Jesienny koncert
Lato zagrzebane
w kolorowych liściach,
łodygi kwiatów nagie,
na zwisających kiściach
owoce winorośli.
Połamane gałęzie
na trawie porozrzucane,
kasztany z łupin zerkają,
świerszcze nostalgiczną nutę
przy kominie grają.
Jesienny koncert
nieokiełznanej palety barw,
szumiącego w gałęziach wiatru,
krzyku odlatujących ptaków
jeszcze trwa.
Kolory jesieni
Płomienna czerwień jesieni
przeplata gałęzie drzewa,
gdzieniegdzie zielone liście
wiatr delikatnie rozwiewa.
Na nitce babiego lata
kropelka rosy usiadła,
promienie słońca ja barwią,
odbija się blaskiem zwierciadła.
Róże, dostojne królowe
przywdziały odcień purpury,
floksy fioletem się mienią,
na astry patrzą z góry.
Swoim magicznym pędzlem
pejzaże rodzime maluje,
jesienna malarka panoram,
palety barw nie żałuje.
Koncert na jeziorze
Na jeziorze fale grają
tętniąc jak Fidiasza konie,
o brzegi się odbijają
rozczesując melancholię.
W rytm muzyki Vivaldiego
księżyc smykiem gra po niebie,
pięciolinią gwiazdy snują
wiatr w ciemnościach je kolebie.
Węgorz grubą wstęgą wije
wplecioną między szuwary,
pianissimo, mezzo piano
pomrukuje szczupak stary.
Ryba łuską pobrzękuje
niosąc echo topielami,
sitowiem muzyka płynie,
nocne szmery doganiamy.
Jesień w górach
Wiosna amfibią dawno odpłynęła,
upalne lato w zapomnienie przeszło,
została pustka, nostalgia, wspomnienie,
wielkie słabości i długie wieczory.
Góry zdejmują już zielone szaty,
skaliste, szare szczyty obnażają,
wicher gnie drzewa, rozczesuje liście,
spod kopyt kozic sypią się kalcyty.
W chałupach chłodno, jak w więziennych celach,
drewkami piece rozgrzewa gospodarz,
deszcz o dachówki gra melodie rzewne,
jesień czerwienie i żółcie przywdziewa.
Wrzos otulony nicią pajęczyny,
znów brązowieją w ogródkach trejaże,
skowronki dawno zakończyły trele,
złocista jesień maluje pejzaże.
W parku
Miks zapachów na klombach,
strzelająca fontanna,
spacerujące pary
z miłością w oczy patrzą.
Trele ptaków nie cichną,
echo niesie muzyka,
ruda, skoczna wiewiórka
zwinnie zbiera orzeszki.
Rozrzucone kasztany,
czerwona jarzębina,
przywołują wspomnienia
tak niedawnej młodości.
Pójdźmy razem na spacer
Pójdźmy dzisiaj razem na spacer,
jeszcze jesień kolorową mamy,
pochodzimy parku alejkami,
poszuramy na liściach nogami.
Pewno jeszcze znajdziemy kasztany,
popatrzymy na wiewiórki młode,
posłuchamy śpiewu i świergotu ptaków,
te rozgonią nam sromotną nudę.
Usiądziemy na ławce drewnianej,
moją dłoń uściśniesz w swojej dłoni,
zajrzysz w oczy, by poszukać prawdy,
moje lico rumieńcem się spłoni.
Wypoczęci wrócimy do domu,
gorącej herbaty się napijemy,
przytulimy tęsknie swoje ciała,
rozkoszą miłości się podelektujemy.
Wędkarz
Nad jeziorem świt się budzi,
podmuch wiatru gnie sitowie,
fale niosą łódź niewielką,
na pokładzie, wędkarz z wędką.
Siedzi bez ruchu w milczeniu,
aby uśpić czujność ryby,
spławik luźno zawieszony,
nad nim świat drzemie uśpiony.
Kormorany przeleciały,
po nich cisza zaistniała,
wędka lekko zachrzęściła,
ryba wreszcie się złowiła.
Trzyma w rękach skarb złowiony,
tym trofeum się zachwyca,
mały, zwinny sumik młody,
wyśliznął się z rąk do wody.
Wędkarz smuci się ze straty,
rybka chociaż taka mała,
nie rozumu lecz zwinnością
przeciwnika pokonała.
Biały szkwał
Tafla jeziora koloru niebiosa
kołysze łódką jak dziecka kołyskę
z podmuchu niebios lecą pióra białe
anielsko szepcąc — jak tu jest wspaniale.
Wokół jeziora szuwary szemrzące
wśród których ryba szuka pożywienia
czasami wędkarz zarzuci przynętę
w błogim lenistwie szuka ukojenia.
Załamująca się kipiel widoczna
krople nad wodą w powietrzu wiszące
biały szkwał przyszedł znikąd i zaskoczył
łajby i jachty w ciszy pływające.
W spienioną topiel zamienił jezioro
roztrzaskał łódkę o wysokie fale
po chwili odmęt stała się spokojna
tylko szept słychać — było tu wspaniale.
Burza
Nad górami burzą zahuczało,
błyski raz po raz ogniem zionęły,
wiatr watahą wilków wył, skowyczał,
siną falą chmury przypłynęły.
Złowroga ciemność świat otuliła,
lunęło deszczem siłą kaskady,
pogasły światła w górskich schroniskach,
płochacz pod głazów skrył się pokłady.
Upiorne głosy drzew trzaskających
jęczącym echem odpowiadały,
opary mgielne nad skalne szczyty
w anielskich skrzydłach ulatywały.
Ucichły grzmoty, przestało padać,
rozległe cisze wokół nastały,
szalem muślinu niebo osnute,
złociste gwiazdy mrok rozświetlały.
Burza nadeszła
Burza nadeszła gdzieś od wschodu,
ciemność złowroga już opadła,
gdzieniegdzie w domach światło miga,
ostatni piesi, jak widziadła
między lampami ulicznymi
do swoich domów szybko spieszą,
przed wiatrem co powala drzewa
i szarpie wszystkim, nawet strzechą.
Deszcz leje z rozprutego nieba,
szybami brzęczy opętany,
w oddali słychać gdzieś pioruny,
wtem błyskawice rozświetlają
kałuże, co kołami toczą,
wodę zmieniają w breję szarą,
ziemia pochłania brudne błoto,
kanały burzę odwadniają.
Lato dobiega końca
Lato dobiega końca,
pola już pustoszeją,
w ognisku iskry tańczą,
tafle jezior szarzeją.
Księżyc jak rogal wielki
coraz wcześniej wychodzi,
czerwienią świat rozświetla,
między gwiazdami chodzi.
Nad łąkami mgła dymi,
płynie w dal obłokami,
jesień żółcią i brązem
przekracza złote bramy.
Jesienny deszcz
Deszcz pada i dzwoni
o szyby jesienią,
jak odgłos muzyki
granej przez Jankiela.
Pogłosy, jęczenia
strunami cymbałów,
wielkimi kroplami
niosą szczęk kindżału.
Dźwięczące akordy
zakłóca zgrzytami,
tłukąc się o dachy
brzęczy janczarami.
Naprzemiennie bębni
lekko, głośno, cicho,
rozmywa marzenia
niosąc losu chichot.
Dudniąc wciąż o szyby
łka, rozpaczą trąca,