Moim górskim Przyjaciołom- dziękuję, że jesteście!
„Hej” -…Robert? Moja prawdziwa górska inspiracja?
„Hej” — a niech kombinuje dalej. Nie będę ułatwiać.
„Czy to ja w tej książce?” — wypalił prosto z mostu.
„Jesteś szóstym fotografem, który mnie o to pyta[uśmiechnięta buźka]” — będę grać na czas. Zobaczymy jak to rozegra.
„Bo trochę namieszałaś!”
„Pamiętasz? Jestem szalona! [buźka z językiem]Podobało Ci się to szaleństwo? Bobiku?” — jednak nie wytrzymałam…
„Nawet znasz moje przezwisko! Ha! Czyli to ja? [buźka z wytrzeszczonymi oczami]”.
„Może tak, może nie. Czy to ważne?”
„Ważne, bo podobało mi się. Chciałbym Cię poznać”.
WHAT?
OMG!
O RANY!
Tylko spokojnie!
„A jak się rozczarujesz?”
„Niemożliwe! Kobieta, która tak opisuje góry, już mi się podoba!”
„A jak jestem stara i brzydka?” — brnęłam bezlitośnie.
„Przyjmę na klatę, zaryzykuję”
Dwa miesiące później…
Do mojej ulubionej Watry przyszłam pół godziny wcześniej. Nie mogłam się doczekać, aż zobaczę minę mojego „objawienia”. Ha, ha, ha, niezłe określenie na kogoś, kogo nigdy nie widziało się na oczy, a podziw wynikał tylko z pięknych zdjęć moich ukochanych Tatr.
Zamówiłam coś zimnego, nasunęłam ciemne okulary i czekałam na moją zwierzynę. Miałam wprost szampański humor. Ta przewaga dawała mi porządnego kopa. Aż żałowałam, że dopiero teraz mogłam przyjechać do Zakopanego. No cóż, praca, praca… Przygotowałam się też wizerunkowo, żeby nie było! Wybrałam moją ulubioną letnią kieckę do ziemi, krótkie blond włosy zaczesałam do góry, żeby dodać sobie kilka centymetrów, a jakby tego było mało włożyłam sandałki z kolejnymi centymetrami. Niby taki nonszalancki styl, ale z dbałością o każdy szczegół. Szczególnie te centymetry nie dawały mi spokoju, jak w górach, gdy musiałam nadrabiać niski wzrost różnymi częściami ciała. Nawet podczas takiego spotkania o tym pamiętam! Zdecydowanie brak mi którejś klepki…
Jest!
Wszedł, rozgląda się.
Wyjęłam telefon udając, że piszę, a bezkarnie przez okulary obserwowałam jego zachowanie. Rozglądał się bezradnie czekając pewnie na jakiś znak. Nie powiem, na żywo prezentował się całkiem nieźle! Wysoki, typ sportowca i na pierwszy rzut oka widać było, ile pracy wkłada, żeby być w formie. Trochę mnie zaskoczyło, że wyglądał na starszego niż na zdjęciach. Może był po prostu zmęczony po kolejnej wyprawie? Zaraz się dowiem! Niestety totalnie nie był w moim typie. Za duży, za wysoki, już go skreśliłam na wstępie, ale ciemne włosy pięknie kontrastowały z opalenizną i białą koszulą, lekko rozpiętą. Oj, mam też chyba jak Anka syndrom białych koszul u facetów, ale każdy ma przecież jakąś słabość, tylko nie ma odwagi przyznać się do tego! Prawda?
Czyżby założył ją specjalnie? Nie… niemożliwe… Usiadł idealnie na wprost, tylko dwa stoliki dalej. Zamówił coś, zerknął na zegarek. Znowu rozejrzał się po sali. Na sekundę jego wzrok zatrzymał się na mnie. Niestety tylko na sekundę. Hmm… Co jest???
Minęło kulturalne 5 minut po umówionym czasie. Nie będę taka bezlitosna. Sama też już nie mogłam doczekać się spotkania face to face. Zdjęłam okulary i bezczelnie zaczęłam się gapić, popijając przez słomkę mój napój. Obraz rodem z hollywoodzkich filmów. Ale ja jestem głupia! Nic nie mogę normalnie, zawsze muszę kombinować. No ale „kombinować”, to moje czwarte imię zaraz po szalona i niemożliwa!
O matko! Zawiesił na chwilę wzrok, uśmiechnęłam się do niego prowokacyjnie, on też uśmiechnął się, ale ani drgnął! Kurczę! Zaraz woda mi się skończy i pozostanie siorbanie przez tę słomkę! Spojrzał jeszcze raz, uśmiechnęłam się drugi raz i… wstał! Idzie!
— Cześć! — padło dość niepewnie. — Mogę się przysiąść? Czekam na kogoś, ale chyba się spóźnia — zaczął się tłumaczyć.
Czyżbym i ja na żywo wyglądała inaczej? Starzej? No nieeee! Porażka wizerunkowa wisi w powietrzu!
— Cześć! [specjalna pauza] No ładnie! — zaczęłam tę swoją ulubioną grę.- Umawiasz się i zaczepiasz obce kobiety? — powiedziałam starając się zachować powagę tak długo jak się da.
— To ty? — zapytał dość pewnie(!) — Już poznaję te twoje teksty. Zaczął się śmiać i usiadł naprzeciwko. — Przepraszam, że cię od razu nie rozpoznałem — tłumaczył się, — ale zmyliła mnie ta nowa krótka fryzura i sukienka.
— No tak! Zawsze pokazuję się w górskim wydaniu, a tu taka niespodzianka- próbowałam jakoś wybrnąć z niezręcznego powitania. Mina trochę mi zrzedła, ale tylko na chwilę. Bawiłam się rewelacyjnie. Jeszcze kilka miesięcy temu nie pomyślałabym o takim zakończeniu niespodziewanej, wymyślonej przeze mnie w książce znajomości. A teraz? Proszę! Tak sobie siedzimy i gadamy.
— Miło cię poznać! Żyjesz jeszcze? Nie uciekasz? — zapytałam rozbawiona.
Spojrzał na mnie jakoś inaczej i śmiertelnie poważnie odpowiedział:
— Chyba musisz mnie lepiej poznać, bo takie zachowanie do mnie nie pasuje. — Dostałam wykład o dobrym wychowaniu.
— Teraz zapadnie niezręczna cisza — stwierdziłam wesoło.
— Nie sądzę. Przez kilka ostatnich miesięcy nie zauważyłem, żebyśmy się nudzili podczas rozmów. Zamówimy coś? — zapytał.
— Tym razem ja zapraszam. Pamiętasz? — i znowu wrócił uśmiech. To było spotkanie dwójki dobrych znajomych, których połączyła wspólna pasja- miłość DO gór! I w sieci, i na żywo nie mogliśmy się nagadać. Jak się cieszę, że przyjęłam jego zaproszenie. Miałam tyle obaw, bo przecież co innego fikcja literacka, a co innego spotkanie w realu. Nie da się cofnąć wypowiedzianych słów by coś poprawić.
— Muszę cię zapytać o jedną rzecz, bo nie daje mi spokoju od paru miesięcy-powiedział.
— Dlaczego „uśmierciłaś” głównego bohatera? Nie zasłużyli oboje na tę miłość? — znowu tak poważnie zapytał.
— Chciałam w ten sposób przekazać, że w życiu nie da się uciec od przeznaczenia. Jestem idealistką: wszystko albo nic! Los stawia na twojej drodze ludzi, którymi masz się zająć, zaopiekować. Doprowadzić do mety, albo jak wolisz wprowadzić na szczyt! To dla nich żyjesz. Masz do odegrania wobec nich ważną rolę, a jeżeli tego nie zrobisz tu i teraz, to będziesz musiał to kiedyś wyrównać, odpokutować. Świetnie tłumaczy to jedno z najpiękniejszych zdań z „Małego Księcia”: „Jesteś odpowiedzialny za to, co oswoiłeś”. Nie możesz ot tak „zrezygnować” z kogoś, bo warunki się zmieniły. Życie to nie góry! Nie zawracasz, bo pogoda się psuje! Chociaż życie przypomina trochę górskie wędrówki! Ja serio wierzę, że nie można mieć wszystkiego, a ten, kto tak mówi, sam siebie oszukuje. Czasem trzeba coś poświęcić dla innych — wyjaśniłam, zresztą zgodnie z prawdą, zgodnie z tym, w co wierzyłam.
— Serio tak uważasz?
— Tak! A znasz kogoś, kto osiągnął taką pełnię szczęścia jak mój bohater? Tylko nie na rok, dwa, ale na całe życie? — zapytałam.
— Ale nie można być na takim levelu całe życie! Zmieniamy się, uczymy, coś przeżywamy, bawimy się i płaczemy. Nie może być tak samo! — próbował mnie przekonać.
— A tobie niczego nie brakuje, mimo fantastycznego życia? — napierałam.
— Mam tyle, ile potrzebuję do szczęścia i ani grama więcej — odpowiedział.
— Czyli co?
— Świetną pracę, podróże, marzenia, pasję i przyjaciół — wymieniał.
— A jak przyjdzie starość, to wszystko, co daje ci szczęście, nadal zostanie?
— Wiem do czego pijesz! Nie mam rodziny. Prawda? Ale pamiętasz jak się z nią wychodzi? -zapytał.
— To zależy z kim! Nie zawsze!
— Ale jesteś uparta! — dodał wciąż nie poddając się do końca.
— A może tylko się z tobą przekomarzam — stwierdziłam i uśmiechnęłam na pojednanie.
— I ten czwartek też wybrałaś specjalnie na spotkanie?
— Może — opowiedziałam siląc się na obojętność.
— Akurat! I tak ci nie wierzę. Rozgryzłem cię — powiedział z nieskrywaną satysfakcją w głosie i spojrzał na mnie z szelmowskim uśmiechem zwycięzcy. — A teraz musimy zatańczyć. Zgodziłam się chętnie, ale szłam z duszą na ramieniu. Gdzieś ciągle z tyłu głowy miałam ten wymyślony, wyjątkowy taniec Ani i Tomka. A co, jak będzie klapa? Czar pryśnie?
Na szczęście nie podeptaliśmy sobie palców. Na parkiecie też się fajnie bawiliśmy, a gdy skończyła się piosenka (taka zwyczajna, wolna) wróciliśmy po prostu do stolika.
— To co teraz robimy z tak pięknie rozpoczętą znajomością w realu? — zapytał dość zaskakująco.-Idziemy na Orlą Perć?
— Ha, ha, ha, ale mnie rozbawiłeś! Z tobą to mogę co najwyżej napisać książkę, taki wywiad-rzekę z twoimi pięknymi zdjęciami i opisami wypraw. Chcesz? — podsunęłam kolejny raz propozycję nie do odrzucenia.
— Może kiedyś, na starość, jak to cudownie ujęłaś — bezlitośnie nabijał się z moich tekstów –Jednak zdecydowanie wolałbym góry! Z tobą! — dodał jeszcze tak jakoś serio i dziwnie popatrzył.
— Zastanowię się — odpowiedziałam czując mrowienie na karku i uśmiechnęłam się wyobrażając sobie naszą wspólną wędrówkę, jak Ani i Tomka. Może, kiedyś, zobaczymy...Szalona…
— A właściwie dlaczego powiedziałaś, że to moje zdjęcia tak cię zainspirowały? — dopytywał. — Nie musiałaś tego robić, bo tylko niektóre elementy pasują.
— Masz rację, nie musiałam tego robić, szczególnie teraz, gdy piszę pod pseudonimem. Tylko musisz wiedzieć, że ja w życiu kieruję się zasadą, że „warto być przyzwoitym”. Po prostu uważam, że skoro poniekąd wykorzystałam twoją pracę, zainspirowała mnie, to powinnam przynajmniej ci o tym powiedzieć i podziękować. Tak zwyczajnie, tak powinnam się zachować. Dlatego jak zapytałeś, to potwierdziłam. Gdybyś nie napisał do mnie tej wiadomości, po prostu nie byłoby tematu, ale skoro przeczytałeś książkę, spodobała ci się i miałeś podejrzenia, to chciałam się przyznać.
— Wiesz, to bardzo miłe z twojej strony — powiedział. — Czuję się wyróżniony. Nigdynie myślałem o swojej pracy, że aż tak kogoś poruszy. Fajne uczucie.
— No widzisz! Wszyscy szczęśliwi! — stwierdziłam wesoło.
— Polubiłem twój świat, to jak go postrzegasz i opisujesz — dodał po chwili namysłu.
— A ja twoje zdjęcia. To dzięki nim widzę ten świat w ten sposób.
— Czyli tak samo patrzymy na świat? — zapytał dość niespodziewanie.
— Tak samo, tylko z innej wysokości…
Tak, to była zaskakująca i miła rozmowa. Łączyło nas więcej, niż oboje sądziliśmy. Zastanawiałam się, co najbardziej: miłość do gór i piękna, postrzeganie świata wynikającego z naszych charakterów, osobowości? Ucieczka przed plastikiem i sztucznością w poszukiwaniu prawdziwych doznań? Prawdziwych wartości? Ciekawe doświadczenie! Zatopiliśmy się na chwilę w swoich myślach, popijając zimny napój, by spróbować poukładać to, co usłyszeliśmy o sobie.
— Jakie masz plany na najbliższe dni? — zapytał zaciekawiony po chwili milczenia.
— Pierwszy raz przyjechałam sama w Tatry. Chyba spróbuję je odkryć na nowo, inaczej. Ciekawe jak będą smakować po tych wszystkich opisach? Czy tak samo, czy lepiej? — odpowiedziałam, ciągle zastanawiając się, jak to będzie wyglądać.
— To może naprawdę pójdę z tobą? — zaproponował kolejny raz.
— Nie, dziękuję! Myślę, że to nie jest dobry pomysł. Nie teraz. Za dużo we mnie wspomnień z tej wymyślonej historii i ciągle porównywałabym miejsca, sytuacje do tych z książki. A ja chcę poczuć góry tylko dla siebie! Znowu! Jak kiedyś! Tylko moje!
Rozstaliśmy się w znakomitych humorach. Oboje byliśmy pewni jednego, że jeszcze się spotkamy. Robert miał się zastanowić nad książką. Nie naciskałam. Miałam co robić, a poza tym powinien sam tego chcieć, bo inaczej to nie będzie miało sensu. Sam musi poczuć potrzebę podzielenia się swoimi historiami. Wróciłam do pensjonatu szczęśliwa i spokojna. Załatwiłam najtrudniejszą sprawę związaną z ostatnimi szalonymi miesiącami mojego życia.
No i gdzie pójść? Już dawno przeszłam w całości wszystkie szlaki, oprócz Orlej. Co wybrać, by poczuć ten pierwszy, niezmącony zachwyt? Wtedy przyszedł mi do głowy pomysł typowy dla mnie i bardzo w moim stylu: wstaję rano, jadę i niech serce wybiera!
Cała ja! Żywioł!
***
Poranek obudził mnie piękną pogodą! Ooo! W końcu mam szczęście w górach? Ciekawe na jak długo? Szybko wykonałam podstawowe poranne czynności, spakowana, przygotowana wyruszyłam samotnie na szlak. Zdążyłam na pierwszego busa do Kuźnic.
Hmm… Kuźnice? Okej, niech los decyduje, może być. Kasprowy? Giewont? Jaworzynka? Boczań? Wybór był oczywisty! Wprawdzie widoki nie były jeszcze spektakularne, ale już ta namiastka gór, zapach, szum strumienia, wyłaniające się zbocza i wierzchołki sprawiały, że czułam podniecenie, radość ze spotkania, niepewność. Poczułam ciarki na całym ciele, wróciły moje najpiękniejsze wspomnienia!
„A więc prawdziwa i szczera miłość jest po prostu cały czas w naszym krwioobiegu” pomyślałam szczęśliwa i podniecona, jak na początku moich wędrówek. O tak! To jest jak oczekiwanie na ukochaną osobę! Niby kochasz tak samo, niby to uczucie wypełnia nas całych, ale za każdym razem jest inaczej. Mam wrażenie, że jestem bardziej szczęśliwa i spełniona! Czy to jest w ogóle możliwe, by kochać bardziej i bardziej?
Wysiadłam z busa, ruszyłam w stronę potoku. Uwielbiam go! Jeszcze nic się nie dzieje, spokój, krzaki, świerki, wejście na szlak, kasa TPN, a on już gada jak najęty.
Cieszy się na nasz widok, wesoło szepcze, obiecuje wspaniałe przygody. Zadowolony i rozgadany jak zawsze i o każdej porze roku. Żadna pogoda nie jest wstanie popsuć mu humoru. Eh, gdyby tak człowiek umiał w życiu zachować dystans i szczęście bez względu na wszystko…
Kupiłam bilet w kasie TPN-u i odeszłam na bok spakować portfel do plecaka. Po chwili zarzuciłam go na ramiona, rozejrzałam się po znajomych miejscach, uśmiechnęłam do siebie szczęśliwa i zadowolona z tego, że w końcu tu jestem, że oddycham tym powietrzem, że to miejsce zaczyna płynąć w moich żyłach! Czujesz to? Masz takie miejsce, które możesz porównać do tlenu? Gdzie samo przebywanie, oddychanie tym wyjątkowym powietrzem jest źródłem nieprzemijającego szczęścia? Moim są Tatry!
— Cześć! — usłyszałam niespodziewane powitanie, które wyrwało mnie z rozmyślań. Rozejrzałam się. Przy potoku stał oparty o barierkę uśmiechnięty od ucha do ucha Robert. Podeszłam dość wyraźnie zaskoczona i trochę wkurzona. Mimo to przywitałam się grzecznie:
— Cześć! Co tu robisz?
— Czekam na ciebie — odpowiedział rozbawiony patrząc na moją zaskoczoną minę.
— Umawialiśmy się? Bo jakoś sobie nie przypominam? — Już nie byłam grzeczna.
— Nie wytrzymałem! Pomyślałem sobie, że to najlepsza okazja, by cię lepiej poznać w realu i pogadać o naszej książce — tłumaczył bardzo zadowolony z siebie.
— O naszej książce? Już podjąłeś decyzję? — spytałam zdziwiona i cały czas poirytowana tym nagłym i niezaplanowanym spotkaniem.
— Tak! Chyba lepszego czasu nie będzie, to po co czekać na tę starość — dokończył i mrugnął zawadiacko jak na przeprosiny.
— Ale pamiętasz, że dzisiaj chciałam iść sama? Inaczej się umawialiśmy! Nie lubię, jak ktoś za mnie decyduje! — wyliczałam z pretensją w głosie kolejne argumenty.
— Przepraszam! — powiedział beztrosko i dorzucił:- Może ci to jakoś wynagrodzę?
— Jak?
— Pięknymi zdjęciami! — odpowiedział, pokazał aparat i popatrzył tak jakoś błagalnym wzrokiem, że momentalnie zapomniałam, dlaczego mnie zirytował. W sumie to był ARGUMENT!
— Okej! — zgodziłam się niechętnie. — Chodźmy, bo szkoda czasu.
— Super! To lecimy!
Ruszyliśmy na Boczań, mój ukochany Boczań. Jeszcze nie do końca pogodzona z sytuacją, bo chciałam mieć góry tylko dla siebie, chłonąc widoki w najlepszym dla siebie czasie, delektować się minutami, a może godzinami panoramą na Zakopane, zatrzymywać się w ulubionych miejscach, przy kwiatku, krzaczku, pochylonym drzewie i pytać po cichu: „czekaliście na mnie?”, a teraz będę musiała się dostosować do kogoś! Nawet wizja najpiękniejszych zdjęć mnie nie pocieszała.
W tym momencie coś sobie uświadomiłam i zapytałam:
— Skąd wiedziałeś, gdzie na mnie czekać?
— Nie wiedziałem, ale miałem nadzieję, że te wszystkie informacje pomogą dobrze mi wybrać — odpowiedział dość zagadkowo.
— Jakie informacje? — spytałam mocno zdziwiona, bo nic mu nie mówiłam o swoich planach.
— Nie lubisz ceprostrady, nie masz samochodu, a szlaki z Morskiego Oka i z „Piątki” trzeba zaczynać dużo wcześniej. Pozostają Kuźnice, prawda? A jak Kuźnice, to wiadomo, Boczań — zakończył bardzo z siebie zadowolony.
No nie! Pomyślałam mocno zaskoczona. Rozgryzł mnie w pięć minut, a ja sądziłam, że jestem taka sprytna! Za dużo gadam o sobie i za dużo o tym piszę. To się kiedyś źle dla mnie skończy. Moje dzieci miały rację: ktoś mnie porwie w tych Tatrach! Wtedy przypomniałam sobie, że mogę chodzić spokojnie sama, bo nikt nie da radymnie unieść. Uff… Jednak kilogramy czasami na cośsię przydają!
Szlak przez Boczań upłynął na spokojnym wędrowaniu. Od czasu do czasu wymienialiśmy zdawkowe spostrzeżenia. Cisza między nami w ogóle mi nie przeszkadzała, bo oboje słuchaliśmy tej najpiękniejszej ciszy Tatr. Poczułam ulgę, bo właśnie tutaj, w moich ukochanych górach, które w pewnym sensie są moją świątynią, lubię delektować się naturą, a nie ludźmi… O nie! Nie! Lubię wędrować ze sprawdzonymi przyjaciółmi, nie tylko górskimi, ale oni magicznym sposobem też umieją słuchać wyjątkowej muzyki drzew, ptaków, gór. Choć i nasz śmiech czasami słychać na szlaku jak ostatnio w Tatrach Słowackich zimą przy lodospadzie, to jednak częściej towarzyszy nam cichy zachwyt!
Dotarliśmy do rozwidlenia szlaków. My wybraliśmy ten na Halę Gąsienicową. Z sentymentem spojrzałam w stronę szlaku na Nosal, a Robert, jakby odgadując moje myśli, zapytał:
— Możemy kiedyś pójść na zachód słońca… TAM?
— Widzisz! O tym mówiłam! Ciągle wracasz do historii Ani i Tomka! Za wcześnie się spotkaliśmy. Nie umiesz o tym zapomnieć. To się nie uda jeśli będziesz ciągle nawiązywał do tamtej opowieści, a ja chcę zapomnieć i zacząć żyć swoim nowym życiem — wyliczałam zdenerwowana. — Nawet książka nam się nie uda!
— Dlaczego? — zapytał zaskoczony moją gwałtowną reakcją.- Co ma nasza książka do ich historii? — dodał bardzo zdziwiony i lekko oszołomiony moim nagłym wybuchem.
— Wszystko! -prawie wykrzyknęłam — najważniejsze muszą być góry, a nie miłość.
— A ja myślałem, że góry i miłość to jedno- odpowiedział jakoś smutno, prawdziwie, aż mnie zamurowało.- Okej, spróbuję, przepraszam. Nie wiedziałem, że tak zareagujesz.
— Masz rację, ja też przepraszam. — Zmieniłam ton. — Trochę mnie poniosło, ale ja sama pisząc tę historię Ani i Tomka momentami traciłam poczucie rzeczywistości. Jakbym tam była, jakbym byłam nią. To było dość niezwykłe przeżycie, na granicy fikcji i rzeczywistości, ale wiedziałam, że niebezpieczne — dodałam już spokojniej. — Chciałbym, żeby nasza — poprawiłam się — twoja książka pokazała góry z tej najpiękniejszej strony, jako wyzwanie, przygodę, pasję, czasami nawet szaleństwo, coś nadprzyrodzonego, jedynego i niepowtarzalnego. Boję się, że wszyscy będą czekać na kontynuację historii Ani i Tomka, a to ma być przecież tylko twoja przygoda i historia człowieka gór! Wyjaśniałam spokojnie zdanie po zdaniu, bo naprawdę potrzebowałam odciąć się od tej historii. Musiałam pisać swoją nową, inną…
— Niezła wizja — powiedział patrząc rozmarzonym wzrokiem w stronę przełęczy.- Idziemy? — zapytał wyraźnie kończąc te filozoficzne rozważania, a ja dostrzegłam na jego twarzy ten sam rodzaj zniecierpliwienia, oczekiwania, który maluje się na mojej, gdy zaczynam szlak na Halę Gąsiennicową.
O kurczę! Wyszłam rano z nadzieją na sentymentalny dzień, pełen górskich widoków, doznań, zachwytów, a zaczyna się od jakiś egzystencjalnych porywów! Muszę ochłonąć, bo skończę jak moja bohaterka! O! Nawet ja ciągle wracam do niej! Niech to szlag! Jak się nie uwolnię od przeszłości, to będzie klapa! A teraz to nawet podwójna, bo jestem odpowiedzialna za sukces drugiego człowieka! Może za wcześnie zaproponowałam tę współpracę? Ładnie się wmanewrowałam!
Na szczęście już przy pierwszych świerkach na zboczu zapomnieliśmy o porannych nieporozumieniach i chłonąc wszystkimi zmysłami przepiękne okoliczności przyrody szliśmy w milczeniu, ale zadowoleni. Las iglasty obłędnie pachniał i dawał orzeźwiający chłód. Szlak prowadził lekko pod górę, więc wędrówka była naprawdę przyjemna. Dość szybko dotarliśmy do przełęczy, gdzie spotykają się dwie drogi prowadzące z Kuźnic od potoku.
Uwielbiam czytać te dyskusje, którą wybrać, czy przez Jaworzynkę, czy przez Boczań. Przypomina to trochę rozważania, co było pierwsze: jajko, czy kura?
Popatrzyłam na dolinę, była piękna. Westchnęłam za Boczaniem, moim Boczaniem. Nie umiałabym wybrać. Za to Robert miał prosty wybór. Strzelał fotki jak oszalały, a to dopiero był początek, nawet nie początek górskich atrakcji, a przedsmak. Już się bałam, ile zdjęć z dzisiejszego szlaku dostanę „w prezencie”. A niech robi, to ja przynajmniej odpocznę, obejrzę „moje” Tatry! Podobają mi się w każdym miejscu. I na szczycie, i w dolinie, na przełęczy i na zboczu. Kocham je całe! O! Dzisiaj mogłam podziwiać całe Beskidy i tę kapryśną Babia Górę. Zawsze uśmiecham się na jej widok, bo przez kilkanaście lat wychodząc z Boczania nawet nie wiedziałam, że królowa patrzy mi na plecy! A może to przez jej humory dostawałam takie pogodowe baty na hali?
Nie mogłam doczekać się pierwszego spojrzenia na Gąsienicową. Miałam szansę na piękne powitanie. Słońce towarzyszyło nam od samego rana. Na niebie ani jednej chmurki, a temperatura idealna na górskie wędrówki. Fotograf się wyszalał i ruszyliśmy na spotkanie z perfekcyjną Halą Gąsienicową. Najpierw ukazała się zielona dolina z bogactwem kosodrzewiny, nielicznymi świerkami i porośniętymi trawą łagodnymi zboczami. W oddali pyszniły się pierwsze strzeliste wierzchołki Orlej Perci, dumnej Świnicy, a po chwili pokazał się ostry, tajemniczy Kościelec i jego towarzysz, Mały Kościelec. Obaj wystrojeni jak przystało na takie spotkanie. Gdy zbliżyliśmy się do miejsca, skąd po raz pierwszy widać Betlejemkę, bazę taterników i szałasy, ze wzruszenia musiałam się zatrzymać. Chciałam nasycić się tym widokiem na spokojnie, jak najdłużej. „Napaść oczy i duszę” jak mawiała moja przyjaciółka. Na szczęście na szlaku było jeszcze mało ludzi i nie przeszkadzałam nikomu stojąc tak na środku z otwartą z zachwytu buzią i z sercem jak na dłoni pulsującym dla tej przebogatej przyrody! Jak ona na mnie działała! Jak magnes. Moje myśli kręciły się wokół tych widoków, oczy szukały najpiękniejszych, nieodkrytych zakamarków, a ręce wyciągnięte ku tym bajecznym obrazom wołały: „Moje, moje! Nie oddam!” Byłam najszczęśliwszym człowiekiem w Tatrach. O tak! Wróciły wszystkie najcudowniejsze wspomnienia związane z tym miejscem! Moje wspomnienia! Szczęście i zachwyt wypełniały każdą komórkę mego ciała! Jak kiedyś! Czułam, że jestem częścią Tatr! Tego było mi trzeba. Reset i życiodajna kroplówka w jednym. Szczęście i spokój wypełniło całe moje ciało i duszę.
— Rozbijamy tutaj obóz? — zapytał uśmiechnięty Robert przyglądając się mojej minie.
Przypomniałam sobie, że nie jestem sama. No tak! Moje myśli i uczucia mnie pokonały! Przyroda tatrzańska mnie pokonała! Odpowiedziałam tylko z rozrzewnieniem:
— Idziemy.
Ruszyliśmy w stronę Murowańca, którego zielony dach dostrzegłam wśród świerkowych wierzchołków. Po kilku minutach byliśmy w schronisku. Siedliśmy na krótką przerwę przy ławie na dworze, by nie tracić nawet przez minutę ukochanego widoku. Patrzyłam z sentymentem na Kościelce i zazdrościłam im tych perspektyw.
— To gdzie idziemy dalej? — spytał mój dzisiejszy towarzysz.
Pomyślałam chwilę szukając miejsca, które najlepiej pasowałoby teraz do mnie, do tej wyjątkowej chwili, do moich życiowych zakrętów. Gdzie jest ta magia? Już wiedziałam!
— Już wiem! Idziemy — zawołałam z radością w głosie i w sercu.
Ruszyliśmy w stronę Czarnego Stawu Gąsienicowego. Ciągle w milczeniu, ale wciąż w zachwycie, lekko, przyjemnie po kamiennych stopniach, między pilnującymi drogi kosodrzewinami rozpartymi wygodnie na łagodnych zboczach.
No i jest! Faluje, pieści kamienie, rzuca się na brzegi, łapie kontury przyległych gór. On i góry tworzy nierozerwalną całość i nawet nie widać gdzie kończy się woda, a gdzie zaczyna skała! Jedność natury! Chciałam dłużej popatrzeć na ten spektakl pod Kościelcem.
— Usiądziemy na chwilę? — zaproponowałam.
— To nasz cel? — spytał z niedowierzaniem.
— Nie, ale fascynuje mnie to miejsce. Zobacz, jakie bogactwo szlaków proponuje, a wszystkie z adrenaliną.
Lubię to odbicie w lustrze wody, gdzie nie widać granicy między mokrym, a skałą. Trzeba mocno wpatrywać się, by uchwycić tę specyficzną linię horyzontu stawu i gór! Lustro wody przyjemnie faluje i przytula skały z czułością. I już nie wiesz, co widzisz. Staw czy góry? Spojrzałam na dumny Kościelec, budzący respekt, nieosiągalny, nieobliczalny. A Robert jakby zgadując moje myśli powiedział:
— Kiedyś zjeżdżałem z takiej skały ponad trzy tysiące metrów w pionie! To była prawdziwa jazda bez trzymanki — przypomniał sobie z zachwytem w głosie.
— To więcej niż Kościelec! — stwierdziłam pełna podziwu i zapytałam:
— Dużo masz takich historii?
— Znajdzie się kilka — odpowiedział z wyczuwalną nutą nostalgii i nieskrywanego zadowolenia.
Spojrzałam na jego twarz skupioną, trochę smutną, na zmarszczki, które wyrzeźbił czas, a może doświadczenie. Biła z niej ogromna siła i pewność siebie. Poczułam spokój, którego tak bardzo mi brakowało. Mogłabym przysiąc, że myślimy o tym samym. O tych wszystkich niebezpiecznych przygodach, wyprawach, szlakach. Każdy z nich odbił swoje piętno na tej twarzy, w sercu i chyba w oczach. Co wyczytałam? Doświadczenie, spokój, opanowanie i radość. Tak, radość życia.
— Zastanawiałem się jak to opowiedzieć. Masz jakiś plan? — spytał nieoczekiwanie i spojrzał na mnie czekając na odpowiedź.
— Hmmm… — zastanawiałam się głośno. — Myślałam dużo o tym…
— Tak? Myślałaś o mnie? — przerwał mi zachwycony, z ewidentnie z ironicznym uśmiechem na twarzy.
— Nie schlebiaj sobie — zgasiłam szybko. — Mam kilka pomysłów. Napiszę ci wszystko, poczytasz sobie, zastanowisz się, co ci najbardziej pasuje, a potem razem to omówimy. Okej?
— Okej! A potem jak to zbierzemy w całość?
— No z tym będzie kłopot! — stwierdziłam ze smutkiem. — Czeka nas dużo wspólnej pracy. Inaczej nie da się tego zrobić, chyba że zdalnie, jak w tych szalonych pierwszych miesiącach 2020 — zawiesiłam delikatnie głos zastanawiając się jeszcze na czymś.
— Albo?
— Albo będę przyjeżdżać na długie weekendy i wykorzystamy ten czas maksymalnie, ile się da. Tylko musisz się przygotowywać za każdym razem na sto procent — tłumaczyłam cierpliwie zastanawiając się, jak to rozegram. Chyba sobie właśnie uświadomiłam, że propozycja złożona przeze mnie na początku rozmów w sieci i potem w realu, przerasta mnie logistycznie. Coś mi przyszło do głowy i zaproponowałam:
— No chyba, że zaczekamy do wakacji i wtedy jeden urlop wszystko załatwi, prawie wszystko.
— Do wakacji? Tyle czekać? — spytał z niedowierzaniem. — Długo!
— To nie wiem! Przemyśl sobie na spokojnie, bo możemy pracować online, ale ja lubię mieć bezpośredni kontakt z rozmówcą, czuć emocje i atmosferę opowieści. A póki co proponuję iść dalej.
Wygodną ścieżką biegnącą nad stawem ruszyliśmy wyżej. Robert zerkał na mnie ukradkiem próbując odgadnąć, gdzie go prowadzę. Niech czeka. Był już wszędzie, więc i tak go nie zaskoczę. Minęliśmy żółty szlak na Granaty. Robert znowu zerknął próbując wyczytać z mojej twarzy kierunek naszego marszu. Na szczęście z każdym krokiem zostawało nam coraz mniej możliwości. Ruszyliśmy w prawo, jeszcze wciąż wzdłuż szmaragdowej tafli Czarnego Stawu, by po chwili rozpocząć krótką wędrówkę po skałach. Obejrzałam się. Czarny Staw Gąsienicowy wyglądał zjawiskowo. Z tej strony było wyraźnie widać cień rzucany przez Orlą Perć. Choć Kościelec trochę stracił na swej okazałości, to Mały Kościelec dumnie prezentował swoje wdzięki. Jeszcze tylko kilka minut wędrówki po kamiennych stopniach, dwa fajne kominki, które w drodze do góry, jak zawsze, nie sprawiły mi żadnej trudności i dotarliśmy w końcu do drogowskazu. Jeden kierunek to Zawrat. I tutaj doczekaliśmy się rozwiązania zagadki. Pierwszy cel już przed nami- Zmarzły Staw Gąsienicowy lub Zmarzły Staw pod Zawratem, a potem może Zadni Granat jak pozwoli pogoda.
— Jesteśmy! Na razie to nasz pierwszy punkt programu- stwierdziłam z ulgą, uśmiechnęłam się zadowolona i zdjęłam plecak. Spojrzałam na mojego towarzysza ze szlaku. Zaskoczenie, i niedowierzanie wyraźnie malowały się na jego twarzy.
— Pewnie zastanawiasz się dlaczego tutaj? — powiedziałam uwalniając go od niezręcznych pytań. –Ten staw przypomina mi przygodę Harrego Pottera, gdy razem z Dumbledorem szukał horkruksów.
Robert się nie odzywał. Patrzył tylko na mnie z uwagą, czekając na dalsze wyjaśnienia. Jego mina mówiła jedno — muszę mu wszystko cierpliwie wytłumaczyć. Nie będzie to dla mnie łatwe, bo czeka mnie powrót do najgorszych wspomnień, najboleśniejszych przeżyć. Usiedliśmy na skałach wpatrzeni w niezwykły kolor wody, ciemny, wręcz czarny, złowrogi, ale na tle gołych skał dający nadzieję na życie. Zaczęłam niepewnie…
— Gdy czytałam po raz pierwszy historię horkruksów, przypominała mi ona trochę moje życie. Dusza rozpadała się na kawałki, jakbym pomału umierała. Próbowałam odszukać te części, by wrócić do żywych. Nie było to łatwe. Wszystko obracało się przeciwko mnie, ale się nie poddałam, walczyłam o siebie i wygrałam.
Po latach, gdy stanęłam tutaj po raz pierwszy, nie mogłam się pozbyć wrażenia, że już tu byłam, że czuję to, co kiedyś przed laty w najtrudniejszym momencie mojego życia, które rozpadało się na bolesne cząstki.
Ten skrawek ciemnej wody leżący pośród surowych, majestatycznych gór to jak nadzieja wbrew wszystkiemu! Rozsądek podpowiada, że tutaj nie ma życia, tylko skały, a jednak dusza walczy o przetrwanie. Szuka choć jednej kropli, by ugasić pragnienie, by znowu móc żyć!
O tak! Potrzebowałam nadziei! Pożegnałam dwie ukochane osoby, jedną po drugiej, a rodzina oskarżała mnie o najohydniejsze czyny! Wpadłam w depresję, pomagały tylko psychotropy… Dokonałam czegoś niemożliwego: nauczyłam się być szczęśliwa z tym, co mam, ale też z tym, czego mi brakowało. Nigdy w życiu nie byłam tak spokojna i dumna z siebie. A co najważniejsze wiem i jestem tego teraz pewna, że nic i nikt nie jest już w stanie zburzyć tego spokoju i tej pewności siebie. To ogromna moc i siła, która po prostu jest tu we mnie! To cała ja! Nie ma to nic wspólnego z pychą czy zarozumiałością. Wyznaczam sobie nowe cele i konsekwentnie, ale i z pokorą je realizuję. Stąd tro chę szalony i dziwny nawet jak dla mnie pomysł z powieścią. W końcu praca, pisanie daje mi taką radość życia, której nigdy wcześniej nie miałam. Może tylko czasami doświadczałam tego w górach. Pisanie o nich, przeżywanie przygód to dla mnie podwójne szczęście! To nie praca jak w mojej redakcji. To namiastka prawdziwych wędrówek. Ten stan trwa już kilkanaście lat i czuję, jak wciąż i wciąż we mnie wzrasta. To piękne uczucie: żyć w poczuciu siły i harmonii z samym sobą. Przede mną został już tylko jeden cel, ale najtrudniejszy, chociaż wiem, że jestem coraz bliżej.
Gdy skończyłam te osobiste wywody, zerknęłam na Roberta. Siedział nieporuszony, a ja nie umiałam odczytać z jego wyrazu twarzy, co czuje. Najwyżej pomyśli o mnie to, co ja sama o sobie czasami: „szalona”. Trudno! Chciał ze mną iść, to niech ponosi teraz wszystkie konsekwencje. Już tak mam niestety, że miejsca, obrazy, a nawet muzyka wywołują we mnie najmocniejsze wspomnienia. Szczególnie Tatry są dla mnie „samowyzwalaczem” wspomnień, metafor, życiowego resetu, ale też źródłem szczęścia i życiowej odnowy.
Trwaliśmy tak w milczącym zachwycie przez kolejne minuty nie spiesząc się na razie nigdzie i podziwiając to magiczne miejsce, słuchając szumu małego wodospadu, przy którym usiedliśmy jak najbliżej, by czuć świeży powiew kropel wody. O tak! Wszystko tutaj przypominało obrazy fantasy! Mroczne, a jednocześnie piękne! Skromne, ale zachęcające nitkami szlaków do dalszych wędrówek.
Już myślałam, że wystraszyłam Roberta na dobre, gdy niespodziewanie zapytał:
— Udało ci się poskładać wszystkie aspekty życia na nowo?
— Tak! I jestem z tego cholernie dumna, bo zrobiłam to prawie sama i przeciwko całej rodzinie — opowiedziałam stanowczo i z nieskrywaną satysfakcją w głosie — ale miałam najmocniejszą broń: wiarę i chyba całe niebo za mną stało!
— Już wiesz, co dalej? — dopytał z wyraźną troską w głosie przyglądając mi się cały czas z uwagą i troska wymalowana na twarzy.
— Niestety to ostatnie pytanie musi trochę poczekać na odpowiedź. Układam ją sobie latami pomału w głowie. Mam nadzieję, że kolejny raz Tatry mi pomogą i szybciej podejmę ostatnią najtrudniejszą decyzję- westchnęłam i spojrzałam z nadzieją na moje ukochane góry. Dlaczego wciąż przede mną najtrudniejszy szlak? Tyle razy stawałam na wymarzonym szczycie po to tylko, by po chwili dostać od życia nowy, trudniejszy cel! I tak wciąż, i wciąż. Czułam zmęczenie, a czasami wręcz irytację: na siebie, na brak zdecydowania, na życie które pisze takie bogate scenariusze, że wyzwań, prób i życiowych zakrętów wystarczyłoby dla kilku osób.
Znowu zamilkliśmy na chwilę wpatrując się w czarną taflę jeziora. Przez tych kilka miesięcy rozmów w sieci nieraz poruszaliśmy tematy związane z naszym życiem, światopoglądem. Okazało się, że oprócz gór łączy nas również podobne patrzenie na życie, podobne wartości i myślenie.
— Zawsze masz takie skojarzenia? — znowu pierwszy zapytał.
— Czasami, a co?
— Teraz rozumiem skąd u ciebie taka wyobraźnia. Byłem tu niezliczone razy i nigdy nie patrzyłem z takim zachwytem na ten staw — zaskoczył mnie swoją odpowiedzią — zawsze parłem tam, na górę, jakby tutaj nie było na czym oka zawiesić. Myślałem, że tylko na szczycie może być pięknie.
— Bo ja zaczynałam niżej i ten zachwyt małymi rzeczami, miejscami pozostał do dzisiaj — usprawiedliwiłam jego myślenie.
— Teraz podziwiam widoki ze szczytów, ale wciąż pamiętam o drodze, bo to ona czasami jest ważniejsza od celu. Prawda? — spytałam wprost.
— O tak! Zdecydowanie, ale ja nadal widzę tylko szczyty — powiedział smutno jakby mu czegoś brakowało. Już inaczej, trochę weselej zapytał:
— Chcesz kilka fotek nad tym wyjątkowym stawem?
— O nie! Żadnych zdjęć! Takiego magicznego miejsca nie może psuć człowiek — opowiedziałam zdecydowanie, bo od lat nie robiłam sobie selfie, sveet foci, czy innych dzióbków! Dla mnie najważniejsze były góry.
— Ale kilka ujęć tego pięknego otoczenia chętnie przygarnę — zachęciłam, choć wcale nie musiałam.
Zerwał się na równe nogi i rozpoczął polowanie na najlepsze zdjęcia. Jak każdy fotograf robił ich ogromne ilości. „No to sobie pooglądam”, pomyślałam. No trudno. Lubię to miejsce i mogę je oglądać z każdej perspektywy. No i przypomniałam sobie, że lubię perspektywę tego fotografa. Mamy czas na spokojne wejście na szczyt, więc możemy dłużej tutaj odpocząć.
Było mi tu tak lekko, dobrze, wracały wspomnienia, ale na szczęście moje. Siedziałam zrelaksowana, zdystansowana do całego świata i ludzi. Czułam tylko spokój i szczęście. W mojej głowie części układanki zaczęły wracać na swoje miejsca, a serce czuło czystą, niezmąconą radość. Oddychałam pełną piersią! Pomału zaczynałam odcinać się od historii Ani i Tomka, która tak mnie pochłonęła, za bardzo niestety. Wywróciła moje życie do góry nogami. Na szczęście tylko pozytywnie.
Popatrzyłam na szalejącego nad stawem Roberta. Klęknął nad wodą i łapał kolejne fantastyczne ujęcie. Nie wytrzymałam i zawołałam, ale nie za głośno:
— Może już wystarczy?
Spojrzał na mnie zdziwiony, jakby usłyszał największą obelgę. Chyba będę miała więcej czasu dla siebie i gór, niż się spodziewałam. Wróciłam od podziwiania. Zawiesiłam wzrok na Orlej Perci. Momentami wydawało mi się, że widzę ludzi na szczycie Koziego Wierchu. Odwróciłam głowę w kierunku szlaku na Zawrat. Stromo i skaliście! A z drugiej strony taki spokojny, bezpieczny szlak, a zachwyt ten sam.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że dwie skrajnie różne drogi prowadzą na tę samą przełęcz, z tymi samymi widokami, ale wymagają od nas całkiem innego podejścia. Z jednej strony musisz się namęczyć, zasapać na maksa, trochę przestraszyć, by wejść, a z drugiej spacerkiem, spokojnie dotrzesz do celu. Jakie to niesprawiedliwe! Wystarczy dobrze wybrać drogę, by się nie męczyć i mieć taką samą perspektywę? Tylko jak tego dokonać? Gdzie szukać odpowiedzi? Komu wierzyć? Dlaczego moja droga jest zawsze taka stroma i ciężka? Nie umiem dobrze wybrać? Mam złych doradców?
Pochłonięta życiowymi dylematami nie zauważyłam, że od jakiegoś czasu stoi przy mnie uśmiechnięty Robert. Gdy się ocknęłam usłyszałam:
— Ale się zapatrzyłaś! Wracamy? Dzisiaj dalej nie pójdziemy, bo nie podobają mi się te chmury — i wskazał ręką w okolicę Zawratu- na dzisiaj koniec wędrówki.
Spojrzałam w kierunku szczytu i niestety z żalem musiałam przyznać rację Robertowi. Nasyciłam duszę i oczy, ułożyłam życiową układankę i mogłam wracać. Trochę było mi żal, że nie wejdziemy na Zadni Granat, bo dawno tam nie byłam. Spojrzałam jeszcze raz na ciemne chmury i niestety jedyna słuszna decyzja tw tych warunkach to powrót. Na dzisiaj to koniec wędrówki. Mimo mojego dość twardego charakteru zawsze w górach pamiętałam o bezpieczeństwie. Czy to z dziećmi, czy sama zawsze byłam gotowa na wycof, nawet spod szczytu. Niestety w życiu zachowywałam się zupełnie inaczej. Brnęłam do przodu gubiąc po drodze siebie, swoje zdanie, a nawet bezpieczeństwo. Już dawno zauważyłam, że w w górach zachowywałam się zupełnie inaczej niż na nizinach! Czy dlatego, że na szlaku wszystko zależało tylko ode mnie, a poza nimi żyłam jak „ubezwłasnowolniona”? I znowu poleciała lawina moich emocji, które uruchamiają Tatry.
Ruszyliśmy spokojnie znad jednego stawu w stronę drugiego, większego.
Takimi szlakami to ja mogę wędrować: lekko, przyjemnie, cały czas w dół, a do tego bliskość zboczy, a potem Czarnego Stawu. Nic się nie zmienił. Nadal przytulał się do rozrzuconych na brzegach skał i odbijał najpiękniejsze obrazy. Błyszczał ubrany w najpiękniejszą, najdroższą biżuterię. Skąd u niego takie bogactwo? Natura nie żałowała tych darów dla niego!
Dość szybko dotarliśmy do schroniska, do Murowańca.
— Dasz się zaprosić na kawę lub herbatkę? — zapytał Robert, gdy usiedliśmy znowu na dworze.
— Grzech by było nie skorzystać z takich okoliczności przyrody i miłego towarzystwa.
— Mówisz do mnie o sobie? — odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
— Widzę, że wraca sarkazm i ten twój wyszukany styl? -stwierdził zadowolony z uśmiechem od ucha do ucha.
— To na co masz ochotę?
— Ale pamiętasz, że miało tu cię dzisiaj nie być? — zapytałam kolejny raz.
— Nie bądź taka drobiazgowa — droczył się ze mną i widać było, że sprawia mu to ogromną przyjemność.
Nie lubię, jak ludzie wymuszają coś na mnie, manipulują mną. Cenię sobie wolność i niezależność nawet w tak błahych sprawach. Lubię ostatnio sama decydować o sobie, w końcu. Jednak dla świętego spokoju odpowiedziałam pogodzona z sytuacją:
— Okej, poproszę owocową- zgodziłam się niechętnie, bo chciałam już zakończyć tę dziwną rozmowę.
Poszedł zamówić, a ja zostałam sam na sam z górami. Co za zapach! Nawet tutaj, przy schronisku i z tłumem ludzi. Mogłabym przysiąc, że słyszę melodię płynącą z pobliskich świerków. Jak one szemrały, szeptały! Wszystko na granicy szumu, lekko, delikatnie, subtelnie, magicznie łaskocząc moje włosy i muskając tą wrażliwą, jedyną, niepowtarzalną górską melodią uszy.
— Proszę bardzo! — powiedział Robert po chwili nieobecności i postawił przede mną pachnący napój. — Dzisiaj bez szarlotki? — zapytał uśmiechnięty.
— Po wczorajszych deserach chyba sobie darujemy- odpowiedziałam na wspomnienie bezuni w mojej ulubionej cukierni na Krupówkach, do której biegam zawsze z moimi insta górskimi przyjaciółkami.
Jakaś nowa myśl przemknęła mi przez głowę i zapytałam:
— Jakiej słuchasz muzyki?
— Rock, najczęściej polski, a po co ci to? — spytał zdziwiony.
— „Pokaż mi swoją play listę, a powiem ci kim jesteś” — zażartowałam, bo przypomniało mi się jak moja ostatnio się zmieniła. Uświadomiłam sobie, że muzyka jest częścią naszej duszy.
— A ty czego słuchasz?
— Oczywiście Korteza, ale też rock, irlandzki, trochę amerykański
— O! — nie krył zdziwienia Robert — nie za ostro jak na kobietę?
— A co to za stwierdzenie „jak na kobietę”? Muzyka chyba nie ma płci — zauważyłam — to tak jakbyś powiedział „nie za wysoko jak na kobietę?”.
— Masz rację, znowu. Przestaje mi się to podobać — żartował — za często masz rację i spojrzał w stronę gór, jakby tam szukał pomocy.
Dokończyliśmy herbatę, na te szarlotkę jeszcze pewnie tu wrócę i ruszyliśmy na najprzyjemniejszy odcinek szlaku przez Halę Gąsienicową. Obejrzałam się jeszcze kilka razy żegnając z Kościelcem, potem z Betlejemką i stanęliśmy „na rozstaju dróg”.
— To teraz wybieraj Jaworzynka, czy Boczań? — spytałam wesoło przypominając sobie poranne porównanie: jajko czy kura? No ciekawe, co wybierze.
— To jakaś prowokacja z twojej strony? — wyczuł podstęp, a moja mina tylko go w ty utwierdziła.
— Najczęściej wchodzę przez Boczań, a schodzę Jaworzynką. Może być? — odbił zręcznie piłeczkę.
— Może być — zgodziłam się pojednawczo, bo dawno nie schodziłam tą doliną, a Robert niech myśli, że to dzięki niemu… Cała ja … manipulantka. W sumie dawno nie widziałam szałasów i chętnie popatrzę na tę piękna dolinkę, a słońce na szczęście jeszcze z nami zostało.
***
W cudownych humorach dotarliśmy do Kuźnic. Potem samochodem pod mój pensjonat. Wtedy uświadomiłam sobie, że tą swoją kulturalną propozycją podwiezienia mnie w sprytny sposób dowiedział się jednocześnie, gdzie mieszkam. Taaa.. A potem zastanawiam się, skąd on tyle o mnie wie!
Na pożegnanie obiecałam wysłać plan pracy z różnymi propozycjami, a on zdjęcia z dzisiejszego spaceru, zdecydowanie spaceru.
Jak dobrze uwolnić się z butów, wziąć prysznic, zmienić ubranie i paść na łóżko na zasłużony odpoczynek.
Musiałam przyznać się sama przed sobą, że w sumie to był fajny dzień. Ciągle nie znałam odpowiedzi jak smakują Tatry solo, ale w tym „nowym”, dość zaskakującym duecie też były dobre.
Hmm… Niby byłam szczęśliwa, ale jakieś niepokojące myśli mąciły mój spokój. O co chodzi? Zerknęłam na telefon, cisza.. Czyżby moja intuicja znowu pracowała na maksymalnych obrotach? To jest moja zmora życiowa! Odzywa się zawsze w najmniej odpowiednim momencie, męczy mnie, nie pozwala cieszyć się chwilą. Z przykrością niestety muszę stwierdzić, że ZAWSZE ostatnio ma rację. Czyli szykują się kłopoty? Za długo byłam szczęśliwa, przynajmniej tak mi się wydawało.
Trudno, już się przyzwyczaiłam, że moje życie wygląda jak sinusoida, góra, dół i na ostro!
Choćbym rozmyślała do wieczora, to nic nie zmieni. Na szczęście odkąd zaczęłam słuchać intuicji, łatwiej mi się żyje. Dlaczego wcześniej tego nie wiedziałam? Może uchroniłabym się przed złymi ludźmi i uniknęła przykrych zdarzeń? Dość tych życiowych dylematów! Czy tylko ja tak mam w górach, że gdzieś tam w głowie odbywają się filozoficzno- egzystencjalne sympozja? Jakbym w Tatrach chciała znaleźć odpowiedzi na wszystkie najtrudniejsze życiowe pytania? Czy ktoś jeszcze tak ma jak ja, czy tylko ja mam górską terapię?
Trzeba wzmocnić się na mieście przed kolejnym szlakiem. O! I to jest priorytet na popołudnie- obiad. Porzuciłam intelektualne rozmyślania i ruszyłam w miasto, czyli na małe co nieco do mojej ulubionej Watry.
Z uśmiechem na twarzy, rześka jak poranek i prawie w podskokach (głód to jednak dobry motywator) wyszłam na ulicę.
— Cześć! — usłyszałam dzisiaj po raz rugi i po raz drugi z ust uśmiechniętego Roberta. Siedział na ławce przed pensjonatem i na mnie czekał.
No nie! Tego już za wiele! Poczułam się jak osaczona!
— Cześć! Wiesz, że to trochę dziwne? To dlatego chciałeś mnie podwieźć? — dorzuciłam z wyrzutem w głosie.
Wstał i podszedł do mnie z dziwną miną.
— Miałem nadzieję, że spędzimy miło czas przy obiedzie, ale skoro tak cię denerwuję, to przepraszam, więcej nie będę. Miłego popołudnia — dodał na koniec, odwrócił się i zostawił mnie z poczuciem winy jak stąd do Giewontu. Byłam zła na siebie, ale zawołałam:
— Poczekaj!
Zatrzymał się. No i dobrze, bo nie ganiam za facetami. Odwrócił się. Podeszłam.
— Przepraszam! Ja po prostu dziwnie się czuję z tą naszą nową znajomością w realu. Jakbym wymusiła na tobie pewne zachowania — wyjaśniłam pierwszy raz tak szczerze i otwarcie, aż mi się głupio zrobiło.
— Czy ja wyglądam, jakby mnie ktoś zmuszał do czegoś? — zapytał patrząc na mnie przenikliwie i czekając na odpowiedź.
— Chyba nie — opowiedziałam niepewnie.
— Kto cię tak skrzywdził, że nie potrafisz zaufać i ciągle doszukujesz się jakiegoś podstępu?
— Życie, życie… -tylko tyle zdołałam cicho wydusić z siebie, bo głos uwiązł mi w gardle z żalu do siebie, do tego mojego popieprzonego życia.
Popatrzył na mnie takim ciepłym spojrzeniem, a ja nie umiałam wyczytać, co ono oznaczało: współczucie, zrozumienie, pocieszenie?
— A pamiętasz, że prawie jesteśmy partnerami w naszym wspólnym przedsięwzięciu?
— Jeszcze nie, nie popisaliśmy umowy z wydawcą — przypomniałam już z uśmiechem pomału odzyskując głos.
— No może i „prawie”, ale „na pewno” jestem głodny! Idziemy?
Chyba ta rozmowa nam pomogła. Oczyściła atmosferę. No ja czułam się w końcu spokojniejsza i wyluzowana. Dobry humor nas nie opuszczał, a kolejne spotkanie przypominało to wczorajsze, gdy oboje cieszyliśmy się po prostu ze swojej obecności. Po obiedzie poszliśmy na Równię Krupową. Mieliśmy wspaniałą panoramę na Kasprowy, Giewont i Czerwone Wierchy.
— Naprawdę tu przychodzisz? — zapytał z niedowierzaniem rozglądając się po tłumie ludzi, gdy siedliśmy na ławeczce naprzeciwko tego słynnego wyrzeźbionego napisu ZAKOPANE, obleganego przez turystów przez cały dzień.
— Od zawsze. Najpierw ten widok był namiastką gór, a potem przypominał o przebytych szlakach. Z satysfakcją patrzyłam i byłam dumna, że tyle przeszłam, mimo wszystko, mimo mojego trudnego życia, mimo tylu ostrych zakrętów — rozgadałam się znowu.
— To dlatego uciekasz w góry? Przez ludzi? — zaskoczył mnie tym pytaniem i uświadomił jednocześnie coś ważnego.
— Tak, dlatego uciekałam kiedyś w góry, by zapomnieć o bólu i krzywdzie jakich doznawałam od najbliższych. Teraz chodzę dla samej przyjemności. A ty? — zapytałam, bo coś mi się przypomniało z naszych pierwszych rozmów w sieci.
— U mnie było odwrotnie. Najpierw zdobywałem je dla samej przyjemności, a potem by zapomnieć o ludziach.
— A co się wydarzyło w 2015, że tyle dni spędziłeś w górach?
— To był najgorszy rok w moim życiu — odpowiedział ze smutkiem odwracając głowę w stronę Tatr.
Zapadła niezręczna cisza. Przypomniały mi się jego opowieści o żonie, która zabraniała wyjść w góry, a potem nastawiała ich syna, by nie chodził z ojcem, że niebezpiecznie i ma jeszcze czas. I ten najgorszy moment, rozstanie.
— Skoro oboje dostaliśmy takie baty od najbliższych, to skąd u ciebie taka ciągła, nieustająca wiara w ludzi? — zapytałam naprawdę ciekawa i świadoma, że podchodzi do życia z ufnością, szczerością i radością jakiej mi wciąż brakuje!
— Nie wszyscy w moim życiu byli tacy. Większość moich znajomych to prawdziwi przyjaciele, towarzysze wypraw, tacy na dobre i na złe. Nigdy nie straciłem wiary w ludzi. Poza tym jednym, osobistym wyjątkiem, mogę liczyć na zrozumienie, wsparcie i pomoc.
Zaczynałam poznawać nowe, inne oblicze człowieka, którego tak podziwiałam za piękne zdjęcia moich ukochanych Tatr. Miałam nadzieję, że uda mi się go jeszcze trochę rozszyfrować, by lepiej przygotować się do nowej książki. Chciałam jak najlepiej trafić do tych najskrytszych myśli, przeżyć, by móc przekazać te emocje czytelnikom. Takie życie na krawędzi na pewno zainspiruje wielu, ale ja chciałam czegoś więcej! Nie potrzebowałam sensacji, kolejnego inlfu. Chciałam prawdziwych emocji dotykających najskrytszych pokładów człowieczeństwa. Zdążyłam już trochę poznać Roberta i dla mnie przede wszystkim był pozytywnym bohaterem, a takich brakuje nam w tym brokatowym świecie. Chyba to była dla mnie najważniejsza myśl. Propozycja tej powieści rzeki nawet dla jak mnie była szalona, ale pokusa pokazania tak pozytywnego prawdziwego bohatera, silniejsza nawet od rozsądku.
Wytrzymaliśmy kilka minut i z ulgą uciekliśmy od tego dzikiego tłumu. Gdy doszliśmy pod mój pensjonat, pożegnaliśmy się jak przyjaciele, choć to określenie chyba jeszcze do nas nie pasuje. Może lepiej by brzmiało: jak starzy znajomi? W swoim pokoju z widokiem na góry zapomniałam o osobistych dylematach, bo czekało mnie mnóstwo pracy.
Gdy siadłam przed komputerem, dość szybko pojawiły się pomysły na nową książkę. Pomogła wycieczka, obiad, rozmowa? Nieważne! Wrzuciłam mocny bieg do przodu i szalałam na klawiaturze mojej wyobraźni. Skończyłam przed północą. Wysłałam maila do Roberta, więc pozostało mi już tylko czekać.
Co ma być to będzie! Wiem, ze ja zrobię wszystko, co tylko umiem jak najlepiej.
***
Kolejny dzień przywitał mnie rewelacyjną pogodą! Hmmm… Może naprawdę los się do mnie uśmiechnie, w końcu? Dzisiaj zatęskniłam za Doliną Kościeliską. Za jaskiniami, wąwozem, Halą Stoły, Smreczyńskim Stawem i tym strażnikiem górującym nad nimi, Ornakiem. Choć i tam byłam już wszędzie, to zatęskniłam za tymi przepastnymi panoramami Tatr Zachodnich, a może najbardziej kusiła mnie szarlotka w schronisku, z której wczoraj zrezygnowałam w Murowańcu? Czy muszę odpowiadać na te pytania? Wszystkie odpowiedzi na pewno zna moja górska Nutelka, słodka psia psi… Gdzie mnie dzisiaj zaprowadzi serce w ten drugi dzień sentymentalnej podróży w głąb siebie?
Ciekawe, czy będzie ktoś tam na mnie czekał?
Zobaczymy!
Nieważne!
Wszędzie w Tatrach czuję sie jak w domu!
Spokojny marsz razem z rozgadanym potokiem, to był strzał w dziesiątkę. Szumiał, szemrał, pluskał, skakał po kamieniach, mienił się i dygotał na zimnych konarach drzew.
Tego mi było trzeba, by ukoić serce, dusze i napaść oczy! Zdecydowanie napaść oczy! Byłam trochę zdziwiona tym samotnym marszem. Czyżby brakowało mi kogoś? No nie! Ja to mam wybujałą wyobraźnię grafomanki. Najpierw się wściekam, że ktoś ze mną idzie, a potem „brakuje mi tego kogoś”. Wariatka! Normalnie niezrównoważona Tatromaniaczka!
Jakbym nie miała na co patrzeć? W oddali pyszniły się wierzchołki Tatr Zachodnich, dolinę otulały łąki z pojedynczymi świerkami, które im wyżej, tym częściej spotykały się na rozmowach. Szumiały…
No i ten potok! Jak wierny towarzysz moich wypraw. Skakał wesoło raz z lewej strony, raz z prawej witając mnie na swoich drewnianych mostkach, jakby chciał mnie powitać: „choć, podejdź, poczekam, tylko się pośpiesz!”.
O! Jak było mi tu błogo i beztrosko! Kolejny raz wróciły MOJE wspomnienia z ostatnich lat wędrówek. Wtedy poczułam jakiś smutek w sercu. No tak! Brakuje mi moich wiernych towarzyszy tych wypraw. Jak szybko rosną dzieci? Za szybko! Na pocieszenie została mi ogromna satysfakcja z tej miłości do gór, którą zaszczepiłam w ich sercach. Moi kochani chłopcy! Gdy tak do nich mówię, to się obrażają. W sumie to im się nie dziwię, bo to już mężczyźni. Samodzielni, pewni siebie, mądrzy i dbający o swoje kobiety. Wyślę im zdjęcie z Kościeliskiej. Jak byli mali, to tutaj zaczynaliśmy nasze pierwsze wędrówki.
Poszło!
Pokonałam kolejny zakręt ze skalną ścianą przy drodze. Aż chciałoby się do niej przytulić, tak zachęca swoją bliskością.Na szczęście na szlaku byli już inni turyści, powstrzymałam się… Nie powinnam zwracać na siebie uwagi, bo moje szalone pomysły niech zostaną tylko w głowie. Może kiedyś je opiszę. Ooo! Dziennik Tatromaniaczki brzmi nieźle! Tylko kto chciałby czytać o górskich wspomnieniach starszej pani? Co innego przygody Roberta! To jest temat!
Mijałam kolejne drogowskazy na wąwóz, jaskinie, staw, ale mnie nie ciągnęły. Szłam dalej z nadzieją na nowe, zaskakujące spotkanie. Wtedy nagle, niespodziewanie wyłonił się spośród koron drzew dach schroniska na hali i ten owładnięty zielenią szczyt- Wysoka, potężna, spokojna, wyglądająca zza świerków.
Usiadłam na dworze przy jednej z drewnianych ław chłonąc widok, zapach, szum świerków. Poczułam siłę i moc od nich wszystkich, jakby chciały podzielić się ze mną wszystkimi swoimi darami. Kolejny raz wzięłam głęboki oddech, jakby można było nabrać na zapas tego górskiego powietrza.
Wtedy usłyszałam sygnał w telefonie. To Robert! Nawet tutaj mnie „dopadł”. No cóż… Pisał, że wszystkie moje propozycje mu się podobają, ma notatki i może już dzisiaj się spotkać.
Czyli jednak wracam… Naprawdę chciałam już zacząć pracę nad książką. Byłam ciekawa jak będzie układała nam się współpraca i chyba nie mogłam doczekać się tych opowieści, które dotąd znałam tylko ze zdjęć. Poczułam podniecenie na samą myśl, co mogę usłyszeć! Będę pierwsza! Będę mogła zadać każde pytanie! Weszłam na chwilę do schroniska, zamówiłam coś słodkiego dedykując szarlotkę z polewą jagodową oczywiście mojej górskie psia psi Nutelce, której wysłałam wkurzające zdjęcie i delektując się tym wyjątkowym, górskim przysmakiem chłonęłam zielone zbocze Ornaku. Pożegnałam się z nim i ruszyłam w stronę wyjścia z Doliny Kościeliskiej.
***
Umówiliśmy się w moim pensjonacie. Pomyślałam sobie, ze będzie to najbardziej neutralny grunt. Cisza, spokój, daleko od głównej ulicy, idealne warunki na swobodne rozmowy. Gdzieś z tyłu głowy próbowały wedrzeć się jakieś dziwne myśli, ale nie słuchałam ich czekając z niecierpliwością na pierwsze historie, które już przed ich poznaniem wprawiły mnie w fantastyczny humor. Zaczęłam zastanawiać się, czy wszystko ze mną w porządku? Czy miłość do gór tak człowieka kształtuje, że nawet wyobrażenia o nich tak jarają? Chyba tym razem nie chcę znać odpowiedzi.
Robert zjawił się punktualnie. Siadł przy stole i włączył swój laptop.
— Zaczynamy? — zapytał wyraźnie podekscytowany.
— Który wybrałeś wariant? Chronologicznie, czy tematycznie?
— Wolę chronologicznie, przynajmniej nic mi nie umknie.
Zerknęłam na jego notatki i wtedy po raz pierwszy naprawdę przeraziłam się ilością wydarzeń. Gdy wyobraziłam sobie, że dodamy do tego jeszcze zdjęcia to zamiast wywiadu — rzeki, wyjdzie nam wywiad — ocean!
Chyba naprawdę czeka nas mnóstwo pracy.
Jego opowieść zaczęła się tradycyjnie, jak u większości alpinistów i himalaistów. Ktoś zabiera w dzieciństwie w Tatry i przepadasz na całe życie! A potem Tatry to za mało i szukasz tej adrenaliny na całym świecie. Spotykaliśmy się przez kolejne wieczory, aż do mojego wyjazdu. Rano szłam na samotny krótki szlak, a po południu zbierałam materiały.
Podczas tych rozmów dopadła mnie jedna nieoczywista i zaskakująca myśl. Im dłużej słuchałam jego opowieści, tym pochłaniały mnie całą, mocniej. Już nie umiałam bez nich żyć. Były jak cudowne historie mojej mamy przekazywane w dzieciństwie, fascynowały, czarowały! Niby wiedziałam, że wszystko skończy się dobrze, ale przeżywałam każdą wyprawę, jakby miała być tą ostatnią.
Gdy wychodził, ja włączałam dyktafon i słuchałam raz jeszcze jego opowiadań mrożących krew w żyłach, strasznych, zaskakujących, niesamowitych! Na razie zatrzymanych tylko dla mnie, aż miałam ciarki na plecach, gdy oczyma wyobraźni widziałam te bezkresne krajobrazy, krainy pełne śniegu i wiatru. Nie mogłam przestać się zachwycać. Siedziałam kolejnych kilka godzin i ciągle słuchałam jego opowieści, jego głosu. Byłam jak zahipnotyzowana! Zasypiałam nad ranem ze słuchawkami na uszach.
Codzienne wyjście na szlak, które wcześniej mnie tak cieszyło, powoli stawało się czymś powszednim, wręcz nudnym w porównaniu z przygodami Roberta na wyprawach. Broniłam się przed tym. Kochałam Tatry całym sercem, ale pomału jego świat mnie wciągał, stawał się coraz bardziej niezwykły, wręcz magiczny.
Wydawało mi się, że tak dobrze go znam ze wspaniałych zdjęć, ale byłam w błędzie! Ten wszechświat mnie pochłonął!
Przepadłam! Tak bardzo cieszyłam się w tych chwilach, że więcej nas dzieli, niż łączy… Tak naprawdę wszystko! Fascynował mnie tylko jego górski świat, a on stawał się coraz większym moim uzależnieniem.
Sama nie umiałam określić, co się ze mną dzieje? Niby znałam te wszystkie historie, ale dopiero uzupełnione o te osobiste relacje sprawiały, że przeżywałam wszystko podwójnie. Podziwiałam szaleństwo, zazdrościłam odwagi, wzdychałam do najpiękniejszych miejsc na świecie.
O tak! To były opowieści jak z baśni! Świat niezwykły, tajemniczy i jednocześnie uwodzicielski! Pomału przestałam się dziwić, dlaczego Robert ciągle balansował na granicy życia i śmierci, a zaczęłam rozumieć, co go ciągnęło w ten bezkres przyrody, krajobrazów, gór, lodowych krain.
Byłam jak oczarowana! Wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, jaki piękny jest świat! Ile niezwykłych, nieokrytych miejsc czeka na człowieka? Tylko nieliczni dostąpią tej radości poznawania, tego przywileju bliskości przyrody.
Jakaś cząstka mojej duszy zaczynała cierpieć z zazdrości, a inna podziwiała ten bezkres powstały hojnym gestem Matki Natury. W mojej głowie i w sercu rozgrywały się sceny rodem z filmów katastroficznych.
Świat Roberta mnie wciągał jak czarna dziura. Wiedziałam, czym może się to skończyć, ale nie umiałam i chyba już nie chciałam się przed nim bronić. On był po prostu fascynujący! Nie byłam w stanie mu się oprzeć!!! Te historie dawały odskocznię od codziennego życia. Brutalnie uświadomiły, że moje jest tak banalnie nudne, szare i zamknięte. Uwikłana w chore relacje, zajęcia wynikające z wypełniania rutynowych obowiązków. Z jednej strony wolność i siła, a z drugiej klatka i niemoc. Coś we mnie zaczęło się dziać. Jakaś niewidzialna siła rodziła się w moim sercu delikatnie próbowała wziąć za rękę i poprowadzić. Nie rozumiałam tej zmiany, ale nie bałam się jej. Wręcz przeciwnie! Czekałam, co jeszcze się wydarzy. Co z tych historii wezmę tylko dla siebie? Czy to będzie moją osobistą lekcją? Czy odrobię pracę domową? Tyle pytań rodziło się w mojej głowie! Z niepokojem, ale i z nadzieją czekałam, co przyniesie mi przyszłość.
Wracałam do domu, opracowywałam materiały, tworzyłam historie od nowa i znowu wracałam do Zakopanego. W takim rytmie pracy wytrwaliśmy pół roku. Niestety było coś, co spędzało mi sen z powiek — atmosfera w domu. Milczący mąż, udający, że nic go nie obchodzą moje wyjazdy, ale wbijający szpilę przy każdej, najmniejszej okazji. Dlaczego wciąż tkwiłam w tym chorym układzie? To pytanie wciąż zadawałam sobie co kilka miesięcy po kolejnej „akcji” w domu! Czy to dla dobra rodziny? Czy z braku pomysłu na samotną przyszłość? Z przyzwyczajenia? Ile jeszcze tak wytrzymam? Tyle razy rozmawiałam z moimi chłopcami o naszej sytuacji. Oni nie mieli wątpliwości, co mam zrobić. Nie mieli też nadziei dla ojca.
Znowu poczułam się jak głupia blondynka porywająca się z motyką na słońce. Nie mogłam powiedzieć całej prawdy o książce, bo nikt z rodziny nie wiedział, co piszę, ani wcześniej, ani teraz. Nikt z rodziny nie rozumiał mojej pasji. Byłam „tylko” dziennikarką, która pracuje w różnych miejscach, czasami wyjeżdża na kilka dni, by przekazać relacje z ważnych wydarzeń, najczęściej związanych z kulturą. A ja chciałam w swojej pierwszej książce pokazać całemu światu jak piękne są Tatry i opowiedzieć, co w życiu jest najważniejsze. Tylko tyle i aż tyle…
Te wartości w ogóle nie pasowały do schematu mojego środowiska, w którym żyłam, gdzie od zawsze liczyła się pozycja społeczna i pieniądz, i oczywiście „co ludzie powiedzą”! Jak mnie to mierziło i wkurzało! Nawet kilkuletnia praca na stanowisku redaktora naczelnego naszej gazety, nie zrobiła na nikim wrażenia. Sama chętnie z tego zrezygnowałam, bo tak naprawdę przyjęłam tę propozycję ze względu na rodzinę, żeby im zaimponować! Kretynka! Po co? Komu?
W takich chwilach przypominał mi się mój ojciec, który całe życie powtarzał: Bóg, honor, Ojczyzna i wykształcenie! Jaka byłam wdzięczna moim rodzicom, że przekazali mi te najważniejsze, ponadczasowe i prawdziwe wartości! Na szczęście mi też udało się wychować w tym duchu moich synów! Tak! Z tego byłam naprawdę dumna! A gdy tak, jak ja pokochali Tatry, wiedziałam, że jestem spełniona jako matka.
Dlatego uciekałam z nimi w góry, by poczuć prawdziwe życie i walkę, bo na szlaku nie ma miejsca na kłamstwo, pozerstwo i sztuczność. Dostaniesz tyle, ile najpierw sam ofiarujesz potu, wysiłku, a nawet łez.
Zrozumiałam, że góry to prawda i absolut piękna w jednym! Teraz też uciekałam. Oszukiwałam sama siebie, że te wyjazdy to przez książkę, a tak naprawdę uciekałam z domu. Szukałam spokoju, wytchnienia i zrozumienia. Wszystkiego, co już dawno straciłam. Nawet już nie próbowałam naprawiać. Po co? Ile razy można zaczynać? Ile razy wyciągać rękę na zgodę tylko po to, by oberwać po niej? Historie z wypraw Roberta tylko mi boleśnie uświadomiły, ile straciłam „prawdziwego” życia. Poczułam, czym jest wolność. W mojej głowie pomału, jeszcze bardzo nieśmiało rodziła się wizja przyszłości. Bałam się nawet sama przed sobą jej nazwać, ale wiedziałam, że zaczęłam nowy, ważny szlak i już się z niego nie cofnę!
Wybaczyłam, wszystko!
Zapomnieć nie mogłam, wszystkiego…
***
Kolejny wyjazd planowałam na długi majowy weekend. Wzięłam dodatkowe dni, by moc spokojnie zbierać materiały. Nareszcie zbliżaliśmy się do końca. Byłam naprawdę zadowolona z efektów naszej pracy. Zapowiadała się ciekawa książka, pełna niesamowitych przygód, na granicy życia i śmierci, ryzyka, walki. A to tego niezwykłe zdjęcia z tych najdalszych zakątków świata. Sama już nie mogłam doczekać się jak nasza praca zostanie przyjęta przez czytelników. Najfajniejsze, że oboje mieliśmy już pomysły na jej promocję. Wtedy uświadomiłam sobie, że to kolejna cecha, która nas łączy- myśleć do przodu! Stało się jeszcze coś bardzo zaskakującego. Zapomniałam o historii Tomka i Ania. Zaczęłam w końcu skupiać się na czymś innym. Jakbym powiedziała sobie w duchu, jakbym złożyła sobie obietnicę: jeżeli wszystko się uda, zaczynasz nowe życie!
Zatrzymałam się tradycyjnie w moim ulubionym pensjonacie. Z dala od hałasu i Krupówek, z pięknym widokiem z balkonu na Tatry.
Gdy zjawił się Robert, zaproponowałam kawę, bo właśnie kończyłam swoją z Giewontem w tle. Siedliśmy patrząc w tę samą stronę, na nasze góry. Nawet żadne z nas nie potrzebowało nic mówić. Po prostu góry!
— To co? — zapytał, gdy skończyliśmy napój — zabieramy się do pracy?
— Już nie mogę się doczekać — uzupełnił z tym samym błyskiem w oku, co na pierwszym spotkaniu.
— Dzisiaj Nepal i Himalaje — potwierdziłam tylko dla formalności. Też czekałam z niecierpliwością na kolejne historie, na te wyjątkowe. Choć przeczytałam mnóstwo książek, opisów wypraw, to nadal najwyższy szczyt świata budził respekt i podziw.
— Dlaczego zostawiłeś Mont Everest na koniec Korony Ziemi? — zaczęłam.- Najczęściej podróżnicy kończą na Antarktydzie?
— Nie wiem — zastanawiał się — może dlatego, że to dach świata, a na Antarktydę znalazłem sponsorów i okazało się, że to łatwiejsze niż myślałem.
— Przygotowywałeś się jakoś specjalnie do tego ostatniego wyzwania? W końcu to ośmiotysięcznik, nawet jeżeli zdobywa się go w najlepszym terminie, przy najkorzystniejszej pogodzie! — przypomniałam, ale chyba bardziej sobie.
— Najlepiej nie tracić formy! — roześmiał się. — A jeszcze lepiej jak najdłużej przebywać w górach. Dodam w wysokich górach. Mnie udało się właśnie w roku 2019, zanim w 2020 skończyłem Koronę Ziemi na Mont Evereście, być ponad 130 dni w górach. Z tego połowa to co najmniej czterotysięczniki, gdzie mogłem szlifować, oprócz kondycji też wydolność.
Oczywiście umiejętności wspinaczkowe są niezbędne, dlatego przygotowania tak naprawdę łączą wszystkie potrzebne elementy.
Miałem dużo szczęścia, bo wszystko układało się prawie samo: treningi, wyjazdy, sponsorzy. O tak! W górach potrzebne jest szczęście.
— A propos szczęścia, jak twoja rodzina znosi te wyjazdy? Czekają cierpliwe? — zapytałam, bo nie wyobrażałam sobie życia z kimś, kto prawie połowę roku spędza poza domem w tak ekstremalnych warunkach.
— Ci, którzy ze mną zostali czekają, nie mają wyjścia — odpowiedział i zamilkł zastanawiając się nad czymś. Popatrzył na mnie tak jakoś inaczej i po chwili zapytał:
— A na ciebie czekają, gdy teraz jesteś tyle poza domem.
Zastrzelił mnie tym pytaniem. Kompletnie zaskoczył. Rozmawiamy o Himalajach i nagle taki tekst. Niestety moja odpowiedź nie była taka oczywista:
— Wracam do pustego domu. Tylko chłopcy piszą, pytają, czekają na zdjęcia… — przerwałam, bo głos uwiązł mi w gardle. Spuściłam głowę udając, że czytam notatki. Wtedy niespodziewanie poczułam, jak Robert kładzie mi dłoń na mojej ręce. Było to tak zaskakujące i dziwne. Nie byłam w stanie się poruszyć ani coś powiedzieć. Czułam się jeszcze gorzej, niż wcześniej.
No i super! W ten oto sposób od zawodowych rozmów, przeszliśmy płynnie do moich życiowych dramatów. Brawo!
— Popatrz! — na szczęście odezwał się pierwszy — no i mamy wspólny zachód słońca i nawet tego nie zauważyliśmy.
Cofnęłam rękę i podniosłam głowę, by spojrzeć na ten jedyny widok. Niby miałam go co wieczór przy tak pięknym położeniu mojego pensjonatu, ale dzisiaj wydał mi się jakiś inny. Patrzyłam i nie umiałam odgadnąć, dlaczego teraz jest taki wyjątkowy. Jakieś dziwne uczucie próbowało wedrzeć się do mojego serca.
Robert wstał na chwilę i poszedł po aparat, który powiesił w przedpokoju. Gdy wrócił, mogłam już się odezwać i zapytałam:
— Zawsze z nim chodzisz?
— Prawie… — zastanowił się wyjmując sprzęt z pokrowca i zapytał:
— Możemy zrobić sobie jedno zdjęcie w tak pięknych okolicznościach, skoro słońce samo do nas przyszło?
No jeszcze i to! Nie dość, że po pytaniu o moją rodzinę poczułam się okropnie, to teraz w pakiecie dostanę romantyczne zdjęcie z facetem. O właśnie! Tego słowa szukałam, gdy patrzyłam na zasypiający w objęciach słońca Giewont. To był cholernie romantyczny widok, miejsce, balkon, my razem. A niech to szlag! Tego brakowało mi w moim życiu! Romantyzmu, oczywiście … Kolejna sinusoida moich pokręconych dramatów wystrzeliła ostro w górę. Właśnie teraz, gdy zaczynam już w głowie układać plan na nowe życie!
— A nie pochwalisz się nigdzie tym zdjęciem? — spytałam całkiem serio, bo ciągle musiałam się pilnować, by nikt mnie nie namierzył.
— Nie! Tylko dla mnie i dla ciebie — powiedział to tak, że aż wstrzymałam oddech.
Ustawił aparat na stole, włączył samowyzwalacz, popatrzył przez chwilę, czy jest dobrze wymierzony i zapytał:
— Możemy?
Podał mi rękę i stanęliśmy przy barierce. Blisko siebie, wpatrzeni w zachód słońca. Coś mi przypominała ta chwila, wspomnienia, które bardzo mi się nie podobały. Nosal?
Wiedziałam! Po prostu wiedziałam, że mnie dopadną! Ja to po prostu wiedziałam i musiałam jak najszybciej zareagować! Czym innym jest fikcja, a czym innym realne życie. Nie mogłam pozwolić sobie na chwilę słabości. Dość miałam problemów w życiu osobistym, by jeszcze uwikłać się w dwuznaczną znajomość. W moim planie na kolejne miesiące, a nawet na resztę życia nie było miejsca na „takie” historie.
Usłyszałam charakterystyczne kliknięcie i natychmiast odsunęłam się na bok.
Robert sprawdził zdjęcie.
— Udało się? — zapytałam, by otrząsnąć się ze wspomnień i dodałam, żeby jak najszybciej zapomnieć o tym, co się stało przed chwilą:
— Wejdziemy do środka, bo trochę ciemno już się zrobiło?
Zamknęłam drzwi na balkon, jakby można było symbolicznie zamknąć tam moje wspomnienia. Żeby tylko można było tak łatwo ich się pozbyć i zamknąć trudne chwile w życiu, za drzwiami! Uwielbiam metafory! Gdyby tylko czasami pomagały mi one w realu!
Na szczęście wróciliśmy do bezpieczniejszych tematów związanych z wyprawą na Mont Everest. Próbowałam sobie wyobrazić te emocje, podniecenie, gdy człowiek spełnia swoje największe marzenie!
Nie umiałam… Kilka lat życia poświęcasz tylko jednej myśli, wszystkie działania kierujesz w tym samym kierunku, zapisujesz się w historii jako członek elitarnej grupy zdobywców Korony Ziemi!
Nie wyobrażałam sobie …
Zazdrościłam… Kiedyś przyszła mi do głowy taka szalona myśl, żeby zdobyć Wielką Koronę Tatr. Tylko 14 szczytów, z tego 13 na Słowacji! Blisko! Tylko niestety ja mam już za daleko, za późno zaczęłam swoją przygodę z Tatrami. Gdyby los zechciał mi podarować jeszcze 5 lat…
A może, kiedyś… Gdybym miała tylko mocne wsparcie? Warto marzyć! Jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa…
Wróciłam na ziemię.
Robert wspominał.
— Dokończyliśmy wyprawę na Mont Everest. Prawie dwa miesiące walki o ten najwyższy szczyt i życie w ekstremalnie trudnych warunkach, w oczekiwaniu na okno pogodowe! Próby ataku szczytowego i odwrót! I tak dwa razy. Udało się za trzecim!
— Co czułeś, gdy w końcu schodziłeś z tej góry jako zdobywca? — zapytałam z nadzieją, że odpowie i dowiem się, jak to jest.
— Szczerze? — pokiwałam głową — ulgę i zmęczenie.
— To kiedy była euforia? A w ogóle była? — naciskałam ciągle czekając na fanfary.
— Euforia? Raczej nie — odpowiedział wprawiając mnie w zakłopotanie — radość ogromna i owszem, ale dopiero, gdy wróciłem do domu. Tak, wtedy dotarło do mnie, że mam, że to zrobiłem.
— Po takiej adrenalinie chyba trudno znaleźć sobie miejsce i kolejny cel?
— O właśnie! To mnie dopadło bardzo szybko! Ten brak adrenaliny — potwierdził rozbawiony. Niby byłem szczęśliwy jak nigdy w życiu, ale bezradnie rozglądałem się i myślałem trochę przerażony „Co dalej?” Owszem, możesz wymyślać kolejne szalone projekty, ale czy może być coś większego o Korony Ziemi? — zapytał sam siebie.
— A ja myślałam, że to szczęście zostaje z człowiekiem na zawsze?
— Zostaje! Ale nie było tak intensywne, jak to sobie wymarzyłem, niestety…
— To może centrum szczęścia leży gdzie indziej? — zapytałam nie wiedząc chyba sama o co mi chodzi.
Popatrzył na mnie szukając odpowiedzi na to dziwne pytanie, chyba dość prowokacyjne z mojej strony. Zamyślił się, czekałam…
— Widzisz, ja nigdy nie szukałem szczęścia poza górami. Może dlatego, gdy już wszystko zdobyłem, ciągle czegoś mi brakuje.
O matko! Czy ja zawsze muszę odbiegać od tematu? Ta moja życiowa dociekliwość kiedyś mnie wykończy. Po jednym z wywiadów mój rozmówca powiedział, że czuł się jak na kozetce u terapeuty. To było bardzo udane spotkanie, zaskakujące efekty, świetna rozmowa, ale chyba rzeczywiście moje zainteresowanie psychologią czasami przypomina nerwicę natręctw. Jakbym chciała naprawić cały świat, a przecież nawet swojego nie umiem.
Popatrzyłam na smutnego Roberta i zrobiło mi się zwyczajnie głupio. Rozmawiamy o jego najszczęśliwszym dniu w życiu, kończymy wywiad, a ja wyciągam jakieś durne oklepane frazesy.
— Zdajesz sobie sprawę, że właśnie skończyliśmy? — zapytałam z nadzieją, że poprawię mu humor.
— Wiem, ale nie czuję ulgi. Trochę czuję się jak po zdobyciu Korony Ziemi — przypomniał raz jeszcze swoją ostatnią refleksję.
— I wiesz co? Będzie mi brakować tych wspomnień, rozmów, opowieści. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, ile tego się zebrało. To wszystko przypomniało mi najpiękniejsze momenty mojego życia. Przeżyłem je jeszcze raz. Znowu poczułem tą radość.
— Poczekaj! Tak naprawdę to tylko koniec pierwszego etapu. Przed nami najbardziej emocjonujące dni — pocieszałam wciąż zamyślonego i smutnego Roberta.-Tak naprawdę teraz dopiero wszystko się zaczyna.
Spojrzał na mnie zaskoczony tym, co usłyszał.
— Mam dla ciebie niespodziankę. Chciałbym ci podziękować za twoją propozycję i tyle czasu, który mi poświęciłaś — powiedział dość nieoczekiwanie.
— Daj spokój — przerwałam niegrzecznie, ale bałam się, co jeszcze mogę usłyszeć. Patrzyłam na niego i widziałam, że coś go męczy. Dostrzegłam na twarzy dziwne emocje.- To część mojej pracy.
— Tak, wiem, że to tylko twoja praca — opowiedział tak samo smutno jak wcześniej. — Ale skoro przed nami wyjazd do Warszawy do wydawnictwa, to pomyślałem sobie, że wybralibyśmy się razem na koncert Korteza. Terminy się pokrywają. Chciałbym na żywo posłuchać i przekonać się, czy jest taki wyjątkowy, jak go opisujesz. Zgodzisz się? — dodał na koniec, a mnie zamurowało.
Siedziałam jak potłuczona i nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. To było cholernie zaskakujące i cholernie kuszące! A z drugiej strony świadomość, że miałabym spędzić prawie dwie godziny z moją ukochaną muzyką, która porusza duszę i ciało z człowiekiem, którego sama nie umiem określić, kim jest dla mnie, nazwać! Nawet jeżeli nie wzbudza we mnie szalonych uczuć, to jednak jest to dla mnie niebezpieczna sytuacja.
Chyba wyczuwałam kłopoty, ale wbrew sobie i zdrowemu rozsądkowi powiedziałam:
— Zaskoczyłeś mnie, ale Kortezowi nie odmówię.
Jego mina starczyła mi za najdłuższą odpowiedź. Poczułam, że mnie też czasami przydałby się dobry psycholog, a najlepiej psychiatra z długotrwałą terapią i najlepiej w odosobnieniu. Dodałam szybko, by jakoś zatrzeć to niemiłe wrażenie, które sprawiłam nieprzemyślaną odpowiedzią:
— Dziękuję bardzo! Już dawno nie byłam na koncercie. A ty nie będziesz się nudził?
— No nie jest to polski rock, ale jeżeli to jest taka duchowa uczta jak twierdzisz, to może nawet mi się spodoba — odpowiedział wyraźnie w lepszym nastroju.
— A zrobisz coś jeszcze dla mnie? — zapytał takim tonem, jakby to miało wpływ na naszą przyszłość.
— To zależy, co zaproponujesz ciekawego — odpowiedziałam dyplomatycznie bojąc się, co znowu wymyślił.
— Pojutrze wyjeżdżasz. Czy możemy jutro pójść razem w góry? — zastrzelił mnie kolejną propozycją.- Zapowiada się piękna pogoda. Pytam, bo nie chce ci się narazić, jak na pierwszym naszym spotkaniu.
No i masz! Ciekawe, ile on nad tym myślał? Niezręczna cisza tylko mnie pogrążała. Bałam się, po prostu bałam się. Nawet nie umiałam określić czego. Moja popieprzona intuicja siedziała na ramieniu i krzyczała: „Idź, idź, na pewno się uda!”, a zdrowy rozsądek przedrzeźniał: „Kiedy ty kobieto dorośniesz?”.
— Nie naciskam. Po prostu chciałbym się z tobą pożegnać w górach — powiedział wybawiając mnie na chwilę z kłopotu.
Musiałam przemówić, bo wychodzę na niewychowaną kretynkę.
— A co proponujesz? Bo jeżeli Orlą Perć, to wybij sobie to z głowy — próbowałam żartować z jego pomysłu rzuconego na pierwszym spotkaniu.
— Sama wybierz coś, co ci się spodoba i jednocześnie będzie przyjemne — wybrnął po raz kolejny zrzucając wszystko na mnie.
Robiło się już późno, a ja naprawdę byłam zmęczona po ostatnim dniu na szlaku i długiej rozmowie o Himalajach. I jeszcze ta propozycja. Chyba chciałam już być sama, dlatego jak najszybciej powiedziałam:
— No dobrze. To jutro o 5-tej pod pensjonatem?
— Jesteśmy umówieni! — potwierdził zadowolony jak na początku dzisiejszego spotkania.
Pożegnaliśmy się całkiem w odmiennych nastrojach. On radosny, jakby rozpoczynał dzień, a ja przytłoczona tym nadmiarem szczęścia. Koncert w Warszawie przynajmniej pozwoli mi spotkać się z moimi chłopakami, ale jutrzejszy dzień w górach? Co ja mam wybrać? Wprawdzie uporałam się z moimi wspomnieniami związanymi z historią Ani i Tomka, ale nadal pozostała we mnie jakaś struna, którą nawet delikatne dotknięcie wprawiało w dziwny, przytłaczający nastrój. Może dlatego, że byłam zwyczajnie nieszczęśliwa, samotna i zazdrościłam swojej bohaterce tych szalonych przygód. Przejść tyle szlaków w ukochanych Tatrach, było dla mnie pomysłem jak z filmu science — fiction.
Może dlatego wymyśliłam taką przesłodzoną historię, by zrealizować wszystkie SWOJE górskie marzenia?
O! W końcu przyznałam się, co mnie tak dręczy od miesięcy! Moje życie! Moje popieprzone, nieszczęśliwe życie. Odkąd chłopcy wyprowadzili się z domu na swoje, zostałam całkiem sama. Zresztą całe życie byłam tylko z nimi, tylko na nich mogłam liczyć. Skąd wziąć siłę, by zawalczyć o siebie? By skończyć ten chory związek? Czy dam radę zrealizować pomysł, który zrodził się w mojej głowie dzięki przygodom Roberta? Czy to może być wystarczający impuls, by odzyskać wolność? Czy się nie wycofam, bo już próbowałam dwa razy i tchórzyłam. Jak z wejściem na Kościelec, który przeczołgał mnie kilka razy! To były najtrudniejsze pytania, ale pierwszy raz w życiu odważyłam je sobie zadać. Ile kobiet tkwi w takich chorych układach, jak mój? Ile jest takich związków, w których ludzie tylko się ranią nie umiejąc się rozstać? Po wydaniu powieści wysłuchałam na spotkaniach autorskich mnóstwo dramatycznych zwierzeń. Niestety najczęściej na koniec słyszałam: już nic nie dam rady zmienić. Nie jestem taka odważna i silna jak Ania.
Teraz już tylko czekam na koniec. Jak bardzo wtedy bolało mnie serce! Nie wiedziałam, co mogę zrobić, by pomóc tym kobietom. Czasami byli to również mężczyźni. Chyba nie ma gotowej odpowiedzi na pytanie: jak zmienić swoje życie! Chyba trzeba sięgnąć dna, bo wtedy jest już tylko jeden kierunek.
Na szczęście przebyte kilometry i długie, intensywne popołudnie wybawiły mnie z kolejnych natrętnych myśli, z szukania odpowiedzi, co mam robić. Sen …
***
Budzik dzwonił jak oszalały! Spojrzałam na zegarek i nie mogłam przypomnieć sobie, co tak mnie niepokoi. Spojrzałam na cudowny widok za oknem. Giewont skąpany w pierwszych porannych promieniach słońca! No tak! Jestem w górach! I przypomniała i się wczorajsza propozycja Roberta. Idziemy razem na szlak.
Co ja mam wybrać? Już się nie wykpię, jak pierwszego dnia, gdy mnie zaskoczył. Nie pójdziemy na spacer nad jakiś staw. A przecież nie wybiorę czegoś ekstremalnego! No przecież jak każda kobieta, nie dopuszczę to tego, by pokazać jaka jestem słaba i bezbronna przy takim himalaiście.
Nie cierpię tego u siebie! Za wszelką cenę muszę zawsze i wszędzie, sobie i całemu światu udowadniać, jaka jestem silna i niezależna! I po co? Nie wiem. Nie wiedziałam też, co mam wybrać. Za pół godziny będzie na mnie czekał pod pensjonatem, a ja mam pustkę w głowie!
Ratunku!!!!
A może w dobrze znanym sobie stylu, będę improwizować? No to przynajmniej zawsze mi wychodzi. Wrócił mi humor, wyskoczyłam szybko z łóżka, poranna toaleta, spakowany plecak i lecę w moje ukochane Tatry. Jakoś ta ostatnia myśl wyraźnie poprawiła mi humor. Może to jednak będzie fajny dzień? Może jak zawsze przesadzam i szukam dziury w całym? Zdecydowanie jestem zbyt drobiazgowa i negatywnie nastawiona do życia! Szczególnie ostatnio…
No właśnie! Wrzuć kobieto na luz i ciesz się życiem. Książka prawie gotowa, za oknem piękna pogoda, a najlepszy fotograf z Zakopanego chce iść z tobą w góry. Żyć nie umierać. Co ma się nie udać? O co ci chodzi? Taa…
W świetnym nastroju wyszłam przed pensjonat. Robert już czekał. Zabrał ode mnie plecak i przywitał z uśmiechem jak banan, i już w samochodzie zapytał:
— Jaki kierunek?
— Palenica Białczańska — wypaliłam, bo ten pomysł przyszedł mi do głowy dosłownie kilka minut temu.
— Ale wiesz, co tam się teraz dzieje z biletami? — przypomniał o fantastycznym pomyśle rezerwacji on-line pozbawiającej ludzi spontanicznych wypadów.
— Mogę iść ze słowackiego parkingu. Nie ma sprawy, ale chyba jest wcześnie, może nam się uda?
— Zaraz się przekonamy. A co dalej? — zapytał wyraźnie zaciekawiony.
— Coś wymyślę po drodze — odpowiedziałam udając, że żartuję, a w duchu klęłam na siebie, bo na serio nie wiedziałam, co wybrać.
Zapomniałam na chwilę o moich górskich dylematach, bo właśnie moim oczom ukazał się przecudny poranek. Pierwsze promienie słońca przeciskały się przez świerki padając rozmyte na okraszone perłami trawy. Delikatne poranne mgły falowały, układały się lekko przykrywając swą kołderką niższe partie zboczy. Świat budził się do życia, a cudowny obraz przygotowany przez naturę wprost hipnotyzował. Byłam oczarowana. Podziwiałam szczęśliwa patrząc poruszoną duszą i szeroko otwartymi oczami. Gdyby ten widok, z tym porannym światłem trwał w nieskończoność, mogłabym tu zostać do wieczora!
Robert rozszyfrował moją reakcję na to wyjątkowe widowisko, bo zapytał nieśmiało:
— Tobie też tak się podoba?
Przez moment szukałam w głowie najlepszej odpowiedzi, takiej rzuconej od niechcenia, nie zdradzającej mojego zachwytu, ale nie umiałam wymyśleć nic sensownego, więc wykrztusiłam tylko:
— Tak.
Jechaliśmy w milczeniu prawie pustą jeszcze drogą podziwiając serwowane nam przepiękne poranne obrazy. Czułam się niezręcznie. Po raz pierwszy jakoś tak dziwnie przy nim. Niby znamy się prawie rok, ale ciągle nie potrafię opanować tych emocji, które towarzyszą mi podczas naszych spotkań.
Próbuję ciągle zrzucać wszystko na fakt, ze podziwiam jego talent i szaleństwo, ale tak naprawdę już dawno zdałam sobie sprawę, że jest to po prostu fascynacja, tęsknota za wolnością, którą ja już dawno straciłam. O tak! Podziwiałam i zazdrościłam jednocześnie, dlatego czułam się tak skrępowana i onieśmielona. Byłam zniewolona całym moim życiem, a on był kwintesencją wolności. Jakie to przytłaczające…
Jak dobrze, że dojechaliśmy do Palenicy. Już sama zaczynałam bać się swoich myśli, pragnień, wyobrażeń. Udało nam się zarezerwować bilet online i wjechać na parking. Pewnie pomogła nam w tym wczesna pora, bo było na nim dosłownie kilka samochodów. Wyjęliśmy swoje plecaki i ruszyliśmy na pierwszy, wspólny i poważny szlak. Nie liczyłam tego naszego spaceru nad Zmarzły Staw. To był taki relax w górach. Dzisiaj miałam się zmierzyć ze swoimi słabościami i ograniczeniami. Wręcz obnażyć się ze wszystkimi ułomnościami. Nie czułam się z tym dobrze.
Jakoś nie umieliśmy nawiązać rozmowy i prawie w milczeniu dotarliśmy do rozgadanych jak zawsze Wodogrzmotów Mickiewicza.
— Ale zasuwasz! — zauważył trochę zdziwiony Robert — zawsze tak szybko podchodzisz? — dodał — odpoczniemy?
— Możemy. Chyba rzeczywiście mamy dobry czas — odpowiedziałam zmieniając temat i siadając na pierwszej ławce na przeciwko wejścia na szlak do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Byłam zdziwiona i trochę zadowolona z jego pytań, bo mój marsz był na granicy możliwości i cały czas zastanawiałam się, co będzie jak mój towarzysz przyspieszy. No oczywiście nie przyznam się, że potrzebuję zwolnić tempo. Dlaczego? Przyznać się przed takim facetem, że nie dam rady? O! Co to to nie! To na pewno nie jest w moim stylu! Zwyciężyć? Pokonać? O tak! Ale przegrać? Nigdy! Ja zawsze jestem najlepsza! Dlatego pewnie kiedyś zginę tragicznie nawet nie w górach, ale na przejściu dla pieszych przez ten mój styl życia! W sumie to już kiedyś miałam taka sytuacje w Zakopanem. Szłam rano do… kościoła i nie zauważyłam czerwonego światła. Tak marzyłam o Tatrach. Autobus hamował z piskiem opon. Oczami mojej bujnej wyobraźni widziałam takie nagłówki na zakopiańskich stronach: iluś tam letnia turystka zginęła na przejściu dla pieszych w centrum Zakopanego. Tak! Takie historie są totalnie w moim stylu! Aniele Boży, stróżu mój… przepraszam!
Pogrążona w swoich walecznych myślach, nie zauważyłam, że Robert zdążył już zrobić zdjęcia ze wszystkich stron. Muszę przyznać, że słońce było w idealnym miejscu. Już oświetlało wszystko dookoła, ale jeszcze nie za wysoko i spoglądało wciąż spomiędzy, a nie znad wierzchołków.
Usiadł w końcu obok i zapytał:
— Powiesz mi w końcu, gdzie idziemy? Nie wiem, jak rozłożyć siły — próbował żartować, ale byłam pewna, że zwyczajnie jest piekielnie ciekawy.
— Powiem, ale najpierw ty odpowiedz mi na pytanie, dlaczego chciałeś iść ze mną w góry? Rozumiem ten pierwszy raz prawie przed rokiem, gdy się jeszcze tak dobrze nie znaliśmy — zasypałam go informacjami — ale teraz jest inaczej. O co chodzi?
— Chodzę w góry z przyjaciółmi. Tylko wtedy sprawia mi to przyjemność — zaczął jakoś tak mało przekonywująco. — Inni chodzą na kawę, do kina, a ja zapraszam w góry. Przecież ty też tak wolisz? Prawda? — opowiedział pytaniem na pytanie.
— Tak, masz rację, ale ja wyczuwam coś jeszcze.
— Ja nie wiem, co ty czujesz, ale ja po prostu tak lubię. Znowu masz jakieś uprzedzenia? — zaskoczył mnie kolejnym pytaniem przyglądając mi się z wyraźnym rozbawieniem wkurzając mnie tylko takim lekkim nastawieniem do moich życiowych dramatów.
— Nie wiem, czy to są uprzedzenia, ale ja lubię jasne sytuacje w życiu — opowiedziałam stanowczo. — Dasz radę oddzielić fikcję od rzeczywistości?
— Rozumiem o co ci chodzi — odpowiedział wręcz rozbawiony. — Mam mnóstwo koleżanek, z którymi chodzę po górach. Ba, nawet ze dwie przyjaciółki. To normalne, że wędruję nie tylko z samymi facetami. A ty dla mnie jesteś bardzo dobrą koleżanką, może kiedyś uda nam się zaprzyjaźnić, jak nie będziesz taka podejrzliwa. No chyba, że nasza książka okaże się totalną klapą, to nie wiem, jak sobie z tym poradzę — zażartował na koniec i zaczął przyglądać mi się uważnie, by poznać moją reakcję na jego wyznanie.
— Obiecujesz, że to będzie koleżeństwo nawet, nawet jak książka będzie niewypałem? — nie odpuszczałam niby żartując, ale chcąc po prostu usłyszeć tę odpowiedź, na której tak bardzo mi zależało.
— Ale ty jesteś uparta i dziwna! — powiedział rozbawiony. — Obiecuję! Lepiej? Możemy ruszać? Szkoda słońca!
Dlaczego mu nie wierzyłam? Nie wiem. Może moja popieprzona psyche pracowała na najwyższych obrotach tworząc kolejne wyimaginowane historie, tym razem dla mnie? Nie wiem. Czułam się taka bezradna wobec otaczającej mnie rzeczywistości, ale starając się wypaść jak najbardziej opowiedziałam:
— Okej, cieszę się. Moje życie osobiste i tak przypomina wojnę. Nie stać mnie na kolejną bitwę. Mam już plan na kilka lat i muszę się go konsekwentnie trzymać. Teraz możemy ruszać. Najpierw do Piątki — nareszcie zdradziłam cel naszej wędrówki.
Robert uśmiechnął się słysząc moją propozycję, ale wciąż mi się badawczo przyglądał, jakby próbował odgadnąć, co jeszcze wymyślę. Rozpoczęliśmy krótkie, ale męczące dla mnie podejście. No tak! Teraz się zacznie! 50 metrów i wysiądę. Nie mam na to sposobu. Mięśnie pracują jak u sportowca, a oddech wysiada, jak u staruszki.
Kiedyś czytałam rady doświadczonych góroholików, że można to poprawić na przykład biegając po schodach z plecakiem, ale najlepiej na jakieś wysokie piętro. Już widzę miny ludzi widzących mnie biegającą tam i z powrotem po schodach w jakimś bloku. Jestem pewna, że w naszym zaściankowym mieście od razu ktoś zadzwoniłby na policję. Uśmiechnęłam się wyobrażając sobie ten widoczek. Poważna dziennikarka najlepszego pisma w mieście i patrol dopytujący, co ja robię. No tak, takie sceny zdecydowanie do mnie pasują! Cokolwiek ma się wydarzyć głupiego, dziwnego, to na pewno mnie spotka. Królowa wtop to ja!
Wróciłam na szlak z tych rozmyślań, bo zgodnie z moimi przewidywaniami po kilkudziesięciu metrach brakowało mi powietrza. Zatrzymałam się na chwilę, by nabrać powietrza w płuca. Robert odwrócił się i zapytał z wyraźną troską:
— Wszystko w porządku?
— Tak … oczywiście … jest ok.- odpowiadałam pojedynczymi słowami próbując wyrównać oddech — ja naprawdę mam kondycję — usprawiedliwiałam się sama przed sobą.
— To nie zależy tylko od kondycji. Przecież wiesz! — pocieszał mnie.
Wiem, wszystko to wiem, że predyspozycji nie oszukasz, że możesz trochę poprawić, ale jak nie urodziłeś się drugim Bargielem, to sapiesz i uczysz się z tym żyć.
Na szczęście kilka głębszych oddechów przywróciło mnie do życia. Jeszcze tylko parę małych zakrętów po kamienistej ścieżce i już mogę odpocząć. Wtedy zdałam sobie sprawę, że jest jeszcze ktoś z nami na szlaku. On, wesoły, głośny, rozgadany jak zawsze, mój przyjaciel z Doliny Roztoki, mój ukochany potok. Raz głośniejszy, za chwilę słyszany w oddali, ale zawsze zapracowany i niosący te pokłady wody otrzymane w spadku od wpienionej jak zwykle Siklawy. O tak! Jego głos zdecydowanie poprawił mi humor. Najbardziej jednak dość płaski szlak, bliskość świerków i wyłaniające się zbocza gór w Dolinie Roztoki. Poczułam taką radość w sercu, że idę kolejny raz do mojej ukochanej Piątki, że zapomniałam o kłopotach na początku szlaku.
— Dlaczego się nie odzywasz- zapytał Robert.
— Podziwiam.
— A ja miałem nadzieję, że mi trochę poopowiadasz, jak w swojej książce — rzucił dziwną propozycję. — Chciałbym usłyszeć na żywo, jak opisujesz te nasze ukochane Tatry.
— Ty tak na serio? — spytałam zaskoczona i jednocześnie zdziwiona. — Myślisz, że jak tak idę, sapię, pocę się, to gadam głośno, jak ten potok?
— Trochę miałam nadzieję na takie opowieści z pierwszej ręki — potwierdził wesoło.
— A wiesz, jakby to wyglądało — zapytałam i zaczęłam nabijać się z jego pomysłu głośno i złośliwie:
— Moje kochane świerki, jak cieszy mnie wasz widok. Tyle za wami tęskniłam i się doczekałam! O Ty! Mój drogi potoku, zapracowany, biegnący szybko z tą jedyną misją, niosący dar wody w doliny, dla całego Zakopanego. Jak miło was znowu widzieć! Tęskniliście za mną? Bo ja ogromnie! Nie mogłam sie doczekać, aż dotknę tej chropowatej kory, aż spadnie na mnie kropla wody z Siklawy. Podziwiam was wszystkie i ciągle czekam na następne spotkanie.
Skończyłam i popatrzyłam na mojego towarzysza. Wyraz jego twarzy zdradził, że chyba nie o to mu chodziło, bo powiedział:
— Ale ty tak nie opisujesz?
— Bo wracam wspomnieniami do moich ukochanych Tatr, a nie gadam z drzewami, potokami, czy chmurami. Wyobrażasz sobie, że idę sam na szlaku i tak sobie rozmawiam w pięknych okolicznościach przyrody. Zgadnij po jakim czasie pojawiłby się TOPR? — dodałam na koniec oczyma wyobraźni widząc te scenę. — Jednego po dopalaczach już zwozili do Zakopanego.
Spojrzeliśmy po sobie i nie wytrzymaliśmy parskając beztroskim śmiechem. W końcu poczułam radość z tego miejsca, nawet radość wędrówki we dwoje. Może trudną dla mnie, ale miłą.
— Już dobrze, przekonałaś mnie. Znowu masz rację — odpowiedział pogodzony. — Nie rozmawiaj ze świerkami, tylko ze mną.
No i rozmawialiśmy, jak kiedyś na czacie, spokojnie, beztrosko ciesząc się swoim towarzystwem i tą niezwykłą scenerią.
Och! Przypomniałam sobie, jak dobrze mi tu! Przed progiem ukochanej Piątki. Kiedyś dla mnie spełnieniem marzeń, a w kolejnych latach punktem startowym do dalszych wędrówek. Wtedy dotarło do mnie, że już za chwilę będę musiała wybrać co dalej, ale tutaj miałam ogromne możliwości. Po raz pierwszy poczułam spokój. O tak! Piątka zachęca tyloma nitkami szlaków, że nie będę musiała się długo zastanawiać.
No i jest! Ona, wpieniona, głośna, rozdygotana, nie zwracająca w ogóle na nas uwagi- Wielka Siklawa! Obiekt pożądania spoconych, zmęczonych wakacyjną wędrówką turystów. Tyle razy ją widziałam, ale nigdy mi się nie znudzi jej przepiękna melodia.
Usiedliśmy na chwilę tak blisko, ile się da. Nawet nie żeby odpocząć, ale żeby posłuchać jej śpiewu.
— Wiesz, byłem tutaj po tej powodzi w 2018 roku, gdy tylko naprawili ten pierwszy mostek — odezwał się Robert, gdy ochłonęliśmy po pierwszym zachwycie — ale to była siła! Tyle wody to jeszcze nie widziałem — stwierdził zadowolony.
„Ten to ma szczęście!”- pomyślałam z zazdrością. „Tatry na wyciągnięcie ręki!” Po chwili odpoczynku ruszyliśmy dalej.
Na szczęście szybko doszliśmy do ostatniego podejścia po ogromnych płytach skalnych, a potem kamienistej ścieżce. Kocham to miejsce! Idąc pierwszy raz myślałam wkurzona; „Miało być jak przyjemnie! Długo jeszcze?”. Po prostu przestraszyłam się tych głazów i stromego zbocza obok nich.
A dzisiaj byłam tak szczęśliwa, bo wiedziałam, że nasz cel jest tak blisko. Kilka skalnych bloków, kilka głębszych oddechów i przed naszymi oczami ukazuje się Wielki Staw i oszałamiająca panorama Doliny Pięciu Stawów Polskich, zwana „Piątką”. Co ciekawe dolina ma sześć stawów, ale jeden przez większą część roku jest suchy i może dlatego zapomniano o nim w nazwie?
To pierwsze spotkanie zapiera dech. Jest tutaj tak przytulnie, ciepło, pięknie, że człowiek ma ochotę usiąść i gapić się bez końca wdychając rześkie górskie powietrze, O tak! Ten widok jest już nagrodą i pięknem samym w sobie, a gdy zdecydujesz się iść dalej, wyżej, by spojrzeć z góry na to miejsce, szczęście sięga zenitu!
— To twoja ulubiona? — z rozmyślań i nieustającego zachwytu wyrwał mnie głos Roberta.
— Wiesz co? — zaczęłam dość niepewnie. — Nie umiałabym wybrać. Gdy jestem tutaj myślę, że Piątka. Gdy jestem na Gąsienicowej, ona mnie zachwyca. Nie umiem wybrać. Tatry wszędzie są piękne, oby bez ludzi — dodałam z uśmiechem. — Idziemy na chwilę do schroniska? Zobacz, jakie mamy szczęście! Jeszcze posiedzimy spokojnie.
Weszliśmy do prawie pustego o tej porze schroniska. Kocham ten klimat. Jestem bezkrytyczna i chyba kocham je wszystkie. Za tę atmosferę przed dalszą wędrówką, za chwilę wytchnienia, za zapach pomidorowej po zejściu ze szczytu, za widoki na góry przez drewniane ramy! O tak! Tatrzańskie schroniska to część tatrzańskiej bajki, mojej bajki.
Posiedzieliśmy chwilę przy kawie. Nawet nie rozmawialiśmy. Cisza i spokój tego miejsca wystarczyły, by poczuć szczęście. Wymagający szlak wzywał. Już wiedziałam, gdzie chcę znowu pójść, by poczuć dawne emocje i nie paść ze zmęczenia. Mimo swobodnej atmosfery i totalnego luzu, ja wciąż niestety pamiętałam z kim przyszło mi dzisiaj wędrować.
Stanęliśmy na drewnianych schodach schroniska. Przed nami Piątka wystrojona w poranne słońce odbijające się na zboczach. Ruszyliśmy wzdłuż stawu wygodną ścieżką na mój ulubiony mostek. Zawsze gdy jestem obok niego czuję jakieś trudno wytłumaczalne wzruszenie. Zwykły drewniany mostek dzielący staw od Wielkiej Siklawy, a emocje na najwyższych obrotach! Może ten symboliczny obraz wejścia na szlak? Jak ramiona zapowiadające czułe objęcie? Zupełnie nie wiem, ale czuję się jak w siódmym niebie. Prawie pusty szlak o tak wczesnej godzinie, więc przystaję na chwilę na drewnianych deskach. Razem z Robertem wpatrujemy się w panoramę nad Wielkim Stawem. Oboje tak samo zachwyceni, oboje tak samo milczący. Tę cudowną chwilę szczęścia przerywa mój towarzysz:
— Powiesz w końcu, gdzie idziemy, bo umieram z ciekawości? — przyznał się bez chwili wahania.
— Szpiglas — odpowiadam z uśmiechem i wyraźną ulgą, bo uwielbiam ten szlak. Niezbyt wymagający, praktycznie bez żadnych dla mnie trudności, a do tego z ulubioną biżuterią. Niby mój lęk wysokości wiernie wciąż mi towarzyszy podczas tatrzańskich wędrówek, ale co dziwne łańcuchy dają mi większe poczucie bezpieczeństwa. Może dlatego, że lubię trzy punkty podparcia.
— No to idziemy! — odpowiedział zadowolony Robert i zeskakując z mostka ruszył przed siebie.
Szliśmy po wygodnych kamiennych płytach płaskim szlakiem biegnącym obok stawu. Roziskrzony, falujący, z ciemnym odbiciem przyległych szczytów! To był oszałamiający widok! Byłam szczęśliwa! Takie miejsca wywołują we mnie niesamowite pokłady uczuć. Zapominam o niewyspaniu, zmęczeniu, czekających trudnościach… Ja po prostu chłonę całą sobą tatrzańskie widoki. To moja bajka! To mój dom!
— Zobacz! Ludzie schodzą z Koziego Wierchu. Pewnie byli na wschodzie słońca, a może nawet połączonym z zachodem — dodał zawadiacko Robert. — Myślałaś kiedyś o takiej wyprawie? — dorzucił i mrugnął do mnie.
Oczywiście, że myślałam i to wiele razy. Tylko jedno pytanie stało na przeszkodzie realizacji w sumie mojego jednego z ostatnich górskich marzeń: z kim? Wprawdzie mam dwie równie otwarte na górskie przygody i szalone Tatromaniaczki, ale wciąż nie możemy zgrać naszych kalendarzy. Uśmiechnęłam się do swoich zwariowanych myśli. Czy kiedyś skończą mi się te odlotowe pomysły? Choć muszę przyznać uczciwie sama przed sobą, że lubię swoje życie za to tempo, radość i spontaniczność. Podobno nigdy nie mów nigdy, więc może i ja doczekam się takiej nocy na szczycie. Tym bardziej, że kilka osób proponowało mi takie szaleństwo. Tylko ja mam problem ze sobą. Muszę jeszcze sporo poukładać w głowie, by wyjść na taki szlak, na taki szczyt i cieszyć się widokami. Mnóstwo ludzi często mnie pyta, po co znowu TAM jedziesz? Nie ma prostej odpowiedzi na to pytanie. Nawet najpiękniejsze cytaty wybitnych himalaistów tego nie wytłumaczą. To po prostu trzeba poczuć. Ten zapach Tatr o poranku jak dzisiaj. To niezwykłe, jeszcze leniwe światło rozsiadające się na zboczach. Tę niezwykłą ciszę tak silnie kontrastującą z majestatem i potęgą gór! O tak! To trzeba poczuć, jak każde silne i prawdziwe uczucie. Tak sobie rozmyślałam idąc wygodnym jeszcze szlakiem wzdłuż Wielkiego Stawu. Wiedziałam, co mnie dalej czeka. Pamiętałam ten bezkres piękna rozpościerający się nad całą Doliną Pięciu Stawów Polskich. Ja po prostu byłam tu szczęśliwa.
— Ciii… — szepnął tajemniczo Robert sprowadzając mnie na ziemię. — Tutaj najczęściej można spotkać świstaki — dodał już trochę głośniej.- Może będziemy mięli szczęście, bo chyba nikt nie szedł przed nami — powiedział zadowolony.
— A wiesz, że jeszcze żadnego nie widziałam? — równie cicho odezwałam się wypatrując tych niezwykłych małych gryzoni, symbolu Tatr.
— Niemożliwe? — zapytał mocno zdziwiony. — Tyle lat w Tatrach! Ale kozice widziałaś — dodał żartując ze mnie.
Czekaliśmy dłuższą chwilę, ale oprócz pojedynczych, słabo słyszalnych wzajemnych nawoływań żaden nam się nie pokazał.
— Może mnie nie lubią — stwierdziłam z żalem. –Trudno! Czekanie też bywa przyjemne. Będę miała powód, by wrócić- dodałam już trochę pogodzona.
Skręciliśmy za drogowskazem na szlak biegnący bezpośrednio na Szpiglasowy Wierch. Już było widać zbocze z łańcuchami i ścieżkę wydeptaną przez turystów. Rozejrzałam się i zachłannym wzrokiem ogarnęłam panoramę Piątki znad Wielkiego Stawu. Z tej strony miałam wrażenie, że cała woda wyleje się w Dolinę Roztoki. Tafla stawu zmieniła swoją barwę z ciepłej połyskującej milionem diamentów na granatową, wręcz czarną, a Piątka wydała się większa i już mniej przyjazna niż od strony schroniska. Teraz można było podziwiać całą jej potęgę i przestrzeń. Szliśmy łagodnym zboczem zatrzymując się na chwile, bym mogła złapać oddech. Coraz wyżej, bliżej skał i coraz to większą przestrzenią wdzierającą się wręcz na nasz szlak.
Wtedy stała się ta jedna nieoczywista rzecz, o której myślę, że się już pozbyłam raz na zawsze. Całe zbocze zaczęło falować. Miałam wrażenie, że szlak ucieka mi spod nóg. Panorama Piątki zaczęła mnie ciągnąć w dół. Serce biło jak oszalałe, a nogi niezdolne do jakiegokolwiek ruchu, odmówiły posłuszeństwa. Siadłam, a właściwe padłam na trawiaste zbocze tyłem do stawu, by paradoksalnie zapomnieć o tych niezwykłych widokach. W tej samej chwili Robert obejrzał się i podbiegł do mnie.
— Hej! Co się stało? Źle się czujesz? — rzucał przestraszony pytanie za pytaniem. –Odezwij się!
— Nic mi nie jest — wyszeptałam ledwo żywa ze strachu.- Zaraz mi przejdzie- dodałam już spokojniej.
— Nie wydaje mi się — stwierdził.- Jesteś bardzo blada. Może wrócimy? Przed nami skała, a ty nie wyglądasz, że dasz radę ją przejść- powiedział stanowczym tonem.
Usiadł przy mnie jakby chciał wyczytać z mojej twarzy, co dalej będzie. Siedziałam wściekła i niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Właśnie takiej sytuacji chciałam uniknąć za wszelką cenę, a ona mi się przytrafiła na banalnym podejściu. Czułam się taka bezbronna wobec swojej słabości. Nie potrzebowałam pomocy ani litości. Straciłam wszelką ochotę na dalszą wędrówkę. Lęk wysokości w takim miejscu, to jak chichot losu. Żałowałam, że się zgodziłam dzisiaj iść. Po co wybrałam ten szlak? Tysiące pytań wdzierało się do mojej głowy, a każde śmiało się bezczelnie ze mnie. Tak! Paść na kolana pod szczytem to takie w moim stylu. Powoli wracał oddech i trzeźwość umysłu. Robert wciąż siedział obok, ale nie odzywał się. Byłam mu za to wdzięczna. Najczęściej ludzie podpowiadają mi tysiące pomysłów, co mam zrobić, żeby dojść do siebie, a każdy kolejny głupszy od poprzedniego. Nie zrozumie nikt, co się ze mną dzieje, kto choć raz się nie bał. Każdy się czegoś boi i różnie reaguje, ale mój strach odejmował władzę nad ciałem i umysłem. To jak życie w sekcie! Niby wszystko płynie normalnie, ale nie masz żadnego wpływu na nic. W najmniej oczekiwanym momencie dopada cię cios prosto w twarz i padasz na deski. To ostanie skojarzenie coś mi uświadomiło, kogoś mi przypomniało!
Wstań kobieto! Dasz radę! Nie takie przeszkody pokonałaś! W życiu miałaś większe kłody przed sobą, które zdmuchiwałaś jak pyłek! Całe Tatry masz w nogach! Byłaś tu, a tam na górze czekają wspaniałe widoki. Pomału poniosłam głowę i wzięłam jeszcze jeden głębszy oddech. Spróbowałam wstać z kolan i udało się. Znowu poczułam siłę w nogach.
— Już dobrze? — kolejny raz z troską zapytał Rober.- Ale walczyłaś! Twoja twarz wyrażała wszystkie uczucia. Co cię tak nagle podniosło? Zobaczyłem taki błysk w oku, jaki lubię najbardziej, gdy widzę ludzi pokonujących własne słabości- dopytywał.
Stojąc już na szlaku zastanawiałam się, czy mogę mu powiedzieć, kto mnie tak zmotywował. To nie było nic pozytywnego, a jednak zadziałało! Nie tylko przyjaciele jak widać dodają skrzydeł, ale i wrogowie mogą dać siłę, by podnieść się z ziemi. Może paradoksalnie większą, bo wynikająca z głębszych przeżyć. Nie powiem! To nie jest coś, czym powinnam się teraz z nim dzielić. Może kiedyś…
Postaliśmy chwilę, odwróciłam się do stawu, wzięłam głęboki oddech i z ogromną ulgą powiedziałam:
— Już dobrze! Możemy iść!
— Ale mnie zaskoczyłaś! Pamiętałem, że masz lęk wysokości, ale myślałem, że ostatnie podejście po skałach będzie trudniejsze — dodał lekko zamyślony.
— Widzisz jaka to zmora! Włącza się, kiedy my tego nie planujemy i rzuca na kolana, ale na szczęście na trawę- wyjaśniłam już trochę rozluźniona.
— O! Zaczynasz żartować, czyli naprawdę jest lepiej — stwierdził z ulgą.- Jak ty tyle przeszłaś w Tatrach? Przepraszam, ale nie zdawałem sobie sprawy, że to tak może cię dopaść. Byłem kilka razy na szlaku z ludźmi, którzy mają lęk wysokości, ale nikt z nich tak mocno nie reagował? — zapytał wyraźnie zmieszany.
— Nie przepraszaj! Nie przez tobą padłam na kolana- palnęłam niby żart, który dopiero po chwili dotarł do mnie w całej swej głupocie, ale na szczęście Robert był zbyt poruszony, by wychwycić dwuznaczność mojej paplaniny. — Ale za to będziesz mógł opowiadać, jak to uratowałeś biedną turystkę przyklejoną do ściany nad Piątką- zakończyłam rozbawiona.
Spojrzał na mnie z lekka zdziwiony i nienaturalnym głosem podsumował:
— Co się dzieje w górach, zostaje w górach! Myślisz, że w moich opowieściach o wyprawach jest wszystko?
Spojrzałam na niego próbując wyczytać odpowiedź z twarzy, skupionej, smutnej, wracającej gdzieś na krańce świata.
— Są historie, które na zawsze zostaną w pamięci tylko ich uczestników. Zapewniam cię, że każdy himalaista ma takie wspomnienia, o których chciałby jak najszybciej zapomnieć. Nie da się, ale to też część naszego życia. To też nas w jakiś sposób ukształtowało. Pewnie nie byłbym teraz taki, jaki jestem, gdyby nie te wzniosłe i te gorsze przeżycia. Dla mnie najważniejsze, by ze wszystkiego wyciągać wnioski i być lepszym człowiekiem — zakończył tak poważnie, że na chwilę zapomniałam, gdzie jesteśmy.
— A to znaleźliśmy sobie miejsce na takie rozmowy! — podsumowałam dość cicho, bo doceniłam wagę tych słów. — Zawsze czułam, że góry oczyszczają i prowokują do niezwykłych wspomnień- dodałam, bo tak samo myślałam.
— Masz rację i dlatego to najważniejsze dla mnie miejsce w życiu — zgodził się ze mną. — Dlatego to mój dom, który zawsze na mnie czeka i zawsze mnie rozumie.
Zamilkliśmy na chwilę zaskoczeni tymi poważnymi słowami w tym szczególnym miejscu. Na mnie podziałały podwójnie, bo odcięłam się od przykrej sytuacji sprzed chwili i mocno zapragnęłam być już na szczycie. Niezwykłe uczucie: podniecenie, radość i niecierpliwość w jednym.
Dotarliśmy do ostatniego podejścia pod przełęczą. Kilkadziesiąt metrów lekkiej wspinaczki po skałach, ubezpieczonej łańcuchami.
— Jak samopoczucie? Idziemy, czy chcesz chwilę odpocząć? — zapytał z troską. Chyba wciąż pamiętał incydent na zboczu i nie do końca przestał się martwić.
Za to ja nareszcie byłam w siódmym niebie. Najczęściej ludzie nie lubią górskich ułatwień, czyli łańcuchów, klamer, drabinek zwanych w potocznym górskim języku biżuterią.
— Idziemy! Nie mogę się doczekać tej krótkiej wspinaczki! To jedno z moich ulubionych miejsc w Tatrach! — dodałam podekscytowana jak dziecko przed wejściem do sklepu z zabawkami.
— Naprawdę? A to mnie zaskoczyłaś!
— Dlaczego? To że przed chwilą leżałam pół żywa na trawie, nie znaczy, że teraz będę leżała na skale- żartowałam, bo naprawdę czułam się wyśmienicie.- Tylko jak będę lecieć, to się odsuń, bo nie dasz rady mnie złapać! — dodałam poważnie i spojrzałam na Roberta. W tym samym momencie pożałowałam swoich słów. Był najwyraźniej przestraszony, pobladł. Wyglądał jak ja przed chwilą na zboczu.
— Przepraszam! Żartuję! Naprawdę jest w porządku, a ja lubię takie szlaki — szybko dodałam, bo chyba przesadziłam z tymi emocjami, które serwuję facetowi na tak banalnym dla niego szlaku.
— Okej, rozumiem. Teraz próbujesz mojej cierpliwości — uśmiechnął się niepewnie.- Nakładamy kaski, a pani przodem? — zapytał tylko dla formalności.