnych wykastrowanych teologów. W języku perskim „baga”, skąd wywodzi się słowo „Bóg”, to dawca, patron, ten co rozdaje dobre fortuny, w języku angielskim słowo „god” pochodzi od „Gotam”, gdzie „g” było wcześniej „w”, a zatem Woden-Wotan, Odyn jako patriarcha etyki misteryjnej Skandynawów i Germanów.
Słowa pozostały, choć cała struktura pojęciowa, teologiczna, misteryjna została podmieniona wynaturzonymi wierzeniami, które ukradły Boskość sprzed oczu wszystkich, podmieniając ją polityczną religią Konstantyna.
Pragnąłem Boskości, nie religii. Wyższe światy odkrywały przede mną zasłony raz po raz, Izyda uchyliła rąbka swej szaty, ściągając przepaskę z moich oczu. Nie potrzebowałem też żadnej religii, choć zakreśliłem strefę świętości — religere, jako własną, synkretycznie łącząc starożytne skarby, jakbym po tych światach podróżował w owych czasach, studiując teksty źródłowe, opracowania, łącząc ziemską wiedzę z tym, co zostało przede mną odkryte, a to krocząc z uskrzydloną duszą wielkiej Hypatii, a to oddając pokłon archaniołowi Platonowi, który rozwarł śnieżnobiałe łabędzie skrzydła nad nocnym niebem jako studium pięknego gestu. Eksperymentowałem zatem, próbując pojąć to na miarę mojego rozumu i czucia, aby co rusz odnajdywać szczerą treść moich starań. Tak pobierałem nektar nauk zarówno z animizmu, totemizmu, szamanizmu, astrolatrii, Mezopotamii, teologii Egiptu, izydiaków, przed-muzułmańskich wierzeń Arabów, Chaldei, orfizmu, Eleuzji, gnozy helleńskiej, kultów grecko-rzymskich, mitraizmu, kultów Kybele, kultów Drakonów, zaratusztrianizmu, hinduizmu, jogach, taoizmu i buddyzmu, magii starożytnej, średniowiecznej, renesansowej, postmodernistycznej.
Co rusz odkrywałem analogię między aspektem danej nauki metafizycznej, a tym co rozświetlał, wyłaniał się wybitnie dojrzały obraz tytanów przeszłości, który podziwiałem z rozkoszą, nie tworząc zbędnego chaosu ponad to, na co przyzwalał eklektyzm poznawczy. Starałem się doświadczalnie łączyć to, co dało się połączyć, obserwować niezależny rozwój różnorakich linii, które opisywały inne zjawiska, a odseparowane odkrycia metafizyczne traktować jako oddzielne tradycje.
Praca porównawcza religioznawcy jest podobna do pracy porównawczej metafizyka, stara się on patrzeć obiektywnym, nieosądliwym wzrokiem na tradycje, z którymi ma do czynienia, pogłębiając o nich wiedzę. Niektóre zjawiska są bowiem podobne, inne nieodkryte przez daną kulturę, jeszcze inne inaczej opisane, niektóre pieczołowicie usystematyzowane, inne intuicyjne i naturalne, część poza zainteresowaniem danej kultury, jeszcze inne należące do sfery tabu.
Tchnąc praxis (praktykę) w teologię naukową i filozofię esencji, nowego ducha życia, aby w tej harmonii i wzlocie związać wszystkie aspekty nauk, które poznałem wglądem i rozumem, uzasadniając fundamenty ich istnienia w świecie, raz po raz weryfikując je jako istotne — jako rzeczywiste. Byłoby to bezowocne, gdybym w to nie wierzył. Byłoby to bezpodstawne, gdyby światy niewidzialne raz po raz nie dawały mi znaków, symboli, pieczęci i śladów, iż w rzeczy samej odkryłem prawdziwy skarb.
Kto wymagałby od bogiń, półbogów, aniołów, czy archaniołów aby wyznawali religię, która zniszczyła misteria uskrzydlające ludzi, która karciła magów i kapłanki, bohaterów i ludzi zwykłych pragnących dołączyć do orszaku bóstw jako odludzkie uszlachetnione dusze, daimoniony, bóstwa, aby w większych porządkach, pośmiertnie, bez obostrzeń świata generacyjnego, działać z potężnymi umysłami, świadomościami nieograniczonymi ludzką formą, która rozpadły się na ziemi dawno w proch?
Nakreśliłem własną kosmografię, okultosofię, teologię, filozofię. Nie mam potrzeby religii, choć zapożyczam z pogańskiej rozumowej teologii, a także wielości cywilizacji i kultur starożytnych, których potwierdzenia odnajduję w działaniach światów niewidzialnych, po powolnych, mozolnych obserwacjach i badaniach. Wiem, że nic nie wiem. Tak pozostanie. Jednakże w tej apofatii stykałem się wielokrotnie z tragiczną niewiedzą, która nie znając pokory intelektualnej, myśląc, że sięgnęła po wszechwiedzę, gwarantowała świętoszkowatą pogardę wobec tych poza murami cytadeli kondescencji, wobec wszystkiego, co inne, wobec wszystkiego co zagrażało, iż obróci te mury w pył przy bliższej inspekcji ich materiału.
Współczesne nauki społeczne i ścisłe pomagają mi kompetentnie myśleć o świecie. Starożytny etos, estetyka klasyczna pilnuje, abym nie zamienił się w chaotyczną materię, a współczesna metoda hipotetyczno-deduktywna zastosowana do empiryczno-noetycznej, na wpół zmysłowo-afektywnej, na wpół intelektywno-intuicyjnej, częściowo natchnionej, pilnuje zdrowego podejścia do spraw niepewnych. Są one bowiem rzadko kiedy ukazane, metafizyka boskich poruszeń wyobrażeń, intelektu, czucia, wyobraźni jest wystarczająco skuteczna, lecz niedoskonała. Nadal jest to metoda odkrywania, interpretowania, zrozumienia, ważenia, równoważenia, która nie gwarantuje, a jedynie wspomaga proces twórczy i odkrywczy, niekiedy systematyczny, proporcjonalny, a czasem pochopny, jedynie przypuszczający. Gigantomachia obłędu, dobra i zła, trzeźwości w świecie, stąpania twardo po ziemi pośród polipsychii, polipneumii, polidaimonii wielości dusz i istnień jest kolejną częścią wielkiej pracy.
Tak odbieramy nasze atrybuty, szlify, natury, w ciągłych zapasach tocząc wewnętrzną walkę między tamas (ciemnością, ignorancją) a sattvą (jasnością, przejrzystością), między realizacją a urojeniem, między stalowymi pryncypiami a labilnością charakteru, między virtutes a kleshami (przywary, w etycznej hindo-buddyjskiej filozofii są doskonałym opisem wszystkich dynamizmów „zła” w każdej możliwej mutacji), między antidotum a veneficium, między mądrością a bezmyślną, wściekłą głupotą, między tym co godne, a tym co nieprawe.
“Harmonia napięć w opozycji przeciwko ciągowi pustki” — parafraza mitraickiego aksjomatu.
To, co doprowadziło mnie do impulsu działania w niemocy, bezsilności w niedoli, było tą samą żałością, którą współdzielimy niekiedy ze światem. Nie nazwałbym tego pechem, ale współwzrastającymi piekłami przyczynowości sprawy ludzkiej, którą stworzyliśmy dla siebie nawzajem, a która monumentem rozbrzmiewa w pojedynczych życiach.
Z tej perspektywy świat jest piekłem, aby odnaleźć pocieszenie należy być silnym, bezstronnym, ale zaangażowanym ponad tym, nie oddając się czczeniu form fenomenów, nie podlegając ich wrażeniu, nieważne jak horrendalne albo obrzydliwe mogą być dla innych. Będąc ze świata, lecz obserwując go z Jaźni, jakby z zewnątrz. Wymuszona satysfakcja z turpistycznej estetyki co wrasta z okrutnością w umysł, z dążeniem do piękna i symetrii ponad wszystko — sterylne zrozumienie. Podobnie, strącony w największą nienawiść, zgorzknienie i upokorzenie, przełamać to wszystko współczuciem, kurtuazją, życzliwym uśmiechem to zbudować łuk triumfalny ponad tymi wszystkimi stanami, które niekoniecznie biorą się z nas, ale często wżynają się w nasz umysł i pozostają tam jak chwasty. Z drugiej strony, można zachować szczęście, pokonywać horrory władczym uśmiechem. Na tyle, na ile pozwala umysł — ten przecież też może przeżywać horror, który uniemożliwia właściwe ustosunkowanie się do wszystkiego. Odnaleźć mądrość starożytnych, zweryfikować ją, potwierdzić na własnej skórze — to kolejne pocieszenie.
Lata temu byłem relegowany do psychiatrii, nafaszerowany ogłupiającą chemią, nie pomogło mi to ni cala, ale pomogło w stworzeniu alibi dla społeczeństwa, jako psychicznie chory ‘inwalida’. Psychiatryczny paradygmat pomaga niektórym — ucisza ich lęki, zamienia ich dziwne wierzenia w urojenia, ich wizje w halucynacje, ich odczucia w omamy, wyrwy w znormalizowanym kokonie — w fantazje i odstępstwa. Daje im psychiatryczny mit, którym żyją, podobnie jak inni, którzy żyją swoimi mitami.
Nie było to wystarczające, sztorm doświadczeń dyskwalifikował psychiatrię w moich oczach, tym bardziej że systematycznie badałem światy, które dla psychiatry były zwykłym wytworem umysłu, a dla jungisty — podświadomości. Przez lata stworzyłem wyjątkowo misterny, złożony, a jednocześnie prosty system pracy z tymi światami. System podparty filozofią, teologią, technicznymi zabawkami i narzędziami magicznymi, które pozwoliły mi przetrwać i współpracować, wzmacniając mnie i podtrzymując pracę kosztującą mnie poświęcenie mojego imperium życia. A więc po co poświęcać? Jest to forma powołania od losu, brak poświęcenia oznacza bicze pasji, nieszczęść, niefortunnych wyrw w duszy, katorgę strat, jest to niekiedy najrozumniejsze wyjście.
Widziałem wielkie skrzydła wokół tarcz słonecznych, ciężarne złotem, stalowo silne, oplecione wężami. Wcielały się w moje ciało, napełniając mnie boskością, magnetyzmem godnym żyjących, duchowych gwiazd. Tak, jakby cała ich moc skoncentrowała się w chwili awataryzacji we mnie, zamieniając mnie w milczącego półboga, daimoniona, niekiedy daemoniaca, lecz przede wszystkim w medium dla światów duchowych. Siły, które są nas całkowicie świadome. Komunikowałem się z nimi w ciszy, sam wśród ludzi, choć byłem rozumiany na przestrzał, jak otwarta księga. Nie zostałem pozostawiony samemu sobie, inaczej popełniłbym samobójstwo. Lata w piekłach świata wykuły mnie, pomogły mi przetrwać niestabilność mediumizacji, opętań, emanacji, awataryzacji, w połączeniu z życiem codziennym.
Im więcej wiemy o innych światach, tym większy otwiera się arsenał prób, przejść, które świadczą za i przeciwko naszym krokom. Wyzwolenie, działanie nie jest rekreacją ani formą eskapizmu. Jest to zaangażowana praca, której trzeba się poświęcić, albo zostawić ją w pół drogi, co często mści się na tych, którzy z niej zejdą. Przejrzałem więcej forteli, niż jakikolwiek stratagem, który wymyślił by człowiek w polocie najcwańszego z lisów. W istocie, uczyłem się psychologii gry od drugiej strony. Jednak jest też czas, aby wpaść w sidła i pułapki, z musu się w nie wpada, z musu się od nich uczy.
Filemon, egipsko-helleński archanioł nawoływał wszystkich, dumnie stojąc nad miastem. Odwrócił się jeden co go zobaczył, myśląc że został wybrańcem
Filemon pokiwał głową
Odwrócił się drugi, który stwierdził że ma zwidy
Filemon pokiwał głową
Odwrócił się trzeci, któremu powiedziano że jest chory psychicznie
Filemon pokiwał bezradnie głową
Odwróciła się pewna kobieta i spytała w myślach: -„Dlaczego inni Cię nie widzą?” —
Filemon natchnął ją ideą:
-„Ślepota ludzi jest wielka, nawet gdy widzą popadają w jeszcze większą” — -„Zostaniesz ze mną?” — spytała
-„Będę Twoim tchnieniem i inspiracją, bądź wolna i silna, nie zapominaj!”-
Wśród ludzi nie znalazłem osoby, która mogłaby się pochwalić takim arsenałem wydarzeń, jednak nie zamierzam rozpieszczać się próżnością ani przerostem ego nad treścią. Trzymam swoją głowę nisko, sekretnie, ale w silny, stanowczy, nie poddańczy sposób, bowiem pokazywanie palcami, karcenie sił niewiele mi dało. Przerastając ludzkie światy, krocząc jak wieża, musimy przecież angażować się w ludzkie sprawy i być ludźmi, nieważne jak przyduszonymi pod ciężarem doświadczeń, wtedy schodzimy z powrotem ze Świętej Góry w doliny. Wtedy i tylko wtedy dzielimy to co wiemy, z restrykcją badamy perspektywę drugiej osoby, nigdy nie zdradzając się ponad to, co jest potrzebne, niezbędne lub użyteczne, nigdy nie mówiąc nic, ponad to czego wymaga sytuacja.
Każda nowa osoba, każda nowa interakcja rozkazuje nam przybrać nową maskę, personę. Ktoś powiedział: ‘bądź sobą’ — wziąłem go za dziecko. Rozłupane tożsamości, maski, istoty, które poruszają tym wszystkim, persony, które rozgrywam swoją wolą jak karty, świadomie, lub będąc przez nie zdominowany, rekursywnie przywołując do pamięci, aktorstwo i akt, kuglarz i kukła, kuglarz grający kukłą, kukła grająca kuglarzem, brzuchomówca mówiący przez kukłę, kuglarz mówiący przez brzuchomówcę kukłą etc.
Czyż nie jesteśmy złudzeniem, a prawdziwe jestestwo jest jedynie złożeniem wszystkich naszych poruszeń, gdy weźmiemy dwa momenty naszego istnienia — jest to jedynie sen, który śnimy, dwa różne sny, połączone rozbłyskami przez pamięć o substancji. Jest tu pewien haczyk — o który pyta wielu ludzi — co się z nami dzieje po śmierci? Koła fortuny, przygotowania, prace, transformacje. Jak wierzę, machina Bardo może być losowa, lub działać w obrębie pewnych praw, wewnątrz których powstają potencjały. Niekiedy świadoma praca może nas wprowadzić w piekła, miejsca subiektywnego cierpienia, czasem w niebiosa, miejsca subiektywnego błogostanu, czasem bezwolnie, nie podejmując się trudów żadnej ścieżki możemy skończyć tak samo. Jednakże, zdecydowanie lepiej działać w pełni, wyzwalając się z tych dualizmów, nie pożałujemy swojego życia, gdy w pełni się w nie zaangażowaliśmy, gdy nadaliśmy sobie charakter, kierunek, sens i cel. Starożytni mistrzowie byli podobnego zdania, inaczej nie podejmowaliby misteryjnej pracy.
Nigdy nie oferowałem ‘boskiej wiedzy’, ‘objawionych praw’, jedynie to, co mogłem wywnioskować, zinterpretować, przekazując jako podarek innym, spisując w myśl ‘E do ut des’, poznając, przetwarzając kategorie niepodzielnego świata poszerzonego, pogłębionego, pełnego znaczeń o to, co przeżyłem.
Szczera osoba przecież wie, że może błądzić w tym, co jego umysł, zmysły przetwarzają, ale niech przynajmniej błądzi w mądry sposób — tworząc modele świata, zbliżając się do prawideł, ich esencji, poprzez zaangażowane, inspirujące i esencjonalne działania.
Odnajdując się wśród ludzi, nawet tych umagicznionych, niekiedy odnajduję ich zrozumienie niekompletne, zbyt teoretyczne, jednak zdaję sobie sprawę, że tak samo niekompletne i teoretyczne jest moje rozumowanie. Ucząc się od wszystkich, rozdaję fragmenty informacji z monolitu wszystkich lat doświadczeń, skrawki z powierzchni rzeczy, choć to jedynie pomniejszy, błahy aspekt personalnego mikrokosmosu. Nadając powagę jesiennemu listowiu, czy czynimy inaczej z powagą podchodząc do misteriów? Niektórzy potrafią arogancko podejść do obu — nie szanują ani świata, ani siebie, precz z nimi! Inni jednak, z pewną dozą humoru potrafią wyśmiać niekiedy oba stanowiska, raz okrutnie, przenikliwie, raz z wyrozumiałością, dobrotliwie.
Oczywistym, nie jestem w stanie spamiętać wszystkiego naraz, zebrałem zatem wszystkie momenty w ukrytą strukturę, przywołując to, co niezbędne, omijając wyparte koszmary szczątkami pamięci, nieowładnięty już emocjami przeszłych chwil. Buduję na poprzednich doświadczeniach w usystematyzowany sposób, zbieram co może być zebrane — ucząc się niekiedy nowych rzeczy, zaokrąglając, dopełniając to, co już wiem.
Gdybym musiał spamiętać wszystko, co wiem, rozpadłbym się w obłędzie, gdyby pamięć przywoływała te same emocje, co podczas ówczesnych wydarzeń, rozszarpałbym się w szaleństwie. Jedynie przetrwałem, Bogom dzięki.
Preferuję jak najdalej możliwe obiektywne rozumowanie w kierowaniu się własnymi sprawami, aby trzymać te nici wątków w miarę formalny, usystematyzowany sposób, ograniczając wpływ niezdrowego chaosu. Kiedyś, kiedyś znałem też desperację i miłość, te co są pamięcią, wzmiankowane wzruszeniem ramion, sentymentem, melancholią.
Jako maska pustych spraw z duszą zawieszoną w głębi kosmicznych próżni, nie zamierzam jej odwoływać, przynajmniej dopóty, dopóki nie odzyskam całości siebie. W tym moja persona jest maską, z intencją ducha skalibrowaną z gwiazdą świadomości. Pozostawiając agonię z tyłu, niechże poruszę się z lampionem poprzez ciemność, na drodze oświetlanej przez Bogów i Boginie.
Zbyt wiele historii przeżyłem, zbyt liczne wątki zaobserwowałem, aby być w swojej próżności własnym biografem, chciałbym jednak zmyślnie zabrać do grobu szept spełnionego człowieka. Nie każdemu jest to dane. Jako człowiek wolny, rozpoznany jako taki przez wyższe światy, wygrałem gladiusa, jako własne narzędzie w świecie. Sięgnijcie po własny!
O znaczeniu szat ceremonialnych
Właściwie każdy się zgadza, że “profanum” jest tym, co leży poza sprawą świętych założeń, to jest, “ustalone dalej (porro) od świętego założenia (fanum) i religijnych skrupułów”. Wergiliusz zręcznie podał przykład tego znaczenia przez omówienie świętego gaju i wejścia do podziemi, każde z nich było “święte” (…) Trebatiusz powiedział, że termin “profanum” jest użyty w odniesieniu do czegoś, co przestało być “święte” i “zapełnione skrupułami religijnymi”, a następnie przeszło w użytek i posiadanie ludzi.
— Makrobiusz, Saturnalia, ustępy 3.2—3.4, 4; Księga III
Akcesoria, parafernalia, różdżki, ołtarze, wszystkie te rzeczy są wpierającymi artefaktami umysłu, czucia, intelektu, dusz i ducha, komplementując pracę. Ten krótki rozdział jest poświęcony owym przedłużeniom pracy magicznej, które powodują, że przestajemy się utożsamiać z codziennym życiem, asystują one w przejściu w teren świętości, w którym żadna profanacja codzienności nie może zaburzyć świątyni naszego ciała i umysłu. Sprokurowanie roboczych szat doskonale wpasowało się w tę intencję.
Pierwsza warstwa szat jest biała, druga jest czarna, ta pierwsza domyka się zakrywając skórę, symbolicznie naładowana intencją pracy na rzecz całości, ta druga, czarna, jest kolorem samotników, tych, co przemieszczają się przez ciemność, jednak noszą lampę iluminacji — ich gwiazdę i Jaźń — przed sobą. Noszą oni maskę ciemności przed ciemnością. Świadomi naszej ślepoty i ignorancji jak nietoperze, al-khafafish, poszukujemy głowy mądrości, zrozumienia, w religii sufich, którzy nauczali templariuszy, były to „głowy mędrców”, lub Bafomet, słowo można wyprowadzić z rdzenia FHM, oznaczające również abu-fihamat (ojciec zrozumienia). Ponownie, scalając się z ciemnością cieni, aby przemieszczać się wśród nich jak Palin Hikousi, były to sycylijsko-rzymskie bóstwa, tradycje bliźniaczych Bóstw, które z ciemności podróżują w światło, ze światła w ciemność. Noszenie szat jest formą rytuału przejścia, specjalnym portalem do świętości momentu, jest to forma mistycznego rozgraniczenia.
Nie jest tak ważnym co nosimy, niekiedy odbywam ceremonię nagi, sprawia to, że jestem nagi przed Bóstwami, światami duchowymi, z którymi pracuję, mój umysł, moje intencje, to co mną powoduje jest otwartą księgą przed niewidzialnymi światami. Nie ma nic do ukrycia przed tymi, co czytają nasze najgłębsze myśli ciszą, niezwokalizowanymi poruszeniami umysłu, serca i dusz.
Niemniej jednak, te szaty mają dla mnie coś ze świętości. Przypominają mi o najlepszych z moich poprzednich prac. Przypominają o pełnych glorii tęczowych skrzydłach Izydy wznoszących się w majestacie nad Warszawą. Przypominają mi o błogosławieństwach, które otrzymałem od losów, sprawiając, że stałem się silniejszy, odnawiany, że gdy upadałem, mogłem rozewrzeć feniksowe skrzydła raz za razem.
Po spazmach wściekłości, nienawiści, malewolencji spowodowanej przez niektórych zmarłych i mniej przyjaźnie nastawione do ludzi daimoniony staram się ich nie nosić — sprofanowałbym je, przez złe słowo, akt, myśli. Gdy odbywam ryty oczyszczające, angażuję się w pracę teurgiczną, kiedy jestem wołany w zaangażowanie, czuję odpowiedzialność, aby działać. Niekiedy tylko na nie zerkam, aby przypomnieć sobie lepsze czasy, lub napomnieć o dalszych pracach ceremonialnych. Wszystko może być pokarmem, o ile wiedźmy tessalskie odgryzały kawałki zwłok, aby użyć ich w celach nekromantycznych, o tyle ja wykrawam święty rewir wyobraźni działając ze światami wyższymi, choć z pewnością jako młody teurg jestem mniej kompetentny w swojej sztuce o niebotyczną odległość, niż tessalskie wiedźmy w arkanach nekromancji, ta jest profanum dla teurgów, a sacrum dla czarownic. Któż jest mądry, aby to osądzić, w grze metamorfoz światów?
O źródłach inspiracji
Merkury powstawał heliakalnie, gdy pracowałem przez noc do wczesnych godzin porannych. Rozbłysnęła złoto-czerwona inteligencja duchowa, być może wysłana przez Allatori, starożytne duchy Merkurego, które — kto wie — mógł ustanowić praludzki Thoth, choć ciężko ustalić ich odsolarne, transajoniczne pochodzenie, wydaje mi się, że takie mają.
Jako dziecko wyposażyłem się w piąty pentakl z Klucza Salomonowego, konsekrując go, istnienia te były pradawne, a jeżeli ktokolwiek wiedział o ich istnieniu, wiedział o tym z Egiptu. Pracowałem w owym czasie nad tabelami enochiańskimi Johna Dee, nagle w moim umyśle pojawiła się przełomowa idea: przecież ten szyfr jest oparty na elżbietańskim alfabecie, a nie współczesnym, przecież mam inny klucz w ręce, który zachował się z fragmentu dzieła Dee, które zostało spalone, “Liber Scientiae terrestris auxilii & victoriae”. Miałem ten fragment z książki Schumakera “Renaissance Curiosa” i od razu rzuciłem się na tablicę, próbując rozszyfrować litery będące kluczem do reszty. W istocie, jeżeli poprawnie rozszyfrowałem tablicę, to mogłem kontynuować pracę. Podziękowałem ambasadorowej poranka, zachwycony odkryciem.
O jednym należy pamiętać: nie jesteśmy pozostawieni sami sobie. Podczas gdy większość ludzkości jest ślepa na działanie sił poprzez wieki, część dołączyła do procesji światów, nie pozostawili nas, dzieci Ziemi, w zapomnieniu. Wołają nas, iluminują, przynoszą pochodnię, żar boskości w ignorancję, kształcą nas, inspirują, rzeźbią w niewyciosanym, wulgarnym materiale, ludzi w Świętym Chaosie Boskiego Kosmosu.
Zawsze ją uczyłem: wpierw spróbuj wyjaśnić coś racjonalnie, sceptycznie, ale z otwartym umysłem. Gdy pojawi się coś niespodziewanego, pomyśl, zanim odwołasz się do magii. Gdy zaczniesz przyswajać prawa mikrokosmosu jako filozofka — tu zaczyna się magia, praca zaczyna się z budową świątyni, struktury, mapy terytorium. Nawet gdy zobaczysz cuda, spróbuj je zrozumieć, nie zabijając ich substancji, ani symbolu, gdy działasz teurgicznie, proces jest pełen rozumu, konsekrowanej myśli, gdy działasz magicznie, proces może być pełen pasji, tańca, emocji, jest wiele sposobów podejścia do tradycji rozmaitych szkół świata. Nigdy nie odrzucaj ich poprzez moc nawyku, ani nie przyzwyczajaj się do swoich umiejętności, swoich siddhi, które nabyłaś, szanuj je. Spora część świata może być zrozumiana ludzkimi naukami, na potrzeby ludzi, lecz nieskończoność poza tym zrozumieniem jest subtelną sztuką, nawet najlepsza metafizyka jest tylko przybliżeniem. “Każdy model jest błędny, ale pożyteczny” — pisał George Box, niektóre są koniecznie. Niektóre modele działają lepiej niż inne, jednak nie jest moją intencją przesilać twoje widzenie, ani dominować cię własną ideą, ale zaproponować alternatywne sposoby rozumienia świata. Metafizyka w świecie panenteistycznym oznacza, że boskość wszystko przenika, jest to kwestia twojej indywidualnej pracy aby przekształcić, rektyfikować, działać Boginią w sobie, swoją najgłębszą esencją.
Otwarcie zatem inwokujmy, nawołujmy siły, odkrywajmy boskość w sobie, niechże w wielkiej pracy przywołają nas do siebie! Często działają na nas subtelnie, delikatnie, w sposób, który nie narzuca brutalnie obcej woli, jak niektóre dominujące, wulgarne siły! Siły te działają poprzez inspirację, wpływ do szczerych idei, które są jak pomost między prawdą czucia idei w nas, a w światach nie nacechowanych żadnym fałszem, urojeniem, zaślepieniem, przeciwieństwem. Tych idei nie da się przetłumaczyć, bo są niedualne, nie są przekonaniami, ale przejrzystymi jak źdźbło trawy odczuciami świata obiektywnego — tu działają duchy geniuszu, co błyskotliwym zrozumieniem, lekkim tchnieniem zmiany myśli pozwalają odkryć to, czego nie zawłaszczamy, czemu pozwalamy płynąć dalej w świat przez nas. Komunikując te sprawy, na ile nasze umysły i serca są gotowe, aby je przyjąć, przetłumaczyć. Im lepsza jakość ziemi, wiedzy, zasad, myśli, czucia, tym piękniej rosną owoce naszych prac, tym większe zbiory plonów inspirowanych przez światy, do których Magister, Magistra, Magistrae zbliżali się we wzlocie i oddalali w swym upadku, zbliżali w nadziei, wielkości, padali pod naporem ciemności.
Punkt koncentryczny “Ja”, nazywany świadomością, jest nieświadomy całości żyjących ucieleśnień, lecz zmienia się, epitomizuje ich osobowości.
Czymże jest “Ja” i zakres jego świadomego zamieszkania?
(…) słabe pragnienie, pamięć zarządzana etyką, ignoranckie w stosunku do swoich ciał. Zatem to, co jest niecelowe, jest żywotniejsze, jest wolą: odrzucona wiedza jest seksualnością, stając się prawem.
Zatem byt istnieje w wielu jednostkach jednocześnie bez świadomości “Ego” jako jednego ciała. W rzeczy samej, mówię — celowość wielości egzystuje w żyjących poruszeniach — ich świadomość jest rozdzielona między wielość stworzeń, lecz znają one tylko najważniejsze z wcieleń — gdzież większa zgryzota?
— Austin Osman Spare, The Focus of Life, The Mutterings of AOS
Wiele istnień wpływa na siebie we współinspiracji tak subtelnej, często niezauważalnej, iż trzeba wprawnych oczu, aby zrozumieć, że nie dzieje się to jedynie przez propagacje informacji na poziomie bezpośrednim, przez komunikację horyzontalną, czyli personalną, lub medialną, ale także duchową, całościową. Czymże jest to ‘ja’ jeżeli nie zbiorem pozorów, którą wydaje się stabilne, wieczne, poprzez najtrwalsze elementy psyche opisujące same siebie? Ten wehikuł świadomości, ‘ja’, ‘jestestwo’, ‘tożsamość’ jest we wprawnych rękach narzędziem. Gdy tylko ‘ja’ się poluzuje, odkrywa się wielość innych istnień, które uczestniczą w jego ekspresji, nie powinny być zbywane jako cząstki osobowości danej osoby, choć często nasze persony zamieszkuje wiele komplementarnych, kompatybilnych, lub walczących ze sobą oddzielnie zaakcentowanych osobowości. W przypadku depersonalizacji, lub zaburzeń osobowości, te wielości podlegają hipertrofii, lub subtrofii, w pierwszym przypadku Jaźń nie utożsamia się już z żadną z osobowości, nie wiedząc czym jest. W drugiej dochodzi do walki między tymi personami, co skutkuje mieszanką natur. Ponadto cząstki osobowości mogą być też poruszane przez niezliczone istoty, byty, dusze, metempatię, niekiedy doprowadzając do ich rozłamów, niekiedy wykształcając nowe, lub deformując lub wspierając ich rozwój w zależności od tego, jaki układ odniesienia się przyjmie. Często ta gra pozorów zazębia się wokół siebie, przekonując, że oto jest trwałą jednostką, że oto — uchwytując siebie wpędza świadomość i Jaźń w pułapkę psychiczno-zmysłową, podlegając iluzji wyodrębnionego, rzeczywistego bytu. Z drugiej strony zapewnia to ciągłość jestestwa, jego w miarę stabilną ekspresję w świecie. Prędzej ‘ja’ jest zanurzone w świadomości, współwymieniając się swoimi poruszeniami z innymi ‘ja’, a maski świadomości, które są użyteczne w ich przejrzeniu tworzą w swoim tarciu indywiduację z perspektywy Jaźni. Nacechowania osobowości nazywane były przez Hindusów ‘magazynem karmana’, czyli Alajawijnaną, substratem świadomości — pytanie czy wykształcona zostanie Dżiwa jako indywidualna dusza, czy też poruszenia te rozpadną się w nacechowanych wątkach energii, jest pytaniem o pośmiertną formę wyjściową. Sekretne szkoły Lhag Thog buddyzmu tybetańskiego przeczą istnieniu Dżiwy, natomiast są to zbyt złożone systemy delikatnej, głębokiej myśli, aby w tak prosty sposób to opisać. W odniesieniu do egipsko-helleńskich systemów polipneuomologii istnieją: dusza bio-magnetyczna, genetyczna (od rodziców), dusza psycho-seksualna (cień), dusza metempsychotyczna (transmigracyjna), dusza-powłoka (do podróży astralnych), dusza emotywna (hipostaza serca), dusza-geniusz (Jaźń, pneuma, powiązana z Ren — imieniem), dusza-gwiazda (świadomość), dusza-ciało (krypta w ujęciu dionizyjskim, diament w ujęciu buddyjskim), oprócz standardowego zestawu sześciu zmysłów, czyli wzrok, słuch, czucie, smak, węch i umysł, a także pięciu wymiarów, którymi operuje człowiek na co dzień czyli czasoprzestrzeni i informacji. Te wszystkie elementy przypominają całość zwierzęcych, zwierzęco-człowieczych, gatunkowo-człowieczych, a także człowieczo-deifikacyjnych aspektów, niektóre rozkwitają podczas pracy magijno-alchemicznej, inne są zaniedbane, niektóre są wykształcane, niektóre podlegają zniszczeniu, inne są wieczne, nienaruszalne, zaczerpnięte z niepodzielności świata jako kategorie, podlegając przekształceniom, podlegają też metamorfozom.
Oto doskonała świadomość posługuje się swoją teatralną maską, która jest właściwą ekspresją świata. Lecz czy będziemy odgrywać tę maskę w sposób wolny, czy bezwolny nie jest kwestią determinizmu woli, w rzeczy samej pytanie o wolną wolę rozpada się między poruszeniami pozorów a wiarą w to, że ma się nad nimi władzę. Jeżeli wolną wolą jest utrwalenie przywiązań do pewnych nawyków, konsekwentne ich wykonywanie, a także proces wewnątrzsterowny — jest to urojenie. Jeżeli wolną wolą jest zespolenie się z poruszeniami Jaźni zintegrowanej ze światem — jest to ekspresja kosmicznej woli. Jeżeli wyzucie się całkowicie z wszelkich poruszeń woli jest nirwaną, to przerasta ona wolę demiurgiczną. Sęk w tym, że będąc pustym, zapełniają nas inne pozory istnień, które poruszając to w tę, to w tamtą, chcą nadać ekspresję swojego samostanowienia. Być pustym, bezwolnym, całkowicie zaangażowanym, całkowicie pogrążonym w tym stanie, scalając się z czystym lustrem świadomości bez skaz — jest najwyższym osiągnięciem. Godząc się jednak na to, że jesteśmy złudzeniami na wietrze, działamy angażując się w kształt tego świata na podstawie kierunków wizji, które nadają nam wszystkie poruszenia powyższych “dusz w grze masek światów pośród innych dusz”. Reifikacje takich idei jak ‘cierpienie’, ‘współczucie’ z punktu widzenia dharm są całkowicie puste, jednak z poziomu kosmicznej Jaźni, lub woli są to obiektywne stany. Z jednej strony rozpoznamy osobę, która cierpi, jako subiektywny świat, który czuje fizyczny lub psychiczny ból jako pustą dharmę, tj. iluzję w absolutnym znaczeniu — co wydaje się okrutne, z drugiej strony ta dharma nabiera całkowitych znaczeń w tym, że w etycznym, moralnym sensie osoba ta nie powinna cierpieć. Dlatego twierdzenie, że „wszystko jest iluzją” nie jest negowaniem świata, a absolutnym stwierdzeniem, które jednakże przyjmuje też istnienie rzeczywistości konwencjonalnej w obrębie tego stwierdzenia. Przekłada się na hipostazę, jeżeli pewne ustawienia pneumatologiczne doprowadzają do przebóstwienia, współgrając z wyższymi oktawami światów, to są inne, które wprowadzają w niższe światy — pomimo tego, że nie powinno się dzielić świata, jak uważam, na „piekła” i „nieba”, co jest naiwnym podejściem, z perspektywy śmiertelnika zdecydowanie pożądane jest wyzwolenie, lub subiektywnie przyjazne odczucia, aniżeli subiektywne cierpienie lub odczłowieczone odczucia. Być może daimonion z aethyru ognia jest całkowicie w domu w takich wymiarach, a książę Goetii całkowicie scalony ze swoim światem umbry. Boddhisatwowie znani byli ze wzmacniania Dharmy (vide — zamiennie, nauk Dharmicznych) w rozmaitych światach, często w światach piekielnych, manifestując się jako mądre, potężne istoty ognia — przybierali oni, one maski, aby zrozumieć się z tymi światami, przybierając groźną postawę, aby uzyskać posłuch. Dlatego też niektóre nauki sprawdzają się zarówno w światach, w których zwykli śmiertelnicy mogliby wyć z przerażenia, jak i wyższych — doktorowie i magowie Dharmy doskonale zdawali sobie z tego sprawę, ucząc niepodważalnych mądrości.
Zło, które czynią ludzie
Zapaliłem świeczkę w stojaku, który dostałem od niej. Poleciłem siebie, moją rodzinę bliskim przodkom, aby byli zapamiętani. Abym też pamiętał. Powołałem wielką, przestrzenną ciemność, zapalając w niej miliony świeczek dla podziemia. Dla wszystkich zapomnianych zmarłych. Sigilaria. W starożytnym Rzymie poświęcali mężczyzn dla Ojca Dis, zarzynali ich jak owce, jak wyczytałem w Saturnaliach Makrobiusza. Był to zapis tradycji, który oferował swojemu synowi. Zwyczaj był potem zastąpiony podczas epoki królestwa, później republiki rzymskiej poprzez zapalanie świeczek i preparowanie białych masek zamiast sacrificio, rytualnego zabójstwa. Di Manes, dobrzy zmarli, przodkowie moi i innych, nie rozróżniając małodusznie na etniczność, zwyczaj, religię, region czy kolor skóry. Ci co zostali, ci w mgłach podziemia jak ławica ryb unosząc się przy powierzchni wielkiej otchłani. A także ci, co są pocieszeni w innych światach. Najpierw moja własna linia, potem ta innych. Jest to forma nekromantycznego nepotyzmu. Utożsamiamy się z naszymi bliskimi, wspomnieniami, kochamy ich, szanujemy ich, tak najłatwiej rozszerzyć to na resztę ludzkiej rasy. Przynajmniej wierzę, że tak to powinno działać.
Wyłączyłem światła. Zaprzyjaźniony demon-cień wyrastał po mojej lewicy z szafy, która była jego mauzoleum, jego zwięrzęco-insektoidalna czarna twarz, fronton jego tożsamości błyskał na biało podobnymi twarzom uwięzionych zmarłych deformacjami, mały latający ćmok, którego traktowałem jak adoptowanego syna, przyglądał się operacjom. Piękna biała dusza dotknęła mojego ramienia, zakładając przepaskę z inskrypcjami na moją rękę. Te wydarzenia odbywały się równolegle w czasie. W końcu nasz czas jest relatywny w stosunku do świata astralnego. Jeden oddech człowieka to kilkadziesiąt oddechów ducha, stąd czas płynie dla nich wolniej. Z perspektywy człowieka duchy przemieszczają się kilkadziesiąt razy szybciej, działając w podobny sposób. Niektóre cienie po prostu stoją, złapane w długiej myśli, po tym jak przestaną krzyczeć, gdy nikt ich nie słyszy, zaczynają szeptać, stając się ciche. Żyjący nie słuchają, nie słyszą. Widzę je, bo jestem na wpół martwy. Moje serce bije, biologiczne procesy są niezaburzone, wzmocnione jakąś dziwną magią. Moja skóra, mięśnie, ścięgna, kości, mózg, płyny od czasu do czasu były odnawiane przez chtoniczne aethyry. Nie czyni mnie to nieśmiertelnym, jedynie ratuje moje wykończone ciało. Po operacji inwokacji i polecenia zmarłych bóstwom i przewodnikom dusz położyłem się w łóżku słuchając Offermose — Mørkt Forår feat. Of The Wand & The Moon, Grift. Demonica z czarnego ognia pocałowała mnie delikatnie w policzek, dotknąłem jej ręki, napisała coś na mojej skórze ostro zakończonym palcem. Cała moja skóra jest pokryta niewidzialnym pismem, zapisana historiami, faktami, kłamstwami, poleceniami, komendacjami, przynależnością, informacjami dla tych, co czytają w czarnym języku cieni. Otworzyłem oczy, męska maska zmarłego człowieka była wykrzywiona w groteskowym bólu, wyrastając z poduszki tuż obok. Zmarli mieszkają w moim ciele, miriady istnień wymieniają się nim.
Zapytałem jednej z tych istot: ‘Co sprawiło, że świat jest tak zły?’ — co echem rozbrzmiało jak naiwne pytanie w moim umyśle. Silny mały bękart. Zapomniał już o jadowitym bólu, małych przyjemnostkach pośród psychicznych tortur, co były przerywane ciężkością surowości wobec siebie. Była też lekkość, od czasu do czasu, skoncentrowana, człowiecza lekkość, niemniej jednak silna.
— ”Ludzie” — odpowiedziała moim głosem, przybierającym tembr zmęczonej kobiety.
— ”Zapomnieli, możliwość czynienia zła jest większa, twoja rasa wzrosła w siłę, jednocześnie w zapomnienie” — odpowiedziała mną.
— ”Co skorumpowało rasę ludzi?” — spytałem.
— ”Zawsze byli niewdzięczni, ich zło zaraziło inne światy” — odpowiedziała.
— ”Nie godzę się na to” — odpowiedziałem — ”Jeżeli ludzie są zdolni do czynienia piękna, wielkości, jakże to?” — kwestionowałem jej słowa.
— ”Zwierzęca część była dziecięciem natury, gdy ludzie odłączyli się od niej, będąc zdolnymi do boskości, zamknęli oczy na swoje pochodzenie, z natury zrobili wroga, z czasem zapominając o boskości, obracając się przeciwko sobie” — odpowiedziała.
— ”Zatem zło rośnie z czasem” — wiedziałem to, tarcie natur — “Ale czy są metody pokonywania cierpienia, zła, co Hindusi, buddyści wiedzieli, Gigantomachia wewnątrz” — zapytałem.
— “Te metody są dane niepamięci, jest pewien fortel” — szepnęła.
— ”Jaki fortel?” — przyciągnęła moją uwagę.
— ”Głęboki fortel związany z ogniem chaosu uchwytującym niższe światy boskości, ma to swoje następstwa” — odpowiedziała.
— ”Rzecz jasna, konsekwencje, czy małpy są złe?” — spytałem jak dziecko — “Tylko ludzie mogą być bestialscy, idylliczni”.
— ”Taka jest cena naznaczenia dziecka natury jako Boga, jakby wiążąc boskość w człowieku” — odpowiedziała.
— ”Lecz czy nie jest to zbyt proste, cały fortel uchwycenia boskości, czy jest coś więcej?” — drążyłem dalej.
— ”Żądza” — “Sensualizm” — “Życie biologiczne, generacyjne” — “Człowiek nie był zrobiony dla szczęścia” — odpowiedziała.
— ”Ale nie był też docelowo zrobiony dla cierpienia, czy powinniśmy obwiniać Bogów, architektów, oceniać co dobre, a co złe?” — spytałem.
— ”Nie ośmielaj się, są twoimi przyjaciółmi, ciężar eonów, nieskończoności za twoją rasą, nieskończoność przed nią, kiedy już nie będzie istnieć” — odpowiedziała cicho.
— ”Powiedziano mi że moja rasa była zrobiona z krwi Aw-Ili, smoka starszej generacji, starszego nawet od Igigi Sumeru, aby działać w pocie czoła jako buntownik, te archetypy się powtarzają, czyż nie? — zapytałem.
— ”Zatem jako niewolnik wykup się, twoja rasa nie zawsze była rasą niewolników” — wyszeptała zanim odeszła. — ”Lecz nie gardź tym światem, jak ci, co go znienawidzili” — zebrała swoją siłę, swoje skrzydła, porywając się do lotu z mojego ciała, znikając na nocnym niebie.
Dialog: Prudentia
Fuomo: Peripsolu, szlachetny Solarny aniele, dwa dni temu medytowałem w nocnej godzinie Wenus, wywyższonej w nocy, sprzyjającej magicznym operacjom. Siedziałem na brzegu rzeki, z dala od ludzi, ze świeczkami rozpalonymi dla topielców i ich zaciekawionych cieni, z myślą o stworzach natury, a także demonach ziemi i powietrza. Z początku w planach miałem większą operację teurgiczną, lecz w prostocie momentu poczułem się jak skowronek w monadycznej kontemplacji scalając się z otoczeniem, przed dniem i godziną Saturna, gdy moja ojcowska planeta uczy mnie zbyt okrutnie, pomyślałem aby zawołać cię w myślach, aby rozjaśnić sprawę, która mnie nurtuje. Chciałbym zatem zasięgnąć twojej rady, aby odsłonić choć rąbek zrozumienia, lecz jestem zbyt niepewny, aby to przekazać słowami swoimi własnymi siłami.
Peripsol: Ja, ideą scalającą się z podmiotem twojego umysłu znam poruszenia twojego serca. Wsparcie Bogów jest bowiem obiektywne, przejrzyście współzrozumiałe przez wszystkie światy, zjednoczonych w swej Opatrzności, co zarządza przeznaczeniami, niekiedy pochylając się nad losami w obrębie niewzruszoności Ananke. Odpowiedź na twoją myśl, czy będąc stanowczym w niewzruszonym wywyższeniu w stosunku do rozgwieżdżonych Niebios, idei sprawiedliwości w nich zawartych poprzez sympatię, jaka jednoczy wszechświat poprzez jego prawa co iluminuje, rozświetlając wiele światów, jest w stanie rozgonić cień, jaki rzuca chaos na świadomość.
Fuomo: To właśnie te sprawy, co chciałem ubrać w słowa, jak zatem być niezwyciężonym przez inklinacje natury w kształtowaniu cech, atrybutów, charakteru, substancji i natury, aby przezwyciężyć ignorancję, urojenie, przywiązania, gniew, te wszystkie rzeczy, które wywodzą się z niespójności, irracjonalności, braku wglądu w całość, niezrozumienia przyczynowości, braku rozsądku, lub czystej głupoty, które niektórzy nazywają złem. Jak zatem zamienić się w stal, gdy skacząca małpa umysłu, nawet gdy wytrenowana, podlega skażeniom, zaburzeniom, zniekształceniom przez samą siebie, a także przez te siły, które podlegają głupocie, lub szukają zniszczenia, przedwcześnie, nie słuchając wyroków Sziwy-Kali, co obcina im łby, gdy te w wielkiej ignorancji zakładają, że niszcząc świat komukolwiek się przysłużą oprócz może temu złu, które zranione chce wygasić świat wysługując się skażonymi istotami lub niemądrymi piewcami własnej, własnej tylko zagłady. Czy wystarczy odgonić zwątpienie, kierując się rozumem, podtrzymując wgląd, przecinając koncentracją wszystkie wątki, co są korpusem cywilizowanych cnót czy tych Egipcjan, czy Rzymian, czy Hindusów, czy buddystów, które zostały obleczone w niwecz przez niewolników i sługusów w wielkiej nienawiści, z zazdrości o wielkość niszcząc ludzkość, z których geneaologii wywodzi się tylko i wyłącznie maluczkość, hipokryzja, zakłamanie, niespójność, brak rozumu? Jakże to obcinając ciało cnotom, rzucać ochłapy na pożarcie tym żałosnym padlinożercom, którzy zatruliby się nawet nimi, obwiniając ludzi, które je stworzyli? Jakże to, że zgniłe zwłoki miały więcej do powiedzenia przez setki lat niż afirmacja życia, afirmacja Boskości, jakby klątwa padła cieniem na ludzkość rozprzestrzeniając się z Lewantu?
Peripsol: Prosty i wszelkich cnót jest człowiek, który silny umysłem, zasadny, szuka harmonii i proporcji, co zajmuje się wysokimi sprawami, sztuką, nauką, metafizyką, zwalczając niewolników, co w oczach Bogów pełzają u jego stóp. Jak Vettius Pratextatus, którego teolog religii zwłok, św. Hieronim obsmarował z góry na dół z braku argumentów, a z nienawiści do tego, jak Vettiusa kochali ludzie, spisał swoje mizerne bazgraniny zostając prawie papieżem, gdy motłoch zwyciężył. Święci pogańscy mężowie, co niszczyli każdy krzywy korzeń natury w sobie bez pardonu, bez winy, wznosili się ponad siebie co rusz nowi, co rusz odnowieni, jak feniksy Słońca! Jak mistrz Platon, święty Łabędź niebios, co następnie jako półbóg i archanioł, którego niegdyś zauważyłeś na nocnym niebie w glorii jego złoto-srebnych skrzydeł. Zauważył on, że ludzkość nie jest ani dobra, ani zła, ponieważ zawiera oba impulsy, w zmieszanym stopniu, z innymi akcentami, co zarówno należą do natury, jak i wychowania, okoliczności, przeżyć, edukacji, co rozumnie uczy dobrych, przydatnych rzeczy. Z krzywego korzenia natury, co pod wychowaniem, nauką, ćwiczeniem, może powstać piękne drzewo, indywiduacja geniuszu z talentami od muz, pracami, poprzez wypolerowany, szlifowany charakter, co stoi górując nad sobą, inspirując innych w złotych czasach, w upadłych wzbudzając zawiść. Strzeż się fanatyków wierzeń, ślepoty wiary. Wiara powinna być wyważona jak szale Bogini Ma’at, na których w Wielkim Egipcie dokonywano sądów, wspierając swoje argumenty jak filary świątyń, z wnioskami, które są spójne, piękne, prowadząc do rzeczy szczęśliwych, dojrzałych, a także mądrych. Zostań wojownikiem wewnętrznej Gigantomachii, pokonaj się, niechże będzie to najpiękniejsza wojna, co wielką dyscypliną rozumnie wyprowadza cnoty, miażdżąc sprawy szkodliwe dla świata, ludzi i Bogów. Odetnij głowy urojeń, wylecz jad przywar, przywierając swą gwiazdą, umysłem, sercem do Wyższych niebios jak ogień co trawi drzewo, widząc małego Boga w sobie, co pragnie dołączyć do orszaku innych, afirmując życie, przepędzając wierzenia zacietrzewionych małp, które wolą pełzać, lub w swych urojeniach mają się za wszechwiedzące, lub znające prawdę. Wypal przeszkody, skazy co nie pozwalają ci widzieć w mądry, wnikliwy, dobry sposób, aby wyprostować swoje ścieżki.
Fuomo: Jest już dla mnie sprawą zrozumiałą, że rozumnie wywiedzione cnoty współbrzmią z ideami wyższych oktaw świata, które w swej odgórnej generacyjnej prostocie, a także pięknie zazębiają się, wywyższając daną naturę, co kroczy ich ścieżkami. Nawet jako człowiek naiwny wśród cyników, głupiec pośród sprytnych, wyrzutek pośród zwycięzców okoliczności, w oczach sprawiedliwości wieszczem wśród muz, mistrz wśród Kaduceuszów, z przychylnością Bogów! Niechże ta chwila nie będzie przegnana, lecz czy mogę zapytać czy możemy dowieść tego wszystkiego rozumem i intelektem?
Peripsol: Sięgasz po starożytnych, zawierając ich nauki w sobie, młody Olympiusie, porządek, który jest dobry, szczery, przejrzysty podtrzymany jako porządek zapomniany, lecz z iskrą w żyłach napomnienia odżywiony w tych, co noszą pochodnie Artemidy, oślepia czasy upadłe, a gdy ten przygasa, zawarty w tobie, powinien aż do końca nieść twoje życie. Nietrudno być mistrzem w czasach upadku, aby być wyższym geniuszem i ethosem człowieka jest zadaniem tytanicznym. W czasach upadku okropieństwo, obrzydliwość jest brana za zwycięstwo, ciasnota umysłu, wulgarność, ignorancja brane za dobro codziennego pożytku. Sztandary złotych czasów są podgryzane przez szkodniki, lecz te są szybko przepędzane. Rozsądek, jeżeli jego podstawą są rzeczy jasne, wdzięczne i dobre, wywodzi z siebie dobre potomstwo, inaczej rodzi obrzydliwe, odstręczające machinacje, lecz wtedy nie jest rozsądkiem, lecz irracjonalnością, sprytem godnym prostaczka, złodzieja, który może zajmować wysoką pozycję, ograbiając ludzi z ich losów. Patrz organicznie na całość, jak na rój pszczół, jastrzębim wzrokiem patrz na czas, konsekwencje, wydarzenia, na przeszłość, teraźniejszość, przyszłość, a następnie odsiej to, co może być pożyteczne dla innych i dla ciebie.
Współczesny Du Fu
Niechaj czerwone smoki radują się na wietrze, noszone przez ich ludzkich kompanów. Niechże zło chciwości, niewiary, żałości, nieszczęść rozpędzi się w nicość — z życzeniami na rok świni. Celebracje chińskiego Nowego Roku przed nami, jestem zatem zobowiązany, aby z resztką swojej godności napisać krótkie wspomnienie.
Dawno temu w Wewnętrznej Mongolii urodził się chłopiec. Jego przodkowie walczyli w powstaniu czarnych sztyletów. Ówcześnie, była to grupa zaangażowanych wojowników chroniących farmerów. Najpierw przed ekscesami Japończyków na terenie Chin, potem przeciwko komunistom. Przynajmniej dopóty, dopóki ci drudzy nie rozwiązali tej grupy mistrzów walk.
Pracował on pośród pól, jednak gdy dorósł, przeniósł się w okolice Pekinu, aby pracować w fabryce. Z mizernymi zasobami zadomowił się na obrzeżach w obrzydliwym wielopiętrowym bloku, gdzie żył na dwóch metrach kwadratowych za to, na co go było stać.
Przy taśmociągu przypominał sobie opowiadania jego babci o żółtych chorągwiach i czerwonych lampionach, gdy front republikański próbował wygrać, skupiając się na zręcznych rozgrywkach wokół młodego cesarza Pu Yi. Ten drugi wkrótce miał się stać marionetką Manczukuo, kukiełkowego państwa Imperium Japonii. Wykorzystany przeciwko własnej ludności był symbolem upadku Chin i zdegenerowanego cesarstwa — z nazwy tylko.
Czasy były niestabilne, Pu Yi mało obiecujący, rządy zmieniały często ręce, to co pozostało z cesarstwa, było przeżarte korupcją. Babcia opowiadała młodemu mężczyźnie taką oto historię:
Dawno temu pewien biedny człowiek pracował w pocie czoła w polu, gdy nagle pojawiła się Dakini. Była eteryczna, nieco przezroczysta, skąpana w świetle tęczy, z czerwonymi i zielonymi olśniewającymi szatami.
Zatańczyła wokół niego wdzięcznie mówiąc: „Jestem diamentem wypełniającym życzenia, a ty jesteś pokornym człowiekiem, czego sobie życzysz?”
Uśmiechnął się swoimi ziemistymi ustami, mówiąc: „Dobrej żony”.
Skinęła pięknie głową, znikając jak mżawka po deszczu.
Mężczyzna w fabryce przypomniał sobie historię babki ze łzami w oczach, jednak zacisnął zęby, pracując dalej, obiecując sobie, że też kiedyś zobaczy Dakinię. W tamtym czasie zbierał oszczędności na pewien prezent. Po wielu latach zakupił drewnianą skrzynkę, ornamentowaną jadeitem i złotem. W środku była obsydianowa kula zatopiona w nitkach srebra. Była to jedna z pozostałości skarbów cesarstwa. Chciał ten prezent przekazać ‘jej’. Tracił w owym czasie wzrok, więc chodził w parze ulubionych okularów, z których był bardzo dumny, jako szczęśliwy posiadacz tak cudownego wynalazku. Troszczył się o nie bardzo. Któregoś dnia, gdy wrócił zmęczony do domu, położył się, aby nie wstać już więcej.
Mężczyzna, wiek 32, mieszkający w Warszawie, Polsce, raczej przeżarta złymi przypadłościami osobowość zaczytywał się w Czuang Tzu, zachwycał się nad każdym fragmentem penetrującej mądrości tego daoisty, rozważając jego myśli, chwaląc go za górnolotny etos, przenikliwość, którą ten myślał, że chwyta w lot. Może i tak było, ale czy czyniło go to lepszym człowiekiem?
— „Ach to, ach to, ach tak i tak” — rozmyślał.
Poszedł spać o drugiej w nocy. Śnił mu się zaciemniony pokój w śniadych, martwych kolorach, w którym było nieco mebli.
Poczuł niewidzialną obecność, usłyszał parę cichych misternych chińskich słów, a potem myśli, które nie były słowem. Duch skierował jego uwagę do drewnianego pudełeczka, mówiąc: „Popatrz, to był podarek dla mojej żony”.
Mężczyzna gestem myśli podziwiał podarek, gratulując duchowi, kłaniając się z szacunkiem.
Następnie duch pokazał mu parę okularów ze szczęściem i ‘powiedział’: —
— „Popatrz, jakie piękne okulary, dzięki nim mogłem widzieć” —
Aby nie obrazić ducha, podziwiał je i podziękował ze szczerością. W chwili olśnienia zrealizował sobie historię życia chińskiego człowieka, płacząc nad jego losem. Wyszeptał tylko przez łzy: „Niechże wielka Dakini weźmie cię do siebie, obyś dołączył do jej orszaku, niech weźmie cię za męża, z pewnością ucieszy się z podarku”.
Mężczyzna obudził się, nie pamiętając wiele, wiedział tylko, że jest zmęczony swoim wampirycznym umysłem, okrucieństwem, które wynikało z sublimacji lat bólu, po dziś dzień wspominając ducha starego mężczyzny, życząc sobie, aby ten odnalazł szczęście i spokój.
Była to krótka przypowieść o duchu starego człowieka. Takie oto są sny prostego człowieka. Niechże będzie to znak i symbol lampy Samotnika.
Komparatywna Alchemia
Celem alchemii było przywrócenie swojej istoty do preformatywnego stanu wszechświata, gdzie wszystko jest bez skazy, czyste, w spoczynku, błogości. Była to próba przekroczenia czasu i przestrzeni, powracając do czystej mocy, która zainicjowała ruch i generację. Z fizycznego punktu widzenia w fizycznym, obiektywnym wszechświecie, antymateria w teorii niszczy materię, zamieniając ją w czystą energię. Z esencjonalnie filozoficznego punktu widzenia, to Boski ogień z dyskursu Platona, który rozbija karmana, sumę wszystkich poruszeń doświadczalnych będących wynikową temporalnego istnienia, indywidualnej egzystencji w czystego ducha, Puruszę w hinduskiej terminologii, Pneumę w gnostyckiej, ducha, w którego stale próbuje się przyoblec czarny ogień chaosu w parafrazie Szema, lub Yuangi w chińskiej alchemii.
Proces wspinania się po ‘Jakubowych schodach’, po stopniach zigguratu, po planetarnych sferach jest procesem praktykowania proporcjonalnej korelatywnej kosmologii między mikrokosmosem a makrokosmosem poprzez praktykę zdobywania analogicznych kluczy ćwiczeniami, technikami magicznymi i duchowymi. Ponadto, pracą z tymi światami, które wspomagają ten proces. Proces ten wspina się jak bluszcz po drzewie życia w górę w światy transcendentne, jednocześnie przeżywa swoje atawizmy istnienia wertykalnie wstecz, jakby korzenie istnienia były w światach transcendentnych, oddolnie zawarto tą filozofię w mitraickiej doktrynie: “Harmonia napięć w opozycji”, podczas duchowego ruchu w górę. Oznacza to, że jeden ruch jest oddolny, przykładowo: od ludzkiego zwierzęcia do anioła, drugi rekursywny odgórny, przykładowo od atemporalnej skończonej perfekcji, przez całość rozrzuconych części w świecie temporalnym. Oznacza to, że patrząc z perspektywy śmiertelnej nawiązujemy kontakt z bóstwem i z pozycji bóstwa rekursywnie spełniamy swoje potencjały i maski rozrzucone przez czas i przestrzeń, w możliwie największym stopniu tu i teraz, aby osiągnąć całkowite scalenie sumy potencjałów z całkowitą transcendencją.
Wanwu, koncepcja z chińskiej alchemii wskazuje, iż ‘dziesięć tysięcy rzeczy’ jest sprawami relatywnymi w świecie fenomenalnym, który jest poddany ruchowi i zmianie. Absolut, stałość, bezruch jest tu punktem odniesienia dla wszystkich relatywnych spraw, które się mierzy. Nie znaczy to, że Absolut ma tego typu naturę: możemy jedynie przypuszczać, że ich stałość jest najdoskonalszym punktem odniesienia wobec ruchu relatywnych fenomenów. Wszystko wewnątrz Wanwu, świata dziesięciu tysięcy rzeczy jest relatywne, a zatem współpolegające, współpowstające.
Galaktyka jest zależna od swojego ruchu, ruch jest dany przez siły magnetyczne podtrzymywane przez termonuklearną fuzję gwiazd i osobliwości w Strzelcu B, być może supermasywnej czarnej dziury. Od początku, te wszystkie rzeczy współpolegają na sobie, są głęboko ze sobą połączone. Z jednej perspektywy, relatywny świat daje iluzję oddzielności, złożoności, z wielkiej perspektywy wszystkie rzeczy wydają się być niepodzielnym kosmosem, a zatem sprawą homogenicznego, ciągłego porządku.
W Chinach istniała koncepcja eliksiru Jindan, lub Złotego Eliksiru, który był otrzymany jako “odsłonięty podarek niebios”, a także odwrócony eliksir Huandan. Ten pierwszy był poszukiwany, aby poprzez fizyczną transformację materii dać nieśmiertelność, tak jak legendarnemu Żółtemu Cesarzowi, a także Nieśmiertelnym Wieszczom Chin. W szczerości, z perspektywy, np. osiemdziesięciu lat, któż chciałby żyć w nieskończoność, znając znoje życia?
W istocie poszukiwana była nieśmiertelność duchowa. Odwrócony eliksir polegał na odwróceniu różnymi środkami i technikami, poprzez niezliczone etapy transformacji, człowieka do stanu pierwotnego. Nie rozumiano przez to ‘temporalnego odwrócenia’, ale ‘odwrócenie do ponadczasowego’, cofnięcie się przez atawizmy wszechświata do pierwotnego ducha. Zachowanie młodości lub długowieczności było inną pracą, często używało się w tym celu technik nazywanych jogami, choć dobrze znanymi w Chinach jako praktyki odkryte niezależnie od Hindusów. Odkrycie i prześledzenie transcendentnych harmonii świata wewnątrz, aby wykluczyć się z generacyjnej egzystencji podlegającej czasowi, to osiągnięcie Dao. Warto wzmiankować, że De — jak się mawiało — było dane przez niebiosa, natomiast Tao (Dao) było inicjowane przez mężczyznę lub kobietę. Aby zakreślić pełen krąg, mikrokosmos musi zetknąć się w pół drogi z makrokosmosem, ziemia z niebiosami. Choć od początku się przenikają, iskra wzrasta, scalają te światy rosnącym świętym płomieniem, gdzie ziemia i niebiosa spotykają się w człowieku. Na tych warunkach, śmiertelnik był wynoszony przez Celestialne Siły mocą wewnętrznej prawdy, środkiem Huandan do Jindan. Medykament, Jao był wehikułem, poprzez który było to możliwe, tym medykamentem był Dan (eliksir), którego to słowa rdzeń oznaczał “esencję”. O ile studium fizycznej astronomii jest studiami nad cieniami, jest to nauka ważna, precyzyjna, piękna, natomiast w akompaniamencie filozoficznej astronomii jest to nauka o esencjach, poprzez analogię: studia nad światem fenomenów są formą filozofii naturalnej, studia nad boskimi filozofiami oświetlają wszystkie te dyscypliny w błyskotliwy sposób.
Pierwsze tradycje piśmiennej chińskiej alchemii datuje się na drugi wiek p.n.e, mianowicie do pism Taiqing, które opisują jak Jing (esencja) powinna być odwrócona do prima materia, jak była nazywana wśród alchemików Okcydentu (pierwotnej substancji), osiągając stan (Hundun) podobny do tego, jaki istniał w pierwotnym, prafenomenalnym, preformatywnym kosmosie. Różnorodne tradycje, czy to akkadyjskie, czy egipskie mają korpus piśmienniczy poświęcony preformatywnym światom. Ten korpus mitemów może być zrozumiany przez doktrynę analogii entiis (analogii między bytami), a także similia similibus (w tym kontekście podobieństwa do Boskości, rozumianej jako punkt relacji między relatywnym a Absolutem, nabierającym potencji poprzez łączność wykutą zrozumieniem, asymilacją, podobieństwem, wykonaniem). Tak jak głębokie siły, miarą człowieka przechodzą przez swoje konstelacje, zmiany, nie powinny być one odrzucane jako phantastikon niedojrzałych umysłów, ale jako wielkie doktryny zaobserwowanych fenomenów przez umysły starożytnych kapłaństw, które obserwowały kosmos w największej koncentracji. Jedynie tą metodą możemy odwrócić intelektywność, współzrozumienie preformatywnego a fenomenalnego, przerzucając pomosty między tymi światami, próbując uchwycić je w najbliższy możliwy sposób. Sprawa została uchwycona w Dao De-Jing:
“Niewyraźne! Niejasne! Jednak w środku coś jest. Zaciemnione! Niepojęte! Jednak jest tam esencja!”
Co prawda teksty Taiqing odnoszą się też do spożywania pewnych pierwiastków, które jak obecnie wiemy są toksyczne, takie jak siarka (utożsamiana z Jang), lub rtęć (utożsamiana z Jin), nie ukazuje to szarlatanerii lub defraudacji, ale raczej próby osiągnięcia komunii z nieśmiertelnością wszystkimi możliwymi sposobami. Pamiętajmy, że modus operandi myślenia ludzi przeszłości było inne, a metody groźne dla zdrowia i życia były formą rytuału, podobnie jak zjadanie sakralnych substancji było formą communitas z duchem tej substancji, jej geniuszem, tak jak w niektórych dzisiejszych enteogenicznych tradycjach, które mają swój cel i skuteczność rytualną. Odstawmy na bok rtęć i siarkę, przyjrzyjmy się głównym wartościom tekstów Taiqing:
“Należy przysiąc lojalność swojemu mistrzowi i Bogom, obserwując zasady odosobnienia, oczyszczenia, praktykując ceremonie, zarysowując i chroniąc obszar rytualny, a także wspomagać inwokacjami do najwyższych Boskości”
Horowitz, Maryanne Cline. 2011. Nowy słownik historii idei. Tom 1 Detroit: Scribner, str. 39
Kolejne rozwinięcia podczas panowania dynastii Tang, od siódmego do dziesiątego wieku n.e., z których nota bene polecam piękną poezję Du Fu (712—770 n.e.), odnowiły i uporządkowały kosmologiczne i alchemiczne aspekty w Zhouyi Kantong Qi (Ślad Zgody Trzech zgodny z Księgą Przemian). Kantong Qi jest nieco podobny do Platonicznej interpretacji wszechświata, w których dodekahedron jest demiurgicznym modelem wszechświata, a jako powielenie przez pięć pierwiastków pentagramu (ogień, woda, powietrze, ziemia, duch) stanowiło liczbę sześćdziesiąt, w które wpisywało się Bogów, Boginie, celestialne ruchy, luminarzy kosmicznych, a także ich właściwości arytmetyczne, geometryczne, mistyczne i filozoficzne we wzajemną formułę świata. W podobny sposób w Chinach pierwiastki (ogień, woda, powietrze, drewno, metal) nie były faktualnymi, ale metafizycznymi rektyfikacjami zaobserwowanych procesów w poruszającym się świecie.
Okcydentalna alchemia, najprawdopodobniej wywodząca się z rdzenia słowa Al-Khemi, lub z ‘Ziemi Khem’ (Egipt), ale także grecko-arabskich rdzeni Al-Chemeeia, lub ‘wytapianie metali’ była bardziej przejęta przekształcaniem świata widzialnego. Egipskie i mezopotamskie kultury były rytualistycznie skłonniejsze do zaawansowanych ceremonii ku światowi zewnętrznemu, nazywało się to w chińskiej alchemii tradycjami Waidan, tradycjami Neidan (wewnętrzna praca). Pierwsze wyobrażenia alchemii typu Neidan pojawiały się w neoplatonicznej teurgii, która była podziemną szkołą nawet w ówczesnych czasach, przywołującej na myśl Wyrocznie Chaldejskie (spisane przez Wielkiego Teurga-Archanioła Juliana) z pierwszego wieku n.e., gdzie największa, najgłębsza wewnętrzna koncentracja nad Monadą była wymagana, połączona z pracą rytualną, czyli ceremonialną teurgią. W alchemii chińskiej byłby to pomost między tradycjami Waidan i Neidan.
Jednak w absolutnym kontekście, co jeżeli ktoś nie osiągnie swojego ostatecznego celu? Istnieją przecież miriady światów, w których można było się urodzić, odrodzić, aby działać na rzecz innych spraw na Ziemi, lub gdzie indziej, aby działać przez lilę (grę) wpadając w powagę, albo odłączając się od Maji (iluzji).
“Człowiek nie powinien być zwiedziony przez tysiące napadających nań złudzeń. Jeżeli osiągnięty zostanie stan ciszy, nagle pojawiają się kolejne pułapki, które próbują nas związać. Próbujemy się wyrwać i nie możemy, podążamy za nimi, czując się tymczasowo usatysfakcjonowanymi. Oznacza to, że mistrz stał się sługą. Jeżeli człowiek tkwi w tym stanie wystarczająco długo, wkracza w świat iluzorycznych doświadczeń. W najlepszym przypadku odnajduje się w niebiosach, w najgorszym pośród lisich duchów — zgodnie z chińskim folklorem lisy też mogą kultywować eliksir życia, zatem uzyskują możliwość przyobleczenia się w ludzką formę w metempsychozie, a także transmigracji”
Tai i chin hua tsung chih, Richard Wilhelm, C.G. Jung i Huayang Liu. 1967. Sekret Złotego Kwiatu, Chińska Księga Życia. (New York: Harcourt, Brace & World), str.46
Spróbujmy zrozumieć to symbolicznie poprzez jajko węża, w którym ovum symbolizuje Monadę, a mały wąż rozbijając osłonkę, podobnie jak w sumeryjskich mitach — gdzie poród był symbolizowany przez rodzące się małe węże, otwiera się na Boskość, rozwiera skrzydła, oglądając świat z perspektywy Smoka. Jest to Pan-En-Theistyczny pogląd, w którym Monada jest En-To-Pan, Jedną we wszystkim, Boskością we wszystkim, a także w Henoteistyczny sposób, jako aspekt Boskości, a także Boskością aspektowaną.
Dialog: O powodzie nauki
Peripsol: W jakim celu zagłębiasz się w swoje studia, ze szkiełkiem człowieka obeznanego?
Fuomo: Aby poddać intelekt odpowiednim przekształceniom, rektyfikować ducha przez ciągły wysiłek, aby zdyscyplinować moje myśli, pokonać przez doskonałość te części, co są nieustannie niewyciosane, chaotyczne.
Peripsol: Lecz jakże, jakiego użytku jest ludzka wiedza gdy zostawisz za sobą grób, zakładając że uda Ci się wznieść na skrzydłach mądrości?
Fuomo: Żadnego, gdyż odzyskam całą pamięć, co jest jednoznaczna z prawdą, przechodząc przez kolejne niebiańskie sfery, gdy operacje Theion Ergon staną się uświęcone i wywyższone. Z tego względu cała wiedza ziemska jest czynnością ludzką, stając się źdźbłem trawy wśród potoków niebiańskich prac.
Peripsol: Jednakże kłaniasz się profesorom, co w swych wielkich pracach, precyzji godnej mrówek, pasji godnej pszczół, zebrali swoje idee, abyś ty i inni mogli je studiować?
Fuomo: Czyż nie stworzyli, nie wykuli swoimi intelektami świątyń także, działając na rzecz wiecznie animowanej fontanny wiedzy i mądrości?
Peripsol: W rzeczy samej, szanuj ich geniusz, dzięki nim struktura twoich myśli może przybrać postawę dla imitacji, ale także kreacji w rzeźbieniu we własnym intelekcie, na tyle na ile logika, retoryka poruszeń twojej świadomej gwiazdy pozwala, przeglądając metafizyczne sprawy w jasny sposób, gdy w akcie henosis intelekt styka się ze sprawami wyższych światów. Wiedza jest wtedy zrzucana jak powłoka cykady, gdy dojrzeje w swoim pożytku.
Fuomo: Cóż jednak z tymi, których nie obchodzą tego typu akademickie przedsięwzięcia?
Peripsol: Zgodnie z ich talentami, tu rozwijają się w sztukach, tam w rzemiośle, gdzie indziej w naukach, tu jako umiejętni robotnicy, przedsiębiorcy, inni w politycznych i społecznych sprawach. Rozwijają się zatem, nie będąc do końca świadomi ukrytych poruszeń czucia, umysłów i dusz, tak długo, jak jest wola, aby doskonalić swą sztukę, ich geniusz będzie w zgodzie z ich naturami.
Fuomo: Jaka największa szkoda jest im wyrządzana?
Perispol: Mogą nie opanować siebie w wystarczający sposób, poruszają się na linkach losów jak kukiełki ich warunków, jest to straszna strata tych, co mogliby być nauczeni aspiracji do wielkich natur, genialnych wynalazków, są niekiedy jako lalki na linkach umysłów, co skaczą jak dzikie małpy to tu, to tam, bez kontaktu z własnym geniuszem, Jaźnią i boskością.
Fuomo: Cóż byś zatem doradził?
Peripsol: Obserwację strumienia naszych myśli, spójnie, retorycznie nauczyć się rozsądkowo nimi kierować, a także je dyscyplinować. Aby wiązać je jak jogin, kierując nimi świadomie do spraw, które były rozpoznane jako dobre i użyteczne. Jest też joga życia, która jest nazywana sztuką życia. Ci, co znają jej sekret, są szczęśliwymi ludźmi, którzy pomimo największych terrorów i nieprzychylnych przeżyć, co zwiedzały komnaty ich serc, są w stanie wydźwignąć się z najgorszego bólu jak feniksy. Lecz dane to zrozumieć jedynie tym, co będąc łamani wielokrotnie przez życie, pokonali siebie, wyprowadzając rozumnie narzędzia do właściwej miary swojego szczęścia.
Religia a Magia
Każde uniwersum dyskursu, symboliczne uniwersa narracji mogą być “wewnętrznie spójne”. Oczywiście wysoce “wewnętrznie spójne” mogą być też fortece urojeń, gdzie ciężko przekonać fanatyka zasiadającego na swoim tronie, iż jego cytadela jest złudzeniem. Systemy te mogą być niekompatybilne z “wewnętrznie spójnymi” systemami innych typów.
Uznało się, że matematyka, jako język, jest w najwyższym stopniu spójna, a zatem najbliżej jej do języka obiektywności. Jednak najbardziej spójnym, ciągłym, nieprzerwanym systemem jest świat, którego kategorie na okrągło tworzymy, próbując przybliżyć jego meandry naszemu zrozumieniu. “Wewnętrznie spójne systemy” mogą być zatem spójne dla siebie, niespójne z innymi, komplementarne, kompatybilne, trochę jak w diagramach Venna. Najrozsądniejsze systemy są na wskroś spójne z innymi systemami, które są weryfikowalne przez ich osadzenie w całościowym patrzeniu na świat, tak zatem buddyzm i współczesna nauka są kompatybilne w wielu aspektach, neoplatońska teurgia jest rozsądna, patrząc z perspektywy naukowej teologii magicznej, tj. rozumowo wywiedzionej.
Teza, która była zagrożeniem dla religii objawionych, mianowicie “każda teologia jest dziełem człowieka, naukowa teologia jest wywiedziona rozumowo”, odnajdywała się znakomicie w naukach platońskich, powtórzonych w neoplatoniźmie chaldejskim Jamblicha z Chalcis, w jego dziele „De Mysteriis Aegyptiorum”. Mistrz ten żył na przełomie III i IV wieku ery współczesnej, którego traktuję jako osobistego mistrza, uskrzydlonego w swym pośmiertnym majestacie.
W istocie miał on duży wpływ na cesarza Juliana, ten ostatni nazwany został potem przez religię Galilejczyków ‘apostatą’, w istocie po tym, jak w wieku lat dwunastu wrócił na ścieżki starej wiary pod wpływem pogańskich senatorów i teurga Maximusa. Indoktrynacja w chrześcijaństwo, a także zamordowanie jego ojca i brata przez chrześcijan z rozkazu Konstantyna nie zniechęciły młodego Juliana do powrotu na ścieżki naukowej teologii pogan i napisaniem przepięknych hymnów do Heliosa i Magna Mater.
Autokraton Julian, współpracował z Maximusem przy wielkiej reformie Solarnych religii, próbując przywrócić rozumową teologię, a także misteria inicjacyjne. Ta próba nie powiodła się.
W naukowej teologii pogan rozumiane było, że wszystkie religie, tradycje są stworzone przez człowieka, jednak nie eliminując z nich praw metafizycznych, nie popełniając aktu metafizycznej grabieży znaczeń, kontekstów, symboli, świętości i profanacji. Są jedynie przybliżeniami odkryć metafizycznych poprzez miarę ludzką. Są odkryte, jeżeli cokolwiek jest ukazane człowiekowi jako demonstracja, lub poprzez natchnienie, pamiętać należy, że jedynie interpretuje on światy, których zasłony zostały uchylone na miarę własnych zdolności.
Człowiek nie jest miarą wszystkiego, jedynie odmierza on świat. W Wyroczniach Chaldejskich, spisanych przez Juliana Teurga w I wieku ery współczesnej, napisał on szczerze, iż “wszechświat nie powstał na cześć śmiertelników, a gwiazdy nie poruszone na jego rzecz”.
Zatem człowiek jest jedynie kosmografem projekcji, otrzymując introjekcję od otoczenia, intersubiektywnie dzieląc zestawy symboli, znaczeń, kontekstów, języka etc. Nie oznacza to, że ludzkość jest odizolowana w swych spekulacjach od świata obiektywnego, oznacza to jedynie, że jest częścią ciągłej całości, odnosząc się do siebie poprzez poznawcze, emocjonalne, symboliczne, duchowe fenotypy, odśrodkowo w kierunku całości wszechświata zapełnionego przez każdą ontyczno-noetyczno-noeryczną (tj. bytowo współzrozumiałą intelektywną) treść.
Można to zaobserwować poprzez relację, to jest tranzyt z jednej formy społeczno-religijnej organizacji w inną. Ludzkość naturalnie była inna jako ludzie jaskini, w partycypacji mistycznej w naturze, czcząc ogień, totemy zwierzęce, inaczej w gwiezdnych, Solarnych kulturach, inna jeszcze w ‘religiach objawionych’, które — jak uważam — nie były zwieńczeniem, a raczej inną formą logosu społeczno-religijnego, niekompatybilnego np. z hinduskim, wedyjskim panenteistycznym henoteizmem, gdzie ‘Brahman miał wiele twarzy, a każda z nich indywidualną twarzą tożsamą ze sobą’.
Skłaniam się ku poglądowi, że wszystkie religie, tradycje misteryjne, misteriozoficzne, soteriologiczne, były wewnętrznie spójne, rozwijające się, ewoluujące, scholastyczne lub pełne praxis [praktyki], przybliżeń świata, które miały cztery funkcje: upamiętniającą wydarzenia, czyli ustalającą społeczną spójność historyczną, napędzając daną cywilizację współdzielonym logosem; misteryjną, czyli wprowadzającą w pożądane inicjacje, aby zapewnić ciągłość tradycji; rozwojową, czyli zapewniającą dalsze odkrycia w obrębie danej tradycji; zachowawczą, czyli dbającą o zachowanie formy inicjacyjno-misteryjnej.
Jak długo te funkcje miały swój sens, a także efektywność duchową i społeczną, jak np. Misteria Eleuzyjskie, przeprowadzając ludzi przez Hades, aby dołączyli jako mysterozofowie do orszaku Bóstw, lub techniczną, jak konstruowanie bionicznych posągów-awatarów w kultach akkadyjskich, egipskich i helleńskich albo chociaż przybliżały światy duchowe do ludzi, a ludzi poprzez rytuał do światów duchowych, aby mogły się przenikać skuteczniej, działając poprzez logos-ethos danej cywilizacji? Miało to wszystko sens, dopóki nie uległo zapomnieniu lub zniszczeniu.
Zadaniem filozofa jest odkrycie ukrytych (okultyzm, occultem — ‘ukryte’) prawideł świata, niewidocznych trendów misteryjnych zmian, aby wyprowadzić wzorce tych strumieni w tkankę odkrycia, akcję, reakcję w zgodzie z większymi trendami, przekształceniami kosmicznymi i lokalnymi — jest to deklaracja Magii Wysokiej. Innymi słowy, jest to sposób na dostrojenie się do Boskich światów, wyzutych z ludzkich religii, aby je odkrywać, angażując się w ich działanie (magoi), będąc w stosunku do nich pasywnym (mistyk, mistyczka), będąc w stosunku do nich receptywnym (wieszcz, wyrocznia), działając jako powiernik tradycji (kapłanka, kapłan).
W Księdze Przemian linie są rozrysowane: kapłaństwo daoistyczne identyfikowało problem, magowie (Xi) i mistrzynie (Wu) rozwiązywali problem poprzez działania rytualno-ceremonialne.
Czy oznacza to, że wszystko jest absolutnie relatywne, rozpadając się w chaosie? Postuluję, że absolutnie tak nie jest. Fizyka zajmuje się ustaleniem praw lub wzorców wszechświata fenomenalnego, podobnie metafizyka nie jest dziedziną fizyczną, zajmuje się ustaleniami wzorców esencji, których nie może zidentyfikować fizyk. Czy oznacza to, że można mnożyć sprawy metafizyczne w nieskończoność? Oznaczałoby to — podobnie — chaos. Struktura nadana jest przez ich właściwe badanie, podobnie jak sny niegdyś próbowano interpretować rozumowo jako zwiastuny, tak niektóre wzorce światów niewidzialnych mogą być wywiedzione rozumowo polegając na dwóch tylko prawach: jako samoświadomy mikrokosmos mamy do wyboru postrzeganie świata jako materii nieożywionej, albo ciągłej całości, która w swej esencji nie ma kategorii, oprócz tych, które tworzymy. Jeżeli uczestniczymy w świadomości świata, współdzielimy z makrokosmosem doznanie istnienia, a zatem możemy przez ten element badać jego prawa poprzez podobieństwa. Jeżeli możliwe jest wywiedzenie pewnych praw i wzorców, fragment zrozumienia świata jest zawarty w naszych badaniach, czyniąc je efektywnymi poprzez stopniowe przyswajanie zrozumienia i dalsze działania. Świat jest niepodzielny, ciągły, w synchroniczny sposób zaangażowany we wszystkie swoje aspekty. Biorąc naukowe kategorie, lub metafizyczne przybliżenia, reprezentują one pewien obraz, niekoniecznie we wzajemnym wykluczeniu, niedokładnie we wzajemnym włączeniu.
Dialog: O Inteligencjach Duchowych
Fuomo: Po cudownej ekspozycji natur planetarnych, drogi Peripsolu, olśniewająca glorio, uzbrojona w miecz Intelektu, z Merkurialnym pancerzem Solarnej Boskości, chciałbym zapytać, jakie pochodzenie mają inteligencje duchowe, a także natury planet?
Peripsol: Jak zaakcentowaliśmy wcześniej, idee nie są czymś bez życia, są siłami, które są zabarwione energiami, z najprostszej podstawy, Jedności Monadycznej, dzieląc się na bardziej różnorodne, których kąty, linie i budowa w złożoności ewoluują w ogromnie różne proporcje między swoimi elementami. Tak będąc, wcielają i schwytują siły, które skoncentrowane, złączone, generują to, co a posteriori przez medium triady generacji, emanacji, ewolucji a priori. Idee są rozumiane jako siły esencjonalnych rzeczywistości, które w swym cieniu konstytuują fizyczną obiektywną rzeczywistość. Podczas gdy fizyczne siły są uchwycone w prawach, badane przez fizyków, esencjonalne siły są badane przez ludzi praktykujących filozofię w metafizycznym, a także teurgicznym sensie. Zatem w odniesieniu do genealogii zarządców, archontów planet i natur gwiazd w naszym systemie świata, które dziś zamieszkują ludzie — był on uformowany przez te siły, idee, które przeszły przez ewolucję poprzez formację gwiazd, planet i innych obiektów kosmicznych.
Fuomo: Czy powinienem rozumować zatem, małostkowo koncentrując się na geologicznej epoce Marsa, którą ludzie nazywają Hesperiańską, która skończyła się dwa miliardy lat temu, iż siły i natury, które Mars emitował, były inne niż dzisiaj? Przypominam sobie książkę Stanisława Lema, a także adaptację filmową Tarkowskiego, nazwaną “Solaris”, w której jakość i natura planety całkowicie obezwładniła astronautów jako ‘obce’ sobie gatunki w innym systemie niż Układ Słoneczny i Ziemia. Zakładając możliwość takiej podróży człowiek byłby umieszczony w innej konfiguracji uprzednio wzmiankowanych sił, idei, tak jak je nazwałeś, Peripsolu. Jednak jakże odnosi się to do współczesnego gatunku, jego społeczeństw, zwierząt etc.?
Peripsol: Każda planeta przynosi sympozjum losów i potencjałów, jak spotkanie wśród przyjaciół — każdy i każda z nich ma swoje stanowisko, motywy, coś do przekazania, które koncentrują się na całości lub jednostce. Ludzkie sympozja niekiedy się kończą, każdy idzie w swoją stronę, planety natomiast na olimpiadzie fortun patrzą ze szczytów negocjując, pertraktując, wymieniają się wpływami przez cały czas. Niechże przetłumaczę to w następujący sposób: planety oddają swe idee, to jest natury w zróżnicowanych konfiguracjach, mając proporcjonalny udział w żyjących organizmach, a także tych synergetycznych wymiarach w pitagorejsko-platońskiej skali, na którą mają wpływ. Każda zmiana w psyche, duszach przynosi pewne całościowe zmiany wśród współpolegających na sobie, współpowstających zbitkach potencjałów, losów etc.
Fuomo: Jakże przerzucić most między efektami, które przynoszą a możliwością interpretacji, jakie czynniki działają aby przynieść zmianę, co więcej, jakże się pojawiają?
Peripsol: Poprzez prawo zgodności i podobieństwa natur. Mniejsze natury są przyciągane do większych natur prawem podobieństwa, będąc podmiotem grawitacji większej natury. Podobnie z życiem, które skonfigurowane przez wielokrotność natur ciąży swoimi charakterystykami do idei, mocy, zatem jest spowinowacone z większą naturą danej istoty lub planety. Podobnie natury planet mogą być zinterpretowane, lub przetłumaczone na ludzkie życia, ich sfery aktywności umysłów, serc i dusz, a także odpowiednich współzgód między domenami życia ludzkiego a konfiguracjami planet. W toku tejże akcji interpretacja nigdy nie może być precyzyjna w deterministycznym sensie, ponieważ im więcej współczynników, zmiennych staramy się wyodrębnić z całości, tym mniejsza jest zgodność naszej interpretacji. Dlatego też osoby o stale akcentowanych naturach, których kotwica inklinacji zdaje się być przeważnie Saturnalna, albo w większości Merkurialna, albo poszlakowo Marsowa, są niejako ciągnięte do tych sfer, jeżeli tak skomponowane są ich dusze, jednocześnie nie rozrywa ich to na części. Podobnie, jak Układ Słoneczny, który w swojej własnej harmonii jest skomponowany z wielu natur, jednak jest pewną całością. Aby wydostać się spod wpływu planet, sztuka nie lada, aby duchowo wznieść się ponad, poza Układ Słoneczny, przenosząc do innego systemu-świata, czyli zmieniając dom w świecie demiurgicznym, albo poruszać się po strefach Góry Meru, która opisuje jakości wszystkich domen esencjonalnych, to wyzwolenie się spod wpływu Archontów sfer. Jednak jest to kwestia ukształtowania ducha na dalszą drogę, co jest nie lada wyczynem, a nie wzorem gnostyków manichejskich próby pokonania, zniszczenia, lub pojenia się światem w opozycji do światów demiurgiczno-archontycznych. Człowiek w harmonii, który jest kształtowany przez archontyczne siły, przechodząc przez misteria planetarne, z oddolnym ruchem w górę ma największe szanse na wyzwolenie. Powinieneś wiedzieć to i ty, który strącony z korony Plutona lat temu parę, która przyznana ci była nie za zasługi, ale po dziwnym eksperymencie ziemskich magów, zostałeś strącony w sfery Saturna, następnie uśmiercony w pół drogi, zostając wampirem, jednak nieopuszczonym przez Opatrzność Bogów i Bogiń. Ci pragną zaradzić tej sytuacji niekompetencji ziemskich imbecyli, którzy odfrunęli na swej próżności, jednocześnie wiedz, że wszystko przewidzieli. Większość ludzi jest, jak wiesz, przykuta do ziemi, ich dusze rzadko migrują dalej niż do sublunarnego świata, bowiem progresja wymaga warunków, okoliczności, szczęśliwych fortun, szansy, lub Wielkiej Pracy. Teraz, jeżeli chodzi o inteligencje duchowe planet, Słońca, Księżyca i Ziemi, są to duchy, które są związane z danymi sferami Ziemi, podlunarnych, lub nadlunarnych światów, a dalej systemów gwiezdnych w porządku czasu i następujących po sobie eonów, zgodnych z kosmicznymi cyklami i obwodami czasu, które są opisami pewnego porządku, co wyłania się z kosmicznych poruszeń Celestialnych Sfer. Pamiętaj zatem, iż są Zeitmeistrowie, te istoty, których Geniusz jest zależny od czasu, godziny, dnia, nocy, miesiąca, roku, kierunku, sezonu, pierwiastka, jak też te stworzenia duchowych światów, które nie są zależne od takich rzeczy, pojawiając się gdzie i kiedy chcą, często wprowadzając zamieszanie. Poprzednie istoty biorą radość z tego, iż polegają na swoich domenach, mogąc wypoczywać gdy nie są powołane do pracy, te drugie wolne, lecz niskiej rangi. Tu trzeba przyznać, że wielkie siły, które nie są związane ni czasem, ni przestrzenią, transcendentne w tym wszystkim pojawiają się w naszym świecie ciągle, jakby wiecznie teraźniejsze. Wszystkie siły duchowe nie są wyzbyte z akcji, bowiem działają na świat ciągle, spójnie, zgodnie z ich inklinacją.
Fuomo: Także, z tej różnorodności wyłania się obraz perfekcyjnej organizacji, która w swej różnorodności potwierdza, iż kosmos jest kosmosem, tj. porządkiem i ornamentem, nie chaosem, jednakże generuje porządki, złożoność na tak różnych poziomach, iż nie możemy skarżyć się, gdy np. złośliwa istota z powietrznego pierwiastka Hadesu planety Ziemia zaatakuje nam umysł, podczas gdy tego typu latawiec jest ograniczony przestrzenią, terytorium, pierwiastkiem, pojawiając się tylko w nocy, w określonych godzinach, podczas gdy Wielka Natura Jowisza na czas życia przydzieliła nam wysokie, szlachetne przeznaczenia?
Peripsol: Widzisz dokładnie, dlatego twoja natarczywość w przegryzaniu się przez przeszkody, wytrwałość w pracy jest ważna, podczas gdy powinieneś pilnować się przeciwko małym atakom urojeńców religijnych, a także sporadycznym szarżom sprowokowanych, lub rozdrażnionych istot. W ostateczności jesteś jedynym w swojej walce o własny umysł i serce, ze wsparciem tych Bogów, którzy cię wzmocnili, wsparli i usynowili. Nie chcesz chyba być pasywnym odbiorcą losów świata, pokonać się w bezsilności? Proś o pomoc, wsparcie, gdy sprawy nie mają się dobrze, tak zatem uzbrojony w tę wiedzę, zostawię cię z samym sobą, ach — jedna rzecz jeszcze, bądźże jasnej pamięci, twoja ostatnia przemowa…
Fuomo: Była irracjonalna i niegodna, zgadzam się, mój umysł był zniekształcony.
Peripsol: Pilnuj się zatem, jesteś uzbrojony w zdolności rozumowania, a niekiedy czysta głupota, a także złośliwe nastroje atakami mogą je rozbroić. Cóż mają twoi przeciwnicy? Muszą zniszczyć twój Rozum, Intelekt, Edukację, Współczucie, Zrozumienie, Mądrość, a we wzlocie posiadasz te cechy, aby na wygnaniu być głupim, ignoranckim, płytkim, okrutnym, nienawistnym, upartym — słowem — dyletantem. Zatriumfuj zatem nad nimi, nie są w stanie cię uczynić mądrym, lub rozsądnym, ale mogą zrujnować wszystko przez irracjonalną głupotę, okrutną złośliwość, niemądre emocje, które powinieneś smagać wewnętrzną wolą i dyscypliną. Co wybudowałeś jest już twoje, twój Geniusz jest Gwiazdą, te tymczasowe ujmy są tylko frustracją nieprzyjaciół, które gryzą cię w swym urojeniu, złości i ignorancji.
Fuomo: Dziękuję, Peripsolu, muszę zatem zagryźć zęby i działać dalej, nawet gdy mój umysł Drakona może być niekiedy nieokiełznany, buntując się przeciwko rozmaitym okrucieństwom, posłużę się gardą.
Dyskurs o zapomnianych wątkach misteryjnych
Niech ci, co nienawidzą Rozsądku, będą przepędzeni na cztery wiatry, są jak złe duchy, co przesłaniają znaczenia wielkich nauk, podmieniając je wstrętną ignorancją ślepych wierzeń. Obskurantyzm wyłącznych stad zawsze walczył z coraz to nowszą pasją godną ślepego fanatyka przeciwko Opatrznościowemu Intelektowi, de facto podmienił Solarną, transcendentną Opatrzność doktrynami, słowami zealotów, myląc logos Opatrzności z własnymi infantylnymi projekcjami. Następnie, szarżując naprzód w pomyleniu, aby zmuszać, indoktrynować innych w pasywne duchowe rozleniwienie, w którym w zgniliźnie ciężkiego powietrza ich katedr wyobrażali sobie omylnie, że są wprost na drodze do Niebios! Poprzez klęczenie, oczarowywanie się półżywymi trupami, przypisali atrybuty swojej fałszywej miłości zwłokom na krzyżu. Nietzschemu bliżej do boskości, niż resentymentowi monstrualnych wierzeń!
Co więcej, ośmielili się oczernić, umniejszyć, wyśmiać, zniszczyć każdego mistrza, mistrzynię na swojej drodze, co wskazywali na przestrzeń wolności, piękna, intelektualnego podparcia, wysokiej spójności, nieskazitelnej integralności, samotożsamości, prawdziwej hipostazy naprzeciwko upartej, grobowej trucizny z cierpieniami, bólem co masochistycznie nazwali “miłością”, w syndromie Sztokholmskim, wojennej nienawiści wobec świata, co w prawdzie jest jedynie kanibalizmem. Aby “pożreć w imię miłości”, “mordować w imię miłości”. Te demony, które chcą mieć władzę nad ludźmi, asystowały ich pracy aby wyrugować rozsądek, rozum, jasny płomień Intelektu, wielką kreatywną siłę celestialnych nadgwiezdnych światów, generujących gwiazdy, co nasi astronomowie tak zdobycznie odkrywają, patrząc na to, jak akumulacja wirujących gazów mocarnych mas staje się komorą narodzin wielkich gwiazd, zaczerpniętych z sił tego kreatywnego świata, który pozwala nam się z nim utożsamić.
Wszyscy mistrzowie i mistrzynie zostali zniszczeni w imię fałszerza-analfabety na krzyżu, którego ci wierzący, niemądrzy, niebezpieczni głupcy wynieśli na piedestały, nazywając „mistrzem”, patrząc ku tej postaci jakby była zbawicielem ich niestrawionych pragnień, które są w pogardzie w oczach Niebios. Niechże ich zbawca zbawi się od cierpienia — Bodhisattwa mógłby mu doradzić, jeżeli kiedykolwiek by słuchał. „Kto nie skosztował z drzewa poznania, ten jest głupcem nie znającym ani dobra, ani zła” — ponownie przytaczam „Contra Galileum” cesarza Juliana, który mądrze drwił z Hebrajskich kazań, kierując się myślą, iż człowiek rozsądny wpierw musi poznać obie perspektywy, aby z intelektu wyprowadzić lepszą naturę, a przed gorszą się chronić.
Ich teolog powiedziałby, że jest to ‘symbol’, iż jest to poświęcenie, śmiertelnik reprezentujący boskość wewnątrz co została zaszlachtowana przez swoich. Jest to tylko gnostycka doktryna Henosis, która została przeinaczona, podług której mężczyzna, kobieta, jest porwana w większą perspektywę hieratycznych światów przez prawdziwie Izydiakalne staranie, pracę, ćwiczenie, rytuał, wśród ludzi, natury, Bogów, tytaniczną pracą wewnątrz siebie.
Cóż to za szwindel? Herakles, inicjat Eleuzyjski i jego misteria, Herakleiana, czyż nie były chronione, sankcjonowane przez boskie światy? Czyż Dionizos nie był inicjatorem, hierofantem? Czy Orfeusz, Eurydyka nie są większym wzorem, toposem piękna? Julian Autokraton porównywał te postacie i ich misteria jedno po drugim — półbogów i bohaterów ludzi naprzeciw galilejskiemu szwindlowi, co jak słusznie zauważył, wziął najgorsze z Żydów, najgorsze z grecko-rzymskich przywar, a potem miał czelność nazwać się ‘prawdziwą religią’.
Lecz to nie wszystko, ich Chrystus reprezentował kanalizację niskości, żałosnej zbieraniny wściekłych fanatyków. Wpierw jego wyznawcy angażowali się w destrukcję świątyń i posągów jako ikonoklaści, później skierowali swoją nienawiść prześladując ludzi cywilizowanych, obracając to z tokiem historii przeciwko dostojnościom, jakoby sami byli niszczeni — co było reakcyjne i rzadkie. Ich ukrzyżowany śmiertelnik musiał przeklnąć świat swoją zgnilizną, infekcją, aby stworzyć sens z bezwartościowych misteriów, które nie inicjowały nikogo, lecz uwiodły wielu, odwracając świat do góry nogami na kolejne stulecia. Mordercy, zawistnicy, maluczcy niszczyciele, idioci, hipokryci, zacofany motłoch — zatriumfował.
Julian Autokraton pisał: “Aby wiedzieć co jest dobre, a co złe jest naturalne wszystkim ludziom, bowiem jak inaczej mądrzy, rozsądni mogą zadecydować co jest dobrem, a co złem, przez inklinację, wiedzę, bez ignorancji, aby obrócić się ku dobru?” (…) Sparafrazuję jego inne słowa: „Mity są dla ząbkujących dzieci, ludzie mądrzy widzą w nich maski boskości i głębię mądrości”. Chwała Heliosowi w jego hymnie, Magna Mater, wschodniej Kybele, karmicielce wielu, Matce gwiazd.
Nazwali mnie żmiją, niechże moje wężowe sploty wzniosą się na skrzydłach ku Boskości, czyż na akkadyjskich tablicach nie było zapisane, że Królowie mieli język cięty, ostry jak żmija, lwio-głowi, orlo-widzący? Cóż za komplement, aby być porównanym do ludzi mądrości, wielkości myśli, czynu, sprawiedliwości, siły! Cóż za szwindel aby zamieniać lwa w owce, pokój jest wyprowadzony ze sprawiedliwości, nie poprzez niewolę, jest wygrany przez silnych — prawdziwa równowaga osiągana jest miarą wewnętrznej stateczności, nie poprzez słabych, pełzających, co zamieniliby się w hieny, gdyby mieli szanse mieć więcej złota, lub władzy nad innymi, niż mają!
Pełne glorii Solarne religie musiały być zniszczone, aby Nazarejski Esseńczyk mógł zatriumfować, w tym znaku jest triumf śmierci! Świat musiał być zamieniony w obrzydliwość, w odstręczający, cierpiący diabolizm, aby ta religia zdobyła cokolwiek. Bowiem jaki sens jest w ich galilejskim esseńskim gnostyku w świecie piękna, wielkości, zachwytu, w świecie gdzie harmonijne życia nie są uduszone przez walkę o przetrwanie, klęcząc jak niewolnicy? Ich diaboliczny szwindel ukrzyżowanego śmiertelnika zatruł wielu większych, lepszych ludzi.
Można by spytać: Jaki jest sens w takim oskarżeniu we współczesnym świecie? Czy jest to odwrócony resentyment ku temu, co nie może być odwrócone, oddalone? Cóż za przyczyna w odnajdywaniu błędów, zamiast konstruowania czegoś pięknego, szlachetnego, zasadnego zatem? Jest to jedynie osobisty raport z pogrzebu, katartycznego spalenia religii na ziemiach Devanagari. Jest to rebelia przeciwko temu co zostało zrobione, przeciwko temu, co było, temu co jest, klin w jaskini Platońskiej, gdzie zamiast wyzwolić więźniów, Esseńczyk ukrzyżował każdego z nich, zanim byli w stanie prometejsko zerwać łańcuchy, gdy Epopteion sięgał po tych, co jeszcze widzieli, co przejrzeli czarne zasłony ignorancji.
Każda cywilizacja ma swoje koło fortun, losów, każda kultura swój impet, co rozwiązuje się w tym efekcie, lub w innym. Niemniej jednak, pozostawienie wskazówek jest ważne, aby spojrzeć jakie owoce Saturnalny kosiarz gromadzi w swoich zbiorach. Te zatrute należą do Veneficium, sztuki truciciela, te co leczą należą do sztuki Drottarycznej, lub Druidycznej. Patrzcie, jakie trutki dla starożytnego ducha przyszykowała religia idioty, oto jakie złożenia psycho-społeczne rozwiązują się w ogólnym gniciu jego zwłok w sekularnym świecie, który wyzwolił się z ukrzyżowanej świni, ale nadal żyje w błocie jego naśladowców!
Przy tym wszystkim, czy wszystkie misteria starożytnych we współczesnym świecie, odtworzone wielkim wysiłkiem, czy są jedynie imitacją, powtórzeniem, jakąś fanaberią, rekonstrukcją tego, co nie ma już prawa istnienia? Czy jest w nich jakiś ukryty klucz odnowy, inicjacji, do których ludzie mogą się odnieść, spojrzeć na nie z każdą zachowaną świętością? Czy szlaki ojcowskich, matczynych inicjacji są zawieszone na złotej nici pośród ukrytych sfer globu, planetarnych, gwiezdnych światów? Czy nas nie nawołują z ‘drugiej strony’? Czy naprawdę jesteśmy pozostawieni sami sobie, na pastwę fałszerzy i szarlatanów, religii instytucjonalnych, lub tych niewielu, co wiedzą jak mówić, kiedy powinni zachowywać milczenie? Czy to jest czas na ciszę? Nie jesteśmy pozostawieni sami! Nosiłem zbyt wiele wieńców laurowych splecionych dla mnie przez starożytne muzy, zbyt dużo znaków, sigili Niebios, aby to ignorować! Cóż za okropnym głupcem byłbym, gdybym kontynuował swoje życie bez dzielenia się tymi zaproszeniami z innymi! Niekiedy mogę się czuć jak Prometeusz, co skradł ogień Bogom, lekko stąpając po drodze, ostrożny aby nikogo przypadkiem nie potępić w jego poznaniu, jednak wydaje się, że w tej kradzieży jest też pocałunek Boskości, co wspiera mnie na drodze, jeżeli dobrze czytam ich intencję, a także mój cel, iż to co powinno być przekazane, nie powinno być zatrzymane przy sobie! Łańcuchy, procesja inicjatów, inicjatorów nie jest zatrzymana. Cały świat nas woła, studiujemy, praktykujemy, działamy. Wydobywamy to wszystko poprzez wiedzę nauk wolnych, nauk ścisłych, społecznych, które są niezbędne, wykonujemy ceremonialnie prace, dostrajamy nasze zmysły do dźwięków sfer, kosmosu, intelektów, odczuć ku światom Boskim, które muszą przenikać ten świat, w przeciwnym razie bylibyśmy odsunięci od wszelkich prac, zdani jedynie na generacyjne światy natury. Te, nadal piękne, pełne życia — w istocie. Poddajemy się reprymendzie, kiedy jesteśmy zbici z nóg, poprawiamy korzenie, gałęzie naszych umysłów, czerpiąc ze światów chtonicznych, terrestrialnych, tellurycznych, celestialnych, astralnych, kiedy zasłona niepamięci, ujmy psychicznych walk, ich efektów zaczyna nami władać. Podnosimy nasze pitagorejskie różdżki aby interpretować światy wyższe, rezonujemy z nimi, zbieramy nasze szaleństwa, nietrzeźwość widzenia, prostując to wszystko we wciąż większą, majestatyczną drogę!
Jak zauważył jeden hinduski filozof — Kautilja (371—283 p.n.e): ‘Filozofia jest płomieniem wszelkich nauk, środkiem wykonania wszelkich prac, wsparciem wszystkich obowiązków’
— Radhakrishnan Sarvepalli, (George Allen & Unwin: London: 1948) Indian Philosophy, Tom I.
Jak Słońce, którego promienie padają w równy sposób na wszystko, jest rozumiane jako szczera, sprawiedliwa moc, tak kontrakty w Akkadzie, Rzymie były podpisywane pod Słońcem, aby reprezentować dotrzymywanie słowa, prawdę, szczerość. Prawda jest a priori, obiektywna, jak głęboka gramatyka wszechświata, nie do poznania przez człowieka, jedynie można się do niej zbliżać, lub oddalać poprzez realizację. Jest blisko związana z ideą sprawiedliwości, jako regulacją mocy w tej gramatyce, składni wszechświata. O ile Moc nadaje jej impet, o tyle Intelekt silne uporządkowanie. W kartach Tarota jest to XIX + XIII + XI.
Idea, narracja, rozsądek, akcja
Jakakolwiek forma dyskursu lub studiów nad narracją, przyczynowością i efektywnym działaniem nigdy nie powinna być odłączona od grupowej i indywidualnej historii idei, kompleksów kulturowo-etnicznych, wierzeń, fenotypów poznawczych, antropologii, socjologii i psychologii w osadzeniu cywilizacyjnym, sieci semiotycznych i materialnych, z uwzględnieniem topologicznych zmian paradygmatów psycho-społecznych na skali czasoprzestrzennej.
Podchodząc do podobnych narzędzi i ćwiczeń modularnie, można spróbować traktować podobne wzory jako rodzaj matematyki ideacyjnej, która jest zapełniania informacjami, danymi i wiedzą, rozświetlając coraz to nowsze „białe plamy”, w zależności od natężenia, jakości, kierunku światła intelektu padającego na geometrię iluminowanych aspektów.
Tworzy to nieskończone biblioteki pomysłów, lecz jedynie nadając im strukturę, a także badawczą precyzję, jesteśmy w stanie uporządkować dane w systemy, a następnie zadecydować co jest relatywne, co znaczące, co normatywne, co wartościujące, co informujące, co pośrednio obiektywne, co współrelatywne, co jest ustaleniem, a co faktoidem, co aksjomatem, a co chwiejnym przypuszczeniem.
Sugeruje to personalistyczną wizję, to oczywiste. Należy podkreślić, że w ten sposób nie doskonalimy np. metody naukowej, dysponujemy jednak wieloma instrumentami wyobrażeniowymi, które mogą, lecz nie muszą posługiwać się metodą naukową, mogą, lecz nie muszą posługiwać się naukową teologią. Niemniej jednak jest to forma metody, która w największym stopniu zależy od zdyscyplinowania osoby, od geometrii i struktury myśli; przekraczając próg zorganizowanych wyobrażeń, wkraczamy w świat chaosu poznawczego.
I.
Biorąc ideę czarownictwa z Europy Średniowiecza, możemy zestawić ją z równolegle rozwijającą się historiografią innych cywilizacji, np. hinduskiej, gdzie prężnie rozwijały się magiczno-duchowe techniki, lub arabskiej, gdzie nacisk kładło się na naukę, niezakazaną przez Koran. Większość hinduskich praktyk byłaby naznaczona jako ‘czarownictwo’ w Europie poprzez zealotów religii europejskiej. W Europie wyłania się obraz “czarownicy”, koncepcja tak szeroka jak jej stosowanie, czy oznaczało profetessę, wieszczkę, kapłankę, zielarkę, szeptuchę, zaklinaczkę, trucicielkę, położną, nekromantkę etc. Niezależnie od tego czy rzeczywiście zajmowała się magią, czy nie, jaką jej dziedziną się zajmowała, jakie były jej kompetencje, jaką pozycję miała w swej profesji są kolejnymi pytaniami, które są równie prawdziwe w stosunku do jej męskiego odpowiednika. Generalnie te koncepcje, słowa, abstrakcje semantyczne wpasowywały się w całe rusztowanie sieci idei, katedr społeczno-historycznej pamięci, uniwersów dyskursu. Te, wybudowane tworzyły znaczenia, aby współgrały z kontekstem symbolizmu, systemów wierzeń epoki i miejsca. Czarownictwo grecko-rzymskich religii i kultów różniło się od grecko-rzymskiego kapłaństwa, a to było znacznie różne od aparatu symboliczno-wierzeniowego średniowiecznego chrześcijaństwa, a także kleru, który te wyobrażenia transmitował.
Należałoby dokładnie przestudiować fenotypy tych ‘Katedr pamięci’ społeczeństw, aby zobaczyć, co odwiedzający postrzega podczas zwiedzania. Są to fenotypy widzenia i czucia zarówno struktury, jak i ‘generalnych wrażeń estetyki całości’, które wynosi się z modus operandi partykularnego widzenia, rozumienia zawartości wraz ze wszystkimi niuansami siatki poznaniowo-ideowej zapełniającej umysły, serca i dusze epoki. Retro-aktywna interpretacja perspektywy insidera jest zabarwiona systematycznym błędem paraeidolii [παρά, “poza, wzdłuż, zamiast czegoś” — w tym kontekście: alternatywnie, a także rzeczownik eidōlon (εἴδωλον) “obraz, forma, kształt”], w tym znaczeniu w odniesieniu do kontekstu systemów wierzeń, kiedy to widzi się fenomeny tylko przez poprzednio nabyte systemy wierzeń, zaburzając aspekty niezbędne, aby zrozumieć dany fenomen, często poddając niekompatybilną treść nihilacji, lub odrzuceniu. Wtedy nie możemy przybrać rzeczywistej perspektywy Innego, chyba że przyjmiemy Innego jako siebie, a zatem obejmujemy większe terytorium zrozumienia, studiów, praktyki i oddania.
Jest to wykształcona umiejętność, wysoce kontrintuicyjna z perspektywy samozachowawczości zwyczajowej ‘Katedry Współczesności’. Należy włożyć wysiłek w tę umiejętność, aby patrzeć nie tylko przez przestrzeń, jak antropolog, ale przez czas, jak historyk, ale także jak ideograf, semantyk, semiotyk — aby zawiesić współczesność, wchodząc w arkana starszych epok. Zasada możliwej obiektywności trenowana jest w ten sam sposób, jako osoba postronna jesteśmy bardziej obiektywni, niż ktoś zaangażowany w dane działanie, jak długo odróżniamy w wyedukowany sposób, z otwartym umysłem działania Innego. W tym znaczeniu obiektywny teolog platoński, który jest profesorem sanskrytu i komparatywistą mitologicznym, będzie przyglądał się obiektywnie osobie wierzącej, która jest pozbawiona edukacji, angażując się w swoje percepcyjne modus, niezwiązana swoim systemem wierzeń lub sposobami działania i postrzegania. Podobnie, osoba wierząca, która ma swój zestaw wierzeń o świecie, np. fragmenty doktryny chrześcijańskiej, lecz brak fundamentalnej wiedzy o buddyźmie, nie będzie w stanie postrzegać zjawiska buddyzmu poprzez błąd systemowy paraeidolii. ‘Osoba nieświadoma innych sposobów postrzegania nie będzie widziała poza swoje zrozumienie, na tyle, na ile jego wiedza lub jej brak pozwala’. To domeny socjologii wiedzy, epistemologii, a także socjologii ignorancji.
Im bardziej człowiek jest wyedukowany, cywilizowany [Hellene], obeznany, o otwartym umyśle, tym sprawniejsze jego zrozumienie perspektywy drugiej osoby. Są rzeczy wspólne wszystkim ludziom, zarządzanym przez empatię, lecz kiedy wchodzi się na terytorium systemów wierzeń, bez znajomości systemu wierzeń Innego, jesteśmy poddani paraeidolii, co przekłada się bezpośrednio na interpretację wpisaną w sposoby widzenia i postrzegania.
Z drugiej strony, im bardziej jesteśmy nieobeznani ze stasis, tematem przewodnim Innego, tym mniej skuteczni jesteśmy w sprawiedliwych osądach, decyzjach, wycofując się do uniwersum dyskursu, który jest znany, wpisując wszystko w świat Drugiego, tak naprawdę tylko to, co jest zawarte w naszym. Ten ‘jednostronny’ filtr nie wpuszcza światła, jedynie widzi się maleńki fragment społecznego, religijnego, historycznego, poznawczego, politycznego spektrum całości spraw, będąc oślepionym co do głębokich, wieloaspektowych meandrów istoty Innego.
II.
Kolejnym interesującym wątkiem jest to, jak systemy wierzeń, soczewki percepcji, systemowy błąd pareidolii jest warunkowany przez obwody neuro-poznawcze, czym zajmuje się biopsychologia. Tym, w jaki sposób są warunkowane, zajmuje się socjologia, poziom poznania, często nieświadomy, pozostaje w domenie nieaktywowanej wiedzy, lub ignorancji o ignorancji, mianowicie architektur znaczeń, wierzeń, skomponowanych z historii idei, ich transferu, zdolności przekazu, memifikacji, stratyfikacji, dysseminacji, dystrybucji, mutacji, adaptacji, ewolucji. Intelekt i rozsądek są samoświadomym geniuszem kształtującym te idee, rzeźbiąc w nich, aby doprowadzić do rekonstelacji, wytworzenia, przearanżowania, skomponowania nowych narracji i idei. Jak działają w praktyce? Należy to do studium masowych i indywidualnych zachowań, tak jak w złożonych systemach adaptycyjnych w teoriach złożoności w naukach społecznych, badając je ilościowo.
Człowiek nie jest ‘tabula rasa’, nie funkcjonuje w próżni, na której wszystko można zapisać. Posiadamy nasze zdolności poznawcze, style myślenia, fenotypy umysłów, uwarunkowani biologicznie, uwarunkowani przez naszych mentorów, społeczeństwo, obrazy, samoobrazy, słowa. Jeżeli mamy szczęście, lub świadomie wkroczymy na drogę, podlegamy indywiduacji zgodnie z alchemicznym procesem, dojrzewając w nim. W przeciwnym razie żyjemy nabytymi automatyzmami zachowując złudzenie wolnej woli. Dlatego fenomeny wzmiankowane w części pierwszej są nieodłączne od biopsychologicznych, socjologicznych, mitogenicznych aspektów sceny.
Ten proces wysoce zarządza ludzkim zachowaniem w kontekście cywilizacyjnym. Kto rządzi kontekstem, rządzi znaczeniem. Jest to zarówno niebezpieczne dla niewyedukowanych, jak i jest zmorą wyedukowanych. Populizm żyje na zawłaszczeniu kontekstu, religijny fundamentalizm żyje na zawłaszczeniu treści wierzenia, przez które jest widziany, a następnie zawłaszcza kontekst. Szczęśliwie, kontekst nie jest jednolity, a różnorodność treści i znaczeń jest ogromna, a zatem nie podlega nadużyciom przez reżim odwróconego totalitaryzmu, lub jakąkolwiek formę populistyczno-faszystowskich idei. Po jakimś czasie konstrukt, a także dynamika społeczna wyzwala się z okowów, lecz za każdym razem za koszmarną cenę, jaką płaci edukacja, otwartość, ludzkie wartości, cnoty, pryncypia. Każda wojna okrada z czegoś ludzką rasę, każdy wzrost głupoty, a także ludzkiej bezmyślności intronizowanej w szaty władzy niszczy tkankę umysłów i serc.
Niełatwo pozbyć się tyranii, lecz odbudowanie społeczeństwa dojrzałych ludzi jest bolesnym, ciężkim procesem po zrujnowaniu go przez żrącą ignorancję, czy to narzuconą przez wojnę, niszczenie stasis politycznego, czy zimną wojnę intelektu naprzeciw ignorancji, rozsądku naprzeciw głupocie, sprawiedliwości naprzeciw nadużyciom, cnoty naprzeciw przywarom, zasad naprzeciw brakowi kręgosłupa, całości, inkluzywności, ws. wyłączności i fałszywemu elitaryzmowi.
Jak konstruować świątynię
“Architektura jest zamrożoną muzyką” — Goethe
“Boskość geometryzuje” — Platon
“Kosmiczny porządek jest harmonią boskich dźwięków”
“Duch ludzi reprezentowany jest przez ich architekturę” — stara myśl.
Architekt — z łaciny architectus, greckie arkhitekon “mistrz budowy, dyrektor pracy”, z arkhi- “szef” + tekton “budowniczy, cieśla”, z protoindoeuropejskiego rdzenia *teks — “tkać, tworzyć”
Gdy byłem dzieckiem, przeczytałem ‘Katedrę Pamięci’ Jacka Danna, zawsze marzyłem o podobnej konstrukcji, dopóki moje marzenie nie ziściło się w mojej dorosłości.
Ci, co zajrzeli w tajniki architektury mając zmysł metafizyczny, próbują stworzyć coś podobnego naturze, w zgodzie z nią, doskonaląc formę ku boskiemu, aby magnificencja i sztuka światów natury, światów ludzkich i boskich, perfekcyjnych, idealnych — była urzeczywistniona, uaktualniona na Ziemi.
Jeżeli w rzeczy samej możemy konstruować obiekty w publicznej przestrzeni, dlaczego nie spróbować wyzwolić wyobraźni, konstruując je także w mentalnych i astralnych przestrzeniach? Nasze święte ziemie, fragmenty piękna, geniusza umysłów, wielkie katedry fantastikonu. Współczesny świat nie jest piękny, przestrzeń publiczna jest przeważnie ohydna we współczesnych miastach, parki są rzadkimi momentami oddechu dla metropologii, mało jest szans na ucieczkę od budowli, które nie były przeznaczone dla ludzi, ale pracujących mrówek. Złe zarządzanie przestrzenią publiczną, gdzie wieżowce wysysają energię miast, pozostawiając miejską przestrzeń, a także podmiejskie krajobrazy wyobcowane, nieistotne. Jest to wyjątkowo widoczne w wysoce zurbanizowanych miejscach o dużych populacjach, gdzie ludzie są zdehumanizowani w obrębie struktury miejskiej. Totalne miasto jest wampirem, ucztując na milionach, które je zamieszkują.
W takiej sytuacji nie jesteśmy w stanie zmienić infrastruktury, a także polityki zarządzania przestrzenią, możemy jedynie spróbować stworzyć elegancką, estetyczną świątynię dla siebie, a także naszych ukochanych. W zależności od gustów w architektonicznych stylach zarządzanych naszymi preferencjami, możemy wznieść tego typu konstrukcję, cegła po cegle, z mnemotechnicznymi detalami wymalowanymi, wyciosanymi w kamieniu, jeżeli umiejętność pozwoli, prawdziwą świątynię, wyczarowaną ‘znikąd’.
Za każdym razem gdy ją budujemy, dopieszczając szczegóły, lub wirtualizując cały monolityczny projekt, rozwijając go w razie potrzeby, czy podczas medytacji czy wyobrażeń dnia codziennego, czy w snach, czy wybudujemy ją na Księżycu, w gwiazdach, albo ulubionym lesie, nieskażonym miejscu, pozostawiamy psychiczny nadruk w naszej wyobraźni, pamięci na planie mentalnym. Są to myślokształty ubrane w hermetyczną precyzję. Wynosząc naszą świątynię do astralnej sfery, uświęcając ją, chroniąc przed intruzami, gdy powracamy do niej w myślach, przybiera coraz więcej kształtów. Możemy ją wizualizować, możemy zapełnić ją pięknymi dźwiękami i zapachami, będąc iluzjonistami własnych świątyń.
Oczywiście jest to iluzja, ale praktyczna. W naszych świątyniach możemy bowiem pracować rytualnie, ceremonialnie w ukryty sposób. Spotykałem się tam z ideą mojej miłości, która w świecie rzeczywistym dawno została poddana niepamięci, przygasając. Jest to mała, elegancka świątynia, skonstruowana jak bizantyjski kościół, z otwarciem ku niebiosom jak w Panteonie rzymskim, pośrodku jest bioniczny posąg Izydy siedzącej na tronie, przesłonięty zasłoną, czasem widuję tam moją ukochaną w złoto-białym świetle, jej twarz promienieje, traktuję ją jak wyrocznię. Wokół są kolumnady, jest przestrzenna, zawieszona w gwiazdach, w fizycznych próżniach przepełnionych boskością. Gwiazdy są widoczne przez prześwity w kolumnach. Inna świątynia jest biblioteką i astrolabium, z potężnymi tomami i całą moją pamięcią, dostępną tylko mi i bogini pamięci — Mnemosyne, która pilnuje najważniejszych rzeczy istotnych dla pracującego maga — jego pamięci, wiedzy. Z marmurami w kolorze kości słoniowej, ze złotymi płytami zdobiącymi ją gdzieniegdzie. Jest to miejsce mojego wycofania ze świata, spraw ludzkich. Ta pierwsza nie jest wyższa niż 10 kubitów. Ta druga ma 60 kubitów wysokości.
Świetnym pomysłem jest narysowanie własnej katedry, albo zaprojektowanie jej cyfrowo, a następnie poddanie takiego projektu projekcji w świat mentalny i astralny, zapełniając go myślami, ideami, malując wyobraźnią wyobrażenia piękna, estetyki, perfekcji, prawdy. Biorąc ‘fizyczną architekturę’ na warsztat, wibrując ją na mentalnym planie, a następnie sankcjonując na planie astralnym.
Jest to zaproszenie do skonstruowania miejsca do medytacji, pracy, aktu, odpoczynku, zabawy. Pośród rozmaitych metod dzielę się jedną z nich. Wysoce polecam książkę Francis Yates ‘Sztuka pamięci’, gdzie dokładnie opisuje ona historię technik mnemotechnicznych poprzez wieki. Dla metafizyka, dla maga, tego typu prace dostarczają akademickich zasobów wyposażających go w środki, metody, pomysły!
Dla tych zmęczonych ale działających bez pardonu w tym świecie — obyście konstruowali pięknie!
O odpowiedzialności w komunikacji
‘Nic z nas bez nas’; ‘Im większa natura, tym więcej poruszeń’; ‘Głęboki człowiek, którym wiele istnień może działać’
Praktykuję mowy późno w nocy, kiedy nikt nie słucha. Odnosząc się do niewidzialnych kompanii napominam siebie. Wysławiam skargi, błogosławieństwa, laudacje, pochwały, klątwy, epitafia, wspomnienia przeszłych czasów, lub gdy brakuje mi dyscypliny, lub coś wiąże mi język — bełkoczę od rzeczy we wściekłości, nienawiści, daimonicznym zdominowaniu. Tak łatwo przecież zniekształcić ludzki umysł, a to zniekształca i myśli, i mowę. Rozognione przemowy pełne pasji albo niski ryk. Nauczyło mnie to niejednej rzeczy o tkaniu monologów, a także przemówień, które idą prosto z serca, niezwiązane niczym. Wyczuliło mnie to także na niebezpieczeństwa związane z mową, która tworzy, niszczy, radzi, potępia, gnębi gadaniną, odkrywa, inicjuje, mówi emocją lub wyważonym rozsądkiem. Funkcji mowy jest wiele, lecz przeważnie jest to próba wywarcia wpływu, jeżeli nie na innych, to na siebie. Aby sygnifikować własny stan, autonomię, każda mowa jest formą metafory, jest przekazaniem stanu ludzkiego w akt mowy, jest procesją jego myśli, emocji, odczuć etc. Skrępowana mowa, mowa uwięziona, mowa, która jest w klatce, doprowadza do wynaturzeń charakteru i natury. Gdyby ktoś miał kontrolę nad naszą ekspresją, nad naszymi słowami, gdyby sprawiał, że słowa ugrzęzłyby nam w gardle, doprowadziłoby to do wielkich wypaczeń. Związana ekspresja jest formą zniewolenia. Wyważone słowa zaś strukturą, którą nadaje się tej ekspresji w rozumny sposób.
W oratorskich próbach byłem zatem dzieckiem o złamanym sercu, imperatorem, co komenderował, zgorzkniałym diabłem, dyletantem, co widzi tylko jeden aspekt sprawy. Nosiłem tyle masek, ile grało mi w sercu, tylu nosiło moją maskę, ile wymagała ich ekspresja. Z wielkością i zdegenerowanym brudem, nagi i szczery przed Bóstwami, okoliczności zaistniałe w moim życiu jedynie amplifikują albo przyduszają tę ekspresję, pośród ludzi i ich zwyczajowych relacji. Tylko podczas wystąpień publicznych możemy się sprawdzić, jak daleko nasze przekonania o wątkach twardych jak stal mogą się rozpaść, będąc niczym innym jak kruchym drutem.
Żałuję, że nie miałem retorycznego treningu od dziecka, jak to było w zwyczaju starożytnych. Jak konstruować, aranżować, komponować, nadawać ton i strukturę dostarczanej mowie. Za dużo gadaniny pochodzi z ust wygadanych, lecz niemądrych ludzi, niewyważone słowa, lub słowa, które przelewają się bez sensu, nie koncentrując na taktyce i strategii przemowy. Słowa mogą być niebezpieczne, modyfikują rzeczywistość innych, jeżeli są użyte bezmyślnie lub nieetycznie, mogą doprowadzić do okropnych efektów. Mistrzowie języka komenderują nie słowami, ale abstrakcjami i symbolami, które za nimi stoją, które są ich esencją. Są też mistrzami ludzkiej psychologii, znawcami ludzkich umysłów, dusz i serc, penetrującymi indywidua, lub grupy, masę z wielkim wglądem, aby uderzyć w sedno i oczarować słowami wtedy, kiedy jest to niezbędne. Kiedy słowa zaczynają władać ich mistrzami, ci drudzy są zrzuceni w płytkie bagno, oczarowując się sobą, tracą kontrolę nad rumakiem retoryki.
Pryncypia mowy, jej przedłożenia polegają na pryncypiach człowieka, który jej dostarcza.
Rhetorica ad Herennium (Cornificus lub Cicero): “Funkcją oratora jest zdolność do przemawiania o tych rzeczach, które zostały ustalone przez prawo i zwyczaj w celach społecznych aby zapewnić na tyle, na ile to możliwe, zgodę jego publiki”
Porter, Stanley E. 2017. Handbook of classical rhetoric in the Hellenistic period (330 B.C.-A.D. 400). Atlanta: SBL Press
Człowiek obycia przebywa w swoim pokoju. Jeżeli jego słowa są dobrze wypowiedziane, spotyka się ze zgodą na tysiąc mil. Jakże bardziej w jego pobliżu! Jeżeli człowiek obycia przebywa w swoim pokoju i jego słowa są źle wypowiedziane, spotyka się z opozycją na dystansie większym niż tysiąc mil. Jakże bardziej w jego pobliżu! Słowa wypływają z jego osoby, wpływając na ludzi. Uczynki są zrodzone blisko, a są widziane z daleka. Słowa i uczynki są zawiasem i cięciwą łuku człowieka obycia. Gdy porusza się zawias i cięciwa, przynoszą honory lub dyshonor. Poprzez słowa i uczynki człowiek obycia porusza niebiosami i ziemią. Czy zatem nie powinno się być ostrożnym?
Wilhelm, Richard, Cary F. Baynes, Carl Gustav Jung, and Hellmut Wilhelm. 1990. The I Ching or Book of changes. Princeton: Princeton University Press, str. 266—267 i str. 237—238.
Najlepsze przemowy mogą być dostarczone, gdy publika jest znana w wystarczającym stopniu. Kiedy publika jest skomponowana z tonalności różnych umysłów, myśli, wariacji serc, należy mówić w przystępny sposób, lecz nigdy nie rozpuszczać przekazu aby kupić publikę, inaczej zamieniamy przekaz w rozlew czczych słów.
Najgorsze co może się stać, to stworzenie pewnej opinii, która harda, wydaje się być łatwa do zrozumienia przez ludzi, ale będąc prostacką, żeruje na emocjach i inklinacjach, które mogą być kompletnie błędne z punktu widzenia rozsądku. Wydaje się właściwa i prawdziwa, ale jest taka jedynie z pozoru, zabijając oratoryjną subtelność, która może być skonstruowana w dosadnej sile tylko przez mistrza mowy. Kiedy oracja jest skonstruowana pięknie i precyzyjnie, a do tego jest szczera, sprawiedliwa, wyważona, nie tylko inspiruje ludzi, ale pozostawia ich z wrażeniem, iż sami odnaleźli rozwiązanie, w każdej osobie, która była słuchaczem. Doświadczenia i odkrycia, które odnajdujemy sami, są najbardziej skuteczne. Mowa jedynie wspiera ten proces. W esencji dzielimy się doświadczeniem, jak to doświadczenie będzie przekazane, jaki jest cel inspiracji, którą próbujemy ukuć, tkwi w pytaniu o wiadomość, którą chcemy posłać dalej do publiki.