Zdjęcie wykorzystane do okładki: Charles Deluvio / unsplash.com
Taksówka czekała pod biurowcem już od dziesięciu minut. W normalnych warunkach Mike — bo tak miał na imię kierowca — już dawno zaakceptowałby kolejne zlecenie, wpisując aktualnego klienta na swoją czarną listę, jednak James korzystał z jego usług na tyle często, że był skłonny poczekać na niego jeszcze trochę. W końcu niemal się kumplowali.
James od czasu awansu dojeżdżał do pracy prawie wyłącznie taksówkami. Stać go było, choć wielkim bogaczem w dalszym ciągu nie był. I nie to, żeby nie miał auta. Po prostu lubił podejmować spontaniczne decyzje, jak choćby wyjście do baru po robocie, a samochód pozostawiony na firmowym parkingu skutecznie mu to utrudniał. Do tego wychodził nieregularnie, zawsze doprowadzając wszystkie sprawy do końca, zwłaszcza że w domu nie czekał na niego nikt, kto mógłby przekonać go do wcześniejszego opuszczenia miejsca pracy.
Nie brakowało mu wdzięku ani urody — nic z tych rzeczy. Był jednak zbyt skupiony na karierze, żeby w jego życiu jakakolwiek kobieta zagościła na dłużej niż parę nocy. O zakładaniu rodziny nie wspominając.
Mike nie mógł wiedzieć, że tym razem James nie wsiądzie do jego taksówki, choćby nawet stał tu cały dzień. James bowiem był w tym momencie już parę kilometrów stąd. W miejscu w którym wcale nie planował być.
***
Ucisk sznura zdawał się zelżeć, aż poczuł, że jego ręce są już znowu wolne. Kroki osoby, która go przyprowadziła, oddalały się, aż zniknęły za zamykającymi się drzwiami. Nie czekając ani chwili dłużej chwycił tkaninę worka i ściągnął go ze swej głowy. Mocne białe światło, odbijające się od jeszcze bielszych ścian, uderzyło go w niczego niespodziewające się oczy, oślepiając na dłuższy moment.
James powoli rozwarł powieki. Siedział na krześle przed szerokim biurkiem, zza którego z głębokiego fotela przyglądała mu się para niebieskich oczu.
— Bardzo cię przepraszam za tę całą szopkę, ale za moment zrozumiesz, że było to konieczne — odezwał się ciepły, damski głos.
Naprzeciw niego siedziała kobieta. Miała starannie upięte blond włosy, złoty naszyjnik zwisający tuż nad ostatnim guzikiem jej białej koszuli, nakrytej ciemnogranatową marynarką, oraz niewielkie kolczyki wypełnione szafirem.
Jeszcze przed chwilą miał w planach urządzić karczemną awanturę, ale z jakiegoś powodu głos rozmówczyni wyraźnie go uspokoił. Po za tym nie zwykł podnosić głosu na kobiety. Najwidoczniej nawet na takie, które go porywały. Zwłaszcza gdy były przy tym tak urodziwe…
— Gdzie jestem? — spytał więc miarowym głosem.
— Zanim ci to powiem, może najpierw się przedstawię. Jestem Sarah Rose. Doktor Sarah Rose.
— James Do…
— Doskonale wiem, kim jesteś — przerwała mu.
Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
— Chcesz wiedzieć, gdzie jesteś? Trudno mi to będzie opisać kilkoma słowami. Najprościej będzie, kiedy opiszę ci całą sytuację w której się znaleźliśmy.
— My? — spytał zdziwiony.
— Ty, ja i wszyscy pozostali.
Mrugnął ironicznie oczami.
— To chwilę zajmie. Czego się napijesz?
— Mocnej kawy, jeśli można.
Sarah sięgnęła po telefon i wystukała numer wewnętrzny.
— Pam, przynieś proszę mocnej kawy panu Donovanowi — poleciła.
Po mniej więcej trzech minutach niezręcznego milczenia, do pokoju weszła drobna brunetka i stawiając przed Jamesem tacę z kawą, cukrem oraz mlekiem obdarzyła go szerokim, sympatycznym uśmiechem.
— “Co jedna, to ładniejsza!” — pomyślał, odwzajemniając uśmiech. Gdyby nie obecność doktor Rose, zapewne odprowadziłby ją wzrokiem aż do drzwi. Sarah patrzyła na niego, jakby słyszała jego myśli. Wlepił wzrok w środek filiżanki, unikając przeszywającego spojrzenia, a następnie pociągnął łyk gorącego napoju.
— Może być? — spytała go.
— Wyśmienita — odpowiedział.
— W takim razie pozwól, że zacznę.
Nie czekając na odpowiedź, kliknęła kilka przycisków na swoim laptopie, a na ścianie tuż za nią pojawił się obraz przedstawiający kilka wykresów.
— Znajdujesz się w instytucie zajmującym się badaniami genetycznymi. Od wielu lat obserwujemy to, co dzieje się na naszej planecie. A jest coraz gorzej…
Sarah sięgnęła po wskaźnik laserowy i zaczęła wskazywać poszczególne wykresy.
— Tutaj mamy populację globu. Wszystko niby wydaje się w porządku, od dłuższego czasu utrzymujemy naszą liczebność na stałym poziomie, ale…
Przeskoczyła na kolejny wykres.
— …jeśli przyjrzymy się innym statystykom, zobaczymy, że za ilością nie idzie jakość. Diagnozujemy coraz więcej wad genetycznych oraz chorób dziedzicznych. Średnia długość życia spada. Inteligencja… cóż… wystarczy spojrzeć… Do tego coraz więcej osób posiada naturalne predyspozycje do otyłości, chorób krążenia, depresji. Dodajmy do tego problemy z płodnością…
— Chce pani powiedzieć, że nasz gatunek jest zagrożony? — spytał w końcu James.
— Nie. Jeszcze nie. Ale sam widzisz, że nie zmierza on w dobrą stronę.
— Pani Rose, to jest tylko statystyka. Na słabsze osobniki przypadają też te silniejsze, a to znaczy, że raczej nie powinniśmy się…
— Masz rację, James — przerwała mu. — A to znaczy, że skoro statystyki są coraz gorsze, liczba silniejszych osobników drastycznie spada, a słabszych rośnie.
James zaśmiał się.
— A co to za problem? Zbierzmy tych silniejszych w jedno miejsce, urządźmy małą orgietkę i problem sam się rozwiąże.
Doktor Rose uniosła brwi i patrzyła chwilę w milczeniu na Jamesa.
— Cóż… Widzę, że koncepcja jest ci już z grubsza znana, więc możemy pominąć kilka kwestii.
James czekał dobre kilkanaście sekund, aż Sarah, nie mogąc już dłużej udawać powagi, wybuchnie niekontrolowanym śmiechem, niechcący go przy tym opluwając. Ku jego wielkiemu zdziwieniu nic takiego się nie stało.
— Żartuje sobie pani?
— Jesteś inteligentny, z pewnością znasz odpowiedź na to pytanie.
James powoli łączył fakty. Doktor Rose kontynuowała wypowiedź, potwierdzając jego wszystkie przypuszczenia.
— Wyselekcjonowaliśmy jednostki młode, pozbawione wad genetycznych, o nienagannym wyglądzie, nieprzeciętnej inteligencji oraz wysokiej płodności. Ludzi niemal idealnych. A ich celem, ich misją, będzie założenie rodziny i spłodzenie równie silnego potomstwa.
— Czy wyście zwariowali? Bawicie się w Boga? Chcecie stworzyć nadludzi i wytępić resztę ludzkości z powierzchni ziemi!? — wybuchnął James.