E-book
20.58 14
drukowana A5
45.29
My love was blind
30%zniżka

Bezpłatny fragment - My love was blind


Objętość:
245 str.
ISBN:
978-83-8189-948-2
E-book
za 20.58 14
drukowana A5
za 45.29

Kilka słów ode mnie

Już mówiłam, że ta historia wiele mnie kosztowała. Kurczę, dziwne jest pisanie o czymś, co w przeszłości sprawiło ci wiele bólu i cierpienia. Dzisiaj jest już całkiem nieźle, nie musicie się martwić. Miałam wiele pomysłów na to, co chciałam napisać w mowie wstępnej, w końcu to moja pierwsza w życiu i to jeszcze w dodatku do historii, która jest dla mnie mega ważna. Ale oczywiście — przyszło co, do czego i nie wiem co napisać. Musimy wyjaśnić sobie kilka kwestii. Ta historia jest oparta na prawdziwych wątkach. Prawdopodobnie nigdy nie powiem o które chodzi, zostawię to do Waszej interpretacji. Cała reszta to fikcja. To wychodzi mi najlepiej — pisanie fikcji. Podobno. Jeśli ktoś poczuje się urażony tą historią — niech wróci do tego momentu, bo nie mam zamiaru przepraszać. Nie mam też zamiaru osiągać popularności tą historią. To dla mnie forma uspokojenia duszy. Więc jeśli czujesz się urażony, bo przeczytałeś coś niedorzecznego w Twoim mniemaniu to pomyśl — czy kiedykolwiek czułeś się źle, wyrządzając mi krzywdę? Potraktuj to jako karę. To jedyne, co mogę zrobić. Tego nie da mi się odebrać. Naprawdę, możecie mi kazać się zamknąć, ale pisać nikt nigdy mi nie zabroni, jakiekolwiek to nie byłoby kontrowersyjne.

Liczę na to, że może jednak ta opowieść sprawi, iż ujrzycie światło. Nie chcę tą historią nikomu narzucać tego, co powinien zrobić ze swoim życiem ani nie chcę narzucać czy potrzebuje pomocy czy też nie, ale jeśli otworzę oczy choć jednej osobie to będę traktowała to jak osobisty sukces.

Jeśli macie jakiekolwiek pytania w związku z fabułą czy też z wymienionymi tu schorzeniami/chorobami to wiecie, gdzie mnie szukać.

Love,

Szkrab Bloomy.

1

Prolog

Część pisana od listopada 2019 do stycznia 2020


Czerwiec 2015


Igor:


— Już żałuję, że nie będziesz mógł razem ze mną wyrywać tych dupeczek. — Marcin roześmiał się głośno i poklepał mnie po plecach.

— To impreza u Rasty, jestem pewien, że będą tam same nieszanujące się… — przerwał mi.

— No nie wiem — mruknął. — Wrzucasz wszystkie panny do jednego wora.

Westchnąłem. Ale miałem prawo tak sądzić, Rasta nie miał innych koleżanek, pewnie wszystkie zaliczył.

— Jak tak dalej pójdzie to nigdy nie znajdziesz żony. — dodał zirytowany.

— Nie potrzebuję niczego więcej niż energetyków — warknąłem. — A ona… Ona musi mieć to coś.

— A Mali tego nie ma? — zapytał.

Westchnąłem ponownie. Nie wiedziałem co mu odpowiedzieć.

Czy miała to coś? Coś tam na pewno. Ale co? Zacisnąłem szczękę.

— Wiesz co? — spojrzałem na niego. — Powinniśmy tam pójść zanim się rozmyślę. — wstałem od stołu i poszedłem do pokoju.

— Wiedziałem, że cię namówię! — zawołał za mną Marcin.

Uśmiechnąłem się przelotnie. Niech dzisiaj nic nie ma znaczenia — tylko ja i wódka.


Rasta był moim znajomym ze studiów. Nigdy nie ukrywałem, że nie lubię frajera, ale skoro postanowił przezwyciężyć swoją dumę i zaprosić mnie na swoje urodziny — dostał plusa za to.

Jak widać nie wszyscy trzymają się własnych zasad.

Nie dla wszystkich duma i honor są ważniejsze.

Nie to co dla mnie. Miałem swoje zasady i jeśli ktoś ktokolwiek chociaż raz spróbował je złamać — nie miał dla mnie znaczenia. Od razu urywałem kontakt. Być może byłem zbyt surowy czy wymagający, ale pieprzyć to. Nikt nie będzie marnował mojego czasu, jeśli nie ma mi nic do zaoferowania.

Rasta się wysilił. Zamienił swoje mieszkanie w klub. W imitację klubu. Po prawo od wejścia do którego prowadził długi korytarz ustawił bar. Z setką drinków i morzem alkoholu. Idealnie wypolerowany parkiet na wprost robił za miejsce do tańczenia. Po lewo dostrzegłem rząd skórzanych kanap i to właśnie tam usadowiłem się z drinkiem i swoimi znajomymi. Z Mali u boku.

Mali, a właściwie Malwina nie była złą dziewczyną. Może lekko dziecinną i to najbardziej mnie irytowało.

Było tam bardzo dużo ludzi. Połowy z nich nie byłem w stanie rozpoznać. Wpatrywałem się w dwie dziewczyny przy barze — jedna z nich miała niebieskie włosy, druga była blondynką. Obie wyglądały tak jak się tego spodziewałem. Jak typowe znajome Rasty. Wieczne imprezowiczki z wódką w ręce zakrywające się za osłoną hipstera. Gardziłem takimi.

W pewnym momencie obie uśmiechnęły się szeroko i spojrzały w głąb korytarza. Sam zrobiłem to odruchowo.

I wtedy zobaczyłem ją.

Świat zwolnił, a ja po raz pierwszy poczułem takie bicie serca. Zakręciło mi się w głowie. Głosy do mnie nie docierały. Miała długie, jasne włosy, kolczyka w nosie, oszałamiającą urodę i jeszcze lepszą figurę.

— Wszystko okay? — zapytał Marcin z kpiarskim uśmieszkiem.

Spojrzałem na niego.

— Muszę się napić. — odpowiedziałem i podszedłem do baru.

Ona już przy nim siedziała ze swoimi koleżankami — wspomnianą blondynką i tą z niebieskimi włosami. Wypiły przy mnie trzy kolejki, a potem Rasta do niej podszedł. Ścisnąłem szklankę. Pocałował ją w czoło.

Właśnie o tym mówiłem, gdy stwierdziłem, że ona musi mieć to coś.

Ona zdecydowanie to miała.

„Chora od gadania tych wszystkich ludzi,

Chora od całego tego hałasu

Zmęczona tymi fleszami kamer,

Zmęczona byciem pewną siebie

Teraz moja szyja jest wyciągnięta wysoko w górę,

Błagając o dłoń, która się wokół niej zaciśnie

Udusiłam się już swoją dumą,

Więc nie ma nad czym płakać”

Halsey „Castle”

Czerwiec 2015


Michalina:


Otworzyłam oczy.

— Kurde — burknęłam pod nosem, szukając telefonu pod poduszką. — Kurde.

Zerknęłam na wyświetlacz ze zmrużonymi oczami. Jedenasta czterdzieści. Chyba wczoraj przesadziłam. Zdecydowanie przesadziłam. Kliknęłam w ikonkę Messengera i napisałam do Klary — cóż z tego, że była za ścianą. Rozejrzałam się wokół i zobaczyłam śpiącego obok mnie Rastę. Niech to szlag. Czas się ewakuować.

Obudziłam go szybko. Zjedliśmy śniadanie, podczas którego kupiłam bilety na pociąg. Na samą myśl o tym, że następnego dnia muszę wyglądać jak człowiek zrobiło mi się słabo.

Zawsze było mi słabo.

Zacisnęłam zęby.

Nie mogłam pozwolić sobie na to, by zaatakowało mnie w pociągu. Oczywiście, że wzięło to nade mną górę. Zamknęłam oczy spanikowana. Już po mnie.

Powinnam mieć na imię Depresja, a nie Michalina.

Jak zostałam frajerką?

Październik 2014


Michalina:


— Ale coś tu wali — wypalił Rafał, gdy podeszłam do grupki moich szkolnych znajomych. — Ach, to ty Michasia. Twój fałsz tak wali. — spojrzał mi w oczy.

Skończyłam właśnie angielski i miałam iść na matmę. Popatrzyłam na niego oszołomiona. Popatrzyłam na twarze moich znajomych. Oni patrzyli na mnie, ale zlali temat i po chwili ciszy kontynuowali rozmowę, tak jakby Rafi właśnie mi nie dowalił. Odczekałam, aż się rozejdą i szarpnęłam go za łokieć.

— Dlaczego? — szepnęłam. — Co ty sobie myślisz?

Roześmiał się głośno.

— Zaraz spóźnisz się na matmę. — syknął i też sobie poszedł.

Poczułam jak pieką mnie policzki. Siłą zmusiłam się, by dogonić swoją klasę i jak zawsze usiąść w ostatniej ławce pod oknem. Dupek. Skurwiel. Kiedyś będzie tego żałował. Próbowałam się uspokoić, ale siedziałam z posępną miną, wpatrując się w podłogę.

Zamknęłam oczy, czując, że zaraz się rozpłaczę. Metoda trzech wdechów i czterech wydechów nie skutkowała. Nic nie skutkowało. Chciałam już być w domu, by zatopić się w kołdrze i kocach i wyć. Wyć głośno jak każdego wieczoru. Jak każdej nocy. Wyć tak żałośnie, ale cicho, by nikt nie słyszał.

Skończyłam lekcje i z kopyta ruszyłam na autobus. Nie chciałam, by ktokolwiek mnie zaczepiał. Nie miałam siły walczyć, nie tylko tamtego dnia.

Od czego to się zaczęło?

Tamtego dnia miałam jakieś trzynaście lat. Byłam w pierwszej gimnazjum. Właśnie przyszłam na lekcję wf-u. Nie lubiłam wf-u. Nigdy. Byłam wysoką osobą, miałam potężne uda, wielki tyłek i małe cycki. Okay, miałam trzynaście lat i mogłam liczyć na to, że mój los się nade mną zlituje i to się zmieni, ale przecież to były jakieś głupie życzenia, które nigdy się nie spełniły. Zawsze coś było ze mną nie tak. Byłam za wolna, za wolno się ruszałam, miałam beznadziejne poczucie humoru, ubierałam się w za luźne dżinsy, nie malowałam się, miałam za dobre serce.

I tłuste włosy. Nie zrozumcie mnie źle — nie miałam problemów z higieną. Ale nie widziałam problemu w tym, by nie myć włosów dwa razy dziennie. Myłam je trochę rzadziej. Zawsze były długie i gęste, blond grzywa przysłaniała mi oczy.

Nauczycielka podzieliła nas na dwie grupy. Jak zawsze trafiłam do tej gorszej. Tam gdzie nie było ciebie, Adrianno.

— Umyłabyś w końcu te kudły — burknęłaś w moją stronę — Nie wstyd ci, że tak łazisz?

Zatkało mnie. Zawsze myślałam, że jestem osobą, która jest dla każdego miła (ok, poza żenującym wybrykiem z czwartej klasy, kiedy to podrzuciłam jednej z moich znajomych liścik z wyzwiskami) i nie sądziłam, że w tamtym momencie mój świat runie. To mnie kurewsko zabolało. Tak bardzo, że pamiętam o tym do dzisiaj. Popatrzyłam na ciebie, Adrianno, czując łzy w oczach. Nie rozumiałam tego. Zrobiłam coś nie tak? Dlaczego musiałam tego słuchać? Usiadłam pod drabinkami, roniąc łzy tak wielkie jak grochy, próbując ukryć to przed resztą uczniów z sali gimnastycznej. To właśnie wtedy coś po raz pierwszy we mnie pękło.

Aczkolwiek, być może pierwszy raz był wtedy, gdy mama kupiła mi pod szkołą watę cukrową. Miałam mieć jeszcze jedną lekcję, a pan rozstawiał swoje stoisko i robił watę dla uczniów za drobne pieniądze. Prawdopodobnie to była jesień, miałam może z osiem lat. Mama kupiła mi tę watę. Dzwonek zadzwonił i tłum uczniów ruszył w stronę wejścia do budynku. Tak się cieszyłam z tej waty. Moja mama cieszyła się moim szczęściem. To nie potrwało długo. Wchodząc do szkoły straciłam tę watę. Nic wielkiego, powiecie. Zabrał mi ją brat mojego rówieśnika, młody, szkolny chuligan. Przestałam się uśmiechać, wpadłam w taką histerię, że nauczycielka długo uspakajała mnie na lekcji.

Nie wiem dlaczego, ale poczułam się tak, jakbym zawiodła moją mamę. Widziałam jej uśmiech, gdy stałyśmy w kolejce. Do dzisiaj go widzę. Nigdy jej o tym nie powiedziałam, ale ta myśl wraca do mnie co jakiś czas i burzy mój spokój. Byłam słabsza.

Wiele razy. Wtedy, gdy mama szykowała mi owoce do szkoły — śliwki, jabłka, mandarynki, a potem ten sam szkolny chuligan mi je wyrywał z opakowania na drugie śniadanie i z nimi uciekał. Pamiętam te przeklęte śliwki węgierki zbierane przez mamę wieczorami spod drzewa. Zawsze myślała, że je zjadłam, a tymczasem ten śmieć mi je zabierał. Wiecie ile razy w pierwszej gimnazjum się ze mnie śmiali? Trzy tysiące. Codziennie, kilka razy dziennie. Nie wiem z jakiego powodu. Być może dlatego, że miałam dobre oceny. Być może dlatego, że byłam raczej cichą osobą. Nie wiem. Wtedy naprawdę myślałam, że jestem frajerką, która zwyczajnie sobie na to zasłużyła. Codziennie musiałam patrzeć na ligę najlepszych, która bezlitośnie wyrzucała na mnie kubeł śmieci. Nie dosłownie, w przenośni. Zawsze było coś nie tak.

Właśnie przez to moja osobowość i wiara w siebie upadła. Starałam się to ignorować, ale oni nie ignorowali. Śmiali się ze mnie. Czułam się samotna. Nie miałam bliskich przyjaciół, poza moją kuzynką Julką. Ale nie mówiłam jej o tym. Po co? Nikomu nie mówiłam. Już wtedy uśmiechałam się na pytania o szkole i udawałam, że jest w porządku, chociaż w środku ściskało mnie z rozpaczy. Swoje smutki topiłam w książkach wypożyczanych z biblioteki.

Otworzyłam oczy. Skoro streściłam wam połowę mojego żałosnego wchodzenia w bycie nastolatką, mogę pójść o krok dalej. Otwarłam łzy. Była w mojej klasie jedna osoba, którą lubiłam. Nazywała się Marcelina. Była dobrą uczennicą i mądrą dziewczyną. Wiedziałam w głębi ducha, że chciałabym mieć taką przyjaciółkę jak ona, ale nigdy jej tego nie powiedziałam. Czasami tego żałuję, być może moje życie wyglądałoby teraz inaczej.

Będąc w drugiej klasie gimnazjum miałam tak serdecznie dosyć, że postanowiłam się poddać. Wiecie co zrobiłam? Zamiast urządzić raban stulecia z powodu tego wyżywania się na mnie, zaprzyjaźniłam się z Adrianną. To oczywiście dosyć wyolbrzymione stwierdzenie. Myślałam, że w ten sposób polepszę swoje frajerskie życie. Nie myliłam się. Adrianna przestała mi ubliżać, a nawet broniła mnie kiedy było trzeba. Ale ja nigdy jej nie lubiłam, bo ciągle pamiętałam o jej raniących słowach. Spędzałam z nią czas, ale każdą pieprzoną chwilę udawałam. Udawałam, że interesuje mnie co mówi, jak się śmieje i była pomiędzy nami ściana. To właśnie przez nią nauczyłam się udawać i dzisiaj mogę udać każdego, kogo sobie wymarzę. Mogę być zimna i kochana i sukowata i wspaniała. Zależy od tego jaka chcesz bym była.

Nasze drogi rozeszły się po gimnazjum. Poszłam do liceum, ona do technikum. W dwóch różnych miejscowościach. Byłam wtedy najszczęśliwszą osobą na świecie. Uwolniłam się od niej.

Nie na długo.

Ale zawsze.


Obudziłam się, bo usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Tata stał w drzwiach.

— Wstawaj — powiedział. — Już piąta czterdzieści.

Co? Dałabym słowo, że dopiero się położyłam. Westchnęłam i wyszłam z łóżka. Musiałam szybko zasnąć, wykończona płakaniem. Jak to możliwe, że ci ludzie nic nie słyszeli od dwóch lat? Tak właśnie wyglądała większość moich dni. Zjadłam śniadanie, wypiłam kawę i mogłam ruszyć do szkoły. Padał deszcz, była połowa października.

— Jak się trzymasz? — zapytała Klara, gdy zmieniałam buty.

— Okay. — mruknęłam.

Popatrzyła na mnie.

— Ale ci dowalił wczoraj, padalec jebany. — warknęła zdenerwowana.

Machnęłam ręką. Nie umiałam się bronić. Nienawidziłam swojej wrażliwości. Byłam tak styrana, że mogli mi nawrzucać najgorszych obelg, a ja nie walczyłam. Nigdy nie walczyłam. Byłam słaba. Bez końca zastanawiałam się, czym sobie zasłużyłam na takie traktowanie, ale nie umiałam tego pojąć.

Poszłyśmy na lekcje. Nie byłam zbyt lubianą osobą w klasie. Nie wiem czemu. Być może byłam lekko dziwna, a może po prostu nadal byłam frajerką. Któż to wie?

Zauważyłam u siebie dziwną przypadłość. Nigdy nie było przy mnie zbyt wielu ludzi. Nie takich za którymi mogłabym bez wahania wskoczyć do ogniska. Dlatego, gdy coś mi nie wychodziło w głowie wymyślałam sobie przyjaciół — nie robiłam tego celowo, ale mimowolnie. Przecież nikt nie mógł mi tego odebrać. Mogłam być kim chcę i robić co chcę. Milion razy wyobrażałam sobie jak wyrzucam Adriannie to, co o niej myślę. Chociaż w życiu nigdy bym jej tego nie powiedziała, bo to oznaczałoby wojnę i mnóstwo raniących słów.

A kto skazuje samego siebie na poligon?


— Nie czaję tego, stara — burknęła Klara. — Czy ty w ogóle zaglądasz na swoje konto na insta?

Popatrzyłam na nią.

Kolejna rzecz, która mnie definiowała — lubiłam robić szum wokół siebie w sieci. Nieważne gdzie, ważne, że się udawało. Po jakimś czasie wymknęło mi się to spod kontroli. Dzisiaj tego żałuję. Ktoś z boku mógłby nazwać mnie atencyjną suką, ale prawda jest taka, że ja po prostu potrzebowałam ludzi. Chociaż ich nienawidzę. To pojebane, wiem. Ale jestem pełna takich sprzeczności.

— Jakie to ma znaczenie? — zapytałam cicho, zerkając na nią znad zeszytu.

Próbowałam udawać, że się uczę, ale marnie mi szło.

— No nie wiem — wzruszyła ramionami. — Jakaś świnia wrzuciła twoje zdjęcie jak całujesz się z Rastą. — pokazała mi telefon.

— Kurwa. — szepnęłam cicho, chowając twarz w dłoniach.

Teraz na pewno loża szyderców nie pozostawi na mnie suchej nitki, a Rafi będzie mi to wypominał do końca mojego pobytu w tej szkole.

— Co to za konto? — zapytałam słabo.

— No cóż — westchnęła, bawiąc się kosmykiem włosów. — Specjalnie założone po to, by upamiętnić tę noc.

Pokiwałam z niedowierzaniem głową. Skoro chcą mnie skazać to może sama się skażę?

— Trudno — powiedziałam pewnie. — Mam jedno życie. Niech mi zazdroszczą.

Klara popatrzyła na mnie marszcząc czoło.

— Co się stało? — zapytała szeptem.

— Mam głęboko w dupie to, co sobie myślą — powiedziałam z lekkim wahaniem. — Jestem gwiazdą, mogą mi naskoczyć.

— Wow. — wykrztusiła.

Właśnie wtedy po raz pierwszy poczułam się tak, jakby moja dusza wyszła poza ciało, tak jakbym przez kilka minut była kimś zupełnie innym. Silnym, znanym, najlepszym. Poczułam, że mogę wszystko. Naprawdę wszystko. Poczułam, że w końcu po tylu latach mam na to wszystko wyjebane i nic się nie liczy.

Co z tego, że po kilku dniach zostałam brutalnie sprowadzona na ziemię.


Zalogowałam się na jednym ze swoich ulubionych portali w tamtym czasie — ask.fm. Myślę, że każdy z was kojarzy co to za strona, ale gdybyście jednak nie wiedzieli — można tam odpowiadać na pytania i zadawać je różnym ludziom.

Byłam tam niekwestionowaną królową za czasów liceum. Mogłam wypowiadać się na różne tematy, nie tylko te błahe. Ludzie interesowali się moją opinią, co bardzo łechtało moje ego. W końcu gdzieś się liczyłam.

Niestety oprócz fajnych pytań dostawałam masę anonimowego hejtu, co doprowadzało do niekończących się gównoburz i wodospadu obelg pod moim adresem. Kiedyś próbowałam przeanalizować powody przez które ktoś nazywał mnie dziwką albo świruską. Wiem, że wiele tych słów pochodziło od moich realnych znajomych, bo niemożliwe wydawało mi się, by ktoś kto mnie nie zna bawiłby się w takie rzeczy.

Tamtego dnia przejrzałam swoją skrzynkę i dostrzegłam w niej śmiałą propozycję.


Cobain: Ten kok w moich rękach długo by nie przetrwał.


— Że co? — pisnęłam pod nosem.

Rozejrzałam się nerwowo po swoim pokoju, mając wrażenie, że ktoś mnie usłyszy, ale tak się nie stało.

Okay, normalnie kazałabym mu wypierdalać. Nigdy nie pozwalałam sobie na to, by jacyś zboczeńcy albo co gorsza fetyszyści do mnie pisali, ale wtedy… Przejrzałam jego profil od A do Z, zastanawiając się czy moje zdjęcie profilowe nie jest zbyt wulgarne. Ale nie było. Ja we flanelowej koszuli mojego taty z kokiem, tak samo podkrążonymi oczami jak każdego dnia i moim kolczykiem w nosie.

Nie mniej jednak poczułam znaczące ciepło w serduszku i od razu moja zimna natura kazała mi się ewakuować.

Ale nie zrobiłam tego. Jestem pełna sprzeczności i gdy moje serce mówi „Tak, ruchaj go.”, a rozum podpowiada „Uciekaj gdzie pieprz rośnie — ten facet to kłopoty”, wybieram opcję numer jeden.

Dlatego po niecałej godzinie wesoło rozmawiałam z nim na Facebooku. Pochodził z mojego miasta(!!!), ale tymczasowo był na stypendium w Warszawie. Shit, to miasto również sprowadzało na mnie diabelskie tarapaty. Po dwóch godzinach wiedziałam o nim prawie wszystko. Obserwował mnie od jakiegoś czasu i był aż za bardzo pewny siebie, bo sądził, że zostanę jego dziewczyną.

Szkoda, że dupek miał rację i już dwa dni później zmieniłam status z wolnej na w związku.

Cobain i kłopoty

„Ponieważ wyobrażam sobie ciężkość Twoich żeber

kiedy leżałeś pomiędzy moimi biodrami na tylnym siedzeniu

Wyobrażam sobie łzy w Twoich oczach.”

Halsey „Roman Holiday”

Listopad 2014


Michalina:


— Ja tam nie wierzę w żaden twój związek — burknął Rafi. — Koleś ma Kurta Cobaina na profilowym.

Popatrzyłam na niego spod byka. No dalej, dawaj Miśka.

— Nikt nie prosił cię o zdanie. — odpyskowałam.

Rafi wybałuszył oczy i przez chwilę zastanawiał się nad moją reakcją.

— Wyszczekana się zrobiłaś. — prychnął.

— Spróbuj jeszcze raz się do mnie doczepić jak ostatni cham i prostak to będziesz tego długo, okropnie długo żałował. — dodałam.

— Nie masz żadnego dowodu na to, by mi zaszkodzić, moja droga. — prychnął znów.

— Jasne — uśmiechnęłam się. — Zwłaszcza, że dwa dni temu jak ostatni pajac prowadziłeś konferencję po pseudoefedrynie. Stosowne badania i możesz pożegnać się z Uniwersytetem Jagiellońskim.

— Suka — wymamrotał. — Suka. — dodał i odszedł.

— Wow — Klara poklepała mnie po ramieniu. — Nie poznaję cię.

Wzruszyłam ramionami.

— Mam nadzieję, że nie będziesz żałowała tej cudownej przemiany — dodała szybko. — Chodź do Maka, ciepłe fryty nas wzywają.

Był piątek, więc mogłam pójść z moją przyjaciółką coś zjeść.

— Jadę dzisiaj do Wawy. — przyznałam cicho.

Klara spojrzała na mnie badawczym wzrokiem.

— Do tego fagasa? — zapytała ostrożnie.

Pokiwałam głową.

— Wiesz — zaczęła. — Mam kilku znajomych w Kanzas tak jak ty. Popytałam tego i tamtego o niego. Koleś podobno ma zryty garnek do granic możliwości.

Wywróciłam oczami.

— Nic mi nie będzie, uwierz — mruknęłam. — Nie z takiego szajsu potrafiłam się wygrzebać.

— Dobrze wiesz, że nie chodzi o to, by wygrzebywać się z jakiegoś szajsu — prychnęła. — Chodzi o to, by się nie ładować w kłopoty. Jesteśmy w klasie maturalnej.

— I mówi to laska, która ciąga mnie po melanżach u Rasty? — odcięłam się.

Uniosła dłonie w geście poddania.

Szkoda, że jej wtedy nie posłuchałam.


Z bijącym sercem wysiadłam dworcu zachodnim. Dochodziła dwudziesta trzecia. Spacerowałam przez kilka minut po peronie, ściskając telefon w dłoni. A potem go zobaczyłam i moje serce prawie stanęło.

Wyglądał jak mój ideał. Był wysoki, był brunetem i w jego oczach dostrzegłam… Nie wiem co to było, ale przepadłam.

— Kwiaty dla mojej Courtney. — wręczył mi bukiet moich ulubionych herbacianych róż.

— Wybacz, nie mam dla ciebie Fendera. — uśmiechnęłam się.

— Wystarczysz mi w zupełności. — powiedział, obejmując mnie z całych sił.

Co mogło być w nim złego?

Podczas trwania stypendium mieszkał w jakiejś rodziny. Dzielił dom z jakąś dziewczyną, miała na imię Zuzia i była młodsza od nas o trzy lata. Wyglądała mi na typową kujonkę i byłam pewna, że się w nim podkochuje, co na samym początku wywołało we mnie zazdrość.

Ale nie taką jak myślicie. To uczucie było tak silne i niszczące, zakręciło mi się w głowie, gdy tylko zobaczyłam jak ona na niego patrzy. Byłam pewna, że słyszę jej płacz w poduszkę w nocy z soboty na niedzielę, kiedy to zmęczona po długim kochaniu się próbowałam zasnąć.

W niedzielę wróciłam do domu i przysięgam, że to był ostatni szczęśliwy dzień w tym związku. Potem było już dużo gorzej.

Zaczęło się niewinnie. Pisałam mu, że idę z Klarą na piwo/zjeść coś/zrobić cokolwiek, a on dostał białej gorączki. Pisał, że okay, ale potem wyżywał się na mnie, cisnąc mnie w dużo gorszy sposób niż Rafi. Powodowało to u mnie mocny dysonans. Przecież mnie kochał. Dlaczego pisał takie rzeczy?

Nie lubił Klary. Nie lubił każdego, kto spędzał ze mną czas, a jeśli słyszał o jakimkolwiek facecie, który chociażby na mnie spojrzał, dostawał takiego szału, że na pewno by mnie rozszarpał, gdybym była obok. Przestałam mu mówić. O kolegach, potem o Klarze.

Kochałam go. Serio, kochałam go bardzo mocno. W mojej głowie utworzył się sprzeczny obraz. On, kochający mnie, spędzający ze mną czas kontra ten, który ze mnie szydził i mnie obrażał. To jasne, że kurczowo trzymałam się tego dobrego jego, z poczuciem humoru i nienagannymi manierami. Problem był tylko taki, że był dla mnie dobry raz w miesiącu, a przez resztę czasu robił ze mnie szmatę.

Straciłam przez to wszystkie nerwy, znajomych (nawet tych złych) i jakieś osiemnaście kilogramów, tak, że każdy łach na mnie wisiał jak worek na kiju. Nie spałam, nie uczyłam się, próbowałam poświęcać mu każdą minutę, chociaż był dla mnie totalnym bucem.

Potem okazało się, że jego wiecznie obniżony nastrój ma swój powód. Miał depresję, chociaż traktował to jak żart. To nie był żart. Dla mnie to były zapędy psychopatyczne, chociaż możliwe, że nie chciałam sobie uświadamiać wagi problemu. Mimo, że rozumieliśmy się doskonale to mi zaczęło się udzielać. W grudniu jedyne o czym myślałam to to, że umrę. Umrę w zapomnieniu. Nic nie było takie jak chciałam. Moja wychowawczyni straszyła mnie kuratorem, moi rodzice byli na mnie wściekli i po jakimś czasie sami odpuścili walkę o mnie. Zostałam sama z facetem, który terroryzował mnie psychicznie.

Mogłaś odejść.

Zabawne. Ktoś kto przez całe swoje życie nie był kochany i każdy z niego szydził i w końcu poczuł się kochany przez drugą osobę, tak łatwo jej nie zostawi. Bałam się, że jak się rozstaniemy to już nigdy więcej nikt nie będzie mnie chciał.

Sam ze mną zerwał przed sylwestrem, powodując u mnie stan agonii. Wyłam, dosłownie wyłam z rozpaczy. Nie dopuszczałam tej myśli do siebie. Bez końca katowałam się piosenkami Comy i Bring Me The Horizon, czytając nasze rozmowy. Na ulubionych żartach o śwince zamiast się uśmiechać, zanosiłam się kolejną falą płaczu.

Przeprosił mnie. Ale co z tego, skoro już nie byliśmy razem. Zakolegowałam się z Zuzią. Prawda o niej zwaliła mnie z nóg.


Zuzia: Nie będę mówiła, że jesteś głupia, bo zachowuję się dokładnie tak samo. Na początku było fajnie, co nie? Gadał ze mną o wszystkim, rozbudził moje zaufanie, a potem zaczął ze mną flirtować. Do diaska, mam 15 lat. Jak mogę myśleć o czymkolwiek poza egzaminami gimnazjalnymi? Potem dostałam chłód. Zimno, lód. Im lepsza dla niego byłam, tym bardziej on był oschły. To jedyny sposób, by go powstrzymać — musisz pokazać mu, że go nienawidzisz i nie potrzebujesz. Wtedy go zaboli. On myśli, że może mieć nas obie, a ostatecznie nie zasługuje ani na mnie ani na Ciebie. Wiem, że jesteś na mnie wściekła, bo kręciłam się obok Twojego chłopaka, a nie powinnam. Ale żałuję. On jest urodzonym diabłem.


Rozwścieczyła mnie do granic możliwości tą wiadomością.


Zuzia: A o resztę się nie martw, postaram się, żeby nie przedłużyli mu tego stypendium tak, żeby zniknął z mojego życia raz na zawsze.


Wtedy uznałam, że jest wariatką. Zmieszałam ją z błotem i kazałam jej wypierdalać, dosłownie. Była dla mnie przeszkodą i gdy tylko o nie pomyślałam, gotowało się we mnie niesamowicie. Szkoda tylko, że nawet ona była rozsądniejsza niż ja.


„Nikt z was nie będzie silniejszy ode mnie — bo jestem w tym mistrzynią.”

— autor nieznany


Styczeń 2015


Igor:


Nie to, żebym jej nie szukał. Szukałem. Długo i bez rezultatów. Miała prywatne konto na instagramie i nie zaakceptowała ode mnie prośby. Nie dziwiłem się, sam miałem takie konto. Była tak blisko, ale jednocześnie tak daleko i wyprowadzało mnie to z równowagi.

Zaczęła się sesja, więc z zapasem energetyków odsunąłem ją w przepaść myśli, by skupić się na nauce.

— Może pogadaj z Rastą? — zapytał Marcin, patrząc na mnie z litością.

Spojrzałem na niego oburzony. Jak mógł sugerować mi takie rzeczy?

— Po moim trupie. — burknąłem.

— Chociaż raz mógłbyś schować swoją dumę do kieszeni. — drążył.

Nigdy w życiu. Znajdę ją sam, bez pomocy tego zapchlonego fiuta.

Nawet jeśli miałoby to trwać wieczność.

Chciałem wejść do jej świata, chociaż to nie był mój świat. U mnie wszystko było zawsze poukładane. Szkoła, potem studia na dobrej uczelni. Fizyka i astronomia, inżynierka, dziki pęd z materiałem, by zdobyć wszystkie możliwe stypendia. Moi rodzice należeli do majętnych ludzi, dlatego gdy wprowadziłem się do Warszawy, miałem od razu swoje własne mieszkanie. Ja miałem po prostu dobrze się uczyć. I tak było. Czułem się czasami przeciążony, ale przecież nie mogłem tego pokazać. Musiałem mieć nienaganne maniery i imprezy u Rasty z koksem w tle nie wchodziły w grę.

Może dlatego tak ciągnęło mnie do tego, co zakazane.

— Ej a może napisz do jej przyjaciółki. — podsunął Marcin.

— I sądzisz, że powie mi cokolwiek? — zadrwiłem. — Na pewno.

— Okay, poddaję się — burknął. — Człowiek stara się pomóc i dostaje po dupie. Laska nazywa się Klara Lipińska, gdybyś zmienił zdanie to wiesz co robić. — dodał i wyszedł z kuchni.

Znalazłem ją na Facebooku w trzy minuty. Patrzyłem na okienko czatu przez dłuższą chwilę. Wyjdę na idiotę. Ktoś taki jak ja nie może wyjść na idiotę.


Do Klara: Cześć. Widziałem Cię u Rasty z jakąś dziewczyną. Kto to był?

Od Klara: Kiedy?

Do Klara: Jesienią.

Od Klara: (westchnięcie) Michalina ma faceta. Miłego.


Zacisnąłem szczęki. No tak, ma faceta. Jak dziewczyna jej pokroju mogłaby go nie mieć?

Zacisnąłem dłonie w pięści. Po raz pierwszy od jakiegoś czasu coś poczułem. To nie było nic dobrego — zazdrość nigdy nie jest dobra. Zakręciło mi się w głowie.

Uczucia nigdy nie powinny być najważniejsze.

„Myślę, że w moim kodzie jest błąd

Te głosy nie zostawią mnie w spokoju

Dobrze, moje serce jest złote, ale moje ręce są zimne.”

Halsey „Gasoline”


Marzec 2015


Michalina:

Niewiele pamiętam z wczesnej wiosny. Gdy człowiek siedzi w gównie po uszy po jakimś czasie się do niego przyzwyczaja. Tak było ze mną. Zrobiłam się totalnie obojętna na to, co się ze mną i wokół mnie dzieje. Z czasem nawet dramy z Cobainem przestały robić na mnie wrażenie. Nawet to jak leżeliśmy w ferie zimowe pod kocem oglądając American Horror Story — spłynęło to po mnie jak woda po ścianie. Tak, miałam uczyć się do matury, ale jeden tydzień spędziłam u Julki, a drugi u niego. Może dlatego zamiast ogarnąć matmę, żeby ją przyzwoicie zdać, spałam całymi popołudniami i nadal kłóciłam się z Patrykiem. Klara przestała reagować, bo przecież i tak nic nie zrobiłabym sobie z jej słów i ostrzeżeń. Nie było dla mnie ratunku. Byłam pochłonięta przez dół o głębokości siedemnastu metrów i siedziałam w nim z moim facetem i Zuzią.

Przynajmniej było nam w miarę ciepło.

— Kiedy poznam twojego fagasa? — wyszłam ze szkoły i prawie odleciałam na widok Adrianny.

Nie kontaktowałyśmy się ze sobą prawie rok.

— Cześć? — mruknęłam.

— Słyszałam od chłopaków z kwadratu, że to niezły świr. — patrzyła na mnie zimno.

— Nie twój interes. — wyszeptałam w jej stronę i odeszłam.

Dlaczego wciąż go usprawiedliwiałam przed wszystkimi, chociaż wiedziałam, że jest zły? Naprawdę to było warte tego, że mnie nie odtrąci, chociaż cały czas to robił? Przecież nie byliśmy razem, chociaż wmawiał mi, że nie może beze mnie żyć. Zachowywaliśmy się jak para. Ale to był toksyczny związek.

Potem nadszedł kwiecień. Przełomowy miesiąc. Może dlatego, że Cobain przekroczył granicę. Dotarły do niego zdjęcia z mojej studniówki. Chciałam z nim na nią pójść, ale przecież wielki pan introwertyk się nie zgodził. Wkurzona ja zagrała mu na nosie. Na nerwach. Poszłam z moim kolegą, który od zawsze mi się podobał. Bawiłam się świetnie, ale nie pomyślałam o tym jakie będą tego konsekwencje.

Wkurzył się. Byłam u niego w Wawie, ostatni raz jak się okazało. Zwyzywał mnie od puszczalskich, chociaż nie zrobiłam nic złego. Stałam zszokowana w jego pokoju, podczas gdy on wpadł w szał, zrzucając rzeczy z szafek i demolując wszystko wokół.

Stałam jak sparaliżowana, gdy podszedł do mnie i rzucił mnie na łóżko. Chodzenie do szkoły wojskowej i moja chuda sylwetka nie mogły przynieść w połączeniu nic dobrego. Nigdy nie był tak brutalny jak wtedy.

— Kocham cię, ale przynosisz mi zbyt wiele rozczarowania. — powiedział po wszystkim, patrząc w moje oczy.

Nie odpowiedziałam.

Następnego ranka świtem wyruszyłam na pociąg. Coś we mnie pękło. Napisałam sms’a do mojego znajomego, by napił się ze mną wieczorem. Wszystko zaplanowałam szybko. Skoro odebrano mi godność, nie było sensu, bym dalej chodziła po tym świecie.

Piliśmy wino, dużo wina, słuchając Paramore i paląc papierosy. Gdy byłam już wystarczająco pijana, poszłam na górę do łazienki. Wyjęłam z torebki słoiczek z tabletkami.

Nie wiem jak dużo ich wzięłam i nie wiem jaką ilością alkoholu je popiłam. Nie wiem po jakim czasie mój kolega mnie znalazł, ale widocznie nie umarłam, skoro cały czas w głowie miałam słowa „Wytrzymasz, bo jesteś twardą suką”.

Wytrzymałam.

I jak się okazało — nawet skończyć ze sobą nie potrafiłam.

Hell Boy

„Ale czy czujesz się jak młody Bóg?

Wiesz, że nasza dwójka jest po prostu młodymi bogami

Będziemy latać ulicami ponad ludźmi.”

Halsey „Young God”

Czerwiec 2015


Michalina:


— Jak się trzymasz? — zapytała Klara, wchodząc na podwórko.

Zerknęłam na nią znad ekranu laptopa. Było gorąco, dlatego siedziałam na werandzie, tak by zatapiać się w swoim internetowym życiu bez wyrzutów sumienia. Był wtorek, 9 czerwca. No i na werandzie miałam gniazdko, więc nie musiałam martwić się o brak zasilania dla komputera.

— Jest okay. — mruknęłam.

— Nawet gdybyś znowu wylądowała na płukaniu żołądka to dalej mówiłabyś, że jest okay — stwierdziła smutno. — Przywiozłam nasz ulubiony sernik na ciemnym spodzie, więc liczę na kawę i plotki.

— Już wstawiam wodę. — uśmiechnęłam się, wstając z wiklinowego fotela zrobionego przez mojego dziadka.

Poszłam do kuchni. Pokroiłam ciasto, a gdy wszystko było już gotowe, wróciłam do Klary.

— Odzywał się do ciebie? — zapytała ostrożnie.

— Nie — przyznałam. — Nie od czasu, gdy dałam mu do zrozumienia, że mam go w dupie i już bardziej mi nie zaszkodzi. Uspokoił się po tym wszystkim, być może nawet jest mu głupio. Ale to już nie mój interes. — wzruszyłam ramionami.

Ostatnie dwa miesiące były dla mnie… ciche. Trudne. Nie tylko spławiłam Cobaina raz, a porządnie, ale też… Odcięłam się od wszystkich złych ludzi, którzy psuli mi krew przez lata. Siedziałam w domu, taplając się w swojej depresji. Taplałam się też na asku, bo dlaczego miałabym sobie tego żałować? Tak, spędzałam całe dnie przed ekranem laptopa, udając w necie, że jestem kimś, a byłam wrakiem człowieka.

Z terapii zrezygnowałam po trzech tygodniach. Z leków po dwóch. Czułam się po nich jak warzywo, nie miałam na nic siły i moje zachowanie tylko frustrowało moją rodzinę.

Wiecie czego najbardziej żałuję? Że zawiodłam, tysiące razy. Ale te trzy lata to była jakaś porażka. Mam ochotę sobie dać w twarz za to, co wtedy wyrabiałam. Zamiast krzyczeć w poduszkę w środku nocy, tak by nikt nie słyszał i zamiast dusić się własnymi łzami, powinnam dostać w twarz. I to nie raz.

Wyobraźcie sobie, że musicie każdego dnia wstać, ogarnąć się, zjeść śniadanie, wyjść do szkoły, wytrzymać w niej i jeszcze czegoś się nauczyć, wrócić, zjeść coś, zrobić coś dla siebie, pouczyć się, pójść spać.

I wyobraźcie sobie, że po prostu na samą myśl o takim długim dniu, nie macie kurwa siły, bo w ogóle wstać z łóżka. Nie wstajecie, zostajecie w nim, wychodząc tylko siku. Nie jecie, nie pijecie, płaczecie, użalacie się nad sobą. Znaczy się, z perspektywy czasu to było dla mnie użalanie, bo wtedy nie wiedziałam, że mogę czuć się inaczej. Po prostu leżałam tam, w najbezpieczniejszym dla mnie miejscu, gapiąc się w sufit i śpiąc na zmianę. Rodzice wracali z pracy, a ja nie byłam w szkole, nie zrobiłam obiadu, więc oni się na mnie wściekali, a ja na nich, bo oni wściekają się na mnie, a ja mam kolejny zły dzień.

Problem był taki, że ja nigdy nie wołałam o pomoc.

Nikt przecież nie zrozumiałby.

Chyba właśnie tak można było podsumować te dwa miesiące.

Klara spaliła ze mną papierosa i wróciła do siebie, a ja mogłam z powrotem zatopić się w swoim fikcyjnym, askowym życiu. Odświeżyłam stronę. Jedno nowe pytanie. Z kategorii, którą lubiłam najbardziej.


Hell Boy: Jaki był Twój ostatni przejaw wrażliwości?


Myślałam przez chwilę nad odpowiedzią, napisanie jej zajęło mi pięć minut.


„W piątek w cztery godziny przeczytałam książkę autorstwa Colleen Hoover pod tytułem „Hopeless” i ryczałam jak potłuczona. Początek zapowiada się jak romans, zwykłej (może nie do końca, biorąc pod uwagę zasady jakie panują w jej domu) nastolatki Sky wraz z poznanym niedawno Deanem Holderem (który również ma swoją przeszłość, dosyć bolesną). Ich rozmowy, błyskotliwe i burzliwe, subtelne podstępy i próby Sky ukrycia uczucia są bardzo zabawne… ale potem, mniej więcej od połowy książki zaczyna zmieniać się to w niezły kryminał i zaczyna się wyścig z czasem(?). Trudno mi to określić, to trzeba przeczytać. Książka jest pisana z punktu widzenia Sky, ale jest też jakby druga część — „Losing hope” — pisana z punktu widzenia Deana Holdera. Tutaj dopiero można się uśmiać (zwłaszcza z kwestii wypowiadanych przez Daniela, dla mnie i Julki słowo Kopciuszek nabiera teraz innego znaczenia, śmiejemy się z tego głośno i śmiać się będziemy jeszcze głośniej) i wiele się wyjaśnia. Podoba mi się pomysł napisania opowieści z dwóch perspektyw — jej i jego, bo można zajrzeć w ich umysł, wiedzieć co myślą i z pozoru te same zdarzenia można inaczej interpretować. Pierwszą część zaczęłam czytać po 19, skończyłam o 23, zaraz biorąc się za drugą i zasnęłam nad ranem, tak mnie to wciągnęło.

Nie chcę spojlerować, ale to dla mnie było genialne doświadczenie — akcja zmienia się szybko, zwłaszcza od połowy drugiej części, powodując ciarki na plecach, uwalniając niesamowite emocje. Ta książka jest genialna, polecam ją gorąco, jest warta czasu, jaki jej poświęcicie.

Jest jeszcze trzecia część — „Szukając kopciuszka” pisana z punktu widzenia Daniela, nie ma jej jeszcze w polskich księgarniach, ale jak tylko się pojawi to ją kupię bez wahania, bo czuję, że nie dość, że nieźle się przy niej uśmieję to jeszcze pewnie będę płakać.

Mam ciarki jak o tym myślę, dużo mnie ta książka nauczyła — więc przeczytajcie ją, nie będziecie żałować, ja mam zamiar jeszcze do niej wrócić.”


Gdybym wiedziała, że od odpowiedzi na to pytanie zacznie się nowy rozdział mojego życia, pełen fascynacji, zwierzeń i nauki cierpliwości, nigdy bym tego nie zrobiła.


Czerwiec 2015


Igor:


Tamtego dnia doznałem wspaniałego oświecenia. A co jeśli wpiszę nazwę jej instagrama w Google i znajdę coś więcej? Tak zrobiłem. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem, że ma profil na asku. Nie korzystałem z tego ustrojstwa z półtora roku, ale włączyłem z powrotem konto. Odpowiedziała na moje pytanie po jakimś czasie. Serce biło mi jak szalone, ale w końcu trafiłem na kogoś, kto sensownie odpowiadał na moje wątpliwości. Szybko zaczęliśmy rozmawiać na innym kanale.

Napisałem do niej całkowicie szczerze, że przydałoby mi się wymienić serce na inne.


A ona napisała: Nie masz gwarancji, że nowe serce będzie lepsze od obecnego.


Tym skradła mnie na dobre.

Wieczorem wiedziałem już, że to dla mnie jedyna tak niezbędna osoba. Chciałem, by była obok, teraz, natychmiast. A dzieliły nas jebane kilometry.

Była dziwna, ale szczera. Z każdym dniem poznawałem ją lepiej i lepiej, budziłem się i po chwili łapałem się na tym, że o niej myślę. Rozmawialiśmy o wszystkim. Bez przerwy interesowało mnie co robi, gdzie jest, z kim, dokładając do tego milion pobocznych wątków o pogodzie, samopoczuciu, sytuacji politycznej Rosji. Po prostu zawsze mieliśmy temat.

Być może właśnie to sprawiło, że chciałem wiedzieć wszystko. Pytałem. Nie zawsze dostawałem konkretną odpowiedź, czasami czułem, że gdybym był obok, wrzeszczałaby na mnie i tupała nóżką. Nie powstrzymywało mnie to. Drążyłem dalej, aż w końcu po jakimś czasie opowiadała mi wszystko. Była pokręconą osobą. Z czasem myślałem nawet, że popieprzoną. Mógłbym jej wiele dać, dlatego, gdy znikała gdzieś na długie godziny — dostawałem kurwicy. Chciałem, żeby zawsze była obok, chciałem mieć ją na wyłączność. O każdej porze dnia i nocy. Nie spieszyliśmy się. Nie było po co. Nawet ze spotkaniem, chociaż czasami zastanawiałem się jakby to było, móc ją przytulić, tak, by chociaż na chwilę zapomniała o złych rzeczach jakie jej się przytrafiły.

„I jestem w dole, mam depresję,

Wszystko czego chcę, to twojej głowy na mojej piersi.”

Yungblud ft Halsey — 11 minutes

Lipiec, sierpień, wrzesień i październik 2015


Michalina:


To było zgubne. Nastały letnie, gorące dni i wspaniałe wieczory. Wciąż czułam się jak kupa gówna, ale było mi lepiej. Na duszy, fizycznie. W końcu ktoś dostrzegł mnie w odpowiedni sposób, nie musiałam już błagać o uwagę, zainteresowanie i nie musiałam żebrać o kontakt. Nie było wyzywania, szantażu, grania na emocjach. No dobra, może przesadzam. Trochę grał mi na emocjach, ale na tych pozytywnych. Odkąd wymieniliśmy pierwszą wiadomość minęło dokładnie pięć dni, a ja już wiedziałam, że wpadłam jak śliwka w kompot. Chodziłam podekscytowana i uśmiechałam się pod nosem. Wiedziałam, że jeszcze trochę i się zakocham, co oczywiście się wydarzyło.

To, co najbardziej mnie urzekło w naszej relacji to zaufanie. Zaufałam mu bardzo szybko. Ja ogólnie szybko przywiązywałam się do ludzi, co mogliście już zauważyć. Nie zawsze do dobrych, ale byłam tak spragniona jakichkolwiek relacji, że lgnęłam do każdego, kto choćby przez sekundę poświęcił mi swój czas.

Jestem złożoną osobą. Wrażliwą. To znaczy wtedy byłam wrażliwsza niż przeciętny człowiek. Wielu ludzi zdążyło złamać mi serce swoimi słowami i czasami, wieczorem, gdy leżałam już pod kołdrą, te słowa przychodziły mi na myśl, a ja katowałam się nimi, otwierając raz po raz rany. Stare rany. Ba, powiedziałabym nawet, że wstydziłam się przez to tego kim jestem.

A on mnie nie oceniał. Byłam w szoku. Cobain robił to non stop. Igor nie. Po prostu słuchał, cokolwiek bym nie powiedziała, on przyjmował to do wiadomości i dyskutował ze mną na ten temat albo ze mną milczał.

Chyba nie przerażało go nic, co ze mną związane.

Nawet to, że nie dostałam się na wymarzone studia i opłakiwałam porażkę z Julką, jedząc lody i pyszny obiad. Pamiętam ten dzień zbyt dobrze. Ale przecież spędziłam go z moją najlepszą przyjaciółką i miałam przed sobą całe wakacje. Czym miałabym się martwić?

Straciłam nad sobą kontrolę. Bujałam w obłokach, wzdychając do mojego internetowego przyjaciela, zaniedbując rzeczywistość. Wiedziałam, że będę w stanie wiele mu poświęcić, ale bałam się wyznać mu swoje uczucia. Bałam się kolejnego ośmieszenia. Wydawałoby się, że jest mu to na rękę, bo przecież, gdy coś robi się oficjalne — zaczyna się szybko psuć.

Niestety, ale i tym razem miał rację.


Pierwsza nasza kłótnia nastąpiła wieczorem, piątego sierpnia. Posprzeczał się ze swoimi przyjaciółmi, a mnie nie było w domu. Wyszłam na spacer z psem i zagadałam się z koleżanką. Gdy wróciłam, dostrzegłam, że mam od niego wiadomość z zapytaniem czy jestem? Napisałam mu, że owszem, teraz tak. Odpowiedział w sekundę. Nie byłam mu już potrzebna. „Dlaczego ludzi, których potrzebuję w danym momencie, nigdy nie ma?”.

Wstrząsnęło mną to. Zwłaszcza, że nie bardzo rozumiałam o co chodzi. Szybko wyłączyłam komputer i zaległam pod kołdrą ze łzami cieknącymi po policzkach. Całą noc nie spałam, chociaż wiedziałam, że następnego dnia idę z tatą na ważną mszę w kościele z okazji święta w naszej parafii.


„Na Niej. Kiedy Ona w końcu zrozumie, że nie zostawię Jej choćby nie wiem co. Ufam, że mnie nie skrzywdzi, nie spróbuje nawet, a to daje mi gwarancję, że będę przy Niej zawsze i nie odejdę, jeśli nie powie mi — idź. Kiedy zrozumie, że całe Jej zło wcale mnie nie przeraża i nie boję się stanąć u Jej boku. Kiedy w końcu sama postanowi wytchnąć przy mnie, zyskać tę pewność, że oboje znaleźliśmy się we właściwym miejscu przy właściwej osobie i wcale nie chcemy tego zmieniać. Mógłbym stać się Jej własnością, bo jest odpowiedzialna. Dawno przy nikim nie było mi tak dobrze jak przy Niej.”


Czytałam to miliony razy. Nigdy nie powiedział, że te słowa są o mnie, ale czułam w sercu, iż tak właśnie jest. Za każdym razem, słowo po słowie, zdanie po zdaniu, czytałam to, zalewając się łzami.

Wiedziałam, że czeka, aż być może powiem mu, że go kocham. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam. Co prawda, czułam się tak, jak jeszcze nigdy z nikim. To uczucie było wszechogarniające. Nie było minuty w ciągu mojego dnia w której bym o nim nie myślała. Ba, nawet o nim śniłam. Czekałam na wiadomości.

Nadszedł moment w którym wiedział już o mnie wszystko. Nawet te najbardziej żenujące rzeczy o których nigdy nikomu nie mówiłam.

Coś zaczęło dziać się z moją głową. Zaczęłam się bać, że mnie zostawi. Zaczęłam sama się nakręcać i prowokować sytuacje w których mnie wychwala. Byłam głodna tych zapewnień, że będzie zawsze i nie odejdzie. Głowiłam się i zastanawiałam co zrobić, by znów połechtał moje ego. Zaczynałam kierować się desperacją, a jak wiemy, to nigdy nie jest dobre wyjście.


„Jestem nieznośny. Jak przykleję się czasem do jednej osoby, to nie potrafię dać jej spokoju. To znaczy — jej potrafię, ale sobie z nią — nie. W mojej głowie wciąż tylko ona i ona, a ja się zastanawiam, w którym momencie zacznie się to robić chore. Ale to jest takie naturalne, że czasem spotykasz kogoś jakby szytego na miarę i przeżywasz coś na wzór objawienia. Widzisz w niej wszystko co chcesz widzieć. To jest takie upijające, lubię to. Lubię myśleć o kimś i zastanawiać się co robi, o czym myśli, jak się czuje. Rzadko miewam takie odczucia, rzadko dobrze mi się z kimś rozmawia i rzadko akceptuję kogoś pomimo różnic między nami. A Ona jest taka inna i podobna zarazem. Przy Niej czuję się dobrze i jedno mogę powiedzieć, od Niej nigdzie się nie wybieram.”


Nie był idealny. Dla większości ludzi, bo dla mnie tak. Miał równie bogaty życiorys co ja, a może nawet bardziej. Był osobą stanowczą, chłodną, trzeźwo myślącą. Nie dawał ponosić się emocjom tak jak ja. Być może podświadomie wyznaczyłam sobie cel — nauczyć go kochać. Nauczyć go czuć. Cokolwiek.

Sam mówił o sobie, że jest perfekcjonistą. Stawiał wysokie wymagania. Sobie i innym. Niestety, to sprawiło, że bardzo nie chciałam go zawieść i wręcz bałam się popełnić jakikolwiek błąd.

Oczywiście, nasza relacja byłam w centrum zainteresowania czytelników z ask.fm. Bez przerwy ktoś nam dogryzał albo nas obgadywał i sądził, że nas rozszyfrował. Igor wydawał się niedostępny dla wielu ludzi, a ja miałam go bliżej niż cała reszta. Niby napawało mnie to dumą, ale czułam się zazdrosna, gdy widziałam jak inne laski do niego piszą. Pisały, bardzo dużo, chociaż zachowywał dystans. Tak to już jest z babami, im facet dla nich zimniejszy, tym one bardziej do niego lgną.

Często leżałam w łóżku, wyobrażając sobie nasze wspólne życie. Pamiętałam jak mówił mi, że będzie parzył mi kawę każdego ranka przed uczelnią, chociaż sam kawy nienawidził. Poił się hektolitrami energetyków i zajadał żelkami. Zabawne, bo ja nienawidziłam Redbulli i Rockstarów, a dzisiaj, po pięciu latach, sięgam po nie częściej niż powinnam.

Sama nie wiem czy potrafię przekazać wam co wtedy czułam. Tego nie da się opisać. Kochałam go i otworzyłam dla niego swoje serce. Wcześniej nie zrobiłam tego nigdy i dla nikogo. Czułam to przez całe tamto lato i jeszcze długo po nim, kiedy to trzydziestego pierwszego sierpnia oficjalnie zostaliśmy parą. Myślałam, że będzie tylko lepiej. Ale to było pobożne życzenie.

Zaczęło uwierać mi to, że jeszcze się ze mną nie spotkał.

No i to, że przecież jeszcze nie usłyszałam od niego „Kocham Cię”.

Nie, żebym naciskała, chciałam, żeby powiedział to, gdy faktycznie będzie to czuł.

Nie doczekałam się takiego momentu.

Wtedy śmiało stwierdziłabym, że to były najlepsze cztery miesiące mojego życia, ale dziś? Gówno prawda. Nie można nazwać czegoś najlepszym, gdy nawet raz nie słyszało się czyjegoś głosu przez telefon.

Byłam wtedy uzależniona od tych emocji. Chciałam, żeby to trwało wiecznie, bo mój los zdecydowanie poprawił się po miesiącach agonii. Chciałam już zawsze być szczęśliwa, ale jak wiadomo, nic nie trwa wiecznie.

Szybko coś zaczęło się psuć. W październiku miał praktyki ze studiów. Nie mieliśmy dla siebie czasu, rozmowy ustały, mijaliśmy się.

A potem mnie zostawił.


„W związku powinienem czegoś nauczyć się od drugiej osoby. Od Ciebie nie nauczyłem się niczego.”


Tak mniej więcej to podsumował. Cztery miesiące mojego starania się, moich zwierzeń streścił w jednym, kurwa, zdaniu. Nic z tego nie rozumiałam. Dopiero pisał, że ma kogoś na jesień, na pozostałe pory roku i na całe życie. A potem wyskoczył mi z czymś takim.

Przez pierwsze trzy dni nie ogarniałam co się dzieje. Myślałam, że może to jakiś ponury żart. Ale tak nie było. Wszystko było poważne. Szczerze mówiąc nie pamiętam co się działo w listopadzie tamtego roku. Nie pamiętam czy w ogóle rozmawialiśmy. Głowa podpowiada mi, że owszem, tak, ale nie mogę przypomnieć sobie żadnych szczegółów.

Teraz, gdy siedzę i o tym myślę to zaczynam sobie przypominać listopad tamtego roku. Podświadomość ludzka już taka jest. Czasami tuszuje przed nami pewne kwestie, a czasami w środku nocy wyrzuca nam to o czym chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć.

I tak oto moja głowa zatuszowała przede mną jedną kwestię — byłam paskudną kłamczuchą.

Jesteś kłamczuchą

„Myślę, że posunęłam się za daleko

I potykam się pijana, wsiadając do samochodu

Boli mnie niepewność”

Halsey „3am”

Listopad i grudzień 2015


Michalina:


Uważam, że jeśli w miarę kojarzy się polską tradycję to wie się, że ostatniego dnia listopada obchodzimy Andrzejki.

Tamtego roku ten dzień był dla mnie wyjątkowo bolesny.

Minął prawie miesiąc od naszego rozstania, a ja po całym, ciężkim miesiącu, z wiecznie zapuchniętymi oczami od płaczu, wciąż miałam nadzieję na to, że może jednak zejdziemy się z Igorem. Oczywiście była to tylko złudna nadzieja, ale przecież tonący nawet brzytwy się chwyta.

Nie wiem co ja wtedy miałam w głowie. Odbiło mi. Totalnie.

Nie liczyło się nic poza tym, żeby do niego wrócić. Sama nie wiem czy była to już desperacja czy coś innego, ale zdecydowanie zachowywałam się jak desperatka, będąc na każde jego zawołanie. Nie wiem czego on ode mnie wymagał — żebym udawała, że nic się nie stało? To oczywiście absurdalna wizja. Bo jak mogłam udawać, że nic między nami się nie wydarzyło, skoro moje serce było zdeptane i wyplute? No właśnie.

W tamtym okresie mojego życia moja umiejętność oszukiwania samej siebie praktycznie nie istniała. Nie umiałam wmawiać sobie, że rzeczywistość wygląda inaczej niż wyglądała. Być może dlatego byłam kłębkiem nerwów i tylko egzystowałam. Budziłam się każdego dnia czując się w jak ogromnej bańce mydlanej. To, co mnie otaczało było gdzieś daleko poza moim zasięgiem. Nikt nie umiał tchnąć we mnie życia, a Klara, jeśli tylko pojawiała się w mieście na weekend (studiowała na ASP w Łodzi) to tylko rozkładała ręce. Była bezsilna, bo mówiła coś do mnie, a ja odpływałam myślami do świata w którym knułam co raz to nowe sposoby na to, by Igor do mnie wrócił. I być może to mnie zgubiło.

Ale za to posłuchałam mojej przyjaciółki i jeszcze we wrześniu zapisałam się do szkoły policealnej. Nie poszłam na studia, ale wylądowałam w klasie w której wszystkie moje koleżanki miały po trzydzieści parę lat i tak jak ja chciały dowiedzieć się czegoś o uzależnieniach, bo właśnie z tym był związany nasz kierunek.

— Halo — Klara pstryknęła mi palcami przed twarzą. — Jest środek listopada, kiedy ostatnio byłaś w tej szkole?

Oprzytomniałam.

— W październiku. — szepnęłam mechanicznie.

— Boże kochany, co ten facet z tobą zrobił? — warknęła. — Mam ochotę go znaleźć i spuścić mu łomot. To nie może być takie trudne — ciągnęła. — Przecież to znajomy Rasty. Nic tylko do niego napisać…

— Przestań. — syknęłam.

Westchnęła.

— Jutro sobota. Wstaniesz rano i pójdziesz do szkoły. Musisz wychodzić do ludzi, bo inaczej oszalejesz. — zarządziła.

Chyba za późno.

Poczekałam, aż dopije kawę i wyjdzie z mojego domu. Mogłam w końcu sięgnąć po laptopa i zatopić się w swoim świecie rozpaczy. Nie wiem kim byłam w tamtym czasie. Stalkerką? Być może, patrząc na to z jaką łatwością przychodziło mi wyszukiwanie nowych informacji o nim. Katowałam się coraz to nowymi wpisami na jego koncie na asku, czytając je w kółko i w kółko, aż w końcu nauczyłam się ich na pamięć.

Myłam zęby, mając w głowie te jego posty.

Brałam prysznic.

Gotowałam, biegałam, wychodziłam z psem, z kuzynem na fajkę, wciąż miałam w głowie jego słowa, dwadzieścia cztery godziny przez siedem dni w tygodniu. Nie spałam, mało jadłam i byłam na granicy nerwowego i fizycznego wyczerpania.

Jedyne co trzymało mnie wtedy przy życiu to te cholerne Winstony jagodowe. I kawa. Litry kawy. I katowanie się jego słowami.

Długo szukałam odpowiedzi na pytania „Dlaczego tak się krzywdziłaś? Dlaczego byłaś tak uparta i nie potrafiłaś odpuścić?”.

Przez lata moja samoocena leżała i kwiczała. Mój system wartości był podkopywany przez cały tabun ludzi. Relacje z nimi były dla mnie trudne, chociaż z czasem sama z nich zrezygnowałam to człowiek jest zwierzęciem stadnym i potrzebuje towarzystwa.

Potrzebowałam towarzystwa, chociaż zapierałam się, że nie. Czułam się samotna i właśnie wtedy zaczynałam wmawiać sobie pewne rzeczy. Właśnie w tamtym momencie nauczyłam się, że niewypowiedziane słowa nie muszą być prawdziwe, więc w swojej głowie miałam pewien zbiór teorii o ludzkości i właśnie w tamtym momencie, pierwszą rzeczą jaką sobie wmówiłam było — nie potrzebujesz ich, dasz sobie radę sama. Co oczywiście było ohydnym kłamstwem. Ale przecież niewypowiedziane słowa nie muszą być kłamstwem.

Gdy uświadomiłam sobie, że zaczynam posiadać moc oszukiwania samej siebie, wiedziałam już, że jestem o krok przed wszystkimi. To było doskonałe narzędzie. Mogłam czuć się lepsza tylko dlatego, że mogę się oszukać. A skoro tak mi się to spodobało, później robiłam to non stop. Wmawiałam sobie, że wcale nie jestem samotna, to oni nie byli godni, by zostać moimi towarzyszami. Co z tego, że czasami przychodził moment otrzeźwienia. To było bolesne, dlatego ostatkami silnej woli szybko wmawiałam sobie, że to, co prawdziwe jest kłamstwem.

Co mam na myśli? Odwróciłam sobie fakty. To, że byłam samotna traktowałam jak kłamstwo, a to, że wcale tak nie jest jak prawdę. Zakłamywałam rzeczywistość, by uspokoić i połechtać swoje ego.

I choć brzmiało to jak plan idealny na przeżycie reszty lat, wiadome było, że prędzej czy później to wszystko jebnie na łeb, na szyję.


Na asku miałam mnóstwo czytelników.

Ale miałam też miejsce w sieci w którym starałam się być bardziej anonimowa. Konto na photoblogu założyłam jeszcze w gimnazjum, gdy zrobiła się na to moda. Początkowo swoją nazwę związałam z jedną z bohaterek sagi Zmierzch. Wiadomo, wtedy, gdy w szkole wszyscy się dowiedzieli, kręcili ze mnie bekę, ale byłam już tak pogrążona, że nawet mnie to nie ruszało.

Potem zmieniłam nazwę na swoją datę urodzenia. Nikt nie czaił co to za cyfry, bo jednak żyłam w kręgu idiotów, ale wiedziałam, że mogę tam się wyżyć. Pisałam posty, krótkie, długie, pełne aluzji odnoszących się do mojej obecnej życiowej sytuacji, żonglując słowami. Wylewałam z siebie najgorsze emocje, opisując swoje imprezy, upijanie się i wspominając o swoich dramatach i tym, jak bardzo nienawidzę ludzi.


„Nie wierzcie we wszystko co o mnie mówią.

Prawda jest jeszcze gorsza.”


Zabawne. Chyba nie byłam świadoma tego, co znaczą te słowa.

Wtedy byłam z nich dumna. Dzisiaj mam ochotę napluć sobie w twarz.

No wiecie, nikt nie wiedział, że przechodzę przez emocjonalne piekło każdego dnia na nowo i na nowo. Nie umiałam o tym mówić bezpośrednio. Wrzucałam tylko jakieś urwane wpisy na swoich kontach w mediach, często aranżując je na anonimowe. Bo wiecie, bez twarzy to nie jest takie mocne. Gdyby ktoś wiedział, że to moje słowa, nadałbym im osobisty charakter, a tak to znikały w morzu powszechności internetowego gówna. Ale przynosiły ulgę, a to najważniejsze.

Mogłabym cytować tysiące z tych słów, o mojej rozpaczy i o tym jak bardzo nienawidziłam ludzi i siebie samej, ale obiecuję, zostawię wam najlepsze kąski.


Otóż tamtej soboty poszłam na zajęcia. Tydzień później również. I w następnym tygodniu znowu.

Dlaczego wspominałam o Andrzejkach? Bo to była idealna wymówka do tego co zrobiłam później, by ratować sytuację.

Miałam kontakt z Igorem, ale przecież moja głowa zaczęła ostro fiksować. Z jednej strony nie chciałam go zawieść i stawiałam siebie w najlepszym świetle, a z drugiej wciąż szukałam sposobu na to, by zwrócić jego uwagę i sprawić, że do mnie wróci. No i znalazłam.

Tylko, że to był pieprzony strzał w kolano. Okłamałam go i mniej więcej przed Mikołajkami byłam skończona. Na nic zdały się moje tłumaczenia, że go kocham. Że go potrzebuję. Że jestem słabą istotą. Zablokował mnie i to był koniec mojej marnej egzystencji.

Szczerze to nie wiem jak przeżyłam te kilka dni. Chciałam zdechnąć i dostawałam mdłości, jednocześnie katując się sposobami na naprawienie tej sytuacji.

Siedząc na zajęciach w szkole, w Mikołajki, rozmawiałam z Klarą na messengerze. Wpadłam na szalony pomysł. Zarezerwowałam bilety na pociąg. Na najbliższy czwartek.

W mieście w którym studiował Igor miałam koleżankę. Wykonałam do niej kilka telefonów i pozwoliła mi u siebie nocować. Wieczorem poszłam do rodziców i skłamałam im, że właśnie ta koleżanka organizuje spóźnione Andrzejki i w czwartek idę na imprezę. Zgodzili się, bo ją lubili. Alibi miałam zapewnione.

Tak więc cały poniedziałek, wtorek i środę chodziłam podekscytowana po domu, ciesząc się sama do siebie, ale mając też pewne obawy. Przecież nie będzie chciał ze mną rozmawiać. Nie, moja głowa traktowała to zupełnie inaczej. Znowu karmiłam się jakimiś złudzeniami, ale przecież miałam dzięki temu lepszy humor, więc chyba działało. Nie zmrużyłam oka. Wygrzebałam jego adres w starych wiadomościach. W wakacje wysłałam mu pocztówkę, zapisując sobie jego adres jeszcze w notesie na wypadek, gdyby nasze wiadomości zniknęły. Już wtedy czułam, że ten adres może mi się przydać i przybiłam sobie mentalną piątkę za swój geniusz.

Czwartkowy poranek spędziłam na kawie w Maku, z mapą rozłożoną na blacie stolika. Okazało się, że to mieszkanie znajduje się niedaleko dworca. Zaznaczyłam sobie całą trasę kolorowym długopisem. A potem wsiadłam do pociągu.

Nie mogłam usiedzieć z podekscytowania. Dopiero, gdy wysiadłam poczułam strach. A co, jeśli to się nie uda? Stojąc pod odpowiednią klatką, wzięłam trzy oddechy i weszłam do środka. W środku już panowała ciemność. Żadnego światła, ale ja przygotowałam się na to, biorąc z domu latarkę (czujecie jak bardzo miałam najebane w głowie?).

Wdrapałam się na odpowiednie piętro, ponownie wzięłam trzy głębokie wdechy i zapukałam do drzwi.

Problem był tylko taki, że dziewczyna, która mi otworzyła, zapierała się, że Igor tam nie mieszka. Nie pamiętam już czy powiedziała coś więcej. W mojej głowie wciąż szumiały jej słowa, że go tutaj nie ma.

Roztrzęsiona wyszłam z klatki. Cały plan diabli wzięli. Zadzwoniłam do mojej koleżanki, by zapytać gdzie się widzimy. Był mróz, a ona jak na moje nieszczęście powiedziała, że tramwaj utknął na drugim końcu miasta i kazała mi czekać na jakimś przystanku.

Przez pierwsze pół godziny siedziałam pod klatką tej przeklętej kamienicy. Potem przeszłam się w jedną i drugą stronę, łudząc się, że może w końcu go zobaczę. Próbowałam się do niego dobić, ale początkowo nie reagował.

A potem go dostrzegłam. Z jakąś dziewczyną. Miała granatowy płaszcz i szli objęci.

Poczułam jak świat zwalnia. W mojej głowie rozegrało się istne tornado myśli.

Miał inną? Co? Przecież ja byłam dla niego taka dobra, a on miał inną? Co to za wywłoka?

Cudem poszłam za nimi, weszłam do klatki, ale zabrakło mi odwagi, by się odezwać. Widziałam tylko jak wchodzi na górę, odwracając głowę przez ramię i posyłając mi pytające spojrzenie.

Zniknął.

A ja zniknęłam razem z nim.


„Jak tylko skończę budę to przed tydzień będę leżała w łóżku pod kołdrą wypłakując wszystkie łzy jakie mam i będę oglądała Zakochaną Złośnicę na przemian z LOLem wcinając kilogramy lodów pistacjowych Grycana i paląc jednego papierosa za drugim (co tam, że wydam na to majątek), a po takim tygodniu rozkurwię wszystkie matury i w czerwcu wyjadę na najlepsze wakacje mojego życia.

To będzie wspaniałe, wiem to.”


„Dobry wieczór.

Sytuacja chyba posuwa się do przodu, dzisiaj zrobiłam coś czego nie robiłam od lat i zrobiłam to z bijącym sercem ze strachu, bo wiem, że jeśli się wyda to czeka mnie niemiła rozmowa z kimś… Ale z drugiej strony wiem, że zrobiłam dobrze, bo niestety, ale skoro ta osoba zrobiła mi krzywdę to nie będę tego pozostawiała bez jakiejkolwiek interwencji. Przykro mi, za swoje działania ponosi się konsekwencje.

Poza tym, wiem, że ostatnio zrobiłam wiele głupstw. Cóż, ale wiem, że nie jestem w tym bagnie sama… jakkolwiek to brzmi, w każdym razie zawsze mogę o tym z kimś porozmawiać, czy coś.

Jestem w kropce.”


„Nic.

Zero.

Pustka.”


„Ból istnienia.”


„Maj to jeden z moich ulubionych miesięcy.

Wygram tę wojnę”.


Już wtedy zauważyłam, że w mojej głowie pojawiła się druga osobowość. Czymś musiałam łechtać swoje skopane ego. Tak więc czasami płakałam w poduszkę uważając się za największą sierotę tego świata, a czasami postrzegłam siebie jako silną babkę, pyskatą i nie do zniesienia. Oczywiste było to, że drugie wcielenie lubiłam bardziej i właśnie ono zaczęło u mnie dominować.


„Dzień dobry.

Wczorajszy wieczór, wczorajszy dzień wiele mi uświadomił. Jakkolwiek to brzmi.

Muszę sobie poukładać wiele spraw, wiem, że dam radę. To wymaga wiele wysiłku, ale wiem, że właśnie tego potrzebuję — zmian. Jestem już na dobrej drodze do odzyskania wewnętrznego spokoju i wiem, że poradzę sobie sama. Odcięłam się od wszystkich niepotrzebnych mi znajomości, zostawiając sobie same perełki. I właśnie o nie będę dbała, mimo, że nie jest ich dużo. Jeszcze nie jest dobrze, ale będzie. Noszę w sercu wielką nadzieję. Mimo, że jest matką głupich. Wszystko będzie dobrze. Już prawie w to uwierzyłam.

Miłego dnia.”


Lubiłam też podawać dalej cytaty znalezione na Tumblr:


„Jeśli musisz to kłam. Tylko rób to doskonale. Amatorszczyzna mnie obraża.

Nie mów mi tego, co uważasz, że chcę usłyszeć. Zawsze mów mi to, co chcesz mi powiedzieć.”


„Nie chcę już wieczorów gdy siedziałam owinięta kocem po sam czubek nosa z gorącym kubkiem kakao w dłoni. Gdy po moich policzkach płynęły łzy, gdy chowałam twarz w poduszce przeklinając świat. Nie chcę słuchać już tych dennych melodyjek i wsłuchiwać się w ich tekst, który idealnie opisywał moją obecną sytuację. Nie chcę do tego wracać. Chcę zapomnieć…”

Wstała z kanapy z niechęcią w oczach, paląc papierosa poszła do łazienki. Spojrzała w lustro, widząc rozmazany makijaż i nie ułożone włosy. Stała przy lustrze, popiół z papierosa zaczął spadać do umywalki, a ona dalej myślała co by było gdyby…”


„Nie uważasz, że wspaniale byłoby rzucić wszystko i pojechać gdzieś, gdzie nikogo nie znamy? Czasami mam straszną ochotę to zrobić.”

„Szczerość to podstawa, daje nam wszystko czego tylko chcemy. Bądźmy szczerzy nawet w tym momencie kiedy mamy powiedzieć najgorszą rzecz na świecie.”

„Myślę, że najtrudniej jest mówić o najważniejszych rzeczach. Wstydzimy się ich, gdyż słowa umniejszają je. Sprawiają, że to, co w naszej głowie wydawało się wielkie i wspaniałe, po wypowiedzeniu staje się okrutnie zwyczajne.”

„Dlatego tak ważne jest, aby pozwolić pewnym rzeczom odejść. Uwolnić się od nich. Odciąć. Zamknąć cykl. Nie z powodu dumy, słabości czy pychy, ale po prostu dlatego, że na coś już nie mam miejsca w twoim życiu. Zamknij drzwi, zmień płytę, posprzątaj dom, strzepnij kurz. Przestań być tym, kim byłeś. Bądź tym, kim jesteś.”

„Samotność to cena, którą płacimy za szczerość, bezkompromisowość i paskudny charakter.”


„Znów nie było mnie tutaj dłuższy czas, ale jakoś nie mogę znaleźć siły i motywacji, by coś tutaj napisać.

Wszystko się zjebało.

Wszystko, wszyściutko…

Nie wiem, może jest za wcześnie na jakiekolwiek wnioski, ale po prostu mam taki burdel w głowie. Jak to w ogóle możliwe?

Jednego dnia mieć wszystko, a drugiego nie mieć już nic?

Przykro mi bardzo.

Przepłakałam cały wieczór, a potem zasnęłam wykończona i potem znów się obudziłam zalana łzami i jakoś dotrwałam do tej siódmej, ale czuję się fatalnie, mam podkrążone oczy bardziej niż zwykle, chce mi się płakać i boli mnie głowa.

Co ze mną jest nie tak, że wszysty się ode mnie odwracają?

Próbowałam to zmienić i nic z tego nie wyszło.

Jestem porąbana.

I wszystko niszczę po drodze.”


Następnego dnia wracałam pierwszym możliwym pociągiem. Wyłam całe trzy godziny. Co z tego, że w końcu się do mnie odezwał, skoro nie chciał mnie znać? Pani z przedziału pytała czy wszystko u mnie w porządku.

Nic kurwa nie było w porządku.

Prawie straciłam jedyną osobę, którą tak bardzo kochałam w swoim życiu.

Potem była cisza.

A potem w końcu się do niego odezwałam sama.

Powoli wszystko zaczynało wracać do normy, chociaż dalej nie miałam co liczyć na to, że ponownie będziemy razem. Niczego się nie nauczyłam. Wciąż miałam w sercu nadzieję i jak się okazało — nadzieja wcale nie jest matką głupich. Jest podstępną łajzą, która pcha nas do najgorszych rzeczy.

Kataklizm

„Znikam, ale kiedyś płonęłam

Znikam, ale kiedyś płonęłam

Stoję w popiele tego, kim kiedyś byłam

Znikam, ale kiedyś płonęłam

Wiesz, kiedyś płonęłam

Wiesz, kiedyś płonęłam, płonęłam”

Halsey „Angel on fire”

Styczeń, luty i marzec 2016


Michalina:


W styczniu skoncentrowałam się na egzaminach w mojej szkole policealnej. Może dlatego nie zwariowałam.

Igor miał do mnie dziwne podejście. Nie zrozumcie mnie źle, ale może ja też traktowałam pewne rzeczy zbyt dosłownie. No bo czasami był dla mnie tak miły i kochany, że ja już w głowie miałam pewność, iż do siebie wrócimy. Wiem, że wysyłanie sobie serduszek to marna podstawa, by tak sądzić, ale widocznie byłam spragniona jakiejkolwiek czułości od niego i od kogokolwiek, że uznawałam to prawie za oświadczyny.

Problem był tylko taki, że przez parę dni było między nami dobrze, wręcz wyśmienicie, a potem znowu nadchodziły tygodnie zawieszenia i chłodu.

A moja głowa wariowała.

I knuła.

Zdałam wszystkie egzaminy. Znowu miałam więcej czasu.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 20.58 14
drukowana A5
za 45.29