E-book
17.64
drukowana A5
35.55
Litania zachwytów

Bezpłatny fragment - Litania zachwytów


5
Objętość:
112 str.
ISBN:
978-83-8245-432-1
E-book
za 17.64
drukowana A5
za 35.55

Jak cię kocham

Jak cię kocham? Nie mogę powiedzieć,

bo w języku wciąż słów takich nie ma,

ale może ktoś pisze, kto?, nie wiem,

w nieodkrytym języku poemat

na ten temat,

lecz zanim powstanie,

jak cię kocham, dam wyraz spojrzeniem

tak głębokim, jak oczu wyznanie

może być, reszta — będzie milczeniem.

Twoje zdjęcie

Wśród szpargałów skurzonych od lat,

przekładanych z miejsca na miejsce,

odnalazłem zaginiony czas —

Twoje zdjęcie,

Twoje zdjęcie.


Czarno-białe, nieostre, a róg

poplamiony czerwonym winem.

Kto pomyślałby, że znajdę tu

tę dziewczynę,

tę dziewczynę?


Na strychu unosi się kurz

w odcieniach szarości i różu,

czuję, że łzy pociekły mi już.

To od kurzu,

to od kurzu.


Odłożyłem zdjęcie, by czas

tak, jak wszystko dalej je zmieniał.

Może zajrzę tu za parę lat

po wspomnienia,

po wspomnienia?


A jeżeli nie zajrzę, to ktoś

będzie kiedyś miał może zajęcie,

by wymyślić, co robi tu to

Twoje zdjęcie

Twoje zdjęcie.

Wiersz dla ciebie

W popielniczce papieros się tli,

w filiżance — kawa zziębnięta,

czytam mail, piszesz bym nie był zły,

lecz przyjedziesz dopiero na święta.


Dzieci cicho w łóżeczkach już śpią,

chrupek garść nasypałem znów kotu

i pod nosem zakląłem: — psia kość,

do świąt jeszcze jest ponad pół roku!


Do piwnicy poszedłem, by tam

sprawdzić, czy ktoś nie ukradł choinki,

ręce potem umyłem i łza

popłynęła na widok twej szminki.


Zapomniałaś ją zabrać, bo już

trzeba było gnać na lotnisko,

więc została i czeka wciąż tu

tak, jak czeka dokoła tu wszystko.


Kraków już się układa do snu,

na zajezdni śpią smacznie tramwaje,

sąsiad kaszle, nie może wziąć tchu,

bo zbyt mocno pachnie mu majem.


Psy bezdomne gryzą się gdzieś

niedaleko, bo dobrze je słyszę

i to wszystko układa się w treść

wiersza, który dla ciebie piszę.

Pierwsza miłość

Nie widziałem cię chyba sto lat,

między nami wykopał czas przepaść,

którą próżno zasypać by chciał

najzdolniejszy śpiewak — poeta.


Choć muzykę by piękną i tekst

stworzył taki, że serce aż rośnie,

to ta przepaść istniałaby, więc

by znów na nią spoglądał żałośnie.


Nie widziałem cię chyba sto lat

i możliwe, że już nie zobaczę,

lecz gdy Cohen śpiewa to tak

wszystko widzę jak dawniej. Inaczej


być nie może. A może, kto wie,

tak jest lepiej lub lepiej już było?

Kiedy kładę się spać to znów śnię

pierwszą miłość, śnię pierwszą miłość.

Tak

Jak kamienna lawina z łoskotem

ku dolinie zbiega spod szczytu,

tak najszybciej jak tylko mogę

biegnąć chcę do twych oczu błękitu.


Szybko tak, jak fala tsunami,

która gna niewstrzymana lu wyspie,

tak by usta z twoimi ustami

móc połączyć, z oddali gnam, gdy śnię.


I jak głaz, który nad morskim brzegiem,

był od zawsze, jest i zostanie,

chcę przy tobie tylko ja jeden

stać. Do końca, jak stoi ten kamień.

Gitara i klarnet

do obrazu Georga Braque’a,
„Gitara i klarnet”

Na pewnej ulicy przy barze

dla ludzi grali w duecie:

ona — na gitarze,

on — na klarnecie.

Ona — na gitarze,

on — na klarnecie.


W pobliskim kościele witraże

aż drżały, gdy grali w duecie:

ona — na gitarze,

on — na klarnecie.

Ona — na gitarze,

on — na klarnecie.


Rozpromienione ich twarze

rysownik szkicował w kajecie:

gdy ona na gitarze

grała, a on na klarnecie,

gdy ona na gitarze

grała, a on na klarnecie.


Aż w końcu się to zdarzyło,

na wieczność stali się parą

nie tylko oni ze sobą,

ale i klarnet z gitarą.

Nie tylko oni ze sobą,

ale i klarnet z gitarą.

Moja pierwsza

Wracam w myślach do dziewczyny

kiedy są jej imieniny,

a to tak od września aż do października,

nie pamiętam dziennej daty,

bo spisałem ją na straty,

tak przynajmniej chcę by było w pamiętnikach.


Gdy widziałem ją na przerwie,

czułem, że mnie coś rozerwie

i nie miałem nic przeciwko by tak było,

gdy jej miałem podać rękę,

odwiedzałem wpierw łazienkę,

przeczytałem w babskiej prasie, że to miłość.


Jak to mówią było różnie,

kwadratowo i podłużnie,

choć do końca nie wiem, która opcja lepsza,

raz prosiła, bym z nią został,

a raz była taka ostra,

że mówiła bez ogródek, żebym spieprzał.


No i może głupi byłem,

bo faktycznie to spieprzyłem,

może ona też się trochę przyłożyła.

Jedno jednak wiem na pewno,

że choć nie jest tą mą jedną,

to nie zmieni nic, że moją pierwszą była.

Litania zachwytów

Tę rudą plamkę z boku

po prawej,

ten mały pieprzyk na brzuchu,

oczy od komputera łzawe,

ucho

i dziurkę w uchu,

i pupę, to nic, że z celulitem —

kocham z zachwytem.


Włosy, choć mówisz, że masz odrosty,

brwi,

rzęsy,

nawet bez henny,

i temperament, co wzbudza zamęt,

albo co czasem jest senny,

i twoje nogi,

gdy do mnie wracasz,

czy myte,

czy jeszcze niemyte —

kocham z zachwytem.


Młodość, co przeszła

i kilogramy, co przyszły,

by było coś w zamian,

twoją upartość,

twe roztrzepanie,

urwane w połowie zdania

i twoje myśli,

wciąż nieodkryte —

kocham z zachwytem.


I jeszcze tysiąc tysięcy rzeczy,

których już nie chcę wyliczać,

to dla mnie powód,

by cię na nowo

kochać

i by się zachwycać.

Gdybyś była…

mojej żonie Ani

Gdybyś była melodią — bym nucił,

Gdybyś deszczem była — bym moknął,

Albo snem — to bym się nie obudził

I bym kwiatem był — jeśli ty wiosną.


Gdybyś była wyznaniem — bym wierzył,

Gdybyś była nadzieją — bym czekał,

I bym spłonął — gdybyś była płomieniem,

A gdy morzem — wpadłbym w ciebie jak rzeka.

Bez

Wciąż czuję słodki zapach bzu,

rwanego w tej uliczce,

na końcu której ludzi tłum

modlił się przy kapliczce.


Litanii słyszę jeszcze dźwięk

i ciebie jak ze snu,

wciąż słyszę, kiedy prosisz mnie

o więcej tego bzu.


Dziś jak co roku kwitnie bez,

a łza się kręci w oku,

bo wszystko tak jak wtedy jest,

lecz nie ma ciebie z boku.


Litanii z dala słychać dźwięk,

szarzeją chmury w niebie,

mniej pachnie jednak dziś ten bez,

bo ten bez jest bez ciebie.

Mięta i rumianek

Kiedy czerwcowa krótka noc

ustaje, coś pcha mnie na ganek,

gdzie siedzisz ty okryta w koc

i czuję mięte przez rumianek.


A potem, gdy z kawiarki woń

pragnienie kawy niepojęte

rozbudza, chwytam twoją dłoń

i przez rumianek czuję mięte.


Kiedy jesienne przyjdą dni

i nie spotkamy się na ganku,

wciąż będziesz wzbudzać w sercu ty

ten zapach mięty i rumianku.

Tradycji musi stać się zadość

Wódka za wódką niczym woda,

sam siedzę w barze pełnym gości.

Trochę mi tej miłości szkoda,

trochę mi szkoda tej miłości.


Papieros tli się w popielniczce,

a w ustach drugi już się żarzy,

o tej miłości ciągle myślę,

że taka druga się nie zdarzy.


Pięść odcisnęła się na brodzie,

kieliszki puste, jak mieszkanie,

płacę rachunek i wychodzę…

Dość schematyczne to rozstanie.

Villanella o wschodzie słońca

Gdy twój oddech otula me ramię o świcie,

a rzęs trzepot łaskocze rozkosznie policzek,

jakże kocham i ciebie, i ranek, i życie.


Ach, rozpływam się cały w szczęściu i zachwycie,

i rozpala mnie pierwszy słoneczny promyczek,

gdy twój oddech otula me ramię o świcie.


Wzrok zanurzam w twych oczu i nieba błękicie,

i radosny gwar słyszę zbudzonych uliczek,

jakże kocham i ciebie, i ranek, i życie.


Już na jutrznię z kościoła dzwonu słychać bicie

i odgłosy skowronków na trele potyczek,

gdy twój oddech otula me ramię o świcie.


Choćby po tym poranku było gradobicie,

a z koryta by senny wystąpił strumyczek

jakże kocham i ciebie, i ranek, i życie.


A gdy przyjdzie ta chwila zatraty w niebycie

obraz twój przyćmi wszystkie twoich poprzedniczek.

Gdy twój oddech otula me ramię o świcie,

jakże kocham i ciebie, i ranek, i życie.

Dmuchawce

Gdy przekwitłe dmuchawce,

przed kościołem na ławce,

rozdmuchałaś przede mną z uśmiechem,

ja jak w kamień zaklęty,

choć był wtedy dzień święty,

upajałem się twoim oddechem.


Potem razem za ręce,

ty — w błękitnej sukience,

a ja? — już nie pamiętam w czym byłem,

miast na mszę to wzdłuż rzeki

szliśmy. Chociaż daleki

był to spacer, nam się nie dłużyło.


Dziś dmuchawce przekwitłe

kiedy widzę, to przykre

rzucam na nie ukradkiem spojrzenia,

bo choć ławka i rzeka

wciąż tu jest, to z daleka

zamiast ciebie przychodzą wspomnienia.

Ciepło/zimno

Pytałem asystenta Google,

sprawdzałem w mapach GPS,

lecz nie wie Google

i w ogóle wskazówek brak,

gdzie szczęście jest.


Nie widzę go przez 3D gogle,

NASA nie mówi o nim nic,

szukam go jak szalony ciągle…


A może to jest tylko pic

i tak naprawdę szczęścia nie ma?


Mam niepewności tyle,

lecz, wszystkie wchodzą w stan uśpienia,

gdy znów masz dla mnie chwilę.

Różnie to bywa

Przyjeżdża osobowym z Kutna,

albo ekspresem ze Szczecina,

czasami taka jakaś smutna,

a czasem po butelce wina.


Wyczekiwana,

albo tak

znienacka,

wprost,

bez zapowiedzi,

na długie lata,

rok lub dwa,

grzeszna

lub prosto od spowiedzi.


Dumna, jak wielki paw w ogrodzie

lub taka skromna, jak gołąbek,

z dziećmi bez ślubu,

po rozwodzie

lub z niczym,

na dobry początek.


Nieuczesana,

niewyspana,

a czasem taka, jak z żurnala,

szalikiem grubym omotana

albo

zziębnięta i bez szala.


Z walizką marzeń,

wielkich planów,

z ciastem, tym, które znów nie wyszło,

ze wzrokiem zatopionym w przeszłość

lub bez przeszłości,

tylko w przyszłość.


Witana słodką bombonierką

lub wiechciem kwiatów,

co odstrasza,

nie ważne małą jest,

czy wielką,

lecz dobrze, że jest —

miłość nasza.

Zatańczmy tango

Nie potrzebna magia słów,

to dla gadających głów,

tu wystarczy spojrzeć w oczy

i z tym rytmem

zacząć tańczyć dwa na dwa,

nie jest trudno, to się da

opanować, bo dwa wolne są,

dwa szybkie.

Wciągnąć brzuch, kolana — luz,

plecy proste i w przód biust,

nie potrzeba wiele więcej

już tłumaczyć,

no i zacząć dwa na dwa

tańczyć, gdy orkiestra gra,

no a dalej, to dopiero

się zobaczy.


Zatańczmy tango,

gdy spojrzenia nasze zbiegną się

opory padną,

rozpłyną we mgle.

Zatańczmy tango,

nie trzeba tu żadnych słów,

zatańczmy tango,

spojrzeniem do mnie mów.


Namiętności w oczach żar,

szpilka, suknia, piękny szal,

włosy spięte, albo całkiem

rozpuszczone,

wieczorowych perfum moc,

bo najlepiej, gdy jest noc,

no i światło jak należy —

rozproszone,

bo gdy zawiruje świat,

dookoła ludzie znad

swych stolików będą gapić się

jak głupi

i to światło z różnych miejsc

zbiegnie się, gdzie miłość wrze

i na naszym tangu się już

tylko skupi.


Zatańczmy tango,

gdy spojrzenia nasze zbiegną się,

opory padną,

rozpłyną we mgle.

Zatańczmy tango,

nie trzeba tu żadnych słów,

zatańczmy tango,

spojrzeniem do mnie mów.

W rytmie codzienności

Jeszcze poranne wiszą mgły,

trawniki skrzą się srebrnym szronem,

gdy wychodzimy ja i ty,

każde z nas w swoją stronę.


Mgły się rozwiały, słońce ciut

mizerne, ale było,

a potem zaszło, powiał chłód

i wokół się zamgliło.


Trawniki mokre pokrył znów

srebrzystym blaskiem szron,

a my wracamy razem tu

z przeciwnych świata stron.

Moja romantyczność

Czucie i serce, szkiełko, oko —

wszystko jednakie i znaczy,

że chcę zrozumieć cię i poczuć,

znów kochać i zobaczyć.


Romantyczności mojej podam

proste ujęcie, tak, jak umiem —

kiedy rozumiem, wtedy kocham,

gdy kocham, to rozumiem.

Słodycz poranka

Pastelowe odcienie poranka

rozświetlają twój jasny policzek

i już marzy jak ty — filiżanka,

że herbaty się zjawi imbryczek.


I się zjawia, jak słońce na ścianie.

Gdy herbata powoli się studzi,

razem z nią zaczynam czekanie,

na to, kiedy na dobre się zbudzisz.

Już wiosna

Gdy ostatni wytopi się śnieg,

pośród liści przegniłych, po chwilce,

swego życia radosny bieg

obwieszczają kwiatami zawilce.


Seledynem jaśnieje mrok drzew,

mech soczyście się znowu zieleni

i aż prosi słowiki o śpiew

las tańczących z cieniami promieni.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 17.64
drukowana A5
za 35.55