Co ja u licha mam ze sobą zrobić?
Mam wrażenie, że za każdym razem, gdy przystępuję do opowiadania jakiejkolwiek historii z mojego życia, zaczynam od „Dałabym sobie rękę uciąć, że czegoś takiego to ja się nie spodziewałam”, chociaż miałam niemal dwadzieścia osiem lat i jak wszyscy wiecie — przeżyłam więcej, niż połowa z was.
Czasami było mi smutno, bo niewiele rzeczy było w stanie wywołać we mnie jakiekolwiek emocje. Byłam pusta, niczym wydmuszka. Wszystko wlewało się we mnie, ale zaraz wylatywało i znikało na dobre. Z przykrością zauważyłam, iż wszelkie wyższe uczucia pojawiały się u mnie, gdy poznałam kolejnego faceta, ale przecież po historii z Rashmim byłam zupełnie sama przez cały rok. Uważałam to za wyczyn. No bo przecież Zoya zawsze musiała kogoś mieć, nieważne, czy był skończonym dupkiem, kłamcą lub zdradziecką szują. Owszem, już podczas mojego „związku” z Rashmim starałam się wziąć za siebie i szło mi całkiem nieźle. Byłam z siebie dumna, bo Witek — mój terapeuta — wyciągnął ze mnie moje najgorsze strachy i skutecznie — od dwóch lat — pomagał mi je pokonać. Swoją drogą, jest to jedyny człowiek, którego uważam za solidnego, jeśli chodzi o słuchanie moich żali w ramach „terapii”. Stwierdził, że zrobiłam spore postępy i wkrótce będę całkiem wolna, jeśli jeszcze trochę się pomęczę. Nie sądziłam, że po niemal siedmiu latach w końcu usłyszę te słowa. Wprawiały mnie one w stan dziwnego zadowolenia i dały dodatkową motywację, by nie porzucać swojej ciężkiej pracy, chociaż nie raz i nie dwa miałam na to ochotę.
Życie bywało zaskakujące. Nieco poważne. I irytujące.
Za kilka dni miałam świętować swoje dwudzieste ósme urodziny, a wierzcie mi, że w ogóle nie byłam w nastroju. Zegar tykał, a ja nadal byłam w małej rozsypce i nic nie zwiastowało tego, by sytuacja się poprawiła. Czułam, że utknęłam w martwym punkcie i czasami zastanawiałam się, czy wszyscy ludzie przed trzydziestką mają podobne dylematy. Patrzyłam na moich rówieśników, a nawet dalszych znajomych z lekką zazdrością. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę o cokolwiek zazdrosna, bo nawet Witek mawiał, że mam fajne życie. Miałam, prawda? Od kilku lat zajmowałam się marketingiem w firmie Cypriana i chociaż kochałam tę pracę, wiele razy chciałam ją rzucić i spróbować czegoś swojego. Albo w ogóle czegokolwiek, co nie jest zarządzaniem machiny, która przynosiła nam pieniądze. I to spore pieniądze. Było to czasami jednak zbyt monotonne i wysysało ze mnie energię. Myślę, że Cyprian też był tym zmęczony, ale to rozrosło się na tyle, iż nie umiał z tym skończyć, a jakoś nie wyobrażałam sobie, by ktoś inny mógł zasiąść na fotelu prezesa. A ja… Patrzyłam na to wszystko zza swojego biurka, wzdychając ciężko, scrollując Facebooka i widząc kolejne posty znajomych o ślubach, dzieciach i budowach domu. I trafiał mnie jasny szlag. Co robiłam nie tak? Czemu nadal nie byłam w stanie stworzyć wartościowego związku z kimś fajnym na tyle, by założyć z nim rodzinę? Przecież wykonałam tyle pracy nad sobą. Łaziłam na te cholerne sesje terapeutyczne i beczałam niemal każdego wieczoru przed zaśnięciem, czując ciężką samotność. Pękało mi serce na myśl o tym, że chciałabym mieć się do kogo przytulić i dać buziaka na dzień dobry, a jedyne co dostawałam, to zapuchnięte rano oczy i kolejne zasypianie w pozycji embrionalnej z poduszką między rękami. Czułam się żałośnie. Zaczynałam wierzyć w to, że naprawdę coś jest ze mną nie tak i że już zawsze będę sama, a przy łucie szczęścia zajdę w ciążę tuż przed czterdziestką i to pewnie z jakimś rozwodnikiem. Jeszcze kilka miesięcy wstecz zupełnie nie myślałabym o takich rzeczach. Pewnego dnia po prostu coś mną wstrząsnęło i już tak zostało. Może wyzwalaczem były te cholerne posty z Facebooka, nie wiem. W każdym razie właśnie tak spędziłam końcówkę 2022 i sporą część 2023 roku.
Zeszłe lato zleciało mi szybciej niż kiedykolwiek. Podróżowałam, bo uznałam to za swoją nową pasję i zbieranie doświadczeń. Poza tym miło było z początkiem września wracać do kraju i z nową energią zasiadać za biurkiem, za którym spędzałam większość czasu z ostatnich kilku lat. I choć czułam się wypalona, choć chciałam zająć się czymś innym w życiu, to wciąż nie wiedziałam, w jakim kierunku pójść. Interesowałam się tyloma rzeczami — od mody zaczynając, poprzez marketing, na literaturze kończąc. Podzieliłam się swoimi wątpliwościami z Cyprianem, a on popatrzył na mnie zamyślony.
— Może to idealny czas, by napisać kolejne wiersze… Albo książkę. — oznajmił.
Westchnęłam. Ledwo otrząsnęłam się z traumatycznych wydarzeń, jakie zaserwował mi Rashmi, które wspominałam klatka po klatce. Zrobiłam to tylko po to, by napisać kilka łzawych utworów i po to, by ta opowiastka we wrześniu 2023 ujrzała światło dzienne. Ale to niezbyt mnie zaspokoiło. Było wręcz męczarnią — może z racji mocnych wydarzeń, zawartych w fabule. Oczywiście, dla kogoś mogłaby to być błahostka, ale nie dla mnie. Złamało mi to serce i długo beczałam za tym zdradzieckim kretynem. Czasem zastanawiałam się, czy jego żona powinna się o tym dowiedzieć, ale przecież minęło już tyle czasu, że wolałam do tego nie wracać. I tak by nie zareagował, bo był pieprzonym tchórzem. Jedyne czego nie umiałam zrobić i nawet Witek nie mógł nic na to poradzić to wybaczenie samej sobie. Swoich błędów, wyskoków, innych pochrzanionych perypetii, w które władowałam się na własne życzenie. Nie akceptowałam faktu, że każdy popełnia błędy, bo nie każdy mnie interesował. Interesowałam się samą sobą i tym, co ja odpierdoliłam przez te wszystkie lata. I zadręczałam się tym czasami, chociaż już dawno temu nie powinnam, bo przecież wyciągnęłam z tego wnioski i poszłam do przodu i to było najważniejsze. A jednak gdzieś w głębi duszy zalegało jak śmierdząca substancja, której nie mogłam wypłukać. Przez większość czasu ignorowałam to jednak, chociaż Witek tego zupełnie nie popierał. Tak więc zdarzały mi się momenty pełne melancholii i smutku i wściekłości, ale była to zdecydowana rzadkość. Uderzało mnie to najczęściej w trakcie PMS-u, więc wszystko było w normie. Podobno. Niezbyt się z tym zgadzałam, ale też tego nie drążyłam. I tak czułam się, jakby mój umysł był zamglony i koncentrowałam się tylko na pracy, chociaż i tak myślami byłam, diabli wiedzą gdzie. Goniłam za tęsknotami i nawet słoneczna Turcja nie pomogła mi w przegonieniu momentów złego samopoczucia.
No i tak sobie tkwiłam w tym stanie, wydałam nową książkę, a potem pod koniec września 2023 wróciłam do kraju. I znowu wpakowałam się w coś, czego zupełnie nie planowałam, a co kompletnie mnie zaskoczyło. Chociaż nie powinno.
I choć myślałam, że przeżyłam w życiu wiele, to nagle okazało się, iż to wciąż za mało. Ale może tym razem los nie chciał mi pokazać, jak bardzo beznadziejna jestem i jak bardzo zasługuję na bagno, dno i kilometr mułu. Może to ja lubiłam pakować się w kłopoty, bo tylko to było w stanie zagwarantować mi, że w końcu, po latach pieprzonej pustki w sercu, coś poczuję. Nawet jeśli miała to być rozpacz i kolejne przepłakane noce.
Samotność
z wyboru smakuje inaczej
niż samotność z przymusu
27 września 2023
Nie byłam zbytnio zadowolona z faktu, że nagle muszę wstać o szóstej, ale zwlekłam się z łóżka. Nie musiałam wiele dzisiaj robić w biurze, musiałam się na nowo wdrożyć w rytm pracy. Cyprian mówił mi o tym, że chciałby zobaczyć moje bazgroły, które obejmowały jakieś nieśmiałe szkice, dotyczące ubrań, więc zebrałam je do teczki i zamierzałam mu je tego dnia pokazać. Wzięłam szybki prysznic, a potem wyciągnęłam z szafy jakąś sukienkę w kwiatuszki, założyłam martensy, umalowałam się, zjadłam owsiankę i w biegu wypiłam kawę. Wróciłam poprzedniego dnia około południa, zdążyłam więc posprzątać i zmienić pościel i do mojego mieszkania wpadło świeże powietrze przez otwarte na oścież drzwi balkonowe. Chciałam rozejrzeć się za nowymi zasłonkami po pracy, więc korzystając ze staroświeckiego słoika, wyjęłam z niego gotówkę i schowałam ją do portfela. Miałam tak poupychane pieniądze po kątach, wszystko na czarną godzinę, która zdawała się nie nadchodzić. Spakowałam jeszcze laptopa, włożyłam swoją skórzaną kurtkę i ruszyłam do pracy. Nie wiem, jak to się stało, ale kupiłam wiosną samochód, bo chyba irytowało mnie już ganianie za tramwajami i wbieganie do nich w ostatnim momencie przed odjazdem. Myślałam, że jestem w stanie liczyć tylko i wyłącznie na posiadanie szofera, ale byłam właścicielką Nissana Juke’a, by nie wychodzić na totalną papugę i nie kupować Qashqui’a, jak Cyprian. Poza tym on wolał białe auta (skandal!), ja wybrałam czarne, niczym morskie dno.
Ale nie wiem, dlaczego uznałam, iż stanie w korkach jest dla mnie ciekawsze od ganiania za tramwajami. Mogłam jednak zrelaksować się podczas jazdy, słuchając playlisty z Tidal, jednej z wielu, szczerze mówiąc. Na tym chyba polegała dorosłość. Trzeba było sobie ułatwiać życie i się dostosować, chociaż niezbyt mi to grało.
Po kilku minutach zaparkowałam w wieżowcu, w którym znajdowało się nasze biuro i windą wjechałam na odpowiednie piętro. Odbiłam kartę magnetyczną i po chwili przekroczyłam próg ula. Oj wrzało tam nieźle tego ranka. Minęłam kilku pracowników z szerokim uśmiechem, przywitałam się z recepcjonistkami i poleciałam prosto do socjalnego, by zrobić sobie kolejną kawę. W międzyczasie zostawiłam rzeczy na biurku.
— Hejo — Cyprian pojawił się zaraz za mną. — Dobrze cię widzieć. — przytulił mnie.
Nie wiem, jakim cudem udało nam się ocalić naszą przyjaźń po moich wybrykach, ale byłam wdzięczna, że nie wyrzucił mnie ze swojego życia.
— Kawy? — zapytałam i nastawiłam wodę.
— Oczywiście. Zostawię tylko papiery i zaraz wracam. — wyszedł do biura.
Odprowadziłam go wzrokiem.
Zrobiłam nam kawę, a potem starym zwyczajem poszliśmy pogadać na nasz taras, ukryci w bujnej roślinności. Knajpka, którą otworzył tutaj Cyprian, radziła sobie wyśmienicie. Zawsze podziwiałam jego łeb do interesów.
— Oddelegowałem stażystów do zadań w tym tygodniu — oznajmił. — Ale w poniedziałek musisz zrobić to ty, bo dopiero we wtorek wracam z Drezna. — dodał.
— Jasna sprawa, szefie. — uśmiechnęłam się, odpalając papierosa.
Wątpiłam w to, iż kiedykolwiek będę miała taką swobodę w pracy. Mogłam przyjść, o której chciałam, albo mogłam siedzieć na zdalnym, mogłam wyjść, kiedy chciałam, zrobić sobie kawę i zejść po jedzenie o każdej porze. Oczywiście, gdy robota paliła nam się w rękach, skupiałam się na tym w dwustu procentach, ale w luźniejsze dni tak to właśnie wyglądało.
— Mam spotkanie przed dziesiątą, więc zostawię cię samą na jakiś czas — stwierdził, gdy wracaliśmy już do środka. — Proszę cię, zobacz co, ci nowi robią, bo ja chyba nie mam do tego siły. Przyjąłem czwórkę na staż, a tylko jeden się nadaje, więc może jego zostawię.
— Ogarnę to za chwilę. Najpierw muszę zajrzeć na Discorda, bo nie odzywałam się przez jakiś czas, a pasowałoby się przywitać. — usiadłam przed laptopem i weszłam na jeden z głównych kanałów.
Uśmiechnęłam się. Nie wiem, co oni sobie myśleli o mnie i jak intensywnie obgadywali mnie po pracy, ale średnio mnie to interesowało. Zerknęłam na profil Siniewicza. Był stażystą. Po chwili odezwał się w DM. Ale napisał tylko krótką wiadomość o tym, że lepiej streścić to w cztery oczy, więc za chwilę podejdzie do mojego biura. Rozsądnie. Uśmiechnęłam się. To musi być ten bystrzak, o którym wspomniał Cyprian.
— Muszę lecieć — oznajmił Cyprian, wstając z fotela. — Widzimy się później, zajrzę do twoich bazgrołów. — pomachał mi i wyszedł.
Drzwi nie zdążyły się za nim dobrze zamknąć, a już przed moim biurkiem stał wspomniany Siniewicz.
— Dzień dobry — odezwał się zachrypniętym głosem. — Jestem Wiktor, stażysta. — przedstawił się.
Podniosłam głowę znad ekranu laptopa. Oto właśnie stał przede mną niesamowicie wysoki brunet o ciemnych oczach, postawnej posturze i z dołeczkami w policzkach. O nie. Nie, nie, nie.
— Zoya. — szepnęłam.
Dosłownie mnie zatkało, a przecież to nie zdarza się często.
Chyba to wyczuł, bo sam zaczął mówić.
— Studiuję zarządzanie, a jestem tutaj, by wspomagać struktury firmy. Nawet jeśli to mój drugi staż i w przyszłym roku będę bronił magisterkę. Ta robota mi się przyda i cieszę się, że się dostałem. Wiem, że zapewne jestem tutaj za krótko, bo dopiero od miesiąca, ale lubię to miejsce i chciałbym kiedyś dostać etat w waszej firmie. Ale to może później, jak sama zobaczysz moje umiejętności. — uśmiechnął się.
Też się uśmiechnęłam. Jego oliwkowa bluza była tak wielka, że mogłaby robić za moją sukienkę.
Ja pierdolę, już czuję ten dreszczyk na karku. To się nie skończy dobrze.
Dobra, dziewczyno, na pewno dowie się, że jesteś jebnięta i nic z tego nie wyjdzie, a jak pamiętasz, już nie bzykasz się bez zobowiązań. Czekasz na miłość.
Ugryzłam się w język, by nie odpowiedzieć samej sobie na głos. Niestety, ostatnio zdarzało mi się to coraz częściej, więc zapewne to oznaka szaleństwa.
Patrzył na mnie z tym uśmiechem, a ja ocknęłam się z zamyślenia i zażenowana swoim zachowaniem, uświadomiłam sobie, że należałoby mu odpowiedzieć.
— Dobrze — wydusiłam. Ogarnij się, do cholery. — Słyszałam, że póki co, jesteś najlepszy z tegorocznych stażystów, więc masz spore szanse, by ich wyprzedzić. Będę zlecała ci zadania, wkręcę cię w jakieś prelekcje i szkolenia, żebyś zdobył więcej doświadczenia i wiedzy. — stwierdziłam, siląc się na profesjonalny ton.
Respekt ponad wszystko. Nie muszą mnie kochać, ale mogą się mnie bać, prawda?
— Jasne. Gdyby coś, to od razu pisz mi na Discordzie. — mrugnął do mnie.
— Na razie wróć do tego, co robiłeś zanim tu przyszedłeś. — powiedziałam cicho.
Nie umiałam spojrzeć mu w oczy. Gdybym to zrobiła, przepadłabym, a wolałam tego uniknąć. Przynajmniej na razie.
— Zatem miłego dnia. — wyszedł.
Opadłam na oparcie swojego fotela, wzdychając ciężko.
Chyba czas zrobić sobie kolejną kawę i zapalić.
W porze lunchu, gdy próbowałam skupić się jednocześnie na swojej sałatce i pisaniu posta na Instagram, Cyprian do mnie dołączył.
— I jak tam? — zapytał, siadając przy stoliku. — Stażyści ogarnięci?
— Ta. — burknęłam pod nosem.
— Ależ entuzjazm. Tak myślałem. Nie polubiłaś ich. — zaśmiał się.
— Oni nie są tutaj po to, bym ich lubiła. — wypaliłam, może zbyt agresywnie.
Zagwizdał cicho.
— A z Siniewiczem rozmawiałaś? — zapytał. — Ogarnięty, co nie?
Na samo wspomnienie jego dołeczków w policzkach zrobiło mi się gorąco.
— Wydaje się być konkretny. — oznajmiłam zdawkowo.
— W porządku. A reszta? — drążył.
— Są przyjebani, ale wykonują zadania poprawnie. Tylko i aż poprawnie. — odłożyłam telefon.
— Tylko jedno z nich dostanie etat w styczniu. — popatrzył na mnie.
— Sieniewicza weź. Przynajmniej nie pieprzy trzy po trzy i nie trzęsie portkami na mój widok. — wzruszyłam ramionami.
Cyprianowi nagle też nie umiałam spojrzeć w oczy. Jeszcze by odgadnął, że Wiktor wpadł mi w oko i to nie z powodu jego dobrych, stażowych wyników.
Przez resztę posiłku rozmawialiśmy o różnych sprawkach, prywatnych i nie, a potem wróciliśmy do biura. Cyprian wziął moje nieudolne projekty do ręki. Powiedział, że się zastanowi i pogadamy o tym jutro, ale był zainspirowany. Może jednak do czegoś się nadają.
Po szesnastej zamknęłam laptopa, pożegnałam się z nim i ruszyłam na parking.
Czas na zakupy, a potem długą kąpiel i inne przyjemności.
— Nie jestem pewna, czy można tutaj palić. — zawołałam, kierując się do wozu, ale widząc Wiktora, opartego o swojego srebrnego VW Tiguan’a.
— Nie ma czujników dymu. — uśmiechnął się.
Otworzyłam auto. Zaparkował dwa miejsca dalej, ale między nami nie stało już żadne inne auto.
Prychnęłam pod nosem. Ja już wiem, co ty próbujesz zrobić, dziewczynko. Obierasz taktykę bycia opryskliwą, by go zrazić, a chyba skończyłaś z tym dawno temu.
Wywróciłam oczami.
Cóż, żeby nie wyjść na ostatnią świnię, również zapaliłam papierosa. Może ocieplę swój wizerunek i pogadam z nim trochę.
Ruszyłam w jego kierunku i też oparłam się o jego wóz.
— To musi być stresujące, być na takiej posadce w tak dużej firmie. — zagadał.
— I tak, i nie — przyznałam, zaciągając się. — Na pewno jest mi łatwiej, bo Cypriana znam sto lat i mam nieco inny tryb pracy. Chciałabym się stąd wyrwać kiedyś. — dodałam, sama nie wiem czemu.
— Nudzi cię ta robota? — ciągnął, patrząc na mnie.
Czułam się przy nim jak krasnoludek.
— Jest czasami monotonna, a ja jestem wolnym duchem i potrzebuję więcej wrażeń. — co ja w ogóle wygadywałam?
— Cóż, docelowo chciałem pracować w nowych technologiach, ale chyba potrzebuję do tego innych studiów. Może kiedyś. — oznajmił.
— Jesteś młody, możesz się przebranżowić. — stwierdziłam.
— A ty co? Ach, tak. Znasz Cypriana sto lat, więc musisz mieć co najmniej sto dwadzieścia na liczniku. — zaśmiał się.
Też się zaśmiałam.
— Tylko dwadzieścia osiem. — rzuciłam lekko.
— I to nazywasz starością? — zapytał, nadal się śmiejąc.
— Zależy, jak na to spojrzeć. — próbowałam się wybronić.
— Jesteśmy prawie w tym samym wieku… Okay, jesteś troszkę starsza, ale to nie znaczy, że stara. — powiedział.
— Więc ile masz lat? — spojrzałam na niego.
— Dwadzieścia pięć. — odpowiedział poważnie, bo po raz pierwszy zerknął mi prosto w oczy.
Przełknęłam ślinę. Poczułam znajome łaskotanie w brzuchu. Błagam, nie. Nie, nie, nie!
Miał przepiękne, ciemnoczekoladowe oczy, które właśnie błyszczały promieniście.
— Jestem pewien, że możesz zdobyć świat. — wychrypiał nagle.
Chyba chciałabym zdobyć ciebie.
Ocknęłam się.
— Na pewno. Kiedyś — odwróciłam wzrok, bo czułam, że zaczynają mi drżeć dłonie. Zgasiłam papierosa przy koszu na śmieci, który stał przy jednym z filarów. — Do jutra. — pożegnałam się, nieco za chłodno, wsiadłam do auta i odjechałam.
Miałam w głowie jakąś gorączkową gonitwę myśli, chociaż ostatnio to prawie wcale się nie zdarzało. Pojechałam prosto do Auchan i wydałam tam znaczną sumę pieniędzy, a potem wróciłam do domu, zrobiłam sobie makaron z pesto i serem, obejrzałam trochę serialu, wzięłam kąpiel i pod wieczór usiadłam do pisania w dzienniku. Nie mogłam zebrać myśli, więc zrezygnowana, po niedbałej notatce, zaszyłam się pod kocem i przeglądając social media, znowu włączyłam serial. Nie mogłam się skupić. Wyszłam na balkon zapalić, ale spaliłam trzy papierosy. To niemożliwe, że spodobał mi się tak szybko. To niemoralne.
Do diabła! Jakbyś wcześniej patrzyła na moralność! Po jakiego grzyba to tak roztrząsasz? Miałam ochotę wrzeszczeć, ile sił w płucach. Nie dam po sobie poznać, że mi się podoba. Zignoruję to i już.
Z nowym planem, który wydawał się być genialny, wróciłam do mieszkania, oglądałam serial, ale myślami byłam bardzo daleko.
28 września 2023
Dochodziła już jedenasta, a ja wciąż odkopywałam się ze stosu e-maili, które wisiały w mojej skrzynce, odkąd tylko wzięłam dwumiesięczny urlop.
Przeklinałam samą siebie. Do końca tygodnia się z tego nie wykaraskam. Dodatkowo nie mogłam usiedzieć w miejscu, a nie miałam zupełnie żadnego powodu, by pisać do Wiktora, ani żeby iść do jego działu. Rano, gdy szukałam miejsca parkingowego, odruchowo rozglądałam się za jego autem wśród setki innych. A może powinnam zapytać go o jakieś wspólne wyjście? Oszalałam.
Ja nie wiem, co on miał w sobie. Czułam, jakie ciepło od niego bije. Czułam dobroć. Sprawił, że się śmiałam, a to nie zdarzało się często.
Nie zauważyłam, że Cyprian przygląda mi się uważnie.
— Zoya — westchnął zniecierpliwiony. — Coś ty taka niespokojna dzisiaj?
— Wydaje ci się. — oznajmiłam zdawkowo.
— Ta, jasne. Jakbym cię nie znał. — prychnął.
Odwróciłam się w jego stronę, odrywając wzrok od laptopa.
— Zabijesz mnie, jak ci powiem — burknęłam. — Ale fakt, znasz mnie zbyt dobrze, żebym mogła to ukryć. — dodałam. Czułam, jak bije mi serce.
— Tak, wiem, że Siniewicz ci się spodobał. — wypalił.
Zamknęłam oczy. Serio? To, po jakiego diabła ja się tak tu spinam?
— Spokojnie, będę kibicował. — zaśmiał się krótko.
— Nienawidzę cię czasami. — burknęłam, wracając do e-maili.
— Tak, tak — nabijał się dalej. — Zoya, to chyba najwyższy czas, by spróbować sobie kogoś znaleźć. Tylko błagam, nie pakuj się w kłopoty, bo chyba oboje tego nie zniesiemy.
— Dzięki. — warknęłam.
— Już, spokojnie. Nie denerwuj się, bo żyłka ci pęknie. — powstrzymywał śmiech.
Miałam go zripostować w chamski sposób, ale nie zdążyłam, bo nagle w naszym biurze pojawił się Wiktor.
Spojrzałam na Cypriana, który zaczął prawie dusić się ze śmiechu, a potem przeprosił nas i wyszedł. Czułam, że przy najbliższej okazji go za to zamorduję.
— Hej — przywitał się Wiktor, patrząc na mnie. — Słuchaj — podrapał się po głowie. — Mam mały problem z tą drugą stażystką, Olką. Ogólnie nie chciałem do ciebie z tym przychodzić, ale… Widziałem, że robi zdjęcia wewnętrznej dokumentacji i wysyła to gdzieś… Nie wiem, może do konkurencji.
Popatrzyłam na niego.
— Dobrze, że mi mówisz. — wstałam z miejsca.
— Po prostu uznałem, że w jakiś sposób szkodzi firmie i… — nie dałam mu skończyć i poszłam prosto do ich działu.
— Olka — zagrzmiałam, podchodząc do jej biurka. — Telefon. Już.
Popatrzyła na mnie, jak na wariatkę.
— Przepraszam, ale nie masz prawa. — wyrwało jej się.
Zerknęłam na ekran jej komputera. Miała otwartą przeglądarkę akurat na stronie poczty, a na dodatek właśnie pisała e-mail do Natarczyńskich, naszych konkurentów. W załącznikach były jakieś zdjęcia, zapewne naszej dokumentacji. Ale nie zdążyła jeszcze tego wysłać.
— Ja… — chciała coś dodać, ale zmroziłam ją spojrzeniem.
Wiedziałam, że cały open space na nas patrzy.
— Zabierasz swoje manatki w tym momencie i wylatujesz — wysyczałam. — I módl się, bym nie wysmarowała zaraz pozwu, bo właśnie próbowałaś narazić nas na wielkie straty.
— Ale to Cyprian mnie zatrudnił, więc nie możesz mnie zwolnić. — próbowała pyskować.
— Auć. — usłyszałam z końca sali.
— Złociutka — uśmiechnęłam się blado. — Ty chyba nie masz pojęcia, kim ja jestem. Cyprian z wielką chęcią poprze mnie w tej decyzji. Więc zmiataj stąd, zanim naprawdę się wkurwię. Może przy łucie szczęścia zatrudnią cię u Natarczyńskich.
Zabrała torebkę i ruszyła do wyjścia.
— Kablowaniem to ty daleko nie zajdziesz. — wysapała do Wiktora i zniknęła z naszych oczu.
— W tym ma rację. — burknęła Nawrocka.
— Jeszcze coś? — spojrzałam na nią. — Ja wiem, że wielu z was ma to totalnie w dupie, ale chciałabym tylko zauważyć, że to nie jest tylko moja, czy Cypriana szkoda, więc może ruszycie czasami tymi swoimi główkami i pomyślicie o tym, że pewne rzeczy są owiane tajemnicą zawodową. A jeśli ktokolwiek ma wątpliwości co do tego, że informacji nie wynosi się poza ten budynek, może powinien zapisać się na szkolenie o odpowiedzialności zawodowej — powiedziałam. — Dotrze do mnie chociaż jeden komentarz na temat Wiktora, albo jakikolwiek przejaw wrogości w jego stronę, to zrobi się nieprzyjemnie — dodałam wściekła. — A tymczasem wracajcie do swojej pracy, bez zbędnego ociągania — burknęłam. — A ty chodź ze mną. — pociągnęłam Wiktora za rękę i opuściliśmy open space.
— Przepraszam za zamieszanie. — rzucił ze skruchą.
Do diabła, ale on miał ciepłe dłonie. Szorstkie, ale takie przyjemne. I takie duże.
Puściłam ją jednak, bo nie chciałam, by sobie coś pomyślał.
— Wszystko w porządku — spojrzałam na recepcjonistkę. — Zrób sobie kawy i zapal papierosa. I niczym się nie martw.
Zestresowałam się. To była pierwsza taka akcja w naszej firmie i miałam nadzieję, że ostatnia. Sama potrzebowałam papierosa, więc wyszłam z nim na taras. Odetchnęłam głęboko.
— Myślę, że powinniśmy zjeść coś dobrego na lunch. Coś, co nam to zrekompensuje. — odezwał się pierwszy, z uśmiechem na tej swojej ślicznej buźce.
Też się uśmiechnęłam. Oparł się o barierkę, więc zrobiłam to samo.
— Uważam, że to dobry pomysł. — oznajmiłam.
Chyba się poddałam. Nie chciałam już dłużej opierać się jego urokowi — przynajmniej po części.
— Zoya! — usłyszałam za sobą głos Cypriana. — Do jasnej cholery! Co się tam stało?
Odwróciłam się.
Ach tak, może powinnam mu to powiedzieć od razu.
— Olka chciała wysłać jakieś papiery do Natarczyńskich. — powiedziałam spokojnie.
— Wiem! Widziałem ten cholerny komputer przed chwilą, bo przyleciała do mnie! — warknął. — Następnym razem masz po mnie przyjść, a nie wywalać mi stażystów.
Skrzywiłam się.
— Nawet nie zaczynaj, do chuja! — palnęłam. — A w czym ty mi byłeś potrzebny? W głaskaniu jej po główce?
— O nie, moja droga, oczywiście, że popieram twoją decyzję, ale nie wiem, kurwa — warknął. — Może po prostu musiałem przy tym być?
Wiktor patrzył to na mnie, to na niego. Ja już zdążyłam się wkurwić, więc zapewne był nieco zaskoczony moją twarzą.
— Oczywiście, tatusiu. Następnym razem dam ci znać, zanim wywalę kreta z firmy. — uśmiechnęłam się słodko.
Cyprian tego nienawidził, bo wiedział, że jest to mój sztuczny uśmiech.
— Pogadamy na lunchu. — powiedział.
— Dzisiaj nie jem z tobą. — dorzuciłam równie słodko.
Wywrócił oczami, a potem sobie poszedł.
— Cholera — szepnął Wiktor. — Chyba wpakowałem cię w kłopoty.
— Daj spokój — wywróciłam oczami. — Przejdzie mu. Wiem, co mówię. Znam go w końcu sto lat. — próbowałam rozładować napięcie.
Uśmiechnął się.
— W takim razie… Widzimy się na lunchu. — oznajmił, zgasił papierosa i również wrócił do środka.
A ja zostałam tam, patrząc na ruchliwą ulicę.
Przez poranne zamieszanie wpadłam w naprawdę podły nastrój.
To wszystko czasami tak mnie wkurzało! Ta praca czasami tak mnie wkurzała!
Bywały momenty, w których zastanawiałam się, gdzie byłabym, gdyby nie to cholerne biuro. Gdzie mogłabym pracować? Nie widziałam siebie w żadnej innej korporacji, bo wyścig szczurów mi nie służył i nie mogłabym brać tam urlopu wtedy, kiedy naprawdę tego chciałam. Musiałam prędzej, czy później rozważyć inne opcje zawodowe dla samej siebie, dlatego, iż nie chciałam zostawać pod skrzydłami Cypriana na zawsze. Może jeszcze pięć lat temu, gdyby ktoś mnie o to zapytał — nie miałabym nic przeciwko. Ale dzisiaj chciałam czegoś innego i ta myśl była uwierająca i natarczywa. Nie mogłabym chyba już wrócić do żadnego marketu, bo ilość idiotów, jaka mi się tam zdarzała, szybko by mnie zirytowała i albo by mnie zwolnili, albo wylądowałabym w więzieniu.
Mogłabym wyjechać… Albo pójść na nowe studia. Mogłabym nawet nauczyć się tej cholernej matematyki, gdybym miała jakiś cel. Musiałam sobie to bardzo dobrze przemyśleć, by opracować jakiś plan. Potrzebowałam zmiany i to było jasne.
Zjadłam lunch z Wiktorem. Trochę się pośmialiśmy i opowiadał mi o sobie. Miał młodszą siostrę i dwóch starszych braci, bardzo chciał skończyć studia, by pomóc mamie. Nie wspomniał o ojcu, więc zapewne nie chciał o tym gadać. Nie musiał.
Potem zapytał o moich rodziców. Westchnęłam, na wspomnienie tego, jakie mieliśmy relacje.
— Nie mamy dobrego kontaktu — wzruszyłam ramionami. — Ale nie uwiera mi to. Takie życie.
Opowiedziałam mu o Joachimie, trochę o współpracy z Cyprianem, a potem musieliśmy wracać do obowiązków.
Sama nie wiedziałam, co powinnam o nim myśleć. Może to dlatego, że moje myśli były daleko od sytuacji, w której właśnie się znajdowałam. Ach, jebać to wszystko po prostu.
Dokończyłam swoje wszystkie bieżące sprawy i o trzeciej wyszłam z biura. Potrzebowałam spaceru, kawy i tworzenia nowych wierszy bardziej, niż kiedykolwiek.
29 września 2023
Piątek! Tak, chyba potrzebowałam nadchodzącego weekendu. Mój podły humor trochę mi przeszedł. Nie miałam też zbyt wiele do roboty w biurze, więc po skończeniu wszystkiego i zamknięciu kolejnego tygodnia, wróciłam do domu jeszcze przed lunchem. Ostatnio coraz bardziej doceniałam work-life balance i nauczyłam się, że odpoczywać też muszę.
Napisałam do Krychy. Dawno jej nie widziałam, więc musiałam nadrobić zaległości. Poza tym tęskniłam za nią. Towarzyszyła mi od wielu lat i nie wyobrażałam sobie, iż to może się zmienić.
Świetnie! Byłyśmy dogadane. Chciałam tylko wziąć krótką drzemkę, a potem naszykować się i odwiedzić ją w galerii. Pracowała równie ciężko, co ja. Kochała to, co robi. Poza tym, była w tym całkiem niezła. Bardzo jej kibicowałam.
Zjadłam tosty i poszłam spać.
Obudziłam się dwie godziny później, nieco zdezorientowana. Wzięłam prysznic, założyłam jakieś wygodne, materiałowe spodnie i męski T-shirt, od których roiło się w mojej szafie, zrobiłam make-up. Moje włosy były teraz krótkie, sięgały zaledwie ramion, bo długie znudziły mi się w ostatnim czasie i postanowiłam je obciąć. Tak, jakby oznaczało to dla mnie nowy etap w życiu. Może powinnam wrócić do rażącego różu? Ech, naprawdę poszukiwałam zmian. Założyłam swój jesienny, granatowy płaszcz i przed siedemnastą wyszłam z mieszkania.
Wszyscy wracali z pracy i szkoły do domów. Miasto tętniło życiem. Pierwsze liście spadały z drzew, a w powietrzu było czuć ochłodzenie. Brakowało mi takiej pogody. Chyba najlepiej czułam się jesienią, więc chciałam wykorzystać ten czas. Niespiesznie udałam się w stronę Rynku. Nie miałam daleko, a galeria Krychy znajdowała się na jego obszarze, w jednej z bocznych uliczek. Już dawno nie byłam w tej okolicy. Starałam się tego unikać, zwłaszcza w weekendy, bo roiło się tutaj od turystów, a niekoniecznie za nimi przepadałam.
Po drodze wstąpiłam do naszej ulubionej kawiarni i kupiłam nam kawę, a potem ruszyłam prosto do Krychy. Gdy znalazłam się w otoczeniu nieco niezrozumiałych malunków, dostrzegłam ją za jednym z filarów. Po niemiecku wyjaśniała jakimś zamożnym turystom coś, czego zapewne nie byłam w stanie zrozumieć. Postawiłam kubki z kawą na blacie kontuaru i rozejrzałam się po wnętrzu. Patrzyłam na Krychę, która była w swoim żywiole. Chyba dobili targu. Przywitała się ze mną, a potem wypisała im jakieś dokumenty i para niemieckich staruszków wyszła z galerii.
— Kurwa, sprzedałam dwa obrazy za sześć tysięcy euro. Będę pławić się w luksusie — zaśmiała się. — Spakuję płótna, oni je odbiorą w poniedziałek rano.
Przyjemnie było na nią patrzeć. Znała się na tym. Co prawda, chyba nie umiałam interpretować obrazów tak dobrze, jak ona, ale widziałam, ile radości jej to przynosi.
— Dzięki za kawę, potrzebowałam tego. A drugą rzeczą, jakiej potrzebuję jest kieliszek aperola i pizza z Iggi. — zaśmiała się.
— Możemy iść do Iggi. Powinni mieć dla nas stolik. — odpowiedziałam.
Kiedyś pracowałam w sklepie w okolicy tej pizzerii, więc zdążyłam dorobić się znajomości. Fajnie byłoby ich odwiedzić.
Godzinę później zamknęłyśmy galerię i ruszyłyśmy w stronę Iggi Pizza.
— Opowiadaj, jak podróże. Boże, chciałabym też się stąd wyrwać. Ale to może listopadzie, na razie mam gorący okres. — zagadała.
— Powinnaś odpocząć — stwierdziłam. — To naprawdę otwiera głowę. A ja bawiłam się dobrze. Czasami dobrze jest spędzić trochę czasu w samotności.
— Samotności mam aż nadto. — mruknęła.
— Co? — zapytałam nagle.
Pokręciła głową.
— Miał być ślub i wesele też, ale będzie co najwyżej stado kotów. — burknęła.
— Nie… — szepnęłam. — Rozstaliście się? — pisnęłam oburzona.
— Tak. W lipcu. — przyznała.
— Cooo? — pisnęłam po raz kolejny. — Nie mruknęłaś ani słowa! Co się stało?
— Mieliśmy chyba inne spojrzenie na życie. Poza tym, potrzebowałam czasu, by sobie to wszystko poukładać. Ty zresztą też byłaś zajęta, ale nie chciałam się narzucać. — wydusiła z siebie.
Przytuliłam ją.
— Głupolu, trzeba było mi od razu powiedzieć. Dla ciebie nigdy nie jestem zajęta. — powiedziałam.
— Już okay. Jest okay. Na całe szczęście, nie robił problemów z galerią. Nigdy więcej nie dam facetowi decyzyjnej roli w tym miejscu. Nikomu nie można ufać w tych czasach. Dlatego pracuję dużo, bo muszę znaleźć jakiegoś pracownika, a na razie nie ma nikogo ciekawego. — wyjaśniła.
— Okay, naprawdę potrzebujesz aperola i pizzy — mruknęłam. — A potem wszystko mi opowiesz.
— Tak jest, szefowo. — zaśmiała się i weszłyśmy do pizzerii.
Kilka godzin później, gdy już byłyśmy na bieżąco ze swoimi życiorysami, wróciłam Uberem do mieszkania. Potrzebowałam tego wieczoru, chociaż nie mogłam pojąć, jak to możliwe, że niemal sześcioletni związek Krychy, który wydawał się być idealny, tak po prostu się rozsypał. Jak widać, niczego nie można brać za pewnik.
Z tą myślą zasnęłam.
1 października 2023
Ogarniałam właśnie jakieś drobne rzeczy, związane z pracą. Był niedzielny poranek. Sobotę spędziłam na segregowaniu ciuchów i sprzątaniu. Wyszorowałam mieszkanie na błysk, wywietrzyłam je porządnie. Zmieniłam pościel i zrobiłam pranie, a wieczorem napisałam kilka wierszy i obejrzałam kilka odcinków serialu, jedząc lody i myśląc o pracy, swojej przyszłości i o… Wiktorze. Zaobserwował profil Centrum na insta, jednocześnie dając follow i mnie. Uśmiechnęłam się pod nosem. Chociaż było to nieco dziwne, bo byłam pewna, że szybko znalazł moje blogi — jeden o poezji, a drugi z moimi życiowymi rozkminami. Cholera. A to oznaczało, że szybko dowie się o ChAD. Zmroziło mnie. Może powinien dowiedzieć się o tym ode mnie. Nie chciałam o tym myśleć, naprawdę.
A dzisiaj była niedziela, więc mogłam trochę popracować, pospać i naszykować się na jutrzejszy dzień. W międzyczasie zadzwoniłam do Joachima i wisiałam na telefonie niemal dwie godziny, ale za nim też tęskniłam, więc postanowiłam, że niedługo go odwiedzę. Zapewne wpadnę na rodziców, ale chrzanić ich. Nic między nami się nie zmieniło. Oni mieli mnie gdzieś i w sumie ja ich też miałam gdzieś. Jakby nigdy nie mieli dla mnie znaczenia, albo mieli — negatywne. O tym też nie chciałam myśleć, więc zrobiłam obiad, a po posiłku poszłam spać.
Obudziłam się po jakimś czasie, bo w mieszkaniu zrobiło się zimno, więc wstałam, by zamknąć okna. Zapaliłam papierosa, zrobiłam sobie herbatę i zerknęłam na telefon.
Antek do mnie napisał, pogadaliśmy chwilę. Potem dostrzegłam też wiadomość od Wiktora na Discord. To była jakaś pierdoła, związana z pracą. Trochę brzmiało jak pretekst, by się do mnie odezwać, ale jakoś nie ciągnęłam rozmowy dalej.
Człowieku, jestem chodzącym chaosem, trzymaj się z daleka. I nieważne, jak bardzo twoje dołeczki w policzkach są słodkie, nie chcesz się pakować na minę.
Ta, jasne. Ale mina chce podłożyć się pod jego nogi.
— Zamknij się. — burknęłam sama do siebie.
To było właściwie smutne. Byłam chora na ChAD i chociaż w ciągu ostatnich dwóch lat się uspokoiłam, brałam leki i byłam w kontakcie z Witkiem, nie wiedziałam, co może mi przynieść przyszłość. A co, jeśli znowu zacznę odpierdalać i tylko go zranię?
A z drugiej strony, myśląc tak o każdym potencjalnym partnerze, będę miała znikome szanse, by kiedykolwiek założyć własną rodzinę, a przecież tego ostatnio bardzo chciałam.
Do diabła. Lepiej wypić herbatę i zaszyć się pod kocem przy Netflix.
2 października 2023
Znowu stałam w korku, słuchając swojej jesieniarskiej playlisty. Dochodziła ósma, a ja byłam już prawie w biurze. Potrzebowałam kawy. Był poniedziałek i ja nie do końca byłam gotowa na ten dzień. Myśl o mojej chorobie i tym, że Wiktor szuka kontaktu, wprawiała mnie w dziwny nastrój. Boże, i tak zapewne spotkam go na korytarzu i zrobi się nieswojo. Przywitałam się z Rysiem, potem z recepcjonistką i popędziłam prosto do biura. Już przez szybę widziałam, że Cyprian stoi przy oknie, patrzy się gdzieś na horyzont i myśli o czymś bardzo intensywnie, z rękoma w kieszeniach. Zawsze tak robił, gdy miał jakieś problem do rozwiązania i intuicyjnie czułam, że dzieje się coś niedobrego.
Weszłam do środka i rzuciłam torbę na swój fotel.
— Cześć. — przywitałam się.
— Hej. — mruknął, dalej patrząc w niebo.
Skrzywiłam się. Chyba jest źle.
— Co się dzieje? — zapytałam.
— Musimy pogadać. — oznajmił.
Okay, jest gorzej niż źle.
— W porządku. Kawy? — zapytałam.
— Nie, dzięki. Wypiłem już dwie dzisiaj, a jest dopiero po ósmej — stwierdził. — Przyszedłem wcześniej. Nie mogłem spać.
— Co się stało? — podeszłam do niego i złapałam go za łokieć.
Westchnął.
— Chodźmy zapalić. — poprosił.
Więc poszłam z nim, trzymając w ręku paczkę fajek i zapalniczkę.
Oparł się o barierkę.
— Myślę o tym od dłuższego czasu — przyznał. — Zoya, ja jestem zmęczony. Wiesz, że kocham modę i tworzenie ciuchów bardziej, niż cokolwiek innego w swoim życiu. Ale zajmuję się tym od ponad dekady i czuję się zmęczony. Nigdy nie spodziewałem się, że dojdę do takiego momentu, bo nie spodziewałem się takiej sławy. Chciałem mieć tylko niezależną pracownię, a nie butiki w całym kraju i w Europie — powiedział to tak, jakby było to jego największe przekleństwo. — Długo biłem się z myślami i w sumie to nadal się biję, ale… Chyba to koniec. Mam dość tego miejsca. Sam je stworzyłem, więc sam je zamknę. — oznajmił z bólem na twarzy, patrząc na mnie.
Zrobiłam wielkie oczy. Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć. Wróciłam do swojej piątkowej rozkminy o tym, iż niczego nie można brać za pewnik. Myślałam, że mam więcej czasu, by podjąć jakieś decyzje, jeśli chodzi o moje zawodowe życie, ale jak widać — nie mogłam zwlekać. Może to był jakiś znak od losu.
— Wiem, że zapewne się tego nie spodziewałaś. W końcu myślałem nawet o wejściu na amerykański rynek, ale nie mogę tego zrobić. — dodał.
— Jesteś tego pewny? — zapytałam cicho.
— Całkiem pewny. Męczy mnie praca całymi dniami i wracanie do pustego domu. Do diabła, nawet nie chciałem tej chaty na Jagodnie. Czemu się na to zgodziłem? — warknął.
Zapaliłam drugiego papierosa.
— Wiem, że wygaszenie tego wszystkiego zajmie nam kolejny rok, ale chcę się do tego przygotować. Możemy wypuścić kolejną kolekcję, bo przejrzałem twoje projekty i są super. — mówił.
— A nie myślałeś o tym, żeby sprzedać Centrum? — zapytałam.
— O nie. Nie ma takiej opcji, bo nie chcę, żeby ktoś zrobił z tego gówno w papierku. W grę wchodzi tylko i wyłącznie zamknięcie firmy. — wyjaśnił.
Zrobiło mi się smutno. Tyle lat pracowaliśmy razem. Tworzyliśmy to miejsce niemal od początku. Cyprian zaczynał od gołych ścian i pięciu modelek. Razem szorowaliśmy wszystkie szyby, a potem wybieraliśmy wystrój. Zatrudnialiśmy ponad sto osób, a teraz to wszystko miało się skończyć. Nie byłam na to gotowa. Nie wiedziałam, co mam robić w życiu i przerażało mnie to.
— A co potem? — zapytałam nagle.
— Nie wiem. Wrócę do naszego miasta. Oboje nie musimy martwić się o wiele rzeczy. Wiem, że jesteś przerażona, bo nie wiesz, co masz zrobić. Widzę to. — popatrzył na mnie.
— Po prostu… Od jakiegoś czasu zastanawiam się, co chcę robić w życiu — przyznałam. — I nie wiem. Korpo do mnie nie przemawia. Do sklepu nie wrócę, bo nie lubię ludzi. Jedyne, co mam to Centrum i wiersze, ale sam wiesz, że na tym nawet nie wyżyję. Myślałam o innej branży, ale sama nie wiem, co mogłabym robić. Dobijam do trzydziestki, a moje życie przypomina jakąś farsę. — burknęłam.
— Inna branża brzmi rozsądnie. Możemy coś wymyślić. Poza tym, naprawdę, zamknięcie takiej firmy to nie jest kwestia tygodnia. Masz co najmniej kilka miesięcy, by wybrać coś nowego dla siebie, a ja mogę ci w tym pomóc, jeśli chcesz. — rzucił.
— Masz lokatorów w swoim domu u nas w mieście. — powiedziałam nagle.
— Rozmawiałem z nimi. Mają ostatni rok umowy. Zrozumieli.
Kurde, faktycznie przygotowywał się do tego z każdej możliwej strony.
— Poza tym… Masz wspaniałe doświadczenie. Możesz próbować w innej firmie. Gdybyś chciała. I tak wystawię ci bogate referencje. Wspierałaś mnie przez kilka lat tego szaleństwa, chociaż tak mogę się odwdzięczyć. — uśmiechnął się.
— Tutaj nie chodzi o referencje. Nie wiem, czy będę umiała odnaleźć się w nowym środowisku. Wiesz, jacy potrafią być ludzie, uwikłani w biurowe gierki. Nie chcę trafić do żmijowiska, bo długo tam nie wytrzymam. — burknęłam.
— Wiem. Możesz też pomyśleć o własnym interesie. Jesteś mistrzem marketingu. Może jakaś własna, mała agencja? — zaproponował.
— Musiałabym to przemyśleć. — oznajmiłam.
— A jeśli nadal chcesz mieć związek z tekstyliami, może hurtownia materiałów? Możliwości jest kilka, tylko musisz coś wybrać. — ciągnął.
— Rozumiem, że będziemy musieli zwalniać ludzi — szepnęłam. — Stopniowo.
— Poukładam sobie to w głowie i zwołam zebranie. Ale to trochę później.
Czas zaktualizować LinkedIn. I kilka innych portali z ofertami pracy.
Z tą myślą wybrałam się do socjalnego, by zrobić sobie kawę.
Nie umiałam skupić się na pracy. Do diabła, to naprawdę będzie koniec. Wspominałam różne momenty i wydarzenia, które działy się w firmie. Nowe kolekcje, pokazy, konferencje, dużo pracy, nieprzespane noce.
— Przyjechały nowe materiały. Są w pracowni — powiedziałam nagle. — Pójdę to sprawdzić.
Wyszłam z naszego biura.
Co za koszmarny dzień. Weszłam do pracowni i spojrzałam na potężne rolki, leżące na stole na samym środku pomieszczenia. Wśród nich beżowy tiul. Och, czyli planował sukienki. Brzmiało to intrygująco, bo Cyprian prawie w ogóle nie wykorzystywał tiulu w swoich projektach. Sprawdziłam każdą rolkę, przy okazji robiąc kilka zdjęć. Przydadzą się do nowego posta. Chwilę później do środka wszedł Wiktor.
Spojrzałam na niego.
— Cześć. — przywitał się.
Krążył w pobliżu, jakby chciał mi coś powiedzieć.
— Hej — odpowiedziałam. — Co słychać?
— Właściwie to nic takiego, po prostu widziałem, że tutaj jesteś — wskazał szybę. — I przyszedłem się przywitać.
— Właśnie dotarły nas materiały do nowej mini-kolekcji. — oznajmiłam.
Pokiwał głową, a potem podszedł do stołu.
Boże, tak szczerze to miałam ochotę się rozpłakać. Nie wyobrażałam sobie końca tego miejsca.
— Wszystko okay? — zapytał Wiktor.
— Tak — mruknęłam. — Po prostu jestem trochę zajęta. — dodałam łagodnie.
— Widzę. Nie będę ci przeszkadzał. Widzimy się później. — uśmiechnął się i wyszedł.
A ja pozwoliłam sobie na kilka łez wśród tego beżowego tiulu.
5 października 2023
Odkąd Cyprian powiedział mi, że chce zakończyć działalność, przychodzenie do biura stało się koszmarkiem. Straciłam motywację na tyle, by nie widzieć sensu w swoich działaniach. Dobrze, że był piątek i mogłam przez dwa kolejne dni odpocząć.
Cyprian siedział przy swoim biurku, jakby nieobecny.
— Mini-kolekcja wyjdzie w listopadzie — powiedział nagle. — Musimy zrobić wyprzedaż ostatnich modeli. Kolekcja pożegnalna wyjdzie w następne lato. Do tego czasu musimy być pewni, żadne inne projekty nie są dostępne w sklepie. Musimy wyprzedać wszystko, co do ostatniej sztuki. Na stacjonarne punkty zaplanowałem wyprzedaże od maja. Jeśli w jakimś punkcie coś zostanie, przerzucimy to do innego, w którym będzie więcej towaru. — oznajmił.
Skinęłam głową. I tak nie miałam wiele do gadania. Od tej decyzji już go nie odwiodę.
Spisałam zalecenia i postanowiłam, że zajmę się tym w poniedziałek. Poszłam na lunch. Potem skończyłam bieżące zadania i ruszyłam do domu. Z wściekłością zdjęłam buty i płaszcz. Do diabła z tym wszystkim. Nalałam sobie wody do wanny i siedząc w niej, zastanawiałam się, czy nie powinnam wydać kolejnego tomiku poezji. W końcu materiału miałam sporo, więc mogłam to rozważyć. Ale najpierw drzemka.
Bo sen był dobry na wszystko.
Podobnie, jak kawa.
Wieczór spędziłam na szkicowaniu jakichś bezużytecznych szmat, a potem naskrobałam kilka wierszy i poszłam spać. Jutro pomyślę, co dalej.
6 października 2023
Standardowa sobota. Rano sprzątanie, po południu zakupy i wieczorem wyjście z Krychą i Antkiem. Powiedziałam im o planach Cypriana i byli równie zaskoczeni, co ja. Ale nic nie mogłam z tym zrobić. To przepadło i dobrze byłoby zacząć się z tym godzić.
7 października 2023
Leniwa niedziela. Zostałam w łóżku do południa, nawet nie myśląc o niczym konkretnym.
Potem wrzuciłam nowy wpis na bloga i kilka wierszy w otchłań internetu. W południe zadzwoniłam do Joachima i podzieliłam się z nim wieściami z wielkiego świata mody. Zasugerował, że powinnam wrócić do miasta, podobnie jak Cyprian. Ale ja niekoniecznie siebie tam widziałam.
Po południu poszłam na spacer. Świeże powietrze dobrze mi zrobiło. Może powinnam wrócić na siłownię. Antek byłby ze mnie dumny. Mogłabym dzięki temu pozbyć się palących myśli i emocji. Kolejny punkt do rozważenia.
8 października 2023
Ciężko wstawało mi się z łóżka. Jakimś dziwnym trafem chodzenie do biura ze świadomością, że to ostatnie miesiące działalności, wydało się bezsensowne. Przecież to i tak się skończy, więc po co się w ogóle starać? Nawet propozycja o dołączeniu moich projektów do pożegnalnej kolekcji mnie nie przekonywało. Do diabła z tym wszystkim.
Ogarnęłam się i po kilku minutach siedziałam już w aucie, w drodze do naszego wieżowca. Na miejscu jak zawsze przywitałam się z Rysiem, nosząc nostalgię w sercu. Zaraz nawet jego już nie będę witać.
O dziwo, byłam w biurze szybciej niż Cyprian. Ale zegarek pokazywał zaledwie siódmą dziesięć, może właśnie dlatego jeszcze go tutaj nie było.
Zmiana
wszystko było chaosem
a potem nicością
Zrobiłam kawę i wyszłam na taras, by zapalić przed ciężkim dniem.
Miałam wrażenie, że w ostatnim czasie każdy dzień jest ciężki. Myśl o szybszej, niż myślałam nadchodzącej przyszłości napawała mnie paniką. Zupełnie nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Może jakieś inne studia? Dorywcza robota gdziekolwiek? Westchnęłam ciężko.
— Pieprzyć to, Zoya, pieprzyć to. — burknęłam sama do siebie, ale usłyszałam za sobą stłumiony śmiech.
— Spokojnie — odezwał się Wiktor rozbawiony. — Ale chyba to coś poważnego, skoro jesteś w biurze przed wszystkimi i dumasz nad kawą. — podszedł do mnie.
Pochylałam czoło nad dylematem. Owszem, mogłabym się z nim podzielić nowinkami, a także tym, co mnie trapi, ale po pierwsze nie chciałam, by już wiedział o planach Cypriana (chociaż powinien, ale nie mnie to osądzać), a po drugie… Cóż to wydawało się nieco bardziej skomplikowane, bo byłam Zoyą Staszewską, a to pojebaństwo do kwadratu.
— To nic takiego. — odparłam zdawkowo.
Cóż, tylko na tyle było mnie stać.
Popatrzył na mnie uważnie.
— Coś mi się nie wydaje… — wychrypiał.
Uniosłam spojrzenie. Boże, proszę cię. Dlaczego stawiasz przede mną tak kuszącego, młodego mężczyznę, wiedząc, iż nie mogę nic z tym zrobić? Co to za rodzaj nowego testu?
— Cyprian chce zamknąć firmę. — wypaliłam bez namysłu.
Skrzywił się.
— Cholera — westchnął. — Słabo. Już polubiłem to miejsce i niektórych ludzi — mrugnął do mnie. — Kiedy?
— Cóż, w przyszłym roku, bo zamknięcie takiej machiny wymaga nieco wysiłku — odparłam, mając nadzieję, że nie będę tego żałować. — Po prostu… — spojrzałam gdzieś na horyzont. — Nie wiem, co mam ze sobą zrobić w takiej sytuacji. Pracuję tutaj od zawsze, jakoś nie widzę siebie w jakiejś korporacji, ja nie pasuję do takich miejsc. — wydusiłam.
Trzęsły mi się ręce i podbródek. Kurwa, no naprawdę? Myślałam, że umiem zachować pokerową twarz. Wiktor patrzył na mnie wnikliwie i jego spojrzenie wręcz paliło.
Chyba muszę pogadać z Witkiem. On zawsze coś wymyśli.
— A to ciekawe — stwierdził Wiktor. — Ktoś tak pewny siebie, jak ty… Nie jest w stanie podbić innej firmy? — zapytał.
Nie wiem, czy się ze mną droczył, czy może kierowało nim rozczarowanie. Może nawet złość.
— Muszę iść — burknęłam. — Na razie.
Uciekłam. Uciekłam, jak zawsze. Kurwa mać. To wszystko było trudniejsze, niż myślałam.
Strach
nie chciałam się z tym uporać
bo bałam się, że już nic
ze mnie nie zostanie
Jakiś czas później, gdy Cyprian siedział w socjalu, a Wiktor chyba piętnaście razy robił podchody, by do mnie zagadać, udałam się do pracowni, by przedyskutować z kierowniczką krawcowych szczegóły kolekcji i z działem handlowym nasze plany dotyczące zamykania butików. Po godzinie nabrałam ochoty na kawę. Nie byłam głodna, chyba nawet nie myślałam o lunchu, ale kawą bym nie pogardziła. Szłam właśnie do socjalnego, gdy usłyszałam, że Cyprian wciąż tam jest. I nie był sam, a z Wiktorem.
— Ja zapewne nie powinienem był być tak bezpośredni — mówił Wiktor. — Ale tak tylko się zastanawiałem… Mam nadzieję, że nie będziesz zły na Zoyę, ale wspomniała coś o tym, że chcesz zamknąć Centrum. Okay, to twoja decyzja i zapewne nic mi do tego. Tylko że Zoya… Jakby sam nie wiem, ona chyba się tego boi.
— Boi się — szepnął Cyprian — Wiem, że się boi. Właściwie jest tutaj od zawsze. Pomagała mi otworzyć to miejsce, potem awansowała. Jest geniuszem marketingu. Jest geniuszem w wielu rzeczach, ale ci tego nie przyzna…
— Czyli mi się nie wydawało… — burknął Wiktor. — Ale dlaczego? Po prostu staram się to zrozumieć. Chciałem zapytać, ale uciekła. A ty znasz ją od stu lat, sama tak powiedziała.
— Od stu to może nie, ale eee od ponad dziesięciu. — zaśmiał się Cyprian.
— Dobra, może jestem zbyt bezczelny teraz. Nieważne. — dodał Wiktor.
Serce waliło mi jak szalone. A co go to tak interesowało?
Właściwie to był jeden powód — lubił mnie. Bardzo mnie lubił.
To niczego nie ułatwiało.
— Kto pyta, nie błądzi. Możesz uznać to za beznadziejny frazes, ale jest całkiem pomocny — oznajmił Cyprian, a potem westchnął. — Oczywiście, najlepiej będzie, jak z nią porozmawiasz. Ja też nie zawsze rozumiem Zoyę, ale… To naprawdę jest dobra osoba. Może trochę pogubiona, ale ma dobre serce. Oczywiście, jestem pewien, że ci tego nie przyzna, ale tak po prostu jest. Po prostu… — zamilkł; jeśli się wygada o mojej chorobie, to go zatłukę. — To zabrzmi bardzo brzydko, chociaż nie powinno… Zoya jest bardzo charakterystyczna. Inna, niż wszyscy. To nie jest jej wada, oczywiście, że nie. Nie umiem znaleźć odpowiednich słów, by ją opisać… Jest w głębi duszy bardzo delikatna, wrażliwa. Powiedziała ci pewnie, iż nie będzie w stanie pracować w innym miejscu, prawda? Tak myślałem. Tak, to będzie dla niej wyzwanie. — ale bredził. Nie wiem, czy celowo, czy tylko po to, by nie chlapnąć słowa o bipolarności.
— Tak właśnie myślałem — mruknął Wiktor. — W sensie, że jest delikatna, chociaż stara się to ukryć. — a więc myślał o mnie?
Już czułam, jak się rumienię. Ale uśmiechnęłam się pod nosem.
— Boi się porażek, wszelkiej maści, bo odbiera to za podwójne upokorzenie. Jest czasami przesadzającą perfekcjonistką i nie rozumie, że każdemu może powinąć się noga. Może traktuje zamknięcie Centrum jako porażkę, nie wiem. Pogadam z nią — obiecał Cyprian. — Wiesz Wiktor… Jeśli naprawdę ją lubisz, dam ci jedną radę. Bądź z nią szczery. Okaż jej zrozumienie. I niczego na niej nie wymuszaj. Właściwie to trzy rady — Wiktor się zaśmiał. — Zoya jest dla mnie jak taki latający na wietrze dmuchawiec. Delikatny, niby masz go już w dłoni, a jednak nadal ucieka, gdy czuje się zagrożony. Ale jak już go złapiesz, to czujesz, że jest całkiem milusi.
Prawie się roześmiałam.
— Jasne — powiedział Wiktor. — Będę miał to na uwadze.
— Pamiętam, gdy chodziła do liceum — mruknął Cyprian. — I ktoś z tych tępych idiotów naśmiewał się z jej policzków. Że niby za bardzo odstające, czy coś tam. Wzięła to do siebie i chciała je w przyszłości zoperować. — no zatłukę go.
Dobra, dosyć tego podsłuchiwania. Zebrałam się w sobie i jak gdyby nigdy nic, weszłam do socjalu.
— No okay — Wiktor zmieszany podrapał się po karku. — Dzięki.
Zapadła cisza.
— Byłam u kierowniczki krawcowych i na dziale handlowym. — oznajmiłam zimno.
— W porządku — stwierdził Cyprian. — Jutro zrobimy zebranie generalne z każdym menadżerem działu. Możesz ustawić wydarzenie na Discordzie. A teraz idę na lunch, możesz dołączyć, jeśli chcesz. — zwrócił się do mnie.
— Dzięki, ale nie jestem głodna.
— Zatem na razie. — wyszedł z socjalu, zostawiając mnie z Wiktorem.
Wstawiłam wodę na kawę.
— Zoya — zaczął Wiktor. — Jeśli chodzi o to, co powiedziałem na tarasie… Przepraszam.
— W porządku. Nie gniewam się. Nie było to nic obraźliwego. — odpowiedziałam.
— Nie wiem, dlaczego w siebie nie wierzysz. Tworzysz to miejsce każdego dnia, a to wcale nie jest takie łatwe zadanie. Dajesz sobie radę. Nie wiem, dlaczego nie chcesz uwierzyć w to, że w innej firmie mogłabyś również odnieść sukces. Chciałbym, żebyś spojrzała na siebie takimi oczami, jakimi patrzy na ciebie Cyprian, czy ktokolwiek inny tutaj. — wyszeptał.
Nie byłam w stanie nic powiedzieć, czułam łzy pod powiekami.
Owszem, może w siebie nie wierzyłam. Może tkwił we mnie mój własny, wewnętrzny oszust, który mówił mi, iż nie dam sobie rady. Świadomość tego naprawdę mnie zasmuciła.
Woda się zagotowała, ale nic z tym nie zrobiłam.
Żyłam według utartego schematu, bo nie dość, że to lubiłam, to na dodatek bałam się zmiany, a i było mi tak całkiem wygodnie. Tkwiąc w jednym miejscu, nie musisz niczego nowego od siebie wymagać, nie musisz mierzyć się z nowymi okolicznościami, nie musisz stawiać sobie nowych wyzwań. Stoisz w miejscu, starym, komfortowym miejscu. I niby ci w nim dobrze, ale w końcu przychodzi czas, lub los to na tobie wymusza, by iść dalej, zmienić coś, zacząć doświadczać nowe… Chociaż nie jesteś na to gotowy. Nie byłam gotowa, ale to był mus. Chcąc, nie chcąc musiałam się z tym zmierzyć. I musiałam się do tego zmusić.
— To po prostu nie jest takie proste, gdy jest się mną. — wychrypiałam w końcu.
Nie byłam w stanie odwrócić się do niego twarzą, więc stałam tam, pochylona nad blatem. Zapewne robiłam z siebie idiotkę, ale trudno. Już gorzej być chyba nie może.
Dlaczego nie chciałam, by wiedział? Ano dlatego, że od razu by uciekł. A jeśli nie od razu, to po pewnym czasie. Lubiłam go, ale przez cały ten ambarans z moją chorobą i tym, kim byłam — nie mogło między nami być nic więcej, niż koleżeństwo. Tylko, że to wykluczało realizację moich pragnień o założeniu rodziny, bo jeśli przed każdym będę się tak zamykać, to nigdy mi się nie uda dostać tego, czego chcę.
— Zoya — nagle usłyszałam jego szept tuż nad moim prawym uchem. — Nie taki diabeł straszny, jak go malują. — powiedział.
Odwróciłam się. Był zdecydowanie za blisko, ale czułam, iż tego chcę. Chciałam, by był blisko. Objął mnie ramieniem. Starł moje łzy.
— Wiesz, co pomaga na smutki? — zapytał nagle. — Musisz zjeść nuggetsy z Maka. — dodał.
Zaśmiałam się.
— Uznaję to za zaproszenie. — wypaliłam.