Prolog
Glafyrze trudno było uwierzyć, że ów horror jest jawą. To musiał być zły sen. Nie mogła przecież przeżyć tej straszliwej inwazji barbarzyńców. Jakim cudem miałaby uciec z okrętu, na który ją porwano wraz z ojcem? W jaki sposób dopłynąć do brzegu? Ten cały najazd Persów na wyspę musiał być tylko sennym koszmarem.
Rzeczywistość była pogodna, spokojna, szczęśliwa. Gaj oliwny, winnica, szczyty gór, miasto z wąskimi ulicami i kamiennymi domami osaczonymi nakładającymi się na nie cieniami, prześwietlone promieniami słońca morze okalające wyspę, rozległa plaża z bijącymi o skały falami, fantasmagoria koloru piasku rozpływająca się w powietrzu… Magiczne miejsce.
Mytilene — stolica wyspy Lesbos, jej rodzinne miasto to było realne miejsce, w którym wzrastała w kręgu tamtejszych zwyczajów, nauki, poezji, sztuki, prac domowych i innych zajęć stanowiących treść jej życia. Tam marzyła o ukochanym mężu i spłodzonych z nim dzieciach. Taka była jej rzeczywistość.
Rozglądając się po ponurym polu bitwy, gęsto pokrytym trupami, raz po raz zamykała oczy i usiłowała otworzyć je już na jawie, w swoim domu, w rodzinnym kręgu, lecz wciąż roztaczał się przed nią ten straszliwy widok. Wzburzone fale morza uderzały o brzeg, rozsadzając hukiem jej czaszkę. Rozwartymi z przerażenia oczami rozglądała się wokół.
Nie. Niestety. To nie był sen, tylko niewiarygodna rzeczywistość.
Oddaliły się i zamgliły wspomnienia. Wszystkie zdarzenia z przeszłości zatarły się w jej świadomości, zarówno te codzienne jak i odświętne. Wyraźnie widziała tylko jedno:
Ze wschodu na horyzoncie pojawiła się czarna flotylla perskich barbarzyńców, po czym na miasto spadł grad wrogich strzał. Wyspa stała się łupem morderczej hordy, która ją plądrowała i ładowała wszystko na swoje okręty, łącznie z ludźmi.
Dzięki gorącym modłom do Zeusa udało się jej wraz z ojcem zbiec z okrętu, lecz na morzu dopadły ich zabójcze strzały, śmiertelnie raniąc mężczyznę. Ona jednak resztkami sił dopłynęła do wybrzeża Attyki, gdzie w chaosie i huku bitwy pod Maratonem przeżywała godziny rozpaczy i utraty nadziei. Wciąż nie wiedziała, jaki los zgotuje jej bogini Lachesis. Czyżby Atropos zdecydowała się już na przecięcie wątłej nici jej krótkiego życia, podobnie jak uczyniła to z jej ojcem, a wcześniej z matką?
Rozdział 1
Pochodnia wypadła mu z dłoni, obejmując płomieniem jego ciało
Niosący pochodnię na polu bitwy Senetrios, pełniący funkcję najwyższego kapłana w świętym miejscu Eleusis podążał za pojmanym do niewoli barbarzyńcą, który miał mu wskazać miejsce zakopania skarbu. Gdy do niego doszli, kapłan wbił w ziemię płonącą pochodnię i z wściekłością ugodził Persa mieczem w plecy. Po krótkim urywanym gardłowym okrzyku, umierający padł na ziemię. Bluznęła krew. Zabójca pochylił się, wyjął broń z martwego ciała i zakopał je w jamie, w której znajdowały się dwie szkatułki. Gdy je otworzył, jego chytre oczka zabłysły chciwością. Wypełniona była bezcennymi klejnotami. Rozejrzał się,, gdzie mógłby je ukryć. Wybrał miejsce pod pinią parę kroków dalej. Zakopał je, postanawiając zabrać w odpowiednim czasie. Na razie nie miał jak ich schować pod zbroją.
Kiedy się podniósł, ze zdumieniem stwierdził, że stoi przed nim młoda szczupła dziewczyna. Rozwiane hebanowe włosy, lśniące jak mokry kamień, spadały jej na twarz. W ręku trzymała ozdobiony perłami łuk martwego Persa i patrzyła na Senetriosa szeroko rozwartymi, ogromnymi oczami, w których malowało się przerażenie. Mężczyzna złapał się oburącz za głowę. Czyżby to była Artemis? Przynosząca śmierć przy pomocy łuku piękna siostra Apolla? Na Zeusa! Przed nim wyrosła jak spod ziemi młodziutka bogini.
— Skąd się tu wzięłaś? — spytał po grecku, gdy ochłonął z wrażenia, ponieważ pewien był, że to Greczynka.
Dziewczyna wskazała łukiem w kierunku plaży.
— Zauważyłaś coś? Powiedz, co widziałaś! — krzyknął ostrym tonem.
Pokręciła przecząco głową, drżąc jak osika pod jego groźnym spojrzeniem.
— Muszę wiedzieć, czy to widziałaś! — krzyknął z wściekłością, zbliżając się do niej.
Odstąpiła parę kroków w tył z zamiarem ucieczki, lecz ze strachu nogi przyrosły jej do ziemi. Łuk wypadł jej z rąk.
— Kim jesteś? Przemów wreszcie!
— Nazywam się Glafyra. Pochodzę z Lesbos — rzekła cichym głosem.
— Co? Z Lesbos? A skąd się tu wzięłaś?
— Jestem córką Artemidosa z Mytilene.
— To niemożliwe. Jakim cudem przebyłaś morze? — Senetrios wyjął pochodnię z piasku i oświetlił twarz dziewczyny.
— Przepłynęłam. Uciekłam z okrętu barbarzyńców — mówiła, z trudem łapiąc powietrze niczym wyrzucona na brzeg ryba. — Ta dzicz napadła na wyspę jak pantery. Oni wszystko zrabowali i zabrali ze sobą na okręty. Także ludzi — mówiła wzburzona.
— A więc i ciebie?
Spuściła głowę i milczała. Gdy Senetrios złapał lubieżnie jej dziewczęce piersiątko, znów cofnęła się gwałtownie.
— Ile masz lat? — spytał podnosząc jej brodę, by przyjrzeć się dokładnie. Miała czarne oczy na pół twarzy, nieproporcjonalnie mały nosek i pełne, pięknie skrojone usta. Sprawiała wrażenie porcelanowej laleczki w podartej sukience.
— Zeus ofiarował mi czternaście lat życia.
Na owłosionej złowrogiej twarzy Senetriosa pojawił się zagadkowy wyraz. Kapłan namyślał się, oblizując górną wargę, w sposób wywołujący popłoch i trwogę Glafyry. Przekonany był, że dziewczynka widziała, jak zabił i ograbił Persa. Takiego świadka zmuszony był się pozbyć. Zastanawiał się przez chwilę, po czym wziął pochodnię do lewej ręki, a miecz do prawej i zbliżył się do Glafyry.
— Chodź, no chodź — nakazał szeptem, w obawie, żeby ktoś nie usłyszał.
Dziewczynka podążała za nim, modląc się w duchu do Zeusa. Strasznie się bała. Uważnie śledziła jego ruchy, gotowa w każdej chwili zareagować odwrotem, gdyby się jej coś w jego zachowaniu nie spodobało.
— No, chodź-żesz! — ponaglał groźnym tonem.
W pewnym momencie potknął się, wypuścił pochodnię i upadł, tak mocno się uderzając, że stracił przytomność. Pochodnia wypadła mu z dłoni, obejmując płomieniem jego ciało.
Rozdział 2
Daj nam ją jako nagrodę za zwycięstwo! — wydzierali się przed namiotem hoplici. — Należy się nam to!
Glafyra odwróciła się na pięcie i zaczęła biec co sił w kierunku obozu Greków, przeskakując jak sarenka ciała poległych Persów. Światło księżyca torowało jej drogę. Gdy dotarła do wejścia, stojący na straży dwaj hoplici w pełnym rynsztunku skrzyżowali włócznie.
Zadrżała przerażona tym groźnym widokiem. Stała bez słowa, gdyż strach zakneblował jej usta. Najchętniej by uciekła, lecz nie miała dokąd. Po chwili z ulgą zobaczyła, jak dzidy rozstępują się. Wojownicy ujęli ją za ręce i wpuścili do wewnątrz. Bez słowa zaczęli prowadzić półnagie dziewczę w obszarpanej szacie do namiotu dowódcy.
Szła wolnym krokiem z wykrzywioną strachem twarzą, jak na stracenie.
— Złapaliśmy ją, gdy chciała wejść do obozu! — wykrzyknął jeden z hoplitów, gdy stanęli przed Arystydesem.
Dziewczynka zachwiała się i upadła. Dowódca pomógł jej wstać. Nim zdążył jej zadać jakieś pytanie, zaczęła krzyczeć:
— Nie bij mnie! Jestem po waszej stronie!
Odprawił ruchem ręki wojowników.
— Skąd pochodzisz? — spytał łagodnym tonem.
— Z wyspy Lesbos. Nazywam się Glafyra. Jestem córką Artemidosa z Mytilene — odpowiedziała łamiącym się głosem, z trudem łapiąc powietrze, po czym umilkła wycieńczona wysiłkiem.
Ledwo trzymała się na nogach. Zachwiała się, omal znów nie upadła. Zauważywszy to, Arystydes spojrzał na nią ze współczuciem i rzekł:
— Usiądź sobie na klismosie. Nie bój się. Już ci nic nie grozi. Opowiedz, jakim cudem dotarłaś tutaj z wyspy.
Usiadła na krześle z ulgą, ponieważ zdawało się jej, że za chwilę odpadną jej nogi. Ośmielona jego łagodnością, zaczęła opowiadać:
— Dopłynęłam do brzegu kiedy…
— Niemożliwe! — przerwał jej. — Dopłynęłaś? Przecież to kawał drogi. Ale… opowiadaj dalej.
— Sama nie wiem, jakim cudem dopłynęłam do brzegu… To było straszne. Kiedy ze wschodu pojawiły się czarne okręty barbarzyńców… wiedzieliśmy, że jesteśmy straceni. Na miasto spadł grad strzał. Dzika horda plądrowała wyspę i ładowała wszystko na swoje okręty, łącznie z ludźmi. Przeżyliśmy istny hades… Ci barbarzyńcy uprowadzili też mnie i mojego ojca… Dzięki gorącym modłom do Zeusa udało się nam zbiec z ich okrętu podczas zamieszania bitwy pod Maratonem, ale zanim dopłynęliśmy do brzegu, tata zginął ugodzony strzałami. Zrozpaczona błagałam Zeusa, żeby dodał mi sił, bo nie wyobrażałam sobie, jak mogłabym sama przepłynąć taką odległość.
— Daj nam ją jako nagrodę za zwycięstwo! — wydzierali się przed namiotem hoplici. — Należy się nam to!
Dziewczynka patrzyła błagalnym wzrokiem Arystydesowi w oczy, lecz na jego kamiennej twarzy nie drgnął żaden muskuł. Przyglądał się jej uważnie. Wahał się, czy nie spełnić żądania żołnierzy. Istotnie należała się im jakaś nagroda. Nie miał jednak sumienia wydawać tego dziecka na pastwę jeszcze gorszego losu niż koszmar, który przeżyło. Po dłuższej chwili krzyknął do hoplitów:
— Marsz na pobojowisko! Zajmijcie się paleniem zwłok.
Rozczarowani mężczyźni z ociąganiem i złością oddalili się, a dziewczynka padła mu do stóp w podzięce.
— Siadaj! — rozkazał. — Zawołajcie Agapitę — zwrócił się do niewolników. Natychmiast spełnili jego polecenie.
Rozdział 3
Na fenickich obitych pluszem sprzętach leżały, siedziały, rozpierały się nadzwyczaj urodziwe młode kobiety, niczym pomnożone wcielenia Afrodyty.
Wkrótce zjawiła się piękna zjawa w szyfonowym, fantazyjnie spiętym na ramionach, przejrzystym peplos, przez który widać było wyraźnie całe jej ponętne ciało ze wszystkimi szczegółami. Glafyra przetarła oczy. Skąd w wojskowym obozie znalazła się naga młoda kobieta?
— Wzywałeś mnie, panie — rzekła Agapita z zalotnym uśmiechem, który zamarł na jej ustach, gdy ujrzała Glafyrę. Zdumiona spojrzała pytająco w oczy wodza.
— Znaleźliśmy ją na polu bitwy — wyjaśnił Arystydes. — Twierdzi, że Persowie uprowadzili ją z wyspy Lesbos na okręt. Udało się jej zbiec i dopłynąć do brzegu. Zabierz ją na razie do siebie.
Agapita z ciekawością mierzyła od stóp do głów zabrudzoną dziewczynkę w obszarpanej szacie.
— Jak się nazywasz, dziecko? — spytała, nie wierząc własnym oczom.
— Glafyra — z trudem wymówiła swoje imię przybyła z innego świata, wpatrzona w obfity biust hetery, który falował raz w dół, raz w górę.
— Chodź! — Kobieta objęła ją ramieniem i wyprowadziła na zewnątrz. Szły, mijając liczne namioty, a dziewczynka drżała z podekscytowania. Nie wiedziała, co się z nią teraz stanie. Dokąd zamierza ją zaprowadzić ta dziwna niewiasta?
Wkrótce znalazły się w ogromnym namiocie umieszczonym z tyłu obozu. Gdy weszły do środka, Glafyra stanęła jak wryta, olśniona przepychem. Zachłystnęła się upajającymi zapachami. Zamrugała oczami, rozglądając się dokoła. Znalazła się w bajecznym świecie. Liczne oliwne lampki w złotych kandelabrach oświetlały pomieszczenie ciepłym, miękkim, pieszczotliwym światłem, które wyczarowywało migotliwe, dziwaczne cienie na otulonych żółtymi szafranowymi zasłonami ścianach namiotu. Z sufitu zwisał barwny baldachim udekorowany sznurami drogocennych pereł. Ziemię zasłaniały grube perskie dywany. Liczne, malutkie, z lekka dymiące kadzidełka wydzielały zapachy.
Na fenickich obitych pluszem sprzętach leżały, siedziały, rozpierały się nadzwyczaj urodziwe młode kobiety, niczym pomnożone wcielenia Afrodyty. Niektóre z nich były w jej wieku. Wszystkie odziane w białe peplos w delikatne pastelowe wzorki. Te misternie udrapowane na ciele tkaniny jedynie od święta bywały w różnych kolorach.
Dziewczynka zawstydziła się swojego wyglądu. Skrzyżowała ramiona na piersi, pragnąc ukryć brudne ciało przed wzrokiem zgromadzonych w pomieszczeniu nimf.
Agapita odgadła, co czuje nieszczęsne dziecko. Zaprowadziła je za czerwoną zasłonę w rogu namiotu, gdzie stały ogromne porcelanowe dzbany w czerwono-czarne wzory, wypełnione perfumowaną wodą.
— Tu możesz zmyć kurz pola bitwy. Pomogą ci niewolnice kąpielowe.
Dziewczynka bezwolnie poddała się zabiegom kobiet, które zdjęły z niej potarganą szatę. Zaczęły obmywać jej ciało od stóp do głów natłuszczonym, gładkim kamykiem i spłukiwać je pachnącą wodą. Następnie osuszyły ją miękkimi płachtami i zaczęły splatać w cieniutkie warkoczyki jej długie, hebanowe włosy. Dziwnie się poczuła. Odniosła wrażenie, że malowidła na jednym z dużych dzbanów ożyły. Przedstawiały perwersyjne akty seksualne, które wprawiły ją w zakłopotanie, gdyż wykonywały bezwstydne ruchy. Pewna była, że śni. Wszystko to było wprost niesamowite.
Wkrótce wyglądała jak jedna z pięknych kobiet. Najpiękniejsza. Odświeżona, pachnąca, z misternie związanym kokiem ze splecionych warkoczyków. Zachwycone jej niezwykłą urodą niewolnice utrefiły jej włosy w oryginalną, odświętną fryzurę. Normalnie Greczynki nie plotły włosów w cieniutkie warkoczyki, tylko upinały je fantazyjnie.
Zdezorientowana Glafyra siedziała naga na klismosie, czekając, co teraz nastąpi. To niewinne dziewczę obawiało się najgorszego.
Rozdział 4
Bogowie nie dopuszczą do tego, żebyś była kobietą ukrytą przed światem, rodzącą tylko dzieci, zajmującą się wyłącznie domem i służbą.
Agapita weszła za kotarę ze świeżym peplos w ręku. Widząc bezradne płochliwe spojrzenie dziewczynki z Lesbos, zaczęła ją pocieszać, przechylając z wdziękiem głowę w jej kierunku:
— Przestań się smucić. Bądź dobrej myśli, dziecko. Cała Attyka świętuje zwycięstwo. Bogini Atena wygrała dla nas bitwę, którą wszyscy uznawali za straconą. Miltiades rozgromił milionową hordę Persów. Ciesz się razem z nami.
Oszołomiona dziewczynka nie wykazała najmniejszej reakcji na te słowa. W jej oczach wciąż malował się przestrach.
— Nie bój się. Arystydes oszczędził ci losu niewolnicy, uwalniając od hoplitów. Od razu zorientował się, że taka piękność nie jest przeznaczona dla jednego mężczyzny.
Glafyra nie zrozumiała. Spojrzała pytająco na Agapitę.
— Nauczono mnie, że należy kochać wyłącznie jednego mężczyznę i jemu służyć — rzekła zdecydowanie. — Umiem grać na flecie i lirze, tańczyć, śpiewać… Znam na pamięć wszystkie wiersze Safony… Potrafię nosić z wdziękiem zarówno krótszy chiton jak i długi peplos… ale wszystkiego nauczono mnie dla jednego mężczyzny, prawowitego męża. Umiem także…
— Głupstwa pleciesz — przerwała jej Agapita. — Nie zasługujesz na taki smutny los. Większość Atenek jest uśpiona, głupia i nieatrakcyjna. To one nadają się na żony. Ty natomiast masz ciało jak Spartanka, potrafisz mówić niczym wasza poetka Safona. Bogowie nie dopuszczą do tego, żebyś była kobietą ukrytą przed światem, rodzącą tylko dzieci, zajmującą się wyłącznie domem i służbą. A przy tym przynoszącą mężowi posag przekraczający jego kapitał.
— Mój ojciec zgromadził pokaźny majątek, miałabym dostateczny posag, ale teraz… — westchnęła ciężko.
— Nie masz się czym martwić. Jesteś młoda, a twój kapitał stanowi ciało i rozum.
— Ależ ja nie zamierzam sprzedawać ciała i rozumu — oburzyła się. — W domu, na Lesbos wpojono mi cnotliwe zasady.
Agapita uśmiechnęła się kpiąco. — Cnota! Czyż jest cnotą ofiarowanie całego życia jakiemuś mężowi za utrzymanie i zarządzanie twoim majątkiem? Nie jesteś ani głupsza ani słabsza od mężczyzn.
— Sądzisz zatem, że kobiety dorównują im we wszystkim, a małżeństwo jest niewolą. U nas, na Lesbos uważamy je za największe szczęście.
— Dobre mi szczęście! — wykrzyknęła z sarkazmem hetera. — Siedzenie w domu, podczas gdy mąż przepuszcza majątek na obdarowywanie klejnotami kochanek i używa z nimi życia, przebywa na sympozjonach i innych wspaniałych imprezach, na które mężatki nie mają wstępu. Na szczęście u nas, jeśli dziewczyna może poszczycić się urodą, wykształceniem i mądrością, a przy tym dopisze jej szczęście, ma prawo prowadzić wolne, ciekawe życie. Dumna jestem, że jako hetera należę do tych wolnych kobiet, równych mężczyznom, a nawet przewyższających ich sprytem. — Zaśmiała się triumfująco.
Musnęła delikatnie nagie łono Glafyry, która natychmiast odsunęła się od niej.
— Wiesz… Powiem ci coś… Mieć w sobie penisa to wspaniałe uczucie, ale pieszczota drugiej kobiety w niczym temu nie ustępuje — spojrzała wymownie w oczy dziewczynki.
Rozdział 5
Choroba miłosna znana jest od zawsze. To karygodna dolegliwość cielesna, seksualna
Glafyra patrzyła na heterę z podziwem dla jej urody. Poczuła się malutka, stojąc naprzeciw tej postawnej kobiety. Niecierpliwie wyczekiwała, kiedy przybędzie jej parę centymetrów, co w krótkim czasie miało nastąpić. Przeżywała szok z powodu zachowania i słów Agapity. Na Lesbos nie było heter. Owszem, słyszała, że w Atenach słynne są takie rozwiązłe kobiety, lecz jej wydawało się to nie do pomyślenia.
— Rozumiem. Można się zakochać w kobiecie — rzekła po chwili zdeprymowana. — To też jest miłość, ale…
— Miłość! — wykrzyknęła hetera z wykrzywioną pogardliwie twarzą. — Wypluj to słowo. Nigdy o niej nawet nie myśl, jeśli nie chcesz, żeby cię dopadła choroba miłosna, bo to jest największe nieszczęście, jakie może spotkać kobietę. Chyba wiesz, jak bardzo z jej powodu cierpiała wasza poetka Safona, która w końcu popełniła samobójstwo. Na szczęście nam, heterom ta choroba nie grozi.
— Nie rozumiem — zdziwiła się Glafyra. — Nazywasz miłość chorobą?
— Nie ja ją tak nazwałam. Choroba miłosna znana jest od zawsze. To karygodna dolegliwość cielesna, seksualna. Mężczyźni mają swoją politykę, wojny, ale my kobiety, stworzone do uprawiania miłości i rodzenia dzieci jesteśmy bardziej impulsywne od nich i niewystarczająco racjonalne, aby oprzeć się temu niszczącemu uczuciu. Jest to zaburzenie równowagi w płynie czarnej żółci, pociągające za sobą groźne efekty uboczne. Czasami przyczyną tej choroby jest występujące u niektórych kobiet pragnienie bycia mężczyzną. Zdarza się też, że rzucenie spojrzenia przez męża patrzącego prosto w oczy albo jakieś czynności magiczne wtrącają dziewczynę w to nieszczęście. Na przykład podanie do wypicia specjalnej mikstury, lub kuszenie przez demony, prowadzące do nabrzmienia łechtaczki. Dochodzi wtedy do odciśnięcia obrazu ukochanej osoby w jej pamięci, wywołując u niej obsesję, zmniejszenie zdolności do logicznego rozumowania i nienormalne zachowanie. Ta choroba zmysłów może także zawładnąć duszą, a wtedy to już jest nieuleczalna — rozgadała się Agapita.
— Co ty opowiadasz? — oburzyła się Glafyra. — Miłość do męża to największe szczęście, jakie nas może spotkać.
— Nie masz pojęcia o życiu! — wykrzyknęła hetera. — Miłość do męża prawie nigdy się nie zdarza, ponieważ to ojciec wybiera go dla czternastoletniej córki, a często już dla dwunastoletniej. I jest to na ogół mężczyzna, który mógłby być jej dziadkiem. A jeśli się przydarzy, bo niektóre dziewczęta, podobnie jak ty, marzą o miłości… — pokiwała pogardliwie głową. — Więc jeśli taka nieszczęśnica zakocha się w mężu, to wówczas jest to największa tragedia, jaką może kobieta przeżyć. Traktowana jak maszyna do rodzenia dzieci, cierpi z powodu nieczułości męża i zazdrości o jego kochanki.
— A ja wolałabym już tak cierpieć w małżeństwie niż uprawiać miłość z wieloma mężczyznami za mamonę! — wykrzyknęła dziewczynka z wyzywającym, zawziętym wyrazem twarzy. — Sprzedawanie swego ciała i rozumu jest obrzydliwe. Czym różni się taka kobieta od ladacznicy?
— No wiesz! — roześmiała się Agapita. — Od dziewcząt lekkich obyczajów różnimy się wykształceniem, bogactwem, mądrością, towarzyskim obyciem… Och — machnęła ręką. — Wiele bym tu mogła wymienić. Ale… nie stójmy tak. Usiądźmy na wezgłowiu. Opowiem ci dokładnie, czym różnimy się od kobiet o złej reputacji.
Rozdział 6
Blada jak papier patrzyła na padającą heterę, w plecach której tkwiła strzała
Glafyra szybko włożyła peplos, odsunęła zasłonę i spojrzała na grono pięknych dziewcząt.
— I one wszystkie są heterami? — spytała z niedowierzaniem.
— Oczywiście. To najbardziej pożądane ateńskie hetery, dla najszlachetniejszych mężczyzn — odpowiedziała z dumą Agapita.
Kiedy już siedziały na jednej z obitych czerwonym pluszem kanap, Glafyra odsunęła się od hetery jakby obawiała się kolejnego dotknięcia.
— Otóż. My hetery nie jesteśmy płatnymi ladacznicami, tylko towarzyszkami mężczyzn — mówiła Agapita z półuśmiechem na wargach wyrażającym poczucie wyższości, a jej palce bawiły się pierścionkiem wyglądającym jak girlanda szafirów. — Oni oczekują od nas dobrych manier, wykształcenia i mądrości. Bierzemy udział w ich rozrywkach i swobodnych zabawach. Jesteśmy przez nich szanowane. Same sobie ich wybieramy. Nie każdy zasługuje na nasze względy. Na co dzień odziewamy się przyzwoicie, zajmujemy się nobliwymi kobiecymi zajęciami, ćwiczymy w tańcu i grze na instrumentach, w różny sposób pogłębiamy swoją wiedzę i mądrość, dużo czytamy, zajmujemy się poezją, sztuką i polityką, żeby móc prowadzić ciekawe rozmowy z kochankami. Jesteśmy kulturalnymi damami, którym nie zbywa na rozumie i dowcipie. Wykształcone i bystre znacznie przewyższamy poziom obywatelek ateńskich. Posiadamy moc towarzyskich zalet. Potrafimy omotać znamienitych mężów za pomocą wiedzy i rozkoszy intelektualnych. Przede wszystkim jednak jesteśmy mistrzyniami w wyrafinowanej erotyce, a to jest przecież w życiu najważniejsze. To jest… upojenie, opanowanie rozumu przez boskie szaleństwo, które wyrywa człowieka z ograniczoności jego istnienia i w tym stanie wstrząśnięcia przez moc bogów pozwala mu doświadczyć najwyższej błogości. Wszystkie inne moce między niebem a ziemią wydają się jakby drugorzędnej wartości. Chyba to rozumiesz?
— Oczywiście, nie jestem dzieckiem — odrzekła Glafyra. — Jednak to dotyczy tylko mężczyzn. Mnie nie wychowywano na heterę, lecz na przyzwoitą kobietę. Wyłącznie dla… szlachetnych uczuć — stwierdziła stanowczo.
— Na Zeusa i jego córę Afrodytę! — zaśmiała się Agapita. — Nie zamierzam spierać się z tobą w kwestii twoich cnót. Jednak muszę ci uświadomić, że szlachetność jest płynnym pojęciem. To co dla ciebie stanowi najwyższą cnotę, dla innych nią nie jest. Czy my hetery jesteśmy niecnotliwe, dlatego, że wyruszamy z mężczyznami na wojny, żeby ich wspomagać. Tylko wróg może nas potępiać z tego powodu.
Dziewczyna spojrzała na nią z dezaprobatą.
— Co tak na mnie patrzysz? Widzę, że nie masz o niczym pojęcia. Jako jedna z nas będziesz miała wspaniałe życie. Wykwintne, atrakcyjne, wypełnione szczęściem i rozkoszą. Będziesz uwielbiana przez mężczyzn i bogata. Nie wyobrażasz sobie, jakie hojne dary, jakie klejnoty składają oni u naszych stóp. Będziesz opływała w dostatki i pławiła się w luksusie. Dla Greka przyjemność zmysłowa jest czymś najważniejszym, podobnie jak dla naszych bogów. Przecież wiesz, czym się głównie zajmowali. Uprawianiem miłości. Między sobą, z półbogami, a także ze zwykłymi śmiertel … — przerwała w pół słowa, a z jej ust bluznęła nagle krew, zalewając całą pierś.
Glafyra krzyknęła przeraźliwie. Blada jak papier patrzyła na padającą heterę, w plecach której tkwiła strzała. Kobiety zaczęły krzyczeć w niebogłosy. Jedna z nich wskazała dziurę w namiocie.
Rozdział 7
Czyż opiekuńcza dłoń córki boga bogów Zeusa, bogini Pallas Ateny nie uchroniła nas na polu bitwy przed hordami barbarzyńców?
Zapadał zmierzch nad równiną Maraton. Monotonne, miarowe dźwięki cykad raniły mózgi wycieńczonych hoplitów, maszerujących w kierunku Aten wraz ze swoim wodzem. Ich ciężkie zbroje, włócznie i miecze nadawały im porażający widok. Byli to ciężkozbrojni piechurzy walczący w zwartym szyku, zwanym falangą. Oddziały te tworzyli wolni, zamożni obywatele miast-państw greckich, czyli polis oraz chłopscy posiadacze. Przyzwyczajeni byli do cykad, lecz tym razem owa „pieśń zalotna” samców rozsadzała ich hełmy. Dźwięki te były donośniejsze od zgiełku pola bitwy. A oni mieli już mocno nadszarpnięte nerwy. To była walka na śmierć i życie, z porażająco przewyższającym ich liczebnie, potężnym wrogiem.
Zwycięski wódz Miltiades pozostawił na polu bitwy dowódcę Arystydesa z jednym oddziałem hoplitów. Mieli pilnować łupów i wziętych do niewoli Persów, a także uprzątnąć ciała zabitych. On sam z siedmioma znaczącymi dowódcami i całą armią niezwłocznie udał się do Aten, gdzie spodziewał się wsparcia oddziału spartańskich wojowników. Pewien był, że Persowie po klęsce na polu walki uderzą jeszcze na stolicę swoją ogromną flotą.
Natomiast pozostający na miejscu Arystydes zarządził rozpostarcie obozu na nocny odpoczynek. W samym środku zapalono ognisko. Hoplici legli pokotem w zbrojach, żuli gałązki palm i przeżute wypluwali do ognia. Wywoływane tym trzaski zagłuszały nieco jednostajne, irytujące dźwięki wydawane przez cykady. Dwaj trzymający się jeszcze na nogach zajęli się nabieraniem do hełmów wody z pobliskiej rzeki i raczyli nią towarzyszy broni.
— Patrzcie! — krzyknął nagle ich dowódca, wskazując na ciągnące się na horyzoncie morze. — Oni opłyną Kap Sunion i o świcie zaatakują Ateny. O popoi! Miejmy nadzieję, że na czas zdążą nam na pomoc wojska Sparty.
Przy wyspie Eubea widać było czarne cienie perskich okrętów ciągnących w południowym kierunku.
— O popoi! — powtórzył okrzyk Senetrios. — Oby Zeus ochronił nasze kochane Ateny! Zdobyliśmy wprawdzie siedem okrętów, ale cóż to znaczy wobec setek posiadanych przez Persów? — Spojrzał w kierunku horyzontu, gdzie tonęła w ciemnościach Eretria. — Przez siedem dni wyspa przetrwała oblężenie. A dziś? Jej stolica to płonące zgliszcza.
Ze względu na gęste owłosienie zarastające całą jego twarz z wyjątkiem czoła i oczu kapłan przypominał raczej barbarzyńcę. Grecy też nosili brody, lecz tylko od dolnej wargi.
— Nigdy nie dopuścimy, by nasze święte miasto zostało zamienione w zgliszcza! — wykrzyknął Arystydes. — Czyż opiekuńcza dłoń córki boga bogów Zeusa, bogini Pallas Ateny nie uchroniła nas na polu bitwy przed hordami barbarzyńców?
Istotnie ta wygrana bitwa to był zesłany z niebios cud. Wszyscy przygotowani byli na sromotną klęskę. Przewaga Persów nie dawała najmniejszej szansy zwycięstwa.
Rozdział 8
Tymczasem wśród dowodzących strategów nie było jedności, pięciu chciało wracać do Aten i bronić się zza murów, lecz pięciu innych z Miltiadesem na czele, chciało się bić w polu
Był rok czterysta dziewięćdziesiąty przed naszą erą. Po upadku powstania jońskiego król Persji Dariusz I postanowił podbić Grecję, którą zamierzał ukarać za opowiedzenie się po stronie powstańców. Wysłał do Attyki armię pod dowództwem Mardoniusza, lecz poniosła ona w Tracji klęskę. Dalsze próby podbicia kraju skończyły się niepowodzeniem, gdyż sztorm zniszczył większą część perskiej floty.
Jednak król Dariusz planował poprzez kolejne ataki podporządkować sobie całą Grecję, korzystając z faktu, iż część polis, w obawie przed stratami, odmówiła udziału w wojnie. Wysłał zatem kolejną armię pod wodzą Datisa i Artafernesa, która wylądowała na Eubei, gdzie spacyfikowała Karystos i Eretrię, a następnie zamierzała uderzyć na Ateny. Armia ta liczyła łącznie z piechotą i jazdą konną około sześciuset tysięcy.
Ateńczycy ruszyli spiesznym marszem naprzeciw, a jednocześnie wysłali posłańca do Sparty z prośbą o posiłki. Spartanie przyrzekli pomoc, jednak dopiero po zakończeniu świąt Apollina Karnejskiego. Uczestnictwo w wojnie w trakcie świąt religijnych było świętokradztwem.
Schodząca ze stoków Pentelikonu armia ateńska licząca zaledwie dziesięć tysięcy hoplitów ujrzała flotę nieprzyjacielską przy brzegu i rozłożone obozem wojska. W polu pokazywali się konni, a falanga najbardziej obawiała się oskrzydlenia. Dlatego Grecy zatrzymali się w Gaju Heraklesa i czekali.
Tymczasem wśród dowodzących strategów nie było jedności, pięciu chciało wracać do Aten i bronić się zza murów, lecz pięciu innych z Miltiadesem na czele, chciało się bić w polu. Wezwano archonta-polemarcha Kallimacha i zdano się na jego werdykt. Kalimach poparł partię zwolenników bitwy, której dowodzenie oddano w ręce Miltiadesa, znającego świetnie Persów.
Obie armie stanęły naprzeciw siebie. Grecy czekali za zasiekami z pni drzew oliwnych, gdy w nocy podczołgali się do nich jacyś żołnierze jońscy, siłą wcieleni do armii perskiej i przekazali krótką wiadomość: „Konnicy nie ma!”. Na to właśnie czekał Miltiades. Poderwał śpiących w szyku żołnierzy i ruszyli na nieprzyjaciela przeformowując szyk tak, by skrzydła były dwukrotnie mocniejsze niż centrum. Będąc w odległości około dwustu metrów od Persów ruszyli biegiem, utrudniając wrogowi natychmiastowe skorzystanie z jego najgroźniejszej broni, nadzwyczaj celnych łuków. Najmocniej uderzyli na skrzydła i tam odnieśli od razu sukces, a centrum zostało nieco w tyle, tworząc półkole, oskrzydlając w ten sposób wojska Dariusza. Persowie dostali się w kleszcze atakujących hoplitów. W panice rozpoczęli ucieczkę w kierunku własnych okrętów.
Barbarzyńcy wycofali się, pozostawiając na placu boju pod Maratonem tysiące poległych. Grecy stracili jedynie około dwustu wojowników. Wtedy wysłano do Aten Filippidesa, żeby ogłosił zwycięstwo. Przebiegł on około czterdziestu kilometrów, wykonał swoje zadanie, przekazując radosną wieść o zwycięstwie pod Maratonem, lecz również zatrważającą o zbliżających się morzem do Aten Persach, po czym zmarł z wycieńczenia.
Rozdział 9
To byłby cud, gdybyśmy wkrótce nie ujrzeli na horyzoncie czarnych okrętów tych barbarzyńców.
Naczelny wódz Miltiades wraz ze swoimi dowódcami i hoplitami, dotarł do rogatek Aten. Dziewięciogodzinny nocny marsz w pełnym uzbrojeniu kompletnie ich wykończył. Nogi odpadały im ze zmęczenia, lecz świadomość odniesionego zwycięstwa na polu bitwy, dodawała sił. Wkroczyli w radosnym nastroju na skraj miasta. Stanęli w pobliżu obwodnicy.
— Oni powinni już tu być! — wykrzyknął zaniepokojony Temistokles, towarzyszący Miltiadesowi, młodszy od wodza, mniej doświadczony.
Należał jednak do znaczniejszych dowódców. Miltiades darzył go zaufaniem i sympatią. Mógł mieć około czterdziestu lat. Zwracał uwagę wybitną męską urodą. Wysoki, potężny, szeroki w barach miał piękną twarz z typowym greckim profilem i szmaragdowymi oczami. Jego głowa okolona była niczym aureolą burzą kręconych rdzawych włosów, co wyróżniało go wśród przeważnie czarnowłosych i czarnookich Greków. Jasna broda nadawała jego twarzy łagodny, budzący zaufanie wygląd.
— Będą lada moment. — Wódz pokręcił głową z zaaferowaniem. Nie widać było na jego twarzy radości ze zwycięstwa. — Trudno mi uwierzyć, że barbarzyńcy się wycofali — rzekł z powątpiewaniem. — Przegrali bitwę, ale ich władca tak szybko nie ustąpi.
— Ponieśli ogromne straty. Może dlatego uciekli? — zastanawiał się głośno Temistokles.
— Zdradzę ci pewną tajemnicę — rzekł wódz. — Opowiem ci, dzięki czemu zwyciężyliśmy. Otóż. Czekaliśmy za zasiekami z pni drzew oliwnych, gdy w nocy podczołgali się do nas jacyś żołnierze jońscy i przekazali nam wiadomość, że Persowie nie mają konnicy. Na to właśnie czekałem. Poderwałem śpiących w szyku żołnierzy, którzy ruszyli na nieprzyjaciela przeformowując szyk tak, by skrzydła były dwukrotnie mocniejsze niż centrum. Będąc w odległości około dwustu metrów od Persów ruszyli biegiem, utrudniając na samym początku barbarzyńcom skorzystanie w pełni z ich najgroźniejszej broni, to znaczy z łuków. Kiedy barbarzyńcy dostali się w kleszcze atakujących hoplitów, dopiero wtedy zaczęli wypuszczać strzały, ale było już za późno. W panice rozpoczęli ucieczkę w kierunku własnych okrętów. Jednak… nawet jeśli stracili pięć czy dziesięć tysięcy łuczników, to mają ich jeszcze tak wielu, że każdego zabitego mogą zastąpić dziesięcioma innymi. Ich flota straciła siedem okrętów, lecz mają ich jeszcze około sześciuset, a w dodatku w rezerwie konnych jeźdźców… To byłby cud, gdybyśmy wkrótce nie ujrzeli na horyzoncie czarnych okrętów tych barbarzyńców.
— Ale wówczas będziemy straceni. — Temistokles złapał się oburącz za głowę z desperacją. — Po tej bitwie hoplici są u kresu sił. Na Zeusa, nie są w stanie obronić miasta!
Twarz Miltiadesa ściągnęła się ponuro. Milczał dość długo.
— Córa Zeusa Pallas Atena nie może dopuścić do tego, by jej miasto stało się ofiarą barbarzyńców! — wykrzyknął nagle z zawziętą miną. — Tylko patrzeć, jak zjawią się nam na pomoc Spartanie. Wspólnie z nimi rozgromimy Persów.
— Oczywiście. Bądźmy dobrej myśli. Spartanie to wspaniali wojownicy — bąknął niepewnie Temistokles.
Rozdział 10
Widział już oczami zdrętwiałej z lęku duszy, jak z czarnych okrętów wysypują się perscy łucznicy niczym szarańcza, która następnie oblega miasto.
Poranna zorza różowiła filary świątyni Posejdona, która wyłaniając się w jej świetle stanowiła imponujące zjawisko. Z dołu wdzierał się złowrogi odgłos uderzeń wzburzonych morskich fal. Było pusto jak wymiótł. Dwaj kapłani ukryci w magazynie ocierali spływający do oczu pot, wyglądając w kierunku ołtarza ofiarnego znajdującego się w centralnym punkcie przestrzennego placu przed świątynią. Wreszcie ostrożnie wyszli i zaczęli odprawiać magiczne modły przed ołtarzem.
Gdy skończyli, podeszli do muru okalającego święte miejsce. Wypatrywali w spienionej fali wrogiej dziczy.
Wtem jeden z nich chwycił drugiego za ramię, wskazując bez słowa na niezliczoną ilość okrętów widocznych na horyzoncie. Wprawdzie nisko stojące słońce utrudniało dobre widzenie, jednak od razu je zauważyli. Pierwszy westchnął ciężko.
— Posejdonie, opiekunie morza, miej pieczę nad naszym krajem. Przyjmij nasze ofiary i modły.
Po paru minutach drugi z nich, nieco młodszy rzekł:
— Odnoszę wrażenie, że te okręty są coraz to mniejsze, to chyba znaczy, że się oddalają.
— Wiesz, mnie też się tak wydaje, ale to niemożliwe.
Ich spojrzenia spotkały się przez moment, po czym w napięciu obserwowali w dalszym ciągu horyzont. Wtem zaczęli radośnie wykrzykiwać jeden przez drugiego:
— Oni się wycofują! Oni uciekają! Barbarzyńcy uciekają!
Tymczasem greccy wojownicy niecierpliwie czekali na przybycie armii spartańskiej. Znużenie po zaciętej bitwie coraz dotkliwiej dawało się im we znaki, gdy myśleli o czekającym ich ponownym starciu z potężną armią perską. Wiedzieli, że będzie to przekraczało ich siły. Wizja bitwy ze znacznie liczniejszym i lepiej uzbrojonym wrogiem nie nastrajała ich optymistycznie. Entuzjazm po zwycięstwie pod Maratonem zastąpił ponury nastrój.
Temistokles stał w milczeniu, zasępiony. Trudno mu było uwierzyć, że uda im się obronić miasto przed armią barbarzyńców, nawet wspólnie z wojskami spartańskimi. Widział już oczami zdrętwiałej z lęku duszy, jak z czarnych okrętów wysypują się perscy łucznicy niczym szarańcza, która następnie oblega miasto. Pokonanie tej milionowej hordy zdawało mu się niemożliwe.
Gdy przybiegł posłaniec z wieścią, że perskie okręty się wycofują, ogarnęła ich szalona radość. Zaczęli obejmować i ściskać, wykrzykując: Nenikekamen!
Do oddziału Miltiadesa dobili wezwani na pomoc Spartanie. Uformowali się na rozległej przestrzeni w cztery kwadratowe bloki. Ich dowódca stanął przed głównym wodzem i donośnym głosem zwrócił się do niego z emfazą:
— Królowie Sparty przysyłają mnie na pomoc ateńskiemu wojsku w walce z barbarzyńcami!
— Za późno, za późno! — roześmiał się Miltiades. — Sami zmusiliśmy ich do ucieczki.
Spartański dowódca zrobił głupią minę, mamrocząc przepraszające wytłumaczenie zwłoki:
— Maszerowaliśmy przez trzy dni. To duża odległość.
Wytłumaczył swojemu oddziałowi, w czym rzecz i jak zmyty wydał rozkaz niezwłocznego odwrotu.
Ateńscy hoplici dopiero teraz uświadomili sobie tak naprawdę, jakiego niewiarygodnego czynu dokonali, pokonując perskie hordy pod Maratonem. Jeden z nich zdjął z głowy hełm i napełnił go piaszczystą ziemią, po czym splunął do niego.
— Wyślijmy to do barbarzyńskiego władcy na znak ich sromotnej klęski! — wykrzyknął z radością.
Inni poszli jego śladem. Opanowała ich euforia.
Rozdział 11
Ów ślepiec słynął w mieście ze sprawdzających się przepowiedni, więc ludzie rozstąpili się z szacunkiem
Po tym zaskakującym zwycięstwie, na ateńskiej Agorze mieszczącej się u podnóża stromego skalistego wzgórza Akropolu, zapanowało rozwydrzenie. Ów główny punkt miasta, na którym stały świątynie, biblioteki i budynki użytku publicznego chronione przed deszczem i słońcem zadaszonymi kolumnadami, stanowiący też miejsce handlu, wielkich zgromadzeń publicznych i debat politycznych zamienił się w wariatkowo. Lęk i zwątpienie ostatnich dni ustąpił miejsca szaleństwu.
Miasto dusiło się pod naporem szarego jak popiół nieba i słonecznego żaru, zalewającego Agorę. Z zakurzonych ulic z niskimi domami i warsztatami rozentuzjazmowane tłumy ściągnęły na ów plac z marmurowymi kolumnami, białymi świątyniami i złotymi ołtarzami ofiarnymi. Zapalone przez rojących się w białych szatach kapłanów płomienie ofiarne przed świątyniami Zeusa i boga wojny Aresa przepełniły centrum miasta dymem. Powracających wojowników noszono na rękach. Place targowe zamieniły się w pobojowisko. Dzbany z sokami i winem stały na ulicach, żebracy i złodzieje porywali kosze ze straganów. Handlarze fenickich tkanin i dywanów oraz innych drogocennych towarów spieszyli z ukryciem ich w bezpiecznych miejscach. Wróżbici i astrologowie sprzedawali swe cenne wiadomości na temat konstelacji niebieskich oraz zaklęcia i amulety.
Trzymane przez Ateńczyków w domach, spłoszone harmidrem kury, kaczki, psy i koty, osły i krowy wydzierały się w niebogłosy. Rwetes, harmider, wrzawa, tumult, zgiełk, zamęt, zamieszanie, rozgardiasz panoszyły się niepodzielnie.
„Nenikekamen! Zyciężyliśmy” — wykrzykiwano wciąż na nowo. Tłumy mężczyzn w różnym wieku kłębiły się w uściskach. Tylko kobiety musiały, jak zwykle, siedzieć w domu. Wyjątek stanowiły oczywiście przekupki i dziewczyny o złej reputacji.
Za ratuszem, gdzie unosiła się gryząca woń pieczonego mięsa ofiarnego i dymu, przemieszana z cuchnącym odorem kanału kłóciły się dwa babska, wrzeszcząc na całą ulicę. Nikt nie zwróciłby na to uwagi, gdyby chodziło o kobiety lekkich obyczajów, lecz obie były żonami znanych mężów stanu, które powinny siedzieć w domu. Spierały się zapalczywie o to, który z mężczyzn położył większe zasługi w zwycięstwie nad Persami, wywołując niemałe zbiegowisko.
— Akurat ty zarzucasz mi, że zaniedbuję swoje obowiązki — krzyczała pięćdziesięcioletnia Polykryta z jednej strony ulicy do stojącej po drugiej stronie, niewiele młodszej Archityppy. — Ty, która pozostawiłaś starszego syna pogryzionego przez konia przez parę dni bez opieki, a mężowi pozwalasz się kochać z pięknymi chłopcami i obdarowywać ich drogimi prezentami?
— Miejsce dla ślepego Eufrantidesa! — rozległ się nagle okrzyk prowadzącego go młodzieńca.
Ów ślepiec słynął w mieście ze sprawdzających się przepowiedni, więc ludzie rozstąpili się z szacunkiem. Zapanowało milczenie. Kobiety przestały się kłócić. Niektórzy rzucali monety podnoszone przez młodzieńca. W końcu ktoś krzyknął:
— Powiedz nam stary, co widzisz!
Eufrantides stanął w miejscu, przechylił głowę i patrzył niewidzącymi oczami w niebo.
— No powiedz, co widzisz! — ponaglał ktoś inny.
Ślepiec wsłuchiwał się w wewnętrzny głos, tłum milczał, czekając w napięciu na jego słowa.
— Widzę pięknego szafranowego motyla — oznajmił wreszcie z przejęciem. — Takiego, jakie można spotkać tylko na wyspie Lesbos. Potężny wojownik usiłuje go złapać w siatkę, lecz mu się to nie udaje.
— A kim jest ten wojownik? — spytał ktoś z tłumu.
Starzec ociągał się z odpowiedzią, lecz po jakimś czasie wypalił:
— Temistokles.
W tłumie zaczęto szeptać, zastanawiając się, co może oznaczać motylek z wyspy Lesbos.
Rozdział 12
Pośrodku na katafalku leżało jej nagie, obmyte z krwi ciało, przykryte przejrzystym welonem
Temistokles zeskoczył z konia przed namiotem, w którym mieszkały hetery. Na wieść o śmierci Agapity niezwłocznie ruszył w drogę powrotną z Aten do obozu. Dwaj hoplici trzymający dzień i noc wartę przepuścili go usłużnie, unosząc ręce w geście powitalnym, na co nie raczył zareagować. Gdy wszedł do środka jego nozdrza uderzyła woń kadzideł. Przystanął, patrząc na zawodzące, rozmodlone kobiety w czarnych tunikach z obnażonymi piersiami i rozpuszczonymi włosami. Opłakiwały śmierć Agapity.
Pośrodku na katafalku leżało jej nagie, obmyte z krwi ciało, przykryte przejrzystym welonem. Hetera wyglądała jak Afrodyta pogrążona we śnie.
Zbliżył się do niej i utkwił w niej wzrok.
— Jak to się stało? — spytał cicho.
Żadna z kobiet nie odważyła się odpowiedzieć.
Wtem zapowiedziano przybycie Arystydesa. Kobiety płochliwie odstąpiły od katafalku. Wiedziały o szczególnej przyjaźni łączącej go z Agapitą. Spodziewały się najgorszego.
Tymczasem dowódca nie wypowiedział do nich ani słowa. Z twarzą wykrzywioną bólem od razu podszedł do Temistoklesa i uścisnął jego dłoń.
— Wszyscy podzielamy twój ból.
— Jak to się stało? — spytał towarzysza broni zrozpaczony mężczyzna, wskazując na dziurę w namiocie.
— Pojęcia nie mam. Niewyobrażalne. Obóz Persów jest o pół stadionu oddalony od naszego. Jedynie Herakles potrafiłby z takiej odległości posłać śmiertelną strzałę i dobrze wycelować przez ścianę namiotu.
— Czy przeszukaliście wszystkich niewolników?
— Pojęci do niewoli Persowie musieli się do naga rozebrać. Niektórzy mieli drogocenne sztylety przymocowane do ciała, ale łuku przy żadnym nie znaleźliśmy.
— Jak to?! — wykrzyknął Temistokles. — Przecież to była perska strzała!
Arystydes milczał. Temistokles wybiegł jak szalony w kierunku obozu niewolników. Dowódca podążył za nim za nim, krzycząc:
— Strażnicy niczego podejrzanego nie zauważyli! Przesłuchałem wszystkich. To była cicha i spokojna noc.
— Przecież skądś musiała zostać wysłana strzała!
W bezsilnej złości odepchnął strażnika i wbiegł do obozu niewolników stanowiącego uliczkę, wokół której zgromadzeni byli pojmani Persowie. Zlustrował każdego i krzyknął z wściekłością:
— Wszystkich poddać torturom i tak długo biczować, aż któryś wyzna, jak to się stało!
Zakochany w nim poeta, słynny dramaturg Frynichos, będący jednym ze strategów wojen persko-greckich, chwycił go za ramię i skarcił:
— Uspokój się. Okaż bogom swój ból w powściągliwy sposób. Śmierć jest częścią ludzkiego losu. Nie daj się oślepić gniewowi w żałobie. Znieś ją z godnością.
Rozdział 13
Przed nim stała Glafyra wydająca się w porównaniu z potężnymi mężczyznami wręcz filigranowa, subtelna i krucha.
Poeta był wiernym przyjacielem Temistoklesa. łączył ich wzajemny podziw i szacunek. Jako starszy i bardziej wykształcony udzielał mu we wszystkich sprawach cennych rad i temperował jego porywczy charakter. Zakochał się w nim od pierwszego wejrzenia. Gdy go po raz pierwszy ujrzał doznał oczarowania jego urodą. Jednak nie tylko ona zadecydowała o jego fascynacji tym mężczyzną. Podziwiał go za talent polityczny. Widział w nim jednego z wodzów narodu.
Wiele trudu kosztowało go zdobycie wzajemności młodego wojownika, gdyż ten uprawiał dotąd seks wyłącznie z kobietami. Natomiast Frynichos od młodości kochał się tylko z mężczyznami. Może dlatego, że gdy miał piętnaście lat, uwiódł go pewien dojrzały mężczyzna, co było dość powszechne. Związki między starszymi i młodymi kochankami uchodziły za jedyne godne podziwu uczucie. W miarę dojrzewania poeta zrozumiał, że seks i erotyczna fascynacja nie są tym samym, a kiedy poznał Temistoklesa, doznał olśnienia, iż jest on miłością jego życia. Nie był w tym odosobniony, homoseksualizm męski uważano za esencję ludzkiej egzystencji. Kobiety traktowano jako istoty gorszego sortu.
Panował pogląd, że u zarania ludzkości nie istniały dwie płcie, lecz trzy: męska, żeńska i obojnacza. Na dodatek ludzie mieli po dwie głowy, po cztery ręce i nogi. Pewnego jednak dnia Zeus poprzecinał ich na dwie części. Każdy powstał wraz z kimś drugim z jakiejś dawnej jednej istoty. Toteż wszyscy szukali swojej pierwotnej całości. Jedni woleli towarzystwo przeciwnej płci, a inni tej samej. Uważano, że homoseksualizm związany jest z inteligencją i sztuką. Kontakty starszych mężczyzn z dorastającymi młodzieńcami były powszechne. Wierzono, że w ten sposób wraz z nasieniem starszego na młodszego przechodzi jego mądrość. Akt obcowania dwóch mężczyzn uznawano jako chwalebny, przedstawiający wyższy poziom obcowania z emocjami na różne nowatorskie sposoby. Zamykanie zmysłów na poznanie poprzez doznania seksualne postrzegano jako barbarzyńską ciemnotę.
Wszystko to kładł Temistoklesowi do głowy Frynichos.
— Jesteś tak bardzo religijny, więc chyba wiesz, że bóg bogów Zeus i Apollo oprócz uprawiania miłości z kobietami, kochali się też w mężczyznach — przekonywał go.
Nie musiał go zbyt długo namawiać do współżycia. Dało ono wojownikowi przyjemność zmysłową, ponieważ poeta posiadał rozbudowaną wyobraźnię erotyczną, a przy tym mimo poważnego wieku miał zadbany wygląd, malowniczy i ujmujący. Był wysportowanym, szczupłym, wypielęgnowanym mężczyzną ze srebrnymi włosami i takąż krótką bródką…
Wtem Temistokles zdębiał. Przed nim stała Glafyra wydająca się w porównaniu z potężnymi mężczyznami wręcz filigranowa, subtelna i krucha.
Rozdział 14
Wpatrując się w Temistoklesa, w którym widziała Apolla, Glafyra zadrżała z lęku, gdyż bóg ten był groźny, okrutny i zawistny.
Dziewczynka nie mogła oderwać od niego wzroku. To przecież Apollo, przeleciało jej przez głowę. Tak właśnie przedstawiano zawsze tego boga, będącego najmłodszym i najprzystojniejszym spośród męskich bóstw. Wysoki, o marzącym czole, nad którym piętrzyły się złote loki, onieśmielał płomiennym spojrzeniem lazurowych oczu. I oto właśnie stał przed nią.
Uwielbiała tego boga. Wiele się o nim naczytała. Zwany Jaśniejącym uważany był za władcę piękna, światła, życia, śmierci, zarazy, muzyki, wróżb, prawdy, prawa, porządku, patrona sztuki i poezji, przewodnika muz, łucznictwa, kawalerów i wieszczek. Swą siedzibę miał na szczycie góry Parnas w Delfach, skąd zsyłał natchnienie. nie miał żony ani szczęścia w miłości. Boginie, nimfy i kobiety śmiertelne, które do niego wzdychały nigdy nie mogły zatrzymać go dłużej przy sobie. Natomiast te, które darzył afektem, nie odpowiadały na jego zaloty.
Rozmiłował się w pięknej nimfie Kastalii, córce rzecznego boga Acheloosa i zabiegał o jej względy. Nimfa nie mogąc sobie poradzić z natarczywością boga rzuciła się do źródła bijącego ze skał Parnasu. Apollo uświęcił to miejsce i źródło nazwał jej imieniem a woda z niego zsyłała moc natchnienia na każdego, kto się jej napił.
Był też zakochany w Dafne, córce Gai i Penejosa. Dziewczyna jednak odrzucała jego zaloty. Apollo postanowił zdobyć Dafne za wszelką cenę. Ścigał ją tak długo, aż dziewczyna straciła siły. Dziewczyna poprosiła wtedy ojca — boga rzeki — o pomoc. Penejos spełnił prośbę córki. Dafne zmieniła się w drzewo laurowe. Apollo załamał się po metamorfozie swej wybranki. Z gałęzi drzewa uplótł wieniec, który odtąd ozdabiał jego głowę.
Mimo braku sczęścia w miłości, miał dzieci. Synem Apollina i Koronis był Asklepios, mający władzę nad życiem (jego hipostazami były, chtoniczne w charakterze: wąż i pies). Z muzą Kaliope miał synów Orfeusza i Linosa a z Talią Korybantów ( boskich tancerzy). Z Kyrene miał syna Aristajosa a z Ftyją — Dorosa. Hamadriada Dryope zrodziła mu syna Amphissosa — późniejszego założyciela miasta Ojta, w którym wzniósł świątynie ku czci Apolla, a kapłanką w niej została Dryope. Pewnego dnia Dryope zniknęła bez śladu, a obok posągu Apollina wyrosła topola.
Wpatrując się w Temistoklesa, w którym widziała Apolla, Glafyra zadrżała z lęku, gdyż bóg ten był groźny, okrutny i zawistny. I tak na przykład zawzięcie konkurował z flecistą frygijskim Marsjaszem o miano najlepszego muzyka. I nawet kiedy ten oddał mu pierwszeństwo, Apollo skrępował mu ręce i nogi, przywiązawszy do drzewa, obdarł żywcem ze skóry. Na jego życzenie jego bliźniacza siostra Artemida przebiła strzałą z łuku Koronis, która zakochawszy się w śmiertelniku wzgardziła miłością Apolla. Zabijając węża-smoka Pytona strzegącego bramy do tajemnej wiedzy ukrytej pod ziemią, przejął władzę nad wyrocznią w Delfach. Zabójstwo to było wielkim, bohaterskim czynem, ale i przekleństwem, z którego musiał się oczyścić. Ustanowił więc w tym celu igrzyska pytyjskie. Stał się przekaźnikiem wyroków Zeusa, zwłaszcza w sprawie obrzędów oczyszczenia po zbrodni zabójstwa…
Rozdział 15
Sprzedamy cię na targu niewolników — rzekł zgryźliwie. — A przed tym oddamy żołnierzom jako łup wojenny
Wszystko to i o wiele więcej błyskawicznie sobie przypomniała, gdyż zdawało się jej, że stoi przed Apollem, który mierzy ją groźnym wzrokiem. W końcu jednak otrząsnęła się z tego niesamowitego wrażenia. Przecież wiedziała, że jest to jeden z greckich dowódców, kochanek Agapity. Z delikatnym, rozchwianym uśmiechem zaczęła mu opowiadać, jak jego hetera się nią zaopiekowała. Powtórzyła jej słowa, podkreślające dumę z bycia nałożnicą tak znamienitego męża.
— Milcz! — przerwał jej Temistokles. — Skąd się tu wzięłaś? — spytał ostro, aby nie dać poznać po sobie oczarowania jej rozkwitającą urodą. Poczuł się, jakby go grom poraził i przeszył całe ciało, co go jeszcze bardziej rozgniewało. Chciał wyładować złość na tym nieszczęsnym ślicznym dziecku.
— Z Lesbos — odpowiedziała cicho zdeprymowana groźnym tonem jego głosu. — Uciekłam do was z okrętu barbarzyńców. Arystydes zaopiekował się mną…
— Patrzcie, patrzcie, zaopiekował się tobą! — przerwał jej znowu ironicznym tonem.
— Przecież jego bardziej interesują piękni chłopcy — rzekł, nie zważając na to, że stojący za nim Arystydes słyszy te słowa.
— Niemożliwe! — wykrzyknęła. — On… interesował się Agapitą.
— Co ty możesz wiedzieć, dziecko? — Wzruszył pogardliwie ramionami. — Nie wtrącaj się do nieswoich spraw. Sprzedamy cię na targu niewolników — rzekł zgryźliwie. — A przed tym oddamy żołnierzom jako łup wojenny.
— Panie! Miej litość! — krzyknęła przerażona, padając mu do stóp.
Arystydes złapał go za ramię.
— Dziewczynka pozostanie u nas z innymi heterami. Jest Greczynką — rzekł twardym tonem. — Posługuje się naszym językiem. Musi pozostać wolna jako pełnoprawna obywatelka Attyki.
Temistokles gwałtownie wyjął broń. Musiał zaspokoić pragnienie krwawego odwetu za śmierć Agapity, niezależnie od tego, w jaki sposób i na kim. Arystydes zareagował błyskawicznie i skrzyżowali miecze. Nienawidzili się wzajemnie. We wszystkim ze sobą rywalizowali. Arystydes zazdrościł przeciwnikowi młodości i odwagi, a Temistokles jemu większego znaczenia politycznego.
Widząc, co się dzieje, Frynichos rozdzielił ich gwałtownie, ciężko dysząc z wysiłku.
— Nie wystarczy, że barbarzyńcy przetrzebili nasze szeregi? Mamy się teraz jeszcze wzajemnie pozabijać?! — wykrzyknął, przywołując ich do porządku.
Wojownicy uspokoili się. Słowa poety przemówiły im do rozsądku. Jednak Temistokles splunął z pogardą na ziemię i rzekł z sarkazmem.
— Dobrze, zrób z niej heterę, Arystydesie. Tylko nie wiadomo, czy dziewczyna nie byłaby szczęśliwsza jako niewolnica służąca jednemu panu. Jest wychowana na Lesbos, a tam są inne zwyczaje. Ona przeznaczona jest dla jednego mężczyzny, a nie dla wielu. Przyjdzie czas, kiedy to zrozumie i poczuje się nieszczęśliwa. Wtedy zbuntuje się i znienawidzi ciebie. Przewiduję, że to się źle skończy.
Rozdział 16
Nikt, kto zajrzał za mury tego sanktuarium, nigdy nie pisnął o tym ani słowa, ponieważ związany jest przysięgą, że zapomni wszystko, co tam widział.
Za każdym uderzeniem gałęzią pokrzywy Glafyra wydawała cichy jęk. Z początku odczuwała ból, lecz po pewnym czasie zamienił się w przyjemność. Poddawała się bezwolnie heterze Antuzie, która przewracała ją z boku na bok. Uderzenia zamieniły się w lekkie gładzenie jej zaczerwienionego ciała. Dwie niewolnice przyniosły wiadro z gorącą, pachnącą ziołami wodą, którą wlewały do czary, a następnie polewały nią dziewczynę.
— Twoja skóra musi być różowa i gładka niczym u bogini z Cypru — rzekła Antuza. — To zaszczyt ofiarować ciało podczas misteriów w Eleusis.
— Opowiedz mi, na czym polegają te misteria? — spytała zaciekawiona Glafyra, nieświadoma tego, co ją czeka.
Antuza, piękność o bujnych kształtach, podobnie jak Agapita, po której objęła zarządzanie domem heter, położyła palec wskazujący na ustach.
— Nikt, kto zajrzał za mury tego sanktuarium, nigdy nie pisnął o tym ani słowa, ponieważ związany jest przysięgą, że zapomni wszystko, co tam widział. Tamtejsi kapłani wymierzają karę śmierci za najmniejszą nawet wzmiankę. Jednak mogę ci opowiedzieć, co się dzieje przed dostaniem się za te mury. Nie wiem, czy cię to interesuje, ponieważ ciebie nie dotyczy. Ty dostaniesz się bezpośrednio do sanktuarium jako najpiękniejsza hetera, wybrana do posługi bogini Persefonie.
— Nigdy nie słyszałam o tej bogini.
— To posłuchaj. Persefona jest córką bogini Demeter i Zeusa, małżonką Hadesa, władczynią świata podziemnego i opiekunką dusz zmarłych. Jej historia jest niezwykła. Kiedyś jako dziewczynka bawiła się wraz z towarzyszkami na łące. Gdy próbowała zerwać piękny kwiat narcyza, stało się coś… niesamowitego. — Antuza pokręciła głową, wytrzeszczając z przerażeniem oczy. — Wyobraź sobie, że w tym momencie rozwarła się ziemia i spod niej pojawił się Hades na złotym rydwanie, posadził ją obok siebie i porwał do swojego królestwa. Jej zrozpaczona matka, Demeter przez dziewięć dni i nocy poszukiwała córeczki, aż w końcu poruszony jej cierpieniem Helios wyznał bogini prawdę. Wpadła wówczas w furię. Rozzłoszczona opuściła Olimp, zstąpiła na ziemię i zabrała jej płodność. Zaniepokojony losem głodujących ludzi Zeus zgodził się zwrócić jej córkę, ale tylko pod warunkiem, że nie spożyła niczego w podziemiach. Przebiegły Hades podstępnie poczęstował dziewczynę przed odejściem owocem granatu. W tej sytuacji Zeus nie wiedział, co zrobić. Po namyśle zdecydował, że Persefona sześć miesięcy będzie spędzała z matką, a sześć z mężem… — Antuza przerwała swą opowieść, kończąc okładanie Glafyry gałązkami pokrzywy, po czym zaczęła gładzić ją po ramionach.
— I Demeter tak po prostu zgodziła się na to? — spytała początkująca hetera, odczuwając przyjemność pod wpływem dotyku delikatnych dłoni przyjaciółki.
— Musiała. Nie miała innego wyjścia. Przecież wiesz, że Zeus jest bogiem bogów. Nie można mu się sprzeciwić.
— To znaczy, że Persefona aż przez pół roku musi siedzieć pod ziemią?
— No tak. Gdy powraca do matki, nastaje wiosna, gdy wraca do męża, rozpoczyna się zima.
Rozdział 17
Z podziwem przyglądała się jej wspaniałej nagiej sylwetce. Bujnemu biustowi, wąskiej talii, krągłym biodrom.
— Opowiedz mi o niej coś więcej — poprosiła Glafyra. — To bardzo ciekawe.
— Towarzyszkami Persefony są: Atena, Artemida i nimfy Okeanidy — kontynuowała Antuza. — To z nimi bawiła się na łące, zrywając kwiaty, między innymi lilie i narcyzy. Gdy sięgnęła po narcyza, jak ci już powiedziałam, rozwarła się ziemia i pojawił się Hades, który zachwycił się jej urodą i uprowadził ją w swoim złotym rydwanie do królestwa umarłych. Ale uzyskał na to zgodę jej ojca, Zeusa. Persefona zasiadła obok niego na tronie. Nie jest jej tam źle, kocha się z Hadesem. W końcu jednak rozpacz Demeter i tęsknota za córeczką, jej usilne, bezowocne poszukiwania spowodowały, że posłaniec bogów, Hermes, pojawił się w królestwie umarłych na polecenie Zeusa. Miał zabrać Persefonę z powrotem do matki, na ziemię do królestwa żywych. Jednak ta skosztowawszy owocu śmierci, została związana ze światem podziemnym, gdzie musi przez pewien czas przebywać. Jako żona Hadesa jest więc panią umarłych, ale jej powrót na ziemię przydaje jej aspektu życia. Jest władczynią kiełkującego zboża. W Eleusis obchodzi się misteria na część Demeter i jej córki Persefony. Są one związane z tajemnicą śmierci i odrodzenia… Myślę, że teraz już zaspokoiłam twoją ciekawość, bo właściwie nic więcej na ten temat nie wiem.
— Opowiedz mi teraz, jak wyglądają te misteria.
— O, to długa procedura, ale — mówię ci — ciebie nie dotyczy.
— Mimo to opowiedz mi, jak to jest. Proszę.
— No dobrze. Zaczyna się od „małych misteriów” na przedmieściach Aten. Trwają one przez osiem dni pod przewodnictwem mystagoga. Polegają na serii rytuałów oczyszczających. A są to między innymi posty i ofiary. Zaczynają się w ateńskim Eleuzynionie. Następnego dnia neofici wraz ze swoimi hierofantami idą w procesji nad morze, gdzie myją prosiaka składanego po powrocie do Aten w ofierze. Trzeciego dnia archont dokonuje wielkiej ofiary. W czwartym odbywa się wielka procesja, która pod wieczór kieruje się w stronę sanktuarium. Ostatnie dni obejmują posty i ofiary na zewnętrznym podwórzu sanktuarium. Ich przebieg wygląda następująco: czternastego dnia miesiąca przenoszone są „święte obiekty” z sanktuarium w Eleusis do Eleusionu w Atenach. Następnego dnia na Agorze hierofant ogłasza zgromadzonym rozpoczęcie misteriów. Szesnastego dnia ma miejsce kąpiel w morzu z pochodniami, co stanowi piękne widowisko. Zaś dwa następne dni znowu trwa post. Dziewiętnastego dnia rozpoczyna się wielka procesja z Aten do Eleusis. W czasie pochodu tłum czci Demeter radosnymi pląsami i śpiewami. Wraz z pojawieniem się pierwszej gwiazdy kończy się okres postu, który ustanowiono na pamiątkę błąkającej się i nieprzyjmującej pokarmów Demeter. Po dotarciu procesji do Eleusis właściwe obrzędy odbywają się w mogącym pomieścić nawet trzy tysiące ludzi Telesterionie.
— No i co się tam dzieje? — niecierpliwiła się Glafyra.
— Kiedy uczestnicy zagłębiają się we wnętrzach sanktuarium, zaczyna obowiązywać zasada milczenia, więc nie wiadomo, co się tam dzieje. To jest tajemnica.
— Ale co się kryje za tymi murami? Naprawdę nic nie wiesz? Nigdy tam nie byłaś?
Na ustach Antuzy pojawił się tajemniczy uśmiech. Usiadła na wezgłowiu, zamknęła oczy i przechyliła do tyłu głowę. Jej długie, rude włosy zwisały do ziemi.
— Przed dziesięciu laty, gdy byłam tak młoda jak ty, uchodziłam za najpiękniejszą heterę i zostałam wybrana na misteria, podobnie jak ty, żeby służyć Demeter i Persefonie. Siedziałam w białej szacie wśród kapłanów wygłaszających specjalne modły. Gdy skończyli…
Przerwała nagle. Jej twarz wykrzywiła się z bólu.
— Mów dalej — prosiła zaciekawiona Glafyra. — Co się wtedy stało?
Jej przyjaciółka podniosła głowę i rzekła stanowczym tonem:
— Nic. Nic się nie stało. Nic ci nie powiedziałam i nie powiem. Nie pytaj mnie więcej o to. To tajemnica, której ujawnienie grozi śmiercią. Nawet gdybym chciała, nie mogłabym ci tego opowiedzieć.
— Wyrządzono ci jakąś krzywdę? — dociekała w dalszym ciągu w nadziei, że Antuzie wypśnie się coś więcej.
Lecz ta zawzięcie milczała. Zdjęła białą szatę i otarła pot spływający jej po piersi. Glafyra pożerała oczami jej ciało. Z podziwem przyglądała się jej wspaniałej nagiej sylwetce. Bujnemu biustowi, wąskiej talii, krągłym biodrom.
Rozdział 18
Wkrótce to niewinne dziecko dumne było z przynależności do grona heter
— Jesteś piękna jak Afrodyta! — wykrzyknęła. — Najpiękniejsza z wszystkich heter!
— Pst. Nie mów tak głośno. Jak Kalista usłyszy, wybuchnie tu wojna. To ona uważa się za najpiękniejszą. No, jest najmądrzejsza i najsprytniejsza. Bez wątpienia. Dyskutuje z największymi filozofami… Ale najpiękniejsza? Z pewnością nie. Tylko inteligencja wywindowała ją wśród nas tak wysoko. Teraz ty jesteś najpiękniejszą z nas — zapewniła ją.
Wzięła kipiącą hormonami nastolatkę w ramiona i ucałowała namiętnie. Po czym położyła się obok niej na białym marmurze. Glafyra poczuła podniecenie. Bezwiednie zaczęła gładzić bujne piersi Antuzy, która w pewnym momencie wpiła się w jej wargi sromowe. Dziewczyna poczuła błogą rozkosz. Intuicyjnie zrobiła to samo. Nigdy dotąd nie doznała uczucia takiego szczęścia. Gdy skończyły, obie w tym samym momencie, przemknęło jej przez głowę wspomnienie słów Agapity, że pieszczota drugiej kobiety w niczym nie ustępuje stosunkowi z mężczyzną. Pomyślała, że jest to coś o wiele przyjemniejszego, bardziej czułego i wyrafinowanego. Po raz pierwszy w życiu przeżyła orgazm. Odtąd wiele czasu spędzała w sypialni Antuzy.
— Jak myślisz? Co mężczyźni najwyżej cenią w kobiecie? — spytała przyjaciółkę pewnej nocy, chcąc skonfrontować jej zdanie z tym to, co na ten temat powiedziała jej w swoim czasie Agapita.
— Zależy o jakie kobiety ci chodzi. Poeci twierdzą, że największymi cnotami kobiety są milczenie, pokora, prawość i wierne służenie mężowi.
— No właśnie. Na taką mnie w domu wychowywano. No a teraz… — Glafyra posmutniała i rozłożyła bezradnie ręce.
— Ale to dotyczy jedynie kobiet zamężnych. Każdy znamienity, bogaty Ateńczyk obok żony musi mieć niezbyt cnotliwą, mądrą, pewną siebie i elokwentną heterę, z którą pokazuje się w towarzystwie. Szaleństwo, co? A i wśród mężczyzn cnota to rzadka cecha. Spójrz tylko na Temistoklesa i Arystydesa…
— O, ja nie wątpię w prawy charakter Arystydesa! — przerwała jej Glafyra.
— Ty, to co innego. Ale spytaj Temistoklesa. Powie ci, że Arystydes jest żądny władzy, egoistyczny, chciwy, mściwy. I to samo powie ci Arystydes o Temistoklesie — zaśmiała się.
— Ale on jest dobry. Uwolnił mnie od hoplitów i oszczędził losu niewolnicy. Czy to nie było szlachetne z jego strony?
— Przemawia przez ciebie brak życiowego doświadczenia, co oczywiste w twoim wieku. Na Zeusa, wierz mi. On nie uczynił tego z dobrego serca.
— No wiesz! — Dziewczyna uniosła ręce w geście oburzenia. — O co ty go posądzasz? Przecież mógłby być moim dziadkiem!
Antuza nic nie powiedziała, tylko roześmiała się sarkastycznie. Po chwili zmieniła temat. Zaczęła pouczać początkującą przyjaciółkę, jak powinna zachowywać się hetera:
— Pamiętaj. Jeśli ci się spodoba jakiś mężczyzna, musi zostać zaprotegowany przez znajomą osobę, która przedstawi jego zalety, przekaże jego prezenty i miłosne listy. Jeśli cię to wszystko nie przekona, zażądaj ceny przekraczającej wartość jego majątku.
— W szkole na Lesbos uczono nas, że można podać mężczyźnie palec, ale nigdy całą dłoń. — Glafyra zaśmiała się.
— To mądrość boskiej Safony. Kiedy Grek posiądzie posag żony, przestaje ona mieć dla niego wartość jako kochanka. Jest tylko matką jego dzieci i gospodynią domu zarządzającą niewolnicami. Małżeństwo to dla kobiety pierwszy krok do grobu.
— Agapita też tak twierdziła.
Glafyra zastanawiała się przez jakiś czas. Rozważała za i przeciw życiu cnotliwej kobiety. Doszła do przekonania, że wpojono jej wyidealizowany pogląd na małżeństwo. Tak. Melisa i Antuza miały rację. O wiele lepsze było życie hetery. Wolne, ciekawe, atrakcyjne i… rozkoszne.
Wkrótce to niewinne dziecko dumne było z przynależności do grona heter. Oszołomił ją luksus i otaczające zewsząd piękno. Lubowała się w dziełach sztuki, w drogocennych klejnotach, najdroższych strojach. Upajały wspaniałe uczty, którym towarzyszyła muzyka na flecie i lirze. Sama dobrze grała na tych instrumentach. Rodzice zadbali o jej wszechstronne wykształcenie zapewniające jej zdobycie jakiegoś znaczącego męża. Teraz miała okazję do pogłębiania wiedzy, obcując z filozofami, poetami i innymi znamienitymi Ateńczykami.
Zasmakowała w rozpuście zapewniającej jej to wszystko. Uwielbienie mężczyzn działało na nią jak narkotyk. To był jej świat. Czuła się wolna i lekka jak rybka unoszona nurtem rzeki.
Rozdział 19
Glafyra znała na pamięć wszystkie utwory tej najsłynniejszej greckiej poetki, pochodzącej z jej rodzinnej wyspy Lesbos.
Dochodziło już południe, gdy zaspane hetery zwlekły się z łóżek na codzienną „poranną” adorację przed ołtarzem Afrodyty. W wiosennej aurze czarującej złocistymi promieniami słońca i upajającymi zapachami rozkwitających róż rozsiadły się na marmurowych ławkach dziedzińca w kolorowych peplosach. Wyglądały jak rajskie ptaki. Na niebie nie ukazywały się nawet najmniejsze obłoczki, jak gdyby chmury wieczornej burzy ześlizgnęły się na ziemię i zamieniły się w mgiełkę niczym aureola otaczająca boginię.
Przytomniały po nocnych orgiach, wsłuchując się z przyjemnością w krystalicznie przejrzysty głos Glafyry, która starannie przygotowała się do adoracji, którą w tym dniu odprawiała. Tylko Kalista wierciła się nerwowo z kwaśną miną.
Stojąc przed ołtarzem Afrodyty ich nowa towarzyszka aksamitnie miękkim tonem z uczuciem recytowała wiersz:
Przed tronem twoim się chylę Afrodyto
nęcąca w zdradne sieci, córo Zeusa,
i błagam, smutkiem nie dręcz mego serca,
o nieśmiertelna, lecz ku mnie zejdź.
Jak nieraz już czyniłaś,
gdy cię mój głos doleciał z oddalenia,
i dla mych skarg rzucałaś progi domu
wielkiego ojca.
Twój złoty wóz poniosły chyże ptaki
i raz po raz, nad kręgiem czarnej ziemi
zniżając lot, skrzydłami mocno biły
w jasnym eterze.
Był to jeden z wierszy Safony. Glafyra znała na pamięć wszystkie utwory tej najsłynniejszej greckiej poetki, pochodzącej z jej rodzinnej wyspy Lesbos. Hymny, modlitwy, erotyki i pieśni weselne zwane epitalamiami. Chociaż poetka już od dawna nie żyła, wciąż była obecna w greckich sercach. Dawała o sobie znać na co dzień w przeróżny sposób. Na przykład wciąż w obiegu były brązowe monety z Mytilene, stolicy Lesbos oraz z Eresos, wybite z okazji jej wizyty w tej miejscowości, przedstawiające ją grającą na lirze.
Safona urodziła się w zamożnej i znaczącej rodzinie arystokratycznej. Ojciec osierocił ją wcześnie, pozostawiając wraz z trzema braćmi pod opieką matki imieniem Kleis. Najstarszy z nich, Larichos, pełnił zaszczytną funkcję podczaszego w ratuszu. Niestety najmłodszy przysporzył wstydu rodzinie. Był bogatym kupcem, nic nie wskazywało na jego smutny koniec. Osiedlił się w Naukratis, strategicznie położonej kolonii greckiej w delcie Nilu, gdzie zakochał się nieszczęśliwie w heterze Doriche, co doprowadziło go do ruiny finansowej.
Chociaż poetka kochała się głównie w dziewczętach, wyszła mąż za Cercylasa. W strofach swoich utworów wspominała z czułością swą córkę Kleis, której nadała tradycyjnie imię babki. Z czasem stała się przewodniczką i nauczycielką koła ku czci muz i bogini Afrodyty. Należały do niego młode, niezamężne dziewczęta z arystokratycznych rodów. Aż do czasu ich zamążpójścia kształciła je w muzyce, grze na lirze i flecie, poezji i tańcu. Miejscem spotkań był jej dom. Obdarzała podopieczne serdeczną przyjaźnią i gorącym uczuciem. Ku nim skierowane były jej najpiękniejsze liryki miłosne przepojone radością wspólnego przebywania oraz przepojone smutkiem, gdy któraś z podopiecznych opuszczała koło, wychodząc za mąż. Safona tragicznie zakończyła żywot, gdy zakochała się w Faonie. Kiedy ją porzucił, popełniła samobójstwo, rzucając się ze Skały Leukadyjskiej.
Rozdział 20
Pękała z zazdrości, że ta przybyła z wyspy Lesbos dziewczynka uznana została za najpiękniejszą z heter
Glafyra skończyła recytować, usiadła na jednej z ławek i wznosząc wzrok ku niebu, zaczęła mówić drżącym głosem:
— W złocisty dzień, w błękicie bezchmurnego nieba, u wybrzeży Cypru wyłoniła się ze srebrzystej morskiej piany nasza boska patronka Afrodyta. Niczym dźwięk lutni płynął w przestworza zapach róż i lilii leżących u jej stóp.
— Ględzisz! — przerwała jej ostrym tonem Kalista, usiłując zbić ją z tropu. — To nie była morska piana, tylko nasienie Uranosa z odciętych przez Kronosa jego jąder, które wpadły do morza.
Jednak Glafyra ciągnęła dalej, nie reagując na tę złośliwą uwagę.
— Na brzegu czekały na boginię dobre bóstwa Charyty, które natarły jej ciało wonnościami, ubrały w delikatne szaty i przyozdobiły biżuterią: złotą koroną, szmaragdowym naszyjnikiem i perłowymi kolczykami. Stały się one odtąd służącymi bogini i jej nie odstępowały. Tak przygotowana Afrodyta udała się powozem zaprzężonym w gołębie na Olimp. Wzbudziła tam podziw pozostałych bogów oraz zazdrość Hery i Ateny. Jednak nasza patronka, bogini miłości, piękna i kwiatów miała ogromny dar zjednywania sobie ludzi, dlatego w końcu nawet boskie zazdrośnice przekonały się do niej.
— Bzdury pleciesz! — krzyknęła zawistna Kalista. — Ona jest boginią rozkoszy, zmysłowości i pożądania, któremu każdy musi ulec. Dlatego jest naszą patronką.
— To ty pleciesz bzdury i zakłócasz adorację — zdenerwowała się Antuza. — Afrodyta jest czczona głównie jako bogini miłości i piękna. A zmysłowość, pożądanie i rozkosz to już tylko dodatki.
— Ona też mówi prawdę. — rzekła pojednawczo Glafyra, której słowa, w odróżnieniu od zjadliwego języka Kalisty, były miłym dźwiękiem samym w sobie, niczym echo anielskich głosów. — Nasza patronka ma wiele przymiotów — Jest boginią miłości we wszelkich jej przejawach. Pod jej opieką pozostaje również miłość małżonków i przyjaźń łącząca wierne serca. Ja ją widzę jako boginię przyrody, wonnych gajów i prześlicznych kwiatów, obdarzoną nie tylko urodą cielesną, lecz również pięknem duszy i charakteru — mówiła wznosząc oczy ku niebu. — Jako zrodzona z fal morskich jest związana z morzem i uchodzi też za patronkę żeglarzy. Przynosi urodzaj zbóż…
— Ale naszą patronką jest głównie dlatego, że wdawała się w liczne romanse, nie tylko z bogami i półbogami, ale i ze zwykłymi śmiertelnikami, wszyscy o tym wiedzą. — Kalista znów przerwała Glafyrze.
Pękała z zazdrości, że ta przybyła z wyspy Lesbos dziewczynka uznana została za najpiękniejszą z heter. Wstała z ławy i zwróciła się do zniesmaczonych jej zachowaniem kobiet:
— Poza Aresem i swoim mężem Hefajstosem, połączyła się z Posejdonem, Hermesem, Dionizosem. Ze śmiertelników z Anchizesem oraz Adonisem. Nie wiecie chyba, że z jej romansu z Aresem wynikła miłosna afera. Otóż. Kiedy oddawali się rozkoszy, spostrzegł to Helios i doniósł o wszystkim jej mężowi, a ten przygotował cienką, lecz wytrzymałą specjalną sieć. Zamocował ją na łożu, po czym udał się w podróż, by wrócić w niespodziewanym dla kochanków momencie i zastać ich na gorącym uczynku, zaplątanych w sieć. Sytuacja kochanków wzbudziła ogólną wesołość. Jedynie Apollo potraktował to ze zrozumieniem. Zapytany o zdanie odparł, że chętnie oddałby się bogini, bez względu na konsekwencje. W efekcie Ares musiał zapłacić odszkodowanie Hefajstosowi za zniewagę. Uwolniona Afrodyta uciekła na Cypr, zaś Ares w ślad za nią do Tracji. Oboje przez jakiś czas nie pokazywali się w gronie bogów. — Kalista nie dopuszczała do głosu Glafyry, uniemożliwiając jej dalszą opowieść przygotowaną przez nią na ów poranek bardzo starannie. — Innym razem Afrodyta, namaszczona uprzednio olejkami i przystrojona przez Hory na Cyprze, udała się pod postacią obłędnie pięknej śmiertelniczki do Anichizesa. Ów wziął ją do łoża sporządzonego ze skór zwierząt, nie wiedząc z kim ma do czynienia, ponieważ bogini, gdy ją zapytał, kim jest, przedstawiła się jako frygijska księżniczka. Dopiero po fakcie, kiedy Anichizes się obudził, ujawniła swoją tożsamość, obiecując mu, że nie poniesie żadnych przykrych, normalnych w takich wypadkach konsekwencji. Pocieszyła błagającego o zmiłowanie młodzieńca, że da on początek wielkiemu rodowi. I tak ze związku Afrodyty z Anichizesem narodził się, Eneasz.
Mówisz o jej boskiej dobroci, a tymczasem ona była bardzo mściwa — zwróciła się bezpośrednio do Glafyry, popisując się znajomością nieznanych zbyt powszechnie faktów z życia bogini. — Jej ofiarą padły kobiety z Lemnos, które za zaniedbanie jej kultu pokarała przykrym zapachem, w rezultacie czego zostały porzucone przez mężów. Wtedy one z wściekłości zabiły wszystkich innych mężczyzn na wyspie. To jeden z przykładów, a jest ich wiele. Podam ci jeszcze jeden. Za przechwalanie się urodą ją przewyższającą straszliwie ukarała królewnę Smyrnę. Zesłała na nią miłość do własnego ojca. Dziewczyna pod osłoną nocy wślizgnęła się do jego łoża. Ten jednak rozpoznał ją w blasku księżyca i zrozumiawszy czego się dopuściła, chciał zgładzić. Uciekającą dziewczynę Afrodyta przemieniła w Myrrę, która zrodziła Adonisa, kolejnego kochanka bogini. Kiedy był dzieckiem Myrra powierzyła go na jakiś czas opiece Persefony, która tak zauroczyła się urodą chłopaka, że nie chciała go jej oddać. Spór rozstrzygnął Zeus z udziałem muzy Kaliope. Podzielił rok na trzy części, z czego jedną Adonis miał spędzać z Afrodytą, drugą z Persefoną a trzecią samotnie. On jednak przebywał z boginią także trzecią część roku, za co został zabity przez zazdrosnego Aresa… Jeśli tego wszystkiego nie wiedziałaś, to wiesz chyba przynajmniej, że kapłanki w Pafos na Cyprze oddają swoje ciała obcym. To Afrodyta wprowadziła ten święty rytuał. A wiecie — zwróciła się do wszystkich kobiet…
— Koniec adoracji! — przerwała jej Antuza. — Czas poświęcić w ofierze bogom nasz posiłek.
Rozdział 21
Uspokój się i zapytaj delficką wyrocznię, czy w ogóle powinieneś szukać zabójcy
Przed ołtarzem dwunastu bogów stali w paru szeregach perscy niewolnicy. Mieli na sobie liche odzienie, na rękach kajdanki, a na ich okolonych czarnymi kudłami twarzach malowały się ponure miny. Było ich chyba przeszło sześciuset. Licznie zgromadzeni Ateńczycy kpili z barbarzyńców, którzy jeszcze przed paroma dniami wzbudzali w nich panikę. Teraz można było kupić każdego z nich jako zwierzę robocze za dwieście drachm, jednak nikt nie kwapił się do takiego interesu. Znacznie większe zainteresowanie wzbudzała zarekwirowana broń, zwłaszcza łuki i strzały, które słynęły z celności.
— Jaki pożytek można mieć z takiego typa? — zwrócił się Temistokles z pytaniem do nieodłącznego przyjaciela Frynichosa, z którym przybył na targ niewolników.
— Bo ja wiem? — wzruszył ramionami poeta. — Przecież oni nie znają słowa w naszym języku. Nie wiadomo, w jaki sposób dawać im polecenia.
— Panie, znam wasz język! — wykrzyknął jeden z nieszczęśników. Był to potężny mężczyzna z długą brodą.
Temistokles naradził się przez chwilę z Frynichosem, po czym nabył niewolnika.
— Jak na barbarzyńcę masz dobry akcent — zdziwił się.
— Jestem tłumaczem. Mój ojciec pochodził z Sikinnos. To jest jedna z waszych wysp. Również był u nas tłumaczem.
— Jak się nazywasz?
— Artanamenesz.
— Nikt nie zapamięta tego imienia. Będziemy cię nazywać Sikinnos — rzekł Temistokles.
Zapłacił żądaną sumę. Niewolnikowi zdjęto kajdany i przekazano nabywcy.
— Chodź! — nakazał jego właściciel, po czym ruszył z nim i z Frynichosem do domu.
— Nie pożałujesz, panie — zapewnił go niewolnik. — Będę ci wiernie służył. Przekonasz się. Ale miałbym jedno pytanie. Mogę ci je zadać?
— Pytaj!
— Czy mógłbyś mi powiedzieć, co będę u ciebie robił?
— To zależy od tego, czy zaskarbisz sobie moje zaufanie. Niektórzy z was mogą być szpiegami.
— Ja nim nie jestem. Przysięgam na olimpijskich bogów.
— To się okaże. Sprawdzę cię dokładnie.
Gdy znaleźli się przed Akropolem, Sikinnos padł na kolana i wzniósł ręce do nieba.
— Na Mitrasa, który do tej pory czuwał nade mną i na Zeusa pod którego opiekę się teraz oddaję, przysięgam, że nigdy nie zdradzę Ateńczyków, bo w moich żyłach płynie grecka krew.
Wstał i zbliżył się do Temistoklesa, chcąc mu coś szepnąć do ucha, lecz ten odsunął się.
— Mów głośno. Frynichos jest moim przyjacielem. Nie mam przed nim tajemnic.
— Dobrze. Chcę ci powiedzieć coś, co cię nieprzyjemnie zaskoczy. Zagroziłeś torturami z powodu nieszczęśliwej śmierci jednej z heter. To było niesprawiedliwe, ponieważ żaden z perskich niewolników tego nie zrobił. Przecież nasz obóz był zbyt oddalony od namiotu, w którym się znajdowały.
Temistokles złapał go za ramiona i potrząsnął nim.
— Wiesz, kto to zrobił? Widziałeś mordercę. Mów!
— Wprawdzie perskie łuki słyną z siły rażenia, to jednak odległości pół stadionu, żadna strzała nie mogła pokonać. To przekracza ludzkie możliwości. Tylko Herkules potrafiłby takiego czynu dokonać. A wycelowanie przez ścianę namiotu graniczyłoby z cudem…
— Widziałeś, kto to? — przerwał mu zniecierpliwiony.
— Tak. Była pełnia księżyca. Wszyscy widzieliśmy łucznika. Podkradł się pod namiot i podsłuchiwał rozmowy. To był jeden z was. Grek.
— Niemożliwe! Co ty opowiadasz? Skąd wobec tego znalazła się w ciele kobiety perska strzała?
Sikinnos zrobił niewyraźny ruch ręką w kierunku pola bitwy.
— Tam leżały tysiące takich strzał. Jeszcze dzisiaj są sprzedawane na Agorze.
Skinąwszy głową ze zrozumieniem, Temistokles spytał rozgorączkowany:
— A mógłbyś rozpoznać tego łucznika? –.
Niewolnik zastanawiał się z zamkniętymi oczami. Po chwili rzekł.
— Nie jestem pewien, chociaż widzę go dokładnie. Jego chwiejny krok. Jego dziwne ruchy. Wyglądało to, jakby pokonywał ostry ból. Był bardzo podenerwowany i co chwila łapał się za głowę. Ale nie widziałem jego twarzy. Pójdę do swoich towarzyszy i popytam. Może któryś mógłby go rozpoznać.
— Jak możesz być pewien, że to nie był barbarzyńca? — spytał z powątpiewaniem Temistokles.
— Ogrodzenia naszego obozu nikt nie byłby w stanie pokonać.
— Jakiś wojownik mógłby sobie z tym poradzić.
— Panie, jestem tylko tłumaczem. Sztuka wojenna nie jest mi znana. Mam jednak pewność, że żaden pokonany wojownik nie zbliżałby się do jaskini lwa.