E-book
26.46
drukowana A5
44.93
drukowana A5
Kolorowa
65.33
Niezapominajka,

Bezpłatny fragment - Niezapominajka,

czyli o tym, o czym nie da się zapomnieć


5
Objętość:
136 str.
ISBN:
978-83-8369-412-2
E-book
za 26.46
drukowana A5
za 44.93
drukowana A5
Kolorowa
za 65.33

OSTRZEŻENIE!!! KSIĄŻKA TYLKO DLA DOROSŁYCH CZYTELNIKÓW!

„Niezapominajka, czyli o tym, o czym nie da się zapomnieć”, to zaproszenie do przeżycia razem ze mną moich traumatycznych doświadczeń z dzieciństwa. To podróż do najgłębiej skrywanych uczuć i emocji, bólu fizycznego i psychicznego, zmagań z kolejnymi diagnozami. Ale to także danie nadziei osobom, które w dzieciństwie przeżyły koszmar gwałtów, a w życiu dorosłym nie dostały pomocy i wsparcia. To wskazówki dla opiekunów, jak ustrzec dzieci przed molestowaniem seksualnym, ale też jak sobie radzić, gdy taka krzywda już się zdarzyła. To pomysły, jak sobie radzić z koszmarem takich doświadczeń i nie zwariować. To wywiad z psycholożką (mgr Dorotą Marią Pietraszewską), która fachowo objaśnia Complex PTSD i sposoby na „ujarzmienie” traumy. To opowiadanie biblioterapeutyczne z elementami twórczej wizualizacji, stworzone specjalnie dla ludzi z taką przeszłością. To w końcu pokazanie czytelnikom, że po takiej tragedii da się żyć! Mając przy sobie kochających i wspierających ludzi, a także przekuwając traumę w moc tworzenia nowego, lepszego świata dla siebie i bliskich.

Początek

Co to kurwa ma być??? Przecież ta dziewczynka ma może z osiem, czy dziewięć lat! A to jebany pedofil jest!!!

I co on Jej tam pierdoli? „Że jak się ludzie kochają, to tak robią”. Ale chyba nie kurwa wtedy, kiedy Ona ma osiem lat, a on dwadzieścia kilka!

Ona stara się nie myśleć o tym, co właśnie się dzieje. Patrzy na uchylone okno balkonowe i poruszaną wiatrem firankę. Jest ciepło. Słońce zagląda do pokoju, ale ono nikomu nie powie o tym, co się właśnie tu wydarza.

Po wszystkim on każe Jej iść do łazienki i się umyć. Po Jej drobnych udach strugami płynie krew. Cała wanna jest nią zachlapana. To Jej krew. Od dzisiaj — Jej dziedzictwo i przekleństwo na resztę życia.

To właśnie dziś skończyło się Jej dzieciństwo. Jej piękną twarzyczkę wykrzywia ból. Jej niezapominajkowe oczy są teraz puste i przerażone. Nie krzyczy. Nie płacze. Nie teraz. Na to przyjdzie czas później…


Ale ja płaczę, kiedy patrzę na  dziewczynkę. Jestem wściekła i z chęcią dorwałabym tego skurwysyna i ponacinałabym mu fiuta żyletką, a później obficie posoliła. Niech gnój cierpi!


Wyciąga z wanny i przytula mówiąc, że to ich tajemnica. I obiecuje, że teraz już będzie śpiewać w jego dziecięcym zespole. Przecież zawsze o tym marzyła.


A spierdalaj pedofilu jebany! — myślę.


Miga Jej odbicie w lustrze. Teraz Jej oczy są pełne łez. Skapują jedna za drugą na zakrwawioną podłogę. I ta twarz wciąż wykrzywiona w niewyobrażalnym bólu. I cisza…

Ale zaraz! Chwila!

Ta dziewczynka mi kogoś przypomina…

Ta dziewczynka…

Ta dziewczynka, to JA


Flashback.

Pierwsze spotkanie (początek lat osiemdziesiątych, Klinika Okulistyczna, Katowice)

— Mamusiu, mamusiu! A pani pielęgniarka mówi, że ja kłamię, że nie widzę! Ale ja naprawdę nie widzę! Powiedz jej to!

Ponownie wchodzę z moją matką nauczycielką do gabinetu pielęgniarki, gdzie są wykonywane badania wzroku. Znów sprawdzają moje prawe oko. Z zawieszonej na ścianie tablicy nie widzę nic. Badająca ściąga ją i stawiając małe kroki w moim kierunku, zadaje pytania:

— A teraz widzisz, co jest na górze?

— Nie. Nie widzę — odpowiadam zgodnie z prawdą.

Znów podchodzi bliżej.

— A teraz?

— Też nie.

Kolejny krok.

— Ale teraz to już na pewno coś widzisz?! — pyta poirytowana.

— Nie! Nie widzę! — teraz i ja coraz bardziej się denerwuję.

— Madzia! No powiedz pani, co tam widzisz na samej górze! — matka też naciska.

— Nic!

Pielęgniarka jest już na wyciągnięcie mojej dłoni i mówi:

— No teraz to już musisz widzieć!

Wysilam się bardzo i dostrzegam cyfrę 4.

— A niżej? — pielęgniarka znów się dopytuje.

— Już nic więcej nie widzę… — mówię cicho.

Okazuje się, że na prawym oku mam wadę + (plus) 7,5 dioptrii i powinnam mieć zeza. Dodatkowo nadwzroczność, astygmatyzm skośny i niedowidzenie. Lewe oczko pracuje idealnie. Przynajmniej do trzydziestki :). Bo później postanowiło wskoczyć na — (minus) 1,5 i teraz jestem, jak bateria. Plus i minus.

Pielęgniarka kieruje nas do najlepszej w tym czasie Kliniki Okulistycznej na ul. Francuskiej w Katowicach, gdzie po godzinach oczekiwania udaje nam się dostać na wizytę do sławnej prof. Gierek. Ale nie nudziło mi się zbytnio, bo wtedy, właśnie wtedy poznałam Tego Pana.

Siedzi na krześle obok. Młody, długowłosy mężczyzna z charakterystyczną blizną na twarzy. Ta blizna przypomina mi bliznę, którą ma mój tata z tyłu na szyi.

Na jego kolanach siedzi mała dziewczynka w okularach. Jest w podobnym wieku, co ja. To Ania.

W trakcie rozmowy okazuje się, że Ania występuje w jego zespole dziecięcym. Jak tylko usłyszałam o muzyce, śpiewaniu i tańcu, to już żadne badanie nie ma dla mnie znaczenia.

Przecież jedyne o czym marzę, to śpiewać! A Ten Pan ze szpitala zaprosił mnie na przesłuchanie! Myślę już tylko o tym, żeby mamę uprosić. Bo ona nie chce żebym śpiewała. Ale ja tak bardzo, tak bardzo tego chcę. Czuję to w serduszku. Tata mnie rozumie, bo sam jest muzykiem. Szkoda, że już z nami nie mieszka.

Ten Pan opowiada, że był managerem Krzysztofa Krawczyka, i że wyjeżdżają na występy, gdzie odnoszą sukcesy.

I ja też tego chcę. Bardzo. Najbardziej…

W tym samym roku, jeszcze przed pierwszym gwałtem (przesłuchanie do dziecięcego zespołu muzyczno — tanecznego TEGO PANA, Katowice)

Długo jedziemy windą, w tym ogromnym i okropnym bloku. Tych bloków jest kilka na tym osiedlu. Zwą je „gwiazdami”, bo ponoć miały gwiazdy przypominać. Ale mnie przerażają. Obskurne molochy. Ale to teraz nie jest ważne, bo zaraz dostanę się do zespołu i będę śpiewać!

TEN PAN już na nas czeka. Śpiewam i tańczę najlepiej, jak potrafię. On mówi, że dobrze mi poszło, i że dostanę odpowiedź listownie.

W końcu przychodzi list! Oceny w nim nie są tak wysokie, jak się spodziewałam, ale się dostałam! I tylko to się teraz liczy!

Mamo! Tato! Będę piosenkarką!

Kilka miesięcy przed wykorzystaniem seksualnym (Sosnowiec/Katowice)

— A co to takiego jest? — pytam TEGO PANA patrząc ze zdziwieniem na kalkulator w czarnym, skórzanym futerale, który w rogu ma takie dziwne kwadraciki.

— To kalkulator z bateriami słonecznymi. Jak będą na nie padały promienie słońca, to baterie będą się ładować i kalkulator będzie działał. A tu jeszcze masz magiczną czekoladę z bąbelkami — dodaje.

— Ale ja nie lubię słodyczy. Cebulę to lubię naj, naj, najbardziej — uśmiecham się na samą myśl o cebulce.

— Ta czekolada będzie Ci smakować. Kupiłem ją w Pewexie, specjalnie dla Ciebie. Spróbuj — zachęca.

Z oporem rozpakowuję ogromne opakowanie i kosztuję pierwszy kawałek. Jest bardzo delikatny i rozpływa się w ustach. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie jadłam.

W czasach komunizmu, w których żyję, jest bardzo ciężko o dobre jedzenie i smakołyki, takie jak na przykład prawdziwa czekolada. A ta czekolada z krówką na opakowaniu bardzo mi smakuje. No i jest z PEWEXu. Specjalnie dla mnie. Mniam.


TEN PAN o mnie dba. Kupuje mi prezenty i jest taki miły. I jest o 13 lat starszy ode mnie. Tak, jak tatuś od mamusi. Ciągle nie rozumiem dlaczego moi rodzice się rozwiedli. W domu zostałam z mamą i moją starszą, przyrodnią siostrą. Ale tęsknię za tatą.


Wybiegam ze szkoły i widzę TEGO PANA. Czeka na mnie, a w rękach coś trzyma. Podbiegam do niego i z ciekawością dopytuję co to jest? To znów prezent dla mnie. Plakat Krzysztofa Krawczyka z autografem! Ooo! Dla mnie! Skaczę z radości!

Kątem oka spostrzegam nauczycielkę, która nam się przygląda, ale nie reaguje na tę sytuację.

Nikt nie reaguje.

I nikt mi nie pomaga…

A ktoś mógł mnie uratować…

Może Ty?

PIERWSZY GWAŁT

Życie w zapomnieniu (od dnia pierwszego gwałtu)

To się nie wydarzyło!

Tego gwałtu nie było!

Mnie tam nie było!


Moja głowa zapomniała o tej tragedii, abym mogła dalej żyć. Bo z czymś takim nie można żyć, gdy się ma osiem lat.

Ale moje ciało nie zapomniało. Nigdy. Wręcz przeciwnie. Nawracające infekcje. Endometrioza. Adenomioza. Przewlekły zespół bólowy miednicy mniejszej. Poronienia. Brzuch stresowy. Zespół stresu pourazowego. Fibromialgia. Nadciśnienie tętnicze. Migreny. Stwardnienie rozsiane…


Pierwszy raz zostałam zgwałcona już po rozwodzie moich rodziców, gdzie dodatkowo przeżywałam ból rozstania z ojcem i utratę poczucia bezpieczeństwa.

Z tymi wszystkimi emocjami zostałam sama. Zupełnie sama.

I nikt mi nie pomógł…

Po gwałcie często w nocy budziłam się z krzykiem i w mokrym prześcieradle. Miałam koszmary, a moje ciało zlewał zimny pot. Zaczęłam bać się ludzi i tego, że zrobią mi coś złego. A już w szczególności mężczyzn. Wpadałam w szał, kiedy matka kazała mi się ubierać w sukienki i spódnice, bo podświadomie kojarzyło mi się to z łatwiejszym dostępem do mojego ciała. Ale nie wolno było ubierać mi się tak, jak tego chciałam i jak potrzebowałam, aby poczuć się choć odrobinę bezpieczniej.

Nienawidziłam tego, że jestem dziewczynką, ale nie rozumiałam dlaczego. Gdzieś w środku czułam, że jestem inna. Nie gorsza. Inna.

Nie chciałam pozwolić rozkwitnąć mojej kobiecości, bo to wiązało się z bólem, krwią, kłamstwem i manipulacją. Czułam to przez skórę, ale wciąż nie wiedziałam dlaczego.

Dorastając ciągle czułam obawę przed chłopakami. Przed bliskością. Przed zaufaniem. Bo kiedyś zaufałam temu, co mówił, że mnie kocha, a później mnie wykorzystał i naznaczył na całe życie.

Pierwsza miesiączka (Wigilia, koniec lat 80-tych/Sosnowiec)

— Jestem KOBIETĄ! — dumnie ogłosiłam siostrze i mamie.


I to był ten jedyny raz, kiedy czułam dumę z faktu posiadania miesięcznego krwawienia. Od samego początku, to był dla mnie koszmar. Ogromny ból i mnóstwo krwi, która potrafiła ze mnie lecieć nawet dwa tygodnie. Nieprzespane noce

z zakrwawioną pościelą i wściekłością, że coś takiego spotyka mnie, co miesiąc. Złość na inne kobiety, które nie rozumiały, że mój okres wygląda właśnie tak. Brak empatii i wsparcia ze strony najbliższych.

Swego czasu próbowałam nawet wymyślić bieliznę na noc. I tak, do tylnej strony majtek przyczepiałam pocięty worek, aby nie budzić się w łóżku zalanym krwią i nie czuć się, jak w tanim horrorze. Niestety patent ten okazał się nietrafiony, bo po prostu odparzał mi tyłek.

W końcu po pomoc zgłosiłam się do ginekolożki, która jedyne co wymyśliła, to tabletki antykoncepcyjne. Nie szukała przyczyny i poszła na łatwiznę. A szkoda, bo może już wtedy mogłabym otrzymać pomoc i ukarać gnoja, który tak mnie skrzywdził.


P.S. Teraz już można kupić taką bieliznę.

Ten pierwszy raz, którego nie było (czasy liceum/Sosnowiec).

— Ej, to wcale tak nie bolało! — powiedziałam do mojego chłopaka.

— No widzisz! Mówiłem Ci!

— Słyszałam, że będzie dużo krwi. A u mnie nie ma? — głośno się zastanawiałam.

— A może Ty już z kimś spałaś, co? I ja wcale nie jestem Twoim pierwszym chłopakiem? — zapytał z uśmiechem.

— Może…


Wtedy przypomniało mi się, że dawno temu był ktoś z kim się całowałam. Tak na serio. I to, że opowiadałam o tym, ale nikt mi nie wierzył. Może wtedy miałabym szansę na normalne życie i możliwość ukarania pedofila. Dorośli mnie zawiedli. Byli zajęci sobą, a nie mną.


Zastanawiam się, jak to jest mieć ten pierwszy raz, kiedy się tego chce.

Kiedy czuje się tę ciekawość i ekscytację.

I wszystko jest takie nowe, intensywne i tajemnicze.


Nie wiem, jak to jest.

I już się tego nie dowiem…

Spotkanie po latach (koniec lat 90-tych, nocny autobus, Sosnowiec)

Mój Boże! Ten stary facet, to TEN PAN! Ja pierdolę! I co ja teraz zrobię??? Muszę uciekać! Muszę zatrzymać ten autobus! Ale jak? Nie mogę się ruszyć!

Zaraz się zrzygam, posikam ze strachu, a później zemdleję!

Co ja mam zrobić? Gdzie się ukryć? Boże dopomóż! Ależ mi gorąco i zimno zarazem. I ten pot cieknący, po moich plecach! Serce mi wali, jak oszalałe!

Kurwa, ja pierdolę! A jak mnie rozpozna? Na szczęście, nie jestem już taka młoda, jak ta dziewczyna, co z nim jest. Ile może mieć lat? Z 13? Kurwa mać!

Ja MUSZĘ uciekać! Teraz! Zatrzymajcie ten jebany autobus!!! — krzyczę w myślach.


Jezu! Jest wreszcie mój przystanek!


Nogi, kurwa ruszajcie się!!!

O! Właśnie tak!

Krok do przodu! I drugi.

No, dalej! Kurwa, nooo!

Jeden i drugi, i trzeci stopień. Wyłaź z tego grata! No już!

I jest chodnik!

Nie odwracaj się! Nie może cię zobaczyć!


Słyszysz? To autobus odjeżdża.

Już dobrze! Uff.

Ja pierdolę, ale mi się nogi trzęsą. Dobrze, że jest tak ciemno.


O kurwa! Będę rzygać!

Pierwsze przebłyski w dorosłym życiu (Oddział neurologiczny w Sosnowcu — konsultacja psychologiczna/początek lat 2000)

— Oj, kochana Magdaleno! My sobie z tym tutaj pracować nie będziemy, bo ja się takimi przypadkami nie zajmuję. Ale skieruję Cię do pani psycholog, która ma doświadczenie w tym zakresie — usłyszałam od psycholożki.

— Ale przecież to nic takiego. To był tylko pocałunek! — broniłam się.

— Nie, nie. To nie był tylko pocałunek. I w głębi serca to wiesz. Tylko sobie jeszcze tego nie przypomniałaś. A musisz to zrobić! Dla siebie.

— Eee, nie. TEN PAN był przecież tylko dla mnie miły. To wszystko! — nie chciałam słyszeć, co psycholożka do mnie mówi.

— Magdaleno! Nie pierdol! I jak najszybciej zgłoś się na terapię! Masz kogoś, kto Ci pomoże przez to przejść? — zapytała łagodniej.

— Jasne! — potwierdziłam wykrzywiając już i tak zniekształcony porażeniem nerwu twarzowego policzek.


To dzięki tej psycholożce rozpoczęła się moja koszmarna podróż w przeszłość. Samotna. Bez wsparcia i bez odrobiny zrozumienia.

Terapia psychologiczna(Czeladź, początek lat 2000)

— Ale, jak to? Pani go zna??? — nie mogę uwierzyć w to, co słyszę.

— A Pani jest pewna, że to TEN PAN??? On nadal pracuje z dziećmi — terapeutka była również ogromnie zaskoczona.

— I najgorsze jest to, że on na pewno nadal krzywdzi inne dzieci. A ja nie mogę

z tym nic zrobić. Bo jest już za późno… Ten pedofil nigdy nie poniesie kary za to, jak mnie skrzywdził! — mówię pełna łez.


Po roku terapii.

— Ja pierdolę! Ależ jestem zajebista! Zrobiłam to! I to w niecały rok!!! ŁAŁ!!! Poradziłam sobie sama! Sama!!! — wydzieram się prowadząc samochód i wracając

z ostatniej sesji.

Flashback (Sanatorium w Ustroniu, rok 2008)

Wyślij do: Pani psycholog


Witam! Dziś sobie wszystko przypomniałam. Cieszę się i równocześnie jestem przerażona, że to moje życie.

Pozdrawiam, Magdalena.


SMS od: Pani psycholog

Gratuluję pani Magdaleno! Również się cieszę, ale proszę się zgłosić do dyżurnego psychologa w sanatorium. Żeby pani nie była teraz z tym sama.

Pozdrawiam serdecznie.


— Gdyby pani potrzebowała pomocy, to ja mam dziś całonocny dyżur w sanatorium. To teraz dla pani ciężki czas. I niejeden pacjent nie poradził sobie z takimi wspomnieniami. W razie czego proszę dzwonić — mówi z przejęciem terapeutka.

— Dziękuję, ale poradzę sobie. Teraz, kiedy już wiem, co mnie spotkało, to co gorszego może się jeszcze stać? I teraz na pewno nie dam satysfakcji pedofilowi. Będę żyć! Nie zrobię sobie nic złego. Obiecuję — odpowiadam.

Wracam do swojego pokoju i po drodze zastanawiam się czy na pewno dam sobie radę?

Kładę się do łóżka i dzwonię do męża, którego w tamtym czasie posiadałam. Długi czas nie odbiera, a kiedy już to robi, to słychać, że znów jest pijany i robi imprezę w naszym mieszkaniu. Nie chce mi się z nim gadać. Włączam Lipali i słucham słów piosenki „Upadam”:

„Upadam, wciąż upadam

I długo lecę w dół

Podnoszę, się podnoszę

Tak wiele muszę mieć sił.

Barwy dnia — ja w nich tonę

Myśli wirują po głowie

Chcę się swobodnie unosić

Zrzucam te betonowe buty.

I wiem, że mogę

Wiem, że mogę

Choć mam pod skórą coś jakby strach

Lecz mimo tego wiem, że mogę

Zanurzyć się w bezmiarze dnia (…)”.

Przełykam łzy i zasypiam. Śni mi się ten koszmar…

„A co Pani robi dla siebie?” (leczenie neurologiczne lekiem Tramal, pierwsze 10-lecie 2000 roku, Gliwice)

— Panie doktorze, to jest zupełnie inny ból głowy niż migrena. Ja się z nim kładę spać i z nim wstaję. Tak bardzo mnie boli potylica. Nie mogę szyją kręcić, bo ból jest ogromny. Całe barki, kręgosłup szyjny i tył głowy są sztywne. Bolą mnie też oczy. Żadne leki przeciwbólowe już mi nie pomagają.

— Rozumiem. (…) A co Pani robi dla siebie? — pyta mnie przystojny neurolog.

— Co robię dla siebie? — powtarzam bezwiednie.

— Tak. Co Pani robi dla siebie? — pyta z uśmiechem.

— No… dbam o dom i męża. Zakupy robię. Prasuję — wymieniam.

— Ale to nie jest dla Pani. A ja chcę wiedzieć, co Pani robi dla swojej przyjemności? — ponawia.

— Ja, ja… Nie wiem… — mówię cicho.

— A jest coś, co chciałaby Pani zrobić? — docieka.

— Hmmm… Zawsze chciałam pykać fajkę. Papierosów palić nie mogę, bo mam astmę. Ale fajka mnie zawsze fascynowała — rozmarzam się.

— Dlaczego Pani tego nie robi? — pyta zaciekawiony.

— Mój mąż mówi, że nie mogę, bo choruję — odpowiadam zgodnie z prawdą.

— Proszę sobie kupić tę fajkę. I zacząć w końcu myśleć o sobie, a nie o innych. Bo stąd się biorą te bóle. Zapomniała Pani o sobie. A fajka to bardzo dobry pomysł. Można sobie włączyć muzykę, albo czytać i pykać — uśmiecha się do mnie.

— Taaak zrobię, doktorze — mówię bez przekonania.

Streściłam wizytę u neurologa mojemu mężowi i usłyszałam na to: „Co za popierdolony lekarz!?! Tobie palić nie wolno! Bo masz ataki astmy!”. Coś we mnie wtedy pękło i się zbuntowało. Kolejny już raz. Tak, jak wtedy, kiedy powiedział, że jestem za głupia żeby zrobić prawo jazdy (notabene mam je już 24 lata) i wtedy, kiedy zakazał mi obciąć włosy. Więc pomyślałam, że kupię sobie tę fajkę i będę kapitanem swojego statku. Ale wtedy zabrakło mi odwagi. A ponieważ zbliżały się moje urodziny, przyjaciele zapytali mnie, co chciałabym dostać w prezencie. „Chciałabym fajeczkę. Wiecie, taką do pykania. Bo sama boję sobie ją kupić… Ale byłabym zachwycona!”.

Dostałam ją!!! Ależ byłam szczęśliwa! Pierwszy raz ją odpalałam w moje urodziny i mimo fochów męża, cieszyłam się, jak dziecko. I poczułam w sercu, że czas coś zmienić. Że już dosyć bycia marionetką. Koniec manipulacji, kłamstw i oszustw ze strony najbliższych mi w tamtym czasie osób. Już dość dawania, bez dostawania czegokolwiek w zamian.

Na szczęście udało mi się wyrwać z tego małżeństwa. I zaczęła się moja droga ku uzdrowieniu. Przekornie, bo z nowymi chorobami, które pojawiły się, kiedy przy nowej miłości odnalazłam spokój, wsparcie i bezwarunkową miłość i zdałam sobie sprawę, że dotychczas nie słuchałam siebie samej i oddawałam całą siebie niewłaściwym osobom.

Fotografię wykonała Beatka Lewicka z Fabryki Kadru. Modelka: ja. 2012 rok. Dąbrowa Górnicza.

„Biała spódnica, czarne samonośne pończochy i onanista” (wczesna jesień 2012, Sosnowiec)

— Co Ty kurwa tu robisz!?! WYPIERDALAJ, bo dzwonię na policję!!! — krzyczę do młodego chłopaka, hamując śmiech, bo jego wygląd przeraża i rozbawia jednocześnie.

— No! WYPIERDALAJ stąd!!! — powtarzam, wciąż patrząc na to „dziwactwo”

w białej spódnicy uniesionej do góry, pod którą skrywają się czarne pończochy samonośne. O, ironio! Ja też mam na sobie takie pończochy, buty na obcasie i sukienkę!

— Poczekaj! Tylko skończę — dyszy ekshibicjonista.

— Ja pierdolę!!! — znów krzyczę podnosząc telefon do ucha i przebiegając do windy, aby przed nim uciec.

Na szczęście obie windy są na parterze. Wsiadam w pośpiechu, przyciągając drzwi palcami. Naciskam wytarty przycisk „10” piętra i już jadę na górę.

— Kurwa!!! Co to było do chuja! Takiego świra, to jeszcze nie widziałam! Przez całe życie mnóstwo zboczeńców mnie nagabywało, śledziło i wymachiwało swoimi interesami. Ale żeby w spódnicy i samonośkach??? — śmieję się do swoich myśli.

Wysiadam na moim piętrze. Otwieram drzwi do bramy i prawie biegnę przez cały korytarz do mieszkania. Byle szybciej. I już całkowicie wytrzeźwiałam.

Uff! Już jestem bezpieczna! — myślę zamykając drzwi na klucz. I dopiero teraz zaczynam się trząść. Siadam na podłodze. Po ciemku, bo boję się, że ten zboczeniec może zobaczyć, gdzie mieszkam. W końcu jest środek nocy i większość sąsiadów już śpi.

Zapalam światło tylko w łazience. Serce nadal bije mi, jak oszalałe. Dzisiejsza sytuacja przypomina mi, jak wielu zboczeńców przewinęło się przez moje życie. Od szkoły podstawowej, aż do teraz. Było ich co najmniej dziesięciu. I mam na myśli tylko ekshibicjonistów. Jeden z nich śledził mnie od uczelni w Katowicach, wysiadł na tym samym przystanku, co ja. Kiedy się zorientowałam, że coś z nim nie tak, nie poszłam do domu, tylko w innym kierunku. Myśląc, że go zgubiłam dojrzałam go kątem oka, jak stoi w otwartych drzwiach starej kamienicy i się onanizuje. Albo ten, co wystawiał fujarę przez ogrodzenie stadionu sportowego, kiedy wyszłam z psem na spacer i chciałam się pouczyć do matury na Stawikach (park w Sosnowcu).

Kochane to imię — nowy początek (Polska/Norwegia, rok 2012)

— Wiesz, ja tylko nie wiem, jak ja będę do niego mówić? Przecież on ma tak samo na imię, jak miał pedofil? — pytam przyjaciółkę popijając kolejny łyk mojej ulubionej kawy z zieloną herbatą.

— To takie trudne przetłumaczyć sobie, że to nie jest TAMTEN PAN. Ale boję się, że nie będę w stanie tego w sobie pokonać — kontynuuję.


Lecąc pierwszy raz do Norwegii nadal miałam te obawy. Bo, jak pokochać tak znienawidzone imię? Jak przekuć tę niechęć, ten wstręt i te krwawe wspomnienia w coś dobrego? Jak pokonać ten cały ból, żal i gniew? Jak pozbyć się tego niesmaku w ustach, przy wypowiadaniu tego imienia?


Mój obecny małżonek okazał się być cudownie czułym, wspierającym i rozumiejącym mnie mężczyzną. I dlatego mi się to udało. Dzięki Niemu i dzięki naszemu szczeremu uczuciu. Zapomniałam o tym, co złego kojarzyło mi się z tym imieniem.

Teraz to najpiękniejsze imię, które wymawiam. Z którym zasypiam, i z którym flirtuję. Z szacunkiem, z troską, z wdzięcznością, i z uwielbieniem.

Pawełek

Pawcio

Moja miłość…


To imię zostanie ze mną do końca moich dni. Jako najwspanialsze i memu sercu najbliższe.

To imię już mnie nie określa jako ofiarę gwałtu z dzieciństwa. Teraz określa mnie jako kochającą żonę, cudowną kobietę i namiętną kochankę.

Magdalenkę

Madzię

Jego serduszko…

Fotografia: Fabryka Kadru. Modele: my. Norwegia, 2014 rok.

Dziękuję Klaudia Pingot https://www.youtube.com/watch?v=IXRJlxDgcs4.

Rok przed śmiercią Taty (2017, Nienadówka)

Tak bardzo się cieszę, że udało nam się przylecieć na ślub mojej kuzynki. Nadal bardzo dokuczają mi moje choroby, ale tak bardzo chciałam tu być. I tatę też udało mi się namówić. Czuję się, jakbym znów była tutaj na wakacjach. Te zapachy, te znane, ale już trochę zapomniane miejsca.

Jestem w domu.

Już zdecydowałam, że w końcu, po tylu latach chcę się z tatą podzielić tym, co mnie spotkało. On nic nie wie o tym, a chcę, żeby wiedział.

Mój Pawełek drzemie na hotelowym tapczanie, a my z tatą siedzimy i rozmawiamy.

— Muszę się jeszcze jednego napić — mówię wychylając kolejny kieliszek wódki weselnej.

Tata patrzy na mnie ze zrozumieniem i w oczekiwaniu.

— Muszę Ci to powiedzieć. Chcę Ci to w końcu powiedzieć. Bo ja… Bo ja

w dzieciństwie — głos mi się łamie… Przełykam ślinę i próbuję jeszcze raz.

— Bo ja w dzieciństwie zostałam zgwałcona… — milknę zanosząc się łzami.

Nie potrzeba już więcej słów. Ściskamy się i płaczemy. Razem…

Teraz już nie muszę tego ukrywać. Siebie nie muszę ukrywać. Wiem już, że to nie moja wina.

Czuję spokój i zrozumienie. Już dawno powinnam była zaufać innym osobom. Ale teraz to zrobiłam. W końcu…

Życie w cierpieniu — Przewlekły zespół bólowy miednicy mniejszej (Przyszpitalna przychodnia ginekologiczna, rok 2019, Norwegia)

— Yhy! To tutaj Cię boli? W tym miejscu? — norweska ginekolożka pyta mnie gniotąc moje narządy rodne*.

— Ałł! Tak, tutaj! — stękam.

— Bo wiesz, nasze ciało zapamiętuje wszystko, co nam się przytrafiło w naszym życiu. Te dobre, i te złe momenty. Twoje zapamiętało ten gwałt w taki właśnie sposób.

I teraz reaguje tym bólem. To mięśnie w miednicy mniejszej Cię tak bolą — tłumaczy mi.

Jakie kurwa mięśnie??? Pojebało Cię kobieto? Przecież ja cierpię każdego dnia!

I to niby są mięśnie? Jakie mięśnie, co? — myśli kołaczą się po mojej głowie.

— Ta choroba nazywa się przewlekłym zespołem bólowym miednicy mniejszej (po norwesku: bekkenbunnsmyalgi). Bardzo ciężko się ją leczy, ale może w tym pomóc kobieca rehabilitacja i dobry terapeuta. Będzie dobrze, Magdalena — uśmiecha się do mnie, gładząc mnie po ręce.


* rozmowa odbywała się w języku norweskim.


Diagnoza tej choroby kosztowała mnie kilka ładnych lat, kilka wcześniejszych zmian konowałów i kilkanaście nowych, siwych włosów.

Moja codzienność to życie z przeraźliwym bólem w dole brzucha, który mnie paraliżuje i mogę tylko płakać. To życie z chorobą, na którą nie ma leku.

Zapadam się w cierpieniu i z tej bezsilności nie mam już siły żyć. Nie chcę tak żyć!

Biorę garść tabletek przeciwbólowych, piję melisę, smaruję się olejkami z rozmarynem i lawendą. Zwijam się otulona kocem i wysyłam do Pawcia kolejnego łzawego emotka. Płaczę. Na chwilę zasypiam, ale ze snu wyrywa mnie kolejny ostry skurcz.

„Smertens blomst”/„Kwiat bólu” Edvarda Muncha

Ilekroć moje ciało i dusza znajdują się w bolesnych objęciach cierpienia, spoglądam na dzieło mojego ulubionego norweskiego artysty Edvarda Muncha (1863–1944): „Smertens blomst”/„Kwiat bólu” z 1897 roku i oczyma wyobraźni widzę ogród pełen przeróżnych kwiatów, mieniących się w przebijających się przez chmury promieniach słońca, które rozkwitają z każdą kroplą łez zrodzonych z cierpienia.

Są i najmłodsze.

Płaczące niezapominajki…

Edvard Munch: Smertens blomst, 1897. Munchmuseet, Oslo.

„Życie, którego nie było”

Tęsknię za tą czułością bez winy

i za miłością bez oddawania.

Za uściskiem dłoni, kiedy ciężko

i za radością bez ukrywania.


Tęsknię za spotkaniami bez ciężaru

i za wspieraniem bez oczekiwań.

Za opieką bez egoizmu

i za sercem bez manipulacji.


Tęsknię za nocami bez koszmarów

i za tą troską bez obwiniania.

Za szczerością bez kłamstwa

i za spokojem bez wymuszania.


Tęsknię za tym krzykiem bez żalu

i za strachem bez panikowania.

Za przytuleniem, kiedy źle

i za szaleństwem bez oceniania.


Tęsknię za łzami radości

i za wiernością bez kłamstwa.

Za uroczystościami bez fochów

i za słowem „przepraszam” bez sarkazmu.


Tęsknię za tym życiem,

którego nie było.

Marzec 2021, Norwegia.

Obraz autorstwa Karoliny Kacprzak/Karo Ilustracje.

37 lat później (rok 2021, Południowa Norwegia)

— Pani Doroto, jak to możliwe, że na terapii, na którą uczęszczałam jakieś dwadzieścia kilka lat temu, nie została mi postawiona właściwa diagnoza??? Teraz mogłabym być już w zupełnie innym miejscu — złoszczę się, pytając moją psycholożkę.

— Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie, pani Magdaleno. Po pani tragicznych doświadczeniach z dzieciństwa, rozwodzie rodziców i braku odpowiedniej opieki, została pani z tymi przeżyciami sama. Aby mogła pani przeżyć, pani organizm zakopał te przykre doświadczenia na wiele, długich lat. Również doświadczając w ostatnim czasie ciężkich i czasami niesprawiedliwych doznań, jak pani rozwód z pierwszym mężem, śmierć pani taty, utrata dziecka, a także pogarszający się stan zdrowia, to wszystko miało wpływ na taką właśnie diagnozę.

— Myślałam, że na zespół stresu pourazowego cierpią tylko żołnierze. Myliłam się. Ale dlaczego właśnie teraz? Teraz, kiedy w końcu jestem szczęśliwa. I wolna. Kiedy razem z Pawełkiem wiemy już, jak wygląda prawdziwa miłość. Ze wzajemnym wsparciem, czułością i wiernością. Bez oszustw, zdrad i kłamstw.

Pamiętam, jak się poznawaliśmy (a już wtedy sporo chorowałam, bo miałam różnego rodzaju alergie, astmę, nadciśnienie tętnicze, problemy z sercem, endometriozę itd.) powiedziałam Pawciowi o moich chorobach. Chciałam żeby wiedział, że czasem potrzebuję pomocy i opieki. Żeby mnie ktoś zawiózł na pogotowie, czy posprzątał w domu (bo wcześniej tego nie miałam). Śmiał się i chyba mi do końca nie uwierzył: D.

— Pani Magdaleno, właśnie dlatego. Nareszcie poczuła się pani bezpiecznie. Zaopiekowana i kochana. Pani organizm w końcu może odpocząć. Pani może odpocząć. I nie musi być już ze wszystkim sama. To, co przez lata się nagromadziło, kiedy musiała sobie pani radzić sama i bez wsparcia, w końcu puściło. Nie musi już pani być w trybie walki. I stąd te wszystkie przypadłości. Właśnie teraz.

Droga ku uzdrowieniu — Medytacja „Wewnętrzne dziecko” (maj 2021, Norwegia)

„(…) Praca z naszym wewnętrznym dzieckiem daje nam okazję, abyśmy wejrzeli

w siebie i uleczyli rany z dzieciństwa, które ciągle w sobie kryjemy, choć jesteśmy dorośli, i które nadal wpływają na nasze życie. (…)”.


Nucąc pod nosem jedną z moich ulubionych piosenek „Rozpal” Agnieszki Chylińskiej:

„(…) jestem tu

Sercem blisko już

A moja rozpacz

Gdy nie było nic

No chodź opowiem Ci o wszystkim

(…)

Zacznijmy żyć

Choćby od dziś

Niech nam świat zazdrości

Tej miłości

A my (…)”. ,

niespiesznie docieram do sypialni, ciesząc się na spotkanie z moim Wewnętrznym Dzieckiem.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 26.46
drukowana A5
za 44.93
drukowana A5
Kolorowa
za 65.33