Mojej kochanej córeczce Laurce —
Wiara czyni nas silniejszymi!
Rozdział I
Laura
— Bang — bang — bang.
Echo odbijanej z gniewem piłeczki niesie się po domu.
— Bang — bang — bang.
Byle nie myśleć. Byle nie wspominać. Byle nie cierpieć!
— Bang — bang — bang!
Nienawidzę! Nienawidzę! Nienawidzę!
— Puk — puk! — cisza, a potem łagodny, ciepły głos wpływa do pokoju.
— Laurko, przyniosłam Ci śniadanie.
Babcia wsuwa się cicho do pokoju. Kładzie biały talerz z kolorowymi kanapkami na środku biurka. Dyskretnie omiata wczorajszą, nietkniętą kolację.
— Musisz jeść dziecinko. Musisz nabrać siły.
— Nic nie muszę! — Laura przerywa krzykiem babci.
Kobieta wycofuje się z bólem w oczach, na jej czole maluje się pojedyncza pionowa zmarszczka.
— Bang — bang — bang! Bang — bang — bang!
Dlaczego? Dlaczego musiało się to stać?! Ostatnio wciąż towarzyszy jej ta myśl.
Do tej pory jej życie było wręcz idealne. Przebiegało z góry ustalonym rytmem i nikomu zdawało się to nie przeszkadzać. Mama każdego poranka przygotowywała pyszne śniadanie: ze świeżymi bułkami i kakao. Potem tata odwoził ją i siostrę do szkoły, mamę do pracy. Zawsze o 07: 20. Niedawno zatrudniła się w bibliotece, była taka szczęśliwa, że może dać coś z siebie innym. Sara trajkotała w samochodzie niczym nakręcana zabawka na najwyższych obrotach, albo wyciąg narciarski, który z powodu awarii przewija się do tyłu z dużą prędkością, aż Laura unosiła kąciki ust mimowolnie ku górze. Jak jej nie kochać? Często w tym czasie Sara przerywała i zachwycona wołała:
— Twoje oczy świecą jak te… no wiesz, lampiony! Te, które puszcza się raz w roku, a wiesz, że one spełniają życzenia? Tylko ciii — cho — sza! To tajemnica!
— Kto tak powiedział? — wypytywała siostrę rozbawiona Laura.
— Ma –ma. Ale ciii! — wskazujący palec prawej ręki uniósł się lekko ku różowym ustom dziewięciolatki.
Zabawnie zmarszczyła nosek. Błękitne oczy okolone ciemną zasłoną rzęs patrzyły ufnie na starszą siostrę.
— Ciii! — Laura uczyniła podobny gest, na znak sojuszu.
Sara…
Nagle Laura czuje ogromną gulę w gardle, nie sposób jej przełknąć.
Tego dnia zaspali. Nie było pachnących cynamonem bułeczek, tylko kilka plasterków wędliny przełykanych w pośpiechu, pomiędzy naciąganiem drugiej skarpetki i łapaniem plecaka. Tata nie śpiewał w aucie ze Stingiem „Shape of my heart”, jak to miał w zwyczaju. Sara dziwnie milczała. Mama nerwowo skubała róg teczki, którą trzymała na kolanach.
Dziewczynki słyszały trzask drzwi sypialni rodziców, wczorajszego wieczoru, podniesione głosy. Nie było wątpliwości, że się kłócili.
Wtedy Laura…
Nie! Nie może o tym myśleć!
To zbyt bolesne… zbyt świeże…
Paznokcie znaczą ślady na wewnętrznej stronie lewej ręki. Dziewczynka patrzy na to jakby z oddali, do końca nieświadoma bólu.
Tamtego dnia straciła wszystko, co kochała.
— Tyk — tyk –tyk!
Zegar krzyczy w ciszy wiosennego poranka, liście brzozy za oknem tańczą unoszone wiatrem, jak balerina, lekkie i zwinne, złocisty promień słońca nurkuje w głąb turkusowego pokoju. Pokoju jej mamy. Chce połaskotać nieczułe nogi. A kysz! Zdrajco! To nie podziała! Już nigdy nie będzie czuła.
Przysadzisty lekarz, ze srebrnymi nićmi wplątanymi w kruczoczarne włosy, powiedział:
— To ciężki przypadek, ale warto mieć nadzieję.
Nadzieję. Dziewczynka prycha na samą myśl o tym. Ona wie z całą pewnością: to nie przywróci jej zdrowia, nie sprawi, że znów zacznie chodzić i nie zwróci życia ukochanym.
Ramiona unoszą się i opadają. Z piersi wyrywa się westchnienie pełne żalu.
— Puk — puk!
— Wejdź, babciu — dziewczynka zasłania oczy dłońmi. — Nie musisz pukać, przecież i tak się stąd nigdzie nie ruszę — i dodaje ciszej — do końca moich dni.
Laura odwraca głowę w bok. Kobieta wchodzi. Dziewczynka nie patrzy na prężne ruchy sześćdziesięciolatki, które ją drażnią.
— Nie muszę, ale chcę — babcia siada na pościelonym łóżku.
Milczą. Dziewczynka uparcie spogląda na dębowy parkiet. Ktoś bardzo się postarał, bo aż lśni w porannych promieniach słońca niczym tafla jeziora obok jej domu. Dom… Laura czuje sól na ustach.
Skąd się tu wzięłaś? Myśli. Dłonią ociera policzek. Wilgotna. Już wszystko jasne! Zdradzieckie łzy!
— Popatrz, co Ci przyniosłam.
Jak ona to robi? Zastanawia się Laura. Głos babci wibruje wysoko, jak nieraz z radości, ale to nie możliwe. Babci nie wolno się cieszyć! Już nigdy! Tak samo jak jej — Laurze — jedenastoletniej kalece. Kalece — bo tak o sobie myśli, dając innym do zrozumienia, iż nie życzy sobie współczucia. Ani litości. Ani życzliwości. Ani… ani… żadnych innych uczuć. Chce tylko być sama.
Sama. Sama ze swoim smutkiem.
— Yhm! — babcia odchrząkuje — to dawna szczotka do włosów twojej mamy z inicjałami.
Mięśnie ciała dziewczynki napinają się, jak gdyby oczekiwała ciosu. Błękitne oczy robią się wielkie jak spodki, gdy patrzy na babcię spod blond grzywki.
— Dostała ją od nas — kontynuuje babcia — na osiemnaste urodziny, niedługo potem poznała twojego tatę. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Chciałabym, żebyś ją miała — babcia unosi szczotkę, wskazując włosy wnuczki. — Pozwolisz?
Laurka kiwa głową z przyzwoleniem. Babcia podnosi się. Odblokowuje hamulce wózka inwalidzkiego i przestawia go pod prawą ścianę, tuż przy białej toaletce z owalnym lustrem, po czym blokuje ponownie kółka. Grymas niezadowolenia przemyka po ładnej buzi dziewczynki. Co to za obca istota przygląda się jej zza szkła? Czy zna zmarszczone brwi, wydęte, nadąsane usta, chmurne spojrzenie? Włosy rozrzucone w nieładzie, a na ramionach pomarszczone dłonie babci ze złotymi pierścionkami, przyjemnym ciepłem otulają jej barki.
Przez ułamek sekundy ich spojrzenia krzyżują się w zwierciadle. Babcia i wnuczka. Wnuczka i babcia. Dwie kobiety. Dwa istnienia ludzkie noszące w sercu dziurę nie do załatania po najbliższych. A tak różne znoszenie bólu.
Jednak, co babcia mogła wiedzieć o odtrąceniu, kiedy rówieśnicy bawią się i śmieją na podwórku, grają w piłkę, czy też skaczą w klasy albo gumę — ona tkwi tutaj — przytwierdzona do kawałka metalu na kółkach.
Dmucha w grzywkę, wydyma policzki. Oddech staje się nierówny.
Babcia delikatnie dotyka jej włosów. Wsuwa szczotkę i długimi ruchami zaczyna przeciągać pasma. Nie spieszy się, a Laura wypuszcza powoli wstrzymywane do tej pory powietrze.
Dziewczynka ponownie spogląda w lustro, omijając własne odbicie.
Babcia ma ładne rysy, łagodny uśmiech i życzliwość w szmaragdowych oczach. Ale czy jej włosy jeszcze miesiąc temu nie były mniej poprzeplatane siwymi pasmami? I ta zmarszczka na czole taka gruba, jakby przecinała czoło na pół, czy była tam wcześniej? I? Nie! Zaczerwienione oczy!
Niespodziewanie Laurka kładzie dłoń na ręce babci.
— Babciu, przepraszam.
— Za co, dziecinko? — kobieta nie przerywa czesania, jednak częściej zerka na wnuczkę.
— Myślę ostatnio tylko o sobie, a przecież ty też cierpisz.
Babcia nie odpowiada od razu. Przez kilka długich chwil słychać tylko szuranie drewnianej szczotki, od której włosy pięknie się układają. Babcia dzieli je na dwie równe części, po czym zajmuje się pierwszą — znowu dzieląc, tym razem na trzy.
— Nie mogę cofnąć czasu, Laurko, choć bardzo bym chciała. Jedyne, co mogę zrobić, to pomóc tobie przebrnąć przez — ręką wskazuje przestrzeń obok siebie — to wszystko.
Nieoczekiwanie dziewczyna zaciska mocno dłonie na poręczach. Usta stają się wąską linią.
— Proszę! Nawet ty nie umiesz nazwać mojego kalectwa!
— Laurko…
— Ooo, dajże spokój! Miałaś ukochaną córkę, inteligentnego zięcia i dwie cudowne wnuczki, a zostały ci ochłapy! Resztki! Cień dawnego życia! I co ty teraz ze mną zrobisz?!
— Ważniejsze, co TY zrobisz ze swoim życiem?
Laura odwraca wzrok. Cóż może zrobić? Przecież nie wybiegnie pełna nieokiełznanej furii, mocno trzaskając drzwiami! A chciałaby! Och, jak bardzo by chciała.
Do niczego się nie nadaje, nikomu nie pomoże. Kiedyś marzyła by zostać światowej sławy chirurgiem, ale teraz, co świat miał jej do zaoferowania?
— Proszę, nie poddawaj się jeszcze.
Babcia niemal czyta jej w myślach. Ma poważny głos. Spod jej palców wychodzi drugi warkocz.
— Mała rzeka potrafi przenosić wielkie kamienie. A wiesz, czemu? Bo nigdy w siebie nie wątpi. Nigdy — babcia robi krótką pauzę. — To, co masz najcenniejszego, skrywa się — o tu.
Kobieta uderza prawą ręką w swoją klatkę piersiową. Zakłada gumkę na drugi warkocz. Podchodzi do toaletki i wkłada szczotkę do pierwszej szuflady.
Potem przyklęka przed dziewczynką. Do jej nozdrzy dostaje się słodki zapach cukru waniliowego i cytryny. Na dłoni czuje ciepłe ręce babci.
— Bez twojego uśmiechu wszystko traci blask — mówi kobieta i sięga do kieszeni dżinsów.
Potem wciska w dłoń wnuczki zimny materiałowo — metalowy przedmiot i z tajemniczym uśmiechem prostuje się, mówiąc:
— Mam nadzieję, że spotka Cię dziś coś wyjątkowego — babcia puszcza oko do dziewczynki.
Po chwili drzwi z cichym „klik” zatrzaskują się za kobietą.
Dopiero teraz dziewczynka ośmiela się spojrzeć na niespodziankę od babci. Co za cudo! Piękny, czerwony materiał ze złotymi obszyciami otula złotą klamrę i metalowy środek w kształcie migdała. Laura przesuwa palcem po gładkiej kokardzie.
Nagle — błysk! A to co? Czy jej się zdaje, czy kokarda mrugnęła do niej, jak niedawno babcia?
Laurka kręci głową, jednocześnie pocierając migdałowe wnętrze. Po chwili patrzy w lustro. Babcia wyczarowała jej schludną fryzurę, może by tak…
I wpina materiałową kokardę po lewej stronie głowy.
Wtedy złote obszycia posyłają ku jej oczom promienie niczym słońce o poranku, a czerwień zaczyna stawać się intensywniejsza.
To magia!
Laura drżącą ręką dotyka migdałowego środka i wtedy dzieje się rzecz niezwykła. Całe jej ciało przebiegają łaskotkowe dreszcze, że aż ramiona drżą. A kiedy zanosi się szczerym śmiechem jej ciało staje się takie lekkie, takie beztroskie i unosi się nad ziemią.
To nie dzieje się naprawdę. Cała iskrzy i promienieje, a na plecach ma… Czy to możliwe? Ach! Skrzydła! Olśniewające, jak u motyla! Niewiarygodne! Cała jej postać jest maleńka jak ziarenko fasoli. We włosach nadal ma Magiczną Kokardę, a na ciele połyskuje sukienka w kolorze fuksji. Zafascynowana potrząsa nogami, a kolorowe trzewiki — przypominające liście — dzwonią dzwoneczkami.
— Oooooch!
Czuję stopy! Czuję palce u nóg! Z radości wykonuje fikołka w powietrzu.
Chce śpiewać i tańczyć i śmiać się bez końca.
Chwilę wiruje wokół własnej osi, a potem „pumm”, jakaś siła wciąga dziewczynkę z prędkością błyskawicy w owalne lustro, na spotkanie przygody.
Rozdział II
Święty Gaj
— Pluuuum! –dziewczynka jak pocisk wypada z jeziorka.
Kropelki wody rozprysły się na wszystkie strony niczym drogocenne klejnoty.
Z impetem uderza prosto w sterty zgrabionych liści, przy których wesoło śpiewając, pracowały małe wróżki. Wszystkie przewracają się od siły uderzenia.
— Aaaa –ła! Co to było? — pyta jedna, chwytając się za głowę, a cekiny jej barwnej sukienki połyskują radośnie.
— Jeśli to chochlik — druga zaciera ręce — zaraz mu pokażę, gdzie raki zimują!
— O — czy — wi — ście! Cała Jarczesa — trzecia wróżka potrząsa puklami złotych loków na głowie i wydyma zaczerwienione policzki.
— Przestańcie — czwarta wróżka o blond włosach zaplecionych w „koszyczek” wokół głowy i różowych okularach w kształcie serc, gestem ucisza koleżanki. — Tam ktoś jest.
— Chętnie nauczę tę nimfę jak należy latać — sterta liści brzozy porusza się niespokojnie.
— Cha — cha — cha! — tłumi śmiech trzecia, a potem dotyka naszyjnika z jarzębiny.
Pierwsza z boginek — Lubosza — podbiega drobnymi kroczkami, a wielobarwne wstążki przy biodrach jej gorsetu falują niczym wzburzony ocean. Kilka kosmyków hebanowych włosów opada na twarz, reszta spływa swobodnie aż do pasa. Prędko uklęka.
— Szczodra? Nic ci nie jest? — Lubosza szybko rozgarnia liście.
Szczodra dmucha w kasztanową grzywkę.
— Bywało lepiej! — nimfa podnosi się powoli, otrzepuje żółtą sukienkę.
— Spójrzcie! — nimfa w okularach unosi dłoń.
Wszystkie boginki zgodnie obracają głowy.
— To… dziecko. Człowieka!
— Nieee! — Lubosza unosi dłoń do ust. Kilka barwnych bransoletek podzwania na jej ręce.
— Ale… ale to. Nie może. Być. Prawda — długie warkocze Szczodrej kołyszą się przy biodrach.
— Stańcie za mną — Jarczesa wysuwa się naprzód.
— Chcesz walczyć? Z dzieckiem? — trzecia rozkłada ręce w geście bezradności.
— Jeśli trzeba będzie.
— Nie czas na kłótnie, Mirosławo, Jarczeso — Nadzieja poprawia okulary i prosi pojednawczym tonem.
— Biedaczka, chyba strasznie się potłukła — Lubosza wyciąga rękę do leżącej bez ruchu dziewczynki i odgarnia włosy z jej czoła.
— Eee, tam. Liście i my zamortyzowałyśmy upadek, a teraz leży na mchu. Nie rozumiem, o co tyle hałasu? — Jarczesa strzepuje pyłki z ręcznie haftowanej, błękitnej koszuli.
— O, jej — Mirosława cofa się o krok. — Otwiera oczy!