Wstęp
Ewa Klajman-Gomolińska; urodzona 14 marca 1966 r. w Olsztynie. Polska autorka poezji i prozy, publicystka, krytyczka literacka, blogerka. Od kilku lat prowadzi poczytnego bloga Baribum (www.rubinoweokno.blogspot.com), na którym obok owoców dorobku swojej twórczości, prezentuje także niebanalne komentarze dotyczące bieżących trendów i wydarzeń. Znana z kontrowersyjnych tekstów, pełnych nonkonformistycznych poglądów i ostrego języka. Bezkompromisowa w walce o Literaturę i troskę o wysoki poziom Sztuki. Wydała 10 książek autorskich.
Od czasów licealnych była członkiem Korespondencyjnego Klubu Młodych Pisarzy oraz Robotniczego Stowarzyszenia Twórców Kultury. W okresie studiów polonistycznych była współzałożycielką studenckiej grupy literackiej „Ornament”. Karierę literacką otworzyła debiutem prasowym w Głosie Młodych w roku 1983. W pierwszej połowie lat 80. XX w. otrzymała kilka nagród w konkursach literackich, m.in. wyróżnienie w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O Laur Liścia Akantu”, czy też nagrodę w konkursie im. Michała Kajki.
Opinie krytyczne Ewy Klajman-Gomolińskiej publikowane są w książkach znanych i cenionych autorów. Na temat jej twórczości wypowiedziało się wielu literaturoznawców w analizach, opiniach i szkicach. Autorka od lat wspiera swoją literaturą liczne kampanie społeczne oraz akcje charytatywne na całym świecie.
Książka „Nędznicy. Podróż międzyplanetarna” stanowi wybór tekstów eseistycznych Autorki, publikowanych w ostatnich latach, na łamach różnych periodyków literackich, wydawnictw papierowych oraz wirtualnych. Zestawiono tu aliaż utworów cieszących się największą popularnością i zainteresowaniem czytelników. Odsłony niektórych tekstów na witrynach internetowych sięgają rekordowych liczb, a odzew odbiorców w postaci maili, m.in. na Fanpage’u Autorki na Facebook’u, który mam przyjemność administrować, jest kolosalny. Stąd też decyzja konsolidacji tych niezwykłych dzieł w wydawniczą całość.
Angelika Maria Gomolińska
Nagrody
Wyróżnienie w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim, Siedlce 2000
II miejsce w Turnieju Jednego Wiersza, Świebodzin 2000
Nagroda za wrażliwe i twórcze spostrzeganie świata i ludzi przyznana przez Skarbnicę Współczesnych Poetów w 2001 r.
Wyróżnienie za opowiadanie Drewniany ptak w Ogólnopolskim Konkursie Literackim im. Szaloma Asza, Kutno 2001
I miejsce za Ars poeticę w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim, Płońsk 2001
Wyróżnienie za cykl erotyków w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim, Szczecin 2002
Wyróżnienie za cykl wierszy o tematyce celtycko-bretońskiej w konkursie ogłoszonym z okazji Dni Bretanii, Olsztyn 2002
Nagroda Główna w Konkursie na debiutancki tom poetycki z okazji 650-lecia Olsztyna, Miejsce na ziemi, Olsztyn 2003
Wyróżnienie w I Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Cypriana Kamila Norwida, Pruszków 2003
Wyróżnienie w kategorii prozy w VI Ogólnopolskim Konkursie Literackim im. Leopolda Staffa, Starachowice-Skarżysko 2003
Nagroda Specjalna za poemat Płońscy Żydzi w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim, Płońsk 2004
Wyróżnienie w Szóstym Agonie Poetyckim „O wieniec Akantu”, Bydgoszcz 2006
Wyróżnienie w V Konkursie Poezji im. Zbigniewa Herberta, 2007
Nagroda Główna im. Anny Kamieńskiej za tom poetycki W samym miąższu pomarańczy, Krasnystaw 2008
Wyróżnienie w III Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim Nuta Serca 2009 „Homo Ludens XXI Wieku” za wiersz Niewidomy wygląda przez okno, Ostrów Wielkopolski 2009
Nominacja do Nagrody Głównej im. Anny Kamieńskiej za tom poetycki Milczenia z Bogiem, Krasnystaw 2012.
Twórczość
Autorka 10 książek:
Miejsce na ziemi, Olsztyn 2003
Sługa, niewolnik i błazen, Bydgoszcz 2006
W samym miąższu pomarańczy, Lublin 2007
Pędzące noce w wagonach, Bydgoszcz 2007
Eloi, Lublin 2008
Rzeź komunistów, Bydgoszcz 2009
Milczenia z Bogiem, Lublin 2010
Babel, Warszawa 2013
Iluzja, Zelów 2014
Moja przygoda z Merlin, Kraków 2018.
Współautorka 17 wydań zbiorowych:
Nie ma patentu na życie, Ostróda 1985
W drodze na Parnas, Olsztyn 1987
Człowiek-Dobro-Piękno, Siedlce 2000
Świadectwo obecności, Ostróda 2001
Antologia poezji 2001, Warszawa 2001
Antologia poezji 2002, Warszawa 2002
Duch norwidowski, Pruszków 2003
Materiały z V Konkursu Literackiego im. Szaloma Asza Kutno 2001, Kutno 2003
Co nam w duszy gra i nie gra, Bydgoszcz 2006
Burza bez epilogu, Celestynów 2007
Antologia „Akantu” 2003—2007, Bydgoszcz 2008
Młodość skrzydlata…, Bydgoszcz 2008
Homo ludens XXI wieku, Ostrów Wielkopolski 2010
A duch wieje kędy chce…, Lublin 2011
Osobność nasza…, Bydgoszcz 2012
IMIONA MIŁOŚCI Almanach współczesnej poezji i prozy o tematyce miłosnej, Starachowice 2016
Antologia Poetów Polskich 2017, Warszawa
Cytaty z twórczości Ewy Klajman-Gomolińskiej
Tom poetycki „Miejsce na ziemi” (2003)
„Wiersz jest niebezpieczny
(…)
Wiersz idzie ku tobie
Jak proroctwo w innym języku
(…)
To taka podstępna gra
Zaczyna się plastikowymi klockami
A kończy rosyjską ruletką.” (z wiersza „Ars poetica”)
„Ja pochodzę z dopuszczalności błędu
W obliczeniach idei prostych i złożonych
I z filmu przyrodniczego
I z kolorowych wycinanek (…)
A jeżeli lufcik jest iluzją
A pogarda milczeniem
To na miłość Twoją Panie
W co ja się u Ciebie zmienię.” (z wiersza „Geneza”)
„Dryfujemy syzyfowo kolejne lata
Obok siebie
Z samej głębi wyszło słowo
I do głębi powraca
Niby wciąż mówimy do niego
Lecz ono się nie odwraca” (z wiersza „Z samej głębi wyszło słowo…”)
Tom poetycki „Sługa, niewolnik i błazen” (2006)
„Jestem mistrzem i błaznem
Jestem wpisana w dwór jak jego komnata i loch
(…)
Taki banalny dramat artysty
Tłamsiciela własnego ja niby z przypadku
Wobec przetrzymywania mego czasu
W ogrodzie bez bramy i altany
Moja obniżona zdolność do doznawania nieba” (z wiersza „Rysopis poety”)
„Nie wolno mi
Wypowiedzieć nadaremno ani jednego słowa
Jestem poetką
(…)
Powinnam imiesłowy tworzyć lżejsze
A przymiotnikom dokładać trochę ciała
Nie wolno mi
Powiedzieć kocham cię
To byłoby banalne
A ja jestem poetką” (z wiersza „Poetka”)
„Mam ekumeniczny stosunek do świata
Zwłaszcza, gdy zbliżam się do szczytu
Lecz moimi oczami pisząc
Jestem wierna ludziom, którzy odeszli
Bo ja mam obowiązek wobec aktu śmierci” (z wiersza „Akt śmierci”)
Tom poetycki „W samym miąższu pomarańczy” (2007)
„Jakże martwi cię los Prometeusza
Ale za moment dopalasz ostatnią
Czarownicę z Salem albo z Salkowic
Przejmujesz się losem głodujących w Etiopii
(…)
Strzelasz do Żydów w noc kryształową
A w porcelanową jesteś Żydem wiecznym tułaczem
Budzisz się zawsze.” (z wiersza „Oniryzm”)
„Miłość bliźniego
W codziennej śmierci
W dymie nad Birkenau
Rysuje się postać Chrystusa
Mojżesz Majmonides nie wie
Co powiedzieć” (z wiersza „Marzyciel getta”)
„Doskonale udaje mi się udawać, że nie udaję
Opowiadać o niczym z dzikim wdziękiem
Wdzięczyć się z bliska i z daleka
Próbować nie ruszyć z miejsca
W biegu bez tchu” (z wiersza „Blef”)
Opowiadania „Pędzące noce w wagonach” (2007)
„Żyjesz tylko wtedy, gdy patrząc na drzewo, widzisz jego twarz naturalną ze zmarszczkami i kurzymi łapkami, postrzegasz jego duszę. Jeżeli w drzewie widzisz tylko i wyłącznie drzewo, to nie żyjesz, ale trwasz. Czasami trwanie trwa latami i kończy się zgonem twoim w trwaniu na życie.”
(z opowiadania „Zostały tylko te zapiski”)
„Człowiek zerwał się z drzewa ni w pięć ni w dziesięć, więc wierzy w szczęśliwą siódemkę. Siedem nie jest cyfrą!!! Ale o tym wie mało kto. Mało kto, to ktoś wybitny, kto nigdy za wybitnego uznany nie będzie. Bo uznanie jak ubranie czasami wychodzi z mody. Czasami po nie się wraca, wtedy jest uznanie retro. Retro oznacza zawsze awangardę, a przynajmniej chęć awangardy. Chęci nie mają wszyscy. Natomiast większość ma niechęć, np. do szpinaku.”
(z opowiadania „Pojęcie czasów w języku polskim”)
„Nigdy nie widziałam bardziej wyrazistych rysów kręgosłupa egzystencji w brukowym wydaniu po sensownym wylaniu egzaltacji podgrzewanej do granic wytrzymałości kotła do gotowania ducha umarłego poety i podgrzewania uśmiechów losów na co dzień i od święta.”
(z opowiadania „Gołębie serce”)
Tom poetycki „Eloi” (2008)
„Mój Chrystus Mój Bóg Mój Krzyż
Moje odrapane kolana
Moja wina
Mój grzech co dnia ten sam
(…)
Zawołał donośnym głosem Oddał za mnie życie
Gdybym nie wiedziała, że zaraz potem Zmartwychwstał
Strzeliłabym sobie w łeb.” (z wiersza „Eloi, Eloi”)
„Pan Bóg klęczy i się modli
Do oceanu swojej samotności
Klasztoru własnych cieni
Pojękującego serca od ciężaru miłosierdzia
Wtedy trzęsie się ziemia i wieszają skazańca
Ktoś depcze płytę Mozarta” (z wiersza „Boski Mozart”)
„Skradliśmy owoc
(…)
Modliłam się o wymazanie z pamięci
Nie nastąpi
Przed końcem świata
Kiedy amnezja ogarnie ludzkość
Powiem, że też nic nie pamiętam.” (z wiersza „Ewa”)
Książka prozatorska „Rzeź komunistów” (2009)
„Zagadką życia nierozwiązaną przez nikogo jest tajemnica śmierci i tego, co po nas zostanie. Człowiek, broniąc się przed strachem i jego mocą, wymyśla różne teorie. Jest ich prawie tyle, co ludzi.”
„I gdyby ten świat nie miał tego miarowego tętna, gdyby ta kula ziemska spokojnie nie odliczała godzin, gdyby ten kurz z biurka nie dusił go z taką siłą, no i gdyby nie ten tekst, te nazwiska ze starego wycinka… Gdyby te przeklęte wspomnienia nie wyciągały po niego rąk, na pewno dożyłby jeszcze i do jutra.”
„Komary zastygły na ścianie ze smrodu i okrucieństwa faktu — były to szlachetne komary — wysłannicy nieba. Muchy utopiły się w wymiotnym bajorku — one też miały symbolizować trwanie życia i spokojne przemijanie czasu. Ale któż by pomyślał, że człowiek może przeistoczyć się w takie szambo, w taki smród, w taką trupiarnię.”
„Przestałam się denerwować i na chłodno już kalkuluję, jak się obronić przed mackami wyrastającymi ze ściany i co zrobić z nogami walającymi się po całym pokoiku, tym bardziej, że od uderzenia jednej wypadło mi prawie oko. Kilka razy walczyłam z nimi, bo dusiły mnie szelmy obrzydliwe. Policja odpada, bo nie chcę się mieszać w tą całą sprawę — skończyłoby się to dla mnie jednoznacznie — obcięciem nóg tuż nad kostką, po czym zmarłabym na skutek ubytku krwi. Jestem więc zagrożona w pracy, w domu i na ulicy. Zdana jestem tylko na siebie, ale nie poddam się, niech wiedzą, że Polacy są dzielni, odważni i wytrwali. Marzą mi się gałki oczne szalejące po parkiecie.”
Tom poetycki „Milczenia z Bogiem” (2010)
„Co się ze mną dzieje że odchodzę od lustra
Niewidomy wyraża myśl jak chciałby wyglądać
Kończę rysunek Językiem wyrażam siebie
(…)
Twoje wiersze układają się w loki Zauważa z grzeczności niewidomy
Bóg mnie kocha odpowiadam
I kieruję papierowy statek do brzegu wanny.” (z wiersza „Niewidomy patrzy w lustro)
„Jestem przeciwko sobie
Żeby być bardziej z innymi
Akceptacja walką z samotnością Dziwką która włazi na człowieka
I za gardło trzyma
W mieście samotnych uciec trudno przed
Jej pandemią Ktoś wynalazł na nią szczepionkę” (z wiersza „Asertywność”)
„Nim podejdzie od tyłu
I strzeli nam celnie w ostatni oddech
Ta podła Podstępna i nieuchwytna od wieków
Samotność ludzka
Bądź mym tancerzem
(…)
Tak się stanie mimo moich zaklęć i twojej wiary
Bądź mym tancerzem
A w wolnych chwilach nakarmimy zdziwione ptaki.” (z wiersza „Bądź mym tancerzem”)
Książka „Babel” (2013)
„Boimy się tego, co jest w nas, dlatego często obce lęki nas dziwią. Jak można bać się pająków — powie bojący się duchów po seansie spirytystycznym. Jak można bać się powrotu męża do domu — powie szczęśliwa mężatka drżąca przed ósmym egzaminem na prawo jazdy. Są lęki realne, irracjonalne, patologiczne, lęki w nas samych i lęki czyjeś i jeszcze coś potwornego: lęk przed lękiem.” (z rozdziału „Nadrzędna rola i znaczenie rzeżuchy w życiu katolickiej rodziny”)
„Człowiek różni się od innych zwierząt tym, że otrzymał dar mowy. Żeby dar mowy został właściwie przyjęty przez człowieka, musi umieć myśleć i słuchać, inaczej dar mowy nie zadziała; łańcuszek nie będzie kompletny. Mówić umie dominująca większość, myśleć niecała połowa z nich, słuchać prawie nikt. Zwłaszcza, że słuchać trzeba nie tylko wtedy, gdy się chce lub gdy się ma czas; słuchać trzeba zawsze.” (z rozdziału „Balet paranormal”)
„Po kwadransie wszedł z kamiennym wyrazem twarzy w stroju księdza i w piwnicznym smrodzie spermy, brudu, kleju i kartofli udzielił Izabelli i Klaudynowi sakramentu ślubu. Młodzi otrzymali obrączki po żyjących rodzicach.(…) Julian trochę się pośmiewał, trochę pocierał po przyrodzeniu, wreszcie zupełnie nieoczekiwanie dla nikogo zwymiotował na i tak obskurną piwniczną posadzkę.” (z rozdziału „Książę”)
„Zaskoczony tym wstępem, rozglądając się uważnie, Aleksander Gator przestąpił próg domu Mostowskich. Ich próg. Własny. Gad został pogrzebany żywcem. Gady nie potrafią pomóc ludziom. Nie ten poziom. Anna Konda rozpacza po nim ponoć do dzisiaj.” (z rozdziału „Aligator”)
Książka „Iluzja” (2014)
„U dołu schodów stał karzeł. Był łysy i trzymał czarne nożyce, którymi strzygł sny. Jej krzyk rozcinał bezsłowie, które przyszło do niej kilka lat temu i odtąd wszystkie zdarzenia nazywała iluzją. (…) Wiedziała, że nawet jeśli krzyk rozetnie sufit i kryształowe sople żyrandola posiądą jej ciało, nie może zawrócić (…) Na dole stoi karzeł. Chce więcej ugryźć niż jest w stanie przełknąć. Żenująca karykatura tego, co prowadzi Mrok. Przegrana inteligencji, co ugrzęzła w zacietrzewieniu. Brak pomysłu. Kopia kopii.” (z rozdziału „Wprowadzenie do Iluzji”)
„Za nią stała druga ona przyglądając jej się zza pleców. Miała przebity policzek drewnianym nożem do nakładania masła, przypominającym bardziej skrzydło. Dziura była na tyle stara, że bez trudu wkładała weń palec. Za którymś razem wetknęła go do ust tej z przodu. Zwymiotowała. Obie położyły się bezszelestnie na swoich łóżkach w bezimiennym miejscu czekając na nic.
Ludzie wariują od wiatru.
Autonomia zmian.
Przypadek.” (z rozdziału „Nasze ostatnie lato”)
„I znowu gdzieś uciekałam z odczynem tętniaka schizofrenii, gdzieś biegłam i gdzieś się chowałam, gdzieś żyłam i gdzieś mdlałam. Ludzie zapomnieli, że mieli być ze mną do końca świata, bo okazało się, że to jeszcze nie czas. Za karę ogłoszono pogrom garbusów i nastała noc kryształowa z roztłuczonych szkiełek kolorowych lampek mego jestestwa.” (z rozdziału „Rok przepukliny słonecznej”)
„Spłodzę dzięki tobie syna
Mężczyzna podniósł dużą ostrygę
Z okazałą porcją błękitu
Jestem ostrygą Wyjątkowa karma By przetrwało życie.” (z rozdziału „Wyjście z Iluzji Zaćmienie”
Tom poetycki „Moja przygoda z Merlin” (2018)
„Wracamy do tego co znamy
Człowiek który ma w domu wszystko by z niego nie wychodzić
Nie ma domu.” (z wiersza „Decoupage z Merlin”)
„Infantylizm jest stanem umysłu
Banał przedmiotem zainteresowań
Które wzrosły za czasów pudelkowych
Tworzenie kiczu wymaga odwagi
Bo to decyzje na śmierć publiczną.” (z wiersza „Merlin i ja. Siedzimy. Rozmawiamy”)
„Tworzymy symbiotyczny układ
Otwieramy się na świat
Otwieramy drzwi do morza
Lecz nie rozstąpi się abstrakcja.” (z wiersza „Pomiędzy Merlin a życiem”)
„Na płótnie zarys kontur bez planu
Na kliszy rozmazana postać
Symfonia ciągle niedokończona
Człowiek tworzy to co już było
Stary duch nie chce odejść Problem z karmą
Nie pytaj o coś o czym nie masz pojęcia
Bo dostaniesz odpowiedź
Z którą nie będziesz wiedziała co zrobić” (z wiersza „Merlin uśmiecha się”)
Fotografie Ewy Klajman-Gomolińskiej
Mój Bóg. Moja wiara. Moja religia
Judasz
Ktoś bardzo bliski. Przyjaciel, partner, członek rodziny. Ktoś, kto nas bardzo dobrze zna. Wie o nas najwięcej; o naszych mocnych i słabych stronach. Z kim łączy nas emocjonalna więź, komu powierzamy nasze sekrety, radości i troski. Znajomy serca i od serca. Wie o wzlotach i upadkach, o strachu i lęku, o człowieczej wielkości i ludzkich słabościach. Nikt nigdy tak nas nie zrani jak on. To nie będzie odwieczny wróg, naturalny nieprzyjaciel, konkurent, rywal. To jest ktoś, komu zaufaliśmy i zawierzyliśmy.
Jego zdrada ma zaboleć neurologicznym bólem. Jego zdrada ma być raną, wiecznie krzyczącą rozpaczą blizną. Taka zdrada jest podobna do śmierci. W jakimś sensie nasz Judasz umiera w chwili zdrady, bo staje się nieodwracalnie kimś innym. Kimś, kogo okazuje się, że nie znamy. Odtąd wspomnienia z nim stają się sepią. Chciałoby się o nim zapomnieć, ale się nie da, bo ten ktoś był bardzo długo ważny, najważniejszy w jakimś obszarze życia, być może w całym życiu. Judasz ma boleć, ma być gorzki.
Jeśli wybieramy drogę chrześcijańską i podążamy za Chrystusem to podobne przyciąga podobne. Skala odróżnia jedynie, bo Ocean ma Judasza Swojej wielkości, a kropla tego Oceanu Judaszową kroplę. Możemy zawsze prosić jako dzieci stworzone na Jego obraz i podobieństwo o łaskę. Możemy prosić o cnoty teologalne wiary, nadziei i miłości. To pomaga unieść krzyż i zrozumieć sens doświadczenia, to może zapewnić cud ochrony i ułaskawienia. Judasz też cierpi, życie ze skazą staje się nie do zniesienia. Wolna wola zapętlona w skomplikowanym życiu, pogmatwana ze złudzeniem dobra bądź pozornego zła. W rezultacie nasz los jest nieodgadniony i możemy dla Boga Ojca nie być ani tak dobrymi, ani tak złymi jak nam się wydaje. Nasz subiektywizm ogranicza poznanie jedynej Prawdy. Ulegamy słownikowi, który ma człowieka wyrazić, a bywa pułapką.
Bezinteresowność to jedno z tych słów. Jest białym krukiem a w ludzkim języku najczęściej hipokryzją. Instynkt samozachowawczy zabrania podjęcia działań bezinteresownych. Mylnie bezinteresowne rozumiane jest jako robienie czegoś nie dla pieniędzy czy nie dla kariery. Bezinteresowne w ramach wspólnego pomagania w rodzinie — gdy jedno ogniwo rodziny jest słabe, prędzej czy później zachoruje cały organizm, który ta rodzina stanowi. Bezinteresowne dla zasad przyjętych w przyjaźni. Jestem dla ciebie o każdej porze dnia i nocy, bo wiem, że ty pomożesz mi w potrzebie. Bezinteresowne największe gesty w miłości, bo za to co ja dla niego robię, on będzie mnie bardziej kochał albo zrozumie jaka jestem wspaniała. Bezinteresowne, ale działanie, które poprzez moją aktywność jest obecne w czyimś życiu. Bezinteresowne często mylnie też interpretowane jako bezwarunkowe, nie implikuje, ale tak naprawdę wyklucza. Bezwarunkowa jest miłość do dzieci. Natura jest bardzo silna i walka o przetrwanie naszych genów w naszych dzieciach to gigantyczna siła nie do pokonania. Matka, która nie kocha swoich dzieci i ich nie chce, nie jest jednoznacznie zła. Ona nie ma w sobie imperatywu kategorycznego. Stanowi uszkodzone ogniwo natury, które nie jest zainteresowane przedłużeniem gatunku, więc i opieką nad potomstwem. To rodzaj poważnego ograniczenia i dysfunkcji. Niestety, tak jak sprzedanie własnego domu i samochodu, by ukochany mógł założyć studio muzyczne. Zrobione z miłości i dla miłości, by on bardziej poczuł mnie, docenił i był ze mną aż do śmierci. W praktyce rzadko to działa, bo jemu potrzebne jest przede wszystkim studio oraz instrumenty i nie wylewa łez nad nieswoim mieszkaniem i cudzym autem. Dary takiej miłości wcale niekoniecznie można wrzucić do zbioru Dobra. Czy na Judasza da się jakoś przygotować? A warto?
Weronika
Zew serca. Nie ma czasu na myślenie, zastanawianie się, analizę. Działa silnie empatia. Współczucie. Potężny impuls nakazujący podjąć działanie w sekundę. Konsekwencje nie są rozpatrywane. Nie w tej danej chwili. Ona przesądza o wszystkim.
Bycie Weroniką w czyimś życiu raz, kilka razy. Cnota, szlachetność, miłość bliźniego a może po prostu boskość. Boskość istoty powołanej do życia. Wędrówka z Weroniką byłaby łatwiejsza, ale to samodzielna lekcja. Własny krzyż i własna droga. Czasami ona się pojawi. Można na nią czekać, ale jej nie wypatrywać. Przybiega z chustą w najmniej oczekiwanym momencie. Wbrew wszystkim i wszystkiemu staje po naszej stronie. Pochyla się nad naszym losem. Współodczuwa i chce zmniejszyć ból. Zawsze przynosi zwycięstwo Dziecka Bożego nad złem tego świata. Nie jest w stanie odwrócić losu, zmienić biegu wydarzeń, ale pojawia się ze swoją odwagą i determinacją. Przyznaje się do swoich zachowań. Nie zasila gapiów w zgromadzeniu, którzy może współczują, ale biernie. Zgromadzenie nie podejmuje żadnych działań z uwagi na ostracyzm. Weronice oddane jest na zawsze odbicie Jezusa. Ona sama jest więc odbiciem Jezusa, nike nad oskarżycielem i świadectwem Bożego Planu.
Czas. Stracony
Podczas jednego z mszalnych kazań ksiądz, w odniesieniu do spóźnialskich oraz biernych parafian, zasugerował jakoby ich pojawienie się w kościele było czasem straconym. Nie mnie oceniać tę wypowiedź i jej wpływ na zależności wiara — religia. Nie czuję się na siłach, by interpretować przeżywanie mszy świętej w odrętwieniu wynikającym z problemów i upadków, pozornie wskazującym na bierność. Nie znam powodów, dla których wierni przychodzą parę minut później, ale nie zakładałabym, że wszyscy czynią to z lekceważącego stosunku do sakramentalnego spotkania. Oczywiście, że spóźnianie się z samej definicji jest naganne, ale byłabym pełna obaw przed formułowaniem takiej tezy. Zostawiając wypowiedź kapłana i jego wpływ na wiernych komuś innemu, zastanawiające pozostaje samo określenie czasu straconego.
Moim zdaniem istnieje jeden czas, który dla człowieka może być jedynie aspektem dokonanym i aspektem niedokonanym. Pojęcie straty bliskich, pieniędzy, inwestycji w ludzi, rzeczy, papiery oczywiście egzystuje, ale nie warunkuje czasu, który te straty obejmuje, do miana straconego. Strata, utrata, niewykorzystanie szansy lub jej niewłaściwe wykorzystanie wpisuje się w człowieczy los jako doświadczenie. Życie sumuje doświadczenia, które mimo wpływu na kręgosłup, mogą zostać wykorzystane albo nie, ale z całą pewnością odbijają się w zmarszczkach, mimice i gestach. Poziom, na którym znajduje się dusza i stopień jej rozwoju mają decydujący wpływ na jakość przemian następujących po doświadczeniu. Dużym ryzykiem obarczone są doświadczenia, stopień ich komplikacji, natężenie i częstotliwość, z jakimi spadają na jedne ludzkie barki. Reakcje bowiem bywają różne, skrajne, ale nie można ich utożsamiać z przemianą, jaka następuje w pewnej odległości.
Kiedy miałam 15 lat umarł mi na rękach mój tata. To była niedziela, czas zgonu 15.10. Tego dnia poszłam rano do kościoła. Potem rozmawiałam z ojcem o Baczyńskim i jego poezji. Mama gotowała obiad. Ulubione przez tatę pyzy w rosole. Potem umarł. Czwarty zawał serca. Bez szans. Dzień wcześniej skończyłam 15 lat i nie rozumiałam, że można się obudzić, zjeść śniadanie, czytać Baczyńskiego, rozmawiać i umrzeć w środku dnia. Zdjęłam zegarek z ręki ojca i nie rozumiałam również, jak zegarek ma czelność działać, skoro jego właściciel umarł. Moja mama chyba tego też nie zrozumiała albo zrozumiała coś innego, w każdym razie dostała zawału i leżała pod monitorem w szpitalu. Nie było jej miesiącami. Mój świat runął 15 marca 1981 roku o godzinie 15.10 i nastał zupełnie nowy, obcy i nieprzychylny. Żałoba, strach o matkę, rozkminianie kartek żywnościowych, ordynowanie domem w składzie jednoosobowym i przy okazji szkoła. Obraziłam się na Pana Boga. Nie przestałam w Niego wierzyć, ale byłam na Niego śmiertelnie obrażona. Nie chodziłam do kościoła, na lekcjach religii rysowałam zające i baby jagi na miotle. Spóźniałam się i uporczywie przeszkadzałam katechecie w prowadzeniu zajęć. Kompletnie nie mogłam pogodzić się z faktem, że moje modlitwy do Boga w czasie reanimacji mojego ojca zostały odrzucone i że Bóg pozwolił na to, bym została sama w domu z tymże domem na głowie. Po paru miesiącach takiej jazdy stwierdziłam, że odpuszczam sobie szkołę (pierwsza klasa liceum), bo nie ogarniam życia. W nocy nie spałam ze strachu przed potworem z szafy, byłam wycieńczona pracą u znajomych — za sprzątanie i pielęgnowanie ogrodu dostawałam posiłki. Nie nastawiłam budzika, pierwszy raz nie nastawiłam. O 7.00 obudził mnie mój ojciec. Był tak realny, że zapomniałam o jego śmierci. Rozmawiał ze mną kwadrans. Uśmiechał się, wyglądał zdrowo i byłam kwadrans szczęśliwa. Tego dnia poszłam do szkoły, potem do kościoła. Odwiedziłam mamę w szpitalu i poprosiłam księdza o pracę zaliczeniową z religii. Przez ten jeden rok zmieniłam się nieodwracalnie i zmieniło się wszystko, co znałam. Nauczyłam się, że to co znam, znam jedynie z mojej optyki i że ludzie są inni, niż wydaje się, że są. Nie uważam jednak, by był to czas stracony. On się dokonał i dokonały się w nim pewne zadania, lekcje, wydarzenia.
Idąc tropem werbalnym, przywołanego przeze mnie na początku, księdza, można byłoby sędziwe lata życia uznawać za absolutnie stracone z wielu względów. Ale każdy nasz krok, jaki by nie był i w którą stronę by nie szedł, nigdy nie jest czasem straconym a jedynie zaliczonym po coś. Coś ma się w nas otworzyć, coś mamy zrozumieć, a czasami nasza dusza nie umie tego pojąć i nie potrafimy przyjąć tego, co na nas spada. Rozumowy stosunek do życia nie wystarcza albo przestaje wystarczać, wiara się chwieje i ta katechetyczna, i ta eklektyczna. Dzisiaj mam 51 lat i jestem wdzięczna Bogu za to, że przyszedł wiele lat temu do przerażonej nastolatki na piętnaście minut pod postacią taty. To było zaledwie parę minut, które mnie uratowały. Bo nie przestałam w Niego wierzyć, a On wybaczył mi mój gniew.
Tomasz. Rewolucja
Nie ma takiej opcji, by każdy każdemu uwierzył we wszystko. Paradoksalnie to generuje kłamców. Prawda jest niewiarygodna, odrealniona, irracjonalna, dziwaczna, zupełnie nie z tej ziemi. Łatwiej uwierzyć w kłamstwo niż w prawdę, bo ono się nie dzieje i nie wydarza. Ono ma fabułę, wątek główny i poboczny a nawet motyw i epizod. Kłamstwo ma najczęściej jakiś utkany zakłamany pejzaż. Coś, co przekonuje i ma wysokie prawdopodobieństwo. Im bardziej prawda odstaje od ogólnych danych statystycznych i przełamuje standardy w społeczeństwie, mąci w ustalonych regułach, osoba głosząca ową prawdę jawi się jako szaleniec lub łgarz. Ludzie lgną do rutyny, chociaż ona nie lgnie do ludzi, bo jest zaprzeczeniem siły natury, zdolności do zmian, spontaniczności i otwartości na nowe. Rutyna jest iluzją spokoju i bezpieczeństwa. Rutyna wytwarza pancerz, który nie dopuszcza światła. Standard to zaś ogarnianie tego, co w zasięgu bez pokonywania, gigantycznego wysiłku, który odrywa od codzienności i związanych z nią czynności.
Wiatr zapowiada zmiany, im silniejszy tym one większe. Każda rewolucja, jaka się dokonała była owym wiatrem. Przeszła z mniejszym lub większym bólem, ale zmiany po niej wynikające tworzą obraz współczesnego świata. Skutecznej trwałej zmiany w każdym obszarze życia dokonują ludzie wybitni. Nierzadko geniusze. Mówią oni najczęściej językiem, którego współczesność nie rozumie i proponują zmiany, których współczesność nie zna. Ich język jest trudny, brzmi obco, frazy rozjeżdżają się w dziwne strony i ciężko utrzymać skupienie na dłuższej wypowiedzi. Fachowcy w konkretnej dziedzinie, operujący skokami myślowymi, bez pomocniczych klocków w zanadrzu. Geniusz, którego następna epoka tak właśnie nazwie to szaleniec współczesności. Dziwak, który nie chce robić tego, co wykonują wszyscy, nie wiadomo czego szuka i po co. Arogancja, strach przed nieznanym oraz niechęć do niezrozumiałego powodują, że geniusza się odrzuca. Jeśli nie chce odejść, wywołuje agresję. Upór w dążeniu do celu, wytrwałość i konsekwencja oraz absolutna wiara w swoją misję i powołanie nie pozwalają geniusza zniechęcić i wypłoszyć. Jego ręką naznaczone są karty wszystkich nauk w całej historii.
Geniusz musi mieć niebywałą odporność na Tomasza. Bliski człowiek, przyjaciel, ktoś znający zagadnienie a jednak niewierny. Geniusz nie może opierać się na przyjęciu jego prawdy jako jedynej przez wszystkich. Wie, że to kwestia czasu. Bywa, że długiego. To jest moja prawda. Możesz ją przyjąć bądź odrzucić. Nie będę cię bezustannie przekonywać, bo zabraknie mi sił w dalszej drodze, a Twoje kwestionowanie mnie nie wzmocni. Charakter i wybór. Możesz pójść moją drogą, ale nie musisz. Jeśli nie ma w tobie przekonania, idź tam, gdzie tak samo smakują łzy.
Szymon
Dostajemy to, co dajemy. Każdy nasz uczynek ma bezpośredni zwrot do nadawcy, ale nie bezpośrednią drogą. Może stąd te rozczarowania, że podziękowania są słabe albo żadne. Po uderzeniu w stół, odzywają się nożyce a nie stół. Pomagamy, bo chcemy, bo tak wypada, bo szkoda kogoś lub czegoś, bo jest to wynikiem norm społecznych, którym podlegamy. Gorzej, jeśli pomagamy na pokaz. Moda dzisiejszych czasów; kiedyś ktoś miał więcej i dawał temu, co nie ma nic. Teraz ktoś ma bardzo dużo i daje komuś, kto miał kiedyś coś i robi z tego show. Rozpowiada o swojej hojności, jednocześnie podpierając się wizerunkiem nieszczęśnika. Odziera go z prywatności i zabiera to, co jedynie ma własne — jego terytorium. Ile trzeba pomagać? Ile można, a jeśli nie można to trzeba robić minimum — nie krzywdzić, nie budować swego losu na łzach, nie deptać innych i po ich ziemi. Zdarza się, że sama pomoc nie wypływa jednocześnie z pozytywnymi uczuciami, bo z różnych przyczyn ich nie ma, jeszcze nie ma. Ale my tak naprawdę nigdy nie wiemy, czyj los jest szczególnie błogosławiony i za każdym razem może się zdarzyć, że pomocy potrzebuje anioł. Oczywiście, można schować się w bramie i udać, że się nie widzi wyciągniętych rąk, ale skąd pewność, że ten widok nie będzie podążał za nami? Najłatwiej jest pomóc nieść krzyż w wolnej chwili, bez zaplątania w kłopoty, z pełnym brzuchem, portfelem i zasilonym mocną perspektywą kontem. Super dzionek, biegając z głosem osobistego trenera w słuchawkach, łączę obowiązkowy pęd do wieńca „kilogram mniej” z dobrym uczynkiem na mojej trasie i wracam z przekonaniem dobrze rozpoczętego dnia do domu.
Każdy na swej drodze spotyka Szymona. On przez chwilę małą lub dużą unosi nasze życie, byśmy dali radę pójść dalej, by przez moment zrobiło się lżej. Kierowca, który zatrzyma samochód, gdy idziemy w deszczu. Przyjaciel z obiadem, gdy skończyła się wypłata 28 dni przed końcem miesiąca. Znajoma, która wysłucha naszych 102 problemów, bo sama ma tylko 99. Każdy niesie swój krzyż i bele tego krzyża są inne, choć ciężar jednak do udźwignięcia z przestojami. Dla Szymona krzyż Chrystusa nie był zarżnięciem się, to nie był gest wymagający nieludzkiego dla niego wysiłku i wielkich wyrzeczeń. Ale był potrzebny i niezbędny, by wstać i iść dalej.
Wiele razy na swej drodze spotykamy Chrystusa, a potem nie łączymy nieoczekiwanej odmiany losu tudzież zapłaty z jakimś swoim gestem wobec kogoś niezapamiętanego. Chrystus z krzyżem, upadający z bólu i cierpienia Mesjasz, może pozostać w naszej pamięci bez twarzy. Jedynie zarysem postaci albo nawet nie to. Ale każdy grosz wrzucony do słoika po koncentracie pomidorowym i każda bułka kupiona matce z dziećmi w piekarni to takie żywe łącze z Panem Bogiem. Pomoc nie zawsze jest w różowym pudełku przewiązanym kokardą w kropki. Pomoc może cuchnąć i uwierać a wyświadczenie jej koliduje z naszym wyobrażeniem o życiu. Jeśli pomagasz to nie oceniaj i nie dawaj rad, którymi ponoć wybrukowane jest piekło. Pomóż i idź dalej. Kamera to zarejestrowała. Jesteś w kadrze. Bóg Cię zobaczył, Szymonie.
Szaleństwo feminizmu
Każde słowo powtarzane wiele razy staje się mantrą. Materializuje się i urzeczywistnia. Mebluje świat. Po latach nie pamięta się już, skąd szafka z napisem „feminizm” się wzięła. Jest i już. Znaczy, że tak ma być… Zaczęło się, jak wszystko, od początku. Bóg stworzył świat, a w nim mężczyznę. Nie kobietę. Ją później. I stworzył ją dla niego, dla mężczyzny. Pierwszy był on. Bóg wyobraził sobie człowieka jako mężczyznę i z miłości do niego stworzył mu towarzyszkę jako ochronę przed samotnością i jako dopełnienie jego ciała, dla uzyskania ideału pełni, całości. Jakaś ukryta zazdrość kobiety o Bożą miłość, dąsy, że Adaś był pierwszy i pierwszym zostanie. Nic tego nie zmieni. Zakwasy, frustracje, bo każdy chce być tym pierwszym i choć ona z nim stworzyli razem dopiero jedno ciało i są tymi dwiema połówkami jabłka czy innego smacznego owocu, to jednak stąd poszedł impuls. Bo jak inaczej wyjaśnić spekulacje nad płcią? Czemu niektórym tak trudno zaakceptować męski rodzajnik w odniesieniu do Jego Wszechmocy? Piszę o frustracjach i kompleksach, bo tylko takie kobiety chwytają za oręż feminizmu. Te, które czują się poniżane, wykorzystywane, tłamszone, ograniczane, zniewolone. Te, które czują się człowiekiem drugiego stopnia, człowiekiem drugiej kategorii. Te, piętnowane z racji posiadania waginy, podobnie jak na tle rasistowskim Murzyn traktowany inaczej z powodu koloru skóry. I choć czasy „Emancypantek” Bolesława Prusa, „Marty” Elizy Orzeszkowej czy „Siłaczki” Stefana Żeromskiego mamy już dawno za sobą, nadal istnieje słowo „feminizm”, więc nadal funkcjonuje magia przyciągania jądra jego znaczeń, wewnętrzna grawitacja potęgi słowa. Mamy teraz czasy Sagi „Zmierzch” („Zmierzch”, „Księżyc w nowiu”, „Zaćmienie”, „Przed świtem” autorstwa Stephenie Meyer), gdzie kobieta — główna bohaterka Izabella Swan (Kristen Stewart) — posiada tak niezwykły waginalny czar, że bez trudu zdobywa serca wampira oraz wilkołaka. Bestie pod jej niewieścim urokiem tracą jaja jako potwory i stają się niegroźnymi krwiopijcami i łowcami. Belli nie tylko nie grozi nic złego z ich strony, ale ma w ich osobach dzielnych rycerzy gotowych dla niej zginąć. Dziewczynisko jest na tyle sympatyczne, że spotyka się z akceptacją zarówno wampirzej rodziny jak i wilkołaczej. Edward Cullen (Robert Pattinson) i Jacob Black (Taylor Lautner) konkurują ze sobą ostro o względy Belli — kobiety, która oczarowała sobą istoty z innych światów. Jej osoba, jej zdanie, jej spojrzenie i jej względy to absolutny priorytet dla męskich osobników z ciemnej strony, z krainy cienia.
Wiele osób po obejrzeniu filmu Jamesa Camerona „Avatar” odczuło depresyjne nastroje z racji nieistnienia w rzeczywistości Pandory. Pandora — z żeńskim rodzajnikiem księżyc, na której roi się od szczęścia pod czujną opieką wielkiej bogini Eywy. Tu właśnie główny bohater odzyskuje w pełni władzę nad swym sparaliżowanym ciałem i tu zakochuje się bez pamięci w trzymetrowej istocie humanoidalnej Navi, która ma to coś. Jej kobiecość jest ważniejsza od jej rozmiarów i niebieskawego koloru skóry. Wagina Neytiri zwycięża przy decyzji o wyborze światów.
„Kobiety pragną bardziej” (a są takie?), jakieś produkcje z „ladies” w tytule bądź jego tle, czy wreszcie film z Jenifer Aniston „Tak to się teraz robi” kreują silne i niezależne kobiety mające w sobie tyle mocy, że odnajdują klucze do najcięższych neurotycznych męskich przypadków. I choć kolorowe poradniki matkują wszystkim feminom w zrzuceniu zbędnych kilogramów i siatki zmarszczek z twarzy, to i tak wagina zawsze zatryumfuje jak w przypadku Bridget Jones i jej dzienników czy głównej bohaterki z „Odwagi Kate” Carrie Kabak z mottem „Życie można zawsze zacząć od nowa, bo nie wiek się liczy, ale siła ducha”. A jeśli nie chodzi o relacje najważniejsze w życiu, czyli damsko-męskie, to i tak idealny typ inteligencji i siły odnajdzie się jak Sigourney Weaver w słynnej produkcji „Obcy”.
Zastanawiam się, czy podając te wszystkie przykłady — feministyczne, nie doczekam się etykiety „antyfeministki”, bo my wciąż żyjemy w takim intelektualnym przedszkolu, gdzie każde stworzonko musi mieć swoja nazwę. Łatwiej jest nazwać niż opisać zjawisko; coś, co nie jest nazwane, nie ma swojego punktu odniesienia. Polemika rozpoczyna się od nazw, które powielane stają się symboliką zjawiska, procesu, środowiska, epoki. Nie może być prosto, że na świecie jest chłopiec i dziewczynka i ich koszulki mają guziczki po różnych stronach. Oboje są dziećmi tego samego Boga i są dla Niego, dla siebie nawzajem i dla siebie samych, tak samo ważni. Nie, tak nie może być, bo życie byłoby za proste i zabrakłoby ujścia dla emocji. Tak naprawdę chodzi o emocje niekoniecznie związane ze sprawą, jak w przypadku krzyża spod Prezydenckiego Pałacu, który rozpalił miliony Polaków nie z racji swego symbolu i miejsca, ale okazji do wypłynięcia na powierzchnię skrywanych pretensji, animozji, różnic.
Niezależnie od sytuacji rodzinnej, społecznej czy też stanu emocjonalnego, fizycznego i mentalnego; człowiek jako istota o najwyższej inteligencji obdarzona przez kochającego Stwórcę sumieniem, zdolnością podejmowania decyzji i wolną wolą w swojej świadomości, niejednokrotnie błądzi, czy są to przywileje różniące ją od anakondy czy tygrysa szablasto zębnego, czy ograniczające konstrukcje prowadzące w prostej drodze do samotności lub alienacji terminalnej. Stan ten, niestety właściwy, dla każdego, wahający się jedynie szerokością adekwatną do rozmiarów sumienia nie ma protekcji żadnej dla płci. Płeć jest równa w obliczu pustki mentalnej i uczuciowej, w obliczu bezludnej wyspy pełnej ludzkich istnień, w obliczu śmierci i podatków jak to zręcznie ujął Benjamin Franklin, tak samo poszukuje swojego miejsca na ziemi i tak samo ulega prawu przyciągania do drugiej płci. Odpychania także. A jakże inaczej miałoby iskrzyć? Brak zaspokojenia podstawowych potrzeb fizjologicznych, emocjonalnych, egzystencjalnych, ekonomicznych, edukacyjnych i innych człowieka nie jest w stanie wykrzesać z niego determinacji w działaniu w takim stopniu jak niespełnione namiętności. Człowiek nie targa się na swoje życie, np. z powodu niezaspokojonych potrzeb seksualnych mimo że są one źródłem frustracji i złego stanu psychofizycznego, ale popełnia samobójstwo z powodu niespełnionej miłości, która jest największą namiętnością. To oczywiście skrajny przykład, ale potwierdzający istnienie wielkiej namiętności pomiędzy kobietą a mężczyzną, której powikłaniem jest między innymi szaleństwo feminizmu. Powikłanie to może być bardzo niegroźne, wręcz twórcze w przypadku sztuki; cenne źródło inspiracji dla artystów, wdzięczny temat dla scenarzystów i reżyserów. Terapeutyczne dla kobiet po przejściach. Choć w określonych granicach… Sherry Argov, autorka książki „Dlaczego mężczyźni kochają zołzy” — poradnika psychologicznego, nówki nieśmiganej naszej generacji, dla superbabek. Argov mówi „precz” kobietom — popychadłom i podaje instrukcje do przemiany kobiety w superbabkę ze szczegółami nawet dotyczącymi udawania orgazmu. Wyczytałam, że najlepiej wygiąć się w pałąk i dyszeć jak pies… Nie skomentuję tego, natomiast traktowanie mężczyzny jak bezmózgowej maszyny kopulacyjnej jest tu na każdej stronie… I tak na przykład, gdy mężczyzna krzywo zawiesi półkę i wszystko z niej spada, to i tak nie wolno mu nic powiedzieć, tylko za jego plecami należy zawiesić półkę prawidłowo, a on i tak się nie zorientuje… Zastanawiam się poważnie, czy to jeszcze feminizm czy już mizoandria. Wreszcie, szczypta feminizmu, zwłaszcza w kategorii tajemnicy — kobieta silna i krucha zarazem, seksbomba z męskim umysłem, uzależniona od erotyki kocica, która jak kot może się czasami wymknąć, jest pociągająca i dla samczych samców. Zakładając nawet utopijną wizję życia na ziemi w całkowitej zgodzie z naturą na wzór Pandory można dopuścić odrobinę feminizmu, bo mała nuta szaleństwa podziała równie pozytywnie jak zmysłowy zapach piżma.
This is Facebook. This is Sparta
Na dobrą sprawę społeczność facebookowa, jaka obecnie istnieje, różni się bardzo od społeczności tworzącej polski ekran portali społecznościowych lata temu, np. Naszą Klasę.
W głównej mierze profil jest traktowany jako forma reklamy do wypromowania siebie bądź swojej działalności. Tworzą się gigantyczne sieci układów i zależności, co prowadzi czasami do dość zaskakujących w swej treści postów i komentarzy, jak np. przepowiadany Nobel przez jedną poetkę drugiej, znacznie od niej młodszej, średnich lotów artystycznych, koleżance. Być może bierze się to z całkowitego braku odpowiedzialności za wypowiadane słowo. Odkąd mamy wolność słowa, straciło ono swoją wartość, jest rzucane bezkarnie w różnych kierunkach tworząc przedziwne struktury semantyczne, z jeszcze bardziej przedziwnym ciężarem gatunkowym. To, co pozornie nic nie kosztuje, traktowane jest bez namaszczenia i należytej atencji. Słowo jest darmowe, Facebook też, więc ekwilibrystyka słowami rośnie… Moja znajoma zmieniła na profilu swój status z „wolnego” na „w związku” i otrzymała kilkaset gratulacji. Kiedy spotkałyśmy się na kawie w jej mieszkaniu, dowiedziałam się, że jej status w ogóle się nie zmienił i ona nadal jest wolna. Ale to takie frapujące dostawać gratulacje i poczuć się jak w związku. Poza tym ona planuje za parę miesięcy zmienić swój status na poprzedni i wtedy otrzyma od fejsowych friendów słowa otuchy i wsparcia, że to drań był zupełnie jej niegodny. Próbowałam ją naprowadzić na zasięg ziemi i trzeźwego myślenia, ale wycofanie się z takiej gry moja znajoma traktuje na równi ze śmiercią.
Generalnie na FB nie ma przyjaźni poza paroma wyjątkami, są za to zawody w eliminacjach do Fanpage. Każdy kto zbierze pokaźną liczbę znajomych ma szanse na taki fan, który fejsokumple mogą lajknąć i mieć taki mały facebookowy sukcesik. Wiadomym jest, że z czasem FB będzie musiał o coś się poszerzyć, bo całkiem przeciętni znajomi przeniosą się na „Lubię to” i mogą przestać być w ogóle znajomymi, a tych z Fanpage z kolei będzie na tyle tłoczno, że trzeba będzie pomyśleć o zawodach dla nich, wynikających z liczby lajknięć na ich stronę.
Psycholodzy alarmują o uzależnieniach wpadających w choroby psychiczne, których wszelakim zaczynem jest Facebook, ale jak do tej pory te alarmy nie docierają do samego jądra niebiesko-białego logo. Każdy stan wirtualny jest jednocześnie wielką otchłanią, która wciąga i nie wypuszcza, bo otchłań jest wielką mocą, czarną dziurą i jednocześnie realnym zagrożeniem. A jeśli sprawia wrażenie wybawienia? Bo przecież XXI wiek to czas bez prawdziwych przyjaźni, bezinteresownie spędzanego czasu i kochania dla kochania. Spotykamy człowieka, sprawdzamy go w Googlach, bo kogo nie ma w Googlach, tego nie ma… To i tak jest już tylko połowicznie wirtualne, że otwieramy z nim linki, sprawdzamy potem profil, jeśli zaś ludzie tylko żyją na FB i spędzają tam swoje urodzinki i święta, grają w gry, oglądają zdjęcia, na podstawie pisanych komentarzy określają rys psychologiczny postaci, lubią kogoś lub nie… Niby pozornie nic się nie dzieje. Pozornie, bo jeśli zaczynamy dziesiątki razy dziennie sprawdzać pocztę, profil, zaproszenia do grona znajomych, posty to przeliczmy to na realny czas i… te godziny dziennie przeliczone na tygodnie, miesiące, lata pokazują, że można stracić życie na FB, można nie przeczytać mnóstwa książek, nie obejrzeć mnóstwa filmów, nie pójść na koncert, mecz i co najważniejsze nie spotkać się, nie wziąć za ręce, nie obejrzeć z bliska naszych twarzy, do czego zostaliśmy stworzeni; do realnego bycia ze sobą, do czucia swoich zapachów. Przyzwyczajenie jako druga natura po latach wystawi rachunek polegający na nieumiejętności, mimo orbity pobożnych życzeń, funkcjonowania w realu, bo ekran daje poczucie bezpieczeństwa, że nas nie widać, że w każdej chwili możemy się wymigać od kłopotliwych odpowiedzi i udać, że nas już nie ma lub jesteśmy zajęci. Przed komputerem można siedzieć w piżamie czyli bez szacunku do rozmówcy, można naszczekać i uciec oraz być tylko obserwatorem. Choć genialny film z Christiną Ricci „Zgromadzenie” pokazuje, że przyglądanie się bez zajęcia stanowiska jest tak samo naganną postawą jak zajęcie niewłaściwego stanowiska. Ci, którzy przyglądali się biernie ukrzyżowaniu Chrystusa, zostali skazani na wielowiekową tułaczkę, polegającą na ustawicznej męce obserwowania bez możliwości podjęcia działania. Istnieją teorie, że tak bowiem wygląda piekło, czyli złodziej będzie dalej kradł i sam wciąż będzie okradany a wszechobecny brak nakręci błędne koło.
Gdybym miała jakikolwiek wpływ na naszą oświatę, wprowadziłabym „Salę samobójców” jako film obowiązkowo wyświetlany podczas godzin wychowawczych, przeznaczanych często na usprawiedliwianie opuszczonych godzin uczniów, co nie jest wnoszące, poszerzające ani wychowujące w żaden sposób. Ja wiem, że nasza mądra krytyka, bo my jesteśmy krajem bogatym w krytyków — znawców wszelakich dzieł artystycznych, na zasadzie takiej samej jak jesteśmy krajem o niebywałej wiedzy medycznej — sami leczymy się najlepiej oraz prawniczej w zakresie instruowania jak prawo można obejść skutecznie i bez zobowiązań, czyli pierwsze prawo współczesnych jakże modnych singli — jak dobrze robić byle nie zrobić. Nasi wyrokujący krytycy filmowi określili jeden z najlepszych filmów polskich ostatniej dekady jakim jest „Sala…” odgrzewanym kotletem, zdezaktualizowanym parę lat temu. Nie ma czegoś takiego; dopóki człowiek jest w fazie rozwoju, czyli każdego roku przybywa pokoleń w danej generacji, dopóki komputer jest najlepszym przyjacielem człowieka, bo nie kocha ani siebie ani właściciela, dopóki ludzie nie mają na siebie i dla siebie czasu (po bacznym zastanowieniu — na jedno wychodzi), dopóki trwa wyścig po euro, film jest i będzie aktualny, bo to co my wiemy i dla nas jest oczywiste, nie jest oczywistym dla każdego, a zwłaszcza młodego człowieka, na którego — tak wyszło — rodzina ani szkoła nie mają czasu. Bohater filmu cierpi na tzw. hikikomori — rodzaj ciężkiej depresji polegającej na wycofaniu ze społeczeństwa, gdyż rodzice nie mają dla niego czasu a rówieśnicy robią sobie szykany z jego ejakulacji podczas zapasów z kolegą. Chłopak znajduje w świecie wirtualnym to, czego nie miał w rzeczywistości; miłość i przyjaźń, rodzinę i całkowitą akceptację — jest to rzecz jasna jedna wielka iluzja, bo tak naprawdę nic nie znajduje poza przepaścią, w którą wpada i żadna siła nie jest już w stanie go wyciągnąć. Ale takiej iluzji w mniejszym lub większym stopniu ulega każdy, bo każdy z nas jest tym, o czym myśli. Nasze myśli tworzą naszą rzeczywistość każdego dnia i realizują wyrok, który przepowiadamy na siebie tymi myślami. Definiuje to przystępnie nowszy film z Liamem Neesonem „Tożsamość”, w którym bohater ulega wypadkowi w wyniku którego traci pamięć. Kiedy jest całkowicie przekonany, iż jego tożsamością jest żonaty naukowiec, zachowuje się jak typowy doktorek — oderwany od rzeczywistości, trochę gapowaty, mamejowata niezdara. Tak naprawdę jednak nie ma on ze światem nauki nic wspólnego, bo to zawodowy i wyszkolony morderca i gdy to do niego dociera okazuje się, że jest bystry, zręczny, silny i bezwzględny. Mózg człowieka jest dyskiem dającym się zaprogramować całkiem luźno i dowolnie, z tym jednym ale, że „musi to mieć sens” — słowa z innego filmu, a mianowicie „Kodu nieśmiertelności”, gdzie mózg w uciętym od korpusu ciele lotnika (Jake Gyllenhaal) tworzy, w jego wyobrażeniu o sobie, całe ciało. Według rejestru pamięci sprzed wypadku, dodaje mu nogi i resztę ciała, bo taki był komplet maszyny — człowieka, w którym pracował mózg. Do jego ciała zaś domalowuje iluzoryczną kapsułę, w której znajduje się pilot, bo przecież gdzieś znajdować się musi, a musi to być przestrzeń zamknięta, skoro nie może się wydostać. Mózg to potęga, do której wkroczył jakiś czas temu Facebook, w którym rozmawiamy ze sobą i porozumiewamy się jak nieżyjący pilot z jednostką dowodzenia, bo tak naprawdę każdym postem i komentarzem potęgujemy wielkie milczenie w sieci, czyli wyalienowanie człowieka z jego naturalnego środowiska, jakim jest życie.
Osobnym i nierozwiązanym problemem pozostaje śmierć na Facebooku, czyli istniejące profile nieżyjących już osób, którzy weszli kiedyś do Sparty i muszą respektować jej prawa, bo „this is Sparta” powiedział król Leonidas ( „Trzystu”).
Literatura w eutanazyjnym świecie
Niektóre dyskusje wydają się tak dalece bezzasadne, że aż trudno uwierzyć, iż przewijają się jak refren od wieków. Przykładem takowej dyskusji jest udowadnianie konieczności istnienia literatury czyli za Stefanią Skwarczyńską mówiąc „sensownych tworów słownych” z funkcją estetyczną bądź literatury stosowanej; upraszczając i uogólniając; spieramy się o sensowność istnienia zapisów i luster człowieczeństwa.
Pytanie o ontologiczny sens literatury zawsze nabrzmiewało mocno w okresach historycznych szczególnie dramatycznych, np. rozbiorów Polski, kiedy walka piórem i troska o ochronę dzieł literackich spotykały się ze zrozumieniem w bardzo różnym stopniu.
Dziś nie jesteśmy pod zaborami tylko w Unii Europejskiej; język polski nie jest piętnowany, tyle że nie można się nim poza granicami terytorialnymi naszego kraju w ogóle porozumieć. Nauka języka angielskiego nie jest restrykcyjna, tyle że nie znać go oznacza bezrobocie oraz całkowitą niemożność przebywania w pewnych kręgach. Złotówka polska nadal ma swoją ważność w budkach warzywniczych, ale wszelkie znaczące transakcje realizowane są w euro. Hymnem Polski nadal jest „Mazurek Dąbrowskiego” kojarzony młodym pokoleniom coraz częściej już tylko z imprezami sportowymi.
Myślenie aborcyjne ostatnich dziesiątek lat, z którym w większym lub mniejszym stopniu, starały sobie poradzić kolejne rządy, zostało poszerzone ostatnimi czasy o myślenie eutanazyjne. Samo myślenie eutanazyjne jest równie naganne, jak i tzw. „dobra śmierć”, a najbardziej zdumiewająca jest bezwolność człowieka i brak minimalnej nawet trzeźwości. Pandemia eutanazji wniknęła w społeczeństwo niezauważalnie jak grypa; myślenie „czy warto żyć?” i „kiedy można już przestać?” oraz „czy można już lekarzowi pozwolić zakończyć życie?” tudzież, o zgrozo, „niech lekarz sam zdecyduje” spłynęło na ludzkość z powietrza. Ogół zaczął rozważać, czy dobrze się stało, że kogoś zabili, czy można było jeszcze zaczekać. Rząd przygotowuje projekt testamentu dla każdego z nas, gdzie można będzie sobie zażyczyć mordu na sobie samym, jeśli straci się przytomność (nie wiem, czy długotrwale i jak to będzie naliczane; w każdym razie jeśli lekarz uzna, że świadomości już nie odzyskamy). I tak ze świata Orwellowskiego czyli tzw. Wielkiego Brata, w którym nie istniała żadna prywatność, a już tym bardziej intymność, weszliśmy w świat humanitarnych morderstw, w którym dokonuje się gwałtu na Dekalogu i tłumaczy zabijanie człowieka jego dobrem, w którym lekarz przejmuje rolę Boga i decyduje o dacie śmierci, wreszcie staje się oficjalnym katem. Eutanazyjny świat pełen potencjalnych ofiar (każdy może zachorować bądź ulec wypadkowi i stracić przytomność, czyli mieć uszkodzony pień mózgowy czy korę mózgową) oraz usprawiedliwionych morderców, gdybających na ile podtrzymywanie życia chorego jest jeszcze opłacalne; czy to jeszcze człowiek, czy już tylko samo ciało…
Jak w takim eutanazyjnym świecie odnajduje się literatura? Literatura, przy której trzeba myśleć, a skomputeryzowanie codzienności niestety wypiera myślenie, zaś łatwość i dostępność klawiatury oraz drukarki powoduje, że tak jak do niedawna każdy czuł się lekarzem (wystarczy znaleźć się w jakiejkolwiek przychodni, by ze zdumieniem stwierdzić, że w kolejce do lekarza czekają nie pacjenci a grupa ekspertów), teraz czuje się i pisarzem. Indolencja twórcza boleśnie odsłania brak oczytania, ale przy tak nadwyrężonym kręgosłupie moralnym niespecjalnie jest to przyjmowane czy też brane pod uwagę. Pragnienie ujrzenia swego nazwiska na okładce książki staje się przez twórców, zbiorowej narodowej makulatury, pragnieniem ponad. I choć literaci są zazwyczaj biedni, co w dobie konsumpcyjnej jest nieatrakcyjne to jednak mentalność konsumpcyjna nakazuje kupić sobie wszystko, na co się ma ochotę, w tym także książkę ze swoim nazwiskiem. Jeśli jednak oszołomienie można porównać do tabletki musującej, należy liczyć się z krótkotrwałym stanem rzeczy. Śmietnik zbędnych książek zostanie prędzej czy później uprzątnięty i pozostanie tylko literatura. Sama literatura bez śmieci zakompleksionych snobów. I jak odnajdzie się ta „prawdziwa” literatura w eutanazyjnym społeczeństwie? Patrząc optyką Zbigniewa Herberta, na co szczególnie uczulał profesor Marek Adamiec z Uniwersytetu Gdańskiego w Roku Herbertowskim; czasy wiecznych przedmiotów — drewnianej kołatki czy drewnianej kostki bezpowrotnie już minęły. To, co miało swój czas przed nami i po nas, już nie istnieje. Teraz jest era przedmiotów z ograniczonym terminem przydatności do spożycia. Ocean zbyt wielu kolorowych, błyszczących i szeleszczących rzeczy wypychających nasze torby i domy, które w niewyjaśnionych okolicznościach kończą szybko swój krótki żywot z niewiadomych przyczyn, po to by za chwilę wydać krwawicę dokładnie na to samo lub to samo w innym papierku, bo wypchane torby przydźwigane z ostatnich zakupów gdzieś po drodze wsiąkają w iście kamforowym stylu. Świadectwem ludzkiej obecności, historii cywilizacji były także przedmioty, one stanowiły też otulinę rodzinnej sagi. Pamiątki, przy których wracały wspomnienia jako jedyny sposób na spotkanie z tymi, którzy odeszli. Eutanazyjne czasy nie mają zbytniego sentymentu dla ludzkiego życia a cóż dopiero przedmiotów. Teraźniejszość ma najwyższy wskaźnik wyrzucanych śmieci, czyli tego, co niepotrzebne. Trudno uwierzyć, że jednemu człowiekowi każdego dnia jest niepotrzebny, co najmniej jeden wielki wypchany, worek. Trudno wyobrazić sobie minę archeologa za kilkaset lat, który odkopie to, co teraz wyrzucamy i zacznie rekonstruować nasze czasy. Idąc dalej tropem myślowym Zbigniewa Herberta; w czasach plastików literatura wydaje się być bardziej potrzebna niż kiedykolwiek, gdyż stanie się ona jedynym trwałym śladem, całą esencją naszej teraźniejszości, którą pchniemy w kosmos, w futuryzm, w jutro.