E-book
15.75
drukowana A5
39.68
Miasta mają dusze

Bezpłatny fragment - Miasta mają dusze


5
Objętość:
220 str.
ISBN:
978-83-8351-900-5
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 39.68

Często marzyłam, by mnie usłyszano. Moja dusza tęskniła za możliwością powiedzenia: nie jesteś sama, rozumiem, co czujesz, kroczyłyśmy tą samą drogą, dosłownie lub w przenośni. Nie jesteś dziwna ani inna ze względu na to, przez co przechodzisz. Możliwe jednak, że nikt dotąd nie wypowiedział twojego bólu słowami, które przyniosą ukojenie — słowami, w których dawniej żyłaś.

Oto powód, dla którego piszę.


Przystanek Manchester

Alia

Jako lekarstwo na życie w społeczeństwie sugeruję wielkie miasto. W dzisiejszych czasach to jedyna pustynia, na jaką nas stać — Albert Camus

*

Odkąd tylko pamiętam, fascynowały mnie miasta. Lubię naturę, spokój i odludzia w ramach wypoczynku, ale nie mogłabym zamieszkać na wsi. Przewidywalność egzystencji w małych miejscowościach doprowadza mnie do szaleństwa. Takie życie ma rzecz jasna swoje plusy, daje poczucie bezpieczeństwa i zapewnia kontakt ze społecznością znającą się od pokoleń. Względny spokój również… A jednak to nie dla mnie. Ja potrzebuję bodźców, wielu nieznajomych i poczucia maleńkości. Wtedy czuję się jak ryba w wodzie.


Miasta są dzikie. Ogromne, obce, chaotyczne, nieokiełznane. Obserwuję je i wsłuchuję się w ich opowieści, pragnąc je odkryć i poznać bliżej. Nieustannie zakochuję się w kolejnych miejscach i na różne sposoby. Spacerowanie po metropoliach jest niczym poszukiwanie skarbu z mapą w ręku — wiesz, że za każdym rogiem możesz odkryć coś drogocennego. Wczuwam się w miasta. Wchłaniam ich energię, płuca wypełniam ich atmosferą. Miasto trzeba oswoić — w jaki sposób to zrobić, stanowi wyzwanie, które każde miejsce rzuca pod twoje stopy. Jest niczym kokietka, zalotnie mruga powiekami, wywiera starannie zaplanowane wrażenie wyćwiczone wcześniej przed lustrem, bawi się z tobą w kotka i myszkę. To nic wielkiego, że często nie znasz swoich sąsiadów. W natłoku wielkomiejskich wrażeń prawdopodobnie i tak nie miałbyś dla nich czasu.

*

Kiedy przyjęto mnie na uniwersytet w Manchesterze, miałam mieszane uczucia. Z jednej strony to daleko od mojego domu w Londynie, z drugiej zaś — witaj, przygodo! Mama zawsze mówi mi, żebym spełniała marzenia. Moim aktualnym marzeniem jest podbój świata, więc dlaczego nie. Jej w moim wieku nie było dane marzyć — przyjechali z rodziną jako uchodźcy i dopiero na miejscu uczyli się życia tutaj, starali się stanąć na nogi. A teraz chyba mama boi się marzyć. Od kiedy zmarł tata, nie potrafi znaleźć sobie miejsca. Moja siostra zajmuje się domem, mama mogłaby pójść nawet na studia, byłoby to dobre dla jej zdrowia psychicznego. Ona jednak twierdzi, że nie ma do tego głowy. Nie jestem przekonana, myślę, że boi się być szczęśliwą, by nie wyglądało, że po śmierci ojca tak bardzo odżyła. To miłe, taka lojalność — rozpieszczał ją i bardzo kochał, niemniej to nic złego zrobić coś dla siebie. No i ja muszę teraz spełniać marzenia za nas obie. Nie potrzebuję w swoim młodym życiu takiej presji. Kiedy jadę do Manchesteru, wolę zostawić domowe problemy w domu. Choć nie można powiedzieć, żebyśmy nie byli zżyci. Ale że najbliższych się nie wybiera, nie co do wszystkiego się zgadzamy. Ale o to mniejsza. Jadę. Brat wiezie mnie do mojego tymczasowego nowego domu. Z oddali widzę drapacze chmur, to chyba już Manchester, ten mini-Londyn północy. Wątpię, że panuje w nim taki sam nastrój, ale i tak odczuwam podekscytowanie.

— Bądź miła dla ludzi. Nie chcę płaczu w słuchawce, że wszyscy cię unikają ze względu na twoją złośliwość i jesteś samotna — zażartował Khalil.

— Wypraszam sobie, zawsze jestem miła, to ludzie nie potrafią znieść szczerości. Mam im kłamać prosto w oczy? Poza tym, ja lubię ludzi z daleka. Nie potrzebuję ich.

— Chodzi mi o to, płatku śniegowy, to że czeka cię w życiu okres, w którym musisz popracować też nad swoim charakterem. Może oprócz pracy znajdziesz też męża i nie będę się z tobą użerał do śmierci! — Roześmiał się. — No i nie chcesz być kolejną Leilą, tylko normalnym człowiekiem, z którym można mieć rodzinę i wspólne życie.


Na sam odgłos tego imienia zapadła niewygodna cisza. Leila. Była żona mojego brata, psychopatka. Nie układało im się, więc żeby go ukarać, biła się po twarzy i udawała przed policją, że to on. Próbowała go szantażować. Nasza matka o mało się go nie wyrzekła, ostatecznie nie miał wyroku za przemoc tylko dlatego, że prawnikowi udało się zdobyć nagranie z windy, w której się uderzyła, a z której wybiegła, z histerią krzycząc: ratunku, on mnie bije! Przez rok sądzili się, by mógł widywać córeczkę. Teraz córka mówi, że nie chce go widzieć, bo się boi, więc mamusia już wyprała jej mózg. Mój brat nie jest wybuchowym typem, a tym bardziej — bijącym kobiety. A jednak ma swój charakter, nie da sobie kompletnie wejść na głowę. Ta wariatka go zniszczyła. Postarzał się o dwadzieścia lat, rzadziej się uśmiecha. Niedawno wyszedł z więzienia, zadał się po rozwodzie z nieodpowiednim towarzystwem i spędził rok za kratkami. Trudnym jest oglądać swojego brata w takim stanie, kiedy pamiętasz, że był dokładnie taki jak ojciec — zawsze pozytywny, rozbawiający innych, uśmiechnięty. Mam nadzieję, że poskleja swoje obolałe serce i wróci do nas nie tylko fizycznie. Normalnie bym się z nim teraz wykłócała, jak śmie porównywać mnie do tej jędzy, ale tak strasznie mi go szkoda… Niech sobie ma. Tylko dzisiaj.

— Tak czy inaczej, zostawimy torby w twoim nowym mieszkanku i pójdziemy coś zjeść. Pokażę ci odrobinę tego zwariowanego miasta — dodał po chwili.

— Byłeś tu wcześniej?

— Tak, szwendaliśmy się ze znajomymi. Byłem też na meczu, pamiętasz?


No tak. Mężczyźni i piłka nożna. Miasto ma dwa słynne kluby piłkarskie — Manchester United i Manchester City. Ciekawe, jak będzie się tu żyło między morzem kibiców w dniu meczu.


Dojechaliśmy na Jack Rosenthal Street, gdzie znajdował się mój nowy, studencki „dom”: studio flat, czyli pokój z łazienką, łóżkiem, biurkiem, minikuchnią i szafą. Nowoczesny, czysty, z ładnym widokiem. Rama podwójnego łóżka była szarego koloru, dopasowana do paneli o tej samej barwie. Przy oknie, które sięgało do samej ziemi, stało białe biurko, w kuchni znalazło się też kilka jasnoszarych szafek. Będę mogła pisać wiersze, patrząc nocą na światła miasta — rozmarzyłam się, spoglądając z góry na dachy budynków o wiele niższych od akademika. Mój brat nie wyglądał na zadowolonego.

— Coś jest nie tak? — zapytałam.

— Nadal uważam, że to kiepski pomysł. Nie chodź nigdzie po zmroku i trzymaj się z daleka od wszelkich przekrętów. Masz się codziennie meldować, że żyjesz. Wieczorem, że idziesz spać, też, bo wtedy wiem, że wróciłaś. I nie pomijaj swoich modlitw. Czasami wydaje nam się, że Bóg jest nam do niczego niepotrzebny, ale wtedy On daje nam życiem plaskacza, żeby nas napomnieć. Wolałbym, żebyś nie skończyła jak ja — zakończył smutno.

— No a teraz jeszcze będę miała wykłady religijne, bo przecież znasz islam lepiej ode mnie, ja Szejkh Przypomnij mi, proszę, kiedy to zostałeś oficjalnym absolwentem Uniwersytetu w Medynie?

— Powiedz Arabce, że nie wie czegoś najlepiej na świecie, a ona cię przeżuje i wypluje — odpowiedział, robiąc głupią minę i pokazując mi język. — O tym właśnie mówię. Trochę skromności i mniej ego, bo takie podejście nie przyniesie ci w życiu nic dobrego. Słuchaj się starszyzny.


Zaczynał działać mi na nerwy, pośrednio porównując mnie ciągle do swojej byłej. Być może miała jakieś zachowania, które mu przypominam, ale jak chciał innego charakteru, to mógł sobie poślubić kogoś, kto nie jest Arabką.


Przewróciłam oczami i poczłapałam za nim, nie chcę się pokłócić na do widzenia, ale naprawdę mnie wkurza. Niemniej od wyjścia z więzienia jest trochę dziwny, siadło chyba na psychikę. Muszę być cierpliwa, nie potrzebuje więcej stresu po tym wszystkim. Co nie zmienia faktu, że sam mógłby spróbować być milszy. No i nie jest moim tatą. On mówił do mnie jak do trzylatki: habibti, nie łam ojcu serca, tak mi przykro patrzeć, jak okropnie pyskujesz matce. Działało. A ten? Robi mi jakieś wykłady. Profesor od życia się znalazł, taki w dodatku religijny, że sam skończył za kratkami.


Tuż obok budynku, gdzie wynajmuję pokój, znajduje się Starbucks, do którego i tak nie pójdę ze względu na bojkot polityczny, teatr i jakaś knajpa z jedzeniem. Może będzie blisko na obiad. Khalil jak gdyby czytał mi w myślach:

— Nie jestem pewien, czy jedzenie tutaj jest halal Ale pokażę ci Curry Mile, jest z pół mili stąd, chodźmy na spacer. No i zawsze możesz sobie zamówić dowóz, jeśli jest późno, a jak musisz łazić, to nigdy sama — powymądrzał się jeszcze.


Kiedy doszliśmy do Curry Mile, okazało się, że wywieszono nawet szyld z tą nazwą. Całe połączenie Oxford Road i Wilmslow Road usiane było miejscami, gdzie można zjeść curry. Naliczyłam z piętnaście restauracji, były też sklepy z bliskowschodnimi produktami, a także słodyczami i ubraniami w indyjskim stylu. Spotkać można tu najwyraźniej narody świata: od Kurdów, przez Arabów, Pakistańczyków, Bengalczyków, Afrykańczyków…

— Ach, mam cię, Szejkhu! To dlatego tu byłeś — wykrzyknęłam, wskazując na bar z fajką wodną.

— Tak, i specjalnie właśnie po to przyjechałem aż z Londynu — wyśmiał mnie brat. — Byliśmy tu w dniu Id, było tyle osób, że nie dało się nigdzie stopy postawić. Jak się na ciebie obrażę i nie przyjadę, też będziesz spędzała tu Id, to może się porozglądaj i przyzwyczaj — odpowiedział, unikając mojej ręki, próbującej mu przyłożyć.

— Sama sobie przyjadę, pociągiem!

— Ooo, już to widzę, księżna Alia z północnym plebsem w tłoku publicznego transportu, wdychająca cudze smrody spod pachy — nabijał się ze mnie i zaczął uciekać, zanim go podduszę.


To był mimo wszystko przyjemny moment — widzieć, jak wydurnia się niczym dzieciak. Był ostatnimi czasy okropnie ponury. Prawie zderzył się z przechodniem, więc tym razem to ja go wyśmiałam.

— Łoo, bracie, uciekać przed swoją żoną, rozumiem, ale nie zabijaj po drodze innych! Zaraz, zaraz… Khalil?

— Nie wierzę, Ahmed! Kopę lat!

— Jak się trzymasz? Słyszałem… że siedziałeś… Jak długo?

— Rok, niedawno wyszedłem. Jak rodzina? Przekaż salam (powitanie, pozdrowienie muzułmańskie) ode mnie dla ojca, jak się miewa?

— Alhamdulillah wszyscy mają się dobrze. Wpadnij kiedyś do nas, ojciec by się ucieszył. Wróciłeś do żony? — zapytał, skinąwszy głową w moim kierunku.

— To moja siostra, która zostaje tu na studia. Idziemy coś zjeść i będę wracał. Pomieszkuje na Jack Rosenthal, kojarzysz?

— Tak, tak, to nie tak daleko stąd. Gdyby coś się działo, ktoś ją zaczepiał, daj mi znać, OK? Podeślę ci numer mojej żony, w razie kłopotów niech dzwoni, zaraz się zjawimy.

— Szukran, naprawdę, schodzę przez te jej studia na zawał.

— Spokojnie, bo osiwiejesz, staruchu — roześmiał się jego znajomy. — To lećcie jeść, pogadamy przez telefon, zadzwoń do mnie. A ty — zwrócił się do mnie — dzwoń o każdej porze dnia i nocy, czegokolwiek ci trzeba. Ma’a salama.


Curry Mile to niesamowite miejsce. Jak gdybyśmy na moment znaleźli się poza granicami Wielkiej Brytanii. Radosne rozmowy, przyjemna atmosfera spotkań towarzyskich, multum zapachów i kolorów. Pomyślałam, że to musi być najszczęśliwsze miejsce w całym mieście, patrząc na uśmiechy obecnych tu ludzi. Jedzenie uszczęśliwia, a oni wszyscy są tu po to, by dobrze zjeść. Jak małe dziecko przyglądałam się kolejnym witrynom, wystrojom lokali i wystawom ze słodyczami. Wypatrzyłam nawet syryjską piekarnię w jednej z bocznych ulic. Już wiem, gdzie wydam fortunę.


Późne, gorące popołudnie poprzedzające barwny zachód to w miejskich życiu wyjątkowa pora. Świat nagle zwalnia tempo, czas jak gdyby płynął wolniej. Powietrze staje się lekkie, niemal inaczej pachnie. Takie chwile to czysta rozkosz. Udaliśmy się do tureckiej restauracji, w której zaserwowano nam pyszny humus, zupę z soczewicy i pide. Tylko chleb był beznadziejny. W naszej kulturze świeżo pieczony, dobry chleb to podstawa życia rodzinnego. Znamy się na swoich chlebach.


Wróciliśmy do studio flata, pożegnaliśmy się i Khalil wrócił do Londynu. Usiadłam przy oknie, by wpatrywać się w miejskie światła, i nie mogłam przestać myśleć o ojcu. Jak zmieniłyby się nasze życia, gdyby nadal tu był? Co by powiedział? Czy byłby ze mnie dumny? Czy wolałby, bym studiowała bliżej domu? Czy doradziłby mi, jak reszta rodziny, ten sam kierunek studiów?

Spoglądam w spokojne, wieczorne niebo, moje serce jeszcze smutniejsze niż zwykle.

To właśnie w Manchesterze tęskniłam za tobą tak intensywnie, że to aż przykre.

Być może byłam samotna, a może zrozumiałam, że dorastam,

że drogą, którą obrałam, pójdę sama, pomimo zgiełku wielkiego miasta.

Choć życie bez ciebie będzie na zawsze niepełne, podlewam myśli serce kojące.

Przecież kiedy tu byłeś, miałam to szczęście, że ktoś tak cudowny jak ty był moim ojcem.


Na zawsze twoja, Alia

Zainab

Dla tych, którzy są zagubieni, zawsze znajdą się miasta, w których poczują się jak w domu — Simon Van Booy

*

Nie każde miasto udaje mi się poczuć. Niektóre potrzebują czasu, z innymi, zupełnie jak z ludźmi, jest mi nie po drodze. To nie zmienia jednak tego, że bacznie je obserwuję. Od miejsc, tak jak i od ludzi, można się przecież nauczyć również tego, czego nie chcemy w życiu dla siebie. W każdym dużym mieście szukam połączeń, czegoś, co skradnie kawałek mojej duszy i sprawi, że nigdy nie zapomnę, jak czułam się w tym właśnie miejscu. Szukam momentów, które przywołam, zamykając oczy. Niech przenoszą mnie w czasie.

*

Siedzę w swoim jednopokojowym mieszkaniu, w nieco mniej bezpiecznej dzielnicy Manchesteru — Cheetham Hill. Na dworze jest szaro, przez okno wpada jedynie odrobina światła. Piję czaj, indyjską herbatę z mlekiem i kardamonem. Aktualnie nie rozmawiam z rodzicami, jest mi z tego powodu bardzo przykro. To długa historia, w dużym skrócie — przy każdym kolejnym kandydacie na męża mojej siostry wymyślali bzdury, by utrudnić jej życie. Wiele rodzin muzułmańskich ma dziś wymogi co do kandydatów, które są niemal niemożliwe do spełnienia: ma posiadać swój dom, dosyć pieniędzy na wakacje dwa razy w roku, dobry samochód, karierę, a to wszystko najlepiej w wieku dwudziestu pięciu lat. Ostatniego z kandydatów wspólnie pojechali poznać do Birmingham. On i moja siostra bardzo się polubili, nie pochodził też z biednej rodziny. Moi rodzice i tak suszyli jej głowę, że nie jest dla niej dość dobry. Takie marudzenie to zagrywka niemalże polityczna, bo nigdy jej nie powiedzą, że jej zabronili, przecież tego nie zrobili, ale udając dbanie o jej dobro, manipulują sytuacją. Zaczęłam mieć podejrzenia co do ich powodów. Moja siostra to ulubienica rodziny, jest uległa, nie sprawi im przykrości. Chciałabym wierzyć, że przez to, co zrobiłam, postanowiłam dać wszystkim okolicznym rodzinom nauczkę za nas obie. Albo że nie obchodzi mnie, co powie rodzina. Ostatecznie ani jedno, ani drugie nie stało się do końca powodem mojej decyzji. Tak naprawdę poznałam na studiach gościa, który zawrócił mi w głowie. Nie chcemy żyć w grzechu, jakim byłoby według islamu narzeczeństwo, więc albo się pobierzemy, albo pożegnamy. Boję się też podzielić los siostry, na której wesele się nie zapowiada, albo znanych mi z opowieści znajomych starych panien, nieustannie czekających na jeszcze bogatszego kandydata. W naszej kulturze i religii pożądanym jest wyjść za mąż, kochamy życie rodzinne i mnóstwo dzieci. Czerpiemy garściami z tego, co najlepsze w tym życiu, zdobywając dobre wykształcenie i mając własne rodziny jednocześnie. Nie jest to łatwe, ponoć męczące — moja kuzynka porzuciła nauczanie w szkole średniej na rzecz wychowywania dzieci i jest zachwycona. W jej przypadku jednak chyba ratuje ją ogromna pasja do malarstwa i czytania. Druga kuzynka wróciła do pracy na kilka godzin tygodniowo, jak tylko dzieci poszły do szkoły, bo twierdzi, że będąc w domu, wynajdowała sobie jedynie kolejne miejsca do wysprzątania. Trzeba mieć w życiu pasję, inaczej człowiek oszaleje, niezależnie od tego, czy w domu, czy w pracy. Rutyna zabija w nas ducha i chęci do życia.


Ja studiuję farmację, właśnie zaczynam drugi rok, mój potencjalny mąż studiuje stomatologię. Poznaliśmy się w cukierni Tim Hortons, gdzie oboje uwielbialiśmy przesiadywać, pisząc prace. Już odkąd odezwał się do mnie po raz pierwszy, miałam motyle w brzuchu. Te oczy i ten zabójczy uśmiech…

Siedziałam sobie z latte i książką, kiedy usiadł przy stoliku obok.

— Zauważyłem, że dużo czytasz, polecisz mi coś? Dawno nie czytałem niczego ciekawego — zagadał.

— To zależy, co lubisz. Ta, którą dopiero skończyłam, jest niczego sobie, choć mocno gra na emocjach.

Pożyczył po to, żeby kolejnego tygodnia wypominać mi, że próbowałam złamać mu serce. „Song of Gulzarina” to faktycznie książka, której treść aż boli czytelnika.

— Wiem, co masz na myśli — roześmiałam się — ale to właśnie lubię w książkach. Kiedy mnie poruszają.

— Tak, ale dziewczyno, ta książka jest tak smutna, że człowiek kończy z traumą! Będę potrzebował po niej terapii. Wtedy możesz napisać własną. Zatytułuj ją: „Faizal. Facet, którego zabiłam nowelą”.


Ma świetne poczucie humoru, od samego początku łatwo mi się z nim dogadać, uwielbiam jego osobowość. Po kilku delikatnych pogawędkach, kiedy nieśmiało badał, czy go polubię, i poudawał, że interesuje go, co czytam, zaprosił mnie na spacer. Chodziliśmy na przemian w słońcu i deszczu przez trzy godziny. Naśmialiśmy się za wszystkie czasy, ale to, co ujęło mnie najbardziej, to jego dojrzałość. Faceci w moim wieku to durnie, z reguły działają mi na nerwy. On miał głowę na karku. W pewnym momencie spaceru powiedział mi, zestresowany i momentami nawet jąkający się (co jest zabawne, bo z reguły jest bardzo pewny siebie):

— Powiem wprost, lubię cię, dobrze mi się z tobą rozmawia, jesteś piękną kobietą. Nie chcę randkowania, chcę potraktować cię z szacunkiem. Od dłuższego czasu szukam żony, ale z nikim jak dotąd nie byłem przekonany, że warto byłoby się zaangażować w związek. Wiem, że jesteśmy młodzi, nie jestem milionerem, ale studiuję, będę miał in szaa Allah dobrą pracę. Jeśli mnie lubisz, porozmawiaj, proszę, z rodziną i daj mi znać, czy mogę wybrać się do nich poprosić o twoją rękę. Ja będę się za to w tym czasie dużo modlił — dodał, żartując i próbując odciągnąć uwagę od własnego zestresowania.

— Porozmawiam z nimi, ale będę z tobą szczera, to może potrwać. Są strasznie wybredni, moja siostra próbuje znaleźć męża i nieustannie wymyślają głupoty, aż ją zniechęcą.

— Czyli nie powinienem sobie robić nadziei… — odpowiedział, wykrzywiając twarz w grymasie.

— Nie, po prostu bądź cierpliwy. Jestem ogromnie przeciwna utrudnianiu młodym ludziom związków, przez to ostatecznie wszyscy uciekają w haram. Ostatecznie nie dam się i z nimi wygram.

— Czyli też mnie trochę lubisz? — zapytał ze śmiechem.

— Tylko troszkę — odpowiedziałam, pokazując mu gestem niemal złączonego kciuka z palcem wskazującym, że bardzo niewiele, i wystawiłam język.

— To wystarczy. Jak już za mnie wyjdziesz, to rozkocham cię na zabój, będziesz więdła beze mnie niczym roślina na pustyni — roześmiał się. Rozmawialiśmy przez całą drogę powrotną do mojego mieszkania. Kiedy zaś się żegnaliśmy, zażartowałam:

— Tylko mnie nie wykiwaj i nie pobiegnij do meczetu z inną, kiedy ja będę się przegadywała z rodzicami. — Pogroziłam mu palcem.

— Zainab — odpowiedział, patrząc mi prosto w oczy, chyba po raz pierwszy bez zawstydzenia i zdecydowanie po raz pierwszy z pełną powagą. Unikaliśmy tego dotąd, oboje nadal nieśmiali. Kiedy to zrobił, świat wokół nas nagle się zatrzymał. Nie istniało nic wokół. — Na ciebie mogę czekać całą wieczność.


Tani chwyt? Dobra gadana? Nazwijcie to, jak chcecie. Tego, jak na mnie w tym momencie spojrzał, nie zapomnę do końca życia. Chyba nie muszę mówić, że to był moment, w którym przepadłam. Coś się we mnie zmieniło. Nie mogłam przestać o nim myśleć. On mi w tym nie pomagał, bo wymieniliśmy się numerami telefonu, więc codziennie pisał.


W weekend udałam się do domu, do Blackburn, by porozmawiać o tym z rodzicami. W życiu nie byłam bardziej nerwowa. Jak się zresztą okazało — słusznie. Wszystko poszło nie tak. Wszystko. Siedzieliśmy w sobotę przy wspólnym obiedzie, mama przygotowała curry z kurczaka. W międzyczasie rozmowy o wszystkim i niczym, wyskoczyłam, bez przygotowania ich wcześniej, z tekstem:

— Mamo, tato, chcę wyjść za mąż.

Przy stole zapadła cisza. Po dłuższej chwili, kiedy do wszystkich dotarło, że się nie wygłupiam, mój tata przemówił:

— Przecież wiesz, że najpierw zrobi to twoja siostra.

— Tak, wiedziałabym to, ale problem jest taki, że ona nigdy za nikogo nie wyjdzie, tato, bo tak strasznie wszyscy wybrzydzacie — westchnęłam.

— Nie ma co się spieszyć z tymi rzeczami i brać byle kogo.

— Jaki był powód odrzucenia propozycji z Birmingham? Oboje się sobie podobali.

Moja siostra próbowała zabić mnie wzrokiem z drugiego końca stołu. Jej spojrzenie mówiło „zamknij się, i to natychmiast”. Ani mi się śniło.

— Powód był taki, że twoja siostra zasługuje na więcej — odpowiedziała matka, starając się rozluźnić narastające napięcie.

— I skończyć jak Nadia, która ma pięćdziesiąt lat i depresję, bo dla jej mamy nikt nigdy nie był wystarczająco dobrym kandydatem?

— Zainab! Nie powinnaś się teraz martwić studiami? Męża ci trzeba?

— Martwię się i nic mi nie trzeba, dobrze mi na garnuszku u rodziców. Problem w tym, że poznałam kogoś, kogo lubię, i myślę, że idealnym rozwiązaniem jest wyjść za mąż.

— Masz chłopaka? — Moja mama zbladła. — Przecież wiesz, że w islamie…

— Nie, nie mam chłopaka, rozmawiałam z nim trzy razy w miejscu publicznym — syknęłam — i nie mówcie mi, proszę, o islamie, kiedy celowo utrudniacie zawarcie nikah!

Teraz moja siostra próbowała dosięgnąć mnie i kopnąć pod stołem. Powinnam była posłuchać i się zamknąć, ale myślę, że podjęcie tematu innym razem skończyłoby się tak samo.

— Nie chcę się kłócić. Mamo, tato, stworzyliście cudowną rodzinę, wszystkim nam jest z wami naprawdę dobrze. Zawsze nas wspieraliście. Dlatego nie rozumiem, co jest teraz nagle tak wielkim problemem. Wszystko, o co proszę, to byście chociaż poznali Faizala i powiedzieli mi, co o nim myślicie.

— Faizal — mruknął ojciec. — To Pakistańczyk?

No tak, przecież gdyby dziewczyna o korzeniach z Indii poślubiła chłopaka o korzeniach z Ind.. Och, przepraszam, od prawie siedemdziesięciu lat -– Pakistanu, to byłby koniec świata. Mogłabym mordować za to głupie myślenie. Starsze pokolenie jest dla nas ogromnym testem cierpliwości z ich podejściem do świata i życia, nie macie pojęcia.

— Nie, tato, nie zrobiłabym ci tego. Faizal jest z Afryki — odpowiedziałam, obserwując ich miny, i za chwilę wybuchłam śmiechem. Dla mnie mógłby być i z Rosji, ale pokolenie rodziców ma takie myślenie, że kandydat idealny powinien być najlepiej z tej samej wioski w Indiach i najlepiej jeszcze z tej samej strony rzeki w tej wiosce. Bo przecież po drugiej stronie mogliby mieć już inne tradycje. — Pochodzi z Indii, jak my, i nigdy nie widział Indii, również jak my — skinęłam na siostrę — ponieważ od dwóch pokoleń mieszkali w Portugalii i pojawili się w Wielkiej Brytanii trzydzieści lat temu, JAK, UWAGA, MY.

Znowu zapadła długa cisza. Wreszcie ojciec przemówił:

— Teraz jest kiepska pora. Opłaciliśmy twoje studia, remontujemy dom, nie mamy pieniędzy na wesele. A tym bardziej na dwa.

— Ale ja nie chcę wesela, tato, zaprosimy kilka osób na obiad i z głowy.

— Ja też nie potrzebuję żadnych wesel na pięćset osób — dodała cicho siostra, która wreszcie odkryła, dlaczego tak naprawdę szukają wymówek.

— Co za bzdury! — zdenerwował się ojciec. — Waszym braciom zrobiłem wielkie imprezy weselne, a córkom nic? Jak to wygląda? Córki się nie liczą?!

— Tato, powiemy ludziom prawdę i zaczniemy nowy trend, bez presji społeczeństwa. Powiemy, że córki nie chciały ani czekać, ani zgrzeszyć. Co w tym złego?

— Jasne, i cały świat będzie wiedział, że jestem tak biedny, że nie mam za co wydać własnych córek! Nowy trend! Rewolucjonistka się znalazła! — wrzasnął ojciec, trzęsąc się z nerwów.

— Dość już, rozchoruje się przez te wasze pyskowanie! — krzyknęła mama i wzięła go pod rękę, by odprowadzić go do innego pomieszczenia.


Odechciało mi się jeść. Po co tłuką nam od dziecka do głów, by uczyć się o islamie i być dobrą muzułmanką, skoro niemożliwym jest w tej rodzinie godnie praktykować? Religia zachęca do wczesnego ożenku, do patrzenia na bogobojność kandydata i czy jest z rodziny o dobrych wartościach, nie na jego konto i posiadłości. Nagle wszyscy zapominają o islamie, kiedy przychodzi pora się wydać. Nie wiem, co mam teraz zrobić. Zapomnieć o Faizalu? Patrzeć, jak żeni się w przyszłości z inną? Pozwolić jej być szczęściarą posiadającą inteligentnego, zabawnego i przystojnego męża? Trochę religijnego też. Niejeden próbowałby się po prostu zabawić, z intencją przypomnienia sobie o religii dopiero na starość, kiedy przychodzi pora umierać. A może wyjść za niego pomimo protestów rodziców? Skazać się na wyrzeknięcie przez rodzinę, która więcej się do mnie nie odezwie i obwini mnie za pogorszenie stanu zdrowia ojca? Nie wiem, naprawdę nie wiem, co mam zrobić.


— Jak poszło? — napisał do mnie Faizal kilka godzin później.

— Nie pytaj.

— Nie przejmuj się, pogadamy na spokojnie, jak wrócisz.

Nie ma sensu go oszukiwać albo robić sobie nadziei. Obecnie mam po dziurki w nosie własnej rodziny. Nie rozmawiałam z rodzicami prawie wcale przez resztę weekendu. W niedzielę pożegnałam się z nimi grzecznie i chłodno i wróciłam do Manchesteru. Ignorowałam również Faizala, bo tak naprawdę nie wiedziałam, co mu powiedzieć. Nie chciałam go oszukiwać, ale pożegnać też nie. Bardzo mi się podobał. Zadzwonił do mnie wieczorem.

— Salams, hej, dzwonię sprawdzić, jak się trzymasz.

— Ła alajkum assalam. Nie najlepiej. Wprawdzie w ogóle nie obchodzisz ich jako osoba, więc to nic osobistego, ale nie chcą słyszeć o ślubie, bo nie mają kasy na wesele, którego ja nie chcę.

— Nasze rodziny mogłyby się spotkać i dogadać pod tym względem, to nie problem — odpowiedział.

— Chodzi o dumę mojego ojca, że wydał moim braciom wielkie wesela, a swoim córkom nie, bo go aktualnie nie stać. Że mamy obie poczekać, aż skończy remont domu.

— Rozumiem…

— Wiesz, myślę, że nie ma sensu robić sobie nadziei. Może po prostu zapomnijmy o całym zamieszaniu.

— Już mnie rzucasz? Nie spróbujesz jeszcze choć kilka razy? Mógłbym sam porozmawiać z twoimi rodzicami. Może ich do siebie przekonam.

— Martwię się, że im dłużej robimy sobie nadzieję, tym gorzej dla nas…

— Wiem, ja też. Ale, moja droga Zainab, nic, o co warto walczyć, nie przychodzi w życiu z łatwością.


Czy was też denerwuje luzackie podejście innych, kiedy przeżywacie swój prywatny koniec świata?

Zoya

Miasto jednakże nie zdradza sekretów swojej przeszłości, a jednak minione zdarzenia są jego częścią w taki sam sposób, w jaki linie papilarne stanowią część dłoni — Italo Calvino

*

Miasto jest lustrem ludzkiej duszy. Z tego właśnie powodu ci, którzy są wrażliwi, widzą w nim piękno i dostrzegają jego charakter, a ludzie zasmuceni znajdują w jego objęciach przestrzeń pozwalająca na podsycenie bólu serca i przeżywanie go tysiące kolejnych razy od nowa. Wsłuchują się wtedy w miejskie szepty ukryte w strugach deszczu i szukają w nich odrobiny wytchnienia. To takie pocieszające, że miasto również płacze. Zakochani widzą w dużych miastach synonim romansu, samotni — pustynię, w której jeszcze łatwiej stracić siebie. Zagubieni poszukują w nim domu. Tym bardziej, jeśli ich dotychczasowy dom kojarzył im się jedynie z rozpaczą.

*

Przyjechałam do Manchesteru, w poszukiwaniu ulgi i miejsca, które pokocham. Bradford, miasto, w którym dorastałam, wyryło w mojej pamięci tyle rozpaczy, że nie jestem w stanie przebywać w nim nawet chwili bez powrotu wszystkich przykrych wspomnień. Kiedy tam wracam, czuję, jak gdybym wkraczała w jakąś czarną dziurę, która wysysa ze mnie życie. To nie miasto jest winne, kiedyś bardzo je kochałam. To mój związek, który tak się na mnie odbił, nadal daje o sobie znać. Manchester jest dla mnie chwilą wytchnienia, przestrzenią potrzebną, by się wyleczyć z bólu przeszłości. Zaczynam ten proces od zadbania nieco bardziej o własne samopoczucie.

Wszystkie duże zmiany zaczynają się dla kobiety od zmiany fryzury. Spoglądałam na świeżo ścięte kosmyki rozsypane po umywalce. Muszę być ostrożna, by jej znowu nie zapchać. To zdanie o zmianie wyglądu pojawiło się w mojej głowie, poprzedzając kalejdoskop nieprzyjemnych wspomnień. Myślałam, że już nie boli, że wybaczyłam i zapomniałam. Związek z psychopatą tnie głębokie rany, nic w twoim umyśle nie jest już takie samo. Długo po zakończeniu takiej relacji okazuje się, że jeszcze nie do końca wyleczyłam się z efektów ubocznych. Toksyczna więź niszczy od środka, zżera niczym rak. Aż pozostanie w tobie zaledwie tyle życia, by móc oddychać. I niewiele poza tym. Ostatnio wszystko mi o nim przypomina, choć wcale nie mam ochoty tam wracać.

— Lubisz się obwiniać, co? żartuje Alia, dziewczyna, która w tym roku wynajmuje pokój obok, kiedy w ramach dobrych manier przepraszam ją za zamieszanie wywołane moim gapiostwem. Nie lubię się obwiniać. Zostało mi to na pamiątkę po nim. — Przestań się przejmować i panikować. Wyszukujesz w sobie błędy, choć nie zdążyłaś ich popełnić — stwierdza znajoma. To też mam na pamiątkę.

— Jesteś przewrażliwiona. Czemu wszystko tak bardzo bierzesz do siebie? — pyta mój zdziwiony brat. Bo ktoś zniszczył mi psychikę, dlatego — myślę sobie. Ale nie powiem tego na głos, nigdy nie mówię. Nikt nie ma pojęcia, przez co przeszłam za zamkniętymi drzwiami tamtego domu. Przecież powiedziałam, gdy pytano o powód mojego odejścia, że mnie nie bił. Zatem nie mogło być wcale aż tak źle. Naprawdę? Zdeptana psychika niesie z sobą bagaż na całe życie. Odgłosy, sytuacje, słowa, które przypomną o psychopacie, jeszcze długo wywołują napady kiepskiego samopoczucia i wylewane w poduszkę łzy. Nie chodzi o niego, już od jakiegoś czasu nie mogłam na niego patrzeć. Chodzi o ból, który mi zadał, powracający niczym bumerang za każdym razem, kiedy cokolwiek mi o nim przypomni. Dziś były to nożyczki i kosmyki włosów rozsypane po umywalce. Bo wtedy właśnie tak zaczęłam wielkie zmiany w swoim życiu. Ścięłam połowę długości włosów, których widoku nie mogłam już znieść, i stwierdziwszy, że wcale nie jestem aż taka brzydka, jak mi to wmawia, zdecydowałam, że właśnie dziś odchodzę. Przecież wszystkie duże zmiany zaczynają się od nowej fryzury.


Nie zawsze działo się źle. Na początku było miło, starał się i dbał o mnie. Byłam przekonana, że stworzyliśmy coś pięknego, głęboką więź. Nie pamiętam, by mówił o mnie cośkolwiek negatywnego. Dobrze mnie traktował. Aż w pewnym momencie poczuł się na tyle pewny, by zacząć prać mi mózg. Wszystko, co robię, jest złe, niezadowalające. Do niczego się nie nadaję. Nie wyglądam już tak ładnie, jak kiedy mnie poznał. Na niczym się nie znam. Nie mam pojęcia, jak zająć się domem. Jestem głupia i nudna. Tylko przynoszę wstyd. Wszystko robię nie tak. Jestem nic niewarta i najgorsza na świecie. Słowa odbijają się echem po cichym pokoju wspomnień. Zegar tyka. Minęło już sporo czasu, a mimo to nadal miewam problemy z samooceną. Długo się o wszystko obwiniałam. Przez niego. Z czasem nabrałam dystansu, zdając sobie sprawę, że to nie ze mną jest coś nie tak. A jednak tkwiłam tam, przerażona utratą relacji, co do której nadal miałam wiele dobrych wspomnień. Psychopata potrafi być aktorem idealnym, ciebie zaś, swoją ofiarę, niszczy po cichu i na boku, lecząc własne kompleksy. Potrafi wprowadzić cię w poczucie winy również za zostawienie go, bo przecież gdybyś dała jeszcze jedną, jedyną szansę, zmieniłby się kierunek krążenia wszechświata. To nic, że dawałaś je latami. To twoja wina, zniszczyłaś wam życie, bo ci odbiło i odeszłaś. Tego wieczora, gdy zdecydowałam się odejść, ścięłam nie tylko włosy. Poprzecinałam obrzydliwą pajęczynę jego słów, którymi starał się mnie uziemić. Nie potrafiłam znieść ani jednego wieczora dłużej z widokiem jego twarzy. Do dziś zbiera mi się na wymioty na widok wszystkiego, co mogło być z nim związane. I choć jestem dziś inną osobą, wciąż noszę blizny po jego obecności w moim życiu. Obsesyjnie myślę nad sprawami, na które nie mam wpływu, obwiniam się o bycie niewystarczająco idealną, nadal bywam swoim największym wrogiem. Wciąż zdarzają się dni, gdy widzę siebie tylko i wyłącznie przez pryzmat negatywnych cech. Tak, jestem przewrażliwiona. Potrafię tydzień płakać nad drobną porażką. Ktoś zniszczył mi psychikę. Czasem myślę, że zamiast się uodpornić, stałam się jeszcze delikatniejsza. Wciąż zbyt łatwo mnie zranić. Po raz kolejny ścinam dziś suche kosmyki zbyt długich włosów. Mimo że życie traktuje mnie obecnie o wiele łagodniej, nie potrafię odciąć się na dobre od tych wspomnień, wyleczyć z ich wpływu. Być może to są właśnie zmiany, których potrzebuję tym razem — wybaczyć sobie wreszcie bycie sobą.

*

Siedzę w swoim mieszkaniu i patrzę na miasto, które tonie w deszczu. Bywałam tu wielokrotnie z rodzicami, z koleżankami też, a nawet dwukrotnie z byłym mężem. Lubię Manchester, choć może zdawać się w tej szarości ponury. Jest taki bardzo światowy. Bradford to mały koniec świata, swojski, ale jednak bez większej przyszłości. Duża wieś, gdzie wszyscy wszystkich znają. Charakterystyczna architektura wiktoriańska, wszechobecna dekoracja budynków przy użyciu yorkstone, bajecznie piękne wioski wokół. W Bradford gdziekolwiek zamieszkasz, widzisz wzgórza — centrum jest położone w dolinie, każda pozostała dzielnica znajduje się wyżej. Dostrzegasz w oddali domy, pola, meczety. Najbardziej lubiłam patrzeć na te wzgórza późnym popołudniem, kiedy słońce szykowało się do snu, a w domach zapalały się pierwsze światła. Magiczny moment. Kochałam moje rodzinne miasto również nocą. Byliśmy z byłym mężem parą dzieciaków mających frajdę z jeżdżenia po mieście bez sensu po zmroku. Często przesiadywaliśmy podczas zachodów słońca na wzgórzu w Baildon Moor. Wokół rozciągała się bajecznie piękna zieleń, porozrzucano tu i ówdzie domy z dużymi farmami. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, aż zapadał zmrok. Jeździliśmy też nad pobliski staw, do Horton Bank Country Parku, spacerować i filozofować o życiu i świecie. Jak ja kochałam ten czas na łonie natury, po szkole i w weekendy. Czuliśmy się on the top of the world. Nieśmiertelni, na szczycie świata. Liczyło się tylko odkrywanie kolejnych pięknych miejsc, czas we dwoje lub z przyjaciółmi i życie w rytmie miasta. Do teraz, kiedy wspominam sobie nocne podróże przez Bradford i sąsiednie Leeds, i miliony światełek na wzgórzach wokół, zamykam oczy i czuję się dokładnie tak, jak wtedy — beztroska, szczęśliwa, radosna. Mieliśmy oboje po dziewiętnaście lat i byliśmy przekonani, że właśnie tak wygląda życie. Dlatego teraz tak trudno mi spędzać czas z rodziną — ponieważ gdziekolwiek nie pójdę, widzę młodych nas, przypominam sobie, co robiliśmy lub o czym rozmawialiśmy w danym miejscu. Ogarnia mnie poczucie nostalgii, jest mi błogo, by za moment powrócił ból serca. Przecież wiem, co wydarzyło się potem. I to jest właśnie najtrudniejsze, bo mam tak wiele pięknych wspomnień i równie wiele bolesnych, związanych z tą samą osobą. A kiedy powraca ten ból, to nie jest zwykły smutek. To uczucie jak gdyby rozdziera mi wnętrze. Ból serca na pograniczu śmierci, zaledwie o krok od szaleństwa. Tęsknię za nim i jednocześnie go nienawidzę. Żałuję, że pozwoliłam mu się zagadać, kiedy spotkałam go po raz pierwszy, i jestem wdzięczna za wszystko, czego się nauczyłam. Czasami zastanawiam się, czy faktycznie powinnam była to wszystko przeczekać, może jednak powinnam dać mu szansę numer milion. Wtedy przypominam sobie, jak bardzo źle było mi, kiedy odeszłam, jak czarna chmura depresji otaczała wszystko wokół mnie. W tamtym momencie życia słońce zaszło dla mnie na stałe, straciłam siebie. Nie mogłam jeść, spać, nieustannie spadałam w dół, coraz głębiej. Wiem, że musiałam odejść. Ten moment rozstania był terapią wstrząsową dla nas obojga — dla niego, że nawet najspokojniejsi ludzie mają swoje granice tolerancji, a dla mnie, że nigdy nie powinnam była pozwolić do tego dopuścić, ani w imię miłości, ani w imię niczego innego. Dziś powoli sklejam się ponownie w jedną całość, choć potrwa to bardzo długo i będzie kosztowało mnie mnóstwo ciężkiej pracy. Mam nadzieję, że i on wyciągnie z tego wszystkiego swoje wnioski i już nigdy nie skrzywdzi kogoś tak jak mnie. Odstawiając jednak na bok beztroskie wspomnienia młodzieńczej wolności, im dłużej o tym wszystkim myślę, tym wyraźniej zaczynam dostrzegać, że ja go tak naprawdę nie kochałam. Nie tak, jak powinno się kochać męża. Od samego początku nie spełniał moich potrzeb emocjonalnych, nie czułam się kochana. Byliśmy trochę przyjaciółmi, trochę wrogami, rodziną, łączyła nas jakaś więź, wtedy nawet myślałam, że tak właśnie wygląda miłość w małżeństwie i z czasem będziemy coraz bliżej, ale emocjonalnie byliśmy na zupełnie różnych planetach. Obserwując nas z boku, można by pomyśleć, że zmuszono nas szantażem do ożenku, a my staraliśmy się ze wszystkich sił, by coś z tego wyszło, skoro zostaliśmy na siebie skazani. A jednak wcale tak nie było — poznaliśmy się w letnie popołudnie w centrum miasta. On walczył ze swoją rodziną, by móc mnie poślubić. Moja rodzina nie była przeciwna, ale od początku naszego małżeństwa wyrażali obawy, że to chyba nie był dobry pomysł. Myślę, że już wtedy dostrzegli, jak mną manipuluje. A ja tak bardzo starałam się tego nie widzieć. Zawsze znalazłam mu jakąś wymówkę. Ostatecznie on został przez moją rodzinę zaakceptowany, choć nie do końca uwielbiany, zaś jego rodzice i siostry pokochali mnie całym sercem. To wcale nie okazało się dobre. Tym trudniej było mi go zostawić, bo bałam się ich stracić. Z nimi słowo rodzina nabierało jeszcze piękniejszego znaczenia. Czułam się przy nich szczęśliwa, bezpieczna i kochana. Troszczyli się o mnie. Wszyscy poza nim — na tym etapie chyba zaczynał mnie nienawidzić. A już na bank był zazdrosny o to, że lubią mnie bardziej niż jego.


Nowe miasto jest mi winne uwolnienie się od tych wszystkich wspomnień. Wyleczenie mojego serca. Może nawet się tu przeprowadzę po skończeniu studiów. Może nawet przejdą mi wszystkie traumy. Może nawet pewnego dnia stawię ponownie czoła mojemu rodzinnemu miastu i pokocham je raz jeszcze, od nowa, wystarczająco silna, by nie bać się lawiny wspomnień. Marzę o dniu, kiedy to nastąpi. Póki co unikam Bradford, choć rodzice namawiają mnie do przyjazdu na weekendy. Okazują mi mnóstwo wsparcia, wielokrotnie zamiast wymuszać na mnie powrót do domu, przyjeżdżali do Manchesteru na kilka dni albo jeździliśmy gdzieś wspólnie, by spędzić razem czas. Nie do końca wiedzą, przez co przechodzę, bo zwierzałam się dotąd jedynie pamiętnikowi. Jednak widzieli, jaki wpływ miały na mnie to małżeństwo, rozstanie i depresja. Nietrudno dostrzec stan kogoś, kto potrafi całe dnie spać albo nie wychodzić spod kołdry. Teraz namawiają mnie, by spróbować się oswoić z pobytami w domu. Chyba myślą, że się uodpornię na napady lękowe. Może nawet ktoś im tak doradził. Jeśli tak, to mam nadzieję, że osoba ta miała jakiekolwiek pojęcie o psychologii i medycynie. Niestety w naszych kręgach, pomimo najszczerszych chęci, nadal się zdarza, że ludzie sugerują opętanie, twierdząc, że nie ma czegoś takiego jak stan zdrowia psychicznego. Ciężko jest żyć pośród ludzi, którzy myślą, że wszystko wiedzą najlepiej. Nie zrozumcie mnie źle — my, Pakistańczycy, jesteśmy tak gościnni i serdeczni, że oddamy innym wszystko, co mamy, udając, że nic nam nie potrzeba. A jednak nasza kultura ma swoje uciążliwości. Jak każda pewnie, choć minusy własnej dostrzegam bardziej, przebywając w międzynarodowym towarzystwie na uniwersytecie. Moje dwie najbliższe koleżanki to Palestynka i Hinduska — obie, tak jak ja, urodzone i wychowane w Wielkiej Brytanii. Każda z nas ma zastrzeżenia do naszych kultur, kiedy denerwują nas rodziny lub ich znajomi, a jednocześnie widzimy w nich wiele dobrego. Oczywiście na głos twierdzimy, że po naszemu wszystko jest najlepiej. Nie zawsze świadomie. Zastanawia mnie czasem, czy Anglicy też tak na to patrzą? A może nie, bo nie mają do czego porównywać. Co innego, gdyby — będąc sobą, — mieszkali na przykład w Pakistanie. Albo w Bradford, bo to prawie to samo. Muszę kiedyś poruszyć ten temat na zajęciach i poznać spojrzenie Angielek na ich tożsamość kulturową, i czy w ogóle istnieje dla nich jakaś dziwna tradycja lub zwyczaj. Póki co zbliża się weekend, a ja obiecałam mamie, że przyjadę. Minęło sześć miesięcy, odkąd postawiłam stopę w domu. Na samą myśl o pakowaniu przeżywam ogromny stres. Chyba jeszcze się zastanowię i poszukam jakiejś wymówki.

II
Trudne powroty

Khalil

W miłości do miasta uczysz się kochać to, co prawdziwe. Nie idealne. Zaczynasz rozumieć istotę prawdziwego piękna i to nowe spojrzenie zmienia wszystko wokół — ludzi, miejsca i ciebie — @sama_w_stambule

*

Bywa, że błąkamy się po mieście ze złamanym sercem, rozpaczliwie poszukując siebie. Odwiedzamy wtedy miejsca, które przyniosą nam wspomnienia, a z nimi pojawi się ból przeszywający na wskroś. Czasami dzieje się to samoistnie, bez prowokacji z naszej strony. Innymi razy robimy to celowo. Czujemy pustkę, więc szukamy czegoś, co pozwoli odzwierciedlić nasz wewnętrzny dramat. To brutalny paradoks, że w miejscach, których nikt już nie kocha, można zaznać najwięcej spokoju. Jest w tych obskurnych dzielnicach dużych miast jakiś surowy rodzaj miłości do tego, co do bólu prawdziwe, niestarające się wywrzeć żadnego wrażenia.


Przemierzam ulice miasta w upalny, letni wieczór. Samochód wznieca tumany kurzu, opadające leniwie na rozgrzany asfalt. Godziny szczytu, w związku z czym jadę po obrzeżach, przez miejsca, których brzydota usprawiedliwia lokalizację, zupełnie jak gdyby wstydzono się tych odrapanych budynków i zabetonowanych ogródków i postanowiono je ukryć za wszelką cenę. Przez kilka minut jestem świadkiem istnienia innego świata, choć jedynie przejazdem. Dostrzegam, że przyszłość i perspektywy nie zaglądają tu zbyt często. Otwieram okno do połowy, rozkoszuję się przyjemnym powiewem wiatru. Na skrzyżowaniu zatrzymuję się na kilka sekund, niewystarczająco długo jednak, bym mógł odpowiedzieć na prośbę kobiety zakrytej niebieską chustą, która nie mówi po angielsku, więc pokazuje, by jej dać pieniądze na jedzenie. To Cyganka udającą muzułmankę — twarz zakryła ze wstydu, chusta jest rzucona przez ramię zbyt niedbale jak na kogoś, kto miałby to robić z powodów religijnych. Zanim zbliża się do mojego okna, samochód rusza znowu, a widok po raz kolejny zmienia się w beżowo-szare lasy budynków, których czasy świetności datuję na blisko dwieście lat wstecz. Niektóre z tych ulic kojarzę, bywałem tu ze znajomymi w różnych celach. Jazda samochodem mnie odpręża, szczególnie kiedy mogę przyspieszyć. By zrobić to porządnie, musiałbym zakryć tablice rejestracyjne, inaczej wszechobecne radary bardzo szybko przyczynią się do pozbawienia mnie prawa jazdy. Napływ adrenaliny w wyniku jazdy jak wariat zagłusza na moment gniew, który pulsuje w moich żyłach. Miotam się, odkąd tylko wyszedłem z więzienia. Byłem na skraju szaleństwa jeszcze przed nim, roczna odsiadka niestety tylko to pogorszyła. Mógłbym winić moich kumpli, świat, byłą żonę i cały system, ale wychowano mnie w duchu wiary, więc nie mam jak udawać, że nie byłem świadom tego, co robię. Wiem doskonale, że kiedykolwiek w życiu wypiąłem się na praktykowanie religii, Bóg postanawiał mną potrząsnąć. Powinienem się tego spodziewać albo chociaż powiedzieć mojemu kumplowi, że ma teraz dzieci, własną rodzinę, to nie czas w życiu, by się zajmować zabawą w gangstera. Ale byłem zbyt zajęty wściekłością na swoje życie i postanowieniem robienia mu na złość, mając wszystko gdzieś… Zamiast ochronić go przed jego głupotą, przyłączyłem się do niej, pogarszając sytuację. Tak oto odsiedziałem rok za bycie w złym miejscu i w złym czasie, za uważanie, że po piekle rozwodu i utraty kontaktu z córeczką nic gorszego nie może mnie spotkać i na niczym mi więcej nie zależy. Myślałem, że straciłem już wszystko. Dopóki nie odebrano mi wolności.


Więzienie odziera cię z człowieczeństwa. Traktują cię jak zwierzę, kontrolując kiedy i co jesz, śpisz albo masz prawo zobaczyć niebo, więźniowie zachowują się jak zwierzęta i jeśli nie masz oczu dookoła głowy dwadzieścia cztery godziny na dobę, tupetu jak taran i nieustannej gotowości przywalenia komuś za takie błahostki jak podkradanie ci cukru, bardzo szybko przejdziesz załamanie nerwowe. Nawet nie wiesz, kiedy stajesz się takim samym wariatem jak wszyscy wokół — tylko po to, żeby przetrwać. Siedzisz zamknięty w klatce, nie pamiętasz, jak wygląda zieleń ani jak smakuje cokolwiek godnego zjedzenia. Gniew wewnątrz ciebie tylko narasta, a kiedy wyjdziesz na wolność, nie do końca wiesz, jak sobie z nim radzić. Jednak nie to było moim zmartwieniem. Najbardziej bałem się powrotu do pustego domu. Albo siedzenia w domu matki podczas wspólnego obiadu i udawania, że coś mnie jeszcze cieszy.


Samo więzienie nie było tragiczne, muzułmanie automatycznie trzymają się razem, więc od momentu wejścia jesteś „swój” i nikt cię nie ruszy. Znałem też kilku więźniów z lat szkolnych, co dodatkowo ułatwiło sprawę. Miałem mnóstwo czasu na czytanie Koranu i zbliżenie się nieco do Boga — to dawało poczucie spokoju, kiedy było mi ciężej. Często jednak pogrążałem się w myślach i nie mogłem pozbyć się wrażenia, że kompletnie zniszczyłem sobie życie. Wszystko zaczęło się od jednej kobiety. Chciała kontrolować, kiedy mogę odwiedzać własną matkę albo czy wolno mi opłacać studia siostry. Nie chodziło o pieniądze, posiadała ich więcej, niż mogła sobie zażyczyć. Chodziło o chorą kontrolę. Kiedy jej nie miała, udawała, że robię jej krzywdę, by mnie szantażować. Miało być po jej myśli albo stracę wszystko i wszystkich, włącznie z rodziną. Po rozwodzie miesiącami walczyłem z systemem, by widywać córkę. Musiałem znosić upokorzenia typu pozwolenie od opieki społecznej, by w ich towarzystwie ją zobaczyć, bo podobno byłem niebezpiecznym ojcem. Oczywiście kiedy udowodniono ostatecznie moją niewinność, nadal czekała nas sprawa sądowa dotycząca widzeń. Nim do tego doszło, moja córka nieustannie słuchała, że jestem niebezpieczny i że to ja ją porzuciłem. Chwilę przed tym, jak mnie zaaresztowano, płakała mi do słuchawki, że nie spędzi ze mną więcej czasu, bo się mnie boi. Dziecko, na które nigdy nawet nie podniosłem głosu. Wszystko dlatego, że miałem czelność rozwieść się z jej nienormalną matką.


Odkąd jestem na wolności, moje życie jest nijakie. Jestem samotny, zupełnie sam w pustym domu. Nie wiem, co dzieje się z moim dzieckiem. To najgorsze, co może spotkać ojca — przymus wyrwania sobie serca z klatki piersiowej, bo nie jest w stanie otoczyć opieką i miłością pięknej, małej istoty, która miała już zawsze być jego częścią. Moja była żona, Leila, na zmianę błaga mnie, bym wrócił, i szantażuje od nowa, że chce więcej pieniędzy. Nie mogę zamieszkać w rodzinnym domu, bo czuję się do niczego. Nie mam psychicznych sił przebywać z radosną rodzinką mojej siostry, która mieszka tam z dziećmi. Nie mam nawet sił do słuchania ich hałasu. Czuję się jak zbity pies, nie mogę znaleźć sobie miejsca. Czasami mam ochotę z tym wszystkim skończyć, ale nie wchodzi to w grę. Nauczono mnie jako muzułmanina, że samobójstwo oznacza męczarnię na wieczność. Mam to nieszczęście, że poinformowano mnie o konsekwencjach w życiu przyszłym. Czasem zazdroszczę innym niewiedzy. Mam w sobie tyle gniewu, że nieraz roznosi mnie od środka. Kiedy indziej ogarniają mnie potężny żal i smutek. Żałuję, że nie podjąłem w życiu lepszych decyzji, ale nie da się przewidzieć ludzkich reakcji. Miałem nieszczęście dorastania w normalnej rodzinie, z szczerymi kobietami o dobrych sercach. W swojej młodzieńczej naiwności wierzyłem, że wszystkie kobiety są takie jak moja matka, siostry, ciotki. Normalne. Czasami jestem tak wściekły, że rozwalam coś w swoim domu. Potem spędzam wolne dni, śpiąc. Powinienem wrócić na siłownię, ale samo głupie spojrzenie kogokolwiek spowoduje, że będę się z nim tłukł i znowu trafię za kratki. Obiecałem kiedyś ojcu, że zaopiekuję się rodziną po jego odejściu. Już raz zawiodłem to zaufanie, kolejnego sobie nie wybaczę.


Religia pomogła mi przetrwać więzienie i powrót do domu. Kiedy się modlę, odczuwam ulgę i spokój. Przez moment nie czuję się nikim, nie jestem niegodnym bycia tu i teraz. Choć w głowie mam bałagan i jestem przerażony, że już zawsze tak będzie wyglądało moje życie — jak jedno wielkie bagno — modlitwa daje mi wystarczająco dużo sił, by iść przed siebie i skupić się na obowiązkach wobec rodziny. Obecnie nie jest to łatwe, bo najchętniej unikałbym ich i spędził resztę życia samotnie, nie musząc niczego przed nikim udawać. Powiadają, że czas leczy rany. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że jest w tym chociaż trochę prawdy.


Na ulicy znajomi witają mnie serdecznie, jak gdybym wrócił co najmniej z wojny. Niektórzy okazują współczucie, ale dość delikatnie, bo każdy wie, że byłego więźnia nietrudno jest wkurzyć. Inni dzielą się własnymi doświadczeniami, jakby opowiadali o miejscu dorastania albo dobrze znanej miejscówce na wczasy. Jeszcze inni przypominają mi, gdzie jest meczet, z nadzieją, że porzucę to życie na dobre. Wszyscy mówią, żeby dać im znać, jeśli czegoś nam potrzeba. Tylko nie do końca jestem pewien, co to może oznaczać. Czy naprawią skrzywioną psychikę i wymażą wspomnienia? Czy przywrócą mi córkę? Czy są w stanie pomóc odzyskać moje życie? Pozbawią mnie jakoś tego gniewu? Mimo wszystko doceniam chęci wsparcia. Chyba też nie wiedziałbym, co innego powiedzieć komuś takiemu jak ja. Najgorzej jest wśród rodziny. Czuję się brudny w środku. Zawiodłem na całej linii. Bardzo starają się pokazać mi, jak się cieszą z mojego powrotu, ale wstyd nie jest uczuciem, które można ukryć. Wiem, że matka umiera z zażenowania, kiedy jej siostry chwalą się osiągnięciami w karierze swoich synów. Co może powiedzieć wtedy Mama? Mój syn szedł w dobrym kierunku, ale obecnie jego największym osiągnięciem jest bycie w dalszym ciągu na wolności? Jestem powodem pewnego rodzaju piętna, staliśmy się przeze mnie wszyscy kimś gorszym. Być może nawet moja młodsza siostra nie będzie miała aż tak dobrych propozycji małżeńskich, jakie miałaby, gdyby jej brat nie postanowił zostać kryminalistą. A może to i lepiej. Przynajmniej ma szansę znaleźć kogoś stąpającego po ziemi, a nie rozpieszczonego pępka świata. Muszę się jakoś pocieszać.


Wpadłem posiedzieć na kilka godzin do domu Mamy, pokazać się, ale nie za długo, by moja obecność nie zaczęła nikogo drażnić. Czasem zdarzy się komuś powiedzieć coś z pretensją, na przykład szwagrowi, i choć Mama ucisza wszystkich ostrzegającym spojrzeniem, czuję się nieswojo. Nie oczekuję współczucia, sam jestem sobie winien, ale trochę zrozumienia nikogo by nie zabolało. Jestem w kiepskim stanie psychicznym bez głupich gadek tych, którzy czują się teraz ode mnie lepsi, a nagły napływ silnego pragnienia, by podbić szwagrowi oczy, może stać się coraz trudniejszy do opanowania. Ma swoją drogą bardzo dużo do powiedzenia jak na kogoś, kto mieszka w domu, w którym to ja opłacam rachunki. To dom mojej Mamy. Ale muszę oszczędzić jej dalszego stresu, więc go ignoruję. Podczas mojej odsiadki nie było z nią najlepiej, dużo schudła, niewiele sypiała. Czasami, dla dobra ogółu, należy odstawić męskie ego na bok. Chyba powoli zaczynam się tego uczyć. Albo zwyczajnie się starzeję. Krzątałem się tu i tam, sprawdziłem, czy z siostrą w Manchesterze jest wszystko OK, i poszedłem na spacer. Spotkałem kuzyna, który namówił mnie na wizytę w meczecie. Skoczyliśmy zjeść coś na mieście i ostatecznie udałem się z nim na krótki wykład, choć nie do końca miałem na to ochotę. Lepsze to jednak od siedzenia samemu, patrząc w sufit. Wykład był prowadzony przez byłego gangstera, opowiadał o tym, jak w moment można sobie zmarnować przyszłość i że życie w zgodzie z wytycznymi religii jest o wiele szczęśliwsze. Tak jakbym tego wszystkiego nie wiedział, choć zaczynam rozumieć, dlaczego kuzyn mnie tam zaciągnął. Żartuję z tego, kiedy już u mnie pijemy słodką, miętową herbatę:

— Myślałeś, że chcę zostać dilerem albo płatnym mordercą, dlatego pomysł z tym meczetem akurat dziś — zaczepiam go.

— Pomyślałem, że lepiej się słucha kogoś, kto też miał do czynienia z ulicznym życiem, niż uczonego, który dorastał w instytucji religijnej, a jego największym grzechem życia jest przeklinanie raz na rok — odpowiedział. — Przypomnienie, po co tu jesteśmy, przydaje się każdemu.

— To dobra rzecz dla młodzieży, która ma jeszcze jakąś nadzieję na normalne życie, warto ich uświadomić zawczasu — odpowiedziałem. — Akurat jak zmarnować sobie życie, wiem doskonale, więc w tym mi nie pomógł. Że powinienem ogarnąć swój styl życia, też wiem. Niech zamieszka z moją byłą i porozmawiamy o pobożnym podejściu do świata albo o religijnej cierpliwości.

— Nie myślisz czasem, żeby wrócić?

— Chciałbym móc widywać moją córkę… Ale nie potrafię, nie zmuszę się do nawet jednego dnia w towarzystwie Leili. Poza tym dałem jej trzeci talaq po to właśnie, żeby nie mieć genialnego pomysłu, by do niej wrócić. Ja się nie nadaję do użerania w małżeństwie, a z nią to już całkiem.

— Nie widujesz córki?

— Najpierw mi nie pozwalała, a jak musiała sądownie, to wyprała jej mózg. Nie będę zmuszał dziecka, które płacze, że nie chce mnie widzieć.

— Współczuję, bracie. Naprawdę. Co za…

— Oj! Nie przeklinaj. Masz być pobożny, nie słuchałeś uważnie? — żartuję i zmieniam temat. — A jak tobie się układa w życiu małżeńskim?

— Alhamdulillah, Sonya to naprawdę dobra kobieta. Niebo a ziemia w porównaniu do mojego pierwszego małżeństwa. Dlatego myślę, że ty też potrzebujesz dobrej, normalnej kobiety u swojego boku, żeby zapomnieć powoli o całym tym bagnie.

— Masz na wydaniu siostrę? Bo jestem zmęczony wybrzydzaniem w tej długiej kolejce dobrych kobiet marzących o poślubieniu byłego więźnia — odpowiedziałem ze śmiechem.

— Ta odpowiednia zrozumie. Może sama będzie rozwódką.

— Nie powiedziałem, że mam coś przeciw rozwódkom. Po prostu uważam, że to nie w porządku wobec drugiej osoby zawierać małżeństwo w takim stanie psychicznym, licząc, że naprawi ono wszystko, co ze mną nie tak.

— Nie, ale z drugiej strony jak będziesz czekał, aż wszystko się ułoży, to umrzesz samotnie jako stary, marudny dziadek.

— A twój brat nie zna kogoś? Do imama pewnie ciągle ludzie chodzą, by pytać o potencjalnych kandydatów dla swoich córek.

— Tak, pytałem go, jak sam szukałem żony. Ochrzanił mnie, że mam się modlić dwa rakaty tahadżdżud codziennie i prosić Allaha do skutku o żonę, a nie zawracać mu głowę.

— Brat duchowny to chyba jednak niezbyt przydatna istota — odpowiedziałem ze śmiechem.


Małżeństwo. Ostatnie, co chodzi mi teraz po głowie. Chyba nie wierzę już w swoje szczęście ani w to, że nadaję się do bycia z kimś. Albo nawet pokochania kogoś kiedykolwiek. No i gdyby do tego wszystkiego znowu doszły dzieci, to już w ogóle mam przechlapane. Znowu szantaż pod tytułem „jak mi nie dasz pięciu stów na bardzo niezbędne wydatki dla dzieci, to nie możesz ich zobaczyć”. I tak co drugi tydzień. Normalne kobiety istnieją, mam takie w rodzinie, a koledzy mają takie za żony. Tylko chyba mój gust jest jakiś nie do końca w normie, że przyciągam wariatki. A może po prostu byłem zbyt naiwny, może tym razem wyłapałbym czerwone flagi od razu… Małżeństwo to w naszej religii i kulturze ważna i piękna rzecz. To naturalne, że człowiek pragnie kogoś u swojego boku, że chce wracać po pracy do domu, w którym ktoś na niego czeka. Nie będę snuł opowieści o byciu kochanym, bo ja chyba jestem do tego zbyt trudny. Po więzieniu już na pewno. Więc to moje ewentualne małżeństwo byłoby chyba po prostu układem — ja zadbam o ciebie, ty zadbaj o mnie, starajmy się lubić i móc razem pożartować. To chyba wystarczy? Moja była miała alergię nawet na moje poczucie humoru, nie mieliśmy żadnych szans, żeby przetrwać. Wszyscy inni łapią żarty — moje, cudze, każde, niezależnie od tego, w jakim stopniu ich bawią, nie mają napadu złego humoru na ich brzmienie. Nie mogłem być sobą we własnym domu, uważając na wszystko, co robię i mówię, żeby nie było kolejnej awantury z niczego. Oczywiście było tak tylko na początku, bo ostatecznie jestem facetem, nie myszą, i nie dam się gnębić. Mam swoją dumę jako mężczyzna i jako człowiek. Z czasem kiedy tylko zaczynała, dolewałem oliwy do ognia. Wojowaliśmy nieustannie. To było chore, toksyczne małżeństwo. Tylko osobno było nam dobrze i wszystko byłoby wspaniale, gdybym nie miał z nią dziecka, którym może mnie szantażować. Najgorsza rzecz, jaką można zrobić ojcu, to uczynić go nikim w życiu jego dziecka, dla którego pragnie wszystkiego, co najlepsze. Odebrać mu jakikolwiek wpływ na nie. Dlatego chyba już nigdy nie chcę dzieci. Nie postawię się po raz kolejny w sytuacji, w której ktoś może mnie zniszczyć przy użyciu niewinnej istoty, krzywdząc jednocześnie ją i mając to gdzieś. Odbierając jej cudowne życie rodzinne, jakie miałaby z moimi siostrami i matką, a także zdrowy rozwój emocjonalny, mając obojga kochających rodziców. Miałem naprawdę dobre, radosne dzieciństwo, nie liczyłem na nic innego dla mojej córeczki. Pozostaje mi tylko modlić się, by zawsze była bezpieczna i szczęśliwa. Nic więcej nie jestem teraz w stanie zrobić.

Zainab

Miasta nie mierzy się ze względu na jego długość i szerokość, ale przez pryzmat otwartości jego wizji i wysokości jego marzeń — Herb Caen

*

Jeszcze tylko chwila, minuta, momencik. W nieznany mi, magiczny sposób z szóstej zrobiła się za kwadrans siódma. Najprawdopodobniej przestawiłam budzik, w pamięci jednak widnieje bielutka pustka.


Tego dnia samochody przejeżdżały w pośpiechu po mokrym asfalcie, wydając specyficzny, szeleszczący odgłos. Senna atmosfera jeszcze parnej, lecz już ciemnoszarej aury spowiła miasto, umysły i serca. Tego dnia korytarze były jakby puste, choć tu i ówdzie dostrzegałam znajome już twarze. Rozkojarzone, nie do końca pewne celu pobytu o tak wczesnej porze na terenie uniwersytetu, próbowały wtopić się w rutynę, z którą nie pozostaje nic innego, jak tylko się pogodzić. Kolejny początek. Kiedy coś się zaczyna, coś innego się kończy. Rzeczywistość zdawała się zmęczona, uśmiechała się już tylko z grzeczności. Dzieliła radość, brakowało w niej różu, ale była szczera. Tego dnia zrozumiałam, że wszystko w tym życiu jest tylko przejściowe, że momenty radości czy więzi jutro będą już tylko wspomnieniem i nawet nikomu nie będzie przykro. Przecież dobre życie składa się z miłych chwil, a z chwilami tak to już jest, że żadna z nich nie trwa wiecznie. Tego dnia mury wypełniał półszept dochodzący jakby z oddali, choć pozostający na wyciągnięcie ręki i potęgujący w ten sposób poczucie innego wymiaru. Wszystko kumulowało się w przekonaniu, że ktoś właśnie puścił zatrzymany wcześniej film, a my, aktorzy, próbowaliśmy się w tym nagłym włączeniu odnaleźć. Zmęczone, senne dusze — młode, starsze — tego dnia wszystkie zagubione między kroplami burej mżawki i między powiewami wciąż ciepławego powietrza, przekraczające albo i nie podmokłe, brązowe liście gdzieś między kałużami. Tego dnia życie leniwie obrało dawne tory, nostalgia zaś miała konsystencję waty cukrowej, można ją było brać garściami i wypychać sobie kieszenie na później. Miłość zaś… będzie musiała poczekać.

*

Obserwuję cię każdego dnia z daleka. Czasami dostrzegasz mnie kątem oka, kiedy indziej nie wiesz, że jestem gdzieś w tle. Patrzę na twój śliczny uśmiech, kiedy żartujesz z koleżankami. Smutno mi, że nadal jesteśmy niczym nieznajomi, a jednak twoja radość podnosi mnie na duchu. Od prawie dwóch tygodni nie słyszałem twojego głosu przez telefon i odczuwam pustkę. Nie powinienem tego pisać — albo stanę się pośmiewiskiem, albo będę dla ciebie uciążliwym wspomnieniem. Po kolejnej rozmowie z rodzicami chciałabyś o mnie zapomnieć i bardzo staram się to uszanować. Nie chcę przysparzać ci problemów, to ostatnie, czego pragnę. A jednak coś nie pozwala mi zniknąć z Twojego życia, coś każe mi się ośmieszać i do Ciebie napisać. Jakiś głosik w tyle głowy szepcze, że może jest jeszcze iskierka nadziei. Chciałbym, żebyś wiedziała, że jestem gotów Ci pomóc, gdybyś tego kiedykolwiek potrzebowała, choćbyśmy nie rozmawiali miesiącami. I że nie mogę przestać o Tobie myśleć. To nie tak, że się nie staram. Robię, co mogę. A jednak zdarzyło mi się przyjść wczoraj do biblioteki, a Ty byłaś tam na kółku poetyckim czy literackim, nie jestem pewien. Słuchałem wiersza, który przytoczyłaś, o którym potem rozmawialiście. Na samo brzmienie twojego głosu mięknie mi serce. Sam trafiłem dziś na pewien wiersz, więc Ci go podsyłam. Być może Ci się spodoba.


„to bardzo rzadkie

trafić na duszę, która czujesz

że jest niczym wiersz, jaki zawsze

chciałeś napisać”

Ty jesteś moim wierszem, Zainab. Nawet dźwięk Twojego imienia jest dla mnie poezją.

Kiedy skończę studia, sam opłacę nasze wesele. Być może wtedy Twoja rodzina zmięknie. Ta sama autorka napisała też drugi wiersz:

„nadzieja;

podlewała we mnie kwiaty, podczas gdy ja

dostrzegałam jedynie cmentarze”

— H. Kashaf


Myślami z Tobą.

Twój F.

Taki piękny list zastałam w swoim pokoju, wsunięty pod drzwi. Skąd wiedział, które drzwi? Rozmyślanie nad tym przerwało mi pukanie. To Zoya, moja koleżanka wynajmująca pokój obok.

— Przepraszam, przeczytałam, bo było w moim pokoju, dopiero kiedy doczytałam, że to do Zainab, podrzuciłam go do ciebie — powiedziała na wstępie, z uśmiechem rozrabiaki. — Opowiadaj, co to się wyrabia? Takie sekrety miłosne?

— Nic takiego. Podobamy się sobie, ale moi rodzice nie chcą o tym słyszeć, więc próbuję zapomnieć. Co on, jak widać, skutecznie utrudnia — dodałam ze śmiechem.

— Aćća… No to masz skomplikowaną sytuację, dziewczyno. Jesteś zdecydowana, że chcesz go pożegnać?

— Coś ty. Po prostu nie chcę mu robić nadziei. Sama wiesz, jak jesteśmy zżyte z rodzinami, wyobraź sobie, że nagle nie chcą mnie znać. Zwariowałabym.

— Myślisz, że to byłoby chwilowe, czy foch do końca życia?

— Ciężko powiedzieć. Rodzice są i uparci, i dumni. Co masz na myśli, że tak dopytujesz?

— Moglibyście wziąć nikah bez ich entuzjazmu. Tylko od czasu trwania obrazy zależy, czy warto. Bo może być tak, że wam się nie poukłada i za kilka lat zostaniesz bez niego i bez rodziny, to mnie martwi — odpowiedziała Zoya, mająca zresztą i doświadczenie w tych kwestiach jako rozwódka, i w sumie rację też.

— Też prawda — mruknęłam. Trudno to sobie wyobrazić, ale zakładam, że wszyscy rozwodnicy mieli kiedyś słodkie początki.

— Bez kogo? Co to za sekreciki z dala od mego wścibskiego nosa? — zapytała Alia, wchodząc do mojego pokoju bez pukania.

— Mamy tu ziarenko miłości. Zainab ma wielbiciela…

— Tego spod Tim Horton’s?

— Chwileczkę! Czy wiedzą o tym wszyscy oprócz mnie?! — oburzyła się Zoya

— Ciotka Alia, do usług — ukłoniła się z uśmiechem. — Przechodził w tym samym czasie co my pod cukiernią, patrzył na Zainab, jak gdyby była pączkiem.

— Przestań! — zezłościłam się.

— Ajajaj, już go broni! Ale to romantyczne… — powiedziała z rozmarzoną miną i rozsiadła się teatralnie na moim łóżku. — A tak poważnie, to o mało nie wyzwałam go od zboczeńców, bo tak wytrenował mnie braciszek, ale panna Z. wtajemniczyła mnie w ostatniej chwili w swój sekrecik. Musiałam być miła dla swego przyszłego szwagra, co nie, siostrzyczko? — Po czym zaczęła nucić Habibi ya nour el ayn popularną w arabskich kręgach piosenkę miłosną.

— Wystarczy już, toba, toba! — Zoya pogroziła jej palcem pół żartem, pół serio, wymawiając z typowym dla Pakistanek akcentem słowo „tałbah”, czyli skrucha, coś na zasadzie „bój się Boga”.

— Czy wy możecie być choć przez chwilę poważne? — roześmiałam się. Są stuknięte, ale bez nich umarłabym z nudów. Alia zanosiła się śmiechem, mówi po arabsku na co dzień, dla niej nasz akcent przy wtrącaniu arabskich wyrażeń to komedia.

— Toba — naśladowała ją ze śmiechem. — I jak to jeszcze mówicie w Bradford? Innit? Yeah zamiast przecinka? Weź mnie, proszę, do Bradford w odwiedziny.

— Kiedy zechcesz! Tylko nie zakochaj się w którymś z naszych brązowych Tupaców.

— Miłość nie jest dla mnie. Mam brata — na to hasło wszystkie wybuchłyśmy śmiechem.

— Kogoś kiedyś polubi, żeby się z tobą nie męczyć — wtrąciłam.

— Za takiego jaskiniowca jak on, to ja podziękuję — odpowiedziała i tym razem ze śmiechu rozpłakała się Zoya.

— Przepraszam, a jaki to jest typ faceta, jaskiniowiec?

— Idealny! — wykrzyknęła Alia. — Będzie twoim ochroniarzem, szoferem i bankomatem. Nigdy więcej nie skorzystasz z taksówki, nie wniesiesz zakupów, nie zapłacisz za nic. On zawsze tam będzie, ten twój rycerz.

— Ale…?

— Ale jak jakiś facet na niego krzywo spojrzy, to zanim się odwrócisz, na ulicy twój mąż będzie odprawiał wrestling. Polecą pieści, bo ktoś przeklnie w twoim kierunku. Bijatyka będzie sposobem rozwiązywania konfliktów: najpierw w japę, a potem myślimy, czy warto. Nie będzie ci też pisał wierszy miłosnych — zerknęła na mnie, unosząc kilkakrotnie brwi — ale przeprosi cię, że zawiódł, bo nie udowodnił ci miłości nowocześniejszym domem. Taki typ jest niereformowalny, ale w sumie da się polubić.

— Chyba lubię twojego brata jaskiniowca — powiedziałam, na co Alia wykrzyknęła dramatycznie: Toba! Toba! Na tym etapie brzuch mnie bolał ze śmiechu.

— Dziewczyny, koniec imprezy, powaga. Musimy zająć się Faizalem — stwierdziła po dłuższej chwili Zoya. — Lepiej nam powiedz, co o tym wszystkim myślisz.

— Nic nie myślę. Moi rodzice są przeciwni, więc się nie angażuję. Kilkakrotnie próbowałam ich przekonać, nie chcą o tym słyszeć.

— Rozumiem, jednak iść na wojnę z rodziną to trudna rzecz, tym bardziej że macie bardzo dobre relacje — powiedziała Alia — ale czy jesteś gotowa go pożegnać?

— Właśnie tego się boję. Że spojrzę kiedyś na swoje dzieci, znudzona na śmierć swoim małżeństwem, i będę myślała: gdybym tylko była wtedy odważniejsza i postawiła na kogoś, kto był we mnie prawdziwie zakochany. Albo nasze drogi znowu się skrzyżują, a ja będę zazdrościła jego żonie tego, jaką jest szczęściarą.

— W małżeństwie z nim też możesz być taka znudzona życiem i rutyną — mruknęła Zoya, sprowadzając mnie na ziemię.

— Ale nie miałaby wspomnień typu Romeo i Julia, we dwoje przeciwko całemu światu! Żałować, że się czegoś nie zrobiło, jest chyba gorzej.

— A ty — zapytałam Zoyę — żałujesz, że spróbowałaś? To znaczy wiem, że dał ci popalić, ale czy wolałabyś cofnąć czas i kompletnie nie natknąć się na niego w swoim życiu?

— Czasami się nad tym zastanawiam — odparła — i myślę, że qadr to qadr, był mi na chwilę pisany, bym nauczyła się dużo o sobie i zrozumiała, czego w życiu nie chcę. Gdybym mogła cofnąć czas, stawiałabym granice tego, jak bardzo pozwolę sobie wejść na głowę i kto wie, może żylibyśmy przez to długo i szczęśliwie. To nie tak, że tylko on był winny. Ja mu na to traktowanie pozwoliłam, łudząc się, że miłość, jaką będę mu okazywała, go zmieni, a także że taki rodzaj cierpliwości jest pożądany w ramach stawiania czoła trudnościom. Tak naprawdę „cierpliwie” znosiłam opresję, a to nie dość, że głupota, to jeszcze wcale niewymagane przez religię, jak nam się często wydaje. To jakiś dziwny rodzaj sadyzmu wobec siebie, by choć przez chwilę czuć się kochaną. Sto procent naiwności — odpowiedziała ze smutkiem. Na dłuższy moment wszystkie pogrążyłyśmy się w myślach.

*

Zderzyłam się z nim w centrum miasta kilka dni później, robiąc zakupy. Niemal dosłownie, bo szedł przed siebie z nosem w telefonie.

— Salams, nieznajomy — przywitałam go. Dopiero wtedy podniósł wzrok i zauważył, że to ja.

— Ła alajkum assalam, miło cię zobaczyć — odpowiedział. — Co nowego?

— Nauka, odkrywanie Manchesteru i więcej nauki — odpowiedziałam. — A u ciebie?

— Jadę na weekend do domu, więc umawiam się ze znajomymi, poza tym to nic takiego.

Starał się zachować więcej dystansu niż dotąd. Oboje czuliśmy się nieco niekomfortowo, nie do końca pewni, co zrobić i powiedzieć.

— Dostałam twój list — oznajmiłam. — Piękne wiersze.

— Och — odpowiedział, zakłopotany.

— Przyniosła go moja sąsiadka, wylądował najpierw u niej.

— Nie żartuj! Ale obciach. Źle policzyłem okna — odparł z zażenowaniem.

— Ostatecznie dotarł, więc nic straconego — roześmiałam się. — Czy możemy przez chwilę porozmawiać?

Przytaknął, choć wyglądał na zmartwionego. Ja też byłam ogromnie zestresowana. Usiedliśmy na pobliskiej ławce.

— Nie chcę robić ci nadziei, cały czas zastanawiam się, jaką podjąć decyzję. Napisałeś o czekaniu, aż skończysz studia, ale ja nie chcę drogiego wesela na pokaz, ani żebyś czekał i marnował swój czas.

— Dlaczego marnował?

— Mógłbyś kogoś poznać do tej chwili.

— Ludzie cały czas oznajmiają, że za rok będzie ślub. Mój kolega zaprosił mnie na własny za osiem miesięcy. Nie muszą niczego robić na już.

— Tak, ale…

— Widzisz, Zainab, problemem nie jest czas, mam całe życie. Problemem jest to, że ty nie jesteś pewna, czy ci się podobam.

— To nieprawda…

— To nic takiego. Niektórzy potrzebują więcej czasu, inni mniej. Ale jak nie będziesz ze mną nawet pisać, to się nie dowiesz.

— Nie chodzi o moje niezdecydowanie, Faizal.

— Więc? Przecież nie wywieram presji. Chcę, żeby wszystko było halal, ale to nie znaczy, że masz wskakiwać na głęboką wodę, w nieznane. Jeśli potrzebujesz czasu, trochę lepiej mnie poznać, ja nie mam z tym problemu.

— Jestem rozdarta pomiędzy tym, czego ja chcę, a tym, że być może stracę rodzinę. Przeraża mnie to.

— Cokolwiek się wydarzy, będę przy tobie. Przejdziemy przez to razem i zrobimy, co w naszej mocy, żeby im się odmieniło. Być może to potrwa, ale wiem, że cię kochają, nie wytrzymają bez ciebie zbyt długo.

— A jeśli nam nie wyjdzie? Stracę wszystkich?

— Zainab. Proszę cię, nie rób mi tego — powiedział, kiedy dostrzegł, że oczy przepełniły mi się łzami. — Przysięgam, że dam z siebie wszystko, żebyśmy byli szczęśliwi. Nie mam zamiaru odstawiać gierek ani zniszczyć ci życia. Będziemy mieli pod górkę, ale razem damy radę. Zobaczysz. Nie miałbym odwagi nie traktować nas poważnie, tym bardziej wiedząc, ile ryzykujesz. Nie jestem taki.

— A twoi rodzice?

— Wesprą mnie, bo wiedzą, że i tak zrobię po swojemu. Możesz ich poznać, jeśli zechcesz. Zaproszę ich w przyszłym tygodniu i pójdziemy razem coś zjeść, co ty na to?

Skinęłam głową.

— Jesteś pewna? Nie chcę myśleć, że cię do czegoś zmuszam.

— Tak, jestem pewna…

— Na pewno?

— Przestań.

— O widzisz, od razu piękniejesz, jak się złościsz. Chodź, odprowadzę cię. Robi się coraz chłodniej.

W ten oto sposób, nie przemyślawszy do końca tego, na co się piszę, znowu zrobiłam mu nadzieję. Zbliżam się dużymi krokami do podjęcia najważniejszej decyzji w moim dotychczasowym życiu.

— Dlaczego pojawiłeś się w moim życiu z postanowieniem skomplikowania go? — zapytałam, żegnając się.

— Odkąd cię zobaczyłem po raz pierwszy, wiedziałem, że będziemy razem. Czułem to. Że znalazłem właściwą osobę, jeszcze zanim wymieniliśmy pierwsze zdanie. Nie potrafię tego wyjaśnić, sam nie do końca to rozumiem. Przepraszam, że przysparzam ci kłopotów. Oddałbym wszystko, żeby sytuacja wyglądała inaczej.

— Wiesz, boję się, że spanikuję w ostatniej chwili, a ty mnie znienawidzisz.

— Poczekam znowu. A w dniu twojego nikah z innym przyjdę do twojego ojca zrobić mu spektakl zdechłej rybki, niczym dwulatek, po czym cię ukradnę. I tak będziesz moja.

— Wariat — roześmiałam się. — W takim razie miłych negocjacji z rodziną.


Negocjacje… Życie jest jedną wielką gierką polityczną. Przynajmniej w dużym mieście. Gdybym mieszkała na jakiejś wsi, nie groziłoby mi spotkanie przystojnego nieznajomego z gadką na miarę adwokata. Zresztą, któż to wie. Może i tam, w ramach przeznaczenia, pojawiłby się przejazdem.

Zoya

Wszystkie miasta są zwariowane, lecz to szaleństwo jest waleczne. Wszystkie miasta są piękne, ale to piękno jest srogie — Christopher Morley

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 39.68