E-book
31.5
drukowana A5
70.13
Najlepszy z możliwych światów

Bezpłatny fragment - Najlepszy z możliwych światów


Objętość:
411 str.
ISBN:
978-83-8324-358-0
E-book
za 31.5
drukowana A5
za 70.13

I

Jeśli Bóg istnieje…

Jeśli gdziekolwiek ślad Boga można odnaleźć, to jedynie w umyśle. W umyśle bowiem powstaje pytanie o istotę Absolutu. Nigdzie indziej. Nie przekonują mnie twierdzenia, że Bóg żyje w cząstkach atomów, zjawiskach fizycznych czy przyrodzie w ogóle. Według mnie, o czym chciałbym Państwu opowiedzieć, owe rzekome bóstwo przyrody — dysponuje ograniczoną przez ramy czasu „duchowością”, jeśli mogę tak powiedzieć. Bóg natomiast żyje poza czasem, gdyż jest wiecznością. Podróż tropem Boga domaga się zatem wyjścia poza czas, przy jednoczesnym uzasadnieniu, dlaczego zostaliśmy przez wszechświat rzuceni w czas, czyli w siebie?

Czy kryje się za tym pomysłem metafizyczny horror? Czy może to założenie — ów plan Stwórcy jest dostatecznie przemyślany i genialny?

Jeśli pozostalibyśmy przy religijnym ujęciu Boga, należałoby rozkładać na części materiał mitologiczny i szukać ponownego złożenia go w nowy porządek, czy nowy ład. Nasuwa się jednak obawa, że Bóg religijny jest lekkomyślny, bowiem powołał do życia zło — szatana, z którymi, złem i szatanem, nie sposób już sobie poradzić.

Gdybyśmy zatem już w tej chwili przyjęli hipotezę, że zastosowanie zła ma swój cel, którego jeszcze nie rozumiemy, byłaby to rzecz spektakularna. W tym układzie sił także wolna wola — jeśli takowa istnieje — zmieniłaby również swoją definicję.

Zbadajmy to, co rzeczywistość próbuje do nas mówić poprzez pejzaż odczuwania metafizycznego. Nie można bowiem postawić pytania: Co myśli Bóg lub też jak myśli? Bez odwołania do metafizyki, gdyż metafizyka jest transcendentną ideą.

Być może dla niektórych z Państwa zadanie, które sobie stawiam jest niemożliwe do realizacji. Ja jednak mam obawy nieco innego rodzaju. Czy to, co powiem w tej sprawie, o czym tu będzie mowa, zostanie przez Czytelnika zaakceptowane. Nie zamierzam go natomiast zwodzić, lecz przedstawić twarde dowody, że Bóg / Absolut / Idea istnieją oraz ukazać tychże zamysł, nawet w obliczu tego, że dla niektórych ludzi może się on okazać zbyt okrutny lub nawet tragiczny.

Dla mnie natomiast prawda jest najważniejsza. Prawda, której bezskutecznie poszukujemy od tysiącleci. Wszak Giordano Bruno powiedział bardzo ważne słowa, które zaprowadziły go na stos. Jeśli prawda jest najwyższą wartością, obowiązkiem człowieka jest jej służyć. Czy Bóg prowadzi nas na stos?

Co ma nam do zakomunikowania prawda? Być może nie możemy się zgodzić z tym, co ma nam do powiedzenia. Nawet gdyby prawda stanęła przed nami, zdaje się, że wielu ludzi odwróciłoby od niej wzrok. Może jednak prawda — gdyby się dowiedzieć, czym ona jest — nie jest aż tak karkołomna i trudna w implementacji do naszej egzystencji, jak moglibyśmy sądzić. Zaś po początkowych trudnościach wszystko w naszym życiu ulegnie poprawie — zmianie na lepsze. Bo czym jest lepsze, jeśli nie dobrem — jak twierdzi Arystoteles — do którego wszystko powinno zmierzać. Dlaczego zatem nie zmierza?

Nie bójcie się trudności, mówi Kierkegaard, czy myślicie, że będą was wiecznie szykanować?

Najważniejsza będzie dla mnie metoda. Gdzie i dlaczego można zaobserwować tajemnicę Boga — ideę, a tym samym zyskać pewność, że postępując w zgodzie z tymi wskazówkami, nasze czyny staną się poręką rozwoju praw przyszłości.

Co by się jednak stało, gdybyśmy dowiedzieli się, że stworzyliśmy świat, w którym gości fałszywa idea w odniesieniu do wytworów materialnych i duchowych? Dlatego wszystko w naszym świecie się nieustannie chwieje i wali. Czy wówczas zdobylibyśmy się na odwagę, by przyznać przed sobą, że popełniliśmy błąd? Mały błąd popełniony na początku stał się już dziś problemem potężnym. Czy mielibyśmy tyle schludności w sobie, by zmierzyć się z pojęciem prawdy par excellence. Może uznalibyśmy, że nie jest nam do niczego potrzebna?

Będę zatem systematycznie weryfikował powołane do naszego życia sensy — prawdy powszechne, aby poddać je refutacji tudzież gloryfikować, jeśli przy tym udowodnię, że rozumiem, co myśli Bóg? Następnie zaś przejdę do formy, gdyż forma warunkuje zgodność czynów z myślą. Owe przejście może być nieuchwytne. Liczymy od teraz.

Zacznę jednak opowieść o Bogu tu. Wskaże Jego dom. Magiczną posiadłość.

Gdzie mieszka Bóg?

II

Gdzie mieszka Bóg?

Niezależnie od wszystkich trudności, które się piętrzą z każdej strony zwróćmy uwagę na to, co jest nam pokazane przez rzeczywistość, w którą zostaliśmy rzuceni. Bez wikłania się w niezrozumiałe zawiłości teologiczne. Bóg mieszka między pojęciami.

Istotą Boga jest Obecność w Nieobecności. Jest Bóg, ale go jednocześnie nie ma — jakby nie domagał się uwagi — to my jednak domagamy się uwagi od niego. Prosząc, wznosząc ręce pod nieboskłon czy modląc się.

W owej — niezrozumiałej jeszcze dla nas — istocie Boga znajdujemy się między pojęciami: Jest / Nie Jest czy Obecny / Nieobecny. To bardzo ważna uwaga w kwestii odpowiedzi na pytanie: Jak myśli Bóg? Lub też co Bóg ma na myśli? Idziemy tropem Boga, zmierzamy Jego śladem, który nam przecież pozostawił, bowiem nie można odnieść wrażenia innego, jak tylko, że Bóg istnieje, a przy tym jednoczesnej dezaprobaty, że go nie ma — co zaraz wytłumaczę.

Bóg dał nam życie i jednocześnie je odebrał — sprawiedliwość łączy się z niesprawiedliwością. Sprawiedliwe jest zatem dla Boga to, co nam wydaje się niesprawiedliwe — wszystko wskazuje na to, że potrzebujemy głębszego spojrzenia, aby zrozumieć boskie atrybuty wszechmocy i nieskończonej dobroci. Nie pojmujemy jeszcze jako ludzki gatunek Jego zamiarów — zamiarów idei. Dostaliśmy życie, które kończy się okrutną śmiercią — choć dla Boga śmierć nie oznacza nic tragicznego, zachodzi obawa, że Bóg nie ceni życia, dlatego jest całkowicie obojętny i beznamiętnie przygląda się toczącym się wojnom i tragediom. Epikurejczycy powiadali bardzo zwyczajnie, że skoro świat jest pełen zła, Bóg jest albo zły, albo bezsilny, tudzież jedno i drugie. To druzgocąca diagnoza. Nieskończenie dobry i mądry Bóg musiałby stworzyć świat pozbawiony zła, a przy tym także chciałby to zrobić.

Uważam, że nie dostrzegamy pomysłu Boga na życie człowieka na ziemi lub we wszechświecie. Nie zwracamy uwagi na jeden określony dowód, że życie naszej cywilizacji jest drogą do całkowitego unicestwienia, do milczenia. Jeśli bowiem ten gatunek wyłonił się z okrutnego prawa przyrody — z drugiej strony — biorąc pod uwagę równowagę sił w przyrodzie, gatunek, który już swą drogę przeszedł, gdy wszystko zostanie policzone, używając żargonu fizyków, scenę wydarzeń opuścił. Każde imię będzie wymazane i wszystko będzie zapomniane. Ta diagnoza, że Bóg, niczym w elegii Rilke, mówi do nas, że wszechświat gardzi naszym istnieniem, jest tylko grozy początkiem. Ponieważ Bóg jest nieskończenie mądry, należy zastanowić się nad Jego logiką, która jest nielogiczna.

Argument lub główny dowód w sprawie Boga jest niepodważalny, tym bardziej, że walka o przetrwanie, którą toczymy od zarania dziejów, nieustannie doprowadzając do konfliktów i wojen, nie przynosi nam żadnego zadowolenia. Przynajmniej nie takiego, jak moglibyśmy oczekiwać. Sprowadza się to zjawisko do następującego rozumowania: Nikt i nic nie przetrwa. Przestańcie walczyć! Nie sposób odnieść innego wrażenia, że jesteśmy już walką zmęczeni, a także że walka powoduje występowanie niezliczonych chorób cywilizacyjnych, które nie występują w przyrodzie. Żyjemy dlatego w świecie, który nie jest dla nas przewidziany, jako rozwiązanie optymalne. Jako najlepszy z możliwych światów.

Być może Leibniz, który w swej Teodycei twierdzi, że żyjemy w najlepszym z możliwych światów, w którym suma dobra przeważa sumę zła w największym możliwym stopniu oraz że jest to rzeczą z góry pewną, że żyjemy w świecie, który można logicznie pomyśleć, pomylił się?

Leibniz oczywiście nie bierze pod uwagę, że Bóg jest nielogiczny, a nawet nieracjonalny. Jest z pewnością racjonalnie irracjonalny i logicznie nielogiczny. Gdyż Absolut pracuje między pojęciami. Zostaliśmy dlatego rzuceni w czas nie po to, by walczyć o przetrwanie, które nie zostało dla nas przewidziane, lecz po to, by dojrzewać w miłości na najwyższym stopniu ewolucji. Mówi się przecież, że doświadczenie miłości jest najważniejsze, a przy tym wszelkie znane mi religie świata namawiają do miłowania bliźniego. Ta teoria jest całkowicie optymistyczna, lecz czy miłość, którą nas Bóg obdarzył jest dla nas do przyjęcia? Czy moglibyśmy ją zrozumieć i jakoś — każdy po swojemu — przetworzyć?

Na czym miałaby się taka miłość opierać? Być może Bóg nas kocha, lecz my bardziej kochamy samych siebie, by zrozumieć Jego miłość. Czyż otwierając się w miłości na doświadczenie najwyższego oświecenia, nie wychodzimy poza czas, łącząc się z Bogiem w całości i jedności? Przyjrzyjmy się temu zagadnieniu.

III

Dotyk miłości. Dotyk moralnego zła Boga

Według Leibniza, pomijając już krytykę sceptyków, Bóg przedstawił nam swój projekt w pakiecie transakcji, które są swego rodzaju kombinacją, która światu przyniesie największe dobro. Żyjemy zatem w świecie niekończącego się absurdu, marnotrawiąc miłość, której bezskutecznie poszukujemy i przy tym powinniśmy się radować, że Bóg niczego lepszego nie wymyślił, bo każdy z innych możliwych światów będzie gorszy niż ten obecny. Czy możemy się zgodzić z tym założeniem?

Leibniz znowu nie bierze pod uwagę wielu faktów. Zostaliśmy rzuceni w czas z jednego powodu, aby miłość nie mogła zostać nigdy przywłaszczona, dlatego Bogu potrzebny jest świat przemijających rzeczy materialnych, gdyż tylko iluzja pozwala szukać wyzwolenia siebie z obsesji życia, w której tkwimy od tysiącleci. Tutaj rozpoczyna historia Boga. Na najwyższym stopniu ewolucji do głosu dochodzi już nie walka o przetrwanie — która kończy się zawsze tragedią — jak pokazuje historia, lecz walka o dojrzewanie w miłości, czyli mówiąc inaczej umieranie Ja. Wytłumaczmy to założenie:

Istotą Boga, który zostawia człowiekowi ideę — bez odgórnego narzucania jej — bo to dobry Bóg — jest dojrzewanie w miłości, jako uchwycenie najwyższego ze stanów oświecenia. Z tego względu byt łączy się z niebytem, byt umiera, czyli dojrzewa w miłości. Jesteśmy wciąż między pojęciami — w Bogu. Żyję — powiedziałby mędrzec — nie żyjąc, czyli nie walcząc o przetrwanie.

Dobro i zło idą w jednej parze, gdyż aby dojrzewać w miłości niezbędne jest zło moralne kierowane na siebie — czyli utratę Ja — redukcja patologicznego czynnika doświadczenia, które dla Boga i wszechświata nie znaczy nic. Następnie zaś racjonalne łączy się z irracjonalnym — gdyż walka o przetrwanie na najwyższym szczeblu ewolucji traci kompletnie na znaczeniu. Ciągle znajdujemy się między pojęciami. Także między pojęciem rozpaczy i radości, gdyż nie ma się z czego cieszyć, ani rozpaczać — trzeba pójść tą drogą i szukać własnej genialności, gdyż tylko taka pasja pozwala zapomnieć i poczuć pełnię miłości. Czy możemy mieć za złe Bogu, że prowokuje w nas wystąpienie szaleństwa, gdyż każdy geniusz jest na swój sposób szalony, lecz tylko takie szaleństwo, które nie umniejsza kwestii godności zyskuje w oczach Boga?

W ten sposób wszelkie wartości są w trakcie powstawania. Są / nie są. Harmonijne jest to, co jest dysharmonijne. Dlatego powszechny tradycjonalizm nie był w stanie rozwiązać ani problemu wolności, ani miłości, gdyż został wytworzony na mocy przesądu, uzasadniając walkę o przetrwanie za optymalny obrót spraw ludzkiej egzystencji.

Człowiek osiąga spokój poprzez twórczy niepokój na drodze powstawania prawdy, która zawsze jest poza nim. Piękno, o czym jeszcze będziemy mówić, zawsze będzie kochać brzydotę, gdyż ukazuje nam to, czego nie widzimy — jest w trakcie powstawania — tak to wygląda w oczach Boga.

Czy gotowi jesteśmy zobaczyć to, co przynosi nam inny, gdy nas dotyka, słowem, dziełem twórczym?

Miłować, to kochać, kochać to dotykać. Dotknięty do żywego, przeklina kochającego…

IV

Wolna wola istnieje

Pozostańmy jeszcze przez chwilę przy Leibnizu. Twierdzi on, że Bóg mógł stworzyć ludzi wolnych od grzechu, ale za cenę pozbawienia ich wolnej woli. Bóg zatem obliczył, że świat zamieszkiwałyby bezgrzeszne automaty, które wytworzyłyby znacznie mniej dobra niż świat, w którym ludzie obdarzeni swobodą działania, mogą wybierać także zło. Świat zatem, w którym żyjemy jest najlepszym światem z sumą dobra przewyższającą sumę zła. Przyjrzyjmy się temu zagadnieniu.

Człowiek, który w Bogu widzi wybawcę — oszukuje się — bowiem Bóg nikogo uratować nie zamierza. Nie przewidział dla nas życia, dlatego też śmierć nie jest dziełem szatana — jak twierdzi religia, bowiem życie — byt zaciekle walczy o przetrwanie, o ratunek, które nie zostało dla nas przewidziane — powołuje z tego względu do życia raj religijny lub kwantowy — co ciekawe nauka nie różni się pod względem działań tak bardzo od religii. Zarówno nauka jak i religia budują swoje raje — złożone ze złudzeń, gdyż raj unicestwia ideę Boga, w którym dojrzewamy wspólnie na służbie miłości. Zawsze poprzez odzieranie miłości ze złudzeń. Czyli doświadczenia utraty Ja — pogrążonego w kalkulacji, jak przetrwać, że tak to ujmę.

Cierpieć tak, żeby nie cierpieć. Na drodze powstawania prawdy jest to działanie konieczne. Wolna wola jest dlatego wolnością od pożądania uratowania własnej istoty od zguby i rezygnacji z władzy w obliczu argumentu objawiającego nasze zaciemnienie. Celem Boga jest zatem niezdeterminowane przyuczenie ludzi do otwarcia na zapłodnienie intelektualne i moralne.

Dlaczego na świecie nie ma wolności?

Z tego względu, gdy nie przestrzegamy świętych praw, na świecie wciąż panuje bałagan prowadzący do wojen i tragedii — marnotrawimy miłość, gdyż ja walczy o przetrwanie — zamykając się na zapłodnienie intelektualne i etyczne — tym samym zło moralne mające służyć postępowi — idei Boga — miłości — wraca, zatacza koło, przeistacza się w destruktywne zło i upomina nas, bowiem żeby przetrwać trzeba stosować przemoc, kalkulować w tonie arbitralnego egoizmu. Dopiero wówczas wolna wola nabiera sensu, gdyż jestem w Bogu i mogę być wolny jedynie od pożądania, bowiem wolność jest zawsze wolnością od, nigdy do. Zmienia się także paradygmat wolnej woli, jaki możemy zaobserwować w dziedzinie psychiatrii. Głosi on, że człowiek jest wolny od stosowania przemocy, gdy tym samym Bóg ma w tym względzie inne zdanie, bowiem zadał nam ból i cierpienie — pozbawił nas życia — używając moralnego zła, abyśmy i my, niejako w Jego imieniu, czynili dobro poprzez moralne zło. To jest droga do utraty ego. Co mówi Bóg?: Śmierć ego.

My sami wytwarzamy zło, a potem prosimy Boga o pomoc, której nie doświadczymy. Nie osiąga szczęścia ten, który myśli o partykularnym interesie zabezpieczenia swojej istoty przed zgubą. Szczęście dlatego idzie w jednej parze z nieszczęściem — to główny paradoks, lecz jaki doniosły. Jeśli ktoś twierdzi, że zło jest nam potrzebne, byśmy wiedzieli, czym jest dobro, to usprawiedliwia czyny Hitlera. Bóg nie może być jednak tak indolentny, by powołać do życia okrucieństwo. Boga trzeba uczyć się zrozumieć, bo jego plan jest genialny.

Zło się dlatego przyciąga. Z tego powodu dobro poszukujące spokoju i harmonii natychmiastowo rodzi zło z drugiej strony, gdyż wszystkie pojęcia stojące na przeciwstawnych biegunach są jednym i tym samym. Religia stworzyła szatana, nie Bóg. Dobro Boga natomiast pozostaje w dystansie, gdyż prawda jest w trakcie powstawania. Bóg jest sprytny i wielki. Zostawił nam miłość, ale za cenę życia. Ktoś może mu mieć to za złe? — skoro niemal każdy twierdzi, że żyje się tylko dla miłości? Przyciąga się do siebie jedynie bezwzględna potrzeba życia, które rezygnuje z dojrzewania w miłości i człowiek wówczas choruje.

Mądrość Boga wcale nie jest racjonalna. A czego dokonała racjonalna mądrość, z której dziś nie sposób skorzystać, bo wszystko i w każdej epoce nieustannie chwieje się i wali. Im bardziej pragniemy żyć, tym bardziej marnotrawimy miłość — do której jeszcze nie dojrzeliśmy — bo dobra miłość nie potrzebuje spokoju i harmonii. Najtrudniej zrozumieć i przyzwyczaić się do myśli o utracie siebie. To przerażające, ale boli tylko na początku. Potem człowiek przekuwa cierpienie w miłość. Żyje w swoim naturalnym środowisku wolny od złudzeń i chorób typu: rak — wylew — zawał — psychozy.

V

Boski rachunek

Bóg nie dokonywał żadnego rachunku, w którym wybierał między światami możliwymi do wyboru, gdzie ludzie byliby wolni od zła i od cierpienia, bowiem zarówno zło jest Bogu potrzebne, jak i cierpienie. To wszystko, co sytuuje się w pojęciach oraz w ich przeciwieństwach jest jednostronne i arbitralne, nie reprezentuje istoty Boga, bowiem żyje On między pojęciami, jak to było już mówione. Dobro zatem potrzebuje zła, by wzrastać, by wszystko zmierzało do dobra wyższego, zaś szczęście potrzebuje cierpienia — o czym ze sportowym zacięciem donosi niemal każda religia. Nie wiem jednak, która nie donosi. W dalszej części książki będziemy jeszcze o tym mówić.

Bóg nie dążył do stworzenia świata doskonałego, gdyż doskonałość unicestwia miłość, która jest w trakcie powstawania. Z tego względu harmonia, choćby nie wiadomo jak się starać, nie jest możliwa do osiągnięcia. Czy nikogo nie dziwi fakt, że nawet muzyka Bacha nie zmieniła obrazu świata? Bóg wybiera twórczy niepokój, aby każdy mógł być uczestnikiem kulturowego postępu. To jest boska sprawiedliwość. Piękno samo w sobie, bowiem odbiera władzę każdemu, kto by chciał prawdę przywłaszczyć, dlatego też Bóg religii jest martwy, podobnie jak bożek muzyki, przed którym klękamy jak przed barbarzyńskim oprawcą, marząc o tym, że uchwycimy w naszym życiu harmonię. Prosiłbym jednak jeszcze o chwilę cierpliwości, żeby wspomniane uwiarygodnić.

Bóg wcale nie decydował, że cudzołóstwo jest złem. Kto jednak nie sypia w łożu prawdy, ten cudzołoży. Prawda bowiem niesie za sobą okrutne brzemię, człowiek albo się uwalnia od obłędu — zmienia system operacyjny do obsługi wolności — ma do tego pełne prawo i obowiązek, gdyż jako jedyne stworzenie na ziemi może takiej operacji dokonać, zatem redukować patologiczny czynnik doświadczenia, albo przyciąga do siebie zgubę w postaci odbicia swojej twarzy w innych ludziach, a wówczas umiera prawda i Bóg — gdyż poszukujemy harmonii, spokoju i bezpieczeństwa.

Tym bardziej rozumiemy Boga, im bardziej zbliżamy się do Jego geniuszu, poprzez irracjonalność, z tego względu utrata siebie, zatem prawo moralne wcale racjonalne nie są.

Bóg ma dla nas prawdę. Czy ją przyjmiemy? Czy zrobimy pożytek ze zła moralnego, czy pozwolimy, by wróciło w postaci destruktywnej? Być może nadejdzie kolejny Hitler? Trzeba się zastanowić. Na chwilę obecną obliczenia — jeśli mogę tak powiedzieć — się zgadzają. Oczekujemy kolejnego oblicza zła. Nadeszło, wybuchła kolejna wojna.

Czy można zatem wybaczyć Bogu, że nam taką krzywdę uczynił? Jeśli tak, to wybaczyć Bogu może jedynie ten, który wejdzie na drogę miłości, czyniąc zło moralne na drodze powstawania dobra, rzucając światło na zaciemniony obszar ludzkiego doświadczenia. Będzie wdzięczny Bogu, że dał mu taką możliwość, jednak okaże się niewdzięczny dla swoich bliźnich, którzy potraktują go jak bluźniercę. Wypadłoby powiedzieć: jestem wdzięczny Bogu za Jego niewdzięczność, choć jej nie rozumiem. Nie można przecież mierzyć potęgi Boga kryteriami naszej mizernej inteligencji. Jest to jednak droga, którą warto zmierzać, jak Państwo myślicie?

Bóg przecież Jest / Nie Jest. Czy człowiek może zatem Być/ Nie być? Czy powszechne rozumienie dobra Boga, aby Go naśladować jest w pełni akceptowalne? Przy założeniu, iż wiemy, co nam Bóg próbuje przekazać. Jaka jest jego nauka? Zdaje się, że ta kwestia nieuchronnie prowadzi do nieporozumienia. Świat jest bardziej lub mniej zależnym od Boga. Świat ma w końcu wielu Bogów, walczących ze sobą. Religia walczy z nauką. Obie zaś dyscypliny naszego świata mają swoje raje. Jeden, religijny znamy już bardzo dobrze. Zakłada życie wieczne, lecz bez miłości, o czym pisałem wcześniej. Drugi raj, kwantowy, to nowa odmiana tego samego raju mitologicznego. Nowa odsłona starego absurdu.

Skoro Bóg nie szuka harmonii, nie powołuje do życia raju. Człowiek dojrzewa w Bogu jedynie wtedy, gdy nie broni zaciekle swej twierdzy przed upadkiem, lecz wpuszcza światło w zaciemnione korytarze swej budowli. Co Państwo myślicie?

VI

Bóg dał — nie dając

Wolnością Boga jest Jego sprzeciw wobec wszelkiej tyranii, dlatego też nierozpoznana tyrania może trwać w najlepsze przez tysiąclecia, podpierając się autorytetem fałszywego bożka. Słusznie powiada Leibniz, że chwalić Boga za to, co zrobił, jest groteską — parafrazuję — gdyż tak samo zasłużył na pochwałę, gdyby zrobił coś innego. Gdzież więc Jego sprawiedliwość i mądrość, jeśli ma on tylko despotyczną władzę i jeśli zgodnie z definicją tyranii — to, co się podoba silniejszemu, jest przez to samo słuszne?

Leibniz nam bardzo dużo wyjaśnił. Jakby wszystko rozumiał, a zabrakło mu pochwały dla boskiego planu. Bowiem pewne jest, że Bóg z władzy rezygnuje. Gdyby zaś władzy pragnął, stanął by przed nami. Okrutny i zły. On jednak Jest i Nie ma Go. Jest wielki. Bezwzględnie. Pragnie bardziej — niż moglibyśmy sądzić, byśmy dojrzewali w Nim. Jednak, gdy powołaliśmy do życia Boga — jako ratunku dla swej istoty, zrozumiałe musi być zarówno niewolnictwo jak i poddaństwo ubezwłasnowolnieniu przyrodniczemu, gdyż bożek natury tym się odznacza, że szuka harmonii, zaś harmonia pragnie przetrwania, którego Bóg się wyrzeka. Jest wiecznością, zaiste. Lecz trwanie w wieczności jest możliwie jedynie wówczas, gdy się trwania wyrzeka. Nie może przeto walczyć o przetrwanie, co jest wieczne, a wieczne uzasadnia siebie jedynie w tym, co się wciąż odkrywa. Piękno samo w sobie.

Gdy się otwiera na to, czego nie widzi się. Dlatego Bóg pozwala w sobie dojrzewać lub też Bóg dojrzewa poprzez człowieka. Tym silniejszy jest Bóg, gdy ludzie mądrzeją i uwalniają się od arbitralnego egoizmu, gdyż Bóg sam w sobie jest tylko ideą, którą należy w ludziach otworzyć, aby stworzyć najlepszy z możliwych światów. Bóg zostawił ludziom możliwość wyboru najlepszego ze światów, jeśli już pojmą Jego geniusz. Ilu wartościowych ludzi — tego typu — już spaliliśmy na stosie? Czy to nie był czasem nasz sąsiad, który wskazywał na potrzebę zmian? Ujawniał wówczas nasze życiowe schorzenie.

Bóg nikomu niczego nie dał. Dał / nie dając. Pozwolił wybrać wolność na końcu ewolucyjnego postępu — jedyną własną i osobliwą genialność, która wyraża się poprzez szaleństwo nie umniejszające kwestii godności. Czy nikogo nie dziwi fakt, że ludzie bezskutecznie szukają swojego szaleństwa? Jest bowiem złożone w idei wolności. Nie mogą wówczas dziwić wyczyny Kukuczki, który szukał w swoim szaleństwie zdobywczego wyobrażenia, dlatego nie sposób odnaleźć w nim Boga, lecz jedynie rozpacz, która jest radością straty. Człowiek, który rezygnuje z miłości, z ochotą odda się radości rozpaczy, byleby nie ponieść odpowiedzialności za czasy nadchodzące, gdyż te na rozpaczy budowane być nie mogą. Nie podniesie taki człowiek do góry swej epoki, jak Barbara Skarga, żeby tożsamości nie budować na doznanym cierpieniu.

Subiektywna wolność łączy się w obiektywnej idei na drodze powstawania prawdy, bo każdy pragnie doświadczenia swojej wolności jedynej i niepowtarzalnej — jednocześnie służącej dobru powszechnemu. Godna jest natomiast ta wolność, która wznosi ludzi na wyżyny atrakcyjności. Która niepokoi. Która sama w sobie może być postrzegana za brzydką i niedorzeczną, lecz taki jest Bóg. Jego dobro powstaje ze zła moralnego, lecz destruktywne zło powstaje z tego powodu, że się od Boga odwracamy. Szukamy harmonii na służbie iluzji życia.

Nie ma egoizmu w czynieniu zła moralnego, występowaniu przeciw ludziom — w dobrym tonie — ukazując ludzkie zaciemnienie — gdyż wyrzeka się człowiek pogardy do siebie i ludzi — objawiając to, czego nie widać. Jeśli się nie otworzą na to, co mówi — nie będą dojrzewać w miłości — przyciągną do siebie tych, którzy im obiecają złudzenie i dojdzie do tragedii. Jak w każdej epoce.

Bóg nie gardzi nami — nie schlebia naszemu podziwowi. Znowu jesteśmy między pojęciami. Zostawia nam do dyspozycji sztukę miłości. Geniusz. Absolut jest bowiem twórcą inżynierii doskonałej, o ile racjonalne idzie w jednej parze z irracjonalnym, a jeśli idzie, to służy pomnażaniu wartości już istniejących. Zmierzamy zawsze w stronę utraty władzy na swoim lękiem, z którego biorą się wszelkie zbrodnie, czyli utraty ja walczącego o przetrwanie.

VII

Bóg poznaje siebie w człowieku. Dojrzewa w nim

Czy słusznie powiada Orygenes, że Bóg ma swoje granice i nie należy pod pretekstem oddawania Mu czci negować tych ograniczeń. Bo gdyby moc Boga była nieskończona, to wynikałoby z tego twierdzenia w sposób nieunikniony, że nie znałaby siebie, dlatego że to, co nieskończone, ze swej natury nie daje się ogarnąć myślą?

Nie wydaje mi się, żeby powiadał słusznie, gdyż Bóg dojrzewa poprzez nas, my dążymy w Bogu do uchwycenia Absolutu, czyli harmonii, która okaże się końcem drogi człowieka, o której wspominałem na początku. Dojrzewanie w Bogu odbywa się bez Jego udziału, to idea, która łączy ludzi, ale ich jednocześnie rozdziela, żeby się nie pozabijali. Powiedzieliśmy bowiem wyżej, że zło się przyciąga.

Bogowie powstają przez ludzi, przez ich umysł. Który pogrążony w walce o przetrwanie wybierze bożka zwodniczego, kłamliwego.

Bóg nie jest wolny w tym sensie, że podlega przyczynom zewnętrznym. Bóg nie jest zdecydowany, lecz także nie jest niezdecydowany, jest obojętny — być może trochę w duchu Kartezjusza. On dojrzewa w nas. Jeśli nie dojrzewa, my tracimy. Doznajemy tragedii. Bóg niczego nie czyni, nie dokonuje, gdyż dobry Bóg nie ingeruje w ludzkie sprawy, by nie uczynić ludziom krzywdy.

Spinoza myli się, gdy twierdzi, że nic innego niż On — Bóg sam nie jest przyczyną Jego działań. Spinoza zdaje się nie rozumieć Boga. Być może za mało w nim było miłości? Bóg rodzi się w człowieku, jak to już było mówione. Także dręczące pytanie Platona: czy Bogowie miłują to, co święte, ponieważ jest to święte, czy też jest ono święte dlatego, że bogowie je miłują — nie odnajdzie odpowiedzi na pytanie, którego tropem zmierzamy. Ci myśliciele bardziej myśleli o sobie niż o ludziach. Jakiż bożek mógłby człowieka pozbawić godności i ustanowić władzę nad nim?

Spinoza zaiste zdaje się nie rozumieć, że aby pojąć istotę Boga nie należy patrzeć na Boga, ale na odpowiedzialność człowieka. Człowieka, który dojrzewa w Bogu. Bóg nie podejmie działań w tym znaczeniu, że będzie chronił od zguby, jeśli ty ich nie podejmiesz, bowiem ty dojrzewasz w istocie Boga. Dlatego tak ważny element stanowi tu zło moralne, aby dobro mogło wzrastać. Bóg nie jest żadną realną siłą. Jest ludzką ideą. Tym zechciał być. Poza desygnatem i symbolem. Poza obmierzłym bólem każdego dnia i pokusie zdobycia władzy. To jest Bóg. Mistrz. Taki Bóg zmienia natychmiastowo obraz naszego świata w sensie materialnym i duchowym.

Po pierwsze nikt nie pojmował do tej pory, jaka jest metafizyka Boga? A jest ona drogą powstawania prawdy, dobra, miłości, wolności, dobra za pośrednictwem zła. Gdy, ś.p. Leszek Kołakowski mówi, że życie jest tragedią, bowiem kończy się śmiercią, zdradza, że nie rozumie istoty Boga lub się z nim nie zgadza, lecz ja wcale nie twierdzę, że ją rozumiem. Szukam natomiast sposobu wdrożenia w życie takiego systemu myślenia, który pozwoli mi uwolnić się od siebie. Póki co, mogę to robić. Żyjemy bowiem w świecie, który nas ogranicza i więzi. W duchu potrzeby przetrwania. Stąd nasze cierpienia. Chciałbym jednak robić to permanentnie.

VIII

Sprawiedliwość Boga. Iluzja harmonii

Jeśli byt jest czymś różnym od Boga, to Bóg nie istnieje i nie ma Boga. Czy może istnieć Bóg odmienny od bytu? — pyta Mistrz Eckhart. Iluzja życia historycznego, w której utknęliśmy zmusza nas do przyjęcia paradygmatu, że nasze życie jest bezcenne, lecz im bardziej o nie walczymy, tym silniej pojawiają się w nim uczucia goryczy i rozpaczy, od których Bóg jest przecież wolny. Jest silny swoją siłą, swoim szaleństwem, którego odpowiednikiem jest geniusz. Geniusz niczego wyjątkowego nie robi. Zajął się tylko sobą. Skoro jednak sobą się zajął, nikomu przeszkadzać nie może. Rozwiązuje zagadki świata, lecz tylko dlatego żyje, że jest coś do rozwiązania. Geniusz żyje dla liczenia, dla Boga, który jest szczęściem człowieka, któremu okoliczności pozwoliły zapomnieć. Czy ktoś nie pragnąłby być nowym Einsteinem? Szaleństwo Bogu jest dlatego potrzebne, by badać wszechświat, bowiem On sam go nie zna. Stąd też Bóg jest czystą ideą w drodze powstawania prawdy, która nie szuka harmonii.

Harmonii można poszukiwać na dwa sposoby. Jeden to pogarda — twarda przemoc, która staje się podziwem. Drugi to schlebianie ludzkiemu podziwowi, które jest aktem czystej pogardy — to przemoc miękka. Bóg, o którym opowiadam wyrzeka się tych kategorii. Wybiera twórczy niepokój na służbie sprawiedliwości.

Każdy przyzna, że jesteśmy równi jedynie wobec śmierci. Dlatego idea Boga, o której opowiadam, jest ideą dojrzewania w miłości poprzez śmierć, czyli upadek ja — zatem rezygnacji z arbitralnego egoizmu wobec ujawnienia własnej brzydoty. Dlaczego tak się boimy? — dotyku miłości.

Kto się odważy żyć w zgodzie z naturą Boga — wszechświata — ten musi się liczyć z wykluczeniem — przynajmniej dziś — lecz nie geniusz, który się iluzji życia opiera — zawsze idzie własną drogą — drogą Boga, bowiem tylko geniusz potrafi zrobić najlepszy pożytek zła. Być jak Bóg rozumiejący dobro i zło. Eritis sicut Deus scientes bonum et malum.

Bóg nie jest obiektywny. Odzywa się w każdej jednostce wolnością subiektywnej obiektywizacji na drodze powstawania prawdy. W każdym człowieku jest Bóg, lecz nie ma Boga w obiektywnej kalkulacji. Ludzie łączą się w grupę w lęku przed prawdą, zostając niewolnikami i rezygnując z wolności, która jest — w zamyśle Boga — wyborem jedynej i niepowtarzalnej formy wolnościowego praxis — aby wolność nie podlegała naśladownictwu, z której bierze się marazm, rywalizacja i przemoc.

Możemy powiedzieć już teraz, że Bóg nie domaga się przywiązania. Ludzie nie mogą zbliżać się do siebie, bo wybuchnie przemoc i wojna. Powinni zbliżać się tak, żeby nie zaciskać pierścienia własnego upodlenia. Tak mocno się jednak wiążą, że umiera miłość. Bóg zatem szuka sposobu, by ludzi rozdzielić, żeby się przestali zabijać. Ale oni wiedzą lepiej.

Bóg nie mieści się dlatego w żadnym pojęciu i w żadnym symbolu. Jest poza desygnatem, gdyż miłość jest dojrzewaniem w dobru najwyższym.

Wystarczyło Boga nazwać — okrasić krzyżem lub innym symbolem, by utracić z nim kontakt, bo Bóg nie domaga się wiary w Niego, lecz wiary w miłość, która jest wiedzą absolutną. Racjonalny irracjonalizm. Nielogiczna logika i wiara, która jest wiedzą. Tak myśli Bóg. Na świecie panuje wówczas porządek.

Bóg — wyrzekł się władzy nad człowiekiem — jedynie mały człowiek klęka przed Bogiem, by następnie niewolić pozostających w jego zasięgu nieszczęśników.

Żeby poczuć ideę Boga należy pojąć, iż pozornie tylko skrępował człowieka, aby ten uwolnił się z jego niewoli, kto ma jednak zamiar konać w czasie — walcząc o przetrwanie i prosząc Boga o pomoc — ten para się satanizmem i plugastwem, zaś Bóg milczeć będzie, dlatego jest Mistrzem Mistrzów.

Ale o tym będę mówił w kolejnych rozdziałach.

IX

Rozkład Boskich sił

Na tym nie koniec historii Boga. Ona będzie się rozgrywać na każdej stronie tej książki w formie bardzo różnej, o czym powiedziałem w pierwszym rozdziale, lecz z zastrzeżeniem, iż aby zrozumieć Boga, trzeba znowu wrócić do klasycznych dylematów teologii, mianowicie dylematu zła. Niemal wszyscy autorzy teodycei zakładają, że wolność jest nieuchronnie związana ze złem, a także, iż fakt bycia wolnym jest niezgodny logicznie z niezdolnością do czynienia zła. Dla mnie jest to w pełni zrozumiałe i akceptowalne, lecz dlaczego nikt nie bierze pod uwagę, że zło to siła potrzebna Bogu, by realizować postulaty wzrastania w dobru, która niewykorzystana nieustannie zatacza koło w dziejach naszej cywilizacji, co rusz upominając nas lub dręcząc. Każdego roku ludzie składają sobie życzenia: wszystkiego dobrego. Jednak zło, jak opętane, wraca z nieugiętą zaciętością i nikt nie może nic na to poradzić, ale za to pyta: Unde malum?

Zło to jedyna siła, która nie zostaje odpowiednio przez ludzkość spożytkowana, dlatego dopomina się o uwagę. Nie można twierdzić, że zło nie jest nam do niczego potrzebne, skoro dostajemy je przecież od przyrody na końcu ewolucyjnego postępu właśnie z tego powodu, by zrobić z niego pożytek. Wszystko zatem, co przyrodnicze — na poziomie czasu — walczy o przetrwanie — zło kieruje poza siebie, człowiek natomiast walczy tylko o umieranie — zło walentne kierowane na siebie = otwarcie na zapłodnienie intelektualne i etyczne wobec argumentu o wyższym gradualizmie. Umieranie zaś pozwala opuścić czas. Jest poza czasem, lecz w czasie, aby chronić ja przed zamiarem dominacji na tle grupy społecznej. Geniusz Boga został objawiony.

Przyjrzyjmy się potencjalnemu rozkładowi sił w układzie wolności na podstawie tego, co już zostało powiedziane, o których będę także opowiadał na kartach książki w dalszej części.

— Piękno dobro i prawda są w trakcie powstawania. Są — nie są. Jest — nie ma. Spotykają się po środku wszelkich doznań intelektualnych, intuicyjnych czy emocjonalnych. Cały czas mając na uwadze, że nie mogą dokonać domknięcia poznawczego.

— Zostaliśmy rzuceni w czas, aby miłość nie została nigdy przywłaszczona. Mamy zatem czas z koniecznością wyjścia poza niego. Czas — poza czas; bezczas. Równowaga sił utrzymana.

— Mamy także byt — ja walczące, ale również niebyt, czyli ja umierające — dojrzewające w miłości. Żyję — nie żyję; nie walczę.

— Dobro i zło idą w jednej parze. Dobro potrzebuje zła, by wzrastać. Usadowione na przeciwstawnych biegunach dobro i zło są jednym i tym samym. Grozą odwieczną. Siłami, które walczą ze sobą. Caius regio, eius religio. Kto by się pokusił, by ludziom powiedzieć, co o nich myśli, straci swe życie. Kto by stwierdził, że potrzebujemy zła, by wiedzieć czym jest dobro, jest głupcem, bowiem usprawiedliwia Hitlera.

— Zło się przyciąga, dobro pozostaje w dystansie. Przyciąga się wszystko, co na poziomie bytu walczy o przetrwanie (fizyka kwantowa = pogarda staje się podziwem — schlebianie ludzkiemu podziwowi jest aktem czystej pogardy). Dobro natomiast zarówno stymuluje jak i odrzuca. Wyklucza — nie wyklucza.

Nie może doprowadzić do zbliżenia (pożądanie = nienawiść), gdyż prawda i piękno są w trakcie powstawania. Dlatego też miłować — poprzez penetrację pojęcia miłości — uważać należy za dotyk. Dotykać. Z tego też względu dotknięty do żywego przeklina kochającego.

— Pustka — pełnia. W istocie jesteśmy cały czas w pustce, lecz w drodze do pełni. Pełnia jest możliwa do osiągnięcia przez ludzki gatunek jedynie przez unicestwienie. Pełnia nie mieści się w świadomości. Jungowska pełnia wali się jak domek z kart. Mały zameczek na piasku, ale jaki pasjonujący.

— Pokój — niepokój. Pokój można zachować jedynie wówczas, gdy ludzkość nieustannie będzie się twórczo niepokoić (walentne zło), zachwycać miłością. Wszelkie próby powstrzymania ruchu miłości (porządkowania systemu w tonie pragmatycznego ustawodawstwa) skończą niepowodzeniem.

— Racjonalne — irracjonalne. Wolność jest racjonalnie irracjonalna. Zwraca się bowiem przeciwko sobie. Jest na drodze własnej śmierci, jak powiedzieliśmy. Wszystko zatem, co jest jedynie racjonalne skazane jest na tragedię, bowiem walczy o przetrwanie. Wszelka racjonalna wiedza, oprócz tego, że służy rozwiązaniu problemów praktycznych, nie może rozwiązać ludzkich problemów, gdyż wykładnią problemu wolności jest subiektywna śmierć podmiotu. Każdy przecież pragnie wolności, a skoro podłożem prawdy i miłości jest śmierć, zaś każdy umiera sam, wybór wolności nie może zostać uzasadniony w normie obiektywnej kalkulacji, która służy podporządkowaniu jednostek systemowi. Ludzie dlatego szukają własnego szaleństwa na wszelkie sposoby. Wspomnieć choćby, że składają się beznamiętnie w ramionach nonsensownych kochanków na ołtarzu idolatrii.

— Wolność jest doświadczeniem subiektywnym, lecz obiektywna jest idea wolności. Ludzie nie mogą się zbliżać do siebie, bo wybuchnie wojna. Nie należy się przecież także unikać. Chodzi o wyczucie dystansu. Dlatego Kierkegaard powiedział, że tam, gdzie rodzi się bractwo, powstaje to, co demoniczne. Jedno bractwo walczy z innym o przywileje, wpływy. Każde marzy o tym samym. O harmonii. Na poziomie czasu ja musi się akomodować do grupy. Wolność zaś zawsze idzie sama, żeby nie gromadzić wokół siebie elektoratu, bowiem takie działanie jest przyczynkiem konfliktu. Prawda z konieczności unika zgromadzeń, by z przemocy zrezygnować. Prawda przychodzi sama (!), by nękać, ujawniając obiektywnej, a przez to ułomnej afiliacji jej głupotę i zacietrzewienie.

— Harmonia to dlatego zło. Harmonia lubuje się w porządkowaniu. Twardym czy miękkim, bez znaczenia. Bachowskim ( czy nikogo nie dziwi fakt, że muzyka Bacha, ale i wielkie malarstwo nie zmieniło ludzkości? Dziwnym także wydaje się fakt, że naziści uwielbiali porządek i tzw. wielką sztukę, która niczym oprawca przystawia nam karabin do głowy), czy hitlerowskim.

„Harmonią” jest tylko twórczy niepokój na służbie miłości, która wybiera zło walentne na potrzebę realizacji idei wolności. Twórca ma zatem obowiązek zwrócenia się przeciwko nam, ujawniając to, czego nie widzimy (zło walentne).

— Logika? Czy zwróciliście uwagę, że wszechświat jest nielogiczny? Stworzyliśmy logikę jedną, drugą, trzecią… a w istocie logiczne jest to, co nielogiczne. Znowu równowaga uchwycona. Gdy spojrzycie Państwo na geniusza, to jest on z natury nielogiczny — jeśli chodzi o postępowanie, zachowanie, metody pracy. Inny par excellence, który zawsze dokonuje przełomu, rzucając snop światła na zaciemniony obszar ludzkiego doświadczenia. Nikt inny nie potrafi tak wspaniale zrobić pożytku ze zła jak geniusz. Tu skrywa się droga wolności i ludzkiego przeznaczenia.

— Daje — nie daje. Od nikogo nic dostać nie można. Można dać miłość, lecz próżno czekać na rekompensatę. Ten, kto daje, nagrodę już otrzymał: czynienie miłości. Kto dał i czeka na nagrodę, nie kochał. Kto nagrodę dostał, wraca z pokorą w to samo miejsce. Czyli w pustkę, by z jutrzenką poszukiwać utraconej wolności i miłości. To, co zostaje odkryte jest natychmiastowo utracone. Dlatego malarz wciąż pracuje na czystym płótnie.

— Nie będzie nagrody za życie. Za czynienie miłości. Nie będzie raju, dlatego kategoria grzechu pierworodnego jest oszustwem, gdyż unicestwia miłość. Dla nas nie przewidziano w ogóle życia. Jedynie życie dla śmierci.

Życie zaś nie jest oczekiwaniem na śmierć, jak twierdził Heidegger. Jest wpuszczeniem śmierci w istnienie.

— Jesteśmy równi jedynie wobec śmierci. Czyż nie? Dlatego śmierć jest poręką do rozwoju praw przyszłości. Wolność jest równością obiektywnie przez doświadczenie subiektywnej śmierci.

— Istotą wolności jest odejście. Życie przez śmierć. Byt przez niebyt. Odchodzę — nie odchodzę. Niepokoję. Kocham. Istnością wolności jest zatem zrozumienie, że prawda powstaje, bowiem odchodzący nie odszedł, zaś nadchodzący zostanie przyjęty, jeśli swą uwagę poświęcił zgłębianiu pojęć, które należycie wykorzysta w zależności od okoliczności na służbę sprawiedliwości.

— Ludzką sprawą jest zabić także, co wiemy z wielu wojen i wszelkiej maści spotkań towarzyskich, gdzie ludzie mordują się w białych rękawiczkach (konsekwencja jest ważna, najistotniejsza). Bardziej ludzką sprawą jest jednak otworzyć drzwi miłości, pięknu i prawdzie. Zabić siebie samego, oto wielka tajemnica wiary.

— Szczęście — nieszczęście. Szczęście leży w utracie ja, czyli nieszczęściu ego.

— Zło rozpozna zawsze tylko ten, kogo wolność opromienia, kto potrafił zapomnieć o sobie, dlatego też szuka tylko swego upadku — jest na drodze umierania. Natychmiast także rozpozna osobników, którzy innych zechcą wykorzystać na rzecz realizacji partykularnego interesu, za którą skrywa się potrzeba przetrwania. Ważne przykazanie.

— Twierdzenie, że język w formie powszechnie rozumianej komunikacji międzyludzkiej jest użyteczny to błąd podstawowy. Język jest bowiem zwrócony na zewnątrz. Dla potrzeby przetrwania. Kultura — obyczaj nie wypracowały odpowiedniej formy posługiwania się owym narzędziem — rzekomym najwyższym osiągnięciem ludzkiej organizacji.

Język, który wyklucza (nazizm) jest złem — przemoc twarda. Język, który nie wyklucza jest złem — przemoc miękka. Poprawny język wyklucza, nie wykluczając. Dobro i zło idą w jednej parze.

Warto dodać, że język, który nie wyklucza zmierza w stronę marazmu bezkresnego. Gdzie każdy będzie budował swoje państwo (followers). Przemoc twarda buduje jedno imperium, przemoc miękka każdemu swoje pozwala zbudować. Więc budują, wyzyskując się nawzajem. Kto lepszy? Kto wygrał? Kto, kogo pokonał? Kto zaistniał?

— Samotność jest na służbie wolności. Kolejna niewykorzystana siła. Samotność pokonuje jedynie pasja życia (szaleństwo, które nie umniejsza kwestii godności), czego nie pojmuje doktryna cierpienia chrześcijańskiego (wiemy doskonale, że nikt do cierpienia zdolny nie jest, chyba że na pokaz), które jest zdegradowane przez wolność i miłość. Oto miłość zniosła siłę cierpienia.

Nikt nie jest zobligowany do życia w samotności, nikt też z samotności rezygnować nie może.

— Zdrowie — choroba. Zdrowym ten tylko być może, kto na miłość zachorował. Jest dlatego chory, że jest nierozumny — przeciwko sobie występuje, lecz z tego względu jest zdrowy, gdyż omijają go choroby cywilizacji takie jak: nowotwory, wylewy, zawały serca, a także dolegliwości psychiczne, które powstają wskutek pragnienia przetrwania, czy walki o przetrwanie — jak kto woli. Oprogramowaniem do obsługi ludzkiej wolności jest otwarcie na zapłodnienie intelektualne i etyczne, czyli powstawanie w miłości przez dobro, piękno i prawdę, ale przede wszystkim zło walentne. Jeśli idea nie uczestniczy w świecie ludzi, znajdują się zatem poza prawdą in toto, owe dolegliwości, a także wszelkie konflikty i tragedie będą się pojawiać nieustannie.

— Bóg jest wielki, lecz wielki nie jest. Jest Bóg wielkim, gdyż zostawił ludziom miłość i wolność, którą mogą wybrać lub konać w obłędzie obiektywnej sprawiedliwości nędzarzy i tchórzy, którzy Boga z Jego milczącej otchłani wyciągają, ten zaś nie chce mieć z nimi nic wspólnego, bowiem ze swej potęgi w imię dobra wyższego rezygnuje.

— Uchwycić dynamikę wszelkiej interakcji. Oto zadanie stojące przed ludzkością.

— Prawo moralne jest najwyższym ludzkim prawem, gdyż dzięki niemu ludzki gatunek opiera się zezwierzęceniu i upodleniu. Jest po temu tak, iż człowiek powstaje ponad tym, co biologiczne. Powstaje w tym, czego nie widzi — nie dostrzega, doprowadzając do redukcji patologicznego czynnika doświadczenia.

— Jak wszyscy wiemy na świecie nie ma sprawiedliwości, lecz jest prawo. Prawo ze wszech miar martwe i złowieszcze, zwracające się u podstawy do istoty egzystencji — bytu — jako wartości samej w sobie. Byt, czyli ja — nie posiada godności, lecz prawo broni tzw. ludzkiej godności. Godność jednak nie mieści w ja, lecz poza nim, dlatego sprawiedliwość jest tylko wówczas możliwa, gdy jednostka w organizacji ludzkiej otwiera się na miłość, której byt przypisał funkcje stadne — przywiązanie (pożądanie i nienawiść), pozwalając swej istocie dojrzewać w prawdzie.


Przeciągnijmy zatem dyskurs z Bogiem do kolejnego rozdziału.

X

Świat Boga i jego ukryty sens

Należy sceptycznie traktować postawy ludzkie, którym się wydaje, że w obliczu katastrof i tragedii, wojen i okrucieństwa, jakaś opatrzność czuwa nad nimi. Rozpaczliwie szukają zapewnień, że ich życie jest chronione przez siły wyższe, wybawcę, czyli w tym wypadku urojonego przez nich bożka, który powstanie, wyjdzie z milczącej czeluści i zagości na tym świecie sprawiedliwość, której przecież nikt nie pragnie. Nie pragnie się bowiem sprawiedliwości Boga, który skazuje człowieka na życie w męce i cierpieniu. Takiego Boga się wypiera, przyjmuje się za to urojenie, które z powodzeniem nazywa się teodyceą, aby następnie znosić tragedie, które się zresztą samemu wytwarza. Diaboliczna złośliwość przemawia przez tych, którzy szukają odkupienia i sprawiedliwości, sami będąc niesprawiedliwymi.

Sprawiedliwy zaś tym się odznaczy, iż ludzi przygotuje do ciężkiej służby dojrzewania w miłości — czyli Bogu — nawet za cenę własnego życia. Dlatego człowieka wolnego poznany po tym, że broni prawdy, jeśli zachodzi taka potrzeba i otwiera się na nią wobec argumentu o wyższym gradualizmie, ujawnionym w funkcji dialogicznej. W tej nomenklaturze intelektualnej żyje nasz Bóg, gdyż, jak to już było mówione mieszka między pojęciami.

Należy pamiętać o tym, iż czas będzie zawsze przyczyną wojny! Czas to ja, które zostało przez wszechświat stracone, przeto tylko się miota, próbując pogodzić w sobie mądrość Boga z absolutną nędzą swojego rozumu.

Gdybyśmy mogli wykryć ukryty sens Boga, który odzywa się w człowieku głosem świętej idei, to ów byłby człowiekiem kochającym nas, miłującym, dbałby o to, by ludzkość — w każdej epoce, była w stanie odnaleźć drogę do własnego źródła mocy, do poszukiwania zapomnienia i rezygnacji z walki o przetrwanie. Jeśli tego nie zrobi, na epokę spłynie marazm i zniechęcenie, co będzie przyczynkiem do wojny.

Ukrytym snem, ukrytym sensem Boga jest zatem wolność. Wolność, skoro miłość może być uwiarygodniona jedynie przez śmierć — tylko śmierć ja pozwala dojrzewać w miłości, także jedynie w obliczu śmierci może uzyskać zaprzysiężenie. Z tego względu wolność nie może uzasadnić żadnego ze swoich problemów na podłożu obiektywnej nauki — czyli także obiektywnego Boga, gdyż jest wyborem swojej własnej śmierci — drogi miłości, ukazującej jedyne i niepowtarzalne dzieło osobowe. Psychologia dlatego nie może rozwiązać problemu wolności od stu lat.

Problem zła wcale nie jest rozwiązywany, jest jedynie uchylony. Problem zła jest nierozwiązanym problemem wolności, o której mówimy tu w kategoriach sensu ukrytego. Każdy człowiek marzy o tym, by być jedynym i niepowtarzalnym, unikatowym, lecz nie każdy takowym jest. Leniwy człowiek pragnie naśladować, lubi podróbki, w tym procederze się zakochał. Spójrzmy na jeden fenomenalny aspekt Boskiego sekretu. Dlatego też kocham Boga, gdy pozwala mi przechadzać się po Jego postaci i odkrywać te tajemnice:

Wolność nie ma prawa naśladować ani przeglądać się w innych, dlatego subiektywna forma, która jest reprezentacją stanowiska wolności, z istoty rzeczy nie jest odbiciem świata zewnętrznego — działającego na kanwie sił fizyki kwantowej, dlatego pseudo wolność, która staje się obiektywna, dąży do utylitarnej kalkulacji.

Wszelkie formy wolności obiektywnej, z której wynika przemoc i marazm, bowiem pogrążone są w rywalizacji, są błędnie przyjętym przez ludzkość postulatem życia. Z tego względu wszystko, co idzie torem zdobywczego wyobrażenia, przybierze formę obiektywnie zrozumiałą — zmechanizowaną i przyrodniczą, podlegającą supremacji biologicznej, aby dążyć jednocześnie do dominacji na tle grupy społecznej.

Rywalizacja i walka jest zawsze przyczyną wszelkich chorób i frustracji, zaś nieszczęsny zwycięzca, który się z wyścigu wyłoni, pogrążony będzie w takim samym żalu, jak pokonani, których żałoba zalała cały świat. Obawiam się, że ludzie ci nie odkryją ukrytego przez Boga sensu, gdyż tajemnicę mają to do siebie, że nie każdemu się je zdradza, lecz tylko tym, którzy emanują czystością serca, a więc sprawiedliwością.

XI

Człowiek absolutnie wolny w Bogu. Zjednoczony w dobru przez moralne zło

Niezależnie od potencjalnych nieporozumień w kwestii tego, co mówię o Bogu, o czym ostrzegałem na początku, sprawy tej natury traktuję bardzo poważnie, nie bacząc także na konsekwencje, które mogą przecież doprowadzić mnie do wystąpienia tragicznych okoliczności towarzyszących życiu. Jak wykluczenie ze społeczeństwa, pozbawienie środków do życia, etc. Nie znajduję jednak powodu, abym się miał troszczyć o słuszność mojego postępowania. Zostawiam dowody, którym się z Czytelnikami dzielę.

Ludzie poszukują sensu swej niedoli, którą sami są. Nie mogą się bowiem uwolnić od siebie. Dla każdego, kto cierpi i jest zdesperowany, to żadna pociecha, a może potęgować jeszcze oburzenie, gdyż poszukuje redukcji bólu — pomocy Boga, który wcale mu pomóc nie zamierza. Przeciwnie, pozwala człowiekowi odbić swe piętno na tworzeniu piękna świata, nie licząc się z ciężarem oskarżeń o niegodziwość, wytworzenie cierpienia, które dla Boga są dobrem wiekuistym i dzięki nim świeci Jego splendor całości.

Prawdziwa wolność nigdy nikogo do siebie nie przyciąga, nie rywalizuje, lecz rzuca światło na zaciemniony obszar ludzkiego doświadczenia. Dlatego też Bóg pozostaje w dystansie. Nie podchodzi, nie objawia się.

Ciężko byłoby przyjąć założenie boskiego planu, iż skoro prawda jest w trakcie powstawania, ludzie nie mają prawa przyciągać się do siebie, koniecznym jest zachowanie dystansu, bowiem wybuchnie wojna lub zaraza. W tym celu budują formę wolności — dojrzewają w Bogu, która nie może być z założenia naśladowana, lecz powinna być jednocześnie stymulacją do wyłonienia wśród członków wspólnoty własnej, jedynej i niepowtarzalnej aktywności.

Człowiek opromieniony wolnością panuje nad czasem, jest szczęśliwy, gdyż nie zagraża mu pustka, z którą każdego dnia wchodzi w nowe, wspaniałe interakcje. Nie może bowiem zaistnieć w jego życiu pełnia, gdyż jest złem.

Samotność jest na służbie wolności człowieka dojrzewającego w miłości. Samotność dotyka Boga w sposób najczystszy, wspaniały, piękny i dostojny. Geniusz, w zamyśle każdy człowiek, kocha samotność, choć nie jest mizantropem i swoje szaleństwo, które nie umniejsza kwestii godności, zapominając siebie w przedmiocie rozważań, który z konieczności poszerza nieograniczenie. W taki prosty sposób rozwiązywane są największe zagadki świata.

XII

Bóg to Inny. Inny to zło

Najkrótsza historia świata Anatola France” a mówi nam jasno i wyraźnie, że życie nie ma sensu. Ludzie rodzili się, cierpieli, umierali. Nie może także dziwić, iż w starciu bytu z nicością, wygrywa nicość, gdyż byt sam z siebie jest właśnie nicością, dlatego powołuje do życia raj. Jedynie byt, który dojrzewa miłości — wprzęga do życia niebyt, unicestwia nicość, gdyż dosięga miłości, która jest wiecznością. Tu rodzi się Inny, piękny, majestatyczny i dostojny. Inny jeszcze nie zawitał na naszą ziemię. Gdy się pojawi, jest natychmiastowo przeganiany, gdyż ludzie boją się jego wolności, w której nie mogą zobaczyć siebie. Zakochani w sobie, boją się siebie utracić, dlatego Bóg nie pozwoli im na ukojenie bólu.

Ludzie bezkrytycznie naśladują zjawiska obiektywne, które z reguły cieszą się największą popularnością, aby następnie doświadczyć upadku, gdyż tracą kontakt z własną wolnością, tracą kontakt z Bogiem, a wówczas jest to działanie grzeszne, bluźniercze, na co jednak Bóg pozostanie obojętny, pozwalając się ludziom dręczyć w pustce bez końca.

Wola ludzka jest jedynie potrzebą zwrócenia się przeciwko sobie, gdyż prawda nie mieści się w ja. Z wyższej i niezrozumiałej (walka o przetrwanie) powszechnie konieczności. Dla naszego Boga wszystko jest jednak jasne i zrozumiałe.

Największym nieszczęściem tego świata jest postanowienie uformowane na frontonie cywilizacyjnej budowli. Przetrwać za wszelką cenę. Tylko człowiek ubezwłasnowolniony walczy o przetrwanie. Zrobi dlatego wszystko, by ludzi uwieść. Powoła w tym celu do życia bożka, zdradzając tym samym jedynego Boga wszelkiej prawdy, który wyrzekł się religijnego obłędu.

Prawda Boga boli i wcale nie musi się podobać. Jeśli prawda nie boli, nie jest prawdą. Takie są okrutne nauki Boga, aby przedzierać się w głąb serca uczucia.

Nikomu się przecież nie podoba to, że Bóg rzucił nas w czas, abyśmy w nim konali (we własnym ja) albo uwolnili się od niego. Wydaje się, że to okrucieństwo, choć nie zdajemy sobie sprawy, że we wszechświecie nie ma czasu, jak donoszą fizycy, skoro nie ma w nim czasu, to nie ma także na nas, bowiem czas to ja. Bóg nas nie skrzywdził. Tylko w ten sposób mógł uratować nas od zguby, oferując nam wolność, po którą powinniśmy sięgnąć.

Bóg milczy i będzie milczał do końca, beznamiętnie przyglądając się ludzkim cierpieniom. Niestety nic poradzimy na te bolączki, choćby nawet wszystkie nauki razem wzięte zdecydowały się znaleźć remedium na ból egzystencjalny, ów wróci i będzie się „domagał” optymalnych — przewidzianych w planie Boga rozwiązań, na potrzeby realizacji idei szczęśliwości i powodzenia, czyli akceptacji postulatów bezwarunkowej miłości.

Możemy dlatego powiedzieć śmiało. Kto szuka u Boga pomocy, jest stracony. Boga odnajduje się jednak w innym, inny otwiera przed nami nowe horyzonty myślenia, uwalnia nas od siebie, lecz tylko poprzez dręczenie nas, dla celów koniecznej przemiany duchowej. Duch dlatego nie mieści się w ja. Tu, w tajemnicy innego mieszka duch Boga. Inny dlatego przynosi moralne zło. Jest z nim złączony, gdyż jeśli go nie zada, zło wróci i dokona pomsty, że tak to ujmę. Nie istnieje zatem dobro oparte na sympatii wszystko przenikającej, gdyż owe dobro zakłada, iż zło jest dziełem szatana, a powinno służyć powstawaniu dobra.

Żaden Bóg nie dał pozwolenia na zło, lecz gdy się nie rozumie zamysłu Boga, licząc na ratunek własnej istoty przed zgubą, zło samoczynnie rozkwitnie na ziemi, a wówczas teodycea będzie snuć teorie, że zło jest koniecznością, co wcale nie może być prawdą. Najpierw się zło wytwarza, by potem płakać, że okrutny los uczy nas poprzez cierpienie.

Jak należy wnioskować zdeprawowane są wszelkie formy uzasadnienia dobra jako wartość bezwzględnie domagającą się harmonii, dlatego nieszczęsne zło zawsze wraca. Gdyby zaś można było Boga zapytać, jakie credo przyświeca temu rozdziałowi książki, to odpowiedziałby: Nie ma przyjaciół ten, kto pragnie żyć.

XIII

Harmonia i raj nie znają Boga

Oczywiście, że brzmi to banalnie. Może i nawet samo w sobie jest banalne, a także też to, co jest banalne znane jest wszystkim. Nasz świat został bowiem zbudowany na harmonii. Wszyscy poszukują jej od rana do wieczora, nawet w snach. Gdyż harmonia to władza nad własnym lękiem. Ów lęk jest cieniem antologii egzystencjalnej i naszą zgubą jednocześnie, gdyż Bóg wyrzeka się harmonii. Bóg jest wielki, gdyż rezygnuje z władzy. Nie może istnieć raj, gdyż zakłada istnienie harmonii, która unicestwi miłość. Harmonią jest jedynie to, co ją burzy, ukazując nasze zaciemnienie.

Muzyka i wszelka wielka sztuka z definicji odzwierciedlają swoje istnienie w harmonii, która jest jednością formalnych związków zachodzących między naszymi spostrzeżeniami, dlatego nie mogły ostatecznie wpłynąć na losy świata, który nieustannie kroczy drogą upadku. Bóg, który reprezentuje istotę harmonii jest złym bożkiem, lecz przede wszystkim iluzją.

Muzyka walczy ze złem w skalach major — minor, lecz także nie pojmuje, iż sama wytwarza zło. Lubować się w harmonii, to brzydzić się jednocześnie niepokojem na służbie sprawiedliwości. Bach zdobywał taką samą władzę nad człowiekiem, jak okupant przystawiający mu karabin do głowy. Wystarczyło jednak, żeby ludzi poruszył — twórczo zaniepokoił i domagał się akceptacji prawdy, która powstaje bez końca, rozwiązując w ten sposób problemy swojej epoki oraz będąc poręką do rozwoju praw przyszłości. O jakim poruszeniu mówimy? Tego nie wiemy, to jest element zaskoczenia nas przez twórcę, który dokonuje w akcie kontemplacji rozstrzygnięcia, a następnie ujawnienia nam tego, co jest dla nas niewidoczne.

Są dwa rodzaje zła, wynikające z wpływu fizyki kwantowej na ludzką świadomość. Pierwsza to pogarda, która staje się podziwem. Dlatego Hitler ma tylu naśladowców. Druga to przemoc miękka, schlebiająca ludzkiemu podziwowi, która jest aktem czystej pogardy. Dodatkowo owe siły mogą wchodzić ze sobą w przeróżne kombinacje. W tych zatem zjawiskach nie odkryje się żaden Bóg, gdyż każda z tych sił jest przyrodnicza i dąży do zdobycia przewagi, czyli władzy.

Zła nie ma w człowieku. Jest w ludzkim zwierzęciu, które walczy o przetrwanie, bowiem tylko walka o przetrwanie domaga zaistnienia harmonii.

Nic łatwiejszego niż powiedzieć do siebie w imieniu Boga: Gdziekolwiek spojrzysz i siebie zobaczysz, ujrzysz zło.

Nasze życie jest skończone, to przykra wiadomość, lecz są jeszcze bardziej wstrząsające od tej. Dobro nie wraca. Nie będzie zapłaty za życie. Bóg spłatał nam psikusa w obliczu wszystkich nieszczęść, które nas spotykają. Nasze codzienne doświadczenie nieomylnie pokazuje nam jednak, że z cierpieniem trzeba i można walczyć, szkoląc się w kształtowaniu silnej wiary. Wówczas lepiej znosimy nieunikniony ciosy, jakie zadawane są nam przez życie, jednak nawet ci, którzy przeżyli koszmar obozów koncentracyjnych, nie mogą oprzeć się wrażeniu, iż ich niekompetencja i brak odpowiedzialności, doprowadziły do wybuchu wojny, gdy się bowiem dobra nie wytwarza, powstanie tragedia. Ów moralny opór jest groteskowym oczekiwaniem wobec nieznośnej presji Boga, że ten zmieni zdanie i uratuje człowieka od zguby..

Jedno tylko spływa na nas pocieszenie. Najwyższą nagrodą za istnienie jest czynienie miłości — dobro i zło idą w jednej parze — oraz bezkresne doświadczenie dobra najwyższego.

Moglibyśmy dlatego pomyśleć, że Bóg nie jest względem nas niesprawiedliwy, gdyż odebrał nam życie. Sprawiedliwość Boga na tym polega, iż zwracając się z pogardą do życia, pomógł człowiekowi zrozumieć sens jego istnienia poza nim.

Bóg zadał nam ból i cierpienie, byśmy i my w Jego imieniu czynili moralne zło w imię dobra i sprawiedliwości. Tylko czy jesteśmy zdolni i gotowi, by działać w imieniu Boga?

XIV

Sprawiedliwość in divine

Nie trzeba dodawać, iż fakty, które przedstawiam, choć dowodzą niezbicie, iż Bóg jest dojrzewalnią — jeśli mogę tak powiedzieć — człowieka, zostaną przez sceptyków poddane refutacji. Nie pomoże nawet fakt, iż konfrontowałem teorię wolności ludzkiej z wieloma autorytetami i nie została podważona, co mnie bardzo cieszy.

Wróćmy zatem prowadzonego toku wywodu. Możemy osiągnąć równość, jak to było powiedziane wyżej, jedynie względem śmierci, a zatem tylko wówczas, gdy dysponujemy siłą własnej wolności, rezygnującej z rywalizacji, ale także pozostając nieustannie w otwarciu na wzajemne zapłodnienie intelektualne i etyczne. Z tego powodu sprawiedliwość in divine jest zdolnością widzenia poza czasem, poza ja, gdyż czas nie zna sprawiedliwości. Pochłonięty walką o przetrwanie za sprawiedliwość uznaje to, co rozsądne z punktu widzenia obyczajowego rozumu, który w każdej epoce formułuje się odwołując swą istotę do powszechnych i zresztą użytecznych wierzeń, lecz jednak bardziej roszczeń.

Rozum kalkuluje, nie może przeto znać idei prawa moralnego. Lex legum. Rozum nie zna Boga, bowiem Bóg wcale nie jest rozumowy. Rozum gra jedynie swego rodzaju rolę mechanizmu homeostatycznego, który pozwala wierzyć — podobnie jak w przypadku religii, że to racjonalizm pozwala właśnie uporządkować życie i wprowadzić w nie ład i porządek, czego Bóg się wyrzeka. Także religia jest racjonalna, choć wydaje się inaczej. Religia wybrała jednak życie. Dlatego jest racjonalna.

Z całą pewnością sprawiedliwością Boga jest świadectwo, jakiego ludzie dostarczają sobie na poparcie Jego sprawiedliwości. Tożsame dla wszystkich istnień jest tylko to, co inne, bowiem prawda jest w trakcie powstawania. Tożsame, a zatem tożsamość wspólnoty została właśnie odkryta w obrazie Boga. Z tego względu fizyka kwantowa nie może być odbiciem pierwotnej struktury psychicznej, gdyż walka o przetrwanie unicestwia istotę miłości na końcu ewolucyjnego postępu.

Owe wierzenia nauk przyrodniczych, są, podobnie jak przypadku religii, prima facie podejrzane i należy je traktować cum grano salis.

Na świecie nie zaistnieje sprawiedliwość, gdy nie nadejdzie wolność. Nie rozwiążemy też żadnego ze swoich fundamentalnych problemów. Będziemy pogrążać się za to z powodzeniem w iluzji. W iluzji, której wytworzyliśmy już w nadmiarze, a ciągle nam mało, gdyż iluzje powołuje się do życia jedynie wówczas, gdy doskwiera pustka.

Sprawiedliwość Boga na tym polega, że jest On indeterministycznym programem do obsługi życia. Jest psychiką. Psychika to program do obsługi ludzkiej wolności, której celem jest sprowadzenie człowieka na drogę miłości, której on nie pragnie poznać, przeto zsyła nieustannie na niego niepowodzenia i tragedie. Wówczas prawo psychiki jest prawem śmierci, której służy zapomnienie… o sobie. Nuda veritas.

XV

Nosmetipsos seducimus

Nie musimy się już oszukiwać. Najwyższy czas zrobić porządek z egzystencją, aby następne pokolenia nie musiały przerabiać kolejnych, historycznych lekcji z absurdu życia, w którym utknęliśmy i z którego już być może się nie uwolnimy. To, co robimy — jako ogół gatunku — sprowadza się do jednej konkluzji. Chcemy zostawić informację dla potomnych, że jesteśmy słabi. Zsyłamy na kolejne pokolenia jedno brzemię, ale potężne. Jak być pokonanymi w życiu i jak zrezygnować z miłości, troszcząc się tylko o siebie.

Żeby przestać się wreszcie oszukiwać i zacząć dojrzewać w Bogu, którego da się lubić, choć wydaje się okrutny, lecz dura lex sed lex, dobrze zawsze zwracać uwagę na tego, z kim obcujemy. Gdy nam obiecuje spokój, wystrzegajmy się, gdy nas uwodzi, nie dajmy się. Miłość bowiem potrzebuje odwagi, by wciąż niezbadane lądy odkrywać i w żadnym razie lęku przed samotnością nie zamieni na bylejakość.

Nie jestem wyznawcą myśli Nietzschego, który mówi, że słabi i wątli mają wyginąć i trzeba im w tym pomóc. Trzeba ludziom pomóc, aby stali się silni, gdyż słaby człowieka to jedynie spiętrzony w czasie leń, któremu okoliczności pozwoliły się wymigać od obowiązku. Do tego zapewne człowiek taki — z łaciny: słaby — debilis — pełen będzie nienawiści, że mu ktoś spokój pragnie odebrać. Nie widzę — nienawidzę. Wspaniała etymologiczna perełka.

Przyjdzie jednak taki czas, że prawda znajdzie drogę do człowieka, bowiem jest już złożona w języku. Słychać ją i widać. Pozwala się prowadzić za rączkę, choć dla obecnej kultury jest śmieszna i irracjonalna. Tak będzie, że nieświadome znajdzie w nich życie. Przez nienawiść odnajdą drogę do ciemności. Przez światło, którego pożądają umierać będą. Odnajdą słabość do prawdy.

XVI

Prawa Boskiego Królestwa

Jest pewna rdzenna intuicja. Intuicja pierwsza, że istota szczęścia jest ucieczką od rzeczywistości, gdyż rzeczywistość jest martwa. Owa intuicja jest autentyczna, tak metafizycznie, a skoro metafizycznie, także psychologicznie. Widzieliśmy tę intuicję w tysiącach lat naszego pochodu przez obłęd życia raz po raz. To geniusz, który potrafi zapomnieć siebie.

W dobrym państwie sprawy mają się tak: Człowiek nie ma prawa troszczyć się o byt, gdyż stosunek psychiki do materializmu ma niewielkie znaczenie afektywne. Państwo powinno zapewniać ludziom najbardziej fundamentalne potrzeby, żeby każdy człowiek mógł oddać się działalności, której z założenia nie mogą wykonywać roboty, przeciwdziałając mechanizacji i ubezwłasnowolnieniu, mówiąc inaczej, żeby potrafił zapomnieć siebie w twórczej pasji i nie domagać się rekompensaty za swe istnienie. (Roboty bowiem już niedługo wygenerują dochód podstawowy). Wówczas dopiero kapitalizm skonsoliduje się z socjalizmem, zaprzestając walki.

Kto nie pragnie wolności, niechaj będzie niewolnikiem. Nie może być natomiast opłacany jak nieznaczący piłkarz, który umniejsza kwestii godności, o czym wspomina nawet Witruwiusz, ale także Witkacy.

A ukryte założenie tej nauki głosi, że wszyscy jesteśmy pokonani, a do tego państwo musi zadać ludziom ból i cierpienie, aby wyegzekwować społeczną rolę w powstawaniu prawdy i dobra. Rolą państwa jest bowiem stosowanie przemocy, w nadziei, że przyniesie to jakiś sens. Niestety, w obecnym układzie sił, nie przyniesie.

Każdemu może wydawać inaczej, jednak Bogu nie w głowie inne prawo, jak tylko prawo dążące do rezygnacji z władzy. Lepiej podporządkować się najwyższemu z praw niż ustawicznie narzekać na rządy kolejnych tyranii. Porządek musi być.

W dobrym tonie należałoby, jeśli się rozumie Boga, oddać głos temu, kto, w duchu sprawiedliwości społecznej, zwraca się przeciwko nam, o ile ukazał nasze partactwo. Taki człowiek jest nieszkodliwy, nie pragnie naszej zguby i nie wiedzie nas na manowce. Chwała mu!

W dalszych prawach, których jeszcze pełno odnajdziecie Państwo w tej książce, należy zwrócić uwagę na prawdę Boga. Prawda Absolutu nie jest obiektywna, gdyż wszystko, co obiektywne tworzy się z lęku przed prawdą, czyli przed Bogiem, który dojrzewa w prawdzie, gdyż jest ludzką ideą.

Komu by zatem do głowy przyszło się odwrócić od Boga, będzie stracony, w i tak bezkreśnie straconym życiu. Kto nie wpuści śmierci w swoje życie, tego ona znajdzie bez najmniejszych trudności.

Bóg naszego najlepszego świata nie domaga się przede wszystkim tolerowania każdej formy wolności, gdyż ta objawia się w demonizmie i rozpaczy oraz w lęku przed miłością, która jest obnażaniem barbarzyństwa. Bóg sam z siebie zrezygnował z władzy, a do tego pozwala decydować człowiekowi, jaki format Boga wybierze, zapewne w tym układzie sił jest też wybór prawidłowy, jedyna droga do Boga, która musi gwarantować każdemu człowieku równość, czyli dokładnie takim tropem idziemy, bowiem równość to nic innego jak rezygnacja z władzy.

Prawo Boga obwieszcza komunikat nadzwyczajny. Majestatyczny. Jest bardziej konsekwentny od buddyzmu i chrześcijaństwa, a także wszelkich nauk.

Szczeliny obcowań złudnej rzeczywistości zamknięte zostały już dawno na rozstrzygające momenty artykulacji pojęciowej. Nie istnieje bowiem nic, co byłoby pojęciem. Pojęcie wolności, miłości, dobra, piękna, prawdy, wymyka się wszelkim formom pojęciowości formalnej. Nie ma czegoś, co byłoby w stanie udobruchać zapalczywość i ambicje filozofów, psychologów i filologów. Wszystko jest wszystkim lub jest niczym. Coś nie jest tym, za co je się uważa, jeśli odbiera doświadczeniu całościowemu uczestniczenie każdej z części mentalnej świadomości w swojej istocie. Tak też dobro musi być miłością, pięknem i prawdą…, dobro zaiste wiąże się w pięknie i w miłości…, w wolności odnajdują się spełnienie, cierpienie, niszczenie, a piękno uwielbia zawsze brzydotę. Wszystko scala się ze sobą w jednym akcie strumienia przeżyć, lecz tylko to, co wiązać się nie chce, co jest jednowymiarowe, staje się pojęciowe, dlatego pojęciowe jest zabójcą tego, co jest metafizyczne, bowiem tylko odczucie całości, wspólnej i komplementarnie oddziałującej na siebie czułości, może być poręką porozumienia metafizycznego, które ruch współtworzy poprzez dobieranie właściwych składników (dla utrzymania prawidłowej homeostazy, która zawsze jest zagrożona czającym się na horyzoncie tragizmem) w bezpośrednim spotkaniu z tajemnicami życia. Wtedy dopiero skończone wchodzić może w interakcje z nieskończonym, gdy iluminacja dokonuje się na podłożu nie umniejszającym kwestii godności odczuwania świata bez narzucania nań odgórnych form rozumienia go, jak w przypadku obiektywnej, a przez to ułomnej afiliacji.

XVII

Miejsce, które jest domem

Cierpienie. Gdzie się znajduje? W naszym ja. Ja jest źródłem naszych bolączek i obłędu. Dodatkowo zaś cierpienie potęguje się w poszukiwaniu własnego miejsca, lecz przy tym iluzorycznego. Moje miejsce, miejsce, które wybieram jest domem wszystkich istnień. W tym rozdziale zatem będziemy szukać Boga w miejscu, które jest domem. Budda zdaje się nie rozumieć, że człowiek nie ma prawa wyrzekać się pragnień. Ma pragnąć prawdy za wszelką cenę, bowiem tylko prawda wynosi człowieka z iluzji życia, a przez to szerokim łukiem omija pełnię, czyli harmonię. Miejsce Boga dlatego powstaje z uczucia bezinteresownej aktywności skierowanej na potrzeby głęboko ludzkie.

Miejsce, które jest domem, w wymiarze metafizyki Boga, określa zdolność człowieka do zapłodnienia przestrzeni uczuciem oddania siebie już nie miejscu, lecz człowiekowi — innemu. Inny jest bowiem kulminacyjnym i granicznym punktem rozpatrywania miejsca, gdyż nie istnieje miejsce bez tego, który je stworzył, a stworzyć może je tylko dla innego. Inny — powstający / rodzący się Bóg staje się przedmiotem namysłu nad potencjalnym, egzystencjalnym przyczółkiem domu. Tu rodzi się idea metafizyki, która swoją bytność zawdzięcza czasowi, a w zasadzie więzieniu, w które rzuciła nas ewolucja, aby miłość nie została przywłaszczona.

Miejsce Boga wywiera presję walentną. Odziera nas z pychy. Zakładać należy, iż jest wspólnym centrum przeżyciowym wszystkich istot ze świadomością siebie. Oto niematerialna przestrzeń poza czasem i poza symbolem rodzi w człowieku miłość, której niespełniony sen obarcza kalectwem ludzki gatunek, czyli pozbawia domu tych, którzy marzą o miejscu.

Konflikt człowieka jest konfliktem niezrozumiałego Boga, który może zrozumieć siebie samego jedynie przez człowieka, gdyż oddał mu władzę rządzenia, lecz tylko temu, kto sobą władać potrafi. Dlatego rządzić ten potrafi, kto władzę oddaję — znowu jesteśmy między pojęciami. Z tego względu konflikt jest sensem odgórnym miejsca, bowiem miejsce tworzy inny. Inny po temu jest zarzewiem potencjalnego konfliktu, lecz tylko w takim znaczeniu obciążony jest pejoratywną konotacją, w jakim nie pragnie tworzyć domu dialogicznego. Gdy utknął w swoim siebie kochaniu, nie ma mowy o wspólnym pojednaniu. Odrzucone oddycha w innym jednak swobodnie, żyje w jego nieświadomości. Odrzucone jest bowiem kamieniem węgielnym, gdy nie rościło sobie pretensji do supremacji miejsca. Odrzucone to śmierć Boga w człowieku, który pragnął za wszelką cenę utrzymać swoją pozycję. Pozycję władzy.

Piękno Boga umiera. Jaka szkoda. Już go prawie nie widać, bowiem wymierają ci, którzy zdolni byliby je odszukać, ożywiając przestrzeń kultury. Wedrzeć się w głąb istoty rzeczy, kontemplować jej nieodłączny od egzystencji sens. Delektować się tym, czego nie można w pełni uchwycić, bowiem nie ma miary nasycenia pięknem metafizycznym.

Piękno miejsca, a tym samy domu Boga jest systematycznie odsłaniającym się krajobrazem wszechrzeczy, zagadką, której nie można rozwiązać, gdyż w żadnym razie pojęcie piękna nie może odwoływać się do reifikacji i konsekracji status quo.

Słusznie mógłby powiedzieć Bóg, gdyby chodziło o rozstrzygnięcia szczególnie istotne. Koniecznym jest zawsze zachować czujność wobec piękna i grozy. Tak twierdził Kapuściński, czy jednak rozumiał majestat Boga? Czy namawiał ludzi do rezygnacji z życia i pobieraniu nauk w szkole miłości? Sztuce zapomnienia?

Ludzie nie chcą sobie dawać piękna. Nie pragną go. Boją się piękna, bo piękno musi budzić lęk u tych, którzy są wychowywani w totalistycznie ohydnym porządku. Są tylko tym, czym nakazano im być lub bezwiednie naśladują martwicę kultury umarłych miast, szukając jedynie aprobaty dla swoich miernych konkluzji. Wówczas umiera miejsce, choć dom może istnieć. Martwy, pusty, wyabstrahowany z konkretów życia wiecznego.

Sceny pięknego świata umarły w tęsknocie niepowstałych obrazów. Metafizyka, matka wszystkiego, co poruszane ruchem w przestrzeni wszelkiego sensu, nieodłączne procesy kreślące rysopis semantycznych zdarzeń, kwitną po raz ostatni, po raz ostatni oddychają dziś, gdy umiera ziemia nieczuła na jej dotyk.

Czas nie musiał być spożytkowany zgodnie z racjonalnym porządkiem. Nie trzeba rano wstawać, nie trzeba w nocy spać. Trzeba tylko jednej umiejętności, trzeba nam było uczyć się zabijać czas. Usunąć jego złowieszczą indoktrynację. Czas można zabić tylko w jeden sposób, dojrzewając w miłości poza ja. Skoro nie potrafiliśmy zabić czasu, on zgładzi nas.

We wszechświecie, w Bogu nie istnieje czas. Jeśli czas nie istnieje, bowiem wszystko, co uzasadnione w czasie zostanie unicestwione, to nie istnieją także formy wolności uzasadnione w czasie, którym przyświeca nomenklatura biologicznej świadomości istnienia, stająca do walki i rywalizacji.

Każda heteronomiczna siła to zło samo w sobie, bowiem broni się przed upadkiem, dlatego szuka wyzysku, będąc na służbie deprawacji i przemocy. Czas jest zwykłym złudzeniem, nieznaczącą iluzją, czas to ja — ego, zło w czystej postaci, bowiem zamknięte w więzieniu niemocy, bez możliwości uwolnienia się od siebie, wyzwala natychmiastowo kompleksowe rozwiązania w dziedzinie zbrodni nakładane na tkankę rzeczywistości.

Nie możemy dlatego przyjąć innej wiadomości — na klatę — bez pardonu i natychmiastowo, że jako cywilizacja rozwijamy się, owszem, ale w dziedzinie grozy. Żyjemy w domu, lecz bez miejsca, bowiem tylko miejsce tworzy dom, gdyż domem Boga jest miejsce, w którym się prawdę wytwarza, nie zaś dom, w którym szuka się schronienia.

XVIII

Drastyczna równowaga Boga we wspólnocie

Żeby wspólnota mogła zachować równowagę, powinna ustawicznie czynić moralnie usprawiedliwione zło, aby redukować patologiczny czynnik doświadczenia i odzierać miłość ze złudzeń. Wyparta bowiem śmierć wraca i domaga się akceptacji, dlatego wszystkie tragedie naszej nieszczęsnej cywilizacji są pokłosiem myśli o proweniencji biologicznej walki o przetrwanie. Taki postulat Boga należałoby głosić w szkołach, na ambonach, mównicach sejmowych i parkach, a nawet objazdowych cyrkach, gdyż życie to zwykły cyrk. Stan szczęścia bez szczęśliwego — jakby powiedział Henryk Elzenberg.

Wyzysk jest dlatego polem naszej walki. Bóg walczy z wyzyskiem, w tym celu oddalił się. Wyzysk to nie tylko eksploatacja złóż wszelkiego rodzaju, czy paliw kopalnych. To przede wszystkim fałszywa etyka kierowana z poziomu nieświadomości, która doprowadza nieustannie do zepsucia obyczajów w niewoleniu jednostek na podłożu humanistycznym, gdzie wyimaginowane byty wiążą siebie siatce pozornej wyłączności, lecz oddzielają od tego, co boskie. Próbują w kółko dociekać przyczyn tragedii, nie zdając sobie sprawy, że są nią.

Każdy człowiek ma prawo do własnej wolności, która nie umniejsza kwestii godności, którą trzeba z ludzi wydobyć, naciskać, a nawet wymuszać, gdyż nie ma mowy, by wolność znalazła drogę do człowieka, gdy ten nie podejmie wysiłku, by ją odnaleźć. W tym celu nie można go do siebie przywiązać, lecz także nie porzucać. Stymulować i błagać, by odszedł w stronę własnej wolności, gdyż tu czeka go zguba.

Ludzkość, niestety, podobnie jak w poprzednich epokach, czeka na zagładę, do tego bowiem doprowadza rozpacz egzystencjalna (niemożliwość zapomnienia o sobie). Obecna wojna na Ukrainie mówi o tym zbyt dosadnie.

Drastyczna równowaga Boga polega na zrozumieniu, iż nie istnieje dobro bez zła moralnego, a przy tym, iż nie ma i nie będzie nagrody za czynienie dobra, gdyż one samo jest nagrodą najwyższą, dlaczego zatem miałoby domagać się jeszcze rekompensaty?

Nie można walczyć o planetę, terroryzując ludzi ekologiczną edukacją, gdy się nie rozumie, że człowiek musi mieć możliwość zmaterializowania zła moralnego w swojej egzystencji. W ten sposób jedno zło przejdzie w kolejne (uzależnienie od zła na służbie fałszywego dobra), a nasze życie będzie krystalicznie bezdenne. Tragiczne.

Ludzkość w przeważającej mierze jest nieszczęśliwa, lecz słowem szafuje jak świętym orężem, niszcząc siebie nawzajem w duchu znormalizowanej idei porządkowania kultury, gdzie walentny dotyk, wrażliwość na piękno i grozę zostają zduszone w zarodku, dlatego miłość, objawiając audytorium nieudolną atencję, jest z pokolenia na pokolenie patetycznie marnotrawiona. Zasługuje na nieznaczące politowanie, bowiem mogłaby oddać jej cześć jedynie prymitywna sentymentalność.

Bóg nie szuka kontroli, co już udowadniałem w tej książce. Każdy człowiek jednak szuka kontroli i bezpieczeństwa, by następnie dziwić się, że władza działa w taki sam sposób. Wydaje się dlatego czymś absolutnie naturalnym. Metafizyka — idea ludzka dziś powinna postulować stworzenie nowej i czystej kultury! Szeroko pojęta humanistyka, która jest obecnie tylko prześlizgiwaniem się po naskórku jej istoty, niezdolna jest uczynić z jednostki osobnika na tyle odważnego, by gotów był zaryzykować utratę swego życia dla obrony piękna, dobra i prawdy przed zakłamaniem.

Jeśli istnieje jakiekolwiek słowo Boga — boże słowo, to niechaj będzie to dar. Słowo ma leczyć i uwalniać twórczą ekspresję mentalną wśród członków wspólnoty, którzy obawiając się dotknięcia i poruszenia, zawsze będą zdolni do realizacji czynów haniebnych, wynikających z walki o przetrwanie, lecz nie, w duchu tego, co najpełniej ludzkie, walki o śmierć własną, codzienną, wreszcie o rewizję wszystkiego, co domagało się reifikacji oraz dogmatyzacji.

Państwo powinno zrozumieć kryzys członków wspólnoty i przyjść im w sukurs. Czy przyjdzie? Tak, jeśli przestanie walczyć o przetrwanie.

XIX

Zło moralne jest Bogiem najwyższym

Zrozumienie własnej dolegliwości jest niezbędne w procesie ozdrowienia. Moje pragnienie bycia sobą jest fundamentem zła, biologiczną supremacją. Nie może być sobą ten, kto nie uwalnia się ze swej istoty, a jeśli się uwalnia — staje poza sobą — jest w Bogu zjednoczony. Buddysta może oczywiście powiedzieć: nie istnieję. Bowiem zaiste nie istnieje. Nie może istnieć coś, co nie czyni moralnego zła. Co nie wytwarza dobra. Dlatego parę tysięcy lat tak zwanego rozwoju Buddyzmu nie zmieniło nic w obrazie świata. Buddyzm, podobnie jak inne religie, a z drugiej strony kultura materialna, szuka jedynie władzy nad własnym lękiem. Dlatego wytwarza iluzję i szkoli się w pozoranctwie, byleby nie ruszyć z miejsca.

Nie usuniemy zła z naszej egzystencji, nigdy, powiadam. Ze zła możemy zrobić jedynie pożytek wpuszczając innego w nasze serca i przestrzenie metafizycznego krajobrazu, gdy tylko podpali zaciemniony obszar naszej świadomości, aby w tonie słuszności dojrzewać w tym, co autentyczne.

Dojrzewając w miłości, stajemy się ludźmi, gdyż człowiek powstaje zawsze ponad tym, co biologiczne. Nic poza tym się nie liczy. Liczy się tylko idea, bowiem cykl życia powtórzy się ponownie, czy tego chcemy, czy nie.

Metafizyka rozgrywa się na polu aktu twórczego. Nigdy inaczej, bowiem tylko ów akt wyzwala jednostkę z czasu, który jest złem w czystej postaci. Twórca zatem występuje przeciw grupie społecznej, gdyż z racji najwyższego argumentu, dba o to — To — jest BOGIEM, by wartości systemu nie zwróciły się przeciwko niemu, by nie doszło do implozji wewnętrznej, do kalectwa duchowego i upadku kultury.

Im więcej jest twórców, którzy gardzą nami poprzez osobliwy akt sympatii — mówienie tego, co chcemy usłyszeć, prowadzą nas przez góry truizmów i komunałów rodem z tanich powieści, ciągną po bagnach sentymentalizmów i nic nieznaczących wzruszeń, tym silniej rodzi się w nas formalny pretekst, by stosować się do praw półdzikiego ludu, gdyż większość dziś wyznaje zasadę tolerancji dla każdego przejawu ludzkiej wolności, a ona, by osiągnąć swój cel musi z tobą sympatyzować.

XX

Jeśli niebyt jest sensem wszystkiego

Byt nie pochodzi od Boga w całości, jak głoszą tradycje chrześcijańskie, gdyż Bóg nie walczy o przetrwanie, zaś byt tej pokusie oprzeć się nie może. Jest zatem obcy Bogu. Także akt stworzenia w formacji buddyjskiej nasuwa podobne obawy o brak kompetencji poznawczych, gdyż według tej teorii akt tworzenia prowadzący do wielości jest z założenia złem fundamentalnym. Bóg prowadzi ludzi do wielości postaw słusznych wolnościowo, gdyż nie mogą się łączyć na mocy prawodawstwa przyjętego odgórnie na potrzeby przetrwania. Wolność jest dlatego postulatem czysto obiektywnej reakcji i także winy — grzechu, gdyż występuje przeciw wspólnocie. Zło jest nicością, a więc bytem — privatio, gdyż prywatne jest zabezpieczeniem własnego interesu, a własnego interesu nie można zabezpieczyć pozostając w odosobnieniu — trzeba wytworzyć koincydencję ze wspólnotą zapewniając jej przywilej życia lub zapewniając ją o jego nadejściu, jak uczynił to Chrystus, przeto i Bóg własnego interesu nie zabezpiecza, a ten, kto działa w imię Boga może się spodziewać spalenia na stosie, lecz tylko ten jest prawdziwy, kto się w jego płomieniach nie ogłosi panem życia lub synem bożka.. Mówiliśmy o tym wcześniej, dlatego do tematu wracać nie ma potrzeby.

Jeśli niebyt jest sensem wszystkiego, bowiem śmierć jest ostatecznym aktem rezygnacji z dominacji na tle grupy społecznej, zatem jest aktem miłości, to byt jest jego przeciwieństwem, a więc, należy podkreślić, egoizmem pragnącym demonicznej satysfakcji przetrwania. Zmienia to całkowicie pojęcie istoty metafizyki, a tym samym zadaje cios naukom przyrodniczym, które myślą, że przezwyciężą śmierć, eo ipso zabijając miłość, której przecież podświadomie pragną.

Ludzie (schwytani w czas) nie mogą zatem doznać ani zaspokojenia, ani zadowolenia, lecz pogrążać się będą w akcie własnej pychy i rozzuchwalenia, które prowadzi niezmiennie do systematycznego unicestwienia — najgorszego z możliwych wymiarów śmierci — śmierci za życia.

Własnością umysłu o jednostronnie rozwiniętym intelekcie — umysłu biologicznego — jest dążność do zdobycia władzy, pragnienie przewyższenia wszystkich i wszystkiego, jako rekompensaty za niemożliwość wyłonienia swego niepowtarzalnego bogactwa na tle grupy społecznej — swej genialności, do której człowiek został stworzony, a co tak ogranicza świat zewnętrzny mierzony tylko i wyłącznie przyrostem i nadmiarem. Byt ze swej natury to zło, ale mające w naszym świecie ontologiczny fundament, gdyż przyjęło się, że prędzej jest coś niż nic, a nic to byt, pozbawiony Boga twór dziejowych spekulacji, który wiesza się nieustannie na pętli zwanej życiem, uznając za słuszne i wskazane, by dalej gloryfikować własne nie-istnienie.

XXI

Zapomnieć siebie. Zapomnieć Boga

Człowiek szuka wszelkich sposobów, by zapomnieć. Zapomnieć o troskach, narastającym w obszarze psychicznym cierpieniu, o bólu, żalu, goryczy, niespełnieniu, o katastrofizmie, melancholii, o przepaści nie do przekroczenia, a także o śmierci. Zatapia się w butelce alkoholu, by tylko nie myśleć o złym losie, wtedy choć na chwilę wydaje mu się, że jest zwycięzcą. Zatraca siebie biedak w przedmiocie powierzchownej miłości, umierając na ołtarzu pożądania. Dotkliwie cierpi.

Nie można zapomnieć, gdy się nie świadczy prawdzie, gdyż świadczyć prawdzie — świadczyć Bogu, wymaga zaistnienia szaleństwa w życiu człowieka, przeto tylko człowiek rozumowy — racjonalny wyrzeka się Boga, a przy tym dodać należy, że „rozum” Boga jest bez wątpienia szalony.

Bóg nikogo nie karze za grzechy, gdyż najwyżej ceni grzech innego, zaś inne grzechy, które prowadzą do zbrodni są wynikiem braku odpowiedzialności wspólnoty, która poszukuje harmonii, przeto takie grzechy mają wspólnotę stymulować, podnosić do góry ich kompetencje moralne, nie zaś pogrążać w jeszcze większym pozoranctwie — prowadzącym do stworzenia systemu totalitarnego.

Świadectwo jest stymulacją do rozwoju praw przyszłości i jest zaiste tak, iż nie trzeba spektakularnego wysiłku, by wychowanie uczynić procesem przynoszącym dobry skutek, gdyż właśnie brak świadectwa (rezygnacja z dominacji na tle grupy społecznej) w naszym obyczaju powoduje ekstensyfikację patologii.

Powiedzmy jeszcze, że czas fizykalny rodzi czas psychologiczny, a więc czas zdobywczego wyobrażenia, gdzie ścierające się ze sobą siły wywołują konflikty i tragedię. Sieją grozę i, jak mawiał Rabindranath Tagore, zsyłają deszcz obarczony kałem na obarczoną grzechami ziemię.

Siła tego rozumowania skupiona wokół twórczej aktywności nie zostawia żadnych złudzeń co do tego, kim jest człowiek, bowiem naiwnie wierzy, iż istnieje w tym, co namacalne. Nie zdaje sobie sprawy, że nic nie istnieje, niczego nie ma, jest tylko idea. Idea zaś obraca się w ruchu poprzez materię, gdyż tylko materia, jej iluzja trwałości, która powoduje, iż człowiek pragnie niezniszczalności, pozwala uzasadnić pierwotną prawdę, wolność i oświecone dobro poprzez egzystencję rzuconą w okrutny świat przemijających rzeczy, aby wartości nie zostały przywłaszczone.

Konflikt egzystencjalnego losu opiera się na tym, iż aby oddać się w pełni idei nieskończonej miłości trzeba porzucić oczekiwania przywrócenia stanu formy ludzkiej egzystencji podtrzymującej byt. Szukać możliwości zapomnienie o sobie i jednocześnie Bogu, gdyż Bóg nie domaga się pamięci o sobie. Zapominając siebie odkrywamy Boga, gdyż pamiętać siebie, znaczy Boga zabić.

Metafizyka sensu, jeśli można tak powiedzieć, pozwala człowiekowi być wolnym za cenę jego życia, a zatem tego, co on chce tak bardzo zatrzymać. Wola ludzka, która spoczywa dumnie u podstawy ontologicznej struktury bytu wiedzie nas poprzez byt właśnie do niebytu (sensu wszystkiego), jako że wolę w sensie odkrycia analitycznego pierwotnej struktury psychicznej to, czego nie chcę, nie pragnę. Nie pożądam. Bóg dobrze przemyślał swoje stanowisko.

XXII

Jeśli tajemnica zostanie odkryta

Co się wówczas z nami stanie? Czy ktoś pojmuje koszmar tej tragedii, gdyby go dosięgnął, byłby szczęśliwcem i najbardziej poniżonym człowiekiem na świecie.

Jeśli tajemnica zostanie odkryta, będzie to oznaczało koniec drogi człowieka. Koniec wszystkiego, który da początek nowemu. Początek jest bowiem końcem. Dlatego dylemat moralny z czasów Nielsa Bohra, gdzie zastanawiano się dlaczego fizycy liczą? — znajduje tu swoje uzasadnienie. Muszą liczyć bez końca lub do końca — do początku, taka pociecha, aby nie stosować przemocy, aby poczuć to, co najpełniej ludzkie. Czyż szanowny Goethe — nie pytał właśnie o to?

Droga wolności Boga, która jasno precyzuje, iż cokolwiek zostanie odkryte, nic nie jest odkryte, jest drogą miłości. Nie ma miary wolności, jeśli miarą tą nie jest codzienny wysiłek w trosce o to, co już utracone. Z tego względu niemożliwa jest do osiągnięcia pełnia. Bóg dlatego prowadzi nas na koniec, gdzieś musi być koniec, bowiem jest początek, lecz Bóg nie zna w tej chwili końca, nie odzywa się, choć nieuchronnie prowadzi nas do zguby, którą jest. Policzyć wszystko do granic życia, a potem, gdy już nic nie pozostanie, gdy nastanie spokój, umrzeć i odejść.

Nas nie ma. My nie istniejemy jako my, lecz jako całość gatunku ludzkiego, gdzie my — jako <ja> duszy — zajmuje miejsce w wielości. Jest częścią zbiorowego działania na drodze do milczenia. Idea jest tym jedynie, co powinniśmy utrzymać na powierzchni.

Jesteśmy dlatego wszyscy tylko na drodze do uchwycenia harmonii. Nie dane nam będzie cieszyć jej osiągnięciem, gdyż wszystko, czego miłość może dokonać, musi natychmiastowo oprzeć się przywłaszczeniu. Jest zaklęta w idei. Mamy tylko ideę, ideę jednostek drążących skałę w przekonaniu, iż przyniesie to jakikolwiek sens. Dla odczucia idei warto zrobić wszystko, lecz warto także wiedzieć, iż z metafizyki niczego lepszego nie wyciągniemy. Można jej mieć to za złe?

Moje miejsce na tej ziemi jest miejscem tworzonym bez żalu na los, jaki mnie spotkał i okoliczności, które dramatowi życia towarzyszą. Kiedy wybór śmierci jest najlepszą okazją do tego, by uniknąć katastrofizmu, trzeba nam taki los przyjąć, bowiem śmierć jest zawsze tylko wyzwoleniem, gdyż ze śmierci wywodzić należy wszystkie sensy naszej egzystencji. Nigdy w stronę przeciwną.

Gdyby człowiek cały wysiłek twórczej pracy włożył w uzbrojenie ładunku emocjonalnego, którego potencjał widoczny jest dopiero po przejściu przez próg wyjściowy — powagę, aby umysłowi zostawić możliwie najwięcej atrakcyjnej pracy analityczno — penetrującej, bowiem w niej się lubuje, a im więcej takiej roboty wykona, tym bardziej sprawnym się czuje, zaś jego zdolności poznawcze stopniowo uwydatniłyby w nim naturalną głębię, mądrość, subtelność i kulturę wnętrza, okaże się, że nie jest nikomu potrzebny. Dziś. Zobaczymy jak będzie jutro.

W istocie należy ludziom zarzucić brak wiary — brak szaleńczego przeżycia siebie w tej unikatowej przestrzeni miłości, a skoro znaleźli już ciepłe posady, gwarantujące spokój i bezpieczeństwo, niech wezmą pod rozwagę i przyznają, że niewiele pożytku może wyniknąć z takiego obrotu spraw, bowiem naturalną koleją rzeczy jest to, iż przestali się ekscytować życiem, aby w poczuciu sensu i troski wziąć odpowiedzialność za wspólnotę, niepokojąc ją i zwracając uwagę na palące problemy egzystencjalne, poprzez ukazanie absolutnej formy swej wolności i miłości. Pozostając tym samym na drodze do odkrycia tajemnicy.

XXIII

Elektorat Boga

Czy Bóg, o którym opowiadam wabi kogokolwiek do siebie? Czy słyszeliście kiedyś nawoływanie Boga? Czy może owe zawołanie jest głosem umysłu niepoczytalnego, który wskrzesza Boga dla własnej potrzeby trwania w absurdzie i obłędzie życia?

Powodzenie człowieka, a zatem także Boga, nie może zależeć od zgromadzonego elektoratu, którego nie może szanować, gdy go do siebie wabi. Bóg celowo utrzymuje dystans z człowiekiem, by go nie zmusić do stworzenia niedorzecznej afiliacji.

Skoro stworzyliśmy taki świat, u podstawy którego stoi grecki stosunek do piękna, prawdy i dobra, jako jeden z członów, obok etyki Chrystusa i prawa rzymskiego, cywilizacji łacińskiej, nie dziwmy się, że nie rozwiążemy problemów ludzkości. Idzie bowiem na zatracenie w wyniku braku odpowiedzialności. Nie chcemy wolności, przyjdzie zagłada.

Argument moralny wydaje się prosty, towarzyszy mu także zdroworozsądkowa obserwacja. Odpowiedzialność, jak wiemy z etymologii, zobligowana jest do tego, by dać odpowiedź. Czy wspólnota na nią czeka, czy może nie chce jej słyszeć i obawia się jej, zamieniając przedsiębiorczość w impas, lecz pełen niezrozumiałego wigoru?

Nie ma mowy, by język mógł się przebić do źródła — ustanawiając dyktaturę pojęciową — czy wiarę w bożka religijnego, by mógł objawić „ukryte” w obiektywnym doświadczeniu. Przeto język ślizga się pomiędzy tym, co głębsze, mniej głębsze, płytsze, a tym, co prymitywne i wyświechtane, bowiem wszystkie jego zabiegi i próby powiedzenia tego, czego powiedzieć nie może, kończą się zawsze niedopowiedzeniem, dlatego łatwo mu popadać w absurd i abstrakcję, co widzimy nader często w naszej codziennej walce z życiem. Mamy dlatego trudny orzech do zgryzienia. Jednak problem z metafizyką na tym polega, iż nie jest ona zobligowana do tego, by ujawniać doświadczenie całości, lecz części na drodze do milczenia. Z tego powodu to, czego dziś nie powiemy, powiemy jutro lub powiedzą to, ci, którzy nadejdą po nas, a już z pewnością nie będą po nas powtarzać. Elektorat Boga powstaje zatem bez udziału obiektywnej idei, która broni się przed prawdą.

Metafizyka Boga jest tylko drogą ku miłości, odkrywając kolejno zaciemnione obszary egzystencji nie poprzez uzurpację obiektywną, lecz właśnie poprzez subiektywną formę, bowiem jedynie subiektywna forma wolnościowego praxis może przynieść nam rozwiązanie ludzkich problemów, gdyż ten, który idzie sam, który znalazł sposób, by ludzi nie uwodzić, nie maltretować lub też tak się sobą zajął — pozostawiając szereg argumentów dla racji towarzyszącej jego wolności, że nie przeszkadza innym, lecz wychodzi bez przyłbicy z rąk naprzeciw fałszywym i złudnym zjawiskom, pojął, czym jest istota poznania. Dlatego od razu można go uhonorować doktoratem z kultury i ontologii spotkania, bowiem z pełną siłą występuje przeciwko nam. Jeśli tak się dzieje, jest zdrowy, choć nazwą go szaleńcem.

Kolejną sprawą, w kwestii elektoratu Boga, jest fakt, iż prawdy i wolności będą bronić jedynie ci, którzy w samotności mają schronienie, przezwyciężyli czas, a wolność ich opromienia. Nie obawiają się dlatego wykluczenia ze społeczeństwa, gdy ujawniają jego fałsz. Czas bowiem jest ludzkim więzieniem, powoduje, że ludzie marnieją, niszcząc wszystko dookoła, z własnej niemocy i historii obłędu nakładanych na nich z pokolenia na pokolenia. Ludzie wytworzyli funkcje stadne z lęku przed powstawaniem prawdy, aby mieć oręż, by z nią walczyć, zaś człowiek wolny umiera na swoich własnych zasadach, jest szczęśliwy — nie boi się tłumu rozpaczy, dlatego zasługuje na chleb… i wino, niejako ex officio.

Czy wobec tego ten metafizyczny niuans, który się udało tutaj uchwycić, objąć zabiegiem korektury, i tym samym powrócić do odwiecznego problemu rzeczywistości subiektywnej, której własność doświadczenia, w tym wypadku mojego doświadczenia, pozwala się uformować w konwencji językowej, czyli sformalizowanej treści obiektywnej, miałby zostać z języka wyparty, uznany za nierealny i niemogący obrócić się w dobro wspólne, miałby, innymi słowy, zostać uznany za arbitralny i zrelatywizowany w tym doświadczeniu? Czy coś zmusza nas do jego przyjęcia?

XXIV

Boskie źródło

Kto zaś nie pije wody ze swego źródła (bo jedynie woda z tego źródła jest czysta i zdrowa), ten się naraża na zatrucie wodami gnijącymi. Ci, co się nią sycą, nie znają cierpienia, bólu, smutku i rozpaczy. Nie lękają się. Nie może się lękać ten, w kim płynie źródło, bowiem jest ono sensem wszystkiego, bezmiernym i nieskończonym, jak idea miłości i dobra.

Wywlekamy wciąż nowe trupy z szafy, aby karmić się negatywizmem, który potęguje jedynie lęk i grozę, bowiem tylko najdzielniejsi ludzie potrafią podnieść się i wzrok swój skierować ku miłości, aby dać przykład ludzkości, iż nie będzie budować tożsamości na doznanej krzywdzie. Swego rodzaju argument logiczny może zwrócić uwagę na jałowe wysiłki zadowalających się ogólnym wyjaśnieniem tragedii życia jako oczywistości lub też konieczności. Logiczna mizeria tej konfirmacji wykazuje, iż człowiek przestał już poszukiwać prawdy, zadowalając się prawdą obiektywną — mającą przynieść ratunek od zguby, lecz przede wszystkim potęgującą zgubę.

Umysł jednostronnie rozwinięty, na który oddziałuje fizyka kwantowa, służąca do opisu świata zewnętrznego, dlatego jest mierzony przyrostem i nadmiarem, pragnie zostać bogiem, a o jego powodzeniu ma zaświadczyć fakt zniewolenia największej liczby ludzi. W konsekwencji zaś doprowadzi do zniszczenia planety, czemu metafizyka sensu bez wątpienia mogłaby przeciwdziałać, korzystając ze zła moralnego kierowanego na siebie, aby dojrzewać w miłości. W przeciwnym razie czeka nas tylko groza, a przy tym źródło życia pozostaje wciąż nieodkryte.

Cóż to więc znaczy być człowiekiem? Czy rzeczywiście jest to sprawa tak trudna w realizacji, iż osiągnięcie stopnia wtajemniczenia, gwarantującego powodzenie wymyka się możliwościom gatunku, który przewyższył pod względem rozwoju wszystkie inne stworzenia na ziemi, lecz nie potrafi przewyższyć siebie?

Człowiek obwieszcza nieświadome. Uświadamia. Czym jest uświadomione? Jest grozą samą w sobie. Uświadomione jest milczącym zwierzchnictwem czystej formy bytu, który godzi się na śmierć. Ujawnia źródło boskiej supremacji.

Świadomość boli, dlatego jest wypierana. Chowana na inny, korzystniejszy czas bez skrupułów. Kto z was nie zaprzeczy, iż dopuszcza do siebie myśli o przyjęciu prawdy, która w nim drzemie, która tli się i prosi błagalnie o łaskę, ten może być człowiekiem. Dobrym materiałem na swoje odrodzenie. Ilu jednak z was zaprzeczy? Ilu sprzeciwi się sobie w drodze do swej — czyli ludzkiej — świadomości?

Świadomość jest sensem wszystkiego, choć się na ów sens zapatruje ambiwalentnie, bowiem niepojęta dla ludzkiego rozumu pozostaje wola wszechświata, która za nic ma ludzkie życie. To główny paradoks, lecz jaki doniosły. Myślę, że jest dobrem samym w sobie. Nie należy go roztrząsać, by nie zabrnąć w spekulacje, lecz szukać sposobu, by zapomnieć, by się uwolnić, oswajając nadejście końca, który nie zawiera się w świadomości.

Śmierć biologiczna bowiem nie dotyczy człowieka. Nie można umrzeć, wiedząc, że się umarło, choć można żyć ze świadomością, że się nie żyje.

Jeśli jest rzeczywiście tak, iż rodzi się w ludziach formalny bunt za ich tragiczny koniec, czemuż miałyby służyć wyższe prawdy, których ludzie poszukują? Dlaczego nie potrafią znaleźć drogi do źródła?

XXV

Tożsamość Boga wspólnoty

Tożsame.

Toż-same. Wzajemne i wspólne nam wszystkim. To, czym oddychamy jak powietrzem, może być tylko tym, co jeszcze nieodkryte. Nieznane. Nie można utożsamiać się z tym, co zobiektywizowane, aby doznać satysfakcji błogiego spokoju, albowiem spokój i perspektywa raju, które w ubogich mitach wciąż wpływają na kulturę całej cywilizacji, są głębokimi przyczynami wszelkiego zła na świecie, który w optymalnym ruchu wolnościowego praxis uzasadnia tożsamość z niepokojem, nigdy inaczej. Tak mówi święta mądrość, która potrzebuje męstwa. Czyż nie jest prawdą powiedzenie, że non est qui faciat bonum, non est usque ad unum?

Przyjrzyjmy się temu zagadnieniu, bowiem co to znaczy czynić dobro? Zwracając się ku obiektywnej idei (nie tylko religijnej), zwracam się do tego, co tożsame w egzystencji ludzi pozostających w lęku. Gdy utożsamiam się z tym, co otwiera przede mną inny, kiedy przychodzi i niepokoi mnie, a przy tym pozwala mi zedrzeć z siebie skorupę egoistycznego utrapienia, zwracam się do tego, co tożsame w egzystencji ludzi kochających. Zwracam się ku życiu. Składam hołd miłości. Żyje dlatego w tożsamości Boga.

Najtrudniejszym problemem, jaki ludzkość ma do rozwiązania, jest zrozumienie, iż prawo moralne (problem wolności = metafizyka) nie mieści się w rozumie, bowiem racjonalny rozum nie jest w stanie pojąć absurdu życia, a także tego, iż życie kończy się śmiercią, dlatego byt sam w sobie jest ze swej natury rzucony trwale w tragiczny konflikt, impas, którego nie sposób — jak pokazuje historia — przerodzić w przedsiębiorczość.

Byt realizuje zatem maksymalnie zracjonalizowaną koncepcję życia opartą na przetrwaniu, której towarzyszyć musi wyzysk i przemoc, co w dobie nadchodzącego kataklizmu klimatycznego i toczącej się wojny (już w 2017 roku informowałem, że to tylko kwestia czasu) powinno być zauważone i wzięte pod rozwagę, gdyż w tych sprawach (zmiany nastawienia gatunku) nie zmieni się absolutnie nic, co nie może dziwić, jeśli jednostka nie wykształciła zdolności, by zapomnieć o sobie, jest zrozpaczona, dlatego szuka wszelkich form rekompensaty, które doprowadzą zapewne świat do zguby.

Swego rodzaju wizja, w którym sprawiedliwość działa niezawodnie, zaś nasze czyny są nagradzane zgodnie z prawami wolności, jest niewątpliwie odległa, tym bardziej, że nagradza się tych, którzy dobra nie czynią, lecz obiecują wspólnocie złudzenie. Wolność, jak mówiliśmy wcześniej jest sprawiedliwością, dlatego wolność nie może być zapisana w algorytmie, więc natychmiastowo opiera się wszelkiej formie naukowości.

Wypadałoby dziś uczyć się życia od początku. Na nowych, oświeconych prawach poza wszelką religią. Ludziom potrzeba szaleństwa i należy uczyć ich szaleństwa moralnego, o jakim tu mowa, bo gdy oszaleją, to będą mieli porządne zajęcie i nie zechcą robić szwindli. Na tym rzecz się opiera. W przeciwnym razie znajdą sobie szaleństwo, które umniejszy kwestii godności.

XXVI

Samotność Boga

Skoro człowiek taki odporny, taki bezwstydnie rozumowy, niechaj się dowie, co jest przyczyną jego upadku, niechaj w mroku tej świetnie zorganizowanej błazenady wyjdzie na świat moje objawienie, że tylko człowiek szalony, człowiek irracjonalny (ale przecież racjonalny sam w sobie) jest kwintesencją istnienia.

Jakże nie odnieść innego wrażenia, że w lęku przed samotnością ludzie pozbawiają się szans na miłość, bez wiary w miłość powierzają truciźnie swoją słabość do urojonego boga.

Idąc samotnie, odkrywamy zawsze coś po drodze, czego nikt dotąd nie zauważył. Cóż może zauważyć grupa społeczna, skoro każda organizacja jest zhierarchizowana, a jej członkowie walczą o dominację w jej obrębie i poza nim. Trzeba wreszcie otworzyć szerzej oczy na przyczyny naszych niepowodzeń.

Tym czynnikiem, który doprowadził do upadku metafizyki, ale także filozofii instytucjonalnej, jest nie tylko niezrozumienie problematycznej ludzkiej natury, lecz przede wszystkim uboga wiara w to, iż jakakolwiek wiedza dotycząca człowieka może nieszczęśnikom przynieść zadowolenie na drodze realizacji idei powodzenia i szczęśliwości. Nauczaniem bowiem nie zmieni się złego człowieka w dobrego, jak zechciał był powiedzieć Platon.

Jest rzeczywiście tak, iż ludzie, którzy zapoznali się z historią filozofii lub teologią dysponują ekskluzywnym światopoglądem, użyczanym, lecz bardziej narzucanym mniej wtajemniczonym, zaś tylko ten, kto pozostaje w niepewności, jeśli idzie o sprawy jego wolności, będzie szukał elektoratu, który zniewoli pod dyktando reżimowej koniunktury. Dlatego filozofia od tysięcy lat nie potrafiła rozpoznać i rozwiązać problemu wolności, a zaraz po niej psychologia.

Żeby życie mogło mieć jakikolwiek sens, to tylko poprzez przejaw, autentyczny i unikalny, swojej miłości do świata, która potrzebuje formy wyłonionej z treści głębokiego przeżycia siebie w doświadczeniu źródłowym. Nie ma mowy, by jednostki we wspólnocie były dysponentami wiedzy obiektywnej dotyczącej tego, jak postępować i jak wykorzystać prawidła wszelkich nauk, jeśli nie rozumieją struktury, na której opiera się wszechświat, a która polega na ustawicznej czujności, by przeciwdziałać w nieskończoność grozie spokoju czającej się w każdej chwili naszego życia.

Zło czai się w każdej chwili. Już teraz domaga się od człowieka czułego reakcji, by dobro mogło przejść w kolejną jakość, jako że życie z natury potrzebuje jednostek dzielnych, które poszerzają zdolności poznawcze innych, stymulują ich wzrost w dobrym tego słowa znaczeniu.

Pokolenia słabe to te, które obawiają się miłości, o której się tu mówi, zaś słabe myśli tym są, czym jest moment ich wypowiedzenia, czyli zgorzkniałym przekonywaniem innych do siebie, która pozornie dysponuje potencjałem źródła, owszem, lecz tylko w ten sposób moc źródłowa uchodzi na powierzchnię i zdolna jest dokonać zmiany, gdy nie pozwala iść po swoim tropie.

Musi nas w filozofii życia interesować głównie, by umieć rozpoznać zło, które pojawia się na horyzoncie. Tym powinniśmy zająć się wszyscy. Rozpoznanie zła można zarysować w ogólnym problemie stagnacji, do której zmierza jednostronnie rozwinięty intelekt, pod pozorami dobra, które wyraża gloryfikację życia i moc przetrwania.

Człowiek kochający jest pijany życiem, zaraża innych swoim szaleństwem i jest do cna mężny, bo się naturze rzeczywistości (iluzji) sprzeciwia, czyli algorytmowi ewolucyjnemu. Sam idzie, sam niesie trudy życia, sam jest prawdą, nie wabi ludzi do siebie, nie schlebia ludzkiemu podziwowi, a skoro nie przegląda się w innych — nie zgromadził elektoratu wokół siebie, jakże mógłby stosować przemoc, skoro ta potrzebuje energii, której jej dostarcza obiektywna idea.

Jest więc kłamcą ten, kto rości sobie pretensje, że wnosi do życia coś wartościowego, lecz w istocie czerpie ze swego działania partykularne korzyści, zaś wszystko, co mówi jest tylko bełkotem błazna, który nie zna mocy życia. Gdyby znał, przegoniłby natychmiast wszystkich i pokazał, iż jego prawda silniejsza jest od wszelkich afiliacji. Jest niezależna, a troska jego polega jeno na tym, iż ludzi chce wzmocnić, ukazać im swe czyste serce, by zarażać ich miłością do świata i bliźnich.

Człowiek kochający, z natury rozumienia istoty rzeczy, musi zachować umiar, bowiem nadmiar odbiera mu siłę wolności, która go na skrzydłach unosi. Jeśli zachowa umiar, to z natury weźmie tylko tyle, ile mu potrzeba. Jeśli jednak człowiek widzi — odczuwa, że go oszukują inni, że jego kosztem osiągają sławę i wyzyskują bez pardonu (także z rejestru duchowego) i żadnych zahamowań, sam nie znajdzie powodu, by się od wyzysku odżegnać, a los ludzkości będzie mu całkowicie obojętny, bowiem zdaje sobie sprawę z tego, iż jest poniżany i odzierany — na poziomie mentalnym — z godności. Czemu miałby okazywać współczucie?

Gdy rozum pojmie już swoją błazenadę, wówczas zostanie mu do dyspozycji jedynie miłość.

XXVII

Pokora Boga

Pokora jest aktem męstwa rozstrzygającym o naszym powodzeniu i szczęśliwości. Człowiek mężny oddaje rację tym, którym należy ją oddać, lecz zawsze też występuje przeciwko wszelkim formom deprawacji. Pokora jest więc także najwyższą sprawiedliwością i słuszność miał zacny Zimmermann, gdy mówił: Nie ma nic równie rzadkiego jak dobry sędzia. Bóg domaga się od ludzi cierpienia, które zostanie zniesione przez miłość, nie znajdziemy innego sensu boskiego planu, jak w przypadku chrześcijaństwa, które składa Bogu swe cierpienie, ufając, że ma ukryty sens, który jedynie Bóg rozumie, lecz Bóg nie zamierza nikogo nagradzać, choć chrześcijanie twierdzą odmiennie.

Ową istotę metafizyki — pojęć uniwersalistycznych takich jak dobro, prawda, piękno czy wolność poddaje się refutacji z powodu rozgardiaszu, gdyż wprowadzają subiektywizm w strukturę świata przedmiotowego. Odbywa się to poprzez nie tylko kompletne niezrozumienie problemu ontologii fundamentalnej, lecz także z uwagi na lęk, który nawarstwiony w procesie socjalizacji, siłą powstrzymuje i marginalizuje wszelkie przejawy jej aktywności / ingerencji, która pozostając w obowiązku ratowania tego, co zreifikowane i zdogmatyzowane, ginie, pokonana przez radośnie usposobionych ciemiężycieli.

Opis metafizycznej natury rzeczywistości ujmowany być musi z użyciem terminologii subiektywnej i obiektywnej, która w żadnym razie nie przekreśla uchwycenia poprawnego aspektu doświadczenia natury bytu, przeciwnie, gwarantuje tylko i wyłącznie powodzenie takiego badania, gdyż metafizyka przede wszystkim oprze się każdej obiektywizacji, jaka zechciałaby ścisnąć ją w potrzebie domknięcia poznawczego.

Jednostki odważne, którym okoliczności pozwoliły wspiąć się na wyżynę metafizycznego krajobrazu, wyrażają zarówno to, co obiektywne jak i subiektywne. Są względem idei analogiczne — adekwatne do siebie, lecz nieadekwatne względem formy, którą wolność zarezerwowała sobie na potrzeby świadectwa.

Subiektywna wolność (śmierć), która jest wypierana z rzeczywistości obiektywnej, jak mówiliśmy wyżej, wraca do wspólnoty ze zdwojoną siłą, czyli prowadzi zawsze do upadku, jakiego doznają członkowie organizacji, gdyż wszystko, co próbuje zniszczyć porządek pierwotnej idei (która daje człowiekowi jedynie do dyspozycji samoafirmację męstwa wolności, a więc twórczej tożsamości z rzeczą samą w sobie), zostaje zdruzgotane i unicestwione. Możemy zatem dodać, iż wspólnota, która boi się wolności, brnie w życie skanalizowane wokół mizerii przetrwania, doznając uczucia goryczy i potęgując zniewolenie. Jest to wspólnota zuchwała — tchórzliwa i pozbawiona pokory.

XXVIII

Krynica czystości

Męstwo jest zawsze eksplikacją entelechii — wewnętrznego celu, który na drodze człowieka przez życie ukazuje nam problem przede wszystkim natury moralnej. Entelechia zaś na drodze poznania odkrywana jest przez iluminację, co, jak słusznie zauważył św. Augustyn, umożliwia poznanie prawdy jedynie osobnikowi o czystym sercu.

O jakiej formie krynicy czystości mówimy? Tego nie wiemy. Nie możemy tego jeszcze stwierdzić, bowiem ów cel nie zostaje nam w chwili obecnej przedstawiony. Cel jest wysiłkiem wystąpienia, zawsze przeciwko komuś — czemuś. Darem, miłością do tych, którzy żyją. Nie nazywałbym takiego działania poświęceniem, bowiem ontologia ofiary deprymuje eksplikację szczęścia i radości, którą opromieniona wolność znosi siłę cierpienia.

Wystąpienie przeciwko czemuś, komuś jest wyrzeczeniem się pogardy do człowieka, do ludzi, bowiem kochać oznaczać może jedynie ukazanie tego, czego nie widać, zaś pogarda potrzebuje nieustannego kontaktu z obiektem wyzysku.

Męstwo jest aktem spełniania się ruchu wolności, który nie odnajduje przyjemności w zwycięstwie, lecz w przegranej, bowiem przegrać; w znaczeniu: nie pragnąć zwyciężyć — jest zaiste aktem najwyższej odwagi. To pewne, że ci, którzy pragną zwyciężyć nie pojmą natury idei, bowiem mężny człowiek potrafi się przede wszystkim bronić przed stosowaniem przemocy. I w jakim stylu to robi!

Nie może być mężnym ten, kto nie poznał, czym jest sprawiedliwość, a sprawiedliwym jest tylko ten, kto nie ma bogów przed sobą, bowiem posłuszeństwo normom i sądom wartościującym wynikającym ze zniewolenia, degraduje prawa idei — lex legum, na mocy których ruch wolności odsłania potrzebę otwierania się na prawdę, na jej ciągłe rodzenie się, gdyż tylko ustawiczna koncentracja umysłów ludzkich na przedmiocie egzystencjalnych rozważań gwarantuje, że zło zostanie rozpoznane i zduszone w zarodku. Sprawiedliwość jest dlatego zdolnością widzenia poza czasem. Czy to nie piękne?

Człowiek zniewolony odczuwa swoje utrapienie, być może pragnie mu przeciwdziałać, ale nie odnajduje antidotum, bowiem nie potrafi zapomnieć o sobie. Odczuwa pogardę do innych, pragnie ich przewyższyć. Postrzega rzeczywistość jako zdobycz, bowiem w umysłowym przedstawieniu sam uważa siebie za niewolnika, zbrukanego przez gorycz istnienia.

Wiarygodność wynoszona z iluminacji poprzez czystość serca odnajduje w tym miejscu swój habitat i także tu mamy do czynienia z objawieniem świadectwa, bowiem ja dojrzewające w miłości — umierające zaświadcza swej wolności, zaś trudności, z którymi się mierzy dają mu pełną satysfakcję.

XXIX

Być sobą w Bogu

Człowiek nie posiada siebie, nie można posiadać czegoś, co nie istnieje. Istnieje on tylko jako wola mocy idei / metafizyki, która obwieszcza, iż życie zostało pokonane, a przez to idea wolności jest afirmacją ludzkiej woli ponad tym, co wyraża algorytm ewolucyjny, jako najwyższej rzeczywistości wolnej od złudzeń.

Być sobą, zjednoczonym Bogu wolnym od złudzeń, znaczy dysponować mocą rozkazywania sobie, lecz tylko tak, by postąpić wbrew sobie.

Jestem ofiarą tego myślenia — tak można powiedzieć, lecz jestem jednocześnie sprawiedliwym sędzią, który dlatego, iż siebie potraktował w ten sposób, odnajduje spokój i ciszę w świecie, który o nią prosi na próżno.

Wszelka twórczość zawsze zwraca się przeciw temu, kto tworzy, a jeśli tak bardzo myślał o sobie, gdy się aktowi tworzenia oddawał, to zobaczy, bo nie stworzy, jedynie to, co inni już też widzą (obiektywne, bo daje spokój), bo jego celem było jedynie oszukanie innych, schlebianie im, by na ich łaskę zasłużyć i w pogardzie do siebie (do nich) domagać się zapłaty, którą otrzyma, bowiem człowiek chętnie odda swoje pieniądze temu, kto z nim sympatyzuje.

W ten sposób powstaje przemoc obiektywna. Zaś człowiek mężny będzie zawsze przeciw kulturze. Nie ma nawet znaczenia to, co będzie robił w aspekcie twórczej pracy, choć ona wynosi go poza świat przemocy. Jego celem jest droga, więc nie zatrzymuje się zbyt długo przy tym, co już powiedziane, a już z całą pewnością przepędzi ludzi, których interes zwróci się ku potrzebie zatrzymania w obiektywnej rzeczywistości, aby ukryć swój strach w obiektywnym pojęciu dobra. Pojęciu złowieszczym.

Któż ma prawo decydować o tym, w jaki sposób masz być dobrym, skoro dobro, samo bycie dobrym (co za natchnienie) uzależnione jest od satysfakcji płynącej z istoty wolności, o której mówiliśmy wyżej (teoria wolności psychicznej), bowiem wolność transcenduje dobro, a dobro nie byt, lecz niebyt.

Ludzie dzielni zawsze będą wiedzieć, co jest prawdą, bowiem zauważą wnet, iż rezygnuje ona z uczestniczenia w obiektywnej ceremonii, w której nie omieszkają zaznaczyć sprzeciwu względem form już istniejących i uznanych za wartości, zostawiając w niej konkretnie unikalne zjawiska, aby następnie od nich uciec. Sztuką jest bowiem utrzymać siebie i porzucić jednocześnie.

XXX

Idea Boga

Problemy z metafizyką będą tak długo niezrozumiałe i nawet społecznie wyszydzane nie tylko przez nauki przyrodnicze, lecz także przez nowoczesnych psychologów, jak długo będzie się metafizykę traktowało jako coś skończonego.

Jest bowiem misternie ukryta tajemnica w tym, co skończone, które odkrywa się w tym, co nieskończone zawsze poprzez to samo (subiektywne) doświadczenie sensu istnienia, a zatem w akcie czystej kontemplacji, do którego człowiek powinien zostać w procesie socjalizacji doprowadzony i zostawiony bez ogródek.

Metafizyka zaś, jako złożony proces dojrzewania w sobie (sztuka miłości), czyli podróż, jaką odbywa się w głąb siebie — in statu nascendi — bowiem szczęście psychiki leży w intelektualnej i etycznej płodności, nie rości sobie pretensji do objawień — bo przecież nikt nie może powiedzieć, jak mamy być wolni, lecz objaśnia właśnie sens istnienia, który ostatecznie okazuje się eidos — ideą najwyższych wyobrażeń dotyczących tego, co złączone w całości i jedności.

Jedynie ludzie skrajnie egoistyczni pragną złapać w swoje ręce tajemnicę, aby mieć władzę nad innymi oraz zatrzymać wszelki ruch. Przedmiot tej ubogiej wiary nie stracił na ważności w ciągu stuleci rozwoju rozumu, ba, nawet w dobie rzekomego oświecenia. To wszystko, co z założenia było źle pomyślane, umrze i zostanie wyparte; jako teraz ludzie odwracają się od tradycji, bowiem w myśl postawionej tu teorii miłości, o głos na arenie wydarzeń prosi, nie!, domaga się idea wolności, która w tonie tego, co najpełniej ludzkie otworzy człowiekowi drogę ku szczęściu, ku kosmosowi, bowiem tam jest jego prawdziwy dom i tam, nie zdając sobie z tego sprawy, zmierza.

Czym jest kosmos, skoro nie ma w nim czasu, gdyż czas jest iluzją? Ideą Boga, w której umiera ja bezwzględnie walczące o przetrwanie. Ja jest jednak tak bezczelne, że domaga się ekspansji kosmosu.

XXXI

Prawda

Prawda w konfrontacji z obiektywną rzeczywistością jest zawsze spostponowana. Pogarda, jaką obyczaj żywi w stosunku do prawdy demaskującej egzystencjalne złudzenia, jest bezsprzecznie podziwem, bowiem nie ma w ludzkiej psychice wartości wyższych jak te, które odzwierciedlają cechy szlachetne i mężne.

Kłamstwo jest zaprzeczeniem prawdy. Kłamstwo to gwałt. Kłamstwo jest w końcu lękiem przed samotnością. Gdyż jedynie samotność pozwala dotknąć prawdy o sobie samym.

Prawda natomiast służy ciemności, która oczekuje światła, zaś kłamstwo żyje w ciemności, dlatego potrzebuje oprawy do zainicjowania swej funkcjonalności (fajerwerki); czemu zawsze towarzyszyć musi obiektywna idea.

Kłamią dlatego ci, którzy szukają aprobaty dla swego istnienia. Im więcej bowiem znajdą popleczników, tym słuszniejsza wydaje się gwarancja ich przetrwania, które zanieczyszcza rzeczywistość czynami kierowanymi z najniższych pobudek, przeto nie może dziwić, iż świat zwrócony przeciwko prawdzie, staje się już dziś pozbawiony sensu in toto.

Podstawowym założeniem medytacji metafizycznych per saldo jest założenie, by nikomu nie było wolno narzucić z góry przyjęcia aksjomatu uczestniczenia. Twoje prawo (moralne) jest ważne, o ile prawo to nie umniejsza kwestii godności. Jeśli nie umniejsza kwestii godności, to zwraca się obowiązkowo przeciwko wspólnocie, która jest wdzięczna za przybycie posłańca prawdy.

Człowiek kochający mówi nam o tym, czego nie widzimy lub co wypieramy, przeciwdziała dlatego potrzebie zdogmatyzowania rzeczywistości i unicestwieniu miłości, do czego jesteśmy zdolni w każdej chwili. Jest wybawcą. Tu — w owym spotkaniu — rozstrzyga się nieznane światu widmo egzystencji bez autorytetów, poza wszelką władzą i desygnatem. Prawda Boga.

Skoro Ja nie istnieje — nie może być także prawdą. Nie może prawdy poznać, bowiem, żeby tego dokonać musi zgodzić się na śmierć, ale to właśnie ja płacze w muzyce, jest zamknięte w iluzji harmonii — cywilizacji porządkującej. Dźwięki przeszywające duszę nieszczęśnika dają mu możliwość wytrwania. Są jak modlitwa, wspólne wszystkim, oddziałujące na zmysły człowieka. Utopijnie zakochanego w sobie, bezgranicznie pogrążonego we własnej postaci, w uczuciach, które nie znaczą nic dla wszechświata, bowiem wszechświat jest niczym skała — surowy i twardy; albo pozbędziesz się swych emocji, powiada, albo poniesiesz klęskę, a wszystko to odbije się w muzyce, która jest omamem. Parę lat temu pewien człowiek zapytał mnie, dlaczego naziści słuchali muzyki klasycznej? Nie potrafiłem odpowiedzieć, teraz mogę.

XXXII

Wola

Wszechświat jest tylko cyrkiem, gdzie jedno, co warto zrobić, tańcząc na jego arenie, to poczuć, czym jest szalona miłość, która nie jest wcale — jak sądzą niektórzy — determinowana przez śmierć. Nie ma bowiem obowiązku narzuconego z góry. Nikt przecież nie przychodzi, by nam układać życie (oprócz kochających rodziców, pedagogów, kościoła, filozofów, psychologów i polityków), nie ma odgórnych zasad dotyczących tego, jak żyć. Życie nie jest bezpośrednio zatem zdeterminowane przez siły, czy moce wyższe.

Wola.

Wola jest możnością istnienia. Wola wybiera wolność, gdy rozumie absurd życia, gdy pojmuje, iż tylko rzuceni w świat totalnej niedorzeczności i obłudy, jaką serwuje nam świadomość, jedyną drogą ucieczki z więzienia jest wolność, która z miłością i samotnością kroczy dumnie uliczkami metafizycznego krajobrazu.

Wolność oddaje zatem ster niepokojowi, aby ocalić resztkę godności, która nie występuje w naturze. W naturze bowiem nie ma wolności, przeto wszystko, co idzie torem zmysłowości nie zna wolności i miłości, o jakiej mówimy, tylko kwantowe — w tym wypadku — powiązanie.

Wytworem metafizycznego, elitarnego umysłu jest idea. Święte prawo ludzi wolnych i dumnych, którzy z wielkim podziwem przyglądają się porządkowi świata, że tak skrzętnie podjął zamysł nad uzasadnieniem miłości i troski, gdyż nie mogły one być rzucone bezpośrednio na stół obyczaju, aby nie uczynić szkody jednostce, która tym bardziej jest godna siebie i niezdolna do stosowania przemocy, im bardziej pokonuje drogę do odnalezienia własnej cnoty.

Świat się skończy i zacznie od nowa, bowiem ostatecznym rozwiązaniem naszych problemów jest uchwycenie harmonii, czyli zamilknięcie. Śmierć zatem nie jest rzeczą straszną ani okrutną. Jest zapomnieniem, bowiem tylko poprzez zapomnienie można odnaleźć istotę rzeczy samej w sobie, która obraca się w pustce bez końca. Tą ideą kieruje się geniusz.

Nie możemy z tego względu odnieść innego wrażenia, że zażyłość jest tylko wstydem własnej niemocy. Zwykłym więzieniem, z którego nie sposób już się wyrwać. Odnaleźć tym samym drogi do własnego raju, do kosmosu.

Kosmos to zimna troska, etyka surowa, lecz piękna, nosi w sobie — w pewnym sensie — piętno bergsonowskiego trwania i ruchu jednocześnie. Zamyślenia — koncentracji i pokory, a także twórczych inicjatyw skupiających się na pogłębianiu rozumienia dobra poprzez zło i cierpienie. Krajobraz ten nie znosi przepychu, dlatego brzydzi się materializmem, niczym cela mnicha. Z tego też powodu stosunek pierwotnej treści psychicznej do materializmu ma niewielkie znaczenie afektywne. Jest kompletnie pozbawiony złudzeń, dlatego ci, którzy byli w kosmosie stają się inni, niektórzy zaczynają pisać wiersze, lecz większość traci absolutnie zainteresowanie walką o przetrwanie.

Im bardziej boimy się życia, tym silniej je chronimy, przeto odebrane nam zostaje to, co jest miłością wolnościowego działania, zaś substytucja, która rodzi się w tej postaci jest niczym rak, zły — nowy twór ubogich myśli i czynów, płaczów, lamentów i grymasów pod przykrywką radości jak na sylwestrowej zabawie, która wysyła w kosmos sygnał jeden: Jesteśmy cywilizacją nieodpowiedzialną, od której trzeba się trzymać z daleka.

Trzeba podjąć trud, by zbadać wszystko, co nas otacza, lecz nigdy nie można pozwolić, by świat zewnętrzny determinował nasze życie, a jeśli ego tak bardzo pragnie supremacji, bowiem każdy akt uwodzenia jest niczym syreni śpiew — skowyt emocjonalnego skrzywienia jako znak jej zbawienia — tak działa zwodniczy bożek, nie usuniemy kryzysu z naszej egzystencji.

XXXIII

Lament

Muzyka nie ma w sobie siły, by myśli głębokiej przeciwstawić swój oręż, przeto kona, krocząc drogą iluzji światła. Żaden ze stanów, które wyraża muzyka nie zna miłości, bowiem miłość święta nie mieści się w emocjonalnym uniesieniu, lecz czystej pustce, do której nieustannie powraca. Gdy tylko próbuje się wyzwolić z pustki, zaczyna zawodzić — łkać, temu zaś muzyka składa hołd.

Ludzie, którzy sądzą, iż harmonia istnieje, nie rozumieją i nie znają siebie. Zaś każdy stan, który im odbiera spokój i bezpieczeństwo, czyli dokonuje pretekstu do upadku — zmiany, powinien jasno i wyraźnie implikować, iż iluzja, w której się zamknęli (zostali zamknięci) jest autentyczna.

Wypadałoby, rzecz jasna dodać, iż im bardziej żywimy do siebie nienawiść, tym silniej wierzymy w harmonię. Co poradzić.

Euforia to uległość, zaznaczmy, że ślepa, każdemu wzruszeniu dokonującemu się na poziomie zmysłów jednostronnie rozwiniętego intelektu. Jednostronnie rozwinięty intelekt pozostaje bowiem zawsze pod wpływem biologicznej świadomości, dlatego działa w „więzieniu” supremacji naturalnej, z której nie uwolni się prawdopodobnie nigdy. Co takiego nas uwodzi? Czy zastanawiamy się nad tym?

Tym, co nas uwodzi jest gwałt. Bowiem podlegając biologicznej świadomości istnienia jesteśmy i działamy dla i w imię przemocy, bez względu na to, jaka by ona nie była. Gwałcą się — uwodzą — niemal wszyscy od zarania dziejów, gdyż paradygmatem biologicznym jest dążenie do zdobycia przewagi.

Mankamentem naszej cywilizacji jest to, że postępuje / działa zawsze dla siebie, nie przeciw sobie.

Przemoc miękka jest zakotwiczona na podziwie. Podziw jest atrakcją najpełniej ludzką, można by rzec, iż ulegamy mu natychmiastowo. To stan, w którym doznajemy szaleńczego niemal natchnienia, zostajemy wepchnięci w nie i złamani. Owe chwile są bardzo efemeryczne, ogień wypala się bardzo szybko, bowiem nie starcza mu paliwa na wytrwanie, czyli gloryfikację istnienia, które wyrzeka się harmonii. Dlatego muzyka i wszelka wielka sztuka nie uczyniły świata lepszym.

Wydaje się słuszne stwierdzenie, że atrakcyjność człowieczeństwa polega na tym, iż każdy jest fenomenem, który swoją miłością wzbogaca przestrzeń kultury rewelatorem unikatowej wyobraźni. Wzajemnie czerpiąc ze swej mocy, ludzkość jest czuła na piękno i grozę, gdyż rozpoznaje każdego osobnika, który stanąwszy na drodze miłości, zechce uczynić z niej zjawisko egzaltowanej rozkoszy.

Tkwimy w egzaltacji, do której nas przekonuje drapieżny rozum biologiczny. Przeto odbiera nam wolność, bowiem wolność możliwa jest zawsze tylko jako sprzeciw wobec tego, co złowieszcze, tym samym — jak mówi Kant — piękno nie może cieszyć się powszechnym uznaniem.

XXXIV

Wyzwanie, by dojrzewać w Bogu

Bóg (jeśli można tak powiedzieć) — gdziekolwiek jest — to dobry Bóg, bowiem nie zabrał nam wolności. Jest do wzięcia, dla każdego, lecz skoro człowiek wolności nie pragnie, nie ma mowy o zmianie nastrojów społecznych.

Ze swej strony mam pełne przekonanie, jak wielkie jest to wyzwanie dla naszego gatunku. Nie mam także przeświadczenia, iż uda się wygrać tę walkę, bowiem czymś najtrudniejszym jest walczyć ze sobą — ze swoją naturą, tym bardziej, iż w wielu przypadkach wydaje się być nazbyt atrakcyjna, by się zmierzyć z narastającym od wieków problemem par excellence.

Uwodzi nas wszystko, bowiem wszystko jest nastawione na zysk w duchu pragmatyzmu amerykańskiego. Każdy łasi się do nas, mizdrzy, błaga wręcz o politowanie, by mógł przetrwać, a wtedy należałoby mu odmówić. Stworzyć świat wartości, czystych, bezinteresownych, którym admiruje odwaga. Lecz my nie jesteśmy tak odważni, jesteśmy tchórzami, którzy klaszczą cyrkowym małpkom, skazując na wykluczenie ludzi porządnych i pełnych troski.

Wzruszenie fałszywym zjawiskiem kulturowym jest ze swej natury nienawiścią do niego. Wzruszenie jest obrzydzeniem do prawdy. Nie może dziwić dlatego, iż obrzydzenie w stosunku do Hitlera jest tylko wzruszeniem — podziwem, gdyż pogarda przeradza się w podziw.

Pozwólmy każdemu dojrzewać w miłości, tak jak przystało na ludzi szlachetnych. Poprzez pracę z językiem (dobro i zło idące w jednej parze), który potrafi egzemplifikować naturę pierwotnej treści psychicznej, rozbijając mur nawarstwionej historycznie indolencji i podłości. Słowo, które może cokolwiek zmienić dziś (rozumiejąc kontekst tragedii) będzie nieprzyjemne, lecz z pewnością wolne i usprawiedliwione.

Być może jeszcze tego nie rozumiemy, lecz temu język oddał swe moce, komu życie zbrzydło i pozwolił sobie na stworzenie swoistej inżynierii społeczno — dialektycznej, która z nonszalancją ludzi kupuje, sprzedając frazesy — frazeologiczne dyrdymały, które wciągnięte w proceder manipulacji okazują się być bardziej szkodliwe, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.

Język dziś, ale i wczoraj, jest narzędziem do stosowania przemocy. Język to żywe zwiotczenie, wulgarne tym bardziej, im bardziej próbuje trzymać się swej obyczajowej struktury. Dla konwenansu, dla przywileju trwania w obłudzie, dla, wreszcie, osiągnięcia osobistych korzyści.

Nie ma znaczenia, co dzieje się dziś na świecie, kto zdobył władzę, kto nie, wszystko bowiem ostatecznie ulegnie zapomnieniu. Wszystko będzie wymazane, by mogło być odkrywane na nowo, bez skazy i pamięci. Taki jest wyrafinowany zamysł idei, lecz czy nie warto żyć, czy nie warto kochać bliźniego dla tylko tego poczucia sensu życia, które musi się skończyć, gdyż bez śmierci idea miłości nie może istnieć, jest bowiem tylko pomostem dla rozwoju praw przyszłości?

Święty porządek przemierzający niepokój z radością i uprzejmą uniżonością kroczy dumnie, bowiem tylko nam pozostawiono możliwość kształtowania krajobrazu tej przestrzeni. Tej ziemi metafizycznej, gdzie zło idzie w parze z dobrem, lecz tylko w tym znaczeniu, w jakim zło służy dojrzewaniu w prawdzie, dobru, miłości i pięknie.

XXXV

Największe oszustwo w dziejach świata

Religia dokonała perfekcyjnego fortelu, by uzasadnić istnienie raju, czyli pseudo harmonii. Powołała do życia kategorię grzechu pierworodnego, by orzec, iż byt wieczny został człowiekowi odebrany z powodu grzechu Adama i Ewy. Jednak byt nie został przewidziany dla ludzi. Całe szczęście, że zwierzęta się temu paradygmatowi nie sprzeciwiają. Wspaniały pomysł ewolucji, bowiem odebrała zwierzętom świadomość. Dlatego postulat zapomnienia — szaleństwa w przypadku ludzi, które nie umniejsza kwestii godności — jest moralnie uzasadniony. W obliczu tych konstatacji, zebranych do tej pory w książce, umiera religia, wszystkie raje razem wzięte oraz cała masa przesądów tworzonych od tysiącleci. Człowiek nie może schować się za żadnym desygnatem. Jego symbolem jest śmierć, czyli dojrzewanie w miłości. Nauka ma na ten temat inne zdanie… buduje kolejny raj… kwantowe piekło.

XXXVI

W historii nie ma Boga

Historia czyni nas niewolnikami naszych namiętności, jeśli nie jest objęta korekturą merytoryczną. Każda historyczna krzywda dziś, dawniej i jutro domaga się zadośćuczynienia za zbrodnie popełnione w przeszłości. Jeśli zaś dobro jest zdeterminowane w skutku, a każdy czyn, choćby nie wiadomo, jak był zbrodniczy, popełniony w przeszłości — nie zostanie wybaczony, znaczy to tylko tyle, że nic nie wiemy o miłości, nie pragniemy jej, gdyż nie byłoby nic bardziej okrutnego dla szubrawcy niż zapomnienie o nim, nie nadawanie mu znaczenia.

Nasze życie rozpoczyna zaraz się poza historią, gdyż historia to pochód zdobywczego wyobrażenia. Na drodze poszukiwania harmonii.

Historia pokazuje nam tragedię, lecz w istocie nie wiemy nic, co było ukazane jako pewna wiedza dotycząca zjawisk gorszących, bowiem nie sięga do źródła ich narodzin, dlatego też historia lubi się powtarzać, gdyż mechanizm zła i pojęcie jego struktury nigdy nie może być zrozumiały dla obiektywnego zaprzysiężenia (lecz jest jedynie subiektywnym odczuwaniem zagrożenia), które — jak pokazuje historia — zatacza wciąż koło (zawsze w nowej, ekskluzywnej formie), gdy obiektywna wspólnota walczy o przetrwanie, które nie zostało dla nikogo przewidziane, odbierając głos jednostce przychodzącej na ratunek.

Możemy dlatego przeczytać wszystkie książki o nazizmie, a w rzeczywistości stworzyć warunki pod wystąpienie kolejnej tragedii, która wcale nie musi być mniejsza od tej historycznej. Ślepota i głuchota doprowadzi nas do zguby, a wszystko przez uformowanie w rzeczywistości obiektywnej tradycji sensu przetrwania. Z założenia złej i szkodliwej, a także fałszywej. Barbarzyństwo rodzi się dlatego w każdych czasach. Wojna wybuchnie zawsze, jeśli jednostki tworzące dumną organizację ludzką nie będą w stanie uwolnić się od czasu. Czas to czyste zło. Niestety, ale tej przepowiedni towarzyszy już empiryczne świadectwo.

Dodajmy jeszcze, że bezwzględna kontrola systemu, inwigilacja, porządkowanie etc. są naturalnym następstwem historii, gdyż ustawicznie eliminujemy każdą szkodliwość — nie próbując dociekać jej przyczyny, która zresztą leży w nas — aż do stworzenia systemu totalitarnego, sterylnego i w pełni bezpiecznego… Wszystko będzie zmierzać w tę stronę. Skoro się wytwarza morderców, by następnie z nimi walczyć, coś musi być na rzeczy. Bóg nie mieszka w historii, gdyż wyrzeka się władzy i tym samym przetrwania.

XXXVII

Powaga

Powaga jest odpowiedzialnością wolności, jak zechciał powiedzieć Kierkegaard. Powaga budzi lęk. Jest to lęk przed prawdą, przed śmiercią. Zabiera bowiem powaga jednostce możność uczestniczenia w uwodzeniu, dlatego budzi grozę, gdy jest unaoczniona. Powaga, jako zapora przeciw każdemu przejawowi szarlatanerii i sztuczek manipulacyjnych, jest niczym innym jak tylko wzmożoną koncentracją umysłu nad tym, co nadejdzie, gdzie spoczywa także zagadnienie, iż wie, że nie wie.

Powaga jest przeszkodą do zaistnienia każdej formacji impotentnej etycznie lub intelektualnie, lecz także otwiera przed wspólnotą nowe horyzonty. Kryzys jest zawsze tylko następstwem braku powagi, przeto musi wówczas ujawnić tendencje racjonalizujące, dlatego tradycja jest w istocie niepoważna.

Kiedy przyjrzymy się pretendentom na człowieka, którzy będąc na swobodzie, czynią swoje życie zniewolonym, nie można oprzeć się wrażeniu, iż więzienie — w sensie dosłownym — zmienia całkowicie swoje znaczenie. Czym może być — można zadać takie pytanie — pobyt w więzieniu, jeśli osobnik przebywa w nim „na wolności”?

Zniewolone zwierzę nie ma pretensji do natury, że uformowała je i prowadzi na łańcuchu biologicznej supremacji, jednak w przypadku ludzkiego zwierzęcia sprawy mają się inaczej. Problem polega na tym, że podświadomie jednostki na planecie odczuwają swój katastrofizm i formalizm usensowniony w kulturowym absurdzie, któremu z pewnością brakuje powagi, z którego już nie sposób się wyrwać, bowiem z całych sił walczy on o przetrwanie.

Przetrwanie, które w świecie przyrody przynosi jej komplementarne zadowolenie, zaś w świecie ludzi staje się gorzką lekcją. Lekcją wolności, której jeszcze nikt specjalnie nie poświęcił szczególnej uwagi, bowiem jak świat światem na planecie rządzi jedynie grzech człowieka pragnącego zaistnieć za wszelką cenę. Zrozpaczony daje do zrozumienia (krzyczy i woła każdej nocy i dnia), iż pragnie wolności, ale wolność i życie nie są zjawiskami kwantowymi.

Wolność nie uzasadnia prawa swej dynamiki w określonym odgórnie prawodawstwie, bowiem każde prawo, jakie zostanie narzucone na psychikę odbiera jej swobodę działania i ruch twórczy, względem którego obraca się sens miłości. Wolność wybiega w chaos, poszukując, ale także odnajdując szczęście w przełamywaniu stagnacji, która jest jawną formą dogmatyzacji. Wolność jest dlatego utkwiona w powadze, choć jej działania dla racjonalnego rozumu będą się wydawać niepoważne.

Z tego względu proces twórczy, na którym ruch wolności się opiera wybiega poza obszar wszelkich norm towarzyszących naszemu — powszechnemu pojmowaniu wszelkich kulturowych, czy egzystencjalnych zjawisk. Jest zjawiskiem chorobowym, bowiem, żeby być wolnym, trzeba zachorować na miłość, szaloną i pełną przygód egzystencję w dobrym tego słowa znaczeniu.

Człowiek nie wstępuje na pole wolności i miłości, gdyż nie znajduje możliwości, by właściwie posługiwać się swoim potencjałem, który bez wykształconych w procesie socjalizacji mocy zapłonie natychmiastowo płomieniem utrapienia, bowiem ciężar tych doznań spoczywa właśnie w zdolności do zapomnienia, które objawia się nikczemnym pastwieniem się na sobą, lecz bez tej świadomości. Wolny człowiek wybiera drogę miłości, gdy poznał już brud umarłych polis, które robią wszystko, by w siatce wzajemnej niemocy gwałcić się bez końca, nie chcąc wypuścić żadnej ofiary, bowiem nikomu nie może być lepiej.

XXXVIII

Grzech Innego jest grzechem Boga

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 31.5
drukowana A5
za 70.13