Główne przesłanie — jeśli się pogubisz
Przesłanie książki jest rozpięte między dwoma stwierdzeniami: JA trzymam się Miłości, oraz ONA mnie trzyma. Niektóre fragmenty nawzajem sobie przeczą; istnieje jednak punkt widzenia, z którego oba te stwierdzenia są jednocześnie prawdziwe.
Miłość krąży pomiędzy łagodnym wspieraniem i jednoczeniem, a szanowaniem autonomii i uczeniem samodzielności. To, co jawi mi się jako moja własna siła i autonomia, jest formą działania łaski (JA trzymam się Miłości, to znaczy ONA mnie trzyma).
Łaska działa, zanim zdaję sobie sprawę z jej działania, zanim nazywam ją po imieniu. Łaska sprawia, że mam siłę i odwagę. Moja siła jest dobra i zawsze jest JEJ siłą. Mam odwagę sama ustanawiać siebie, bo zostałam przez Nią ustanowiona i obdarzona odwagą ustanawiania siebie, zanim mogłam wiedzieć, że zostałam obdarowana.
Samotność i ciemność, w której byłam, zanim to zrozumiałam, są wyzwaniem, bym uczyła się aktywnie wybierać doświadczenie Miłości. A przecież fakt, że się tego uczę, wynika z mojej łączności z Miłością i łaską. Miłość była przy mnie, nawet kiedy Jej nie widziałam.
Wprowadzenie (kontekst)
Podstawowym źródłem mojej wiary jest doświadczenie. Moja wiara ma charakter bardzo emocjonalny i niektórzy będą twierdzić, że to infantylne, ale to nic nie szkodzi, że oni tak twierdzą. Wiem, że Bóg mnie kocha, ponieważ tak czuję. To “prosta świadomość”.
To nie jest mistyczne doświadczenie, któremu towarzyszyłyby wizje, błyskawice i chóry anielskie. To raczej ciche, “podskórne” poczucie, które czasem się pojawia i sprawia, że uśmiecham się pod nosem. Często, kiedy słucham muzyki. Zakładam na uszy słuchawki, chodzę po pokoju w tę i z powrotem, a muzyka jest dla mnie jak uspokajająca kołysanka, którą śpiewa Bóg. Ten rytuał jest dla mnie bardzo ważny, jest podstawowym sposobem odpoczynku, do którego zawsze wracam. Być może uśmiechanie się do siebie i chodzenie po pokoju nie są objawem zdrowia psychicznego, ale to nie szkodzi; ja już i tak wiem, że z moim zdrowiem psychicznym nie wszystko jest w porządku.
Jeżeli moja wiara jest wewnętrznym doświadczeniem, to prędzej czy później napotkam pewien problem. Moje doświadczenie wewnętrzne nie zawsze jest takie, jakbym chciała. Bóg nie zawsze jawi mi się jako kochający rodzic; czasami jawi mi się jako wymagający potwór, który kieruje w moją stronę starotestamentalne groźby. Czasami czuję, że On wymaga ode mnie zmiany, która wcale nie jest zgodna z moim sercem, i tracę “prostą świadomość”.
Dla kwakrów podstawową przestrzenią spotkania z Bogiem jest cisza. Jest to dla mnie źródłem trudności. Doświadczenie łagodnej Bożej Miłości, która odsłania moją wartość, przychodzi do mnie spontanicznie, przychodzi nie zapraszane. Kiedy natomiast siadam w ciszy i intencjonalnie czekam, by Bóg się objawił, wcale nie przychodzi do mnie doświadczenie Jego Miłości. Bardzo szybko atakują mnie oceniające, osądzające, wymagające myśli.
Chcę, żeby Bóg przyszedł i potwierdził MNIE swoją Miłością, ale “On” przychodzi, żeby mnie zabić. Na skutek tego mam wrażenie, że muszę wybierać między Bogiem doświadczenia, który jest osądzający i wymagający, a “skonstruowanym” przez moje myślenie Bogiem akceptującym. Mam wrażenie, że muszę wybrać między MOIM przekonaniem (o Miłości) a zalewającym doświadczeniem (osądu) i odpowiedzieć na pytanie: czy to JA trzymam się Miłości (za pomocą mojego przekonania) czy to Miłość mnie trzyma (za pomocą mojego doświadczenia)?
Walka z teologią, z przekonaniami, poglądami na Boga, dogmatami i tak dalej, jest bardzo dobrą strategią, dopóki to nie są przypadkiem MOJE własne dogmaty. Kiedy uczyniłam dogmat ze zdania: “Bóg jest Miłością”, zaczęłam patrzeć na teologię w bardziej przychylny sposób — pod warunkiem, że była to moja własna teologia. Dogmat jest jednak problematyczny, ponieważ zawsze można pomyśleć sobie dogmat o treści przeciwnej. Dogmat to tylko słowa. Wątpliwości nie można mieć tylko co do tego, co jest doświadczeniem.
Źródłem mojej wiary jest doświadczenie. Kiedy jednak staje się ono wrogie i spalające, wolę odwrócić się od niego w stronę przekonania. Moje doświadczenie Miłości nie było już doświadczeniem; było zamrożonym, skostniałym przekonaniem. Musiałam opierać się na tym skostniałym przekonaniu, ponieważ “płonące doświadczenie” było w coraz większym stopniu poczuciem, że jestem osądzana. Przekonanie niezakorzenione w doświadczeniu szybko obumiera; mam wtedy wrażenie, że jest ono “zawieszone w próżni” i że równie dobrze mogłoby być inne.
Ponieważ Bóg doświadczany był Bogiem potwornym, zaczęłam kwestionować wartość doświadczenia — w ten sposób sama odebrałam sobie ostateczną podstawę, na której mogłabym się oprzeć. Jeżeli moje doświadczenie nie jest prawdziwe, to cokolwiek już może być prawdziwe lub fałszywe. Kiedy zaprzeczam świetlistości światła, nie wiadomo już, co jest światłem, a co jest ciemnością.
Często, kiedy nie potrafię zrozumieć sytuacji, staram się ją narysować. Narysowałam piękną twarz Boga. Twarz Boga jest zasłaniana przez potworną maskę. Zakładam więc maskę na maskę, maskę przypominającą piękną twarz na maskę potworną. Tak działa moje przywiązywanie się do dogmatu, że Bóg jest Miłością. Żeby rzeczywiście doświadczyć Miłości Boga, nie mogę wkładać maski na maskę; muszę przejść w głąb przez maskę potworności (to znaczy muszę ją przeanalizować, zrozumieć, co ona znaczy).
Narysowałam jeszcze jeden obrazek, żeby to zrozumieć. Otaczają mnie promienie światła i smugi ciemności. Jeżeli jestem tylko ja, to nie mam sposobu, żeby sobie z tym poradzić. Ale jeżeli jest przy mnie potężne Światło, to ono rozpozna, co wokół mnie jest naprawdę światłem, a co naprawdę ciemnością. Pozwalam, żeby ono rozpoznawało wszystko, co jest do niego podobne. To, co podobne, zostanie rozpoznane; a jeśli nadal zawiera w sobie elementy trudne i bolesne, można dokładnie określić, dlaczego odczuwam je jako trudne i bolesne, i można w tych elementach oddzielić światło od ciemności.
Jeżeli widzisz światło, to ono jest światłem. Jeżeli w twoim świetle są też smugi ciemności, spróbuj zrozumieć, co jest w nich mrocznego, a co świetlistego. Gdyby były po prostu złe, nie jawiłyby się w świetle, gdyby były tylko dobre, nie byłyby przerażające.
(1) Praktyka
Opadanie w otchłań
Stoję twarzą w twarz z moją wątpliwością. Zasiali ją we mnie inni ludzie, ale co z tego? Ona tu jest. Echo krzywdy nadal rozbrzmiewa i nawet nie wiem, czy mam prawo nazwać ją krzywdą. Gdybym nie miała wątpliwości w moje całkowite duchowe bezpieczeństwo, nie musiałabym się bronić. Ale mam te wątpliwości, nie mogę być spokojna, to jest nieuniknione. Nadal jestem w szponach poczucia winy. Zapominam. Zapominam Światło, zapominam Miłość, tracę z Nią kontakt.
Jeżeli ktoś odebrał mi poczucie duchowego bezpieczeństwa, to mam prawo zapełniać ten brak, mam prawo szukać Boga. Ale moje własne poszukiwanie nigdy nie będzie wystarczające. Coś się zmienia tylko, jeżeli Bóg to robi. Co jeśli oni zawłaszczyli nawet Boga?
Skąd pewność, że moje światło nie zostanie zniszczone? Chcę go bronić (JA chcę), ale moja odwaga do obrony pochodzi ze światła; jeżeli ktoś mi je przesłoni i odbierze — nie mogę nic zrobić. (Być może tak się stanie). Ponieważ wierzę w siebie (w mój własny sposób doświadczania) — wierzę w Ciebie (w to, że dajesz mi prawo doświadczać po mojemu). Ponieważ wierzę w Ciebie — wierzę w siebie. Dopóki boję się wymagań i kolców Boga, nie mogę Go w pełni doświadczyć. A jednak dopóki Go nie doświadczę, nie zobaczę, że On nie ma kolców.
Gdy wchodzę w ciszę, słyszę przede wszystkim wymaganie. Ciemność rozpełza się, zalewa mnie. Wcale nie doświadczam tego, że Wezwanie to Miłość, a Miłość to Wezwanie. W pewnym momencie staję przed wyborem: albo Bóg (doświadczenia) i Osąd, albo ja i Miłość. Albo uśmiercam i opłakuję realnego Boga, albo uśmiercam i opłakuję realną siebie.
“Nadzieja nie jest postanowieniem, jest Obecnością” — śpiewa Amanda Cook (“Reason enough to hope”, Sunday Evening Worship, 21 sierpnia 2016, 04:15—04:22, https://www.youtube.com/watch?v=deCLjuwi-VI). Co jeżeli nie czuję tej Obecności, co jeśli ona nie przychodzi? Czy powinnam wtedy trzymać się postanowienia? Jerzy Prokopiuk pisze (źródło: “Światłość i Radość”, Warszawa 2018, doM wYdawniczy tCHu, strona 670), że być na łasce Boga jest straszną rzeczą, ale być na łasce Boga-Miłości jest czymś wspaniałym. Prokopiuk pisze też: Miłość — tak, Prawo — nie. (“Światłość i Radość”, strona 384). Co jeśli doświadczam mojego najgłębszego wezwania jako wezwania do Prawa?
*
Miłość — mój konstrukt — spekulacja — bożek — ego — dogmat — bezpieczeństwo.
Wezwanie — morze Boga — realność — Prawo i Osąd — doświadczenie — strach.
*
Czasami ciemność, której doświadczam, jest nieunikniona. Nie pamiętam już “zapachu Boga” i nie ma takiej możliwości, żebym pamiętała. Muszę być zanurzona w całkowitą ciemność. Wtedy — jak zawsze, nieprzerwanie — Miłość mnie trzyma, ale ja nie mogę tego czuć. Nie ma sensu się szarpać i mówić: ciemność jest nierealna. Mimo że ciemność pochodzi ode mnie (od zalęknionej części mnie), nigdy od Boga-Miłości, to jednak właśnie ciemność, nie Miłość, jawi mi się w doświadczeniu. Jakiej odpowiedzi mogę wtedy udzielić samej sobie?
*
Miłość mnie trzyma — dlaczego jest to tylko przekonanie, nie doświadczenie? Czemu muszę się bronić z pozycji “JA”? Kiedy zapominam, czuję się zmuszona walczyć (JA walczę), walczyć o to, żeby pamiętać. Dlaczego zapominam?
Żyję w niedoskonałym świecie pełnym lęku, który jest stale zasiewany też we mnie. Doskonale rozumiem tych, którzy są odcięci od poczucia wewnętrznego dobra, być może pozostaną odcięci całe życie. Bóg jest bezpieczeństwem; świat nie jest bezpiecznym miejscem. Jak pozostać w łączności z Bogiem, będąc w brutalnym świecie? Czasem się nie da, czasem nasza wiara jest jeszcze za mała, czasami nie potrafimy i nie należy wymagać od ludzi, by oszukiwali siebie i twierdzili, że jest inaczej. Aby być w łączności z Bogiem, wystarczy się otworzyć, ale to “otwarcie” nie jest możliwe, zanim ciemność nie stanie się światłem. Gdy otwieram się, to jest moment ostatecznego “przekształcenia”, który nie mógł nastąpić wcześniej.
Dobrze rozumiana wiara (nie jako przekonanie, którego trzymam się “na siłę”, lecz jako prosta świadomość) jest wewnętrznym otwarciem się. Wiara jest momentem otwarcia, nie poprzedza go, ani nie jest jego skutkiem; jest momentem wolności. Nie jestem odpowiedzialna za brak wiary, bo nie jestem jeszcze wtedy wolna; nie jestem odpowiedzialna, gdy jestem w ciemności. Nie zawsze mam dostęp do doświadczenia Boga. Nie zawsze mogę mieć ten dostęp. Kiedy doświadczam Boga, jestem wolna, ale nie zawsze jestem wolna do tego, by mieć to doświadczenie.
Ciemność z czasem staje się światłem, “przemienia się”. Dzięki temu, że zapominam, jestem w stanie sobie przypomnieć. (Nie tylko w tym oczywistym sensie, że aby można było mówić o przypomnieniu, musi być najpierw niepamięć. Także w innym sensie: zapomnienie jest już nieuświadomionym przypominaniem, zamknięcie jest otwieraniem, umieranie już jest zmartwychwstawaniem). Nie co innego, tylko nasze doświadczenia oddzielające nas od Boga otwierają nas na Niego — z czasem. Nie co innego, tylko moje doświadczenie ciemności, prowadzi mnie do światła.
Muszę być przez jakiś czas w ciemności i muszę ufać (JA muszę), pomimo że nie widzę i nie jestem świadoma. MOJE trzymanie się wiary nie jest wewnętrznym otwarciem, a jednak jest najlepszym, co mogę zrobić. Nie tylko w tym znaczeniu, że nie mam lepszych opcji, ale również w tym znaczeniu, że lepsze opcje nie są wcale potrzebne, bo trzymanie się jest tym, co dobre w tej sytuacji.
*
Chcę wierzyć, że Bóg jest dostępny zawsze, daje Siebie zawsze. Ale chcę też przyznać, że nie zawsze jestem w stanie Go doświadczyć i że to nie moja wina. Chcę powiedzieć, że Bóg nie oskarża nas o naszą niezdolność widzenia, tylko rozumie ją. Właśnie ta świadomość braku oskarżenia jest jak drzwi do doświadczenia Bożej obecności; jest przejrzeniem. Gdy zdaję sobie sprawę, że zbawienie zawsze było tutaj — to jest moje zbawienie. Zbawienie jest wtedy, gdy “czuję prawdę” i zdaję sobie sprawę, że ona była obecna, nawet gdy jej nie czułam.
Świat nieustannie zasiewa we mnie lęk. Co mogę z tym zrobić? Mogę oddać ten lęk Miłości. Miłość jest zawsze, ale widzę to tylko czasem. A kiedy to widzę, wszystkie okresy ciemności i niewidzenia zostają wybaczone. Brak poznania jest częścią drogi, ale też moment poznania i życie w świetle są częścią drogi.
*
Kiedy mówię: Miłość istnieje, to JA to mówię, ale Ona istnieje niezależnie od tego, czy ja to powiem. Mogę dać sobie prawo mówić, ale mogę też zamilknąć. Wtedy Miłość nie zniknie — nawet jeśli ja będę czuła, że ona zniknęła.
Amanda Cook w jednym z wywiadów (Hillsong Creative Podcast 040, link: https://www.youtube.com/watch?v=tXIPXQRJ_eA, 23:35—23:40) mówi: “Zapomnę, ale przypomnę sobie. Umrę, ale potem też jest życie, które jest Miłością” (cytat niedokładny). Ona jest, nawet kiedy nie będę tego widzieć. Być może doświadczenie Miłości opuści mnie, ale Miłość będzie, nawet gdy zupełnie nie będę o niej pamiętać. Bóg jest Miłością, nawet gdy nie znajdę siły, by wierzyć — gdy zapomnę. Dlatego nie muszę starać się pamiętać.
Mogę przestać trzymać się Miłości. Ona jest, nawet wtedy, gdy zalewa mnie ciemność. Kiedy JA przestaję trzymać się Miłości — Ona trzyma mnie, nawet jeśli tego nie czuję, a czuję coś innego. Jeżeli nie będę w stanie wierzyć — Miłość będzie, nawet jeśli nie będę jej czuć, widzieć, ani nawet w nią wierzyć. Miłość mnie trzyma — zawsze. Zapominam o tym — często. A te chwile, kiedy pamiętam, sprawiają, że życie ma sens.
Potwory morskie
Kiedy staję się sobą, staję się podobna do Miłości. Zawsze w głębi duszy byłam do niej podobna; jednak nie zawsze było to dla mnie jasne. Zostałam ocalona przez Kogoś (oddzielnego), kto dał mi prawo być mną, czyli być do Niego podobną. To, co jest najbardziej oddzielne i źródłowe, jest ukryte głęboko wewnątrz (wewnętrzny “obraz Boga”). To, co jawi się jako zewnętrzne na powierzchni (zewnętrzna “wizja Boga”), może być równie dobrze tylko formą cienia.
Na zewnątrz siebie widzę te rzeczy, których nie chcę widzieć w sobie. Żeby przestać widzieć je na zewnątrz, muszę je dostrzec wewnątrz — one też chcą być przyjęte z miłością. Żeby być w stanie przyjmować je z miłością, muszę zakorzenić się w Miłości — jednak nie zakorzenię się w Niej, dopóki widzę w Niej to, czego się boję. To błędne koło, które być może mnie pogrąży.
Jedynym sposobem wyjścia z tego koła jest dać SOBIE prawo, by mieć nadzieję, że moje doświadczenie (moje “widzenie ciemności”) nie jest prawdziwe. Dać sobie prawo trzymać się przekonania, trzymać się nadziei sprzecznej z doświadczeniem, a więc nie być doskonałą (doskonałość to wierność doświadczeniu). Mając nadzieję i trzymając się przekonania, że Bóg jest dobry (pomimo że doświadczam inaczej), jestem w stanie zwrócić się do Niego i w ten sposób wyjść z mojego zamknięcia ku Bożej realności.
*
Być może właśnie to JA, które wybiera, które trzyma się nadziei, które w ciemności szuka światła, jest odbiciem Boga. Nie widzę Go, ponieważ patrzę Jego oczami. Kiedy widzę tylko ciemność — światło jest w tym, kto widzi.
*
Zrozumiana ciemność rozstępuje się. Zrozumiane światło nie przestaje świecić, Miłość jest ostateczną podstawą, na którą zawsze spadamy.
Kiedy rozumiem, skąd Strach się bierze, odbieram mu ostatnie słowo. Miłość bowiem nie ma źródła, nie bierze się skądś, Ona po prostu jest. Nic nie jest źródłem Miłości, to Ona jest źródłem wszystkiego. Strach jest odpowiedzią na przeszkodę w Miłości, a Ona nie jest odpowiedzią na nic, jest pierwotna. Nie da się zaprzeczyć potrzebie miłości. Miłość jest pierwotnie potrzebna; ona nie jest zamiennikiem czegoś; to inne rzeczy są jej zamiennikami.
*
Jak mogę sobie zapewnić, że Strach-ciemność nie “ogarnie” mojego punktu widzenia? Jak mogę sobie zapewnić to, że nie uwierzę Strachowi? Jeżeli doświadczam bólu, wskazuje on na to, że istnieje coś poza bólem: ciało, które stawia opór wbijanemu kolcowi. Ból, który towarzyszy fałszowi, jest sygnałem, że istnieje prawda, różna od fałszu. Ból jest odwrotną stroną spokoju, który towarzyszy prawdzie, jest jak negatyw fotograficzny. Strach jest brakiem czegoś, odwrotną stroną. Z wnętrza doświadczenia strachu mogę zadać pytanie: jak wygląda odwrotna strona?
To tak, jakby w moim sercu brakowało określonego kawałka. Sam kształt pustki, gdzie czegoś brakuje, i odczuwany z tego powodu ból, wskazuje na kształt brakującej części. Ona musi gdzieś być. Zasłona świadczy o braku. Brak świadczy o tym, co może go wypełnić. Ból serca przy jego łamaniu świadczy o tym, że powinno być całością. Lęk odsyła do Tego, który mnie obroni, odsyła jeszcze bardziej “w dół”. Jeżeli istnieje lęk, musi też istnieć jego przeciwieństwo. Brak sygnalizuje, czym byłaby pełnia. Jeżeli nawet ciemność całkowicie mnie pochłonie, ona będzie odsyłać mnie do Ciebie, bo ona informuje, czym byłoby światło.
*
Strach też chce być przyjęty w miłości, przeżyty, zrozumiany. Wtedy przestanie być widoczny we wszystkim. A jednak: przyjmować strach w miłości to nie to samo co przyjmować miłość w strachu. To ma znaczenie, czy patrzę na strach z punktu widzenia miłości, czy raczej patrzę na miłość z punktu widzenia strachu.
Skąd wiem, że mam opierać się na Miłości, a nie na lęku, i że lęk powinnam widzieć z punktu widzenia Miłości i rozumieć go według Miłości, a nie odwrotnie, na Miłość patrzeć w świetle lęku? Skąd wiedzieć, który “duch” jest tym dobrym? Skąd wiem, że “na samym dnie” jest Miłość, zwłaszcza że doświadczam inaczej?
Chcę zaufać Miłości, nawet kiedy jej nie widzę. Nawet kiedy strach krzyczy, że nie ufam w to, co trzeba. Strach krzyczy, że powinnam zaufać właśnie jemu. Krzyk jednak nie powoduje zaufania, zaufanie powoduje tylko szept Miłości. (Dlatego strachowi się nie uda).
Tylko Miłość może uwolnić mnie od strachu. Jednak strach oddziela mnie od niej, ponieważ przedstawia ją jako przerażającą; wmawia, że ona jest właśnie nim. Popatrzeć na strach w miłości, nie na miłość w strachu — skąd wiem, które jest “ponad”? Skąd wiem, który punkt widzenia uznać za nadrzędny? Dopóki walczę o ten wybór — rządzi strach. Dobro to miłość; zło to strach. Dopóki pytam: czy aby nie odwrotnie? — przemawia strach.
*
Jeżeli coś z cienia jest światłem, wtedy ujawni się — ale ujawni się jako Miłość, nie jako strach. Dlatego nie ma powodu bać się cienia. Nie ma powodu bać się światła; to co w nim straszne — jest cieniem. Dopóki nie potrafię i usiłuję rozróżnić Miłość i strach, światło i ciemność — nadal strach przebija się. Miłość nie pozostawia wątpliwości, wzbudza zaufanie, ponieważ nie zadaje bólu.
Gdy “objawia się” przymus, to nie jesteś Ty. Słowa: powinnam utożsamić się z moimi oskarżającymi myślami, nie pochodzą od światła. Gdy wymagam od siebie poddania się światłu — to mówi ciemność. Oczekiwanie i nakaz nigdy nie są od mojego Boga.
Poszukiwanie ostatecznej podstawy
Istnieje oddzielne źródło Miłości, na którym się opieram (być może zewnętrzne, być może wewnętrzne, w każdym razie jest Ono czymś różnym ode mnie samej). Moja myśl, że Bóg jest kochający i akceptujący, nie może i nie powinna projektować (tworzyć, budować) tego źródła, sterować Bogiem. Moja myśl jest tylko opisem tego, jak doświadczam źródła, zanim będę mogła zaprojektować cokolwiek. Doświadczenie jest czymś mi danym, a nie czymś przeze MNIE wymyślonym, nie jest czymś, co mogę stworzyć. Doświadczenie jest pierwotne, niezależne od wszystkiego; jednak czasami jako niezależne od wszystkiego, źródłowe doświadczenie przychodzi do mnie poczucie, że jestem osądzana. Wtedy odcinam się od źródła (od tego, co jawi się jako źródło) i od doświadczenia. Muszę się wtedy oprzeć na JA.
JA jest dobre, ale jest kruche. Dlatego, ze względu na tę kruchość, nie chcę się oprzeć tylko na samej sobie. Czerpanie siły z siebie jest ryzykowne, bo zawsze może się okazać, że tej siły brakuje. Dlatego chcę się oprzeć na czymś ostatecznym, co jest mocniejsze niż JA. Chcę, żeby Miłość była miłością do mnie; a jednocześnie chcę, żeby nie była ode mnie.
Z jednej strony, chcę dać sobie prawo uwolnić się samodzielnie (JA się uwolnię). Z drugiej strony, chcę, żeby Bóg objawił się i uwolnił mnie od moich oskarżających myśli. Wyobrażam sobie Boga jako Tego, który daje mi prawo mówić jako JA, ale natychmiast myślę: to jest tylko MOJE wyobrażenie, to nie jest Bóg; to JA próbuję sterować moim doświadczeniem Boga. Za każdym razem, gdy mówię: Bóg jest Miłością, to JA to mówię. (Dopisek: i to tak jest. Bóg daje mi prawo mówić jako JA, nawet wbrew innym ludziom. On daje mi odwagę mówić, zanim jeszcze ją sobie uświadamiam, zanim uświadamiam sobie powolne “skapywanie” odwagi).
Jednocześnie chcę doświadczenia Boga oraz tego, by móc decydować o tym doświadczeniu, co wyklucza się. Realne doświadczenie Boga jest tylko pod warunkiem zaufania. To znaczy, że nie mogę do Niego podejść z żądaniem; żądanie nie jest zaufaniem, że Bóg sam wie, czego potrzebuję. Jeżeli doświadczenie ma być realne, niezależne od mojej woli (niezaprojektowane), to muszę dopuścić możliwość, że Bóg będzie mnie osądzał i przyjąć Jego prawdę. A jeśli otworzę się na realne doświadczenie, nie mogę tego cofnąć, nie mogę powiedzieć, że to było na próbę.
Chcę się oprzeć na czymś ostatecznym. Rzecz w tym, że jeżeli to jest ostateczne, to ja nie mogę dyktować żadnych warunków temu. Nie mogę nawet podyktowawać, by ta ostateczna doświadczalna podstawa zechciała mnie podtrzymać, zamiast mnie zrzucić i zniszczyć. A jeżeli kwestionuję doświadczenie, to nic nie zostaje.