Nie jestem twoją lekcją do odrobienia.
Nie przyszłam tu, żebyś się czegokolwiek nauczył.
Nie jestem przystankiem w twojej historii.
Nie jestem nagrodą, wyzwaniem, terapią ani cichą dziewczyną, którą złamiesz, a potem się wzruszysz.
Piszę, bo inaczej rozpadłabym się na części. Słowa trzymają mnie w pionie. Nie po to, by były ładne. Po to, żeby bolały — jeśli trzeba. Najpierw mnie. Potem świat.
Mam dwubiegunówkę.
Tak, to znaczy, że potrafię być ogniem i popiołem w tym samym zdaniu. Ale przestań to romantyzować. To nie jest poezja. To jest biologia i ból. To są godziny, o których nikt nie chce słuchać. To są myśli, które nie proszą o pozwolenie.
Lubię sukienki w kwiatki, bo dobrze się w nich kłamie.
Ludzie myślą, że wyglądam na spokojną.
Nie pytają, co się dzieje pod spodem. I dobrze.
Nie jestem od wyjaśnień.
Nie jestem trudna.
Po prostu przestałam się zginać, żeby komuś było wygodnie. A to boli tylko tych, którzy chcieli mnie zmierzyć swoją miarą.
Nie chcę ci się podobać.
Nie chcę, żebyś mówił, że jestem silna.
Nie chcę być ikoną, wzorem ani przestrogą.
Chcę być sobą. I to cię ma albo nieść, albo odstraszyć.
Bo jestem Zoya. I to nie jest prolog do czyjejś historii.
To jest całość.
Prolog
maj 2025
Zoya
Kapadocja nie jest twoim lekiem
Poprzedniej wiosny
coś we mnie umarło
(o ile nie stało się to
lata temu)
Długo szukałam ukojenia
pośród balonów w Kapadocji,
czując, iż powinnam zmierzyć się
z rzeczywistością
Moje wątpliwości
nie były ulotne, niczym hel
Uciekałam przed nimi, skręcając sobie kostki,
ale nawet mimo bólu,
nie zatrzymywałam się na moment
Nikt nie powiedział mi,
że ścieżka, którą kroczyłam
kiedyś się skończy
A ja będę musiała przestać biec
Świeże powietrze wpadało do mieszkania przez szeroko otwarte okno balkonowe. Lekki wiatr tańczył z zasłonkami, słońce grzało niemiłosiernie, a ja właśnie skończyłam podlewać swoje roślinki.
Od tygodnia byłam w Polsce. Miesiące spędzone w Turcji, w towarzystwie Emre, otworzyły moją głowę i dały mi upragnione wytchnienie. I choć będę tęskniła za długimi wieczorami w jego towarzystwie, przy herbacie — nie mogę dalej uciekać.
Nie mogę uciekać od tego, że śmierć Cypriana mnie zraniła i choć spychałam to gdzieś w otchłań — to tęskniłam za nim.
Nie mogę uciekać od tego, że czuję się pusta, jak wydmuszka.
Nie mogę uciekać od tego, że moje życie toczy się we Wrocławiu.
Nie mogę uciekać… od Wiktora.
Westchnęłam głośno.
Wiktor.
Nie widziałam go od momentu, w którym czekał na mnie z kwiatami. Minął tydzień, a ja poświęciłam mu wtedy zdecydowanie za mało czasu. Czego się bałam? Co ja w ogóle odwalałam?
Szczerze mówiąc, wszyscy doskonale wiemy, iż między mną, a nim nic poważnego nigdy nie będzie. To była kumpelska relacja i może początkowo, przez krótki moment, oboje mieliśmy nadzieję na coś więcej, ale życie szybko to zweryfikowało. Zostawiłam to w spokoju. Najwidoczniej los miał inne plany na naszą znajomość.
Poza tym odkąd tylko Cyprian postanowił zostawić mnie w tym padole łez i rozpaczy samą, zarzekałam się, iż minie sporo czasu, zanim z kimkolwiek się zwiążę. O ile w ogóle, bo nie sądziłam, by jakikolwiek facet był w stanie mną tak wstrząsnąć, bym go pokochała. Przestały bawić mnie związki na chwilę, oparte na seksie i pojedynczych wyjściach. Nie chciałam iluzji w moim życiu, historia z Rashmim nauczyła mnie wystarczająco dużo, by wiedzieć, że to nie jest dla mnie. Ja byłam popierdoleńcem i albo ktoś za tym nadążał i chciał tego, albo mógł co najwyżej dać mi spokój. A w ostatnim czasie ceniłam sobie ten spokój o wiele bardziej, niż kiedykolwiek. W jakiś sposób tęskniłam za wszelkiego rodzaju uniesieniami, ale nie na tyle, by dawać się ponosić. Tak więc, po miesiącach spędzonych w Turcji, wzięłam sobie do serca moją ulubioną zasadę „Jebać miłość” i z takim przekonaniem wróciłam do Wrocławia, by trzymać się z daleka od wszelkich relacji, które zafundują mi łzy, złamane serce i tygodnie w łóżku, spędzone na opłakiwaniu niedoszłego wybranka.
Nadszedł maj — jeden z moich ulubionych miesięcy. Chociaż za dwa tygodnie miałam zaczynać ostatni rok swojego dwudziestolecia i zupełnie nie miałam pojęcia, kiedy i jak minęło mi ostatnie dziesięć lat. Nie byłam na to gotowa, a nieubłaganie mijający czas wprawiał mnie w melancholijny nastrój. Dużo rozmyślałam o swojej młodości, błądząc po najdalszych zakamarkach Tumblra. Czy ja kiedykolwiek miałam jakąś wartość, czy może byłam tylko pełna pustych słów, stwarzających pozory wyjątkowości?
Czy moje istnienie miało jakiekolwiek znaczenie?
I co z nadchodzącą przyszłością? Nadal nie zrobiłam wiele w tej kwestii, choć tak się zarzekałam, iż popchnę swoją karierę w zupełnie innym kierunku, niż Centrum. To były palące dylematy, które nie mogły dłużej czekać, a ja nie mogłam dalej tkwić w stanie zawieszenia. Musiałam iść naprzód. Ale nie chciałam iść gdziekolwiek. Musiałam to dobrze przemyśleć, aczkolwiek moja wewnętrzna oszustka wciąż miała się dobrze. Wciąż słyszałam w mojej głowie głos, który mówił mi, iż nie nadaję się do pracy z innymi ludźmi, za mało wiem i nie zasługuję ani na dobrą karierę, ani na miłość, ani nawet na dostatnie życie.
Pogrążanie w rozmyślaniach przerwał mi dzwonek do drzwi.
A to ciekawe, raczej nikogo się nie spodziewałam.
Zanim zdążyłam otworzyć, usłyszałam szczęk zamka. Może to Krycha? Co byłoby dziwne, bo dochodziła zaledwie jedenasta, a ona już walczyła dzielnie w galerii.
Do środka wszedł Joachim. Ach tak, przecież miał swój komplet kluczy. Nie był sam, a w towarzystwie Cartera i jeszcze jakiegoś faceta.
— Zooooo! — wziął mnie w ramiona.
Skrzywiłam się.
— Ciebie też dobrze widzieć — burknęłam. — Czemu zawdzięczam tę jakże przyjemną wizytę?
— Moment, najpierw kawa. — poszedł do kuchni, jakby nic się nie działo.
Nie żeby zakłócił mój spokój, co nie?
— Cieszę się, że czujesz się tutaj, jak u siebie — mruknęłam, nadal skrzywiona. — Cześć Carter, całe wieki cię nie widziałam.
— Za rzadko bywasz w rodzinnym mieście — zaśmiał się. — Gdzie nasze maniery? Poznaj Michaela, naszego kumpla. — wskazał na wysokiego gościa przed czterdziestką, który przyglądał mi się ze zmarszczką na czole.
— No widzę, że założyliście gang emerytów — wychrypiałam. — Zoya. Zoya przez y. — przedstawiłam się.
— I dołączysz do tego gangu za moment — powiedział Jo z kuchni. — Mam dla ciebie propozycję biznesową.
Wywróciłam oczami.
— No pewnie. Biznes — prychnęłam. — Akurat, jak miałam zamiar robić inne, dużo ciekawsze rzeczy w swoim życiu. — dodałam sceptycznie.
Jakie rzeczy, Zoya? Gnicie w czterech ścianach i krytykowanie samej siebie?
Zamknij się, do cholery.
Kilka minut później Carter ze zlęknioną miną siedział na mojej kanapie, Michael szybko do niego dołączył. Mój brat dla odmiany zawisł nad niskim stolikiem z odpalonym laptopem.
Oparłam się o regał na książki, który stał niemal pod oknem i czekałam na tę jego „propozycję biznesową”.
— Po pierwsze — westchnął Jo. — Miałaś rację co do Stacha. Tak, wiem, wiem. Nie wierzyłem ci od początku i przez wiele lat mu ufałem, ale najwidoczniej musiałem przejechać się na własnej głupocie. Nie wiem, Zoya, skąd ty masz ten zmysł do ludzi, ale jak zwykle byłaś niezawodna.
Zaśmiałam się głośno.
— Cóż… Z grzeczności nie zaprzeczę. Podążasz czasami jedną, wyznaczoną ścieżką, nie chcąc dostrzec czegoś innego. Dosyć ryzykowne podejście, jak na takiego geniusza. — skomentowałam.
— Robisz to samo. — burknął.
— Owszem. Ale ja wiem, że ścieżka, którą wybrałam, jest odpowiednia. Nie bez powodu spędzam godziny na myśleniu. Ta głowa czasami do czegoś się przydaje. — odbiłam piłeczkę, pukając się w skroń.
— Przepraszam — wtrącił Carter. — Skąd wiesz, że wybrana przez ciebie ścieżka jest odpowiednia? — popatrzył na mnie, ale widziałam w jego oczach, jak bardzo próbuje przetworzyć ten proces.
Westchnęłam.
— Po prostu to wiem. Głos w mojej głowie mi to podpowiada — mruknęłam. — Żeby była jasność, jestem bipolarem, więc nie uznawajcie gadania do siebie za coś dziwnego.
Bardziej ciekawił mnie ten drugi. Michael. Nie odezwał się ani słowem. Nie powiedział nawet „cześć”. Kompletne zero. Po prostu siedział na kanapie w moim mieszkaniu i obserwował mnie uważnie.
— Każdy nosi swoje brzemię. — oznajmił. Zachrypnięty i niski głos.
Intrygujące.
— Niemowa jednak przemówiła. — burknął Carter.
Cóż, ludzie generalnie nie mówią za dużo, jeśli nie widzą w tym sensu. Mądre podejście, po co kłapać dziobem, skoro nie ma się nic do powiedzenia?
— Daj mu trochę czasu — warknął Joachim. — Mike po prostu czasami musi zaznajomić się z sytuacją, zanim coś chlapnie. — dodał w moim kierunku.
Wzruszyłam ramionami.
— Co to za biznes? — zapytałam, sięgając po swój kubek z kawą.
— Moment — poprosił. — W każdym razie po tej wpadce ze Stachem zrezygnowałem z zabawy w nieruchomości i postanowiłem pobawić się w finanse. Potrzebowałem do tego mądrych głów, dlatego z Carterem i Michaelem założyliśmy start-up — oznajmił. — Poza tym jestem w trakcie sprzedaży naszego rodzinnego domu. Znaczy się, jeszcze nic z tym nie zrobiłem, ale chcę go sprzedać.
— Poczekaj — wtrąciłam brutalnie. — Jak to sprzedać? — spiorunowałam go wzrokiem. — Co na to matka? Poza tym… Że jak? Nie możesz tego tak o zrobić! — warknęłam.
Miałam przed oczami swój pokój, swoją bezpieczną oazę z wielkim łóżkiem, niebieskimi światełkami i całym tym dziadostwem, które tam zostawiłam. Nie mogłam oddać jedynego, tak ważnego miejsca w moim życiu w obce ręce.
— Zoya, spokojnie. Wiem, że to dla ciebie ważne… Ale chciałbym zacząć od nowa we Wrocławiu — powiedział. — Jestem tutaj od stycznia. Wyjechałaś do Turcji, nie wiedziałem nawet, czy wrócisz. Mamy wynajętą małą przestrzeń biurową i zaangażowaliśmy kilka osób. Same mądre głowy, spodoba ci się to.
Okay, może przesadzałam, ale prawda była taka, że jeśli Joachim sprzeda ten dom, zniknie moja bezpieczna oaza. Zniknie jedyne miejsce, które przypominało mi o tym, jaka byłam. Zniknie pokój, który przypominał mi, że kiedyś byłam pełna barw, emocji i całego tego gówna. Zniknie jedyny łącznik ze starą Zoyą, którego nie chciałam tracić, bo byłoby to jak strata samej siebie i fundamentów, na których wyrosłam. A może właśnie o to chodziło? O zerwanie tej grubej nici, o znalezienie nowej siebie, chociaż bałam się, jak diabli. Bo to pomieszczenie z niebieskimi światełkami było jedynym potwierdzeniem na to, że istnieję, że jestem żywa. Uderzyło mnie to tak mocno, iż na moment zamilkłam.
Jak widać, usilnie trzymałam się starej mnie, bo to tam szukałam potwierdzenia na to, że nie jestem małym pyłkiem, błąkającym się po świecie. Wciąż wracałam do przeszłości, tracąc teraźniejszość i przyszłość, bo łatwiej było mi grzebać w tym, co było, a nie w tym, co jest teraz. Bo tam były moje emocje i przygody, których nie chciałam zapomnieć.
Tylko że to nigdzie mnie nie prowadziło.
Musiałam w końcu zrozumieć, że starej Zoi już nie ma. Ona umarła, dawno temu. Trochę jej w tym pomogłam, a trochę sama z siebie wykopała sobie grób.
Od co najmniej trzech lat próbowałam to zrozumieć i chciałam skonstruować nową Zoyę, ale wychodziło mi to chyba marnie. Wciąż czułam się jak nic nieznacząca istota i zupełnie nie wiedziałam, jak mam pozbyć się takiego toku myślenia. Moje życie naprawdę nie było spektakularne. Czy ja naprawdę chciałam, żeby miało jakiekolwiek znaczenie?
Cóż… Za dwa tygodnie miałam mieć dwudzieste dziewiąte urodziny, a wciąż babrałam się w starych dylematach. Chyba czas z tym skończyć.
— No dobra, ale jaka będzie moja rola w tym waszym biznesie? — zapytałam nagle.
Jo się uśmiechnął.
— No jak to jaka? Jesteś mistrzem marketingu. Masz chłodne spojrzenie na decyzje, jesteś szczera i konsekwentna. Dlatego widzę cię jako naszego managera od spraw marketingu. — oznajmił mój brat.
Westchnęłam. Here we go again.
— Chciałam pracować na własny rachunek i niekoniecznie w marketingu. — burknęłam.
— Wiem, że masz swoje własne, literackie plany — powiedział. — Ale nadal uważam, iż nadajesz się do tego, jak mało kto.
No dobra, uratował mi dupę, gdy miałam całe Centrum na głowie. Chyba powinnam mu się jakoś odpłacić.
— Okay — mruknęłam. — Wchodzę w to. Wyślij mi jakiegoś e-maila z raportem i podsumowaniem, bo wciąż nie wiem, co to za biznes. Rzucę na to okiem.
— Jakim raportem? — wtrącił Carter.
— No chyba nie sądzicie, że poświęcę swój czas na jakieś niedopowiedzenia. Chcę jasnego pliku z informacjami o tym start-upie. Jaka branża, kto jest odpowiedzialny za co, obowiązki, cele, biznesplan ogólny i szczegółowy, założenia finansowe, wydatki, prognoza na najbliższe trzy miesiące, pół roku. — wymieniłam.
Patrzyli na mnie w ciszy.
— Kurwa mać, Joachim, nie mów mi tylko, że czegoś takiego nie masz — warknęłam. — Właśnie na tym poległeś, robiąc interesy ze Stachem. Zbudowałeś firmę na chaosie, a to nigdy nie kończy się dobrze. — dodałam jadowicie.
— Mówiłem, że się nadasz — uśmiechnął się pod nosem. — Wyślę ci wszystko do jutra.
— A teraz won mi stąd, bo zakłócacie mój spokój — burknęłam. — Tylko najpierw pozmywaj po sobie!
— Tak jest, szefowo! — mój brat się roześmiał.
Niestety ta wizyta rzuciła, po raz kolejny, cień na moje obawy i dylematy. Musiałam się z tym rozprawić i choć nie wiedziałam jak… To musiał być jakiś sposób. Pożegnałam się z nimi, a potem usiadłam przed ekranem swojego laptopa, próbując pozbierać to wszystko jakoś do kupy.
1. Dlaczego nikt nam nie powiedział?
via @zoyaspoetry on Tumblr (28.01.2025)
Dlaczego nikt nam nie powiedział, że dorosłość będzie tak brutalna?
Nikt nie wspomniał o tym, z czym będziemy musieli się zmierzyć.
Dla dzisiejszych nastolatków jestem zapewne dinozaurem, bo przecież 30 już niemal puka do moich drzwi. Zawsze w okresie urodzinowym robię się przesadnie sentymentalna. Patrzę na ostatnie dziesięć lat mojego życia i nie mogę uwierzyć w to, że kurwa, nikt nam nie powiedział… Nie mruknął nawet słowa o tym, jak będzie bolało nas serce, jak wiele razy się zawiedziemy, jak mamy czuć. Czym właściwie były dla nas uczucia? Czemu nie umiemy radzić sobie z relacjami międzyludzkimi? Dlaczego wypełnia nas pustka, z którą nie umiemy walczyć, bo każda próba walki kończy się fiaskiem? Dlaczego nikt nie powiedział nam o nadziei — podstępnej łajzie — która usypia naszą czujność?
Dlaczego nikt nam nie powiedział — jak być człowiekiem?
Równo dziesięć lat temu tkwiłam w ostatniej klasie liceum. Tkwiłam to dobre określenie, bo dosadnie rzecz ujmując, w dupie miałam zbliżającą się maturę, naukę i cały ten szkolny chaos. Moje myśli były skoncentrowane na skurwiałej miłości, która zawładnęła moim ciałem i umysłem do tego stopnia, że nic innego się dla mnie nie liczyło. To był czas, w którym należałam bardziej do innych osób, niż do samej siebie. Och, jakież wielkie były moje nadzieje. Na świetlaną przyszłość, na studia, na wspaniałe przyjaźnie, naukę nowego języka i tę… Tę skurwiałą miłość.
Porzuciłeś mnie.
Wtedy tego nie rozumiałam, no bo przecież jak ktokolwiek mógł porzucić kogoś takiego, jak ja. Najwidoczniej jeszcze wiele musiałam się nauczyć.
To były czasy mojej raczkującej depresji. To były czasy, w których kitrałam jagodowe Winstony pod łóżkiem, robiłam wysokiego koka na głowie ze swoich długich, blond włosów, podkradałam bratu jego flanelowe, o wiele za duże koszule. To były czasy glanów, skórzanych kurtek i złamanych serc. To były czasy tequili chowanej za podręcznikami od matmy, której tak nienawidziłam. Melanży w ogródku Maka, biegów na ostatni, nocny autobus, który dowoził mnie pod dom rodziców. Rodziców, którzy byli zawiedzeni, bo ich zbuntowana córka znowu zionie fajkami, alkoholem i pocałunkami z obcymi facetami. To były czasy wieczorów spędzonych na Tumblr, w towarzystwie smutnych cytatów, ale to właśnie te cytaty nas wychowały. Bo jesteśmy trochę takimi dziećmi Tumblra, który nauczył nas więcej, niż nie jeden nauczyciel w szkole.
Oni skupiali się na sinusie i cosinusie, na pisaniu CV, ale żadne z nich nie powiedziało nam, co to znaczy czuć. Nikt nie przygotował nas na ciężkie momenty, w których brakowało nam tchu. Nie powiedzieli nam, że życie to nie jest bajka, a jedyne, co nas czeka to pasmo rozczarowań. Nikt nie powiedział nam, iż miłość wcale nie polega na rzyganiu tęczą, a na tym, by zaufać. Zaufać temu, że druga osoba wcale nie chce dobić naszych ledwo bijących serc. Nie wspomnieli ani słowa o tym, jacy są inni ludzie. Głupi, zagubieni, błądzący we mgle. Wszyscy mierzymy się z tymi samymi dylematami. I nosimy w duszy wielki żal o to, że nikt nam nie powiedział…
Każdej reakcji uczyłam się sama.
Każda sytuacja była dla mnie nowa. Wiele wieczorów spędziłam ze słuchawkami na uszach, w towarzystwie Halsey, The Neighbourhood, Arctic Monkeys, BMTH i Comy. Wiele papierosów musiałam wypalić, by zrozumieć, że życie jest grą, której część z nas nie wygra. Ciągniemy tę maskaradę na single playerze, zapominając o tym, że nasze problemy wcale nie są jak zombie. Naprawdę podziwiam ludzi, którzy sądzą, iż jest inaczej.
Na końcu i tak zawsze zostajemy sami, nieważne, ile musieliśmy komuś poświęcić. Nieważne, ile oni nam odebrali, zostawiając nas z pustą duszą. Oni zawsze odchodzą, bez względu na to, co obiecali, jak się zachowywali i co czuli.
Im szybciej to zrozumiecie, tym lepiej dla was.
Trochę śmieszą mnie moje własne wyobrażenia o życiu z czasów, gdy miałam te 19 lat. Kurwa, czego ja nie chciałam od życia? Gdzie te twoje wyobrażenia o byciu dziennikarką śledczą albo wielką pisarką? Gdzie te twoje wyobrażenia o byciu opoką dla wykolejonych ludzi? Chciałaś być zbawcą świata, chciałaś uleczać innych, podczas gdy sama potrzebowałaś uleczenia. Gdzie te wyobrażenia o podróżach, dwójce dzieci, mieszkaniu w apartamentowcu, mężu i wielkiej miłości? Śmiechu warte.
Pamiętam tamten jesienny wieczór. Był wrzesień, a ja od kilku dni wiodłam zupełnie nowe życie w nowym mieście. Zegarek pokazywał niemal dwudziestą trzecią, a ja w towarzystwie spadających liści szłam pustą ulicą. Światło latarni raziło mnie w oczy. Czekałeś na mnie w progu swojego mieszkania z tym swoim pięknym, cwanym uśmieszkiem. Chwilę później siedziałam na blacie w twojej kuchni, a ty parzyłeś dla nas malinową herbatę. Śmiałeś się, bo nie używam cukru.
— Zoya… Czego ty właściwie chcesz od życia? — zapytałeś, podpalając mi papierosa.
Nie umiałam ci odpowiedzieć. Chyba po prostu chciałam, żeby przestało mnie boleć.
A bolało przeokrutnie.
Pchałam się w ramiona destrukcji. Myślałam, że fizyczny ból wynagrodzi mi ten psychiczny. Myślałam, iż dzięki temu w końcu poczuję, że jestem żywa i prawdziwa. Wymierzałam samej sobie karę za popełnione błędy, robiąc absurdalne rzeczy. Upijanie się, ciąg imprez i ten cholerny Tumblr.
I to wszystko, psia mać, na nic. Nie da się. Nie da się wskrzesić życia z popiołu, który był pozostałością po nas samych sprzed lat. Strawił nas ogień. Zeżarł nas do cna.
Ciężko jest porzucić wrażenie o tym, że coś nas ominęło.
Czas przeleciał nam przez palce. Nasze dawne wyobrażenia się nie spełniły, a zastąpił je gorzki żal. Bo nie byliśmy wystarczający, bo nie zadbaliśmy o siebie odpowiednio, bo nie walczyliśmy o swoje, gdy była taka potrzeba. Jebane dzieci neo, które szukały ukojenia na Tumblrze, dorosły.
Gdzieś tam, głęboko, te wspomnienia są wciąż żywe. Próbowałam odnaleźć siebie w innych ludziach, ale przecież to nie oni mnie definiowali. Szkoda, że zrozumiałam to o wiele za późno.
Dzisiaj nie ma ich.
Zostałam ja.
Utkana z gorzkiej ironii, waszych kłamstw, moich strachów, złamanych obietnic, zawodów miłosnych i straconych przyjaźni.
I tak ciągnę tę maskaradę na single playerze, bo nikt nigdy mi nie powiedział, czym są uczucia i nikt mi nie powiedział o tym, że życie to pasmo rozczarowań.
2. Nowe życie na starych zgliszczach
maj 2025
Zoya
— Takiej Zoi jeszcze nie widziałam — Krycha stanęła za mną, gdy przeglądałam się w łazienkowym lustrze. Właśnie przefarbowała mi włosy na ciemnobrązowy kolor. — Ale wyglądasz zajebiście.
Chyba było mi już w życiu za nudno, a dawno niczego takiego nie robiłam z włosami — nie licząc skrócenia — więc kupiłam hennę w ciemnym kolorze i pozwoliłam mojej przyjaciółce działać. Podobał mi się ten efekt. Najwyżej za jakiś czas zejdę do blondu, trudno. W międzyczasie przeczytałam raport od Joachima. Faktycznie, pomysł był całkiem dobry. Zrobiłabym korektę prognoz na pierwszy kwartał i odesłałam mu to z powrotem. Mój brat chciał stworzyć sieć, polegającą na zarządzaniu budżetem — w gospodarstwach domowych, a w wersji premium — w firmach. Czekało ich wiele pracy, ale mogłam ich wesprzeć. Na rynku było kilka takich aplikacji, ale żadna z nich nie zakładała tak rozbudowanego pakietu, więc jeśli uda nam się to dobrze sprzedać — to pyknie.
To było dosyć intensywne popołudnie. Nie miałam wiele do roboty, więc zaczęłam się rozglądać za drugim mieszkaniem. Miałam nie zostawać we Wrocławiu, ale skoro mój brat wybrał to miasto, jako miejsce, w którym zostanie — nie chciałam go opuszczać. Już wystarczająco dużo czasu spędziliśmy na rozłące, a moja relacja z nim była… Naprawdę ważna.
Próbowałam jakoś zapełnić swoje dni. Zimą wydałam swoją trzecią książkę, biorąc udział w konferencjach online z różnymi bibliotekami w całej Polsce, a teraz pracowałam nad kolejną częścią. Chciałam, by była to ostatnia część. Bym zamknęła ten cykl opowieści o samej sobie. Doskonale wiedziałam, że ta opowieść w dużej mierze była naznaczona moim bólem i rzeczami, które zapewne nigdy nie powinny się wydarzyć, więc w ostatniej części powinnam się z tym wszystkim rozprawić i usunąć się w cień.
Pisałam wiersze, oczywiście. Nie byłam przekonana do ich wydźwięku, jak zwykle poruszały tematykę walki z samą sobą, a przecież nie powinnam już tego robić. Przecież w końcu zaczęłam się cieszyć, iż jestem sobą. Ale jeśli przez lata człowiek sam sobie pluł w twarz, nie oczekuje się od niego, że nagle zacznie siebie kochać. Nawet jeśli powinien…
Owszem, było już zdecydowanie o wiele lepiej ze mną w tej kwestii, ale miałam wrażenie, iż ciągle wracam do przeszłości — nawet podświadomie — zamiast koncentrować się na teraźniejszości. To już nie była kwestia wybaczenia samej sobie, bo to zrobiłam dawno temu. Ja chciałam znowu czuć tak wiele, jak wtedy, gdy miałam dwadzieścia lat. Chciałam pozbyć się tej pierdolonej pustki, która mnie tłumiła i sprawiała, iż czułam się jak cholerny trup. A w tych wszystkich wspomnieniach właśnie byłam Zoyą, która nie miała martwego środka. To były bardzo intensywne wspomnienia i uczucia. Bałam się, że już do końca życia pustka będzie mi towarzyszyła i to jawiło się, jak piekło na ziemi.
W uścisku skrajności
Irytowało mnie,
że mimo leczenia
mój nastrój zmieniał się
w mgnieniu oka
Bywałam trupem,
wypełnionym pustką,
tylko po to, by za moment
umierać z radości
Dlatego tamtego dnia, gdy okazało się, iż będę zaczynała karierę w nowym miejscu, gdy stałam przed wyborem nowego mieszkania, złożyłam sobie obietnicę, do której spełnienia zamierzałam dążyć małymi krokami — po prostu spróbuję zacząć cieszyć się małymi rzeczami. Kawą na balkonie, przeczytaną książką, napisanym rozdziałem, nową fryzurą, którą właśnie zrobiłam. Uśmiechnęłam się pod nosem. To zapowiadało się całkiem dobrze.
Pogrążona w rozmyślaniach, przeglądałam Facebooka i wtedy dostrzegłam ogłoszenie na lokalnej grupie z osiedla, na którym wynajmowałam mieszkanie, zanim zamknęłam Centrum.
„Sprzedam mieszkanie na naszym osiedlu, 72 metry kwadratowe, dwa pokoje, duży salon, połączony z kuchnią, łazienka, oddzielnie toaleta, duży balkon z widokiem na patio. Proszę o wiadomości prywatne.”
— Kurwa. — mruknęłam.
To było bardzo dobre osiedle. Nowe budownictwo, wszelkie udogodnienia, parking, zielone patio z placem zabaw, tramwaje niedaleko.
Od razu napisałam wiadomość do tej kobiety. Podała mi numer telefonu, więc bez zastanowienia zadzwoniłam do niej.
Umówiłam się z nią na następny dzień na prezentację, ale obiecała podesłać zdjęcia. Serce zabiło mi mocniej. Uznałam to jednak za dobry znak. Okazja sama się nawinęła. Byłam w stanie zapłacić jej od ręki, nie musiałam bawić się w żadne kredyty. Cóż, właśnie to zostało mi po Centrum — kilka milionów na koncie. O ile zainwestowałam kilkanaście tysięcy w leczenie piesków i kotków — tak, jak obiecałam — to nie miałam pojęcia, co zrobić z całą resztą. Nigdy nie widziałam takich sum na oczy, więc jak zwykle udawałam, że mnie to nie dotyczy.
Obejrzałam zdjęcia, które wysłała mi właścicielka tego mieszkania i oniemiałam. To miejsce było śliczne! Już wiedziałam, że będzie moje. Zadzwoniłam jeszcze do Jo, bo chciałam pójść tam z nim. Przecież znał się na nieruchomościach, więc ufałam mu w tej kwestii.
W środę miałam iść do nowego biura. Przed snem dodał mnie do ich serwera na Discordzie, więc przywitałam się z wszystkimi, mając nadzieję, że się z nimi polubię.
A potem poczytałam jeszcze i zasnęłam.
— Myślę, że to jest dobry pomysł — Krycha siedziała ze mną przy kuchennym stole. — Naprawdę dziękuję ci, że mogę zostać tutaj.
— Daj spokój, przynajmniej wiem, że to mieszkanie jest w dobrych rękach. Poza tym, co się będziesz tułać po obcych. — zaprotestowałam.
Dochodziła siódma rano, a my w szlafrokach jadłyśmy owsiankę i piłyśmy poranną kawę. Właśnie powiedziałam jej, iż idę oglądać mieszkanie z zamiarem jego kupna.
— Wracasz do Wrocka na stałe — mruknęła. — Dobrze. Szczerze mówiąc, tęskniłam za tobą, za twoim wyrazem twarzy, gdy coś ci nie pasuje — zaśmiałam się. — Wiem, że zawsze byłaś wolnym duchem, ganiałaś po świecie… Ale po śmierci moich dziadków nie mam nikogo. Tylko ciebie i Antka i Joachima i jesteście moją jedyną rodziną — szepnęła. — Nie wyobrażam sobie was stracić i egoistycznie cieszę się, że znowu jesteśmy razem w jednym mieście.
— Zawsze będę — obiecałam, ściskając jej dłoń. — Bez względu na to, czy dzisiaj mieszkam tutaj i czy za pół roku wywieje mnie do Azji.
Zaśmiała się.
— Azja? Nie — skrzywiła się. — To nie w twoim stylu. Raczej znowu Turcja.
Chwilę później Joachim do nas dołączył.
— No, to mieszkanie wygląda super — oznajmił. — Serio, masz dobre oko, jak zwykle. Sprawdzę tylko kilka technicznych kwestii, ale zapowiada się to dobrze.
Poszłam się ogarnąć. Jako że chciałam wyglądać profesjonalnie, założyłam jedną ze swoich sukienek z długimi rękawami z tiulu, buty na koturnie, no i oczywiście swoją ukochaną ramoneskę. Zrobiłam make-up i mogliśmy wychodzić.
To nowe osiedle nie znajdowało się daleko od mojego mieszkania w kamienicy.
Westchnęłam, widząc Luizę palącą papierosa pod sklepem, w którym miałam okazję pracować. To miejsce wydawało się tak znajome, a jednak obce, patrząc na to, iż spędziłam w nim całe dnie, będąc w żałobie po Cyprianie.
Joachim zaparkował pod blokiem i wysiedliśmy z auta. Najpierw poszłam przywitać się z Luizą.
— Zoya! — uśmiechnęła się. — Całe wieki cię nie widziałam.
— Wróciłam niedawno do Polski. Wpadnę na kawę, ale najpierw muszę coś ogarnąć. Mam zamiar kupić tutaj mieszkanie, więc niedługo będziemy widywały się częściej. — powiedziałam.
— Super! Brakuje nam ciebie. Mówię serio. — oznajmiła.
— Nadrobimy wszystko! — zaśmiałam się i chwilę później czekaliśmy z Jo, aż właścicielka mieszkania wpuści nas do klatki.
Trzecie piętro. Ogromne okna w salonie i wielki balkon. Idealnie dla mnie. Joachim obejrzał każdy kąt i dał mi zielone światło.
— No dobrze, przygotuję z moim notariuszem dokumenty i umowę. Myślę, że to kwestia tygodnia. Może pani już szykować dokumenty do banku. Wiem, że akceptacja kredytu chwilę trwa. — mrugnęła do mnie.
— Nie, nie. Kupię bezpośrednio. Bez kredytu. — oznajmiłam.
— O, okay. To nawet lepiej. — stwierdziła zaskoczona.
No więc dokonałam dealu. Mogłam wprowadzić się w czerwcu i bardzo mnie to ucieszyło. Może tym razem moje życie nabierze takich barw, o których zawsze marzyłam.
Resztę dnia spędziłam na małym świętowaniu. O to mi chodziło. O cieszenie się z małych rzeczy, chociaż zakup nowego mieszkania był wielką rzeczą. Poszłam z Joachimem na lunch, a potem wróciłam do siebie, napisałam kolejny rozdział nowej książki i posiedziałam trochę nad ogarnianiem spraw do firmy mojego brata, a wieczorem obejrzałam film z Krychą i poszłam spać.
Nie będę kłamać. Wypadłam z tego rytmu wstawania o szóstej. Powieki ciążyły mi niemiłosiernie, gdy zwlekałam się z łóżka. Wstawiłam wodę na kawę, a zaraz Krycha do mnie dołączyła. Zjadłam tosty, a potem poszłam się szykować. Czarne, eleganckie spodnie, koszula z długimi rękawami i wełniany bezrękawnik, szybki makijaż, vansy. Zgarnęłam swojego laptopa i ruszyłam w drogę. Mój brat wynajął powierzchnię biurową niedaleko centrum Wrocławia, ale musiałam przebić się przez poranne korki, a potem szukałam miejsca parkingowego, krążąc po ciasnych uliczkach. No biurowiec Centrum z własnym parkingiem to nie był. Może kiedyś, z czasem tego mój brat się dorobi. Może powinnam przez jakiś czas postawić na tramwaj, bo inaczej będę wiecznie spóźniona. Legnicka w godzinach szczytu to musi być dramat.
Nowe biuro znajdowało się praktycznie naprzeciwko Magnolii. Lokal użytkowy na parterze nowego budynku, z trzema gabinetami i open space. W zasięgu mojego wzroku dostrzegłam tylko mojego brata i Michaela i jakiegoś chłopaka, ale stał tyłem, więc nawet nie zdążyłam zarejestrować szczegółów jego wyglądu.
— Cześć — burknęłam. — Ja pierdolę, no naprawdę więcej autem tutaj nie przyjadę. Co to za zadupie? — warknęłam. — Potrzebuję kawy.
— Ekspres jest w socjalu. Zadbałem o to! — zaśmiał się Jo.
Rzuciłam swoją torbę i laptopa na kontuar, który zapewne miał robić za imitację recepcji.
Joachim, śledząc moje ruchy, poszedł ze mną do małego pomieszczenia, w którym zastałam Cartera.
— Witam królową zamieszania — zaśmiał się. — Kawa gotowa. Bez cukru i z mlekiem.
Skrzywiłam się zaskoczona.
— Jo, masz za długi jęzor. — burknęłam.
— Musimy wspierać jedną z głów tego biznesu. — ciągnął Carter.
— Dobra, dobra. Nie myślcie, że tak łatwo wkupicie się w moje łaski. — pogroziłam im palcem.
Joachim oprowadził mnie po skromnym biurze. W jednym pomieszczeniu stały trzy biurka i zakładałam, że należą do niego, Cartera i Michaela. Mnie tymczasowo przydzielili miejsce na open space, ale z daleka od wszelkich innych stanowisk, za co byłam im wdzięczna. Miałam widok na całą salę, ale moje biurko było usytuowane pod oknem, w towarzystwie zielonych roślinek, było też częściowo zabudowane ścianką z regału i karton-gipsu, więc będę mogła skupiać się na tym, co robię. I tak planowałam przez większość czasu siedzieć tam w słuchawkach, bo nigdy nie pracowałam na open space i jawiło się to dla mnie jako męczarnia. Dobrze, że po drugiej stronie ulicy znajdowała się Magnolia (ciekawe, czy mogłabym korzystać z parkingu w tym centrum handlowym?), więc martwienie się o lunch miałam z głowy, a poza tym w budynku dostrzegłam wszędobylską Żabkę i piekarnię. Świetnie.
— Mam dla ciebie laptopa. — oznajmił Carter.
Rozsiadłam się na swoim nowym miejscu.
Przyniósł mi nowy sprzęt.
— Windows czy Linux? — zapytałam.
— Windows. — odpowiedział.
Całe szczęście. Linux był dla mnie całkowicie nieintuicyjny i praca na nim byłaby drogą przez mękę.
Zalogowałam się na swojej nowej poczcie, ogarnęłam jakieś bieżące sprawy, a potem poszłam do socjalu zrobić kolejną kawę. Czułam się nieco nieprzytomna, no ale cóż. Takie życie.
Wyglądałam przez małe okno, patrząc na podwórko za budynkiem. Szare ściany, no kto by pomyślał.
— Cześć. — usłyszałam za sobą.
Niski, zachrypnięty głos. Zaczyna się nieźle.
Odwróciłam się.
O Chryste. Uśmiechał się lekko, eksponując dołeczki w policzkach. Ciemne włosy, postawna sylwetka, lniana koszula z podwiniętymi rękawami — co swoją drogą przypominało mi Cypriana — i do tego to cholernie przeszywające spojrzenie, które tylko podkreślało ciemne, jak noc, błyszczące oczy. Ale nie to było w tym wszystkim zaskakujące. Otaczało mnie wielu przystojnych mężczyzn, serio.
Ale on… Kimkolwiek był w tamtym momencie… Był pierwszym, przy którym w ciągu trzech minut poczułam przysłowiowe motyle w brzuchu. To nie były robale, jak miałam w zwyczaju, ani żadna nicość, to były moje pierwsze motyle. Patrzyłam na niego zahipnotyzowana, uświadamiając sobie, że przecież jeszcze nawet się nie odezwałam. Ale brakło mi języka w gębie, co jak się domyślacie, było zdecydowaną rzadkością. Przecież zawsze miałam coś do powiedzenia, ale jego uważny wzrok i te cholerne dołeczki w jakże pięknej twarzy sprawiły, iż milczałam.
Robiłam z siebie frajerkę, więc drżącymi dłońmi nalałam kawy do swojego dużego kubka.
— Cześć. — odpowiedziałam w końcu.
Nawet nie wiecie, ile wysiłku musiałam w to włożyć.
Śmiać mi się zachciało.
Zoya Staszewska, ta sama, co nie popuszcza pyskowania, nagle nie umiała powiedzieć składnego „cześć”. Zoya Staszewska, która przez lata siedziała na czele działu marketingowego w Centrum, nie umiała powiedzieć nic więcej, niż jedno, ciche słowo — no to jakaś farsa.
I zamiast mu się przedstawić, wzięłam kubek i jakby nigdy nic, z bijącym jak dzwon sercem, po prostu wróciłam do swojego biurka.
Chwała mojemu bratu, że moje stanowisko pracy było trochę na uboczu. Aczkolwiek w minutę załapałam, iż będę widziała tego tajemniczego faceta i to przez kilka godzin dziennie i zastanawiałam się, jak ja u diabła, mam wytrzymać z nim tyle w jednej sali.
Westchnęłam ciężko, próbując zrozumieć, co tu się właśnie wydarzyło. Rozejrzałam się po całym open space, ale nigdzie nie dostrzegłam Jo, więc napisałam mu wiadomość z pytaniem „Gdzie, do cholery, jest palarnia???” — odpisał po minucie, żebym po prostu wyszła przed budynek.
Za dużo myśli kłębiło się w mojej głowie. Chyba potrzebowałam sesji u Witka, a nie papierosa. Chociaż jedno i drugie wydawało się całkiem zbawienne.
Po pierwsze — ja nigdy, NIGDY, nie czułam czegoś takiego w pobliżu żadnego faceta. Okay, może ktoś sobie pomyśli, że znowu wymyślam i po prostu coś mi się w głowie miesza, ale latami pakowałam się w różne związki. Ważne i nieważne, krótkie i długie, ale gdy na horyzoncie pojawia się ktoś taki, jak ten… Kurwa, nawet nie wiedziałam, jak ma na imię. Nieważne, dowiem się później. Pierwsze raz w życiu obawiałam się, że nie mam nawet odpowiedniego zasobu słów, by to opisać, co również wydawało się dziwne, bo przecież mi nigdy nie brakowało słów. Jego energia uderzyła mnie z taką siłą, jego przeszywające spojrzenie… Zrobiło mi się gorąco i pożałowałam wełnianego bezrękawnika. Trzeba było założyć sukienkę, jak zwykle. Nie mogłam się skupić, więc po prostu siedziałam, patrząc się w ekran laptopa i próbowałam nadążyć za dyskusją na Discordzie, ale no nie umiałam. Jakby mój mózg nagle zamienił się w papkę.
No i gdzie to moje zarzekanie się, opierane na „Jebać miłość”? No właśnie.
Najwidoczniej tak się dzieje, gdy na twojej drodze pojawia się ktoś absolutnie wyjątkowy.
— Hej — przed moim biurkiem wyrosła jakaś dziewczyna. — Jestem Julka.
— Zoya. — mruknęłam.
— Wiem, że ciężko jest ci się odnaleźć w gąszczu nowych obowiązków — oznajmiła. — Na naszym czele stoi trzech wariatów, więc to niczego nie ułatwia — zaśmiała się. — Zajmuję się główną administracją i ogarniam bieżące potrzeby biurowe. Gdybyś czegoś potrzebowała, znajdziesz mnie przy recepcji.
Ach, więc to ty tutaj siedzisz na przodzie. Chwała ci za to, dziewczyno.
— Wiem wszystko i o wszystkich. Witamy na pokładzie. — uśmiechnęła się.
— Dzięki i w sumie wzajemnie. Gdybyś czegoś potrzebowała, znajdziesz mnie tutaj. — powiedziałam nieskładnie.
Kurwa, obudź się, Zoya. Masz tysiąc stron instrukcji do przeczytania i przyswojenia. To mnie nieco otrzeźwiło. Wyjęłam z torebki paczkę fajek i wyszłam przed budynek, żeby zapalić. Złapałam trochę świeżego powietrza, wzięłam trzy głębokie oddechy i z promiennym uśmiechem wróciłam do pracy.
Trzy sekundy
Tamtego dnia,
zanurzona w biurowych obowiązkach,
ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewałam,
był Twój zachrypnięty głos,
błyszczące oczy, które przeszywały mnie na wskroś,
i motyle w brzuchu,
których nigdy wcześniej nie czułam
Patrzyłam w Twoje oczy
o trzy sekundy za długo,
by uznać to za coś przypadkowego
Wiedziałam od razu —
albo spędzę z Tobą życie,
albo za trzydzieści lat
będziesz tylko wspomnieniem,
na które uśmiechnę się blado
Dochodziła już trzynasta, a ja nie byłam nawet w połowie czytania pliku, który przesłał mi Jo. Serio, to miało z tysiąc stron i zawierało jakieś techniczne dane, które powinni widzieć programiści, a nie ja. Tak więc niektóre fragmenty pomijałam, ale wciąż licznik pokazywał mi 568 stron do przebrnięcia i wiedziałam, że tego nie skończę do szesnastej. Mogę zabrać to do domu. Miałam nie przynosić roboty do chaty, ale nowe projekty i start-upy niestety wymagały pracy po godzinach.
Wyjęłam jedną słuchawkę z ucha, bo Jo stał na środku open space i rzucał rzutkami w tablicę przywieszoną niedaleko głowy Julki. Wywracała oczami, segregując jakieś papiery.
— To ma być intuicyjne — burczał mój brat. — Jak możemy włączyć sugerowanie pewnych planów wydatków, skoro nie znamy użytkownika? Owszem, możemy założyć kilka ogólnych opcji, ale nie będą one na tyle płynne, żeby z nich korzystać. Między czernią, a bielą jest szarość, a nam chodzi o to, by każdy nasz użytkownik znalazł swój odcień szarości. — gadał.
Nie wiem, czy sam do siebie, czy do innych.
— Zrób ankiety — warknęłam głośno. — To pomoże w profilowaniu użytkowników i dobieraniu odcienia szarości. — dodałam.
Odwrócił się.
— Jakie, do diabła, ankiety? — zapytał poważnie.
Skrzywiłam się. Jemu to naprawdę trzeba czasami jak krowie na rowie. I tu wcale nie chodzi o to, że mój brat jest głupi, po prostu nakręca się myślami i pomysłami, a nie dostrzega tego, co najprostsze.
Wstałam i podeszłam do niego, zabierając mu rzutkę.
— Nowy użytkownik zakłada konto i zaraz po rejestracji wyświetla mu się ankieta. Kilka pytań o pewne działy wydatków, o ulubione produkty, o preferencje zakupowe. Maksymalnie dwadzieścia pytań, żeby się nie zirytował, a odpowiedział szczerze. Celne pytania, które pozwolą mu skupić się na tym, co ważne. Dzięki temu zobaczy, że pewne działy wydatków przysłaniają inne, może sam to potem skoryguje, gdy będzie robił ogólny plan. Dla ciebie to korzyść, bo może zainteresować się sugerowanymi planami, ale zrobisz przy okazji badania rynkowe. Na podstawie wyników można włączyć dodatkowe opcje, które zrobią apkę bardziej osobistą. Wszystko z korzyścią dla użytkownika, ale też dla ciebie — wyjaśniłam. — Można zadbać o wyświetlanie zamienników pewnych produktów, ale bez przesady, bo nie każdy lubi zamienniki. Skoro lubisz Hugo Bossa, nie sięgniesz nagle po szmatę z Reserved, kumasz? — zapytałam tak, jakby to była oczywistość.
Patrzył na mnie oniemiały.
— Jesteś geniuszem, Zo. — jęknął.
— Powiedz mi coś, czego nie wiem. — uśmiechnęłam się jadowicie.
— Moi drodzy, to nasz pierwszy kamień milowy — oznajmił. — Od tego zaczniemy.
— Nie, nie od tego będziemy zaczynać — burknęłam. — Zaczniemy od głównych założeń, bo ten stek bzdur, jaki mi wysłałeś „do zapoznania się”, nadaje się do niszczarki. — dodałam, wywracając oczami.
— Przykro mi, przyjacielu, ale chyba nasza koncepcja legła w gruzach — zaśmiał się Carter, wchodząc na open space, taszcząc ze sobą tablicę i markery. — Z chęcią wysłucham tego, co dział marketingu ma do powiedzenia. — podał mi marker.
— Lubisz mnie testować, Carter — burknęłam. — Obyś tego nie żałował.
Na samej górze tablicy napisałam dwa słowa „nazwa aplikacji???”, podkreśliłam podwójną linią. Strzałka w dół, napis „ankieta — 20 pytań”, kolejna strzałka — „analiza odpowiedzi (intuicyjne)”, a potem dwie strzałki — pod jedną „plan darmowy z 6 sugestiami, dotyczącymi poprawy planowania wydatków”, a pod drugą „plan płatny z 12 sugestiami, dotyczącymi poprawy planowania wydatków, gdzie te sugestie oczywiście będą bardziej rozbudowane”, kolejna strzałka i „akceptacja planu przez użytkownika”, dwie kolejne strzałki — jedna z „darmowy plan, więc miejsce na wpisywanie własnych kwot i drobne sugestie ze strony apki”, a druga z „płatny plan, więc miejsce na wpisywanie własnych kwot i rozbudowane sugestie ze strony apki”. Dodatkowo dopisałam „rozbudowany dział statystyki — dzienne, tygodniowe w wersji darmowej oraz ekstra miesięczne i roczne w wersji płatnej, miejsce na własne wnioski”.
— To wersja dla prywatnego użytkownika — oznajmiłam. — Wersja dla firm musi być o wiele bardziej złożona i profesjonalna. Tutaj zaczniemy od bardziej rozbudowanej ankiety, myślę, że czterdzieści pytań będzie w porządku i w zależności od typu działalności, apka będzie generowała plan. O ile w wersji prywatnej możemy pozwolić sobie na luźne sugestie, to wersji firmowej nie ma na to miejsca. Musi być strzałem w dziesiątkę, bo apka będzie operowała firmowymi finansami, a tam nie ma miejsca na błędy. Firmy będą nam ufały, oczywiście, apka nie może za nich decydować i nie będzie tego robić. Ma tylko rozjaśnić pewne kwestie, pomóc w planowaniu. Ale wersją firmową zajmiemy się później. Najpierw prywatny użytkownik. — odłożyłam marker.
— Wygląda na to, że Zoya rozgryzła to, czym zajmowaliście się od lutego… W jeden poranek. — stwierdził Mike. — Nie żebym nie sugerował podobnych założeń. — dodał ironicznie.
— Nie ma za co — burknęłam. — Cała wasza święta trójca zrobi kurs z tworzenia aplikacji od Google — dodałam. — Tak, Mike, nie patrz tak na mnie. Wiem, że jesteś geniuszem od programowania, ale wam to chyba trzeba jasno, jak krowie na rowie, pokazać podstawy.
— A ty masz taki? — zapytał Carter oburzony.
Westchnęłam, idąc po swoją torbę. Tak coś czułam, iż będą potrzebne. Wyjęłam z niej dwa segregatory pełne certyfikatów i dyplomów.
— Myślę, że kolejne dwa znajdę w domu. Jeśli chcesz, to ci je jutro podrzucę, żebyś przypadkiem nie pomyślał, iż blefuję. — stwierdziłam jadowicie.
— Nie szedłbym tą drogą, przyjacielu — wtrącił Jo. — No, chyba że chcesz, by ziemia się rozstąpiła.
— Zwracam honor — powiedział Carter. — Więc… Mamy zacząć od nazwy aplikacji?
Westchnęłam.
— Nie — odpowiedziałam, siląc się na łagodny ton głosu. — Zaczniemy od przydzielenia pracownikom obowiązków. Widzę, że mamy tutaj osiem mądrych głów — rozejrzałam się po sali. — Dziewięć — popatrzyłam na Julkę. — Mamy grafika? — zapytałam, patrząc na Jo.
— Tak, Hania jest grafikiem. — wskazał na rudowłosą dziewczynę.
— Świetnie. Zajmiesz się wyglądem aplikacji. Interfejs, poszczególne przejścia. Służę wsparciem, bo w grafice też robiłam, więc możemy to ogarnąć razem. Kręgosłup programowania zostawiam wam — popatrzyłam na Cartera, Michaela i Joachima. — Kto będzie wam pomagał? — dodałam.
— Marcin, Igor, Krzysiek i Nikodem. — oznajmił Jo, wskazując po kolei na chłopaków. — Iga jest od testowania. Marcelina i Przemek robią korekty, dbają o poprawność językową i zajmują się ogólnymi sprawami.
— Świetnie. Apka będzie dostępna w języku polskim i angielskim, ale ja znalazłabym jeszcze niszowy język. — oznajmiłam.
Joachimowi zaświeciły się oczy.
— Turecki. — powiedział oświecony.
— Ale nikt z nas nie mówi po turecku. — wtrąciła Iga.
Uśmiechnęłam się.
— Nie martw się tym — powiedziałam. — Hiszpański też możemy włączyć z czasem. Chociaż Turcja może być bardzo opłacalna, tamtejsi przedsiębiorcy uznają to za innowację. Ale tym zajmiemy się później. Najpierw podstawy. Potrzebuję jednej osoby, która będzie w stanie ustawiać ze mną całą strategię marketingową w social mediach. Facebook, TikTok, Instagram, Billin, wszystko inne. Ale żeby zacząć działać w social mediach, musimy mieć gotowy prototyp apki, więc trochę czasu jeszcze minie.
— Nikodem, ty siedziałeś w social mediach — stwierdził Joachim, wskazując na tego samego człowieka, który wywołał u mnie szybsze bicie serca z rana. — Pogadaj z Zoyą, zajmiecie się marketingiem razem.
Uśmiechnęłam się. Świetnie.
— Jeśli ktokolwiek z was będzie miał pytania, zapraszam. Może i jestem ostra jak żyleta, jeśli chodzi o biznes, ale nie gryzę — powiedziałam. — Wszystkie baty i tak dostanie Joachim. — dodałam na rozluźnienie atmosfery.
— Już wiem, w jaki sposób zbudowałaś moloch z prawie dwustoma pracownikami — odpowiedział mój brat. — Oni się ciebie po prostu bali.
— Ty też powinieneś zacząć się bać — syknęłam. — Bierz fajki i już, szybciutko, na dwór. — wskazałam drzwi.
— O pani, nie zasłużyłem sobie na te cierpienia. — otarł wyimaginowaną łzę.
— Powiedziałam ci jasno, że budujecie firmę na chaosie — zaczęłam, odpalając papierosa. — Nie można tak. Wszystko musi mieć swoje ramy, być klarowne. Każdy musi wiedzieć, czym się zajmuje, przyjąć odpowiedzialność. Wspólnie pracujemy nad sukcesem. Wiem, że to brzmi jak beznadziejny frazes, ale bez wyraźnych struktur to się nie uda. Zacznij z chłopakami i z Hanią pracować nad wyglądem apki, by móc to potem zaprogramować. Jakie oni mają umowy? Muszę zerknąć na kadrowe sprawy. — zaciągnęłam się.
— Pokażę ci wszystko za moment — mruknął. — Do diabła, po prostu strasznie podjaraliśmy się tym pomysłem. Nie sądziłem, że to nie jest takie proste.
— Jest prostsze, niż myślisz, tylko trzeba planu i dyscypliny. Myślisz, że nie jarałam się z Cyprianem przed nową kolekcją? Milion razy. Ale nie można zaczynać od dupy strony, tylko od początku. Wierz mi, że jeśli apka siądzie, to dopiero będziesz miał powody do jarania się. I więcej wiary w siebie, Jo. Jesteś takim samym geniuszem, jak ja. Może trochę bardziej chaotycznym, ale dla mnie na początku zarządzania tak wielką firmą, jaką było Centrum, to też było chaotyczne. Czarna magia, ja byłam przerażona, co najmniej jakbym miała zostać głową państwa. Ale systematycznością, planowaniem i dążeniem krok po kroku do tego, co sobie założyłam… Przerażenie zniknęło. Trzeba być tylko wytrwałym, mieć otwartą głowę i skupiać się na wszystkim po kolei. I gdy robisz coś, jakiś obowiązek, to proszę cię, jak go zaczniesz, to skończ. Nie zostawiaj w połowie rozgrzebanej roboty. Nawet jeśli będziesz musiał siedzieć po godzinach, a gwarantuję ci, że będzie wiele takich dni na początku. Jednak to ci się opłaci. Nie łam się — poklepałam go po ramieniu. — Wiem, że to brzmi jak czarna magia, ale z czasem dojdziesz do wprawy. Poza tym masz tutaj mnie, a gwarantuję ci, że nikt nie ma tak chłodnego spojrzenia na sytuację, jak ja. A teraz zjemy coś, napijemy się kawy i siądziemy z Hanią, by ogarnąć wstępny wygląd apki.
W trakcie naszego późnego lunchu przejrzałam umowy pracowników.
— Macie budżet na większe pensje? — zapytałam. — Czeka nas kawał roboty, żaden programista nie weźmie tego na poważnie z takimi groszami w ramach wypłaty.
— Mamy, ale chcieliśmy to ogarnąć po pierwszych efektach. — powiedział Carter.
— Czekacie na te efekty od lutego — warknęłam, sięgając po telefon. — Numer konta firmowego mi podaj. Zrobię darowiznę. Zgłoszę to do skarbówki, żeby nam nie siedli na karku. A, nie wiem, czy mówiłam, mam też zespół prawniczy, gdybyście czasami potrzebowali. Oby nie.
— Nie no, Zoya, nie chcę, żebyś wkładała w to prywatne pieniądze. Ja już to zrobiłem. — Jo się skrzywił.
— Czy ja wyglądam jak ktoś, kto czeka na twój sprzeciw? — zapytałam, wzdychając. — Skontaktuję się z bankiem, bo chyba mam za niskie limity na takie przelewy.
— Czemu ty musisz być taka uparta? — warknął, ale podał mi numer konta.
— No tak, bo ty to z tych uległych — odbiłam piłeczkę. — Pół miliona. Na pensje dla pracowników. Nie patrzcie tak na mnie. Dorobiłam się swojego na Centrum i nie mam pojęcia co z tym zrobić.
— Jedź na Ibizę, albo coś. — zaśmiał się Carter.
— Ibizowe imprezy mam już za sobą. — uśmiechnęłam się na wspomnienie moich nocnych tripów sprzed lat.
— No dobra, a ile właściwie powinniśmy ci za to płacić? — zapytał Carter.
Zmarszczyłam czoło.
— Naprawdę myślisz, że oczekuję od was pensji? — mruknęłam. — Carter… W ciągu ostatniego roku niespodziewanie stałam się milionerką. Ja nie potrzebuję od was ani grosza. Po prostu ratuję wam dupę. Gdyby Joachim nie był moim jedynym i najukochańszym bratem, nawet bym tutaj nie przyszła. — dodałam stanowczo.
— Ale właśnie zagięłaś nas swoją przemową, dokonałaś darowizny i to nie małej, a na dodatek chcesz trzymać rękę nad całym procesem, powinnaś coś z tego mieć. — ciągnął.
— Przestań pierdolić. To moje ostatnie słowa na ten temat. — warknęłam.
— Ale jak apka się sprzeda, to polecimy na Ibizę, prawda? — zapytał rozbawiony.
— Nawet do Australii możemy. — mruknęłam.
I z tą myślą wzięliśmy się do pracy.
3. Ten jedyny
maj 2025
Zoya
Stojąc w korku, w drodze powrotnej do mieszkania, słuchając jednej ze swoich playlist na Tidal, przeklinałam samą siebie za to, że pojechałam autem do biura. Do diabła, naprawdę nigdy więcej. Pierdolone korki. Było już po siedemnastej, a ja miałam wrażenie, że stoję w jednym miejscu od godziny. Po jakiś czasie zrozumiałam, iż moja playlista to jedna z tych optymistycznych. To zdarzało się naprawdę rzadko. Ja nie słucham niczego więcej, niż depresyjnych i nostalgicznych utworów, a tu proszę… Mandaryna weszła jak złoto. Nie poznawałam samej siebie.
Przez cały dzień byłam pochłonięta pracą, ale zostając sama z sobą, w tym cholernym aucie, miałam czas, by pozwolić mojej głowie podążyć w o wiele bardziej przyjemnym kierunku.
Nikodem. Programista. Z rozbrajającym uśmiechem, błyszczącymi oczami i takim spojrzeniem, że serce mi stawało na samą myśl. Czułam się taka rozedrgana i musiałam to dobrze ukrywać. Poza tym znałam się siebie. Nie chciałam wprowadzać chaosu do nowej firmy. Zakładałam, iż Nikodem jest zdolny, inaczej Jo by go nie zatrudnił, a ja nie chciałam, by coś między nami się wydarzyło i by musiał się zwolnić. Taką zaczęłam znowu wyznawać zasadę — żadnych romansów w pracy, ani ze współpracownikami, ani z klientami — bo to nigdy nie przynosi nic dobrego. I owszem, nie będę kłamała, że nie zrobił na mnie wrażenia i to takiego wrażenia, jak NIKT inny w moim całym, pochrzanionym życiu.
Szybko zaczęłam zastanawiać się, czym właściwie jest dla mnie miłość. Mogła mieć ona różne formy i bez dwóch zdań, wcześniej kochałam tylko trzech facetów. Może wyrażałam swoje uczucia w inny sposób wobec nich. Uczucie jest uczuciu nierówne. Aleksa kochałam, bo pojawił się w moim chaotycznym świecie nastolatki i choć był to niewypał, wciąż mogłam mówić o miłości. Juliana kochałam, bo posklejał pewne moje fragmenty w całość i ułatwił mi wiele kwestii. A Cyprian… Był po prostu Cyprianem. Owszem, bił wielu facetów na głowę, tak naprawdę spędziłam z nim dwanaście lat. Z przerwami, z miesiącami ciszy, ale przecież zawsze do siebie wracaliśmy. Myślę, że jego kochałam w zupełnie najmocniejszy i inny sposób, niż wszystkich innych.
Przeczytałam w życiu setki książek, obejrzałam kilkanaście seriali. W każdym tym dziele mówiono o miłości, dodając jej magii, przedstawiając ją jako coś niesamowitego, coś, co zmienia twoje życie. Przedstawiano to, jako wszechogarniające uczucie, sugerujące ci, że jeśli doświadczysz tej najprawdziwszej wersji — potem nie podrobisz jej z niczym innym i żadne inne nie będzie w jednym calu do niej podobne — nawet jeśli będziesz próbować do niego dążyć z kimś innym. Bohaterowie literaccy i ci serialowi, doświadczali czegoś w stylu objawienia. Patrzyli na nowo spotkaną osobę przez kilka sekund i już wiedzieli. „To ta jedyna/jedyny!” — mówili. Czuli zupełnie nowe emocje, których nie znali, ale były one silne i tak unikatowe, iż od razu wiedzieli, że to miłość w najczystszym wydaniu i odcięcie się od tego będzie bolesne, życie straci smak i nigdy więcej, żadna osoba nie zrobi na nich takiego wrażenia, jak oryginalny adresat palącego uczucia.
Zbliżałam się już do mieszkania. Brawo, siedemnasta czterdzieści na zegarku.
Serce znowu zabiło mi mocniej, a oczy niespodziewanie zaszły mi łzami. Ale to nie były łzy, spowodowane smutkiem, to był jeden z niewielu momentów, w których szczerze się wzruszyłam. I to nie wcale w smutny sposób. Poczułam, jak moją klatkę piersiową wypełnia nieznana mi dotąd radość. To uczucie promieniowało do ramion i mojej szyi.
Kurwa.
A więc tak to wygląda.
To czują ci wszyscy bohaterowie literaccy i serialowi, gdy spotykają tę jedyną miłość na swojej drodze. Wpadłam jak śliwka w kompot. W wieku dwudziestu ośmiu lat spotkałam na swojej drodze tego jedynego i choć nie chciałam umniejszać Cyprianowi — nie mogłam oszukać samej siebie. Nie tym razem.
Zoya, skończ pierdolić. Dopiero przeszłaś duchową przemianę, podróżując po tureckich zakątkach i to nie może iść na marne. Jebać miłość. Jebać uczucie, które pociągnie cię na dno. Dosyć tego mazania się po facetach, którzy mają cię w dupie, chcą tylko chwilowej rozrywki, bez zobowiązań. Dosyć poświęcania energii na ich widzimisię. Przecież masz swoje własne marzenia do zrealizowania i nie potrzebujesz rozproszenia. Jakie marzenia? Kurwa.
Westchnęłam.
Nie pozwalaj sobie na to, by wdawać się w romans z kolesiem z biura. To nie skończy się dobrze. Albo ty będziesz musiała odejść, albo on. O ile którekolwiek z was się zwolni, być może będziecie musieli patrzeć na siebie każdego dnia z żalem w oczach, przez co atmosfera w biurze zrobi się ciężka, a tego nikt nie chce. Nikt nie chce problemów, ty ich nie chcesz.
Moja racjonalna strona próbowała mi podsunąć logiczne argumenty. To było moje sumienie, mój głos rozsądku, który próbował powstrzymać mnie od odpierdalania numerów. Wiedziałam, iż prędzej, czy później to się we mnie odezwie i nawet to, że nigdy wcześniej nie czułam czegoś takiego przy żadnym facecie, nie będzie aż tak znaczące. Owszem, kusiła mnie ta wizja, widziałam przed oczami uśmiech Nikodema, ale czy to było warte potencjalnego złamania serca i zgniłej atmosfery w biurze? No nie. Zdecydowanie nie.
Zaparkowałam pod kamienicą i ruszyłam do mieszkania. I dopiero patrząc w szybę w drzwiach wejściowych do klatki, dostrzegłam, że przez ten cały czas — uśmiecham się szeroko, jakbym właśnie wygrała trzysta milionów w Euro Jack Pocie.
Tak, ja nigdy nie uśmiechałam się w ten sposób.
Żeby była jasność.
Kilka minut po mnie, Krycha też wróciła do domu.
Aż mnie nosiło. To uczucie mnie nie opuściło. Morda mi się cieszyła, zrobiłam nam kolację. Nie rozumiałam tego, ale chyba nie chciałam rozumieć. Rozsądnie doszłam do wniosku, że o niczym jej nie powiem. Nie chciałam niczego zapeszać, niech najpierw coś się wydarzy w tym kierunku.
Ale moja przyjaciółka patrzyła na mnie, gdy siedziałyśmy przy kuchennym stole.
— No i jak tam nowa praca? — zapytała.
Miałam ochotę krzyknąć „NIKODEM”, ale się powstrzymałam. Przecież próbowałam przekonać samą siebie… Prawda? Nie ma o czym mówić i nigdy nie będzie o czym mówić. Nic się nie wydarzy.
— Totalny chaos. Może i Jo jest geniuszem, ale władcą bałaganu także — powiedziałam. — Musiałam tam dzisiaj wprowadzić jakąś organizację, bo bez tego to byśmy się bujali z niczym do grudnia.
— Czyli to był strzał w dziesiątkę. Super. Sprzedałam dzisiaj trzy obrazy po pięć tysięcy euro. Niedługo będę się pławić w luksusie. — zaśmiała się.
— Wspaniale. Musimy to uczcić. — odpowiedziałam rozbawiona.
— SPA w piątek. Oczekuję ploteczek z nudnego życia biurwy. — oznajmiła.
— Wiele nie tracisz. Mamy tylko trzynaście osób w ekipie. Ale mogę ci o nich opowiedzieć. — mruknęłam.
— Na to liczę — wywróciła oczami. — Słuchaj… Muszę ci o czymś powiedzieć. Wiem, że to nie na miejscu i ja się nie spodziewałam, że to tak wyjdzie — zerknęła na blat stołu. — Wiem, że Wiktor przywitał cię kwiatami i rozmawialiście dużo, gdy byłaś w Turcji. Początkowo sugerowałam ci, żebyś z nim spróbowała.
— No wiem, ale szczerze mówiąc, chyba mieliśmy dwa podejścia, ale ja — urwałam. — Ja nic do niego nie czuję. W sensie wiesz, pewnie mogłabym się z nim przespać, ale jaki to ma sens? Myślę, że on nawet nie jest tym rozczarowany, bo sam też nie przejawia takich uczuć do mnie. Jesteśmy na kumpelskiej stopie i będzie lepiej, jeśli tak zostanie.
— No właśnie… To dobrze, bo… Jakby ci to powiedzieć. — wzięła głęboki oddech.
Spojrzałam na nią.
— O kurwa — zaśmiałam się głośno. — Nie wierzę — nie mogłam się przestać śmiać. — Tobie się on podoba!
— Wybacz… Serca nie oszukasz. — mruknęła.
Serio, chyba pierwszy raz w życiu dostałam takiego ataku śmiechu i minęła chwila, zanim się uspokoiłam.
— Weź, stara, daj spokój — wydusiłam w końcu. — Czego ty się bałaś? Powiedzieć mi?
— Bo nigdy nie było między nami takiej sytuacji, w której obie patrzyłyśmy na faceta w podobny sposób i poczułam się tak, jakbym miała ci go ukraść albo coś. Niezręcznie w chuj. — wytłumaczyła.
— Daj spokój. Kuj żelazo, póki gorące, a mną się nie przejmuj. Totalny luz. — wyjaśniłam.
Znowu zaczęłam się śmiać.
— Jesteś pewna? — zapytała.
— Tak. — wychrypiałam.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
— Byłaś sama przez jakiś czas. To dobrze, że w końcu pojawił się ktoś interesujący. Wiktor to dobry chłopak. — powiedziałam.
— Idę z nim na randkę w sobotę. — szepnęła.
Zaklaskałam.
— Super! Mam nadzieję, że będziecie bawić się dobrze. — mrugnęłam do niej.
— To, co teraz powiem, będzie dziwne, ale — zaczęła. — Czasami widzisz człowieka po raz pierwszy i w ciągu kilku sekund już wiesz, że to ten jedyny. Spotkałam go w zeszłym roku i popatrzyłam na niego i serce zabiło mi tak mocno… Te błyszczące oczy, gdy rozmawiamy… Nie da się tego opisać, ani w żaden sposób podrobić…
— Robi ci się gorąco, cały świat zwalnia, jakby nic innego się nie liczyło. Tylko ta osoba. — dokończyłam poważnie.
— Tak — potwierdziła. — To po prostu czujesz całą sobą. Każdą komórką swojego ciała — przerwała. — Zaraz — spojrzała na mnie. — Moment, moment. Wiem, że przeczytałaś tony romansów, ale do diabła, nigdy nie słyszałam, żebyś w taki sposób mówiła o miłości — patrzyła mi w oczy ze skrzywioną miną. — Kto jest tym szczęśliwcem? Na pewno nie wykręcisz się gadką o Cyprianie, bo między wami była inna miłość.
— Inna miłość? — zapytałam zaskoczona.
— Proszę cię. Przecież wiem, że oboje byliście dla siebie bezpiecznym wyborem. Nie mówię, że się nie kochaliście, ale do cholery, przecież doskonale wiesz, że to miało inny wymiar. — wywróciłam oczami.
Ciężko było się z nią nie zgodzić.
— Po prostu — westchnęłam. — Robiłam kawę w socjalu, gdy usłyszałam jego głos za sobą. Odwróciłam się i… Jakby wszystko inne dostało slow motion, jakby nagle straciło na znaczeniu. Jedyne, co widziałam to jego uśmiech, błyszczące oczy, a moje serce nagle… Nie wiem, ja czegoś takiego NIGDY nie czułam. Doskonale wiesz, że mam za sobą różne miłosne przeboje, ale to… To nic w porównaniu z tym, co poczułam przy tym facecie. — wyrzuciłam z siebie.
— Wow — pisnęła. — Pokaż mi go.
— Nie wiem, jak ma na nazwisko. — burknęłam.
— Od czego mnie masz? — odpaliła Facebooka. — Joachim na pewno już ma go w znajomych. Imię?
— Nikodem. — szepnęłam ze zmarszczonym czołem.
Wpisała imię w wyszukiwarkę. Po chwili pokazała mi jego profil.
— Nie ma za co. Nikodem Eile. Dziwne nazwisko, ale jebać — zerknęła na jego zdjęcie. — No ładniutki — kliknęła w sekcję informacji. — Dwa lata młodszy, ale to też jebać. Sportowy świr, ale ceni sobie prywatność. Nie szaleje w social mediach. Masz insta. — pokazała mi jego profil.
Westchnęłam.
— Zaproś go. — dodała.
— No coś ty. A w życiu. Poza tym pracujemy razem i to w nowym miejscu, nie będę z siebie robiła idiotki. To ryzykowne. — wyrzuciłam z siebie na jednym wydechu.
Wywróciła oczami.
— Bez kitu, stara — pisnęła. — Kuj żelazo, póki gorące! Poza tym nie masz nic do stracenia. Normalnie nie wierzę, czy ty pierwszy raz w życiu straciłaś odwagę i nie chcesz przejąć inicjatywy? Kurwa, on musiał zrobić na tobie solidne wrażenie, skoro tak bardzo się przejęłaś.
— Zbłaźnię się, jak zwykle, a potem będzie między nami niezręczna atmosfera w biurze. — powiedziałam.
— Srały muchy, będzie wiosna — burknęła. — Wierz mi, że takiego uczucia nie zdusisz w sobie. To będzie do ciebie wracało, nieważne, jak bardzo będziesz tego unikać. Wspomnisz moje słowa. Dlatego ja zrobię coś z Wiktorem, bo i tak długo zwlekałam. Myślałam, że mogę to olać, a poza tym mam dużo pracy. Gówno prawda. Potem będziesz zasypiać i mieć przed oczami tego młodzieńca tak, jak ja mam przed oczami Wiktora. — stwierdziła.
Zapowiadało się jak koszmar.
Westchnęłam.
— Przemyślę to. — szepnęłam tylko.
— Myśl intensywnie, bo jest o czym. — zaśmiała się.
Pozmywałam naczynia po kolacji, a potem wykąpałam się i poszłam wcześniej do łóżka. Ale nie myślcie sobie, że zasnęłam od razu. Moje myśli były dalekie od spania, więc wyszło na to, iż Krycha miała rację.
Oczy pełne gwiazd
Zawierały prawdziwą głębię
Ciemne, jak czarna dziura,
wręcz jaśniały, gdy nasze spojrzenia
spotykały się nieustannie
Dostrzegałam w nich małe, piwne plamki…
Tak, jakby potrzebowały iskry,
która pozwala im zapłonąć
Gasły szybko, gdy znikałam
z pola Twojego widzenia
Niczym gwiazdy, gdy noc staje się dniem
4. Miało być nudno, Eile
maj 2025
Nikodem
Czasami myślałem sobie, że zmiana pracy była strzałem w kolano. Kilkanaście miesięcy spędziłem w korporacji, nudząc się jak mops. Robiłem wewnętrzne interfejsy, brałem udział w projektach, które rozgryzałem w kilka godzin, podczas gdy zarząd i inni pracownicy ślęczeli nad tym kilka tygodni. Dlatego szukałem rozrywki, ale ileż można oglądać mecze? To też mnie nudziło. Czułem się nieco rozczarowany. Wciąż szukałem coraz to nowych sposobów na własny rozwój, ale chyba dobiłem do końca listy. Serio, tak ma wyglądać moje życie? Spędzę je, siedząc przy biurku od ósmej do szesnastej, robiąc jakieś prozaiczne czynności? Jeśli cokolwiek mnie zajmowało, to tylko na kilka godzin, a potem wracałem do stanu wszechogarniającej nudy. Tylko otoczenie się zmieni, może będę siedział przy innym biurku i patrzył na nowe twarze, ale cała reszta pozostanie bez zmian.
Robiłem dobrą minę do złej gry. W grudniu podjąłem decyzję o zwolnieniu się z korpo. Rzygać mi się chciało na myśl o kolejnej tabelce w Excelu, o kolejnym interfejsie do zrobienia, bez żadnych, ciekawych założeń. Wszystko takie samo, na jedno kopyto. Inny układ ramek, ale to zajmowało mi trzydzieści sekund. I tak większość czasu spędzałem na czytaniu książek, albo ich słuchaniu. Przez cały rok pochłonąłem ich chyba z trzysta, a wciąż wydawało mi się, że to za mało.
— Hej, gamoniu — Luna postawiła mi na biurku kubek z kawą. — Mina odpowiednia, widzę tę chęć do pracy. — zaśmiała się.
Cóż, był to kolejny, grudniowy poranek, który spędzałem, przyklejony do biurka. Dobijałem już do końca mojej pracy w tym miejscu i chyba była to jedyna rzecz, która mnie cieszyła.
— Ostatni tydzień, więcej nie będę ci zawracał gitary. — burknąłem.
— Będziemy tęsknić za twoim zapałem w oczach. — śmiała się dalej.
Ten zapał nawet się nie obudził, ale spoko. Możemy dalej brnąć w ironię.
— A w ogóle — kontynuowała. — Słuchaj, znalazłam niedawno na insta fajną poetkę. Pochłonęłam jej książki w dwa dni. Myślę, że ci się spodoba. Laska jest naprawdę mocna, ma cięty jęzor, więc twoje klimaty i na dodatek jej historia jest oparta na faktach, więc to dodaje ostrości. — pokazała mi jej profil na insta.
— Zoya Staszewska — mruknąłem. — Nie znam jej. Obczaję, może chociaż dzisiaj umili mi kiśnięcie przy biurku.
Szybko znalazłem jej audiobooki i założyłem słuchawki. Obym się nie rozczarował, jak przy większości tych przeklętych książek.
Męczyli mnie ludzie. Męczyła mnie ich głupota. To, że chodzili na skróty, nie myśleli. Chcieli wszystkiego na już, bez wysiłku. Męczyło mnie kurewstwo. Boże, oni naprawdę byli w stanie wbić komuś nóż w plecy i to z błahych powodów. Nie panowali nad zazdrością, nad gniewem. Nad niczym nie panowali. Ale jak mieli to robić, skoro nie umieli nawet samych siebie ogarnąć? Przecież zmiany zaczynają się od korzenia, czyli od nich samych, prawda? Jak chcieli osiągać wielkie rzeczy, skoro nie radzili sobie z tymi najprostszymi? Na dodatek nie wiedzieli, czym jest dyscyplina, samozaparcie i ambicja. Byli leniwi i wygodni. Zero wysiłku. Nie kupowałem tego. Dlatego nie miałem znajomych, Luna była wyjątkiem. Ciężko pracowała na własny sukces i to akurat podziwiałem. Zwłaszcza że nie miała w życiu lekko i w wieku dwudziestu trzech lat wychowywała sama maleńką córeczkę. Ale walczyła i zawsze to widziałem. Ceniłem ludzki wysiłek w poprawianiu własnego życia i fascynowało mnie to.
Więc dlaczego, do chuja, kisnąłem w tym pierdolonym korpo, chociaż mógłbym zdobywać świat? Chyba sam się poddałem. Nikt nie rozumiał mojego potencjału, a ja nie miałem siły sam z tym walczyć. Jaki sens miała walka z wiatrakami?
Ale tamtego dnia nastąpił przełom. Okay, klepałem beta-testy, słuchałem gorzkiej opowieści o życiu Staszewskiej, uśmiechając się pod nosem wiele razy. Kurwa. Skłamałbym, gdybym powiedział, że to jakieś głupie paplanie. Doskonale ją rozumiałem i nie dziwiłem się. Ona też nie lubiła ludzi i miała do tego tysiące powodów. W porze lunchu stałem na palarni i wciąż mając jej głos w głowie, zerknąłem na jej profil na insta raz jeszcze.
Nienawidziłem celebrytów i influencerów. Dziewięćdziesiąt procent z nich nie miała pojęcia o tym, co robi i była tak fałszywa, że mnie wykręcało. Ci bardziej wartościowi nie mogli się wybić. Algorytmy Instagrama były zjebane, to fakt. Ale ja docierałem do tych jednostek, które reprezentowały sobą coś więcej, niż kolejna reklama żelu pod prysznic albo diety, która odmieni życie.
Zoya, dla odmiany, publikowała na swoim profilu wiersze. Cóż, być może przesłuchałem dopiero kilka rozdziałów, ale wiedziałem, iż będzie miała we mnie wiernego fana. Nigdy nie słyszałem, by jakikolwiek autor tak szczerze wypowiadał się na pewne tematy. Jakby zero hamulca, czysta szczerość. Momentami to było bezczelne, ale… No cóż, właśnie takich ludzi brakowało mi w życiu. Tych, którzy bez owijania w bawełnę powiedzą mi, że coś jest zjebane, a nie będą udawali, iż wcale takie nie jest.
Jestem analitycznym umysłem. Dwadzieścia siedem tysięcy obserwujących, ostatni post z jesieni, informujący o nowej książce. Ach, czyli milczysz od kilku miesięcy. Przejrzałem inne posty. Często znikała na długie tygodnie. Publikowała pojedynczy utwór i znowu znikała. Do diabła, dziewczyno, nie możesz mi tego robić. Chcę więcej. Link do bloga, więc tam też zajrzałem. Tutaj bywasz częściej. Dobrze, zostawię to na później, jakby mi się nudziło wieczorem. Na samym dole znalazłem rolkę, urywek wywiadu. Ach tak, więc tak wygląda ta dziewczyna, która już nie ma kolorowych włosów, ale wciąż nosi sukienki. Śliczna buźka, kolczyk w nosie, zrezygnowane spojrzenie. Piękny styl wypowiedzi, ale jakby coś w niej zgasło dawno temu. Piegi na policzkach, drobne i takie nie do dostrzeżenia. Ale nie dla moich oczu. Serce zabiło mi mocniej. Kurwa. Oznaczony jej drugi profil, na który wlazłem bez namysłu. Prywatny. Do kurwy nędzy, nie możesz mi tego robić, naprawdę. Wzbudziłaś moją ciekawość, a nikt tego nie zrobił od miesięcy. Niemal osiem tysięcy obserwujących, ale nie wysłałem prośby. Nie będę się frajerzył. Nie teraz.
Kim jesteś, zbłąkana duszo? I dlaczego milczysz od miesięcy?
Po kilku dniach dobiłem do ostatniej części jej opowieści. Siedziałem rozbity na własnym łóżku. To niemożliwe, by ktoś tak dobry, musiał mierzyć się z takim bólem każdego dnia. Moja ciekawość została rozpalona. Przeczytałem wiele artykułów na jej temat w Google, wiedziałem, gdzie znajduje się biurowiec, w którym przez lata tworzyła ubrania. To było przygnębiające — zamknięcie interesu życia, strata męża, chociaż to… To mnie tak nie zabolało. Chciałem spojrzeć jej w oczy, ale nie miałem pojęcia, gdzie jej szukać. Wyczytałem, że zamilkła na dobre. Zapadła się pod ziemię. Nie chciała na razie więcej pisać, a ja czułem taki niedosyt. Nie można tak robić. Nie wolno wnosić do czyjegoś życia nowości, a potem znikać. Zastanawiałem się, czy może jednak nie wysłać jej prośby o obserwację na tym drugim koncie, zwłaszcza, iż liczba postów się zmieniła, więc publikowała tam o wiele częściej. Ale nie zrobiłem tego, chociaż moja ciekawość osiągnęła diabelski poziom.
Zająłem się szukaniem nowej roboty i okazja nadarzyła się całkiem szybko. Nowy start-up, finanse, ale potrzebowali programisty. Rozmowa poszła pomyślnie i w styczniu tylko zmieniłem biurko. Początkowo nawet mnie to jarało, ale szybko zrozumiałem, że do chuja, to nadal nie jest to. Tym miejscem rządził chaos, a szefowie nie bardzo wiedzieli, co robią. Trwało to całą wiosnę, robiłem jakieś prototypy, ale wszyscy ciągle goniliśmy za króliczkiem, który był nie do złapania.
Nadszedł maj, a ja znowu zacząłem zastanawiać się, czy nie powinienem poszukać innego zajęcia i czy przypadkiem ta firma nie poprzestanie tylko na dobrym pomyśle, którego nie wdroży w życie. Chyba stawałem się kolekcjonerem rozczarowań.
— Kurwa, Carter! — burczał Joachim. — Jesteśmy w totalnej dupie, utknęliśmy. Musimy zwrócić się po pomoc.
Rozejrzałem się po open space. Wszyscy patrzyli w kierunku gabinetu szefostwa.
— I jaki ty masz niby plan? Nie lepiej przyznać, że na dobrym pomyśle nasza robota się skończyła? — zapytał Carter, wychodząc za Joachimem z pomieszczenia.
— To się nawet nie zaczęło — warknął Jo. — Jadę do Zoi. Możecie mi towarzyszyć, jeśli chcecie. Jeśli Zo nam nie pomoże, to jesteśmy skończeni.
Skrzywiłem się. Poczułem nagły powiew gorąca.
— A niby w jaki sposób Zoya ma nam pomóc? — ciągnął Carter.
— No nie wiem, może w taki, że jest geniuszem? Ma doświadczenie w prowadzeniu gigantycznej firmy, w planowaniu, w organizacji. I nie pierdoli się w tańcu. Zerknie na to świeżym okiem, podsunie nam nowe pomysły. Nie znasz jej na tyle, by to wiedzieć, ale uwierz mi — przerwał. — Zoya potrafi rozgryźć najbardziej skomplikowany problem w kilka sekund. Nie wiem, jak odbiera rzeczywistość, ale skubana ma jakiś szósty zmysł. Wiem, co mówię i nie wychwalam jej tylko dlatego, że jest moją siostrą.
Siostrą? Sięgnąłem po telefon. Zajrzałem w jego znajomych na Facebooku. Faktycznie, miał ją na liście. Profil też prywatny, gdyby ktoś się zastanawiał.
— Ruszaj dupę, Mike! — dodał radośnie Jo.
— Myślałem, że ona w ogóle nie wróciła do Polski. — burczał Carter.
Chyba nie podzielał entuzjazmu pozostałej dwójki.
— Wróciła tydzień temu — pokazał mu w telefonie jakieś zdjęcie, a mnie zabolało serce. — Chodźcie, szybko! Gdy świat się pali, Zoya gasi to w sekundę samym spojrzeniem.
Uśmiechnąłem się.
Jeśli ktoś mi powie, że to nie było przeznaczenie, nie uwierzę. Coś musiało być na rzeczy, skoro jeden z moich szefów był jej bratem. Nie spodziewałem się tego uczucia. To było jak nagłe, rozlewające się ciepło w sercu. Jakby wszystko nagle zaczęło się układać w całość. Jakbym to jej szukał przez całe życie. To było tak wszechogarniające uczucie, że nie wiedziałem, co mam z tym zrobić. No cóż, będę improwizował, jak przez większość czasu, gdy musiałem ślizgać się między życiowymi problemami.
Chociaż Staszewska nie wyglądała mi na kolejny problem.
Dwie godziny później już wszyscy wiedzieliśmy, że Zoya do nas dołączy. Zacierałem ręce, nie mogąc się powstrzymać. Czekałem na odpowiedni moment i wyhaczyłem, gdy Joachim poszedł zrobić kawę. Muszę go wypytać, bo umrę z ciekawości.
— No co tam, jakieś kłopoty? — zapytał Joachim, gdy wszedłem do socjalu.
Zagram głupka, to zawsze się sprawdza.
Podrapałem się po skroni.
— Nie — odpowiedziałem. — No więc jesteśmy uratowani? — popatrzyłem na niego znacząco.
Joachim się roześmiał.
— Tak, jesteśmy uratowani. O ile można nazwać tak znudzoną reakcję mojej siostry. Człowieku, gdybyś ty widział jej minę. Śmieję się, bo dokładnie takiej się spodziewałem — spoważniał. — Dobra, wiem, że to, co teraz powiem, będzie dziwne, ale — znowu przerwał. — Zoya jest dobrą osobą. Charakterną, bezczelną. Może sprawiać wrażenie niemiłej, zniechęconej, ale… Wiem, że nam się przyda. Ta mała franca naprawdę ma jakiś szósty zmysł i potrafi czytać ludzi w sposób, w jaki mnie zadziwia. Poza tym jest bystra i ma w głowie jakieś szufladki, które pomagają jej rozkładać problemy na części pierwsze, by potem zbudować z nich coś nowego — znowu przerwał. — Ale wiesz, jak to jest. Genialny umysł, ale… To ma swoje wady. — zamilkł.
Analizowałem jego słowa.
— Tak — burknąłem. — Asperger czy bipolarność?
Musiałem palić głupa, przecież wiedziałem, iż ma dwubiegunówkę. Ale nawet to nie było mnie w stanie zrazić.
— Bipolarność — szepnął. — Nie chcę, żeby ludzie o tym wiedzieli, więc zostaw to dla siebie. Zoya nie lubi, gdy ludzie patrzą na nią z litością. Nie uznawaj jej też za wariatkę, bo daleko jej do wariatki. To jest jakiś, kurwa, przypadek specjalny. Zdroworozsądkowo myśląca i przepełniona realizmem do szpiku kości, a jednak szarpnięta przez emocje. Nigdy się z kimś takim nie spotkałem i czasem nie wierzę, że to moja siostra. I wiem, że jeśli ona nam nie pomoże to mamy naprawdę przejebane.
— Nie mam zamiaru paplać — powiedziałem. — Gdybyś nie zauważył, z niewieloma osobami tutaj gadam, a na pewno nie na prywatne tematy.
— Nie to miałem na myśli — uśmiechnął się. — Słuchaj — obniżył ton głosu. — Doskonale wiem, że jesteś geniuszem — popatrzył na mnie znacząco. — To układa się w zwięzłą całość. Przejawiasz te same zachowania, co Zoya. Znudzenie, huh? Rozczarowanie? Oj, chłopie — pokręcił głową. — Nie martw się. Nie jesteś w tym sam. Może nasz start-up nie jest wymarzonym miejscem pracy, ale takim się stanie. I jeśli wiadomość o tym, że Zoya do nas dołączy, wzbudziła twoją ciekawość, to jesteśmy na dobrej drodze. — wyjaśnił i wyszedł.
Nie zdążyłem go zapytać, kiedy to się stanie. Miałem nadzieję, że jak najszybciej. Chciałem spojrzeć w jej oczy i zobaczyć jej ból. Właściwie to skłamałbym, gdybym powiedział, że to jedyny powód. Ona była… Po prostu śliczna. Nie umiałem tego określić, miała w sobie coś, czego nigdy nie widziałem. Mówiła poezją, a ja w tamtym momencie poczułem, jak bardzo chciałbym pocałować jej usta.
Ogarnij się, Niko. Nie odpierdalaj szajsu.
Z nadzieją pojawiłem się we wtorkowy poranek w biurze, ale nie przyszła. Może zrobi z szefostwem konsultacje i zniknie? Co Joachim miał na myśli, mówiąc, iż Zoya do nas dołączy?
W środę zaraz po przyjściu do biura Mike poprosił mnie o zerknięcie na jakieś papiery, więc nie zdążyłem się jeszcze dobrze obudzić, a już patrzyłem na ciąg literek na śnieżnobiałej kartce.
— Cześć — usłyszałem nowy głos na open space i już wiedziałem, że to ona. — Ja pierdolę, no naprawdę więcej autem tutaj nie przyjadę. Co to za zadupie? — warczała. — Potrzebuję kawy.
Odwróciłem się. Zmierzała do socjalu. Już prawie niczym nie przypominała dziewczyny z wywiadu. Ciemne włosy, eleganckie spodnie, koszula i wełniany bezrękawnik. Zrezygnowała z szaleństwa. Albo to świat zrezygnował z niej. Carter pokazał jej stanowisko pracy. Szybko zrozumiałem, że będę mógł na nią patrzeć, chociaż siedziała na uboczu i przysłaniały ją rośliny w doniczkach. Założyła słuchawki i zajęła się pracą. Nawet nie spojrzała na nikogo z nas. Nie przedstawiła się. Była jak duch, chociaż jej obecność już mi ciążyła. Nie mogłem się skupić. Muszę się do niej odezwać, bo zwariuję. Po jakimś czasie poszła zrobić kolejną kawę, więc ja, jak niewidzialny towarzysz, poszedłem za nią. Patrzyła w okno.
— Cześć. — powiedziałem.
Odwróciła się, ale nie odpowiedziała. Skanowała moją twarz, czułem jej spojrzenie na sobie. Nieco dziwne spojrzenie, żeby była jasność. Błyszczące oczy zdradzały, że myślami była gdzieś daleko.
— Cześć. — szepnęła.
I to tyle. Zabrała kawę i uciekła. Drżały jej ręce. Nadmiar kofeiny, czy coś innego?
Miała w spojrzeniu coś dziwnego, niewątpliwie. I właśnie przez to spojrzenie już wiedziałem, że… Trafiłem w końcu na nią. Na tę jedyną.
5. Ale ja tylko jestem sobą i aż sobą
maj 2025
Zoya
W czwartkowy poranek wstawało mi się o wiele łatwiej. Nie tylko dlatego, że się wyspałam, ale wiedziałam, iż czeka mnie kolejny dzień w biurze, a po sali będzie kręcił się Nikodem, więc dla samego widoku jego buźki warto było tam pójść.
Skąd takie myśli u mnie? Do chuja.
Założyłam jedną ze swoich sukienek. Miałam ich niemal czterdzieści, większość była mojego projektu i to w nich czułam się najlepiej. Jasny błękit w połączeniu z moimi ukochanymi, ciemniejszymi niezapominajkami, ramoneska i vansy. Cała ja w starym wydaniu. Założyłam swój ulubiony, złoty naszyjnik, a zawieszki były dwie — dwie części skrzydeł. Kiedyś Cyprian miał jedną, ale po jego śmierci nosiłam obie. To był amulet, który oboje mieliśmy przy sobie, odkąd tylko się poznaliśmy. Złote kolczyki, make up i mogłam wychodzić na tramwaj.
Komunikacja miejska była lepszym wyborem, przynajmniej nie stałam w korkach.
Tuż przed ósmą byłam w biurze.
— Kawa gotowa! — zawołał Carter z uśmiechem na twarzy, gdy tylko weszłam do środka.
Zostawiłam torbę na biurku i poszłam do socjalnego. Dzisiaj nie będę się frajerzyć. I tak muszę zacząć gadać do Nikodema, więc lepiej tego nie odkładać. Spotkałam go tam, akurat chował białego Monstera do lodówki.
— Cześć — odezwałam się pierwsza. — Zoya.
Tym razem to on się odwrócił.
— Nikodem — odpowiedział. — Dla przyjaciół po prostu Niko. — uśmiechnął się.
Ja pierdolę, nie rób mi tego, człowieku.
— Śmiałe założenie — mruknęłam, sięgając po swój kubek. — No wiesz, raczej nikt nie sądzi, że będzie czyimś przyjacielem przy pierwszej rozmowie.
Czułam jego wzrok na sobie. Oparł się ramieniem o lodówkę i z rękoma w kieszeniach spodni skrócił dystans między nami. Stałam przy blacie.
— Jeśli chodzi o ciebie, to sądzę, że będziesz dla mnie kimś więcej, niż przyjaciółką. — powiedział cicho.
Poczułam, jak cierpnie mi skóra. Zamarłam. Ale tylko dlatego, iż dokładnie tego od niego oczekiwałam, tylko nie umiałam sama przed sobą tego przyznać.
Nie umiałam na niego spojrzeć, więc po prostu gapiłam się w blat. Kurwa mać, co we mnie wstąpiło?
Miałam się nie frajerzyć, ale to wcale nie było takie proste przy tym człowieku.
— Uważaj na to, o czym marzysz. — wyszeptałam w jego stronę, a potem wyszłam z socjalu.
Nie patrząc na nic, pognałam do swojego stanowiska, założyłam słuchawki i zajęłam się pracą.
Co oczywiście było nie lada wyzwaniem, bo mój zakuty łeb dryfował po innych tematach.
No dobra, nawet jeśli coś z tym zrobię, to przecież byłam chora. ChAD pukał do moich drzwi z wielkim transparentem „Halo, nie zapominaj o mnie!” — a wątpiłam w to, czy jakikolwiek facet sam z siebie chciałby to znosić.
Okay, byłam stabilna, nadal brałam leki, co prawda ze zmniejszoną dawką i czułam się po nich lepiej, ale licho nigdy nie śpi. A jak coś odpierdolę za kilka tygodni? Nie wiedziałam tego. A na pewno nie chciałam nikogo ranić, bo wiele osób w życiu zraniłam i jeszcze jeden taki przypał to moje sumienie mnie zeżre. Tak, nadal miałam resztki godności i nie chciałam nikomu łamać serca. Poza tym nie zapominajmy o tym, że miałam swoje wymagania — byle co mnie nie interesowało. Wystarczyła jedna, mała rzecz, która mi się nie spodoba i mogłam wyrzucić całą relację do kosza. Nawet jeśli była to błahostka. Nikt tego nie rozumiał, ale ja kierowałam się raczej jasnymi założeniami w życiu i żadne szarości mnie nie interesowały, w przeciwieństwie do mojego brata. Tylko czerń i biel i owszem, może było to raniące dla wielu osób, ale miałam to gdzieś.
To mnie miało być dobrze.
To znaczy, oczywiście, że zależało mi na drugiej osobie, umiałam wiele zrobić dla kogoś, kogo kocham, ale najpierw muszę wiedzieć, że sama będę przy tej osobie bezpieczna i przede wszystkim chciana.
A czy przypadkiem Nikodem nie powiedział ci dzisiaj, że chce od ciebie czegoś więcej, niż przyjaźni?
Zamknij się. Po prostu się zamknij.
Tym razem zrobię to tak, jak należy.
Zerkałam na jego twarz, skupioną na pracy. Przynajmniej do momentu, w którym przyłapałam go na tym samym. Też na mnie zerkał i widziałam to przez lukę w regale. Uśmiechnął się szeroko i z ruchu jego warg wyczytałam — „Wygrałem!” — co sprawiło, że moje policzki zapłonęły żywym ogniem.
I co, dalej chcesz się opierać? Powodzenia, idiotko.
Lęk
Wydawałeś się być człowiekiem,
którego skrzywdzenie bolałoby mnie bardziej,
niż krzywdzenie samej siebie
Odwracałam głowę,
gdy patrzyłeś na mnie,
dotykałeś mojego czoła
i już nie wiedziałam,
czy to wstyd,
czy lęk
Bałam się samej siebie,
bo nie wiedziałam
na ile mnie stać
i Ty też wolałbyś
nie wiedzieć
— Mam umowy do korekty — Joachim wyrósł przed moim biurkiem. — Podesłałem ci na mejlem. — dodał.
— Zerknę na to. — odpowiedziałam.
— Wszystko okay? — skrzywił się, patrząc na mnie.
— Tak. — mruknęłam.
Chwilowo byłam zajęta rozmyślaniem o pełnych wargach Nikodema i za cholerę nie chciałam skupiać się na czymś innym.
— Ach te baby… — jęknął Jo i z uniesioną ręką sobie poszedł.
Zerknęłam na swoją skrzynkę pocztową, ale w międzyczasie dostrzegłam, że Nikodem wysłał mi zaproszenie na Discordzie.
Do Nikodem: To jest skandal. Prywatę zostaw na później, zanim nasza święta trójca się zorientuje.
Na jego twarzy wciąż widziałam uśmiech.
Do Zoya: Chciałem tylko przypomnieć, że nasza święta trójca przez 3 miesiące nie wiedziała, co chce stworzyć, więc nie mają prawa mieć jakichkolwiek zarzutów, bo to nie przez PRYWATĘ ta robota stała w miejscu. ; -)
Uśmiechnęłam się. No proszę, na dodatek jest bystry, a intelekt jara mnie, jak mało co.
Do Nikodem: Brawo, Sherlocku. Mam nadzieję, że będziesz taki wygadany, jak do poniedziałku będziesz musiał dostarczyć mi założenia planu marketingowego. ; -)
Do Zoya: Kochaniutka, możemy to ogarnąć nawet dzisiaj. ; -)
Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
A potem zrobiłam korekty umów i odesłałam Joachimowi. Wyszłam zapalić.
— A czy pani byłaby tak uprzejma i dałaby mi ognia? — zapytał Nikodem, wychodząc zaraz za mną.
— Cóż, jeśli to jest ogień, na jaki pan liczy. — podałam mu zapalniczkę.
Prychnął pod nosem.
— Tamten ogień mam już zagwarantowany. — powiedział.
— Bylebyś się nie poparzył. — burknęłam.
— Bylebyś nie zamieniła się później w popiół. — podrapał się po skroni.
Byłam tak zaskoczona, że spojrzałam mu w oczy. Pierwszy raz przez tak długi moment patrzyłam w oczy komukolwiek.
— A co, jeśli… Jeśli chcę stać się popiołem? — wychrypiałam niespodziewanie.
— Wtedy — zaczął. — Wtedy musisz pozwolić na to, by płomień cię ogarnął. Od czubka głowy — musnął moje czoło, tuż pod linią włosów. — Po krańce twoich dłoni. — dotknął mojego palca u prawej dłoni.
Kurwa jebana mać. Naprawdę, myślałam, że padnę tam trupem. Miał takie duże dłonie. Stanowczy dotyk. Żadnych podchodów. Chryste, dosłownie musnął dwa, małe cale na moim ciele, a ja poczułam wręcz palący ból. Chciałam, by mnie dotykał. Chciałam, by dotykał mojej szyi i całował moje obojczyki.
Kurwa mać.
Znam go dwadzieścia cztery godziny, a już chcę z nim spędzić całą wieczność. Tu już nie ma odwrotu. Mam przejebane.
— Może ten płomień już został tutaj rozpalony. — wychrypiałam.
Uśmiechnął się.
— Nie martw się — mruknął. — Na pewno nie zgaśnie. W przeciwieństwie do twojego papierosa. — zaśmiał się krótko.
Westchnęłam i wyrzuciłam niedopałek do kosza. Chciałam po prostu wrócić do swojego biurka i ochłonąć.
— Pamiętaj, że ogień zawsze cię dogoni. Nieważne, jak szybko będziesz uciekała. — zawołał, gdy byłam przy drzwiach.
Ty cholerny, podstępny człowieku. Żebyś wiedział, że masz rację!
Przez resztę dnia starałam skupić się na pomocy Hance w doborze kolorów, jakie będą dominowały w aplikacji. Wiele razy wybierałam barwy naszych ubrań w Centrum, więc znałam się na tym. Hanka siedziała obok biurka Nikodema i jego obecność wcale mi tego nie ułatwiała. Nie mówił nic, po prostu patrzył na mnie z tym swoim cwanym uśmieszkiem.
Potem zjadłam lunch z Joachimem.
— Co w ciebie wstąpiło, do cholery jasnej? — warczał znad talerza. — Dziwna jakaś jesteś.
— Odpierdol się, dobra? — burczałam.
Właśnie na takim poziomie utrzymywała się większość naszych rozmów.
Ktoś z zewnątrz pomyślałby, że to chore, ale dla nas było to normalne.
Po lunchu wróciłam do obowiązków. Zaczęłam planować wstępny zarys kampanii marketingowej, ale było to bardzo ogólne. Jednak z takim planem wiedziałam, gdzie mam iść z resztą roboty. Nie wiem, kiedy zegarek wybił szesnastą i zorientowałam się, że wszyscy, oprócz Jo, Cartera i Nikodema już wyszli.
— Idźcie do domu — powiedział Jo. — Zwłaszcza ty, pracoholiczko. — spiorunował mnie wzrokiem.
Pokazałam mu środkowy palec, ale zaczęłam się zbierać.
— Jutro będę o dziesiątej — oznajmiłam. — Mam notariusza, idę sfinalizować umowę na mieszkanie.
— Spoko. — mruknął mój brat.
— A i jak ogarniemy konkrety, chcę mieć dwa dni zdalne. — dodałam.
— Ta i prywatny odrzutowiec. — przedrzeźniał mnie Jo.
— O to zadbam niedługo — odburknęłam. — Nie będziesz potrzebował mnie codziennie. Nie takie kampanie ogarniałam zdalnie.
— Ja może nie — uśmiechnął się. — Ale wiem, że znajdą się inni, co by cię chcieli widzieć tutaj każdego dnia. — zerknął na Nikodema.
— A weź się pierdol. — warknęłam.
Założyłam ramoneskę i wyszłam z biura.
Tramwaj miałam mieć i tak za dziesięć minut, więc zapaliłam papierosa.
— Gdzie zaparkowałaś? — zapytał Nikodem, który też już wyszedł.
— Mój rydwan został pod mieszkaniem. Powiedziałam, że nigdy więcej nie przyjadę tutaj autem. Nie mam cierpliwości do stania w korkach. — oznajmiłam.
Zaśmiał się.
— Czyli MPK? Aj, dziewczyno — pokręcił głową. — Chodź ze mną. Mam auto z tyłu.
— Nie ufam obcym ludziom. Na pewno zaraz skończę wywieziona na wały. — burknęłam.
— O nie. Z tobą to, co najwyżej, mogę w taki sposób wyrzucać zwłoki kogoś innego. — powiedział rozbawiony i wyciągnął do mnie rękę.
Niech cię szlag, Nikodem.
Westchnęłam i poszłam.
— Ach, czyli Grunwald — oznajmił, gdy tak, jak zakładałam, staliśmy w korku. — Mieszkam na Kasprowicza. Załóżmy, że to po drodze. — zaśmiał się.
— Mogłam przejechać się tramwajem — mruknęłam. — Albo jechać z Jo. Wstyd się przyznać, ale ja nawet nie wiem, gdzie on teraz mieszka. Nie spodziewałam się, że rzuci wszystko i przeniesie się do Wro.
Była to dla mnie niezrozumiała i desperacka decyzja.
— Nie ogarniam życia, jeszcze dwa tygodnie temu siedziałam w Turcji. Wróciłam i zostałam wciągnięta w jakieś podejrzane biznesy. — dodałam, wzdychając.
— Może tak miało być — powiedział, zerkając na mnie. — Czasami szukamy szczęścia bardzo daleko, a potem okazuje się, że mieliśmy je pod nosem. Nikt nie spodziewa się najlepszych rzeczy i osób tuż obok siebie.
— Będziesz się śmiał, ale… Zodiakalna Waga, co nie? — zapytałam.
— Skąd wiesz? — odpowiedział pytaniem, szczerze zaciekawiony.
Bo Cyprian też był Wagą. Było kilka cech, które ich łączyły, zwłaszcza w zachowaniu.
— Zgadywałam. — mruknęłam.
Dlatego tak dobrze mi się z nim rozmawia.
— No więc Joachim to twój brat. Podziwiam waszą więź. — oznajmił.
— Tak, to może wydawać się niespotykane. Nie zawsze tak było. Po prostu z czasem udało nam się porozumieć. Jo, jak to starszy brat, martwi się o mnie. — wyjaśniłam.
— Nie wydaje mi się, by było o co. — uśmiechnął się.
— Zdziwiłbyś się. — odpowiedziałam, zanim zdążyłam pomyśleć.
— W sensie, no wiesz, masz głowę na karku, a to w dzisiejszych czasach nie zdarza się często. Słyszałem, że miałaś jakiś biznes, ale nie znam szczegółów. To całkiem rozsądne. — ciągnął.
— Przez lata prowadziłam dom mody. — oznajmiłam.
— To tłumaczyłoby twój wyszukany styl — powiedział. — I zrezygnowałaś?
Do diabła, nie drąż tego tematu. Przynajmniej nie teraz.
Co to za różnica? Wpisze twoje dane w Google i będzie wszystko wiedział.
— Prowadziłam to miejsce z moim mężem — oznajmiłam cicho. — Ale mój mąż zmarł.
— Och, kurwa — szepnął. — Wybacz. Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi.
— Raczej nikt się nie spodziewa, że mogę być wdową w wieku dwudziestu ośmiu lat — żachnęłam się. — Zamknęłam firmę. Sprzedałam wszystko, wyniosłam się do Turcji, no ale wróciłam. Joachim bardzo mi pomógł, nie wiem, gdyby nie on… — urwałam.
Złapał mnie za rękę. Wiem, że to był dla niego naturalny odruch. Patrzyłam na nasze splecione dłonie i zastanawiałam się, gdzie to wszystko zmierza. Chociaż jego ciepła skóra, w połączeniu z mocnym uściskiem była jedyną rzeczą, jakiej chciałam w tamtym momencie.
— Opowiesz mi o tym — oznajmił. — Ale nie tutaj. Nie, gdy stoimy w korku. A i o tatuażu też mi opowiesz. — wskazał na mój nadgarstek.
Uśmiechnęłam się.
Prosty napis, który zrobiłam, będąc w Turcji.
„People create art — I create chaos”
Właściwie było to tłumaczenie jednego z moich wierszy, ale nie musiał o tym wiedzieć.
— Najwidoczniej wiele mam ci do powiedzenia. — zauważyłam.
— Najwidoczniej wiele mam do usłyszenia. — uśmiechnął się.
— Dlaczego akurat start-up mojego brata? — zapytałam nagle.
— Skończyłem studia i kisnąłem trzy lata w korpo. Serio, zapuściłem tam korzenie i z tej nudy przeglądałem ogłoszenia. Chciałem się wyrwać, więc postawiłem wszystko na jedną kartę i złożyłem papiery do Joachima. Najwidoczniej coś go urzekło. Ale cieszę się z tej decyzji. Czasami trzeba zaryzykować. Nawet jeśli wymaga to od nas wysiłku i odrzucenia starych schematów. — stwierdził.
— Mam z tym problem. Gdyby nie śmierć mojego męża, nadal tkwiłabym w domu mody, chociaż chciałam robić coś innego. — oznajmiłam.
— Czasami musisz pójść za głosem serca. Tak po prostu jest w życiu. — ciągnął.
— Piszę książki — wypaliłam. — Właśnie opublikowałam trzecią część.
Mogłam zostawić to dla siebie.
Spojrzał na mnie.
— I poświęcasz czas na tworzenie jakiejś bzdurnej apki? Chryste, dziewczyno. — wywrócił oczami.
Wzruszyłam ramionami.
— Czasem potrzebuję czegoś, co potwierdzi, że jestem wciąż żywa i prawdziwa, a literatura… Jest idealna, by spełnić tę rolę. — mruknęłam.
— Wierz mi, że chyba prawdziwszej osoby od ciebie jeszcze nie spotkałem. — szepnął.
— Znasz mnie jeden dzień — zaśmiałam się. — Skąd możesz to wiedzieć?
— To się po prostu czuje. — zamknął mi usta tym stwierdzeniem.
Byłam nowa w tej robocie. Hamowałam się. Nie chciałam od razu pokazywać swojej prawdziwej twarzy, a on chyba to wyczuwał.
— No cóż — westchnął. — Chyba jesteśmy na miejscu.
— Dzięki — powiedziałam. — Miło się gawędziło.
— Służę towarzystwem zawsze i wszędzie, Zoya. — uśmiechnął się.
Pożegnałam się z nim i poszłam na górę. Wiem, że czekał, aż wejdę do klatki, a dopiero potem odjechał.
— Widziałam wszystko z okna, akurat paliłam fajkę. — krzyknęła Krycha z kuchni.
Wywróciłam oczami. Nie skomentowałam tego. Po prostu zajęłam się robieniem kolacji.
Czarne pióro
Poezja była jedynym
namacalnym dowodem na to,
iż wciąż jestem żywa
i prawdziwa
Cała reszta czyniła mnie
małym, nieznaczącym pyłkiem
a ja tylko chciałam, by moja
historia nie była banalna
Nikodem
Nieważne, jak bardzo będę walczył — nie umiem trzymać się od niej z daleka.
Miałem do tego wiele powodów.
Ona naprawdę była mądrą osobą. Łapała w lot moje prowokacje słowne. Odpowiadała mi w tak szczery, wręcz bezczelny sposób, że mnie zatykało. Podejmowała wyzwanie, rzucała kostkami naturalnie, jakby nie była zaskoczona. Ja byłem zaskoczony. Dla niej to zapewne było nic, przecież tak funkcjonowała między innymi ludźmi, a ja czułem się jak odkrywca. Chciałem, by mówiła do mnie, ale ona trzymała się na dystans, chociaż to też sprawiało jej wiele trudu. Nie zdradzałem, że znam jej książki. To byłoby za proste, a ja nie chciałem, by spaliła się ze wstydu, chociaż nie miała do tego powodu. Obserwowałem jej zachowanie i czułem, iż wycofałaby się, gdybym tylko napomknął o znajomości jej utworów.
Mieszkała w starej kamienicy. Nienawidziła korków, a ja cieszyłem się, bo zyskałem więcej czasu w jej obecności. Wydawała się zamknięta, jak skrzynia. Widziałem jej niechęć. Ale szybko zrozumiałem, że nie chce się w nic angażować, bo… Boi się zranienia. Jakby myślała, że nie zniesie kolejnego rozczarowania. Taki mechanizm obronny. Brak inicjatywy, chociaż podtrzymywała rozmowę, brak oczekiwań, bo zderzenie z rzeczywistością może być bolesne.
Tylko że ja daleki byłem od ranienia jej. Wystarczająco dużo musiała znosić w życiu, nie chciałem jej dokładać. Chciałem, by wreszcie odetchnęła i uwierzyła w to, iż nie każdy człowiek na świecie jest źródłem poparzeń.
A poparzeń miała wiele. Niektóre zostawiły po sobie paskudne blizny, które będą towarzyszyły jej do końca życia, niektóre udało się jej zniwelować. Niektóre wciąż były świeże.
Dziewczyno, gdybyś tylko mi pozwoliła, ja bym wszystkiego się pozbył. Tylko mi zaufaj.
Czułem zapach jej włosów. Gorzki grejpfrut, niczym jej życie.
Kurwa, co ona miała w sobie takiego? Mógłbym patrzeć na nią godzinami. Tak bardzo chciałem dotknąć jej twarzy, czułem ból w klatce piersiowej. Cierpła mi skóra na samą myśl o jej bliskości.
Przecież umawiałem się z innymi dziewczynami. Ale one były… Nie umiałem tego określić. Powierzchowne i płytkie. Nie chciałem ich obrażać. Może nie były źródłem spełnienia moich wyobrażeń, ale mogły być nim dla kogoś innego, więc nie chciałem ich oceniać. Czasami czułem, że może za dużo wymagam, ale przecież… Tak po prostu było. Nie chciałem zniżać się do ich poziomu. Nie umiałem przymknąć oka. Nie umiałem zaakceptować ich niskiego poziomu intelektualnego, robienia z siebie słodkich idiotek, ich zjebanych wartości. Więc nie pakowałem się w nic poważnego, ucinałem kontakty tak szybko, jak je nawiązywałem. I w tym wszystkim pojawiła się Zoya. Nie chciała się przyznawać do ciężaru, jaki nosi. Nie chciała przyznawać, że gdzieś, tam głęboko, jest pełna uczuć, które zapadły w sen zimowy, który trwa od długiego czasu. Zasługiwała na to, by je obudzić. Musiała tylko pozwolić mi działać.
Nie będę się spieszył. Niech sama przekona się, iż nie mam złych zamiarów. Dam jej czas, nawet całą wieczność.
Nawet jeśli sam będę musiał przechodzić katusze, musząc patrzeć na jej usta, których nie mogę pocałować.
6. Wiele przeszłaś, koleżanko
maj 2025
Zoya
Zapowiadał się szalony dzień. Wpadłam do biura przed jedenastą, w biegu lecąc po kawę.
— No i jak? Podpisałaś umowę? — zapytał Joachim.
— Owszem. Wprowadzam się w ostatni weekend maja. — oznajmiłam.
— Gratuluję. Zoya Staszewska i jej drugie mieszkanie. — zaklaskał i zaczął się śmiać.
— Boże, Jo, to nic takiego. — też się zaśmiałam.
— Jestem z ciebie dumny. — przytulił mnie.
— Mam twardą dupę. Nauczono mnie tego w naszej rodzinie. — burknęłam.
— Niech twoja twarda dupa zniesie humorki Cartera. — powiedział cicho.
— Z przyjemnością. — z kubkiem kawy usiadłam przy biurku, włączając laptopa.
Miałam zamiar wrócić do wstępnego planu marketingowego, ale moje skupienie przerwał głos Cartera.
— Staszewska — zagrzmiał. — Czterdzieści minut spóźnienia.
Skrzywiłam się.
— Faktycznie ktoś tu dzisiaj ma okres. — odwarknęłam.
Widziałam, że Julka tłumi śmiech.
— A wiesz o tym, że spóźnienia w pracy nie są tolerowane? — ciągnął.
— A wiesz o tym, że mogę sobie przyjść nawet o trzynastej i nic z tym nie zrobisz? — uśmiechnęłam się jadowicie.
— Jesteś tutaj szeregowym pracownikiem. Uważałbym. — oznajmił poważnie, świdrując mnie wzrokiem, opierając się o kontuar recepcji.
Boże, on naprawdę chciał mnie sprowokować.
— Ej stary, weź się hamuj, dobra? — warknął Joachim.
— Spóźnienia wprowadzają niepotrzebny luz i chaos. — ciągnął Carter.
— Podobnie jak wasze próby sklejenia apki, które podejmowaliście od stycznia — syknęłam. — Nie wkurwiaj mnie, Carter. Zajmij się czymś pożytecznym i daj mi pracować. — dodałam ze zrezygnowaną miną.
— A może pokażesz mi, jakie są efekty twojej pracy? — przeciągał linę.
Kurwa, no nie potrzebowałam kawy, podniósł mi ciśnienie skutecznie.
— Cóż, jak na razie zrobiłam więcej w ciągu dwóch dni, niż ty przez pięć miesięcy — powiedziałam. — Do kłapania dziobem jesteś pierwszy, prawda? To nie mi ma na tym zależeć, człowieku.
— Najwidoczniej nie jest to pierwsza firma, na jakiej ci nie zależało — rzucił zimno. — Z Centrum też zrezygnowałaś.
Joachim spojrzał na niego wściekły. Potem spojrzał na mnie.
To tylko prowokacja, Zoya, wstał lewą nogą.
— Zapędzasz się, Carter. — wtrącił Mike.
— Po prostu wkurza mnie to, że osoba, od której naprawdę spodziewałem się o wiele więcej, tak ignorancko podchodzi do swoich obowiązków — wyjaśnił Carter. — Jak widać, nie pierwszy raz, skoro jedną firmę już zamknęła.
Prychnęłam pod nosem, a potem wstałam ze swojego miejsca i podeszłam do niego.
— Powtórz — poprosiłam. — No śmiało. Powiedz to jeszcze raz, patrząc mi w oczy, a nie w parkiet.
Nie odezwał się.
— Tak właśnie myślałam, Carter — burknęłam. — Jaja jak u szczeniaczka, mózg jak orzeszek, co? Dla twojej informacji zamknęłam Centrum, bo taka była wola mojego zmarłego męża. Zapisał to w testamencie. Chorował na białaczkę i uwierz mi, kurwa, że nie chciałbyś widzieć tak bliskiej ci osoby, jak umiera ci na rękach — wychrypiałam. — Ale będziesz mi pierdolił o braku dyscypliny i spóźnianiu się. Może najpierw sam pokaż, na co cię stać. Ja już byłam współwłaścicielką firmy, która miała swoje oddziały w całej Europie. Ktoś taki, jak ty — przerwałam. — Były żołnierz, co nie? Widzę to w twoich oczach. Chyba syndrom wjechał za mocno, stąd te twoje humorki. To da się leczyć, wiesz? Irak czy Afganistan? — przyjrzałam mu się. — Afganistan. Aj, chłopie — pokręciłam głową. — Jedna rada. Zanim zaczniesz skakać do kogoś z pyskiem, upewnij się, że będziesz w stanie to wygrać. I weź się w końcu za robotę, bo doskonale wiesz, że blokujesz całą ekipę.
— Ty naprawdę jesteś postrzelona. — szepnął.
— Wiesz dlaczego? Bo ludzie twojego pokroju mnie taką uczynili. A to nawet nie jest dwadzieścia procent moich możliwości, więc przestań stąpać po kruchym lodzie, Carter. — powiedziałam gorzko.
Joachim zaczął z powrotem oddychać dopiero gdy wróciłam na swoje miejsce. Założyłam słuchawki na uszy.
— Popierdoliło cię? — zagrzmiał Mike. — Kurwa, ty zawsze musisz się na kimś wyżyć, głąbie — pociągnął go za fraki. — Na zewnątrz, bo ci przywalę. Do kogo, jak do kogo, ale do Zoi nie waż się fikać, debilu skończony. — oboje wyszli z biura.
Widziałam tylko przez szybę, jak Mike go opierdala.
— Mam nadzieję, że nie wzięłaś sobie jego słów do serca. — Joachim pojawił się tuż obok mnie.
— Daj spokój — machnęłam ręką. — Nie on pierwszy i nie ostatni. Nie zrobili mnie ze szkła.
Szczerze mówiąc, tak tylko gadałam, ale trochę mnie to zabolało. Wolałam skupić się na pracy, niż na mazaniu się i to jeszcze przed całym open space.
— Dam ci te zdalne dni — powiedział Jo. — Przepraszam. Nie sądziłem, że ten dupek dzisiaj się odpali i padnie na ciebie.
— Przestań się tym przejmować. — poprosiłam.
Przez większość czasu pracowałam z zadumaną miną. Nikodem patrzył na mnie uważnie. Uważniej, niż w ekran swojego komputera.
Do Zoya: Chodź zapalić.
Taką wiadomość wysłał mi w porze lunchu. Tamtego dnia nie chciałam zostawać z nim sam na sam, bo wiedziałam, iż jestem zbyt zraniona i zła. Mogłabym zrobić coś, czego sama bym żałowała. W takich momentach lepiej zostawić mnie samą, dopóki się nie uspokoję.
Ale niechętnie wyszłam z nim na fajkę. Jednak chęć usłyszenia jego głosu była silniejsza.
— Chyba atmosfera dzisiaj siadła. — stwierdził, odpalając mojego papierosa.
— Jebać to. — wzruszyłam ramionami.
— Wcale nie — zaprotestował. — Obserwowałem cię uważnie. Akurat mnie ciężko jest oszukać, więc doskonale wiem, że ten złamas cię zranił. Tylko udajesz, że cię to nie rusza. Zakładasz maskę, bo wokół ciebie znajdują się obcy ludzie.
Nie chciałam z nim walczyć. Naprawdę, przysięgam, że nie miałam na to siły.
Zamknęłam oczy.
Poczułam się jak idiotka.
— Całkowicie rozumiem to podejście — oznajmił. — Chcesz się chronić. Wytrzymasz te trzy godziny do końca dnia?
Pokiwałam głową twierdząco.
— A potem pogadamy. — dodał.
Wszystko jedno, bylebym mogła ukryć się pod kołdrą i zapomnieć o tym ataku ze strony Cartera.
— Dzięki, Nikodem. — szepnęłam.
Przejrzał mnie i byłam na siebie za to zła, ale z drugiej strony… Może właśnie tego chciałam. By ktoś w końcu dostrzegł moją prawdziwą twarz, zanim sama ją ujawnię. To było takie nowe i zaskakujące. Takie inne. Co dziwne, patrzyłam na niego, chcąc go pocałować bardziej, niż kiedykolwiek.
Skończyłam fajkę i w ciszy wróciłam do środka.
Jakoś przetrwałam do szesnastej. Był piątek, więc dobrnęłam do weekendu i nie musiałam przez dwa dni myśleć o tym wszystkim.
Zabawne, i tak będziesz myślała o Carterze i jego ostrych słowach.
Westchnęłam. Opuściłam biuro w towarzystwie Nikodema.
— Możemy po prostu pojechać do mnie, ugotuję coś dobrego. — zaproponowałam bez namysłu.
Żebyście sobie nie pomyśleli, że mam jakieś niecne plany. Nie tym razem.
— Podoba mi się ten pomysł. — uśmiechnął się.
Już nawet nie chciało mi się udawać, że wybiorę tramwaj.
— Myślałem, że akurat Carter cię lubi. — powiedział.
— Bo lubi — przyznałam. — Tylko coś go dzisiaj ugryzło w dupę. Pewnie się czymś sfrustrował, co oczywiście go nie tłumaczy i musiał się na kimś wyładować. Ale wybrał nieodpowiednią osobę. Gdyby mi się chciało to zmiażdżyłabym go, jak karalucha. Ale nie zrobiłam tego z kilku prostych względów. Nie mogłabym z nim pracować, gdybyśmy weszli na taką ścieżkę. Zresztą… On nie jest tego wart. Lepiej to olać. Szkoda tylko, że zagrał naprawdę mocną kartą. — wyjaśniłam.
— Też się zdziwiłem. To było podłe, raczej nikt nikomu nie wypomina takich rzeczy. — mówił.
Prychnęłam.