E-book
4.17
drukowana A5
47.94
Marionetka przepowiedni

Bezpłatny fragment - Marionetka przepowiedni

W krzaczastym deszczu


Objętość:
255 str.
ISBN:
978-83-8414-588-3
E-book
za 4.17
drukowana A5
za 47.94

Czy zastanawialiście się nad tym, dlaczego demony mają jakąś postać? Szpetne rysy, rogi? Odpowiedzieć na owe pytanie można w bardzo prosty sposób, czyli takimi uczynili ich artyści, choć ta konkretna odpowiedź nie mówi dlaczego ludzie ich takimi widzą we własnych koszmarach i dlaczego te wszystkie demony mają jakieś moce. Nie wiadomo też dlaczego typowy demon boi się objawić w dzień przed setkami świadków i przed kamerami.

Wszystkie te wątpliwości sumują się w jeden obraz, a dokładniej w urojenia nielicznych utalentowanych plastycznie osób.

A co by było gdyby te utalentowane osoby jako jedne z nielicznych widziały ponurą naturę realiów i ją odzwierciedlały we własnych dziełach. Gdyby demony były niewidzialnymi dla wszystkich i miały oblicza prezentowane zaledwie garstce utalentowanych. Tych utalentowanych można śmiało nazwać mistrzami. Jeden z owych mistrzów może opisać demona słowami, może opisać zadziwiająco dokładnie jego czarne niczym podła smoła oczy. Jego rogi przypominające widły z poczerniałej stali, stale ociekające krwią osób niewinnych.

Drugi z mistrzów potrafi zmienić słowa te w obraz znacznie bardziej wymowny od słów, a trzeci w rzeźbę nieomal śpiewającej soczystymi barwami. Czwarty z mistrzów potrafi demona naszkicować dźwiękiem, który na dekady utkwi w pamięci setek tysięcy szaraczków.

Ostatni piąty mistrz oblicze demona opisze zapachem, a dokładniej odorem oddziałującym na ludzkie emocje po stokroć wyraźniej od noża ociekającego prawie piejącą krwią.

W opisywaniu tym nadal nie ma nic wybitnie ciekawego, ale co by było gdyby owi mistrzowie razem lub z osobna mogli własnymi talentami przenosić demony z emocjonalnej próżni do świata realnego. Gdyby trochę popracowali i dzięki temu jakiś złowrogi duch zyskałby moce do częściowego oddziaływania na świat rzeczywisty. Brzmi to z lekka fantastycznie, ale duch oderwany od świata realnego przez śmierć ciała mógłby zyskać możliwość ingerowania dzięki słowom mistrza poezji i prozy. Niemniej jednak możliwość owa byłaby raczej ściśle określoną dla zachowania kontroli.

Każdy z wymienionych powyżej mistrzów powinien mieć też swojego mrocznego odpowiednika w świecie ludzi. Chodzi tu o to zachowanie równowagi. Równowagę tę widać choćby w tym, że istnieje zło i dobro, ogień i woda, wspaniałomyślność i gniew. Dlatego dobrzy mistrzowie chwytali by demony w kajdany sztuki, takiej jak poezja lub malarstwo, a źli mistrzowie zwracali by demonom możliwość ingerowania w świat fizyczny.

Tylko dlaczego mieliby oddawać złym duchom możliwość ingerencji? Pytanie to jest istotne, ale odpowiedź jest prosta i racjonalna, czyli zły duch ingerujący w ziemskie sprawy najprawdopodobniej wyświadcza złemu mistrzowi przysługę, dzięki której ten mistrz zdobywa kosztowności lub więcej władzy.

Brnąć dalej w te tematy dochodzimy do kluczowej kwestii, a dokładniej „Co by było gdyby?”. Gdyby zły mistrz słowa chciał przejąć moc złego mistrza malarstwa poprzez morderstwo? W tym konkretnym przypadku prawo równowagi zadziała tak, że obydwaj źli mistrzowie staną się demonami w próżni i w mękach będą czekać nawet przez milenia, aż zyskają możliwość ingerencji w świat realny dzięki kolejnym złym mistrzom. Dziwaczna to zasada, ale mówi bardzo wyraźnie o tym, że nikt po jednej ze stron nie może zyskać zbyt dużej mocy, bo śmiertelnik z szarej kanciastej rzeczywistości mesjasza nie może prześcignąć, choćby uczynił wszystko co człowiek może.

Zasadzie tej może wyrwać się tylko jeden byt zwany cudem, ale i on i każdy z mistrzów musi żyć na ziemi przez minimum pięć lat zanim poczuje kim, czy też czym faktycznie jest. Problem tkwi też i w tym, że cud pojawia się na tym łez padole raz na sto pokoleń, po to by na nowo określić rolę dobra i zła. Cud musi się też uczyć w każdej z dziedzin, a zwłaszcza w psychologii, by perfekcyjnie pojąć naturę ludzkiego wyboru. Pozornie to zaledwie kilka lat nauki, ale tylko pozornie, bo ludzkie zamiary i pragnienia tworzą gąszcz, który trudno przeszyć wzrokiem. Sztuka ta i mistrzom często się nie udaje, ale cud po jakimś czasie może więcej od wszystkich ludzi i mistrzów razem wziętych, choć to zaledwie pierwsza z jej zadziwiających zdolności, którą osiąga ucząc się.

Prawda tkwi też i w tym, że ucząc się może osiągnąć więcej i więcej, bo możliwości cudu są nieskończone, ale z drugiej strony ma też obowiązki, niezliczone obowiązki, bo wielka moc to także gigantyczna odpowiedzialność, którą to trudno objąć myślą zwyczajnemu szaraczkowi.

W pełni rolę cudu mogą objąć jedynie mistrzowie, choćby tacy jak William Azur, mroczny mistrz słowa, który to nie tylko piekielnie dobrze szkicował za pomocą słowa, ale też był osobą krystalicznie inteligentną. Sam od najmłodszych lat szkolił się w sztuce psychoanalizy i to nie ze względu na fascynację ludzkim umysłem, tylko ze względu na to, że musiał być po stokroć bystrzejszy od własnego otoczenia.

Ten konkretny mistrz sam bez choćby najmniejszej pomocy demona odkrył personalia cudu, a dokładniej dziewczynki o imieniu Małgorzata. Rzecz jasna odkrycie to było czystym fartem, takim jednym na milion lub na miliard. Azur przypadkowo znalazł się w miejscu, w którym to ta pięciolatka odkryła kim faktycznie jest. Może odkryła to zbyt wiele powiedziane, ale poczuła, że jest kimś więcej i co równie ważne właśnie wtedy ani jeden z jej czterech ludzkich, czy też nieomal ludzkich stróży nie był blisko. Rola tego człowieka mogącego wytworzyć do czterech takich jakby fantomowych ciał jest poniekąd prosta, tak samo jak mistrzowie ma nadludzkie moce. Niemniej jednak jest nawet twardszy od mistrzów i może bronić cudu bardzo skutecznie. Wystarczy, że dotknie ramienia małej i może jej bronić za pomocą płomieni i bardzo intensywnego żaru wystrzeliwującego z drugiej dłoni. Gdy opiekun wejdzie na wyższy poziom, to jest już zdolnym do obrony cudu w sposób o wiele bardziej efektywny. Tylko, że właśnie tam ani jednego z nich nie było i w tym tkwił wybitnie jaskrawy niesmak.

Była to taka typowa droga nad jeziorem, a dokładniej coś takiego jak asfaltowa droga, przy tej drodze chodnik i dodatkowo barierki zabezpieczające, dzięki którym samochody pozostawały na asfalcie, jeśli chodzi o te dwa najbardziej niebezpieczne z zakrętów. Zabezpieczenia owe wyglądały aż do bólu standardowo i szaro, ale to kompletnie nie miało znaczenia. Liczyło się to, że w tym wybitnie ważnym wieczorze pokonywał je jakiś drobny przedsiębiorca, monter lub hydraulik, czyli człowiek jakich wielu. William szybko dostrzegł to, że ten ktoś zapewne wypadnie z drogi i to tak z sekundy na sekundę, bo widział jak szybko to auto jedzie i dlatego też wyobrażał sobie samochód zsuwający się po kilkunastometrowym piaszczystym zboczu do jeziora, którego wody były wtedy dość zimne.

W tamtym czasie zadziałały moce dziewczynki zwanej cudem, a dokładniej to zerknęła ona na to pospolite użytkowe auto i nie pozwoliła się jemu przefiknąć ponad barierką, gdy już się o nią ocierało. Widowisko to rzecz jasna wyglądało dość nierealnie z punktu widzenia fizyki, ale cud pod postacią Małgorzaty to setki niezwykłych właściwości. Jednym słowem wszyscy zwyczajni ludzie doskonale widzący to co się dzieje tak naprawdę nie widzieli tego co się stało. Dla nich auto to jedynie w taki pospolity sposób otarło się o barierkę i w nieznaczny stopniu ową uszkodziło. Także dwie kamery monitorujące te krytyczne zakręty nie zarejestrowały niczego dziwnego, bo w taki sposób działa cud, a dokładniej to naprawia przypadkowe zło i nie pozostawia po tej naprawie najmniejszego śladu, nawet w formie fizycznych dowodów.

Tak może się dziać jedynie w kinie, wielu tak sobie pomyśli, bo ludzie myślą jedynie w taki sposób, czyli to co logiczne przyjmują za pewnik. Nie ma się co dziwić, bo chyba ani jeden z ludzi nie chciałby zobaczyć odwróconej entropii w działaniu. Normalna entropia to szklanka z sokiem rozbijająca się o podłogę, a odwrócona to tak jak nakręcić upadek owej szklanki i wyświetlić od tyłu. Już samo opisywanie tego jest dość dziwne, a jeśli już trzeba powrócić do cudu w tym kontekście, to ta mała dziewczynka od momentu przebudzenia w wieku lat pięciu może już odwracać entropię i wymazywać z pamięci każdego fakt jej odwrócenia. Fantastyka pełną gębą normalnie i jeśli doda się do tego wymazanie dowodów fizycznych i ludzkiej pamięci, to wychodzi bardzo zgrabne wpływanie na losy świata.

Byłoby to wybitnie gładkie, ale sam cud i mistrzowie nie zapominają, a w miejscu, w którym to cud coś zmienił każdy z mistrzów coś wyczuje, a dokładniej to oczami wyobraźni mistrzowie tacy jak Azur zobaczą to co faktycznie miało się wydarzyć, choć najpierw muszą trafić do miejsca, w którym to cud coś zmienił. W tym tkwi problem, bo nos mistrza nie zaprowadzi do tego typu miejsca, czyli musi trafić tam przypadkowo.

Tłumaczenie tego typu powinno wystarczyć choć jest pokrętne, a jeśli chodzi o mrocznego mistrza słowa Williama, to on sam zauważył blask wokół małej Małgorzaty i do tego dokładnie takie same światło wokół auta tego drobnego przedsiębiorcy. Dodatkowo tragizm, który to wyczuwał wszystkimi swoimi zmysłami nie stał się faktem rzecz jasna, choć nie dostrzegł w tym problemu, bo uświadomił sobie to, że nadeszła era nowego cudu. Dokładnie to samo uświadomili sobie pozostali mistrzowie, bo przebudzenie cudu jest zdarzeniem, które to wyczuje każdy z mistrzów.

Mroczny mistrz słowa dostrzegł w tym zdarzeniu szansę dla siebie, bo doskonale znał przepowiednię dotyczącą cudu. Przepowiednia owa jasno stwierdzała to, że cud zmieni wszystko, a dokładniej na nowo ustali role zła i dobra w świecie. Ustali zgodnie z własnym widzimisię, ale zanim się to faktycznie stanie, to musi najpierw w sensie mentalnym dojrzeć do własnej mocy, czyli musi zyskać świadomość własnej mocy, a to nie łatwa sprawa, bo może to zająć lata, a nawet dekady. Tak to widzą mistrzowie i to już od setek lat.

Wiedząc o tych miesiącach, a nawet dekadach Azur czuł się dość komfortowo, choć z drugiej strony był też i pewnym tego, że to gra o dosłownie każdą sekundę, bo im cud zwany w tym konkretnym przypadku Małgorzatą więcej wie tym szybciej trafniej się uczy. Jednym słowem chwile w których będzie mógł nią gładko manipulować są policzone, czyli też i ograniczone.

Problem stanowi też i to, że rodzice małej żyją i stale oddziałują na nią w sposób moralny. Dodatkowo szukają jej też mistrzowie zaliczani do dobrych, bo i oni poczuli jej przebudzenie, tylko że oni jeszcze przez jakiś czas będą jej tak brylantowo szukać, a William wie dokładnie kim są rodzice i gdzie szukać małej. Na dokładkę jest też pewnym tego, że inni mistrzowie nadal nie dysponują jego wiedzą.

Pewność ową zaczął tracić trzy dni po objawieniu cudu, gdy zaczął się za nią snuć inny z mistrzów i co najciekawsze był to mistrz słowa z tej jasnej dobrej strony. Azur go nie znał, ale był pewnym kluczowych spraw, czyli tego że mistrzowie zaliczani do dobrych to rzecz jasna nędznicy. Oni muszą osadzać demony w legendach, w obrazach i rzeźbach, czyli odławiać te nikczemne kreatury ze świata realnego za darmo i bez nadmiernego przelewania krwi. Zasady te nie dotyczą mrocznych mistrzów, czyli oni mogą zarabiać na własnych mocach ile tylko się da. Niemniej jednak i jedni i drudzy są śmiertelni i co najważniejsze ani jeden nie może przejąć talentów innych, czy też innego. Mistrz musi trwać przy swoim jedynym talencie od przebudzenia do momentu śmierci, a jeśli mistrz bezpośrednio zabije innego z mistrzów to stanie się demonem uwięzionym w legendzie, obrazie lub w przepełnionej bólem próżni.

Zasada ta była twardą, choć można było ją obejść posługując się demonem wyciągniętym z obrazu lub legendy. Utrudnienie tkwiło w tym, że mistrz, który pragnie pozbyć się innego z mistrzów nie może bezpośrednio nasłać demona na tego drugiego, bo to także oznacza utratę duszy, ale jeśli da się demonowi możliwość wyboru, czyli jeśli postawi się przed nim dwie opcje i to podobne jeśli chodzi o sferę korzyści, a demon postawi na stracenie wytypowanego mistrza, to mistrz zlecający i zyska i ocali duszę.

Azur w tej konkretnej kombinacji widział własny zysk, a dokładniej to musiał skasować dobrego mistrza słowa, człowieka zarośniętego i nędznie ubranego, stale noszącego notatnik pod swoim zużytym, przesiąkniętym kąsającym odorem płaszczem.

W tym przypadku samo podstawienie dwóch równie kuszących opcji do wyboru nie wystarczyło, bo William chciał się zabezpieczyć na sto procent i jednocześnie sporo zyskać. Dlatego odezwał się do Dobrzyńskiego, czyli do mistrza malarstwa z tej mrocznej strony. Zaproponował jemu prosty układ, a dokładniej wybór. W przypadku każdej z opcji zyskiwał dwa miliony euro, a Azur odstępował mu jednego ze swoich stałych klientów. Rzecz jasna owy mroczny mistrz malarstwa dodatkowo musiał postawić demona przed wyborem, bo innej opcji nie było i to także stanowiło problem, a dokładniej to mroczny mistrz słowa miał tylko jedną szansę na cztery, by wygrać w zgodzie z zasadami.

Wygrał, bo Dobrzyński sięgnął po demona, którego to namalował kilka lat temu. Była to bardzo dziwaczna stalowa kreatura z rogami ze stali ociekającymi aż nazbyt jaskrawą krwią. Zębiska tego demona były zakrzywionymi sztyletami z poczerniałej stali. One chyba zawsze się lepiły od tej zastygającej krwi, po pewnym czasie nieomal zmieniającej się w czarnawy pył. Był też i ogon z takich jakby stalowych segmentów, które nadgryzł ząb czasu, zakończony czymś na kształt sierpowatego ostrza zdolnego dźgać i podcinać gardła. Bestia owa poruszała się na czterech muskularnych metalicznych łapach i była trzykrotnie większa od typowego zwinnego miejskiego auta. Posiadała też pazury przypominające zębiska jakiejś niszczarki zdolnej zniszczyć wszystko. Specyficznie wyglądające wąsy czuciowe na tyle czerepu i na łapach, a konkretniej to te wąsy były drutami silnie raniącymi ofiary. Kolejnym z bardzo wiele znaczących szczegółów owego demona był pysk dość długi i diabolicznie zagięty, choć bez demonicznego spojrzenia nieomal białych oczu chyba nie byłby aż taki straszny. Mowa tu o czterech parach oczu. Nie wiadomo jakie one pełniły funkcje, ale mroczny mistrz malarstwa chciał by namalowany przez niego demon utkwił w pamięci każdemu dostrzegającemu śmiertelnikowi jakiego napotka. Wszystkie te detale razem tworzyły obraz ze wszech miar godzien zapamiętania, choć najważniejszym był duch wypełniający owego demona, a dokładniej to duch mistrza słowa sprzed kilkuset lat. Mrocznego mistrza, który w sposób zaskakująco dziki kiedyś zamordował innego mistrza malarstwa z jasnej strony i to ze względu na drobną uwagę, na drobiazg zazwyczaj przez wszystkich puszczany płazem. On nie powinien mieć aż tak znacznego wpływu na postępowanie mistrza słowa, ale prawie czterysta lat temu miał i od tylu właśnie lat był przestrogą dla wszystkich z olśniewającym talentem.

Azur jednak wiedział doskonale jaką decyzję podejmie Dobrzyński, czyli na którą z kart postawi. Rzecz jasna nie miał tej stuprocentowej pewności, ale nie na tym opiera się zbalansowany wybór. Konsekwencją takowego powinna być nagroda lub brak takowej, problem pojawia się wtedy gdy ten wybór za bardzo odbiega od przysłowiowego rzutu monetą. Jednym słowem mroczny mistrz słowa był w tym przypadku za bardzo pewnym decyzji drugiego mistrza. Pozostał jeszcze wybór demona z obrazu, który też powinien być stereotypowym rzutem monetą, czyli i tu niespodzianka mogła być zaledwie czymś na kształt fartu lub jego braku.

Niestety Dobrzyński także słynął z zaskakująco diabolicznego sprytu i dowodem potwierdzającym jego podstępną naturę było choćby to, że William Azur nigdy w życiu nie poznał jego twarzy, a jeśli ją zauważył to i tak nie miał pewności, co do jej właściciela. Podobnie do sprawy podchodził drugi z mistrzów, a dokładniej to także anonimowość i minimalizację ryzyka stawiał na pierwszym miejscu.

Byli też i niezwykli ludzie zdolni dostrzec lub wyczuć za pomocą swych talentów posmak talentu prawdziwego mistrza i oni także w tych wszystkich intrygach odgrywali istotną rolę, choć jeden z takowych pojawi się w tym wszystkim pozornie przypadkowo. Dobrzyński rzecz jasna nie przewidział pojawienia się śmiertelnika z darem widzenia wtedy gdy tworzył dwie propozycje dla demona, choć szansa spotkania owego była znaczną, bo między utalentowanymi dar nadzwyczajnego widzenia był i jest dość powszechnym. Tylko, że większość takich utalentowanych dostrzega tylko trochę więcej od zwyczajnych ludzi.

Jeden z wyborów zakładał zgładzenie rodziców cudu i dodatkowego mordu trzech ludzi w promieniu kilometra i przez kolejne trzydzieści minut od zaplanowanego mordu. Te wymogi postawił mroczny mistrz malarstwa przed demonem jako pierwsze. Równowagę dla owych mordów musiały stanowić takie same wymogi jeśli chodzi o wzrost, kolor oczu i skóry, czyli płeć i masa ofiar także z grubsza musiały się zgadzać, by zasada przysłowiowego rzutu monetą pozostała zachowana. Czas w tym wszystkim także odgrywał istotną rolę, bo demon który ma w sobie ducha dawno zmarłego mistrza jest w stanie wyczuć genetyczną woń cudu, takiego jak Małgorzata. Dotyczy to także rodzeństwa i rodziców, ale ta zdolność powraca dopiero po blisko trzech godzinach od przywrócenia z legendy lub z obrazu. Właśnie dlatego nie było pewności, co do tego, która z opcji przyciągnie demona.

Przyciągnęło go lśnienie przypadkowego człowieka z talentem dostrzegania. Był to prosty mężczyzna nie zaliczany ani do wysokich, ani do niskich. Był to tylko taki przysłowiowy szaraczek, który rodziców stracił wcześnie, ponoć w wypadku samochodowym takim jakich tysiące. Jego rodziców potrącił pijany kierowca, który uciekł pozostawiając tę dwójkę na pewną śmierć. Powiedzmy, że dla kontekstu opowieści owy pijany kierowca musi obecnie pozostać w tej jedwabistej mgle tajemnicy, bo teraz liczy się mężczyzna zwyczajny, choć z drobnym talentem do dostrzegania. Jeden z tysięcy zwanych utalentowanymi lub niezwykłymi. Natomiast jego rodzice i ich śmierć teraz nie są jeszcze istotni, teraz są wyłącznie wzmianką. Faktem, który ten utalentowany człowiek przywołuje po to by wzbudzać litość. Problem tkwi w tym, że do tego faktu odnosi się aż nazbyt mechanicznie i w związku z tym wzbudza tylko mizerną namiastkę litości. Tak jakby był zaledwie oszustem nieudolnie próbującym wzbudzić litość. Treść ta może i jest istotną, ale zdecydowanie więcej znaczy to, że widzi mistrzów, czyli zazwyczaj w jakiś sposób się wyróżniają dla niego z tłumu. Raz przy mistrzu widzi niewielki błysk, malutką niewiele mówiącą iskierkę przed czołem danego mistrza, a innym razem mistrza otula biały i zaskakująco czysty blask przypominający lukier z pocałunków idealnego srebra. Rzecz jasna on nie wie, że to są mistrzowie i nie wie dlaczego raz prawie nie lśnią, a innym razem są jedwabiście jaśni. Można powiedzieć, że jest na etapie niewiedzy.

Nawet jego własna niewiedza mu nie wadzi, bo nie zna jej wagi i póki co nie chce jej poznawać. Był na randce z własną wieloletnią przyjaciółką, która to jego odtrąciła, choć nie w sposób radykalny. Jedynie sporo gadała mu o tym, że pragnie by był tłem jej życia i wsparciem i co równie istotne wspomniała o tym, że może kiedyś zapragnie tego, by to było dla niej coś więcej. Trudno teraz skupić się na jej twarzy, bo to typowa osobistość, a on drobny oszust i złodziej, który to zazwyczaj pracuje fizycznie za niewielkie pieniądze, tym razem w sztucznym zniesmaczeniu zostawił przyjaciółkę, z którą to miał wejść na wyższy poziom relacji. Zostawił ją tak, że wyszedł z pizzerii i pozwolił jej dokończyć posilanie się w samotności. Wyszedł tak jak zwykle z dość tanim modelem plecaka sportowego na plecach, a po drodze kopnął kila kubłów na śmieci i to tam gdzie nie sięgają kamery monitoringu miejskiego, po to by nie trafić do aresztu z nieco bardziej agresywnym towarzystwem i by jednocześnie jakoś odreagować jej chłodną trybikowatą wymówkę, której to nie chciał usłyszeć.

Zakupił też kilka tanich piwek, bo w planie miał nocną przechadzkę powiązaną z popijaniem w zacienionych lokalizacjach. Obowiązkowym punktem na jego drodze był pewien most. Stare latarnie o stylistycznym posmaku początku minionego stulecia i równie wiekowe barierki. Wypada jeszcze dodać do tego dwie skarpy z dziesiątkami krzewów, mamroczącą w dole rzekę i niemal stałego wędrowca, którym to był gwiżdżący wiatr, czyli sporo aż nazbyt typowych detali. Ruch uliczny na tym konkretnym moście był raczej zjawiskiem okazjonalnym, dlatego warkotanie silników zazwyczaj zastępował tam świst wiatru, choć zdaniem pewnej części ludzi najczęstszym gościem tam była nastrojowa, gładka niczym tabliczka czekolady cisza.

Niestety właśnie tam owy bardzo typowo wyglądający młodzieniec z dziesiątkami drobnych problemów spotkał dzikie porywy wiatru, prawie brak opadów deszczu i nie mogącą zasnąć pięcioletnią dziewczynkę z rodzicami. Pięciolatkę tę mistrzowie zwali cudem, ale dla niego wtedy była postacią lśniącą bardzo miłym dla oka miodowym blaskiem. Pojawił się także samochód, który to dla niego był autem klasy van, choć była to ta wersja osobowa, a nie opcja dla niewielkich firm. Osoba, czy też osoby jadące owym autem nie miały znaczenia, bo dla chłopaka były jak manekiny w teście zderzeniowym. Liczyło się niemal wyłącznie to, że kierowca jechał w nawet bardzo nerwowy sposób jak na tę drugą godzinę nocy.

Najbardziej zaskakujący obraz w tym wszystkim stanowiła bestia, te trzy, może cztery razy większa od sprytnego auta miejskiego z bardzo diabolicznie wyglądającym ogonem, to właśnie ten ogon zepchnął aż nazbyt prozaicznie wyglądający samochód, tak że i ten strącił dwójkę dorosłych z mostu nie czyniąc najmniejszej szkody dziewczynce zwanej Małgorzatą. Tak to się nie skończyło, bo bardzo typowo wyglądający młody mężczyzna podbiegł do tej dziewczynki. Zdążył dotknąć jej ramienia i wysunąć dłoń w stronę bestii, która to dla niego wyglądała tylko tak jak naszkicowana ledwie co widoczną mgłą. W tej konkretnej chwili stało się coś bardzo ciekawego, a dokładniej, to blask z tej dziewczynki określanej jako cud przeszedł na tego niepozornego faceta i dosłownie ułamek sekundy później z jego dłoni nieporadnie wyciągniętej w stronę bestii wystrzeliło coś dziwnego, a konkretniej nie płomienie i nie taki dziki złoty blask, tylko coś pomiędzy tymi wizualnymi zjawiskami. Rzecz jasna to coś pomiędzy zaczęło sięgać tej bestii w zagadkowy sposób wymazując ją z tamtego miejsca. Jak dokładnie się to stało nie wiadomo, bo niezbyt odważny młodzieniec właśnie wtedy zamknął oczy.

Gdy ponownie je otworzył na moście był jedynie on z dziewczynką. W mniej niż dwie sekundy zbliżył się do barierki, po to by zobaczyć co stało się z autem i rodzicami małej, ale zauważył jedynie ciemności poniżej i stłumiony metaliczny zgrzyt, czyli nie było to nic dobrego. Wtedy także, czyli trochę ponad sekundę później upadł na dłonie i nieomal leżąc zwymiotował do rynsztoka. Ta nieprzyjemna czynność zajęła jemu pięć sekund lub nieznacznie więcej. Nie wiadomo, co dokładnie wtedy zrobił cud, ale gdy zerknął w stronę miejsca gdzie uprzednio stała, to nadal tam była i wpatrywała się w niego totalnie beznamiętnie.

Mroczny mistrz malarstwa wtedy wyczuł, że w jakimś stopniu skorzystał, choć nie wiedział dlaczego jego demon przedwcześnie powrócił na obraz. Dodatkowo był on tak jakby okopcony, przypominał płótno okopcone w ognisku, w którym to spalały się tworzywa sztuczne. Specyficzny był to widok, ale Dobrzyński nie przejął się tym należycie, a przynajmniej nie w tych pierwszych minutach. Tak było, bo liczył się nawet ze stratą demona z obrazu, dla niego był on jedynie czymś na kształt narzędzia i to takiego jednorazowego.

Więcej dla niego w tamtych chwilach znaczyło to, że z rozgrywki został wykasowany dobry mistrz słowa. On rzecz jasna poruszał się owym autem klasy van. Zginął wraz z jej rodzicami, bo spodziewał się raczej tego, że gdy będzie blisko, to ani jeden z mrocznych mistrzów nie naśle na rodziców dziewczynki demona z legendy lub z obrazu. Problem w jego przypadku stanowiło to, że miał talent, wspaniałomyślność i nieomal zero mądrości, bo był nędznikiem zaledwie o te pięć lat starszym od bardzo typowego młodzieńca, który uratował cudowną dziewczynkę. Dlatego był to częściowy dramat dla jasnej strony, a jeśli chodzi o Williama, to wszystkiemu się przyglądał z kamienistego wzgórza znajdującego chyba trochę ponad trzysta metrów od mostu. Nawet on spodziewał się o wiele lepszego obrotu spraw, ale też i nie spróbował namieszać za pomocą broni palnej, którą stale miał przy sobie, bo nie wiedział jak dokładnie działa talent typowego do bólu młodzieńca. Wolałby gdyby jego tam nie było, ale był i on i policyjny patrol, choć dwaj policjanci pojawili się tam tak dość rutynowo, a dokładniej to tak zwyczajnie krążyli po okolicy. Trafiając na cudowną dziewczynkę i na jej nowego towarzysza raczej niespodzianie.

Moment był to rzecz jasna bardzo specyficzny, bo Azur chciał dalej wpływać na przebieg spraw, czyli przez dobre kilka minut toczył walkę z samym sobą w myślach, aż w końcu uznał, że musi zadziałać w dość radykalny sposób. Zapisał szybko może ze trzy zdania we własnym notatniku i zaczął biec w stronę mostu. Nie było to trudne i to głównie ze względu na to, że miał na sobie sportowe czarno szare ubranie.

Dobiegł na miejsce właśnie wtedy, gdy funkcjonariusze zaczęli legitymować niepozornego młodzieńca. On im mówił, że ma na imię Nick, a owa dziewczynka jest jego siostrzenicą. Pozornie jego wypowiedzi brzmiały sensownie, ale William zauważył jak dwa piwa z czteropaku toną w obrazie rzeczywistości, tak jakby utonęły w przejrzystym powietrzu totalnie znikając z realnego świata. Wytłumaczył to sobie tak, że to sama równowaga wszechświata domaga się ich zniknięcia lub to podświadomość małej Małgorzaty wybiela osobowość tego typka, wyczuwając jedynie w nim dość zagubionego obrońcę.

Z tymi piwami on wszedł na most i znikły zanim zaczęłyby wzbudzać zainteresowanie policjantów. Znikły tonąć w rzeczywistości, a dokładniej to w jej wyglądzie. Innych by to bardzo zaskoczyło, ale Azur w zaskakująco zwięzły sposób zwrócił na siebie uwagę funkcjonariuszy wspominając o tym, że jest ochroniarzem państwa Stevens, a mała dziewczynka ma na imię Monika. Jego tłumaczenia były uprzejme, spokojne i sensowne jednocześnie, ale nagle ten Nick wykrzyczał jedno słowo, a dokładniej krzyknął „Broń!” i wtedy właśnie patrol zaczął mierzyć w stronę mrocznego mistrza słowa. On zaś początkowo zaczął wypełniać ich instrukcje odnośnie odłożenia broni i gdy już nieomal odłożył ją na asfalt zmienił decyzję.

Policjanci poznali ową zmianę po ruchach nadgarstka mrocznego i czarnoskórego mistrza słowa. Niestety nie wystrzelili w jego stronę, bo ich pistolety w tajemniczy sposób nie wypaliły. Tę dziwaczną okazję w pełni wykorzystał William Azur, choć nie była ona aż tak dziwaczną, bo coś zapisał w notatniku, a dokładniej kilka słów o dwóch policyjnych niewypałach. Właśnie tak wpłynął na rzeczywistość, ale gdy już kilkukrotnie postrzelił każdego z funkcjonariuszy dostrzegł jeden bardzo bardzo duży problem. Mowa tu dokładnie o tym, że i dziewczynka i jej dość niepozorny obrońca zniknęli z mostu.

Szybko zorientował się że ta dwójka nie ucieka jedną z dwóch dróg asfaltowych prowadzących do mostu od strony miasta i dlatego też mogli pobiec jedynie drogą gruntową przez taki jakby połowicznie dziki park. Miejsce to zazwyczaj nie było gościnnym, bo biegały tam te bezpańskie psy, niektóre z nich były dość groźne, ale Azur się ich nie obawiał, bo zazwyczaj ochraniały go demony z opowieści. Minimum trzy i to te silniejsze. Miały reagować jedynie na ordynarne ataki czegoś wybitnie groźnego i nienaturalnego, czyli w trakcie użycia argumentów słownych mógł wybronić się sam lub mógł użyć broni wtedy gdy atakował go człowiek pozornie stojący po właściwej stronie barykady prawnej.

Niestety William Azur nie odniósł sukcesu w dalszej pogoni za cudowną dziewczynką i za jej dość niepozornym ochroniarzem. Rzecz jasna był dość bliski postrzelenia tego młodzieńca, ale sytuację nagle zmieniło auto klasy SUV, a dokładniej jego kierowca, który w tym półdzikim parku pojawił się znikąd. Był to bardzo atrakcyjny pojazd, ale mroczny mistrz słowa nie chciał tracić ani sekundy na podziwianie go. Oddał chyba ze dwa strzały, by się przekonać, czym dokładnie jest ten atrakcyjny wytwór technologii i co najistotniejsze nie szykował się na wymianę ognia z kierowcą, który nie chciał go zabić. Chciał jedynie zapewnić bezpieczną drogę ucieczki cudownej dziewczynce Małgorzacie i jej towarzyszowi. Dlatego też trzykrotnie zawołał „Wejdźcie do środka.”. Między pierwszym, a drugim z tych zawołań była dość długa przerwa, bo ochroniarz musiał mieć czas na to, by zerknąć i sprawdzić gdzie przyczaił się mroczny mistrz słowa. Nie zauważył go i jeszcze dwa razy szybko i dość niedbale powtórzył swoją kwestię, choć zanim skończył mówić swoje po raz trzeci jego pasażerowie byli już na tylnej kanapie.

Sekundy owe były też dość pracowitymi dla Azura, bo bardzo szybko chwycił za swój smartfon i w bardzo szybki sposób wykonał film odjeżdżającego luksusowego auta. Zrobił to wyłącznie po to, by zarejestrować numery z tablicy rejestracyjnej. Spodziewał się i tego, że owe tablice mogły być sfałszowanymi lub skradzionymi, ale to w dalszym ciągu pewnego rodzaju dość istotny trop, który znaczy więcej niż brak takowego.

Jeśli zaś chodzi o tamtego ochroniarza, to wyglądał na dość silnego, choć nie był jakimś gigantem o masie grubo ponad sto kilogramów i wzroście dochodzącym nieomal do dwóch metrów. Sprawiał też wrażenie profesjonalisty, bo gdy tylko wyjechali z tego dość dzikiego parku szybko dostosował prędkość jazdy do przepisów i poprosił ową dwójkę o zapięcie pasów. Nick jeszcze przed wyjechaniem z parku zauważył na tylnej kanapie fotelik dla dzieci, ale ten widok tylko na ułamek sekundy go zaskoczył, bo zaskakująco szybko w trakcie jazdy przypiął do niego cudowne dziecko. Szybko zaczął też rozmawiać z tamtym ochroniarzem o tym, że spodziewali się małej, bo fotelik dla niej był i nowy i nawet w tym niezbyt mocnym oświetleniu kabinowym dało się dostrzec, że to jeden z lepszych modeli. Te bardzo istotne detale skłoniły typowego młodzieńca do wysunięcia szokującej hipotezy, a dokładniej to pojął, że spodziewali się małej.

Ochroniarz bardzo szybko potwierdził przypuszczenia Nicka, choć odparł tylko, że „Spodziewaliśmy się was.”. Tego typu odpowiedzi chyba się nie spodziewał, ale zanim zdążył wypowiedzieć konkretne pytanie usłyszał słowa „Uspokój się i sięgnij ponad oparciami do bagażnika, są tam przekąski i coś do picia, bo czeka nas dość długa droga.”. Rzecz jasna potem owy niepozorny Nick zaczął wypytywać o to, czy chce ich zabić lub sprzedać. Dla ochroniarza odpowiedzi były dość proste, bo gdyby chciał zabić tę dwójkę, to zrobiłby to na miejscu, czyli nie mieliby szans na wejście do auta. Jeśli zaś chodzi o kwestie porwania, to po kilkunastu minutach rozmowy zatrzymał się i odwrócił się w stronę Nicka. Powiedział mu, że może wyjść, ale mała jedzie z nim. Mówił to celując do niepozornego pełnoletniego młodzieńca, ale gdy ten zaledwie dotknął klamki wewnętrznej zaczął też gadać o odpowiedziach na pytania, których nie poznał. Zapytał też „Czy mała dała Ci niesamowitą moc po dotknięciu jej ramienia?”.

Zdziwiony Nick zapytał „Jak możesz o tym wiedzieć?”. Ochroniarz nie odpowiedział w sposób kontrowersyjny, choć mógł to uczynić, ale wszystko sprowadził do kilku wzmianek, czyli gdyby Nick wyszedł, to niczego więcej by się nie dowiedział, a gdyby został, to po jakichś pięciu godzinach pan Finch wszystko dokładnie by jemu wytłumaczył. Wtedy gdy ochroniarz mówił swoje tylne drzwi luksusowego SUVa były lekko uchylone, ale jakieś trzy sekundy po tym jak przestał odpowiadać Nick zamknął je i pojechali dalej chyba po kolejnych trzech sekundach, bo profesjonalista, którym był owy ochroniarz nacisnął pedał gazu w sposób swobodny i odpowiedział „Perfekcyjny wybór.”. Na to zaś Nick odparł „Mam nadzieję. Kim jest pan Finch i skąd wiesz tak wiele?”. Tych słów spodziewał się doskonale wyszkolony specjalista i dlatego też bardzo precyzyjnie zaczął mówić o tym, że wie dostatecznie wiele, choć z oczywistych względów będzie dzielić się swoją wiedzą stopniowo, krok po kroku. Wszystko to mówił totalnie nie tracąc koncentracji, jeśli chodzi o prowadzenie.

Ten spokojny sposób wypowiadania się nie zadowolił Typowo wyglądającego Nicka i dlatego właśnie on sięgnął po pistolet, który leżał już od jakiegoś czasu na siedzisku przedniego fotela. Rzecz jasna to sięgnięcie po broń palną było bardzo nie przemyślane, a dokładniej to ten profesjonalnie wyglądający ochroniarz spodziewał się jakiegoś dziwnego odruchu i miał już przyszykowany paralizator. Trudno powiedzieć gdzie dokładnie się on znajdował, bo przednią część kabiny tuliła dyskretna ciemność. Niemniej jednak został użyty jeszcze zanim palce niepozornego młodzieńca zetknęły się z bronią.

Tylko, że po użyciu paralizatora ochroniarz musiał się zatrzymać, po to by przypiąć niesfornego pasażera do pasów bezpieczeństwa. Czynność ta była dla niego do jakiegoś stopnia rutyną, choć wtedy gdy cudowne dziewczę zerknęło na niego zaczął w uspokajającym tonie mówić coś o tym, że jest bardzo ważna i że ani jedna ze stron jej nie skrzywdzi, opcja ta nie wchodziła w grę. Właśnie wtedy mała powinna być zaniepokojona i to nawet bardzo, ale nie była, choć wpatrywała się w nieprzytomnego pasażera obok siebie w taki sposób, jakby nie mogła pojąć, czy jest źle, czy też dobrze. Ten stan potrwał może jakieś dwadzieścia minut, a następnie mała zasnęła i to tak jakby automatycznie.

Obydwoje byli do jakiegoś stopnia czujni jakieś sześć godzin później, a dokładniej to wtedy gdy przejmował ich inny profesjonalista. On także wykazał się podobnym, czyli nawet bardzo poprawnym doborem argumentów i co najważniejsze jasno stwierdził, że na miejscu będą za trzy godziny. Plus minus te piętnaście minut. Nick i mała prawie nie odczuli tej zmiany, bo obydwaj ochroniarze byli do siebie bardzo podobni. Jedyna z istotnych różnic dotyczyła barwy głosu.

Początkowo niepozorny Nick chciał i z tym drugim odbyć kontrowersyjną rozmowę, ale powstrzymał się czując, że za blisko trzy godziny porozmawia z jego szefem, który to będzie wiedział znacznie więcej. Nie wiedział też i tego, że zbliżają się do okazałej blisko dwustuletniej posiadłości z wieloma dziełami sztuki w środku. Przepych tego miejsca rzecz jasna miał jego zaskoczyć, a nawet po części zmotywować do próby kradzieży.

Próba kradzieży dotyczyła złotego zegarka na łańcuszku, który leżał i kusił na jednej z szafek. Zasadniczo to był on pierwszą błyskotką, która wpadła w oko niepozornemu i zazwyczaj nieudolnemu złodziejaszkowi, którym to był Nick. Tylko, że pan Finch zaskakująco szybko zauważył to, co on zamierza zrobić i zaczął w dość agresywny sposób mówić o niemal natychmiastowym okradaniu kaleki. Słowa te wywołały bardzo prostą reakcję, a dokładniej to Nick odwrócił wzrok w stronę osoby, która zwróciła mu uwagę. Jeśli zaś chodzi o zegarek, to poluzował uścisk własnej dłoni i dlatego też przedmiot ten delikatnie opadł na szafkę, na której to wcześniej leżał. Może trochę ponad sekundę po jego pochwyceniu. Natomiast złoty łańcuszek od tego konkretnego zegarka spłynął na blat owej szafki niemal bezszelestnie.

Chyba kilkanaście sekund później Nick usłyszał kilka zdań dotyczących wiedzy, którą otrzyma. Wiedza ta zdaniem poruszającego się na wózku inwalidzkim była i zawsze będzie znacznie cenniejszą od kilkudziesięciu gram złota. W swoich początkowo lekko chaotycznych wypowiedziach powracając do zegarka wspomniał także, że ma jeszcze dwa takie same i że z miłą chęcią rozstał by się z każdym z nich, byle by ten niepozorny młodzieniec dał się jemu szkolić przez następne cztery miesiące.

Odpowiedź Nicka była szybka, bo bardzo jasno stwierdził, że to szczodra oferta, ale zaczął też wypytywać o napastnika z mostu, a dokładniej o tego czarnoskórego spryciarza, który to jego zdaniem rozmawia z demonami. Rzecz jasna nie spodziewał się tego, że pan Finch go wyśmieje, ale i nie liczył na eksplozję szczerości, bo to co go spotkało było tym nurkowaniem w nowym dość demonicznym świecie i wszystkie odpowiedzi podane na tacy jednocześnie byłyby aż nadto szokującymi.

Dlatego na samym początku Finch wytłumaczył Nickowi, że ścigał go i będzie go nadal ścigać William Azur, którego jasno określił jako śmiertelnego mrocznego mistrza słowa. Wytłumaczył mu też i to, że mistrz tamten potrafi przywoływać demony z opisów tworzonych przez jego poprzedników, a nawet tworzyć nowe. Sporo się też rozgadał o jego wyglądzie, czyli o tym, że jest czarnoskóry, ale chyba najistotniejszy był dla Fincha wyraz twarzy tego mrocznego mistrza. Jednym słowem jeśli ktoś dłuższą chwilę wpatrywał się w jego oblicze, to tak jakby uznawał, że nie można się wyrwać z intryg, które to ta mroczna osobistość tworzy.

Dziwną burzę myśli młodzieńca tak jakby rozerwała wypowiedź Fincha. „Zapewne spodziewałeś się tego, że całokształt prawdy sprawi, że zwymiotujesz i nieomal z sekundy na sekundę popadniesz w obłęd. Opcja ta jest zaskakująco prawdopodobną, ale gdyby tak miało się stać, to równie dobrze mógłbyś paść na zawał na tamtym moście. Tak wiem o moście i o tym, co dokładnie się na nim wydarzyło i wiedziałem jeszcze zanim się wydarzyło. Nie wypytuj mnie o detale, bo wystarczy tobie jedynie to, że dowiaduję się o skrawkach przyszłości od demonów i duchów. Jedne z nich chcą przysługi w zamian za wiedzę, a inne bardzo wiele zyskują tylko powiadamiając mnie o możliwych wersjach przyszłości.”

Ta konkretna wypowiedź Fincha bardzo wiele wniosła, ale mniej niż sekundę po jej zakończeniu mała Małgorzata zapytała „Czym mogą być te przysługi?”. Pytanie to rzecz jasna było dość zaskakującym, bo Nick nawet o nim nie pomyślał. Mowa tu dokładnie o tym, że uznał, że skoro ludzie Fincha ich uratowali, to nie musi go męczyć nadmierną liczbą niesmacznych pytań. Cudowne dziewczę rzecz jasna nie przyjęło niczego za pewnik, choć skończyło piąty rok życia trochę ponad tydzień wcześniej.

Wybawiciel na wózku inwalidzkim, którym to był Finch raczej przywitał jej dociekliwość w sposób zaskakująco radosny, a dokładniej to nie określił jednoznacznie tego, że owe przysługi mają mieć mroczny posmak. Jasno stwierdził, że zazwyczaj dotyczą tego, by duch na jakiś czas może przybrać ludzką formę, po to by wykonać jedno, do trzech prozaicznych zadań.

Mała szybko zapytała „Jakie to zadania?”. Wtedy wybawiciel tej dwójki jasno odpowiedział, że nie może być to zabójstwo, czy też uszczerbek na zdrowiu. Potwierdzając dość dosadnie to, że stoi po stronie dobra i w żartobliwy sposób na sam koniec dodał, że często jest to możliwość zagrania na loterii. Rozwijając dodatkowo myśl o tym, że duchy są emocjonalnie związane z własnym żyjącym potomstwem, z wnukami, czy też prawnukami. Wyjątkowo często warunki bytowe tych osób chcą poprawić wygrywając na loterii jako one. Tak mniej więcej wyglądała wypowiedź Fincha, a dokładniej to była mądra i co najistotniejsze miała też i ten zaskakująco pozytywny wydźwięk. Problem stanowiło jedynie to, że czarnowłosy i przeciętnie wyglądający młodzieniec Nick zaczął mieć w danej chwili więcej wątpliwości. Niektóre z nich tak jakby ugasił ten miodowy blask ze źrenic Fincha, ale i tak pojawiło się pytanie dotyczące sposobu spełniania życzeń duchów.

Kaleka odpowiedział na to pytanie w prosty sposób. „Jestem tym dobrym mistrzem malarstwa i szkicowania, a dokładniej to rysuję lub maluję to czego pragną duchy za ich wizje przyszłości. Niemniej jednak do moich wizji wplatam możliwość utraty pieniędzy zdobytych na loteriach, jeśli te po jakimś czasie mogą zostać wydane na jakiś niemoralny cel. Czasami robi się z tego konkretny kipisz, ale naszkicować lub namalować mogę wszystko, po to by potem przynajmniej na jakiś czas przenieść to do realnego świata.”

Ta wypowiedź przynajmniej początkowo aż nazbyt zaspokoiła pogubionego w tym wszystkim Nicka, który już nie musiał pytać o to, jak dokładnie trafili do tego miejsca ociekającego antyczną sztuką. Dlatego skupił się na własnej kwestii i w sposób dość niesmaczny zapytał o własną zdolność.

Finch odpowiedział w sposób dość drobiazgowy i jednocześnie uprzejmy. „Małą nazywamy cudem i ma ona nieograniczone możliwości, choć najpierw musi do nich dojrzeć w sensie emocjonalnym i dodatkowo musi stać się mądrzejszą. Trwa to niestety długie miesiące, a nawet lata i dlatego też w tym czasie potrzebuje pomocy obrońcy. Osoba ta dostrzega zagrożenia zaliczane do nadprzyrodzonych i reaguje na owe. Zazwyczaj przenosi cud w inne bezpieczne miejsce, ale jeśli zaistnieje potrzeba to może zareagować. Właśnie tak jak ty na moście, dotknąłeś jej ramienia, a następnie z twojej dłoni wystrzelił gorąc, który wykasował demona z naszej rzeczywistości. Bardzo ciekawa to zdolność, ale i ty masz braki, bo bezpośrednie sięganie po jej moc nie było koniecznością. Mogłeś uczynić to myślą. Brzmi to fantastycznie, ale taka jest prawda, choć tym razem nie ma już czterech osób zdolnych do obrony cudu, jesteś tylko ty, bo mroczna strona postarała się nadmiernie i nie wiem czy zdołam to zrównoważyć w najbliższym czasie. Dlatego też muszę pozostawić was z moimi ludźmi i w odosobnieniu wziąć się za szkicowanie. Nasze szanse trzeba zwiększyć i to szybko.”

Słowa te nie do końca spodobały się Nickowi, który zatrzymał Fincha na dodatkowe kilkanaście minut. Rzecz jasna wystarczyło, że dłonią złapał go za ramię, a ten zaczął bardzo dokładnie gadać o mrocznej i o tej dobrej stronie. Brzmiało to dokładnie tak „Mroczna strona nie może wygrać w świecie realnym, a przynajmniej nie w sposób bezpośredni. Tak samo jak mrok pochodzący z cieni nie wygra z żarem perfekcyjnych miodowych gwiazd. Twarda świadomość tego faktu daje pełną odporność na pokraczne zagrywki demonów. Można to nazwać przyśpieszonym wykładem, ale pozostaje jeszcze sfera ludzkiego umysłu, w którym to zło i mrok mogą wygrać pozornie odbierając jasności moc, ale tylko pozornie. Takie teatralne sztuczki powinny być dla każdego z ludzi łatwymi do rozszyfrowania, choć jeśli wystarczająco się zamiesza to i umysł mistrza słowa można zwieść na manowce. W tym momencie powinienem powiedzieć, że jeśli czujesz się zagubiony to powracaj do podstawowych fundamentalnych prawd, by ponownie dodać sobie siły psychicznej. Restart tego rodzaju powinien być łatwo osiągalnym, ale gdy trafi się ten milion razy bystrzejszy od typowego człowieka demon to bardzo wiele może się wydarzyć. Gdybym ja był tym demonem, to nie objaśniałbym tych wszystkich detali kawałek po kawałeczku, to by nie miało sensu, ale nie dlatego powinieneś sądzić, że stoję po dobrej stronie. Ja jako mentor muszę tobie wskazać to, jak masz czerpać psychiczną siłę i jak się nie dać zwieść. Zła strona natomiast wprowadzi mieszankę mroku i światła w twoje myśli i będzie nią merdać aż do chwili, w której totalnie się pogubisz. Nie wspomni ci o tym, że wygrasz stanowczością, tylko ją złamie raz i to tak bardzo dosadnie.”

Te słowa może i nieco pokrętne pomogły i Finch mógł już opuścić salon wiekowego domu. Pojawiła się też jakaś kobieta, której głos zabrzmiał zaskakująco przyjaźnie. Nick ledwie na nią zerknął i początkowo zapamiętał jedynie to, że miała ona czarne włosy i może trochę ponad metr sześćdziesiąt wzrostu. Jej ubranie zaś bardzo pasowało do takiego biznesowego spotkania. Młodzieniec zapewne zapamiętałby znacznie więcej, gdyby nie człowiek mistrza, czyli ktoś o pseudonimie Core. On dosłownie w bardzo profesjonalny sposób wyprowadził niepozornego młodzieńca do sali ćwiczeń, której to podłoga w znacznym stopniu była matą i pchnął Nicka w taki sposób że ten obrócił się omiatając wzrokiem wszystkie ściany zanim upadł na materac.

Rzecz jasna podniósł się z tej maty w mniej niż sekundę i zauważył, że nigdzie nie ma drzwi wejściowych, a każda z czterech ścian wygląda dokładnie tak samo, nawet jeśli chodzi o drobne uszkodzenia. Detale te już mówiły o tym, że ktoś zaczyna mieszać w głowie Nicka, choć najwięcej znaczyło to, że Core zmienił się w aż cztery postacie. Każda miała taką samą perfekcyjną fryzurę, takie same przeciwsłoneczne okulary bez najmniejszej ryski i do tego ubranie wyglądające na dość sportowe, które też sprawiało wrażenie dopiero co zakupionego.

Na tę próbę zabawy umysłem Nick odpowiedział zdecydowanym, choć nieco spóźnionym zamknięciem oczu, a dokładniej to zamknął je na trochę ponad dwie sekundy. Gdy już je otworzył, to załapał się na kolejną porcję iluzji, czyli na mrocznego mistrza słowa Williama Azura, który właśnie go nokautował tak jak bokser wagi ciężkiej. Bardzo typowo wyglądający młodzieniec myślał, że owe iluzje potrwały nie więcej niż piętnaście sekund, ale Core odparł jasno, że dzięki owym iluzjom zatrzymał go na ponad pół godziny w sali gimnastycznej, a to jego zdaniem było niedopuszczalne.

Core w bardzo stanowczy sposób zaczął też mówić o tym, że umieszcza w ludzkich umysłach iluzje, ale jego moc działa w minimalnym stopniu na osoby, które mają silny umysł. Takie osoby zaliczane do bardziej wyćwiczonych, mogą nawet w ułamku sekundy wyswobodzić się z jego iluzji. Jego tłumaczenie nie skończyło się na zdolności do tworzenia iluzji, bo miał jeszcze drugi talent, czyli do pewnego stopnia widział przyszłość, choć ten dar nie był powiązany z dokładnym widzeniem tego co ma się wydarzyć. On zaledwie mógł uniknąć wyborów sprowadzających na złą drogę. Jeśli zaś chodzi o ziszczenie się najlepszej z przyszłości, to bez pomocy duchów sobie nie radził.

Ten konkretny człowiek Fincha nie znał też swojego prawdziwego imienia i nazwiska, był przez niego trenowany od najmłodszych lat i był wysportowanym białoskórym mężczyzną, któremu to brakowało zaledwie czterech centymetrów do dwóch metrów wzrostu. Mówił też Nickowi o tym, że bardzo szybko zrobi z niego idealnego ochroniarza dla cudownej dziewczynki, co sugerowało jakąś z form szkolenia wojskowego. Doprecyzowując Core sam odebrał wykształcenie wojskowe i w bardzo mechaniczny wojskowy sposób kształcił innych. Miał też inne imię i nazwisko, choć owe personalia były raczej wymyślonymi na potrzeby oficjalnych dokumentów.

Niemniej jednak nie wydawał się on być tym pouczającym wszystkich wokół najemnikiem, tak raczej nie było, bo zaczął nauczać w szokujący i nawet dość mechaniczny sposób, ale też i sporo objaśnił Nickowi, czyli wytłumaczył mu to, że gdy już nabierze tej pewności siebie to z łatwością przebije się myślą i zmysłami przez jego iluzje.

Do pewnego stopnia niepokojącym było tylko to, że zaczął się bawić obrazem kobiety, która przechwyciła cudowne dziecko Małgorzatę. Mowa tu dokładnie o tym, że pierwotnie była to czarnowłosa kobieta zaliczana do dość młodych o wzroście metr i sześćdziesiąt centymetrów. Miała też ten biznesowy strój. Core zamienił ją na wysoką blondynkę po trzydziestce ubraną na sportowo, a dobrowolne wejście Nicka do sali gimnastycznej zmienił w zawleczenie. Iluzje te wyglądały realistycznie, ale liczyło się też i to, że nie wykasował rzeczywistych wspomnień. Wtedy jeszcze nie objaśnił, czy mógł to zrobić, czy też nie. Chyba tylko próbował jak najmocniej namieszać, po to by Nick nie mógł się połapać, ale on w ciągu kilkunastu sekund od zagnieżdżenia iluzji w jego umyśle zapytał „Kim jest ta blondi??”.

Core na początek w taki dość niesmaczny sposób się uśmiechnął, a potem zaczął objaśniać. „Wybacz to aż nazbyt śmiałe mieszanie w głowie, ale inaczej się nie da. Ty jesteś kimś mocniejszym psychicznie od zwyczajnego człowieka, choć tak z sekundy na sekundę nie zaczniesz emanować siłą psychiczną, nie sam z siebie. Tu niestety musi zaistnieć zewnętrzna siła mieszająca w głowie i dodatkowo ta czysta chęć przezwyciężenia jej. Na chwilę obecną mieszam tobie w głowie za pomocą tych prostych i łatwych do wychwycenia iluzji. Zauważyłeś też i to, że niespecjalnie się staram. Tak właśnie jest, bo na samym początku musi być prosto, potem niestety będzie o wiele trudniej, ale mam pewność co do tego, że poradzisz sobie z moimi iluzjami, bo twój talent jest po stokroć ciekawszym i mocniejszym od mojego.”

Nicka rzecz jasna zaciekawiły te objaśnienia i dlatego tak bardzo bardzo bezpośrednio zapytał o mrocznego mistrza słowa, a Core wprost mu odpowiedział. „Zapewne postrzegasz przeszłość tak, że to Azur we własnej osobie interweniował na moście, po to by przechwycić cud. Tak rzecz jasna mogło być, ale równie dobrze to jeden z jego ludzi mógł tam nieco namieszać iluzjami, po to by utrudnić nam połapanie się w tym wszystkim. Nie wiem czy na sto procent tak było, bo mam talent do tworzenia fałszywych wizji w umysłach ludzi, a dokładniej to jednorazowo mogę tworzyć fałszywą wizję w tylko jednym ludzkim umyśle. Takie niestety mam ograniczenie i co gorsza nie mogę się też bronić przed cudzymi iluzjami. Jeśli zaś chodzi o identyfikowanie tych sfałszowanych obrazów wspomnień, to identyfikuję wyłącznie te mojego autorstwa. Moje słowa to nie wystarczająco trafna odpowiedź, ale zapewniam cię, co do tego że dla mrocznego mistrza słowa pracują dziesiątki, jeśli nie setki takich jak ja i co równie istotne te utalentowane istoty ludzkie realizują jego rozkazy natychmiastowo. Mroczny mistrz słowa ma wielką moc, jeśli chodzi o jego popleczników i marionetki. Nie zdziwiłbym się nawet gdyby jego ludzie wiedzieli dokładnie o tym, jak aktualnie wygląda twoje szkolenie. Brzmi to niepokojąco i to nawet bardzo, ale świadomość lub nawet podświadomość cudu jest silniejszą od jego i jego popleczników. Mała Małgorzata nawet teraz pragnieniem własnego serca może nas bronić przed nim, dlatego jest bardzo cenną, a ty mój drogi przyjacielu jesteś numerem dwa i dlatego po tym treningu jestem ci winien śniadanie.”

W tym konkretnym przypadku po zapowiedzi śniadania nie pojawiła się iluzja, tylko wszystko, czego może dusza zapragnąć jeśli chodzi o rodzaje pożywienia. Nic w tym dziwnego, bo dobrą wolę trzeba udowadniać uczynkami, a nie tylko za pomocą pustych pochlebstw. Prawdziwość tego gestu tkwiła też i w tym, że Nick zauważył jak służący wnoszą stół z ciekawie wyglądającym jedzeniem do sali gimnastycznej, na skrawek podłogi nie przykryty matami do treningu.

Mała szybko zaczęła się posilać i pojawiła się tak jakby znikąd, choć jako dziecko zażyczyła sobie kanapek z dżemem i to wykonanych zgodnie z jej życzeniem, a dokładniej to skórka chleba musiała zostać odkrojona za pomocą noża. Typowe życzenie małego dziecka i taki jakby kęs beztroski przed kolejnym zderzeniem z nowymi ostrymi niczym brzytwa realiami, które już od pewnego czasu były dość niesmaczne. Niemniej jednak barwne śniadanie było przerwą, której aż nadto potrzebowała ta dwójka.

Problem pojawił się wtedy gdy mała sięgnęła po jedno z jabłek i podsunęła je Nickowi pod nos, a on szybko zaczął zauważać zgniliznę jakiej nigdy w życiu nie widział. Wszystkie detale tego obrazu dosłownie piały wybitnie niesmacznymi barwami. Niemniej jednak groźniej zrobiło się dopiero wtedy gdy mała Małgorzata uderzyła go z liścia w twarz. Cios owy nie był tym szczególnie mocnym, ale jego walory otrzeźwiające w tamtej chwili były aż nadto wymownymi. Mowa tu dokładnie o tym, że Nick ponownie zerknął na swojego nauczyciela od iluzji. Początkowo zauważył tylko to jak Core stojąc kompletnie beznamiętnie się im przygląda, a następnie opuścił wzrok i nadal patrzył na kanapkę, którą posilał się już od kilku sekund. Obraz apetycznie wyglądającego pieczywa zaczął zmieniać się w jakąś dość sztywną gąbkę otuloną pleśnią. Natomiast ser topiony ze środka nabrał smaku brei, która z oporem prześlizgiwała się przez jamę ustną.

Właśnie to posilanie się skończyło się zwymiotowaniem na talerz. Normalna reakcja w tego typu przypadkach i co równie istotne apetyczne jedzenie znikło, by jego obraz mogła zastąpić zgnilizna, której odpychający wygląd aż nazbyt trudno naszkicować sobie we własnych myślach. Dlatego też kolejne zerknięcie na gostka od iluzji było bardzo bardzo pomocne, bo przez wygląd profesjonalnie wyglądającego człowieka bez skazy coś się przebiło. Mowa tu dokładnie o takim jakby demonie z mgły. Ledwie widocznym i prezentującym się jak szkielet z minimalną ilością tkanek miękkich. Wizerunek iście z horroru, którego to Nick nie chciał zobaczyć, bo liczył na przerwę od nieprzyjemnych wrażeń.

Jedyne co się nie odmieniło w jego oczach to obraz małej cudownej dziewczynki, która to zaczęła nieomal ściskać jego lewą dłoń. On zaś po mniej niż sekundzie wyciągnął prawą dłoń w stronę tego iluzjonisty Core’a. Zaskakująco szybko zadziałał jego gniew i z prawej ręki wystrzeliły te płomienie blask i gorąc, a dokładnie to wszystko razem. Rzecz jasna Nick raz widział to jako płomienie, raz jako blask, a jeszcze innym razem nie wiedział co to dokładnie jest. Pewnym był tylko co do tego, że owy jasny gorąc niszczył wszystko to co złe. Dlatego ten człowiek Fincha o imieniu Core znikł w blasku pozostawiając po sobie koszmarnie stopione bardzo nowoczesne okulary przeciwsłoneczne.

Może trochę ponad sekundę po chwili, w której te okulary upadły na podłogę Nick z małą opuścił salę gimnastyczną, do której to niespełna dziesięć minut wcześniej wniesiono stół z jedzeniem. Przebiegnięcie z małą przez pierwszy frontowy salon i przedpokój zajęło kolejne sześć do ośmiu sekund. Byłoby szybciej gdyby ten typowo wyglądający młodzieniec nie musiał po drodze zlikwidować jeszcze dwóch demonów o humanoidalnych formach, ale i one zapadły jemu w pamięci, bo były takim jakby szarym jedwabiem ulepionym do postaci kości, na których to jeszcze było nieco ludzkich tkanek. Trudno dokładnie powiedzieć, czy były to byty namacalne, czy też przelatywała przez ściany jak kamienie przez dym. Pewnym było jedynie to, że Nick chciał jak najszybciej wybiec z tego domu, ale nie uczynił tego najszybciej, bo po drodze na dokładkę ukradł ten złoty zegarek, który już na wstępie się jemu spodobał. Początkowo raczej nie chciał tego uczynić, ale po blisko sekundzie wpatrywania się w niego uznał że jest prawdziwy, a jakieś trzy sekundy później wybiegł z owego wiekowego domu z małą Małgorzatą na rękach i z błyszczącym zegarkiem w kieszeni.

Kolejnym nieciekawym widokiem był dla niego dom z którego uciekł, a dokładniej to fasada wcześniej wyglądająca na niesamowicie zadbaną zaczęła się zmieniać w jego oczach, czyli tak jakby znikąd pojawił się ten wiekowy brud. Czarny lub siwy pył wymieszany z wodą tworzący lepki szlam, który to zapewne narastał na tamtej elewacji przez dekady. Powinien go zauważyć te kilka godzin wcześniej, czyli dokładnie wtedy gdy wchodził z małą do owego pałacu, ale wtedy też nie zerkał w sposób dostatecznie przenikliwy. Jego umysł chciał przełykać bez opamiętania pomyślny scenariusz, a nie rozcinać radykalnym spojrzeniem zbyt cukierkową rzeczywistość. Błędne podejście nieco wcześniej sporo go kosztowało, ale dopiero zaczynał ogarniać umysłem jak wiele stracił przez brak krytycznego podejścia.

Samo zerknięcie na smartfon dało Nickowi bardzo wiele, jeśli chodzi o zrozumienie tego co się stało. Mowa tu dokładnie o tym, że jego telefon się rozładował i to w trybie czuwania. Nie powinno tak się stać, bo ładował go wczoraj w okolicy godziny osiemnastej i dlatego też sądził, że powinien nadal działać. Tak dosłownie musiało być bo ta elektronika użytkowa miała wtedy trochę ponad miesiąc i dlatego w trybie czuwania mogła się rozładować po blisko czterech dniach. Właśnie tak to pojmował młodzieniec o niespotykanym wręcz talencie. Czarny ekran po odblokowaniu to rzecz jasna cztery dni czuwania lub jakieś inne czary mary, dzięki którym bateria padłaby o wiele wcześniej.

Ochroniarzowi cudownej dziewczynki nie spodobało się też i to, że twarz Fincha tak jakby zanika w jego pamięci. Na samym początku, czyli mniej niż sekundę po wyjściu wyrazistość jego rysów wydawała się dla Nicka obrazem, który nigdy nie zniknie z jego pamięci. Ten konkretny inwalida rzecz jasna miał swoje lata, ale jego twarz na samym początku rysowała w wyobraźni obraz nauczyciela, który to w dość spokojny sposób pokieruje nauką tego pogubionego młodzieńca. Problem tkwił w tym, że obraz ciepłego i bardzo wyrozumiałego nauczyciela, który był też zdolnym do poprawienia niemal każdego błędu dziejów znikł wtedy gdy Nick wraz z małą opuścił budynek, który to na samym początku wydawał się być pałacem idealnym. Specyficznie to zabrzmi, ale wtedy gdy wymuskana wiekowa fasada stawała się ohydniejszą i ohydniejszą. Wtedy gdy przybywało tego niesmacznego brudu dziejów twarz mistrza obrazu Fincha także stawała się nieczytelną i pozbawioną rysów. Właśnie tak jakby z każdą sekundą poza budynkiem ktoś okrywał ją kolejną peleryną z nieomal niemej skóry. Tylko jedna jedyna osoba się tym nie przejmowała, była to cudowna pięcioletnia Małgorzata bardzo ufająca talentowi Nicka, który to już za sekund kilka został wystawiony na jeszcze jedną z prób.

Próbą ową miał być demon z obrazu mrocznego mistrza malarstwa Dobrzyńskiego. Ten konkretny demon ze stali trzykrotnie przerastający zwinne miejskie auto kolejny raz zaczynał mieszać swoim ogonem z kanciastych stalowych segmentów zakończonym sierpowatym lśniącym ostrzem. Także wtedy Nick widział tego demona jako ledwie co dostrzegalną postać z mgły, a przynajmniej było tak na samym początku, bo po trzech sekundach stała się bardziej widoczną, a po jakichś dziesięciu sekundach była już mega widoczną. Specyficzne określenie, choć ten pierwszy skok jeśli chodzi o dostrzegalność miał miejsce dokładnie wtedy gdy demon pochwycił ogonem nowoczesny atrakcyjny samochód klasy SUV i cisnął nim między dwa spore drzewa, chyba żywotniki olbrzymie, istotny element parku przy owym pałacu. Rzecz jasna to miotanie masywnym pojazdem klasy SUV było pełne gniewu, wręcz iskrzyło owym gniewem, bo ta bestia ścisnęła sporą terenówkę, tak jakby była zaledwie modelem o gabarytach pudełka na buty. Ściskaniu towarzyszył na dokładkę zgrzyt metalu, niesamowicie wymowny. Brzmiał on tak jakby ktoś aż nadto chciał wydrzeć duszę z ciała, jakby było to coś skrajnie nieludzkiego.

Te konkretne odgłosy sprawiły, że Nick trzymając małą i tuląc ją ciepło, choć w taki lekko flaczkowaty sposób czuł się bytem ociosanym ze wszelkiej odwagi za pomocą siekiery. Ten bezczynności stan trwał może trochę ponad półtorej sekundy, ale nie dwie, bo po dwóch cud pod postacią małej dziewczynki stał już na tych drobnych kamyczkach tworzących parking pod owym pałacem, a sam Nick palił bestię usuwając ją do tej niepamięci z czarnego ostrego błota. Jednym słowem stał się bardziej śmiały, bo w tamtej dość dziwnej chwili trwającej kilka sekund bardzo dobrze zrozumiał to, że stracił nieomal trzy dni. Nie powinno tak się stać, ale jego brak doświadczenia i przeszywania wzrokiem zrobił swoje. Natomiast broniąc małej przed demonem, którego dobrze znał z pamięci pojął także, że przez blisko trzy dni Core, który był demonem w przebraniu karmił go zgnilizną i co równie istotne upajał się widokiem Nicka naiwnie posilającego się czymś, co jest skrajnie ohydne. Bardzo szybkie pojmowanie tego, że aż tak długo był głupcem nawet nieziemsko się jemu wtedy nie podobało, ale tak jakby panował nad nadmiarem bodźców i idealnie bronił małą.

Dodatkowo chciał też uciec z tamtego miejsca i to szybko, bo czuł, że na jednej bestii raczej się nie skończy, a do dość szybkiej ucieczki pozostały dwa samochody. Jeden z nich olśniewał nowością, czyli był autem klasy SUV, o którym to ten bardzo młodziutki złodziej marzył od lat dwóch lub trzech. Drugi stojący bardziej z brzegu parkingu nie prezentował się najciekawiej, a dokładniej było to auto terenowe o stylistyce sprzed blisko dwóch dekad, czyli nadal coś o sporej kabinie, ale stylistycznie była to raczej słabizna atrakcyjna dla nielicznych.

Rzecz jasna o ucieczce młody Nick pomyślał częstując gorącem i blaskiem pierwszą z bestii. Ten jego atak był bardzo skutecznym w owej chwili, bo tak jakby topił tamtego demona, a dokładniej to dzięki swym pazurom ze stali potwór zaparł się w podłożu z drobnych kamieni i wyglądało raczej na to, że będzie się opierał tej świetlistej mocy przez jakieś kilka minut lub nawet przez kilkanaście. Demon z mostu nie był aż tak silny, bo wytrzymał góra pięć sekund, ale ten wyglądał nieomal identycznie, ale był też i udoskonaloną wersją poprzedniego. Szkoda tylko, że ochroniarz cudownej dziewczynki nie wiedział o tym, że owym demonem steruje ten sam duch wyciągnięty z próżni, co poprzednio. Taka setna druga szansa dla kogoś bardzo złego sprzed dekad.

Szkoda tylko, że zwyczajni ludzie nie mogli tego zobaczyć choćby przez ułamek sekundy. Może właśnie to by się im spodobało. Takie zmagania istot ludzkich z bardzo mrocznymi mocami pod postacią demonów. Jedni i drudzy posiadali nadludzkie zdolności, ale nie to się liczyło w tamtym czasie. Zdecydowanie więcej znaczył spokój i możliwość przetrwania cudownej Małgorzaty. Powinna ona przetrwać i to tak lekko, bo zniszczenie kolejnego i chyba ostatniego w danym dniu demona było jedynie kwestią czasu. Z jednego nowoczesnego i wybitnie atrakcyjnego samochodu pozostał wrak, a ten drugi i trzeci nadal były całe. Więc Nick mógł jeszcze uciec z małą i to tak z sekundy na sekundę. Niemniej jednak tak się jemu zaledwie wydawało, bo mroczny mistrz malarstwa Dobrzyński tym razem stworzył aż trzy doskonalsze demony, którymi sterował zaledwie jeden mroczny duch. Taki z kompletnie wybudzonymi zmysłami i aż nadto gotowy do pojedynku lub pojedynków.

Problemu nie stanowiło też i to, że po tych trzech minutach przyduszania żarem do gleby niewiele zostało z pierwszego demona, a kolejny ujawnił się w chwili bardzo odpowiedniej, a dokładniej to gdy ten pierwszy był na skraju utraty zdolności do dalszego atakowania. Dość nieciekawy był ten moment krytyczny, bo Nick musiał nagle skierować żar na drugą z bestii, a wtedy pierwsza z nich w znacznym stopniu odzyskała inicjatywę, zaczęła zbliżać się do młodzieńca uwielbiającego drobne kradzieże. Owe zbliżanie się było szybkim i to aż nadto i w pewnym ułamku sekundy niepozorny młodzieniec już był pewnym tego, że straci dłoń wraz z przedramieniem. Tak właśnie się wydawało i właśnie dlatego zamknął oczy tuż przed ugryzieniem, które miało zniszczyć kompletnie jego prawicę.

Dziwnie o tym wspominać, ale do tego tragicznego zdarzenia nie doszło, a bestia była zdziwiona, czyli jakaś tajemna moc chroniła rękę Nicka i wyglądało to specyficznie, jakby ta tajemna moc była czymś na kształt tuby z kuloodpornego szkła, którego to nie może zarysować nawet najostrzejsza i najbardziej perfekcyjna, dzika stal. Tylko na początku ta ochronna moc wydała się dla chłopaka tubą, choć nieco wygiętą. Mniej niż sekundę później pojął, że ten ochronny twór przypominający najdoskonalsze szkło kuloodporne otacza i jego i małą. Aspekt cudowności tkwił też i w tym, że to pole ochronne lśniło, a blask ten był poetycko smacznym.

Nick nie wiedział, czy ową osłonę wytwarza on sam, czy też to dzieło dziewczynki, którą się opiekuje. Właśnie wtedy nie był w stanie pojąć jego natury, ale nie miał też zbyt wiele czasu na rozmyślanie, bo druga z bestii wykorzystując jego rozkojarzenie rozprawiła się z ostatnim atrakcyjnym autem, a dokładniej to wybiła ten pojazd tylnymi łapami w stronę bardzo bardzo zaniedbanej fontanny, usytuowanej tuż przy parkingu z drobnych kamyczków. Centralny punkt tamtej fontanny stanowiła miedziana rzeźba aniołka wyglądająca na skrajnie zaniedbaną, a dokładniej to była ona otulona czarnym i siwym brudem z wielu wielu lat. Można powiedzieć, że brud ten prezentował się tak, jakby ktoś celowo go tam umieścił, jakby wytworzył go w sztuczny sposób jakiś z dziwnych artystów. Tylko, że ten brud nie był najciekawszym, bo aniołek z fontanny trzymał w rękach miecz. Prezentujący się tak, jakby wykonał go jakiś współczesny dziwny artysta kowal, a dokładniej tak jakby powstał jako rekwizyt do jakiejś filmowej baśni. Specyficzne nagromadzenie detali, ale nie wszystko musi pasować do epoki i nie wszystko musi być iluzją. Tak to jest jeśli chodzi o dzieła mistrzów skrywające mroczne lub pomocne duchy. One raczej czekają na moment, w którym to muszą zadziałać prawidłowo, na zdarzenie, które to z zamysłu zmieni się w niepodważalny fakt.

Specyficznie wyglądający aniołek z fontanny pomógł owej dwójce, a dokładniej to zadziałała magia ze świata duchów i za pomocą tego swojego aż nazbyt nowoczesnego miecza rozciął na pół samochód lecący w stronę fontanny. Cięcie to było bardzo bardzo perfekcyjnym, a dokładniej po przecięciu samochodu sama linia cięcia prezentowała się tak, jakby ktoś powoli rozciął ten pojazd za pomocą tarczy szlifierskiej i to powoli z nieludzką dokładnością. Tak to rzecz jasna widział niepozornie wyglądający Nick, choć za mniej niż dwie sekundy miało go zaskoczyć coś jeszcze. Nie chodziło tu bynajmniej o to, że anioł z fontanny zmienił się z tego polukrowanego wiekowym brudem na brylantowy i niesamowicie lśniący. Właśnie tak jakby jego postać była wykonaną z małych perfekcyjnie oszlifowanych diamentów. Dosłownie nawet bez tych minimalnych wad wizualnych.

Ten brak wad wizualnych może i był pewnego rodzaju zaskoczeniem, ale bardziej liczyło się to, że rzeźba, która to wkroczyła do świata realnego za pomocą miecza w zaledwie kilka sekund zamieniła drugą ze stalowych bestii w coś na kształt mielonki ze stalowego złomu.

Młody złodziejaszek dodatkowo zobaczył w tym okazję, a dokładniej, to szybko zaprowadził cudowną Małgorzatę do auta, do jedynej terenówki, która to się ostała po pojedynku wybitnie demonicznych postaci. Dość długi pojazd nie wyglądający na atrakcyjny i przy okazji aż nazbyt masywny stał się jedynym narzędziem ucieczki dla tej dwójki, choć wsiadając do tego samochodu Nick niemal nieustannie zerkał na tego anioła z mieczem. Tak jakby próbował coś odczytać z jego twarzy i chyba przez ułamek sekundy przez perfekcyjną twarz z malutkich diamentów zaczęło wyłaniać się inne oblicze. Pomarszczone i jedwabiście wymowne. Chyba to był jakiś duch przywołany do realnego świata. Typowy młodzieniec nie wiedział wtedy czy to on własnym wzrokiem przewiercał diamentową twarz dostrzegając prawdę, czy też to sam duch wynurzył się nieznacznie z posągu ujawniając to kim jest. Byłby to kolejny z obrazów, który oszałamiał. Niemniej jednak tych obrazów w ostatnich godzinach nie brakowało i chyba dlatego jedwabistość twarzy, ta biała jedwabistość znikła, by na dosłownie jedną trzecią sekundy ukazał się dziadek Nicka, czyli tylko jego usta, nos, czoło, oczy i poliki.

On właśnie przez pewien czas opiekował się Nickiem wtedy gdy zabrakło mu rodziców, choć i on od jakichś czterech lat był wspomnieniem. Wszystko przez nastoletnie wybryki Nicka, a dokładniej to on po ukończeniu czternastego roku życia zaczął intensywniej kraść różne mniej i bardziej wartościowe przedmioty. Przed czternastym rokiem życia także kradł, ale w tym wieku stał się o wiele bardziej niepokorny i dlatego jego dziadek zaczął żyć w niemal ciągłym napięciu psychicznym. Tak było przez ponad trzy lata aż w końcu pewnego dnia dostał zawału lub wylewu. Była to jedna z tych dwóch opcji, ale sam Nick nie pamiętał, która dokładnie, bo bardziej skupiał się na udawaniu kogoś skrzywdzonego przez los. Częściej wmawiał wszystkim wokół historię o rodzicach rozjechanych przez pijanego kierowcę, bo odejście dziadka, który to stale wciskał go między tory moralności było dla niego czymś mniej istotnym.

Chyba dlatego wsiadanie do samochodu szło mu wyjątkowo wolno, bo wiedział, że popełniał w życiu błędy i to setkami, a wtedy nie miał już jak tego odkręcić. Mógł przekazać duchowi tylko wyraz własnej twarzy, taki mówiący bardzo wiele, a dodatkową delikatną pomocą było takie tymczasowe skierowanie gorąca z dłoni w stronę trzeciego demona. Podobnego w każdym detalu do dwóch poprzednich. Pomoc ta wydała się dla niego aż nazbyt mizerną, bo wiedział już bardzo wiele o mistrzach. Wiedział, że musi istnieć ten dobry mistrz rzeźby, osoba dzięki której tak jakby zyskał pomoc i całą lawinę odczuć nieprzyjemnych i pouczających jednocześnie. Chciał to wszystko przeciągnąć o sekundę lub dwie, ale musiał ratować pewną cudowną małą istotę, a sprawy nie ułatwiało to, że pierwsza z bestii liżąca swoje dziwne rany po ataku niesamowitego gorąca z jego dłoni była nieomal gotową do kolejnego ataku, bardzo dzikiego ataku.

Ten kolejny atak musiał być zaledwie próbą powiązaną z przysłowiowym oblizaniem ślinki po ucieczce od demonicznej trójki i dlatego też Nick wsiadł przed kierownicę, zauważył to że mała za pomocą nadludzkich mocy zapina pas bezpieczeństwa i lekko uśmiechnął się. Następnie zerknął na wprost dotykając obiema dłońmi kierownicy, co spowodowało odpalenie się silnika i to bez przekręcenia kluczyka. Jednym słowem to był ten dalszy miłej magii kęs, ale nie jedyny i nie ostatni.

Kilka sekund później i Nick i cudowna dziewczynka jechali już gruntową drogą między dość ostrymi krzewami nieco rysującymi karoserię pojazdu. Dość typowy młodzieniec chyba przez ułamek sekundy, czy też przez trochę ponad sekundę zerkał jak ten anioł rzeźba walczy z pozostałymi demonami, a konkretniej to z numerem jeden i z numerem trzy. Drugiego z nich ta rzeźba anioła z zaskakująco nowoczesnym mieczem rozcięła wcześniej w spektaklu stalowego chaosu. Może i to niezbyt wnikliwe zerkanie w stronę tej rzeźby było problemem, bo opiekun tej konkretnej pięciolatki wolał na dobre rozprawić się z wszystkimi bestiami, ale doskonale też wiedział o tym, że musi chronić tę, którą niezwykli zwali cudem. Ta cała ochrona była skomplikowaną i wymagała maksymalnego skupienia, czyli była też zaskakująco męczącą, choć z drugiej strony dawała też i bardzo bardzo wiele tej nie przygasającej satysfakcji. Stwierdzenie, czy też potwierdzanie sobie w myślach słów o niebywale ważnej misji dla tego młodzieńca nie było przesadą.

Jadąc drogą gruntową zaskakująco szybko pokonał te siedem, osiem, czy też nawet dziesięć kilometrów. Dystans nie miał wtedy dla Nicka najmniejszego znaczenia, liczyło się niemal wyłącznie to, by sprawnie się oddalać, ale jadąc pokonał szybko te blisko dziesięć kilometrów, a dokładniej to gruntową drogę prowadzącą chyba do jednej z ważniejszych dróg asfaltowych w kraju. Tą kolejną przejechał grubo ponad czterdzieści kilometrów zanim zaparkował na sporym parkingu przy sporej stacji benzynowej. Można śmiało powiedzieć, że nie była to jedynie stacja, bo była tam i restauracja wyglądająca na dość ekskluzywną i do tego coś na kształt hotelu z klasą.

Nick miał w kieszeni trochę pieniędzy, a dokładniej to dostatecznie wiele by kupić jedną paczkę papierosów, typowy obiad i do tego jakieś dwadzieścia litrów paliwa do auta, którym to się poruszali. Jednym słowem nie był to majątek, ale w schowku tej terenówki, czyli w tym sporym schowku od strony pasażera znalazł gotówkę, a dokładniej to plik banknotów w brązowej papierowej kopercie. Równowartość trzech lub czterech miesięcy pracy typowego robotnika budowlanego. Pieniądze te nie prezentowały się najciekawiej, czyli pokrywał je taki szary pył i najzwyczajniej w świecie śmierdziały, ale on nie przejął się tym zbytnio, tylko wziął z tego kilka setek i poszedł z małą coś zjeść.

Nie spodziewał się czegoś takiego jak wyszukane menu dla kilkuletnich dzieci, ale właśnie na zaskakująco wiele opcji tego rodzaju trafił, przynajmniej jeśli chodzi o obiad dla stale ciekawskiej pięciolatki. Spodobało się też jemu to, że stoły i krzesła wyglądały tak jak na obiad w biznesowym stylu, a obsługa dosłownie bez najmniejszego zająknięcia przyswoiła bajeczkę o bratanicy, która musi zjeść coś treściwego, bo za kilka godzin czeka ją kąpiel w domu i inne przygotowania związane z ważnym wieczorem w jej dotychczasowym życiu.

Bajeczka Nicka w bardzo klarowny sposób wspominała o tym, że ten ważny wieczór to rzecz jasna powrót taty z kontraktu. Dlatego obsługa aż nadto pośpieszyła się z obiadem, choć w przypadku dziecka trzeba było nieco schłodzić porcję, a to stanowiło problem i to zwłaszcza w jeśli chodzi marchewki, ale typowo wyglądający młodzieniec Nick nie przejmował się tym zbytnio lub chciał jedynie na takiego wyglądać. W skoncentrowaniu jadł ziemniaki, jakąś gotową sałatkę, której to składu nie zapamiętał i kotleta, na którego wierzchniej stronie znajdowały się pieczarki i pokrojona cebula przykryte roztopionym serem. Wiedział też doskonale, że to wszystko znajdzie się w jego żołądku w trakcie najbliższych dziesięciu, góra dwunastu minut.

Właśnie to posilanie się nieomal bez pamięci było do pewnego stopnia błędne, bo nie zauważył kiedy dokładnie do ich stolika przysiadła się pewna kobieta. Zwrócił na nią uwagę dopiero wtedy gdy już siedziała jakieś trzy lub cztery sekundy. Może i skupiłby się na niej nieco wcześniej, ale ona w bardzo cichy i jednocześnie pewny sposób odsunęła krzesło i usiadła. Natomiast moment, w którym to skupił na niej swój wzrok był w pewnym sensie kluczowym. Tak samo jak i sekunda poprzedzająca owy moment, bo w niej zauważył pewne zdjęcie.

Przedstawiało ono fontannę z miedzianą rzeźbą anioła, która tak bardzo bardzo wbiła się w jego pamięć i to tylko ze względu na to, co stało się niecałe dwie godziny wcześniej. Nick zauważył to zdjęcie kierując własny wzrok nieco poza talerz z posiłkiem. Dodatkowo dostrzegł taki półokrągły płaski pokrowiec, który to ona także położyła na stole. Wyglądał on bardzo profesjonalnie i zapewne skrywał nowoczesny myśliwski łuk bloczkowy. Jeśli zaś chodzi o personalia owej kobiety to wskazówkami nie było zdjęcie, pokrowiec, czy też nawet jej sportowy czarno-szary ubiór. Zdecydowanie najwięcej mówił ten bardzo lekki brylantowy blask. Ledwie co widoczny i mówiący jemu tysiąc razy więcej od godzin wypełnionych obszernym tłumaczeniem się.

Ona zaś zaskakująco szybko powiedziała obsłudze „Ja płacę za obiad brata i bratanicy, nalegam.”. Rzecz jasna po tych słowach Nick na kilka sekund przerwał jedzenie i zaczął się w nią o wiele bardziej wnikliwie wpatrywać. Uczynił tak nie dlatego, że ta brunetka była zaskakująco śliczną, ale dlatego, że powierzchowne piękno najprawdopodobniej sporo skrywało.

Takie wnikliwe wpatrywanie się potrwało dwie do góra dwóch i pół sekundy, a potem chyba to właśnie jej głos rozbrzmiał w jego myślach „Nie jesteś jedyny, ale doskonale o tym wiesz. Ja zaś wiem o tym, że ktoś próbował zabawić się tobą, zrobić z ciebie marionetkę służącą mrocznym sprawom. Mnie także to spotkało, choć w nieco inny sposób. Ode mnie wyciągano informacje za pomocą metod, które to można zaliczyć do skrajnie nieprzyjemnych. Dlatego to co wydarzyło się na tamtym moście musiało się wydarzyć. Sama nie wiem, czy dobrze teraz czynię, ale nauczyłam się jednego, a dokładniej to tego, że stale obowiązuje reguła wspaniałomyślności. Ona zaś nakazuje mi powiedzieć ci o tym, że nie potrzebujesz nauczyciela do poznania własnej mocy, poznasz ją bardzo dokładnie w ciągu kilku następnych dni. Kłamstwo tkwi też i w tym, że ta oto cudowna dziewczynka potrzebuje czterech ochroniarzy. Wystarczysz ty sam, bo w trakcie snu, a nawet na jawie wytwarzasz nawet cztery swoje fantomowe kopie, które ją chronią. Maksymalnie cztery, tak podają legendy i co równie istotne one jej chronią także bez udziału twojej świadomości. Wiem też i o tym, że wmawiano tobie kłamstwo o naturze mistrzów. Trafiają się nawet mistrzowie z talentem wszczepiania iluzji i tacy z darem jasnowidzenia choć niezbyt często. Na zakończenie tego wstępu powiem jeszcze coś o kontraktach z duchami, im nie trzeba niczego dawać. Te dobre i tak pomagają, po to by wygrało dobro. Dodatkowej zachęty zazwyczaj nie trzeba.”.

Dokładnie te słowa Nick usłyszał w myślach i dlatego zapragnął zadać jej kolejne pytania, ale ona go wyprzedziła, tak jakby w bardzo gładki sposób czytała w jego myślach „Tak, wiem że chcesz mnie wypytywać o zdjęcie, a dokładniej chcesz zapytać o to, w jaki sposób duch twojego dziadka zaczął sterować rzeźbą. Odpowiedź w stylu rozmawiam z duchami raczej nie do końca się tobie spodoba, ale taka jest prawda. Ten duch powiedział mi wprost o tym, że to właśnie on musi zawalczyć w formie rzeźby anioła, byś teraz chciał mnie wysłuchać. Wspomniał też i o tym, że muszę ci podsunąć to konkretne zdjęcie pod nos. Dodatkowo powiem też i o tym, że łatwo rezygnujesz z moralności na rzecz tego co łatwe. Utrwalanie tej myśli zdaniem twojego dziadka sprawi, że nie uciekniesz stąd z małą przedwcześnie. Jeśli zaś chodzi o mnie to byłam torturowana blisko jedenaście lat temu, po to by dać mrocznej stronie przewagę na tamtym moście. Powinnam im wszystko powiedzieć, ale wytrzymałam przez ponad trzy dni bez snu wybudzana bezustannie kroplami zimnej wody spadającymi mi na warz co sekundę. Dziwny patent na zmuszanie do mówienia, ale chyba do jakiegoś stopnia uwierzyli w słowa niejasnej przepowiedni, coś mówiące o tym, że jeśli zostanę zraniona, to przyszłość stanie się niejasną. Właśnie po tych ponad trzech dniach powiedziałam im kiedy i gdzie trafią na ciebie, na małą i jednocześnie strącą dobrego mistrza słowa w przepaść. Tak to właśnie on znalazł się na moście w tym aż nazbyt prozaicznym rodzinnym aucie typu van, choć do wyciągnięcia danych o nim użyto innego rodzaju tortury.”.

Słowa mówiące o innym typie tortury były powiązane z pokazaniem dłoni noszących ślady po grubych stalowych kolcach, po tych długich na blisko trzydzieści centymetrów. Obraz ich wbijania zamieściła w umyśle Nicka, tak samo jak wrzuca się krótki film z sieci na smartfon. Potem do umysłu młodzieńca dotarły kolejne z jej słów. „Tak, raz użyli na mnie tortury z udziałem kropelek zimnej wody, a następnie przez ponad pięć dni trzymali przytwierdzoną szpilami i kajdanami do masywnej drewnianej belki przytwierdzonej do upiornie wyglądającej ściany. Jednym słowem nie cały czas ufali niejasnym przepowiedniom dotyczącym tego jak wyjawię dane prawdy. Musieli posłużyć się demonem z gniewnym duchem w środku. Takowy musi dostać propozycję, a dokładniej to dwie równe opcje jeśli chodzi o zysk. Jeśli zły duch wybierze to czego pragną wygrywają. Na tym opiera się prawo mrocznej niespodzianki. Pozwolę sobie jeszcze na uprzedzenie twojego pytania dotyczącego duchów. Każdy z nich dysponuje drobną cząstką obrazu przyszłości, a jedynie ja dysponowałam wizjami, których to nadmiernie pragnęli. Tę prawdę wyjawił im jakiś inny duch ze złej strony. Właśnie dlatego moje cierpienia były sprawą aż nadto pewną. W ten sposób Dobrzyński mroczny mistrz malarstwa tobie przedstawiający się jako Finch zyskał przewagę lub pozorną przewagę. Zyskał też dłuższą współpracę z Williamem Azurem mrocznym mistrzem słowa. Problem tkwi w tym, że obydwaj sobie nie ufają, ukrywają przed sobą swoje twarze i stale zawierają nowe umowy z duchami, które kusi mroczna strona.”.

Te objaśnienia były dla Nicka prawdą, którą chciał znać i jednocześnie bardzo się bał jej wyglądu. W trakcie słuchania owych objaśnień nawet nie zauważył jak szybko skończył własny posiłek i że cudowne dziecko także w większości go ukończyło. Rzeczywiście ten transfer myśli trwał jakieś dwie minuty i czterdzieści sekund, a następnie ta urodziwa brunetka poprosiła zszokowanego Nicka o smartfon, a on jej go przekazał bez chwili zawahania, zbyt zaciekawiony, by się ociągać w kwestii spraw pozornie najważniejszych.

Ona zaś nie podniosła telefonu z blatu stołu, bo to przekazanie wyglądało tak. Najpierw to właśnie ona przełożyła swój pokrowiec z łukiem bloczkowym na własne kolana, a potem niepozorny młodzieniec za pomocą palca przesunął swój smartfon po blacie stołu typowego dla biznesowych obiadów. Jego zaś kompletnie nie zszokowało to, że ta konkretna kobieta dotknęła ową nowinkę elektroniczną dwoma palcami i wtedy się uruchomił.

Dodatkowo powiedziała mu w myślach o tym, że przekazuje do pamięci telefonu informacje niezbędne dla niego samego, po to by się nie pogubił w dalszej drodze przez życie, bo miało być to życie wypełnione opieką nad cudowną dziewczynką.

Nick po części bał się tego, że to może być kolejna próba zabawienia się jego umysłem, ale postanowił zaryzykować. Chyba wyłącznie przez to, że zauważył to zdjęcie z miedzianym posągiem anioła i ze względu na moce, które to ożywiły owego anioła. Czuł, że w tym konkretnym przypadku zadziałał talent tego dobrego mistrza rzeźby, a ta kobieta musiała być przynajmniej jego wysłanniczką. Właśnie te konkretne myśli nieco skłoniły go do zaryzykowania, choć były też i wątpliwości, które tak jakby grzmiały w jego myślach. Ona zapewne je wyczuła, ale przez jakąś minutę postanowiła nie wlewać bezpośrednio w jego myślowy chaos kolejnych mądrych słów, bo wiedziała, że do pewnych wniosków musi dojść sam i to bez tego dodatkowego ideologicznego pchnięcia. Może i w tym tkwiło pewne dziwactwo jej strategii, ale pewnym było to, że nie wszystko mogła mu tak dogłębnie wytłumaczyć i to już na wstępie.

Dodatkowo pewien rodzaj wewnętrznego spokoju dało jemu zerknięcie na małą, a dokładniej to wzrokowe upewnienie się co do tego, że zjadła dostatecznie wiele i że jest spokojna. Zerknięcie owo było połączone z kolejnym odezwaniem się tej atrakcyjnej kobiety w jego myślach. Było to kolejne dość zawiłe przemówienie. „Ona jest spokojna i spokojną pozostanie, bo twój niezwykły umysł podświadomie wytwarza coś na kształt tych fantomowych projekcji. Tak jak wspominałam maksymalnie jest ich trzy lub cztery, ale każda w sposób zaskakująco wnikliwy opiekuje się małą. Zapewne teraz w głowie wyświetlają ci się obrazy ukazujące to jak w ostatnim czasie opiekowałeś się cudem nawet nie będąc dostatecznie blisko. Obrazy te ukazują ciebie blisko właśnie wtedy gdy blisko nie byłeś. Pozornie owe projekcje to zaledwie namiastka ciebie, ale także potrafią wynieść małą z obszaru zagrożenia i tak samo walczą gorącem z dłoni. Teraz ich pomoc jest daleką od wzorowej, bo dopiero uczysz się korzystania z ich możliwości, ale już za kilka dni będziesz je znacznie skuteczniej kontrolować. Może i Dobrzyński był bliski przerobienia ciebie na marionetkę, ale bardziej by się nie zbliżył do zrealizowania jakiegoś z niecnych planów. Jednym słowem mógł ciebie jedynie w jakimś niewielkim stopniu spowolnić. Z miłą chęcią tłumaczyłabym ci to dalej, ale czas nam się kończy, czyli musimy ruszać dalej.”.

Niespełna pół sekundy później szybko wstała z krzesła, a następnie zapłaciła za Nicka i za cudowną Małgorzatę. Uczyniła to wszystko w sposób dość mechaniczny i ekspresowy jednocześnie. Natomiast niepozorny młodzieniec wraz z małą wyszli za nią przez te automatyczne szklane drzwi restauracji.

Szybko zorientowali się, że wraz z nią są tam jacyś dwaj ludzie. Jeden z nich był ubrany na sportowo i co równie istotne był też i duży i wysportowany. Taki brunet, który bez najmniejszego trudu poderwałby każdą dziewczynę w nocnym klubie. Ta kobieta nic nie wspomniała o jego imieniu, tylko dała mu do ręki pokrowiec z łukiem bloczkowym i powiedziała by włożył go do bagażnika szarego sedana, auta dość nowoczesnego, ale też i takiego bardzo bardzo standardowego. Było tam też i drugie z aut, a dokładniej to był to niewielki SUV o pociągającej sylwetce i niebieskim lakierze pogłębiającym to wrażenie nowoczesności danego samochodu. Nick przyjrzał się temu autu przez jakieś dwie sekundy, czyli w dość wnikliwy sposób omiótł je wzrokiem. Potem zaś w ten sam wnikliwy sposób zerknął na drugiego z mężczyzn, który był wysoki, ubrany na szaro i nawet zadziwiająco szczupły. Opiekun małej nie potrafił zidentyfikować koloru jego włosów, czyli mógł to być ten jasny brąz lub ciemny blond. Detal ten wydawał się nie mieć znaczenia, bo o wiele więcej znaczyła twarz tego nietypowo wyglądającego faceta, a dokładniej to prezentowała się tak jakby przez całe życie był on zdziwionym i dość niepewnym siebie lekkim cwaniakiem. Taka cwaniacka aparycja to rzecz jasna stwierdzenie na wyrost, bo raczej prezentował się tak, jakby w jednej z sytuacji na dwadzieścia udawało się jemu coś tam wycwaniaczyć, czyli zyskać coś dla siebie. Potem zaś cwaniacka aparycja ustępowała dość mądremu sposobowi bycia sobą.

Te kilka sekund wpatrywania się i w auto i w niego skończyło się kolejnym odezwaniem się w myślach Nicka. „Ten chudzielec nazywa się Artur i wbrew pozorom potrafi solidnie bić, choć to raczej jego poboczna zaleta. W samochodzie znajduje się też miecz katana, którym to on włada perfekcyjnie. Trudno powiedzieć czy właśnie dlatego się przyda waszej dwójce, ale zdecydowanie więcej znaczy to, że potrafi wyczuć osoby uzdolnione, czy też utalentowane. Nie za pomocą nosa, lecz za pomocą własnego umysłu. Ty sam wyczuwasz te istoty wtedy gdy mocniej na nich skupiasz wzrok. On je zaś widzi umysłem i to z setek kilometrów. Wie też, czy się oddalają czy też wręcz nadmiernie zbliżają. Nie wiem czy ze względu na to aż tak bardzo wam pomoże, bo z moich doświadczeń co dziesiąta z niezwykłych osób ma właśnie ten dar. Tak samo jak ten wysportowany dryblas, którego to imienia teraz tobie nie zdradzę. Drugi talent chudego i wysokiego tkwi w tym, że potrafi skutecznie maskować utalentowanych, w tym i tych o wręcz niezwykłych mocach. Wystarczy, że myśli o tym kogo chce zamaskować i znajduje się do dwóch kilometrów od niego. Działa to tak jak siatka maskująca w przypadku snajpera, ale też i znacznie znacznie skuteczniej.”

Może te osiem sekund po zakończeniu tłumaczenia w myślach atrakcyjna kobieta i dryblas odjechali szarym sedanem, ale jeszcze zanim wyjechali z parkingu chudzielec zaczął mówić swoje „Zapewne Lara powiedziała ci za pomocą myśli, że mam na imię Artur i trzasnęła ten wykład o moich talentach. Wsiadajcie do tyłu, ja poprowadzę przez kilka godzin”. Wypowiadając te kwestie otworzył tylne drzwi pasażera te znajdujące się za fotelem kierowcy, a dokładniej to te bezpośrednio za drzwiami kierowcy. Rzecz jasna nie uczynił tego jak szofer, tylko jak osoba, która pragnie jak najszybciej odjechać tam, gdzie jest znacznie bezpieczniej.

Nick zadziwiająco szybko zrozumiał to, że wysportowany facet wyglądający na aż nadto muskularnego wraz ze ślicznotką pojechali w innym kierunku, a Artur tak mechanicznie i ze znudzeniem w głosie zaczął objaśniać dlaczego „Tak nie jedziemy tam gdzie oni, bo trudno mi się maskuje więcej niż trzy niezwykłe osoby, tak najzwyczajniej w świecie jest.”. Opiekun małej może i powinien zacząć dość drobiazgową rozmowę z Arturem, ale tego nie zrobił, bo skupił się na własnym telefonie, a dokładniej to na tym, co owa kobieta zgrała na pamięć tej elektroniki.

Szybko rozgryzł, że są to filmy, które to ją przedstawiają, a dokładnie to ją tłumaczącą wszystko i to w bardzo drobiazgowy sposób. Tylko, że gdy wszystko tłumaczyła w jego myślach to brzmiała w sposób bardziej pewny. Właśnie to zrozumiał już po kilku sekundach pozornie dość rzeczowej przemowy z jej twarzą w tle. „Tak, wiem że to właśnie w myślach brzmię po stokroć ciekawiej. Wiem też, że wytłumaczyłam tobie to, że musisz chronić małą nazywaną cudem za pomocą swoich mocy i tych czterech projekcji własnej jaźni. Brzmi to szalenie, ale Artur przynajmniej po części ci w tym pomoże. Może i nie wygląda, ale jest silny i bystry. Dodatkowo dysponuje przydatnymi talentami zaliczanymi do niezwykłych. Znam go od dziecka, nie wątpię w jego motywację i dlatego to właśnie on jest z wami. Chyba też się lekko zarumienił na wzmiankę o niepodważalnej motywacji, zauważyłeś to kątem oka. Tak samo jak i ten jego jedwabisty nieomal niedostrzegalny blask. Nie bez powodu odjechaliście razem z nim, bo on wam daje największe szanse na przetrwanie w nadchodzących kilku dniach. W niecałe osiem godzin powinniście dojechać do pewnego domku na skraju lasu, a dokładniej to do lokum, które Artur zamaskuje was bez większego trudu. Znajdziecie tam wszystko to, co najbardziej potrzebne i przepraszam za ten fotelik dla małej, wygląda prawie jak wyrwany agresywnemu psu z paszczy, ale lepsze to niż nic. Drobiazgi te są bez znaczenia, bo już tej nocy powinieneś mieć wizje powiązane i z tobą samym i z małą. Mogą być one nawet szalenie niepokojące, ale pamiętaj, że są one jedynie wskazówkami, które mają mówić ci jak postępować w najbliższych dniach.”.

Właśnie po tych konkretnych słowach Artur prawą dłonią chwycił za telefon niepozornego młodzieńca i przynajmniej tymczasowo wstrzymał wyznania Lary wyglądające z punktu widzenia kamery na dość nieporadne. Wstrzymał je chyba tylko po to by powiedzieć coś od siebie, bo własne słowa w tym konkretnym momencie uważał za te po stokroć istotniejsze. „Nie wiem czy słyszałeś o grupie utalentowanych ludzi zwanych łamaczami. Ludzie tacy łamią w sensie psychicznym i wystarczy, że są w danym momencie blisko, a dokładniej to nie muszą zerkać prosto w oczy. Większość z nich może łamać jednorazowo tylko jedną osobę, ale trafiają się też i tacy, którzy z tysiącem radzą sobie bez najmniejszego problemu. Mówię teraz o nich nie bez powodu, a dokładniej to oddalamy się po to by uniknąć ich bliskości, bo moje zdolności do maskowania zależą od mojej siły psychicznej, czyli im więcej takich łamaczy w okolicy tym słabiej maskuję.”.

Po części te słowa Artura zabrzmiały tak jak taki bardzo rzeczowy wykład, ale miały też w sobie coś w stylu takiego bardzo przyjacielskiego wyznania i co równie istotne po tych słowach nastąpiła przerwa trwająca nie dłużej niż dwie sekundy. „Powiem jeszcze, że z Larą znamy się od wczesnego dzieciństwa, czyli obydwoje poznaliśmy własne moce zaskakująco wcześnie i z biegiem lat je doskonaliliśmy. Ona posiadła dar mówienia w cudzych myślach, a dokładniej to w ten sposób może przemawiać nawet do dziesięciu osób jednocześnie, ale zmiana sposobu czyjegoś myślenia jest poza jej zasięgiem. Potrafi też dodatkowo wpływać na elektronikę użytkową, ale w dość subtelny sposób. Przy mnie nie raz naładowała rozładowany telefon samym dotykiem i po wielokroć wpływała na to jakie pliki były na telefonach i laptopach. Kasowała stare i tworzyła nowe jedynie za pomocą myśli. Tylko, że sterowanie większym sprzętem elektronicznym nadal jest poza jej zasięgiem, a konkretniej to nie potrafi jeszcze poruszyć samochodem elektrycznym. Ja zaś spodziewam się tego, że niebawem osiągnie tę umiejętność.”.

Dosłownie sekundę po tym, jak Artur skończył tę wypowiedź Nick w dość szorstki mechaniczny sposób zapytał o to, jak to się stało, że trafiła na tortury. Dostał odpowiedź na to pytanie, choć nie była ona precyzyjną w każdym z detali. „Nie da się ukryć tego, że obydwoje nie zawsze byliśmy wybitnie ostrożni, czyli w przeszłości bawiliśmy się naszymi zdolnościami. Pozyskiwaliśmy też dane o przepowiedniach dotyczących niezwykłych zwanych także utalentowanymi, które raczej braliśmy wyłącznie za bajki. Pewnego razu chyba to w wieku trzynastu lat Lara trafiła na przepowiednie związane z cudownym dzieckiem. Do dziś nie wiem jakie one miały formę, czy elektroniczną, czy też była to jakaś wiekowa księga. Mogło to być cokolwiek, ale nie sam fakt wejścia w posiadanie owej informacji był istotny. Liczyło się to, co po pewnym czasie Lara zrobiła z tą wiedzą. Przez kilka tygodni do miesiąca nie robiła z nią dosłownie nic, a dokładniej to do chwili, w której zauważyła człowieka z blizną na prawym poliku. Był to ktoś zwyczajny, czyli osoba bez talentu, choć z zaskakująco wymowną twarzą. W jego przypadku tak raczej bezwiednie postąpiła w myśl przepowiedni, a dokładniej to sprawiła, że na smartfon tego faceta dotarło jakieś powiadomienie. Wystarczyło to by pieszo przeszedł o te trzydzieści do czterdziestu centymetrów mniej. Dystans to skromny, ale dzięki temu ledwie otarł się o średnie auto dostawcze, a nie wszedł pod jego koła.”.

Wypowiedź Artura przerwał policyjny radiowóz jadący na sygnale, który to przez ponad sekundę częściowo rozpraszał jego uwagę, aż ich minął. Nie wiadomo dlaczego, ale na kolejnym skrzyżowaniu Artur skręcił w lewo i kontynuował wypowiedź, którą tak jakby celowo przerwał. „Kolejnego dnia moja koleżanka zaczęła aż nazbyt wnikliwie szukać informacji o przepowiedniach, a dokładniej to przeszukiwała sieć w poszukiwaniu rewelacji podobnych do tej, której doświadczyła. Rzecz jasna nie wiem na co dokładnie trafiła, ale dosłownie te trzy dni później nie powróciła do domu. Teraz wiem, że było to porwanie, a dokładniej to dzieło ludzi Dobrzyńskiego. Chyba mogłem jego wyprzedzić i to o kroków kilka, ale w tamtym czasie raczej średnio ufałem własnym umiejętnościom i w związku z tym były one dość słabe. Brakowało mi tego dzisiejszego sprytu i szczerze tego żałuję.”.

Fragment wypowiedzi związany z tym brakiem sprytu także był w jakimś stopniu przełomowy, a dokładniej to po nim także pojawiła się przerwa. Trudno powiedzieć ile sekund trwała, ale Artur zwrócił uwagę na coś na poboczu, ale jedyne co dostrzegł Nick to spory pień po ściętym drzewie, spory detal porośnięty mchem, choć dla większości ludzi raczej nie miał on znaczenia. „Powiem ci wprost, że w domu to nie było jej przez miesiąc, a dokładniej to tyle trwały jej tortury. Nie wiem czy można było ich uniknąć, ale teraz i tak się nie odkręci tego rozdziału. Szczerze współczuję jej tego miesiąca, bo utalentowani nie muszą tego robić tak jak ludzie. Mogą okaleczać ciało, ale nie w tym ludzkim stylu. Okaleczą je i uleczą, aby okaleczyć jeszcze raz i jeszcze raz uzdrowić. Da się tak w nieskończoność, tak słyszałem. Istnieją też i inne formy tortur, te które mają miejsce jedynie w umyśle. Mroczna iluzja wypełniona bólem nie fizycznym, lecz tym istniejącym wyłącznie w głowie, choć nawet bardziej oddziałującym na umysł.”.

Artur mówił o tym dość wolno, tak jakby aż nadto wiedział o czym mówi. Tak jakby obrazy związane z tym co odczuwała Lara stale przewijały się przed jego wzrokiem. Wyglądało na to, że dawno temu ta utalentowana atrakcyjna brunetka wpływająca na działanie elektroniki ukazała jemu prawdziwy obraz tortur jakie fundują niezwykli. Chyba dlatego mówienie o tym wywoływało bardzo dziwny dreszcz na jego twarzy. Jakby przed oczami miał ludzkie ciało cięte narzędziem takim jak piła szablasta. Skrajnie nieprzyjemne obrazy, które na resztę życia odmieniają osobowość.

Nick zastanawiał się dlaczego mówi o tym wtedy gdy cudowna dziewczynka tego słucha, ale nie wypytał go o ten konkretny detal. Tak najwyraźniej musiało być, choć dodatkowo odczytał nadmierną wylewność Artura jako świadomość co do tego, że czas się im kończy, czyli nawet za pomocą skrajnie nieprzyjemnych słów mógł wtedy wyrażać własne myśli.

Może i Artur wyczuł to, że niepozorny młodzieniec jest aż nadto zamyślonym, a stan owy wywołuje to, że mówi o zaskakująco wielu sprawach. „Teraz też pozwolę sobie na wyprzedzenie pewnej liczby twoich pytań. Nie trajkoczę o tym, co mi ślina na język przyniesie, lecz realizuję etap uświadamiania ciebie w prawdzie. Prawda natomiast brzmi tak, że ciebie nie mogą torturować, bo masz zbyt wiele mocy w sobie. Mała też uniknie tego nieciekawego losu, ale ja to już inna para kaloszy.”.

Najprawdopodobniej ten dość silny chudzielec chciał kontynuować wypowiedź, ale Nick wtrącił swoje „Także trafisz na tortury u Dobrzyńskiego?”. Pytając liczył na szczerą odpowiedź, czyli na kilka wyjątkowo precyzyjnych zdań i takowe miał otrzymać w ciągu kolejnych dwóch minut. „W tego typu przypadkach tak jakby stosuję precyzyjne ominięcie rzeczowej odpowiedzi. Tak właśnie jest, bo gdybym miał faktycznie trafić na tego rodzaju tortury, to wolę nie wiedzieć zbyt wiele, by i zbyt wiele nie powiedzieć, choćby omyłkowo. Zapewne w twojej głowie dodatkowo grzmi pytanie dotyczące tego jak dokładnie nas zamaskuję i powiem wprost, że miejsce naszego pobytu nie zmieni się w taką białą plamę na mapie, bo opcja ta byłaby aż nazbyt tandetną. Zamiast tego wolę utalentowanym węszącym podstawić mylący obraz. Coś, co prezentuje się tak bardzo bardzo prozaicznie, po to by nikt nie chciał sprawdzać naszego faktycznego miejsca pobytu. Patent ten niemal zawsze działa tak jak trzeba.”.

Tłumaczenie Artura wydawało się być dostatecznie dobrym dla niepozornego obrońcy, ale cudowna Małgorzata musiała w swój dość dziecięcy sposób zapytać o to, co się stanie gdy jego patent nie zadziała. Nawet i na to pytanie chudy silny obrońca z dość dziwnym wyrazem twarzy miał odpowiedź. „Mam dwa talenty, a dokładniej to potrafię nas maskować i to nawet teraz gdy jedziemy, ale wyczuwam też i tych niezwykłych, a dokładniej to mogę dostrzec każdego z nich i to nawet wtedy gdy jest ponad sto kilometrów od nas. Potrafię też wyczuć rodzaj jego talentu i bardzo szybko orientuję się, czy jest on silnym, czy też nie. Dlatego znajdziemy się dostatecznie daleko i to jeszcze zanim ktoś silny pomyśli o tym, by sprawdzić nasze dotychczasowe lokum.”.

Wypowiedź owa była dla Nicka bardzo satysfakcjonującą, choć po jej zakończeniu uwagę Artura odwróciły trzy samochody, każdego z nich wzrokowo śledził dość długo, a po minięciu ostatniego czarnego auta klasy sedan, który to prezentował się tak bardzo bardzo elegancko. Wyczuwający niezwykłych chudzielec po części zjechał na przeciwny pas ruchu. Nie miało to by najmniejszego znaczenia, gdyby nie ciężarówka, która to nieomal uderzyła ich auto. Zbrakło góra kilku metrów. „Oooo było bardzo blisko. Wybaczcie ten minimalny błąd. Zazwyczaj zwracam uwagę na auta, którymi jadą utalentowani. Nie wiem, czy oni mogą pracować dla mrocznych mistrzów, to teoretycznie możliwe, choć jest też znaczna część utalentowanych nie zajmujących się sprawami dobra i zła. Oni żyją sobie między nami od tak sobie i totalnie nie chcą ingerować w te sprawy. Może raz na jakiś czas wyświadczają przysługę dobrej lub złej stronie, ale tylko ze względu na to, że chcą zyskać na własnych talentach. Nazywam ich głupio-mądrymi, bo takimi w rzeczywistości są. Interesują ich te prozaiczne sprawy, czyli jak dociągnąć do pierwszego każdego miesiąca i najczęściej jest im obojętne to za jaką cenę przetrwają.”.

Zakończenie owej wypowiedzi było takie dość lekkie, czyli nawet zaskakująco gładkie, a potem Artur nie odzywał się przez kolejne trzy, może cztery minuty. „Zastanawiacie się zapewne dlaczego tak sporo gadam o tych różnych poniekąd istotnych sprawach, czy też detalach. Uprzedzę wasze pytania i przyznam się co do tego, że faktycznie jestem zdenerwowany, bo jeszcze nigdy w życiu nie maskowałem bytów aż tak mocnych. Tacy jak wy normalnie przyciągają nawet tych ze słabym talentem do węszenia umysłem, bo lśnicie niczym setka latarni morskich wybudowanych na jednym klifie. Dlatego bez towarzystwa kogoś takiego jak ja raczej szybko was odnajdą.”.

Chaotyczność tych wypowiedzi nie sprawiała, że Nick czuł się pewniej, choć z drugiej strony lepiej było z tym chudzielcem niż bez niego. Niepozorny obrońca małego cudu zwracał też uwagę na pewien przedmiot, a dokładniej to na miecz katana, który to był niebieski, a dokładniej to był ten soczysty perfekcyjny błękit. To konkretne narzędzie zniszczenia leżało na podszybiu auta i stawało się widocznym tylko wtedy gdy Nick dłużej w ten wnikliwy sposób zerkał w jego stronę. „Myślę, że umiem się nim posługiwać dostatecznie dobrze, trenowałem bardzo intensywnie między dwunastym, a siedemnastym rokiem życia i nadal trenuję tak do trzech razy w tygodniu. Rzecz jasna nie jestem jakimś tam idealnym w pełni oddanym sprawie samurajem, bo nie wiem co to znaczy być takim właśnie wojownikiem. Takich znam niemal wyłącznie z legend i wątpię bym dorastał im do pięt, bo nie miałem przyjemności walczyć z kimś takim jak oni. Niemniej jednak postaram się.”.

Na te kilka minut, czyli na jakieś pięć znowu przestał gadać, ale potem wznowił swoje gadanie o broni. „Wolę miecze, bo są o wiele cichsze od broni palnej, choć nie dają możliwości ataku z większego dystansu. Jak na ironię zanim zacząłem wywijać kataną bałem się widoku ludzkiej krwi, czyli mdliło mnie na jej widok, ale od dłuższego czasu jej widok totalnie nie robi na mnie wrażenia. Chyba nazbyt zobojętniałem, choć z drugiej strony moja obojętność mogła być też ukierunkowaną, a dokładniej to na widok krwi kogoś żałośnie niemoralnego przestałem reagować.”.

Niepozorny Nick myślał nie raz i nie dwa razy o tym, by powiedzieć Arturowi coś dość dosadnego, bo jechali z małą dziewczynką, a on już po wielokroć poruszał tematy, które to dla wielu dzieci były raczej tymi bardzo niemiłymi. Jego twarz nawet wyginała się po części w ten niesmaczny sposób, ale utalentowany chudzielec nie zwracał na nią uwagi, tylko co kilka minut zaczynał kolejną gadkę. Trudno powiedzieć, czy informacje, które przekazywał za pomocą chaotycznie wypowiadanych słów były aż tak bardzo użytecznymi, ale aż nazbyt typowy młodzieniec jemu nie przerywał.

Kolejna wypowiedź dotyczyła danego miecza, a przynajmniej od niego się zaczęła. „Potwierdzam, że jest to miecz wykonany metodami przemysłowymi, a dokładniej jest doskonalszym od tych sprzed dekad, bo jest i ostrzejszym i bardziej odpornym na uszkodzenia mechaniczne. Był już nawet pomocnym w pewnej części naszych spraw, choć nie powinienem się tym chwalić. Sporo gadam nie da się ukryć i z tego co mi przekazano to twoje wizje, które to mają się pojawić w najbliższą noc będą dotyczyć przyszłości twojej i cudownego dziecka. Wizje te dosłownie musisz traktować jako wskazówki i co równie istotne wywołają one w tobie silny ból natury emocjonalnej, a czasami nawet realny fizyczny ból. W sumie to nie wiem, czy powinienem wspominać teraz o realnym fizycznym bólu pochodzącym z wizji, ale Lara mi tego nie zakazała. Nie wiem też gdzie ona jest i co chce uczynić, ale pewnym jestem tego, że nawet teraz stara się nam pomóc.”.

Słowa dotyczące tego realnego bólu z wizji powinny być dla niepozornego ochroniarza małego cudu niezbyt smacznymi, ale tak samo jak poprzednio milczał czekając na kolejne bardzo wiele mówiące wypowiedzi Artura. „Tak ten ból fizyczny powiązany z wizjami w śnie to bardzo bardzo duży problem, ale owy ból się nasila w przypadku wersji przyszłości, której to za wszelką cenę trzeba uniknąć. Nie wiem dlaczego tak właśnie jest, ale tego dowiedziałem się jakiś rok temu. Właśnie wtedy słuchałem wypowiedzi, która nie powinna trafić do moich uszu, ale do nich trafiła. Do dziś nie wiem, czy było to faktyczne niedopatrzenie.”.

Problem w tym, że Artur nie mówił o tym w sposób pewny, a dokładniej to dodał od siebie jeszcze kilka wzmianek. „Wiem, powinienem faktycznie powiedzieć coś o tym, że to właśnie Lara kazała mi przekazać informację dotyczącą fizycznego bólu, ale tego nie kazała. Przypadkowo tylko usłyszałem jej słowa w bardzo jasny sposób mówiące o tym, że fizyczny ból powiązany z wizjami obrońcy to wyraźny sygnał do unikania pewnej lub pewnych wersji przyszłości. Problem w tym, że nie wiem, czy jestem uprawniony do przekazania tej informacji, choć z drugiej strony nie dostałem też wyraźnego zakazu przekazania tej właśnie informacji. Dlatego też myślę, że postępuję właściwie. Dodam też, że już pokonaliśmy połowę drogi do kryjówki i nadal nie potrzebuję zmiany za kierownicą, bo nie czuję się zmęczony i najprawdopodobniej wieczorem sobie jeszcze trochę potrenuję.”.

Kolejna wypowiedź powiązana z błądzeniem myślą i dodatkowo jakaś ilość informacji typowych. Na tym się nie miało skończyć. „Nie wiem czy podoba się wam to, że tak się odzywam i przestaję gadać, ale ja tak właśnie mam i to nie dlatego, że przez ostatnich kilka tygodni jeździłem sam, tu raczej nie o to chodzi. Wiem też, że na wieczór tuż przy tej naszej kryjówce ma się pojawić mgła, czyli raczej opcja naturalna, a nie czyjaś ingerencja. Nie powiem też nic o tym, co właśnie teraz kombinuje Lara, bo nie mam pewnych informacji. Tak jest, bo najlepiej jest wtedy gdy wiemy tylko tyle, ile powinniśmy. Właśnie dlatego i ona nie wie do którego z bezpiecznych domów się udajemy, by nie wydać nas choćby za pomocą myśli.”.

Następne dwie do trzech minut przerwy i jeszcze jedna wypowiedź chudzielca z tymi niezbędnymi informacjami. „Wydaje mi się, że pokazała tobie te ślady na własnych dłoniach, po tych grubych metalowych szpilach. Może uznasz to za przynajmniej lekko dziwne, ale Lara niemal stale je ukrywa pod sportowymi rękawiczkami, które to prezentują się dość gustownie jak na sportowe. Nie wiem dokładnie dlaczego wtedy w trakcie tortur ją przybili tymi szpilami. Utalentowani od Dobrzyńskiego mogli stworzyć w jej umyśle ból tego typu i to bez tworzenia prawdziwych ran. Mogli nawet tak zaleczyć jej ciało, by nie pozostał nawet najmniejszy ślad, takie właśnie mieli możliwości. Tylko, że oni z jakiejś przyczyny pozostawili jej istotne pamiątki na ciele. Nie wiem ze względu na jaką przyczynę tak postąpili, ale chyba chcieli, by dosłownie cały czas pamiętała o tym miesiącu tortur.”.

Teraz także pojawiły się te dwie do trzech minut przerwy i potem Artur także zaczął gadać, tak jakby musiał. „Zapewne to nawet bardzo istotne, ale po powrocie ona nie była już taka sama, czyli zaczęła bardziej wnikliwie ważyć słowa i uważać na to, którą z części przepowiedni i kiedy dokładnie zdradza. Brzmi to specyficznie i dlatego też te wzmianki o realnym fizycznym bólu powiązanym z wizjami we śnie mogą być tylko mydleniem oczu lub prawdą, którą musiałem przekazać bezwiednie. Nie wiem jak to jest dokładnie, ale sam jestem pewien co do tego, że każde z moich słów było pomocne i raczej niezbędne. Jestem też pewien co do tego, że nawet taki niepozorny obrońca jak ty Nick uczyni z tymi prawdami w pamięci możliwie jak najwięcej dobrego.

Drogę widzę brylantem z uczuć miodowych,

Prawdę szkicuję słowem jedwabistym,

Pomagam jako rzeka ze wspaniałomyślności szafirowych błysków,

Burząc ostry dziki mrok.”.

Te konkretne wersy wydały się dla Nicka celowo wplecionymi w wypowiedź Artura. Jak na ironię coś w tym stylu słyszał pierwszy raz od jakichś trzech lat. „Tak, nie wiem kto dokładnie jest autorem tych słów, ale po raz pierwszy usłyszałem je od Lary, jakieś trzy dni po tym jak powróciła odmieniona z tego porwania. Nie będę dalej mówić o tym, że powróciła do nas odmieniona, choć tak właśnie było. Kluczowe znaczenie miało też dla mnie to, że tydzień po pierwszym wysłuchaniu owego wiersza pojawił się u nas właśnie ten dryblas, który z nią odjechał w przeciwnym kierunku. Dla mnie on nazywa się Adam i może to być prawdziwe imię lub zaledwie kłamstwo i chyba podobne odczucia ma on sam, jeśli chodzi o moje imię. Tak on też najprawdopodobniej myśli, że nie zna mojego prawdziwego imienia. On także dysponuje tym talentem do maskowania za pomocą umysłu i być może jest potężniejszy niż ja, choć tej jego wyraźniejszej potęgi nigdy nie poczułem.”.

Nick jakąś minutę po zakończeniu tej wypowiedzi zaczął sobie wyobrażać to, że owego wiersza Artur i inni z jego ludzi używają jako tajemnego hasła i jego myśli odnoście tego utworu przynajmniej po części okazały się prawdziwe. „Tak kiedyś ten wiersz był znakiem, który to nas identyfikował, ale i mroczna strona zaczęła go używać, a dokładniej to za jego pomocą zaczęli zabawiać się nami. Z tego co wiem, to było tak już na te kilka pokoleń przed moimi czasami. Niemniej jednak nadal go używamy, choć teraz to raczej zwracanie uwagi na detale. Jednym z tych detali była zamiana słów z „Burząc” na „Dobijając”, ale to było jakieś kilkanaście lat temu, tak mi się wydaje. Jeśli zaś chodzi o te dzisiejsze modyfikacje, to śmiało nazwałbym je znacznie bardziej subtelnymi.”.

Tym razem Artur także zerknął w bok, a dokładniej to przez blisko sekundę skupił wzrok na pewnym głazie znajdującym się na poboczu. Był on niemal w całości porośnięty mchem i ledwie co się wyróżniał na tle najbliższej roślinności, czyli mógł być jednym z bardziej charakterystycznych punktów. „Chyba jutro wyjaśnię tobie dlaczego zerknąłem na ten spory głaz, czyli powiem o konkretnym powodzie. Teraz zacznę gadać nieco inaczej, a konkretniej to wiem, że ty za pomocą skupiania wzroku tak jakby przewiercasz pozorną naturę rzeczy. Ja funkcjonuję inaczej, czyli te detale powiązane z moim poprzednim maskowaniem widzę nieco inaczej. One tak jakby wgryzają się w moją pamięć i to chyba na zawsze. Jednym słowem to właśnie tu kończyło się jedno z moich poprzednich maskowań pewnej istotnej osoby. W tym miejscu faktycznie kończyło się to, co było realne, a zaczynało się to wypełnienie maskującymi obrazami. Obrazy owe to nie iluzje, lecz coś co miało zniechęcić nawet te osoby z wyjątkowo silnym talentem do węszenia umysłem do zaprzestania prac powiązanych z poszuiwaniami. Wiem, że nie brzmi to dostatecznie precyzyjnie, ale czas na bardziej rzeczowe objaśnienia dopiero nadejdzie.”.

Gadanie Artura miało potrwać jeszcze przez blisko trzy godziny, ale kolejne dygresje raczej nie mogły być już nadzwyczaj pomocnymi. Jeśli zaś chodzi o Nicka to ten ponownie wziął do ręki własny smartfon, ale nie zerknął już na ekran, jakby kolejne z wyznań tej piękności przestały chwilowo być dla niego wybitnie istotnymi.

Zapewne nie wiedział tego, że ona pojechała w miejsce bardzo bardzo niegościnne, a dokładniej to do domu samego Dobrzyńskiego. Trafienie właśnie tam nie było dla niej problemem, bo dysponowała sporym pakietem przepowiedni, czyli to wszystko musiało się udać, bo towarzyszył jej dryblas, którego to umysł może maskować utalentowanych. Dodatkowo posiadała też nowoczesny sportowy łuk bloczkowy, idealny do cichego zabijania. Te zalety taktyczne powinny dać jej sporo, ale i tak czuła się strasznie niepewnie. Chodziło tu rzecz jasna o to, że temu kalece pomagało wielu utalentowanych, setki jeśli nie tysiące i do tego był mrocznym mistrzem obrazu. Kimś kto zawiera umowy z duchami o skrajnie złych motywacjach.

Z drugiej strony był on śmiertelny i tak jakby czekał na nieciekawy etap własnego żywota. Czekał w domu, którego to zewnętrzne ściany były szare. Nowoczesny budynek wykończony w sposób nieomal przemysłowy. Elewacja nie wyglądająca zachęcająco i do tego okna zaliczane do tańszych. Wnętrze też nie pociągało, czyli była tam kuchnia o standardowych rozmiarach z szafkami z takiej szarej płyty meblowej, a do tego szara terakota na podłodze. Były tam też i trzy sypialnie wykończone tak, jakby to była noclegownia dla dość ubogich turystów, ale nie to miało kluczowe znaczenie i nie ten salon, który zmieniono w pracownię malarską jakieś kilka lat temu.

Chyba najwięcej wtedy znaczyło to uchylane od góry okno, a dokładniej to okno z tworzywa prezentujące się prawie jak dość drogie drewniane okno. Owy dom okrążało też od trzech do pięciu utalentowanych. Nie wiadomo jakimi oni dysponowali talentami, ale chodzili wokół w taki jakby zrezygnowany sposób, a dokładniej to tak jakby było im obojętne dosłownie wszystko. Tak właśnie być nie powinno, ale krążyli bez przekonania totalnie pewni tego, że Dobrzyńskiemu nikt krzywdy nie zrobi. Może i w większej odległości znajdował się ktoś jeszcze, to było raczej pewne. Tylko, że Lara i jej towarzysz Adam znali nawet bardzo dobrze detale tego co ma się wydarzyć w tym najbliższym czasie i co równie istotne po części nie myśleli nawet o tym, że może się wydarzyć coś totalnie niespodziewanego.

Niemniej jednak niespodziewany detal się pojawił, czyli taki zwyczajny ludzki myśliwy przechadzający się po lesie z bronią. Nie wiadomo dlaczego miał przy sobie broń. Może i było to takie niedoszłe polowanie, które w dość nieoczekiwany sposób zamieniło się w taki aż nazbyt prozaiczny spacer. Tak właśnie mogło być, ale to bez znaczenia, bo trochę się zmieniło, czyli te przepowiednie w których to posiadanie weszła przed laty nieco utraciły swoją precyzję i w tym już tkwił problem. Może i nawet sam Dobrzyński coś o tym wiedział, ale tak jak zwykle nie zdradzał się z własną wiedzą. Chyba i coś namieszał za pomocą podlegających jemu duchów, ale i tego typu detale skrywała pozorna prostota sytuacji.

Pewnym było to, że coś tam malował wyczekując na własną śmierć lub jedynie na jakieś chaotyczne wydarzenie. Chyba tym chaotycznym wydarzeniem było wystrzelenie strzały, czyli takie perfekcyjne wystrzelenie. Tylko dlaczego musiał być to łuk bloczkowy, a nie karabin wyborowy. Zapewne o tym rodzaju broni wspominała przepowiednia, ale liczył się też inny aspekt, a dokładniej pewnego typu przesąd.

Mistrzowie już od jakichś stu lat myśleli, że broń palna z precyzyjną optyką to zła opcja, jeśli chodzi o zabicie kogoś z olśniewającym mistrzowskim talentem. Mowa tu dokładnie o tym, że daje aż nazbyt pewny rezultat i może nawet zbliżyć do kary powiązanej z utratą równowagi pomiędzy dobrem a złem. Jednym słowem jeśli już mistrz musi zabić mistrza, to powinien sięgnąć po coś mniej pewnego, by nie skazać własnej duszy na potępienie. Rzecz jasna to tylko coś na kształt przesądu, bo mistrz zabijający innego mistrza nie przejmował talentu tego drugiego, tylko skazywał własną duszę na mękę w próżni i to bez względu na typ broni jakiej użył. Chyba, że broń była bardzo nie precyzyjna i nie dało się przewidzieć skutku.

Tylko, że to nadal nie pojedynek mistrz przeciwko mistrzowi, bo Lara to zwyczajna utalentowana, która wybrała łuk bloczkowy ze względu na to, że bardzo lubi tę broń. Precyzja tu totalnie się nie liczyła, a strzała leciała już w stronę Dobrzyńskiego, choć była jeszcze daleko od tej szpary między framugą, a skrzydłem okiennym, czyli i do jego głowy zbliżyła się nieznacznie.

Inny pocisk w tym samym czasie odgrywał równie istotną rolę, a dokładniej to ten wystrzelony przez pewnego dość męsko wyglądającego myśliwego. Chyba powinien on być o te kilka dziesiątych sekundy szybszym, ale nie był aż tak dobrym. Byłoby o wiele lepiej gdyby trafił Larę tylko w dłoń, ale coś najwyraźniej zadziałało, a dokładniej czynnik taki jak wiatr lub brak precyzji dłoni owego myśliwego. Ten minimalny brak precyzji wystarczył, by pocisk trafił ją poniżej nadgarstka w jedną z kości przedramienia, totalnie roztrzaskując daną kość.

Zdarzenie to zdaniem niektórych powinno zaowocować eksplozją bólu, ale początkowo nie było aż tak koszmarnie, czyli urodziwa brunetka w jakiś dziwny sposób nie utraciła kontaktu wzrokowego ze strzałą lecącą w stronę Dobrzyńskiego, a mroczny mistrz obrazu nawet obrócił się w stronę Lary w sposób wyglądający na totalnie głupi, jakby jego ciało zostało totalnie obrane ze sprytu i w tym tkwiło coś skrajnie dziwnego. Jakby był już od jakiegoś czasu otumaniony używkami, bo po odwróceniu głowy strzała wbiła się tuż pod lewe oko, niczym szpila ze stali wciskana przez spory siłownik hydrauliczny.

Młoda atrakcyjna brunetka mniej niż sekundę po zobaczeniu tego dosłownie opiła się bólem pochodzącym od jej niemal w pełni roztrzaskanej prawej ręki. Oparła się też o drzewo, które miała za plecami i osunęła na glebę w dość gęstych zaroślach. W spojrzeniu miała wtedy ten nieomal lodowaty spokój i co równie ważne ból, który właśnie wtedy docierał do jej myśli nie był aż takim mocnym, czyli nie rwał zmysłów na strzępy, bo w głębi serca czuła bardzo dobrze, to że ułatwiła życie cudownej dziewczynce. Może i koszty tego ułatwienia były dla Lary nieomal astronomicznymi, bo nie poczekała dostatecznie długo, czyli zrobiła swoje na prawie godzinę przed zachodem nie dając sobie zbyt wiele szans na ucieczkę.

W tym tkwiła pewnego rodzaju fiksacja. Mogła wyczekać na chwilę bardziej odpowiednią, po to by nie zaszkodzić samej sobie, ale wtedy sprawy mogłyby się potoczyć w nieco mniej pomyślny sposób, czyli cud mógłby zaliczyć bardziej nieprzyjazną nockę w pozornie bezpiecznym domu. Właśnie tę groźbę tak jakby odsunęła nadmiarem własnego szaleństwa, czyli nie miała opcji bardziej brylantowej. Może i do jakiegoś stopnia było to dla niej niemiłe, ale nieomal mechanicznie zrobiła swoje.

Problem w tym, że to postąpienie zgodnie z wytycznymi przepowiedni tym razem nie było najlepszą z opcji. Lara to sobie szybko uświadomiła w odczuwaniu jaskrawości bólu, w zapadającym mroku, w trakcie wpatrywania się w bardzo nieciekawie wyglądającą własną prawą rękę. Właśnie wtedy liczyła na to, że ktoś zakończy dla niej nagle to nieciekawe wydarzenie, że ktoś zakończy je ciosem, po którym to odpłynie do innego lepszego świata. Tak powinno się stać, ale przeciągał się nieco inny scenariusz, ten związany z bólem i wybitnie nieprzyjaznym widokiem. Nie mógł się on zakończyć od tak sobie, bo ktoś się pojawił, a dokładniej to facet z twarzą bardziej typową od bardzo mechanicznej jesieni zapłakanej deszczem.”Nie powiem, że na darmo wystrzeliłaś ową strzałę, bo w ten sposób spełniłaś moje najskrytsze marzenia. Twoja wręcz idiotyczna krótkowzroczność to dla mnie ziszczenie marzeń. Tak właśnie jest bo nigdy nie zaczniesz sięgać wzrokiem dostatecznie daleko, by mnie przejrzeć i w tym tkwi twój największy problem. Powinienem był umrzeć od tej strzały i umarłem jedynie na ułamek sekundy, bo ktoś przyszykował w legendzie nowe ciało dla mojego ducha, który tylko chwilę spędził w innym świecie. Wygląda ono tak bardzo bardzo prozaicznie, ale to tylko pozory. Prawda tkwi zaś w tym, że łączy ono w sobie najciekawsze z mrocznych talentów, czyli jest niepokonane i takowym pozostanie przez setki lat. Tak, nie przesadzam gadając teraz o tym, bo faktycznie stałem się niezniszczalny dzięki twojej pomyłce. Może i nie powinno tak być, czyli opatrzność powinna odebrać mi to spełnienie, ale ku zaskoczeniu wszystkich nie odebrała. Dlatego też pozwolę sobie pomęczyć ciebie słowami o moich niepodważalnych zwycięstwach, albo i nie, bo to by było aż nazbyt typowe dla głupiego bandziora.”.

Chyba i pierwsze z owych zwycięstw dotyczyło myśliwego, który postrzelił Larę. W danym momencie stał on chyba te trzydzieści metrów za plecami Dobrzyńskiego, a dokładniej to za plecami jego nowego ciała. Słyszał dość dobrze słowa, które powinny trafić wyłącznie do jej uszu i dlatego też mroczny dominator odwrócił się w jego stronę, a ułamek sekundy później ten dość zwinny myśliwy zaczął się zmieniać w taki czarno-szary pył, który zaczął rozwiewać się na wietrze. Ten wiatr także w danym momencie był opcją dość zagadkową, bo pojawił się z niczego i to w głębi lasu, jakieś kilkaset metrów od miejsca, w którym dany las się kończył.

Smaku zbrakło także jeśli chodzi o kolejne uczynki Dobrzyńskiego, bo on dosłownie musiał dalej mówić swoje. „Nie ma to jak zabawianie się nowymi mocami, to jest bardzo ciekawe. Rzecz jasna wcześniej musiałem umrzeć, ale to zaledwie drobny minus. Ty zaś umrzesz za kilka minut, podobnie jak twój towarzysz, bo tego właśnie chcę. Może i powinienem jeszcze cię wypytać o istotne detale dotyczące poczynań twoich kolegów, ale to zapewne strata czasu, bo ty nie wiesz nic o ich planach i staraniach. Dlatego pogadamy sobie jeszcze przez blisko dwie minuty, a potem do lepszego świata przeniesie ciebie atak serca. Dziwne, ale właśnie ten rodzaj zgonu tak jakby zaiskrzył w moich myślach, więc niech tak właśnie będzie. Jeśli zaś chodzi o wytłumaczenie skąd wiem o tym twoim Adamie, to powiem, że nic ci po owej wiedzy, bo jest ona teraz totalnie zbędną dla ciebie. Więc poczuj czym faktycznie jest atak serca, jak i twój kolega te pół minuty temu.”.

Jak na ironię ludzie Dobrzyńskiego pilnujący domu prawie nie zwrócili uwagi na to co i dlaczego jej mówi. Nie zwrócili uwagi, bo byli pewnymi co do tego, że to gniew Lary po części dał ich szefowi kolejne życie. Dlatego też robili dalej swoje tak jak maszyny z metalowymi trybami w stanie perfekcyjnym. Natomiast Adam, który czekał na Larę w szarym sedanie jakieś czterysta metrów dalej zmarł na atak serca, tak totalnie niespodziewanie.

Wydarzenia owe odczuł Artur w specyficzny sposób, a dokładniej to raczej nie dowiedział się nic o owych wydarzeniach, bo był zbyt daleko i dalej się oddalał w niewielkim błękitnym samochodzie klasy SUV. Rzecz jasna jego wyraz twarzy się zmienił, czyli zaczął się prezentować tak jakby setka nieszczęść wydarzyła się jednocześnie. Przestał się też odzywać, chyba na jakieś dziesięć do dwunastu minut, ale i tak nadal robił swoje, czyli nadal jechał do bezpiecznego domu. Dalsza jazda była też już nieco inną, czyli tylko sporadycznie i minimalistycznie odpowiadał Nickowi na jego pytania, w taki dość oschły sposób. Zaczął też jechać szybciej, a dokładniej to przyspieszył o może te piętnaście procent i kilka z zakrętów pokonał prawie jak rajdowiec. Istotna zmiana i co równie istotne zaczął trenować z mieczem bardzo szybko, czyli w dość niedbały sposób wprowadził Nicka i cudowną Małgorzatę do domu, a po kolejnych dwudziestu sekundach wymachiwał już mieczem katana przed domem.

Trenowanie tam było opcją dość bezpieczną, bo dom ten wykonany z drewnianych bali skrywał w sobie zaledwie kilka skromnych pokoi, a przed nim było trochę przestrzeni, a dokładniej to leśna polana o wymiarach piętnaście na dwadzieścia metrów lub nieco większa. Jakieś dwieście metrów dalej i nieco niżej znajdowało się też jezioro. Jego wody nieco odbijały światło słoneczne w kierunku domu, ale Nick początkowo się nim nie zainteresował. Uznał jedynie, że jest tam zbiornik wodny, którego zaliczył raczej do tych dość niewielkich.

W tamtym czasie chciał raczej coś zjeść, czyli otworzył lodówkę, wyciągnął z niej ser, paczkowaną krojoną wędlinę i dodatkowo jakiś inny ciekawszy ser topiony. Trafił też na chleb, który prezentował się tak jakby został zakupiony rano i właśnie z niego zrobił sobie dwie kanapki, oraz z tych produktów, które wyciągnął uprzednio. Wiele znaczyło też i to, że robił on sobie kanapki w dość ospały sposób, czyli bardziej interesował go trening Artura. Może i było to po części dziwne, ale w perfekcji poruszania się tego właśnie chudzielca było coś dość magicznego. Magia ta była dość wymowna, choć z drugiej strony ten Artur trenował tak jakby nic innego się nie liczyło. Można nawet uznać, że trenował, po to by odsunąć od siebie te dość niesmaczne wątpliwości powiązane z przyszłością. Wątpliwości chyba ubywało gdy zaczynał trenować szybciej i szybciej, czyli tak jakby w trakcie treningu cały świat znajdujący się nieco dalej nie istniał.

Nick w pewnym momencie przerwał trening, a dokładniej to wyszedł przed dom jedząc jeszcze drugą z kanapek, którą to sobie zrobił. Przerwanie w jego wykonaniu wyglądało już tak jakby o wiele wyraźniej zaczynał wierzyć w siebie, a dokładniej to w stronę Artura wyciągnął jedynie palec wskazujący lewej ręki, a ułamek sekundy później powietrze tak jakby docisnęło chudego obrońcę do najbliższego drzewa. „Wybacz nie mogłem się oprzeć.” Dokładnie te słowa powiedział gdy zerknął na niego z tym lekkim prawie nie wyczuwalnym szaleństwem. Następnie Nick się odwrócił i zaczął wracać do domu w taki aż nazbyt normalny sposób. W ten sposób zrobił chyba jakieś trzy kroki, a następnie zauważył jak to nóż do rzucania wbija się w ścianę ze sporych drewnianych bali. Wydarzenie to było dość ciekawe, bo po mniej niż sekundzie Artur wspomniał o pewnym niemiłym wydarzeniu. Nie potrafił w jasny sposób stwierdzić czym było owo wydarzenie, ale był pewnym tego, że było ono bardzo bardzo niemiłym i miało miejsce wtedy gdy jeszcze jechali samochodem. Określił je mianem wybitnie sporego ciosu wymierzonego w ich sprawy. Następnie oderwał nóż rzutkę od ściany i stwierdził, że zrobi sobie nieco dłuższy spacer po lesie wokół domu.

Ten spacer był w znacznym stopniu biegiem i to w okolicy, którą lizał już ten nastrojowy mrok. Biegnąc chyba w pewnym stopniu wyobrażał sobie jak to Lara traci życie w walce recytując wiersz, który to bardzo bardzo dobrze znał.

Drogę widzę brylantem z uczuć miodowych,

Prawdę szkicuję słowem jedwabistym,

Pomagam jako rzeka ze wspaniałomyślności szafirowych błysków,

Burząc ostry dziki mrok.

Dodając blisko dwusekundową przerwę przed ostatnie dwa słowa tego utworu. Taka recytacja była raczej typową dla fanatyka, a ona nie pasowała do obrazu kogoś fanatycznego. Była raczej analitykiem, który to szuka w całokształcie jakiegoś dowodu na realizowanie bardzo bardzo brylantowego planu. Zazwyczaj takowego nie znajdowała, mimo iż zerkała wnikliwie na całokształt.

Wtedy nie pierwszy raz Artur zaczynał to rozmyślanie o niej i w biegu i w chodzie. Właściwie to zrobił osiem kółek wokół u domu, czyli były to nieomal idealne okręgi o promieniu jakichś ośmiuset metrów. Raczej nie chciał, by tak to wyszło, a dokładniej to tak samo wyszło bez planowania. On sam jedynie wyczuwał to, że coś wybitnie niemiłego się wydarzyło, ale Lara była zbyt daleko, by mógł poznać przynajmniej częściowy zarys prawdy i dlatego zajął się bieganiem i spacerowaniem, czyli zajął umysł czymkolwiek, po to by nie myśleć o najgorszych z ewentualności.

Nick w tym konkretnym czasie powrócił do wyznań Lary zarejestrowanych na telefonie, czyli do tych, które jemu podarowała dotykając dwoma palcami jego smartfon. „Chyba Artur powiedział ci o bólu, a dokładniej to o tym realnym fizycznym bólu, który wywołują wizje bardzo niepokojące, a konkretniej to te, których scenariuszu należy się wystrzegać. Tak, trzeba unikać ich spełniania się, ale to nie jest takie proste w niektórych przypadkach, czyli jeśli trafią się aż trzy takie jednocześnie, to przynajmniej jedna z nich się spełni w blisko połowie. Nie wiem dlaczego tak właśnie jest, ale z jakiejś przyczyny nie może być inaczej. Może i w najbliższym czasie coś takiego nie będzie miało miejsca, ale za te trzy lub cztery dni raczej tak. Zjawisko to znam tylko w sensie teoretycznym, czyli nie mogę cię do tego przygotować i zapewne w tym także tkwi problem. Przepowiednie też mówią o tym, że te wizje związane z fizycznym bólem będą zaskakująco wyraziste i na dokładkę nasycone emocjami. Uważam, że wspominanie o tym ma sens, bo szybciej zyskasz te najważniejsze dla ciebie umiejętności. Przepowiednia mówi o czasie od trzech dni do tygodnia, tyle powinno wystarczyć dla opiekuna.”.

Niepozorny Nick powinien dłużej oglądać te instrukcje od Lary, ale nie czuł w sercu aż tak wiele entuzjazmu co do nich i dlatego też położył cudowną dziewczynkę do snu, a sam tylko przez około piętnaście minut zerkał na te wyznania. Właśnie wtedy były one dla niego tymi średnio interesującymi, bo aż nazbyt wiele objaśnił jemu Artur i dlatego jedynie włączył telewizor w pokoju obok. Początkowo chciał obejrzeć coś na kanale informacyjnym, ale stanęło na słabym filmie akcji, który to obejrzał w całości.

Koniec filmu był rzecz jasna powiązany z tym, że kilka razy przed oczami zauważył to totalnie nieme czarne tło. Jakieś pięć do ośmiu sekund później już szedł w stronę tego jeziora znajdującego się chyba blisko kilometr od domu z bali. Zbliżał się do niego dość powoli, a dokładniej to szło się mu wolno, tak jakby ktoś aż nadto nasycał emocjami okolicę.

Nad samym jeziorem zauważył biegającą kobietę, taką dość atrakcyjną, ale minęła go tak jakby nie przechadzał się brzegiem, czyli wyglądało to jak aktorstwo na siłę. Rzecz jasna do jakiegoś stopnia się to jemu nie spodobało, ale też i w jakimś stopniu wyczuł tę kobietę. Jednym słowem myśli Nicka zaczęły go bombardować obrazami jasno wspominającymi o tym, że ona wyczuwa niezwykłych umysłem, choć jej talent był raczej jednym ze słabszych. Może i Nick powinien wtedy intensywniej analizować wizję, ale czuł raczej, że to jakaś dość słaba wizja we śnie, a ta kobieta najprawdopodobniej odgrywa co najwyżej znikomą rolę w całokształcie spraw lub żadnej. Podejście to może i było tym delikatnie błędnym, ale nikt nie mówił że wizja we śnie może okazać się bardziej szkodliwą od typowego oglądania filmu.

Nagle ktoś chwycił Nicka za lewe ramię, a ten odwrócił się i zauważył tę kobietę, a dokładniej to jej przeistoczenie się w oblicze Lary i dodatkowo usłyszał słowa, które to zabrzmiały tak, jakby ktoś rozcinał jego marzenia za pomocą poczerniałego stalowego ostrza „Obudź się”. Tak właśnie zabrzmiały te słowa, a niepozorny obrońca nawet wstał z tapczanu i zauważył Artura zasiadającego w fotelu tuż obok tapczanu na którym to niespodziewanie usnął. „Śnij dalej, to bardzo bardzo nam pomoże.”. Jego słowa były i pokrzepiające i do pewnego stopnia tak jakby wysmarowane komediową radością, ale dziwacznymi na sto procent nie były.

Chyba jakieś kilka minut później Nick znowu spał i ponownie śniła się jemu tamta biegaczka znad jeziora. Ponownie też twarz owej biegaczki w bardzo płynny sposób przeistoczyła się w twarz Lary. Jeśli zaś chodzi o jej słowa to brzmiały one tak jakby ktoś chwycił fałd skóry niepozornego młodzieńca i zaczął się w niego wgryzać z użyciem wyrzynarki. „Niestety zawiodłam, miałam zabić Dobrzyńskiego, ale przyczyniłam się do jego przeistoczenia. Nie wiem jak dokładnie się to stało, zapewne ktoś odmienił znaczenie przepowiedni, które to miałam w pamięci, ale nie w tym rzecz. Tak, ugodziłam go strzałą, trafiłam tuż pod lewym okiem i zabiłam, ale on powrócił do świata żywych dzięki paktowi z innym mrocznym mistrzem, ale nie to miało kluczowe znaczenie, bo powrócił w innym idealnym ciele odlanym z niebiańskiego żywego metalu. Żyjąc nie widziałam tych istotnych detali i w momencie śmierci także ich nie widziałam, ale teraz wspominając widzę bardzo dobrze ten metaliczny połysk powiązany z uzębieniem jego nowego totalnie prozaicznego i standardowego do bólu ciała. Wyglądało ono tak bardzo bardzo niepozornie, poza tym metalicznym błyskiem jego zębów i świeceniem się krwi płynącej w żyłach pod skórą. Krew owa prezentowała się jak najbystrzejsza magma.”.

Jej wyznania dawały Nickowi coś na kształt bólu, ale były też i źródłem chłodu przeszywającego zmysły. „Widok ten był dla mnie porażający, bo faktycznie to było coś znacznie groźniejszego od demonów przeniesionych z legendy na realny grunt. Dodatkowo uświadomił mnie też w pewnej części prawdy. Wspomniał jasno, że blisko dekadę temu odnalazł kilka sporych fragmentów niebiańskiego metalu, źródła niespotykanej mocy spoza naszego świata, źródła mocy, które zachwieje równowagą. Nie wspomniał tylko dlaczego sięgnął po tę moc właśnie teraz, ale ja na wstępie wiedziałam, że on przez dłuższy czas się bał. Nie chciał przelać własnego ducha do tego niebiańskiego metalu, bo to by oznaczało utratę obecnych talentów i pobyt w świecie duchów. W tej próżni, w której to sekundy zdają się być latami, a ból nieomal nie ma końca. On właśnie z niej powrócił, posiadł ciało z cudownego metalu i setki talentów. Stało się to wtedy gdy jechaliście do tej kryjówki.”.

Może to i dziwne, ale im dłużej Nick słuchał jej we śnie, tym wyraźniej jego ciało przenikały te dziwne dreszcze. W pewnym minimalnym stopniu był to rzecz jasna prawdziwy ból, ale on tak jakby zanikał, bo pierwsze skrzypce zaczynały odgrywać zimne dreszcze. „Chyba jakieś kilkanaście minut po śmierci mojej i Adama odmienił ciała dwójki utalentowanych ludzi. Byli to dwaj łamacze psychiki z twarzami na których rysował się pierwotny wybitnie zimny szablasty gniew. Jednym słowem nie byli to spryciarze, tylko te młotki dążące do celu praktycznie po trupach. Trafią właśnie do tej kryjówki i to już rano, trochę po astronomicznym wschodzie słońca. Niestety nie potrafię ich powstrzymać. Samo ich przeistoczenie było wręcz diaboliczne. Dobrzyński otworzył własne żyły na nadgarstku i wlał do ust każdego z nich parę kropli tej krwi z roztopionego niebiańskiego metalu i ta krew ich odmieniła skuteczniej niż można sobie wymarzyć.”.

W tym konkretnym momencie Lara może i powinna w zwyczajny sposób z użyciem słów objaśnić Nickowi ową metamorfozę, ale zamiast słów wybrała obrazy, po stokroć bardziej trafne i nie pozbawione barw jak jedwabiście wypowiadane słowa.

Zaczęło się rzecz jasna od tego, że Dobrzyński zaskakująco atrakcyjnym nożem typu karambit otworzył sobie żyły na prawym nadgarstku. W takim minimalnym stopniu, ale to wystarczyło by do ust każdego ze śmiałków spłynęło kilka kropel krwi z żarzącego się roztopionego cudownego metalu. Ta bardzo bardzo nietypowa krew zaczęła zmieniać ich ciała od oczu, a dokładniej to ich oczy rozbłysły tak jak miód podświetlany od spodu intensywnym źródłem światła takim jak reflektor. Następnie to z ich ciał zaczęła odpadać skóra, choć w sposób dość specyficzny, czyli tak jakby to były suche, rdzawe liście spadające z drzew pod postacią strzępków. Właśnie te konkretne strzępki odsłoniły ten w bardzo bystry sposób lśniący metal, niczym lekko błękitne srebro wypolerowane do perfekcji. Tę perfekcję widać było po dłoniach i po twarzach owych utalentowanych śmiałków, bo resztę ich ciał okrywało ubranie typowe dla drobnych wywrotowców. Niestety ten efekt połyskującego metalu znikł po trochę ponad sekundzie, czyli tę niemal niespotykaną metaliczną skórę przykryła taka dość dziwna patyna, która ułamek sekundy później przeistoczyła się w taką prawdziwą bardzo realistyczną skórę z drobnymi defektami. Dlatego po tej przemianie, a dokładniej to po zaledwie ośmiu lub dwunastu sekundach tamci śmiałkowie wyglądali już tak, jakby nigdy nic się nie wydarzyło, ale wydarzyło się zaskakująco wiele.

Nick doczekał się także dodatkowego komentarza Lary, a dokładniej to bardzo wiele mówiących słów jej ducha. „Niestety w twoim przypadku sen funkcjonuje w taki sam sposób jak u każdego typowego śmiertelnika, czyli są te trzy fazy i tylko w trzeciej z nich mogę być narratorem dla tych wizji wlewających się do twoich myśli. Odmieńcy dotrą do was rano, to pewne na sto procent. W tej chwili nie wiem, czy będzie to zaledwie przypadek, czy też efekt odczytania jakiejś przepowiedni. Pewnym jest to, że po nich powstało już blisko dwudziestu kolejnych. Każdy ma za zadanie umocnić władzę Dobrzyńskiego i najprawdopodobniej zrobią swoje.”.

Może i było to bardzo potrzebne, a może i nie, ale dodatkowo Lara ukazała też niepozornemu obrońcy jak to odmienieni przez rozżarzoną krew utalentowani potrafią zmieniać własne palce w sztylety i to w sposób idealny, tak jakby od samego początku byli maszynami zaprogramowanymi do tego typu przemiany, ale byli ludźmi ulepszonymi bardzo magicznym metalem o niebieskawym prawie turkusowym połysku. Dzięki niemu prezentowali się tak jakby nic nie mogło ich powstrzymać, bo mieli w sobie ten kęs innego świata. Pytanie, czy owy kęs odmienił ich na tyle, by zwycięstwo zła stało się pewnikiem, czy też tylko Dobrzyński stał się niepokonany. Spora to dawka nowych faktów i wątpliwości, ale Nick nadal śnił w tych chłodnych dreszczach w oczekiwaniu na brylantowe odpowiedzi.

Doczekał się owych odpowiedzi, a dokładniej to dostarczył ich narrator jego najnowszych snów. „Moc Dobrzyńskiego, a dokładniej to ta nowa moc wzięła się i z nowego niebiańskiego metalu i z paktu z Williamem Azurem. Jednym słowem przez to, że przez ułamek sekundy był martwy utracił talent mrocznego mistrza malarstwa na zawsze. Tego się obawiał i to przez większość życia i dlatego też zwlekał z paktem do ostatnich kilku godzin własnego życia. Stąd te wszystkie kombinacje powiązane z oszukiwaniem twojego umysłu. Było to do pewnego stopnia żałosne, ale teraz to już nie istotne, bo zyskał nowe moce i dodatkowo do jakiegoś stopnia stał się więźniem woli Azura.”.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 4.17
drukowana A5
za 47.94