Satyry i humoreski
Bieszczadzkie wspomnienie
Upał, trzydzieści stopni w cieniu,
ja skacowany po wczorajszym
ognisku i po zapomnieniu,
że z roku na rok jestem starszym.
W namiocie klimat tropikalny,
ćma zasuszona na konserwie,
dawno mi skończył się Alka-Prim
a czuję, że mi łeb rozerwie.
I wszystko byłoby jak co dzień,
bo są wakacje o tej porze,
lecz w skacowany łeb zachodzę,
co robi ona w mym śpiworze.
Ach ona, ona…? Skąd się wzięła,
co też mnie tknęło, co mnie naszło,
ach jakim cudem się wcisnęła
w ten śpiwór? A…, bo zamek trzasnął.
Mogłem odpuścić te Bieszczady,
z małżonką wybrać się na Korfu,
a ja idiota, cały blady,
patrzę na Wenus z Willendorfu.
Wenus zbudziła się, jęknęła,
też łeb ją bolał i ma mina,
z otwartej w plecy mnie walnęła
i rzekła: — przynieś coś na klina.
A ja jak stałem w dal pobiegłem,
wskoczyłem prędko do busika.
i pojechałem hen przed siebie
nie patrząc w stronę Polańczyka.
Czy to dobrze,
że wakacje są latem?
Mała Zosia o świecie wie wiele,
lecz się zmaga wciąż z tym dylematem,
czy to dobrze, czy też nie najlepiej,
że wakacje co roku są latem.
Gdy o kwestię tę tatę spytała
co zagwozdkę miał z tą nietożsamą,
to on burknął, by spokój mu dała
i by w sprawie tej gadała z mamą.
Mama śledząc operę mydlaną,
w której mnóstwo jest wielkich tragedii
widząc córkę swą skonfundowaną,
rzekła: — nie wiem, sprawdź to w Wikipedii.
W Wikipedii nic o tym nie było,
choć renomę ma wiedzy krynicy,
co Zosieńkę niezwykle smuciło,
a więc przeszła do hasła edycji.
Napisała to dobrze, że latem
są wakacje, bo w innych układach
denerwuje się bardziej, gdy tata,
czy też mama ze mną nie gada.
No a latem świat cały dojrzewa
więc w wakacje się cieszę nadzieją,
że niebawem i moi rodzice
do swych ról może wreszcie dojrzeją.
Działka i dziewczyna
Na punkcie pewnej panny blond
przed laty oszalałem całkiem,
chciałem ją z sobą w góry wziąć,
a ona — nie, wolała działkę.
Były wakacje, dobry czas,
na ściance wspinać się lub skałce,
lecz ona ze mną ani raz
nie wspięła się, była na działce.
Zacząłem czytać książki, by
pojąć dziewczyny tej smykałkę
do tego, by we wszystkie dni
troszczyć się tylko o tę działkę.
I wyczytałem w jednej z nich
wyjaśniające wszystko zdanko:
— o działce co dzień ta ma myśl,
która jest w pełni narkomanką.
Zacząłem śledzić pannę, a
był to lipcowy poniedziałek,
patrzę, a dealer jej raz, dwa…,
sprzedał na tydzień siedem działek.
Szybko wybiłem sobie z łba
tę pannę blond drewnianą pałką,
bo jakąż przyszłość miłość ma,
gdy ona nie chce skończyć z działką?
Golasy
Z niewyjaśnionych dotąd przyczyn,
w wyniku splotu dziwnych zdarzeń,
w pewnej nadmorskiej okolicy
golasy chciały przejąć plażę.
Wtargnęły nagle, już po świcie,
wraz z rodzinami te golasy,
o czym zapewniał mnie niezbicie
ksiądz, co przyjechał tu na wczasy.
Gdy po śniadaniu brać tekstylna
wyległa z dziećmi wprost nad morze,
to już społeczność religijna
pikietowała, krzycząc: — Boże!
— Ukarz dzikusów co po plaży
chodzą bezwstydnie, całkiem nago,
niech im egzema się przydarzy,
lub świądzik, trądzik, czy lumbago.
Gdy w górę słali swoje modły,
pisali hasła na proporce,
to wyszło na jaw, że golasy
to są z uOrkiestry bracia Golce.
Ideał
Pewien poeta kochał ją,
jak wariat, bez opamiętania,
lecz ona na to: — no to co?,
ja od poety wolę drania!
Agronom — delikatny chłop,
wzrokiem przemierzał ją i mierzył,
ona pragnęła zaś, by łotr
do niej szelmowsko zęby szczerzył.
I katecheta cichy tak,
jak dzwonki w poście przy ołtarzu,
być z nią niezwykle byłby rad,
lecz ona śni o zadymiarzu.
Kowal, nieśmiały, chłop jak dąb,
w kuźni jej miłość wyznał szczerze,
a ona na to: — ależ skąd,
musiałbyś być facetem — zwierzem.
I lekarz, który dobry był,
jak mało który dziś w szpitalach,
choć o niej marzył, o niej śnił,
niestety, nie miał nic z brutala.
W końcu się znalazł taki, co
spełnił wymogi jej wysokie.
Odkąd ze sobą w związku są,
ogląda świat podbitym okiem.
Morał z historii owej jest
dla mądrych już do przewidzenia —
dziękujmy Bogu za to, że
nie wszystkie spełnia nam marzenia.
Kuracjuszka
Pani Stefania z wioski pod
jakąś podobnie lichą wioską
modli się co dzień, bo gdzie płot
tam i figurka z Matką Boską.
— Ło Matko Bosko dobro spraw,
żebym dostała skierowanie
do sanatorium, bo mój chłop
jest w bardzo opłakanym stanie.
No i dostała — Lądek Zdrój,
więc już nieważny jest obrządek,
choć stary wołał — Babo stój! —
to jej już w głowie tylko Lądek.
Kiedy z przystanku PKS
ruszała Stefka kuracjuszka,
to jej wygrażał mąż — zły bies:
— nie wpuszczę babo Cię do łóżka!.
Lecz jej już w przyszłość gnała myśl,
czy jej z parafii ksiądz odpuści,
jeżeli jakiś z Lądka miś
ochoczo ją do łóżka wpuści?
— Odpuści!, ja go dobrze znam,
w końcu nie skąpię mu ofiary,
a jak już mi odpuści ksiądz,
to i odpuści mi mój stary.
Moralny problem z głowy ma,
lecz niemoralny jej doskwiera:
— czy przed wieczorem radę da
zaliczyć trwałą u fryzjera?.
Ludzie gadają: — chcieć to móc,
więc dała radę, bo tak chciała
i by rozbudzić męska chuć
zmysłowo się podmalowała.
Gdy „pucio-pucio” zespół rżnął
ona już niezłe miała wzięcie,
u Pana Mietka, który rok
trzydziesty piąty był na rencie.
I wpadła w oko temu z Tych,
co tak naprzykrzał się tym w ZUS-ie,
że w tym sezonie trzeci raz
w ośrodku tym był na turnusie.
Wybrała Mietka, bowiem on
wydawał dobry się w te klocki,
mówiły inne o nim, ze
jest niczym TENS, albo bicz szkocki.
Przy nim nabrała nowych sił.
Wracając, myśli w trakcie drogi,
Ach jakaż moc przedziwna tkwi
w tym Lądku i w balneologii.
Na ryby
Żony, jak żony — siedzą w domu,
no a my, jak my, tak, jak gdyby
nic, lecz przed dziećmi po kryjomu
jedziemy paczką swą na ryby.
Nad wodą małą i nieczystą,
(nie o niej Adam strofy klecił),
rozpaliliśmy wpierw ognisko,
bawiąc się przy tym tak, jak dzieci.
Choć Józek spalił sobie włosy,
gdy denaturat lał do ognia,
to czuł się świetnie, padły głosy,
że bez tych włosów wręcz odmłodniał.
Grzegorz i Stefan już karetką
pędzą z powrotem na sygnale,
zbyt ostro pili, nie ma „letko”
a obaj byli po zawale.
Już się grillowa na patykach,
tak, jak należy, z wolna kręci,
a do remizy Piotr pomyka
z nadzieją, że tam coś zanęci.
Miejscowi wnet go obstąpili
i mu sprawili takie lanie,
że po dziś dzień nasz Piotrek kwili
gdy je przez rurkę drugie danie.
Nad ranem kiedy dogasł ogień
i czekał już nas powrót prędki,
to uświadomiliśmy sobie,
że ktoś nam w nocy rąbnął wędki.
Powracaliśmy z wędkowania
bez wędek i rzecznych mecyi,
a że się zbliżał czas śniadania,
czuliśmy klimat wielkiej chryi.
Pragnąc uniknąć żonek krzyku,
chcąc słyszeć głosy ich anielskie,
wzięliśmy wszyscy ze sklepiku
rolmopsy i koreczki helskie.
Żonom daliśmy w progu dary,
a one tak, jak zwykle miłe,
wrzasnęły, że możemy sobie
ten słoik z puszką wsadzić w tyłek.
Nóż i widelec
Nóż z widelcem dziś dogadać się nie może.
O co poszło?
Tego nie wiem,
lecz na noże.
Pokłócili się.
Być może sprawcą burzy,
był fakt, że w widelca kąsku
nóż zanurzył swoje ostrze,
a być może tym widelec
się oburzył,
że nóż wzìął go na widelec.
Patrzę na to i tak myślę sobie:
— A nuż,
nóż się uspokoi, kiedy chwycę za nóż,
albo też zakończę tę okropną chryję,
gdy nóż wbiję w to,
co potem wnet nabiję
na widelec,
bo tak dłużej być nie może,
by widelec ciągle wojnę toczył z nożem.
Łyżka milczy,
bo znużyło ją to wszystko,
a więc chyba…
obiad zjem dziś tylko łyżką.
Oscypek
Żył na Podhalu pewien gazda,
co owce miał i dom z ogródkiem,
w domku kwaterki dla tych z miasta,
no a w ogródku zrobił budkę.
W budce dla ceprów miał ciupagi,
swetry i kierpce, rzeźby z lipki,
no a poza tym różnej wagi
własnej roboty miał oscypki.
— Co to oscypek? — gdy górala
zapyta ktoś, ten mu odpowie:
— to taki serek co ma tłuszczu
i soli równo, po połowie.
Biznes się kręcił dosyć kiepsko,
rzadko wpadały jakieś dutki,
bo gazda większy niż do handlu
miał do gaździny ciąg i wódki.
Poza tym biedny miał chałupę
przy mało uczęszczanym szlaku,
więc często w troki brał swą dupę
i się opalał na leżaku.
No a oscypki dojrzewały
w tej budce, leżąc przez miesiące,
i aromatu nabierały,
moczył je deszcz i grzało słońce.
Po deszczach kiedyś tak namokły,
że gazda zaczął pytać żonę,
czy by oscypków tych nie mogli
nazwać — „góralskie mascarpone”.
Gdy wyschły na pieprz od promieni
słońca, to gazda nie dowierzał,
jak się oscypek szybko zmienił
w twardy i kruchy ser — parmezan.
— Cicho bądź, konkurencja nie śpi,
lepiej byś głośno się tak nie darł,
jeszcze są całe i bez pleśni,
ale już jadą, niczym cheddar.
Po pewnym czasie te oscypki
zaczęły barwę mieć roquefort’a,
a gdyby dodać je do pizzy
to daję słowo: — gorgonzola.
Aż raz oscypki wszystkie zjadła
zła niedźwiedzica i boleści,
dostała takich, że przepadła
i brak jest o niej dotąd wieści.
O tej nieszczęsnej niedźwiedzicy,
różne pogłoski są puszczane,
lecz zgoda jest w tej okolicy,
że niedźwiedzica ma przesrane.
A ty turysto aby nie mieć,
nie kupuj w budce pośród lipek
oscypków, które cudzoziemiec
tylko wziąć może za oscypek.
Paradoks sukcesu
Zmysł do biznesu zawsze miał,
wiedział za jakie ciągnąć sznurki,
od życia co chciał mieć to brał
i robił tak, by było z górki.
Z prądem wciąż płynął. Tam gdzie wiatr
zawiewał, tam go wywiewało,
u stóp miał prawie cały świat,
a jednak wciąż mu było mało.
Kiedy już wspiął się na sam szczyt,
wciąż mając z górki, pięknie, ładnie,
wszystkim za niego było wstyd,
bo jego szczyt był całkiem na dnie.
Siedem stóp z marysią
czyli cykl utworów o pozytywnym wpływie tejże na umiejętność tworzenia zrytmizowanych utworów literackich*
* Domniemanie powyższe jest prowokacją artystyczną i nie jest poparte jakimkolwiek doświadczeniem.
Amfibrachy z marysią
Paliła siostrzyczka z braciszkiem marysię,
minęło pięć minut i opalili się.
I wtedy rzecz dziwna się stała, bo z brachem
zaczęła rozmawiać, ale amfibrachem.
Wezwali lekarza, przyjechał niezwłocznie,
od progu mówili oboje: — pan spocznie,
więc usiadł ten lekarz i słuchał zdziwiony,
jak dźwięczał amfibrach ten przez nich klecony.
I dziwił się, oczy przecierał co chwilę,
bo zwykle pacjenci mu mówią daktylem,
trochejem, czy jambem, nawet anapestem,
lecz nie amfibrachem, a toż to rytm jest ten.
Przepisał im lekarz recepty na leki,
które są w księgarni tuż obok apteki.
Dwie książki kupili, a w obu poeci
natchnęli ich metrum nowym — peon trzeci.
Peony trzecie z marysią
Marysieńka popalana była nadal,
bo rodzeństwo miało na nią ciągle chętkę,
Ich słowotok w peon trzeci się układał
i wybrzmiewał, jak amfibrach, z wielkim wdziękiem.
Po psychiatrę zadzwonili i tym razem,
błyskawicznie do nich ruszył w białym kitlu,
peon trzeci słysząc od drzwi, rzekł: — nie włażę,
bo jak dotąd nie leczyłem tego rytmu.
Od drzwi uciekł, a rodzeństwo, jak najęte,
kładło akcent na sylabę zawsze czwartą.
Choć w języku naszym jest to niepojęte,
oni jednak uważali, że tak warto.
Po tygodniu się znudzili owym rytmem,.
więc marysię zapalili znowu na test.
Po dwóch machach, to doprawdy jest niezwykłe,
peon trzeci przeszedł płynnie im w anapest.
Anapesty z marysią
Anapestem brat mówi do siostry
i jednako ta siostra do brata,
bo anapest naprawdę jest prosty,
to rodzeństwo nim świetnie wymiata.
To uboczny był skutek palenia,
tak marysia na dwójkę tę działa,
że w tym rytmie, ot tak, od niechcenia
konwersacja przebiega ich cała.
Po lekarza tym razem nie dzwonią,
bo nie wierzą, że mógłby im pomóc,
dom marysi wypełnia się wonią,
więc strach wpuścić obcego do domu.
Po sprawdzoną metodę sięgnęli,
zadziałała, po głębszym sztachnięciu
no i jambem rozmawiać zaczęli,
a jam słuchał ich w wielkim przejęciu.
Jamby z marysią
Marysię paląc: siostra, brat,
jambicznym rytmem plotą
głupoty takie, jakich świat
nie słyszał nigdy dotąd.
Lekarza wołać chyba czas,
w szpitalu ich umieścić,
bo przyznać musi każdy z Was,
że głupich dość ma treści.
A zwłaszcza takich, którym jamb
nadaje dźwięczną formą.
Zbyt wiele głupot już tych znam,
lecz ile, to nie pomnę.
Że cud stanie się jakiś tu
żywię ciągle nadzieję
i jamb jak twór ze złego snu
ustąpi przed trochejem.
Trocheje z marysią
Siostra z baratem palą skręta
pod choinką, bo są święta.
Palą dużo, a nie trochę,
mówiąc ciągle w rytmie — trochej.
Kiedy skończą, to po chwili
zaczną mówić w rytm daktyli.
Daktyle z marysią
Paląc siostrzyczka skręta, co chwilę
wprawnie układa wiersze daktylem.
Sztacha braciszek się, jak i ona,
daktyl rozbrzmiewa, trawa skończona.
Spondeje z marysią
Ta marysia to była o’key,
taka mocna, rzec można: — że hej!,
lecz palenie — twój wróg,
każdy rzucić by mógł,
tylko czy by tu gdzieś był spondej?
Wariacje na temat rozmowy dziada i obrazu
Dziad
Kiedy gada dziad z obrazem,
dzielnicowy wkracza z gazem,
a z kaftanem pogotowie,
więc mu obraz nie odpowie.
Obraz
Kiedy gada obraz z dziadem,
dziad ma usta sino-blade.
Obraz wisiał czasu kawał.
Jak przemówił — dziad padł — zawał.
Puenta dla dziada i obrazu
Niech dziadowi obraz wisi,
jest obrazem, nie osobą.
Chcą pomówić? Niech, jak mnisi,
mówią, każdy sam ze sobą.
Poeta jednego wiersza
Pewien poeta znany jest
z tego, że tworzy bardzo mało.
W sumie napisał jeden wiersz,
jednak to wszystkim wystarczało.
Ale do czasu, bo gdy miał
wieczorek w małym mieście — Brzeszcze,
ktoś na widowni bardzo chciał,
żeby przeczytał mu coś jeszcze.
A on prócz tego wiersza nic
nie stworzył, co w nim bardzo cenię,
więc za Szekspirem odparł w mig,
że cała reszta jest milczeniem.
Wakacje nad Bałtykiem
Nad Bałtykiem wakacje są cudne!
W ryb smażalni o nazwie „Delfinek”
nie ma dorszy, śledzików, czy fląder,
za to łosoś jest, pstrąg i rekinek.
Woda w morzu jest ciepła, jak zwykle,
stopni chyba ma aż ze trzynaście
ale za to jest czysta, nie kwitnie,
więc zębami szczękajcie i właźcie.
Zachód słońca przepiękny był dzisiaj,
choć niestety zakryły go chmury
nastrój siada i wszystko opada,
chiński lampion mknie tylko do góry.
Nagle opadł, dach szkoły się ogniem
szybko zajął i spłonął. Nie szkodzi,
bo na szczęście jest lipiec i w ogóle
nikt do szkoły w wakacje nie chodzi.
Nad Bałtykiem wakacje są cudne,