Stosunkowo luźne wprowadzenie
Gdzie jest człowiek?
Nie trudno zauważyć, iż w przyrodzie występuje równowaga wszelkich sił. Z tego też względu nawet zło, z którym nieszczęsna ludzka cywilizacja walczy od zarania dziejów, ma także swoje zastosowanie. Moc zła widoczna w przyrodzie, pozwoliła nam bowiem zbudować ludzką cywilizację, poprzez zaanektowanie sił, które nam środowisko naturalne użycza. Gdyby nie codzienny przyrodniczy mord, nie zbudowalibyśmy mostów, samolotów, komputerów, telefonów, etc.
Problem jednak polega na tym, że te same siły przyrody przeniesione na ludzki świat, które rozumieć należy jako bezwzględną i ustawiczną walkę o przetrwanie, zwracają się przeciw nam, gdyż status przyrodniczy nie może być traktowany jako plener działań czysto ludzkich.
Jesteśmy na końcu ewolucyjnego postępu, po nas nie ma już nic i nic nie będzie, co rzeczowo wyjaśniam we wszystkich księgach „Miasta dusz”, ale także eseju „Niebyt”, wprowadzającym do idei. Droga naszej cywilizacji jest bowiem drogą do całkowitego unicestwienia, do milczenia, dlatego ponosimy nieustanną porażkę, stając do ordynarnej walki o pozycję, władzę, splendor.
To, co ma nam wszechświat — Bóg do zakomunikowania, to tylko walka o miłość, która potrzebuje zła, zła walentnego, moralnego, by odzierać ją ze złudzeń. Zostaliśmy dlatego rzuceni w czas, aby miłość nie została nigdy przywłaszczona, aby nikt nie położył swoich brudnych łapsk na jej świętym terenie.
Jeśli zło moralne nie służy postępowi, wraca. Upomina nas, wywołuje konflikty i zbrodnie, wojny, itd. Kto by mnie zechciał przekonywać, że się mylę, niechaj weźmie pod rozwagę, że ewolucja zostawia nam szereg narzędzi do obsługi naszego życia, ze szczególnym zastrzeżeniem, że i zło musi mieć swoje zastosowanie. Jeśli bowiem nie możemy się go pozbyć, wytwarzając nieustannie patologiczne substytucje bytu — który zresztą dla wszechświata jest nic niewarty, coś musi być na rzeczy. Jeśli, dalej idąc, patetycznie marnotrawimy miłość w każdej dosłownie epoce, coś musi być na rzeczy. Nie potrafimy się kochać, bowiem miłość nie jest walką o przetrwanie (poszukiwaniem harmonii), lecz o umieranie, zaś dobro i zło w komplementarnym rozkładzie sił idą w jednej parze.
Oczywistym staje się fakt, iż nie dostajemy od ewolucji — Boga gotowych rozwiązań. Nie zostały nam rzucone na stół obyczaju. Bóg jest jednak dobry, jest wielki. Daje nam możliwość wyboru wolności, nie pragnie nas skrzywdzić i zniewolić. Dlatego jest obojętny na wszelkie zbrodnie, które zresztą sami wywołujemy. Zostawiono nam wielki dar, lecz boimy się z niego skorzystać, by wziąć odpowiedzialność za wspólnotę, w której żyjemy. Wolność ludzka, wolna wola to potrzeba zwrócenia się przeciw bliźnim, poprzez ukazanie tego, czego nie widzą, nie dostrzegają. Zawsze z kierunkową tendencją, by niszczyć zarzewie obiektywnej zażyłości, gdyż prawda, piękno i dobro są zawsze w trakcie powstawania i nie mogą zostać zarezerwowane dla obłędu racjonalistycznych rozporządzeń. Twórca kocha nas, gdy poszerza nasze zdolności poznawcze, zwraca się przeciwko nam, by zniszczyć ja, które utknęło w czasie. Czas to zło, czas to walka, czas to byt i wstyd.
Słusznie niegdyś powiedział Kierkegaard. Tam, gdzie rodzi się bractwo, powstaje to, co demoniczne, ale nie chciano go słuchać. Zresztą nie bez kozery, bowiem nie udowodnił w pełni swoich racji.
Pragnę wam powiedzieć, że żyjemy w środowisku, które nie zostało dla nas przewidziane jako forma istnienia. Dlatego chorujemy, marniejemy, lecz dalej zaciekle walczymy. Podobnie jak zwierzęta, które przywłaszczyliśmy ze środowiska naturalnego. W przyrodzie nie ma chorób, nie ma problemów moralnych, egzystencjalnych… One są domeną świata podobno ludzkiego, lecz jednak bardziej zezwierzęconego niż za czasów dinozaurów.
Prawo moralne jest z samego założenia irracjonalne. Racjonalnie irracjonalne. Taka jest istota dobra. Jeśli ten gatunek wyłonił się na powierzchnię w cyklu ewolucyjnej drogi, z drugiej strony, biorąc pod uwagę równowagę w przyrodzie, gatunek, który już swą drogę przeszedł, scenę ludzkich wydarzeń opuścił. Jeśli macie zatem wrażenie, że już tu byliście, że to już przeżywaliście, to bardzo dobrze. My już bowiem byliśmy na tej drodze. Wracamy na nią raz po raz. Jednak bez skazy i pamięci. Wszystko bowiem będzie zawsze zapomniane, żeby mogło być odkrywane na nowo. Możecie wybaczyć Bogu, że zostawił nas w takim więzieniu? Sensem istnienia nie jest, niestety, zaistnienie.
Jeśli kto poczuł miłość, jej blask i moc, ten się zgodzi, że to rozwiązanie najpełniejsze. Bowiem tylko śmierć jest gwarancją powodzenia w sprawach ludzkich. Droga własnego umierania jest drogą miłości, ujawnioną w jedynym i niepowtarzalnym dziele osobowym, zjawisku unikatowym, nie pozwalającym się naśladować. Wolnością bez złudzeń, że ktoś uratuje swe nędzne życie od zguby. Kto się bowiem przegląda w innych, straci swe życie. Wszelkie zaś normy i kategorie piękna obiektywnie przyjęte za wartości podobno fundamentalne, wprowadzają do naszego życia rywalizację i marazm. Historyczną walkę.
Sprawiedliwości na tym świecie nie ma — wygrywa zawsze najsilniejszy. To ty? Jednak sprawiedliwość zagości na tym świecie, gdyż jesteśmy równi jedynie wobec śmierci. Dlatego śmierć — otwarcie na zapłodnienie intelektualne i etyczne w obliczu argumentu o wyższym gradualizmie — czyli pozwolenie, by zło walentne rzuciło snop światła na zaciemniony obszar naszego doświadczenia, gwarantuje wspólnocie sprawiedliwość i równość par excellence.
Niektórzy uważają mnie za szaleńca, post — anarchistę i zwyrodnialca, a nawet nihilistę. Twierdzą, że nie szanuję ludzi. Przed kontaktem ze mną proponują skontaktować się z lekarzem i farmaceutą. Musicie jednak zauważyć, że ludzie ponad wszelką wątpliwość szaleństwa poszukują. Choćby wspomnieć postać nieszczęsnego Jerzego Kukuczki. Ilu jednak z was szuka szaleństwa w ramionach nonsensownych kochanków? Chodzi nam jednak tylko o szaleństwo, które nie umniejsza kwestii godności, bowiem jest złożone w idei wolności, bez względu na to, co ktokolwiek sobie pomyśli w tym względzie.
Jakże współczuję tym zawziętym szarlatanom, że swego życia nie potrafią przeżyć dostojnie. Boją się. Boją się być wolnymi, ale zaraz potem wciąż pytają, dlaczego się to wszystko chwieje i wali? Wtedy popadają w rozpacz i zniechęcenie, naiwnie wierząc, że cokolwiek się na świecie zmieni. Nie zmieni się nic, bądźcie pewni. Nadejdzie groza.
Dla nas nie przewidziano harmonii. Harmonia to zło. Wszelka, czy to twarda czy miękka. To nie ma żadnego znaczenia. Dlatego też Bach jest niczym Hitler. I jeden, i drugi próbował sobie ludzi bezgranicznie podporządkować. Do dziś dnia klękamy przed Bachem, niczym przed Bogiem. Przystawia nam karabin do głowy, podobnie zresztą jak wszyscy wielcy artyści. Gardzimy Hitlerem, jednak zachowujemy się jak Hitler. Pogarda stała się podziwem. Schlebianie zaś ludzkiemu podziwowi jest aktem czystej pogardy. Poszukujemy kontroli, władzy, bezpieczeństwa i spokoju. Kto ma się poznać na moich objawieniach, ten się pozna. Kto umie patrzeć, zobaczy. Nic więcej zrobić nie mogę. Zrobiłem w istocie, co mogłem. Kto potrafi, niech zrobi lepiej.
Najbardziej śmieszą mnie ci, którzy twierdzą, że potrzebujemy zła, żeby móc wybrać dobro. Wtedy oczywiście usprawiedliwiają Hitlera, ale także Napoleona — bo jedno mają imię. Powołują nieustannie do życia nowych morderców życia i codzienności, byleby nie spojrzeć sobie w oczy. Oni zawsze będą bronić swojej niewinności, lecz są właśnie dlatego winni, gdyż, wskutek lenistwa i zakorzenionej od wieków inercji, nagromadzonych lęków, nie niepokoją ludzi swą miłością, nie występują przeciw bliźnim, działając na służbę miłości i wolności. Znaleźli sobie już bezpieczne kryjówki i przestali ekscytować się życiem. Dlatego zawsze gdzieś pojawi się wynaturzone zło w postaci pedofila, mordercy, samobójcy, oprawcy z rejestru duchowego czy finansowego oszusta. Tak się sprawy mają. Postęp przewidziany przez ewolucję został powstrzymany. Wojna!
Przypomnijmy kategorię grzechu pierworodnego, która powiada, że Bóg odebrał nam życie za grzechy Adama i Ewy. Wyrzucił nas z raju, o czym zresztą traktuje obraz „Wygnanie z raju” Masaccio. Jest to wielkie oszustwo, gdyż Bóg nie przewidział dla nas życia. Tak pięknie się o nas zatroszczył. Sprawiedliwość Boga nie uznaje dobra zdeterminowanego w skutku. Nikt nie dostanie żadnej nagrody, nikt nie zostanie ukarany za swe uczynki. Jeśli ktokolwiek miałby ukarać Hitlera, musiałby ukarać także i tych, których brak odpowiedzialności doprowadził do powstania patologicznego zwyrodnienia. Wszystko przecież staje się jasne. Wszystko widzicie, lecz czy cokolwiek zrobicie? Jesteśmy winni, powiadam.
Czy czynienie miłości nie jest nagrodą najwyższą, z którą równać nie może się żadna inna?
Gdyby można było świat naprawić, bylibyśmy w sytuacji komfortowej, lecz nikt przecież nie zgodzi się na swój upadek — wolność, gdy światem rządzą brudne interesy oraz zimna i utylitarna kalkulacja. Godność jest najwyższym dobrem, jak zechciał był powiedzieć Kant. Lecz godność nie mieści się w ja, czego nie zechciał powiedzieć Kant. Ja to zło, bowiem walczy o przetrwanie. Jeśli jednak, jak było mówione, nic nie przetrwa, nie ma ratunku dla ja — bytu. Jest za to piekielny mrok, przerażający. Przykro mi patrzeć na ten świat, który znowu się samoczynnie zniszczy, byleby nie uznać swojej winy. „Nie ma winnych — wszyscy święci”
Przygotowanie do ekspiacji, byłoby rzeczywiście wielkim krokiem naprzód. Jak widać jednak ludzki gatunek doskonale rozwija się w dziedzinie grozy, nic poza tym. Mamy w tym względzie osiągnięcia szczególne. Brak nam, że tak to ujmę — używając żargonów fizyków, właściwych obliczeń. Ktoś gotowy do protestu?
Niektórzy się bezgranicznie podniecają fizyką kwantową, która rzeczywiście jest bardzo pasjonująca. Tylko fizyka kwantowa potrafi bowiem uzasadnić inteligencję stada, które walczy przecież ze sportową zaciętością o przetrwanie. Czyż nie? Walczy także z religią na wszelkie możliwe sposoby. Neguje raj religijny, sama budując raj kwantowy. Hipokryzja najwyższego rzędu właśnie stanęła przed nami. Do raju Chrystusa — dziejowego oszusta wejdą wszyscy. Wystarczy przed nim klęknąć. Do raju fizyki kwantowej tylko nieliczni. Czy będziesz jednym z nich? Oszukałeś / łaś wystarczającą liczbę ludzi, by zgromadzić kapitał?
Nie mamy już nic. Zawiodło wszystko. Filozofia, psychologia, która o stu lat nie potrafi rozwiązać problemu wolności (bowiem wolność jest tylko wyborem czysto subiektywnym, dlatego wszelkiej naukowości się opiera — metafizyka pierwsza), medytacja, religia i tzw. literatura piękna oraz muzyka. Mamy za to zarazę (dziejową). Dziś pod postacią koronawirusa (czyście może zauważyli, że dużo się mówi o zachowaniu dystansu? Zło się przyciąga — dobro pozostaje w dystansie).
Wirus powstał potencjalnie z dwóch powodów. Zmutował w chorym organizmie o nad wyraz ubogim duchu, aby następnie przenosić się na kolejne jednostki w stadzie. To bardzo prawdopodobne. Ludzie bowiem chorują wskutek niewłaściwych warunków, jakie kumuluje życie w ludzkiej organizacji. Opcja numer dwa: Został wynaleziony — stworzony w laboratorium, by bezwzględnie podporządkować ludzkość inżynierii społecznej korporacji, dla których pracują już rządy. W obu przypadkach pojawia się Hitler, gdyż w każdym przypadku u podstawy stoi harmonia.
Co ciekawe w środowisku naturalnym nie ma harmonii. Jest tylko niepokój. Chyba każdy to zauważył? Ten sam niepokój, tylko w odwróconym statusie ontologicznym ma się zmaterializować w ludzkim świecie, gdzie zło będzie kierowane już nie w celu podporządkowania sobie jednostek w organizacji (Lennon czy Messi — co za różnica), lecz w celu uwolnienia ich potencjału.
W zasadzie, co jest bardzo przykre, ale muszę to powiedzieć, nie możemy nawet jednoznacznie oskarżać morderców, barbarzyńców… Jest to bowiem tylko potencjał, który nie został właściwie spożytkowany w procesie powstawania dobra. Wina leży w ohydnie zorganizowanym państwie, które ma czelność twierdzić, iż do życia ludzi wnosi coś wartościowego.
Moje książki są brudne. Ta („Niebyt”), jak i trzy kolejne („Miasto dusz”), jest walką o ludzką wolność, o miłość. Widzę bowiem, że nasz dom się pali. Nie będę dlatego przebierał w środkach, by ostrzegać przed czającym się zagrożeniem. Życie to nie jest zjawisko kwantowe. To nie byt jest sensem ludzkiego istnienia.
Tylko tyle i aż tyle.
Zło (Król pustkowia)
nie bierze się z człowieka jak twierdził Różewicz.
Zło bierze się z kultu życia,
którego człowiek się wystrzega.
Zło ma to do siebie, że pragnie przetrwać,
dlatego kroczy drogą unicestwienia.
5 rano (Król pustkowia)
O piątej rano skończyły mi się kartki w notesie.
Nareszcie.
Wkładałem długopis między palce u stóp.
Od wielkiego, grubego — króla
po małego rycerzyka.
Pomyślałem nawet, że włożę sobie
ten długopis w dupę,
ale na chuj mi to.
Jerzy Kaśków
Świerszczówka, 29.11.2020
Część I
Oto jest miłość, która płacze nad nami.
My płaczemy, że nie nadchodzi,
lecz ona nie może już bliżej podejść,
nie odważy się bardziej nam szkodzić.
*
To, co zostaje zobiektywizowane, natychmiastowo staje się także historyczne przez pogardę, bowiem tylko pogarda pozwala uzasadnić podziw dla zezwierzęcenia jednostek we wspólnocie.
*
Historia jest po temu zlepkiem krwawych występków, które stają się pożywką dla chamstwa przysposobionego do pełzania na dworze króla robaka. Niewątpliwie zaś w idei miłości chodzi o to przede wszystkim, by nie doprowadzić do zobiektywizowania systemu wartości (metafizyka kultury i spotkania), a jeśli tak się dzieje — jak w przypadku odkryć naukowych — natychmiastowo należy unikać przyjęcia możliwości dla afirmacji splendoru, co wspólnota głęboko rozumiejąca powinna traktować cum grano salis, gdyż cokolwiek zostało odkryte, nic w istocie odkryte nie zostało, ergo każdy z najpełniej ludzkich problemów wciąż domaga się rozwiązania, a w szczególności ten najważniejszy, czyli troska o rozwój jednostek pozostających w naszej zależności. Tak powinny być kształtowane prawo i sprawiedliwość, także społeczna, by każdy członek organizacji zyskał przekonanie, iż celem jego życia nie jest dążność do przewyższenia, ale uniżenia, bowiem prawem psychiki jest prawo śmierci, które skądinąd jest także sercem miłości.
*
Należy karać każdego, kto tworzy negatywną afiliację poprzez przyciąganie i wabienie pretendentów na człowieka iluzją i złudzeniem, którzy nie wykształciwszy zdolności do obrony pozwalają rzucić na siebie klątwę kata. Uszczerbek emocjonalny uczyni zeń ofiarę, która w roli kata dążyć będzie do rekompensaty doznanej krzywdy i poniżenia, czyli do unicestwienia. Pogarda i podziw osnute są na kanwie, a właściwie także zazębiają się w niemocy i rozpaczy z powodu niemożliwości rozwiązania problemu egzystencjalnego. Dlatego wabi i przyciąga (pożąda i nienawidzi) nie tylko ten, kto stosuje przemoc twardą, lecz także miękką, jak w przypadku uwodzicielskich mocy ideologii obiektywnego obłędu, kobiet czy także mężczyzn.
*
Obiektywne tworzy czas, zaś czas jest uzasadnieniem rozpaczy. Nie może dziwić przeto, iż żyjemy w czasie pogardy, gdy czas to ego, które nie potrafiło zapomnieć o sobie, czyli wybaczyć.
*
Czas odbiera wolność jednostce. Czas to lęk. Czas stwarza potrzebę zaistnienia. Tajemnica istnienia skrywa swój majestat właśnie w czasie nałożonym na świadomość, która zyskuje przeświadczenie, iż jest wartością samoistną — bytem jedynym i niepowtarzalnym, który, jak pokazuje historia, zaciekle walczy o siebie. Sens istnienia potrzebuje czasu. Miłość potrzebuje czasu, bowiem tylko czas nie pozwala przywłaszczyć świętej idei.
Bóg skrzywdził człowieka? Człowieka skrzywdzić nie mógł. Bóg skrzywdził zwierzęta, skazując je na pobyt w więzieniu biologicznej supremacji. Lecz zwierzęta upodlone przez biologię nie mają świadomości. Żadne z nich nie uskarża się na swój los. Nie słyszymy o sprzeciwie. Nikt nie narzeka. Zwierzęta zaś ludzkie ze świadomością zagłady i totalnego bezsensu życia w czasie, dokonują i będą dokonywać mordu bez ustanku. Wytwarzając kolejnych morderców, zbrodniarzy wszelkiej maści, zwyrodnialców, tumanów i przebiegłych intrygantów… aliści do czasu… Dostaliśmy czas, aby w nim konać albo zapomnieć — przez szaleństwo — zaś wyzwalając się z jego oków, dotknąć serca miłości. Oto wielki Bóg, figlarz, który sam poza czasem znalazł schronienie, milczy. Piękne. Nas nie ma, przyjaciele. My nie istniejemy. Nigdy nic nie będzie miało żadnego znaczenia. Tylko idea totalnego mroku.
*
Morderca jest społecznie potępiony i skazany na karę więzienia lub nawet śmierci. Należy przy tym dodać, iż jest tworem powstałym na kanwie zwyrodniałego systemu, który doprowadził go do realizacji czynów haniebnych i ordynarnych; przy aprobacie (wyzysku) społeczeństwa. Podobnie rzecz wygląda w przypadku samobójcy, lecz ten może liczyć na większą przychylność wspólnoty, bowiem straty — można powiedzieć — wskutek śmierci nieszczęśnika, są dużo mniejsze. Samobójca nie zabił nikogo, nikogo nie skrzywdził — jak powiedzą sprawiedliwi obiektywną literą prawa — zabił siebie. Jest to oczywiście kompletną bzdurą, gdyż samobójca to morderca i na odwrót. Decydują o tym psychologiczne niuanse, a przede wszystkim dynamizm biologiczny jednostronnie rozwiniętego intelektu. Im wyższa ekspresja wewnętrznego dynamizmu, tym silniej, wskutek uszczerbku emocjonalnego, materializuje się zbrodnia w postaci mordów, gdy dynamizm jest przeciwstawny (miękki), agresja kierowana jest do wewnątrz. W jednym przypadku decydujący jest naddatek wrażliwości, w drugim jej deficyt. W obu zaś przypadkach mamy do czynienia z patologią. Co zostało już zobrazowane na stronach Miasta dusz.
*
Sprawiedliwym jest ten, kto broni prawdy i wolności przed naporem bestialstwa. Sprawiedliwy przynosi śmierć do wspólnoty; dla jej najczęściej nieuświadomionych potrzeb rozwoju.
*
Ludzie powiadają, że życie jest niesprawiedliwe i mają rację, bowiem byt umiejscowiony w czasie odczuwa utajnioną rozpacz z powodu śmierci czającej się na horyzoncie krwawej skądinąd egzystencji. Bóg zatem jest niesprawiedliwy; dał życie świadomości, którą okrutnie karze unicestwieniem. Jest to bóg obiektywny, bowiem zostaje powołany do życia z lęku przed nicością, zaś skoro obyczaj, który wypracował szczególnie bestialskie metody wypierania lęku w postaci przesądów, zabobonów, składania ofiar w przeróżnej postaci, uznaje władzę bóstwa nad sobą i z radością godzi się na ograniczenia (więzienie), uzasadniając stosunek do aksjologii we władzy, musi także ponieść konsekwencje swego wyboru. Jego pokłosiem jest zbrodnia, która w ten czy inny sposób pojawia się na kartach naszej nędznej historii. Obiektywny bóg jest bowiem bogiem zbrodni i wojny, którego pierwotna struktura ludzkiej psychiki nie toleruje, ergo zsyła nieustannie na nasz świat tragedie w najróżniejszej postaci.
Natomiast subiektywny Bóg, który pochodzi od dojrzewania w dobru, gdzie człowiek powstaje w sobie otwierając się na przeżycia o najwyższej gradacji istnienia, zmienia całkowicie swoją postać i dlatego należy mu się pisownia dużą literą, gdyż prawem egzystencji ludzkiej rządzi śmierć, czyli rezygnacja z arbitralnego egoizmu wobec argumentu o wyższym gradualizmie. Ów Bóg nie ma z przemocą nic wspólnego, jest dobrem najwyższym, gwarantującym utrzymanie prawidłowej homeostazy w świecie ludzkim z jednym i celowym założeniem: idziemy wszyscy drogą walentnego niepokoju, uwalniając się od czasu, który nas więzi i podli. Innymi słowy; z radością zabijamy siebie.
*
Sprawiedliwości nie można doświadczyć w czasie, lecz tylko poza nim, gdzie wszechmocny Bóg jest sprawiedliwym. Sprawiedliwość jest zatem zdolnością widzenia poza czasem, gdzie kierunkowym dążeniem jest wyrwanie wspólnoty z reifikacji i dogmatyzacji, aby postęp kulturowy mógł być poręką dla rozwoju praw przyszłości. Jeśli dzisiejszemu prawodawstwu wymyka się pojęcie sprawiedliwości społecznej, bowiem nie wiadomo, jak zmierzyć wartość, którą wnosi do wspólnoty jednostka, to tylko dlatego, iż cały ten zgnuśniały świat, jak i instytucjonalna filozofia, psychologia, etc., nie pojęły jeszcze, czym jest sens istnienia, który tutaj skrupulatnie objawiam. Wartość można zmierzyć tylko w jeden sposób, gdy twórca objawia nam to, czego nie widzimy, a przez to pozwala grupie społecznej uwolnić się od chamstwa i zgorzknienia zainicjowanego przez obiektywny obyczaj. Ten, który zadaje nam krzywdę — tak należy powiedzieć w sensie pozytywnym — jest tym, któremu warto ufać, gdyż w żadnym razie nie pragnie on naszej zguby, ryzykuje jeno odrzucenie, co mu najczęściej fundujemy. Brzydko.
*
Gdy ludzkie dzieło, być może literackie lub muzyczne, schlebia naszemu podziwowi, jest zmierzone przez obiektywną afiliację, jako gwarancję powodzenia w kwestii pojmowania wartości, dlatego ów delikwent nie może osiągnąć zadowolenia ani tym bardziej wspólnota, bowiem szczęście można osiągnąć jedynie poprzez wystąpienie przeciw grupie społecznej, po temu goszcząca na tym padole łez, gdzie gloryfikuje się dokonania gwałcicieli porządku, pogarda musi powodować wystąpienie przemocy, która w postaci przeróżnych zbrodni daje pożywkę — poprzez historię — do rozrostu patologii i tolerowania jej jako coś najzupełniej normalnego, ale nie ludzkiego. Rafael Santi, Jung, Freud, Miłosz, Jezus, etc., to zbrodniarze tacy sami, jak Hitler, Napoleon czy Aleksander wielki. Różni ich jedynie sposób działania, który jest tym bardziej podły, im bardziej wykorzystuje do swych niecnych występków psychologiczną manipulację, która utajniona potrafi nabroić bardziej niźli przemoc twarda.
Nikt nie odważy się wypowiedzieć słów krytyki? Ja się odważę, bowiem wolność nigdy nie może uzyskać stopnia społecznej aprobaty, a jeśli tak się stanie, natychmiast zobligowana jest do negacji i ucieczki od formy, która dałaby jej powodzenie. Na taki obrót spraw zgodzić się nie można.
Gdy wypierana jest prawda, rodzi się zło. Pojawią się dlatego wrażliwi, który nie mogą znieść obłudy, a przez to ich samobójstwo jest krzykiem, by wspólnotą wstrząsnąć, lecz także mordercy, których krzyk jest per analogiam sprzeciwem względem systemu, który ich poniżył, odzierając pierwej z godności. Reszta będzie się mordować i popełniać samobójstwa w białych rękawiczkach, na salonach, w łóżkach mokrych od łez i smrodu własnej obłudy, w tramwajach, autobusach i samolotach, w reklamach, serialach i snach.
*
Każdy, kto przekroczy prób wtajemniczenia, niechaj się nie obawia swego grzechu i braku akceptacji. Sprawiedliwość upomni się o niego, gdy bezkarnie nie zrywa owoców z drzewa wawrzynowego. (Poezja na miarę „Fausta”, Goethego).
*
W obecnym świecie sprawiedliwość mierzona jest stopniem wyzysku, ergo ojciec, który utrzymywał rodzinę domaga się od dzieci i żony, którą bronił przed napastowaniem — przeto ona wychodzi nie do niego, naprzeciw mu, lecz za niego — posłuszeństwa, jako i matka, która upadla swe dziecię, dając mu przywilej bezwarunkowego przyjęcia i akceptacji, po temu idąc przez świat wykorzystuje jej zbrodnię do realizacji czynów o proweniencji zdobywczego wyobrażenia, lecz ta nikczemność (matki, dalej ojca) zwraca się zawsze przeciw dziecku; upadając, zawsze wróci w jej ramiona… Ojciec, który upadku nie toleruje, zrzuci winę na matkę, że swe dziecię rozpieszczała, lecz w istocie dzięki tej winie może uzasadnić swoją niewinność, a przeto ona także, gdyż przysięgali przed bogiem obiektywnym, który swe oblicze ujawnia w ich nędznych bytach najniższego rzędu ze wszystkich szczebli społecznych. Czym była ich przysięga? Zaprzysiężeniem diabelstwa w nic niewartej idei przetrwania, która zwrócić się musi zawsze przeciwko nim. Muszą cierpieć, wybrali bowiem cierpienie, nie miłość. Mówi o tym także niecne przykazanie: Czcij ojca swego i matkę swą! Zawsze poprzez pożądanie i nienawiść. Kryzys nie może dziwić nikogo.
*
W świecie przemocy obiektywnej nikt nie jest winny, skoro przynależy do wspólnoty. Wspólnota nagradza admiratorów przemocy, którzy jej nie zagrażają, pozwalając kłamstwu trwać w najlepsze, bowiem bez kłamstwa nie istnieje wspólnota. Gdy nie istnieje kłamstwo, nie istnieje wspólnota baranów (owiec), o której pisała jedna pani, wyróżniona przez Fundację Na Rzecz Myślenia w konkursie filozoficznym. Barbara Skarga przewraca się w grobie. Wina bowiem zostaje zniesiona — wyparta dla potrzeb istnienia wspólnoty, która jest nie tylko zarzewiem konfliktu, lecz nade wszystko podstawowym narzędziem do stosowania zbrodni w wymiarze globalnym. Wszyscy są przecież niewinni, skoro respektowali postulaty swych przodków, a od nich zależy także powodzenie interesów w królestwie niebieskim. Dla wstawiennictwa zrobią wszystko, przeto nieustannie wychwalają podłość, która w tym świecie uchodzić musi za normalność i także ułomną moralność, gdyż bóg obiektywny jest uzasadniony tylko poprzez władzę, ergo jeno przemoc mu pisana.
*
Bóg obiektywny jest złożony z małych bożków, z których każdy domaga się akceptacji. Nikt z obiektywnego tworu, o wartości kulturowego splendoru, nie zna siebie. Nie może przeto wyrazić bezpośrednio powodu dla istnienia Boga dialogicznego, bowiem ów Bóg, odbiera im władzę nad sobą. Kto zaś pragnie sobą władać, musi pożądać barbarzyństwa. Bóg subiektywny przychodzi po to, by zabić Ja, które usilnie broni się przed prawdą ostateczną, że nie istnieje. Bo nie istnieje. Ja to czas, a czas ma nas za nic… Więc czas to zło, Ja to zło.
Z lęku przed samotnością konamy. Skrzywdzimy każdego, kto mógłby wyrwać się z oków przemocy, którą zaiste — jako gatunek — pokochaliśmy. Nauczyliśmy się z nią żyć. Dziecko, idąc drogą kochanego tatusia i mamusi, zawsze przegra, ale też zawsze wróci na łono mordu dziejowego. Z tego zwyrodnienia biorą się wszystkie zbrodnie, lecz nie każda z nich ma takie samo oblicze.
*
W świecie obiektywnym wartość quasi człowieka mierzy się poprzez stosunek do jego niemocy. Im mniejsza w nim moc — miłość, która go ze światem łączy — tym bardziej będzie schlebiał władzy, czyli dziejowym kunktatorom i zbrodniarzom. Tak się sprawy mają.
*
Wina jest przenoszona z pokolenia na pokolenie jak zaraza. Wszyscy mogą być wówczas niewinni, gdyż każdy swój własny pysk widzi na twarzy zniewolonego i maltretowanego umysłu zniszczonego przez obyczaj, czyli tego, co etyczne. Etyczne? A jakże!
*
W ten sposób wina, jako świadomość zakutana w czasie i uzasadniona jedynie poprzez niemożliwość wybaczenia, staje się nienawiścią, zaś sprawiedliwość niesprawiedliwością.
*
Rzesza tumanów, zatraciwszy własne myślenie w myśleniu ogółu, uzasadnia dlatego istnienie prawdy od afiliacji, która jest gwarancją — w porządku pragmatycznym / praktycznym — przetrwania. Żeby przetrwać, należy zatem przenieść wypartą winę na łono wspólnoty, która z radością ją przyjmie.
Wina jest widoczna tylko i wyłącznie, gdy nie dochodzi do sprzeciwu względem zaistniałej patologii, czyli sensu stricte zawsze w ponurej dziejowości ludzkiego gatunku. Nawet gdy przybiera formę dobroci najwyższej w rozumieniu powszechnym. Król wolności, Giordano Bruno, zaświadczy. Ergo śmierć, którą zsyła nam Bóg jest złem, tak samo jak martwica mentalna przenoszona przez tradycję, gdyż nie towarzyszy jej męstwo, które śmierć przezwycięża, czyniąc życie człowieka rapsodią konającego w szczęśliwości. Niczego bowiem nie ma w człowieku żyjącym. Zaś człowiek szlachetny jest umierającym, doznając wrażeń najpełniej ludzkich poza biologiczną świadomością istnienia.
Natura męstwa jest wystąpieniem przeciwko sobie, bowiem twarz ludzka jest brzydotą in toto.
*
Film „Salo” jest obliczem skrajnie zdegenerowanego społeczeństwa (u góry). Władza. Tam skrywa się siedlisko przemocy. Kompletne zepsucie moralne jest widoczne dopiero na marginesie społecznym, do powstania którego wspólnota doprowadza, wypierając się jakichkolwiek z nim związków. Oni nie są nigdy winni. Nigdy. Zawsze schludni i tacy święci.
Najokrutniejsze rzeczy wydarzają się na górze i dole. Na dwóch, z pozoru przeciwstawnych, biegunach. Przy czym dół, potem środek pragną być u góry, zaś góra spada odwiecznie na sam dół, jak to miało miejsce w przypadku Hitlera, ale w przyszłości także dotyczyć będzie (jeśli nadejdą dni wyższej świadomości) wszelkich zjawisk, który uzyskały społeczną aprobatę i wyniesione zostały do góry przez impotentny motłoch. Czy Bach to zło?
*
Kiedy przebijamy się przez skorupę własnego utrapienia, możemy odczuć, iż być może śmierć determinuje wszelkie formy wolności. Oto bowiem okazuje się, iż Bóg zostawia nam wybór wolności dokonywany przez naszą śmierć. Jest to błędne założenie, gdyż chwilę po tym, jak odłożyło się w naszej psychice doświadczenie wolnościowego praxis, jesteśmy nią uwiedzeni. Pozwoliła nam bowiem zapomnieć o czasie, a więc wyzbyć się jednocześnie deterministycznych konotacji. Ów plan możemy nazwać rodzajem nad wyraz pozytywnej manipulacji. Gdy ktoś powie zatem, iż miłość jest zła i beznadziejna, ty odpowiesz, że jest przeciwnie; amor omnia victis. Panując nad czasem, dochodzi do nas, a w zasadzie spływa jak łaska o sportowym zacięciu, świadomość, iż wybór wolności zostaje całkowicie powierzony tylko nam. Nikt nie ma prawa ingerować w proces tworzenia naszej postaci, która tym bardziej jest twoja, im bardziej myśli poza sobą, sprzeciwia się sobie, odnajdując oparcie w idei. Idea spoczywa bowiem w świecie poza biologiczną determinacją, hierarchizacją i supremacją, w które zostaliśmy ceremonialnie rzuceni. Zostawieni w czasie konamy, podlegając wpływom środowiska zewnętrznego, które zawsze mierzone jest przyrostem i nadmiarem. Metafizyka jest oporem wobec przyjęcia nas dla potrzeby obiektywnego splendoru. To sztuka, która dokonywa się — powinna się dokonywać — na naszych oczach, zawsze względem zaistniałych okoliczności. Metafizyka jest najwyższą ze sztuk, bowiem nie może schować się za desygnatem. Jej symbolem jest śmierć. Dlatego filozofia instytucjonalna jest, była i będzie martwa.
Lepiej
nie mieć siebie
zatracić nieistniejące Ja
zgubić się warto
w nieuświadomionej potrzebie
wszystkich istnień
spoczywasz
*
Wszystkie pretensje ludzkie swój habitat odnajdują w JA. Ja jest bowiem zdeterminowane życiem (przyrostem i nadmiarem), podczas gdy dla wszechświata jest niczym, nic nieznaczącym prochem, dlatego cierpienie egzystencjalne przypisane jest jedynie ego, które utknęło w czasie, w czasie domaga się zadośćuczynienia za frustracje, ale i za swoje nędzne istnienie. Ma pretensje do Boga, który zostawia delikwentom świat przyrody, brutalny i morderczy, a także nieistniejący formalnie, gdyż jest tylko przebłyskiem, iluzją. Nic nie istnieje. Tylko idea. Idea zaś musi mieć czas na podorędziu, by mogła uzasadnić swą nieskończoność, gdyż czas jest skończony. Idea nie może być przywłaszczona, dlatego czas idei, to czas wieczności, która nie wyraża się poprzez fizykę.
Milcz swój los do końca…
Nie mów o kulcie życia…
Nie zwołuj ludzi…
Nie życz im…
*
Wybaczyć Bogu, który milczy. Eritis sicut Deus scientes bonum at malum. Oto nasze zadanie
*
Żałosny jest lament nad grobem umarłego, bowiem tylko śmierć jest ważna i jej nadać należy pierwszeństwo w ogólnoludzkim doświadczeniu. Umarły milczy, milczy także będący w stanie umierania (kontemplacji przedmiotu rozważań, analizy wrażeń psychicznych i zmysłowych, penetracji gospodarki psychicznej prowadzącej do redukcji patologicznego czynnika doświadczenia), aby nie ulec rozpaczy lamentującego, gdyż pogrążyłaby go do szczętu, do czego lamentujący zmierza. Bóg milczy z zasady pierwszej, aby nie umniejszać kwestii godności jednostek we wspólnocie. Milczenie nie mieści się w czasie. Spoczywa poza nim, przeto wyraża wolę życia w ukryciu, gdyż czas jest zdeterminowany in toto. Forma uwarunkowana bytem (w czasie) jest po temu także zdeterminowana, a przez to ukonstytuowana w relatywizmie moralnym, gdyż jej biologicznym praxis jest dążenie do wyzysku, czyli wyabstrahowane z konkretów pragnienie przetrwania za wszelką cenę. Odrzucić — pozostać w dystansie — jest troską o to, by nie zatrzymać twórczego ruchu wolności, nie zobiektywizować systemu wartości, rozumiejąc przy tym, iż tylko niepokój może przynieść szczęście, bowiem szczęście psychiki leży w intelektualnej i etycznej płodności.
Zanim jednak ludzki gatunek nie wejdzie na drogę miłości, milczenie jest zgodą na zło. Usprawiedliwiam się?
Nic nas nie łączy. Nigdy nas nie łączyło.
Nie zostaliśmy stworzeni po to, by się przyciągać,
lecz odpychać. Ciąży nad nami etyka porzucenia.
Odrzucenie jest siłą miłości
i miłosierdziem Boga, który nie pragnie patrzeć
na mordy bestialskich zwierząt; prowadzone wytrwałą
ręką doświadczenia
do końca pragnąć będą życia. Do końca On będzie milczał, do
końca wybrzmiewać będzie pieśń żałobna ku chwale nic
nieznaczącego bytu.
*
Forma wolności w żadnym razie nie może być przystępna, jeśli chodzi o jej odbiór — unaocznienie, nie może się mieścić w strukturze zjawisk materialnych — zdeterminowanych (miękkich i twardych). Jest to w istocie symptom głębokiej troski, gdyż wolność nie może podlegać ślepej introjekcji. Żadne osiągnięcie — odkrycie naukowe nie może stać się pretekstem do gloryfikacji sukcesu, a jeśli tak się dzieje, powinno być natychmiastowo tępione społecznie poprzez ostracyzm. Niczego bowiem odkryć nie można — niczego, co mogłoby uratować nas od zguby, wszystko zaś, co zostaje odkryte natychmiast zostaje wykorzystane na służbę deprawacji i niesprawiedliwości, co jest pokłosiem pseudo myślenia, iż nauka i technika uwolnią nas od wysiłku i trudu w walce o miłość w każdej chwili.
Dokonania nanotechnologii natychmiastowo przyszły z pomocą orędownikom czystości w walce z brudem, który pokrył już całą ziemię, bowiem ten upodlony i nieszczęśliwy gatunek ma to do siebie, że produkuje brud, a potem zaciekle z nim walczy, byleby nie spojrzeć sobie w twarz. Umazany we własnej ohydzie ryj tyrana z bezczelnością i zajadłością oczekuje na przybycie posłańca — proroka, który uratuje go od zguby.
Niemoralna proweniencjo biznesowa! — trwaj w najlepsze. Daj nam tabletki, maści i ściereczki na wszystko. Uratuj nas od zguby, ku chwale pragmatyzmu amerykańskiej proweniencji. Tylko takie działania mają sens — pamiętajcie, które odnoszą bezpośredni skutek. Tak będą zaciekle twierdzić.
*
Świat biologiczny nie ma skrupułów, by przeżyć. Jak skończy, wiemy. Świat metafizyczny, jedyny, jaki istnieje par excellence, pragnie tylko śmierci. „Faust” to doprawdy zabawna książka, Goethe się jednak trochę wygłupił, kompletnie nie pojmując sensu istnienia, co jak wiemy filozofii umyka do dziś, niczym bliżej nieokreślona tęsknota.
*
Walczysz tylko w zwycięskich bitwach?
*
W świecie biologicznej świadomości istnienia zgoda na gwałt (wyzysk) jest ucieczką od wolności. Tylko poprzez ucieczkę od wolności (jako wolności od pożądania) możemy uzasadnić naturę bytu, który jest niczym innym, jak tylko dążeniem do dominacji. Przetrwać to rzecz wielka, jak pokazuje nam historia… Kończy się zawsze potężnym wstrząsem. To bardzo nieprzyjemne dla przestrzeni psychicznej doświadczenie, dlatego robi wszystko, by delikwenta zawrócić z obranej drogi, zrzucając nań — poprzez banalne zrządzenie losu — szereg niekorzystnych i nawet tragicznych wydarzeń.
Wyzysk na poziomie biologicznym jest zawsze oparty na przywłaszczeniu (pogardzie, pożądaniu i nienawiści), bez względu jakiej formy działania dotyczy. Uwodzenie (szatan) może przyjść pod postacią wyrafinowanego tańca — koniecznie schlebiającego ludzkiemu podziwowi, hitu muzycznego, literatury pięknej, czy jawnej przemocy, która spoczywa na drugim biegunie patologii. Takie bowiem prawa oddziałują na jednostkę o jednostronne rozwiniętym intelekcie, która swej wartości nie znajduje. Jest dlatego godna (godność może być jeno szacunkiem do innych — innego — poza ja) dla samej siebie, nie może przeto szanować innych.
Wszystko, co zostaje zobiektywizowane jest oparte na wyzysku, dlatego nawet Jezus, dobry, piekielny uwodziciel, swoją robotę w meandrach sławy wykonał należycie.
*
Biologia to tylko czas, a czas to czyste zło, dlatego szuka wszelkiej sposobności do rekompensaty rozpaczy doznanego uszczerbku i poniżenia, które, jako kompleks, tworzą bożka bezprawia. Przypisano mu nawet twarz, królestwo niebieskie, raj, który jest piekłem, bowiem poddaństwo ma to do siebie, że pozwoli się zniewolić (dać dupy!), ale za osiągnięcie jakichś profitów, które tu umownie możemy nazwać zbawieniem. Ten sam cyrk ma miejsce w każdym miejscu na ziemi, gdzie panuje idea wyzysku, a panuje na całym globie. Powodem jest tylko lęk przed wolnością i samotnością, na które sumiennie pracuje tradycyjny obyczaj, bowiem obyczaj (obiektywizacja) jest tylko zniewolonym tworem kulturowym, przenoszonym jak zaraza z pokolenia na pokolenie. Demony zrodzone przez te siły w umysłach łajdaków szaleją, śmieją się do rozpuku i tańczą na ołtarzu bezeceństwa ludzkiej głupoty. Bóg, który zostawia człowiekowi wolność — zawsze jako formę sprzeciwu przeciw temu, co go więzi i hańbi, dlatego też jest wielki, bez wstydu oddaje ich w ręce diabelstwa, które przychodzi także z Watykanu.
Dziwki, zawód potępiany globalnie, to zawód niemal wszystkich członków organizacji.
*
„Wyzysk” (walentna troska) na poziomie metafizycznym polega tylko na porzuceniu — oddaleniu — zaniepokojeniu. Jest dlatego trwałą drogą ku wolności poza czasem. Wyraża się on poprzez niebyt, który nie przyjmuje afiliacji dla potrzeb przeżycia, ale uśmiercenia zreifikowanej świadomości, która, by nie stosować przemocy, będąc na drodze miłości, chroni się od zła w niematerialnej autonomii poza czasem. Dysponując rzetelnie zbudowanym domem w samotności jej straty, w razie niepowodzeń, są doprawdy niewielkie.
*
Subiektywne praxis wolności wchodzi w relację z rzeczywistością zawsze poprzez nieprzyzwoitą formę, która umyka zdolnościom poznawczym, objawia przez to akt swojej odwagi, która admiruje wolności. Ukazuje grupie społecznej jej partactwo i ograniczenia, dzięki czemu mogłaby ona uwolnić swój twórczy potencjał i chronić się eo ipso przed siłami zła, z którymi od wieków świat nie może sobie poradzić i nie poradzi sobie, bowiem dobro i zło idą zawsze w jednej parze, a cała sztuczka polega na tym, by zło wykorzystać w procesie rozwoju kulturowego, co sprowadza się zawsze do społeczeństwa otwartego na zapłodnienie intelektualne i etyczne. Tak może funkcjonować społeczeństwo otwarte, która nie ma nic wspólnego z tolerancją dla każdego przejawu ludzkiej wolności, do czego próbuje doprowadzić neomarksistowska rewolucja UE.
*
Sprawiedliwy to ten, który działa bez celu osiągnięcia partykularnej korzyści, co z reguły nie jest w ogóle opłacalne, dlatego stosunek psychiki do materializmu ma niewielkie znaczenie afektywne. Sprawiedliwy stoi ponad czasem, gdy tymczasem — jak głosi Arystoteles, nieszczęsny — sprawiedliwość jest podziałem miar. Co oznacza, iż dobro jest zdeterminowane w skutku, ale przecież nie jest. W istocie ten / ta, który wykonuje najlepszą robotę dla wspólnoty, zostaje przez nią potraktowany niesprawiedliwie, lecz ten, kto jej schlebia, może liczyć na profity. Zasady harmonii zostają tu całkowicie zdruzgotane, bowiem nie ma czegoś takiego jak harmonia, gdy prawem psychiki jest tylko niepokój, rozumiany jako droga prowadząca ku bezmiernemu szczęściu. Sprawiedliwość na poziomie biologii — prawo powszechne jest tylko wynaturzeniem i wyjałowieniem prawomocności. Cywilizacja łacińska dopuszczała się bezprawia od wieków, a jej stosunek do prawdy, piękny i dobra (zapożyczony od Greków) podlegać musi koniecznie przewartościowaniu. Greckiej tragedii nie ma końca.
*
Czegokolwiek by sprawiedliwy nie dostał od wspólnoty musi odwieść siebie od przyjęcia nagrody, lecz honory zawsze przyjąć można, bowiem należy być dumnym ze swych osiągnięć i pamiętać, iż skromność jest cnotą tych, którzy innych nie posiadają. Decydują o tym niuanse, których uczyć nie można, bowiem dowodzi nimi tylko czystość serca, która sprawiedliwości przyświecać musi. Przeto nawet człowiek sławny ma dużo schludności w sobie i nie przyjmie pokusy z zewnątrz.
*
O traumie
nie wiem, jak cię odnaleźć. Co mam zrobić?
Zwierzę patrzy tępo w dywan. Żyje pogrążone
w rozpaczy wypieranej każdego dnia od nowa,
jak trup, który powrócił z wojny. Poszedł
za daleko bez osłony, by mógł wrócić
bez uszczerbku do rodziny. Żona pyta: jak
cię odnaleźć? Gdzie jesteś? Wie… On już nie żyje,
ale mówi do dzieci, że je kocha. Kłamie, bo
kłamie ten, kto
Za bardzo chciał żyć — to takie rozumne.
Rozumowa dysocjacja. Przecież
Racja. Racja.
Ja, mam na imię Ewa — on jest moim lustrem.
Odbijamy się w sobie nawzajem, taka jest
zresztą podłość zgorzkniałego społeczeństwa.
Chytrego i gotowego do walki każdego dnia
od nowa. Zbyszek nie musiał iść na wojnę z karabinem,
wojna była jego piekłem, zanim się rozpoczęła
oficjalnie, formalnie nikt nie znajdzie powodu,
by uwierzyć, iż jest tylko głębokim pragnieniem
upadku, ale tak się dzieje. Wychodzisz rano z domu
idąc na wojnę. Okaleczony i zahukany, poniżony,
strapiony i byle jaki wracasz, niczym bez kończyn, oczu
i rąk z pola walki. Wojna trwa zawsze, rozum to wojna.
Kant to zło. Kant, takie imię nosił kiedyś mój pies, którego
wykastrowałem.
*
Nieszczęsny Kant wolności w rozumie nie znalazł. Szukał, męczył się, a w konsekwencji złożył ludziom w ofierze zawoalowaną etyką chrześcijańską, w której, jak wiemy, dobro jest zdeterminowane w skutku. Prawo moralne leży, jak twierdzi Kant, w rozumie. Rozum jednak prawa moralnego nie pojmuje, ba, ma je za nic. Rozum bowiem kalkuluje. Jest z natury arbitralnie egoistyczny. Nie może przeto dziwić, iż moralność we wszelkich wspólnotach jest skrajnie wypaczona, zaś rozrost demoralizacji i eskalacja przemocy znajdują tutaj swoje uzasadnienie. Tworzy się prawo wojny. Odwiecznej wojny tego nieszczęsnego gatunku. Kant przyniósł ludziom zgrozę, podobnie jak Chrystus. Zabił nie tylko metafizykę, ale także rzucił, podobnie jak jego nieszczęśni poprzednicy, zepsute ziarna na już zbrukaną od kału ziemię. Nieładnie, mały królu filozofów!
Prawo zaś moralne, jak to już było mówione, jest widoczne tylko w szaleństwie, bowiem tylko szaleniec wystąpi przeciw grupie społecznej, nie dbając absolutnie o swoje nic niewarte życie, ale dbając właśnie o głęboko nieuświadomione potrzeby wspólnoty. Jeśli cywilizacja ludzka zamknie swój cykl, aby mógł on powtórzyć się od nowa (żeby miłość nie została nigdy przywłaszczona), szaleństwo jest moralnie uzasadnione i uzasadnione są także wszystkie tezy, które na kartach Miasta dusz objawiam.
Nie może także dziwić, iż pretendenci na człowieka tak bardzo pragną szaleństwa. Szukają go na wszelkie sposoby, tylko nie tam, gdzie potrzeba, a tylko szaleństwo, które nie umniejsza kwestii godności, pozwala zapomnieć o okrutnym losie, ale przecież jakże wspaniałym, jaki nam dobry Bóg zostawił u progu ewolucyjnego postępu.
*
Prawo wojny w społeczeństwie warunkuje zawsze czas. Czas to byt. Kiedy zatem powstaje przyczynek do wybuchu wojny? Zawsze. Zawsze w czasie, gdyż byt — jako ja — nie znalazł sposobu, zresztą nikt mu tego nie ułatwił — bo trzeba przetrwać za wszelką cenę (ale nikt nie przetrwa, zapewne też niewielu dotknie serca miłości), żeby uwolnić się od siebie. W czasie pokoju ludzie gwałcą się i maltretują na wszelkie z możliwych sposobów, powstaje kryzys, a następnie implozja — eksplozja, bowiem śmierć wraca, by przypomnieć ludziom o ich zaniedbaniach. Czym są owe zaniedbania? Brakiem szacunku do miłości. Do bliźniego, którego pragnęliśmy wykorzystać, najpewniej także przy ordynarnym wigilijnym stole.
*
Jakież to podłe zwierzęta, że jeszcze nie pojmują, co się do nich mówi. Kunktatorzy, haniebni eskapiści, szukający oparcia we wiedzy. Wiedza jeszcze nikomu do niczego się nie przydała. Jest tylko zarzewiem konfliktu, osnutego na kanwie porządkowania, klasyfikowania i mordowania. Instytucja to metafizyka dla małp. Wiedza służy do mordu, co najlepiej widać po kretynach z teleturnieju „Jeden z dziesięciu”. Wszystko wiedzą, ale zła rozpoznać nie potrafią. Dlaczego zło ciągle wraca? Przychodzi w nowej, ale przecież odwiecznej szacie. Dobro to sztuka odejścia. Cokolwiek zostałoby odkryte, nic odkryte nie jest. Sztuka uwarunkowana jest czułością na piękno i grozę, którą pojmuje jedynie szaleniec, bowiem wszystko, co obiektywne (harmonia) nigdy nie może stanowić zaprzysiężenia. Człowiek głęboko kochający, który zawsze zwróci się przeciwko ludziom. On jest na drodze powstawania dobra, piękna i prawdy. Sprawiedliwy w pełnym znaczeniu tego słowa. Niczego się uczyć nie musiał, bo prawo moralne jest prawem każdego kochanka świętej mądrości, dlatego geniusz z natury rzeczy jedną ma tylko specjalizację i jednej miłości służy. Natychmiast też potrafi rozwiązać problemy ludzkości, która dziś oparcia szuka w algorytmach, które ją upodlą in toto. Nie przychodzą do nas ludzie wolni, czyści i piękni, nie emanują pięknem i bogactwem, przychodzą tyranii, których nie kocha fizyka, ale oni ją kochają, nie kocha chemia per analogiam, nie kocha medycyna, astrofizyka, matematyka i filozofia, bo jest to nacja zwyrodniałych tumanów, wywiedzionych z historycznych generalizacji wyzysku i przemocy. Wszystkie nasze problemy pozostaną nierozwiązane dopóty, dopóki nie wlejemy w puste łby oleju. Albo tak, jako tu powiedziano, albo zgroza i śmierć upodlenia.
Dlaczego tak trudno to pojąć, zrozumieć… My jesteśmy złem, zawsze. Zawsze też trzeba szukać powodu do odejścia, śmierci własnej codziennej. Uczyć się zadawać ból. Kochać ból. Oto człowiek poczciwy i kochający.
*
Prawdziwego fizyka, który nie uległ projekcji, nie trzeba uczyć fizyki. Już na starcie pochłonie całą dostępną wiedzę o swojej specjalizacji. Za chwilę — koncentracja umysłu na przedmiocie egzystencjalnych rozważań + rewelator wyobraźni — dokona przełomowego odkrycia w swojej dziedzinie. Potrzeba mu tylko niepokoju, któremu bezpieczna posada, za która chowają się tchórze i innowiercy, służyć nie będzie. Będzie walczył o wolność i miłość, dlatego geniusza ciężko jest kupić i zniewolić. On nikogo uczyć nie zamierza. Jeśli naucza, jest złem. Jeśli wyjdzie do światła, jest złem. Jeśli zachce stanąć na szczycie, jest złem. Jeśli odejdzie, będzie wielki.
*
Zło wypleni się samo, jeśli ludzie oszaleją na punkcie walentnej miłości.
*
Jeśli ktoś żyć nie zamierza, niechaj kona. Nie wolno go ciągnąć za sobą. Fizyka kwantowa to rak cywilizacji. Dla najbardziej wyrafinowanych przewidziano nagrodę. Nobla z literatury. Ale wstyd.
*
Samotność jest kluczem do rozwiązania problemu wolności. Trzeba pozostać samotnym do końca, bowiem tylko człowiek samotny ma szansę znaleźć przyjaciela i miłość. Żaden jednak przyjaciel nie zamieni samotności na bylejakość, więc zadowolić się może jedynie czułością swego towarzysza, który pogłębi jego chorobę — szaleństwo, by głębiej, pełniej wyrazić mógł swoją miłość do świata. Silniej go do samotności przywiąże, że tak to ujmę, bowiem jak tylko zbliżą się do siebie, zaczną się mordować.
Potem pójdą na spacer. Napiją się wódki, by maltretować się w duchu przyjaźni i niszczyć swoje ja bez ustanku. Jeśli jeden z nich będzie szukał wytchnienia, umrze miłość. Napędza ich jednak siła wszechświata, która uchroni ich od wzruszeń i chorób cywilizacji. Oto wielka tajemnica wiary, sens istnienia, który filozofom umyka, niczym bliżej nieokreślona tęsknota. Precz z historią. Precz z korporacją. Precz z rodziną i idolatrią. Miłość, tylko ona. Płaczę.
*
Kiedy Henryk Mikołaj Górecki pyta Lecha Majewskiego: co się stało z pięknem?, obraża istotę piękna i moralności. Z pięknem nic się nie stało. Piękna nigdy nie było i nigdy nie będzie, bowiem piękno jest zawsze tylko w trakcie powstawania. Nie zna symbolu ani tym bardziej harmonii. Symbolem piękna, gdyby się ktoś upierał, może być tylko śmierć. O czym nam zatem mówi Górecki, który zostawia nas z własną zgryzotą w czasie? Byśmy z nim konali, pokonani przez uwodziciela, któremu nie przychodzi na myśl, że kieruje nim pogarda. Cała ta wielka sztuka, dystyngowana, a jakże, niewiele jest warta. Może kiedyś nadamy zdrowy bieg tym sprawom, zaś uporawszy się z najpoważniejszym problemem tego świata, zaczniemy się kochać, zabijając… siebie.
*
Lubię mrok pokoju
i moje myśli
użyczające światła tajemnicy,
której nikt nie pochwyci
nie zobaczy
nie usłyszy
Lubię życie z dala
od świata płynące
majestatyczne i dostojne
wędrówki;
tu i tam
grzyby żaby gile i mrówki
Lubię jej piersi — moje dziewczynki,
kiedy chodzi po ogrodzie życie
milczy kołysankę — która tak poleci,
że tak to ujmę — gdzie
początek tam i koniec lubię
śmierć każdego dnia
i udrękę conocną,
bo tylko taki pożytek ze zła
Kiedy zaczniesz żyć
nie uwolnisz się od śmierci
Nie umieraj martwy, przyjacielu,
nie umieraj
*
Nieproszeni goście zostaną pogryzieni. Rzetelne objawienie funkcji stada na kanwie fizyki kwantowej. Owiec, baranów i przygłupów ze szczekającymi pieskami u boku. Gdy przechadzałem się jakiś czas temu przez wieś na Żywiecczyźnie, gdzie mieszkam z kotem Baryłą, na jednej z opętanych okolicznych posesji, napastliwym krzykiem wdarła się we mnie owa konstatacja, bowiem to ja — uzmysłowiłem sobie — jestem nieproszonym gościem. Nikt mnie przecież do siebie nie zaprasza, bo zagrażam potencjalnym interesom rodziny, ale przecież także korporacji. Muszę, czy tego chcę, czy nie, zostać pogryzionym, w najlepszym razie przegonionym lub zignorowanym. Kiedyś jednak spalonym na stosie, przybitym do krzyża, maltretowanym i pogardzanym. Pogarda łączy zjawiska uzasadnione w czasie, czyli historii. Pogarda bowiem wyraża podziw, który jest symptomem zezwierzęcenia jednostek we wspólnocie.
Nieproszonym jest inny. Inny, jako zarzewie potencjalnego konfliktu. Nie może zostać przyjęty, gdyż na podłożu biologicznej świadomości istnienia walka o przetrwanie przybiera kurs predykatywny względem potrzeb — najczęściej nieuświadomionych lub przeczuwanych — wspólnoty. Inny, miłosierny i dzielny wychodzi do wspólnoty w ruchu idei, która go nie wabi, nie kusi. Inny wybiera ideę poza domysłem, tradycją i nonszalancją. Inny jest ideą, najczystszą formą odpowiedzialności i troski. Nie zna symbolu, ni desygnatu. Inny jest solą wszechświata, który swoje życie ma za nic. Jego symbolem — jeżeli można tak powiedzieć — jest śmierć, bowiem prawda jest zawsze w trakcie powstawania i na harmonii opierać się nie może. Musi przyjść jednak sam. Jeśli sam idzie, to nie pogardza. Jeśli nie pogardza, krzywdy uczynić nie zechce, bo za mało w nim energii, by swoją moc przeciwstawić stadu. Stado jest jego celem. Przychodzi, by je zniszczyć, zanim ono zniszczy się samo, bo przeznaczeniem stada jest destrukcja. Korporacja to destrukcja, zło, jak wiemy, dąży do unicestwienia właśnie poprzez funkcje stadne. Na tym tle rozgrywa się idea wojny.
*
Rzesze impotentnych filozofów problemu zła rozpoznać nie potrafiły, lecz przecież wielu z nich gości w milionach / miliardach domów, jako goście zaproszeni przez miłośników fałszywego światła. Jaka szkoda, że nie szanuje się szaleńców. Szaleńców trzeba się bać, bo szaleniec prawdę powie. Okrutną prawdę o nas samych. Czyż nie boimy się siebie? Czy nie obawiamy się brudu, który ON dostrzeże w nas? Trzeba go jednak przepędzić, by przeżyć, lecz to właśnie jego przybycie jest moralnie uzasadnione, jak to było już powiedziane wcześniej.
*
Miłujący przychodzi, by dręczyć. Nie zna litości, bo tylko tak może przeciwdziałać wojnie, którą zagrożona jest wspólnota; stado — zamknięte na innego, otwarte na przemoc. Gdyby stado przyjęło jednak innego, inny musi odejść, gdyż podziw dla jego przybycia, byłby okazaniem mu pogardy. Inny dlatego jest w ciągłej drodze. Nawet wówczas, gdy nie opuszcza — lub robi to rzadko — swego domu. Dom pierwotny nie zna muzyki, bowiem miejsce jest jej pozbawione. Inny zadaje ból, odziera miłość ze złudzeń. Nie pragnie naszej zguby, na którą jesteśmy narażeni w każdej chwili.
Inny zostaje wyrzutkiem społecznym. Idea odebrała mu wszystko, dała jednak ukojenie w prawdzie cierpienia za wiarę, które on [cierpienie] przezwycięża zapomnieniem o sobie. Nie jest zakochanym w sobie łajdakiem, pragnie swej śmierci, którą mu dostarcza kompulsywna troska zogniskowana wokół przedmiotu jego rozważań. Inny bowiem rozważa, jest tym bardziej rozważny — proszę zwrócić uwagę na odwrócenie pojęć — im bardziej oddala się od siebie. To jest dobre dla niego, co go od niego uwalnia. Jego oczekiwaniem są dlatego nieproszeni goście, których on — ani jego psy, bo być może ma więcej niż jednego — pogryźć nie zechcą.
*
Rozwaga jest na powszechnym poziomie rozumienia równoznaczna z kalkulacją. Kalkulacja jest zaś pragnieniem osiągnięcia harmonii, której fizyka kwantowa schlebia, bowiem fortel Boga na tym polega, że ludziom wolności zostawić nie mógł na stole obyczaju. Mogą po nią sięgnąć w każdej chwili lub konać w jej cieniu. Wybrali hańbę, dostaną wojnę.
*
Miłość nie jest logiczna. Logiczna jest wiedza. Racjonalność i pragmatyzm. Prawda przychodzi tylko po to, by przegrać, dlatego zaszczyty zdobywa poza czasem; w wieczności. Takie pocieszenie.
*
Wiedza prowadzi do zniewolenia, eo ipso stworzenia przedmiotu kultu. Wiedza to zło.
Jeśli prawda jest w trakcie powstawania, nic, co naukowe nigdy nie znajdzie swego uzasadnienia, a już z pewnością rozwiązanie problemu wolności = metafizyka, naukowości podlegać nie może i nigdy nie będzie, choćby rzesze opętanych psychologów prężyły się niczym równie opętani pianiści na konkursie Chopinowskim.
Cokolwiek byłoby odkryte, nic nie jest odkryte. Prawda obiektywna, w sensie pracy nauk przyrodniczych, jest wytwarzana poprzez irracjonalny ruch wolności, który zawsze powinien odejść od tego, co odkryte zostało, bowiem miarą wolności jest tylko niepokój. Naukowiec na posadzie instytucjonalnej przestaje ekscytować się życiem. Bezpieczeństwo nie sprzyja bowiem twórczej partycypacji człowieka ze światem, ogranicza go. Niszczy, a w końcu unicestwia. Rozwój nauk zostaje powstrzymany lub znacząco ograniczony, na posadach zagnieździli się mistrzowie absurdu, kunktatorzy i eskapiści. Malkontenci i dyletanci. Epigoni, którzy wspaniale posługują się jednym narzędziem. Wiedzą. Nic więcej nie mają, nic odkryć nie mogą, bowiem bogactwo, czyli szaleństwo, jakie towarzyszyło ich poprzednikom, zostaje zniszczone, zanim się w ogóle zdoła pokazać. O to zadbają autorytety, które kształcą w dużej mierze przygłupów. Z psychologami i filozofami na czele. Tej miernoty ów nędzny świat wyprodukował w nadmiarze. Specjaliści od wiedzy o ludzkiej duszy, którzy dziś taplają się w fałszywej ideologii gender, aby do szczętu zniszczyć ten świat. Ideowo bezpłodni walczą zaciekle o przetrwanie, w czym im kretyńska instytucja dopomoże, bowiem czymś nie do pomyślenia byłoby dla nich obwieszczenie światu, że się mylą. Co zrobiliby wtedy? Gdzie podzialiby się? Bez posad, kawek, chlebka, za które płacą podatnicy. Należałoby wziąć ich wszystkich za pysk, za mordę i wyrzucić na bruk. Niech łkają, niech proszą o chleb, niechaj zasługi zdobywają, gdy wzniosą się na wyżynę swych aktywności. Pójdźmy dalej.
*
Dziś większość problemów ludzkich zwierząt — one [problemy], w istocie, są w tej formule nierozwiązywalne — mają rozwiązać komputery, dlatego pojawiają się naukowcy, którzy twierdzą oficjalnie, że należy sprawę zostawić algorytmom! Co za zgroza. Takie działanie unicestwi ludzki gatunek, który — żeby wszystko było jasne — nie narodził się jeszcze. Algorytm jest bowiem zniewoleniem in toto. Zagładą na własne życzenie. Bowiem pragnienie życia, a mam tu na myśli byt dążący do dominacji na tle grupy społecznej, jest tylko pragnieniem unicestwienia. Byt utkwiony w czasie naiwnie wierzy, że zostanie ocalony, że uratuje swoją skórę, lecz dzierżąc w dłoni bat błądzenia, wywoła katastrofalne w skutkach wydarzenia, konflikty i zbrodnie o wymiarze przekraczającym wszelkie wyobrażenia. Natura ludzkiego istnienia musi koniecznie szukać sposobności, by uwolnić się od czasu, czego jej algorytm nie ułatwi. Pogrąży nas w rozpaczy, gwałcie i rozpuście. Stado = algorytm. Zrodzone z lęku przed otwarciem na zapłodnienie intelektualne i etyczne, powoła do życia demonizm, agonię i śmierć. Darwin był tak otumaniony, że ideę walki o przetrwanie zostawił głupkom sobie podobnym — w imię nauki — lecz oni w swojej głupocie zaszli jeszcze dalej, uwierzyli nauce, które w sprawach najpełniej ludzkich nie ma nic do powiedzenia. Nauka opisuje tylko świat zewnętrzny — może zrobić tylko tyle — a ten mierzony jest przyrostem i nadmiarem. Racjonalizmem. Psychika zaś pracuje w scenerii przeciwstawnej.
*
Ci, którzy o sobie zapomnieć nie potrafią, zdolni będą do najpodlejszych zbrodni. Wszystko zależy od okoliczności. Przekonacie się w czasach kryzysu, kim są wasi przyjaciele. Kundle, ale poczciwi.
*
Nierozpoznane zło wróci, by przypomnieć o tym, że ludzkie zwierzęta gardzą miłością, jaką im Bóg ofiarował. Bóg jest wielki, bo za nic ma ludzkie życie. Za to go kocham. Za ten Jego szalony pomysł. Jest wielkim orędownikiem spokoju i poszanowania praw we wspólnocie, Bóg, który zna tajemnicę prawdziwej wiary. Kto dotknie tej tajemnicy, a jak wiemy tajemnicy nie zdradza się każdemu, nie będzie spał spokojnie, będzie żył z całych sił, zaś marzenia senne, którymi parają się pseudo analitycy, nic znaczyć dla niego nie będą. Jego życie będzie jego fantazją, miłością, którą codziennie będzie odzierał ze złudzeń. W nocy zaś demony rozpaczać będą, że nie znajdują drogi do jego duszy. Mężny i pokorny. Tak wybrzmiewa jego imię. Pójdzie na śmierć, ot, tak sobie pójdzie bez łez… za ten kwiat czerwony.
*
Wolność budzi odrazę u tych, którym idea przetrwania odebrała przywilej miłości. Czyż tatuś i mamusia nie chcieli dobrze nam zrobić? Czy Chrystus chciał źle? Dał ludziom raj, który następnie pochwyciły nauki przyrodnicze… już go budują… prowadzeni przez czterech jeźdźców apokalipsy — jak się o nich mówi. Wstyd, powiadam Wam. Nikczemność. Wiedza. Zło.
*
Nikt nie przetrwa. To jedyne pocieszenie. Ale żeby tak odejść bez doświadczenia miłości? Nie mieści mi się w głowie. To pewnie dlatego, że nowotwór dokonał już przerzutów do mózgu, który sam z siebie jest martwy. Od początku do końca. Mózg trzeba jeno umiejętnie zabić, zniszczyć i pogrzebać. Zwrócić się przeciwko sobie. Potem odetchnąć; poza prawami przyrody ludzi miłować, ukazując im to, czego nie zdołali dostrzec. Taka jest cena wolności. Zbawienia. Wolna wola nie istnieje?
*
Jeśli ktoś jest do czegoś stworzony — że tak to ujmę — natychmiastowo przyswoi całą dostępną wiedzę o swej specjalności, nie trzeba go niczego uczyć, bowiem oddał swoje serce na służbę wartościom naczelnym. Natychmiastowo też znacząco wpłynie na poszerzenie zdolności poznawczych w danej dyscyplinie. Prawdziwie kochał… fizykę, chemię, matematykę i nauka odwdzięcza mu się tym samym. Nauczanie czegokolwiek jest atrybutem grozy. Zło potrafi rozpoznać tylko człowiek głęboko kochający. Szukający swego upadku, lecz zawsze w kontekście do okoliczności i wydarzeń danej epoki, która nieustannie obciążona jest niewiedzą — tym, co się czai, co się wyłania w ruchu twórczym jednostek, które nadejdą w duchu egalitaryzmu i miłości. Wiedza nie potrafi rozpoznać zła, gdyż szuka harmonii. Zło jej o tym nieustannie przypomina. Zło rozpozna jedynie człowiek irracjonalny, zawsze bowiem wyczuje moment zagrożenia (walka o przetrwanie), gdyż odczuwa logos wszechświata. Autyzm to choroba?
*
Jakiś czas temu w mediach ukazał się reportaż o studencie, który wpadł na genialny pomysł — podobno ma się to udać — przedłużenia ludziom życia do 130 lat. Naukowiec, który — jak widać wierzy — że życie ma jakikolwiek sens. Przedłużenie ludziom życia… ludziom, których nikt nie widział na tej planecie, a jak tylko się pojawili, natychmiastowo ich niszczono, a potem wysławiano, gdyż rzekomo oddali swe istnienie dla spokoju potomnych. Żaden z wiekopomnych cierpiętników nigdy nie zechciałby mieć nic wspólnego z piekielną hucpą orędowników fałszywej nomenklatury. Prawa obiektywnego, czyli wiedzy. 130 lat gwałtu, zbrodni, bluźnierstwa, morderstw, samobójstw, nikczemności, zgrozy, impotencji, modowych ciuli, pojebów lansujących się w prognozach pogody, wiadomościach, na stadionach, na ambonach, przy wycince lasu, złomowiskach lub na YT. 130 lat bez miłości. Czy nie wystarczy 70? Czy ktoś w ogóle kontroluje pracę wybitnych — a jakże — przedstawicieli nauki?
*
Czy Hitler ludzi nie gromadził baranów wokół siebie? Uważacie mnie za groteskowego błazna? Moje działanie jest irracjonalne, bowiem występuje przeciw sobie. Mogę zostać nawet zabity. Kto wie? Jednak ujawniam w tej chwili prawdę obiektywną — paradygmatyczną. Demaskuję zło. To kwestia czułości, której wiedza nie da wiary. Wiedza nie wierzy? Wierzy, a jakże. Tylko nie w swój upadek, lecz zwycięstwo, którego nigdy nie odnajdzie. Wiedza to gwałt — biologiczna świadomość istnienia, która przemoc będzie stosować to z miękkiej, to z twardej strony. Zabić ducha, to zbrodnia jednak największa. Gdyby ktoś strzelił mi w łeb… Gdyby ktoś mordował mnie co dnia…
*
Tworzenie morderców i zbrodniarzy jest dla obecnego obyczaju podstawą. Być może będzie to jedyny obyczaj, jaki poznamy. Każdy system zwalcza patologie, tworząc kolejne, bowiem jest zaprogramowany na przemoc. Dla utrzymania porządku i dyscypliny. Nic niewarte działania, objawią się w nas uczuciem pogardy. Gwałtu miękkiego, do którego właśnie, szybkimi susami zmierzamy. Będziemy się za chwilę głaskać po główkach i tolerować; każdy zyska przeświadczenie o swojej niepowtarzalności, tylko że Hitler był uczciwszy. Wzbudzał u ludzi walkę. Był głosem całego pierdolonego świata, który nieczuły na nieuświadomione procesy ruchu twórczego uczynił go oprawcą, lecz to właśnie bóg wspólnot zesłał Adolfa, by się obudziła. Obudziła się, oczywiście. Przez Junga, ale i jego wyznawców, terapeutów, myślicieli Kołakowskich, Szymborskich, Miłoszów, Herbertów… których zbrodnia równa jest gwałtowi znanych z generalizacji historycznych.
Naziści bardzo szybko zwrócili się do sztuki tzw. wysokiej. Czy nikogo to nie dziwi, iż poszukiwali harmonii? Szukali świętego spokoju, wiedzy. Kto tylko wpisał się w ten haniebny niuans natychmiastowo stworzył pożywkę do rozwoju zbrodni. Rembrandt, Da Vinci, Santi, Michał Anioł, Bruegel… kto jeszcze? Historycy sztuki! Śmiało, dodawajcie kolejne nazwiska. Czyżby ta wielka sztuka mogła przyciągać zło? Nie, to byłoby za wiele. Co zrobiliby kustosze, historycy sztuki, literaci — mają takie same zapędy.
Prawda musi zwyciężyć! — to najgłupsze hasło tysiąclecia.
*
Nie ma przyciągania, nie ma cierpienia. Nie ma zadośćuczynienia ani pseudo — wybaczenia. Jest miłość, która nie mieści się w ujęciu historycznym. Historia to czas, a czas to zło.
*
Przyciąganie, a więc fizyka kwantowa / pożądanie i nienawiść, potrzebuje do oprawy swej nikczemności zaistnienia, któremu służyć ma harmonia, bez względu na formę idolatrii, w jakiej się objawi. Przyciąganie walczy ze śmiercią zaciekle i bez skrupułów. Miłość zaś rodzona w każdej chwili i tylko pozornych bólach wyrzeka się zaistnienia / historii, bowiem historia doświadcza nas przewyższeniem lub poniżeniem, czyli przeciwstawnymi do założeń pierwotnej treści psychicznej działaniami.
Śmierć jest sensem absolutnym i drogą do zbawienia, gdyż pełna troski i odpowiedzialności nie doprowadza do zniewolenia jednostek we wspólnocie. Na tym polu ma się rozegrać przyszłość tego gatunku, który błędnie przyjął za impotentnym Jungiem, iż świat zewnętrzny [fizyka kwantowa] jest odbiciem treści psychicznej. Nie jest. Z pewnością. Jeśli nie uda się nam wyjść poza czas, wybuchnie wojna. Jeśli walentnego zła nie skierujemy przeciw sobie, aby dobro, piękno i prawda uzasadniały swoje prawa zawsze będąc w trakcie powstawania, wybuchnie wojna. Jeśli zabraknie nam sił i wiary w powodzenie tego przedsięwzięcia, wybuchnie wojna.
Sztuka dlatego musi być brudna i odrażająca, budzić grozę — szczególnie dziś, bowiem odsłania to, co niedostrzeżone, walczy o najwyższe dobro. Nigdy nie zdecyduje się uwodzić, nigdy nie schowa się za symbolem, nigdy nie uzna harmonii za powodzenie swych racji, tworząc tzw. wybitne dzieła, bowiem wówczas odbierze tym, co nadejdą, tlen i rozkosz tworzenia poza czasem, w niematerialnej autonomii; doprowadzając do rywalizacji i przemocy. Jeśli sztuka nie uzna tego prawa, wybuchnie wojna. Jeśli sztuka gardzi prawdą absolutną dotyczącą twórczego ruchu, czeka nas zagłada.
*
Żadne wybitne dzieło, jakich podobno powstały miliony i za które miliony się płaci, nie jet w stanie zmienić nic w obrazie świata. Słowem, nie uleczy schorowanego od tysiącleci gatunku, gdyż główne działanie wybitnej sztuki, w sensie odbioru, opiera się na przyciąganiu, czyli uwodzeniu odbiorcy, dając mu złudne przeświadczenie spokoju i bezpieczeństwa, często zmyślnie okraszonym rzekomym majestatem głębi, jak w przypadku El Greco. Wybitni literaci — o tych mam zdanie najgorsze, bowiem wśród nich jest rzesza skretyniałych filozofów, rzeźbiarze, malarze, wybujali architekci, a dalej znawcy sztuki, piękna i całego tego badziewia powinni zostać przymusowo odsunięci od możliwości nadawania znaczenia czemukolwiek. Jeśli nie mówią we własnym imieniu, należy ich odizolować od społeczeństwa, bowiem z niezwykłą starannością będą je niszczyć, udając poruszonych i dotkniętych obrzydliwą zażyłością, jaką niezwykłe dzieła im dostarczają.
Nie dostarczają im niczego, zaręczam, bowiem nie potrafią rozpoznać zła. Jakże ktoś może mówić o pięknie, dobru i prawdzie, gdy nie wie, czym jest zło? Czyście postradali rozum? Nie zauważacie, że jesteście oszukiwani i wyzyskiwani? Zapłaczcie nad sobą, ustalając podwaliny późniejszego znawstwa.
*
Powiedz to, czego ludzie słyszeć nie chcą. Natychmiast. Stos już czeka. Niebawem zapłonie. Co zrobisz? Gdy zniży się do ciebie anioł odwagi, runiesz w dół na śmierć haniebną?
*
Trzeba koniecznie niszczyć wszelkie funkcje stadne, które opierają się właśnie tylko na fizyce kwantowej. Tylko fizyka kwantowa może uzasadnić inteligencję stada, czyli ideę przetrwania. Nikt nie przetrwa. Powiadam.
*
Czy można zabić człowieka? Człowieka, który kroczy drogą śmierci zabić nie można. Jednak tego określonego w idei Miasta dusz typu najpełniej ludzkiego, który pojawia się niezwykle rzadko, spotkać można jeszcze rzadziej. Kierkegaard powiada, iż geniusza łatwiej spotkać, niż chrześcijanina. Człowiek taki z radością bowiem odda swe życie w obronie prawdy i wolności. Za nic ma życie, bo życie to zło. Błędnie się jednakowoż przyjmuje, iż życie ludzkie jest bezcenne. Tym bardziej słuszne są moje spostrzeżenia, gdy paradujący w każdej epoce miłośnicy kretynizmu ściągają na siebie nieustannie tragedie. Jakże więc mogą kochać życie? Kochają siebie, to oczywiste. Problem ten jednak, problem wolności, na tym polega, by się od siebie uwolnić. Tu jest pies pogrzebany.
Myślę, więc jestem? Żałość mnie bierze, iż wybujały Francuzik obwieścił światu absurd, a ten to natychmiast pochwycił, bo mu formalnie nie zagrażał, lecz usprawiedliwił jego łajdactwo. Tuman, poganiany baranem. Wszyscy otoczeni bezprawiem, bowiem czymże jest prawo, które chroni szubrawców, wichrzycieli i morderców w najprzeróżniejszej postaci?
Gdyby jednak ktokolwiek z nas miał możliwość zabicia Hitlera, zanim rozpęta II W.Ś., co uczyniłby wtedy, znając zapis wydarzeń, będących następstwem, zawsze!!!, braku odpowiedzialności i ułomności żyjących? Co zrobilibyście? Niejeden zdecydowałby się zabić. Dlaczego zatem nie decydujemy się występować przeciw ludziom, zanim okoliczności — bo takie wystąpią zawsze — nie wywołają kolejnego konfliktu? Powiem wam, bo ten świat kocha zbrodnię. Był na zbrodni budowany i na zbrodni zakończy swój cykl, gardząc miłością.
Nie wolno nam tworzyć grup społecznych. Nigdy. Zawsze utrzymywać dystans, zawsze walczyć o dobro, które nigdy nie zadowoli się spokojem i harmonią. Myślicie, że nie jesteście winni? Jesteśmy winni zawsze, w każdej chwili, jeśli nie potrafimy uwolnić się od siebie. Czas to zło. Tak też zrodził się koronawirus, lecz teraz dopiero mówi się o dystansie — cóż za hipokryzja.
*
Jednostki ludzkie, które działają wbrew prawom pierwotnej treści psychicznej należy leczyć, izolować, jako zamyka się chorych psychicznie, osobników niebezpiecznych, dawać możliwość wyłonienia bogactwa na tle grupy społecznej, by dobro wspólnoty było przedmiotem prywatnej troski, lecz jeśli nie zechcą żyć, należy ich zabić. Bez skrupułów. W przeciwnym razie będą zabijać, niszczyć, gwałcić i plądrować świętą przestrzeń relacji międzyludzkich, niczym Krzysztof Ibisz.
Zło, powiadam, rośnie na naszych oczach, lecz my — to ułomne stado niezasługujących na litość i współczucie, zabijemy pierwej ludzi poczciwych i miłujących, bowiem oni nam zagrażają, niż prawdziwych zwyrodnialców, dzięki którym możemy utrzymać swoje nędzne życie na powierzchni. Nie wstyd nam?
*
W ostateczności zbrodnia jest, była i będzie najpełniej ludzką czynnością. Ja jednak za nic mam motłoch, który ochoczo wyruszy na front, bowiem moim celem jest nie doprowadzić do wojny. Na tym rzecz się opiera. Jednostki, które wybierają się na wojnę, pragną rozgrzeszyć własną niesprawiedliwość. Milczeli bowiem, gdy należało mówić. Milczenie nie mieści się w świadomości. Milczenie jest śmiercią, czyli unicestwieniem. Harmonią, do której ten gatunek mógłby zmierzać w przywileju wolności i miłości. Nasza cywilizacja jest i powstała tylko dla miłości, miłość zaś nie może być nigdy przywłaszczona, dlatego nie przewidziano dla niej życia. Jej cykl skończy się, by mógł powtórzyć się od nowa. Z tego względu to nie byt jest sensem istnienia, lecz niebyt.
Filozofia ma już swoją nagrodę Nobla, może odetchnąć, bowiem tylko w ten sposób rozwiązuje problem zła i wolności. Filozofia jednak tego nie wie. Nikt nic nie wie. Wszyscy wiedzą. Wszystko. Terapeuci leczą, psychologowie wynajdują coraz to nowe sposoby na uwodzenie nieszczęśników, Barbara Skarga milczy w grobie, biedaczka, która życie metafizyce oddała… ale metafizyka się obawia instytucji, przeto i jej członkom odbiera moce twórcze. Metafizyka mieszka na ulicy. Tylko człowiek z zewnątrz dotknie jej istoty, bowiem nie przynależy do stada, które, choćby najbardziej zechciało być kreatywne, będzie zawsze zamknięte na prawdę.
Gdy pyta Barbara Skarga, gdzie leży problem zła, to odpowiadam, że leży tu, w nas, którzy konają utkwieni w ramach czasu — Ja — brzydoty — fizyki kwantowej — bycie.
*
Taki kazus, Panie luby, Tyś wielki, potężny i miłosierny. Dziękuję, że mi tajemnicę istnienia objawiasz poza wszelką nauką, poza statusem społecznym. Dziękuję, że na mej drodze postawiłeś ludzi nikczemnych, których sam, jako nikczemnik, przyciągnąłem, bowiem zło się przyciąga. Dziękuję, żeś i dobrych mi ludzi nie szczędził, którzy mi chleba nie żałowali w czasach trudnych, że mi dzban wina w podzięce ofiarowali, bom ich niepokoił w dzień i w nocy. Dziękuję, Mistrzu. Szkoda, że zabija się proroka. Szkoda, że zabija się prawdę. Szkoda, że tych, których rzekomo kochamy, skazujemy na wiekuistą mękę.
*
W określonych okolicznościach, uzasadnionych na kanwie idei Miasta dusz, prawo powinno zdecydowanie zezwalać nawet na dokonanie mordu na nieszczęśnikach chorych i ułomnych, co do których istnieje przekonanie, iż swoim działaniem wywołają tragiczne w skutkach wydarzenia, będące zawsze przyczyną braku odpowiedzialności i troski.
Przyczyną wszelkich patologii są spiętrzone w czasie akty wyzysku i przemocy, zawsze mające na celu dążenie do przetrwania za wszelką cenę, czego pokłosiem będzie wykwit morderców i samobójców w najprzeróżniejszej postaci.
Czy ktoś potrafi zmierzyć, ile tzw. ludzkich działań było przyczyną powstania zwyrodnialców, których przecież fabryka zepsucia wytwarza każdego dnia? Czy ktoś zdaje sobie sprawę, jak ważne dla przyszłości tego gatunku jest solenne rozpoznawanie zła? Nie sądzę. Prawo w tej sprawie milczy, uznając całkiem bezpodstawnie, iż życie ludzkie jest bezcenne. Problemem jest to, iż oni nie pragną żyć, bo nie ma w nich życia [idei], pragną unicestwienia, do którego prowadzi ich pierwotna treść psychiczna, bowiem ona — jako pewna kontrola ustawodawcza — wywoła upadek, by wstrząsnąć delikwentem i tym samym wspólnotą, która owych zaniedbań się dopuściła. Chciała przetrwać, upadnie. Przetrwanie nie jest bowiem przewidziane dla ludzkiego gatunku, cokolwiek on sam chciałby o tym myśleć. Każdy akt indyferencji zwróci się zawsze przeciwko nam. Przyjdzie kolejny Hitler, bowiem świat jest ich pełen, nawet jeśli niewoli jednostki na podłożu z rejestru duchowego jak analitycy jungowscy, odzierając z godności naiwnych, pierwej zaś ogołacając im portfele, by ostatecznie zostawić ich w pułapce czasu, z której, bez szaleństwa, o którym tu opowiadam, nie uwolnią się nigdy. Będą twierdzić, iż wybaczyli, że kochają, ale w każdej chwili spadać na nich będzie lawina absurdu i rozpaczy. Ten bowiem jedynie potrafi wybaczyć, komu udało się zapomnieć… o sobie. Wówczas wystąpi przeciw grupie społecznej, aby zaszczepić w niej miłość. Czy miłość będzie wypierana do końca? Wszystko na to wskazuje.
*
Świat, który zamyka się na genialność nigdy nie będzie nic wart. Zaprowadzi rządy motłochu — widzimy to już teraz w pełnej krasie — który wiedziony siłą fizyki kwantowej, wychwalać będzie durniów. Tych jest już wystarczająco dużo, by expressis verbis skonstatować, iż tej siły nie pokona nikt. Nie ma dla nas ratunku.
*
Czymś najgorszym jest martwa wspólnota, która powołuje do zatrutego absurdem życia wszystko, co beznamiętne, błahe i mdłe. Pierdolniętych nauczycieli, jakich w swoim życiu spotkałem setki, indolentnych wydawców, tchórzliwych poetów, świadków prawdy, którzy dzielą się przed kamerami okrucieństwem, jakiego doświadczyli z rąk oprawców, których sami powołali do życia, sklepikarzy, którzy oszukują na każdym kroku, literatów od siedmiu boleści, noblistów, baristów, kosmetologów, ale także aktywistów gotowych ustanowić kolejną tyranię, coachów, handlowców, etc.
Każdy patrzy tylko na to, by przetrwać, by nadać znaczenie swemu nędznemu życiu. Zawsze jednak poprzez wyzysk.
Czegokolwiek by im nie dać, zawsze będzie mało. Sportowcy, reporterzy, lansujące się cipki telewizji śniadaniowych, ułomni politycy na życzenie ułomnego ludu. Królowe, króle, hrabiny, mendy najprzeróżniejszej postaci. Co z wami zrobić? Zabić nie można. Walczyć nie warto. Czekać? Nie ma już czasu, bo dom płonie przy tańcu z gwiazdami.
*
Świat, w którym każdy może robić to, co chce, jest światem, w którym każdy robi to, czego nie chce. Czas jest w tej chwili moim sprzymierzeńcem, bowiem słuszność odda objawieniom świętej mądrości.
*
Ludzie pojawią się, gdy wspólnota zacznie postępować wbrew sobie.
*
Z powyższej konstatacji niewiele wynika, można ją bowiem okupować ze wszystkich stron. Znaczy to jednak, iż należy zarówno bronić jak i otwierać się na prawdę, zawsze w ten sposób, by nie dopuścić do zobiektywizowania systemu wartości. I.K.M.K.L. Instytut Kultury Myśli Konserwatywno Liberalnej.
*
Żadnego założenia nie można przyjąć za dostatecznie przekonujące, by budować system wartości gwarantujący ludzkiemu gatunkowi powodzenie w jego sprawach. Każda kalkulacja bliższa jest zwierzętom, dlatego światem rządzą zwierzęta. Ludzkie. Podłe i złe. Najpodlejsze.
Prawda, która powstaje będzie domagać się zawsze wyjścia na powierzchnię nowych jednostek, jej wysłanników, którzy nam o naszym nierozpoznanym złu powiedzą. W duchu egalitaryzmu. W drodze do uchwycenia harmonii, która jest jeno milczeniem.
*
Jednostki zaś ułomne, które fabrykujemy na swoje podobieństwo, oznajmiają nam tylko własne błędy i brzydotę, bowiem chcieliśmy w nich zobaczyć samych siebie. Ja to zło. Muzyka to zło. Życie to zło, czego — jak mniemam — temu światu nikt jeszcze tego nie powiedział tak dosadnie.
*
Właśnie dlatego ten świat, który bezgranicznie kocham, zepchnie mnie na margines, abym mu nie przeszkadzał doprowadzić dzieła zniszczenia do końca. On wierzy w naiwne dobro, które jest złem. Ja wierze jeno w dobro, które z walentnym złem idzie w jednej parze.
*
Nic nie znaczysz, w każdej chwili wszechświat ci to powie. Pierwej jednak wspólnota powie, że jednak coś znaczysz, że twoje życie ma sens. Tym pewniej, gdy zyska przeświadczenie, że jej nie zagrozisz. Przecież nie zagrozisz. Takiego jak ja spali się na stosie nienawiści, aby następnie postawić pomnik. Nienawiść jest równoznaczna z pożądaniem. Pożądanie to nienawiść.
*