E-book
6.3
drukowana A5
38.42
Nie ma miłości bez wzajemności

Bezpłatny fragment - Nie ma miłości bez wzajemności

Objętość:
175 str.
ISBN:
978-83-8126-521-8
E-book
za 6.3
drukowana A5
za 38.42

Stefania Jagielnicka-Kamieniecka

Nie ma miłości
bez wzajemności

Rozdział 1

Nina siedziała na ławce w wiedeńskim Parku Miejskim i przyglądała się swoim polakierowanym na brązowo paznokciom. Wyglądała malowniczo w bawełnianej rdzawej minisukience odsłaniającej jej długie nogi, kokieteryjnie założone. Spod dużych słonecznych okularów po jej policzkach spływały łzy. Była w ponurym nastroju z powodu widoku, który ją przed chwilą poruszył. Najpierw przeraził i napełnił obrzydzeniem, lecz wkrótce zamienił się we współczucie.

Przyszła do parku po śniadaniu i ujrzała śpiących na ławkach jednej z alei bezdomnych. Był to koszmarny widok. Poowijani w piernaty wyglądali obrzydliwie z zarośniętymi, zapijaczonymi, pomarszczonymi mordami. Śmierdzieli na odległość. Koczowali tam, gdyż był to nieogrodzony park, niezamykany na noc. Zawsze pamiętała o tym, żeby omijać tę alejkę, lecz tym razem nieopatrznie na nią weszła. Wstrząsnął nią dreszcz obrzydzenia, lecz gdy w pewnym momencie ujrzała wśród tych ludzkich wraków starszą kobietę, ogarnęło ją współczucie.

Przecież to są ludzie, pomyślała. Tacy sami jak ja — wypielęgnowana, pachnąca, po kąpieli, po dobrym śniadaniu. A oni…? Gdyby istniał dobry Bóg, kochający wszystkich i każdego z osobna, nie dopuściłby do takiego nieszczęścia, do takiej degrengolady, do takiego upodlenia człowieka.

Zawstydziła się swego wyglądu i bogactwa. Nie potrafiła uwolnić się od wyrzutów sumienia, chociaż jej mąż, za jej namową, przeznaczał duże sumy na cele charytatywne, płacił wysoki podatek na kościół i przekazywał spore sumki na „Caritas”, który zajmował się ubogimi.

Tym ludziom nie da się pomóc, uspokajała się. To są alkoholicy i narkomani. Przecież jest tak wiele przyzwoitych noclegowni. Przypomniała sobie, jak kiedyś, w letnie przedpołudnie weszła do jednej z nich prowadzonej przez „Caritas”. Właściwie przez pomyłkę, gdyż myślała, że jest to krypta kościelna, ponieważ zauważyła napis „Gruft”, co po polsku znaczy „krypta”, tymczasem okazało się, że jest to nazwa noclegowni dla bezdomnych przy jednym ze śródmiejskich zabytkowych kościołów „Mariahilfe”, do którego lubiła wchodzić. Ujrzała siedzących na krzesłach w czystym, ozdobionym doniczkami z egzotycznymi roślinami korytarzu, przyzwoicie wyglądających ludzi, porządnie ubranych, zachowujących się spokojnie. Na pierwszych drzwiach był napis „Odzież”, na drugich „Łazienka”, na trzecich „WC”, na czwartych „Przychodnia lekarska”. Przez otwarte na oścież dwudrzwiowe wrota zobaczyła ogromny, długi stół, nakryty śnieżnobiałym obrusem i ładną zastawą w niebieskie wzorki, ozdobiony flakonikami z kwiatkami, przy którym uwijały się młode dziewczyny w białych fartuszkach, ustawiając smakowicie wyglądające potrawy.

Z ciekawości zajrzała do „WC”. Ze zdziwieniem stwierdziła, że wyłożona białymi kafelkami toaleta lśni czystością. Okazało się, że przyzwoici bezdomni, niepijący i nienarkotyzujący się mogą tam kulturalnie egzystować.


Szybko opuściła nieszczęsną alejkę i pomaszerowała dalej. Usiadła na ławce nad stawem, poruszona tym, co przed chwilą zobaczyła. Przyglądała dzikim kaczkom z mieniącymi się w słońcu szmaragdowymi główkami. Przestała myśleć o bezdomnych. Zdjęła słoneczne okulary i wyjęła z torebki puderniczkę.

Śliczna jestem, pomyślała, uśmiechając się do odbicia swojej zmysłowej twarzy z kocimi zielonymi oczyma, okolonej burzą długich, kasztanowych włosów. I co z tego? — wzruszyła ramionami. Nigdy dotąd nie poznałam miłości.

Delikatnie osuszyła łzy, by nie zetrzeć makijażu. Z zadowoleniem stwierdziła, że tusz na rzęsach się nie rozpuścił. Z głębokim westchnieniem wstała i wolnym krokiem podeszła do stawu. Stanęła nad nim, wyjęła z torebki bułkę i po kawałeczku zaczęła ją rzucać dzikim kaczkom. Starała się celować wprost do dziobów ulubionych ptaków, ale nie zawsze się jej to udawało.

Z pobliskiej ławki podniósł się natychmiast przystojny blondyn i stanął za nią.

— Już dobrze? — usłyszała za plecami.

Odwróciła się gwałtownie, mierząc wzrokiem intruza. Polak, pomyślała, rozpoznając po wymowie. Bezczelny typ.

Mężczyzna zdjął słoneczne okulary i patrzył jej w oczy, głęboko i współczująco. Miał tak ujmujący wyraz twarzy i tak ciepłe spojrzenie, że bezwiednie uśmiechnęła się do niego.

— Przepraszam, jeśli jestem nachalny, ale… widziałem, że pani płakała… Taka piękna pogoda. Jedynie noce i poranki są już chłodniejsze, ale w dzień po prostu lato. Niebo bezchmurne, słońce oślepiające. Po co się smucić? — zagadywał ją, ośmielony jej uśmiechem.

— Nie mam powodów do radości — odpowiedziała po polsku.

— Jak to nie? — zaoponował. — Jest pani młoda, piękna, zdrowa… Przepraszam, czy dałaby się pani zaprosić przez rodaka na kawę do tego przyjemnego lokalu nad kanałem? Nazywam się Kajetan Korusiewicz.

Przyjrzała się mu dokładnie. Przystojniak, elegancik — pomyślała. Był w jej typie. Opalony blondyn z ciemnymi oczyma, starannie ogolony. Jego sportowa koszula w beżowo-brązową kratę pachniała świeżością. Płócienne spodnie koloru khaki miały zaprasowane kanty. Po raz pierwszy spotkała tu kogoś takiego. Tacy ludzie nie przychodzili do Stadtparku wypełnionego tłumem miejskiej gawiedzi. Oczywiście poza licznymi turystami, ale oni mieli na sobie sportowe buty i T-shirty.

Zawahała się przez moment. Czemu nie? — zastanawiała się. Facet wygląda przyzwoicie, jest sympatyczny… Ale… bo ja wiem?

— Przecież to nic zobowiązującego — namawiał ją. — Jest tak gorąco. To niezwykłe w październiku… Napijemy się czegoś zimnego.

— Okay, chętnie się ochłodzę — zdecydowała w końcu. — Mam na imię Nina.

— Super! Cieszę się, że się pani zgodziła.


Usiedli na tarasie, tuż nad kanałem. Ściągali powszechną uwagę, gdyż widok tak wytwornej pary był tu czymś niezwykłym. Oboje byli wyjątkowo urodziwi i eleganccy. Stanowili w tym miejscu niecodzienne zjawisko. W rudo-brązowych barwach dobrani byli do siebie nawet kolorystycznie.

— Skąd pani się tu wzięła? Mieszka pani w Wiedniu? — zaciekawił się.

— Mieszkam w pobliżu. Wpadam tu, gdy mi smutno, by nakarmić kaczki. To mi poprawia nastrój. A pan? Co pan tu robi?

— Przyjechałem w odwiedziny do brata. Oboje z bratową są w pracy, więc włóczę się sam po Wiedniu.

— Mieszka pan w Polsce?

— Tak. W Warszawie. A pani? Skąd pani pochodzi.

— Z Katowic.

— Tęskni pani za ojczyzną?

— Szczerze mówiąc, nie. Po śmierci rodziców przestałam jeździć do Katowic, bo fatalnie się tam czułam. To ponure miasto… I ludzie ponurzy. Nikt się nie uśmiecha, nikt nie stara się być uprzejmym, nikt do nikogo nie zagaduje w miejscach publicznych, nikt nie żartuje, tak jak się to tutaj dzieje… Wiedeń jest kolorowy, piękny, bogaty! Mieszkam tu już od dziesięciu lat i zdążyłam go pokochać. Jego mieszkańcy są o wiele sympatyczniejsi od Polaków. Kulturalniejsi, mądrzejsi, spokojniejsi… Z jednej strony są powściągliwi, bardziej opanowani, a z drugiej pogodni, radośni. Tutaj ludzie dyskutują, w Polsce wszyscy wiecznie się kłócą. Politycy, dziennikarze, przeciętni ludzie. Wszyscy są rozhisteryzowani, zdezorientowani… Najgorsze jest to… straszliwe chamstwo i…

Mężczyzna przerwał jej:

— Przesadza pani. To tylko w mediach tak wygląda. Trzeba trzymać się od tego z daleka i można żyć w Warszawie nie gorzej niż w Wiedniu… Istnieją dwie Polski. Kulturalna i chamska, którą należy ignorować… Ale ma pani chyba w Katowicach krewnych, koleżanki. Nie ma pani ochoty ich odwiedzić?

— Nie utrzymuję z nimi kontaktu.

— Pani jest mężatką, prawda? — zmienił temat, dotykając obrączki na jej prawej dłoni, a jej po plecach przeszły ciarki.

— Pan nie jest żonaty? — spytała drżącym głosem.

— Rozwiodłem się niedawno.

— Zazdroszczę panu. Ja… bardzo bym chciał, ale…

— O, to wiem, dlaczego jest pani smutna. Nie ma nic gorszego niż życie w niedobranym związku. Czy mają państwo dzieci?

— Na szczęście nie.

— Na szczęście? — zdziwił się. — No tak, to lepiej, jeśli zamierza się pani rozwieść — dodał po chwili.

Nagle zadzwoniła jej komórka. Wyjęła ją z torebki.

— No, słucham — odezwała się znudzonym tonem.

— …

— Zwariowałeś? — krzyknęła. — Teraz? Natychmiast? Nie wiedziałeś o tym wcześniej? Nie jestem ubrana. Mowy nie ma.

— …

— No, dobrze, zrobię, jak sobie życzysz — rzekła zrezygnowanym tonem i wyłączyła się.

— Przepraszam — zwróciła się do towarzysza. — No widzi pan — rozłożyła bezradnie ręce. — Mąż wzywa — rzekła z przekąsem. — Nie zdążyliśmy nawet wypić kawy.

— Jaka szkoda! — zmartwił się. — Może spotkalibyśmy się jutro albo pojutrze? Zostaję w Wiedniu do końca tygodnia. — Wyjął z portfela wizytówkę. — Tutaj ma pani numer mojej komórki. Proszę zadzwonić, gdy będzie pani miała trochę czasu dla mnie.

Spojrzała na wizytówkę. Mgr Kajetan Korusiewicz, Psychoterapeuta — przeczytała ze zdumieniem. Rzuciła okiem na adres. Ma gabinet na Krakowskim Przedmieściu — stwierdziła z uznaniem.

— O, jest pan psychoterapeutą. Ja też chciałam studiować psychologię — uśmiechnęła się do niego zalotnie. — Zadzwonię jutro przed południem.

— Proszę sobie nie przeszkadzać i spokojnie poczekać na sok i kawę — dodała, widząc, że on wstaje z zamiarem odprowadzenia jej.

Uścisnęli dłonie. Mężczyzna usiadł z powrotem i patrzył za nią, podziwiając jej wysoką, szczupłą postać, kołyszącą z wdziękiem biodrami niczym modelka na wybiegu.

Zjawiskowa uroda, pomyślał z zachwytem. Samo patrzenie na nią to prawdziwa przyjemność. Nic dziwnego, że niezbyt szczęśliwa w małżeństwie. Takie piękności są prześladowane zazdrością i zdradzane, gdyż ich mężowie starają się w ten sposób pokonać poczucie niższej wartości. Tym bardziej, że dla innych kobiet piękna żona stanowi wyzwanie, romans z takim mężczyzną utwierdza je w przekonaniu własnej atrakcyjności.

Nina zainteresowała go nie tylko ze względu na urodę, lecz również dlatego, że obudził się w nim zawodowy odruch niesienia pomocy osobom załamanym psychicznie. Było mu jej żal. Taka piękna, bogata kobieta, a tak nieszczęśliwa, myślał ze współczuciem.

Rozdział 2

Nina leżała w błękitnym peniuarze na empirowej kanapie. Jej mąż wyszedł zaraz po śniadaniu, a ona nie miała ochoty na ubieranie się i robienie makijażu. Na nic nie miała ochoty. Jak co dzień. Wiecznie była znudzona, zdegustowana. Tym razem jednak było coś, co ją pobudzało do marzeń.

— Kajetan… Kajtek — wyszeptała. — Hmm… Ładne imię.

To spotkanie poruszyło w jej sercu najczulsze struny. Od czasu tragicznej śmierci rodziców z nikim nie rozmawiała po polsku. W środowisku, w którym przebywała, nie było Polaków. Tymczasem ona wciąż myślała w ojczystym języku, czytała polskie gazety i książki, oglądała polską telewizję. Jednak zżymała się na wszystko, co działo się w jej kraju. Nie wyobrażała sobie życia w nim. Nie mogła zrozumieć, dlaczego wciąż się nim interesuje.

Psychoterapeuta. Chyba dobrze sytuowany, skoro ma gabinet w centrum Warszawy… Z takim to i w Polsce można by żyć — rozmarzyła się. Piękny mężczyzna! Pociągający, sympatyczny…

— Ani mi się waż! — usłyszała w mózgu głos matki. — Źle ci? Żyjesz sobie jak hrabianka. Mąż nosi cię na rękach. Spełnia wszystkie twoje zachcianki. Uważaj, żebyś nie zrobiła jakiegoś głupstwa.

— Łatwo ci mówić, bo nie musisz z nim sypiać! — krzyknęła ze złością.

— Wytrzymałaś z nim już dziesięć lat. Czas najwyższy, żebyś się do niego przyzwyczaiła.

Cholera jasna, to babsko nawet po swojej śmierci nie daje mi spokoju, pomyślała ze złością. Nigdy się od niej nie uwolnię… Przecież nie jestem schizofreniczką. Ona naprawdę wciąż mną rządzi z zaświatów… Siedzi w moim mózgu. — Machnęła ręką z rezygnacją i wstała, by się ubrać.

Miała wyrzuty sumienia z powodu nienawiści do matki. Tak naprawdę znienawidziła ją dopiero po jej śmierci, gdyż ubzdurała sobie, że jej dusza zagnieździła się w jej własnej świadomości. Często słyszała w mózgu jej głos wydający rozkazy. Najgorsze były ordynarne przekleństwa, które sama wypowiadała, choć nigdy nie czyniła tego przed śmiercią matki. Widziała ją wiecznie rozczochraną, naburmuszoną, palącą papierosa i narzekającą na przemęczenie wynikające z tego, że dom był wiecznie pełen krewnych ugaszczanych obfitymi posiłkami. Mimo, że w domu się nie przelewało, kupowała i gotowała o wiele za dużo. Nina nienawidziła tych wszystkich obżerających się i upijających gości. Od czasu wyjścia za mąż nie utrzymywała z nimi kontaktów. Gdy jej rodzice zginęli w wypadku drogowym, urządziła dla nich oczywiście stypę, lecz rozpacz z powodu utraty rodziców nie pozwoliła jej uczestniczyć w tej uczcie.

Usiłowała przypomnieć sobie matczyną czułość, pieszczoty… Przecież ona musiała ją kochać. Niestety, okazywała jej to tylko we wczesnym dzieciństwie. Później traktowała ją w sposób apodyktyczny.

Ten głos w mózgu zaczął ją prześladować do czasu snu, który nawiedził ją w nocy po pogrzebie rodziców. Ujrzała rozpromienioną matkę, odmłodzoną, z czarnymi lokami wokół głowy. Taką, jaką pamiętała z czasów wczesnego dzieciństwa.

— Teraz dopiero będę mogła ci pomagać, bo jestem wszędzie i wszystko widzę — powiedziała. — Nie odstąpię cię ani na krok. Będę cię prowadzić za rękę…

W tym momencie obudziła się. Nie wiedziała, czy cieszyć się, czy martwić. Bo jak dotąd nie wyszła dobrze na słuchaniu matki. To nieudane małżeństwo to był jej pomysł. Nina dała się do niego przekonać, choć od początku czuła obrzydzenie do przyszłego męża.

Od najwcześniejszych lat stanowiła obiekt westchnień kolegów. Wszyscy się w niej podkochiwali. Jednak żaden nie ośmielił się do niej zbliżyć. Była wyniosła i nieprzystępna. Ale tuż przed maturą sama się zakochała. W młodym nauczycielu matematyki. Gdy zwierzyła się z tego matce, ta ją ofuknęła:

— Chcesz całe życie sprzątać, gotować, prać? Jesteś piękna, stać cię na bogatego męża, żebyś nie musiała męczyć się tak, jak ja.

Dała się przekonać, bo istotnie nie wyobrażała sobie stania przy garach, gdyż matka nie dopuszczała jej do kuchni.

— Dlaczego nie chcesz, by Nina pomagała ci w weekendy? — spytał kiedyś nieśmiało ojciec. — Spraszasz wiecznie wszystkich krewnych i masz mnóstwo pracy z gotowaniem.

— Nie zamierzam wychowywać jej na kucharkę, tylko na wielką damę.

Przed świętami dziewczyna ciekawa była pieczenia ciast, lecz matka czyniła to w nocy, bo twierdziła, że czyjaś obecność jej przeszkadza. A potem w czasie Wigilii usypiała przy stole, ku konsternacji zaproszonych gości. Nina nie znosiła świąt, gdyż kojarzyły się jej z widokiem zaniedbanej, przemęczonej matki siedzącej przy stole z ponurą miną.

Kobieta przez wiele lat leczyła się z bezpłodności, więc gdy wreszcie urodziła córeczkę, zwariowała na jej punkcie. Chuchała na nią, nacierała olejkami, lakierowała jej paznokcie, stroiła w szyte własnoręcznie sukieneczki. Wyobrażała sobie, że jej córka wyjdzie bogato za mąż i… będzie sobie „leżeć i pachnieć”.

Dziewczynka była grzeczna, posłuszna, dobrze się uczyła. Miała dobre serce. Kochała rodziców, współczuła im trudnej sytuacji materialnej. Gdy podrosła, rwała się do pomagania matce, lecz ta nie pozwalała jej niczym się zająć.

— Połamiesz sobie paznokcie. Przeszkadzasz mi tylko! — krzyczała. — Idź do swojego pokoju.

Nina wracała do książki. Z lektury powieści wysnuła przekonanie, że wielka miłość zawsze kończy się tragicznie. A pod wpływem matki bała się małżeństwa. Współczuła jej i ugruntowywała się w przekonaniu, że nie istnieje nic gorszego od zajęć domowych.

Marzyła o karierze filmowej.

— Chcę zostać aktorką — oświadczyła, zamierzając złożyć podanie do szkoły filmowej w Łodzi.

— Oszalałaś? — oburzyła się jej matka. — Aktorki to dziwki i narkomanki. Kurewski zawód. Ciężka harówka. Chcesz całymi dniami i wieczorami pracować? Z twoją urodą możesz sobie pozwolić na „nicnierobienie”. Musisz znaleźć bogatego męża, który zapewni ci luksusowe życie. Sprzątaczkę, kucharkę, niańkę do dzieci. Tak, jak to zrobiła ciotka Elwira. A wtedy będziesz miała dużo czasu na swoje ulubione czytanie. Będziesz sobie chodziła do teatru, do opery, na koncerty, do kina.

Ojciec próbował ją poprzeć, ale oboje, zarówno on jak i jego córka, mieli słaby charakter. Byli tak zahukani przez dominującą panią domu, że nie mieli nic do powiedzenia. Dla świętego spokoju potulnie zgadzali się z nią we wszystkim, by uniknąć awantur. Przyznać należy, że mieli przy niej wygodne życie. Wszystkie troski i prace brała na siebie. Sama troszczyła się o dom i o to, by na niczym im nie zbywało. Mąż stanowił dla niej tylko „maszynkę do robienia pieniędzy”, na niedostatek których wiecznie narzekała.


Gdy Nina zdała maturę, nadszedł czas na szukanie odpowiedniego dla niej męża. Jednak w Polsce nie było zbyt wielu kandydatów, którzy zaspokajaliby aspiracje jej matki. Postanowiła wysłać córkę do Wiednia, do swojej młodszej siostry Elwiry, która, pracując tam jako barmanka w drogim hotelu, poznała milionera, wyszła za niego za mąż i wiodła żywot wymarzony przez jej starszą siostrę dla własnej córki.

Kiedy dziewczyna poznała w Wiedniu swego obecnego męża, jej matka zdecydowała, że powinna za niego wyjść. Wprawdzie Harald przekroczył pięćdziesiątkę i w niczym nie przypominał księcia z bajki, o jakim dziewczyna skrycie marzyła, to jednak mógł jej zapewnić beztroskie życie. Był zamożnym biznesmenem. Wahała się, czy nie należałoby poczekać na innego kandydata, na prawdziwą miłość. Jednak matka suszyła jej głowę i usilnie przekonywała do tego małżeństwa.

— Myśl o tym, żeby mieć pieniądze i wygodę. Ja wyszłam z miłości i co mi z tego przyszło? Uczucie szybko wygasa, gdy żyje się w niedostatku i jest się przytłoczoną domowymi obowiązkami.

Po długim ociąganiu się, uległa matce. Początkowo olśniona była luksusem, wspaniałymi podróżami, obracaniem się w wytwornym towarzystwie. Luksus, służba, doskonała kuchnia. Była tak oszołomiona, że nie miała wprost odwagi rozejrzeć się po domu. Wszystko wydawało się jej niezwykłe, fantastyczne. Żyła jak we śnie. Gdy rano otwierała oczy, od razu otoczona była pięknymi przedmiotami. Całe życie o tym marzyła. Poznała wiedeński high life. Równocześnie jednak zżerały ją kompleksy. Deprymował brak wykształcenia i cudzoziemski akcent. Prześladowało poczucie wyobcowania. A najgorsze było obrzydzenie do grubego i łysego męża.

Nigdy dotąd nie zaznała miłości, gdyż w Polsce pilnowała jej matka, a w Austrii mąż. W Wiedniu poznała wielu młodych, zamożnych, przystojnych mężczyzn, którzy z pewnością bardziej by jej odpowiadali. Zdarzało się jej w którymś zakochać, lecz jej zazdrosny małżonek otoczył ją personelem szpiegującym każdy jej krok. Wystarczyło, by uśmiechnęła się do jakiegoś adoratora, a już czekała ją scena zazdrości, po której mąż natychmiast ją przepraszał, starał się udobruchać prezentami, podróżami, spełnianiem wszelkich jej zachcianek, byleby odciągnąć ją od ewentualnego kochanka. Ten człowiek wiecznie drżał z obawy, że ją straci, że ktoś mu ją zabierze. Nieraz podkochiwała się w jakimś przystojnym znajomym, lecz nie wyobrażała sobie romansu z którymś z nich ze swoją słabą znajomością języka. Marzyła o rozkoszy seksualnej, zaczytywała się w polskich erotykach i często onanizowała się, wyobrażając sobie stosunek z nauczycielem matematyki, w którym wciąż była zakochana.

Wkrótce zaczęła czuć się w domu niczym ptak uwięziony w złotej klatce.


Wstała wreszcie z kanapy, weszła do łazienki i wzięła kąpiel. Podczas robienia makijażu zdecydowała, że spotka się z sympatycznym Polakiem. Wprawdzie obawiała się awantury, gdy doniosą o tym Haraldowi, jednak postanowiła zaryzykować. Przygotowała sobie bajeczkę o spotkaniu z kuzynem z Polski. Zadzwoniła do Kajetana i umówiła się z nim w słynnej kawiarni Sachera.

Romantyczna atmosfera i towarzystwo atrakcyjnego mężczyzny, który coraz bardziej się jej podobał, wprawiły ją w doskonały nastrój. Kajetan nie poznawał w niej smutnej damy spotkanej w parku. Opowiadała mu o sobie z uwodzicielskim uśmiechem, a on słuchał jej jak urzeczony. W pewnym momencie mimowolnie położyła rękę na jego dłoni. Zaczerwieniła się i chciała ją cofnąć, ale on ujął ją, lekko uścisnął i już nie wypuścił. Ciepło jego dłoni rozeszło się po jej ciele. Poczuła niesamowite podniecenia. Spojrzeli sobie w oczy i utonęli w nich. Siedzieli w milczeniu nawzajem oczarowani. Zapragnęła przytulić się do niego. Poczuła, jak krew uderza jej do głowy. I nagle… podjęła szaloną decyzję. Przeraziła się tego pomysłu, lecz nie potrafiła z niego zrezygnować.

— Wie pan… — odezwała się drżącym głosem. — Mamy pod Wiedniem dom, w którym właściwie mieszkamy. W mieście przebywamy tylko wówczas, gdy mąż ma biznesowe spotkania. Moglibyśmy tam pojechać, posiedzieć w ogrodzie i porozmawiać bez skrępowania.

Mężczyznę zamurowało. Nie śmiał się domyślać, dlaczego ona chce być z nim sam na sam. Spojrzał jej pytająco w oczy i już wiedział.

— Wspaniale. Zaraz ureguluję rachunek. Mam tu niedaleko zaparkowany samochód.

Gdy wyszli z kawiarni, objął ją i przytuleni doszli do auta. Jego ręka drżała na jej obnażonym jedwabistym ramieniu. Wyglądali jak filmowa para kochanków z okładki kolorowego pisma. Zwracali na siebie uwagę przechodniów.

Przecież znam się trochę na ludziach, myślał zszokowany. Ona mi nie wygląda na taką, która podczas pierwszego spotkania idzie do łóżka. Zdecydowanie nie jest puszczalską… To jest… po prostu… oczarowanie.

— Poprowadzę — rzekła, gdy wsiedli do samochodu.

Podczas jazdy położył rękę na jej udzie. Jechali w milczeniu, nie mogąc się doczekać połączenia w miłosnym uścisku. Kiedy znaleźli się na miejscu, Nina wystukała kod na bramie ogrodzenia. Szli dość długo zadrzewioną aleją. W końcu znaleźli się przed secesyjną willą o bogato zdobionej elewacji. Przed dom wyszła pokojówka.

— To mój kuzyn z Polski, Edyto — zwróciła się do niej Nina. — Przygotuj nam szampana w ogrodzie.

— Chodź — zwróciła się do Kajetana, biorąc go za rękę. Pokażę ci cały dom. Jest wspaniały.

Zdawało mu się, że śni. Wciąż nie mógł uwierzyć, że ta obca, piękna dama… Rozglądał się całkowicie oszołomiony. Jak przez mgłę zarejestrował witraż w oknie klatki schodowej przedstawiający bosonogą kobietę w błękitnej tunice, z kwiatami we włosach. Następnie długo szli przez pokoje ze stiukowymi dekoracjami w formie liści i kwiatów, urządzone antycznymi meblami. Ich okna miały różne kształty, nie było dwu identycznych, niektóre osłonięte były ozdobnymi kratami o falistych łukach.

Wreszcie znaleźli się w sypialni, której meble zdobione piękną snycerką wykonane były z litego drewna dębowego. Rzucił tylko okiem na ogromną szafę z kryształowymi lustrami. Wzrok jego zatrzymał się na ogromnym łożu. Objął Ninę i zaczął ją całować. Opuścił ramiączka jej sukni, pod którą miała na sobie tylko stringi, wziął ją na ręce i położył na posłaniu. Rozebrał się błyskawicznie.

— Jesteś taka wspaniała, moja cudowna niespodzianko — szepnął jej do ucha, zespalając się z nią w miłosnym uścisku. —

— Ty też — powiedziała ze ściśniętym z wrażenia gardłem.

Po raz pierwszy w życiu odczuła rozkosz, o której marzyła. Czuła, jak drętwieją jej najpierw nogi, a następnie całe ciało aż po czubek głowy. Odnosiła wrażenie, że szybuje po niebie wśród gwiazd.

Kochali się długo, zapamiętale, a gdy opadli na poduszkę, przytulili się do siebie i obcałowywali delikatnie swoje posągowe ciała.

— Nigdy jeszcze nie przeżyłam czegoś tak wspaniałego — szepnęła uszczęśliwiona. — Do tej pory seks stanowił dla mnie tylko przykry obowiązek.

Rozkoszowali się spełnieniem, leżąc w milczeniu przez jakiś czas. W końcu ona uwolniła się z uścisku.

— Chodźmy uczcić szampanem nasze spotkanie — powiedziała ze zneiwalającym uśmiechem.

— Będę za tobą nieprzytomnie tęsknić — rzekła z egzaltacją, gdy siedzieli w ogrodzie.

— Przecież możesz mnie odwiedzić w Warszawie. Zarezerwuję ci pokój w hotelu.

— Po co? Chciałabym być z tobą dzień i noc.

— Ale ja muszę pracować.

— To odwołasz wizyty.

— Mam małe dwupokojowe mieszkanie. Nie czułabyś się w nim komfortowo.

— Z tobą nawet w jednym pokoju byłabym szczęśliwa… Mam pomysł. Harald jest obecnie bardzo zajęty. Pojadę z tobą do Polski.

— Ależ… to niemożliwe. Już jutro wracam.

— Jadę z tobą — powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Rozdział 3

Podczas obiadu Harald siedział nachmurzony. Wiedział już o podejrzanym spotkaniu żony z rzekomym kuzynem z Polski. Nie czuł się jednak zbytnio zagrożony przez jakiegoś marnego Polaka.

— Do ciotki Elwiry przyjechał nasz kuzyn z Polski. Spotkałam go dziś przypadkowo — odezwała się nieśmiało. — Czy miałbyś coś przeciwko, żebym pojechała z nim odwiedzić krewnych? Już tak dawno nie byłam w Polsce. Chciałabym wreszcie pójść na grób rodziców… Jesteś bardzo zajęty, nie jestem ci aktualnie potrzebna.

— Jak to nie? Są spotkania, przyjęcia i inne okazje, podczas których powinnaś mi towarzyszyć. Na przykład dziś wieczorem idziemy na premierę do opery.

— Wiem. Przecież nie zamierzam już dzisiaj jechać. Wyruszamy jutro. Co ty na to?

Pomyślał, że nawet jeśli ona ma coś na sumieniu, to pobyt w Polsce zniechęci ją do tego jakiegoś Polaka. Uświadomi tam sobie, jakie wspaniałe życie ma z nim tutaj. Wiedział, że szybko zatęskni za Wiedniem.

— Tak bardzo ci na tym zależy? — spytał podejrzliwie. — Co to za kuzyn?

— Syn brata mojej matki.

— Zaproś go do nas. Chciałbym go poznać.

— Kiedy? On już jutro wraca do Katowic.

— Mogłaś pomyśleć o tym wcześniej.

— Nie wiedziałam, że przyjechał do ciotki. Rzadko się z nią spotykam… To… przecież… nie chodzi o niego — powiedziała zmieszana. — Zabrałabym się z nim tylko jego samochodem.

— Po co? Nie możesz sama pojechać? Jak zamierzasz wrócić bez auta?

— Samolotem. To przecież wygodniej.

— No dobrze — westchnął ciężko. — Skoro ci tak bardzo na tym zależy. Ale wracaj szybko. Będzie mi ciebie brakowało.

Nie potrafił jej niczego odmówić. Spełniał każde jej życzenie.

— Chciałabym tam pobyć ze dwa tygodnie.

— A co ja tu będę robił bez ciebie, kochanie?

— Nie przesadzaj. Dasz sobie radę. Przecież jesteś tak zajęty, że w ogóle nie odczujesz mojej nieobecności — rzekła z przymilnym uśmiechem.

— Dobrze. Jedź sobie już jutro, ale pamiętaj… — przerwał i zmierzył ją błagalnym spojrzeniem.

— Wiem, wiem, znowu mnie o coś bezpodstawnie podejrzewasz. — Zrobiła obrażoną minę, ciesząc się w duszy, że jej szalony plan zaczyna nabierać realnych kształtów.


Nazajutrz z samego rana, zaraz po wyjściu Haralda, zaczęła się pakować. Była niesamowicie podekscytowana. Wszystko leciało jej z rąk. Gdy skończyła, wyjrzała przez okno. Błękitny Volkswagen Kajetana stał już pod domem. Jadąc windą drżała z podniecenia. Nigdy by nie przypuszczała, że odważy się na coś takiego. To była iście szalona decyzja.

Gdy wsiadła do samochodu, w jej mózgu odezwał się głos matki:

— Co robisz idiotko? Pożałujesz tego!

Kajetan wciąż nie mógł otrząsnąć się z oszołomienia. Nie wiedział, co myśleć o Ninie. Gdy jej zaproponował, by przyjechała do Warszawy, nie przypuszczał, że ona się na to zgodzi. Nie miał zaufania do pięknych kobiet, które znał w zasadzie tylko z praktyki psychoterapeutycznej, gdyż mimo powodzenia, zawsze ich unikał. Nie miał o nich zbyt dobrego mniemania. Były egoistyczne, narcystyczne, bardzo wymagające wobec partnerów. Nie wyobrażał sobie współżycia z taką kobietą. Był wprawdzie wrażliwy na kobiecą urodę, tak jak na wszelkie piękno, ale od wczesnej młodości piękne dziewczyny traktował z rezerwą, chociaż często mu się narzucały. A może właśnie z tego powodu. Podobały mu się skromne dziewczyny, niewysokie, pulchne blondyneczki. I taka też była jego żona. Poznał ją w liceum i od tego czasu spotykał się z nią, a po ukończeniu studiów ożenił. Ona poprzestała na maturze. Po jej zdaniu rozpoczęła pracę w biurze. Początkowo byli szczęśliwym małżeństwem. Jednak gdy okazało się, że ona nie może zajść w ciążę, zaczęły się problemy. Niezbyt atrakcyjna, zakompleksiona kobieta zamęczała go scenami nieuzasadnionej zazdrości, wymówkami, atakami histerii, karczemnymi awanturami. Kochał ją, rozumiał, litował się nad nią, ale był bezsilny. Nie potrafił znaleźć sposobu na uwolnienie jej od kompleksów, chociaż stawał na głowie. Nie mógł pogodzić się z tym, że nie potrafi pomóc własnej żonie, podczas gdy z pacjentkami niemal zawsze mu się to udawało. W końcu musiał się poddać, gdyż ich małżeństwo niszczyło ich oboje. To było istne piekło. Zdecydowali zgodnie, że muszą się rozwieść. Oboje znaleźli wreszcie spokój.

Takie posągowe piękności nie potrafią się szanować. Wydaje się im, że każdy mężczyzna musi być na ich zawołanie, myślał o Ninie. Prawdopodobnie to ona zdradza męża na prawo i lewo, a nie on ją, jak myślałem… Oszalałem chyba, zapraszając ją do Polski. To bezmyślna lalka. Co ja z nią będę robił w Warszawie? Cała nadzieja, że znudzę się jej po kilku dniach i wróci do Wiednia.

— A co będzie, jeśli twój mąż dowie się o naszej eskapadzie? — spytał Ninę.

— Wybaczy mi — machnęła lekceważąco ręką. — On mi wszystko wybacza.

— Często zdarzają ci się takie… przygody?

— Skądże! — oburzyła się. — On mnie szpieguje i nie dopuszcza do tego. Zresztą… nigdy jeszcze nie przeżyłam takiego oczarowania. To mi się zdarzyło po raz pierwszy w życiu. Jesteś moją pierwszą miłością.

— Naprawdę? Nie wierzę ci. Nie powiesz chyba, że straciłaś cnotę z niekochanym mężem.

— Tak właśnie było.

— Niemożliwe — zasępił się.

To zaczyna być… niebezpieczne. Igranie z ogniem, pomyślał zaniepokojony.

— Czy twój mąż nie podejrzewa, że jedziesz do kochanka? — spytał po chwili milczenia.

— Chyba mi uwierzył, że jesteś moim kuzynem i że jadę odwiedzić krewnych. Zresztą… On wie, że żaden Polak nie stanowi dla niego zagrożenia.

— To… jesteście dobrym małżeństwem. Z jakiego powodu byłaś taka nieszczęśliwa, kiedy cię spotkałem w parku? Dlaczego powiedziałaś, że chciałabyś się rozwieść. Czy on cię zdradza?

— No, wiesz — zaśmiała się wyniośle. — On poza mną świata nie widzi. Ale ja… jestem nieszczęśliwa. Nie kocham go. Jest obrzydliwy. Gruby i łysy.

— Wyszłaś za mąż wyłącznie dla pieniędzy?

— Matka mnie do tego namówiła. Przez całe życie kładła mi do głowy, że muszę wyjść za milionera. Zniechęciła mnie do małżeństwa z miłości, które dla niej stało się koszmarem. A ja… z jednej strony marzyłam o wielkiej miłości, a z drugiej bałam się jej… Dałam się w końcu przekonać matce. Nie wiedziałam, czym jest miłość. Byłam za życia martwa — przytuliła się nagle do niego. — Przy tobie po raz pierwszy… Przy tobie ożyłam. Oszalałam z miłości. Dotąd byłam baśniową śpiącą królewną. Mój królewicz mnie pocałował i obudził.

Poczuł się zakłopotany tym wyznaniem. Nie zdążył się w niej zakochać. Im bliżej ją poznawał, tym bardziej wątpił, że to jest możliwe. Pociągała go, podniecała, ale… stanowiła dla niego tylko obiekt pożądania. Poczuł się wobec niej winny. Nie tylko wobec niej, lecz również wobec kochającego ją męża.

Skąd mogłem wiedzieć? — myślał zaaferowany. Jak mogłem być tak lekkomyślny? Przecież to nie ma sensu… Cholera, zawsze wiedziałem, że trzeba unikać pięknych kobiet, bo seks to potężna siła… Oby tylko jej mąż niczego się nie domyślił.

Nina była w siódmym niebie. Nareszcie poznała prawdziwą miłość, o której w skrytości marzyła. Przekonana była, że Kajetan zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Jakże by mogło być inaczej? Snuła już dalekosiężne plany, chociaż żal jej było Haralda. Wiedziała, że dla niego to będzie tragedia. Jednak postanowiła się z nim rozwieść i wyjść za mąż za Kajetana. Nie wątpiła nawet przez moment, że mogłoby być inaczej. Przekonana była, że on podziela jej uczucia.

Zmartwiony mężczyzna przez całą drogę pocieszał się, że bogata dama nie wytrzyma zbyt długo w jego małym pięćdziesięciometrowym mieszkanku. Na razie mu wystarczało. Po rozwodzie zostawił byłej żonie ich duże mieszkanie. Planował wprawdzie założenie rodziny i wybudowanie dla niej domu. Jednak jak dotąd nie miał czasu na rozejrzenie się za odpowiednią kandydatką.

Mieszkanie było wprawdzie gustownie i funkcjonalnie urządzone, mieściło się w malowniczym, nastrojowym miejscu na Starówce, ale trudno było przypuszczać, że ona będzie się w nim dobrze czuła.

Długo jechali w milczeniu. W końcu Nina odezwała się:

— Po raz pierwszy w życiu udało mi się sprzeciwić matce.

— Jak to? Przecież mówiłaś, że ona nie żyje.

— To jest poważny problem — westchnęła ciężko. — Dręczy mnie to niesamowicie. Ona żyje we mnie. Zagnieździła się w mojej świadomości. Słyszę jej głos. Wydaje mi rozkazy. Zabroniła mi tej miłości. Nie pozwoliła na ten wyjazd… Wyobraź sobie, że ona do tego stopnia mną rządzi, że zmusiła mnie do palenia papierosów, bo była nałogową palaczką.

— Kobieto, ty musisz się leczyć! — krzyknął przerażony. — To jest psychoza. Może nawet schizofrenia.

— Ty mnie wyleczysz.

— Nie sądzę. Musisz pójść do psychiatry.

— Daj spokój. Już udało mi się jej sprzeciwić, dzięki tobie. Więc jeśli będę z tobą, to z pewnością uwolnię się od niej.

Wręcz przeciwnie, zrobię wszystko, by jej matka zmusiła ją do powrotu do Wiednia — pomyślał zaaferowany. — Ale się wrobiłem. Wziąłem sobie na kark psychopatkę. Cała nadzieja, że gdy znajdzie się w moim ciasnym mieszkaniu i zderzy z polską rzeczywistością, której nie znosi, to głos jej matki wybije jej mnie z głowy.

Boszsze, co ja najlepszego zrobiłem, pomyślał załamany i westchnął ciężko.

— Co się stało? — spytała z niepokojem. — Żałujesz, że zaprosiłeś mnie do siebie?

Nic nie odpowiedział, a ona pomyślała, że przejął się jej psychozą i zastanawia się, jak jej pomóc. Dojechali do Warszawy w milczeniu.

Rozdział 4

Gdy weszli do jego mieszkania, obserwował ją z nadzieją, że zauważy na jej twarzy rozczarowanie. Tymczasem, ku jego zaskoczeniu, Nina rozejrzała się i rzuciła mu się na szyję z okrzykiem:

— Jak tu przytulnie u ciebie! Jak romantycznie! Nie wyobrażasz sobie, jaka jestem szczęśliwa. Z tobą mogłabym tu mieszkać do końca życia.

— Nie żartuj! — ostudził jej zachwyt. — Nie wytrzymasz tu nawet paru dni.

— Mój Boże, po moim rozwodzie kupimy sobie dom w Konstancinie.

Kajetan przestraszył się na dobre.

— Zadzwoń do męża, że szczęśliwie dojechałaś — powiedział. — Pewnie czeka na twój telefon.

— A tak. Dobrze, że mi przypomniałeś.

Wyjęła z torebki komórkę i nacisnęła jedynkę.

— Jestem już na miejscu. Zatrzymałam się u wujostwa. Całuję cię. — Rozłączyła się, ucinając rozmowę. Nie miała ochoty na konwersację z Haraldem.


Kajetan zaprosił ją na kolację do pobliskiej restauracji „Kamienne schodki” przy Rynku Starego Miasta. Zamówili kaczkę z jabłkami stanowiącą specjalność lokalu. Popijali białe wino. Nina rozkoszowała się miłą, intymną atmosferą w staromiejskich wnętrzach.

— Nie wyobrażasz sobie, jaka jestem szczęśliwa — zwróciła się do Kajetana. — Wciąż mi się wydaje, że to sen.

— Obudzisz się z niego niedługo, ręczę ci — rzekł chłodno. Nie zamierzał jej oszukiwać.

— Co masz na myśli? — spojrzała na niego zdziwiona.

— Wkrótce uświadomisz sobie, że mnie nie kochasz, tylko swojego wspaniałego męża, który zapewnił ci luksusowe życie — zaczął łagodnym tonem. — Mylisz seks z miłością, a to dwie różne sprawy.

Kobieta przestała jeść i patrzyła na niego zaskoczona.

— To, co nas połączyło, to jest… namiętność, biologiczno-chemiczna burza hormonów. A prawdziwa miłość to… innego rodzaju siła. O tym, że zakochałaś się we mnie zdecydowało tylko twoje ciało. Nie zaznałaś dotąd satysfakcjonującego seksu, więc gdy się to zdarzyło, uległaś złudzeniu, że się kochamy… Musisz pójść w Wiedniu do seksuologa, który nauczy cię odczuwania przyjemności w łóżku z mężem.

Nina poczerwieniała.

— Co ty opowiadasz? — krzyknęła. — Ja… kocham cię prawdziwie, całym sercem, całą duszą. A ty… — przerwała i po jej policzkach potoczyły się łzy. — A ty mnie nie kochasz? Pożądasz mnie bez… uczucia?

— Taka jest prawda — rzekł twardym tonem.

W tym momencie zrobiło mu się jej żal. Miał sobie za złe, że tak brutalnie ściągnął ją na ziemię. Wyglądała tak pięknie w błękitnej sukni z dużym dekoltem ozdobionym naszyjnikiem z szafirów. Była wyjątkowo pociągająca, ale… nie potrafił jej kochać. Pożądał jej i… nic więcej. Współczuł jej.

— Nie znasz mnie. Jestem szorstki w obyciu. Interesuje mnie tylko praca, moi pacjenci. Szybko byś się rozczarowała… Poza tym… przyzwyczajona jesteś do luksusów. Żyjemy w różnych światach… Sama mówiłaś, że nie wyobrażasz sobie życia w Polsce.

Nina czuła, że usuwa się jej grunt pod nogami. Była inteligentna na tyle, by zrozumieć, że on ma rację. Ale nie mogła się z tym pogodzić. Spełnienie jej największego marzenia okazało się iluzją. Prysło jak mydlana bańka.

— Ostrzegałam cię, ale nie chciałaś mnie słuchać — usłyszała głos matki. — Pożałujesz tego, pożałujesz, pożałujesz…

— Zamknij się! — krzyknęła, zatykając uszy.

— Uspokój się, dokończ jeść — Kajetan ujął jej dłonie, uwalniając jej uszy.

Wyrwała ręce i znów je zatkała, gdyż wciąż słyszała głos matki. Przed oczami latały jej ciemne płaty. Czuła, że za chwilę zemdleje.

— Chodźmy stąd — wyszeptała.

— Dobrze, tylko skończę jeść.

— Nie. Muszę natychmiast wyjść na powietrze, bo inaczej stracę przytomność.

— To wyjdź sama. Ja muszę uregulować rachunek, bo przecież…

Nie zdążył dokończyć zdania, gdy ona osunęła się z krzesła. Złapał ją w ostatniej chwili, nim runęła na dywan. Trzymając ją w ramionach, skinął na kelnera, który natychmiast się zjawił i obaj zaczęli ją cucić. Gdy oprzytomniała, uregulował rachunek i wyszedł z nią, podtrzymując za ramiona.

Na szczęście było blisko, więc szybko znaleźli się w mieszkaniu. Położył ją na łóżku, wyszedł do łazienki, drżącymi rękami znalazł w apteczce tabletki uspakajające. Wyjął jedną z nich, w kuchni napełnił wodą szklankę, wrócił do niej i kazał jej połknąć pastylkę. Wykonała jego polecenie, po czym znów się położyła. Leżała nieruchomo, wciąż zatykając uszy, gdyż słowa matki były coraz głośniejsze, rozsadzały jej dosłownie czaszkę.

Kajetan siedział zmartwiony na skraju łóżka.

— Co się dzieje? Dlaczego zatykasz uszy? — spytał zatroskany.

— Nie mogę tego słuchać. Ona mnie wyzywa od dziwek.

— Weź kąpiel i połóż się. Po tej tabletce uśniesz. Pomogę ci się rozebrać.

— Nie dotykaj mnie! — krzyknęła, siadając na łóżku. — Sama się rozbiorę. Nie chcę cię widzieć! Połóż się w dużym pokoju na wersalce.

Zgnębiony mężczyzna wyszedł z sypialni. Wziął prysznic i pościelił sobie w pokoju dziennym. Długo przewracał się zdenerwowany z boku na bok. Niepokoił się o Ninę. W końcu postanowił pójść z nią nazajutrz do przyjaciela, który był psychiatrą. Usnął.

Tymczasem ona znajdowała się w stanie nieopisanego lęku, niesamowitego podniecenia i rozdygotania. Wszystko oddałaby za to, by zasnąć lub stracić przytomność. To co się z nią działo, było nie do zniesienia. Całe ciało zlane było potem, z trudem oddychała. Łowiła powietrze jak wyrzucona na brzeg ryba. Dusiła się, czując rozrywający klatkę piersiową ból serca. Zdawało się jej, że umiera. Usiłowała wstać z łóżka, lecz nic z tego nie wychodziło. Czuła, że jest już jedną nogą w piekle, gdyż czaszkę jej rozsadzały straszliwe głosy potępionych dusz, a nad nimi górował głos jej matki. Cierpiała straszliwie. Przez całą noc nie zmrużyła oka.

Usłyszała nagle, że wstaje Kajetan. Widziała przez otwarte drzwi, jak wchodzi do łazienki. Usiłowała ruszyć się z łóżka. Daremnie. Po porannej toalecie mężczyzna zadzwonił do asystentki i odwołał wizyty przewidziane na ten dzień, po czym wszedł do sypialni.

— Nie śpisz? Może byś już wstała. Poszlibyśmy do lekarza.

— Nie mogę się ruszyć — wyszeptała.

— Przyniosę ci do łóżka śniadanie.

— Nie jestem w stanie niczego przełknąć. Strasznie źle się czuję.

— Wciąż słyszysz głos matki? — spytał z niepokojem.

— Od czasu do czasu… Wyjdź. Chcę być sama.

Wyszedł do kuchni. Zaparzając kawę i robiąc sobie grzanki, zastanawiał się, jak pomóc Ninie. Doszedł do wniosku, że kobieta cierpi na schizofrenię, która uaktywniła się pod wpływem szoku spowodowanego tym, co jej powiedział. Strasznie mu było jej żal. Wyrzucał sobie, że tak brutalnie ściągnął ją z obłoków. Po zjedzeniu śniadania zadzwonił do przyjaciela i zwrócił się do niego z prośbą:

— Moja kuzynka zaczęła nagle słyszeć głosy i bardzo źle się czuje. To schizofrenia. Niestety, w żaden sposób nie mogę jej namówić do wizyty u ciebie. Czy mógłbyś mi dać opakowanie Amisulpridu?

— Okay, wpadnij do mnie, to dam ci te tabletki. Z pewnością postawią ją na nogi. Jak poczuje się lepiej, wtedy ją do mnie przyprowadzisz.

— Dziękuję. Zaraz tam będę.

Na wszelki wypadek zamknął drzwi do sypialni, żeby Nina nie usłyszała, że wychodzi, chociaż wiedział, że ona nie jest w stanie niczego usłyszeć.

Wkrótce wrócił i wszedł do niej ze szklanką wody i tabletką.

— Prosiłam cię, byś zostawił mnie w spokoju! — krzyknęła na jego widok.

— Jesteś chora. Mam doskonałe tabletki, które ci pomogą. Proszę, zażyj jedną — rzekł błagalnym tonem. — Bardzo cię proszę. Od razu poczujesz się lepiej.

— Chcesz mnie otruć. Chcesz się mnie pozbyć na zawsze — syknęła z wykrzywioną lękiem twarzą.

— Posłuchaj mnie, Nino — zaczął, siadając na łóżku. — Jesteś mi bardzo bliska. Chcę ci pomóc. Zaatakowała cię schizofrenia, dlatego słyszysz głosy i posądzasz mnie, że chcę cię otruć. To są typowe objawy tej choroby. Ale już po jednej tabletce, przestaniesz tak myśleć. Zjesz śniadanie, ubierzesz się… Taka piękna pogoda. Pojedziemy do Łazienek, pospacerujemy, porozmawiamy.

— Nie, nie — kręciła przecząco głową, z trudem łapiąc powietrze. — Nie ufam ci. Boję się ciebie. Jesteś moim wrogiem… Najchętniej od razu wróciłabym do domu. Ale nie mogę wstać. Poleżę jeszcze trochę… Zostaw mnie w spokoju. Wyjdź.

Zrozpaczony ukląkł przy łóżku.

— Błagam cię, pozwól mi zostać — prosił. — Przepraszam cię za to, co wczoraj powiedziałem. Wybacz mi…

Patrzyła na niego szeroko rozwartymi oczyma. Po jej policzkach spływały łzy. Milczała.

— Jesteś cała przepocona. Pomogę ci wstać, rozebrać się, wykąpać. Od razu lepiej się poczujesz — namawiał ją, wciąż klęcząc.

Gdy patrzył na jej wykrzywioną cierpieniem twarz, serce krajało mu się ze współczucia. Czuł się winnym jej załamania. Przykro mu było, że sprawił jej ból. Nie przypuszczał, że słowa wypowiedziane przy kolacji tak bardzo ją zranią. Myślał, że przemówi jej do rozsądku. Chciał być z nią uczciwy. Nie mógł jej oszukiwać, że ją kocha. Powiedział jej prawdę. Był zauroczony jej urodą, pożądał jej, ale… nic więcej.

Skąd mogłem wiedzieć, że ona cierpi na schizofrenię? — usiłował uspokoić sumienie.

Klęczał, a ona wciąż milczała, ale nie wyrzucała już go z pokoju. Ból żołądka powoli ustępował. Przestała się go bać, tylko czuła do niego ogromny żal.

Tak bardzo go kocham, a on chce mnie otruć — ponura myśl ukłuła jej szare komórki niczym żądło osy i utkwiła w nich, w kółko się powtarzając.

— Dlaczego chcesz mnie otruć? — wyszeptała.

— Nic podobnego! — krzyknął, wstając z klęczek. — To schizofrenia. Musisz zażyć tabletkę. Zrozumiesz, że to bzdura.

Patrzyła na niego rozmiłowanym wzrokiem. Poczuła rozdzierającą rozpacz.

Skoro on mnie nie kocha, nie mam po co żyć? — ogarnęła ją desperacja.

— Zażyję tę tabletkę, ale przed tym… Połóż się koło mnie — wyszeptała. — Proszę.

Zawahał się przez chwilę, lecz spełnił jej życzenie. Wszedł w ubraniu pod kołdrę i objął ją. Jej rozpalone ciało wzbudziło w nim pożądanie. Ożyło wspomnienie przeżytej z nią rozkoszy. Gdy zaczęła go całować, zerwał z niej nocną koszulę i sam się rozebrał. Posiadł ją błyskawicznie. Było mu z nią cudownie.

— Moja biedna, nieszczęśliwa, śliczna dziewczynka — szeptał czule. — Już dobrze? Nie gniewasz się na mnie?

— Kocham cię — odpowiedziała. — Dlaczego chcesz mnie otruć?

— To schizofrenia, kochanie. — Zrozumiesz, że to bzdura po zażyciu tabletki.

Gdy skończyli, leżeli w milczeniu.

Wspaniała, cudowna kobieta, pomyślał z tkliwością. Mógłbym się w niej zakochać, gdyby to miało sens.

A ona powtarzała w myśli:

Bez niego nie mam po co żyć.

— Daj mi tę pastylkę. — Postanowiła umrzeć.

Natychmiast podał jej tabletkę i stojącą na nocnej szafce szklankę z wodą.

Usiadła. Z desperacją, w przekonaniu, że żegna się z życiem, połknęła Amisulprid. Po czym opadła na poduszkę. Czekała na śmierć.

Kajetan wstał i ubrał się.

— Przyjdź do kuchni, jak się lepiej poczujesz — rzekł i wyszedł, by przygotować jej coś do zjedzenia.

Czekał na nią dość długo. W końcu zjawiła się ubrana, w czarnych spodniach i różowym sweterku, lecz bez makijażu. Usiadła przy kuchennym stole, gdzie czekało na nią śniadanie.

— Wspaniale się czuję — stwierdziła, zajadając kanapki z szynką.

— Po jednej tabletce? — zdziwił się. — Więc jednak nie chciałem cię otruć — pogładził ją po policzku.

— Bardzo cię przepraszam za to posądzenie. Nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy — wzruszyła ramionami.

Ona chyba nie jest schizofreniczką, skoro jedna tabletka Amisulpridu postawiła ją na nogi” — zastanawiał się. Jest… po prostu nadwrażliwa.

Spojrzał na nią z zachwytem. Bez makijażu podobała mu się jeszcze bardziej.

— Jedziemy do Łazienek — powiedziała. — Tak dawno tam nie byłam. A potem chciałabym jeszcze zwiedzić komnaty zamkowe. Cieszę się, że jestem w Warszawie.

Czuła się, jak po nagłym ustąpieniu bólu zęba. Była tak szczęśliwa z powodu uwolnienia się od psychozy i głosu matki, że zupełnie zapomniała o tym, co Kajetan powiedział jej przy kolacji. Przekonana była o jego miłości. Gdyby jednak znała jego myśli, z pewnością zrzedłaby jej mina. Mężczyzna zastanawiał się, w jaki sposób jak najszybciej wyekspediować ją z powrotem do męża. Nie chciał się w niej zakochać. To byłoby nierozsądne.

Podczas spaceru w Łazienkach, postanowił przekonać ją, że musi o nim zapomnieć.

— Teraz, kiedy doszłaś do siebie, zastanów się kochanie nad tym, co ci wczoraj powiedziałem — zaczął ostrożnie.

Wzdrygnęła się i zbladła. On jednak nie chce być ze mną, pomyślała z żalem. Nie ma sensu mu się narzucać. To nic nie da. Muszę wrócić do domu, a wtedy z pewnością zatęskni za mną, postanowiła po zastanowieniu się. Trzeba będzie uzbroić się w cierpliwość, ale nie ma mowy, bym się go wyrzekła. Będę walczyć o jego uczucie. Na razie jednak dam mu czas na ochłonięcie i przemyślenie stosunku do mnie. Muszę też przygotować Haralda do rozstania. A to nie będzie takie łatwe.

— Tak, myślę o tym przez cały czas, odkąd odzyskałam jasność umysłu — powiedziała, patrząc mu w oczy. — To wszystko nastąpiło tak gwałtownie, że straciłam poczucie rzeczywistości. Zgadzam się z tobą. Jutro wracam do domu.

Kamień spadł mu z serca.

— Cieszę się, że zrozumiałaś beznadziejność naszego związku — powiedział zadowolony. — Chciałbym, żebyś wiedziała, że nasza cudowna przygoda… Że ty na zawsze pozostaniesz w mej wdzięcznej pamięci. Dałaś mi tak wiele… rozkoszy. Nie chciałbym, żebyś źle o mnie myślała.

— Jakże bym mogła? — zapewniła go.

Ujął jej dłoń.

— Jest jeden poważny problem. Musisz codziennie zażywać jedną tabletkę tego leku, bo inaczej może wrócić psychoza. Na wszelki wypadek. Zamów wizytę u psychiatry w Wiedniu i opowiedz mu wszystko. On zadecyduje o dalszym leczeniu. To jest bardzo ważne. Obiecaj mi, że to zrobisz.

— Obiecuję — przyrzekła po chwili ociągania się z odpowiedzią. — I przyrzekam, że nie będę ci się narzucać. Ale… chciałabym wiedzieć, dlaczego twierdzisz, że mnie nie kochasz, że to tylko burza hormonów nas połączyła. Ja… czuję, że to nieprawda. Chyba zniechęca cię tylko to, że jestem mężatką. Nie chcesz rozbijać dobrego małżeństwa. Ale mylisz się. Nie powiedziałam ci prawdy o moim mężu… Widzisz, te ochłapy czułości, które mi rzuciłeś w łóżku jak zgłodniałemu psu, uświadomiły mi, jak bardzo… oschły on jest, a mnie oskarża o brak temperamentu… Zadręcza awanturami, scenami zazdrości. Muszę się z nim rozwieść.

— To nie ma znaczenia — rzekł stanowczo. — Powtarzam ci raz jeszcze, że cię nie kocham… Nie jestem kochliwy. Proces zakochiwania się trwa u mnie dość długo, tak jak to było w przypadku mojej żony. Znaliśmy się siedem lat, zanim uzyskałem pewność, że ją kocham. Lubię stopniowo poznawać i zdobywać kobietę. A z tobą… nie miałem takiej możliwości.

Nina posmutniała. Zrozumiała, że popełniła niewybaczalny błąd, zaciągając go już na początku znajomości do łóżka.

Dlaczego wtedy mama milczała? — pomyślała z goryczą. Miała mi tego zabronić. Może bym jej posłuchała?

— No dobrze. Kochałeś swą żonę, więc dlaczego się z nią rozwiodłeś? — spytała po chwili milczenia. — Może dlatego, że znaliście się zbyt długo…? Widzisz, ja wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia. W przeciwnym przypadku to nie jest prawdziwa miłość, tylko przyzwyczajenie, które w końcu musi się znudzić.

— Nie masz racji. Kochaliśmy się prawdziwie i dość długo byliśmy szczęśliwi. Wszystko się zmieniło, gdy okazało się, że ona nie może mieć dzieci. I wtedy ubzdurała sobie, że chcę ją porzucić z tego powodu. Zaczęła zadręczać mnie scenami zazdrości, wpadła w histerię. Nasze małżeństwo zamieniło się w koszmar…

— Opowiedz mi o niej?

— Miała na imię Eliza… Jasne włosy i niebieskie oczy, ale nie najlepszą figurę — dość obfite kształty. Ja jednak lubię kobiety przy kości. Nie gustuję w takich idealnych pięknościach jak ty. Wybacz, nie jesteś w moim typie.

Nina zamyśliła się. Trudno mi będzie uświadomić mu, że jesteśmy dla siebie stworzeni… Ale… stanę na głowie, a doprowadzę do tego — postanowiła z desperacją.


Tej nocy kochali się tak zapamiętale, że do rana nie zmrużyli oka. Nina po raz pierwszy w życiu przeżyła coś tak cudownego. Nigdy nie przypuszczała, że seks może być tak wspaniały.

Przed odlotem ze łzami w oczach pożegnała się z nim na zawsze, jak mu się zdawało. Ona jednak w to nie wierzyła.

To niemożliwe, by o mnie zapomniał, myślała z przekonaniem w samolocie. Będzie za mną tęsknił. Jestem tego pewna.

Rozdział 5

Kajetan także był pod wrażeniem tej ostatniej nocy. Nigdy dotąd nie przeżył tak wspaniałego seksu. Takiej rozkoszy, takiego uniesienia, takiej czułości.

Cudowna kobieta, ale… nie dla mnie… To była niezwykła przygoda. Tylko przygoda. Nic więcej, powtarzał w myśli.

Zawsze kierował się rozsądkiem. Nie zamierzał poddawać się uczuciu, które zakiełkowało w jego sercu. Postanowił zdusić je w zarodku. Wciąż jednak przyłapywał się na tym, że o niej myśli. Na wspomnienie przeżytej z nią rozkoszy odczuwał wzruszenie i podniecenie. Widział jej ogromne, smutne oczy. Rozpamiętywał idealne kształty jej ciała. Czuł jej zapach i smak jej namiętnych ust. We śnie jednoczył się z nią w miłosnym uścisku.

Zły był na siebie. Ki diabeł skusił mnie, bym ją zaprosił ją do Warszawy, żałował.

Doszedł do wniosku, że musi znaleźć sobie kochankę, bo inaczej oszaleje z tęsknoty za nią. Brał pod uwagę parę kandydatek, jednak trudno było mu zdecydować się na którąś z nich. Po niefortunnym małżeństwie zrozumiał, że musi to być kobieta atrakcyjna, pewna siebie, bez kompleksów, spełniająca się zawodowo.


Pewnego wieczoru, wracając do domu, spotkał na Starówce koleżankę ze studiów. Lena była śliczną, subtelną blondynką o twarzy niebieskookiej madonny. Nie zmieniła się zbytnio, choć upłynęło przeszło dziesięć lat od czasu ukończenia przez nich studiów. Nie zauważyła go, szła szybkim krokiem, najwyraźniej spieszyła się na jakieś spotkanie. Ucieszył się na jej widok i podszedł do niej.

— Nie poznajesz mnie? — spytał, zastępując jej drogę.

— Kajetan! — krzyknęła ucieszona. — Jakże bym mogła cię nie poznać?

— Może wstąpilibyśmy gdzieś na kawę?

— Chętnie, ale nie mam czasu. Zadzwoń do mnie — rzekła, wręczając mu wizytówkę. — Muszę lecieć, bo jestem już spóźniona.

Szkoda, pewnie jest umówiona z jakimś mężczyzną, pomyślał rozczarowany.

Poczuł przygnębienie. Znów czekał go samotny wieczór. Zamierzał wprawdzie pogrzebać w fachowej literaturze, gdyż miał w tym dniu trudnego pacjenta, wobec problemów którego poczuł się bezradny.

Po zjedzeniu kolacji znalazł odpowiednią książkę, usiadł w fotelu i zagłębił się w lekturze. Wciąż jednak odrywał się od niej i myślał o Lenie.

Była wystrojona. Spieszyła się na jakieś spotkanie, więc może jest wolna, może rozwiedziona… Oby. To byłaby chyba odpowiednia kobieta dla mnie. Zawsze mi się podobała.

Zadzwonił do niej nazajutrz po południu.

— Może dzisiaj znalazłabyś dla mnie czas? Chciałbym cię zaprosić na kolację.

— Na kolację? — zdziwiła się. — No, nie… Moglibyśmy się ewentualnie spotkać kiedyś po południu w kawiarni… Przepraszam, ale nie mogę rozmawiać, bo jestem bardzo zajęta. Spotkajmy się jutro o piątej w „Telimenie”.

— Okay. Nie zawracam ci więcej głowy. Do zobaczenia.

Zrzedła mu mina. Umówiła się ze mną bez entuzjazmu. Ona chyba kogoś ma. Oby nie męża… Z kochankiem… nie bałbym się rywalizacji.

Zastanawiał się, czy przyjść na spotkanie z kwiatami. Nie, na to przyjdzie czas, zdecydował. Miał nadzieję, że wreszcie będzie miał z kim pójść do teatru, do opery, do Filharmonii. Samemu nie chciało mu się wieczorami wychodzić z domu.

Nazajutrz odwołał dwie wizyty przewidziane na ten dzień. Wziął prysznic, starannie się ogolił, włożył świeżą koszulę i podekscytowany udał się do „Telimeny”. Przyszedł piętnaście minut wcześniej, zamówił kawę i czekał cierpliwie, dyskretnie obserwując innych gości. Jego uwagę zwróciła urodziwa para trzymająca się za ręce. Zazdrośnie ją podglądał.

Lena nie przychodziła. Gdy o wpół do szóstej zamierzał do niej zadzwonić, wpadła zdyszana.

— Przepraszam za spóźnienie, ale miałam problemy z wyjściem z domu — powiedziała z miłym uśmiechem.

— Nie szkodzi. Najważniejsze, że przyszłaś. Ślicznie wyglądasz. Czego się napijesz?

— Proszę o… sok pomarańczowy… Nie mam zbyt wiele czasu — mówiła szybko, lekko zmieszana.

Ona chyba nie zamierza spotykać się ze mną, pomyślał z lekkim niepokojem. Spojrzał na jej prawą dłoń i zauważył obrączkę.

— Ciekaw jestem, co u ciebie słychać? — spytał rozczarowany.

— Pracuję w poradni psychologicznej. Mam wspaniałego męża, nastoletnią córkę i małego synka. A ty?

Kajetan poczuł się załamany. Jak mogłem nie domyślić się, że taka atrakcyjna dziewczyna wyszła za mąż.

— U mnie… nic dobrego. Jestem rozwiedziony, samotny…

— A gdzie pracujesz?

— Mam prywatny gabinet psychoterapeutyczny.

— To dobrze ci się powodzi… A ze znalezieniem nowej żony z pewnością nie będziesz miał problemów. Dawno się rozwiodłeś?

— Przed rokiem.

Ale jestem głupi — westchnął ciężko. Ledwie ją spotkałem, a już budowałem zamki na lodzie. Przecież mogłem się domyślić, że ona jest mężatką.

Zaczął rozmowę o kolegach i koleżankach z roku. Nie miał z nimi kontaktu, ale Lena z wieloma się przyjaźniła. Okazało się, że wszyscy mieli żony i dzieci, co go jeszcze bardziej przygnębiło.

O szóstej kobieta spojrzała na zegarek.

— Wybacz, ale muszę wracać do domu — powiedziała, wstając z miejsca.


Od tego czasu zaczął usilnie rozglądać się za żoną. Przeżył parę niefortunnych afer. Spotykał się z różnymi kobietami. Jednak żadna mu nie odpowiadała. Wobec każdej miał zastrzeżenia. Denerwowało go, że wciąż nachodzą go wspomnienia szalonej nocy z Niną i erotyczne sny.

Upłynął rok na poszukiwaniach kandydatki. Szukał nawet przez Internet. Kiedy już zupełnie stracił nadzieję, zdarzył się cud.

W pewną niedzielę udał się na obiad do ulubionej restauracji „Kamienne schodki”. Gdy czekał na zamówione danie, jego uwagę zwróciła siedząca opodal atrakcyjna blondynka koło trzydziestki. Obserwując ją dyskretnie, poczuł mocniejsze bicie serca. Przypomniało mu się, co powiedziała Nina o miłości od pierwszego wejrzenia, gdyż kobieta wydała mu się niesłychanie pociągająca.

Zauważyła, że się jej przygląda i uśmiechnęła się do niego.

Jaki uroczy uśmiech — przeleciało mu przez głowę. — Czarująca.

Spojrzał na jej prawą dłoń. Nie miała obrączki, tylko pierścionek z małym połyskującym brylantem.

Teraz albo nigdy, postanowił, wstając z miejsca.

Podszedł do stolika nieznajomej.

— Przepraszam, ale my się chyba znamy — powiedział z uwodzicielskim uśmiechem, który jeszcze nigdy go nie zawiódł. — Tylko nie mogę sobie przypomnieć, kiedy się poznaliśmy. To musiało być dawno, bo inaczej bym pamiętał.

— Mnie też się tak wydaje — rzekła, uśmiechając się zalotnie. — Proszę przenieść się do mojego stolika. Porozmawiajmy. Może wtedy sobie przypomnimy.

Zadowolony wrócił po swoje piwo i usiadł naprzeciw niej.

— Pozwoli pani, że się przedstawię. Kajetan Korusiewicz — rzekł, wręczając jej wizytówkę.

— Andżelika Chowaniec — podała mu dłoń, którą uścisnął znacząco, a ona zarumieniła się.

Ma oczy tak zielone jak Nina, tylko mniejsze, zauważył. Jest do niej zdumiewająco podobna, tylko nosek ma mniejszy i zadarty. I głos ma podobny… Ale niższy, bardziej zmysłowy… Ta mleczna cera bez makijażu, jasne brwi i rzęsy… Zachwycająca! Tylko usta ma pomalowane karminową szminką. Śliczna i taka… pulchna.

Kobieta spojrzała na wizytówkę.

— Co za zbieg okoliczności — zdziwiła się. — Ja też jestem psychologiem.

— To już wiem, skąd się znamy. Ze studiów.

— No, nie. Studiowałam w Łodzi. Pochodzę stamtąd.

— A gdzie pani pracuje?

— W prywatnej poradni psychologicznej. Zajmuję się dziećmi. Nie mam niestety swoich, choć bardzo bym chciała, więc rekompensuję to sobie w ten sposób.

— Przepraszam, jeśli jestem niedyskretny. Czy to znaczy, że jest pani bezpłodna? — spytał zaniepokojony.

— Ależ skąd — wzruszyła ramionami. — Po prostu nie znalazłam dotąd odpowiedniego kandydata na ojca.

— Niemożliwe. Taka piękna kobieta…

— Jestem wybredna.

— Bardzo słusznie. Nie warto się spieszyć.

— A pan? Ma pan dzieci?

— Na szczęście jeszcze nie. Rozwiodłem się, więc gdybyśmy mieli dziecko, to byłoby nam o wiele trudniej.

W tym momencie kelner podał im zamówione dania. Jedli w milczeniu, spoglądając na siebie od czasu do czasu.

Jaka ona subtelna i ponętna — zachwycał się Kajetan. Te szmaragdowe ogniki w oczach. Te cudownie skrojone usta…

Pożądał jej tak samo jak Niny, a może jeszcze bardziej. Nie wiedział, na czym to polegało, ale bardzo mu ją przypominała.

Ona musi być moja, zdecydował, przerywając jedzenie i ujmując jej dłoń. — Dopiero wtedy przestanie mnie prześladować ta szalona noc z Niną.

— Strasznie się cieszę, że panią spotkałem — rzekł, patrząc jej w oczy. — Mam nadzieję, że pani też.

— Może, może — odpowiedziała z tajemniczym uśmiechem. — To się jeszcze okaże.

— Ale nie odbiera mi pani nadziei?

Uśmiechnęła się tylko, uwalniając dłoń z jego uścisku i wracając do jedzenia popijanego wodą mineralną.

Spodobała się mu jej reakcja. Chyba się trochę zagalopowałem, pomyślał speszony. Ale ona jest tak pociągająca, że straciłem głowę. Niesamowicie seksowna kobieta.

Zmitygowany jadł w milczeniu. Gdy skończyli, spytał, czy zechciałaby z nim wypić kieliszek koniaku.

— Nie mam zbyt wiele czasu — rzekła oschle, sięgając po torebkę. — Muszę się pospieszyć.

Skinęła na kelnera i zapłaciła za siebie.

— Czy znalazłaby pani dla mnie kiedyś wolny wieczór? — spytał, widząc, że ona zamierza wyjść.

— Proszę zadzwonić. — Podała mu wizytówkę.

Gdy wstała z miejsca, natychmiast podniósł się również, ujął jej dłoń i ucałował.

— Zadzwonię. Mam nadzieję, że nie odmówi mi pani następnego spotkania.

— Zobaczymy — znów uśmiechnęła się tajemniczo.

Rozdział 6

Po jej wyjściu zmarkotniał. Chyba kogoś ma — westchnął. Trudno się dziwić… Nie szkodzi. Trzeba będzie powalczyć o jej względy.

Patrzył za nią, podziwiając, jak z wdziękiem porusza dość obfitymi, ale kształtnymi biodrami w obcisłych czarnych spodniach.

Niewiarygodne, jak bardzo ta kobieta przypomina mi Ninę — zastanawiał się. Przecież inaczej wygląda. Chyba wciąż jestem pod wrażeniem tej szalonej nocy i dlatego przypomina mi ona tę niefortunną przygodę… To było tak dawno i tak niewiele czasu spędziliśmy ze sobą, że chyba już zatarły się w mej pamięci rysy jej twarzy.


Niestety, Andżelika wciąż nie mogła znaleźć dla niego czasu. Jednak nie rezygnował. Dzwonił do niej regularnie w pewnych odstępach i usiłował dowiedzieć się o niej czegoś więcej, ale ona zbywała jego pytania lakonicznymi odpowiedziami. Strasznie się niecierpliwił. Nie mógł pogodzić się z myślą, że ona po prostu nie jest nim zainteresowana. Jednak po miesiącu zrozumiał, że nie ma sensu już dłużej się jej narzucać i przestał do niej telefonować.

Jakież było jego zdumienie, gdy to ona zadzwoniła i umówiła się z nim w kawiarni „Belle Epoque”. Wznieciło to w jego sercu iskierkę nadziei. Nie znał tego miejsca. Czekając na nią, rozglądał się ciekawie. Elegancki, przytulny lokal urządzony starymi meblami i bibelotami w stylu lat dwudziestych połączony był z antykwariatem. Cicha muzyka z gramofonu stwarzała romantyczny nastrój.

Kiedy zjawiła się Andżelika, witając się z nią, pocałował ją w rękę i wręczył jej bukiet pierwszych wiosennych żonkili. Kelner natychmiast przyniósł wazon z wodą, przyciemnił światło i zapalił świecę.

— Ma pani ochotę na kawę i ciasto? — spytał Kajetan.

— Tak. Mają tu pyszne szarlotki.

Zamówił to samo dla siebie.

— Przykro mi, że tak długo musiał pan czekać na to spotkanie… — urwała z przepraszającym uśmiechem.

Umilkła, zastanawiając się nad wyjaśnieniem, które najwidoczniej niełatwo jej przychodziło. Westchnęła ciężko.

— Myślę, że gdybyśmy mówili sobie po imieniu, to byłoby mi łatwiej… powiedzieć, dlaczego nie mogłam znaleźć czasu na spotkanie.

— Proponuję wypicie bruderszaftu. — Uszczęśliwiony podchwycił okazję do zbliżenia.

Skinął na kelnera i zamówił dwa kieliszki koniaku, które błyskawicznie znalazły się na ich stoliku. Wstał, podszedł do niej i podniósł ją z krzesła. Skrzyżował z nią ramiona, spojrzał jej wymownie w oczy. Po upiciu trunku namiętnie pocałował. Teraz był już pewien dalszego ciągu tej fascynującej znajomości.

Gdy usiedli z powrotem, Andżelika zwróciła się do niego z lekko zażenowaną miną.

— Będę z tobą szczera. Mieszkałam z przyjacielem… Kiedy spotkaliśmy się w „Kamiennych schodkach” był w służbowej delegacji. Wczoraj wyprowadziłam się od niego.

— Wspaniale! To mam nadzieję, że dasz się dziś zaprosić na kolację — ucieszył się.

— Niestety. Muszę się spakować, bo jutro z samego rana jadę do Łodzi odwiedzić rodziców. Zostanę tam przez jakiś czas.

— Jaka szkoda — westchnął i wydłużyła mu się mina.

Ujął jej dłoń, a ona odwzajemniła uścisk.

— Ale po powrocie zechcesz się ze mną spotykać? — spytał, patrząc jej w oczy.

— Może, może — rzekła z tajemniczym uśmiechem. — Wiesz, chciałabym ci coś powiedzieć… — przerwała, rumieniąc się. — Nie, powiem ci dopiero, jak się lepiej poznamy… Jak już będę pewna.

— Pewna czego? Powiedz — naciskał, pieszcząc jej dłoń.

— Nie teraz — rzekła zdecydowanie. — Przyjdzie na to czas… Mam nadzieję.

Wpatrywał się w nią z zachwytem. Tym razem miała lekki makijaż. Jej brwi były nieco ciemniejsze od jasnych, lekko rdzawych, krótkich włosów. Mocno wytuszowane rzęsy podkreślały szmaragdowy kolor oczu, karminowa szminka nadawała zmysłowy charakter jej pełnym ustom. Duży dekolt zielonej sukni nieco odsłaniał jej pokaźny biust.

— Opowiedz mi coś o sobie — poprosił.

— Najpierw ty — powiedziała przekornie.

— Już ci mówiłem. Mam prywatny gabinet psychoterapeutyczny na Krakowskim Przedmieściu. Przed rokiem się rozwiodłem…

— Dlaczego?

— Ach nie, nie rozmawiajmy o tym. Co ci będę opowiadał takie przykre rzeczy?

— Dobrze — zgodziła się. — To ja ci też nie będę opowiadała o swoich niepowodzeniach… Krótko mówiąc, nie mam szczęścia w miłości.

— To tak jak ja. Może właśnie los uśmiechnął się do nas. Jak myślisz?

— Miejmy nadzieję.

— Jesteś strasznie ostrożna. Boisz się rozczarowania?

— Może, może.

— Nie lękaj się. Zapewniam cię, że tym razem będzie dobrze.

— Zmieńmy temat. Powiedz mi… na przykład, czy lubisz operę?

— Uwielbiam. Tylko nie mam z kim do niej chodzić, a sam… wolę słuchać płyt.

— Ja też. Mogę ich słuchać tylko w samotności, bo mój przyjaciel nie znosił muzyki poważnej. Ukończyłam średnią szkołę muzyczną w klasie fortepianu i kocham muzykę klasyczną.

— To dlaczego nie kontynuowałaś studiów muzycznych?

— Nie miałam talentu. Ukończenie średniej szkoły wymagało ode mnie nadludzkiego wysiłku. Całymi dniami ćwiczyłam z marnym rezultatem. Obrzydziło mi to fortepian do tego stopnia, że od tego czasu nigdy nie usiadłam przy tym instrumencie i chyba już nie potrafiłabym niczego zagrać. Zresztą, nie mam na to ochoty.

— Mogłaś studiować muzykologię.

— Nie. Uważam, że przyjemniej jest odpoczywać na koncercie, słuchając muzyki, niż wysilać się nad wymyślaniem recenzji. Psychologia bardziej mnie interesowała. Od dziecka miałam problemy z własną psychiką. Byłam nieśmiała, zakompleksiona z powodu otyłości, z którą zresztą przez całe życie walczę. W miarę dorastania doszły inne zahamowania. I wówczas zaczęłam czytać poradniki psychologiczne, które bardzo mi pomogły w uzyskaniu równowagi psychicznej, którą do dziś się cieszę.

— Naprawdę? Nie masz już żadnych problemów?

— No, może ten jeden, że tak trudno mi znaleźć prawdziwą miłość. Wciąż ponoszę na tym polu klęskę.

— To tak jak ja. Postaramy się wspólnie rozwiązać ten problem.

— Myślisz, że się nam to uda? — uśmiechnęła się zalotnie.

— Sądzę, że… po prostu… byliśmy dla siebie przeznaczeni, lecz nasze drogi nie skrzyżowały się dotąd. A dotychczasowe niepowodzenia są nam potrzebne, by uniknąć błędów we wzajemnym stosunku. Myślę, że spotkaliśmy się we właściwym momencie.

— Być może, być może — wyszeptała w zamyśleniu często powtarzane słowa.

Ona jest podobna do Niny. Ma takie same oczy, ale na szczęście inny charakter, inny temperament, inne podejście do życia — pomyślał zakochany mężczyzna.

Rozdział 7

— Wiedziałem, że nie wytrzymasz zbyt długo w Polsce, ale nie przypuszczałem, że wrócisz tak szybko — ucieszył się Harald, gdy Nina zadzwoniła przed odlotem z Warszawy, by przysłał po nią samochód na wiedeńskie lotnisko.

Przyjechał po nią osobiście. Uradowany czule ją objął i chciał pocałować, ale ona z obrzydzeniem wyrwała się z jego ramion.

— Co się stało? Dlaczego jesteś taka… rozdrażniona? Pokłóciłaś się z wujostwem?

— No… niestety. Wiesz, jacy oni wszyscy są w tej Polsce.

Harald nie pytał już o nic, bo zorientował się, że żona nie ma ochoty na rozmowę.

— Źle się czuję — powiedziała, gdy znaleźli się w domu, by usprawiedliwić swoje zachowanie. — Boli mnie żołądek.

— Zaraz wezwiemy lekarza.

— Nie trzeba. To nic poważnego. Zażyję tabletkę i przejdzie.

— Czekamy na ciebie z kolacją. Przyjdziesz, jak się odświeżysz po podróży?

— Wybacz, ale nie mogę niczego przełknąć. Wezmę kąpiel i położę się w swojej sypialni. Porozmawiamy jutro przy śniadaniu.

— Trudno — rozłożył bezradnie ręce poważnie zaniepokojony.

Nina wzięła kąpiel, wypiła szklankę pomarańczowego soku, włożyła nocną koszulę i od razu położyła się, chociaż zaledwie zmierzchało. Była wprost nieprzytomna po szalonej nocy z Kajetanem. Leżąc na wznak, rozpamiętywała przeżytą z nim rozkosz.

On musi mnie pokochać, myślała zdesperowana. To niemożliwe, żeby o mnie zapomniał.

Mimo zmęczenia nie mogła usnąć. Przewracała się z boku na bok, zastanawiając się, w jaki sposób skłonić Haralda do rozwodu. Nie wyobrażała sobie życia u jego boku, ale wiedziała, że on zrobi wszystko, by ją zatrzymać.

— Beznadziejna sprawa — wyszeptała, usypiając w końcu.

Przyśniła się jej matka. Wyglądała jak czarownica. Była w brudnym szlafroku, rozczochrana. Twarz jej wykrzywiona była ze złości.

— Wybij sobie z głowy tego Kajetana! — krzyczała. — Po co ci to było? Żebyś teraz cierpiała? Masz takie wspaniałe, spokojne życie…

W tym momencie obudziła się z twarzą matki przed oczyma. Wstała, znalazła torebkę, wyjęła z niej opakowanie Amisulpridu, zażyłą tabletkę, po czym wróciła do łóżka.

Muszę pójść do psychiatry i opowiedzieć mu wszystko, bo inaczej nie uwolnię się od tej wiedźmy, postanowiła niechętnie wstając z łóżka. Było już po dziewiątej. Jej mąż zjadł śniadanie jak zwykle o ósmej i wyszedł na umówione spotkanie biznesowe.

Nina wypiła tylko kawę i natychmiast zadzwoniła do lekarza domowego. Poprosiła go o zamówienie wizyty u najlepszego w Wiedniu psychiatry.


Parę dni później siedziała naprzeciw słynnego profesora Winklera. Opowiedziała mu o koszmarnej nocy w Warszawie, gdy to znalazła się w piekle wraz ze swą rodzicielką.

— Panie profesorze, od czasu śmierci matki często odzywa się w mej świadomości jej głos — zakończyła swą opowieść. — Ona mnie wiecznie strofuje…

Wyjęła z torebki opakowanie Amisulpridu.

— Znajomy psychoterapeuta w Polsce dał mi te pastylki. Czy muszę je zażywać? Chodzi mi tylko o to, by uwolnić się wreszcie od matki, która po śmierci dalej mnie dręczy, tak samo jak za życia.

Profesor spojrzał na tabletki.

— Ten lek stosuje się w przypadkach schizofrenii, a pani nie cierpi na tę chorobę — powiedział z pełnym przekonaniem. — Problem polega na tym, że miała pani apodyktyczną, toksyczną matkę. Skontaktuję panią ze świetnym psychoterapeutą. Będzie musiała pani odbyć z nim wiele rozmów, w których cofnie się pani do dzieciństwa. To wszystko.


Psychoterapeuta Ingolf Kokoschka zrobił na niej dobre wrażenie, choć nie był zbyt przystojny — niski, niepozorny, o nieciekawej twarzy. Jednak miał w sobie coś sympatycznego, pociągającego. Po raz pierwszy w życiu spodobał się jej nieatrakcyjny mężczyzna.

Okazał się istnym czarodziejem. Po kilku seansach Nina zrozumiała mechanizm postępowania matki. Wynikał z lęku, niepewności, rozczarowania w małżeństwie. Z powodu niezrealizowania aspiracji i niezaspokojenia pragnień. A głównie z trudności, braku pieniędzy, przemęczenia. Wszystko to spowodowało jej frustrację. Nina przypomniała sobie jej czułość w okresie wczesnego dzieciństwa, czego dotąd nie pamiętała. Pojęła, dlaczego później matka stała się oschła i apodyktyczna, dlaczego stosowała wobec niej emocjonalny szantaż.

Gdy zaczęła jej współczuć, przestała ją nienawidzić. Psyhoterapeuta potrafił jakimś cudem wydobyć z najskrytszego zakątka jej duszy miłość do matki. Był to jednak dopiero pierwszy etap terapii.

Trudności zaczęły się podczas prób uwolnienia Niny od przekonania, że dusza jej matki żyje w zaświatach, skąd usiłuje w dalszym ciągu wpływać na jej życie. Zgodziła się wprawdzie, że ona nie zamierzała jej unieszczęśliwić, zabraniając romansu z Kajetanem i miała na względzie jej dobro. Jednak nie wierzyła, że sama lęka się tej znajomości, że głos matki i sny pochodziły z jej własnej świadomości jako projekcja jej obaw. Po wielu sesjach udało mu się w końcu ją przekonać.

Całkowitą jednak klęskę poniósł w uświadomieniu jej — podobnie jak Kajetan — że ich krótka przygoda nie ma nic wspólnego z miłością. Gdy zaczął jej tłumaczyć, że to psychoza wywołana niezaspokojeniem seksualnym w całym jej dotychczasowym życiu, wpadła we wściekłość i zrezygnowała z dalszej terapii.

W dalszym ciągu wmawiała sobie, że jej ukochany za nią tęskni. Gdybym była wolna, z pewnością nie oddaliłby mnie tak brutalnie. Doskonale wiedziała, że nie ma szansy na uzyskanie rozwodu. Harald nigdy by do tego nie dopuścił. Myślała o tym nieustannie, w końcu doszła do wniosku, że jedynym rozwiązaniem byłaby jego śmierć. Przeszedł wprawdzie przed dwoma laty zawał, lecz mógł jeszcze żyć wiele lat i stać na drodze do jej szczęścia.

Muszę w jakiś sposób przyśpieszyć jego śmierć. — Przeraziła się tej myśli, ale nie mogła się od niej uwolnić.

Zainteresowała się ezoteryką, okultyzmem, nawet satanizmem. Zagłębiając się w takiej lekturze, uwierzyła w pozazmysłowy świat złych mocy i w czarną magię. Postanowiła tak długo wytężać „złą energię”, aż uda się jej ściągnąć śmierć na męża.

Harald nie zauważył, zmiany zachowania Niny, gdyż zawsze traktowała go z góry i z niechęcią. Od początku małżeństwa miała oddzielną sypialnię. Mężczyzna nie odznaczał się wielkim temperamentem, ale gdy żona zbyt długo nie chciała z nim sypiać, korzystał z usług luksusowych prostytutek. Nigdy nie ośmieliłby się jej narzucać. Cierpliwie czekał, aż jego bogini wysłucha jego pokornych próśb o wpuszczenie do swego łóżka.

Tym razem jednak nie dawała się ubłagać. Strasznie się tym przejął, gdyż jego największym pragnieniem było doczekanie się potomka, któremu mógłby przekazać swą fortunę. Z pierwszą żoną rozwiódł się głównie z powodu jej bezpłodności. Gdy poznał Ninę, zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, a jednak mimo to, zanim się z nią ożenił, poprosił ją o poddanie się badaniu, które na szczęście stwierdziło jej zdolność do urodzenia dziecka. Tymczasem ona w tajemnicy przed nim zażywała tabletki antykoncepcyjne. Zachodził w głowę, dlaczego jego dorodna żona wciąż nie zachodzi w ciążę. Po zawale wpadł w rozpacz, że umrze bezdzietnie.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 6.3
drukowana A5
za 38.42