E-book
3.94
drukowana A5
48.68
Montrealski sen na jawie

Bezpłatny fragment - Montrealski sen na jawie


Objętość:
301 str.
ISBN:
978-83-8351-326-3
E-book
za 3.94
drukowana A5
za 48.68

Rozdział 1

Dzień taki, jak zwykle, ale czy na pewno?

Dzisiaj był ciepły, słoneczny, czerwcowy dzień. Jak zwykle wstałam z łóżka około godziny 12:00.
Szybko ubrałam się w pierwsze lepsze luźne rzeczy, które miałam w szafie. Następnie z racji tego, że była to sobota poszłam do kuchni w celu przyniesienia sobie porannej kawy. W przejściu zastałam mojego psa, który jak zwykle chciał się bawić.
Kiedy wróciłam do pokoju usiadłam na łóżku, wzięłam na kolana laptopa i zaczęłam przeglądać internet. W pewnej chwili coś mnie pokusiło do tego, by wejść na Instagram.
Kiedy weszłam na swoje konto zobaczyłam, że w skrzynce odbiorczej mam jedną wiadomość takiej treści:
„Droga Pamelo.
Bardzo ucieszyła mnie twoja ostatnia wiadomość.
Dziś piszę do Ciebie w innej sprawie; chcę się z tobą spotkać w moim rodzinnym Pleszewie.
Chciałabym przedstawić ci moich przyjaciół, jednak więcej szczegółów zdradzę ci na miejscu.
Przyjedź najszybciej, jak tylko będziesz mogła.
Buziaki, Pola.”

Zdziwiłam się, kiedy pod koniec wiadomości zobaczyłam imię, które było mi bardzo dobrze znane.
Nadawczynią wiadomości była artystka, której twórczość osobiście bardzo sobie ceniłam, bo potrafiła do mnie „trafić”. Parę tygodni temu odważyłam się wysłać do niej pierwszą wiadomość, i od tego czasu piszemy mniej lub bardziej regularnie.

Zastanowiłam się przez chwilę.
”Czemu by nie jechać?”-pomyślałam, jednak postanowiłam skonsultować ten pomysł z rodzicami.

Rodzice siedzieli w salonie i oglądali jakiś film romantyczny. Wyjaśniłam im sytuację i niecałe 10 minut później wsiadaliśmy do samochodu.
Z mojego rodzinnego miasta do Pleszewa była około godzina drogi. Mniej więcej połowa drogi minęła mi na rozmyślaniu, kim są ci „przyjaciele”, których Pola chciałaby mi przedstawić. A, że nic nie zdołałam wymyślić to na resztę drogi postanowiłam zarzucić sobie słuchawki na uszy i zacząć słuchać muzyki mojego ulubionego artysty o pseudonimie Lynx.
Jego muzyka, podobnie jak muzyka Poli, potrafiła dokładnie opisać to, co w danym momencie czułam.
Mimo że poznałam jego twórczość dość późno, bo dopiero nieco ponad rok temu, on sam na scenie istnieje już ponad 2 dekady. Z tego, co już zdążyłam się o nim dowiedzieć, to pochodzi on z Kanady, jednak w Europie bywa równie często.
Odkąd poznałam jego muzykę moim marzeniem stało się uczestniczenie chociaż w jednym z jego koncertów i poznanie go osobiście. Jednak niestety miałam świadomość, że to są płonne nadzieje.

Kiedy tak myślałam o tym wspaniałym artyście, którego imię tak naprawdę brzmi Pierre, automatycznie zaczęłam myśleć o innych artystach, których darzyłam równie dużym szacunkiem. Brigitte, Giselle, Cecil, Emile, Olivier, Arcadius… Ich wszystkich poznałam dzięki znanemu Francuskiemu musicalowi „À la lumière des cathédrales de Paris”, jednak moje myśli zeszły też mimowolnie na nieco inne tory; Lynx, jeszcze zanim zaczął swoją karierę jako młody, bo niespełna dwudziestopięcioletni chłopak, pogrywał w barach.
Osobą, która jako pierwsza wypchnęła go na scenę była jego przyjaciółka Isabelle; z tego, co o niej wiem to niestety zmarła bardzo młodo, ponieważ została brutalnie zamordowana w wieku 22 lat.
Zaczęłam się zastanawiać czy ma ona coś wspólnego z incydentami, które dzieją się wokół mnie przez ostatnie pół roku; a mianowicie są sytuacje, że często po odsłuchaniu jakiejś piosenki Lynxa znajdowałam w swoim pokoju jedno kolorowe piórko…

W czasie, kiedy ja byłam pogrążona w myślach rodzice powiedzieli mi, że jesteśmy już prawie na miejscu.

Jakieś niecałe 10 minut później wysiadaliśmy już z samochodu i kierowaliśmy się na Pleszewski rynek, ponieważ Pola w wiadomości, którą wysłała parę minut później, napisała, że mamy się spotkać właśnie tam a następnie ona pokieruje nas do swojego domu, gdzie czekają jej przyjaciele.
Pomimo, że nigdy nie byliśmy w Pleszewie to znalezienie rynku nie stanowiło dla nas problemu.
Kiedy już znaleźliśmy się w odpowiednim miejscu, postanowiłam się rozejrzeć i po dłuższej chwili zdołałam wypatrzeć znajome ciemnoniebieskie oczy. Pola stała przy ławce w ogródku jednej z kawiarenek.
Była ubrana w zieloną sukienkę na ramiączkach przed kolano, na nogach miała klapki na dość niskim koturnie, w kolorze brudnego różu. Zdawało się, że wysoka brunetka też mnie zauważyła, ponieważ podbiegła do mnie niemalże od razu.
Kiedy już znalazła się dostatecznie blisko to przytuliła mnie z całych sił i powiedziała do mnie

— Pam, jak świetnie cię w końcu widzieć.

— Pola, ciebie również świetnie widzieć- powiedziałam, odwzajemniając uścisk.
Pola powiedziała, że zaraz zaprowadzi nas do swojego domu, jednak jest to kilkanaście minut drogi od rynku. Oczywiście nam absolutnie to nie przeszkadzało; zaczęliśmy więc kierować się z rynku w stronę domu Poli, przy okazji gawędząc o różnych rzeczach.
Kiedy tak szliśmy przez miasto moją uwagę w jednej chwili przykuło… piórko. Zatrzymałam się przy nim na chwilę, popatrzyłam na nie; było to małe, lawendowe pióro.
Nie miałam pojęcia, skąd ono się tu wzięło, chociaż miałam pewne podejrzenia; „Co będzie następne?” — zapytałam samą siebie w myślach, ponieważ to wszystko zaczynało się już robić o wiele za dziwne jak na przypadki.
Pola chyba zauważyła, że jestem zamyślona, bo zapytała mnie

— O czym tak myślisz, Mela?

— Co? Przepraszam, rzeczywiście się zamyśliłam.-odpowiedziałam swojej towarzyszce, po czym zapytałam- To ile jeszcze mamy do przejścia, zanim dojdziemy do twojego domu?

— To już całkiem niedaleko, w zasadzie jeszcze tylko pójdziemy do końca tamtej ulicy, na niej skręcimy w prawo i już będziemy u mnie.-powiedziała moja towarzyszka pokazując ulicę niedaleko nas, rzeczywiście skręcającą w prawą stronę.
Uliczka nie była długa, była za to niezwykle urokliwa, wzdłuż niej rosło bardzo dużo pięknych kwiatów, pięknie pachnących i równie ślicznie wyglądających, kilka krzewów i kilkanaście drzew.

To był mój pierwszy raz, kiedy byłam w Pleszewie, a już zauważyłam że, podobnie jak moja rodzinna Września, było to dość małe, aczkolwiek absolutnie urokliwe miasteczko, ze swoim niepowtarzalnym klimatem. A ja niezwykle lubiłam takie miejsca, napawałam się więc każdym widokiem i każdą minutą tego przemiłego wręcz spaceru w bardzo miłym towarzystwie oczywiście.
Pola tylko uśmiechała się promiennie za każdym razem kiedy słyszała wszelkie moje okrzyki radości.

Rozdział 2

Niespodziewane spotkanie

Szliśmy więc w kierunku ulicy, którą chwilę wcześniej wskazała nam Pola.
Ja dalej zastanawiałam się nad znalezionym przeze mnie piórkiem, które oczywiście wzięłam ze sobą. Nagle zadzwonił telefon Poli. Nasza towarzyszka odebrała i zaczęła rozmawiać.
Z całej rozmowy wyłapałam tylko imię, a raczej zdrobnienie, Piotruś. Czyli już jakiś konkret znałam; chociaż za wiele mi to nie mówiło.
Gdy szliśmy tą ulicą to Pola, która właśnie skończyła rozmawiać przez telefon, powiedziała do mnie

— Wiesz, myślę, że teraz, kiedy już prawie jesteśmy na miejscu to mogę opowiedzieć ci o moich przyjaciołach nieco więcej...bo...prawdę mówiąc, — zawiesiła przez chwilę głos, jakby zastanawiając się, jak skończyć wypowiedź– jest rzecz, o której powinnam cię uprzedzić już na samym początku.

— Tak, a o czym to powinnaś była mnie uprzedzić? — zapytałam kobietę, a ona tylko uśmiechając się spytała o coś, czego się nie spodziewałam

— Ile znasz języków obcych?

— kilka, ale dlaczego pytasz? -odpowiedziałam jej

— Można powiedzieć, że ci się przydadzą. — odpowiedziała tajemniczo po czym zaczęła mnie jeszcze dopytywać — a dokładnie, jakie znasz języki?

— angielski, francuski, trochę włoski, hiszpański… -mogłam tak wymieniać jeszcze z godzinę, ale nagle Pola gwałtownie mi przerwała mówiąc

— Jesteśmy już prawie na miejscu. Pam, mogę mieć do ciebie prośbę?

— Jasne, jaką? -zapytałam zaciekawiona, o cóż to moja towarzyszka chce mnie prosić.

— czy mogłabyś zawiązać sobie oczy tą chustką? Nie bój się, że w razie czego się wywrócisz, będę cię prowadzić za rękę, i proszę, nie zdejmuj tej chustki z oczu dopóki nie powiem ci, że możesz.– odpowiedziała mi niebieskooka podając mi jedwabną, karmazynową chustę.
Nie bardzo wiedziałam, po co to wszystko, jednakże zaufałam jej; wzięłam od niej chustę i przewiązałam sobie oczy.
W kolejnej chwili poczułam, że złapała mnie za rękę i zaczęła prowadzić. Nie miałam bladego pojęcia, w którą stronę idziemy. Nagle poczułam, że się zatrzymałyśmy.
Pola chyba puściła moją rękę, bo już nie czułam na niej żadnego dotyku. Nie trwało to jednak długo, ponieważ po chwili poczułam jak ktoś ujął moją rękę w swoją, ten ktoś najwyraźniej pochylił się delikatnie po czym musnął moją rękę swoimi ustami, a przynajmniej tak mi się zdawało, ponieważ poczułam na ręce bardzo delikatny dotyk.
To uczucie powtórzyło się jeszcze czterokrotnie.
Po chwili Pola powiedziała do mnie

— No, Pam. Teraz w końcu możesz zdjąć chustkę z oczu.

Trochę się obawiałam tego, co zobaczę po ściągnięciu oślepiającej mnie tkaniny ale jednak zrobiłam to, o co Pola mnie poprosiła.
Kiedy materiał opadł z moich oczu ukazały mi się twarze, które o dziwo bardzo dobrze znałam.

Zobaczyłam pięciu mężczyzn i trzy kobiety, choć bardziej pasowałoby tu dwie kobiety oraz dziewczynę, która była prawdopodobnie niewiele starsza ode mnie.
Nagle odezwał się wysoki, zielonooki mężczyzna, którego kojarzyłam bardzo dobrze.
To wydawało się takie...niesamowite. Przecież jadąc tu dosłownie chwilę temu słyszałam ten, anielski wręcz, głos w słuchawkach telefonu… A teraz słyszałam go na żywo.

— Bonjour, Mademoiselle. Quel est votre nom?*– Zapytał mnie mężczyzna

— Bonjour, Monsieur. Mon nom est Pamela, quel est votre nom??*–zapytałam z grzeczności choć już chyba spodziewałam się odpowiedzi.
W międzyczasie przyglądałam się mojemu rozmówcy, był on człowiekiem w średnim wieku. Jeżeli dobrze pamiętałam to niecałe dwa tygodnie temu skończył on 47 lat.
Ubrany był w czarną, sportową marynarkę, jasnoniebieską koszulę z rozpiętymi trzema górnymi guzikami, białe spodnie i ciemne buty. W brustaszy była umiejscowiona bardzo ładna poszetka w kolorze zbliżonym do koszuli z lekko ciemniejszym drobnym wzorkiem. Na twarzy zaś miał trzydniowy zarost.

— Nazywam się Pierre, a to są moi przyjaciele –Powiedział mężczyzna o dziwo po Polsku, po czym odwrócił się do reszty stojących za nim osób i zaczął przedstawiać mi ich, podchodząc do każdego ze swoich towarzyszy po kolei.
Jak to na gentlemana przystało, zaczął on od wszystkich Pań obecnych w ogrodzie… W pierwszej kolejności podszedł do kobiety dość niskiego wzrostu. A trzeba dodać, iż on sam nie należał raczej do ludzi niskich, a wręcz przeciwnie, jego wzrost można by chyba określić na wyższy niż przeciętnie. 
— To jest Brigitte -powiedział wskazując na niską, czarnowłosą kobietę z oczyma w kolorze bursztynu. Jej piękne czarne włosy sięgały do ramion.
Na oko była to 30—40 latka.
Miała na sobie bluzkę w kolorze oliwkowym z dekoltem w łódkę i dość krótkim rękawem, do tego miała na sobie nieco ciemniejsze zielone spodnie przed kolano, przewiązane równie ciemnym paskiem, na środku którego był niebieskawy kwiatek. Na nogach miała niebiesko-zielone metaliczne buty na niezbyt wysokim obcasie.
Uśmiechnęła się do mnie promiennie i powiedziała.

— Salut– zdziwiłam się nieco, ponieważ z tego, co było mi wiadome „Salut” po francusku oznaczało „cześć”, jednak po krótkiej chwili wahania odpowiedziałam kobiecie

— Salut.
Co zdziwiło mnie jeszcze bardziej, kiedy odpowiedziałam kobiecie; ona mimo tego, że widziała mnie po raz pierwszy w życiu, po prostu serdecznie mnie przytuliła.

Ale Lynx, a właściwie Pierre mówił dalej

— To jest Giselle. — powiedział tym razem podchodząc do kobiety nieco starszej niż Brigitte, która jednak była równie piękna.
Platynowe blond włosy sięgały jej aż do pleców a piwne oczy wyglądały spod wachlarzu pięknych długich czarnych rzęs.
Miała na sobie liliowy top wiązany na szyi z dekoltem odciętym paskiem, którego odcień wpadał już dużo bardziej w fuksję.
Miała na sobie również spódniczkę, znów długą przed kolano, w odcieniu lekko jaśniejszym niż typowy ciemny śliwkowy, szpilki, niezbyt wysokie też były koloru liliowego.
Na ustach miała również szminkę w kolorze koralowym.

Również z nią przywitałam się zwykłym „Salut”, jednakże ona po chwili zapytała mnie, już nie po francusku

— Parli italiano?*

— Si, parlo un po di italiano*– odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Tymczasem Pierre podszedł do tej dziewczyny, którą zauważyłam praktycznie na samym początku.
Uśmiechnął się do niej, następnie do mnie po czym rzekł 
— To jest Odette, moja córka.
Dziewczyna podeszła do mnie.
Jej długie, lekko pofalowane blond włosy z końcówkami pofarbowanymi na niebiesko sięgały jej mniej więcej do bioder; po ojcu odziedziczyła zielone oczy.
Miała na sobie kombinezon w kolorze malinowym, przewiązany pomarańczowym paskiem w falbanki.
Na nogach miała ciemnoniebieskie balerinki.
Po chwili również i ona mnie przytuliła.
Następnie podszedł do nas mężczyzna o zielonych oczach, z włosami o kolorze ciemnej czekolady jednak lekko już przyprószonymi siwizną.
On również miał na sobie elegancką marynarkę w gołębim kolorze, niebieską koszulę, krawat w fioletowo-granatową kratę, do tego poszetkę w identyczny wzór, ciemne spodnie i czarne, eleganckie buty.
Ukłonił mi się nisko i, zgaduję, że po raz drugi już, delikatnie pocałował mnie w rękę. Po chwili powiedział ciepłym, radosnym głosem

— Witaj, jestem Cecil, miło cię poznać.

Odpowiedziałam niebieskookiemu mężczyźnie tylko uprzejmym uśmiechem.
Kolejny z mężczyzn również podszedł do mnie z szerokim uśmiechem i otwartymi ramionami, którymi po chwili mnie otoczył.
Miał on nieco dłuższe blond włosy z jaśniejszymi pasemkami i ciemnoniebieskie oczy.
On także, tak jak jego przyjaciele, miał na sobie elegancką, białą marynarkę, spodnie i buty tego samego koloru. W brustaszy miał poszetkę o kolorze delikatnego, pudrowego różu, na jego szyi wisiał krawat o tym samym co poszetka kolorze.
Delikatnie pocałował mnie również w oba policzki po chwili powiedziawszy, tak, jak większość poprzedników, w języku Polskim

— Witaj, panienko. Pozwól, że się przedstawię. Jestem Emile, miło cię poznać

Z całego towarzystwa było jeszcze tylko dwóch mężczyzn, którzy mi się nie przedstawili; choć w sumie nikt nie musiał bo ich wszystkich bardzo dobrze znałam, to jednak wszyscy oprócz nich mi się przedstawili.

Oni do tej pory byli cały czas zapatrzeni w ekran telefonu. Nagle Giselle odezwała się do mnie

— Je suis désolé pour Eux, Pamela. Ils reste comme ça tout le temps; où qu’il soit, il ne fait que regarder le téléphone et lire quelque chose.*

— Pas de problème, rien ne s’est passé.*–odpowiedziałam kobiecie jednak ona postanowiła wyrwać swoich kolegów z zamyślenia, bo po chwili zwróciła się do nich, nieco ostrzejszym tonem niż do mnie

— Peut-être Voudriez-vous montrer de l’intérêt pour votre nouvelle amie? *

— Hm? Oh, désolé de ne pas l’avoir remarqué… Quand es-tu venu?*– Zwrócił się do mnie szarooki mężczyzna po chwili odrywając się od swojego dotychczasowego zajęcia.
On również miał blond włosy. Miał także na twarzy lekki zarost.
Ten mężczyzna akurat nie był ubrany w marynarkę, tylko w jakiś luźny, szary t-shirt, niebieskie jeansy i szare trampki.

— Nous sommes ici depuis d’une heure.* — odpowiedziałam szarookiemu blondynowi. Znów po dłuższej chwili on powiedział.

— Je suis Arcadius, — To powiedziawszy ukłonił mi się się po czym dodał wskazując na swojego towarzysza– et il est Olivier. — to rzekłszy blondyn pocałował mnie w rękę co chwilę później powtórzył Olivier.
Przyjrzałam się również i jemu.
Był on dość wysoki i dobrze zbudowany. Miał ciemniejszą karnację, ciemnobrązowe oczy i ciemne włosy jednak od spodu rozjaśnione na dość jasny blond. Jego włosy były zaplątane w dready. Na sobie miał limonkowy bezrękawnik, krótkie, beżowe spodnie oraz czarne trampki.
Rzeczą, która najbardziej przykuła moją uwagę było to, że miał on w lewym uchu średniej wielkości, okrągły, złoty kolczyk.
Kiedy już wszyscy mi się przedstawili Pola zaproponowała, abyśmy usiedli w ogrodzie, napili się kawy i porozmawiali.
Wszyscy bardzo chętnie na to przystaliśmy, więc Pola poszła do domu zaparzyć kawę a my usiedliśmy przy stoliku w ogródku i rozmawialiśmy trochę; w pewnym momencie zapytałam

— Jak wam się podoba w Polsce?

— Naprawdę mi się podoba. Osobiście kocham Kraków. — powiedział Lynx, chodź ja doskonale o tym wiedziałam.
Byłam za to ciekawa, co o Polsce sądzą inni członkowie tej paczki. Brigitte, która w naszym kraju była dopiero drugi albo trzeci raz, odezwała się

— J’aime aussi beaucoup ton pays. Les gens ici sont vraiment Gentils et intelligents.*

Po chwili Giselle również odezwała się, jakby dopowiadając do słów koleżanki

— A kobiety mają niemal tak świetny gust, jak Paryżanki.

— Seule cette langue est si difficile…*– Skwitował Arcadius.

— Nie narzekaj, stary.– skwitował krótko Emile po czym dodał — Wasz język nie jest taki trudny. Może nie jestem mistrzem, ale potrafię powiedzieć kilka zdań, tak jak Pierre.

Nawet się nie spostrzegliśmy, a Pola wróciła z kawą.
Piliśmy i kontynuowaliśmy naszą rozmowę. Tymczasem swoją opinię o Polsce postanowiła wyrazić Odette.

— Po raz pierwszy jestem w tym kraju i już czuję się tutaj jak w domu. — Powiedziała uśmiechając się.

— To prawda, popieram młodą damę w stu procentach. — powiedział Cecil, uśmiechając się.
Swojego zdania nie wyraził jeszcze Olivier, byłam ciekawa co on, Haitańczyk z krwi i kości, ma do powiedzenia o takim kraju, jak Polska.
Co mnie zdziwiło, Olivier nie odezwał się po Francusku, lecz po polsku, co prawda była to mocno „połamana” Polszczyzna, ale była.

— Popieram przedmówców. Również myślę, że Polska to naprawdę piękny kraj.

Kiedy już poznałam opinię wszystkich moich nowych znajomych na temat Polski skierowałam swe słowa do Lynxa

— Nie obraziłbyś się, gdybym mówiła na ciebie po prostu „Piotr” lub „Piotruś”?

— Nie, oczywiście, że nie ma problemu. Taka śliczna młoda kobieta, jak ty, może do mnie mówić, jak chce. — powiedział po czym dodał z uśmiechem — W sumie lubię być tak nazywany.

— Ale powiedz mi, Pam… tak w zasadzie...Skąd znasz mojego tatę i jego muzykę? — zagadnęła do mnie Odette.

— Mogłabym ci to powiedzieć...ale to jest długa i nieco dziwna historia...Bardzo dziwna. Z jednej strony chyba na to, że poznałam muzykę i osobę twojego taty złożyła się seria nieprawdopodobnych przypadków...ale z drugiej strony mam wrażenie, że to nie były przypadki… — powiedziałam nieco wytrącona z równowagi tym pytaniem.
Ona tylko przypatrywała mi się z neutralnym wyrazem twarzy. Po chwili jednak uśmiechnęła się w bardzo specyficzny sposób, mrugnęła do mnie po czym skinęła głową w moją stronę i zapytała

— Mogę cię o coś zapytać w cztery oczy?

—No...dobra.– odpowiedziałam starszej dziewczynie po czym zaczęłam iść za nią we wskazanym kierunku.

Kiedy już znalazłyśmy się w wystarczającym oddaleniu od całej reszty ekipy to Odette zapytała mnie bardzo zaciekawiona

— Powiedz mi...ale tak szczerze proszę...Czy mój tata ci się...no wiesz… Podoba? wiesz, w jakim sensie…

W momencie, w którym usłyszałam to pytanie tylko oglądnęłam się wokół siebie, żeby się upewnić, że nikt poza nami nie słyszał tej rozmowy po czym, praktycznie szeptem, odpowiedziałam starszej koleżance

—No...może...trochę. Ogólnie to uważam, że jest bardzo atrakcyjnym mężczyzną...ale nic poza tym. A posiadanie własnej opinii chyba nie jest zabronione, prawda?

Ona na te słowa zaśmiała się radośnie po czym, podpierając się o pobliskie drzewo, powiedziała

— Ależ oczywiście, że nie jest zabronione, droga koleżanko. Tak tylko pytałam, bo wiem, że wielu dziewczynom w moim wieku i młodszym, takim jak ty, mój tata się podoba. Wystarczy chociażby spojrzeć ile takich dziewczyn pojawia się na jego koncertach. Ale to oczywiście nie jest nic złego… Uważam nawet, że to na swój sposób urocze.

Wróciłyśmy do towarzystwa. Kiedy znów siedzieliśmy wszyscy razem to Odette powtórzyła pytanie

— No to...skąd w zasadzie znasz muzykę mojego taty? i całej reszty towarzystwa w sumie? mówiłaś, że to długa historia...Nie ukrywam, że bardzo chcę ją usłyszeć.

Opowiedziałam jej więc pokrótce całą tę pokręconą historię. Kiedy skończyłam ona spytała mnie roześmiana

— Naprawdę właśnie tak się o tym dowiedziałaś?

— Tak… Pokręcone, prawda? a gdyby jeszcze dwa lata temu ktoś mi powiedział, że polubię musicale to nigdy w życiu bym nie uwierzyła.– odpowiedziałam przyjaciółce również śmiejąc się serdecznie.
Miałam wrażenie, że z tego przypadkowego spotkania może rozwinąć się w niedługim czasie naprawdę piękna przyjaźń i to zresztą niejedna. Bo jak to kiedyś ktoś mądry powiedział „[…] przypadkowe spotkanie jest czymś najmniej przypadkowym w naszym życiu […]„.
Nie pamiętałam, kto był autorem tak mądrych słów ale absolutnie zgadzałam się z nimi, a zwłaszcza w świetle obecnej sytuacji. „Do czego mnie to zaprowadzi?”
* Witaj Panienko. Jak się nazywasz?
* Dzień dobry, proszę Pana. Mam na imię Pamela. A Pan jak się nazywa?
*Mówisz po włosku?
*tak, mówię trochę po włosku
*Przepraszam za nich, Pamela. Tak jest przez cały czas; gdziekolwiek są, tylko patrzą na telefon i coś czytają.
* Nie ma problemu, nic się nie stało
*może okazalibyście trochę zainteresowania nowej znajomej?
*Hm? Och, przepraszam, że tego nie zauważyłem… Kiedy przyszłyście?
*Jesteśmy tu od godziny
* jestem Arcadius a to jest olivier
*Mnie również bardzo podoba się wasz kraj. Ludzie tutaj są naprawdę mili i mądrzy. *Tylko ten język jest tak trudny ….

Rozdział 3

Uroki małego miasta

Siedzieliśmy tak w ogródku Poli aż zaczął się robić wieczór. Ja wdałam się w żywą dyskusję z Lynxem i Emilem.
Nagle Piotruś, jak zaczęłam nazywać Lynxa, zapytał mnie

— Pam, a powiedz proszę, skąd pochodzisz?

— Ja? z Wrześni.– odpowiedziałam krótko, dodając– taka mała, ale urocza mieścina godzinę drogi stąd.

— Czy zechcesz w takim razie jutro zabrać nas do swojego miasta i trochę nas oprowadzić? — Zapytał mnie Piotr robiąc te swoje „piękne oczy” którym żadna kobieta, w tym ja, nie jest w stanie się oprzeć, więc odparłam

— No jasne.

— Już nie mogę się doczekać.– powiedział krótko zielonooki uśmiechając się do mnie.

— swoją drogą muszę ci powiedzieć, że jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak dobrze mówisz po Polsku; gdzie się tak dobrze nauczyłeś naszego języka? — tym razem to ja zapytałam towarzysza.
Mężczyzna zaśmiał się i odpowiedział mi

— Dziękuję za komplement; a gdzie się nauczyłem? Jak pewnie wiesz, często bywam w waszym kraju; więc naukę zacząłem już za pierwszym razem, kiedy u was byłem.

— Jeśli się nie mylę to to było w 2002 roku, prawda? — zagadnęłam zaciekawiona. On przytaknął tylko i rzekł

— Tak, dokładnie. Wtedy co prawda jeszcze nie mówiłem po Polsku, ale już osłuchiwałem się z waszym jakże pięknym językiem. A później, z każdym kolejnym rokiem, z każdym kolejnym występem u was, podłapywałem coraz to więcej.

— Ale pewnie czasem jeszcze zdarzają ci się pomyłki, co? — zapytałam zaciekawiona, on tylko roześmiał się serdecznie i powiedział

— A żeby tylko czasem. W zasadzie pomniejsze pomyłki zdarzają mi się cały czas.– to powiedziawszy uśmiechnął się i kontynuował– a powiedz mi, znasz piosenkę, którą śpiewałem z Polą, prawda?

— Oczywiście, że tak, uwielbiam ją.– odpowiedziałam szczerze

— a wiesz, z kim nagrałem jej Oryginał? — Zapytał mnie znów po krótkiej chwili

— Tak, wiem; z Felicią.– Odpowiedziałam pewnie.
Felicia również była piosenkarką, a także modelką; pomiędzy nią a Lynxem było ponad 20 lat różnicy. Kiedy nagrywali oryginał tej piosenki, którą Lynx nagrał później z Polą, Felicia miała dopiero 19 lat.

— Masz naprawdę dużą wiedzę na mój temat.–Powiedział Piotruś

— Dziękuję. — powiedziałam troszkę onieśmielona–Wiem również, że do swojego ósmego albumu miałeś sesję zdjęciową ze znaną modelką Lucette, prawda?

— Tak, to prawda. Obecnie Lucette jest moją narzeczoną.– powiedział uśmiechnięty. „Z tego, co wiem to ona ma teraz jakoś z 30 lat„ pomyślałam.

— Naprawdę?! Kiedy to się wydarzyło?! A co najważniejsze czemu jeszcze nic o tym nie wiem?! — nagle odezwał się szczęśliwy ale i trochę zdziwiony Emile.

— Zaręczyliśmy się rok temu. Chciałem wam powiedzieć kiedy wszyscy bylibyśmy razem ale wcześniej nie było jakoś takiej właśnie okazji.– powiedział troszkę zmieszany Pierre.

— No to gratulację Pierre! — krzyknął Emile czym zwrócił „niechcący” uwagę całej reszty ekipy.

— Co się stało? Dlaczego tak krzyczycie? — zapytała przejęta Pola, a tuż za nią stała reszta i nam się przyglądała.

— A nic, tylko gratulowałem naszemu Piotrusiowi jego zaręczyn które miały miejsce rok temu.– powiedział spokojnie Emile.

— Quoi?*– zapytała Brigitte

— Nous parlons de fiancée de Pierre.*– odpowiedziałam

— Fiancée? Qui est-elle?*– zapytała znów Brigitte

— C’est Lucette jusqu'à récemment ma blonde, mais maintenant fiancée.* — Odpowiedział radośnie i z wielkim uśmiechem, typowym dla swojej osoby, Pierre.

Wszyscy zaczęli mu gratulować, po czym weszliśmy do domu, rozeszliśmy się po pokojach i poszliśmy spać.
Nastał kolejny, piękny, czerwcowy dzień.

Obudziłam się dosyć wcześnie, wykonałam poranną rutynę.

Wyszłam z pokoju i wpadłam na Odette.
Razem zeszłyśmy do kuchni, po chwili dołączyła do nas Pola. Stwierdziłyśmy, że spróbujemy zrobić śniadanie dla reszty, po 30 minutach skończyłyśmy.
Chwilę później cała reszta zaczęła schodzić na śniadanie.

— Dzień dobry moje panie.– przywitał się Pierre– O, widzę, że zrobiłyście śniadanko.

— Hé Pierre, tu n’as pas oublié parfois sur nous?!*– Zapytał nagle Arcadius.

— Pardonnez-moi, mes amis, bien sûr, je n’ai pas oublié au propos de vous, mais ces belles dames devraient toujours

avoir le pompon.*– to powiedziawszy Piotruś puścił „oczko” w naszą stronę i się uśmiechnął.

W ślad za nim również i my zaczęliśmy się śmiać. Nagle Pola zagadnęła do mnie

— No, Pamela, teraz chyba czas, abyś w końcu zabrała nas do Wrześni.

— Tak. Absolutnie zgadzam się z ciocią Polą. skoro mówisz, że twoje miasteczko jest takie piękne to proszę, pokaż nam je…

Jak obiecałam nowym znajomym, tak też zrobiłam. Zaraz po śniadaniu wszyscy popakowaliśmy się do samochodów i ruszyliśmy w drogę do mojego rodzinnego miasta.
Droga w stronę Wrześni minęła nam dość szybko, również na rozmowach. Kiedy w końcu znaleźliśmy się z powrotem w mieście, od razu pokierowałam nowych znajomych prosto do naszego domu.
Oczywiście, już na wejściu, naszych gości musiał przywitać nasz pies. Jak się szybko okazało, większość naszych gości bardzo lubiła psy.
W pewnym momencie, kiedy już mogliśmy spokojnie usiąść na kanapie w salonie, to Pierre zapytał mnie

— Wiesz, że ja też mam pieska?

— Tak. Labradora, jak dobrze pamiętam. — odparłam zaciekawiona tematem, mój towarzysz uśmiechnął się do mnie i rzekł

— Tak, dokładnie to suczkę o imieniu Spinee. — to rzekłszy wyjął z kieszeni telefon,

wszedł w Galerię i pokazał mi zdjęcie, na którym widniał piesek o biszkoptowym kolorze sierści i czarnych oczkach, po chwili mój towarzysz rzekł — To jest właśnie Spinee.

Po chwili przesunął Palcem w lewą stronę, a moim oczom ukazało się inne zdjęcie, a mianowicie zdjęcie wysokiej, ale dość chudej szatynki z długimi do pasa włosami. Jej zielono-szare oczy wyglądały spod wachlarza długich, gęstych, czarnych rzęs. Pierre uśmiechnął się i powiedział do mnie po chwili

— A to jest właśnie moja ukochana Lucette

— Elle est vraiment belle* — powiedziałam mimowolnie po Francusku, a Pierre ponownie zaśmiał się serdecznie i powiedział do mnie patrząc dalej w ekran

— Oui, je sais, et en plus il a un caractère vraiment merveilleux.*

— Pam, pokażesz nam swój pokój? — zapytała mnie Giselle uśmiechając się do mnie

— Jasne, oczywiście.– powiedziałam, po czym poprosiłam, aby poszli za mną.
Kiedy otworzyłam drzwi, oczom moich nowych znajomych ukazał się dość duży, różowy pokój. 
— Jak uroczo, jak różowo.– powiedziała Giselle, która podobno po prostu ubóstwia kolor różowy. *Co?
* Rozmawiamy o narzeczonej Pierre’a
*Narzeczonej? Kim ona jest?
*To Lucette, do niedawna moja dziewczyna, ale obecnie już narzeczona
* Hej, Pierre, nie zapomniałeś przypadkiem o nas?
*Wybaczcie mi moi przyjaciele, oczywiście, że o was nie zapomniałem, ale piękne damy zawsze powinny mieć pierwszeństwo
*Ona jest naprawdę piękna
* tak, wiem a ponadto ma naprawdę wspaniały charakter

Rozdział 4

Anioł stróż

Kiedy pokazałam nowym znajomym, a w zasadzie już chyba przyjaciołom, całe mieszkanie to w końcu Emile zapytał mnie

— Pam, to co polecałabyś nam zobaczyć w tym jakże urokliwym miasteczku?

— Mamy bardzo ładne jezioro, kilka parków, możemy się przejść brzegiem rzeki i takie tam… — odpowiedziałam nieco speszona po czym dodałam– w sumie nic, czego byście w Kanadzie nie mieli.

— Ja bardzo chętnie zobaczyłbym parki.– Odparł oczywiście Piotruś

— A ja chętnie zobaczę jezioro.–Powiedziała Giselle.

— Chodźmy już zobaczyć Parki, jezioro i zalew, bo jak będziemy tak zwlekać to czasu nam nie starczy.– Odpowiedziałam jej, przy okazji lekko pospieszając swoich towarzyszy.

Wyszliśmy więc z naszego mieszkania i wszyscy razem zgodnie stwierdziliśmy, że najpierw swe kroki skierujemy do parków, później nad rzekę a następnie nad jezioro. Jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy.
Po dotarciu do Parku wdałam się w rozmowę z Piotrkiem.

— Piotruś, a możesz mi coś opowiedzieć o… — powiedziałam do niego, jednak, gdy miałam wypowiedzieć TO imię, zawahałam się przez chwilę; zastanawiając się, czy nie obudzę w nim bolesnych wspomnień.

— O Isabelle? — Zagadnął mężczyzna widząc, że się zawahałam– Oczywiście, chodź. Usiądźmy na tamtej ławce i wszystko Ci opowiem.

Jak mnie poprosił tak też zrobiłam.
Usiadłam na ławce, którą wskazał chwilę temu i czekałam aż zacznie opowiadać.

— To co byś chciała wiedzieć? — zapytał mnie zielonooki

— Jaka była? — zapytałam cicho

— Nie dość, że piękna, to jeszcze bystra, miła… –powiedział mój towarzysz patrząc w niebo po czym zapytał– Co jeszcze chcesz wiedzieć?

Ja chwilę zawahałam się przed odpowiedzią po czym zapytałam go, lekko ściszonym głosem

— Wierzysz, że… — Zaczęłam mówić, ale niedane mi było dokończyć, ponieważ mój towarzysz zrobił to za mnie

— Że ona mnie pilnuje z nieba? Że jest moim aniołem stróżem? Że to ona doprowadziła do naszego spotkania? Tak, wierzę.

— A jak myślisz, co będzie następne? — zapytałam go znowu.

On pomyślał chwilę, ciągle patrząc w niebo; dokładnie tak, jakby coś, a może raczej kogoś, tam widział.
Czekałam z niecierpliwością aż w końcu coś powie. W końcu spojrzałam na niego pytająco, jednak on tylko odparł tajemniczo

— Wiesz, co? Ja myślę, że cokolwiek by nie było następne to to będzie tylko początek naszych przygód.

Chciałam go zapytać, co ma na myśli ale okazało się, że w tym czasie nasi znajomi poszli już dość spory kawałek dalej, kierując się w kierunku rzeki, więc musieliśmy szybko iść aby dotrzymać im kroku, co nie było takie trudne, jak się wydawało, ponieważ w pewnej chwili nasza paczka zauważyła, że jesteśmy lekko w tyle i trochę zwolnili tempa, czekając na nas.

Kiedy w końcu ich dogoniliśmy wszyscy razem zaczęliśmy podążać w kierunku rzeki. Nie był to duży kawałek do przejścia; umililiśmy sobie spacer rozmową.
Giselle przez cały ten czas dyskutowała ze mną po Polsku. Po chwili doszliśmy w końcu nad rzekę.

— Jak tu pięknie.– Powiedziała Giselle

— Je suis absolument d’accord avec toi, Giselle.*– powiedziała tym razem Brigitte stojąc na mostku przechodzącym przez tę rzekę i patrząc na kaczki.

Posiedzieliśmy jeszcze chwilę nad rzeką po czym zaproponowałam

— Może chodźmy nad zalew. Jest tam też restauracja z tarasem, można tam wypić całkiem dobrą kawę.

— Kawa? Wchodzę w to.– Powiedział Piotrek

— Ja też.– po chwili rzekła Giselle

— popieram przedmówców.– po chwili do dyskusji dołączył się Emile

— Café? Qu’est-ce qu’on attend?*– Zwrócił się do nas Arcadius, co spowodowało, że wybuchnęłam głośnym śmiechem, Piotruś skwitował tylko

— Si quelqu’un vous dit quelque chose dans une langue autre que le français, vous ne comprenez pas. Si quelqu’un dit «café» dans une autre langue — vous comprenez.*

ja, podobnie jak reszta pań, tylko zaśmiałyśmy się na tę, słuszną zresztą, uwagę.
W końcu, po tej jakże zabawnej wymianie zdań pomiędzy panami, udało nam się dojść nad zalew około godziny 18:15.
Zamówiliśmy kawę w pobliskiej restauracji i usiedliśmy przy stoliku na, wspominanym przeze mnie już wcześniej, tarasie.

— Jak tu pięknie.– Powiedziała Giselle z uśmiechem. Reszta towarzystwa tylko jej przytaknęła.

W pewnej chwili, już po wypiciu kawy, postanowiliśmy podejść bliżej jeziora, aby pooglądać pływające nieopodal łabędzie.

— Wiesz, co, Pam? To wasze miasto jest naprawdę piękne i urocze.–powiedział Pierre, a reszta tylko mu przytaknęła. O godzinie 20:30 zaczęliśmy kierować się z powrotem do naszego mieszkania. Kiedy już tam dotarliśmy, ku mojemu zdziwieniu, moi nowi przyjaciele zaczęli się...pakować.

— Gdzie się wybieracie? — Zapytałam zaciekawiona

— Jak to gdzie? Musimy przecież poszukać sobie na noc jakiegoś hotelu.– Zagadnął do mnie Pierre

— Dlaczego chcecie szukać hotelu? Przecież możecie się zatrzymać u nas, mamy wystarczająco dużo miejsca.– powiedziała moja mama.
Brigitte pierwsza odwróciła się od swojej walizki po czym spojrzała na mnie pytającym wzrokiem, ja odpowiedziałam na jej nieme pytanie niemalże od razu

— Jasne, będzie nam bardzo miło was gościć.– to rzekłszy uśmiechnęłam się do nowych przyjaciół.
Oczy Brigitte natychmiast zalśniły, podbiegła do mnie i całując mnie w oba policzki niezliczoną ilość razy powtarzała

— Dziękuję, dziękuję bardzo, jesteś najlepsza, taka kochana…

Ja w odpowiedzi tylko ją przytuliłam i się uśmiechnęłam. Następnie pomogłam przyjaciołom rozlokować się w moim mieszkaniu.
Nadeszła noc, więc wszyscy udaliśmy się do pokoi aby odpocząć przed następnym dniem. * Absolutnie się z tobą zgadzam, Giselle
*Kawa? Na co jeszcze czekamy?
*Jeśli ktoś mówi do ciebie coś w języku innym niż francuski, nie rozumiesz, jak ktoś mówi „kawa” w jakimkolwiek języku — rozumiesz od razu. Czy możesz mi to wytłumaczyć?

Rozdział 5

Złe przeczucia

Kolejnego dnia znów to ja wstałam pierwsza i postanowiłam obudzić całą resztę naszej ekipy. Poszłam więc najpierw obudzić dziewczyny.
Odette obudziła się w momencie, kiedy usłyszała, jak zapukałam do drzwi. Za to jeżeli chodzi o obudzenie całej reszty, to zostałam w tym wyręczona przez mojego psa.
Kiedy już wszyscy wstali, jeszcze dość zaspani, skierowaliśmy swoje kroki do kuchni, aby napić się porannej kawy.

Po chwili Pierre zapytał mnie

— Pam, możemy pogadać w cztery oczy?

— Jasne, Piotruś, chodźmy na krótki spacer.– odpowiedziałam mu, po czym zaczęliśmy kierować się do drzwi. Postanowiliśmy po prostu przejść się po naszym osiedlu. Mój towarzysz przez dłuższą chwilę nic nie mówił

— To o czym chciałeś pogadać? — zapytałam w końcu przyjaciela już nieco zmartwiona

— Ja...może to głupie, ale mam złe przeczucia.– odpowiedział mi Pierre

— To znaczy? Co masz na myśli? — zapytałam lekko poddenerwowana słowami przyjaciela

— Sam nie wiem...mam złe przeczucia jeżeli chodzi o Lucette, ale nie wiem, dlaczego.– odparł znów zielonooki, nie patrząc jednak na mnie

— Złe przeczucia, jeżeli chodzi o twoją narzeczoną? — powtórzyłam za nim, aby upewnić się, że się nie przesłyszałam. On tylko przytaknął na moje słowa.

Bardzo zmartwiłam się tym, co powiedział mój przyjaciel, bo nie bardzo wiedziałam, o co może chodzić. Jednak postanowiłam sobie tym nie zaprzątać głowy, dopóki nie działo się nic bardzo złego.
Wróciliśmy więc do domu. Po powrocie Giselle powiedziała do mnie

— Pam, myślę, że powinnaś zobaczyć, co znalazłam w twoim pokoju.

— Co znalazłaś? –zapytałam przyjaciółkę zaintrygowana, na co ona otworzyła dłoń, do tej pory zaciśniętą lekko w pięść. W ręce trzymała średniej wielkości… piórko. Jednak nie było ono kolorowe, jak wszystkie, które ja znajdowałam do tej pory. To konkretne pióro było czarne. Giselle powiedziała po chwili

— Pojawiło się w twoim pokoju zaraz po tym, jak wyszliście z mieszkania.

Zaciekawiło mnie to, bo kolejne piórko w tak krótkim odstępie czasu od poprzedniego jeszcze mi się nie zdarzyło. Postanowiłam poszukać odpowiedzi w Internecie.
Natychmiast pognałam do swojego pokoju po laptopa, wróciwszy z urządzeniem do salonu, usiadłam na kanapie pomiędzy Emilem a Piotrkiem.
Natychmiast zaczęłam szukać w Internecie informacji o symbolice pióra i koloru czarnego. Znalazłam parę informacji, jednak nie bardzo wiedziałam, jak połączyć je z przeczuciami Pierre’a, podejrzewałam jednak, że ma to ze sobą jakiś związek.
Cała reszta towarzystwa była zajęta rozmową, tymczasem ja szukałam dalej dokładniejszych informacji, jak połączyć w całość wszystkie ostatnie wydarzenia.

Nawet nie zauważyłam, a z wczesnych godzin porannych zrobiło się już południe.

Pierre w pewnym momencie zagadnął do mnie

— Pam, już od dobrych trzech godzin patrzysz w ten ekran. Może zajmiesz się czymś innym?

Ja go jednak nie słuchałam. Wydawało mi się, że tym razem z tym piórkiem chodzi o co innego niż wcześniej.
Teraz nie tylko Pierre miał złe przeczucia, lecz ja również zaczynałam je mieć. Wydawało mi się, że tym razem to pióro jest złym omenem...bardzo złym omenem.

Kolejne informacje, które znajdowałam były coraz to gorsze. W końcu stwierdziłam, że może jednak za bardzo się martwię. Odłożyłam laptopa i zaczęłam rozmawiać z przyjaciółmi.
W pewnej chwili Emile zapytał mnie

— Powiedz mi, co sądzisz o Francuskojęzycznych książkach i pisarzach?

— Uważam, że książki pisane po francusku są cudowne, w końcu to najromantyczniejszy język świata. A pisarzy Francuskich bardzo lubię.– powiedziałam, po chwili, patrząc na Pierre’a Cecila, Emila i Oliviera, dodałam– Kanadyjskich tak samo. W mojej biblioteczce w pokoju większość książek jest autorstwa Francuskojęzycznych pisarzy.

Nagle Pierre spojrzał na mnie, przyglądał mi się chwilę po czym zapytał o coś, czego się nie spodziewałam, a na pewno nie po nim

— Może to głupie pytanie, ale… miałabyś coś przeciwko gdybym zrobił ci makijaż?

Ja się tylko uśmiechnęłam, to pytanie odciągnęło mnie od czarnych myśli, a mój przyjaciel też zdawał się teraz być spokojniejszy, bo takie typowo bezsensowne, codzienne zajęcia potrafiły naprawdę dobrze odciągnąć człowieka od jego czarnych myśli, przetestowałam to kilka razy na sobie.
Odpowiedziałam mu

— Oczywiście, że nie mam nic przeciwko. Pod warunkiem, że wyjdę z tego w jednym kawałku.

brązowowłosy tylko się zaśmiał, poczochrał mnie po głowie i poszedł do łazienki po kosmetyczkę.
Po chwili mężczyzna wrócił i zaczął pracować.
Zdziwiłam się jego wiedzą na temat makijażu i kosmetyków, bo do tej pory wydawało mi się, że mężczyźni mało wiedzą o takich rzeczach, wydawać by się mogło, typowo damskich.

W końcu po około godzinie, zielonooki skończył i mogłam zobaczyć w lustrze efekty jego pracy...Kiedy zobaczyłam swoje odbicie wręcz zaparło mi dech w piersiach.

Rozdział 6

Opowieści rodem z Montrealu (Pierre)

Kiedy skończyłem robić Pameli makijaż, zaraz po tym jak mi podziękowała, wróciłem do rozmów z przyjaciółmi.
Rozmawiało nam się bardzo miło. Po chwili Pamela zapytała mnie

— Pierre, a może opowiesz nam coś o twoich występach w telewizji Kanadyjskiej i Francuskiej?

— Cóż, oczywiście, że mogę. Ale wydaje mi się, że ty już wszystko o tym wiesz.– Odpowiedziałem dziewczynie. Ona tylko uśmiechnęła się.
W pewnym momencie, kiedy ona się po coś odwróciła, mój wzrok powędrował na jej nogi, dokładniej na lewą kostkę.
Dopiero teraz zauważyłem w tym miejscu tatuaż. Był to napis. Dokładniej rzecz biorąc, słowo.
Kiedy się tak przypatrywałem temu słowu, wpadło mi do głowy, skąd moja nowa przyjaciółka mogła je wziąć. Ale postanowiłem rozwiać swoje wątpliwości po prostu ją o to pytając.

— Bardzo ładny tatuaż.– Powiedziałem chcąc jakoś zacząć tę rozmowę

— Dziękuję. — odparła Pamela

— Co zainspirowało cię, żeby wytatuować sobie konkretnie słowo „ANAГKH”? — zapytałem dziewczynę aby upewnić się co do moich domysłów

— Czytałam książkę Wiktora Hugo. Tę, na której jest oparty musical, w którym graliście.– odparła dziewczyna.
Jej brązowo-zielone oczy były przez chwilę wpatrzone w jakiś punkt gdzieś daleko, myślami była jakby nieobecna aż do czasu, gdy zadałem jej kolejne pytanie

— Czy wiesz, co oznacza to słowo? I w jakim jest języku?

— Oczywiście, Starożytna Greka. O ile się nie mylę oznacza to „FATUM”. — odparła spokojnie dziewczyna.

— Uważnie czytałaś… — powiedziałem do niej i puściłem „oczko”. Ona tylko uśmiechnęła się do mnie po czym powiedziała

— Cóż, szczerze mówiąc to do wytatuowania sobie tego konkretnego słowa nie zainspirowało mnie tylko i wyłącznie to, że przeczytałam tę świetną książkę. Zainspirowało mnie do tego również to, że, podobnie z resztą jak ty, wierzę w przeznaczenie.

— Pierre. A nie mieliśmy przypadkiem rozmawiać, o twoich występach w telewizji i innych projektach? — Zagaił Emile

— Ach. Tak...Przepraszam, po prostu nie lubię mówić o sobie, bo uważam, że mimo dość udanej kariery, moje życie jest dość przeciętne.– Powiedziałem do przyjaciół

— A może opowiesz nam o swojej restauracji w sercu Montrealu? — Zapytała Pamela z wzrokiem wbitym we mnie, ten wzrok był niemą prośbą.

— No dobrze. O czym dokładnie mam opowiedzieć? — Zapytałem w zasadzie głównie Pamelę.

— Kiedyś powiedziałeś, że sądzisz, że twoja restauracja jest nawiedzona… — powiedziała z nutką niedowierzania w głosie.

— Tak w zasadzie ja tak nie sądzę, tylko jestem prawie pewien, że w mojej restauracji mieszkają co najmniej trzy zjawy. Ale to są dobre duchy. Może, jeżeli uda mi się zdobyć bilety, to polecimy tam i sama to ocenisz? –Zapytałem młodą kobietę uśmiechając się pod nosem

Ona jednak chyba nie była entuzjastycznie nastawiona do tego pomysłu.

Poopowiadałem mojej nowej przyjaciółce jeszcze trochę o moim dzieciństwie w Kanadzie, o moich latach nastoletnich, kiedy to przeżywałem okres buntu, opowiedziałem również trochę anegdot o różnych Kanadyjskich zwyczajach i tradycjach.
Jednak w pewnym momencie rozmowa zeszła ponownie na inne tory. A mianowicie na tory „Isabelle”. Pam poprosiła mnie,

— Piotruś, proszę, opowiedz mi coś jeszcze o Isabelle– Jednak po chwili spuściła trochę wzrok, a kiedy z powrotem podniosła go na mnie powiedziała — Znaczy oczywiście jeżeli chcesz…

Uśmiechnąłem się nieznacznie.
Mimo, że Isabelle odeszła z tego świata tak wcześnie i w tak brutalny sposób, to wspominanie o niej nie było dla mnie problemem, wręcz przeciwnie, problemem dla mnie była cisza, kiedy chciałem o niej rozmawiać, odpowiedziałem więc przyjaciółce

— Oczywiście, że chcę. A co jeszcze chciałabyś o niej wiedzieć?

— Tylko to, o czym ty masz ochotę mówić.– powiedziała cicho dziewczyna, chyba bojąc się tego, że swoją ciekawością sprawia mi przykrość.

Z racji, że nie miałem większych problemów z opowiadaniem o przyjaciółce z dawnych lat, to opowiedziałem Pameli prawie wszystko.

Nagle Pamela zapytała mnie jeszcze o coś, czego w sumie mogłem się spodziewać.

— Często chodzisz na jej grób?

— Tak, w zasadzie jestem jedną z kilkunastu osób, które chodzą na jej grób regularnie i w zasadzie o niego ciągle dbają.– Odpowiedziałem po czym dodałem– Zawsze, gdy tam jestem zostawiam na jej grobie świeże kwiaty, te które najbardziej kochała za życia.

— To znaczy jakie? Jeśli oczywiście można wiedzieć.–Zapytała brązowowłosa znów z dozą nieśmiałości, co w sumie nie było denerwujące, było urocze.
Pośpieszyłem z odpowiedzią

— bleuets*– odpowiedziałem jej po francusku, ponieważ niestety nie pamiętałem, jak ten kwiat nazywa się po Polsku

— Chabry? — Pamela naprowadziła mnie na nazwę

kwiatu po Polsku

— Dokładnie tak...przepraszam, nie wszystko jeszcze pamiętam.– wytłumaczyłem się. Ona tylko uśmiechnęła się.

Rozdział 7

Nagła wizyta (Pierre)

Kiedy tak rozmawialiśmy nagle zadzwonił mój telefon, spojrzałem na wyświetlacz. Okazało się, że to Felicia dzwoniła. Postanowiłem odebrać telefon od przyjaciółki i dowiedzieć się, dlaczego dzwoni o tak późnej, jak na nią, godzinie.
Zacząłem się bardzo martwić, że coś się stało.

— Felicia, que s’est-il passé?*– Zapytałem

— Je viens d’arriver en Pologne, je suis à l’aéroport de Poznan.*– odezwał się roztrzęsiony kobiecy głos po drugiej stronie. Poprosiłem, żeby zaczekała, aż ktoś po nią przyjedzie i podwiezie tutaj. Nie wiedziałem, czy Felicia sama umiała by trafić z lotniska w zasadzie gdziekolwiek, ponieważ to był chyba dopiero trzeci raz, kiedy była w Polsce.
Arcadius zaoferował, że podjedzie po nią i ją tu przyprowadzi.
Mój przyjaciel pojechał a my czekaliśmy.

Z tego wszystkiego zapomniałem zapytać Felicię, dlaczego tak w ogóle przyleciała do Polski. Miałem nadzieję, że dowiem się tego wszystkiego, kiedy już się tu pojawi, ale sądząc po tym, że jej głos był bardzo niespokojny, wywnioskowałem, że musi być roztrzęsiona; a więc musiało stać się coś bardzo poważnego. Nie czekaliśmy długo.
Po nieco ponad godzinie Arcadius i Felicia już znaleźli się z powrotem w mieszkaniu Pameli.

Felicia była niezwykle piękną, młodą kobietą.
Miała jasną, niezwykle gładką i delikatną skórę. Jej włosy, które były długie prawie do jej ud były w kolorze mlecznej czekolady, jednak od dołu były rozjaśnione do koloru średniego blond.
Jej oczy były w kolorze, którego nie dało się jednoznacznie określić. Z jednej strony był to typowy jasnoniebieski jednak kiedy na jej tęczówki odpowiednio padało światło to jej oczy nabierały przepięknego i jakże niezwykłego fiołkowego odcienia. Przyglądałem jej się przez chwilę, na ustach miała szminkę w odcieniu śliwkowym co tylko podkreślało jej niezwykle hipnotyzujące oczy.
Poza szminką reszta makijażu była bardzo delikatna, niezauważalna wręcz.
Młoda kobieta miała na sobie top w kolorze jasnej zieleni, u dołu wykończony koronką w kolorze khaki. Była ubrana również w nieco dłuższe szorty w kolorze szarym, jednak z zielonymi wykończeniami przy nogawkach i kieszeniach.
Na nogach miała również zielone balerinki.

— Felicia, que s’est-il passé? Pourquoi es-tu si préoccupé?*– Zapytałem kobietę, patrząc na nią zmartwionym wzrokiem.
Ona siedziała na kanapie i była zapatrzona w jakiś punkt gdzieś daleko, odpowiedziała mi dopiero po chwili

— Fondamentalement rien, je me suis juste disputé avec mon petit ami et j’ai rompu. C’est tout…*

Jednak ja z jakiejś przyczyny podejrzewałem, że dziewczyna nie chce mi powiedzieć całej prawdy, nie wiedziałem tylko, czemu. Postanowiłem póki co tego nie roztrząsać, tylko dać dziewczynie dojść do siebie.
Siedziałem razem z nią i resztą moich przyjaciół, wspólnie próbowaliśmy ją uspokoić, co po chwili nam się udało.

Nawet nie zauważyliśmy, a już nastały późne godziny nocne. Znów wszyscy rozeszliśmy się w celu położenia się do łóżek. Na początku jakoś udawało mi się spać, jednak w pewnym momencie przebudziłem się gwałtownie, sam nie wiedziałem, dlaczego.
Coś mnie podkusiło, aby skierować swe kroki do salonu. Jak się okazało Felicia dalej tam siedziała, a raczej leżała na kanapie. już spała, jednak trzęsła się.
Nie wiedziałem czy trzęsła się z zimna, czy z innej przyczyny, ale postanowiłem przynieść jakiś koc i ją przykryć, aby nie zmarzła przez resztę nocy.
Po chwili udało mi się znaleźć jakiś nieduży kocyk, więc przykryłem nim przyjaciółkę, a sam miałem zamiar udać się z powrotem do pokoju i starać się znów zasnąć. Moje zamiary spełzły jednak na niczym, ponieważ tak bardzo martwiłem się o Felicię, że całą noc spędziłem przy niej, siedząc na kanapie.
Nad ranem, kiedy moja przyjaciółka w końcu się obudziła, zagadnąłem do niej

— Bonjour, belle au bois dormant. Avez-vous bien dormi? *

— Bonjour, oui, j’ai bien dormi … Et toi, tu n’as pas passé la nuit ici, non?*– zapytała mnie dziewczyna, której śliczne niebieskie, ale pod wpływem światła wyglądające na fioletowe, oczy mi się przyglądały

— Oui, pour être honnête je me suis réveillé la nuit, je suis venu ici. J’ai vu que tu mentais et tremblais, je ne savais pas s’il faisait froid ou pas, mais j’ai trouvé une couverture, je t’ai un peu couvert et il s’est avéré que j'étais assis ici toute la nuit au cas où tu aurais besoin d’autre chose. Mais d’accord, ça ne m’a pas dérangé* — odpowiedziałem młodej kobiecie. Ona tylko się uśmiechnęła i powiedziała krótkie

— Merci.*

Ja również się uśmiechnąłem, bardzo lubiłem Felicię, i było mi bardzo szkoda, że zerwała z chłopakiem; zwłaszcza, że od początku wydawało mi się, że stanowią udaną parę. Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, Felicia chyba już czuła się o wiele spokojniej niż wczoraj, w każdym razie już nie płakała, co było dla mnie ważne. Po prostu nie lubiłem widzieć, jak kobiety płaczą. Sam czułem się wtedy smutny, a może bardziej...bezradny? Sam do końca nie wiedziałem, co czułem, widząc płaczącą kobietę. Ale kiedyś obiecałem sobie, że z mojego powodu żadna nie będzie płakać. I udawało mi się dotrzymywać tej obietnicy. Byłem z tego powodu dumny. Niemal zawsze, kiedy coś sobie postanowiłem i kiedy coś obiecałem sobie lub komuś to udało mi się dotrzymywać obietnicy. Może właśnie dlatego, że nigdy nie rzucałem słów na wiatr to inni ludzie tak mnie lubili i szanowali?

* Felicia, co się stało?
*Właśnie przyleciałam do Polski, jestem na poznańskim lotnisku.
* Felicia, co się stało? Dlaczego jesteś taka zmartwiona?
*W zasadzie nic, po prostu pokłóciłam się z moim chłopakiem i zerwaliśmy. To wszystko… *Cześć, śpiąca królewno. Dobrze spałaś?
* Cześć, tak, dobrze spałam… A ty, nie siedziałeś tu chyba całą noc, prawda?
*tak, szczerze mówiąc, przebudziłem się w nocy, przyszedłem tu. Zobaczyłem, że leżysz i się trzęsiesz, nie wiedziałem, czy to z zimna czy nie, ale znalazłem jakiś koc, trochę cię przykryłem i tak jakoś wyszło, że siedziałem tu całą noc, w razie, gdybyś jeszcze czegoś potrzebowała. Ale w porządku, nie przeszkadzało mi to

Rozdział 8

Znaki z zaświatów (Pierre)

Po rozmowie z Felicią zobaczyłem, że cała reszta ekipy jeszcze śpi, więc postanowiłem pójść wywlec ich z łózek.
Z męską częścią naszej paczki poszło łatwo, z paniami już niestety tak łatwo nie było, ale z pomocą Emila jakoś dałem radę.
Weszliśmy z powrotem do salonu, w momencie, kiedy chciałem usiąść na poprzednio zajmowanym przeze mnie miejscu, spostrzegłem, że leży tam… piórko. Było to małe, chabrowe piórko.
Od razu pokazałem moje znalezisko Pameli. Tym razem jednak nie była aż tak przerażona jak poprzednio.

— Ciekawa jestem, co jeszcze znajdziemy.– Powiedziała patrząc na piórko z zaciekawieniem.
Po chwili zapytałem przyjaciółkę

— Pam, mówiłaś, że przez ostatnie pół roku już zebrałaś całkiem pokaźną kolekcję piórek. Pokażesz nam je? Może wspólnie rozgryziemy ich tajemnicę.

— Jasne, jak chcesz. Dzięki, że chcesz mi pomóc.– Powiedziała do mnie szatynka, po czym poszła do swojego pokoju.
Szybko wróciła, trzymając w rękach małe, jasne, drewniane pudełeczko z wyżłobionymi zdobieniami.
Otworzyła je, a naszym oczom ukazało się wiele piórek, o przeróżnych rozmiarach i kolorach.
Pamela opowiedziała nam o okolicznościach, w których znalazła każde z tych piórek. Wszystkie z tych historii były mniej lub bardziej związane z moją osobą.

— Myślisz, że to były i w dalszym ciągu są jakieś znaki? — Zapytałem Pamelę.
Ona tylko wzruszyła ramionami i powiedziała niezdecydowanym tonem

— Być może. Nie wiem tylko, czy są zapowiedzią czegoś dobrego, czy może raczej wręcz przeciwnie.

— Ja myślę, że nie ma co się martwić na zapas.– odpowiedziałem spokojnym tonem, bo nie chciałem zamartwiać dziewczyny, choć w sumie sam do końca nie wierzyłem w to, co mówię.
Też wydawało mi się, że te pióra, a przynajmniej część z nich, nie jest dobrym omenem. Zastanawiałem się tylko, czy duch Isabelle ma z tym coś wspólnego, czy jest to jednak czysty przypadek. Jednak z racji tego, że z natury jestem bardzo przesądnym człowiekiem wierzącym w przeznaczenie, fatum, zjawiska paranormalne i inne tego typu rzeczy, to byłem w stanie dać sobie rękę uciąć, że nie były to tylko czyste zbiegi okoliczności, a jednak coś o wiele bardziej głębokiego i znaczącego.
W pewnej chwili spojrzałem na Felicię, która też uczestniczyła w tej rozmowie i oglądaniu piórek.
Wpadła mi do głowy całkowicie bezsensowna myśl, że te pióra i w ogóle wszystko to, co spotkało Pam, również nasze spotkanie, mogą mieć coś wspólnego właśnie z nią. Póki co odrzuciłem jednak te myśli, bo nie bardzo wiedziałem z jakiej racji miałyby się sprawdzić.

Jednak w jednej chwili moje myśli stoczyły się na zupełnie inne tory, nawet nie zauważyłem kiedy. Pam chyba zauważyła, że jestem nieobecny, bo po chwili szturchnęła mnie lekko w ramię pytając

— Piotruś, wszystko w porządku?

— hm, tak. Po prostu przypomniałem sobie, że Lucette poprosiła mnie, żebym napisał jej, kiedy dolecę do Polski, co z resztą uczyniłem. Zastanawiam się tylko, czemu do tej pory mi nie odpisała, skoro jeszcze przed moim wylotem obiecała, że to zrobi.– Odpowiedziałem przyjaciółce

— Może po prostu jest zajęta i wyleciało jej z głowy? Mi też się czasem zdarza.– Odpowiedziała Pamela, co trochę mnie uspokoiło, choć dalej w pewnym stopniu nie dawało mi to spokoju, aż 5 dni być aż tak bardzo zajętą? Do Lucette nie bardzo to pasowało. Stwierdziłem jednak, że niepotrzebnie się przejmuję a ona może jeszcze odpisze. I tak zleciał czas aż do południa.
Nagle sobie o czymś przypomniałem. Poszedłem szybko do pokoju, w którym ulokowała mnie Pamela, i zacząłem nerwowo przeszukiwać szafki. W końcu, po dłuższym klęczeniu na kolanach i grzebaniu w jednej z szafek, znalazłem to, co chciałem.
Był to srebrny łańcuszek, na którym był zawieszony również srebrny krzyżyk.
Po chwili razem z moim znaleziskiem wróciłem do przyjaciół. Chciałem koniecznie pokazać ten łańcuszek Pameli, bo wydawało mi się, że jest on jednym ze śladów potrzebnych do rozwiązania naszej zagadki. Kiedy podszedłem do dziewczyny, wyciągnąłem do niej rękę w której trzymałem wisiorek.

— Co to jest? — Zapytała dziewczyna, kiedy podałem jej wisiorek. Dokładnie obracała krzyżyk w dłoniach oglądając go z każdej strony.

— Krzyżyk.–Odparłem zgodnie z prawdą trochę podśmiewając się z przyjaciółki po czym zapytałem– Chyba widać?

— Oczywiście, że widać.– Rzekła Mela, wytykając na mnie język, po czym kontynuowała– Mam wrażenie, czy pokazujesz mi go, bo ma jakiś związek z Isabelle?

— Nie mylisz się.– Odpowiedziałem jej, a kiedy spojrzała na mnie wzrokiem w stylu „a więcej szczegółów można prosić?” kontynuowałem– Kiedy dopiero zaczynałem występować w barach, ona pewnego dnia po prostu dała mi ten krzyżyk mówiąc „proszę, noś go na szyi. Będzie cię chronił i przynosił ci szczęście na występach”. Obiecałem jej więc, że będę go nosił na każdym występie. I tak też robię do tej pory, mimo, że od tamtego dnia minęło już ponad 20 lat… Kiedy akurat nie mam go na szyi to zawsze staram się go mieć gdzieś blisko siebie.

Pamela zainteresowała się tym, po chwili jednak oddając mi krzyżyk.
Założyłem go sobie na szyję, a moja przyjaciółka dalej była w niego wpatrzona jak w jakiś obrazek. Po chwili podeszła do biblioteczki stojącej w rogu pokoju, wyjęła z niej jakąś bliżej nieokreśloną książkę. Z zaciekawieniem spoglądała to w książkę to na ozdobę na mojej szyi. Po chwili jednak odłożyła książkę, więc wywnioskowałem, że albo nie znalazła tam nic, albo znalazła ale nie to, co chciała.
Zdziwiło mnie, że aż tak się angażuje, bo przecież jeszcze niecały tydzień temu byłem dla niej tylko piosenkarzem, którego znała z Internetu, a przez ten prawie tydzień zdążyłem się z nią już tak naprawdę zaprzyjaźnić.
Kiedy tak o tym pomyślałem, spojrzałem na swój krzyżyk, a później podniosłem wzrok do góry. Może rzeczywiście spotkanie z Pamelą było mi pisane? Może rzeczywiście to Isabelle chciała, żebym spotkał tę dziewczynę na swojej drodze? Nie wiedziałem tylko, dlaczego.

Te wszystkie rzeczy, wydarzenia ostatnich dni, z jednej strony wydawały mi się mieć oczywisty sens, a z drugiej strony sam kompletnie nie wiedziałem, czy one znaczą w zasadzie cokolwiek… Stwierdziłem jednak, że cokolwiek by los dla mnie planował, niech się dzieje, a ja się temu poddam.

Kiedy tak rozmyślałem o tym wszystkim nagle poczułem dość silne szarpnięcie za ramię. Wróciłem na ziemię z mojego stanu zawieszenia i zauważyłem, że to Brigitte trzymała rękę na moim ramieniu.

— Ej, śpiący królewiczu. Nie wiem, czy przyjąłeś do wiadomości, ale ja cię właśnie o coś zapytałam…

— Hm, przepraszam, zamyśliłem się. Możesz powtórzyć, o co mnie zapytałaś? — odpowiedziałem kobiecie

— Pytałam o to, czy ty i Lucette wyznaczyliście już datę ślubu.– powiedziała do mnie czarnowłosa 
— Nie, jeszcze nie. Ale jak tylko wyznaczymy to, tym razem niezwłocznie, was o tym poinformuję. — Odpowiedziałem uśmiechając się. Chyba ucieszyła ją taka odpowiedź.
Kiedy tylko Brigitte wspomniała o Lucette, ja znów zacząłem myśleć o tym, że mi nie odpisała. Zacząłem się zastanawiać, czy nie odezwać by się do niej, żeby upewnić się, że na pewno nic jej się nie stało.
Martwiłem się o nią, ale z drugiej strony była przecież dorosła i nie musiała mi się zwierzać ze wszystkiego, co robi. Pomyślałem, że może pod moją nieobecność pojechała do jakiejś przyjaciółki albo do rodziców i po prostu mi o tym nie napisała, bo uznała, że to zbędne.
Mimo, że nie powinienem się przejmować to ta myśl nie dawała mi spokoju. Po dłuższej chwili znów z rozmyślań wyrwał mnie znajomy głos, tym razem jednak nie była to Brigitte, tylko Emile. Mój przyjaciel zapytał

— Nie wiesz, może, co słychać u Rosemary?

— W sumie chyba nic ciekawego. Nie widziałem jej od czasu ostatniego występu w telewizji. Ostatnio dzwoniła do mnie w jakiejś sprawie, ale nie zdążyłem odebrać, a później już nie oddzwoniła. — odpowiedziałem przyjacielowi.

— O kim rozmawiacie, panowie? — Zapytała nieśmiało Pamela przysiadając się do nas.

— O Rosemary. Wydaję mi się, że powinnaś ją kojarzyć.– powiedziałem. Nagle Pamela ożywiła się nieco i zaczęła mówić

— Oczywiście, że kojarzę. Jej twórczość również bardzo lubię. No i w zasadzie trochę zazdroszczę jej urody.

— Wiem, o czym mówisz. Ja i dwaj inni koledzy z planu tego telewizyjnego show, w którym cała nasza czwórka była trenerami, zawsze mówiliśmy na Rosemary „nasza mała Pocahontas” ze względu na jej podobieństwo do tejże.

— Rzeczywiście Rosemary bardzo przypomina Pocahontas.– odparła Pamela. Po chwili znów zapytała mnie– Nie, żebym podsłuchiwała, czy coś; ale chwilę temu mówiłeś, że ostatnio dzwoniła do ciebie z jakąś sprawą. Nie wiesz, o co mogło chodzić?

— Nie, tak jak wcześniej powiedziałem, nie zdążyłem wtedy odebrać telefonu, a później już nie dzwoniła.– odpowiedziałem wzruszając ramionami, po czym jednak zapytałem trochę bardziej przejęty– A co? myślisz, że to mogło mieć coś wspólnego z tymi piórkami? Albo z czymkolwiek?

Pamela wzruszyła tylko niepewnie ramionami.

Rozdział 9

Cisza przed burzą (Pierre)

Kiedy tak rozmawialiśmy o Rosemary to tak sobie pomyślałem, że chyba powinienem do niej zadzwonić i zapytać, o czym ostatnio chciała porozmawiać. Jak sobie postanowiłem tak też zrobiłem. Wstukałem na klawiaturze mojego telefonu numer do kobiety. Przez chwilę słyszałem krótki sygnał aż w końcu w słuchawce odezwał się damski głos
–Bonjour? qui appelle en cette heure?* 
— Salut, Rosemary. C’est moi, Pierre. Je voulais juste demander si quelque chose s'était passé? parce que je ne sais pas si tu te souviens, mais tu m’as appelé récemment, malheureusement je n’ai pas eu le temps de répondre, donc je ne sais pas quoi. * 
— Ah, oui, j’ai appelé récemment dans une affaire très importante. — Powiedziała kobieta, po czym kontynuowała –Je ne me sens pas assez compétent pour vous dire tout ce que j’ai appris, mais je vais vous le dire honnêtement et du fond du cœur. À mon avis, vous devriez faire plus attention à ce que fait Lucette *
— Regardez ce que fait Lucette? Que voulez-vous dire?* 
— Pour l’instant, je ne peux pas vous dire ce que je veux dire. Mais j’ai peur de devoir bientôt.*– Powiedziała Kobieta po czym rozłączyła się.
Ja po usłyszeniu tych słów lekko się przestraszyłem. Teraz już kompletnie nie wiedziałem, o co może chodzić z Lucette. Jednakże głos Rosemary był dość niespokojny podczas tej rozmowy, więc zacząłem się obawiać, że może chodzić o coś na prawdę bardzo złego. 
— I co, dowiedziałeś się, dlaczego Rosemary ostatnio dzwoniła? — zapytał mnie Emile kiedy skończyłem rozmawiać z kobietą. 
— Nie, niestety nie wiem. Mówiła tylko, że powinienem zwrócić większą uwagę na to, co robi Lucette, jednak nie powiedziała mi, co ma przez to na myśli– odpowiedziałem przyjacielowi.

Dość długo myślałem o tym, co powiedziała mi Rosemary. A może w zachowaniu Lucette ostatnio rzeczywiście coś się zmieniło, jednak ja tego nie zauważałem? Może dostrzegali to wszyscy inni, tylko nie ja? A może tu chodzi o coś naprawdę poważniejszego? 
— Piotruś, o czym myślisz? — Zapytała mnie Pamela 
— Hm. Nie, o niczym takim...nie przejmuj się — odparłem spokojnie, jednak ona chyba mi nie uwierzyła, bo dalej ciągnęła temat 
— No już nie bądź taki. Przecież widzę, że coś cię trapi. Powiedz, o co chodzi, może będę w stanie jakoś ci pomóc, albo chociaż pocieszyć? W końcu chyba jesteśmy przyjaciółmi, prawda? 
— Hm, tak oczywiście. Dziękuję, że chcesz mi pomóc. Prawdę mówiąc ja myślałem o Lucette i rozważałem różne scenariusze tego, dlaczego do tej pory się do mnie nie odzywa, myślałem też o tym, że Rosemary powiedziała mi, że powinienem zwrócić większą uwagę na to, co robi Lucette, ale kiedy chciałem się dowiedzieć czegoś więcej, ona po prostu urwała temat i się rozłączyła. — odpowiedziałem przyjaciółce.
Kiedy tak rozmawialiśmy w pewnej chwili Pamela zamilkła, jakby się nad czymś zastanawiała, cały czas była zapatrzona w okno balkonowe. Po chwili odezwałem się do brązowowłosej 
— Pam, wszystko w porządku? 
— Widzisz to, co ja? — zapytała mnie

Spojrzałem tam, gdzie był utkwiony jej wzrok. Rzeczywiście na płytkach, którymi był wyłożony balkon, coś leżało. Postanowiłem wyjść z nią na balkon i sprawdzić, co tam leży.
Kiedy stanęliśmy wystarczająco blisko owego, na początku niezidentyfikowanego, obiektu to postanowiłem go podnieść aby dokładniej mu się przyjrzeć. Na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że jest to po prostu kawałek jakiegoś szkiełka.
Po chwili jednak podniosłem go nieco wyżej, tak, że zaczęło na niego padać światło słoneczne. Wtedy dopiero zorientowałem się, że jest to kamień szlachetny. Prawdopodobnie niebieski topaz z jakiejś biżuterii, nie miałem tylko pojęcia, skąd mógł się tu wziąć.
Po chwili wyjaśniłem Pameli moje podejrzenia i zapytałem ją czy ma biżuterie z podobnym kamieniem. 
— Nie, to na pewno nie moje.– odpowiedziała mi
Chwilę jeszcze popatrzyłem na ten fragment topazu. Moja pamięć i intuicja podpowiadały mi, że gdzieś już widziałem dokładnie taki sam. Nie mogłem tylko skojarzyć, gdzie.
Miałem tylko dziwne wrażenie, że ten kryształ jest powiązany z tym wszystkim, co się ostatnio dzieje. Ale jeżeli jest powiązany z tym wszystkim, to dlaczego miałby się pojawić dopiero teraz i dokładnie w tym miejscu? 
— Piotruś, coś się stało? Znowu jesteś zamyślony… — Pamela przywróciła mnie na ziemię

— Nie, nic się nie stało. Po prostu myślę skąd ten fragment topazu mógł się tu wziąć, skoro mówisz, że ty nie masz takiej biżuterii. — powiedziałem, a kiedy Pamela spojrzała na mnie pytającym wzrokiem kontynuowałem — Ten konkretny odłamek wydaję mi się znajomy, jakbym już gdzieś kiedyś widział niemal identyczny kamień w jakiejś biżuterii. Niestety teraz nie mogę sobie dokładnie przypomnieć, gdzie mogłem ten kamień widzieć. 
— Masz przy sobie jakieś stare albumy albo pojedyncze zdjęcia? Może biżuterię z podobnym kamieniem nosił ktoś z twojej rodziny albo ktoś ci bliski? Może na jakimś zdjęciu będzie osoba z taką właśnie biżuterią? — Powiedziała Pamela próbując mi pomóc przypomnieć sobie, gdzie mogłem widzieć ten kamień. Rzeczywiście miałem w swojej walizce dość dużo pojedynczych zdjęć, głównie moich przyjaciół i rodziny, postanowiłem więc po nie iść i przejrzeć kilka z nich wspólnie z Pamelą w nadziei, że zagadka się wyjaśni.
Kiedy wróciłem do salonu ze zdjęciami w dłoni, nagle odezwała się Felicia, która do tej pory siedziała cicho
–Vous aider en quelque sorte?* — Zapytała nieśmiało, przyglądając się temu, co się działo. 
— Non, je pense que nous pouvons le gérer. Mais merci d’avoir demandé et d’avoir voulu aider *– Odpowiedziałem uśmiechając się i skinąłem głową, fioletowooka tylko uśmiechnęła się nieznacznie. Ja i Pamela zaczęliśmy przeglądać zdjęcia, jednak przez dłuższy czas absolutnie nic nam z tego nie wychodziło.
Byliśmy z tego powodu dość niepocieszeni. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy nastał ranek. 
— Co? Już ranek? To znaczy, że naprawdę siedzieliśmy nad tym kryształkiem i zdjęciami całą noc? — Zapytała zdziwiona Pamela, ziewając ze zmęczenia. Kiedy Arcadius kiwnął głową na znak, że właśnie dokładnie tak było Pamela powiedziała — I naprawdę nic a nic nie udało nam się znaleźć? Żadnej wskazówki, ani jednej poszlaki przez tyle godzin? 
— Spokojnie, Pam. To nic, może jeszcze coś znajdziemy.– Odpowiedziałem przyjaciółce chcąc ją uspokoić.
Giselle patrzyła na to wszystko po czym zapytała Pamelę 
— Zawsze się tak we wszystko angażujesz? 
— Przeważnie.– Odparła Pamela biorąc do ręki kawałek kryształu, który do tej pory cały czas leżał na stole. Giselle tylko pogłaskała Pamelę po głowie uśmiechając się lekko. Pamela chyba odzyskała wiarę w to, że może uda nam się jeszcze dowiedzieć do kogo należała biżuteria, z której prawdopodobnie pochodzi ten kryształ. Po chwili zapytała

— Piotruś, nie masz może jeszcze większej ilości zdjęć?
–Mam, ale zanim znajdę je wszystkie to chwila minie, a i tak nie masz żadnej pewności, że coś znajdziesz.
Wiedziałem jednak, że mnie to nie ominie, więc od razu poszedłem spróbować znaleźć jeszcze choć parę zdjęć. Znów po dłuższej chwili mi się to na szczęście udało.
Tym razem przyniosłem już nie kilka z nich, a wszystkie, które w tym momencie miałem przy sobie. Pamela natychmiast wzięła ode mnie je wszystkie. Rozłożyła się z tym wszystkim na podłodze i znów zaczęła analizować.
Po około dwóch godzinach Pamela w końcu uśmiechnęła się, więc chyba coś znalazła. Chcąc zagaić temat zapytałem ją 
— I co tam znalazłaś? Ona tylko przywołała mnie do siebie ruchem ręki. Podszedłem więc i uklęknąłem obok niej na podłodze. Po chwili ona wskazała ręką na jedno ze zdjęć.
Widniała na nim dziewczyna, dwudziestoletnia. Jej ciemne włosy sięgały do ramion, zaś jej ciemne oczy były tak bardzo przenikliwe. Zamiast skupiać wzrok na oczach dziewczyny ze zdjęcia, momentalnie przeniosłem go gdzie indziej.
Moją uwagę przykuł komplet biżuterii, którą dziewczyna z fotografii miała na sobie. Były to kolczyki, pierścionek, naszyjnik, bransoletka i broszka.

Cała ta biżuteria była wykonana ze srebra i zawierała w sobie...niebieskie kamienie. Dokładnie takie same, jak ten, który znaleźliśmy na balkonie u Pameli. 
— Poznajesz dziewczynę ze zdjęcia, prawda? — Zapytała mnie Pamela 
— Tak,oczywiście...to...to Isabelle.– powiedziałem lekko się jąkając, a po moim policzku poleciała pojedyncza mała łza.
Po chwili udało mi się uspokoić. Kiedy już poczułem, że przynajmniej póki co nie popłaczę się po pierwszym wypowiedzianym słowie, mówiłem dalej — Ja doskonale pamiętam tą biżuterię...dostała ją ode mnie na swoje 20 urodziny. Z tego co pamiętam to miała ją na sobie w dniu w którym… — kiedy miałem dokończyć zdanie, z moich oczu znów popłynęło kilka łez.
Mimo, że przeważnie nie miałem trudności z mówieniem o niej, to kiedy wspominałem dzień, kiedy to się stało, moje serce rozpadało się na tysiące małych kawałeczków. Po chwili jednak zmusiłem się do tego, żeby dokończyć myśl i powiedziałem — miała ją na sobie w dniu w którym umarła… 
— Ale co w takim razie odłamek z konkretnie tej biżuterii robiłby u mnie? — Zapytała mnie Pamela. 
— Tego nie wiem. Ale jakieś logiczne wyjaśnienie musi być.– Odparłem krótko.
Moja przyjaciółka po chwili zapytała mnie 
— Powiedziałeś, że Isabelle miała na sobie tę biżuterię w dniu, w którym umarła. A czy miała ją na sobie dokładnie w samej chwili śmierci? — zapytała Pamela akcentując słowa „dniu”, „dokładnie” oraz „samej chwili śmierci”. — Podobno nie… więc nie wiem, gdzie one mogą być… i czy po ponad 20 latach cokolwiek z nich jeszcze zostało.– Odpowiedziałem zmartwiony po czym dodałem– Jeżeli chcesz zabiorę cię do Montrealu i sprawdzimy gdzie, i czy w ogóle, ta biżuteria jest… 
— W porządku. Myślę, że moglibyśmy tam polecieć za kilka dni i sprawdzić, o co z tym wszystkim chodzi.– Odpowiedziała mi dziewczyna po chwili namysłu.
Tymczasem ja i moi przyjaciele byliśmy w Polsce już od około półtora tygodnia, jednak dopiero teraz sobie to uświadomiłem, bo nawet nie zauważyłem, kiedy ten czas zleciał. Byłem pewien, że to za sprawą miłego towarzystwa.
Teraz, kiedy już wiedzieliśmy do kogo należała biżuteria, której fragment znaleźliśmy; do rozwiązania pozostała nam inna zagadka. Skąd on się wziął u Pameli. I to już była niestety trudniejsza część naszej zagadki. Ale wierzyłem, że ją również dość szybko rozwiążemy.
I takim sposobem minął nam kolejny dzień. Jedyne, co zauważyłem to to, że Felicia dalej zachowywała się tak, jak kilka dni temu, kiedy tu przyjechała. Dalej była bardzo nieswoja i markotna.
W końcu nie wytrzymałem i postanowiłem z nią o tym porozmawiać. W końcu była moją dobrą przyjaciółką, więc w tym konkretnym momencie za punkt honoru postawiłem sobie pocieszenie jej.
Kiedy więc nadarzyła się okazja odezwałem się do przyjaciółki 
— Minęło już kilka dni, a ty dalej wydajesz się niespokojna i smutna. Proszę, powiedz mi, jeżeli coś cię dręczy. 
— Ce n’est pas grave, ce n’est pas ton affaire …* — Odpowiedziała młoda kobieta patrząc na mnie smutno 
— Martwię się o ciebie, jesteś moją przyjaciółką, więc teoretycznie to jest moja sprawa. — Powiedziałem.
Po chwili postanowiłem zapytać 
— Powiedziałaś, że zerwaliście ze swoim narzeczonym, bo się pokłóciliście. Czy mogę wiedzieć, o co dokładnie się pokłóciliście? 
— Non, ce n’est vraiment pas votre affaire. Vous ne devriez pas vous en préoccuper.*– moja przyjaciółka dalej szła w zaparte.
Przy tym wszystkim cały czas trzymała ręce za sobą.
Zastanawiało mnie to więc postanowiłem po prostu poprosić 
— Felicia, możesz mi pokazać swoje ręce?
Ona, widząc, że już teraz nijak nie wybrnie z sytuacji, wyciągnęła przed siebie jedną rękę.
Na jej dłoni nie zauważyłem nic niepokojącego. Jednak coś mnie podkusiło, aby odsunąć jej rękaw maksymalnie, jak tylko mogłem. Wtedy, w okolicach jej nadgarstka, łokcia i ramienia zauważyłem trzy, dość znacznego rozmiaru, siniaki. 
— *Felicia, masz trzy siniaki. Proszę powiedz mi… czy twój narzeczony ci to zrobił? — zapytałem bardzo zmartwiony.
Ona w odpowiedzi tylko spojrzała na mnie i momentalnie zaczęła… Płakać.
Po chwili, niestety, przytaknęła na moje słowa. Ja nie wiedziałem, co powiedzieć. Po chwili udało mi się wydusić z siebie tylko dość krótkie jak na mnie 
— *Felicia, przepraszam. Naprawdę nie chciałem cię zranić moim pytaniem … Nie chciałem, żebyś płakała przeze mnie. Po prostu martwię się o ciebie …
Ona tylko spojrzała na mnie, jej policzki były całe mokre od łez. Po chwili odezwała się 
— Je connais. Calmement. Que j’ai commencé à pleurer… ce n'était pas de ta faute. *
Po chwili chciałem do niej podejść, aby ją przytulić lub po prostu jakkolwiek inaczej pocieszyć.
Ona jednak dość gwałtownie cofnęła się, kiedy zobaczyła, że chcę podejść. W pierwszej chwili zdziwiło mnie to zachowanie, jednakże po chwili zrozumiałem. Siniaki...Były narzeczony.
Ja więc również się cofnąłem. Kiedy Felicia zobaczyła, że wracam na poprzednio zajmowane miejsce, uspokoiła się nieco. Uśmiechnąłem się do niej lekko, a ona to odwzajemniła.
To był drugi raz od tych kilku dni, kiedy widziałem ją uśmiechniętą. Jednakże dalej niepokoiła mnie kwestia tego, że były narzeczony Felicii mógł ją tak okropnie traktować.
Postanowiłem z nią o tym porozmawiać, jednak wiedziałem, że muszę to zrobić w miarę możliwości delikatnie. Po chwili odezwałem się więc do młodej kobiety 
— czy mogę cię o coś zapytać? 
— Oui bien sûr* — odpowiedziała mi spokojnie — Mówiłaś już o tym komuś? — zapytałem powoli i spokojnie, wskazując na jej siniaki. Ona odpowiedziała 
— Non, tu es la première personne dont je parle et qui a vu ces ecchymoses …*– 
— Czemu? — Znów zadałem jej pytanie, patrząc na nią zmartwionym wzrokiem. 
— Je… je préfère ne pas en parler*– Powiedziała do mnie przyjaciółka, więc postanowiłem, przynajmniej póki co, nie ciągnąć tego tematu dalej aby nie niepokoić jej jeszcze bardziej.
Jednakże pod koniec naszej rozmowy ona spojrzała na mnie wzrokiem, którego znaczenia nie do końca potrafiłem rozgryźć, bo nigdy wcześniej nie patrzyła tak ani na mnie, ani na nikogo innego. Strasznie mnie kusiło, żeby zapytać ją, o co chodzi z tym wzrokiem.
Jednak przecież postanowiłem dalej nie roztrząsać tematu a wydawało mi się, że ten wzrok ma z nim coś wspólnego.

*Halo? kto dzwoni o tej godzinie?
*Cześć, Rosemary. To ja, Pierre. Chciałem tylko zapytać, czy coś się stało? bo nie wiem, czy pamiętasz, ale ostatnio do mnie dzwoniłaś, niestety nie zdążyłem wtedy odebrać, więc nie wiem, w jakiej sprawie *Ach, tak, rzeczywiście dzwoniłam ostatnio w bardzo ważnej sprawie. *Nie czuję się wystarczająco kompetentną osobą, aby powiedzieć ci wszystko, czego się dowiedziałam, ale powiem ci szczerze i z głębi serca. Moim zdaniem powinieneś zwrócić większą uwagę na to, co robi Lucette
*zwrócić większą uwagę na to, co robi Lucette? co masz na myśli? *Na razie nie mogę ci powiedzieć, co mam na myśli. Ale obawiam się, że wkrótce będę musiała. * Pomóc wam jakoś?
*Nie, myślę, że sobie poradzimy. Ale dziękuję za to, że zapytałaś i za chęć pomocy. *to jest nieważne, to nie twoja sprawa…
*Nie, to naprawdę nie twoja sprawa. Nie powinieneś się tym martwić
*Wiem. Spokojnie. To, że zaczęłam płakać … to nie była twoja wina.
*tak oczywiście
*Nie, jesteś pierwszą osobą, której o tym mówię i pierwszą, która widziała moje siniaki …
*Ja … wolę o tym nie rozmawiać

Rozdział 10

Niespodziewany ciąg wydarzeń (Pierre)

Dzisiejszy dzień zapowiadał się podobnie jak wszystkie poprzednie odkąd jesteśmy u Pameli.
Lucette dalej się do mnie nie odezwała, co w dalszym ciągu mnie martwiło, bo minęły już prawie pełne dwa tygodnie. Zacząłem się bać, miałem w głowie same najczarniejsze scenariusze… obawiałem się, że jej mogło się coś stać a ja nic o tym nie wiedziałem przez tyle czasu, jednak intuicja z jakiejś przyczyny podpowiadała mi, że niedługo się wszystkiego dowiem…
Z drugiej strony niepokoiło mnie zachowanie Felicii, która jednak usilnie próbowała mnie przekonać, że wszystko z nią w porządku.

Piłem w spokoju poranną kawę zaś cała reszta naszej paczki jeszcze spała. Nie musiałem jednak długo czekać aż ktokolwiek się pojawi, bo po chwili zza drzwi prowadzących do kuchni wychyliła się Pamela.

— Hej, czemu tak cicho siedzisz? Myślałam, że jeszcze śpisz.– powiedziała uśmiechając się

— Tak jakoś wyszło.– odparłem również się uśmiechając

Porozmawiałem jeszcze chwilę z Pamelą.
Mimo, że miała dopiero niecałe 16 lat to wydawała mi się bardzo dojrzała jak na swój wiek. Można z nią rozmawiać na tematy, na które niejednokrotnie niejeden człowiek w moim wieku nie wypowiadałby się tak jak ona…

— Lucette dalej się nie odzywa? — Zapytała mnie po dłuższej chwili przyjaciółka.

— Nie. Niestety… –Odparłem znowu lekko zaniepokojony po czym dodałem– Nie wiem, dlaczego ale mam coraz gorsze przeczucia…

— Szczerze mówiąc to ja też, ale mam nadzieję, że Lucette w końcu się do ciebie odezwie; nie chcę, żebyś się zamartwiał. — odpowiedziała mi Pamela spoglądając na mnie wzrokiem, który był smutny i troskliwy.
Zauważyłem, że moja córka i Pamela świetnie się dogadują, bardzo się zaprzyjaźniły przez ten czas, kiedy się poznały. Cóż się dziwić, w końcu są w zasadzie prawie że rówieśniczkami. Odette równie dobrze dogadywała się z Felicią, bo pomiędzy nimi jest tylko 7 lat różnicy, więc Odette nie traktuję Felicii jako cioci, lecz bardziej jak przyjaciółkę.
W sumie mnie to cieszyło. Ale czułem, że niedługo pod tym względem w naszym życiu może zajść zmiana. Nie wiedziałem tylko, jaka.
W pewnej chwili z zamyślenia wyrwała mnie rozmowa. Okazało się, że to Emile postanowił przyjść do kuchni aby napić się kawy i przy okazji zaczął gawędzić z Pamelą. W końcu odezwał się do mnie

— Chłopie, nie myśl tyle, zrelaksuj się jakoś.

— Ja po prostu martwię się o Lucette.– Powiedziałem do przyjaciela po czym kontynuowałem dalej spokojnym lecz już nieco innym tonem– A ty byś się nie martwił, gdyby twoja partnerka nie odpisywała ci od dwóch tygodni, mimo, że obiecała, że zrobi to niemalże od razu jak się dowie, że wylądowałeś tam, gdzie miałeś?

— W sumie...na twoim miejscu też bym się martwił.–

Odpowiedział mi starszy przyjaciel po czym powiedział niby to do siebie niby to do mnie

— W sumie sam jestem ciekaw, co miała na myśli Rosemary mówiąc, że powinieneś bardziej uważać na to, co robi Lucette. A ty jak myślisz? Co to mogło znaczyć? W końcu ty znasz swoją narzeczoną jak nikt inny.

— Sam naprawdę chciałbym wiedzieć, co to miało oznaczać.– Powiedziałem do przyjaciela.

Postanowiłem poczekać jeszcze jakiś czas, bo może Lucette przypomni sobie o mnie i się skontaktuje. Moja kochana córka, Odette, przez cały ten czas bardzo się o mnie martwiła, bo kiedy Lucette się nie odzywała to cały czas chodziłem zmartwiony i rozkojarzony. Nie inaczej było tym razem.
Minęła godzina, Ja stałem przy oknie balkonowym zapatrzony w jakiś punkt gdzieś daleko, nagle usłyszałem, że ktoś do mnie podchodzi od tyłu, a chwilę później poczułem, że czyjeś ręce objęły mnie w pasie.
Nic nie musiała mówić, po sposobie, w jaki się do mnie przytuliła, wiedziałem, że to moja mała córeczka przyszła.

— Wszystko w porządku, tatusiu? — Zapytała dalej tuląc się do moich pleców

— Tak, oczywiście, gwiazdeczko. Nie martw się o tatę… — Odpowiedziałem jej obracając się i przytulając ją do siebie z całych sił. Jednak jej chyba to nie przekonało, bo po chwili powiedziała do mnie nieco smutnym tonem

— Wiem, że martwisz się o Lucette, ponieważ ona nadal się nie odzywa...ale właśnie dlatego ja martwię się o ciebie. Nie lubię, kiedy jesteś smutny…

Ja też nie lubiłem, kiedy Ona była smutna. Za bardzo ją kochałem.
Nagle usłyszałem znajomy dźwięk. Mój telefon zawsze wydawał taki dźwięk, kiedy ktoś próbował się do mnie dodzwonić. Postanowiłem odebrać. Na wyświetlaczu zobaczyłem imię Rosemary.

— Bonjour, Rosemary. Qu’est-il arrivé?* — Zapytałem odbierając telefon. Po drugiej stronie telefonu odezwał się do mnie dobrze znany żeński głos

.– J'étais censé rester silencieux et attendre que vous découvriez tout vous-même … mais je ne peux pas. Il y a quelque chose que je dois te dire. Il s’agit de Lucette.*

— Rosemary, pour l’amour de Dieu, dis-moi ce qui se passe.*– Powiedziałem lekko zniecierpliwiony całą sytuacją. Rosemary zamilkła na chwilę po czym zapytała mnie

— Pensez-vous que la vérité, même la plus douloureuse, vaut mieux qu’un mensonge?*

— Bien sûr, je pense que la vérité, même la plus douloureuse, vaut mieux qu’un mensonge, mais pourquoi demandez-vous cela???*– Odpowiedziałem przyjaciółce.
Ona po chwili namysłu powiedziała wolno i spokojnie

— Je le pense aussi, c’est pourquoi je ne peux pas vous mentir et je dois vous dire la cruelle vérité …*

— Donc, si vous dites que vous devez le faire, dites-moi simplement ce qui se passe …*– Odpowiedziałem bojąc się tego, co mogłem zaraz usłyszeć.
Przez słuchawkę słyszałem, że Rosemary bierze głęboki oddech, po czym odezwała się cicho

— J’ai vu de mes propres yeux comment… Lucette vous trompait. Il me semble que cela dure depuis longtemps...Je suis désolé que vous ayez dû le savoir de moi et non d’elle…*–to powiedziawszy rozłączyła się.

Kiedy Rosemary rozłączyła się, ja tylko opadłem na kanapę, dalej trzymając telefon w ręce.
A co gorsza, miałem wrażenie, że po tym, jak otrzymałem tę wiadomość, mogło być już tylko gorzej. Przez następne kilka minut siedziałem i modliłem się w duchu, aby to wszystko okazało się jedną wielką pomyłką.
Po chwili jednak mój telefon znów się odezwał. Tym razem była to wiadomość tekstowa. Jeszcze nie spojrzałem, kto do mnie napisał, a już wiedziałem, że to wszystko jednak nie jest tylko koszmarną pomyłką, albo snem. Po chwili w końcu przemogłem się aby spojrzeć na ekran mojego telefonu.
Okazało się, że to Lucette w końcu wysłała mi wiadomość. Bardzo się bałem wejść i sprawdzić, co jest tam napisane, ale wiedziałem, że muszę to zrobić. Otworzyłem więc wiadomość niepewnym ruchem, ale to, co tam zobaczyłem już całkowicie wybiło mnie z rytmu. Były tam napisane raptem dwa zdania, za to oba w całości wielkimi literami

Je romps les fiançailles.

Si tu as besoin de savoir pourquoi, la raison est simple, tu t’es ennuyé de moi.

Ne plus me recontacter…*”

Kiedy skończyłem czytać ostatnie słowa wiadomości po prostu wypuściłem telefon z ręki. Po chwili poczułem jak puszczają mi nerwy i jak po moich policzkach lecą łzy.

Pamela chyba usłyszała, że zacząłem płakać, ponieważ po chwili pojawiła się w salonie.

— Piotruś, co się stało? Czemu płaczesz? — Zapytała mnie, jednak ja byłem za bardzo roztrzęsiony, żeby jej odpowiedzieć. Ona chyba to zauważyła, bo tylko bez słowa usiadła na kanapie tuż obok mnie. Siedzieliśmy chwilę w niezręcznej ciszy, po chwili Pamela po prostu mnie przytuliła jakby chcąc powiedzieć „wszystko będzie dobrze”. Po krótkiej chwili do pokoju weszła Odette.

— Wszystko w porządku, tatusiu? Dlaczego płaczesz? — Zapytała zmartwiona Odette.

— Ponieważ ona … ona… hm… — próbowałem odpowiedzieć, jednak z marnym skutkiem.

— Uspokój się Pierre, spokojnie spróbuj nam wyjaśnić, co się stało.– Powiedziała Pamela próbując mnie uspokoić.

Nie dałem rady tego powiedzieć, więc po prostu pokazałem im telefon z wiadomością od Lucette.

Zauważyłem, że dziewczyny po przeczytaniu tej wiadomości zdenerwowały się nie na żarty. Nagle zleciała się cała reszta naszej ekipy, która najwyraźniej usłyszała nasz dialog.
Wszyscy zaczęli pytać, co tu się stało; jednak z racji tego, że ja dalej nie mogłem wydusić z siebie słowa to Odette wyjaśniła wszystkim sytuację.

Brigitte nagle spojrzała na mnie zmartwiona, podeszła do mnie i otarła ręką łzy, które jeszcze niekontrolowanie spływały po moim policzku. Po dłuższej chwili odezwał się Cecil, który do tej pory milczał

— Pamiętaj, że zawsze jesteśmy z tobą.

Wszyscy moi przyjaciele zaczęli energicznie przytakiwać Cecilowi na znak, że ma rację.

Po chwili wszyscy przyjaciele podeszli do mnie i przytulili mocno. Byłem im wszystkim wdzięczny za tak szybką reakcję i za to, co dla mnie robili już teraz.
Miałem to szczęście, że miałem tak bardzo zgraną paczkę przyjaciół. Absolutnie w każdej trudnej sytuacji mogłem liczyć właśnie na nich.

Gdyby nie moja rola w musicalu, nie poznałbym ich. Każdego dnia dziękuję Bogu za tak wspaniałych ludzi wokół.

Po chwili pojawił się w pomieszczeniu ktoś jeszcze. Felicia, która widocznie słyszała, co zaszło. Poprosiłem wszystkich innych, aby wyszli na chwilę, bo chciałem porozmawiać z Felicią w cztery oczy. Kiedy byliśmy już sami wskazałem delikatnie ręką, aby usiadła obok mnie na kanapie.

Zrobiła to po czym spojrzała na mnie smutnym wzrokiem i powiedziała do mnie, powstrzymując łzy

— Je suis vraiment désolé pour la façon dont Lucette vous a traité… *

— Pourquoi? ce n’est pas votre faute si c’est arrivé. Peut-être que ça devait être comme ça? Je ne voulais pas que tu t’inquiètes pour moi… après tout, tu as déjà assez de soucis.* — Odpowiedziałem patrząc na nią smutno.
Ona po chwili próbując mnie pocieszyć i uspokoić, że nie dołożyłem jej zmartwień uśmiechnęła się przez łzy po czym zapytała

— Je suppose que ça fait mal, n’est-ce pas? après tout, tu l’aimais tellement … *

Przytaknąłem tylko na jej słowa.


*Cześć, Rosemary, co się stało?
*Miałam milczeć i czekać, aż sam się dowiesz… ale nie mogę. Muszę ci coś powiedzieć. Chodzi o Lucette
*Rosemary, na miłość boską, powiedz mi, co się dzieje
*Czy uważasz, że nawet najbardziej bolesna prawda jest lepsza niż kłamstwo?
*oczywiście myślę, że nawet najbardziej bolesna prawda jest lepsza niż kłamstwo, ale dlaczego o to pytasz?
*Ja też tak uważam, i właśnie dlatego nie mogę cię okłamywać i muszę powiedzieć okrutną prawdę…
*Więc skoro mówisz, że musisz, to po prostu powiedz mi, o co chodzi…*Widziałam na własne oczy, jak… Lucette cię zdradzała. Wydaje mi się, że to trwa od dawna...Przykro mi, że musiałeś to usłyszeć ode mnie, a nie od niej…
*"Zrywam zaręczyny. Jeśli musisz wiedzieć, dlaczego to powód jest prosty, znudziłeś mi się. Nie kontaktuj się ze mną już nigdy więcej.”
*Bardzo mi przykro, z powodu tego, jak okropnie potraktowała cię Lucette…
*Czemu? to nie twoja wina, że to się stało. Może tak musiało być? Nie chciałem, żebyś się o mnie martwiła … w końcu masz już dość zmartwień
*Myślę, że to boli, prawda? w końcu tak bardzo ją kochałeś.

Rozdział 11

Zagadka sprzed lat (Pierre)

Przez to, co spotkało mnie przed kilkoma godzinami nie mogłem spać przez całą noc. Postanowiłem więc zrobić coś pożytecznego. Poszedłem do pokoju Pameli aby pożyczyć laptopa. Pamela jak zwykle nie zamknęła pokoju, więc mogłem tam spokojnie wejść.
Starałem się zrobić to jak najciszej tylko potrafiłem, aby jej nie obudzić. Wziąłem laptopa z biurka po czym wyszedłem równie cicho jak wszedłem i zamknąłem za sobą drzwi.
Kiedy wróciłem z laptopem Pameli do salonu, usadowiwszy się na kanapie, włączyłem urządzenie. Laptop po chwili włączył się, nie był zabezpieczony żadnym hasłem, więc od razu moim oczom ukazał się pulpit. Szybko otworzyłem okno przeglądarki i wstukałem w wyszukiwarkę interesującą mnie frazę. Mianowicie szukałem na stronie najbliższego lotniska daty najbliższego wylotu do Montrealu. Znalazłem ją szybko. Najbliższy wylot był już jutro, a właściwie dzisiaj. Zarezerwowałem szybko 10 biletów a następnie wyłączyłem urządzenie, które zaniosłem z powrotem tam, skąd je wziąłem.
Wróciłem do salonu i tam poszedłem spać na kanapie, bo teraz Felicia zajmowała pokój, w którym do tej pory to ja byłem ulokowany. Z resztą sam jej to zaproponowałem, bo nie mogłem patrzeć jak kobieta męczy się śpiąc na nie do końca wygodnej kanapie, kiedy ja zajmuję wygodne i miękkie łóżko, innymi słowy był to po prostu kolejny raz, kiedy moja natura gentlemana dawała o sobie znać. Nad ranem okazało się, że to ja wstałem pierwszy. Postanowiłem więc szybko obudzić całą resztę towarzystwa, a przy porannej kawie wyjaśnić im dokąd wybieramy się o 12:35 czasu Polskiego. Według moich obliczeń dolecimy do Kanady o 16:50 czasu Kanadyjskiego.
Po chwili cała reszta paczki była już na nogach.

— Mam dla was niespodziankę.– Powiedziałem w czasie, kiedy piliśmy kawę

— Jaką to niespodziankę dla nas masz? — Zapytała mnie Pamela zaskoczona moimi słowami.

— Dziś o 12:35 czasu Polskiego lecimy do Montrealu– Odpowiedziałem po czym dodałem– więc na miejscu będziemy o 16:50 czasu lokalnego w Montrealu.

— Chyba wiem, dlaczego chcesz tam lecieć.– wtrąciła się Giselle, która coraz lepiej mówiła po Polsku.
Pamela uśmiechnęła się. Chyba też wiedziała, co się szykuje.

W końcu około godziny 11:00 wpakowaliśmy się w samochody i pojechaliśmy na lotnisko. Dotarliśmy tam o godzinie 11:50. Mieliśmy jeszcze chwilę czasu więc w oczekiwaniu na nasz lot postanowiliśmy chwilę porozmawiać. Nie trwało to jednak długo bo już chwilę później wsiadaliśmy do samolotu.
Nasz lot miał trwać 10 godzin i 15 minut. Kiedy inni zajęli się rozmową to ja w tym czasie pogrążyłem się w swoich własnych myślach. Nagle naszła mnie myśl o tym, że niedługo zdarzy się coś, co może na zawsze odmienić moje życie, i z resztą nie tylko moje. Nawet nie zauważyłem, kiedy udało mi się zasnąć.
W moim śnie w pewnym momencie widziałem… oczy. Jej oczy…
Nagle obudziłem się. Zastanawiałem się czy mój sen ma coś wspólnego z tym, w jakim celu pojawiamy się w Montrealu.

W końcu udało nam się dolecieć na miejsce. Zaprowadziłem przyjaciół do mojej restauracji, a w zasadzie bardziej zajazdu. Nie był on oddalony od lotniska na jakąś dużą odległość, więc postanowiliśmy iść na piechotę. Kiedy już dotarliśmy do celu to pomogłem przyjaciołom rozpakować bagaże. Przy okazji rozpakowywania Pamela zapytała mnie, przy okazji powodując konsternację prawie wszystkich z wyjątkiem Giselle.

— To gdzie powinniśmy zacząć poszukiwania tej biżuterii?
Oznaczało to ni mniej ni więcej niż to, że rzeczywiście rozgryzła, w jakim celu się pojawiliśmy w mieście. Szybko dałem jej to do zrozumienia mówiąc.

— Osobiście zaczął bym od Cmentarza, bo może jednak to tam zawieruszyła się ta biżuteria–Odpowiedziałem.
Tam też skierowaliśmy swoje kroki. Mieliśmy szczęście, bo pomimo godzin późno popołudniowych o tej porze roku słońce jeszcze było wysoko na niebie. Mogliśmy więc swobodnie przeszukiwać cmentarz. Nagle Pamela powiedziała

— Myślę, że powinniśmy zacząć od grobu Isabelle i jego okolic. Piotruś, zaprowadzisz nas?

— Jasne. W sumie jesteśmy niedaleko. Musimy tylko przejść kilka następnych alejek– Odpowiedziałem.

Tak też zrobiliśmy. Kiedy już znaleźliśmy się tuż przy nagrobku, ja zatrzymałem się tam na chwilę.
Spojrzałem na małe zdjęcie położone na nagrobku...nasze wspólne zdjęcie. Mimowolnie wzruszyłem się, z moich oczu poleciał mały strumyczek łez… zadumałem się, w końcu przeżyłem z tą dziewczyną wiele pięknych chwil, jednak nie trwało to długo bo po chwili zauważyłem, że moi przyjaciele zaczęli przeszukiwanie najbliższej okolicy, więc szybko się do nich dołączyłem. Jednak niestety nic tam nie było.
Spróbowaliśmy jeszcze raz dokładniej przeczesać nieco większy teren, jednak z takim samym skutkiem. Kiedy i tym razem się nie udało Pamela spojrzała na mnie i zapytała mnie

— Jakie jest jeszcze inne miejsce, gdzie może być ta biżuteria?

— Skoro nie ma jej tu, to może być w miejscu w którym ona zginęła.– Odpowiedziałem po czym ruszyliśmy właśnie tam. Podzieliliśmy się na 5 grup dwuosobowych.

Ja i Felicia poszliśmy sprawdzić północ lasu. Brigitte i Giselle poszły na południe, Odette i Pamela skierowały się na wchód, Emile i Cecil zaś na zachód. Arcadius i Olivier poszli przeczesywać północny zachód lasu.
Zanim się rozdzieliliśmy to ustaliliśmy wspólnie, że spotkamy się na środku lasu za dwie godziny, a jeżeli w międzyczasie któraś z grup coś znajdzie to jakoś zawiadomi resztę. Po dwóch godzinach jednak żadnemu z nas nie udało się nic znaleźć. Byliśmy w drodze powrotnej. Olivier prowadził auto a ja ze zmęczenia uciąłem sobie krótką drzemkę.

We śnie znów zobaczyłem te same oczy, które widziałem w samolocie a po chwili widziałem już całą postać mojej zmarłej przyjaciółki.
Po chwili zrozumiałem, że to tak jakby proroczy sen.

To był moment w którym pierwszy raz Isabelle wyciągnęła mnie na scenę.

Szybko się obudziłem po czym poprosiłem Oliviera, żeby zawiózł nas nie do mojego zajazdu a do miejsca, w którym Isabelle pierwszy raz wypchnęła mnie na scenę. On świetnie wiedział, gdzie ma jechać. Po chwili byliśmy już na miejscu. Nagle do mojej głowy w tempie błyskawicy zaczęło napływać bardzo wiele wspomnień z czasów mojej młodości. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że nie będziemy się rozdzielać, zanim jednak weszliśmy do budynku to przeszliśmy w koło niego.

Weszliśmy do środka po czym podeszliśmy do schodów prowadzących na scenę. Zaczęliśmy przeszukiwać okolice wejścia ale, po raz kolejny ku naszemu rozczarowaniu, nic nie znaleźliśmy…

Kiedy myśleliśmy, że już nic nie znajdziemy wróciliśmy do hotelu. Trochę zrezygnowany udałem się do swojego pokoju. Opadłem na łóżko rozmyślając o wizji, którą miałem w aucie. Po chwili przypomniałem sobie, że w tej wizji zobaczyłem nie tylko Isabelle, ukradkiem zobaczyłem też młodego siebie stojącego na scenie z gitarą w ręku.

Byłem wtedy ubrany w...marynarkę. Nie wiedziałem, dlaczego, ale uczepiłem się myśli, że moja stara marynarka może być kluczem do naszej zagadki. Nagle do mojej głowy wpadła myśl „Człowieku, przecież ty jeszcze masz tą marynarkę w szafie”. Podszedłem więc szybko do mojej szafy i zacząłem ją gorączkowo przeszukiwać. Wyrzucałem z niej wszystkie ubrania po kolei. W końcu po dobrych kilkudziesięciu minutach przewracania wszystkiego w szafie do góry nogami udało mi się znaleźć to, czego szukałem.

Była to błękitna marynarka, trochę już wyblakła, ale dalej prezentowała się równie dobrze jak te 22 lata temu. Zacząłem energicznie przeglądać wszystkie kieszenie, zaczynając od dolnych kieszeni w spodniach od marynarki.

Kiedy szedłem coraz bardziej do góry zacząłem tracić nadzieję na to, że w marynarce znajdę jakiś trop, jednak kiedy dotknąłem kieszeni na piersi, wyczułem w niej coś. Natychmiast wyjąłem stamtąd znalezisko. Była to niewielka srebrna broszka z niebieskimi topazami ułożonymi w kształt motyla. Jedna z ozdób z całego kompletu biżuterii Isabelle. Czyli jednak moja intuicja mnie nie myliła.

Natychmiast zacząłem biegać po całym pomieszczeniu jak szalony przy okazji robiąc dość spory hałas, czym chyba nieco zdenerwowałem moich towarzyszy bo natychmiast wszyscy zlecieli się do mnie.

— Tatusiu, co się stało? Dlaczego tak krzyczysz i biegasz w kółko, znalazłeś coś? — zapytała mnie nagle moja córka wyraźnie zmartwiona moim zachowaniem.

— Oczywiście, że znalazłem. Nie wiem jakim cudem, ale to było w kieszeni mojej starej marynarki, tej, którą nosiłem w dniu, w którym Isabelle po raz pierwszy wepchnęła mnie na scenę– Odpowiedziałem pokazując całej reszcie towarzystwa moje znalezisko.

— Wspaniale. Teraz jeszcze znaleźć kolczyki, naszyjnik, pierścionek i bransoletkę i cała biżuteria odnaleziona.– Powiedziała Pamela cała uradowana, jednak po chwili już z większym zaciekawieniem zapytała– Ale co właściwie ta broszka robiła w twojej marynarce? Nie mówiłeś, że ty masz tę broszkę.

To dało mi do myślenia, bo rzeczywiście… tej broszki wcześniej nie było w tej kieszeni. Przecież przez te wszystkie lata po śmierci Isabelle moja stara marynarka wisiała w szafie a ta broszka zniknęła wtedy w dość tajemniczych okolicznościach. Nie wiedziałem więc, dlaczego teraz miałaby się pojawić… cóż, kolejna tajemnica do rozwiązania.

Tymczasem musieliśmy znaleźć jeszcze całą resztę biżuterii. Miałem tylko nadzieję, że pójdzie to szybko i bezproblemowo. Postanowiliśmy się tym zająć następnego dnia rano. To był kolejny raz, kiedy nie przespałem całej nocy.
Myślałem o tym, gdzie znajdziemy kolejne poszczególne elementy biżuterii Isabelle. Poza tym coś mi mówiło, że ta biżuteria będzie mi później potrzebna...nie wiedziałem tylko, do czego.

Nad ranem znów wyruszyliśmy na poszukiwania. Z jakiejś przyczyny pomyślałem o tym, że skoro znaleźliśmy już broszkę to teraz warto byłoby znaleźć naszyjnik należący kiedyś do Isabelle. Nagle z niewyjaśnionych przyczyn poczułem zapach… jabłek? Nie wiedziałem, dlaczego, ale wiedziałem, że coś mi to mówi…

— Pojedźmy do domu rodzinnego Isabelle.– Powiedziałem do swoich przyjaciół

— A dlaczego akurat tam? — Zapytała mnie Pamela zainteresowana

— Nie wiem, ale moja intuicja podpowiada mi, że coś tam możemy znaleźć.– odparłem spokojnie.

Pojechaliśmy. Gdy dotarliśmy na miejsce powróciły do mnie kolejne wspomnienia z młodości...Wspomnienia same w sobie były szczęśliwe to, gdy teraz o tym myślałem, czułem pustkę.

Szybko odgarnąłem te myśli na bok aby rozpocząć poszukiwania naszyjnika. Nie wiem, dlaczego, ale w czasie, kiedy inni przeszukiwali teren przed domem ja od razu skierowałem się do ogródka na tyłach posesji. To był ogród, o który dbała właściwie tylko Isabelle, bardzo kochała wszelkie rośliny.

W tym ogrodzie, który tylko na pozór wydawał się mały, było ich pełno. Tak bardzo uwielbiane przez nią chabry, ale też stokrotki, róże… a na samym środku ogrodu rosła do tej pory wielka, dorodna jabłoń.

Moi przyjaciele chyba zauważyli, że sobie poszedłem, bo już po chwili również zlecieli się do ogrodu.

Emile bez zastanowienia postanowił wejść na jabłoń i spróbować tam coś znaleźć. Po chwili zniknął nam z oczu bo wspiął się na najwyższe gałęzie.

— I co? Znalazłeś tam coś? — zapytałem głośno przyjaciela

— Naszyjnika póki co nie widzę, ale stoję na gałęzi a obok jest jakaś dziupla. Może tam jest naszyjnik.– Odpowiedział mi przyjaciel krzycząc.

Widzieliśmy jak Emile podchodzi do dziupli.

— Widzę naszyjnik! — Krzyknął Emile, jednak nie zdążył wyjąć ozdoby z dziupli bo po chwili podwinęła mu się noga.

Po chwili mój przyjaciel był już na ziemi. Upadek z 10 metrów to już nie przelewki więc postanowiłem zapytać

— Zrobiłeś sobie coś?

— Nie, co ty stary… z gorszych wysokości już spadałem.– Odpowiedział mi przyjaciel podnosząc się z ziemi i… śmiejąc się w głos.

— Ja to się jednak z dziwnymi ludźmi przyjaźnię… z 10 metrów spadł, mógł się zabić lub poważnie potłuc i połamać… a ten się kurde śmieje...Boże, co i gdzie ja zrobiłem nie tak, że teraz wokół siebie mam jeden wielki cyrk?! — zapytałem sam siebie, jednak po chwili Emile odpowiedział mi

— A tam cicho. Cyrk czy nie cyrk i tak nas kochasz, bo jesteśmy przyjaciółmi...No i w sumie los chyba zdecydował tak, że do końca żywota, czy tego chcesz czy nie, jesteś na nas skazany.

Chcąc nie chcąc musiałem się zgodzić z blondynem.

— Ja tam wejdę.– Powiedziała Odette.

Wszyscy się z nią zgodziliśmy, bo z całej naszej grupy była najbardziej wysportowana. Odette weszła więc na jabłoń. Wspięła się tak wysoko, jak wcześniej Emile. Tym razem jednak udało się dosięgnąć dziupli i już po chwili była na ziemi razem z naszyjnikiem.

Naszyjnik wyglądał tak, jak go zapamiętałem. Również był srebrny z niebieskimi kamieniami ułożonymi w kształt motyla, tak jak na broszce.
Po raz kolejny ruszyliśmy w drogę powrotną do mojego zajazdu. Jednak w pewnym momencie drogi koła naszego samochodu ugrzęzły w błocie.

Po chwili w mojej głowie znów zajaśniało kolejne, niezbyt na początku jasne wspomnienie… błoto… wojsko… KOSZARY. Pomogłem przyjaciołom odkopać koło z błota, kiedy to zrobiliśmy na drodze pojawiło się kilkanaście białych piórek, to wywołało u mnie kolejny napływ wspomnień, mimowolnie powiedziałem do przyjaciół

— Po całym dniu ćwiczeń w błocie na koszarach Isabelle kładła się zmęczona na łóżko i gdy tylko położyła głowę na poduszce to z dziury w poduszce wylatywało białe pierze.

— Wydaję mi się, czy to jest inaczej ujęte „jedźmy do koszar”? — Zapytała Pamela

— Nie mylisz się.– Odpowiedziałem, więc pojechaliśmy.

Dokładnie wytłumaczyłem moim przyjaciołom drogę do koszar. W końcu po niedługim czasie dojechaliśmy tam.

Po chwili jednak okazało się, że budynek przez te wszystkie lata zupełnie opustoszał, więc widocznie jednostka przeniosła swoje koszary w inne miejsce.

Moja intuicja jednak po raz kolejny podpowiedziała mi, że powinniśmy tam wejść, co też uczyniliśmy. Ja wszedłem do budynku jako pierwszy… okazało się, że od ponad dwudziestu lat prawie nic się tam nie zmieniło.

Zacząłem przetrzepywać poduszki na oślep w nadziei, że przy którejś z nich coś znajdę. Spędziłem tak chyba z dobre dwadzieścia minut, w końcu włożywszy rękę do dziury w jednej z poduszek poczułem coś twardego.

Kiedy wyciągnąłem rękę i potrząsnąłem poduszką, wypadła z niej bransoletka, której szukałem.

Była to srebrna bransoletka, przeplatana małymi niebieskimi kryształkami, zaś kryształki na jej środku, otoczone srebrnym konturem, ponownie układały się w kształt motyla. Kolejna część ze starej biżuterii Isabelle została przez nas znaleziona. Do znalezienia zostały tylko pierścionek i kolczyki.

Postanowiłem wyjrzeć przez okno budynku, w którym mieściły się koszary.

Nic konkretnego nie rzuciło mi się tam w oczy, kilkanaście metrów dalej mieścił się najzwyczajniejszy w świecie domek nad jeziorem… Po chwili przyjrzałem się dokładniej. Skądś znałem ten domek. Nagle znów zobaczyłem… oczy Isabelle, jednak już po chwili widziałem łódkę i grupę młodych ludzi. „Czy ja śnię na jawie czy to jest jakiś żart?” zapytałem sam siebie w myślach. Wyszedłem z budynku koszar.

Moi przyjaciele już od kilku chwil czekali na mnie na zewnątrz. Kiedy już znajdowałem się na zewnątrz to Pamela i Felicia, jakby czytając mi w myślach, zaczęły się kierować w stronę jeziora i domku. Na szczęście nie była to długa droga, spokojnie mogliśmy ją przemierzyć na piechotę.

Kiedy już znaleźliśmy się wystarczająco blisko budynku to przypomniałem sobie, że jeszcze w czasach wojska i późniejszych to właśnie na tym jeziorze razem z przyjaciółmi pływałem łódką, a przy tym domku urządzaliśmy sobie przyjęcia przy ognisku, gdzie pogrywałem na gitarze. Po chwili udało nam się dogonić Pam i Felicię, które były już prawie przy owym domku.

Kiedy już całą grupą znaleźliśmy się przy domku to Pam zapytała mnie zaciekawiona

— To czego powinniśmy teraz szukać? Pierścionka czy kolczyków?

— Myślę, że można byłoby poszukać pierścionka.– Odpowiedziałem spokojnie, więc zaczęliśmy szukać po całym terenie, w trawie, krzakach...Nigdzie jednak nie było tej biżuterii. Z bezradności usiadłem na brzegu jeziora.

Po chwili, kiedy słońce było wysoko na niebie i świeciło prosto na jezioro, rzuciło mi się w oczy coś błyszczącego. Postanowiłem zrobić coś absolutnie szalonego, a mianowicie wskoczyć do tego jeziora i spróbować wyjąć z niego błyskotkę, którą prawdopodobnie był pierścionek, a przynajmniej miałem nadzieję, że to był on…

Jak postanowiłem tak zrobiłem. Wskoczyłem do jeziora, zdziwiło mnie, że woda była jeszcze dość zimna jak na tę porę roku. Jednak postanowiłem się nie wynurzać dopóki nie wyłowię pierścionka. Miałem niemal stuprocentową pewność, że on tam jest.

Po chwili znalazłem się już na dnie jeziorka. Znów coś zalśniło prosto przed moimi oczami… Pierścionek.

Chwyciłem go w rękę, po czym wypłynąłem z jeziora. Moi przyjaciele chyba mnie szukali. Kiedy zobaczyli, że wypłynąłem z jeziora to natychmiast wszyscy do mnie podbiegli.

Pokazałem im swoje znalezisko, był to srebrny pierścionek z oczkiem w kształcie motylka, którego skrzydła były złożone, a jakże, z czterech niebieskich Kamieni.

Pamela, Felicia i Odette jednak spojrzały na mnie spod byka. Po dłuższej chwili, miałem wrażenie, że w imieniu całej trójki, odezwała się Pamela.

— Zgłupiałeś? Kto ci kazał wskakiwać na samo dno jeziora? — moja przyjaciółka nie wypowiedziała tych słów, a wręcz je wykrzyczała.

— Ale… Ja… — Próbowałem się wytłumaczyć, jednak Pamela, Odette i Felicia nie dawały mi dojść do słowa. Posłałem Arcadiusowi spojrzenie w stylu „czy ja je wkurzyłem?” on spojrzał na mnie wzrokiem, który mówił „STARY, NAWET NIE PODEJRZEWASZ, JAK BARDZO”.

Kiedy już dziewczyny przestały na mnie krzyczeć to postanowiliśmy wejść do domku, aby spróbować tam poszukać kolczyków.

Łudziliśmy się, że skoro pierścionek tu był to kolczyki również właśnie tu się znajdą. Kiedy weszliśmy nic nie zwróciło naszej szczególnej uwagi.

Dopiero, kiedy weszliśmy w głąb dość małego ale przytulnego pokoju, zobaczyliśmy, że na jego końcu stoi… kominek. Drewno w nim paliło się cały czas, co oznacza, że jeszcze do niedawna ktoś musiał tu być.

Nie wiem, dlaczego ale moja intuicja znów podpowiedziała mi, że warto szukać właśnie niedaleko kominka. Szukałem na podłodze obok, na samym kominku...ale nic nie znalazłem.

Nagle poczułem na swojej skórze dość mocny podmuch zimnego wiatru. Nie wiedziałem skąd, bo wszystkie okna w domku nad jeziorem były zamknięte. Po chwili poczułem szarpnięcie za ramię. Okazało się, że to Felicia. Wskazała ręką na kominek, w którym wygasł ogień.

Z początku myślałem, że jest tam tylko sam popiół, jednak kiedy się przyjrzałem, zobaczyłem, że i tam coś błyszczy. Odgarnąłem szybko popiół a naszym oczom ukazały się srebrne kolczyki z niebieskimi topazami, oczywiście w kształcie motyla.

— Czyli udało nam się znaleźć już wszystkie elementy biżuterii Isabelle? — Zapytała mnie Pamela patrząc na nasze najnowsze znalezisko z lekkim niedowierzaniem

— Na to wygląda. — Odpowiedziałem uśmiechnięty po czym dodałem– Ciekawi mnie tylko, skąd te ciekawe zdarzenia, jak to, że we śnie widziałem jej oczy, oraz to, jak pierwszy raz wypychała mnie na scenę… później zapach jabłek, to, że zakopaliśmy się w błocie a później pojawiło się pierze z poduszki, co naprowadziło nas na koszary i bransoletkę, słońce padające wprost na pierścionek w jeziorze a teraz ogień zgasł sam z siebie…

— A może to nie był przypadek? Może duch Isabelle nam pomagał, bo chciała; abyśmy znaleźli tę biżuterię? — Zagadnął w pewnym momencie Emile

— Być może, ciekawi mnie tylko po co. — Odparłem.

Nagle znów poczułem delikatne szarpnięcie za ramię. Znów była to Felicia. Bez słowa pociągnęła mnie za sobą w kierunku wyjścia z domku nad jeziorem. Kiedy już byliśmy kilka kroków od domku całkowicie na osobności to ja odważyłem się odezwać pierwszy.

— Si vous désirer parler en face à face, c'était assez pour le dire. Tu n’avais pas besoin de me tirer le bras comme un enfant de cinq ans*

— Je sais, désolée, mais j’ai vraiment besoin de te parler parce qu’il y a une telle chose … très importante pour moi*– Odpowiedziała mi po chwili dziewczyna. Widziałem, że znów patrzy na mnie wzrokiem, którego nie potrafiłem do końca rozgryźć. Po chwili znów się odezwała

— Parce que je...dois vous dire que … *

Wyraźnie próbowała coś powiedzieć, jednak nie dała rady. Po chwili podeszła do nas Pamela.

— Nie wiem, o czym rozmawiacie, ale porozmawiacie w drodze na lotnisko, bo nie wiem, czy pamiętacie ale wylatujemy już dzisiaj — Powiedziała po chwili po czym poszła dalej.
Wyruszyliśmy więc w drogę powrotną na lotnisko. W międzyczasie Felicia dalej próbowała mi powiedzieć to, o czym chciała wcześniej porozmawiać. 
— Ponieważ… jakby ci to powiedzieć… ja… ostatnio… eh…*– Odezwała się znowu, jednak po raz kolejny chyba nie była w stanie dokończyć myśli.

Kiedy już udało nam się dotrzeć na lotnisko, Felicia zamilkła. Nie wiedziałem, co chciała mi powiedzieć.

Ciekawiło mnie, dlaczego od dłuższego czasu moja przyjaciółka zachowuje się w moim towarzystwie w ten sposób, jakbym zaczął ją onieśmielać, a wcześniej to się chyba nie zdarzało. Nie ukrywam, że zaczęło mnie to niepokoić w pewnym stopniu. Jednak myślałem, że może jej to przejdzie; choć mówiła, że musi mi powiedzieć coś ważnego, a do tej pory mi tego nie powiedziała, więc to może o to jej chodziło z tym zachowaniem… Póki co jednak nie chciałem jej zadręczać pytaniami.

Uznałem, że poczekam, aż w końcu zbierze się na odwagę i sama będzie chciała mi wyjaśnić, o co jej chodzi. Miałem świadomość, że to może zająć jakiś czas, zanim Felicia się zbierze na odwagę, żeby mi w końcu powiedzieć, o co jej chodzi. Miałem tylko nadzieję, że to w ogóle nastąpi. Jednak póki co nie wyglądało na to, aby to miało się stać.


*Jeżeli chciałaś porozmawiać w cztery oczy to wystarczyło powiedzieć. Nie musiałaś mnie ciągnąć za ramię jak pięciolatka
* Wiem, przepraszam, ale naprawdę muszę z tobą porozmawiać, bo jest taka sprawa...bardzo dla mnie ważna.
*No bo ja...muszę ci powiedzieć, że…

Rozdział 12

Szczerość to podstawa (Pierre)

Siedziałem spokojnie na swoim miejscu na kanapie. Znów odrobinę się zamyśliłem. Po chwili tak bardzo zanurzyłem się w swoje myśli, że już nie docierało do mnie, co mówili moi przyjaciele. Zamknąłem się na chwilę w świecie moich własnych myśli. Od dziecka byłem typem marzyciela, więc to, że często chodziłem z głową w chmurach nie było w zasadzie niczym nowym.

Z rozmyślań po chwili wyrwał mnie głos Felicii.

— Hej Pierre. Ja muszę Ci coś powiedzieć.

— Hm? A o co chodzi? — Zainteresowałem się tym, co moja przyjaciółka ma mi do powiedzenia właśnie w tym momencie. Czekałem więc na to, aż powie mi coś więcej, jednak ona znów na chwilę zamilkła. Wzbierały w niej emocje… W końcu ponownie odezwała się

— No bo widzisz… znaczy ja… –Felicia wzięła głęboki oddech i zaczęła spokojnie mówić dalej — Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? — Zapytała mnie po chwili

— Oczywiście, że pamiętam nasze pierwsze spotkanie, ale dlaczego pytasz? — Zapytałem po chwili przyjaciółkę. Ona tylko przełknęła ślinę i mówiła dalej

— Byłam bardzo podekscytowana tą sesją nagraniową, A kiedy Cię zobaczyłam moje serce zaczęło bić o wiele szybciej niż normalnie, potem zaczęłam cię poznawać i coraz bardziej w tobie zadurzać, wmawiałam sobie że to nic takiego poza tym byliśmy oboje w związkach i czułam się dziwnie z tymi uczuciami ale już tak nie mogę.

W czasie, kiedy moja przyjaciółka mówiła, moje zdziwienie coraz bardziej narastało. W końcu zapytałem ją

— Co masz na myśli?*

Ona znów przez chwilę zawahała się po czym odpowiedziała mi

— Pierre, ja zakochałam się w tobie od pierwszej chwili, gdy cię zobaczyłam. Naprawdę cię kocham, ale rozumiem, że teraz nie jest najlepszy czas na takie rzeczy, ponieważ niedawno przeżyłeś zerwanie zaręczyn i prawdopodobnie musisz przemyśleć wszystko, co ode mnie teraz usłyszałeś, ale zawsze będę czekać na ciebie i na to, że być może powiesz „kocham cię”.

Tym wyznaniem Felicia całkowicie wbiła mnie w kanapę. Kompletnie nie spodziewałem się usłyszeć czegoś takiego, i to jeszcze od niej. Teraz to ja nie byłem w stanie mówić.

Ona tylko patrzyła na mnie jakby czekając na kolejną, jakąkolwiek, reakcję z mojej strony.
Nie wiedziałem, jak powinienem zareagować na coś takiego, kompletnie nie byłem na to przygotowany. Ale z jednym Felicia się nie myliła, rzeczywiście potrzebowałem czasu aby przemyśleć to wszystko, co ona do mnie powiedziała.

Postanowiłem jej to powiedzieć najdelikatniej, jak tylko potrafiłem. Odezwałem się więc

— Felicia, ja...Naprawdę zszokowało mnie to, co powiedziałaś. Masz rację, że muszę sobie przemyśleć wszystko to, co powiedziałaś. Proszę, daj mi czas, obiecuję że dam ci odpowiedź najszybciej, jak tylko będę mógł ale naprawdę potrzebuję najpierw trochę czasu.

— OK, rozumiem, że musisz to przemyśleć. Oczywiście masz dużo czasu na przemyślenie sytuacji.– Odpowiedziała mi kobieta.

Felicia wstała z kanapy, żeby się rozprostować, ja wykorzystałem okazję, podszedłem do niej i przytuliłem ją, póki co chociaż tyle mogłem dla niej zrobić. Nastała noc. Wszyscy poszliśmy do swoich łóżek, a w moim przypadku na kanapę. Wyglądało na to, że tym razem prześpię całą noc. Jednak znów były to tylko moje złudne nadzieje, bo w nocy obudził mnie… płacz. Postanowiłem iść tam, skąd dochodził płacz.

Okazało się, że dochodził on z pokoju, w którym spała Felicia. Wszedłem tam aby upewnić się, że dziewczynie nic się nie stało. Kiedy zbliżyłem się do jej łóżka zobaczyłem, że dalej śpi, jednak z jej oczu leciały łzy, a ona cała się trzęsła. „Pewnie śni jej się jakiś koszmar” pomyślałem.

Uklęknąłem przy niej, pogłaskałem ją po ręce, odgarnąłem włosy z czoła, następnie pocałowałem ją w czoło.

Widziałem jak stopniowo się uspokaja. Kiedy się uspokoiła i spokojnie zasnęła, ja również skierowałem się na kanapę i poszedłem spać.

Nazajutrz rano, kiedy się obudziłem to przekonałem się o tym, że tym razem obudziłem się ostatni.

Nagle usłyszałem kroki, okazało się, że to Felicia przyszła do salonu. Odsunąłem się, żeby mogła usiąść, co po chwili zrobiła. Przez chwilę pomiędzy nami trwała cisza, nie była to jednak niezręczna cisza, tylko ta przyjemna. Po chwili Felicia przerwała trwającą pomiędzy nami ciszę mówiąc

— Merci*– to powiedziawszy dziewczyna uśmiechnęła się do mnie nieśmiało.

Nie powiedziała, za co mi dziękuję więc się zdziwiłem. Jednak po chwili przypomniałem sobie o wydarzeniach sprzed paru godzin. W odpowiedzi tylko uśmiechnąłem się do niej lekko, co ona po chwili odwzajemniła.

Mimo, że mnie nie pośpieszała to miałem świadomość, że dalej czeka na moją decyzję. I miałem też świadomość, że to czekanie ją dobija. Z drugiej strony to nie jest byle co; to jest poważna sprawa… Nie chciałem jej łamać serca, ale przecież do tej pory traktowałem ją tylko i wyłącznie jako przyjaciółkę. Nie wiedziałem też, jak zareagowałaby na to Odette.

W czasie, kiedy Felicia mówiła mi o swoich odczuciach, nie zauważyłem u Odette żadnej reakcji nacechowanej emocjonalnie. Nie miałem pojęcia, jakby zareagowała, kiedy ja również zadeklarowałbym podobne uczucia w stosunku do Felicii.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 3.94
drukowana A5
za 48.68