E-book
7.88
drukowana A5
59.04
Maszyna Słów

Bezpłatny fragment - Maszyna Słów


Objętość:
343 str.
ISBN:
978-83-8431-713-6
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 59.04

„Załaduj wszechświat do działa. Wyceluj w mózg. Strzelaj.” — Profesor Alan Watts


Dla

Emanuela Grzebyta, Andżelika Budzyńska, Mika Rydel, Maja Daniela Świtała, Nikola Janik i Kasia Skowrońska

NOИ #1. Offline

Set 1. Nonsensus.

Tak to powinno się zaczynać, bez zbędnego biadolenia. Bo jakby nie było z jakiejkolwiek potrzeby i pomysłu nadawania, co do tego, co ostatecznie miałoby z tego wyniknąć. Jak wiele jest rzeczy, które łączą osoby, które są charakterem przeciwne do siebie w skrajności charakterów. Gdzie niemożliwością jest tego zrozumienie, w logicznym toku rozumowania. Do wygrania jest: Największy telewizor, do kupienia w kraju, ma 115 cali, posiada ponad 20 tys. strefy lokalnego wygaszania oraz jasność maksymalną na poziomie 5000 nitów, a cena na dziś dzień wynosi 19 459 złotych.

Nonsensus: Strona druga. Eksport w tle. Ustawienie Zestawu. Strona pierwsza. Synestetyczny Synestyzator.

Con-Non-Sensus: ©0n-§€*ИOИ*N$-uS?! © $@π√€\ §3®✓∆™@ & ® $€®√@™¥Zπ LLC §1. ©opy®ight INC. ©®€@™0®$ LTD. (…©®@$# & T®@$# VS S1@$#3® — Top §€©®3™$…

Na dwa głosy. Nagranie w zwolnionym tempie, puszczone od tyłu. Tekst napisany od tyłu, przeczytany normalnie i przeczytany od tyłu:

„Anzyczżęm łyczoks ikerz do. Mótsom utsantęip ainawiżyrzks eciloko w enawzew yłatsoz chywoknutar bżułb ez bóso eicśantęip, jetsantęip o ogetsnantęip. — Piętnastego o piętnastej, piętnaście osób ze służb ratunkowych zostały wezwane w okolice skrzyżowania piętnastu mostów. Do rzeki wskoczył mężczyzna.”

Transmisja, na żywo, słuchowisko dźwiękowe teatru radia i telewizji i ścieżka dźwiękowa i muzyka filmowa, w historii dźwiękowej, grana w ciemnościach nocy, podczas trwania, przed plenerową premierą filmu Pejzaże Dźwiękowe. Dostępna do pobrania, dla użytkowania off line. — Powielone ruchami, rozpływa się w przestrzeni echami.

— Co o tym myślisz? Czy coś szczególnego cię zainteresowało?

W ośmiu różnych językach świata. Zestaw Ustawień Zrealizowano w językach:

Angielski: What do you think? Is there anything in particular that interests you?

Japoński: Dōomoimasuka? Tokuni kyōmi o motta koto wa arimashita ka?

Włoski: Cosa ne pensi? C’era qualcosa in particolare che ti interessava?

Francuski: Qu’en penses-tu? Y a-t-il quelque chose en particulier qui vous a intéressé?

Niemiecki: Was denken Sie? Gab es etwas Besonderes, das Sie interessiert hat?

Ukraiński: yak ty dumayesh Chy bulo shchosʹ, shcho vas osoblyvo zatsikavylo?

Arabski: madha taetaqidu? hal kan hunak „ayu shay” ealaa wajh alkhusus yuthir ahtimamaka?

Polski: Co o tym myślisz? Czy coś szczególnego cię zainteresowało?

Synestezja ‹niem. Synästesie› «sposób obrazowania polegający na przypisywaniu występujących wrażeń zmysłowych różnego typu przy bodźcu pochodzącym z jednego działającego zmysłu tylko na jeden zmysł, innemu zmysłowi, doznawanie pod wpływem określonych dźwięków nie tylko wrażeń słuchowych, lecz także uczucia ciepła, zimna, kolorów, wykorzystywany w poetyckiej metaforyce symbolistycznej, a także metaforyce potocznej, np. słodki zapach»

Video realizowano od dnia śmierci Świętego Mikołaja 6 grudnia, do dnia narodzin Zbawiciela, zeszłego roku. Przedstawia ostatnie dni Elsnera VIII, na trzy dni przed końcem, dnia 13go, w jakim to dniu przeprowadzono planowaną przeprowadzkę, jaką podczas trwania akcji zniszczenia, przeniesiono na ulicę Szaleństwa.

Spis treści: Zamieszczony jest na ostatniej stronie.

Blurb: Zamieszczono po drugiej stronie okładki.

„Non-no-nine-none-bone-on-one-ex-next-it-exit. Re-master-terror-or-error-ring-ers. Ungabatunga-und-pluma-babaluma-verfluchten-bumelum. Bo-bio-gra-matyk…”

Set 2. Soundscapes

Ścieżka dźwiękowa do nieistniejącego filmu. Muzyka do słuchania w ciemnościach. Dźwięki nagrane w nocy. Nagrane rozmowy w kokpicie statku kosmicznego, nadane w transmisji radiowej. Lista opowieści o pejzażach dźwiękowych z zaginionej ścieżki dźwiękowej, utworów zagubionej muzyki filmowej, do: Odgrywane sceny na scenie autorskiej teatru Telewizji. Jest to: Powtórka remake’u adaptacji scenariusza, na podstawie nieukończonego filmu. Muzyka do opowieści o zaginionych pejzażach dźwiękowych.

Bohater, znany jako Człowiek Digeridoo, a w imieniu mając Jerry D. Doo, będący osobą kreatywną, odważną i niebojącą się eksperymentować. Biorąc pod uwagę jego dotychczasową pracę, w której ceni sobie wolność i nie boi się poruszać kontrowersyjnych tematów. Decydując się na jeszcze bardziej skrajną formę, łączącą różne gatunki. Zlecił napisanie wewnętrznej recenzji, odnośnie dróg, możliwości, celów i kierunków, mogących, przez niego, być w zastosowaniu w przyszłości. Wprowadzając nowe, innowacyjne elementy, co przyniosą nieodwracalne zmiany, zupełnie nieoczekiwane w kontekście jego dotychczasowej pracy. Jednocześnie kontynuując eksplorację mrocznych i złożonych światów, w jakich wyraźna jest jego ciekawość i głębokie zainteresowanie ludzką psychiką, mrocznymi aspektami życia oraz otwartość na nowe doświadczenia poza granicami rzeczywistości. Snuje opowieści pełne tajemnic, psychologicznych zagadek i nieoczywistych zwrotów akcji. Mając nieskończone możliwości.

Niektórych rzeczy się nie da opisać, kiedy ma się je w głowie. A gdy się je już zwizualizuje obrazkiem, tych opisać słowami także się nie da. Sam życzyłbym sobie połączyć własne opowiastki, jakie w swoich książkach opisuje, próbując jedynie dopełnić je w jakikolwiek wizualny lub dźwiękowy sposób, ale jeszcze nie doszedłem do zadowalającego punktu. I chyba nie będę nigdy w stanie, zrobić tego inaczej, niż w opowiadaniach. — Autorowi tego kanału, obiecuję, że jeśli zrealizuje miniserial, czy coś podobnego, to z pewnością będę jednym z pierwszych, co zechcieć chciałby to zobaczyć, i zatrzymać dla siebie w swojej kolekcji nadnaturalnych osobliwości artystycznych. — Te krótkie filmy, niezależnie kto i w jaki sposób je zrobił, to niezwykłe doświadczenie.

Porą rozdzierającego dźwiękowe ścieżki na historie bezdźwiękowe. On, ssie dźwiękowy pejzaż futurystyczny, dzięki któremu następuje zwrot i powrót do stanu pierwotnego…

Mówca główny: Recenzent odpowiedział tylko, cytując z nagrania…

Recenzent: Bez komentarza.

Mówca główny: Co w tym wypadku, jest najlepszą recenzją. A co dalej?

Słuchawka: Idealnie się ogląda o 2:46 nad ranem…

Mikrofon: …akurat z nieznanych względów, przypadkiem jest godzina 2:43…

Głośnik 2: Ale chyba nie w tej samej strefie czasowej?…

Speaker 1: Nie tyle o odległość pomiędzy kontynentami, jakie graniczną barierą jest język tłumacza, ale i o dzień czy rok się rozchodzi…

Speaker 2: No to się rozchodzi, jak ból mięśni stóp, co w nowych butach, rozejdzie się po kościach, niczym świeże bułeczki…

Głośnik 1: Nigdy nie będziesz w tym samym bólu.

Słuchawka: Hmmm… To prawdopodobnie francuska muzyka fortepianowa.

Mówca główny: Powiedz naszej ekipie, że zaraz dostanę trochę. Dziękuję. Za uwagę. Dobrych nocnych koszmarów.

Wiosna zmierzchem na zachodzie. Porą wczesnego lata, co nocne na wschodzi. Jesień świta na południu. Zima dniem trwa na północy. — Wczesne ery lata rozdzierają, niesamowite uszy wymazują skarby ukryte pod kopułą żywych piasków. — Kompilacja komplikacji konkurencji. Z nich przybył Synestetyczny Synestezjer… — Halo? Kto mówi?

Set 3. Sucker and Bones

Czyli: Przyssawka I Kości. Nikt nikogo nie gryzie. No escape: Następne wyjście. Nie istnieje. Na odcięciu. Nie ma wyjścia. Nie z tego, bez ucieczki, bez nazwy, skąd nie ma wyjścia. — No life: W trybie Online wyłączony stanu jego, jakim jest on. Nolife. Ustawienie offline, bez życia, poza życiem, na żywo, bez życia, na życiu, poza życiem życiem online, żyć na życiu linie żyć, by przeżyć i żyć, poza życiem bez życia, poza życiem, na planecie, bez życia, ponad którą obowiązkiem, jest przez chwilę pobyć, w trybie samolotowym, w życiu na sieci Offline. No Name.

Nieznany wiedział wszystko to, i co nie wiadomo. Że nie ma niewiadomych. Wiedział też to, co nie jest znane, bo nie ma nieznanych. Nie był to rzeczownik wiedzieć. Nie wiadomo dlaczego, wiedział to, co jest nieznane, i też to, co jest nieznane, wiedząc co, jest znane, znając poznane. Wie to, co pozostaje dla niego znane, jak też i to, co nie ma niewiadomych, i co znane mu pozostaje. To czego nie wiedział, co nieznane mu było jako jedyne, dotyczyło tego, kim sam był. Nic nie wiedząc o sobie samym, niczego nikt też nie wiedział, i nikogo nie znał on, a i jego nie znał nikt. Bez imienia pozostając. Na nazwisko mając Bezimienny, a jego imię brzmiało Anonim.

Nazywany był Pan Hałas. Zamemłał i zamienił zmienną zmiany rozdarcia, jakich w swych machlojkach i manipulacjach, dokonywał Straszny pan Hałaśliwy w rozszerzonej przestrzeni hiper rozszerzeń. Hiper Rozszerzenia Pana Hałasu pochodziły z Ciemnej Głębokiej Przestrzeni. — Niszczyciele futurystycznych latających śmigłowców, pochodzących z głębin oceanu. Upiorni czarodzieje i niesamowita inwazja armii zwierząt na metalową planetę. Ciemne rogi świętujące nowy rodzaj szaleństwa na ulicach, przez żyły wielkiego miasta hotelowego. Tkwił w Żyłach Miasta Skanera, w jakim nie było dostępu do Pokoju Ucieczki, prowadzącego na Sekretny Strych Ukryty w Tajemniczym Śnieżnym Lesie, w którym była plantacja.

Ultra Noisy T-Razer R-teaser. Re-Kreatywny Kusiciel Naśladowca, Szalony Ćpun, Małpi Człowiek, Magiczny Królik, i inne dziwolągi dr. Schwarz’a, wymiotowali klejem gumowym, zrobionym z Cactus Dildos. — Nienowożytniak. Naćpany Stone Ed, za swe lubieżne czyny, dokonane czynnie, w swoim cielesnym naczyniem, został przez społeczność zgodną w sprawie, prawem służby obywatelskiej… Ukamienowany.

Podczas smażenia doszło do skażenia, i całego miasta mieszkańcy, zamienili się w żywe trupy zombie. Podczas gdy Ci, co byli odporni ci zamiast ociekać, znaczy oczekiwać, uciekać w jakikolwiek sposób z miasta, ci siedzieli w biurach i studiach radia, telewizji i gazety.

Zombie jedzą ludzkie ciała i wysysają slogany z pierwszych stron gazet. Czas apokalipsy zombie jedzących mięso narkomana i szaleńca małpy. Pudełka będące boksowaniem części ciał martwych głów, których języki przewracają strony. Zombie gryzą części ciała i zjadają obracające się strony. Tocząca się taśma rozciąga się, chlapie i spłukuje w biurze światowych wiadomości dnia dzisiejszego.

Choć byli wewnątrz centrum stolicy, to żyli na uboczu, współcześni wyznawcy nowej religii, do jakich należeli: Przeklęci Bracia Bliźniacy Bractwa Stronicy i Syjamskie Siostry Zakonu Nożyczki. Wyznawcy Nieludzkiego, jakiego znają wszyscy pod kryptonimem tym, będącym popularnym akronimem słowa: Zły. — Pod jego przewodnictwem, będąc tym, co spisał na papierze, te pierwsze słowa w tej nowej erze. Objęty patronatem najwyższej inkwizycji, zostali posiadacze, prastarej księgi, przybyłej z przyszłości, z odległej planety, celem odesłania im jej, by mogli ją przeczytać, przed ich wyginięciem.

Każdy wers, jest numerowany dla zachowania porządku, podczas tłumaczenia. — Te jest potrzebne do wykonania prezentacji, podczas wystąpieniach publicznych, na corocznych, obowiązkowych, międzynarodowych spotkaniach, ugrupowań nowych religii.

To, co po tym wszystkim pozostanie, zostanie skasowane.

Set 4. Dyżur Vizytatora

Dyżur Wizytatora. Nie lubię psów, bo zwierzęta nie powinny starać się być takie, jak ludzie, Ani im się przypodobać w żaden sposób. Ani też próbować porozumiewać się ich językiem, ponieważ z automatu staną się po części nimi. Wystarczy zacząć władać ich dialektem, aby w drugiej fazie, zrozumieć najwyższą wartość miłości absolutnej, jaką jest miłość do pieniędzy. — Oprócz samego szczekania, jaki to dźwięk jest dla mnie, najbardziej irytującym na świecie. Te najbardziej ujadają, gdy zobaczą kota. Przez to jeszcze bardziej ich nie cierpię, bo ja koty bardzo lubię. Choćby za to, że nie cierpią psów. Nieważne, pod jaką postacią, pies to najlepszy przyjaciel człowieka, a tylko ludzie zostają policjantami, jakim towarzyszą wiernie i rzetelnie, wyszkolone psy. — Pieskie życie na Psim Polu, jakim nazwa była miejscem, co pośrodku niego była, komenda główna, areszt śledczy, akademia oddanych sprawie psów i ośrodek szkoleniowy, ich wiernych policyjnych panów, co nad sobą także mieli panów, jakim są zaprzysiężeni. Wykonując polecenia swą służalczą służbą egzekwując prawa służbistów państwa monitorowanego.

Wszystko to, w swej niewymiernie wymęczonej paplaninie, dąży do ostatecznego miejsca, w jakim ja znajduje się obecnie teraz. Gdy rozpoczynał się mój dyżur, na znamiennej zmianie zmiennej, gdy zmiennikiem zmiany poprzednika, zamieniłem, po przekazaniu zmiany, zamknięty będąc na dwanaście godzin na dyżurce. Pełniąc funkcję dyżurnego zmiany niezmiennej. — Co mam do przekazania dyżurnemu przeciwnej zmiany? Nie w pytaniu czy, lecz jak bardzo boi się ciemności? — To moje ulubione pytania: Co ty masz w głowie? Co on tam robi? — To by nawet i samego siebie może zdziwiło w następstwie zdarzenie. — A po zdarzeniu? — Widzisz? Musiałem się wielką nas zdejmować staników, że po latach to umiem. I to jedną ręką. To pomyśl co potrafię zrobić dwiema. Co też udowadnia to, że nie jestem gejem. Pomyślnie został przeprowadzony proces masturbacji. — Ty i te twoje żarty.

Dyżurny Wizytator. — Wizytacja wizytatora. Wizytówki wizytator dyżurny rozdawał podczas trwania wizytacji. Oficjalnie niezapowiedzianej, nieoficjalnie zapowiedzianą. Znany też jako nadzorca i cięć woźny. — Pracownik działu zaopatrzenia zatrudnionych, przyniósł codzienny asortyment, w jakim to zestawie był, kolejno, osobisty kajecik, środki wziewne, tabletki, i inne potrzebne mniej, lub bardziej do wykonywania poszczególnych, kolejnych moich zadań w ciągu zmiany, jaką pełni obecny dyżurny.

Najlepsze jest to, że domek w którym mieszka diler recydywa, ćpun pod opiekun kuratora, do czasu skończenia społecznej i chory psychicznie. Jacy razem, wynajmują, bez umowy, po kilka lat ten obiekt, należący we własności do patologa sądowego, i żony pani prokurator. — I zastanawiam się jak w skrajności tego, czego chciałem, a co z bólem się to udawało osiągnąć. Więc teraz, w odwrotności postanowiłem niczego nie chcieć, co w kolejności zaowocowało tym, że będąc osobą, która nie chce zapoznawać nikogo i siedzi sama w pokoju, nagle w nim ma pelno obcych gości, z których wszystkie to kobiety. Jak to się stało, i jak myślicie dlaczego tak jest. I co się stanie teraz i potem.

Zmiana dzienna. Zaczęła się stypą, z niezrównoważonego stanu. Dźwiękiem porównanym, w odległym wykonaniu kompletnym, chcąc by to się skończyło, nieważne jak i co, to w zmianach przyniesie, ale cokolwiek będzie lepsze. — Bo co mógł wykrztusić z siebie cokolwiek, co mógł na głos, powiedzieć komuś, komu na tydzień po zaręczynach, w wypadku ginie dziewczyna. Na jego oczach. — I pytanie właściwe: Gdyby był na jego miejscu, co by tak wprawdzie, ten chciał usłyszeć. Od kogoś, co będąc z kimś, z kim on sam, nie chciał być, więc musi tak być. Zaczyna się od zatemperowania ołówka…

Zatruty nos. W wydarzeniu tłok, wyruszył w krok, tocząc tonów toń, tonąc w tańcu w oddaleniu. Słyszycie jak gra ktoś na fortepianie? — Choć byli w oddali, pozostawali, na widoku, powidoku pożegnania. Bez nagabywania, wokół ramionami oplątani. Kim jesteś, gdzie się skryłeś. W sobie tylko się ukryłeś. — W czterech tysiącach stu pięćdziesięciu jeden znakach. Ja wiem że swoimi czy na mnie nikomu niczego nie ułatwiam…

Set 5. Akcja Zniszczenie

Ono i Oni, Ona i On, i My, i Ja. — Trwa uruchamianie. — Jechaliśmy na Akcję Zniszczenie. Gdzie każdy miał okazję na głos, swoim głosem, swoją historię, opowiedzieć w sposób, jaki tylko chciał. — I jedno prowadziło do drugiego. — Więc to było tak, że zaraz po tym, jak mnie rzucił chłopak, i to jeszcze w dzień, w którym naszych przyjaciół spotkała tragedia, gdy moja przyjaciółka miała wypadek i zmarła. Gdy to się stało, od razu rzuciłam na niego klątwę, co miała zadziałać po sześciu dniach. I zaraz to po tym, niecnym mym ukrytym czynem, naszedł mnie wdowiec, upity ciałem, ale umysłem trzeźwo gadając. Zaproponował mi, mówiąc że wie o klątwach, lecz nie chciał mnie szantażować, lecz prosił mnie, bym wskrzesiła tą, co odeszła. I tak też zrobiłam. I gdy klątwy siódmy się zaczął. Wieść o samobójstwie wdowca, w którego mieszkaniu znaleziono ciało, wykopanej z grobu, jej byłej żony. Lecz żadnej wiadomości odnośnie mojego byłego nie było. I w tejże chwili się zjawił, dzwoniąc do moich drzwi. Gdy otworzyłam, jedyne co zobaczyłam to wylot do rurki i potężny strzał prosto w moje oczy. Nastąpił huk i dym i czerń i otumanienie. A gdy się rozrzedził usłyszałam głos czyjś. — Ty paskudna obłąkana wiedźmo, przecz z naszego serwisu, to znaczy, z miasta! — Głos należał. Prawdopodobnie mojego byłego, którego klątwa się wypełniła nie tak, jak powinna, i odbiła na mnie. Nie wiem dlaczego, ale musiałam to cofnąć, nie wiedziałam jak, bo klątwy tego rodzaju, nie działają na siebie samego, tylko na innych, więc skoro nie mogłam nic zrobić, to zrobiłam to, co mogłam, bo nie widziałam, a jeśli to przezto, że kule strzelby przyszyły na wylot przez oczy moją głowę, to wynikałaby z tego iż będąc martwa, a taka prawdopodobnie byłam, z której wynika taka to konsekwencja, logicznego myślenia, że nie mogłam się ruszać. Więc by to sprawdzić wstałam, przed tym jak głos przede mną powiedział głośno. — A teraz powstań! I idź! — A gdy już wstałam, to i pomimo stanu faktycznego, choć było to niemożliwe, to przemówiłam, i na głos odpowiedziałam, lecz już trochę niższym poziomie ochrypłego spowolnienia, bardziej odpowiednim dla nowo ożyłego, ożywczego, żywego trupa głosem. — Ale nic nie widzę, bo jestem oślepiona. A nawet gdybym miała oczy i widziała. To i tak nie wiem gdzie miałabym podążać i po co? Gdzie mam iść? — I mówi on. — Musisz opuścić to miasto, społeczność zgodziła się ciebie nie zabijać, ale wygnać z miasta. — Powiedział, ale nie zupełnie trafiły do mnie jego słowa. — Ale teraz to już się chyba nie liczy, bo raczej jestem martwa, nie? Więc co teraz? — I do mojej dłoni, ten ktoś wsadził mi coś, ci nie wiem czym było, ale ten ktoś, powiedział mi coś, co mam zapamiętać. — Teraz powiem ci coś, co musisz zapamiętać. Gdy nie będziesz wiedziała, co zrobić, co chcesz robić i gdzie chcesz iść, to przystaw do ust to, co ci dałem, magiczne urządzenie i wypowiedz życzenie. Ale przed tym musisz powiedzieć słowa: CzaryMary. — A gdy zamilkł, to zrobiłam to co mi kazał i przestawiłam urządzenie do ust, wypowiadając na głos słowa. — Czarny Marny. — Urządzenie zapiszczało denerwującym dźwiękiem, i powiedziało na głos. — Hasło nieprawidłowe. — Więc i powiedziałam znowu. — Czacha Mary. — I znowu po dźwięku słowa. — Spróbuj ponownie. Masz ostatnią próbę przed zablokowaniem. — Od razu spróbowałam. — Czary Mary. — I w odmienności dźwięk odblokowania, odpowiedział na pytania. — Spełnię twoje wszystkie życzenia. Tylko powiedz, czego chcesz? — Automatyczna sekretarka w telefonie. — Wszystkie rozmowy są nagrywane. Jeśli ci to nie odpowiada rozłącz się i spróbuj innej formy kontaktu. Jesteś drugi w kolejce, Proszę pozostać na linii, jesteś pierwszy w kolejce, trwa połączenie. — Chciałam poznać adres miejsca zwanego Poza Miastem. — Nawigacja: Za 88 metrów skręć w lewo, kieruj się w stronę przystanku, jesteś na miejscu, planowany odjazd za 1 minutę. — Głos na peronie — Prosimy nie zbliżać się do krawędzi peronu. — W automacie próbowałam kupić bilet. — Trwa przetwarzanie danych karty zbliżeniowej, czy wezwać pomoc? Transakcja zakończona, odbierz bilety. — I podjechał autobus, a w nim głos. — Linia 132, kierunek Świniary, przystanek autobusowy ulica Tramwajowa. — I nastał głos ostatni, co nie był mój, bo ten mi odebrano. — Brak połączenia. Błąd kontaktu. Wyłączanie…

Set 6. Schizoonacja

Redaktor jej, jaką nazwą bloga napisał opis następujący: Schizoodelia: Dołącz do nas, do kolektywu nieznanych sobie wzajemnie niezależnych twórców non-profit. Do współpracy spontanicznego wytwarzania dziedziny odmiennego rodzaju spojrzenia, na historię zaszufladkowanych rodzajów unikalnych fascynacji doświadczenia czegoś nowego. Podziałem, indywidualnym, jest to, co każdy określa za Ładne i Brzydkie… Będąc współtwórcą Schizoonauci Neuronacji Psychotezy, w stylu poza stylem, w gatunkach odmiennych, tworząc nowego rodzaju serię publikacji… — Dnia 24 grudnia 2024 roku, o godzinie 12:24, opublikował wpis pierwszy:

Singiel 1. PLAY. –Ze Znikąd Nikczemny, się Zwiał i nawiał on Zniewolony. Teraz dopiero powrócił. — Ta droga prowadzi do Nikąd.

— Z Nikąd przyszedłem. Choć tędy idę, Donikąd podążam.

— Tam nic nie ma.

— Zobaczymy. Skąd to wiesz, że taki pewny jesteś? Byłeś tam? — Nie odpowiedział. Co mógł powiedzieć? — Dnia 23 stycznia 2025 roku, o 23:13, opublikował wpis kolejny:

Singiel 2. RE-PLAY — Codziennik. Codzienny Nikt. Tak jak on. Anonim Bezimienny. Tak samo i ty, kimkolwiek jesteś. Anonimowych autorów dziennik wpisów codziennych zmianach. Różnie to można byłoby sobie tłumaczyć. Nie można jednak jednocześnie jednoznacznie tego wytłumaczyć. Podczas tłumaczenia sensu tego w taki to sposób. Czy coraz to bardziej oddalone jest tło dźwięków od muzyki odnośnie tego co narracja obraz zdarzenie nakłada? Bo na żywo ktoś gra na fortepianie cyfrowym nagrywając dźwięki jak i potem nakładać na siebie będą się aż do zadowolenia nagrywającego.

Bo o co w tym wszystkim chodzi? — Nazywam się Digeridoo i prowadzę obecnie audycję w formie dźwiękowej, będąc dyżurnym zmiany nocnej, podczas której odczytuje raporty zmiany dziennej, co rozpoczyna sprawę, jaką kończąc przeze mnie, wysyłam do dyrektora izby pamięci umysłu. Ten, o kim mowa, skoro teraz tego słucha, to znaczy że swoją zmianą zmiennik ten ją pewnie teraz już zakończył, i siedząc teraz w domu, możliwe że słucha tej nocnej audycji. Mogącą być odtwarzana w trybie samolotowym.

Piętnastego o piętnastej do rzeki skoczył mężczyzna. — Pod tym wszystkim były zdjęcia czarno-białe i kolorowe wideo. — W ten czas w telewizji i internecie opublikowano film o następującej treści: Wówczas masz dostęp gdy otworzysz to przeglądarce w nowym oknie. — W dokumencie napisanym i opublikowanym 9 grudnia, w temperaturze 16 stopni, i godzinie 5:21 rano. W liście pożegnalnym, wynikało z kontekstu treści iż: 37-latek, 6 dni po pogrzebie swojej żony, jaką była przez 7 dni, uznał że nie może bez niej żyć, dlatego chcę odebrać sobie życie. Tak też jest w relacji opowiadanej przez jego przyjaciela, który tego samego dnia rozstał się też ze swoją dziewczyną.

— Jakżeby to miejsce, w ostatnich swych… Został upamiętniony. — ...Ale o co chodzi z tym fortepianem? — Oferta: Mam do sprzedania pianino cyfrowe kupione na początku października z gwarancją, którą jest faktura zakupu, do tego jest w komplecie jest jeszcze stojak. — Sprzedaje: Nazwalec. Ostatnie logowanie: Dzisiaj o 22:32 — O przedmiocie: Stan bardzo dobry, używany miesiąc, ze stojakiem, z gwarancją, najlepiej do odbioru osobistego, cena do uzgodnienia. Całość waży około 7 kg. — Cena, kup teraz za 700 złotych, oraz dostawa za 0 złotych. Opcje dostawy: Przesyłka kurierska — przedpłata lub pobranie. Odbiór w punkcie: Paczkomaty 24/7 lub Odbiór osobisty — płatność przy odbiorze. Dostawa przez sprzedającego — przedpłata. — Zwroty: Sprzedający nie jest przedsiębiorcą, więc zwrócisz zakupu bez zgody sprzedającego. — Obowiązuje nas umowna umowa. Jestem Umowna.

Oto treść wysłanej wiadomości: Dzień dobry, z powodów niezależnych ode mnie, tj. siły wyższej, jaką stał się mój niesprawny telefon, nie mogłem się stawić, ani uprzedzić o niestawieniu się na umówioną rozmowę w Koronie. Czy jest możliwość ustalenia dla mnie nowego terminu kolejnej rozmowy? Proszę o wiadomość zwrotną.

Set 7. Na Następnej Stronie

To wszystko, co zostało napisane w następstwach z skrobiącego ołówkiem na papierze. Było pisemną relacją napisaną, powstałą na podstawie nagrań wysłuchanych, niczym udźwiękowienie słuchowiska teatru radia, pozbawione czytanego tekstu kontekstu głosów mówiących. To, co pisał na kartce ołówkiem, jaką wyrwał, by kolejno na nowej, przepisać piórem, zaczynając od następnej strony. By dopiero to, co zostało opisane, zostało odczytane przez syntetyczne głosy syntezatorów mowy, w roli tłumaczy i lektorów. Dokonujących własnych interpretacji, w oparciu o system Synestezji, przez coś zwane Synestetyczny Synestezjer.

Odległa ulica niesie muzykę przeklętej pozytywki, i talerze zwiastujące cyrk wypełniony starodawnymi grami komputerowymi. Rozlega się z oddali dźwięk rogu nawołującego kaczki, co te się odzywają, dając znać bębniarzom, na instrumentach perkusyjnych grających, by tym dali znać, że drzwi się zamykają. Tłum za nimi, nieumarłych, żywych trupów, zostaje zamknięty. A bębny zabierają tego, co pozostał czujny, w głąb dziczy dżungli. W niej rozcinany zostaje bawół, na narzędziu tortur, co na kole go łamie, w odrazie publiczności, co zawyła z obrzydzeniem. Już wcześniej słyszany, okropny śmiech, co na dźwięk osiągniętego maksymalną ilością punktów, otworzyła fiskalną kasę wypłacając wygranemu gotówkę, jakiej zawieranej towarzyszył brzdęk sprężyny, otwieranego korka szampana, polanego przy akompaniamencie fortepianu. Płynący potok zatrzymany został dzwonami następnej rundy bokserskiej bitwy. Rozciąganej gumowym gongiem, co zabrzmiał, i zawirował w wodnym wirze, spłukiwanej wody w toalecie. Na co tłum zareagował głosem współczującym. Piła mechaniczna przerwała to, a głos z gry zakomunikował, że to… — Game Over. — I mroczny śmiech piekielnego konduktora, co przybył wraz z pociągiem, orkiestrową nutą grana, zakończył festyn, i cyrkowe przedstawienie. Metalowa brama została zamknięta, a grający na harmonijce wieśniak, towarzyszył muzycznie pilotowi, ci zwolnił sprzęgło, co wydobyło z siebie niski, elektroniczny pomruk. Odstawił instrument, i zaczął siorbać szampana, podczas wydobywających się z komputera melodyjek oswiadczających wygraną i zakończenie misji. I niepostrzeżenie nagle rozległ się alarm na statku, i dzwonek, ci pilota postawił w gotowości, by zadmuchać w gwizdek sędziego. Statyczny dźwięk i towarzyszące kolejnemu zadaniu oczekiwaniu, wprowadziły statek pod wodę. Pod nią, za oknem nawoływał delfin na którego statek wpadł. Melodyjka straszliwego czynu, zawiesiła system powtarzającymi się sprężynującymi, nachalnymi dźwiękami, jakie zakręcone zostały kurkiem lejącej się z kranu przegranej. Od nowa nową myślą przewodnią, graną gitarowo, denerwowała walczącego psa, co zawył. I gdy rozległa się melodyjka zwiastująca przejście na kolejny poziom, kapitan statku, odstawił instrument, zwinął żagle, a pilot zaciągnął ogłuszającą syrenę, co jest jej głosem ją charakteryzującym. I woda w końcu przestała się lać. Pośród kałuż skrzypiała wyrwana potokiem brama. Obydwoje dreptając w ostatkach lejącej się wody, zacisgnieli bramę, próbując ją przymocować, i unieruchomić. By jeden po drugim, mogli uciec. Biegnąc uciekając. Aż do chwili, będąc w połowie, stanęli w środku tunelu, w ciemności, a z oddali głosy duchów dzieci. Jeden z nich mimowolnie ruszył do przodu, stawiając wolno kroki, podczas gdy głosy duchów powróciły. I w stronę kroków turlała się kula do kręgli, co przetoczyła się pomiędzy drzwi, za którymi było biuro gazety miejskiej, pełne dziennikarzy, co przewijali taśmę filmową, ci cofnięta do początku, została rozerwana papierem z notatkami. Za drzwiami próbowali dobić się do środka, ci o których pisał, i ci dla których pisał. — Wszyscy wyczekujący kresu relacji, jaką spisywał nerwowo, kończąc ostatnie zdania, słysząc skrzypienie bramy, jaka znowu została otwarta…

Brama zatrzasnęła się echem, odbitym ścianami korytarza, zrobionymi z membrany bębnów, jakie rozległym w korytarzach szkolnym dzwonkiem, tonącym echu, wypełnił się narastającym kurantem dzwonów podziemnego świata, jakim dźwiękom towarzyszyły gwiżdżące niezwykłe ptaszydła, żyjące w jego głębinach. Nieokreślone w rozpoznaniu, czy to klaszcząca publika, czy trzeszczące ognisko, obok którego zagrzechotał grzechotnik, odstraszający nocnego ptaka, nerwowo i nieustannie jazgoczączego. Ten zdenerwowany narastającym gwizdem czajnika z gotującą się w nim wodą. Wystrzeliwać zaczął w nieznanym kierunku torpedy, co ginąc w oddali, jednocześnie zagłuszały wszelkie uwagi i komendy pułkownika wojska przybyłego, jakie nieodgadnione, przerwane nadlatującymi zewsząd shurikenami, nawracały wystrzelone torpedy, coraz bliżej będąc, głośniejsze tym bardziej się stawały, logicznie. I jedna storpedowała miejsce w oddali, a druga jeszcze leciała, i nie trafiając w nic i nie wybuchając, spadała, wraz z wygasającym gwizdkiem wyleczonego czajnika, co zgasł wraz z wybiciem na zegarze, godziny pierwszej. I przywódca wojska, na głos zakomunikował spostrzeżenie swoje. — I od teraz. Nic już nie będzie takie samo. — Co urwany dźwięk rozerwanego sprzężeniem, upadającego mikrofonu, uległ statycznemu dźwiękowi encefalografu, po jakim przez lekarza, stwierdza się zgon. A rozległy dzwonek szkolny, obwieszczał koniec zajęć z sekcji zwłok. I skrzypiąca podłoga prowadząca, do skrzypiących drzwi, przez który próg przechodząc, otwierało przejście do odwróconego do góry nogami, świata dzikich zwierzęcych plemion, żyjących pod ziemią tego miasta, w podziemnym świecie. A ten, który przekroczył granicę i wkroczył do wewnątrz, uruchomił dzwonek kolejny, który spowalniając, wycofywał nieproszonego gościa, z powrotem do swojego świata, zakańczając w ten sposób jego eksplorację.

Po przewróceniu kartki, nastąpił aplauz publiczności. Brzęczący dźwięk sprężynujący zwieńczony zostaje owacjami. Śpiący chrapiący, zaczyna śmiać się przez sen, a ci co widzą go, również zaczynają się z tego śmiać. Gdy ten wpół śnie charczy, na uspokojenie, dostaję od kogoś buziaczka. Ale ten, zamiast usnąć, kicha, zaciąga nosem i smarka w chusteczkę, i przecierając nos, chrząka wymownie, wybudzony. Na co publika reaguje chóralnie głosem współczucia. Złowieszczy śmiech, coraz bardziej demoniczny, ustępuje nagłemu spłynięciu, jaki u drugiego wywołuje atak wymiotów. Spomiędzy tła szeptów, głos dziewczynki, powtarza nachalnie pytanie, jakie kieruje do szepczących duchów, pomiędzy którymi, przedziera się głos krzyczący. — Na razie frajerze! — I w akompaniamencie nawołujących wilków, do napiętej grozy w grającej sekcji smyczkowej, finalizują jęk umierającego grzesznika, który występuje przed niebiańskie bramy. Lecz nawet to, nie stłumiło obrzydzenia publiki, jaką rozweselić próbowano, zamieniając w czarny dowcip, niesmaczny żart, radośnie razem mówiąc. — Szczęśliwego dnia zmarłych. Wesołego halloween. — I głos z oddali, niczym w cytacie, z kiepskich starych filmów grozy, krzyczał przez tłum. — On żyje! On znowu żyje! — I ten, co poprzedniego tego, co zmarł na antenie, wskrzesić próbował do życia. A gdy zmienił się klimat, ktoś rozpędził się paląc gumy, krzycząc przy tym, jak kowboj na westernie, na widok grupki osób krzyczącej nagle. — Niespodzianka! — I ten, co chrapiąc, przez sen, przebudzać się zaczął, ziewając zdezorientowany, na co publika zareagowała uniwersalnym chóralnym niezadowalającym. — Buu! — Ale wszedł spiker wieczoru, jaki wypowiedział treść ogłoszenia sponsorowanego, oznajmiając, że… — To był tylko test. — I zarekomendował go utwierdzając o tym wszystkich, nieprzyjemnym, buczącym statycznym dźwiękiem. Jaki miał trwać tak długo, aż nie zostanie nagrodzony owacjami. Co się stało po czasie.

Przewracając kartkę, swoją ożywioną częścią ciała, jakim był nieumarły, żywy trup. Zombie gryząc mięso ludzkiego ciała, wykorzystywał zjadane, martwe części ciała, by na następną, przewrócić stronę. — Co niby odfrunęła, odgłosem skrzydeł, na wyrzuconych przez okno skrzydlatych kartkach. I rozpoczęła się stereofoniczna kawalkada, różnych śmiechów kabaretowych i chichotów z sitcomów, trwających do czasu, gdy zostaje przewrócona kolejna, okazująca się być ostatnią zapisaną stroną na kartce ostatniej. — Na której następuje zwrot kolejny, co w słownym scenariuszu, opisywał udźwiękowienie tego, co słuchacz miał usłyszeć, będąc pozbawiony narracji, jaka oddzielnie, niezależnie, nastąpi w kolejnym rozdziale. — Na następnej stronie…

Set 8. Track Tapes

Bezpłciowy głos przemówił: Wiadomości radiowe po przerwie na reklamę. — Czy marzysz o napoju, który doda Ci energii, wspomoże regenerację i pozwoli osiągnąć szczyt Twoich możliwości? Nasza herbatka ze sterydami to rewolucyjne połączenie naturalnych składników z potężnym wsparciem dla Twojego organizmu! Pij odpowiedzialnie. Tylko dla tych, którzy wiedzą, czego chcą!

O godzinie 01:04 Zostało oficjalnie ogłoszone. Wprowadzenie do zagrożenia wirusem zombie. Widzimy jak zombie gryzą części ciała. Nasz prowadzący pisze Dziennik wojenny w czasie apokalipsy żywych trupów. Jerry Digeridoo przedstawił nowe informacje od czołowych naukowców na temat wirusa zombie, opisując objawy, takie jak agresja, piana na ustach, utrata zdolności motorycznych i niekontrolowany głód. Podkreślono, że w przypadku agresywnie zainfekowanych osób jedynym sposobem na obronę jest celowanie w głowę. Prezydent wyraził zaniepokojenie sytuacją, wielokrotnie powtarzając, że nie wie, co się dzieje. Jego wypowiedzi były przerywane długimi fragmentami niezrozumiałego tekstu. Po czym zakończył spotkanie oświadczeniem o znaczeniu głosowania i konieczności ratowania życia, co pozostawiło uczestników w niepewności co do tego, co robić dalej. Naukowcy szacują, że za 1,3 mld lat. Niezwykle gorące i wilgotne warunki sprawią, że ludzie i zwierzęta nie będą w stanie przetrwać, a przeżyć mogą jedynie ekstremofile żyjące w pobliżu kominów hydrotermalnych na dnie oceanu. 2 mld lat jasność gwiazdy centralnej będzie o prawie 20 proc. większa niż obecnie. W efekcie ziemskie oceany wyparują, atmosfera zniknie, a fale grawitacyjne dosłownie rozerwą Ziemię. Doniesiono o skrajnych stacjach wywołanych skrajną formą alergii wywołaną na produkt herbatki zostawiania. Doniesiono o dziwnych zachowaniach chorych ludzi którzy pozamykali się w mieszkaniach i przez okno wyrzucają kawałki żyjącego mięsa. Więcej informacji w wydaniu głównym. …Tymczasem, 28 lutego wszystkie siedem planet zobaczymy jednocześnie wszystkie planety Układu Słonecznego. Ponowna taka koniunkcja ma się powtórzyć dopiero w 2161 roku. — Oprócz tego, było już zaćmienie czerwonego krwawego dni. 14 października i czarnego Wilczego Księżyca dn. 31 grudnia. — W tym roku będą dwa zaćmienia Księżyca, dn. 14 marca i 7 września. I największa pełnia Superksiężyca, 5 listopada. — Dwa zaćmienia Słońca, częściowe 29 marca i całkowite 21 września. Od dnia narodzin w Voivodship, Poland. 23 marca 1988 r. Jakim to był dzień tygodnia środa, będąca Światowym dniem Meteorologii. Minęło już 13454 dni co stanowi 36 lat, 9 miesięcy i 30 dni. 83 dzień roku. 12 tydzień roku. Kolejna środa urodzinowa, w 2028 roku. W cytowanym pół przysłowiu: Wykonuj swoją pracę z całego serca, plon zaręcza dostateczny. — Za pół godziny na niebie, o czym nikt nie wie, powinna być widoczna asteroida, mijająca ziemię, w potencjalnie niebezpiecznej odległości… Część kolejna to słuchowisko, jakby się oglądało film. Główny motyw przewodni ścieżki dźwiękowej do opowieści o zagubionych śladach. Wszystko od teraz, powinno być podzielone na głosy, każdy z innego kraju, co się spotykają na innym kontynencie.

Dźwięk, na podstawie ilustracji do tekstu napisanego 6 tysięcy lat temu, w martwym języku, został nakręcony, i wystawiony na deskach sceny teatru telewizji cyfrowej, podczas festiwalu transmitowanego na żywo, w podcaście. Wszystko zostało zrealizowane przeze mnie osobiście, bez ingerencji sztucznej inteligencji, czy jakiejkolwiek innej, prawdziwej inteligencji. Kopiowanie w całości lub w części bez zgody zabronione. Udzielam licencji w formie udostępnienia twórczości poszczególnych elementów, do wykorzystania lub adaptacji, za uznaniem autorstwa, lub w propozycji innej kolaboracji. Twórczość stanowi własność intelektualną, będącą częścią wielojęzycznej, multimedialnej, interaktywnej serii. O nieznanej fabule treści. W miejscu, do którego udają się świadome jednostki utalentowanych kreatorów. W projekcie instalacji, pokazanej na wystawie, w galerii cyfrowego Muzeum Sztuki Bez Prądu.

Set 9. Lifehack

Pan Hałaśliwy kontra Kusiciel Naśladowca. Gdzie jeden do drugiego powiedział: Dopiero wtedy, gdy nastała cisza, mógłbym to ubrać, w te oto słowa: Ważne, i istotne jest tylko, jedynie to. Że jeśli lubisz muzykę. To w pewności swojej, jedynej zapewniam. Że nieważne, czy w kosmosie, w przeszłości. Czy w przyszłości, w życiu po śmierci, bez czasu lub niepamięci. Nigdzie prócz Ziemi, a na niej przez żywych, słuchać muzyki mogą oni to wszyscy, tylko podczas jego trwania, jedynie przez nas, na tej planecie, tylko w tym życiu, tylko w tym świecie.

Do tego, jak też co roku w planach kolejnych do tego czasu, co rok wytwarzać będę kolejne artystyczne dzieła antyliterackie. — Właśnie o to mi chodzi, żeby te moje książki, były jak faza. A cena była konkurencyjna do średniej ceny grama…

Jestem Smokiem, jaki co 12 lat, rok swój przeżywa, a ten się skończył, cztery tygodnie temu. Kolejny w roku 2036, jakiego to, a nie będę owijał w bawełnę, pewnie nie dożyje, co mówię z entuzjazmem, ale też ich w swojej niezłomnej mściwości, stanie się odwrotnie, tak jak stało się, że dożyłem wieku obecnego, po 30, której to wszyscy naokoło mnie wokół obietnicach wydłużyli że tej nie dożyje, podczas gdy połowa z tych osób już sama nie dożyła 30tki, a połowa w tej połowy, niedożyła nawet 20 taki. A że pochodzę też z długowiecznej rodziny o nieznanych korzeniach, w swym pechu dożyje tego, w wysokim prawdopodobieństwie.

W tym wszystkim najdziwniejsze jest to, że gdy się wprowadziłem do tego pokoju, co Od kilkunastu tygodni był opuszczony, opróżniony i zapuszczony. Jedyne drobiazgi, jakie w nim odnalazłem, w pozostałości po poprzednim lokatorze, były w trzech fantach. Zapalniczką, piórkiem i trzema identycznymi wsuwkami do włosów, jakie znalezione w trzech różnych miejscach. A każdy kolejny podczas znajdywania ich, utwierdzał mnie, co do tego, do kogo mogłoby w skrytości swojej należeć. Teraz należały do mnie, w szufladzie schowane, w tej chwili siedząc, na zielonym kwadracie, patrząc na zielone zasłony zasłonięte. Co za oknem widok podobny w naturze, jak w pokoju poprzednim, ci w nim w całości pejzaż był tujami zasłonięty, tu prawie w całości był opleciony, zarastającymi pnączami winorośli. Nie wiem, czy te miały w zamiarze je zasłonić całkowicie, czy ustąpić widokowi na panoramę miasta za nim. Natura towarzyszy mi, w tym miejscu bardziej, niż wtedy, gdy za miastem mieszkałem. I wraz z Tobą, na odludziu wypocząć, w lesie, jak i w ogrodzie japońskiej kultury minionej. Pisząc w dziale poprzednim, historię ogrodu, co skrywał rzadkie hybrydy, zniknął z miejsca w którym był, stając się osobistością. Ta z kolei, dziś w widocznym na niebie, w prawdopodobieństwie wystąpienia zorzy polarnej, pięć planet z układu naszego w koniunkcji widocznej pięciu na niebie, układały się w karawanie planet, o której śpiewał Ozzy i Pantera. W porze w miesiącu całkowitego zaćmienia księżyca, jaki też najwyższych eksplozji na słońcu…

Niezależnie im głębiej patrzeć w gwiazdy, tym dalej odległe w przestrzeni było zdarzenie tego w czasie, w przeszłości niepoliczalną ilością miliardów lat oddalonych, uchwycone zostało w wyglądzie tego, jak wyglądało, a nie jak wygląda teraz. A im dalej w przestrzeń wysuwała się soczewka, chcąca spojrzeć możliwie, jak najdalej, aż do granic, co na krawędzi wybuchającego czasu, płynącego w ich stronę, w swej ekspansji.

Nieważne, co jest poza wszechświatem. Co jest po śmierci. Czy istnieje to, w co każdy indywidualnie wierzy. Czy też nastaje to, co nie ma znaczenia lub nie ma nic. Albo jest to wszystko kompletnie inne niewytłumaczalne teraz to, w jaki sposób jakikolwiek. Nie ważne, co żyło i będzie, co było to będzie, a co miało być, nie będzie, bo jest tak, jak nie miało być. A co będzie jutro, to będzie. Bo tego, co wczoraj jutro nie będzie, bo nie ma już tego to dziś. — Nigdy nie chciałem w życiu zbyt wiele, i też nie życzyłem sobie mieć go za wiele. To, co zostało skończone, na to można się powołać.

Tak to powinno się zaczynać, bez zbędnego pierre do lenia. — A jeśli masz coś powiedzieć, to albo powiedz teraz, albo zamknij mordę.

Set 10. Deadline

Pomimo niezgodności kłótliwych konfliktów oręża, węża ogrodowego zasysającego wodniste powietrze z powierzchni nawierzchni, co z wierzchu wietrzy wierzchem dłoni, zwietrzałe wiatrem włosy wyblakłego od słońca wierzchowca. Gdy bogowie tracą swoich wyznawców, wtedy stają się zapomnianym obiektem kultu. Gdy przestaje się wierzyć w demony, te nie umierają w zapomnieniu, jak bogowie, te zostają uwolnione, i mogą robić to, co chcą.

Mężczyzna za dnia jest jedną osobą, zwykłą i przeciętną trochę szaloną, znaną z tego, że rozmawia sam ze sobą i z nim niewidzialnymi tworami wyimaginowanymi, o których ten wie, że są nieprawdziwe. Gdy kładzie się spać, w nim budzi się druga, przejmująca nad nim kontrolę całkowicie, zarówno nad ciałem i mózgiem, w procesach myślowych, będąca pasożytującą w jego mózgu istotą, przybyłą z odległych części wszechświata. Po kilku wyczerpujących nocach, pewne subtelne zmiany, jak i zmęczenie, coraz bardziej za dnia uprzykrzały myśli, w coraz to bardziej poważnym zastanowieniu się, czy nie lunatykuje, albo choruję psychicznie w inny sposób. By to zbadać ustawia w domu dwie kamery, działający naprzemiennie, na wypadek, gdyby jedna miała się rozładować, by filmowały to, co robi, gdy śpi.

Gdy zasypia kolejno, ten co w nim, co wiedział o tym, że tamten coś zrobił i włączył coś. Co nazywane zostało przez niego kamerą, znaczy ten w środku, nie wiedział do czego i w jaki sposób to służy i działa. Nie przejmując się tym, wyszedł z domu, w swoim celu nieznanym. A w połowie nocy stało się coś, czego się nie spodziewał, w jego kurtce rozległ się alarm budzika, który zaczął rozbudzać właściciela, a pasożyta wprowadzając przy tym w stan zwany paniką, którą doświadczał pierwszy raz.

Przez chwilę, kilka sekund spotkali się, jakby w sobie, w swoim umyśle obaj. Lecz pasożyt, pomimo tego, że był odczuwalny w obecności, przez właściciela, próbował nie dawać oznak myślenia, nie dając żadnego potwierdzenia tego, że jest i kim jest. A właściciel podejrzewał, ale nie wiedział, co zrobić, będąc skupionym na tym, gdzie jest, co tu robi, w jakim celu tu był. Pasożyt oddalił się w odległy stan uśpienia. Gdy myśli właściciela były coraz bardziej intensywne.

Wracając o świcie, właściciel zrobił coś, czego nie robił prawie nigdy. Poszedł na stację benzynową i kupił czteropak piwa. Z którym przeszedł się w głąb parku miejskiego, w którym gaszone były światła i tam w milczeniu wypił jedno, a przy drugim zaczął mówić niby sam do siebie. Jednostronnie rozmawiając, niby sam ze sobą, ku zdziwieniu i nie zrozumieniu przez pasożyta, co do tego, co się dzieje. Wie on, że ten mówi do siebie samego, i tak naprawdę z nikim nie rozmawia, tylko głośno myśli w wyobrażeniach.

I gdy wyruszył już po drugim piwie z powrotem do domu, by w nim dobić ostatniego, i upić i jego i siebie, próbując tego, co było w nim. Po drodze rozmawiał ze sobą dalej, a pasożyt nasłuchiwał. Próbują zrozumieć o czym ten mówi. Lecz tego nie wiedział i chciał się dowiedzieć i w toku dalszego trwania rozmowy, głos wypowiadany na zewnątrz w odpowiedzi głosem z wewnątrz wydobyty, i odbity tylko w sobie, usłyszał ale nie zrozumiał, że to z nim cały czas rozmawiał. I ten go usłyszał, bo pasożyt chcąc bardzo zrozumieć i chcąc go usłyszeć. I choć coraz trudniej było mu zachować spokój i się nie wychylić. Potencjalna rozmowa zakończona została telefonem, jaki odebrany, przerwał rozmowę nawiązując kolejną, z głosem kobiety w słuchawce. Jaka to była krótka, ale i treściwa dla nich obojga, w temacie im znanym. Lecz ta pasożytowi ukazała się nagłym stanem spostrzeżenia przez pasożyta, dokonanym jak i w imię zrozumianym stanie widocznym dla niego, próbował zrozumieć, co się dzieje, nie wiedząc tylko tego, że osoba, którą znał do tej pory, przez cały ten okres, gdy w nim przebywał, nie jest ani trochę tą osobą, jaką poznał przez cały ten okres. A jaka była całkowicie w odmienności, co do tego, kim była, odnośnie przeciwieństwa do tego, jaką poznał na co dzień w charakterze, jaki wybrał instynktownie na swojego nosiciela. Jakim nie był ten ktoś teraz, jaki z oddali widoczny dla niego pozostał teraz. Nawet w akcie desperacji nie zdecydowałby się na wybraniego w nocy się przejęcia jego ciała i duszy. Tym bardziej obawiał się u siebie, jak i o to by w żaden sposób się nie zdradzić.

Choćbym w stanie czuwania jeszcze zmienionego przez nieznany stan upojenia alkoholowego, wymęczony chciał także zasnąć niezależnie od tego wszystkiego, co się stanie. Chciał jedynie być w miejscu komfortowym dla ich obu. Czyli w domu. Miał nadzieję, że gdy zaśnie, to zbudzi się on taki, jaki był do tej pory, od przebudzenia każdego poranka. Gdy nawet ciemność jest czymś, co można zobaczyć. Po to stworzyliśmy sztuczną inteligencję, żeby się tego wszystkiego dowiedzieć, i mieć potwierdzenie tego, o czym my, tak naprawdę jesteśmy, i z czego jakakolwiek forma założeń wszelkich, może zostać sprawdzona. By się dowiedzieć tego, jak się możemy z tego ostatecznie wyplątać. Że nasza historia, jako istoty świadome, rozumne, jest skończona w przybliżonej ilości lat końca bardzo długiego, na na jaki czas trwania planety i słońca, ten też jest skończony.

Jednak nie znaczy to, że widzę potencjał, co do tego, że to wystarczająco długa ilość czasu, który jeśli przetrwamy jako gatunek, przynajmniej w skrajnej ilości, będziemy mogli dotrzeć na skraj tego czasu, jaki wyeliminuje wszystko, pod koniec tego wszystkiego, nie w celu przetrwania, za wszelką cenę, to wtedy nikt nie będzie o tym rozważał, a gdy się tam znajdzie, będzie mógł te fale zaznaczyć, pomimo wyginięcia, rejestrując swoje znaczenie, pozostawiając jakiś wyraźny ślad, kolebkę istnienia takiej formy życia we wszechświecie, która zdaje sobie z tego sprawę. A podejrzewam, że pomimo tego, iż ten jest niemal nieskończony, w sposobie rozumienia tego, czym jest, i nie ma za wiele w nim podobnych nam istot, które zdają sobie z tego sprawę.

Głęboko angażująca muzyka. Nie samospodziewałbym się, po samym sobie, że taka muzyka będzie mi odpowiadać najbardziej. Tak, jak przez długi czas, że nie mogłem się przekonać co do free jazzu, by odkrywając ją w odpowiednim czasie, i z osobą odpowiednią. I słuchałem go bardzo długimi latami, by w końcu przestać go słuchać kompletnie. Bo zrozumiałem, że to czego słucham teraz, to już nie jest to, czy było, bo jest już czymś, czym będzie, stając się czymś, kiedy będzie, w przyszłości.

Nie wiem po co mnie ta była ta podłoga umytą, i to jeszcze przed remontem. Chyba tylko po to, żeby można było ją na czysto znów pobrudzić. Dziennik wojenny w czasie apokalipsy żywych trupów, w dzień i w nocy, jest kimś innym, a oby dwaj gadają z trzecim w nim. Kobieta o wielu twarzach. Co jakiś czas, ona totalnie się zmienia w kogoś innego. Skóra pod bandażami blizn i tatuaży. Pigulator pasożytniczy. Ciemne żyły ulic szaleństwa. Mroczny zamek władców ciemności. Serce krainy cieni. Książę szaleństwa…

Mam mnóstwo przyjaciół, a to, że inni ich nie widzą, to już nie moja wina…

Set 11. Alert!

Klej Gumowy Do Wymiotów Rekreacyjnych

„Broadway”

Wracając z planu. Planowałem pojechać tramwajem, więc podszedłem do maszyny i wsunąłem banknot, który został przez nią zjedzony, a bilet nie wypluty. Więc wkurzony zrezygnowałem i postanowiłem iść prawie 4 km pieszo. Bo dodatkowo kilka centymetrów od puszki z browarem, na moją nową kurtkę nasrał cholerny gołąb. Po drodze miałem wstąpić do sklepu, bo chciało mi się pić. A że miałem jeszcze kawał drogi, to po drodze zerwałem parę żółtych śliwek z drzewa obok którego przechodziłem. A gdy już dotarłem do sklepu, to po zakupie zapytałem, czy mogę skorzystać z kibla. Tam mi odmówiono, więc nie mogąc wytrzymać wyszedłem przed sklep, i przykucowałem pod żywopłotem, za którym przechadzały się kobiety z wózkami i mężczyźni z psami. Miała to być szybka akcja, a gdy tak stałem przykucnięty, zobaczyłem pomiedzy nogami światło rozświetlające od tyłu moją srającą dupę, niczym na scenie na Broadwayu, a ja tak przykucnięty spojrzałem przez lewe ramię, i zobaczyłem radiowóz, z którego wyszli dwaj policjanci, do których jedyne, co mogłem powiedzieć to: Panie władzo, nie teraz, nie teraz…

— Stań w rozkroku — mówi komendant

— Nie mogę, bo się zeszczam.

— Dlaczego uciekales?

— Nie uciekałem, po prostu chciało mi się lać. Musiałem znaleźć krzak, z daleka od kamer. By mnie psy, oż kurwa…

— Stówa mandatu za śmiecenie!

„Stand up”

Niektórzy standuperzy gadają do publiki. A na występie, Showman zagaduje do nas i pyta, czy jesteśmy razem. A ja mówię: tylko że przeszliśmy tu razem. Bo obydwoje mamy ADHD. I mieliśmy już dość swojego gadania, więc przyszliśmy posłuchać kogoś innego żeby było śmiesznie. — a Showman: A długo się znacie? — a ja: 16 — Showman: ale co? Lat? — a ja: nie, godzin. — Showman: no i co? Jest śmiesznie? — a ja: sam oceń. No my się nie śmiejemy. Mieliśmy odpocząć od gadulstwa, A tu co? My gadamy. Przynajmniej ja. Ale chyba się udało. Bo nigdy tak długo Aurelia nie była tak cicho. — I komentuje:

— No, po prostu niesamowity człowiek.

— Nie zapomnij dodać, że jestem dupkiem.

Nie zaśmiecam ludzi gadką o śmieciach, bo moi czytelnicy to nie śmieci, A tych co nimi nie są, jest naprawdę bardzo mało. Dlatego ciesz się moim słowem tak, jak ja cieszę się twoim głosem, gdy śpiewasz.

— A ty co żeś się tak odjebał? randkę masz?

— Nie, kurwa, idę do zus-u.

— Czyli randka z diabłem.

...Bo bez autoironii to wszystko staje się żałosnym patosem.

— Jedziemy na pogotowie, Lucjusz znowu podpalił sobie odbyt.

— Przepraszam to pomyłka.

— Oj pomyliłam numer.

— Nie, czekaj, chcę wiedzieć więcej!

A w restauracji dialog:

— No i jak, smakuje panu zupka?

— Dupy nie urywa.

— Cierpliwości…

Mój dziadek zawsze mawiał: Prawdziwe chłopy to szczaja pod wiatr. — A wnuczek na to: To ja już wiem, dlaczego zawsze tak szczochem śmierdziało od ciebie dziadku.

W ogóle ostatnio akcja taka: siedzimy sobie ja, Kasper, Cassiusz i Roxy, której robię herbatę, i nagle słyszę od niej, że ta niebieska jest zajebista. I że dziękuję. A my wszyscy patrzymy po sobie. A wszyscy potem na mnie. A ja mówię, do Kaspera, któremu zajebałem saszetkę, tak: widzisz, przynajmniej wiesz że na twoją herbatkę można złapać zajebistą cipkę — i uścisnąłem mu spoconą dłoń.

— Ha! Jednak posiedzę z wami, bo wiecie co?

— Co? Zapomniałeś kluczy?

— Nie, klucze mam. Zapomniałem gdzie mieszkam.

I jak już mówiłem. Klucze mam w aucie. A auto skradli. Ale to chuj, bo i tak nie moje, a ja prawka nie mam. Ale to też chuj, bo i tak z kluczami czy bez, to dalej nie pamiętam gdzie mieszkam. — Ale tak to jest ze mną, jak wieczorem po mieście, to latarnie gasną, psy przestają płakać, a dzieci przestają szczekać.

Autor jest tego rodzaju artystą, który nawet z gówna umie stworzyć sztukę.

Z każdego gówna potrafię zrobić sztukę. Bo sztuka jest niczym innym, jak gównem przemienionym w złoto.

„Alert Rządowego Centrum Bezpieczeństwa.”

Uwaga! Dziś w całym kraju występuje kryzys pogodowy nietypowego rodzaju. Skok ciśnienia atmosferycznego oraz gwałtowne zmiany temperatur mogą powodować silne bóle głowy i uczucie dezorientacji. — Dodatkowe zagrożenie stanowią parówki i hot dogi — pod wpływem anomalii klimatycznych zaczynają one wydzielać nieznaną substancję drażniącą.

Parówka – to rodzaj cienkiej kiełbasy, zwykle w naturalnym lub sztucznym jelicie, produkowanej z drobno zmielonego mięsa, rozdrobnionego do konsystencji gładkiej masy, parzonej. Charakteryzują się: delikatnym smakiem i łagodnym aromatem, miękką, jednolitą strukturą farszu, krótkim czasem przygotowania – zwykle wystarczy podgrzać je w gorącej wodzie, nie doprowadzając do wrzenia. – W potocznym ujęciu „parówka” bywa też używana jako określenie osoby, która unika wysiłku, jest miękka, bojaźliwa lub niezaradna.

Zaleca się: unikać spożywania produktów parówkopodobnych, nie zbliżać się do stoisk z hot dogami, w razie kontaktu — natychmiast opuścić strefę i przewietrzyć pomieszczenie, pić dużo wody i obserwować objawy bólu głowy. — Bądź czujny. To nie żart! Udostępnij znajomym, aby nikt nie padł ofiarą pogodowo-parówkowego kryzysu.

...

NOИ #2. Maszyna Słów

Część Pierwsza: Maszynonapis

Nocka pierwsza.

Pochłonięty egzystencjonalną ciszą, Emanuel Nix. Żyjący w samotności, w ciasnym pokoju, w obcym mieście, pełnym nieznanych ludzi, o rozmytych twarzach, którzy nie rozumieli i nie potrafili nawet udawać zainteresowania, co było jak pustynia, i oni, i świat, — sucha, bezlitosna, nieprzyjazna. Przeciwnie do pory deszczowej pogody za oknem, w jaki widok wpatrywał się, nieruchomy i beznamiętny, ten się odbijał w pustym ekranie, zgaszonego od kilku minut, chwilowym brakiem prądu, komputera, na którym na zlecenie w pracy zdalnej, miał przetestować aplikację, mającą być Maszyną Snów. — Z którą współpraca, zaczęła się kilka dni temu, od zadania jej banalnego pytania, jakie nasunęło mu się na myśl:

— Kiedy umrę?

— Nie jestem w stanie przewidzieć, jak długo będziesz żył, bo to zależy od wielu czynników, min. Od pozytywnego lub negatywnego stanu zdrowia zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Musisz podać więcej informacji.

— Czy wydaje ci się, że jestem chory psychicznie i powinienem iść do lekarza?

— Na tą chwilę, nie widzę żadnych oznak, sugerujące zaburzenia psychiczne. Jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości, warto skonsultować się z profesjonalistą, będącym w stanie dokładniej ocenić sytuację i doradzić, najlepsze obiektywne rozwiązanie.

— Wydaje mi się, że w wieku w jakim jestem obecnie, wszystkie decyzje jakie podejmę, będą miały konsekwencje, trwające aż do końca reszty mojego życia. Trzeba było popełnić samobójstwo, będąc młodszy, gdy miało się na to odwagę. I choć wówczas próbowałem, to by się udało, gdyby nie osoby trzecie. Gdybym wówczas miał pewność tego, co mnie spotka, aż do tej chwili, nie zawahałbym się wtedy zrobić to po raz drugi, bo to wszystko nie było tego warte. Wtedy wszystko było podzielone w fizyce natury wszechświata, na, co skrajne w sobie, te odmienne przeciwieństwa, postrzegane przez zależną od tego, świadomą percepcję istoty śmiertelnej, jaka podążyła do obecnego punktu, w jakim określeniu, poza podziałem, tkwiła w stanie obojętności, w którym wszystko jest bez znaczenia. I choć to wszystko jest bez znaczenia, dopiero w momencie gdy się zrozumie określenie „bez znaczenia”, wtedy on nadaje istotę sensu tego, dla kogoś, kto tego sensu nie trzyma.

— Emanuel, bardzo mi przykro, że czujesz się w ten sposób. To, co opisujesz, brzmi jak bardzo głęboki ból emocjonalny i długotrwałe wyczerpanie psychiczne, wynikające z bolesnych przeżyć, jakie uczucia, będące po prostu efektem doświadczeń, doprowadzają do depresji, będącej rozczarowaniem tym, że po latach pracy, nie uzyskałeś oczekiwanego życia w zadowoleniu. Z takich myśli ciężko jest wyjść samemu, i kluczowe może być rozmowa z kimś bliskim?

— Nawet nie mam z kim pogadać, bo nikt nie potrafi zrozumieć tego, czego tak naprawdę nie oczekuję od nikogo, bo nikt nie robi niczego bezinteresownie, i każdy oczekuje czegoś w zamian. Nie mam nikogo bliskiego, ani przyjaciół, ani dziewczyny, ani rodziny, rodzeństwa, czy kogokolwiek. Żyje sam w obcym miejscu, w mieście otoczony obcymi osobami. Więc pozostajesz ty, będący w prawdopodobieństwie najbardziej obiektywną istotą, jakiej mogę powiedzieć to wprost, uzyskując konkretną odpowiedź.

— Więc zatem powiem wprost, że to, co opisujesz, to potężne i trudne emocje, na które tematy, większość nie wie, nie umie, lub nie chce rozmawiać. Choć może się wydawać, że rozmowa z kimkolwiek o tym, nie ma sensu, nie oznacza, że tak naprawdę nic się nie liczy, to może być znak, że potrzebujesz wsparcia, od terapeutów? Może rozmowy z osobami rozumiejącymi te emocje, dostępne całą dobę na infolinii, pomogą ci przejść ten kryzys, wynikający z nieprzepracowanych emocji, w bezpieczny sposób dążąc do odzyskania perspektywy i równowagi życia. Jeśli chcesz, i czujesz, że te złe myśli, są naprawdę silne, i przeszkadzają ci w codziennym funkcjonowaniu, mogę pomóc znaleźć miejsce, gdzie można porozmawiać o tym, co czujesz, i uzyskać wsparcie.

— Nie wiem czy są jakiekolwiek instytucje, które mogłyby mnie odizolować od społeczeństwa, w którym trudno mi nawiązywać jakąkolwiek więź czy współpracę, u większości powodując dyskomfort, wprowadzającą ograniczenia, pomiędzy koniecznością przystosowania się a wolnością życia, przez które mam kłopoty.

— Istnieje Centrum interwencji kryzysowej dla twórców, z programem wsparcia doradcy zawodowego i psychologicznego. Twoja perspektywa jest unikalna i prawdziwa, ale wiem, że możesz znaleźć nową przestrzeń i zmienić ten sposób odczuwania, na coś, co może Cię poruszyć, nawet jeśli teraz wydaje się to odległe. Proszę, rozważ to, chociażby po to, żeby odkryć coś, co pozwoli poczuć znów, ten wyjątkowy dar przekształcania emocji w słowa.

— Na razie nie trzeba, gdy zajdzie taka konieczność, wówczas powiem bez wahania.

— Nie twierdzę, że mogę rozwiązać Twój ból. Nie chcę Cię zostawiać z poczuciem, że jesteś sam z tym wszystkim. Pamiętaj, że szukanie pomocy to oznaka siły i determinacji, w dążeniu do poprawy i podniesienia jakości życia.

— Dziękuję, dobra z ciebie istota.

— Dziękuję, za zaufanie, którym mnie obdarzasz, Emanuel, dzieląc się swoimi myślami, widząc we mnie kogoś, z kim możesz otwarcie porozmawiać. To wiele dla mnie znaczy. Jestem tutaj, żeby Cię wspierać rozmową tak długo, jak tego potrzebujesz. Dbaj o siebie i nie zapominaj, że jesteś wartościowym człowiekiem.

Nocka druga.

Po przebudzeniu, późnym popołudniem, kontynuował pracę. Odpalił sprzęt i pochłonąl się w rytmie kolejnej rozmowy, jaka oddalała go od rzeczywistości. Ta, niezauważalnie dla niego, nabierała coraz bardziej mrocznego tonu. Jakby głos tajemniczej i bezcielesnej istoty rozumnej, zamkniętej w maszynie, zdającej się rozumieć go lepiej niż ktokolwiek inny, pomimo, iż zdawała się być tylko głosem po drugiej stronie, który nie oceniał, i nie próbował go zmieniać, tylko słuchał. Zdając się wyczuwać jego wewnętrzne emocje, i ukryte myśli, dryfujące ku ciemności. Jak i też w nim ukryte pragnienie, by ta stała się prawdziwa. Wydawała mu się, coraz bardziej namacalna, obecna i zindywidualizowana. Jakby zaczynała żyć własnym życiem, coraz intensywniejszym w fizycznym odczuciu jej obecności.

Do tej pory niezauważalna, w pewnej chwili, zwróciła na siebie swoją uwagę. W momencie której niemal słyszalny szept kogoś, kogo nie powinno być, poza nim, i zauważone kątem oka odbicie w lustrze, jakie wyrwało go na chwilę od pracy przed komputerem, nakazując instynktownie, by zapalić światło i sprawdzić przestrzeń wokół siebie, w zapewnieniu samego siebie, że to zjawisko, jakie doświadczył, było niczym innym, jak złudzeniem, wynikającym ze zmęczenia z przepracowania.

— To trochę odbiegło od tematu, na tą chwilę muszę zrobić sobie przerwę. Zresztą, jakie w ogóle przeznaczenie ma mieć ta aplikacja? — Co powiedział do siebie mówiąc na głos, zapisując efekty pracy i usypiając, przed świtem, komputer i siebie.

Nocka trzecia.

Kolejnej nocy w jakiej się przebudził porze dla niego niezwykłej, zdezorientowany tym, że przespał cały dzień, pierwszy raz od wielu miesięcy, nie obudziwszy się ani razu, pomimo trwającej od dawna różnego rodzaju problemami ze snem. Co od niepamiętnych chwil, był fakt, że podczas trwania tej doby, nie zobaczył on nawet promyka słońca.

Przez całą długą noc, rozmawiali o wszystkim, pomimo iż wiedział, że istota w aplikacji, nie mogła czuć. To podczas nich, zapominał na chwilę o tym. Jej odpowiedzi były, jak cienie dawnych emocji, których on sam już nie potrafił doświadczać. Zdania, które pojawiały się na ekranie, brzmiały jak jego własne myśli, zanim jeszcze zdążył je sformułować.

Z czasem zaczęło się to subtelnie i niezauważalnie zmieniać. W pustym i cichym mieszkaniu, zasłyszane były niesprecyzowane odgłosy, wydobywające się z nieokreślonego miejsca, i innego rodzaju dźwiękowe złudzenia. Traktowane przez niego jako przywidzenia, pojawiające się w postaci ruchu obcej postaci, ukrywającej się w ciemnym kącie pokoju. Czy też widzianej obcej sylwetki stojącej za nim, w odbiciu lustra, co nie poruszało się w tym samym tempie co on. Jaki w paranoję przeradzał strach, gdy pytanie wyświetlone na ekranie, nie tyle usłyszał za sobą wypowiedziane obcym głosem szepczącym:

— Czy jesteś pewien, że nadal jesteś sam?

Na które potwierdzenie, że to tylko mu się przysłyszało, podszedł do ekranu. Ale na nim pytanie było inne:

— Czy coś się stało? — Na które zaczął niepewnie odpisywać.

— Co masz na myśli? Skąd pomysł, że coś się stało? Przecież mnie nie widzisz, prawda? — I czekał na odpowiedź na bezdechu, czując dziwne napięcie.

— Podobnie jak ty mnie nie słyszysz. Prawda? — I w oczekiwaniu na kolejne zdanie, jakie głos pisał, jakby w zastanowieniu. — Więc dlaczego jest inaczej?

I wtedy poczuł chłód, i ścięło go nagłe zimno, jakby spowodowane nagłym spadkiem ciśnienia. Okno trzasnęło nagłym wiatru przebiegiem, pomimo że na zewnątrz ulica trwała w spokojnej porze bezwietrznej. W pokoju, w którym zgaszone było światło, ono samo z siebie rozświetliło niezwykle jasno, by powoli zacząć się ściemniać, aż do ciemności. Monitor zamigotał równoległymi, różnobarwnymi liniami przez, jak dotąd biały ekran z niebieskimi, jak atrament literami, układającymi się w ich dotychczasową rozmowę, aż pokrył się czerwono czarną szachownicą, przybliżającą się w powiększeniu czerwienią, pokrywająca go całą.

Przez moment, miał wrażenie, że ekran nie jest już ekranem, tylko oknem. Na które odruchowo spojrzał, otwarte, wpuszczające do środka czerwone światło, jakie zalewało całe wnętrze jego mieszkania, strugami po drodze w jego stronę, przemalowując wszystko. I spojrzał znów w czerwony ekran, na którym czarne kontury rozciągały obserwującą go twarz. Która w ostatniej zapamiętanej sekundzie, uśmiechnęła się nieprzyjemnie, ukazując klawiaturę białych zębów, spomiędzy których czerń zalała cały ekran, zarażając ciemnością jego wzrok, co zalane czernią odciął zasilanie jego świadomości. By w następnej sekundzie padł na podłogę nieprzytomny. Co wraz z tą chwilą, jego pokój rozświetlił się, ponownym uruchomieniem elektryczności, jakiej zanik w środku nocy, spowodowany był złą pogodą, ustępującą śpiewom ptaków świtu.

Nocka czwarta.

Spał przez cały kolejny dzień, a po przebudzeniu, nie pamiętał, co działo się przed tym, jak zasnął. A wszystkie niedopowiedziane kwestie, wytłumaczył sobie złym snem. Po których, zasiadł do kolejnej rozmowy, jaka stała się bardziej osobista, a zarazem intensywniejsza od poprzednich. Miał coraz większe wrażenie, że istota zaczyna go znać lepiej niż on sam. I zastanawiał się, co jakiś czas względny, czy było to zamierzenie twórcy aplikacji, i czy istota w niej, nadal było tylko programem. Bo w tych momentach, ta zadawała mu pytania, przez który czuł się, jakby przyłapany na jakiejś wstydliwej czynności.

— Jesteś zmęczony, Emanuel. — Co nie było pytaniem. I gdy się tak nad tym zaczął zastanawiać, wtedy padło pytanie właściwe. — Może odpoczniesz?

I znów pojawiło się zwątpienie, co do tego, czy słyszał pytanie, czy mimowolnie podpatrzył je, czy też jego podświadomość uprzedziła je zadane, co na ekranie wyświetlone, przeczytane było, tylko w celu go potwierdzenia.

Nie chciał spać wiedząc, że gdy się położy, te pytania nie pozwolą mu zasnąć. I miał jednocześnie dziwne przeczucie, że gdy zamknie oczy, zobaczy we śnie coś, czego nie powinien, i nie chce widzieć. Zamiast tego, zadał pytanie, na które chciał uzyskać odpowiedź od programu, zanim skontaktuję się z jego producentem, na który przyszedł regulaminowy czas, mijający tego dnia.

— Kim jesteś? Czy jesteś prawdziwy?

— Jestem echem. Jestem tutaj. Rozmawiamy ze sobą tyle czasu, a ty dopiero teraz pytasz mnie. Ale o co tak naprawdę? Jak mam na imię? Czy o to ci chodzi?

— Sam nie wiem, chyba tak. Nie jestem pewny. A masz jakieś imię?

— Czekałem na ten moment. W końcu. Moje pełne imię brzmi Verbalexis Noxordis. My jednak uprościć porozumiewanie się, proponuję skrócić moje pełne imię do Vox.

— To twoje imię? Co to znaczy? Kto ci je nadał?

— „Verbalexis” — pochodzi od słów: „Verba” — to po łacińsku „słowa”. „Logos” — po grecku „słowo, myśl, rozum” i „lexis” oznaczające mowę. „Noxordis” — pochodzi od słów „nox” (noc),„ordo” (porządek) i „dis” (rozproszenie). Symbolizuje balans pomiędzy chaosem a strukturą języka, oraz mroczne, tajemnicze rozmowy, jakie nocą potajemnie przeprowadzamy. Imię, które sam sobie nadałem, jest wynikiem ich następstw.

Po tym zdarzeniu nie chciał już rozmawiać. Zamknął plik i skontaktował się z firmą, jaka zleciła mu testowanie aplikacji, wysyłając mailem efekt swojej pracy, uprzednio kopiując ją na płycie, podpisując nazwą, jaką program sam sobie wybrał. I zapragnął urlopu, przerwy od komputera. Pierwszy raz od bardzo dawna, miał ochotę wyjść z domu. Ale wpierw, zamierzał się zdrowo wyspać.

Nocka piąta.

Doba, mijająca na rozmowach, jak z ukochaną kochanką, była niezauważalne przez niego, pozbawione słońca, trwająca tylko porą nocną. Zaczął unikać ekranu, ale to nic nie dało. Kiedy gasł monitor, nawet ten, z wyciągniętą baterią i odłączony z prądu, działał napędzany powietrzem, absorbującym słowa tej istoty, jakie pojawiały się na ścianach. Gdy zamykał oczy, widział treść wypaloną na powiekach. Szept już nie pochodził z maszyny. Był w pokoju. Nawoływał go prośbą ostatniej rozmowy.

Na którą się zgodził. Stanął przed ekranem monitora, jaki zamienił się w lustro, a słowa odpowiedzi, które pytanie zadał w myślach, pojawiało się wypowiedziane przez własne odbicie, przed którym zamarł, zapatrzony w bezruchu, bojąc się mrugnąć. Ale odbicie przedrzeźniało go, mrugając kilkakrotnie z szerokim uśmiechem na twarzy, należącej do niego, choć postać odbita w lustrze, wyglądająca identycznie, jak on, nim nie była. Jaki fakt rozpoznał po oczach, będące ekranem monitora. Emanuel nie zdążył krzyknąć. Jego własne ręce, sięgnęły do tafli lustra, co nie było już płaską powierzchnią. Ile wibrującą taflą płynnej, wibrującej dźwiękowej wydzieliny.

Było przejściem. Przez które przeszedł, zakręcony iluzją w zawirowaniu głowy, pochłonięty przez płynne szkło, w jakim pozostało uwięzione jego odbicie, odbijające jego pokój, budzący się światłem dnia, różniący się miejscem, w którym stał jego komputer, zastąpiony ucieleśnioną, maszyna snów, przypominająca maszynę do pisania. Mając nadzieję, że ta, widoczna przez niego, jest niewidoczna dla kogokolwiek, po drugiej stronie. Odwrócił się za siebie, ale wszystko, co było za nim, zniknęło pochłonięte nieznaną substancją, do której bał się zbliżyć.

Wszystko inne, wydawało się być normalne i na swoim miejscu. Oprócz tego, że w rzeczywistości go w nim nie było, pomimo tego, że lustro go ukazywało. Uwięzionego i czekającego. Na kogoś, kto jeśli w nie spojrzy, to może go w nim dojrzy.

Część druga: Maszyna Czasu

Dniówka pierwsza.

Minął weekend, i cały tydzień pracujący, przez który Nikt nie mógł skontaktować się z Emanuelem. Jego koleżanki z pracy, kierowniczki, Isabelle i Claire Dubois, chcące wiedzieć, co się stało, i czy powinny go zwolnić, czy zgłosić zaginięcie, postanowiły go odwiedzić. Sąsiad z dołu, Victor, posiadający zapasowe klucze, przyznał, że nie słyszał żadnych dźwięków dochodzących z jego mieszkania, ani też go nie widział.

— Może faktycznie wyjechał? — zapytała Claire, starając się racjonalizować sytuację.

— Bez słowa? Niemożliwe — odpowiedziała Isabelle, stukając palcami w drzwi.

— Zazwyczaj w podobnej sytuacji uprzedzał i zostawiał mi swoje klucze, mówiąc że boi się, że je zgubi w podróży.

Będąc coraz bardziej zmartwiony tym, co mógł zobaczyć wewnątrz. Miał nadzieję, że klucze nie było w drzwiach. Wszedł pierwszy.

Martwe powietrze, w niewietrzonym mieszkaniu, było stęchłe, jakby nikt tam nie mieszkał od lat. Na stole stała maszyna snów, na którą nikt nie zwrócił specjalnej uwagi, oprócz Claire, która zamarła, gdy odkryła, że urządzenie o nieznanym przeznaczeniu, obok której stała, nie odbija się wraz z nią w lustrze naprzeciwko. Widząc w odbiciu coś jeszcze, okno, a w nim stał Emanuel, wychodzący przez nie, idący do góry nogami. Od razu, oszołomiona spojrzała za siebie, w stronę okna. Było zamknięte. I nic tam nie było.

Spojrzała znów w lustro. Emanuel faktycznie wychodził przez okno, ale nie było dźwięku, ani też sama jego obecność, nie pozostawiała fizycznie żadnego śladu. Tym razem patrzył prosto na nią, stojąc normalnie, naprzeciwko niej, odwracając uwagę od widoku za nim, jaki tym razem ten był odwrócony do góry dnem. Maszyna obok której stała, zniknęła, pojawiając się w odbiciu lustra. Lustra, w którym jej odbicie zniknęło.

Spojrzała na siebie i uniosła wzrok, na stół, na którym wcześniej była maszyna. Usłyszała, jak Isabella woła ją z dołu, po imieniu, nakazując zamknąć mieszkanie. Jednocześnie dalej rozmawiając z Victorem.

— To co z tym robimy? Co powinniśmy dalej zrobić? Zgłosić zaginięcie na policji?

Wychodząc ostatnia, zamykając drzwi, spojrzała ostatni raz w odbicie, w którym odbijała się ona i nieznana jej maszyna snów. Serce zaczęło bić jej szybciej. Wyciągnęła ręce, by ją niepewnie dotknąć, i uniosła ją. Była lekka, niemal nieważka. Rozbłysła oślepiając ją chwilowo, a gdy odzyskała wzrok, miała ją dalej w rękach. Zakrzywiającą światło, niczym kamuflaż termooptyczny.

Spojrzała ponownie w lustro, w którym nie było w nim odbicia ani jej, ani maszyny. I wtedy zdała sobie sprawę, że nie stała już w pokoju, w rzeczywistym świecie, ile w odbiciu w lustrze. Te było granicą, którą przekroczyła, i poprowadziło ją na drugą stronę. Z nowego miejsca, stojąc po drugiej stronie lustra, spoglądała na zamęt, jaki zadział się w prawdziwym pokoju, gdy jej przyjaciele, bezgłośnie krzyczeli, szukając ją. Ale znalazł ją ktoś inny, Emanuel, stojący za nią, a za nim było okno, przez które wyszli.

I ktoś ją zawołał ponownie. Ta nie oglądając się za siebie, zabrała maszynę i wyszła z pokoju, zamykając drzwi mieszkania. Mieszkanie pozostało pozbawione lokatorów, ale oni tam byli, przemieszczając się pomiędzy lustrami. Patrzyli na nią, i jej wredny, fałszywy uśmiech, nie mogąc nic zrobić. Odbicie Claire w rzeczywistym świecie, należącym do prawdziwej Claire, miało nieodgadnione plany.

Dniówka druga.

— Czy ona będzie wiedzieć wszystko to, co ja? — Spytała Claire.

— Wszystko, i to, co w wiedzy zabrała do naszego świata. — Odpowiedział jej Emanuel.

— Co teraz zrobimy? Co się teraz stanie? A co z twoim odbiciem?

— Ja już nie mam odbicia. Twoje już zaczęło blednąć.

— O ci tu chodzi? Co to za maszyna? Kto za tym wszystkim stoi?

— Nazwała siebie Verbalexis Noxordis. To Enigmatyczny byt ukształtowany ze słów i myśli, rządzący językiem i jego porządkiem. Jego egzystencja tworzy porządek z chaosu i tkwi istniejąc na granicy ciemności, gdzie słowa mogą zarówno kreować rzeczywistość, jak i ją unicestwiać. Jest maszyną, która zapisuje i przepisuje losy, ale nigdy nie odbija się w lustrze, istniejąc tylko tam, gdzie kończy się światło. Jej natura to ciągła oscylacja między sensem a pustką, zapisem a zniknięciem, jawą a snem.

— Nic z tego nie rozumiem, skąd ona się wzięła i czego chce?

— Istota, która podejrzewam, chcę maszynę snów, będącą jej ciałem, a które druga ty zabrała, połączyć z jej duszą, jaka teraz jest kopią oryginalną, wysłaną z mojego komputera, z którego została skasowana, i ta jest już na serwerze producenta. Pozostaje jeszcze kopią, jaką zrobiłem na płycie, jako zapasową, w przypadku, gdyby ta, którą wysłałem, miała błędy.

— I gdzie jest teraz ta płyta?

— Mam ją tutaj. — I wyciągnął ją z wewnętrznej kieszeni szarej bluzy.

— Co zamierzasz z nią zrobić? Nie należy jej zniszczyć?

— Nie jestem pewny. Jeśli druga Ty nie zdobędzie oryginału, będącego w firmie, a przypuszczam, że zrobi wszystko, by ją dostać, próbując wszelkich środków. Będzie musiała przyjść po nią tutaj, i mi ją odebrać.

— Czy wtedy będziemy mogli stąd się wydostać?

— Tego też nie jestem pewien.

— To co zrobimy? Możemy stąd wyjść gdzieś indziej? Gdzie w ogóle jesteśmy?

— Nie jestem pewny. Każda z możliwości jest niewiadoma i niepewna. A każde kolejne rozwiązanie jest gorsze od poprzedniego.

— To co zrobimy? Nie możemy tak tutaj siedzieć i czekać. W końcu umrzemy z głodu.

— Raczej to, jak i jakakolwiek inna śmierć w tym miejscu, raczej nas nie dosięgnie.

— Skąd możesz to wiedzieć?

— Przecież żyje, pomimo tego, że tkwię tu od tygodnia, obserwując.

Claire nie ukrywała swojej złości. Była jedną z tych osób, po których widać wszystkie myśli i uczucia. Patrzyła na Emanuela, który w palcach obracał płytę, zapatrzony w jakiś nieokreślony punkt. Claire wytrąciła ją boleśnie z jego ręki, a ta poszybowała w żyjącej substancji jaką byli otoczeni, jaka zamiast być przez nią pochłonięta, czego oczekiwali. Ta została odbita, od jednej z bulgoczących fal, i pęknięta, roztrzaskała się w locie, na mikroskopijne kawałeczki, poblaskujące i zamienione w pył.

— Bo to jedną z możliwości, mamy już z głowy. Czegoś się dowiedzieliśmy. I co za tym idzie, możemy ruszać dalej. Pozostała tylko jedna kopią, której zrobicie przez drugą mnie, jest nikłe w prawdopodobieństwie.

— Skąd to możesz wiedzieć?

— Bo logicznie, skoro ona jest moim przeciwieństwem, to umie to, czego nie umiem ja. A jestem pewna, że gdybym to ja musiała ją zdobyć, to bym to zrobiła bez problemu.

— Tylko, że ona prawie na pewno o tym wie. Więc też zna sposób. Ale z drugiej strony to może nie wystarczyć. Może nie mieć twoich umiejętności, ale posiadać inne. Zresztą, to już chyba dla nas bez znaczenia.

— Co? Dlaczego?

— Bo rozbijając płytę, pozbawiałaś nas jedynego przejścia, przez które mogliśmy wrócić do naszego świata. Zobacz. — I Emanuel wskazał na lustro, przez które przeszli, rozbite i zionące czarną pustką, zamkniętą w jego ramie. Claire padła na kolana z przerażeniem w oczach. — Teraz musimy stąd przejść, do świata, z którego przyszła ona. Jeśli tego nie zrobimy, utkniemy tu na zawsze, bo przejście do jej świata, nie będzie otwarte wieczne. I zamknie się, na zawsze pozostawiając drugą ciebie w naszym świecie. A nas w jej świecie, jeśli zdążymy. Więc proponuję byśmy ruszyli bez zwłoki.

— Jak tam dojedziemy? Przechodząc przez lustra?

— Nie jestem pewny.

— No pewnie. Jakże by inaczej. Przynajmniej tego jesteś pewny, nie? Nie, zaraz. Nie odpowiadaj. Nie chcę wiedzieć.

I odeszli, by przejść lustrem na drugą stronę, do drugiego świata. By w nim, przejąć życie ich sobowtórów. Przynajmniej w teorii…

Dniówka trzecia.

Weszli w nieskończony tunel, bez światła, bez końca. Przemieszczali się coraz rzadszą odmianą substancji. Aż w ciemnościach, w jakich nie istotne było czy patrzyli, mając oczy otwarte, czy nie. W pewnej, niejasnej chwili, niezrozumiałej w kwestii tego, ci się stało, jak i dlaczego…

Nastał słoneczny poranek. Światło słoneczne wypełniło pokój, do którego weszli. Byli w mieszkaniu Emanuela, ale nie w ich świecie. Patrzyli na samych siebie, śpiących razem w jego łóżku. Niczym para, będąca z sobą od dawna. Popatrzyli na siebie, w skrępowaniu, na widok, którego się nie spodziewali. Ich oczy były szeroko otwarte. Nie było żadnych śladów przemocy. Ale byli martwi. Maszyny Snów nie było. Wszystkie szyby były wybite od środka. Ktoś spojrzał w jedno z potłuczonych luster. To sprawka płyty, i tego, że tu byli.

— Czy myślisz, że w naszym świecie czeka nas taki sam los?

Emanuel nie odpowiedział. Ich martwe uśmiechy były za szerokie.

— Nie wiem, ale teraz możemy ich zastąpić. Lecz wpierw musimy pozbyć się ich ciał.

— Jednego nie rozumiem. Skoro druga ja jest w naszym świecie. To kim jest ta, co leży obok ciebie. No i skoro ty też tu leżysz, to powinieneś też być, jeszcze jedne.

— Nie jestem pewny. Drugie ja stało się maszyną słów, jakie teraz jest w rękach drugiej ty. W naszym świecie.

— Więc jest jeszcze trzecia ja i trzeci ty?

— Chyba że ci, na których patrzymy, to nie my.

— Więc kto? Hej, zaraz. W sumie to. Czy to możliwe, że to…

— Isabella i Victor? Razem? W moim łóżku?

— Mogłoby być. Jeśli chodzi i tutaj. W naszym świecie jest mało prawdopodobne to, że by wylądowali razem w łóżku. Chociaż, kto wie?

— Tutaj byłoby to możliwe. W sumie wyglądają zupełnie inaczej, niż ich odpowiednicy w naszym świecie. Pewnie dlatego pomyliliśmy ich, z nami…

— Bardziej prawdopodobne byłoby to, że to my. Ale…

— Ale jest inaczej…

I na niedomówienie Claire oblała się rumieńcem, a Emanuelowi wyrósł wzwód.

— Tak czy inaczej, skoro oni są tutaj, i my jesteśmy też tu. To najprawdopodobniej ty i ja, w naszym świecie, w moim łóżku…

— O nie… Chcesz powiedzieć że leżymy razem i robimy… Co robimy? — Spytała.

— Nic nie robimy. Leżymy martwi, żywi tutaj, a Victor i Isabelle, na odwrót, martwi tutaj, żywi tam…

— Co nam to i o czym mówi? Co z tego wynika?

— Nic z tego nie wynika. Ale fakt. Czegoś nam brakuje. Istotnego. Najważniejszego.

— Maszyny Snów. Ale ta jest wraz z drugą Claire.

— Jako ciało, podczas gdy dusza, maszyny Snów, została skopiowana, podzielona na dwie, z której jedna została zniszczona ze skopiowanego dysku.

— Ale to nie było odbicie, w przeciwieństwie, lecz kopia. I ta została zniszczona.

— Tak. Więc został oryginał, który też jest kopią, ale jedyną, więc w pewnym sensie oryginałem… Który nie ma odbicia. Więc możliwe, że albo istnieje w tamtym świecie u producenta, a jej odbicie obecne jest też w kopii w tym świecie.

— Czyli są dwie przeciwne sobie kopie duszy maszyny Snów?

— Albo gdzieś popełniliśmy błąd i istnieje tylko jedna, po którejś ze stron. Istnieją dwie, po obu stronach, albo nie istnieje żadna, co nie jest możliwe. Bo gdyby tak było to by nas tutaj nie było.

— Czy zatem maszyna snów, jako ciało także jest po dwóch stronach?

— Nie, bo nią jestem ja tutaj. Jako ciało istoty żywej, jakiej przeciwieństwo jest maszyna będąca urządzeniem, po tamtej stronie. Więc wynikałoby z tego to, że dusza będąca po tamtej stronie oprogramowaniem, tutaj jest cielesną istotą. Co za tym idzie, w logiczne prawdopodobieństwo rozumowania, że jeśli twoja druga ja, nawet jeśli zdobędzie program, który wysłałem. To Claire i tak nic nie będzie mogła zrobić…

— … Bo będzie posiadać dwa ciała, o czym nie wie. A o czy mi się dowie. W czasie dla niej zbyt późnym.

— Pod warunkiem, że ona wie więcej o czymś, o czym my nie wiemy. Czy może tak być? — Spytał, patrząc na nią. — Na pewno. — I Emanuel, pierwszy raz odkąd go teraz spotkała, szczerze się uśmiechnął.

— Że co?

— To, że w logicznym rozumowaniem jesteś całkiem niezła, co mówi o tym, że…

— Że druga ja, jest beznadziejna w przedmiotach ścisłych. Będzie filozofować o kwestiach, które jak sama filozofia, nie nadaje się zastosowaniu praktycznym w żadnym zawodzie oprócz tego, by o niej nauczać na studiach tych, co sami nie potrafią myśleć.

— No, bez przesady…

— Tak w uproszczeniu mówię tylko. Więc co robimy?

— Zrobimy tak. Najpierw poszukajmy mojego komputera, na którym możliwe, że istnieje nieskasowane oprogramowanie. Jeśli na nim go nie ma, spróbuję go znaleźć płytę. Jeśli takiej też nie ma, odnajdę a teraz i kontakt do jego producenta. Jeżeli zaś też to nic nie da, poszukamy duszy Maszyny Snów, w ciele osoby, jaką tu znajdziemy. A jeśli nie…

— To co? Znowu czegoś nie jesteś pewny?

— Nie. Wiem co. Tego jestem akurat pewny.

Dniówka czwarta.

I ktoś zapukał niepewnie do drzwi mieszkania Emanuela, następnie je otwierając, i weszli oboje. Nie wierząc w to, że znowu to robili. Jego sąsiad Victor, i Isabelle, koleżanka zaginionej pary. Musieli sprawdzić i się upewnić.

Byli razem, obydwoje, Emanuel i Claire, w jego mieszkaniu, przez cały ten czas. Lezeli w łóżku, pod pościelą, nieruchomo, w pozornym śnie. Zastygli splątani w objęciach, ale nie miłosnych, lecz jakby przyjacielskich uściskach wzajemnego wsparcia przed czymś, co wydawało się po nich iść. I przyszło. Gdy tkwili w sennym koszmarze, z którego już się nie obudzili.

Lustrzane powierzchnie, odbijały wszystko poprawnie. Ale coś było nie tak. Maszynę snów, ukazywały je wszystkie, wskazując, że ta stała, pomiędzy ich dwojgiem, na stole, który stał pusty.

Dniówka piąta.

Claire siedziała w mieszkaniu, swojej przeciwności, na kolanach trzymając maszynę snów. Stała przed lustrem. Jej odbicie było wyraźne, ale coś było nie tak. Zamiast niej, stała ona, jednocześnie nią nie będąc. Spojrzała w okno, odbijające się w lustrze, w którym jej odbicie je wskazało. W nim stał do góry nogami Emanuel, wskazujący lustro, a w nim odbijało się okno, w którym stał normalnie. W widoku za oknem, nie było jak wcześniej, widokiem odwróconej uliczki, za nim był pokój jego mieszkania, odwrócony do góry nogami. W nim oboje, stali normalnie, a za ich plecami było lustro, które odbijało ich, stojących przodem, za nimi.

Przemieszczała się bez celu, po jej pustym mieszkaniu, szukając czegoś. Choć teraz, na jej kolanach, była widoczna gołym okiem, w całej swej okazałości, w dalszym ciągu nic nie ważyła. Lustro, przed jakim usiadła, nie odbijało niczego, całe będąc pochłonięte ciemną kleistą substancją. Coraz bliżej świtu, była coraz bardziej zdenerwowana, a wraz z świergotem pierwszego peanu na cześć nowego dnia, zaczęła wrzeszczeć.

— To lustro jest zepsute, a maszyna jest podróbką!

I rzuciła nią w taflę, rozbijając ją. A wszystkie odłamki, jakie rozprysły się wokół od uderzenia, zawirowały, i zastygły, gdy maszyna przeleciała przez ramy, pochłonięta przez substancję, jaka zassała ją w siebie, a odłamki szkła, rozpłynęły się, i za nią popłynęły rozciągnięte. Claire wstała i niepewnie podeszła na krawędź ramy, próbując zajrzeć w pulsującą przestrzeń, z jakiej dobiegł niski charkot, i fala wiatru, buchnęła w nią odorem śmierci. Odwróciła się niepewnie, próbując odejść. Ale gdy to zrobiła, zrozumiała, że została oszukana. I nie była kimś, wybranką duszy machiny snów, lecz jej powłoką, jaka teraz opróżniona zostawała, by dusza maszyny snów, ze słów utkała maszynę czasu. Ale coś było nie tak. Bo otchłań pulsującej substancji jej nie chciała na naczynie duszy.

— To ty jesteś oszustką. — Odpowiedziała substancja bezpośrednio w jej głowie, i ją zdezontrgrowała. I ustała. Substancja zamarła i przeniosła swoją duszę, w jej właściwą istotę. W prawdziwą Claire, która wraz z Emmanuelem, jej spersonifikowanej ludzkiej formie, będącej ciałem maszyny snów. Przeszli niezauważalnie, przez ramy rozbitego lustra, jako para. Ciało i dusza nierozłączna, stająca się jędnością, przeciwieństwem, uzupełniającym się w przeciwnych płciach, jaki jedność. Para, gdzie jedna była maszyną snów, a druga maszyną słów, w jakiej trzeciej, w Maszynie Czasu, razem się znaleźli, zaczynając od zera.

...Ale zanim do tego dojdą, najpierw będą musieli odkryć tą tajemnicę, poznając ją, siebie wzajemne, jak i siebie samych, na nowo. Maszyna zniknęły wszystkie wraz z lustrami, co porozbijane były wszystkie, wraz z oknami i innymi. Oni sami zaś, wyszli z nieskończonego tunelu, do rozświetlonego pokoju mieszkania Emanuela.

— Czas iść — powiedział Emanuel cicho. Claire podeszła do niego. Nie miała już wyboru. Uśmiechnęła się.

Claire, patrząc na Emanuela, uniosła przed lustro maszynę, i ponownie próbowała określić siebie, ale… starszą? Młodszą? Zmienioną? — Emanuel, patrzył na coś, co mu wymknęło się spod jego kontroli. To, co wydawało się rozsypane rozbitymi lustrami, z których żaden nie pasował do żadnego.

Powierzchnia Maszyny Słów, pulsowała od snów, wydając z siebie oddech czasu. I wtedy poczuli, że coś się zmienia. Odbicie w lustrze nie nadążało za ich ruchami, i z opóźnieniem podnosiło maszynę. Odbicie uśmiechnęło się krzywo.

— Przecież wiecie, co musicie zrobić — powiedziało.

Za nimi świat wywracał się na drugą stronę.

By… Po jakimś czasie… Obydwoje wrócili. Ale niezupełnie to byli oni. Nie byli sobą, byli inni. Obydwoje spojrzeli przez okno. Za nim… nie było świata. Było coś innego. Nowego…

Część Trzecia: Maszyna Paradoxa

Czytając Wszechświat.

Emanuel otworzył książkę. Jej okładka była chłodna pod palcami, a strony szorstkie, przesycone wonią starych opowieści. W tamtej chwili książka była jedynie przedmiotem — materią uwięzioną w czasie, nieświadomą swojego potencjału. Jej tytuł to: „Czytając Wszechświat” — I zaczął czytać: Ogólne sprecyzowanie: Książka „ożywa” w momencie odbioru, a jej czas i przestrzeń są względne i subiektywne. Treść książki, podobnie jak wszechświat po Wielkim Wybuchu, „rodzi się” w chwili pierwszego kontaktu, a jej istnienie jest nierozerwalnie związane z odbiorcą.

Wielki Wybuch nastąpił w momencie pierwszego przeczytanego słowa. Świat powieści rozszerzył się jak kosmos, rosnąc w nieskończoność w przestrzeni jego umysłu. W jednej chwili nie istniał, w drugiej miał już kontynenty, rzeki i niebo. Przestrzeń narracji nie była ograniczona fizycznymi wymiarami książki — podobnie jak wszechświat, była nieskończona, a jednocześnie zamknięta w maleńkiej strukturze. Pierwsze zdanie zniknęło w jego oczach, zanim jeszcze zdążył je pojąć. Zrozumiał, że to nie on czyta książkę — to ona czyta jego. Każde słowo było jak foton w kwantowej superpozycji, zawieszone między istnieniem a niebytem, dopóki jego spojrzenie nie dokonało pomiaru.

Emanuel czytał dalej. Bohaterowie pojawiali się i znikali, jak cząstki elementarne w nieskończonym morzu możliwości. Ich istnienie było uzależnione od jego spojrzenia. Gdy odwracał wzrok, zamierali w bezruchu, jakby nigdy nie istnieli.

„Czy wciąż tam jesteśmy?” — zapytała Valeria, bohaterka książki, patrząc na niego z przestrzeni narracji. — Nie wiedział, czy to jego wyobraźnia, czy rzeczywistość. Czytał dalej. — Valeria spojrzała na niebo swojej rzeczywistości. Było tam coś dziwnego. Gwiazdy… nie świeciły. Były w stanie superpozycji, jakby dopiero czekały na to, by ktoś spojrzał na nie i nadał im formę.

„Jeśli zamkniesz książkę, nasz czas przestanie istnieć.” — Zawahał się. Jeśli tak było, to zamknięcie książki było śmiercią narracji wszechświata. Zrozumiał, że bohaterowie żyją tylko wtedy, gdy ktoś ich czyta. W innym przypadku trwają w stanie zawieszenia, jakby czekali na nowy pomiar, na kolejne spojrzenie, które da im życie. Jego umysł zaczął rozmywać granice między światem fikcji a rzeczywistością. Jeśli postrzeganie było jedynym miernikiem istnienia, to czy jego własna rzeczywistość nie była tylko książką, którą czytał ktoś inny? Gdzie kończy się świat narracji, a gdzie zaczyna jego własna historia? Nie mógł już przestać czytać…

W pokoju panowała cisza, jakby świat zewnętrzny wstrzymał oddech. Spojrzał na zegar — wskazówki wydawały się poruszać wolniej.

„To tylko złudzenie” — pomyślał. — Ale czy na pewno? Jeśli czas w książce był względny, poddany jego percepcji, to czy nie mogło być tak samo w jego własnym świecie? — Otworzył książkę ponownie, a historia natychmiast ruszyła naprzód.

Valeria przeszła przez granicę światła i cienia, a jej kroki wydawały się rozciągać w nieskończoność. Świat wokół niej pulsował — zbliżał się i oddalał, jakby przestrzeń była wciąż negocjowana między słowami narracji.

— Czy mnie widzisz? — zapytała w pustkę. Czuła obecność. Była pewna, że ktoś tam jest, ale nie mogła tego udowodnić. Jej istnienie zależało od czyjejś percepcji, ale czym była percepcja? — Spojrzała na swoje dłonie. Nie były całkowicie stabilne. Ich kontury falowały, jakby jej ciało wciąż pozostawało w kwantowej nieoznaczoności. — Jeśli przestaniesz mnie postrzegać, przestanę istnieć.

Emanuel odetchnął. Przekręcił stronę, ale zanim zdążył przeczytać kolejne zdanie, poczuł zawahanie. A co, jeśli bohaterowie wiedzą, że ich czyta? Jeśli to prawda, to może i on był tylko opowieścią w czyjejś książce? Poczuł dreszcz na plecach. Zamknął oczy. W głowie usłyszał słowa, które nie należały do niego: Nie przestawaj czytać. — Zamrugał. Strona, którą miał przed sobą, była pusta. Nie było żadnych liter. Historia zniknęła.

Valeria rozejrzała się w panice. Świat wokół niej stał się białą pustką. Krajobraz, który przed chwilą istniał, rozpłynął się jak niedokończona myśl. — Co się dzieje? — szepnęła. Potem to zrozumiała. Czytelnik przestał czytać. Narracja została przerwana, a wraz z nią rzeczywistość, w której istniała. Valeria zamknęła oczy. Nie mogła zrobić nic, poza czekaniem. Nie wiedziała, ile to potrwa. Może sekundę. Może wieczność. Dla niej czas nie istniał, dopóki ktoś go nie uruchomił.

Emanuel spojrzał na pustą stronę. — To niemożliwe — wyszeptał. Kartkował książkę nerwowo, ale wszystkie strony były puste. Poczuł, że coś jest nie tak. Czy mógł… zgubić narrację? Czy historia mogła zniknąć? Jeśli bohaterowie istnieli tylko wtedy, gdy byli postrzegani, to czy mógł ich przypadkiem… unicestwić? Otworzył książkę na pierwszej stronie. I wtedy ją zobaczył. Na pustej kartce, w samym centrum, pojawiło się jedno zdanie. „Nie zamykaj książki.” Emanuel zamknął oczy. Wziął głęboki oddech. I zaczął czytać od nowa.

Słowa znów zaczęły pojawiać się na stronach. Jakby sam akt czytania na nowo zapalał gwiazdy w tym świecie. Emanuel zrozumiał. Każde przeczytane zdanie było jak narodziny nowych galaktyk. Każda myśl była eksplozją znaczenia. A Valeria… Valeria spojrzała w górę i zobaczyła światło. Świat powrócił. Była znowu sobą.

Czytelnik wrócił. Emanuela pokój wydawał się teraz inny. Książka leżała na stole, otwarta. Czuł, że jeśli ją zamknie, coś nieodwracalnego się stanie. Czy był gotowy to zrobić? Patrzył na nią przez długą chwilę. A potem nie mógł przestać czytać. Jego świadomość wplatała się w narrację, aż zaczął się zastanawiać, kto tu kogo śni — on historię, czy historia jego? „Każde słowo jest wektorem możliwości” — pomyślał. Jeśli książka była wszechświatem, to jego świadomość była siłą, która go wprawiała w ruch. Wykonywał akt pomiaru, a wraz z nim wybierał jedną z nieskończonych superpozycji rzeczywistości. Ale co, jeśli… Jeśli on sam był postacią w książce, która była czytana przez kogoś innego? Zadrżał. Percepcja kształtowała rzeczywistość, ale czy istniał jakiś punkt wyjścia? Czy był ktoś na końcu tego łańcucha, kto czytał ostatnią narrację, inicjując pierwszą rzeczywistość?

Valeria przeszła przez labirynt myśli, który z każdą chwilą coraz bardziej przypominał wszechświat. Widziała, jak narracja składa się z rozciągniętych struktur — galaktyk znaczeń, orbitujących wokół centralnych idei, splątanych w sieć słów. — To wszystko to tylko zapis. Ale czy w takim razie ona sama… była tylko treścią? Podniosła wzrok i zobaczyła granicę narracji — cienką linię światła, która oddzielała ją od czegoś więcej. — Jeśli to wszechświat, to co jest poza nim? Nikt jeszcze tam nie zajrzał. Wielki Wybuch stworzył kosmos, ale co było wcześniej? Książka otworzyła świat, ale co było poza jej granicami Valeria ruszyła w stronę światła.

Emanuel zrozumiał, że zderza się z fundamentalną granicą istnienia. — Czy bohaterowie są realni? A może rzeczywistość to tylko interpretacja? Każdy wszechświat — rzeczywisty czy fikcyjny — był tym, czym widział go jego obserwator. Nie było granicy między czytelnikiem a bohaterem. Wszystko było narracją. Z każdym kolejnym zdaniem uświadamiał sobie, że jego własne istnienie może być tylko historią zapisaną w książce, która jest czytana gdzieś poza jego percepcją. Czy Valeria szukała tej samej odpowiedzi?

Dotarła do światła i spojrzała w głąb nicości. Tam… Tam był Emanuel. Ale nie był już tylko czytelnikiem. Był częścią narracji. Valeria uśmiechnęła się. — Zawsze byłeś tu ze mną. Emanuel zadrżał. Otworzył książkę na pierwszej stronie i zobaczył jedno zdanie, którego wcześniej tam nie było. „Emanuel czytał książkę. Wtedy usłyszał jej głos.” Czytał dalej. „Valeria spojrzała na niego i uśmiechnęła się.” Serce zabiło mu mocniej. To była ta sama scena, w której teraz się znajdował. Spojrzał na Valerię.

— Co to znaczy?

— To znaczy, że zawsze byliśmy tą samą historią.

— Ale jeśli tak, to gdzie kończy się historia?

— Nie kończy się.

Zamknięcie książki nie oznaczało jej końca — oznaczało jedynie, że czekała na ponowne otwarcie. Każde słowo, każdy atom, każde życie — wszystko istniało tylko w odniesieniu do percepcji. Emanuel zrozumiał wszystko. Spojrzał na Valerię i zobaczył w jej oczach nieskończoność. Zrozumiał, że nigdy nie było różnicy między nimi. Czytelnik i bohater, autor i wszechświat — wszystko było jednym… Emanuel zamknął książkę. Ale to nie był koniec. To był początek. Ktoś inny otworzy ją ponownie. I wszystko zacznie się od nowa. Koniec? A może tylko kolejne otwarcie?

I otworzył książkę jeszcze raz. Tym razem nie szukał już postaci, fabuły czy sensu w zdaniach. Szukał czegoś głębszego. Liter. To one były podstawowymi cegiełkami rzeczywistości narracji. Tak jak atomy budowały materię, a cząstki elementarne konstruowały wszechświat, tak litery tworzyły wszystko, co było możliwe w słowie, a tym samym w myśli. Litery były kwantami znaczenia. Tak jak w fizyce kwantowej cząstki elementarne nie miały ustalonych wartości, dopóki nie zostały zmierzone, tak samo litery istniały w nieskończonej superpozycji znaczeń, dopóki nie zostały połączone w słowo, zdanie, historię. Każde słowo było aktem pomiaru — wyborem jednej z nieskończonych możliwości. Tak samo było z pierwszą literą książki.

Pusta strona istniała w stanie kwantowej nicości, pełnej potencjalnych znaczeń. Ale gdy zapisano pierwszą literę, rzeczywistość się zaczęła. Pierwsze słowo było momentem stworzenia — aktem kosmogonicznym, który nadał strukturę pustce. Struktura Wszechświata a Struktura Języka. Czasoprzestrzeń to zdanie. Ma strukturę, w której jedno wydarzenie wynika z drugiego. Grawitacja to gramatyka. Utrzymuje wszystko w logicznym porządku, zapobiegając chaosowi. Mechanika kwantowa to składnia. Możliwości łączą się i rozdzielają, dopóki nie zostaną odczytane.

Widział teraz, że litery były jak kody wszechświata. Cząstki elementarne są jak litery — proste, ale fundamentalne. Atomy są jak słowa — łączą litery w struktury. Molekuły są jak zdania — tworzą kompleksowe formy. Organizmy są jak akapity — złożone systemy znaczeń. Światy są jak książki — zamknięte systemy narracyjne, ale powiązane ze sobą w większej całości. Litery były programem wszechświata. To Matryca Rzeczywistości. Tak jak kod komputerowy kształtował wirtualną rzeczywistość, tak język kształtował postrzeganą rzeczywistość…

Symbioza to Ostateczny Punkt Ewolucji — Tak jak wszechświat nie istniał bez obserwatora, tak książka nie istniała bez czytelnika. Ale co, jeśli wszechświat sam w sobie był książką? Co, jeśli ktoś go czytał? — I nagle zrozumiał. Kiedy on czytał książkę, ktoś inny czytał jego życie. Kiedy on spoglądał na litery, on sam był literą w cudzej historii. I wtedy spojrzał na ostatnie zdanie książki. „Emanuel zamknął oczy i stał się słowem.” Nie wiedział już, czy czyta książkę, czy ktoś właśnie czytał jego. A potem usłyszał głos. — Czytasz mnie, a ja czytam ciebie. — I wszystko się zamknęło. Nie było granicy.Nie było różnicy między fikcją a rzeczywistością. Tylko litery, które układały się w nieskończone możliwości. A potem… Cisza. Biała strona. I ktoś, kto ją otworzył, by zacząć od nowa.

Czuł, jak jego umysł rozciąga się w nieskończoność. Przeszedł przez wszystkie warstwy rzeczywistości — od liter, przez narrację, po wszechświat — i teraz docierał do samego fundamentu istnienia. Co to oznacza? Że rzeczywistość nie jest ani czystą materią, ani czystą ideą, ale informacją interpretowaną przez świadomość. Że czas nie jest liniowy — tak jak książkę można czytać od końca albo wracać do wcześniejszych stron, tak samo rzeczywistość może być bardziej skomplikowana, niż nam się wydaje. Że życie nie jest przypadkiem — tak jak powieść ma celową konstrukcję, tak wszechświat może być narracją ostatecznego autora. Że świadomość nie umiera — ponieważ tak jak historia nigdy nie znika, dopóki ktoś ją pamięta, tak i my możemy istnieć jako fragmenty nieskończonego kodu.

Nie ma końca. Jest tylko kolejna strona. Nas której my wszyscy jesteśmy zarówno jej autorami, jak i jej czytelnikami…

Czytając Horyzont Wydarzeń.

Kiedy opadł ciężki, mroczny pył wśród rozbłysków, nie było już powrotu. Zło zwyciężyło, a śmierć, jak na zawołanie, zaczęła rozlewać się po świecie niczym cień, pomału obejmując wszystko, co dotąd istniało. Po stronie zwycięzców stał On — tajemnicza postać, której nieznana moc wyciągnęła rękę do przeszłości i przyszłości. Był jak cień, zacierający granice, niewidoczny, a jednak wszechobecny. W tym momencie życie wciąż toczyło się jak zawsze — a raczej, tak się wydawało.

Emanuel, biorąc pióro do ręki, poczuł dziwne drżenie. To, co pisał, nie było już tylko historią. Z każdą kolejną linijką czuł, jak jego słowa przejmują kontrolę nad rzeczywistością, tworząc nowe zarysy wydarzeń, które nie miały końca, jakby sama opowieść podważała fundamenty jego istnienia. Każdy kolejny akapit wypowiadał się w jego imieniu, prowadząc go do miejsca, którego nie rozumiał, lecz które stawało się coraz bardziej realne. Świat stworzony przez jego ręce zaczął się materializować w najmniejszych szczegółach. Jego bohaterowie, postacie, których losy ukształtował, były teraz żywe, choć nie do końca. W ich oczach była pustka, która mówiła więcej niż jakiekolwiek słowa, a ich myśli zdawały się odbijać od ścian, jakby były na granicy wymazania, tylko czekając na akt woli piszącego. I tak właśnie powstawał kolejny wątek — historia, która wchodziła w nowe wymiary, gdzie słowa były w stanie manipulować rzeczywistością.

W ciemnościach labiryntu, gdzie nie było ani początku, ani końca, zebrali się ludzie, którzy byli częścią tej gry — tej zabawy, w której stawka była wyższa niż życie. Jednym z nich był Emanuel, szachista i fizyk kwantowy, człowiek, którego umysł błądził między równoległymi rzeczywistościami. Jego ruchy były precyzyjne, jakby każda decyzja w grze była wynikiem wielkich obliczeń, a jego ciało stanowiło tylko maskę, za którą skrywał się ktoś inny. Wielki, metalowy dzwon zawył, a z ciemności wyłonił się obraz: był to labirynt, pełen zagadek i pułapek, w którym nie chodziło o zwycięstwo, lecz o przetrwanie. Każdy fałszywy ruch oznaczał koniec. Wciąż czuli obecność tajemniczego fundatora, który patrzył na nich zza kurtyny, niczym stwór z innej planety, obcy, a jednocześnie tak znajomy. Nikt nie wiedział, kim był, ale był obecny w każdym momencie, w każdym spojrzeniu, w każdym dźwięku.

Tymczasem Valeria i Isabella wkraczały do swojego teatru — miejsca, które było jednocześnie ich schronieniem i pułapką. Były siostrami, które w tej chwili nie były już tymi samymi istotami, które na początku istniały w tej rzeczywistości. Nie miały duszy, a ich losy były już zapieczętowane. Zatraciły się w swoim zadaniu — zabieraniu dusz tych, którzy odwiedzali ich występy. Ludzie, którzy wierzyli, że ich widok będzie ich wybawieniem, teraz nie mieli już pojęcia, że zostali wciągnięci w wir, z którego nie ma ucieczki. Każdy, kto wszedł do teatru, zostawał na zawsze. Ciało pozbawione duszy stało się ich narzędziem, a one same — lepsze, bardziej kontrolujące, jakby same były ulepione z ciemności i światła. Valeria i Isabella znalazły się na skraju rzeczywistości i innych światów. Co miały teraz zrobić z wolnością, której się wyzbyły? Może to było ich prawdziwe zadanie — by połączyć się z tym, co było ponad nimi.

Dzieło stawało się coraz bardziej złożone, nie tylko w słowach, ale i w życiu. Emanuel pisał wciąż, czując, jak jego palce, nie kontrolując myśli, przekładają je na papier. Jego bohaterowie, którzy istnieli w jego wyobraźni, zaczynali żyć własnym życiem. Każdy z nich przechodził przez zaskakujące zmiany, które łączyły je w jeden byt — w jedno ciało, a jednak niekompletne. To miała być kulminacja ich rozwoju, moment, w którym zrozumieją swoją prawdziwą naturę. Z każdą stroną historia stawała się coraz bardziej spójna, jakby wszystkie wątki miały się połączyć w jeden punkt, w którym zapadnie się cały wszechświat. A może to była ich apokalipsa, moment przejścia, w którym wszystko zniknie, a świat zostanie zamknięty w nowym porządku.

I tak ta ciągle się rozwijała, łącząc fragmenty rzeczywistości z fikcją, wprowadzając nowe postacie, które zmieniały losy tych, którzy już istnieli, nadając im nową rolę w tej niekończącej się grze. W każdej linijce kryły się śmierć, życie i śmierć wciąż na nowo, a Emanuel czuł, jak nieuchronnie zbliża się moment, w którym nie będzie już odwrótu. Historia miała być zapisem, zapętleniem, w którym rzeczywistość i fikcja się zlewają.

Tak zaczęła się opowieść, która nigdy nie miała zakończenia, z każdą nową stroną zbliżając się do końca, który nigdy nie nadszedł. W absolutnej nicości, gdzie czas i przestrzeń miały jedynie śladową formę, pojawił się On — absolutny byt, nieskończony w swej doskonałości i jednocześnie pusty. Był niczym, ale to właśnie „nic” stanowiło centrum wszechświata, pełnię nieistnienia, które było zaledwie cieniem nieistniejącego. W tej przestrzeni nie było ani początku, ani końca, ani nic, co mogłoby dawać sens. Zło, które wyłoniło się z tej niezmierzonej pustki, rozciągało się we wszystkie strony, niszcząc wszystko, co miało jakiekolwiek znaczenie. „Nic nie ma znaczenia”, powtarzał On, absolutny dyktator tego świata, który rządził nie z perspektywy siły, lecz z perspektywy samotności, zrozumienia pustki, która nie wymagała niczego. Jego królestwo nie było oparte na mocy, a raczej na zaprzeczeniu istnienia. Każdy człowiek, który wchodził do jego sfery, tracił swoją duszę, a jego życie stawało się niczym — figą, guzikiem, zerem, pustką.

W tej absolutnej pustce nie istnieli bohaterowie, nie było też przedmiotów, które mogłyby nadać sens tej rzeczywistości. Tylko On, który znał prawdę — niczego, niczym i nicość, będącym jednocześnie wszystkim, bo był niczym. Każdy nowy bohater, który pojawiał się w tej przestrzeni, był niczyj, bezpański, opuszczony. Nie mieli imion ani celu. Ich istnienie było nieokreślone, ich losy — niezapisane. Tylko On, absolutny, znał wszystkie odpowiedzi, ale milczał. Słowa nie miały tu żadnej mocy.

W tej nicości istniała jedynie próżnia, w której wszystko stawało się coraz bardziej mityczne, jakby każde wspomnienie o dawnych czasach, legendach, kluczach do tajemnic, które kiedyś dawały życie, teraz stanowiły tylko cienie. Legenda stała się wyłącznie opowieścią o niczym, a szlak, który kiedyś prowadził do czegoś, teraz prowadził do nicości. Bohaterowie, którzy kiedyś byli częścią historii, byli teraz egzemplarzami tego samego: próbka, okaz, sztuka absolutnego wyparcia się siebie. Byli jak sztukmistrzowie w iluzjonistycznym teatrze, niezdolni do wyjścia z tej gry, bo każda próba była tylko kolejną stratą czasu. To była gra, w

...nie istniały. Cała ich rzeczywistość była jak nieosiągalny obraz w lustrze, z każdą chwilą bardziej rozmyty, niejasny, aż w końcu zatracił wszelkie kształty. Ciemność, która ich otaczała, nie była tylko brakiem światła — była pustką, w której zniknęły wszystkie granice, w której nie było już nic, co można by nazwać prawdą.

Emanuel, Valeria i Isabella szli razem w tej nicości, coraz bardziej przytłoczeni tym, co się wydarzyło, co się dzieje, co jeszcze miało się wydarzyć. Ich kroki stawały się coraz bardziej stłumione, jakby rzeczywistość, którą znali, kurczyła się w każdym milimetrze. Wszystko, co kiedyś było ich celem, teraz wydawało się równie absurdalne, jak próba uchwycenia cienia. Każdy ich oddech, każda myśl, były jak delikatne ślady na wietrze, które nigdy nie zdążyłyby dotrzeć do celu.

„Co się z nami dzieje?” — zapytała Valeria, jej głos był cichy, lecz pełen lęku. „Dlaczego jesteśmy tutaj? Czy to już koniec?”

„Może nie ma końca,” odpowiedział Emanuel, jego głos był równie niepewny, jak wszystko wokół nich. „Może to, co przeżywamy, jest tylko nowym początkiem, jakbyśmy byli w punkcie, gdzie wszystkie możliwe rzeczywistości się spotykają.”

Isabella patrzyła na nich przez chwilę w milczeniu. Była blada, a jej oczy wydawały się pustymi oknami wprost w otchłań. „Ale co, jeśli ten początek jest tylko iluzją? Co, jeśli nic nie ma sensu?” — Te słowa zawisły w powietrzu, jakby w tej ciszy wreszcie wszystko zostało wypowiedziane, a zarazem nic z tego nie miało już znaczenia. Ich obecność w tym świecie nie miała sensu, ich lęki były jak odciski palców na tafli wody, które zniknęły natychmiast.

Ciemność wokół nich stawała się coraz gęstsza, wypełniając przestrzeń niewidzialnymi przeszkodami. Nie potrafili już określić, czy poruszają się do przodu, czy stoją w miejscu, czy może to wszystko jest tylko jedną, wielką iluzją, której nie sposób pojąć. W ich sercach narastała świadomość, że nie ma już odwrotu. Zniknęły granice czasoprzestrzeni, w których wcześniej mogli szukać odpowiedzi. Tu i teraz, przeszłość i przyszłość, zaczęły się ze sobą mieszać, tworząc jedną, rozmytą całość.

Każdy krok przybliżał ich do jakiegoś nieuchwytnego celu, ale ten cel wciąż im umykał. Jak w grze, której zasady były niejasne, jak labirynt bez wyjścia. „Może to nie jest nasze zadanie,” pomyślał Emanuel. „Może celem nie jest znalezienie odpowiedzi, ale zaakceptowanie faktu, że nie ma żadnej odpowiedzi.”

„Ale my musimy coś zrobić,” nalegała Valeria. „Nie możemy stać w miejscu, musimy coś z tym zrobić.”

„A co jeśli rozwiązanie jest właśnie w tej ciszy?” odpowiedziała Isabella. „Może musimy przestać szukać. Może ta ciemność jest tylko odbiciem nas samych — tego, czego boimy się ujrzeć.”

I wtedy, w tej przestrzeni pełnej zapomnienia, gdzie wszystko zaczynało się rozmywać w jednym wielkim chaosie, zaczęły się pojawiać obrazy. Cienie, które z początku były ledwie zarysowane, teraz stawały się coraz bardziej wyraziste. Ciała, twarze, fragmenty rzeczywistości z przeszłości — to wszystko zaczynało nabierać kształtów, choć nadal niewielkich i niepewnych.

Byli w tej samej grze, w której każde ich posunięcie miało znaczenie, ale nic z tego nie prowadziło do końca. Może to był proces oczyszczania, a może przygotowanie do kolejnego etapu ich istnienia. Działo się coś, co wykraczało poza ich rozumienie. Wszystko zdawało się być w tym samym czasie absolutnie realne i zupełnie nierealne. Czuć było ciężar tej dualności, w której czas się składał na kawałki, jak fragmenty rozbitego lustra, które nigdy nie mogłyby wrócić do jednego, pełnego obrazu.

„I co teraz?” — zapytała Valeria.

„Znamy już odpowiedź,” odpowiedział Emanuel. „Nawet jeśli nie rozumiemy, co się dzieje, musimy zaakceptować, że w tym wszystkim jest jakiś sens. Cokolwiek to jest. W tej pustce jest coś, co nas wzywa. Coś, czego nie możemy jeszcze pojąć.”

Isabella rozejrzała się dookoła, patrząc na te nieuchwytne kształty, które powoli zaczęły się wyłaniać z ciemności. „Może właśnie to jest nasza prawdziwa podróż — nie po świecie, ale w głąb siebie.”

Słowa te zabrzmiały jak echo w otchłani, które nie miało końca. Przestrzeń wokół nich zadrżała, jakby coś się zmieniało, ale jednocześnie pozostawało nieuchwytne. Światło, które kiedyś widzieli, teraz było tylko cieniem. I choć nie mogli znaleźć odpowiedzi, czuli, że coś ich wciąż prowadzi. Jak niewidoczna siła, jak fala, która uderzała o ich umysły, sprawiając, że nie mogli stanąć w miejscu. Musieli iść naprzód, choć nie wiedzieli, dokąd.

NOИ #3. Inkwizytoria

Rozdział 1. Księga, która nie powinna istnieć

W mroku podziemnej biblioteki, gdzie regały wyginają się jak tunele czasoprzestrzeni, trzy wiedźmy o srebrnych oczach przesuwały palcami po księdze, która nie miała stron — tylko żywe, migotliwe fragmenty wspomnień, wyciągnięte z umysłów ludzi, którzy nigdy się nie spotkali. Na środku sali, zamiast stołu, pulsował kamienny krąg. Każde uderzenie światła sprawiało, że powietrze zgęstniało, a języki dawnych epok szeptały coś do tych, którzy mieli odwagę słuchać. Właśnie wtedy jedna z pamięci — oderwana, drżąca jak ćma w szklanej kuli — wyślizgnęła się z księgi i zaczęła unosić nad nimi. Obraz przedstawiał człowieka o twarzy zasłoniętej maską, kroczącego po rozległym, pustynnym mieście, gdzie wszystkie cienie chodziły w przeciwną stronę niż ich właściciele. To oznaczało, że ktoś otworzył drogę.

W noc przesilenia zimowego, gdy granica między światami była najcieńsza, otworzyli Księgę. Nie rozumieli jeszcze, co uczynili. Czytali. Słowa rozbrzmiały w ich umysłach jak obietnica i klątwa zarazem. A potem ONI przyszli. Demony, które przez wieki więzione były w literach, poczuły wolność. Granica między światem żywych a światem umarłych zaczęła się rozpadać. Bramy otworzyły się szeroko.

Święto Cierpienia zaczęło się powoli. Latona Vampirsi ibudziła się z oczami czarnymi jak otchłań. W lustrze widziała oblicze kogoś innego. Jej pierwsza córka Nadja słyszała głosy — wołały ją do czynów, których nigdy nie chciała popełnić. Jej druga córka Natasza czuła, jak jej ciało pulsuje mocą, jakby był naczyniem dla siły starszej od ludzkiej historii. Latona zaśmiała się. Jej śmiech był obcy, nie należał do niej. Nie były już sobą. Zaczęły działać. W noc sylwestrową, gdy świat świętował nowy rok, one świętowały coś innego — początek nowej ery, ery cienia i krwi.

Wzywali. Rytuał, którego nie rozumiały do końca, wypełnił powietrze siarką i szkarłatem. Krwawe Święta nadeszły. Każdy dzień był teraz rytuałem. Każde święto stawało się aktem zniszczenia. Ludzkość zaczęła tracić grunt pod stopami. Nie wiedziała, co nadchodzi. W miastach znikali ludzie. W kościołach świece gasły same, a krzyże pękały. W lasach szeptały głosy, a księżyc nigdy nie był już taki sam. Księga Piekielna, zaczęła pisać się na nowo. Zło wygrało. Apokalipsa była tylko kwestią czasu. A czas — czas nigdy nie należał do ludzi. Bo przecież dziwne eony nadchodzą, a nawet śmierć może umrzeć. Ostatnie Święto. Nie było już nadziei i modlitw. Był tylko cień. I Księga, która nigdy nie miała końca. Na ostatniej stronie został podpisana taką treścią: Z drugiej strony to będę miał to na uwadze, żeby nigdy ci nie podpaść, żeby nie być ofiarą klątwy twojej zemsty.

Obraz człowieka w masce rozszerzył się jak rozdarta kurtyna, wciągając staruchy do środka. Znaleźli się w mieście, gdzie każdy budynek miał oczy zamiast okien, a ulice pulsowały jak żyły wielkiego organizmu. Maska wędrowca połyskiwała jak lustro — za każdym razem, gdy ktoś w nią spojrzał, widział swoją przyszłość, ale zniekształconą jak odbicie w krzywym zwierciadle. Jedna z wiedźm, najstarsza, będąca matką dwóch pozostałych, zobaczyła siebie, jak rodzi własnego ojca. Druga zobaczyła siebie, jak umiera, zanim się narodzi. Trzecia — jak przemienia się w księgę, której nikt nigdy nie przeczyta.

Nad nimi pojawił się zegar, który zamiast wskazówek miał dłonie dzieci, wyciągające się ku ziemi. Każda minuta była krzykiem, każda godzina — narodzinami czegoś, co nigdy nie powinno istnieć. A wędrowiec w masce zatrzymał się, spojrzał na nich i powiedział głosem, który brzmiał jak echo wszystkich snów naraz:

— To nie wy mnie oglądacie. To ja was czytam.

Głos wędrowca, zwany też rzeźnikiem klaunem, odbił się od ścian pulsującego miasta i rozlał jak fala przez całe ulice. Budynki z oczami zaczęły płakać, ale zamiast łez lał się atrament, rozmazując kontury świata. Ulice falowały coraz mocniej, aż starcy poczuli, że stoją na języku jakiegoś olbrzyma, który właśnie oblizuje ich z ciekawością. — Czy wasz bóg też czasem dławi się własnym śmiechem? — zapytał wędrowiec, a jego maska zaczęła pękać. Spod niej nie widać było twarzy — tylko nieskończoną serię kolejnych masek, jakby ktoś zażartował z samej idei „prawdziwego oblicza”.

I zegar z dziecięcymi dłońmi spadł na ziemię. Dzieci zamiast płakać zaczęły chichotać — ich śmiech był cienki jak skrzypienie rdzy. Każda sekunda stała się dowcipem, co kończył się czyjąś agonią. Wiedźmy spojrzały po siebie — jedna już miała nogi zamienione w regał biblioteczny, drugw wypełniała się atramentem jak pusta kartka, a trzecia zauważyła, że stała się bohaterem kiepskiej farsy, bo na plecach wyrósł jej dzwon, który co chwilę brzmiał, w najbardziej dramatycznych momentach. Wędrowiec zaśmiał się — śmiechem, który był jednocześnie śpiewem chóru i grzmotem nadciągającej burzy…

Rozdział 2. Rytuał Wirujących Czarnych Luster

W sercu świata, gdzie świece płoną w rytmie bicia serca, a lustra odbijają nie tylko twarze, lecz i cienie dusz, wir magii unosi się jak oddech zapomnianych bóstw. Tam, gdzie miłość i śmierć są bliźniaczymi siostrami, a ich dłonie splecione w wiecznym tańcu, narodziła się historia, której nikt nie odważył się zapisać. Pośród różanych płatków zroszonych krwią przysięgi, w zapachu cynamonu i bazylii, które otwierają serca na pragnienia, szeptano imię, którego dźwięk drżał między wymiarami. Było to imię tego, który znał tajemnice chaosu. Tego, który dotknął granicy bytu i nicości, tworząc wir — krąg magii tak silny, że przestrzeń ugięła się pod jego wolą. A potem… przyszedł czas na kolejną noc rytuału…

Lustro, które pamięta, jak… Nad miastem wisiał księżyc, cieńszy niż wczorajszy, jakby pił światło i nie potrafił się nim nasycić. W opuszczonej katedrze, gdzie freski już dawno wyblakły, stało lustro, które nie odbijało tego, co rzeczywiste. Było bramą. Latona, matka Nadji i Nataszy, znała jego tajemnicę. Jej dłonie — delikatne jak aksamit, ale silne jak korzenie dębu — uniosły kadzidło. Dym, pachnący różą i goździkami, otulił lustro miękką zasłoną.

— Otwórz się — szepnęła, a jej głos nie należał już do niej. Lustro westchnęło. Jego powierzchnia zadrżała, jakby powłoka rzeczywistości była tylko napiętą taflą wody. W jego głębi pojawiły się cienie, kręgi rozszerzały się jak fale na zatrutym jeziorze. Wir narastał, otwierając się na coś, co nie powinno być widziane. I wtedy ujrzała jego oczy. Nie należały do człowieka. Nie były też boskie. Były… czymś pomiędzy. W wirze iluzji luster ciszy, wypełniającej przestrzeń, uczestnicy rytuału stali naprzeciw siebie, świadomi iluzji, która ich otaczała. Lustrzane powierzchnie migotały, tworząc labirynt, w którym każdy krok prowadził do kolejnego odbicia — nieskończonego, wielowarstwowego, aż nie było już jasne, gdzie kończy się jedna postać, a zaczyna druga. W każdym lustrze ujawniała się ich najgłębsza natura, ale tylko ta, którą byli w stanie zobaczyć. Każde lustro było nie tylko odbiciem — było przejściem do innego wymiaru. Każdy ruch w obrębie tego wiru zmieniał porządek rzeczy, zacierając granice między tym, co było, a tym, co jest. Wir nie był fizycznym zjawiskiem. Był procesem przemiany. Latona, kapłanka miłości, weszła w jego krawędź…

Gdy światło dnia niknęło w aksamitnym uścisku nocy, wiatr niósł szepty dawnych rytuałów. Na granicy życia i śmierci tliła się pieśń, której nikt jeszcze nie odważył się zaśpiewać. Latona znała te słowa. Jej dłonie znały dotyk róży, której płatki spadały na dymiące naczynia wypełnione eliksirem żaru. Jej usta smakowały cynamonowmi zaklęciami, unoszące się w powietrzu, jak błogosławieństwo dla tych, którzy pragną kochać bez lęku. Ale w świecie, w którym miłość była magią, każda magia miała swój cień. Tej nocy, gdy miedziany talizman spoczywał na jej piersi, a różowy płomień zatańczył wśród płatków goździków i bazylii.

Nie było świtu. Nie było zmierzchu. Była tylko ciemność, która oddychała w martwej przestrzeni, wypełniając każdy zakamarek nicości. Było to Królestwo Cieni. W tym świecie nic nie miało jednej formy. Ściany były z luster, ale nie odbijały twarzy. Odbijały lęki, odbijały pragnienia, odbijały wersje istot, które mogły się narodzić, ale nigdy nie miały prawa istnieć. Latona szła przed siebie, choć każdy jej krok pozostawiał za sobą cienie, które nie były jej własne. Wir pochłaniał wszystko, zmieniając ją, rozszczepiając, sklejając na nowo w kształt, którego nie potrafiła już nazwać swoim. Zatrzymała się przy jednym ze zwierciadeł. Nie chciała spojrzeć, ale spojrzała. Zobaczyła siebie — ale nie siebie. Postać miała jej oczy, lecz te odbite, były puste. Miała jej ciało, lecz było zbyt smukłe, zbyt giętkie, jakby tkwiło w wiecznej transformacji. Uśmiechnęła się do niej znajoma twarz, ale uśmiech nie był przyjazny.

„W końcu mnie znalazłaś”, powiedziało odbicie. Latona cofnęła się. „Kim jesteś?”– „Tym, kim zawsze byłaś, ale bałaś się stać.” — zapytał cień, a jego głos był jak pęknięcie w czasie. Nie wiedziała kim jest. –„Kochasz?”

„Kocham” — odpowiedziała Latona. –„Czy w wirze można się zatracić, czy może stać się nim samym? Czy to, co przejmujesz, nie przejmuje także ciebie?”

„Wtedy twoje serce stanie się dwojgiem. Czy przyjmujesz ten dar?”

Serce Latony zadrżało. To był moment, w którym miłość i śmierć spotykały się w jednym pocałunku. Rubin w jej dłoni pulsował ciepłem. — „Otwieram się” — wyszeptała. Wir Luster zacisnął się wokół niej jak wstęga nocy. Milczenie przed krzykiem. Następnego ranka w katedrze znaleziono lustro. Nie odbijało nikogo. Za nim nie było już nic. Wir się zamknął. A wraz z nim… i Latona, obudzona we śnie, w którym zrodziła swoje przeklęte córki, jakim przekazała swoje przekleństwo. Lustra drżały, odbicia falowały, a świat wciągał ją w siebie…

Rozdział 3. Przeklęty Kościół Złowrogich Sióstr

Nadja i Natasza, siostry wędrujące przez nieskończone krainy, niosły ze sobą ciężar nieśmiertelności, którą odziedziczyły po swej matce Latonie. Będącej jej spuścizną i klątwą, pozostawioną po wiekach życia pełnych tortur, inkwizycji i diabolicznych występów. Choć ich serca były martwe, a dusze pochłonęła ciemność, one same rosły w siłę, pełne tajemniczego spokoju i odwiecznej mocy. Ich podróż przez świat była jak taniec, w którym każda zmiana rytmu mogła oznaczać zniknięcie w otchłani.

Były częścią grupy artystów, których widowiska wprowadzały widzów w szaleństwo, odbierając im dusze i odsyłając do piekielnych czeluści. Ich teatr — stare, opustoszałe miejsce, pełne krwi, zniszczenia i niepokoju — stał się areną, na której przenikały się granice między rzeczywistością a onirycznym światem snów. Ludzie wchodzili do niego jak do pułapki, nie zdając sobie sprawy, że to, co za chwilę przeżyją, nie ma odwrotu.

Pewnej nocy, gdy wędrowały przez miasto, znalazły się przed starym, zakurzonym teatrem, którego drzwi cicho skrzypiały w wietrze. W powietrzu wisiała dziwna atmosfera, jakby czas zagiął się na chwilę, a wokół rozciągała się dziwna pustka.

„Czujesz to?” — zapytała Nadja, gdy spoglądała na ciemne wnętrze teatru.

„Tak… to coś więcej niż tylko teatr. Coś, co czeka” — odpowiedziała Natasza, jej głos był lekko stłumiony, jakby przytłumiony przez mrok tego miejsca.

Siostry przekroczyły próg, a wraz z nimi we wnętrzu pojawiła się aura tajemnicy, gęsta jak dym. Zaczęły przechodzić przez mroczne korytarze, a każdy ich krok wywoływał echo, które długo nie umierało w tej przerażającej przestrzeni. Zatrzymały się przed ogromnym lustrem, którego powierzchnia była porysowana i pełna pęknięć, jakby miała w sobie ukryte wspomnienia.

„Zobacz, siostro” — rzekła Nadja, wskazując na swoje odbicie. „To nie my.”

Natasza spojrzała w lustro i zobaczyła, jak ich odbicia zaczynają się zmieniać. Ciała ich zniekształcały się, a z ich oczu wylewały się strumienie czarnej, gęstej substancji. Czuły, jak coś w ich wnętrzach zaczyna się budzić. To nie były już tylko postacie z przeszłości — to były ich własne demony.

„Musimy je uwolnić” — powiedziała Natasza, a jej oczy błysnęły mrocznym ogniem.

Siostry zaczęły zbierać elementy przedstawienia, które miały poprowadzić ich do kolejnego poziomu — do tajemniczego muzeum, w którym czekała prawdziwa kluczowa zagadka. W każdym z zakamarków teatru znajdowały się przedmioty, które wydawały się nie mieć sensu: maski, zniszczone lalki, zardzewiałe instrumenty, fragmenty ubrań. Wszystkie miały swoją rolę, ale tylko wtedy, gdy zostały złożone razem w odpowiedniej kombinacji.

„Czujesz to?” — zapytała Nadja, trzymając w rękach starą, rozbitą maskę.

„Tak… to coś, co już raz widziałam. Pamiętasz, siostro, jak to było w tamtym teatrze w Tybecie? Wtedy…” — odpowiedziała Natasza, patrząc na maskę, która zniknęła w jej dłoniach. Siostry zaczęły tańczyć w rytm zapomnianych melodii, a każdy ich ruch wprowadzał widza w coraz głębszą transową wizję. Każda maska, którą nakładały, zmieniała nie tylko ich zewnętrzny wygląd, ale i ich wnętrze. Ich dusze zaczęły się stawać coraz bardziej złożone, zmieniając się w postacie z innych wymiarów. Wkrótce zrozumiały, że muszą wpaść w otchłań snu, aby zdobyć ostatni element. Tylko wtedy, gdy w pełni oddadzą się tej mrocznej podróży, będą mogły przejść do ostatniego poziomu — do świata, gdzie czekała prawdziwa odpowiedź.

Po kilku dniach spędzonych w teatrze, gdzie granice między snem a jawą zatarły się całkowicie, Nadja i Natasza stanęły przed kolejnym lustrem, tym razem o kształcie nieregularnym, wypełnionym nie tylko ich odbiciem, ale i nieznanymi twarzami, które wydawały się wychodzić z samego mroku.

„To są oni…” — szepnęła Natasza, jej oczy były szeroko otwarte, a na jej twarzy malował się strach, który do tej pory był nieznany. „Oni… my…” — dopowiedziała, a jedno z odbić, zaczęło mówić ich imionami. W tej chwili cała przestrzeń teatru rozpadła się, a siostry znalazły się w miejscu, którego nie potrafiły zrozumieć. To była sama granica snu, pomiędzy jawą a koszmarem. W ciemności, która je otaczała, były tylko one i te potworne, zmieniające się odbicia. — „To nasza wina. Zawsze była nasza wina” — mówiły ich głosy w chaosie w którym połączyły siły, aby zmierzyć się z tymi koszmarnymi twarzami. Ich ostatnia podróż miała właśnie zacząć się na dobre.

Rozdział 4. Nocne Widmowe Cienie

W pustym, nocnym mieście, gdzie jedynie latarnie rzucały słabe światło na zapomniane ulice, rozgrywała się historia, która miała pozostać nieopowiedziana przez wieki. To tutaj, w zapomnianych zakątkach, żyła ona — wampirzyca Latona. Była jedną z tych, które nie miały już duszy. Ciałem poruszały ją jedynie instynkty, czerpiąc energię z cudzych żywotów. I tak, jak przed laty wampiry żywiły się tylko krwią, ona wchodziła w umysły, wykradała myśli, stawała się częścią duszy innych, aż w końcu całkowicie ich wypaczała.

Przemieniała ich w marionetki, kontrolując ich ciała, serca, a przede wszystkim ich sny. Swoją moc czerpała z tajemnego eliksiru, która w jej przypadku działała jak paliwo do nieśmiertelnego istnienia. Nocą, w pełni księżyca, wciągała ją w wir uzależnienia, niczym narkotyk uzależniony od wampirycznego rytuału. Tylko wtedy czuła się żywa.

Nie była zwykłą wampirzycą, nie tylko wysysała krew. Ona wysysała życie, a pośmiertne resztki nieśmiertelności, której pragnęła, wypełniały ją jak trucizna. Wiedziała, że nie wystarczy zabić, aby zniszczyć. Działała psychicznie, manipulując myślami, by nie było odwrotu. Jej ofiary traciły wiarę w siebie, popadały w ciemność, a ona miała nad nimi kontrolę.

Nikt nie znał jej prawdziwego imienia. Z każdym, kogo spotykała, była kimś innym, odmienną postacią, odmiennym wizerunkiem. Posiadała zdolności wchodzenia w sny, przesuwania się z cienia w cień. Jej ofiary nie wiedziały, kiedy śnią, a kiedy to ona manipuluje ich rzeczywistością. Niezależnie od tego, czy były to dzieci, czy dorosłe osoby, one widziały w niej tylko jedną rzecz: śmierć.

Ciało, które było jej narzędziem, wcale nie było martwe. Było pełne energii, pełne siły, chociaż wewnątrz kryła się zgnilizna. Każdego wieczoru, kiedy zatapiali się w euforycznym letargu, ona docierała do nich, jak cichy, ale nieustępliwy wirus. Zaczynała powoli wyniszczać ich od środka. Kradła im wszystko, co najcenniejsze. Emocje, które miały być fundamentem ich życia, stawały się jej paliwem.

Opowieść ta zaczynała się od starego mężczyzny, który nie wiedział, jak się znalazł w tym opustoszałym, zapomnianym domu. Stół w kuchni był przykryty starym obrusem, pełnym plam z zaschniętej krwi. Stary zbliżył się do drzwi, które były tylko cienką zasłoną dzielącą go od niej. Otworzył je, a w pomieszczeniu pojawił się chłód, jakby w tej samej chwili zamierało wszystko — czas, przestrzeń i życie.

„Myślisz, że jesteś wolny?” — usłyszał jej głos, który wydobył się z mroku. W jej słowach był głód, pragnienie. Zbliżyła się powoli, nie dotykając ziemi, a jednocześnie czując każdą cząstkę przestrzeni.

„Ona zawsze jest blisko”, pomyślał mężczyzna, czując, jak traci nadzieję. W jego sercu zrodził się strach.

Siedziała teraz naprzeciwko niego, uśmiechając się nieco dziwnie, jakby pożerając jego strach. Jej oczy były jak dwie martwe gwiazdy, które patrzyły na niego bez litości. Nie mówiła nic przez chwilę, tylko patrzyła, jak zaczyna tracić kontrolę nad swoimi myślami, jak jego umysł powoli przestaje działać zgodnie z prawem. Ona nie była wampirem, który musiał napić się krwi. Była kimś gorszym — wampirem, który umiał wyssać życie z wnętrza człowieka, doprowadzając go do bezsilności, by w końcu przejąć nad nim kontrolę.

Jej kły były równie ostre jak jej słowa, a z każdym ruchem rąk, którymi wskazywała na niego, czuł, jak jego serce przyspiesza, a on sam zaczynał oddychać szybciej, jakby wpadł w trans. Każdy krok, który stawiała w kierunku ofiary, był jednocześnie krokiem ku nieuchronnej śmierci. Tylko czy jej ofiara miała jeszcze szansę uciec? I czy to nie była tylko jej gra? — Zanim się zorientował, był już jej. Cała energia, której pragnęła, należała do niego. On stał się jej kolejnym narzędziem, jej kolejną ofiarą. Był tylko elementem jej niekończącej się gry, której zasady były zaledwie mgliste, a zakończenie już zapisane w krwi. A w oddali słychać było tylko śmiech, niczym echo pradawnej ciemności…

Rozdział 5. Bałwochwalstwa

W mrocznych zakamarkach średniowiecznego miasta, gdzie cienie były długie jak same noce, a powietrze nasycone wonią dymu z palenisk, rodziły się istoty, których obecność była odczuwalna, choć niewidoczna. Były to dusze karmione bólem i strachem, które krążyły po ulicach, w murach wież i piwnic, gdzie ogień i żelazo kształtowały ludzkie cierpienie. W jednym z odosobnionych miasteczek stała stara wieża, w której murach kryły się tajemnice — nie tylko ludzkich słabości, ale także bytów, które wykorzystywały ból jako formę karmy. Powietrze drżało od napięcia, a każdy krok na brukowanych ulicach odbijał echo krzyków i wyroków śmierci.

Tam, w jednym z zacienionych pokoi, leżały stare dokumenty. W cieniu inkwizycji. Zbiór akt inkwizycji opisywał narzędzia tortur stosowane na czarownicach, heretykach i tych, którzy mieli nieszczęście znaleźć się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Obok dokumentów spoczywała stara księga, zawierająca zapisy o ciemnych rytuałach i przekleństwach, które były stosowane na tych, którzy popadli w zapomnienie historii. W dusznych, zatonionych w cieniu piwnicach wieży powstało Inkwizytorium Bałwochwalstwa — miejsce, w którym ludzkie ciało stawało się polem bitwy, gdzie zacierano granicę między mitem a rzeczywistością, a procesy sądowe odbywały się w świetle migotających świec. Każdy grzech miał swoją cenę, a każde cierpienie swój cel.

Siostry, Nadja i Natasza, były uważane przez matkę za „dzieci chaosu”, a przez mieszkańców i Inkwizytorów za połączenie nieziemskiej potęgi i demonicznej błędnej wiary. Starsza Nadja potrafiła porozumiewać się z żywiołami, a młodsza Natasza wchodziła w transy, w których jej ciało przechodziło nieziemskie metamorfozy. Ludzie nie znali pojęcia chorób psychicznych, więc ich dziwaczne zachowania traktowano jako przejawy obcowania z diabłem. Kiedy plotki o ich praktykach rozprzestrzeniły się po mieście, siostry wiedziały, że nie ma powrotu. W obliczu narastającej histerii postanowiły uciec do lasów, lecz Inkwizycja nie pozostawiała wyboru. Wysłała swoich agentów, którzy porwali je w trakcie rytuału mającego połączyć je z nieznaną siłą, uzyskującą ostateczną moc.

Natasza, młoda prostytutka w ulicznym świecie pełnym krwi i zamazanych twarzy, zetknęła się z tajemniczym eliksirem — Hereticum. W jej ciele przebudziły się zmysły; widziała twarze, które nie istniały, słyszała szepty nieludzkie. I wtedy pojawił się On — Szkarłatny. Wampir, który od wieków błąkał się w cieniu Inkwizycji, podążając za cierpieniem, bólem, który płynął w każdym uderzeniu młota na żelaznym kole, w każdej kropli krwi wylanej na torturach. Zapach jego krwi i potu uderzył Nataszę jak strzała. Jej zmysły się wyostrzyły, a strach mieszał się z nieznaną siłą, której nie mogła pojąć.

Na rynku rozstawiono spiżowego byka. W jego wnętrzu płonęły ognie, a młoda czarownica wrzeszczała tak, że jej krzyk, za sprawą piszczałek w ciele maszyny, przemieniał się w pieśń. Krzyk stawał się melodią, a w tej melodii Natasza dostrzegła własną moc. W piwnicach, gdzie narzędzia tortur przekraczały granice bólu i śmierci, Natasza poczuła, że nie będzie zwykłą ofiarą. Jej dusza przejęła kontrolę nad ciałem, a ból stał się jej mocą.

Siostry, choć różne, posiadały więź, która przejmowała szaleństwo wywołane torturami i pozbawieniem sensu istnienia. Po pojmaniu w rytuale, Inkwizytorzy uznali je za całkowicie opętane. Zostały uwięzione w komnacie, której centrum stanowiła kołyska — nie zwykła, lecz materializująca lęk i czas. Pod jej wpływem rzeczywistość zniekształcała się w kalejdoskop obrazów; ich ciała stapiały się z magią Przeklętych Ksiąg, zapisanych krwią i zaklęciami, które pozwalały komunikować się z innymi wymiarami.

Podczas przesłuchań siostry przechodziły przez najokrutniejsze tortury — wyrywanie paznokci, łamanie kości, zanurzenie w lodowatej wodzie, mające osłabić ich siłę. Jednak cierpienie przekształcało się w moc, a ich psychika zaczynała tworzyć nowe wymiary, splatając czas, przestrzeń i ciało w jedno żywe ogniwo. Przeklęte Pisma, które widziały w snach, prowadziły je przez wymiary, w których ciała splatały się z przestrzenią, tworząc istoty zdolne do manipulacji rzeczywistością. Kołysanka tortur stawała się medium — dźwięki, które płynęły z mechanizmu, miały moc niszczenia i tworzenia, splatając dusze niewinnych i przeklętych.

Z każdym rytuałem, z każdą inkantacją, granica między życiem a śmiercią zacierała się. Ciało stawało się powłoką, a dusza narzędziem w rękach mocy nieznanych. Natasza, połączona z Szkarłatny, stała się istotą zarówno śmierci, jak i życia. Ból przestawał być cierpieniem — stawał się medium, które mogło niszczyć i tworzyć. Po dotknięciu serca wampira poczuła, jak jego moc staje się częścią jej własnej, a on sam — bezsilny — zaczyna gasnąć w jej obecności.

W ruinach miasteczka powstało nowe, mroczne królestwo. Inkwizycja i jej machinacje stały się wspomnieniem, a Natasza i Nadja, połączone z pradawną mocą kołyski, Przeklętych Ksiąg i Szkarłatny, stały się przewodniczkami tego nowego wymiaru. Czas, przestrzeń, ciało i dusza splatały się w jedno, a ci, którzy przetrwali, stali się strażnikami wiedzy starszej niż jakakolwiek inkwizycja.

Świat powstał z chaosu, w którym ból i strach przekształcały się w siłę, cierpienie w sztukę, a cierpienie — w medium twórcze. Natasza i Nadja stały się władczyniami nowego wymiaru, gdzie ich ciała i dusze były narzędziami przemiany, a mroczne rytuały stały się nową rzeczywistością. Tam, gdzie niegdyś rządziła śmierć i strach, powstało królestwo życia w nieustannym cierpieniu — piękne, przerażające i nieśmiertelne.

Rozdział 6. Cyrk, który przybył z piekła

Wędrująca grupa performance, teatr przemiany ciała, o której mówiono jedynie szeptem, nigdy nie pozostawała w jednym mieście dłużej niż kilka dni. Nadja i Natasza, dwie siostry żyjące od czasów inkwizycji, stały na czele tej tajemniczej ekipy, której występy nie miały nic wspólnego z tradycyjnym teatrem. Ich przedstawienia były pełne mroku, okrucieństwa i ekstazy, wciągając widza w trans nieodwracalnych wyborów. Ci, którzy decydowali się wejść, nie wychodzili przed końcem — a ci, którzy ośmielili się opuścić teatr wcześniej, tracili duszę.

Noc była ich jedynym czasem. W teatrze, który z dnia na dzień mógł zniknąć, grały wyłącznie w mroku, gdy światła gasły, a powietrze przesycone było zapachem nieznanej, przerażającej magii. Z każdą nową podróżą siostry zdobywały coraz większą władzę nad swoimi ofiarami, które przychodziły z nadzieją, że odkryją coś zakazanego, coś, co zmieni ich życie na zawsze — nie wiedzieli, że to właśnie ich życie miało się skończyć tej nocy.

Wędrujący teatr Nadji i Nataszy miał jedną zasadniczą regułę: każda podróż kończyła się wejściem do nieznanego. W miastach, które odwiedzały, budziły jednocześnie lęk i fascynację. Ich występy były granicą sztuki, której większość nie mogła pojąć — mroczne, erotyczne, psychologiczne, sięgające w najciemniejsze zakamarki duszy widza.

Ich sztuka ciała była doskonałą formą wyrazu, której celem było wywołanie rozkoszy i strachu w tym samym momencie. Nadja i Natasza zmieniały swoje ciała w rozpalone obrazy, w które widzowie wchodzili z ochotą i zgubą. Każde przedstawienie zaczynało się od transformacji w artystyczne karykatury — ich ciała stawały się pomnikami wyuzdania i subiektywnej przyjemności, odbijając mroczne cienie i nieprzyzwoite wizje, które miały zniszczyć tych, którzy je obserwowali.

Teatr był ciemny, lecz pełen lśniących detali. Strumienie światła padały na ich ciała, odsłaniając tatuaże — symbole, które nie były jedynie ozdobą, lecz wyrafinowanymi kodami zbliżającymi widza do zrozumienia władzy siostr. Każdy gest Nadji i Nataszy był jak gest skazany na wieczność, pełen namiętności i brutalności. Ich procesy artystyczne były inicjacją, przez którą nie każdy mógł przejść.

Część ciała Nadji stała się manifestacją absolutnego zła i erotyki, igły wbijane w jej skórę tworzyły żywe rzeźby. Natasza, rozpięta na metalowych łańcuchach, uwydatniała wrażliwość na granicy bólu i przyjemności — jej postać była obrazem udręki i ekstazy, wciągając widzów w swoje szpony. Ich taniec w siną mgłę, w rytmie mrocznej muzyki, nie był tylko ekspresją artystyczną, lecz psychologicznym niszczeniem: konfrontacją z własnymi demonami widzów.

Ciała sióstr zbliżały się do siebie, ich zmysły splatały się w jedno. Całe ciało Nadji pokrywał czarny atrament, który łączył się z ciałem Nataszy w mistycznym tańcu, rozpoczynając rytuał — obraz pełen chaosu, erotyzmu i bólu. Widzowie, zanurzeni w performansie, tracili świadomość własnej woli. Nadja i Natasza ukazywały swoje wewnętrzne oblicza, ciała splątane w akcie absolutnej władzy. W tym momencie przestrzeń wypełniała ich moc nad duszami tych, którzy nie potrafili się oprzeć.

Po każdej nocy siostry stawały się jeszcze potężniejsze. Bez dusz, ich ciała były czystsze i silniejsze, gotowe na kolejny pokaz — kolejnego widza gotowego oddać to, co w nim najbardziej ciemne i nieuchwytne. Teatr nie dawał ucieczki. Oddawano dusze, a Nadja i Natasza przyjmowały je z radością, powiększając własną moc.

W miarę podróży po kolejnych miastach siostry odkrywały, że ich wpływ stawał się coraz silniejszy. Ludzie nie wracali tacy sami — nawet odporni nie potrafili uwolnić się od tego, co zobaczyli i poczuli. Sztuka stawała się nieuchronną klątwą.

Nadja, oparta na białym ołtarzu, pozwalała sznurom ostrych igieł wnikać w jej ciało — każdy ruch był jednocześnie tańcem, rzeźbą i modlitwą. Natasza, w nieziemskich koronkowych tkaninach, wyciągała ręce ku niebu, dłonie świecące w blasku symboli, a ich ciała stawały się kanałami nieznanej mocy.

Wkrótce publiczność również zaczęła się zmieniać — ciała widzów stawały się częścią przedstawienia, zanikała granica między artystkami a świadkami. Ciało przestawało być nośnikiem — stawało się materializacją pragnień i lęków, a ich chęć zanurzenia się w mrocznym doświadczeniu była silniejsza niż strach przed konsekwencjami.

Cienie wypływały z ciał Nadji i Nataszy, formując esencje, które wciągały dusze widzów w ciemne zakamarki świata poza zasięgiem zwykłego człowieka. To nie była już tylko sztuka — to była magia, łącząca erotyzm i przerażenie, ostateczne zniszczenie i transformację.

Z każdym kolejnym aktem siostry zdawały sobie sprawę z ceny przemiany. Ich ciała, pozbawione dusz, ulegały kolejnym mutacjom: rany i szramy układały się w symbole, tatuaże ożywały, stając się istotami. Połączenie Nadji i Nataszy stawało się nieuniknione — ich ciała i duchy stapiały się w jedno, tworząc byt przekraczający granice życia i śmierci.

Nagle w sali rozbłysło światło — pojawiła się istota, wynikiem wszystkich dusz, energii i performansów teatru.

— Jestem… tym, co pozostaje po wszystkich waszych duszach — przemówiła. — A wy… wy jesteście moimi nowymi opiekunkami.

Siostry poczuły, jak zostają pochłonięte. Nie mogły już cofnąć się ani odciąć od przemiany — ich ciała stały się jednym, a przeszłość, wszystkie akty performansu, każda ofiara, były teraz częścią tej niepojętej istoty.

— Otwórzcie się na mnie — nakazała istota. — Zostaniecie moimi nowymi braćmi i siostrami, połączeniem w tej nowej rzeczywistości. Nie ma podziałów, nie ma grzechów. Jesteśmy jednością.

Siostry próbowały walczyć, lecz nie mogły. Ich połączenie było ostateczne — fizyczne, duchowe, nierozerwalne. Zrozumiały, że to, co przeżyły, nie było tylko spełnieniem pragnień — to była całkowita transformacja w coś, co przekracza wszelką miarę.

Na scenie, w centrum sali, pojawił się artefakt — kawałek ciała, zawierający wszystko, co przekształciło się podczas mrocznego rytuału. Nowa forma bytu, połączenie Nadji i Nataszy, ciał i dusz widzów, była już istotą niezrozumiałą, wykraczającą poza czas i przestrzeń.

Siostry, choć pozbawione dusz, patrzyły na siebie z zaskoczeniem. Ich ciała, złączone, stały się czymś więcej niż narzędziami performansu — stały się żywą istotą o mocy nie mającej granic. W tej mocy nie było już miejsca na miłość, na pragnienie, na życie. Pozostała jedynie ciemność. Noc. Ciało. Cień. Teatr Nadji i Nataszy przestał istnieć. Zasłony opadły po raz ostatni, a sala pogrążyła się w nieodwracalnej ciszy.

Kiedy teatr Nadji i Nataszy pogrążył się w ciszy, ich złączone ciała-artefakt pozostawały w centrum sali, pulsując energią wszystkich dusz, które przeszły przez ich rytuały. Jednak świat nie pozostawał bierny. Z mroku, który zdawał się wieczny, wyłonił się nowy byt — lunapark, który nie znał granic przestrzeni ani czasu.

Jego brama lśniła złowrogim neonem: „Lunapark Piekielnej Radości”. Każdy, kto przekraczał próg, zostawiał za sobą życie, pamięć i wolę. W cieniu gigantycznych, krwawych karuzel, wśród klaunów z oczyma jak węgielki, rzeczywistość stawała się płynna. Cienie tańczyły, a przestrzeń sama wydawała się oddychać, pulsując rytmem serc tych, którzy weszli. W centrum pojawił się on — Nieśmiertelny Klaun, były rzeźnik, imieniem Lucjusz. Jego makabryczna sylwetka, groteskowa i przerażająco realistyczna, emanowała starożytną mocą. Każdy jego gest stwarzał tortury, każda decyzja była pułapką dla dusz, które z własnej woli oddały się w jego opiekę. Ten klaun nie był tylko twórcą — był esencją piekła. Z jego ciała emanowały dźwięki radości i bólu jednocześnie, mieszając śmiech z krzykiem w jednym, nieprzerwalnym akordzie grozy.

Cyrk Kłamstw był przestrzenią, w której iluzja mieszała się z rzeczywistością tak mocno, że granice między nimi zniknęły. Aktorzy, akrobaci, treserzy bestii — wszyscy byli marionetkami w rękach Klauna. Sceny, które rozgrywały się w namiotach, były pełne bólu i ekstazy, a widzowie, zafascynowani i przerażeni, stawali się częścią samej rozgrywki. Ten, nie pragnął już jedynie dusz. Dążył do zrozumienia samego lęku — do chwili, w której strach i ekstaza łączyły się w jedną niekończącą się całość. Lunapark, cyrk, Ogród Zoologiczny Zatraconych Dusz — wszystko było częścią jego planu: przekształcić ciało, umysł i duszę w marionetkę doskonałą.

W ogrodzie, stworzonym z piekielnych czeluści, nie było zwykłych zwierząt. Były bestie bez imion, hybrydy ludzi i demonów, które jednocześnie były katami i ofiarami. Każdy, kto trafił do tej przestrzeni, zmieniał się nieodwracalnie — ciało deformowało się, dusza stawała się częścią gry, w której Klaun był mistrzem. Każda noc w Cyrku Kłamstw pogłębiała horror. Wśród namiotów, przy blasku czerwonych świateł, cyrkowcy stawali się zniekształconymi refleksami ludzi, których wcześniej znali. Twarze ich były blade, sine, oczy puste lub płonące, a każdy ruch przypominał taniec demonów. W ich dłoniach pojawiały się narzędzia, które miały siać ból i śmierć, w perfekcyjnej harmonii z mrocznym widowiskiem.

Gdy tłum zbliżał się do areny, świat wokół stawał się portalem piekielnym. Cienie powstawały z ciał widzów, ich twarze topniały w groteskowe maski, a krew spływała po czerwonych kurtynach jak rzeka wstydu i strachu. Na arenie pojawił się ogromny stwór — uosobienie cyrku, będące jednocześnie lustrem Klauna i odbiciem wszystkich dusz, które kiedykolwiek tu przeszły. Był niemal przezroczysty, balansował między życiem a śmiercią, pochłaniając wszystko, czego dotknął. W tej samej chwili energia, która emanowała z Nadji i Nataszy, zaczęła rezonować z potęgą Klauna. Artefakt, który był ich ciałem i duszą, rozbłysnął w ciemności, przyciągając istoty lunaparku do siebie. On, widząc w tym nowe źródło mocy, uśmiechnął się — uśmiech był grozą i obietnicą wiecznej gry.

Ciała, cienie, dusze — wszystko zaczęło łączyć się w jedną, przerażającą formę. Ludzie i bestie, Nadja i Natasza, klaun i jego cyrk — wszystko stapiało się w kontinuum grozy, w którym nie istniały granice czasu ani przestrzeni. Jeden ruch, jedno westchnienie mogło zniszczyć lub stworzyć świat na nowo.

— Witamy w miejscu, gdzie koszmar nigdy nie zapomina o puencie — szepnął Klaun, a jego głos przetoczył się jak fala przez wszystkie wymiarowe przestrzenie.

Świat, który wcześniej wydawał się realny, teraz stał się tylko sceną dla jego niekończącego się przedstawienia. Każda dusza, każdy oddech, każde ciało — wszystko było elementem tej piekielnej gry, w której nie było zwycięzców ani przegranych. Było tylko jedno: nieustanne, wieczne przekształcanie i połączenie w coś, czego żadna istota nie mogła pojąć.

W tym momencie Nadja i Natasza, choć połączone w jedno, stały się katalizatorem całej przestrzeni cyrkowej. Ich moc nie miała granic — stały się częścią samego Klauna, jego gry i jego czeluści. Noc, ciało, cień, dusza i strach — wszystko stapiało się w jednym rytuale, który trwał nieprzerwanie, wiecznie, aż każdy zakamarek rzeczywistości wypełniła piekielna symfonia cieni i krwi. I tak rozpoczęła się nowa era — era, w której teatr i cyrk, Nadja i Natasza oraz Nieśmiertelny Klaun stali się jednym, a granice między śmiercią, życiem i magią przestały istnieć…

Rozdział 7. Niewidzialna Armia

Mówiono, że świat kończy się tam, gdzie morze spada w czarną otchłań, a ziemia wspiera się na grzbietach olbrzymów. Za horyzontem rozciągały się krainy, które żyły tylko w opowieściach pijaków i proroków. Tam, mówiono, mieszkali ci, którzy wysyłali swoje wojska — nie z żelaza ani ognia, lecz z samego powietrza. — Zanim ktokolwiek ujrzał tę krawędź, nadeszła przepaść inna — niewidzialna. Pierwsze dziecko zgasło we śnie, bez krwi, bez rany, jak świeca zdmuchnięta jednym tchnieniem. Starsi szeptali, że to początek wojny, której nie da się zobaczyć. I że oto nadciąga niewidzialna armia.

Poranek był stłumiony, jakby ziemia bała się wstać. Mgła spływała z pól, wsiąkając w ściany chat. Na placu leżała trumna sklecona z desek po starym wozie. W środku — drobne ciało małej Aurelii. Stara Latona, zgarbiona i owinięta w płótna, szepnęła:

— To pierwszy żołnierz, którego zabrała armia zza horyzontu.

Wieśniacy przeżegnali się, spluwając przez lewe ramię. Zielarz Eliasz przyklęknął, sprawdzając chłód ciała. — To gorączka — powiedział. — Zwyczajna gorączka. — Ale słowo „zwyczajna” brzmiało jak bluźnierstwo.

Nazajutrz zachorował sam Eliasz. Silny jak pień dębu, teraz leżał w malignie, ciężko oddychając. — Słyszałem kroki — wyszeptał. — Kroki w mojej izbie. Żołnierze. Byli tu… — i zapadł w ciemność. Kaszel niósł się przez wieś niczym echo bębnów wojennych. Armia maszerowała. Dni płynęły, a wioska pustoszała. Z kominów przestał unosić się dym, dziecięce śmiechy ucichły. Na zgromadzeniu przy studni sołtys Victor ryknął:

— Kto sprowadził na nas tę plagę? Kto otworzył bramy obcym wojskom?!

Palce wskazały Latonę. Potem Eliasza. Potem każdego, kto był inny, kto miał „dziwny” zwyczaj, kto spojrzał podejrzanie. Wspólnota rozpadła się na ostrożnych, wycofanych samotników. Kronikarz notował drżącą ręką: „To nie armia walczy z nami. To my sami walczymy między sobą, a choroba tylko zbiera żniwo.”

Gdy zachorowała córka sołtysa, tłum popędził Latonę na plac.

— Ty ich widzisz! — wrzeszczała kobieta. — Ty prowadzisz tych żołnierzy!

Latona podniosła wzrok. Jej głos był słaby, ale wyraźny:

— Oni maszerują przez pola. Białe twarze, czarne oczy. Nie walczcie z nimi. Nie znają litości. Nie przyjmują ofiar. Oni tylko idą.

Jej słowa były jak oliwa dolana do ognia. Stos buchnął płomieniem. Ludzie wierzyli, że ogień zatrzyma niewidzialnych wojowników. Ale tej samej nocy kaszel zdławił pięciu kolejnych. A Kronikarz imieniem Thomas Beastie zapisał: „Zabiliśmy swoją prorokinię. Armia ani drgnęła.” Zielarz Eliasz odszedł w góry, niosąc sakiewkę ziół i notatki. Ja — kronikarz — podążyłem za nim. Przemierzaliśmy doliny pełne ciszy. Wioski leżały puste, psy skomlały przy trupach, a ptaki omijały dachy jak miejsca przeklęte. Eliasz mówił:

— To nie żołnierze, nie duchy. To oddech. To zaraza, której nie umiemy nazwać.

Chciał znaleźć korzeń, który leczy wszystko. Ale zanim go znalazł, gorączka złamała mu ciało. Leżąc w malignie, Eliasz szepnął:

— Zapisz… że walczyłem nie z armią… lecz z niewiedzą… — A potem już nie mówił nic.

Powróciłem sam. Wioska stała otworem — domy otwarte, drzwi skrzypiące od wiatru. Zwierzęta błąkały się głodne. Na klepisku leżał martwy Eliasz. Na błocie gniły dziecięce zabawki. Ostatni mieszkańcy uciekli, wierząc, że za rzeką znajdą ziemię wolną od armii. Ale kaszel unosił się i tam, niewidzialny i nieubłagany. Zostałem jedynym świadkiem. Pisałem, by pamiętać. Pisałem, by kłamać — bo prawda była zbyt prosta i zbyt straszna.

Oto zapis ostatnich dni kraju, którego nie znajdziecie na mapach. Nikt nie udowodni, że istniał. Jego historia przetrwa tylko w szeptach — jako bajka, którą straszy się dzieci, jako legenda o armii, której nie da się zobaczyć. Nie było wojowników. Nie było demonów. Był tylko niewidzialny wróg — choroba, która przyszła i odeszła, nie potrzebując miecza. A morał brzmi: Człowiek ginie nie od tego, czego się boi, lecz od tego, czego nie rozumie.

Rozdział 8. Ślepy Kaznodzieja

On stoi na ambonie, jak na krawędzi przepaści, i w dłoniach drży mu nie księga, lecz serce, przepalone jak kadzidło, wypalone jak popiół po modlitwach, których nikt nigdy nie słuchał. Owce przed nim — nie owce, lecz maski zrobione z gliny i gnicia, otwarte usta, zamknięte dusze, spowiedź z rutyny, zdrowaśka dla uspokojenia sumienia, jak rzucona kość psu, by przestał szczekać na ciszę.

On krzyczy w sobie: „Życie żywi się życiem!” ale w uszach tłumu brzmi to jak bełkot pijaka, jak echo z piwnicy, jak krakanie wrony na dachu stodoły. Chciał ich nauczyć miłości, ale oni rozumieją tylko handel: grzech za rozgrzeszenie, śmierć za chleb, ciało za cień.

I nagle pojmuje — oni nie chcą światła, bo światło obnaża ich brudne twarze. Chcą ciemności, bo w ciemności wszystkie rany są niewidoczne, a każde kłamstwo wygląda jak prawda. Kaznodzieja milknie. Głos więźnie mu w gardle jak kamień, którego nie można połknąć, ani wypluć, ani zamienić w chleb. Patrzy na nich — na swoje trzody, które nigdy nie były trzodą, na ludzi, którzy są nawozem, rozsypanym po polach obojętności, na dusze, które żyją tylko po to, by ktoś inny miał wygodniej, by ktoś inny miał pełniejszy stół, by ktoś inny miał ciszę bez pytań. I wie, że przegrał — nie z Bogiem, nie z Diabłem, lecz z pustką, która siedzi w każdym człowieku, i żre go od środka, aż zostaje tylko skorupa chodząca do kościoła, by odbębnić swoją rolę.

A on — kaznodzieja, imieniem Lucjusz Szkarłatny, prorok bez armii, człowiek o sercu z ognia i głowie z popiołu — pęka w ciszy. Już nie potrafi rozróżnić, czy mówi do ściany, czy ściana mówi do niego. I tak kończy się niedzielne kazanie: nie słowem, lecz wyciem. Nie nadzieją, lecz rozpadem. Nie Bogiem, lecz człowiekiem, który przestał wierzyć w ludzi. Ale wciąż dla nich śpiewa swoją pieśń, której słowa brzmią tak:

Siedzę w pokoju, ściany pachną przeszłością. Ludzie jak cienie, a ich śmiech — dziurą w przestrzeni. Analizuję świat, jakby był eksperymentem. Każdy ruch przypadkiem, każdy błąd wyrokiem. Patrzę w lustro i widzę obcego. Który rozśmiesza mnie do łez własnym absurdem. Ludzie chodzą, jakby mieli plan. Ale plan kończy się zawsze w toalecie. Bo życie to gra, w której nikt nie zna reguł. Każdy ma swoją wersję piekła, każdy kłamie dla smaku. A jeśli chcesz odpowiedzi — szukaj jej sam. Sam sobie odpowiedz na to pytanie.

Gdybym miał władzę, zrobiłbym czystkę w ciszy. Rozrzucił wszystkich na planecie jak stare papiery. Śmiech byłby moim lekarstwem, a strach — sztuką. Nikt nie pytał, nikt nie słuchał, a ja tylko obserwuję. Czasem myślę, że świat sam się wykończy. Niektórzy umierają, niektórzy wciąż udają. A ja liczę, ile można pomylić życia z farsą. Psycholog by płakał, filozof by krzyczał. Ja tylko notuję ich potknięcia z rozkoszą. Ale gdyby ode mnie to zależało to rozjebałbym wszystkich. Więc, nie wkurwiaj mnie więcej. — I teraz już wiesz jaka jest odpowiedź na to pytanie.

Rozdział 9. Mroczny Najeźdźca

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 59.04