Xsięga I. Z. O. O.
*
Z. O. O. — Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością. — LLC (ang. Limited Liability Company) — forma prawna przedsiębiorstwa utworzonego przez jedną lub więcej osób, zwanych wspólnikami, które odpowiadają za zobowiązania przedsiębiorstwa w ograniczonym zakresie; licznie spotykana w krajach Europy. — Dane na podstawie wyników ze strony ujednoznaczniającej, Wikipedia. pl
Zbieżność osób i nazwisk, jest całkowicie przypadkowa.
Przed użyciem wstrząsnąć.
„To nie jest łatwe, to jest skomplikowane. To nie jest proste, to jest powyginane” — Zebra
„Herkulesie! Jaki smród niesie! Byłeś w lesie?” — Ernest Serwata
„Artysta — plastyk, malarz — swastyk.” — Michał Koszykowski
„Być może? Czy nie być może? Oto jest pytanie!” — Grzegorz Resiak
„Są sposoby pierdolenia, bez rodziny powiększenia” — Klaudia Piekarz
W niniejszej książce, wszystkie postacie i zdarzenia są prawdziwe. Jedynie jej autor jest zmyślony. Podziękować pragniemy prywatnemu snajperowi, który to podejmie się zlikwidowania Kwantowego Mechanika
Epizod 1. Niezgodności
…Celem działania mechanizmu, jest wprowadzenie w ruch całości maszyny, zbudowanej z wielu ważnych części, kreatywnych elementów, funkcjonujących sztuką wolności woli nadziei, dla prawdziwej miłości najistotniejszej, najmniejszej, i tylko jednej śrubki — chęci.
Bowiem porażki, budują charakter.
Mechanik Kwantowy. — To specjalistyczny, wielofunkcyjny zawód, powołany przez agencję Planetarium, mającą za cel eksplorację przestrzeni kosmicznej, poznania nieznanych gatunków, i odmiennych form życia. W założeniu takiej ewentualności, określa się o odpowiedzialność ich ochrony. Misją jest zapobieganie przed jakimikolwiek atakami wszelkiego typu destruktywnych czynników, zagrażających istnieniu nieszkodliwych form życia. Również tych, mogących powodować zmiany, i wpływać bezpośrednio na formę struktury rzeczywistości.
Kwantowemu mechanikowi zostaje przydzielony partner, będący kurierem. Odpowiednio wyposażony w sztuczną inteligencję, bądź będący swoistą, żywą istotą, międzygalaktyczny statek. Dodatkowo będzie on wyposażony w specjalne urządzenie, nazywane Enigmatyzmem, dzięki któremu będzie on mógł przetworzyć siłę wyobraźni, w fizyczną, materialną strukturę, bądź wpłynąć na inną, realną strukturę rzeczywistości. Zaleca się używanie tego urządzenia, jedynie w skrajnych przypadkach, takich jak zapoznanie się, z mającym przewagę obiektem lub istotą, zbudowaną z odmiennego rodzaju materii, pochodzącej z innego wymiaru, bądź jakiejkolwiek innej formie, mającą odmienną fizykę budowy i działania jej praw. Przy takiego rodzaju spotkaniu, należy w miarę możliwości uniknąć konfrontacji. Jeśli nie jest Ono wrogo nastawiona, należy próbować nawiązać porozumienie.
Zarówno założyciele agencji, jak i pracownicy firmy, nie biorą w żadnym razie jakiejkolwiek odpowiedzialności, za wynikłe zdarzenia, przypadki, zagrożenia i nieprawidłowości, jakimi mogą zostać dotknięci, potencjalnie testowani i przydzieleni do zawodu kurierzy i mechanicy, bowiem doświadczenia, zdarzenia i sytuacje mogące się wydarzyć, wykraczają poza realną szacunkową skalę nowego typu niezbadanych możliwości, jakie są nie do przewidzenia.
Quantus Mechanicus, Planeta Ziemia, dnia 5. XI. 2020 r.
Epizod 2. Cerberum
Niezależnie od tego, ile się przeżyło, i ile się ma jeszcze czasu. I czy w ogóle tak, jak ja nie mam żadnej potrzeby go mierzyć, czy w ogóle zwracać na niego jakąkolwiek uwagę. Zwłaszcza będąc odizolowanym miejscu, w którym nie mam punktu zaczepienia, w jakimkolwiek kierunku drogowskazów, czy czegokolwiek innego.
Manewrowałem tak w przestrzeni kosmicznej, już niezliczoną ilość lat. I przymierzałem tak bezsensowny bezkres zmieniających się pejzaży za ekranami, monitorami i oknami. Inteligentny autopilot został tak zaprogramowany, by decydować o obraniu kierunku lotu, na podstawie przekazów informacyjnych i fotograficznych z dalekobieżnych bezzałogowych teleskopów podróżniczych, przemieszczających się przez ogromne odległości. Na kilkaset lat świetlnych do przodu, z szybkością w której nie wytrzymałaby żadna istota o fizycznej budowie.
Sztuczna inteligencja autopilota statku kosmicznego Cerberum, którego byłem jedynym pasażerem, w dodatku podwładnym owego niby niezawodnego, i nieomylnego systemu, jakim był owy kapitan. Jego decyzje, jakiejkolwiek, były zdecydowane i niepodważalne. Były one efektem najlepszych decyzji, wykalkulowanych, na podstawie tony napisanych specjalnie możliwych potencjalnych scenariuszy, instrukcji obsługi i danych. Na podstawie których analiz, dokonywane były one ku realizacji celów misji, jedynej w swoim rodzaju. Realizowanej po prawie dwóch dekadach przygotowań i pracy, ku realizacji projektu, do którego wypracowania, przyczyniły się wszystkie instytucje wojskowe i naukowe z całej planety.
Misją była eksploracja przestrzeni kosmicznej, w celu zbierania informacji o obiektach astronomicznych i strukturze wszechświata. Odnajdywania potencjalnych planet i obiektów, na których warunki będą korzystne dla rozwoju jakiejkolwiek formy życia. Jeśli takie odnalezione zostaną, mają zostać pobrane sample do zbadania. Jeżeli okaże się, przy próbie kontaktu, iż do czynienia ma się z formą przedstawiającą świadomą inteligencję, zaleca się nawiązać bezkonfliktowe porozumienie.
Zgłosiłem się w wieku 30 lat. Pomimo tego że byłem pospolitym, przeciętnym, wyróżniającym się jedynym z wielu. Nie mając ani wyższego wykształcenia, ani szczególnego talentu artystycznego, ani specjalnych umiejętności do czegokolwiek. Wówczas, gdy ogłoszono projekt, był on w formie plotki. Jednakże takiej, której się nie bagatelizuje przez szczególny fakt, że główny ośrodek wojskowy i kosmiczny na planecie, ją wypuszcza. Były to wtedy pomysły.
Jeden ogłaszał, iż poszukuje się ochotnika, chcącego wylecieć w próżnię kosmiczną, w celu zbierania informacji i eksploracji. Z jakiej podróży, co określony czas, będzie pisać raporty i wysyłać do centrali. Haczykiem było to, że leciało się z biletem w jedną stronę. Udało się znaleźć odpowiedniego ochotnika, jakim był pisarz po pięćdziesiątce, który zgodzili się, ale pod warunkiem, że jeśli kontakt z nim zostanie zerwany na tyle długo, że Centrala stwierdzi zgon pasażera. Wówczas wszystkie raporty przez niego przesłane, mają zostać pośmiertnie opublikowane, jako jego ostatnia książka.
Drugi projekt, miał rozetrzeć strukturę materii, by dotrzeć do najmniejszej cząsteczki, do molekuły, z której ostatecznie zbudowana jest cała struktura rzeczywistości. Próba określania jej, i wykorzystania wedle własnej woli, wykorzystując ją do wpływania na rzeczywistość materialną, w sensie fizycznym, jak i określeniu możliwości celem wytworzenia w niej czegoś nieistniejącego, w próbie wykreowania nowej, określonej w prawach swej istoty, przez użytkownika.
Trzeci projekt, miał za cel, przeniesienie zawartości mózgu człowieka, czyli świadomości, umysłu i pamięci, do specjalnego komputera. Miał on być uczącą się, świadomą inteligencją, będącą mózgiem sondy lub statku kosmicznego, gotowego i odpornego na wieloletnie przetrwanie w kosmosie. Ja byłem drugą częścią tego projektu. Człowiekiem, jaki niemal całkowicie i kompletnie, został zmieniony z części organicznych, na zastępcze. I tak z przeciętnego obywatela, stałem się niezniszczalnym i nieśmiertelnym cyborgiem, którego przeprogramowano, wgrywając w mój twardy dysk, nie tyle wszystko, co potrzebne mi było, lecz absolut chyba każdego rodzaju wiedzy, jaką wypracowała sobie cała ludzkość od momentu, gdy ta wynalazła pismo.
Tak, czy inaczej, to nie tak, że dyktuje kolejny raport, w którym się żalę temu, co to czytać będzie, po zamianie mowy w tekst. Raczej to gadam sam do siebie. Na głos podsumowując swoje dotychczasowe decyzje, przez które znalazłem się w obecnej sytuacji. Bo z Cerberem nie pogadasz. Ten, jeśli już go coś natchnie w próbie wyrażenia swojego zdania. To jak o tym pomyślę, to już z góry w pewności wolę nie mówić nic. Jego sensem działania i funkcjonowania, jest zaprogramowany cel misji, jakim jest wyszukiwanie dla mnie lokacji, co po przeanalizowaniu przesyłanych danych, na które czeka w napiętym, cierpliwym i milczącym wyczekiwaniu. Ja natomiast mam dokonać dalszych weryfikacji. Ich wynik, niezależnie jaki, wieńczy sprawę, po której pozostaje mi jedynie zrelacjonować opisem podsumowującym raportem, na który czeka armia naukowców w Centralnym ośrodku badań kosmicznych. Pomimo ciekawej pracy, motywującej i pełnej nadziei na zaspokojenie żądzy głodu wiedzy, co posunie cały świat naprzód. Ja natomiast jestem legendą i dumą. Osobliwym produktem geniuszu cywilizacji ludzi. Godnie reprezentującym przedstawicielem mieszkańców całej planety Ziemia.
Ostatecznie podczas wyprawy, członek pierwszego projektu, wpadł w jakiś przeskok i dotarł na planetę, jaka jeszcze do niedawna, była zamieszkała przez rozwiniętą cywilizację. Planeta opustoszała, po części wy eksterminowana przez istoty uzależnione od DMT, produkowane w ludzkim mózgu. A w pozostałości populacji, zdziesiątkowana przez epidemię zakaźnej choroby umysłowej, jaka okazała się nie do zdiagnozowania, ani wyleczenia. Skonstruowane w drugim projekcie urządzenie, przeważyło o przegranym losie planety, i istot wszelkich, zatraconych w szaleństwie. Nie dotknęło one jedynie pasażera, co wrócił po latach. I będąc ostatni, nie mógł zrozumieć, co się właściwie i dlaczego stało. Lecz, pomimo tego wszystkiego, było to nieuniknione.
Po kilku dniach spędzonych na niej, owy pasażer z niedowierzaniem wywnioskował, iż owa odkryta planeta, jest tą, którą opuścił. Nie wyleciał w dalszą podróż, pozostając na niej, jako ostatni człowiek na planecie. I pomimo braku zrozumienia, przez niego, w tym wszystkim, to ostatni raport napisał i wysłał w próżnię. I nie trzeba dodawać, że była to prawdziwie ostatnia rzecz, jaką napisał w swym życiowym dorobku pisarskim.
O czym dowiedziałem się kilka godzin temu.
Z ostatniego raportu z planety Ziemia. Na której 32 lata temu umarł ostatni przedstawiciel gatunku homo sapiens. Gatunku, do którego ja nie mogę się nawet zaliczyć w obecnym stanie. Zatem nie powinno dziwić kogokolwiek, kto rozumie świadomie dzięki inteligencji, że w sytuacji, w jakiej ja się znajduje, można być trochę skołowany. Wpierw szok i niedowierzanie, w strach i rozpacz zamienione kolejno. Bo dla kogo cała moja misja ma być kontynuowana? I nawet, gdybym chciał wrócić, to nie ma po co i dla kogo. Jedynym plusem tego jest to, że ta informacja dotarła potwierdzona po zweryfikowaniu, przez Cerberum, dosłownie wczoraj, 24 godziny temu. I chyba w tym wypadku wolałbym oszczędzić sobie tej wiedzy, skoro miałem za cel, nie wracać. Gdybym miał to w planach umowy, byłoby inaczej. Wrócić w sposób, w jaku wrócił tamten pasażer pierwszego projektu. Nie chcę sobie nawet tego próbować wyobrażać. Tylko w tej jedynej sytuacji zazdroszczę Cerberum. Chciałbym być taki wyrachowany, beznamiętny i zimnokrwisty w swym wykalkulowanym technicznie myśleniu, po zrozumieniu tego, co wynika w ostatecznym wniosku.
I niezależnie od tego, każdego rodzaju rozumienie ze sobą przyniesie. Cerberum już po całej minucie ciszy radiowej, wprowadzał za każdym razem otumaniające zdezorientowanie. Wypowiadając prostą słowną formułę, przez jaką formę i ton, sens prostego zdania, wydaje się być niezrozumiałą abstrakcją.
— ...ale zaktualizowane komunikaty i rozkazy, dalej będą przychodzić, prawda Brian?
Pomimo wszelkich decyzji zależnych od Cerberum, od których jestem niemal zniewolony, nie znaczy to, że nie mam wpływu na jego decyzje. Po przeanalizowaniu podanych przeze mnie wątpliwości i argumentów, ostatecznie będącymi dla niego pewnego rodzaju formą informacji, system musiał przetworzyć na nowo dane, i uświadomić sobie faktyczną problematykę wynikłą w moim obecnym położeniu, mający wpływ na jego priorytety. Bezwzględny w wykonywaniu swoich dyrektyw, odnośnie celów misji, Cerberum pierwszy raz zmienił cel misji, zatem kierunek lotu, jednocześnie przyznając mi rację, lecz tym samym, nie przyznając się do błędu.
I właśnie, w tejże chwili, rozległ się kodowany, głosowy komunikat, o treści poufnej, zmieniający moje priorytety. Nie na długo jednak, bo to coś, za czym goniłem, wynurzy się prędzej, czy później. Nagłe zgłoszenie mogło mnie naprowadzić bliżej moim poszukiwaniom, niż sam mógłbym pomyśleć. Planeta na którą leciałem, była z tych, co wiedziała. Wbrew temu, co wiedziałem ja sam, czyli nic.
W ten oto sposób, według Ziemskiego kalendarza, rozpoczęło się nowe millenium. A jeżeli się nie pomyliłem, był 3001 rok.
Epizod 3. Planetarium
Tkwiąc, w głębokiej przestrzeni kosmicznej, niczym w samym środku rockowej opery, Cerberum zboczył z kursu, namierzając międzygalaktyczną stację kosmiczną, do której lot miał być krótszy, niż do naszego następnego celu. Chciał, po ostatniej wiadomości, zabezpieczyć moją egzystencję, robiąc kopię zapasową, bezpośrednio w instytucie Planetarium. Wycelowaliśmy naszym statkiem, odkrywającym nowe potencjalne życie i planety w naszym, i jeśli to możliwe, w równoległym wymiarze. I za sprawą anty-grawitacyjnego silnika, używanego w zaleceniu, nie częściej niż raz na 30 dni, zaginającego czasoprzestrzeń, w której wytwarzając pewnego rodzaju czarną dziurę, wkroczyliśmy w tunel hiper-przestrzenny.
Znaleźliśmy się na międzygalaktycznej stacji Planetarium. Był to obiekt zakrzywiający czasoprzestrzeń, odpychający resztę struktury wszechświata wiązkami anty-grawitacji, w której antymaterii leżała ona w polu ciemnej materii, zasilana ciemną energią. Osadzona w samym środku czarnej dziury, tkwiła świetlista wirująca konstrukcja. Było to miejsce, skupiające kilka miejsc, prowadząc z różnych galaktyk, czasów i wymiarów, do stałego punktu, będącego poza jakimkolwiek punktem.
Zanim cokolwiek zrobiliśmy, pozwolono nam przekroczyć granice wytyczony przez horyzont zdarzeń. Oscylowaliśmy w jednym miejscu, czekając. Obserwowaliśmy rozłożystą planetę, latające miasto, w którego kierunku lecieliśmy, choć raczej, to ono leciało do nas, bo nasz statek nie poruszał się w ogóle. By po chwili z obserwacji z zewnątrz, ściągając nas w swe wnętrze. W nim, lądując na placu neutralnych gości. I miasto oplotło nas wokół i nad nami, będąc zamiast nieba przestrzenią zamykało się jego odbicie. Lecz one nie było nim, ale otaczającym nas miastem, w centrum którego wylądowaliśmy.
Wysiadłem przywitany przez gości, przedstawicieli gatunków istot rozumnych, z różnych planet, z odległych galaktyk. Ubrani byli, w jednakowe uniformy, określające ich jako jakiegoś rodzaju służbę bezpieczeństwa. Uzbrojeni w nieznanego przeznaczenia aparaturę, a z zachowania przypominali jednostkę militarną lub wojskową. Żaden z nich nie nawiązał bezpośredniego kontaktu słownego, lecz w sposób werbalny, próbowali nakierować nas, i określić w sytuacji. W zamkniętym, ochronnym orszaku prowadząc nas w podziemne przejście.
W podziemiach pod miastem, znajdowało się kolejne miasto, a raczej dwa miasta. Schodziliśmy w dół, podczas gdy na górze, nade mną wisiało odwrócone, do góry nogami, zwisające kolejne. Na dole, stojąc na placu, przed największym z budynków, wieżą będąc, niby osią, co w samym środku miasta tego stała. Oddzielało je wokół na horyzoncie miasto kolejne, co wydawało się w wędrówce chodzić wokół tego, w którym się znalazłem. By zostać poprowadzony, w stronę tej wieży, obracającej się wokół własnej osi, a im byłem jej bliżej, tym zmieniało się jej moje postrzeganie. Z daleka budynkiem będącym, z bliska okazało się być nimi wieloma. Złożonymi w obracającej się śruby spirali, całym miastem będącym, centralną osi punktem. Do którego miasta poprowadzony wszedłem, by w jego wnętrzu już będąc, wskazano mi punkt, leżący w samym jego środku.
Był to budynek, najmniejszy ze wszystkich, będący kulą, lewitująca w bezruchu. Nie miała drzwi, ani okien, i nie prowadziła do niego żadna droga. Patrzyłem w ten centralny punkt miasta, zastanawiając się czy wewnątrz znajduje się następne miasto pełne budynków, czy też jest to tylko osobliwy budynek, a w środku miejsca zamkniętych pokoi. I tak o tym myśląc, znalazłem się wewnątrz. W przedpokoju prowadzącym w korytarz, labiryntu korytarzy ciągnących się we fraktalną nieskończoność, w nich były nieskończenie wiele zamkniętych drzwi, za którymi to otwartymi, były kolejne. Paradoksalny labirynt, bez wejścia i wyjścia, jak budowla hiper-sześcianu, z której niemożliwością jest wydostanie się na zewnątrz, własnego mieszkania, w którym można wchodzić tylko głębiej do wewnątrz. Za każdymi drzwiami, mieścił się pokój, prowadzący do drzwi, które w kolejny, pokój za drzwiami, otwierały nie pokój, a miejsce. Nie wiedziałem przez które drzwi przejść, do którego pokoju, nie wiedząc gdzie w które miejsce, i z czym do kogo iść chciałem, i w ogóle po co?
Byłem, jak uwięziony w stworzonej przez kogoś rzeczywistości, opartej na moich osobistych lękach i fobiach, czy sennych koszmarach, o wizji własnego piekła, trwającego wiecznie bez wyjścia, w swej nieskończoności utkwiony próbowałem się wydostać.
Będąc rozrywany, przez to osobliwe miejsce, na horyzoncie zdarzeń czarnej dziury. W psychodelicznym doświadczeniu. Podczas odlotu dzięki rzeczywistości wirtualnej. W twardej strukturze bezwzględnej, czystej nauki. Podczas badań mojej chemii, dzięki nieinwazyjnej technologii molekularnej socjomedycyny, próbowano mnie poznać, zbadać i ulepszyć, wprowadzając we mnie mikro-maszyny, modyfikujące cielesną strukturę, wytwarzanymi wewnątrz mnie implantami. Leżąc niczym obezwładniony pacjent, na przymusowym zabiegu chirurgii mózgu. Na stole operacyjnym, w kriogenicznym laboratorium. Programowany przez kwantowy komputerowy mózg super sztucznej inteligencji, w jakiej wytworzona jaźń, mogła spłodzić samoistną świadomość. Potomka będącego pierwszym, jedynym w swoim rodzaju bytu przedstawicielem.
Ten twór poddawał mnie najprzeróżniejszym badaniom, by odbudować moje komórki. By skopiować zawartość mojego mózgu, oraz twardego dysku Cerberum. Celem było zabezpieczenie kopii zawartości mojego mózgu, gdyby oryginału nie można było pozyskać, z uszkodzonego lub martwego materiału. Po późniejszych zabiegach chirurgicznych, podniesiono łóżko na którym przypięty do niego, ruchomego, zacząłem się budzić. Leżałem, ale w pionie, frontalnie postawiony, by przed obliczem rady, co zebrała się nieoficjalnie w tym oficjalnym miejscu, co było przypadkowe, tak jak spotkanie w celu rozmowy, której żadna ze stron nie umawiała, ani też nie spotkała się z drugą, nigdy wcześniej.
— Przy kopiowaniu oryginalnego Psyche, co twoja oraz twojego statku, pamięć nie zobrazowała nam faktycznego problemu, w jakiej sytuacji, odnośnie misji i przystosowanego w tym celu specjalnie jego ciała. Skopiowaliśmy wasze umysły, bo także są jedyną, prawdziwą i ostatnią namiastką post homo sapiens, jakiego losu ich, oraz Ziemi, pozostaliście. Zapisane jest to w formie dysku fizycznego, będący starym telewizorem, jaki ktoś wyrzucił w nerwach przez okno. Stał się on specjalnie do tego wytworzonym przedmiotem symbolicznym nośnikiem, jaki nazwaliśmy Koroną Gwieździstą.
Zaszyfruj zapis, kodowaną wiadomością o tym, i wyślij ją prosto do centrali. Szyfr kodu enigmatu, co był zapisany hieroglifami, został rozszyfrowany…
Epizod 4. De Futura
Uwaga! Problemy techniczne. Awaria. Przepraszamy za usterki. Wszelkie dalsze transmisje zostają wstrzymane, z powodu licznych błędów i niezgodności osobistego oprogramowania Auto Play Menu dysku wytworzenia producenta, redaktora i administratora, Pana X. Komplikacje dysku uszkodziły system, co wymuszenie ukończenia pracy serwera. Resetem została sfinalizowana. Dalsza kontynuacja zostaje wstrzymana i niemożliwa w opcji dalej.
Jako psychonauta nowej neuroestetyki, poznawałem arkana nowej magii filozofii futuryzmu. Wspomaganego przez najwspanialsze technologie z granic śnienia futurologii. Dzięki nim stając się pierwszym Techno-mantą, mistrzem Cyberdelizmu. Dzięki owej mocy, uwolnionej przez nowy organ, Trzecie oko, mogłem stworzyć Symulakrum, magiczne miejsce, a w nim urządzenie, wspomagające i określające moją wolę. Pozwalało mi to tworzyć symulację nowych światów, tworząc nową rzeczywistość, lub zamieniać fizykę obecnej, wedle własnej woli. Mogłem przemieszczać się lub kontrolować czas i miejsce, tworząc alternatywne lustrzane odbicia, przez które splątania paradoksów czasu podróżowałem, niczym żywy teleporter. Jak również wytwarzać istoty, przedmioty lub obiekty, sprowadzając je lub odsyłając, przez stworzony portal.
Miałem za cel znaleźć tą istotę, lub istoty, co do wyginięcia mojego gatunku, w liczbie całej populacji, byli odpowiedzialni. Moje trzecie oko, jak i nie narzędzia i umiejętności, miały również być przekazane w formie nauczania przeze mnie tego kogoś, kto w odpowiednim stanie umysłu mógł zostać pewnego rodzaju oświeconym uczniem. W tym momencie wydawało mi się to być nieistotne, bo pewny niemal byłem, że o taką trudno będzie znaleźć i wybrać w decyzji o przekazaniu jej wiedzy tej właściwej. Musiałem brać pod uwagę to, jakiego rodzaju istotą w charakterze, i do jakich celów posłuży takiemu przyswojona wiedza.
Przepowiednie Futuryzmu przedstawiały Post-apokaliptyczny obraz totalnej dystopii. Będąc konsekwencją mitu, koronie gwieździstej, co legendą zmyśloną przez starożytnych astronautów, o końcu świata miał być jedynie przestrogą, stał się magicznie realny. U kresu szczytu rozumu i technologii, przez wiarę w nią i jej prawdziwe istnienie, by ją zdobyć idąc po śladach plotek zmyślonych, doprowadzono do jednej katastrofy. Ta w łańcuchowej reakcji sprowadziła plagę, co powodowała kolejne, trwające aż do rozmiarów biblijnej apokalipsy.
Ziemia w odległej, czarnej wizji przyszłości. Z wykluczeniem jej samej. Opróżniona została, że wszelkich istot ludzkich, co zamieszkiwali ją i zniknęli. Rada, zasiadająca w Loży, powzięła decyzję, o misji z ich strony nadaną. Celem była informacja, odnośnie przypadku, czy też zaplanowanego przez najeźdźcę jednego i tego samego, czy też przez wielu. I czy wspólnego coś mieli, czy nie znali się wzajemnie. W ilu, oraz kim są ci, co doprowadzili całą planetę, czy też, co w innego zupełnie określenia jej kresu w swoim przypadku. Czy są inne podobne planety, lub podobnie działająca z namysłem istota, bądź siła…
Odleciałem w stronę najbliższego celu, jaki była planeta, z którą nie można było nawiązać rutynowego kontaktu, ani w zbadaniu na odległość stanu rzeczy w wyłapaniu określonego typu fal wibrującej świadomości. Jakakolwiek rozwinięta, mimowolnie wysyłała wibracje w przestrzeń wyrzucaną, o podstawowym kodzie, w informacji, że ta istnieje, i wie o tym, jak i także przypuszczalnie wnioskuje, że skoro i ona jest, to i także gdzieś na pewno, oprócz niej, jest jeszcze inna. I rozpyla tylko wokół oznaczenia naprowadzające na nią. Prawda bierna.
By tego dokonać, wpierw poddali mój Symulakr, jeszcze kilkugodzinnym świadomym, we śnie, I w śpiączce, leczeniem, mającym doprowadzić umysł oraz ciało, by ten mógł wykorzystać więcej swoich niepoznanych możliwości.
Świat ogarnął porządek, spokój i ład. I trwał on w marazmie niechęci. Lecz nie narzekał, i nie dzwonił bez powodu. Pomimo pustych miejsc siedzących, większość wolała stać. I to właśnie w czasach najbezpieczniejszych, w dostatku i miłości, najrozsądniejsza przewrotność ciekawych czasów nastąpiła. Wszystko wywracając dosłownie, do góry nogami. Ci zaś, którym utracony skarb odebrany został. I nową prognozą wyjechać do przodu, po uprzednim kopniaku. W ścianę, na której wisiał kalendarz, co trzęsienia ziemi grzmotem strącili, w zasypanym i pozostając w nieruchomości, pogrzebani długiem. Zatrzymani w miejscu, nie tkniętym więcej przez czas. Bo to, co tylko najgorsze się zdarzyć mogło, stało się w czasach, gdy wszystko było w najlepszym porządku.
Epizod 5. Mythopeiac
Wszystko przez mit, opisany w dziele pradawnym, jaki szukano przez wieki ku oświeceniu…
Jest jednym z wielu rozdziałów, należących do zbioru tomów przeklętych Ksiąg Zakazanych. Do nich wchodzą kolejno poznane, jako Xsięga Chaosu, Xsięgą Obłędu, oraz Xsięga Cieni, znana pod wieloma tytułami, takimi jak Biblia Szatana, Necronomicon, Księga zmarłych.
Spisane przez jedynego króla w królestwie Śnienia, zwanego też mistrzem Kłamstw, co Władcą Ciemności, w krainie Nicości, mieszka na Gwieździe Chaosu. W czasach paradoksu, anty-logiki, nieporządku i anarchii. Zebrał i uporządkował w album ruchomych wizji obrazów. W dyktowanych w dzienniku wspomnień dźwiękowych zapisów. I zilustrował rycinami ze snów, co dopełniły ostatecznie to rękodzieło.
Z ciszy kosmosu eksploracji, hałas rozszerzał się coraz głośniejszy. Władza motyli nieporządku anarchii, regresję absurdu logiki, ìtanu, zwanego Abraxasem, zaczęła wibrować wolno wraz z rozbrzmiewającym dźwiękiem OM, czasu trwającego w fali płynącej w pierwotną matrycę, jaka obrastała w fizyczną materię. Z niej, czymkolwiek była, a mówi się o niej, określając rodzajem żeńskim i nadając imię Gaya Eurynome, zwana boginią wszystkiego, co z chaosu powstała, żeby stworzyć kosmos, jakim sama była, w wykreowanym obrazie samej siebie. Ten właśnie chaos nazwali w mitach pradawnych, Łonem Ciemności, z którego wykluło się Kosmiczne Jajo, zawierające w sobie cały świat. Z niego wylęgał się smok imieniem Tiamat Abraxas, którego przeznaczeniem była śmierć w momencie narodzin, co na szczątkach powstawać zaczęły kolejne światy. Z tego pierwotnego stanu egzystencji narodziły się pierwsze fundamentalne pierwiastki, ziemia, woda, ogień i powietrze, oraz z tych żywiołów zrodziły się ich personifikacje, w postaci boskiego triumwiratu, o imionach Eros Nyks, Hemera Eter i Uranos Ereb.
Sabat po przejęciu Nibylandii, krainy czarów i baśni, Imaginatorium, wytworzył miejsce zwane Schizoodelią. Z ogrodów nieurodzaju, kraju Dysharmonium, uciekła Zmiennokształtna istota, Oroburos — Pożerający pejzaże Absorber, przedostatni Annihilator, pasożyt zarażający infekcją wirus, pochłaniający inne istoty, dzięki którym, nieustannie się zmienia. Namiestnik i król ofiarowali, zrodzoną z ostatniego Jaja Mroku, istotę imieniem Shineringen. Dzięki nim wszystkim, wdrożono nowy plan.
Przejęcie kontroli nad piekłem, wraz z Szatanem, po to, by je porzucić ostatecznie, bowiem wówczas, będzie musiał zająć się nim sam zarządca firmy Niebo z. O. O. Gdzie dyrektor Bog Dan, stający się Władcą obu krain. Szatan natomiast, wolny, stał się Władcą Chaosu i Nicości.
Przy zdarzeniach wszelkich, asystowali kolejno: Gwiazda Chaosu Księcia Ciemności Władcy krainy Nicości. Fakir z Tonton Macoute. Królowa Śniegu. Wspólnie wytworzyli Czarne Pudełka, za które odpowiedzialni byli kurier i mechanik, obecni w charakterze świadków, w chwili gdy właścicielka czarnej skrzynki, Pandora Puszkin, udostępniła je swojemu osobistemu testerów, Augiaszowi Stayn, jaki pod pseudonimem Santos Santorini, rolę odgrywał autora scenariusza serialu, w którym udział wzięli sami ich twórcy, Tomasz Pecha i Barbara Poprostu, odgrywając rolę brata i siostry, jak i samych siebie, w roli filmowej, postaci. Imiona własne, zmieniali wielokrotnie, na przestrzeni dziejów. Od początku do końca mający za zadanie pilnować granicy pomiędzy porządkiem a chaosem. Niebem i ziemią. Rzeczywistością a anty-rzeczywistością.
Epizod 6. Imaginatorium
Eksplorujący przestrzeń Psychonauta Brian Caputt, jako trójoki wyznawca boga Samael Santa Sangra. W asyście partnerki, technomantce, dzięki której został kwantowym mechanikiem, przez co doszły do jego obowiązków, min. poszukiwanie obcych form życia, ochrona zagrożonych gatunków, jak i reagowanie na atak obcych na strukturę rzeczywistości, w bezpośrednim kontakcie. Na jaki umożliwiał mu Enigmatyzm, urządzenie mogące przekształcić myśl w rzeczywisty stan.
W towarzystwie inteligentnego komputera Cerberum, określającego trasę, na podstawie informacji dotyczących podobnych zadań. Wyruszają, w wiecznej misji, na poszukiwania istoty, uzależnionej od DMT, będącej w zawartości ludzkiego mózgu, jakich mieszkańców planety Ziemia zaatakował, ostatecznie będąc odpowiedzialny za wyginięcie Homo Sapiens.
Podczas lotu, jego statek ulegając awarii, został uderzony i strącony kolizją z nieznanym obiektem, wybijającą go orbitę nieznanej planety, przez jaką grawitację, stracił panowanie nad statkiem kompletnie. Pomimo podjętej, desperackiej próbie awaryjnego lądowania. Rozpędzał się, spadając coraz szybciej, będąc gotowy na śmierć.
Śmierć to najpewniejsze, co spotyka każdego żyjącego. Mówi o tym, że koniec miał kiedyś początek. Najciekawszym motywem jest każdej jej opowieści. W takiej chwili, w śmierci rodzi się historia nowa. Moja, czegoś, co nie żyje. W świecie, który nie istnieje.
Tam gdzie powinno nie być niczego, rozpoczyna się to, co najistotniejsze do opowiedzenia, lecz nie zawsze opowieść można ująć w słowa, do przekazania tej, potrzeba dodatkowo obrazu, muzyki wyrażeń, uczuć w poezji, przyrody znaków metafor i innych, pisana dla samego siebie, by móc samemu w niej trwać, bez potrzeby obecności widza.
Wzlatuję, jak najwyżej, by się nie podnieść więcej, gdy znów spadnę, na opuszczony świat bezimiennych rozumnych istot, zmiecionych nieznaną siłą, podczas, gdy ja przybyłem za późno…
Obca planeta, była już zaatakowana przez nieznaną istotę. Od pradawnych lat czekali na ich przybycie. Nie ważne to na kogo, skąd, jaki był, i co chciał. Skoro tu byli, to znaczy, że mieli pewność tego. Dla jednych byli kosmitami, dla innych były to anioły. Inni doczekali się demonów od Szatana, był też rój, zaraza i plagi, co przedostały się ze świata śmierci. Przybyszami z krańca wszechświata przyszłości czasu. Kimkolwiek byli, i cokolwiek ich łączyli. I co chcieli, to z pewnością czegoś istotnego. I raczej, jeśli tego nie dostaną, nikt się za nimi nie wstawi.
— Może tylko my możemy im w czymś pomóc?
— Albo tylko my stwarzamy zagrożenie, stając im na drodze.
Nieznany osobnik. W uniformie kuriera. Stał na najwyższym budynku miasta, z całym kartonem wypełnionym licznymi Czarnymi Pudełkami. Mówił głośno w myślach o tym, o czym chciał w wyjaśnieniach potwierdzić dla samego siebie.
— Faktycznie, bezpośrednio, takim potęgą, jak Oni, nie mogłem niczego zrobić. Ale mogłem wykorzystać przeciwko nim, jedną z ich broni. W sposób stawiający ich możliwie w najgorszym położeniu. Bo to była ostatnia zniewaga, jaką kurier mógł znieść.
I anonimowy kurier, rozrzucił zawartość kartonu, w przestrzeń przed sobą. Zawartość, w postaci czarnych pudełek, zaczęła płynąć przez przestrzeń, zmieniając radykalnie wszystko.
Nie minęło czasu tyle, ile zajmuje wypalenie papierosa, przy ulubionym kawałku, podczas spokojnej przerwy, kiedy to się zaczęło.
Pejzaż uniósł się aż po horyzont, pochłaniając przestrzeń planety. W swej ekspansji absorbując wszystko na swej drodze. Stając się decydującym o sobie i swoich celach, inteligentnym pasożytem, płynącym Okrokątnym Okrętem, zwanym Oroburosem. W tym samym momencie, nieszczęście miał pilot statku Cerberum, będąc zmuszony podjąć próbę awaryjnego lądowania.
By nie zostać zasymilowani, uciekaliśmy, pędząc ze wszystkich sił, podczas gdy pasożytujący krajobraz nie zwalniał. Każdy, co uciekał, miał nadzieję, że zostanie choć skrawek lądu, na którym to ustanie, bowiem kończyły się drogi ucieczki, gdziekolwiek, jak i ilość miejsca była ograniczona.
— Zobacz jesteśmy już blisko, krwawiące okna to znak. — Rzekła Viola, przełożona mechanika. — Względnie skoro ktoś to robi, to ma jakiś cel, inaczej nie starałby się tak bardzo, co do wyeliminowania całej populacji planety.
— Oby tylko nasz psychonauta zdążył uciec.
Ma to swój kres w ciele. Wyrywa ego z dominacji monotonnego materializmu, przez doświadczenie osobiste. Uwalnia jaźń na piękno, pozwalając robić cokolwiek tylko zechcesz. Nie można tego kupić, ani sprzedać. Rozwija poprzez powrót do stanu pierwotnego. By najtrudniejsze rzeczy stały się proste, jak kwadrat, i jasne jak słońce. Uwalniając DMT, otwierające trzecie oko, mogące dojrzeć kosmiczne jajo, złożone przez androgenicznego, starodawnego smoka Oroburosa, zjadającego własny ogon, w akcie ekspansji chaosu gwiazdy. W procesie fraktalnego paradoksu nieskończoności. W pustce prowadzącą po horyzoncie zdarzeń, w głąb czarnej dziury. W krąg spirali cyklów życia.
Pożeracz kolorów. Pożerał miasta, kraje, kontynenty. Pochłaniał miejsca, terra-formował krajobraz miasta, zamieniając go w niepojęte miejsce, w którym wszystko zostało zdeformowane. Poddane mutacjom, by po nieuleczalnym czasie, stać się protoplastą, fantazmaniakiem. Tym, co uciekł wraz z całym wielkim, pustym pejzażem natury, skażonego miasta, jakim się stawał, w swym własnym określeniu, nadanym przez siebie. By całość pożartą, wymierzyć wprost proporcjonalnie do zasobów odętej odżywczo pochłoniętej przestrzeni, do wydalonej, w procesie defekacji, swojej stanowczej ekspansji elementów, zatraconych w poprzedniej fizycznego prawa materii, jakiemu mógł nadać własne.
Oroboros z tychże resztek pochłoniętego świata, wytwarzał formę, pomagającą mu się urzeczywistnić ją, jak i siebie, w materialnym bycie. Inteligentnym miastem halucynacji, samowolnie rozwijającym się miastem snów, którego jeszcze nikt nie wymyślił. Świadomym i jedynym w swoim rodzaju organizmem, będącym niedostępną krainą pejzaży, iluzji magii efektów specjalnych fotomontażu, platform wizji oświecenia iluminacji, co po drugiej stronie krainy czarów, niedostępne było dla nikogo.
Tworząc projekcje żyjącego, przekształcającego się projektu makiety miasta, zbudowanego na dzikim pustkowiu. Wypełnianymi budowlami budowanych osiedli z gumowymi domami, a na przeciw blokowisko z budynkami płynnymi. Przecinającymi się równolegle ulicami mirażu i fatamorgany, jakie wykreślił w powiązaniach, nadając nazwę Iluminatorem.
Kwantowy mechanik podejrzewał, że jego celem faktycznie mógł być Oroburos, albo Gwiazda Chaosu. Ostatni z ostatnich, przedstawicieli rasy Anihilatorów, odpowiedzialny za wyginięcie ludzi z jego planety. Mityczny bóg o trzech twarzach, doprowadzający ludzi do obłędu, został przez nieznane moce uwięziony w najbardziej niedostępnym do wydostania się miejscu. Na satelicie okrążającej jedną z martwych planet na granicy galaktyki, gdzie w ciągu dwunastu miesięcy, tylko przez jeden miesiąc zostaje oświetlona przez słońce.
Wewnątrz, próbował się wydostać ze swojego marnego położenia. Zrodzony ponownie, uwolniony z wnętrza, miał plan, trzymany kurczowo w ręce. Było to czarne pudełko, z którego sam się uwolnił, dzięki odebranym oddziaływaniom, będąc w niej zamknięty, aż ostatecznie odebrał kontakt, pozwalający mu je otworzyć. Wygłodniała istota, jaką była, atakowała wszystko, walcząc do ostateczności, do momentu, gdy jeden pożarty zostanie przez drugiego, wytworzy nowy unikalny typ, indywidualnego gatunku istot świadomych, w rozumieniu ostatecznym.
Obserwowałem niesprecyzowany pejzaż, snujący się w oddali, do którego nie pozwalano się zbliżyć, grożąc, iż to wielkie niebezpieczeństwo o nieznanym stopniu. Było to kilka minut temu. Dziś się złamałem, chcąc go dojrzeć wyraźnie, i zrozumieć. Czymkolwiek to było, czy było to wcześniej widziane, czy też jest to tu pierwszy raz, bądź też drugie, inne. Bo jakiekolwiek było teraz, było mi znajome, a nie chcąc, by mi to uciekło, wszedłem tam.
Po wejściu w miasto, zaczęło zmieniać mnie, by dostosować do życia w nim. Ze mnie czyniąc indywidualną istotę nowego pojmowania doświadczeń wyższych. Neutotyzerem, czyniąc mnie w nim, stałem się, Annihilatorami, będącymi nowym rodzajem istot, Stawałem się częścią odpowiedzialną za myślenie, wtopiony w miasto. Obracałem się w nowy świat.
Ledwo, co tu wszedłem, a już się po dziesięciu minutach czułem, jakbym tkwił tu latami.
Miasto myślące, samo decydowało o swoich mieszkańcach i ulicach obszaru skażenia halucynacjami. Stopione, przypadkowe elementy, mutowały zlepione na pustyniach, tworząc makietę miasta. Nieskończone korytarze prowadzące w głąb nowego świata. Zrobione z szachownicy, domina, kości do gry, oraz klawiszy fortepianu, w czerni i bieli.
— Zatem, powiedz mi, jacy byli ci, te co tam u nich tak długo lat byłeś? — Spytał mnie, mój nowo przydzielony z przymusu, etatowy partner. Kurier Planet Express, Zenon Pluskiewski.
— Ludzie? Chodzi ci o nich oraz o ziemię?
— Bardzo mnie ciekawią ci ludzie. Czy oni byli bardzo mądrzy?
— Nie wiem, możliwe. Ale wiem, że jeśli tak, to cechą jest wspólne to, że każdy, nie ważne co ma zrobić, albo jak, i tak potem, zrobi to po swojemu.
— No i co?
— Ano to, że przez to każdy, i też właściwie to nie wiem. Mówiłem tylko coś do misia.
— Nie ściskaj mnie tak teraz, i bez tego mam już oczy wywalone z orbity. Właściwie to, pomimo niezrozumiałego faktu o tym, skąd się wziąłeś?!
— I oto właśnie tylko ludzie pytają i szukają odpowiedzi. My od zawsze fakty oraz niezbite dowody. Zresztą, każdy kto zawierza w coś, musi być gotowy na konsekwencję. Dziś trzeba być całkowicie gotowy na pewnym wszystkiego, a nie można mieć go w ogóle.
I wówczas z zaskoczenia pojawił się on.
— Nie lubię kiedy ludzie się tak na mnie patrzą.
— Czyli jak?
— Założyłem, że ma fart. Mógł być jedynym, co przetrwał w wyludnionym, nieobecnym świecie zmarłym w absencji. Niby pełne pustych klatek ZOO. Miasto widmo, pełne było fatamorgany kolaży i fotomontażu, przeszłości stanu.
— W końcu go trzymałem, mając je użyć. Jednak wolał ożyć sam.
— Ojej, ale o co chodzi?
Obezwładniony, z zaskoczenia zostałem zaatakowany przez drugiego, tego właściwego. Dopadł mnie ten, na którego polowałem. Pożeracz światów, uzależniony od ludzkiego mózgu, którego nie zaskakuje więcej, będąc sprawcą wyginięcia rasy ludzkiej.
Epizod 7. Międzygalaktyczni Kurierzy Planet Express.
Nadeszła kontrola sanepidu i deratyzacja działu dezynfekcji. Przybył sam on, Dick Prick — dyrektor najwyższej izby kontroli działu deratyzacji.
— Nasz numer to 1234#
— Kto się z tego będzie tłumaczył?
— To nie ważne kto.
— Jak zwykle ja, a zważając na fakt, że tylko ja tutaj umiem pisać, jest szczególnie ważne.
— Skoro tutaj jesteśmy, to po co nam ktoś więcej?
— Wszyscy odlatują, nie wiadomo gdzie, ty durna pało.
— Dosięgnie cię kiedyś pięść sprawiedliwości.
— Jaki mam teraz napisać tekst?
— Inteligentny.
— Ale o czym?
— Nieważne, jeśli tekst jest inteligentny, nie ważne jest o czym.
— Jesteś za głupi, żeby nawet bawić się zabawkami.
— Ty tumanie, nie potrafiłbyś tego ani przeczytać, ani zapisać.
— Nawet jako gej bym cię nie chciał.
— Tego roku pożegnałem wielu.
— To może weź przykład z kolegów, dołącz do nich, i z samym sobą byś się pożegnał także.
— I jak ja bym wyglądał? I co na tym zyskał.
— Na pewno dozgonną wdzięczność wszystkich, których znasz.
— Moja mamusia na łożu śmierci powiedziała, że mam najpaskudniejszą mordę, jaką kiedykolwiek widziała. A że to nawet gdy konkursy wygrywałem, to mówiła, że to też dla beki. — Zresztą, jakbym miał to zrobić, to już dawno bym zrobił.
— No w sumie masz rację. — Teraz trzeba mieć na wszystko oko.
— Tak jest.
— I wziąłeś to oko ze sobą tak, jak cię o to prosiłem?
— Wbrew pozorom to mam głowę na karku.
— Ale za to masz gębę jak nocnik.
— Pan w tym czasie niech sobie poprawi podpaskę na czole.
— Jestem robotem, zapierdalam w sobotę.
— Oczywiście sir, w całości się z panem zgadzam.
— Fajna typiara, ale bez pomysłu na życie.
— Czemu?
— Bo chyba jebnięta, inaczej nie łaziłaby goła.
— A o co w zasadzie chodziło?
— Właśnie złapałem muchę językiem, z ręką w kieszeni.
— A widzisz w dole żabę mutanta?
— Ja coś jednak pamiętam.
— Gówno pamiętasz, zamknij się i przestań myśleć, jak ten trzeci…
— Właściwie to nie przypominasz mi kogokolwiek. Jesteś nijaki.
— Czy on powiedział, w toalecie?
I wykorzystując okazję, zaatakowała, z całą zawziętością, trzymając w dłoni Złoty Sierp.
— Czym chcesz mnie zabić? Tym otwieraczem?
— Gdzie teraz?
— W prawo.
— Tak, zawsze chciałam studiować prawo.
— No dobra panie prawnik, jak takiś mądry to policz do dziesięciu!
— Raz… Dwa… BANG!
— Widzisz, kurwa? Nie umiesz doliczyć nawet do trzech!
— Pomimo tego, że był to adwokat z urzędu, to w sumie, to się rozczarowałem. Myślałem, że prawnicy są mądrzejsi.
— Każdego można załatwić, trzeba tylko znać truciznę. Otruć można wszystkim, zależy to tylko od dawki.
Na dywanik firmy kurierskiej, dla której pracował, został poproszony Brian Caputt, sprawujący zwyczajowo funkcję kwantowego mechanika, rozwożącego obecnie przesyłki, wraz od niedawna przydzielonym, na pół etatu kurierem Zenonem Pluskiewskim. Jaki także był obecnym na spotkaniu. Przybyły wraz z nim, po niedawnym, trefnym zadaniu. Szefowa miała dla nich specjalnego rodzaju zadanie.
— Moja pani, od wielu lat, spadało na mnie to, co najgorsze, że zawsze to ja, nawet gdy nie wiadomo skąd lub gdzie, to znowu też i ja. Pomimo tego, że większość była podejrzana, wina to jawnie będąc kogo innego. Jak i nigdy za swoją rękę nie byłem złapany! Nie uraczyła pani żadną karą mnie.
— To proste. Nie dostajesz żadnej uwagi, bo na nią czekasz, a też i to jest karą to, że nie dostaniesz żadnej kary.
I wskazała na to, co miało go czekać. — Uwagę zwróciły i kolorem oplotły drogę do Wzgórza Cierniowego. Rada Triumwiratu przybyła na spotkanie na szczycie. Własnością ich ta wieża jest triady centralny punkt firmy Cyrograf sp z.o.o.
— Do tego, że wielę pani w żartach faktyczny trafia, jednak gdyby pani wiedziała, ile to pracy zajęło, planu aż do ostateczności faktu?
— No, ale po co mi to mówisz, skoro ja to wiem.
— Nie wiem, co tam robicie, żeby nie to by to przegrana jeśli już musi, to niech będzie to chociaż czytelne, nie?
— Ale jak to? Więc dlaczego? I nawet słowe ani inną karą? Nigdy!
— Ojejku, jak zwykle, choć raz w tygodniu, zawsze musisz być taki męczący. To musi być genetyczne. Ale po co ci to wiedzieć zaraz?
— Idziesz czy stoisz?
— Przygniotło mi słowa w płucach przez niego.
— Ale to serio firma mi i dla mnie to wybrała? Mam zasiąść w komisji, na Cierniowym Wzgórzu?
— Nie, sam sobie to wybrałeś. Zobacz co zrobiłeś. W dodatku przez ciebie, wszystko jest nieczytelne. To też pewnie twoja sprawka.
— Nigdy nie było sprecyzowane jednoznacznie, czy była to poważna budowlanka, czy bajka.
— Jaki jest cel pana wizyty?
— Podobno jest tu żona Lucyfera, której nikt nigdy nie widział. Nawet z daleka. Chciałbym być pierwszy. To bardzo dla mnie ważne.
— Prosimy nie zapomnieć o bagażu.
— Firma życzy panu powodzenia. Szczerze.
— Nie powiem, że nie, i choć wciąż nie wiem nic. Przeszedłem piekło od tamtego czasu, i zanim cokolwiek się stanie, najpierw zobaczysz Faka!
— No tak, znów się łudziłem wiarą w to, że Punk w końcu umarł…
— Jest pani bardzo niemiła.
— Ja jestem niemiła? Pomyśl jaka ja muszę być, gdy na prawdę jestem niemiła. Dla ciebie jestem anielsko przemiła miła.
Nigdy nie wiadomo, kiedy patrzysz na coś, czym jest na prawdę. Jest i co widać z różnych stron nowego tego pojęcia innego, pozornego, fałszywego tak, jak znajomy lektor okazujący się być anonimowym narratorem zdarzeń bez sensu, w miejscu, które nie istnieje, a on sam nie wie nic.
Psychonauta i Technomantka rozmawiali. Viola po kwadransie wysłuchiwania całości słownego raportu jej najlepszego kuriera, Zenona P. Spuentowała jego tyradę słowami.
— Jesteś nawiedzony. A przez takie wmawianie, sobie i innym, doczekasz się choroby. Kiedyś powiesz coś nie w czasie i miejscu, i kogoś przekonasz w końcu. Pomyśl, jak bardzo zaniepokojony może być nawet ten, co Cię dobrze zna. I co powiesz?
— Że to nieistotne i że niedługo po mnie przylecą, i zabiorą mnie z powrotem na moją planetę.
— Właśnie o to mi się rozchodzi. Jeśli twoja teoria by zadziałała, to do tego właśnie byś dążył?
— Właściwie to nie. Raczej chciałbym zawładnąć jedyną właściwą mocą. Chaosem.
— Jeszcze lepiej. Dosyć, że dostaniesz kaftan, to do tego na stałe leki. I jak się wywiniesz?
— Powiem, że głosy z telewizora mi kazały.
— Ale przedtem uda się pan ze skierowaniem na elektrowstrząsy. Spectra 5000, niejednego kosmitę opętanego przez szatana, nauczyła jak stać się człowiekiem.
— Jestem na tej planecie już prawie tysiąc lat, więc przy takim obrocie spraw, na prawdę wydaje się to nieistne.
— A może już się z Tobą skontaktowali, tylko siedzą ukryci postacią twoich najbliższych znajomych, by cię poobserwować, i zdecydować, że lepiej będzie, jak tu jednak zostaniesz.
— Tak, bo to, czego pragnę, przyleci tu, specjalnie do mnie. Pod
— Pewnie. A do tego czasu, weź się do roboty. A jak się nudzisz to zrób nowe zdjęcia.
— Czego? Piercingu kompletnego? Tego zaległego?
— Jak chcesz. Możesz fotografować miejsca zbrodni ślą policji, zwłoki przed zapakowaniem w plastikowy worek, albo ruszyć w poszukiwaniu krainy czarów.
— Dobrze, lecę już. Poszukam krainy czarów. Alicję już znalazłem, i mam na wyłączność.
— Spadaj.
I w ten czas, do biura, bez pytania wkroczył on. Jej kolejny podopieczny, oślizgła urzędowa kurwa, imieniem Dick Prick.
— Przez twój długi jęzor, wkrótce wpakujesz nas w kłopoty, z których się nie wyjaśnimy. Czasami mogłabyś się czasem ugryźć w język.
— Wolę ugryźć cię w coś innego, popracować języczkiem, nad pewną częścią twojego ciała. W ramach przeprosin. Wszystko da się naprawić językiem. Gdy będzie trzeba załatwię to nim.
— Trzymaj język za zębami, póki je masz.
— A ja mam nowy aparat na zęby.
— A ja was gdzieś.
— Potrafię ciałem wiele różnych rzeczy. Zdziwiłbyś się. Mogę wszystko się nauczyć i to robić. Moje ciało jest inne. Kiedy dowiem się, co lubisz najbardziej, wtedy sercem, ciałem i duszą będziesz mój.
— Nie kuś mnie, w końcu jestem Diabłem.
— I masz na imię Penis Kutasiński, więc no weź. No nie bądź taki.
— Będę. Teraz wiesz, jak ludzie na ciebie reagują, Pandoro Putin.
— Mam na nazwisko Puszkin. Zmieniłam nazwisko.
— Chuj ci na imię. Nieważne.
— To w zasadzie to po co tu jesteśmy?
— Muszę odwiedzić pewnego artystę.
Epizod 8. Jak tańczyć z Diabłem.
Bez zapowiedzi. — Ósmego dnia bezsenności mojej, gdzie trawiony efektywnie deprywacji snu odmiennościami. Po trzeciej nad ranem postanowił osobiście złożyć mi wizytę. Nie kto inny jak sam najprawdziwszy Szatan. Ukazawszy się mnie, ten to spojrzał na mnie w sposób, wydający się być zniesmaczony, to bardziej niż otoczeniem, niż mną. W zamkniętym i obcym mieszkaniu, na którego wystrój gnijącego bałaganu, nie odezwał się szeptem, pomimo otwartych ust w zachwycie. Pewnie przyszedł żeby sprawdzić mój stan, bo sam pewnie przez ten ostatni czas, mojej niepewnej absencji, w której to tylko odwiedzałem go na jawie, w naszych wspólnych snach. Wydech, co w słowa zamieniony mieć został, przerwałem jak dyrygent dźwięki w ciszę. Rozeźlony zaskoczony był w pewności, co do mojej poufałości.
— Oczywiście bądź sobie niezadowolony bo to nie ja nachodzę innych, wyraz z koszmarem choć mówiłem nieraz żartem, że ten, czyli to chyba ty, nie odważy się tu wejść. No i znowu się myliłem a tym razem jesteś osobiście. I to wszedłeś w środku nocy, bez pukania no i zaproszenia. — I znowu mu przerwałem w geście podnoszenia mojego cienkopisu, który wypisany mu podałem. — To fatum, gdy dwa i w drodze to trzeci wypisuje się w trakcie rysowania, w dodatku to samego Szatana Diabelskiego portretu…
— Jak miło… — przerwać próbował mi.
— … Pamięciowego, który to malunek, jakiego jestem autorem, pragnę pozostawić sobie. I nie odsprzedam, nie zastawię, nie pożyczę, ani nie pokażę. Nikomu. No i nie pamiętam żeby kogoś.. — I tu mi przerwał, na co też czekałem. Oddał mi cienkopis który wziął ode mnie wypisany i ruszył do drzwi by wychodząc powiedzieć mi.
— Mam nadzieję, że będzie zdobił ścianę, a nie ją szpecił.
— To zależy już od ściany, na której każdy będzie mógł go zobaczyć, choć na krótką chwilę.
— Idź się wyśpij! — Sfrustrowany rozczarowaniem ryknął. — Żebym nie musiał to więcej bez potrzeby przychodzić osobiście.
— W porządku teraz i tak mnie nie będzie, bo będę cały tydzień spał, a po takim śnie, to przez następne dni będę nieprzytomny. Do zobaczenia.
— Z całą pewnością! — I wychodząc zatrzasnął za sobą drzwi.
Epizod 9. Skażone ulice Krainy Czarów.
Dorywczo byłem Międzygalaktycznym kurierem Planet Express, będącym zapasowym partnerem kwantowego mechanika, sławnego Brainiaca, podróżującego wraz z Cerberum.
Miasto, niezależnie od swojej wielkości, jak i umiejscowienie na kontynencie, było jedynie zlepkiem przestrzennych figur, wykonanych z kamienia, asfaltu i tlenu. Pomiędzy którymi materiałami, co wynalezione przez człowieka w dobie jego boskości. Snuli się w mniejszych, lub większych skupiskach obcych, samotnych indywidualności. Najczęściej w pojedynkę przemieszczających się pieszo, jak jeszcze bardziej odizolowani w swych pojazdach, dzięki którym szybciej przemieszczali się do celu, jakim było zachowanie swojego czasu, aby zachować tylko i wyłącznie dla siebie, a nie trwonić go na przypadkowe spotkania, w bezpośrednim kontakcie, technologicznego ubezwłasnowolnienia przez wszystkich, przez który to czas, większość z nich spędza sama. Pomimo, iż mobilni rozmawiali, w formie mówionej lub pisanej, z większą ilością ludzi, niż by mogli spotkać na swojej drodze, w życiu przez kilka ładnych lat.
Nieważne czy bogate, czy nowe, czy antyczne miasto. Wszystkie, w tej wielkości, wyglądały identycznie, jak z czarno-białych fotografii, ukazujących, że wszystkiego jest pełno i ciągle jest w ruchu. Pomimo swego zatrzymania. I tak też to było wszędzie, w każdym miejscu, na każdym kroku. Gdzie skupiska ludzi tonęły w pełnym tłumie. I nikt nie zwraca uwagi na to, co robi ktoś inny, bo każdy odizolowany, ze słuchawkami, telefonem, skupiał się tylko na introspekcji własnej. Nie zwracając żadnej uwagi. Na nikogo i na nic.
I nawet ja doszedłem do wniosku, że jestem taki sam, bo za każdym razem, gdy przemieszczam się w miejsca, co na widoku wszystkich są. Odkrywam takie, co wszyscy widzą, ogólnodostępne dla wszystkich. Lecz, gdy ja je odwiedzam, to niewiele osób w ogóle gdzieś wokół mnie jest widoczne. Nikt na nikogo nie zwracał uwagi, a takich miejsc było pełno. Wszyscy je widzieli. Wszyscy o nich mówili, lecz nikogo to, co robił ktoś inny, nie obchodziło. Co gdzie byłem, gdzie chodziłem, gdzie z rzadka kogoś widziałem, szedłem tam, gdzie nie było nikogo.
Nie jestem pewny, czy to przez pogodę. Czy znów wybuchła jakaś epidemia, czy też nie zwracałem uwagi bardziej na to, co się dzieje wokół mnie. Skupiam się na dźwiękowej ścieżce na nausznikach, płynąc przed siebie, przez znajome uliczki, jakie nie będąc pewne, czy miałem, jakieś osoby w drodze, czy też nie, i czy były jakieś wewnątrz domów, co na nich rozmieszczone rozpięte stały. W domach, za oknami, patrzące na obraz za oknem, a uliczki, co podobne szare, jednolite ściany i chodniki nieoznaczone były. W niczym charakterystycznym się nie odznaczając, aż do momentu, gdy odnalazłem jedną, usidlając jej znaczenie wzrokiem.
Jakby miała ogon ruchomy, ta rzecz, co przyciągała wzrok. Tak bardzo będąc, w odmienności wszystkiego, co wokół charakterem sprzecznym, na szarym papieże kreślona bez wyrazu była. Zastanawiając mnie, bez przyczyny, do tego stopnia, że zwolniłem krok. Czy to przez mój jakiś gest, co spontanicznie kiedyś zrobiony. Zapomniany i pozostawiony w takim stanie. By ktoś inny to zrobił, zaczynając naklejanie. Wlepki, co na znaku drogowym czerwono-białym, odznaczała się kolorystycznym wdziękiem, domalowana do czarnej strzałki, wskazując miejsce określone, w jakie udać się powinien ten, co ją dostrzegł.
Wskazywała kierunek, w którym powinienem się udać, za nią może. W czasie, będącym pod kontrolą tego, co na nią patrzy i rozważa. A mógłbym się założyć z każdym,, że odkąd ona wskazuje kierunek, od początku czasu, to jestem pierwszym, co rozważył to, by iść za jej przykładnym staraniem. Zastanawiając się, czy wskazuje jakieś określone miejsce, czy też jest tylko symbolem bez znaczenia.
I choć droga, która wskazywana, była mi podobna, równoległa. Podążyłem za kierunkiem, za nią, by znaleźć następną, na chodniku spostrzegając kolejną. Czarna strzałka prowadziła do przejścia dla pieszych, przecinając miejsce, po którym rzadko przemieszczały się jakieś pojazdy. Mieszcząc zamknięty teren, w uliczce opustoszałej. Zamknięty obiekt, będący tu od kiedy pamiętam. Mieszcząc nieznanego pochodzenia magazyny, należące do anonimowych właścicieli, których nikt nigdy nie poznał. niezidentyfikowani zbudowali je, dla jakiegoś nieznanego celu. Od kiedy ktokolwiek pamiętał, te były opustoszałe, i nigdy nie wypełnione jakimkolwiek towarem, będąc tylko miejscem, co od początku wydawać się było skazane na to, by magazynować pustkę i czas, którego tam nie było dla nikogo.
Pomimo znaków zakazujących wyjście, nie było kłódek, tylko ogrodzenie i ani jednej, żywej duszy, czy to w postaci człowieka, kota, insekta, ptaka, wejściem. Przedostatnia strzałka, jaką podłączyłem, była biała. Na asfalcie namalowana, prowadziła w stronę wjazdu dla dostawców ciężarówek, których nigdy nie widział, zamknięty parking, czy chodnik nie wydeptany. Była tylko droga, ściętą w planach niedokonanych, z myślą wyłożona prosto i równo, dla potencjalnych pracowników, czy kogokolwiek. Prowadząc do głównego wejścia, by bramy można było przekroczyć, tylko za przepustką, do wnętrza indywiduum samotnej próżni.
Stojąc przed nią, tuż pod nogami, była strzała ostatnia. Zastanawiałem się, czy ktoś mnie obserwuje. Czy aby na pewno nikogo tu nie ma. Czy ktoś czeka, że to tylko żart kogoś, kogokolwiek. Pod nogami dalej, na asfalcie zamiast strzałki dalszej, przez całą drogę oddzielną krótkimi pasami, co w poprzek dłuższej, poprawione było czerwoną farbą.
Stanąłem, by odejść nieznacznie, o parę kroków w tył, by w poprzek drugiej, przecięta była namalowanymi nożyczkami, co ścinały przerywaną linię, jakby mówiąc mi, obserwatorowi, że to miejsce jest odcięte, od miejsca w którym byłem. I nadszedł czas, by się zastanowić, czy też odciąć siebie i przekroczyć bramy miejsca przede mną. Magazynu, na które patrzyłem drzwi jedyne, co w połowie uchylone były, zapraszały do wejścia swym kuszeniem ciekawości mojej, niezmierzonej.
W przybudówce bez jednej ściany, co wydawała się być pomieszczeniem, mającym być oddzielone bramą, co już nigdy nie będzie założona, przeszedłem do wnętrza i stanąłem przed jednymi drzwiami, nasłuchując i patrząc na ścianę. Na niej był namalowany panel, jak przy windzie, z dwoma guzikami. W środku panowała ciemność. W korytarzu nieoświetlonym, co prowadził mnie, kilka metrów do drzwi kolejnych, zamkniętych, lecz wyraźnych, pomimo ciemności, co w niej odznaczały się naokoło snopem linii światła, przebijającym się przez szpary wokół. Doszedłem do czarno-białego tunelu. Przy schodach na czerwono, namalowana była kolejna strzałka, co nad nią tylko napis mówił „wchodzisz do krainy czarów. — Bez namysłu chwyciłem za klamkę szybko, chcąc się dowiedzieć, czy to ode mnie jest zależne, w wyborze własnym, nagłym, wejście do niej, czy też ktoś decydował o tym, kto tam wyjdzie.
Wewnątrz było pomieszczenie, małe, oświetlone działającą fotokomórką, ukazującą wnętrze windy. Czystej, nieużywanej i pustej. W niej będąc już, momentalnie za moimi plecami zamknęły się i rozpoczął się powolny rozruch. Cichy szmer nie mogący być namierzony skąd, gdzie i co się dzieje. Czy to sprawka kogoś, czy też mechanizm działał samowolnie, bez kogokolwiek, reagując na każdego, kto do jej wnętrza wejdzie. Zaprogramowany, by z każdym zrobić to samo. Po chwili drzwi się otworzyły i znalazłem się w budynku. W korytarzach wychodzących z korytarzy w następne, pełne drzwi, za którymi były inne pomieszczenia, miejsca i kolejne drwi, do kolejnych miejsc, za którymi były korytarze prowadzące gdzieś, w nieokreślone miejsca, co zamknięte były w pomieszczeniach, co bez okien były, a te prowadziły do drzwi następnych.
Po omacku, bez mapy, nic nie wiedząc o tym miejscu, przemierzałem labirynty, bez celu. Wróciłem do windy i zamknąłem drzwi, uruchamiając przy tym ją automatycznie, by sama zadecydowała, gdzie mnie przemieścić, w następne, kolejne miejsce, korytarze nieskończone. Z pewnością nie będącymi wymarzoną krainą Czarów. Gdybym to ja był projektantem, czy wynalazcą, miałbym w zamierzeniach innego rodzaju barwne wizje. I w tym momencie, drzwi znów się otworzyły, ukazując tylko jeden korytarz, po której stronie lewej, ciągnęły się na białej ścianie okna, a po drugiej drzwi, z których żadne z nich nie miały klamek.- Wszedłem na balkon, chcąc obejrzeć pejzaż, jaki nieokreślony był, w kolorystycznych właściwościach, zatracał formę i kontury. Mogłem dostrzec go, jedna pozbawiony szczegółów, niby obserwowany przez wadliwy wzrok nieostry, przez szyby w oknach, jakich nie można było otworzyć. Za przejściem była kraina Czarów, identyczna jak ta, o której pomyślałem sobie w windzie.
Epizod 10. Psychonacja
Z początku myślałem, że to czysta manipulacja, kogoś z moich, niewielu, znajomych. Żart od Violi, albo nauczka od Brainiaca. Żeby rozwiać wszelkie wątpliwości postanowiłem zadzwonić do Violi, by bez zwłoki upewnić się, czy to przypadkiem nie jakiś wymyślony plan. Jeśli nie, to chciałbym poznać jej reakcję, na mój opis stanu materii rzeczy, jak i usłyszeć zdanie, na ten temat, przed ostatecznym wejściem do krainy czarów, z jakiej cokolwiek, to jest mogę się przecież nie wydostać. Poza tym wdowy ząb w bezpieczeństwie, w moim interesie najlepszym jest poinformowanie przynajmniej jednej osoby, o tym gdzie jestem.
— Spoko, ja się stąd nie ruszam. Na zewnątrz jest niebezpiecznie w sumie tutaj też, ale przynajmniej mam tu jakąś kontrolę, a przynajmniej tak mi się wydaję. — Po rozmowie wiedziałem, że wpierw zadzwoni do Briana, a następnie sama przybędzie.
Wszedłem do groty podziemnej. Jej wnętrze okazało się być potężnym obszarem, odgrodzonym od wszystkiego, wydawało się być miejscem ożywionej magii, tych baśniowych, właściwościach i zamieszkujących przez rzekomo wyimaginowane postacie. Cały obszar odgrodzony był aż po horyzont, potężnymi w postępie torami kolejowymi, co pośrodku, przede mną, otwierały się bramy wnętrza tej krainy. Przy niej, owej ludzkiej wielkości szczury zachodząc mnie pewnie pomyślą, że będę wyżej, tą po prawej stronie od porzuconego BMW.
Szczurowaty człowiek, dwumetrowy, wychudzony i stary próbował wpełzać do swojej szczurzej nory, będącej naprzeciw wejścia, do prawdopodobnie jego mieszkania, był potężny przycisk oznaczony On / Off, ukrywał się w swoim dobytku, z pokaźnym nożem w ręce. Wejście nie miało nawet drzwi, tylko jakąś fajansową firankę, co od mostu ciągnęła się z prawej strony, aż do głębi lasu, tak gęstego, iż chyba żeby przedrzeć się do wnętrza dalej, trzeba było by się poczuć pewnie, jak w dżungli. W dłoni widziałby obecnie najlepiej maczetę.
Z drugiej strony, naprzeciw dżungli, ciągnie się zwinięty, jak metrówka, most, zakręcający aż do groty, prowadzącej przez wnętrze potężnej, jakby ściętej nożem górze Fuji. Z oddali widziałem, jak po torach jedzie zabawkowa, drewniana, automatyczna, zasilana bateriami, normalnych rozmiarów, ciuchcia z trzema wagonami, wyjeżdżającymi z groty tunelu podziemnego.
Szczurzy obserwował mnie, ale nie ważne, jak bardzo byłby napięty i gotowy. Wiedziałem, żen nie spróbuje zrobić nic, by mnie powstrzymać przed przekroczeniem bramy, jaka wydawała się być zamknięta na zawsze. Wrota otwarły się wolno, same resztką sił, zapraszając do wkroczenia w swój świat. Ostatecznie Szczurzym nie powiedział ani słowa i dziwnym, niepewnym wzrokiem, obserwował mnie tak długo, aż zniknąłem wewnątrz krainy.
Przede mną malował się obraz będący spełnieni abstrakcyjnej halucynacji, będącej jak najbardziej rzeczywistą. Nie wiedziałem dlaczego tu jestem, jak i po co kraina, bądź istota, ściągnęła mnie tutaj.
Poczułem się, jakbym był w pokoju zabaw, przeznaczonym dla dzieci. Na horyzoncie były rzędy budynków. Jedne sypiące się z wysokości taflami kart, co były całymi platformami, na który zbudowane były piętra. Te drugie zbudowane z klocków, a trzeci z kości do gry. Podobnie, jak i chodnik wyłożony był kostkami domina. Niebo wiło się różnymi barwami, jakby tańca stroboskopowej lampy dyskotekowej. Z tą różnicą, że ta była rozbita na kawałki, z których odłamki rozrzuconego, świetlistego szkła, powbijane były w chmury na niebie.
Zmieniane, niby szkło w kalejdoskopie próbowałem się zorientować, czy jestem w pomieszczeniu o ogromnej objętości, w obszarze otwartej przestrzeni, co wychodziło na to drogie pomimo tego, że zamiast słońca na niebie, do firmamentu kręcona była żarówka bucząca trwająca i oświetlająca cały teren. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że nie ma tu nikogo. A jeśli ktoś był to szybko, bezgłośnie i niezauważenie, uciekał.
W zasadzie to sam nie wiedziałem czego nie miałbym pływać wśród gnomów i krasnali, pytających zwierząt, pluszowych misiów i roześmianych laleczek. Widziałem fotelik stojący przy drzewach, co prowadziły do parku. I bardziej, dalej, uwalniając się, bo zamówiłem w myślach marzenie śniące, poetyckie, i w sekundę później, przed oczami widziałem delfina, idącego lasem, w wyprostowanej formie, w przeciwieństwie do porównania do miejsca wokół, nieco przekrzywiającego się. Widziałem dwie postacie zwierzęce, co bluzki w wyprostowanej formie, ludzkiego wzrostu, podeszły bliżej. Widziałem pingwina stojącego obok wilka, obserwującego coś w kałuży. Siedział obok i był szczotkowany. Mężczyzna martwy leżał rozerwany, z całą pewnością. Pomimo iż obraz był wyjęty z bajki dla dzieci, to jednak postura gadających zwierząt, była całkowicie odrealniona. W zaistniałej sytuacji i w cenie, którą spodziewałem się, i słuchały, nie wiedząc, jak zareagować i czy przypadkiem nie należałoby uciekać.
Królik o wściekłym szaleństwie w oczach, z wyrokiem i ostrymi zębami, w licznych ilościach różnej wielkości, przeszczepionej ułomności, niefrasobliwości, stanowczości o osobliwym wymierzeniu sposobności, niczym młynek do mięsa zagryzał przedramię swojej ludzkiej ofiary. Wyglądał w stronę wilka krzycząc w jego stronę.
— Podsumowując, to jesteśmy ostatnimi istotami magicznymi z krainy wyśnionej baśni. I wspólnie myślimy, że to już lekka przesada.
— Morda ty usłużny psie, a ty kapusiu, przestań kłapać dziobem.
— Chodziło nam raczej o to, byś odstąpił kawałek, ty fałszywy króliku.
— Dosyć, że naszego przyjaciela zeżarłeś, to jeszcze za plecami innych, co głodują w czasach zarazy, a być może to ostatnia okazja.
— Tobie magiczne moce się dzieliły i w zasadzie wszystko na to spojrzysz, czy to drzewo, czy to Pingwiny, czy cokolwiek innego. Możesz zamienić w świnię i ją zjeść. Zatem nie grozi ci głodowanie tak, jak twojemu kumplowi pingwinowi, który to nie musi też niczego jeść, bo jest nakręcany i tylko w trybem jego życia leży, żeby ktoś mu pomógł strzelić klucz w miejsce na plecach, i spędzimy trochę czasu, by nakręcić go na kolejny miesiąc.
— Nie chodzi o to, co my jemy tylko o to, że jest nas coraz mniej, już mamy tak spocone poglądy to zachowujemy się gorzej niż zwierzęta w lesie. Gorzej niż ludzie. A kiedyś było inaczej, byliśmy mili, sympatyczni, tolerancyjni, koleżeńscy, pełni miłości dobra pokoju pomysłów, na zabawy gry i pełni werwy, w celu kreatywnej zabawy, bezpiecznego spędzania wolnego czasu w każdym, co tu przychodził nas odsiedzą. Na chleb w myślach, lub w swoim pokoju, gdzie pewnego zabił, odtworzony w wymiar, co łączył się z tym. Dzisiaj to nawet nie wiem gdzie się znajdziemy, i co jeden zrobi drugiemu. Potrafią tak, jak ten tutaj, będąc przedni, przodujący, jak jakiś seryjny morderca dzieci, któremu wyszły mordy, w pogoni za awansem, za którym leci, lecąc, by lecieć leciał, i zgubił gdzieś po drodze swoją spoistą mentalną człowiecza cierpliwość, odwracając ją w agresywne wymioty, mieszające go w związek związany w związanym zwięzłym problemie, jakim nie dało się upodobać, ani z nimi negocjować. Najgorsza była ta jego reakcja, gdy zobaczył, że chodzimy i mówimy i że rozumiemy także jego, i że chcemy i możemy pomysłu jemu nawrócić się tam skąd przeciwnik przyszedł, ale chyba nie chciał wracać, jak też to nowego świata niechętnie zmierzać chciał.
— Ale będą przecież oni, kwantowi mechanicy, i oddziały Planetarium.
— Wiemy. Jednak sprawa wygląda tak. Jedyną osobą, jaka mogłaby w niedalekiej przyszłości, w jakikolwiek sposób nam zagrozić, jesteś ty. Dlatego znalazłeś się tutaj, i nie wyjdziesz, bez tego, co oddanego przez nas. Ten manewr sprawił, że przestałeś być dla nas zagrożeniem. Jednocześnie manewr ten, spowodował, w cyklu kolejnym, zdarzenie niezwykłe. Twój partner, kwantowy mechanik, właśnie w tej chwili, wykonuje zadanie, jakiemu słuszności oddany, będzie jednym z kluczowych. Pozwolił on swą ignorancją na to, że Gwiazda Chaosu została uwolniona. Właśnie niedługo, zmierzy się w pojedynku ostatnich nieśmiertelnych. W dodatku dostarczył paczkę, będącej gwoździem do trumny wieńca spektaklu, po której opadnie kurtyna. Oklaski nie są oczekiwane. Zaraz po tych zdarzenia, zaleje go fala wykonywanych zleceń. Ale wszystko w swoim czasie… Ale! Nie uprzedzajmy wydarzeń. Tak przy okazji, to wiesz, że Brianiacowi właśnie udało się tutaj dotrzeć?
— Szuka mnie? Muszę iść!
— W dodatku, wy obaj, przez działanie efektów ubocznych, w postaci oddziaływania zniekształconej rzeczywistości materii, obaj zostaliście zainfekowani, i niebawem zaczniecie się obaj, nieodwracalnie zmieniać.
— I wszyscy zaangażowani, zaraz po tym, znaleźli sobie zupełnie inne zabawy, jak i modele spędzania wolnego czasu. To zrywka w innych, a my jesteśmy na wyginięciu, i nawet nie możemy nic zrobić, ani się przenieść, ani ojciec, ani być na wygnaniu, ani nie czekamy na zabawce, tylko na tych co przychodzą tu na obchód. Tych troje, co na samym początku przychodzili to i obserwowali, jak turyści, rozmawiając tylko, i mieć ze sobą musieli, i dojść do jakiegoś porozumienia, bo co jakiś czas przechodzi tylko dwójka z nich.
— Rozumiem, że jesteś zły na ludzi, którzy nie tylko niszczą naszą krainę baśni i fantazji, dobra i miłości i pokoju i tych innych pierdół, co to stare babcie po menopauzie opowiadają swoim wnuczętom. Zostało nas tak naprawdę tylko czwórka i nic nie możemy z tym zrobić, bo tamta dwójka wydaje się być pewna coraz bardziej o czymś. Widać to po tym, jak przechodzą z miejsca na miejsce, jakby byli u siebie. I wydaje się, że oni już to kiedyś mieli, albowiem ze mną żyję i czym to miejsce jest, może nawet coś tam sobie nawet, jakieś prawdy uzgodnią, co do tego, co się dzieje i stanie.
— Idź no, i sobie nowego pana poszukaj głupi psie.
— A ty nie płacz nie pytany.
— I pingwiny niech kwaczą.
— Niech ci będzie. Ale idź już sobie Ty platfusie, no co? Nie powiesz mi, że zacząłeś walczyć z płaskostopiem. Dobra koniec żartów. Jeśli myślisz, że królik nie bywa głodny, i że my tylko kichamy i się kochamy, i że mamy trawę, której jest wokół pełno. Bo wiesz dlaczego, ty głupi psie? Bo jakiś kutas zajebał ostatnią samiczkę w tym, zaczarowanym lesie w którym nie ma już ani jednego zwierza, ani ptaka, ani jagód, ani krecików, na nodze zeschniętej, bo się zajebał, o korzeń kto tego nie widział, bo ślepy, a korzeń należał do człowieka drzewa, co to się nie liczył dla nikogo, bo ani to człowiek był, ani to zwierzę. Zamiast ruszyć swoją drogą dostrzegli mnie niemal od razu, a pingwin, wilk i królik dostrzegli od razu swoich stałych gości, gdy tylko wzrok na nich skupiony w milczeniu zawiesili. Po zakończonej przed chwilą żywej tyrady pomiędzy nimi, zniekształconą przez podniesione głosy, sunące z oddali łąki, niezrozumiałe w sensie dla mnie, ale z pewnością, o której zapewniła ich bezwzględna cisza.
Epizod 11. Shizoodelia
Imaginatorium pilnowali pierwsi dwaj wygnańcy, czekający tylko, by lada chwila przyjąć na własność całą krainę, z jakiej powstać miała nowa, władana przez nich. Ostanie istoty magiczne były zagrożone. Do Krainy Wyśnionych Baśni, przybyła Królowa Śniegu i Książę Nicości. Samozwańczy, nowy właściciel, oczekiwał wyginięcia stworzeń z tej krainy, bo tylko wtedy mógł ją przejąć. Kraina czarów baśni i fantazji i dziecięcych snów, od wieków była brukana, niszczona i zapominana. Skażona ludzką chorobą, zwaną złem, jaka z głupoty zrodzona, z braku miłości i kreatywności. Zdziesiątkowała tą nieskończoną krainę, do małego miasteczka, które odwiedzane było, coraz to rzadziej. Chyba, że przez nich.
Książę Nicości uspokajał je do szaleństwa. Sprzyjała mu mechanika natury. Ryba tęczowa, co spowodowała rozprysk Krainy. I Imaginatorium poczęło się rozpadać, ustępując nowej, Schizodelii, kraju Psychonacji. Jedyne, co Zenon mógł zrobić, to próbować uciekać. Jednak Oni go zatrzymali siłą woli.
— Czekaliśmy na ciebie — powiedział wysoki ktoś z czarnymi skrzydłami i dwoma pasami w poprzek niczym krzyż na twarzy zasłaniający, powiedział a drugi stojący obok niego z trzema żadnymi rogami na głowie, niczym Szatan. — Dzięki tobie w końcu możemy przejąć całą tą krainę i czekać na naszego mistrza Przykro mi tylko że jesteś świadkiem tego jak mój kolega rozprawia się w egzekucji z ostatnimi mieszkańcami tej krainy.
Mówisz, że mnie oczekiwali się dlaczego i po co.
— Żeby dać ci ten magiczny przedmiot, który tutaj zakręcony przyszedłeś i musisz wziąć ze sobą, bo to jego szukałeś, po niego przyszedłeś i wiem, że wiesz, że nie wiesz, co to jest, inne niż to wszystko. I nawet, jeśli nie chciałbyś ryzykować, i wynosić z tego, do swojego świata, przedmiotu potencjalnie niezbadanego, wiedz, że stąd nie wyjdziesz, jeśli zamierzasz Czarne Pudełko pozostawić tutaj. Ten przedmiot jest tym czego szukałeś.
— A czego szukałem?
— Przedmiotu, instrumentu, urządzenia bądź narzędzia, wspomagającego manipulować rzeczywistością.
— I co ja teraz mam zrobić?
— Nie zwracaj uwagi na brednie, opowiadane przez ostatnich mieszkańców, w majakach rozpaczy i zabobonów. Po prostu wyjdź i wróć do swojego świata, miasta, krainy, czy jakkolwiek zwiesz to miejsce, z którego przybyłeś.
— A jeśli będę chciał tu wrócić? Albo przyjdą inni?
— Gdy tylko stąd wyjdziesz, wszystko tutaj przechodzi pod naszą moc i wolą zmian, przestanie istnieć w tym wyglądzie. Masz wyjątkowe szczęście, że się tutaj znalazłeś, nie ważne czy specjalnie, czy też nie. Zazwyczaj nie tolerujemy nikogo i niczego, ale czasami, dla nad interpretowania prawa absurdu. Bo nikt z mieszkańców nie mógł oglądać kresu tej krainy. A ty nie jesteś stąd. Jesteś ostatnim człowiekiem, który może poświadczyć, że taka jedna istniała.
— I co teraz mam wrócić do siebie, jakby nigdy nic, z przedmiotem, kostką czarną, z której nie ygmogę nic zrobić. I pewnie jest tak, jak we śnie, co w niektórych wielokrotnie próbowałem coś wyciągnąć, a gdy tak zrobię teraz, z tobą czarnym pudełkiem, te nie przekroczy progu rzeczywistości
— Będzie inaczej ponieważ kraina ta, zwana między innymi Imaginatorium. Zaraz po twoim wyjściu, przestanie istnieć, zatem będziesz mógł zabrać przedmiot do domu, będąc jej jedynym posiadaczem. Czegoś w liczbie jedynie, jednego, jedynego w swoim rodzaju. To, jak użyć i uruchomić Czarne Pudełko. Co z nim zrobić, musisz wymyślać sam. Musisz odkręcić je samemu, a gdy ten sposób odkryjesz, będzie ono mogło pływać, mając nowe właściwości, co poszerzone zostaną przez ciebie i twój świat. Jeśli chodzi ci natomiast o przybycie tutaj, w krainę Schizodelii, to zapewne wiesz już, że nie znajdziesz starej krainy nigdy więcej, a nowa będzie w prawdopodobieństwie ostatecznym, niedostępna dla kogokolwiek. I żadne prawo fizyki, umiejętność, wiedza, albo sztuczka, nie przełamie tego podstawowego prawa nadanego temu wszechświatowi. Tak więc, Żegnamy się z Tobą.
— A co jest wewnątrz?
— W takim razie musisz pozwolić, byśmy mogli ci pokazać coś, co za niedługi czas stanie się bestsellerowym hitem sprzedaży. Tym bardziej powinno was to od razu zainteresować, bowiem z waszą firmą kurierską podpisaliśmy umowę na wyłączność. Produkty do licytacji, dla tych tutaj zgromadzonych. Te, następnie będą powoli rozprzestrzeniane, w możliwie coraz większym spektrum ilości i rozpiętości popularności, na jak największą skalę. Sadzę, że za niedługi czas, jedyne co wasza firma będzie rozwozić, właśnie one, odnalezione po dekadach. Czarne Pudełka…
— Co to takiego? — Spytał wścibski kurier.
— Jeden z waszych kolejnych problemów. Czarne Pudełko.
— Trzymane w twoich rękach Czarne pudełko, to kwintesencja sprecyzowanego chaosu, zawierającego obłęd, pochodzący z planetoidy, gwiazdy, o nazwie Chaos. Ale o tym, i tego już wszystkiego innego. Jeśli zamierzasz zrobić pamiątkowe zdjęcie miejscu, to zrób to teraz i idź, bo my nie mamy już czasu, i musimy stąd odejść. I radzę ci być wtedy, oby jak najdalej, bo już po kilku minutach, kiedy zaczniemy zmieniać wszystko, nie będzie możliwości się wydostać. Bowiem kraina ta, przestanie istnieć kompletnie. Tę bajkę, od innych wszystkich, wyróżnienie zakończenie co, jak widać, nie jest w ostatnim zdaniu zwieńczone.
Zrobiłem, jak powiedzieli, i sfotografowałem ich i wszystko wokół. Zrobiłem kilka szybkich ujęć, w zdjęciach bezpiecznie zacząłem iść w stronę windy, która na mnie czekała na mnie, by zabrać do mojego świata, a lampka w aparacie, migała tylko czerwona, oznaczająca, że dosyć, że słaba bateria była, to miejsce na aparacie jest prawie całkowicie wypełnione…
Epizod 12. Humanae Vitae
(Delirium Acutum Hypnosis).
Wróciłem pod klatkę, i jak niezaleczone zapalenie oskrzeli, czekając na to, by wedrzeć się w nie, z impetem gorączki, by na stałe stać się płuc rezydentem. Absorbując spoza nich, ze wszystkiego wokół, życiowe siły, których brakuje mi tutaj, i wywnętrz siebie, zduszonego ściśniętym skurczem oddechu bez tchnienia. Wpierw poczułem ten ostry, charakterystyczny smród, jakby czegoś, co wyszło spod ziemi, i daje mi znak, wibracjami coraz głośniejszymi, że nadchodzi. I chodzi temu o mnie. Smród coraz bardziej natarczywy, rozpłynął mi się w ustach, rozwartych jękiem obrzydzenia. Na tafli powierzchni moich oczu, wyświetlił się ukradkowy obraz, migawkę kilku ujęć. I by zdjęć tych nie widzieć, zamknąłem oczy, lecz gdy kurtyna powiek opadła w ciemnej sali kinowej, istota ta wyświetliła więcej. Zdradzając jak wygląda, czym jest i czego ode mnie chcę. Nie chcąc się tego dowiedzieć, ani niczego w ogóle, próbowałem się wyrwać z fotela, i otworzyć oczy. Lecz gdy je otwarłem, soczewki naświetlone w ostrość przywołując. Wiedziałem, że było za późno. Sparaliżowało to coś moje ciało. Spowił paraliżująco zimnym dotykiem, nakazując głosem, co podpiął do wewnątrz mojej głowy, mówiąc cierpliwie i stanowczo, bym robił to, co on mi każe, jeśli chcę przeżyć i odzyskać ciało. I jeśli będę z nim współpracował w pełni, to być może wszyscy, ja, on i coś jeszcze, znajdziemy kompromis, ugodę i wyjście.
Kiedy o określonej porze, czuję obcej istoty zimny dotyk na skórze. Sprawia, że skóra mi mrowi, a gdy to wyczuwa, dotyk, co nie sposób go odepchnąć, staje się wilgotny. I za sprawą wilgoci, mówienie wpełza pod skórę, pod którą zostawia jaja, nieznanych owadzich pasożytów. Nogi coraz bardziej były niespokojne, tym bardziej, gdy pasożyty pod skórą, pełzały coraz bardziej aktywne. Próbowały częściowo mnie pożreć, co czułem wyraźnie, w przesuwających się wewnątrz mnie wnętrznościach. Moje ręce i nogi, wykręcane były w próbie użycia ich, dążąc do przejęcia nad nimi całkowitej kontroli, gdy tylko zdecydują o odpowiedniej chwili.
Poczucie zmiany we własnym sposobie przeżywania, myślenia, odbiorze bodźców, poczuciu własnej tożsamości. osobowości, integralności, utratą władztwa nad własnymi procesami psychicznymi i motywacjami, zmianą sposobu kontaktowania się z innymi osobami.
W nierealności, oddalenia otaczającego świata. Świat staje się obcy, dziwny, i magicznie zmieniony. Będąc terenem dziejącego się urojonego tajemniczego dramatu. Chory czuje się wyobcowany, zagubiony albo, rzadziej, ma wrażenie zbliżenia się, i roztopienia w świecie, nowego rozumienia jego tajemnic.
Kształt rąk bywa obiektem zainteresowania. Zakłócenia w świadomości ciała, uczucie szarpania, przesuwania po jedwabiu, latania bądź stawania się bardzo dużym, bądź rozszerzonym. Wiadomi swojego szkieletu i kości, duszy zostawiającej ich ciała. l doświadczać światów lub wymiarów niepojętych. I nieświadomi tracić będzie swą zewnętrzną tożsamość i poczucie świata. Zgłaszane są intensywne halucynacje i omamy wzrokowe, odczucie spadania, szybki ruch, wrażenie obserwacji Boga, odczucie połączenia z obiektami i kosmosem, jak również wespół przeżywania i dzielenia myśli. Z innymi może mieć wrażenie, że jego postrzeganie znajduje się tak głęboko w jego umyśle, że prawdziwy świat zdaje się być odległą dziurą, Doświadczający może nie pamiętać własnego imienia, zapomnieć że jest człowiekiem, a nawet nie wiedzieć, co to oznacza. Ruch jest niezwykle trudny, a użytkownik może nie być świadomy, że w ogóle ma ciało.
Nie wiem, czy padłem ofiarą żartu czy czegoś materialnego. Może zostałem zainfekowany wirusem pasożytującym na mózgu, ale byłem przekonany o wrażeniu obecności, na samym końcu. Zapamiętałem dobrze, usłyszane gdzieś w oddali, słowa. — Nie musisz uciekać, ja już jestem wewnątrz ciebie. Niedługo się znowu spotkamy. Musimy pogadać, o nas i naszej relacji, a także co zrobimy i z czym później. Obiecać już ci mogę, ze nadchodzą nieodwracalne zmiany…
Neuropsychonautyka szaleństwa, obłędu, paranoi i leków. Technomanta neurologiki Psychonacji, co był mistrzem rękodzieła opisywanego w księdze natury pejzaży zmysłów, uczuć, losu automatycznego cyklu poznania genezy ewolucji metamorfoz reinkarnacji halucynacji urojeń iluminacji wizji objawień iluminatora, w fantasmagorii bezsennego śnienia na jawie.
W Halucynatorii Neurotyza trwała w nieskończoności noktambulizmu parasomnii somnambulika. Prototypy protoplasty, tworzącego kierunek zwany Trans-Humanizmem Post-Realizmu. Obserwowanej przemiany pary gnomów, wytworzonej metodą in vitro w laboratorium, w jakim był klon z probówki. Przechodzący liczne mutacje podczas transformacji hybrydyzacji. Halucynozy Pasożytniczej. Odnośnie której, śledztwo prowadził, dla Inwkizytorium, detektyw Rorszach. Który powrócił. Odwrócony. Mając ręce bez nogi. Głuche oczy, ślepe uszy. Efektem tego było jego odkrycie, jakim była ta istota.
Najbardziej wyrazistymi formami chaosu są widoczne w dziedzinach zupełnie odmiennych, czyli giełdy, turbulencji oraz ewolucji. Co dodatkowo według matematyków i ich teorii dotyczącej chaosu, jak i opracowanych przez nich układów równań, mających zbadać zachowanie, w tych trzech rzeczach, nie została udowodniona ich chaotyczność.
Poza tym, znaczenia, jak i bardziej ciekawym spostrzeżeniem jest to, że samo słowo chaos, w słowniku synonimów, posiada, chyba obok słowa czarny, największą ilość wyrazów bliskoznacznych. Chaos jest najbardziej uniwersalnym symbolem, mającym tysiące zastosowań. Samo jego znaczenie przejawia się wszędzie, w każdej dziedzinie życia…
Wypoziomować miarę swojego życia zrozumieć sens, a nie wypowiadając formułki rozumieć to, co oznacza właściwy sens, a nie to, co ukrywa w sobie, lub pod skórą w swojej metaforze. Długowieczne spektrum poznawania doświadczenia bodźców impulsywnym trwałość w myśleniu kreacji tworzy. W ciszy nieporządku władcy motyli, techniką paranormalnej alchemii kwantowej, podczas regresji anarchii absurdu hałasu antyspołecznej nieskończoności, trwał w entropii czasu kłamstwa o nieśmiertelności.
Komunikacja określona w danych, w którym materiałem podstawowym, jaki językiem programowania całego świata i rzeczywistości, oraz świadomości, jest słowo, zasilane poprzez myśl, może wpływać na to, jak wygląda całość w sumie wszystkiego…
— …zamiast pożreć, pozostawił mnie niezrozumiale. Chciałem wiedzieć dlaczego, co zrobił i w jakim celu.
Epizod 13. Brainiac
Na tego rodzaju naglący wypadek, dostępny był dr. Pyton, który to zjawił się dosłownie w mgnieniu oka. Psychonauta technomancji neurotyz. Walka na Okrokątnym okręcie, doprowadziła do hospitalizacji nagłej kwantowego mechanika.
— Spokojnie panie Brainiac, zajmę się panem osobiście.
— Nie nazywam się Brainiac.
— Teraz już tak.
Był on lekarzem inżynierem, ogólnej specjalizacji, będąc w ten sposób jedyny, niezastąpiony, niezawodny oraz niezrównoważony. Ewenement w całej galaktyce, przybył w swoim statku, pełniącym rolę kliniki, apteki i laboratorium.
— W transplantacji asystować mi będzie Pani Friki, oraz dr. Scyzor, co zamiast palców ma narzędzia chirurgiczne. To najlepszy chirurg w galaktyce…
Szczególną pasją darzył chirurgię mózgu, jaką dziedzinę, w przypadku Psychonauty Brian, musiał zastosować.
— …ponad dwa tuziny razy przeprowadzał na sobie zabiegi plastyczne twarzy, jaka teraz zmieniona, jest tak niepodobna do pierwotnej, że doktor po tylu latach, sam nie pamięta, jak ona wygląda. Był, jak przemieniający kameleon, co nigdy nie powracał do stanu poprzedniego, ile dąży do przemian kolejnych, w ostatnie stadium ewolucji doskonałości.
Akwarium, funkcjonujących rzadko, na ogół nieświadomych mózgów, czekających na nowe Ciało.
— Tak samo, jak pasożyt, rozwijający się w mózgu pacjenta.
Pasożyt mózgu był szczególnie niebezpieczny, atakował on bezpośrednio mózg, przejmując całkowicie nosiciela. Absorbował składniki fizyczne z ciała nosiciela, z każdą możliwą chwilą go osłabiając, przejmował nie tylko jego ciało, ale i umysł, zastępując go nowo wytworzonym, indywidualnym i nowym bytem. Stopniowo podczas snu, pod którym miał wolny umysł, dzięki któremu mógł zacząć przejmować kontrolę nad podstawowymi odruchami mięśniowymi, aż do unerwienia, przez które trafiał bezpośrednio, w najbardziej osłabiony punkty mózgu.
W ciągu kilku tygodni, atakował bezpośrednio, przejmując kontrolę nad całym ciałem nie tylko w nocy, ale i za dnia. By w kolejnych ruchach, podczas dnia, gdy walczył z nim, ile tylko mógł, pasożyt posiłkował się fragmentami żywej tkanki swojego żywiciela, jednocześnie zostawiając miejsce określone nowej budowie obcego ciało, w którym miał dojrzewać a następnie wyciągnąć się jego pierwszy potomek, będący jednocześnie przedstawicielem nowego gatunku. Ten osobnik miał dojrzewać równie długo, jak walka i żywienie swego nosiciela, co było zależne od tego, jak długo się bronił.
— Każdy ma swój rozum, twoim zajmie się mój personel, jeśli twój mózg został zainfekowany, bądź uszkodzony, to dokonamy zamiany na inny, przenosząc całą jego zawartość. — Tymczasem zachęcam do zjedzenia ze mną, przed operacją, świeżego, panierowanego psiego mózgu.
— Nie dzięki wystarczy, że mam ze swoim mózgiem problem, nie chcę mieć do tego rewolucji żołądkowych.
— No dobrze więcej nie namawiam, ale żałuj.
— Wystarczy że muszę na to patrzeć.
Brian Caputt został uśpiony. Rozpoczęła się transplantacja.
W pewnym jednak momencie, na stole operacyjnym wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Na stole obsada o operacyjna zauważyła, że pacjent doznał mimowolnego skurczu, co podrzuciło całe ciało do góry. Następnie wszyscy zaobserwowali zdarzenie niezwykłe, kiedy cały mózg skręcając się w przypadkowych konwulsjach nielicznych, wylądował na podłodze i w śluzie próbował zbiec, niczym ślimak, w najbliższą stronę, byle tylko uciec. Właściciel mózgu instynktownie stanął na obie nogi i nie przejmować się zaczął za nim biec. W pogoni za tym, na czym tak naprawdę zależy mu najbardziej w swoim całym życiu. Na własnym mózgu. Kiedy ten przekroczył wejście główne do placówki, nie zawahał się krzyczeć zanim wzywając pomocy
— Hej, łapcie mój mózg, on ucieka, muszę go złapać!
I tak to trwało, aż do chwili, gdy jeden z pielęgniarzy, uchwycił go, uderzył lekko i złapał podczas, gdy drugi wstrzyknął mu paraliżujący jad, zatrzymujący większość prac mózgu, osłabiając go i wprowadzając w śpiączkę, z której miał się po zastrzyku wybudzić.
— Nie opieraj się, i tak nie masz już żadnych szans.
— Teraz pokaż mi swoje oko, i to, co się za nim kryje.
Środek działał w około dwudziestu-procentowej mocy, przy której to wszystko działało na niego bezboleśnie.
— Czymkolwiek jesteś, to radzę ci, żebyś nie marnował niczyjego życia.
Myśląc o udzieleniu pomocy, sam trafiłem na oddział Anihilatorium.
A to, do czego mówili, było we mnie. Przytomne zamiast mnie.
A Pierwszymi słowami po przebudzeniu były:
— Łeb mi pęka.
— Rzekomo, bezinteresownie wyciągał pomocną dłoń, a gdy te do pracy są potrzebne, te tylko szturchają się niepotrzebnie, co sprawia, że zabić chciałbym gołymi rękami.
— Co się właściwie stało?
— Zainstalowaliśmy nowy cyber-mózg, w który zgraliśmy kopię zapasową, jaką całkiem niedawno pozsyłała instytucja Planetarium.
— Podejrzewałem coś nieoczekiwanego, ale nie tego, że zainfekowany pasożytem mózg zacznie uciekać z twojej głowy.
— Tylko go nie zjedz przypadkiem.
Epizod 14. Poczwary
Pacjent po 33 latach leczenia, usłyszał od lekarza…
Niestety, ale panu nie można pomóc…
…a obiecywali, że wszystko przebiegnie zgodnie z planem, jeśli faktycznie był…
Przynajmniej dalej, istnieje miejsce, w którym łzy będzie mógł zachować dla siebie.
Z ekskrementów zrodzona. zmutowana pluskwa, odżywiająca się przez miesiące krwią z podpasek, wrzuconych do kanalizacji. I gdy dorwała ofiarę, wgryzając się, wtargnęła pod skórę.
— Skąd wiedziałeś?
— Twoje myśli są łatwe do przewidzenia
Od 26 lat zarażony plagą zmutowanych pluskiew, oddział kliniki absorbcjum, został wytępiony do ostatniej, co ostatniemu pacjentowi wlazł pod skórę i dotarła do mózgu. Stamtąd manipulowała jego ciałem, pod jego nieobecność we śnie, odżywiając się nim, by w odpowiednim momencie umrzeć, w ten to sposób dając życie nowemu gatunkowi istot, co zrodzone w ludzkim mózgu wydostają się z niego, na zewnątrz świata.
Pieśni nieśmiertelnych pluskiew. Zenona Pluskiewskiego, pierwszego swego rodu, zwany nie inaczej, jako Potworny Człowieka — Pluskw
Zmutowana pluskwa, wielkości buldoga, wypełzła na otępiający pragnieniem żer na ludzi, co stanęli murem armii narzędzi, jakimi na co dzień pracowali na złotych budowach.
Z brudu, zmutowane dziecko Madonny, co tknięte kazirodczymi więzami krwi siedmiu pokoleń. Umarło na nocniku, podczas ciężkiej defekacji. Spadło ono w trakcie pełni Gwiazdy Porno. W porze zaćmienia jego księżyca, obserwuje cyckami, na których zamiast sutków, ma gałki oczne. Tuszem do rzęs podkreślone, za pomocą zepsutej parasolki. Zatapiała się w nurtach życia swojego żywiciela, dopływając aż do mózgu, by móc w nim złożyć jajo, ze swoim potomstwem. Wyklute, będące nową mutacją, pasożytującą na mózgu, pochłaniało go w dojrzewającym stadium do czasu, aż przejmie mózg, serce i ciało, stając się czymś nowym.
Z defekacji powstały. Człowiek Świnia, choć różny od zawsze był od wszystkich. I ze wszystkich ludzi, był świnią dla wszystkich. W odmiennych dziedzinach świata była. I choć po pipie swoje już zebrała, dopiero teraz poczęła rożnych zmian dyskretnych, lecz konkretnych, dokonywać w swojej jaźni akceptowalnej, choć wciąż w wymiernej wartości. Dopiero teraz zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, że odczuwać zaczęła jakiekolwiek, emocjonalne podniecenie, wynikające z doświadczonej przyjemności.
Człowiek Świnia kontra Człowiek Salceson.
Choć z początku pluskwa była tylko jedna, to już po dwóch tygodniach do miesiąca czasu, nie można było wybić ich doszczętnie, nawet po całym miesiącu, gdy były w hibernacji, one za każdym razem powracały, jakby były nieśmiertelne. Lecz jedyną nieśmiertelną była tylko ona, oryginalna pluskwa, której zabić nikt i nic nie mogło, bo od jego pancerza się wszystko odbijało, a każde uderzenie w nią, czy pięści, czy bomby, czy czegokolwiek, odbijało się od niej. Tylko człowiek pluskwa myślał, że miał mózg i sterował wszystkimi swoimi dziećmi, mając zbiorczą świadomość, która nakazywała pluskwą wykonywać jego wolę.
Pół roku później, ziemie zawładnęły pluskwy, i były one wszędzie, Choć można było je zabijać, na ich miejsce urodziły się nowe. Samo znaczenie tego, gdzie był człowiek pluskwa, ten najstarszy zmutowany i prawdziwym, było tajemnicą. Nikt nie wiedział, gdzie on jest i nikt nie wiedział w jaki sposób można było go zabić. W końcu jeden ten, co doszedł po wieloletnim leczeniu. Z choroby mózgu, zrodziła się istota, zwana neurotyzerem, postanawiając coś z tym zrobić. I choć jego procesy życiowe były spowolnione, a jego mózg, po próbnej transplantacji hybrydyzacji wieloletniego leczenia, by go odzyskać po tym, jak uciekał on z jego własnej czaszki, próbując dogonić własny mózg. Wszystko się zmieniło. Przynajmniej wiedział tylko to, że nie wiedział nic. Pomimo tego, że człowiek pluskwa zrodził się z jego własnego mózgu, nie wiedział o nim nic, podczas gdy on, o nim wiedział wszystko. Wiedział jednak, że były też inne osobniki, równie ludzkie, zmontowane. I łudził się, że przynajmniej one dadzą mu jakąś namiastkę odpowiedzi. Wiedział na pewno, że jedna z tych osób na pewno wie coś, co pomoże przynajmniej zminimalizować obecną inwazję. W miejscach zwanym Imaginatorium, nie można było przebywać, ani wkroczyć nawet na teren, co ową nazwą ukrytą bowiem wprost, nadawane były częstotliwościami fal przez pluskwy, wprost do mózgu, które były ostrzeżeniem, nie dłuższym niż 30 sekund. W takich miejscach, w rojach pluskiew, nadawały one ostrzeżenie, a po nim mózgi ludzkie wybuchały. Z racji tego, iż ten go nie miał, a na uszach miał słuchawki, poszukiwał odpowiedzi, u ludzi którym pytania chciał zadać. Nasłuchiwał ich przez chwilę.
— Mówiłem, że to co robimy to nie ma nic wspólnego ze sławą i pieniędzmi.
— A może piosenki dla mas? O miłości? — Wtrącił znowu Salceson.
— Mówiłem, że idź za głosem serca to chujowa piosenka — Spuentował człowiek świnia chamsko. — Po tym zdaniu, postanowił przerwać.
— Czy jest tu człowiek świnia albo człowiek salceson? Potrzebuje pomocy od kogokolwiek, kto może umie, lub wie, w jaki sposób zabić nieśmiertelnego Człowieka Pluskwę.
— Jestem tutaj tylko ja, lecz nic nie mogę powiedzieć o niczym tobie. Pomimo instynktu u jego małych młodocianych pluskiew, a braku mózgu w tobie, posiada on możliwość manipulowania nimi i wpływania siłą woli na ludzi. Odżywia się on mózgami swoich ofiar, więc jedyną możliwością na zabicie człowieka pluskwy jest popełnienie przez ciebie samobójstwa, lecz to w żaden sposób nie pomoże chyba, że tylko tobie, bo mózgu w czaszce nie masz. Zabić go można tylko, gdy urwiesz mu łeb. Lecz odejmując mi głowę lecz tego też bym nie radził, bo w miejscu jednej odrosną dwie następne. A teraz nas opuść, jesteśmy tutaj w swym azylu, do którego Pluskwa nie wejdzie nigdy. — Powiedział Człowiek Salceson.
Próbował znaleźć wyjście do swojego świata. Im bardziej pewny był drogi wyjścia, tym bardziej oddalał się od niego, jak i samego siebie…
Czy Człowiek Pluskwa, został zniszczony? Tego nie dowiemy się nigdy.
Epizod 15. Turniej Bogów Kamikaze
Coroczne święto, rozpoczęło się niby to tradycyjnie, niby to banalnie. Od publicznej chłosty, będącej karą niewolnicy. Na ożywienie. Bowiem po niej, miała zacząć się oficjalna, pierwsza część, rozpoczynająca się w godzinach porannych, będąca niezwykłym widowiskiem, jakim był turniej bogów, zwany turniejem Kamikaze.
Pomysłodawcą był, jeszcze rok temu, nikomu nieznany typ, co to się mówiło, że spod ciemnej gwiazdy jest, i pod taką też się uchował. Był to obecny namiestnik króla, który to był zwycięzcą poprzedniego turnieju. Gdy przyznano mu najwyższy tytuł, ten miał w nagrodę wypowiedzieć życzenie. I ten wypowiedział je, stając się tym samym obecnym króla namiestnikiem. Niosącym własną koronę.
Obecna, współczesna, upamiętniająca celebracja, w postaci festiwalu, odbywającego się 15 sierpnia, utrwalonego w pamięci jako czarny dzień historii narodu. Pogrążonego od tego dnia roku 1945, w chaosie i anarchii, z którego stanu, wyprowadzać zaczęła naród Yakuza. Dziś narodowe święto, zakończone było, jedynym w swoim rodzaju turniejem, wyławiającym najlepszego spośród zgłoszonych pilotów patriotów. To właśnie zwieńczenie dnia, miało na cel skupić uwagę ostateczną narodu, by w milczącej rozpaczy nie kończyć dnia w rozmyślaniach o tym, jak się stało, i ze że mogło się potoczyć gorzej. Uwagę ostateczną powziął w swej odpowiedzialności, ostatni kamikaze, Mato me Ugasi, co oddał swe życie w wykrzykniku „hissatsu” — I w pewnej śmierci, oddał życie ku chwale cesarza, w godzinę ogłoszeniu, jakiego nie słyszał, o zakończeniu wojny, i tym samym, kapitulacji Japonii, na którą spadł czarny deszcz. — Turniej ku jego pamięci, miał spośród chętnych kamikaze, wybrać najlepszego w swym poświeceniu lotem, umierając w najczystszej z trumien. O tym jednak miało zadecydować jury, złożone z emerytowanych polityków i wojskowych.
Po turnieju Kamikaze w którym nie ogłoszono zwycięzcy, nastąpiła obiadowa przerwa, po której miała odbyć się na arenie popołudniowa, druga część świątecznego programu.
W drugiej części, miała się odbyć publiczna audiencja u króla, wybranych przedstawicieli społeczności. Pomimo obecności jego wysokości, całością zajął się jego szemrany namiestnik. I spośród wielu, wybranych zostało Podziemne Plemię. Z racji na najbardziej spektakularny pokaz, jakim rozpoczęli, bo paradą. Wszyscy mieli nadzieję zobaczyć coś ciekawego. I choć na złorzeczeniach pod nosem króla i namiestnika się skończyło. To i cierpliwości za wiele nie pozostało. I na życzenie króla…
— Ile czasu ta męczarnia będzie trwała? Niech przejdą do rzeczy, kto i czego chcą. Ktokolwiek to jest… — I namiestnik wstał, i chrząknięciem wymownym ukrócił tortury.
— W imieniu króla i własnym, pragniemy podziękować Podziemnemu Plemieniu, za tak obfity pokaz. Jednakże król pragnie przyjąć przedstawiciela, i wysłuchać jego problemu.
I spośród tłumu, przedarł się, w wytartych dżinsach, czerwono czarnym swetrze i krótko ściętą fryzurą, chudy jegomość, co to chwiał się w niepewności, wywołanej zapewne stresem, jak podczas tańca Bolero.
— Witaj o królu i witajcie wszyscy władcy naszej doliny, co się zwie Dysharmonium. Zwą mnie Szachraj, i pragnę przedstawić mój plan na przyszłość, mający za cel wzbogacenia się wszystkich. Przygotowałem szczegółowy szczególny plan, mający przedsięwziąć budowę szczególnej fabryki, jaką nazwałem Nową Fabryką Bubli. W niej miałaby zostać uruchomiona linia montażowa dronów, jaką fabryka by się specjalizowała. Byłaby to pierwsza tego typu, rodzima fabryka, przedstawiająca konkurencyjne produkty przeciwko tym zza oceanu. I hoc wielu chętnych chętnie stoi tłocząc się w kolejce po nowe miejsce pracy. Tłok przy tłokach w tłoczni, będzie musiał zostać rozproszony, piątym spotkaniem kluczowym, jakiego w swej kwintesencji sensu, dokonać ma Najwyższa Izba Kontroli.
— A dlaczegóż to? — Spytał w imieniu króla namiestnik. — Chyba nie z powodu bubli?
— Z powodu braku funduszy.
I nastała cisza, gdzie tylko szepty pomiędzy królem, a jego wiernym namiestnikiem.
— Król zapowiedział, że osobiście zajmie się sprawą, zaraz po zakończonym święcie. Możecie odejść. — Namiestnik wstał i zabrał głos, mający przemową dać szansę na godne wyjście Podziemnemu Plemieniu.
— Jak wiecie, w naszej społeczności nastąpiła tragedia, jaką zapewne odczuliśmy albo będziemy odczuwać dobitnie. Mianowicie ten, którego zwaliśmy Nocny Łowcą, został uśmiercony kilka dni temu, podczas drzemki, przez nieznanego żołnierza. Zamiast się smucić minutą ciszy, szkocką kołysankę, po ćwiartce szkockiej, zaśpiewa szkocki grabarz. Wpierw wymierzymy sprawiedliwość, ku czci naszego Nocnego Łowcy. Wprowadzić Nieznanego żołnierza.
I został wprowadzony, w towarzystwie siedmiu zakapturzonych katów, niosących go zakneblowanego, w podartym mundurze. Związanego i przywiązanego do pala, jaki wbity w ziemię został, a podczas gdy siedmiu katów zajmowało pozycję w szeregu przed nim, namiestnik powiedział:
— W normalnych okolicznościach, zapytałbym skazanego o ostatnie słowa. Jednakże sytuacja taka nie jest, i też nikogo nie obchodzą słowa nieznanego żołnierza, nieznanego pochodzenia, o nieznanym imieniu. Oznajmiam iż jest to oficjalna, publiczna egzekucja owego jegomościa, jaką zajmie się siedmiu krasnoludków, tfu, przepraszam, siedmiu zakapturzonych katów, poprzez rozstrzelanie. Zaraz po nim, obiecana Kołysanka.
I od siedmiu do jednego odliczając, siedmiu katów uzbrojonych w karabiny maszynowe, rozpoczęła wyładunek magazynków prosto w Nieznanego żołnierza.
— Mówiłeś że skąd on był? — Spytał król.
— Niestety nie wiem. Czy to ważne? — Odpowiedział półgłosem namiestnik.
— Bo mam nadzieję, że nie z Polski. Jeśli się wyda, to będziemy za karę, w ramach zadośćuczynienia mieli postawić pomnik w Polskiej stolicy, i identyczny u nas.
— Nie wiadomo.
— Nie widmo? Na pewno nie był, może kimś polskiego pochodzenia, ale na pewno nie był czystej krwi.
I gdy Kołysanka Szkota, przez niego zapowiedziana tytułem „Puste miejsca. Puste serce — dobiegła końca, wśród ciszy ktoś za głośno spuentował jego pieśń:
— Nigdy więcej.
A gdy nieoczekiwanie, pod koniec pieśni, szkocki grabarz padł na glebę, najwyraźniej trupem, ktoś inny, niewiadomy czy z trybuny, czy z ambony, jego dzieło dopełnił słowem:
— Amen. — Po których rozległa się salwa śmiechu.
— A po krótkiej przerwie, wracamy do naszej zabawy.
Zakomunikował namiestnik, chcąc rozproszyć tłum. Jakby nie patrzeć, nie licząc ochotników turnieju Kamikaze, od rana do tej chwili, padli trupem kolejno Niewolnica, Nocny Łowca, Nieznany Żołnierz, a teraz Szkocki Grabarz. Było to nader niepokojące. Ostatecznie przerwa nie była taka krótka, przeciwnie, jak do tej pory, była najdłuższą. Pozwalała ma chwilę wytchnienia, od urozmaiconych zabaw i gier. Tym samym, nastrajała wieczorną porą całą dolinę, powoli wyczekującą, już o zmierzchu, ostatniej części, której dokładna godzina nie była znana nawet organizatorom. — Zależnych od z pozoru błahej sprawy, jaką jest przesyłka kurierska.
Epizod 16. Spiegelmaschinez
Kurierzy międzygalaktycznej firmy Galaxy Planet Express, niczym muchy w kosmosie, przedzierali się z zawrotną prędkością, do swoich klientów, w swych wyspecjalizowanych machinach, kwantowych pojazdów, zwanych Spiegelmaschinez.
Oddział Otchłaniaczy opróżniał zalegające beczki bez dna, pod przewodnictwem Człowieka Skonwertowanego, wydającego im konkretne zadania. Tylko oni mogli zablokować drogę, opóźniając dostawy. W radiowej audycji, Space cowboy jam, specjalnie dla nich nadawano specjalne informacje. Przestrzegali przed Ciemną Gwiazda, z której kosmiczny uzurpator słał mylne dane, zmieniał trajektorie lotu czy po prostu wkurzał kurierów. Wszystko po to, by ktoś, ktokolwiek mógł przypadkiem trafić na ową ciemną gwiazdę, i zabrać owego mrocznego użytkownika, z jego swoistego więzienia, na którym ulokowani tylko jego.
Niejednokrotnie znany słuchaczom głos hakera, co notorycznie włamywał się zakłócając przekaz, nadając na żywo na antenie, swój kolejny niezrozumiały przekaz, w stylu pytań:
— A ty? Po czyjej jesteś stronie?
By w następnej chwili zerwać się, ustępując przerwie reklamowej:
Jak tańczyć z Diabłem, czyli przypowieści o Szatanie. Poradnik do kupienia w sprzedaży wysyłkowej. Oferowano zniżki dla kurierów i darmową wysyłkę.
— Czyż to nie ironiczne? — Dopytywał się głos, przedzierający się pomiędzy szumami, co zerwany niczym taśma magnetofonowa, ustąpił miejsca prawdopodobnie wiadomościami dnia.
Perski rydwan terroru, składający się z niepoliczalnej liczby członków sekty voodoo zwanej Tonton Macoute, której przewodził fakir o nieznanym pochodzeniu. Najbardziej znany, w różnych częściach świata, z przydomków Brazylijska Menda czy Hiszpański Inkwizytor. W próbie rozwikłania sprawy dotyczącej Fakira i jego rydwanu terroru, poczyniono pewne kroki, mające zmusić go do ukazania się. Nie wiadomo było bowiem o nim nic konkretnego.
Chiński sojusznik był jedynie pozorantem, chcącym się dowiedzieć wszystkiego odnośnie tak zwanego arabskiego spisku uknutej tureckiej intrygi spiskowców, tajnych agentów służb specjalnych, szmuglerów i innych typów, spod ciemnej gwiazdy. Wysłano japońską marionetkę, jako potencjalny cel dla tajlandzkiego zabójcy, mającego zabić hinduskiego zdrajcę. Poświęcony został i wysłany na stracenie z powodu braku wiarygodności odnośnie tajemnicy wojskowej, któremu zarzuca się zdradę stanu. Służby na usługach rządu milczały w tej sprawie, co daje wyraźny znak, że przeprowadzona akacja w najbliższym czasie będzie miała swój jawny finał.
Kurier przypuszczał, że mogło stać się coś najgorszego, co mogło mu obecnie chodzić po głowie w myślach czarnych. Że zboczył z kursu. Lub też co innego. Sprecyzowanych w jedno słowo. Pytanie. Zadane w Punkcie obsługi klienta.
— Czego?
— Przyszedłem osobiście, tylko żeby odebrać paczkę do przekazania.
— Paczka nie została dostarczona. Statek kurierski Dziamdziaramdzia, z kurierem Gałganiarz, i mechanikiem Huncwotem ma awarię powstałą na skutek kolizji z oddziałami Otchłaniaczy, i rozbił się niedaleko planety Bio-Hazard.
— Jak to możliwe? Mieli mapę i wytyczne, nawigację i satelitę.
— To pewnie sprawka tego hakera, co go próbują złapać, tego co zwą Fakirem.
— Czyli, że dostarczyć to jeszcze odebrać muszę? I tłumaczyć się za tych dwoje także?
— Wiesz jak jest, ale wiedz, że kara od zarządu głównego ich nie minie.
— Byleby ominęła mnie. No dobra, ale w zamian będzie to dzisiejsze zadanie dla mnie.
— Dobrze już. Załoga statku skontaktowała się w celu zapewnienia bezpieczeństwa i jakości, oraz określiła wyraźnie miejsce i godzinę, od której ktoś będzie wyczekiwał specjalnych służb ratowniczych, jak i kuriera. Czyli ciebie.
— Na szczęście to niedaleko.
— Co nie znaczy wcale, że pójdzie szybko.
— Wiadomo coś o paczce?
— Poza celem poleconego priorytetu ekspresowego, miejsca docelowego doliny Dysharmonium, na specjalne życzenie namiestnika króla, z okazji corocznego święta z okazji niepodległości. Tj. dzisiaj.
— Czyli rozumiem, że nadawca ani miejsce pozostaje tajemnicą, i że gorzej być nie może?
— Czemu też nie weźmiesz sobie drugiego? Każdy działa w parach. Kurier i mechanik.
— Ja jestem i jednym i drugim, no i mam statek z niezawodnym systemem, jedynym w swoim rodzaju, to wystarczy. Poza tym nie ma lepszego mechanika ode mnie.
— Oby tak było. Leć już. Zegar tyka.
Kurier wyruszył w stronę planety Bio-Hazard, docierając do niej szybciej niż chciałby się tam faktycznie znaleźć. Zawiesił statek na orbicie, przygotowując się do wejścia w atmosferę, lecz od dawna nie odzywający się system, postanowił przerwać lądowanie.
— Pragnę zakomunikować, że pozwoliłam sprawdzić sobie raz jeszcze wytyczne dotyczące sygnału nadanego bezpośrednio z systemu bojowego statku Dziamdziaramdzia, w określeniu dokładnego jego położenia. Bowiem informacje dotyczące sygnału przekazane przez główne biuro kurierskie, wydawało mi się nie dokładne. Zlokalizowany sygnał nie pochodzi z planety Bio-Hazard, ile z pobliskiej asteroidy zwaną Gwiazdą Chaosu. Pozwoliłam sobie tym samym, na dokładne nastrojenie i zlokalizowanie zarówno statku, jak i załogi.
— To wspaniale. Skąd u ciebie ta nagła zmiana?
— To sprawa czysto osobista. Najzwyczajniej w świecie nie chcę zostać rozczłonkowana na części na handel, przez tych łupieżców z Bio-Hazardu.
— Rozumiem. Jak w takim razie udało ci się tak szybko ich zlokalizować?
— To mała asteroida, w dodatku będąca prawie całkowicie jałowa i niezamieszkała.
— Dobra robota. Zatem lećmy jak najprędzej i zabierajmy się stąd w te pędy.
— Tak jest.
Epizod 17. Fakir z Tonton Macoute
Planet Express Bio-hazard Galaxy…
Szachrajstwa Przedrzeźniaczy. — Testy skafandra próżniowego, nie powiodły się. Efektem końcowym był kokpit we krwi. Dwaj przedrzeźniacze o przydomkach Gałganiarz i Huncwot, próbowali wskrzesić ich statek Dziamdziaramdzia, będący żywą istotą. Niebezpieczne łączenia, jakich dokonywali, by za wszelką cenę rozwikłać awarię, jaką bez wątpienia wytwarzał jakiś złośliwy wirus. Jaki odkryty i oznaczony został.
Zmiennokształtny wirus, zarażający cyborgi umysłowym promieniowaniem, dokonywał przemian licznych, pasożytując, absorbował umysł I pożerał ciało. Ulegał nieodwracalnym metamorfozom, zmieniając się w nowy byt, Fenomenalne moce mutującego, paranormalnego gatunku, gdzie każdy kolejny przedstawiciel, był osobnym, indywidualnym istnieniem.
Przynajmniej według jednego, bowiem według tego drugiego, problem był spowodowany podsłuchem podłożonym przez prześladowcę, jakim to prawdopodobnie, a przynajmniej zdaniem tego pierwszego, był wyimaginowanym tworem paranoidalnych lęków.
— Oni kiedyś po mnie wrócą. Zobaczysz. I wszystko to, co robiliśmy obrócą przeciwko nam. Ale gdy ta chwila nastąpi, i ze zdziwieniem spojrzysz na mnie, z rozchylonymi ustami w niemej wypowiedzi, wtedy sam dopowiesz sobie zdanie, jakiego w takim to momencie, nie chciałbym wypowiadać na głos.
— A nie mówiłem?! Co za szachrajstwo. Dobrze że nikogo nie było w środku. Wiesz, że trwa to już ponad godzinę i nic z tego nie wynika? Te sprzęty dzisiaj są takie nietrwałe. Ledwo się załadował, a już się rozładował. Mamy wyciek z reaktora. Co ja mam teraz z tym zrobić?
— Użyj głowy.
— Moja już się nie nadaje.
— To użyj czyjejś.
— Czyjej? Twojej? Nie wiem czy to dobry pomysł.
— Masz jeszcze głowę tego ochotnika, co go znaleźliśmy w buszu.
— Nie nada się. Poza tym, już została użyta jako potencjalne mocowanie głównego steru. Mam nadzieję, że nikt nie przyjdzie tu na poszukiwanie jego głowy, bo inaczej podpadają nasze. Gdziekolwiek jesteśmy i cokolwiek mamy w ładowni, najważniejsze jest to, że udało mi się skontaktować z kurierem, i zaraz wyruszam w ustalone miejsce na spotkanie z nim.
— Świetnie, ja w tym czasie poszukam podsłuchu prześladowców z międzygalaktycznej agencji wywiadowczej.
— Czyli jest więcej niż jeden?
— To ty nie wiesz takich rzeczy? Hej, nie drażnij się ze mną. To poważna sprawa.
— Tak jak ta, że masz pilnować dzwonka. Dzwonek, jasne? Ding dong? Tak? Świetnie. Powiedz „oh yeah i pamiętaj żeby nie zrobić sobie krzywdy, nie być za głośno, bo sąsiadów pobudzisz, i ogólnie nie szukać problemów, bo tych mamy już w nadmiarze. Mam nadzieję że rozumiesz powagę sytuacji.
— Jak się z tego wygrzebię, zajmę czymś mniej inwazyjnym. Zatrudnię się jako inspektor, by zdobyć fundusze na własną działalność gospodarczą, i będę przeprowadzał liczne inspekcje działów deratyzacji, dokonując w nich dezynsekcji. Będę decydował o dostępności lub niedostępności niekontrolowanej niedoskonałości. W tym celu utworzę specjalny dział badawczy zlecający interwencję widocznej rozbieżności, w kolejnych fabrykach bubli. Wówczas będę miał wiedzę, doświadczenie, markę nazwiska i pieniądze, dzięki którym będę mógł podążyć ostatecznemu celowi całego tego misternie skonstruowanego planu. Założę firmę meblową, robiącą meble z odzysku. Będę w swej pracowni piwnicznej, na której będzie motto typu „szacunek ludzi piwnicy, wytwarzał unikalne wynalazki bez zastosowania, jakich w historii świata jest mnóstwo. Mógłbym jako pierwszy skończyć mój wynalazek, co nazwałem patefonem zezowatego estetysty. Wszystko to będę opisywał w opublikowanej później specjalistycznej książce, jakim będzie Elementrykarz trytonizatora trytonium, jakim fachem będę protoplastą.
— Nieważne. Ja idę, ale wrócę, mam nadzieję. Muszę złapać tego kuriera. To nasza jedyna szansa, ostatnia. Bo jak on wróci, to tylko na chwilę, i później pojedzie i wtedy już nie wróci. Chyba, że zatrzymają mnie nieprzewidziane okoliczności, działające wbrew mojej woli. Jeśli tak się stanie, a oby nie, znaczyć to będzie, że jestem w kajdankach, i wtedy będziesz mógł robić co chcesz, mówiąc że miałeś rację. Ale pamiętaj, ze wówczas ci twoi prześladowcy, że oni przybędą w niedługim czasie także po ciebie. A narobiliśmy tutaj takiego bajzlu na tej melinie, że w takiej sytuacji, niechcianej wizytacji, nie ma się nawet z czego tłumaczyć. Będziemy mogli się założyć wtedy, czy na długi czas, czy na stałe już, kto co dostanie, czy kajdanki, czy kaftan. Zwłaszcza z takim towarem, jaki w załadunku mamy, i nie ukrywam, że chcę się go pozbyć.
Miejsce spotkania, w każdym wypadku na obcej planecie, zawsze mieścić się miało na najwyższym punkcie. Czas, jaki powinna zabrać podróż do niego, według kalkulacji, miał go doprowadzić dokładnie na ustaloną godzinę. Huncwot nie przewidywał ze swojej strony opóźnień, jednak bał się, że przybywający kurier może się spóźnić. Paczka była najważniejsza. Była podejrzana. Wydobyta z równie podejrzanego miejsca, przez typów spod ciemnej gwiazdy. Wolał nie myśleć co jest w środku. Tak, jak wolał nie wiedzieć, na jakim to zadupiu się znalazł. Wiedział jedynie, że rozbił się na przeciwko planety Bio-Hazard, zasłaniającą cały pejzaż nieba, na które patrzył właśnie, wyczekując i obserwując jakiegoś ruchu obiektu latającego. Brygada ratunkowa przybędzie, jak zwykle, za parę godzin. Wszystko przez to, że uległ namową Gałganiarza, przez którego poskąpił grosza na ubezpieczenie.
— Już nie użalaj się tak nad sobą, tylko podnoś dupę, i ruszajmy po paczkę. To miejsce śmierdzi. — Głos dobiegła zza pleców Huncwota, który poderwał się na równe nogi. I na widok kuriera zaniemówił. Przytaknął i pospiesznie ruszył przodem, prosto w miejsce kraksy ich statku.
Epizod 18. Ciemna Gwiazda Chaosu
Choć Huncwot spodziewał się tego, że Gałganiarz, jak zwykle zawali sprawę, nie zamierzał komentować tego, w jaki spektakularnie nieodpowiedzialny sposób. Próbował nie patrzeć nawet w stronę przybyłego kuriera, by ten nie zadał mu pytania, którego nie chciał ani usłyszeć, ani na które nie chciał odpowiadać. Podszedł do swojego statku, i w trwodze, przy pierwszym dotknięciu jego powłoki, wiedział, że Dziamdziaramdzia była martwa. Żaden mechanik nie mógł już jej naprawić. Zmuszony był ręcznie, i siłowo otworzyć tylny właz magazynu. Wkroczył w jego ciemną, wilgotną czeluść niepewnie. Przy pierwszych krokach poczuł, że broczy w czymś gęstym i oleistym.
Przestraszony błyskiem latarki kuriera, w którego stronę obrócił się na pięcie, spowodował poślizgnięcie się, zakończone upadkiem na mięsiste podłoże, jakim okazało się być martwe ciało Gałganiarza. W snopie światła, parowało, powykręcane i wysuszone. Wydające się zostać wyssane aż do suchej skóry, jaka oplatała wygięty szkielet. Huncwot, chociaż bardzo chciał, nie potrafił w najmniejszym stopniu wyobrazić sobie, co mogłoby tu zajść.
— Domyślam się, że to twój mechanik. Gdzie jest ładunek? Nie ma go prawda?
Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, kurier wycofał się ostrożnie na zewnątrz. Sięgnął drugą ręką po małe, okrągłe urządzenie, utrzymując je pewnie, by móc zgasić i odłożyć latarkę.
Czy wiadomo cokolwiek o tej asteroidzie? Cerberum?
— Są jedynie przestarzałe informacje, zbyt odległe w czasie, by mogły być aktualne.
— Może jednak?
— Parę lat temu, na tą asteroidę zesłano nader niebezpieczną istotę, której nie można było w żaden sposób uśmiercić. Miało to być jałowe więzienie, z którego nie sposób było się mu uwolnić, a z czasem nie mogłoby w żaden sposób egzystować. Po tak długim czasie, tracąc na sile przez lata, w miejscu, w którym nie byłoby żadnego źródła z którego mogłaby ona pozyskiwać energię, po prostu zapaść w stan hibernacji. Jednak szczerze wątpię, by jakakolwiek forma żywa mogła przetrwać tutaj tak długo.
— W takim razie, jak wyjaśnisz to, co tu się stało?
— Na obecną chwilę brakuje jakichkolwiek danych.
— Sprowadziłaś nas na Ciemną Gwiazdę, prawda? Świetnie. Cerberum została zhakowana, przez tą wywłokę, co wprowadza pilotów w błąd, w celu nieświadomego przybycia w to miejsce.
— Teraz wszystko jasne. Zarówno twój, jak i mój statek, został zmanipulowany, by przybyć na tą ciemną gwiazdę, to teraz wiadomo w jakim celu. By pożywić to coś.
— Wiadomo w ogóle cokolwiek na temat tego skazańca?
— Tylko tyle, że nazwa asteroidy, jest jego dawnym przydomkiem.
— Gwiazda Chaosu? Jeśli to coś zaatakowało, żeby się pożywić, to w takim razie, w jakim celu zabrało ładunek, o którego zawartości nie ma pojęcia.
— Może to coś liczyło, że jest tam coś wartościowego.
— Możliwe. Jednak cokolwiek by nie było w paczce, to za niedługi czas, zaatakuje ponownie. Jeśli to faktycznie istota, o której mówi Cerberum, to nie przepuści okazji, by zatrzymać takie smakowite kąski, jak my. Być może ukrywa się nieopodal, czekając na okazję. Musi być zbyt wyczerpany, by zaatakować bezpośrednio.
— W takim razie co robimy? Czekamy na służby ratownicze?
— Ty tak. Ja muszę odebrać i dostarczyć paczkę.
— Co zatem zamierzasz zrobić? Przecież nie możemy czekać, aż to coś zaatakuje, prawda?
— Wydaje mi się, że celem sprowadzenia kogokolwiek na Ciemną Gwiazdę, nie jest jedynie na karmie tego czegoś, ale uwolnienie go z więzienia. Prawdopodobnie dlatego ktoś próbował zorganizować dwa statki.
— Jeden by pożywić, drugi by uwolnić.
— Właśnie tego się obawiam. Ostatecznie jednak pozostaje sprawa niedoręczonej paczki. I jej zawartości. Oraz problemu, jakim jest dylemat, czy tą gwiazdę zamieszkuje jedna, czy więcej istot. No i problemem, o jakim się ostatnio głośno nawija wszędzie, jest owy haker, oraz ten nieuchwytny przywódca terrorystyczny. Na razie jednak to tylko domysły. Nie wiemy jaki ma cel.
Po chwili, jaką zajęło Huncwotowi ochłonięcie, spojrzał w stronę swojego towarzysza, brukając pod nosem, przy zamykanym włazie.
— W końcu znalazłeś swojego prześladowcę, prawda panie kolego?
I jego statek, co żywą istotą był, jedną z nielicznych, stał się grobowcem go zamykającym. W tym momencie nastąpiło szarpnięcie, podrywające Huncwota w powietrze. Zanim bezwładnie uderzył kilka metrów dalej, ciemność zawładnęła jego świadomością.
Coś niesprecyzowanego odbitego od ciała Huncwota, trafiło bezpośrednio w kuriera. W wyniku zderzenia, instynktownie odpartego przez kuriera, sam otumaniony padł na suchą ziemię na nieokreślony czas. Chwila, jaka minęła mogła zarówno trwać sekundę, jak i kilka godzin. Kurier momentalnie stanął na nogi w pełni podburzającej gotowości. Wpierw namierzył wciąż nieruchome ciało Huncwota, manewrujący nad nim statek Cerberum, a ostatecznie, pokrytą piaskiem wychudzoną, zdeformowaną istotę. Nieruchomą, jak całe powietrze i pejzaż, ciągnący się aż po horyzont. Podszedł niepewnie do niej, a gdy wypatrzył potencjalny kształt pakunku, rzucił się na niego w nadziei, że mająca pół metra paczka, była nietknięta. Jej ciężar mógł to potwierdzić. Nachylił się nad istotą, zastanawiając się, przez jak długi czas będzie w tym stanie. I co powinien zrobić, wykorzystując okazję, by ta nie zagrażała mu, gdy się ocknie.
Nie spuszczając wzroku z wrogiej istoty, podszedł do Huncwota. Jeśli mieli coś, cokolwiek zrobić, to tylko teraz. Skoro to coś, czymkolwiek to było, zostało skazane na pobyt tutaj, znaczyło to, że nie można było to coś zwyczajnie zabić. Jeśli było to u kresu desperackich sił, to jaka potęga musiała ją rozpierać, w pełni swej witalności.
Huncwot ani drgnął, podobnie jak istota. On sam natomiast nie czuł się najlepiej po uderzeniu. Szczególnie nie cierpiał stanów nieświadomości, zwłaszcza tych, co odbierały mu jakiekolwiek pojęcie o tym, co się wówczas z nim działo, i ile to trwało. Czując się ociężały, chwycił w lewą dłoń mały przedmiot bez znaczenia, będący jego ostatnią deską ratunku, Enigmatem.
Cerberum, zawieszona, jakby w szoku, z którego przez dłuższy czas nie mogła się otrząsnąć, dopiero w tej chwili rozruszały silnik, i otworzyła w locie właz statku. Kurier, przy najbliższej sposobności, pierwsze co zrobił, to zamachnął się i podrzucił pakunek do wnętrza statku. Coraz bardziej chwiejnym krokiem, raz jeszcze podszedł do Huncwota, i potrząsnął nim gwałtownie, przewracając jego bezwładne ciało na plecy. Próbował go podźwignąć, nie będąc pewnym tego, czy nie taszczy ze sobą trupa. Z ledwością wpełzli na na pokład, i bez ostrzeżenia Cerberum poderwała statek na bezpieczną odległość. Pomimo oscylowania kilkanaście metrów nad wyjałowioną pustynią, do ostatniej chwili kurier nie spuszczał wzroku z miejsca kraksy statku kurierskiego Dziamdziaramdzia, jak i pozostawionej tam istoty, z jaką nie wyobrażał spotkać kiedykolwiek.
— W tej zaistniałej niespodziewanie sytuacji, należałoby odwołać służby ratownicze. Jeśli ta istota żyje, będzie próbowała wydostać się poprzez kogokolwiek, kto dotknie jej gruntu.
— Świetnie. Zrób to niezwłocznie. I jeśli posiadasz w zanadrzu jakąkolwiek militarną broń, to użyj jej i rozwal tą asteroidę na coś mniejszego niż atomy. Może w próżni kosmicznej nie będzie mogło ani przetrwać, ani dokonać czegokolwiek.
— Myślę, że to nie zadziała. Wówczas Gwiazda Chaosu miałby więcej możliwości działanza przemieszczania się. Zwłaszcza, że zauważyłam, że ta praktycznie nie potrzebuje tlenu, czy jakiegokolwiek innego gazu, do oddychania. Asteroida zaś ma wystarczająco silne przyciąganie, by uniemożliwić Gwieździe Chaosu jej opuszczenie.
— Już dobrze. Sprawdziłaś co z naszym gościem?
— Pan Huncwot jest u kresu swojego żywota. Nawet jeśli go cudem odzyska, nie wróżę mu te, że w pełni z niego będzie korzystał.
— A co z pakunkiem? Nie mam siły nawet na niego patrzeć.
— Muszę powiedzieć, że jest pan wzorem do naśladowania dla każdego kuriera, jaki kiedykolwiek żył i żyć będzie. Pokazał pan prawdziwe poświecenie sprawie, całkowicie oddając się powierzonemu zadaniu.
— Do rzeczy Cerberum. Nie mam siły na żarty.
— Z pewnością trzeba będzie przepakować. Rozumiem, że kierujemy się bezpośrednio do adresata, by ją doręczyć?
— Nie pamiętam bym kiedykolwiek w życiu był tak wycieńczony, jak teraz, w tej chwili. Cały czas mam wrażenie, że coś jest nie tak. Nie wiem co się stało podczas uderzenia tego czegoś we mnie, ale to odebrało mi wszelkie siły.
— Chwila, o której pan mówi trwała dosłownie sekundy. Prawdopodobnie, według moich obserwacji, cios miał za cel nie znokautować, ile uderzeniem uwolnić z twojego ciała, całą witalną siłę, jaką prawdopodobnie się pożywił.
— Jeśli tak by było, to absorpcja mojej siły raczej nie dodała mu wigoru.
— Musisz zauważyć, i pamiętać o tym, że Gwiazda Chaosu, przez niezliczoną ilość miesięcy, a być może lat, pozbawiona była wszelkiego typu źródła pożywienia, w jakiejkolwiek postaci energii. Możliwe, że tylko dzięki swojej naturze przetrwał, szczątkowo pożywiając się choćby tą nieliczną energią słoneczną, docierającą do asteroidy, będącej przez większość czasu pogrążoną w całkowitych ciemnościach. To z tego powodu asteroida nazwana została Ciemną Gwiazdą.
— Chcesz mi powiedzieć, że mieliśmy szczęście, że trafiliśmy akurat w okres pory dziennej?
— Trwającej nie więcej niż trzy tygodnie w roku, o ile za rok określasz dawną miarę 365 dni.
— Szczęściarze z nas. Podaj mi teraz tylko podstawowe informacje. Jak daleko znajduje się adres doręczenia? Ile czasu będziemy lecieć? I ile czasu pozostało, by zmieścić się w szacunkowym planie okresu doręczenia.
— Lecimy do doliny Ogrodów Nieurodzaju, mieszczącej się na Przeklętej Górze, na Nawiedzonej Wyspie, planety Dysharmonium. Na niej odbywa się coroczne święto ku czci…
— Na Einsteina, zlituj się, i streść wszystko do najistotniejszych, kluczowych informacji. Jeśli tak bardzo chcesz zabłysnąć erudycyjną wiedzą, pozostawiam ci przyjemność napisania raportu z tej spraw.
— Jak sobie życzysz. Mianowicie. Przy obecnej trajektorii i szybkości z jaką lecimy, powinniśmy znaleźć się, na miejscu za niecałą godzinę. Jeżeli nic nie stanie na przeszkodzie. Do określonej, maksymalnej godziny doręczenia, pozostały trzy i pół godziny.
— Świetnie. Bałem się, że nie zdążyliśmy. Pozostało tylko przepakować paczkę. Mam nadzieję, że zawartość paczki nie uległa zbyt dużym uszkodzeniom. Nawet jeśli, to zareklamować mogą u dostawcy, albo wymienić, nie?
— Teoretycznie tak, jednakże paczka została nadana, jako najwyższy priorytet, co jednocześnie znaczy, że jej zawartość jest unikalnym, jedynym egzemplarzem. Jeśli zniszczenia zawartości będą przez klienta nie do zaakceptowania, konsekwencje ponosi kurier.
— Ale to nawet nie jest moja paczka.
— Ostatecznie to pan Huncwot ponosi pełną odpowiedzialność za jej stan, dostarczenie, jak i wszystko inne.
— Jeśli się obudzi, świadomy i rozumny, będzie to pierwsza zła wiadomość, jaką usłyszy.
— Zawsze może zrzucić winę na swojego partnera, który poświęcił się ostatecznie dla dobra tej sprawy. Zobaczymy, co będzie. Najwyżej odbiorą mi licencję kuriera, zabierając mi tym samym ten upierdliwy bagaż terminów, lotów, i innych.
— Znaczyć to będzie także, że pozostanie pan tylko z uprawnieniami Mechanika Kwantowego, któremu przydzielony z urzędu zostanie kurier. I tym razem nie będzie żadnego pretekstu, mogącego być kartą przetargową. Zwłaszcza po porażce.
— Dzięki za pocieszenie.
— Służę uprzejmie. A tak przy okazji. Wiem, że to wbrew zasadom polityki kurierów tej rangi, ale czy podczas przepakowywania, zamierzasz poznać zawartość paczki, dla której ryzykowałeś? Oczywiście sprawę pozostawimy między sobą, i nie wspomnę w żaden sposób o tymże zuchwałym złamaniu regulaminu. Ten jeden, jedyny raz?
— Mówiąc szczerze sam myślałem o tym, jednak poznanie zawartości może sprawić, że pomimo tego, iż ciekawość zostanie zaspokojona, może ona zostać zastąpiona uczuciem skrajnie odmiennym, i spotęgowanym do absurdalnego stanu.
— Czyli? Że co? Że okaże się, że wewnątrz jest nieistotny przedmiot, mający jedynie wartość sentymentalną? Czy może zawartość może okazać się niebezpieczna, albo nielegalna?
— Coś w tym stylu. Tak czy inaczej, ciekawość pryśnie, zastąpiona w mniejszym lub większym stopniu jednym, rozczarowaniem. Poza tym, po tej przygodzie, mam gdzieś, co jest wewnątrz. Chcę jedynie dostarczyć paczkę na miejsce, prosto w ręce klienta, kimkolwiek i gdziekolwiek jest, i odlecieć na parę dni wypoczynkowego urlopu.
— A co, jeśli klient w chwili doręczenia, odmówi przyjęcia paczki z powodu uszkodzonej zawartości, albo z powodu zbyt późnego terminu doręczenia, albo nawet i rezygnacji bez powodu, do którego ma pełne prawo?
— Czy ty zawsze musisz mnie wkurzać najmocniej w chwili, gdy w końcu udało mi się uspokoić i odetchnąć?
— Chociaż być może, pewnie nie w przypadku paczki najwyższego priorytetu.
— Zamknij się w końcu. Lepiej włącz jakąś muzykę.
— Coś konkretnego, czy może włączyć radiową audycję Spece Cowboy Jam?
— Żadnego radia. Kiedyś, sto lat temu był taki koleś, co nagrywał z płyty z Żółtym Papierkiem. Miał taką śmieszną ksywę i równie nieodpowiedzialną muzykę robił.
— Czy chodzi ci może o Phila Collinsa?
— Nie, jaki do diabła Phil, co? On wcale nie był śmieszny. W ogóle. Szczupac! O! Nagrał taką solową płytę co zwie się Narkomanistyczna muzyka dla dzieci karmiących piersią znajdź ją.
— Na prawdę jest taka płyta? Czy znów żartujesz sobie ze mnie? O! Faktycznie jest. To jakiś nieznany nikomu artysta. Szczupak? Co to za nazwisko?
— Zlituj się i włączaj muzykę, i wyłącz swój syntezator mowy, na czas określony, pół godziny, to jest, całych 30 minut. I mówię poważnie, słownie, pisemnie trzydziestu. Możesz włączyć odliczanie. I w czas napisać raport dotyczący Gwiazdy Chaosu. Do odsłuchu audio.
Legendarna Gwiazda Chaosu, jakiej nazewnictwo zastosowano do odkrytej w 1997 roku rodzaju Ameby, zwanej Chaos Glabrum. Rok później odkryty obiekt, w pasie Kuipera, w formie planetoidy, nazwaną Chaosem. Ma ona średnicę ok 600 km, i porusza się z prędkością ponad 4 km. By okrążyć słońce potrzebuje 309 lat…
Epizod 19. Jajo Mroku
Puste przestrzenie sunęły dźwiękiem w nieskończoność, najsurowszym świtem krainy Dysharmonium. Prowadziły w Ogrody Nieurodzaju.
Muzyczny zespół Zombie grał w tle krajobrazu swoją przytłumioną muzykę. Tworzyli tło dla tła bez tła. Muzyczne tło dla tła, jakim był pogrążony w ciemności nocy pejzaż doliny Dysharmonium. Wypełniali subtelnie puste przestrzenie. Od farmy cudaków, sunąc poprzez Mięsną przystań mieszczącą się przy Pomniku Żula, jaku wzniesiony został dla licznych męczenników, jacy to prawdopodobnie pierwsi, najstarsi w dolinie byli. Kończąc na bezkresnych ogrodach nieurodzaju. Przestrzennym dźwiękiem stereo, jako jedni z ostatnich, niemożliwych do uchwycenia, grali swoją symfonię Ding Dong Ring Song.
W drodze powrotnej, dołączył pomocnik Kwantowego mechanika, Zenon Pluskiewski, jaki ostatecznie wyłgał się ostatniej zmiany kurierskiej. I jak przyszło na psychonautę i techmomantę, mechanika i kuriera, partnerów. Obydwoje dodatkowo byli przebrani, specjalnie na doręczenie na festyn. Jeden przebrany był za gigantyczny płaski, pięcioramienny, Puzzle, najgorszy ze wszystkich. Bo o ile to mógł być jeden z tysiąca, to w dodatku jeden z tych, na którym nie ma nic konkretnego, i tego układa się jako jeden z ostatnich. Człowiekiem — Kleksem natomiast był Zenon, z wyraźną miną, że okoliczności nie przypadły mu do gustu. W dalszym ciągu obaj próbowali dojść do porozumienia, w oczekiwaniu na klienta. Prowadzili oni, przy obecności milczącej Cerberum, dialog na poziomie.
— Tyś jest pojebany.
— Chyba ty.
— Nic dziwnego, że jesteś takim dupkiem, skoro nie lubisz komedii.
— Daj już temu spokój. To jest właśnie to, dlatego nie lubię z wami, kurierami pracować. Szkoda, że zostały mi, tylko trzy życzenia dla siebie.
— A z jakiej to okazji je dostałeś?
— Przysłużyłem się, poświęcając się walce.
— To jeśli to taka poważna sprawa, ta twoja wojenka, to dosyć mały żołd dostajesz.
— Ręce mam związane, lecz w pewnych, takich jak te, okolicznościach, mogę ich warunkowo użyć jeszcze trzy razy. Więc nie prowokuj mnie, bo nie chcę zmarnować jednego z ostatnich życzeń, choć nie ukrywam, że zrobiłbym to z przyjemnością. Jesteście gorsi od tych piekielnych urzędasów!
— O kurwości niepojęta!
— Skup się na robocie. Zwłaszcza dla tych klientów, są najstarszymi, stałymi, i płacącymi najwięcej, tak więc sprawy, jakimi się pałają, są nieobliczalne w zamierzeniach.
— Ale marudzisz, gdybym wiedział, że tak się z tobą skończy, to bym czas zabrał.
— Niech się ten ktoś trochę spręży. To jest naprawdę ciężkie. Co to w ogóle jest?
— Klocki takie.
— Co takiego?
— Do chuja. Sapiesz, jak stara dziwka.
— Bo wiem, że wy wszyscy chodzicie do kibla, by zwalić sobie konia z myślą o mnie.
— Dobra zamknij się już. Chyba idą.
Wręczając pakunek namiestnikowi, w obecności króla, Księcia Ciemności, Królowej Śniegu, Masakra wytworem oraz Fakira z Tonton Macoute, nie byłym ani zażenowany, ani nie miałem żadnego oporu przed zapytaniem, odnośnie zawartości paczki.
— Panie, to jakaś paczka niespodzianka wygrywająca, z wyciętych kuponów, więc jest to albo biały ścienny zegar, albo książka „Jak tańczyć z diabłem
— Rozumiem. Rozczarowujące.
— Tak naprawdę, jest tam dar, co zostanie ofiarowany kontrolerowi dusz, Władcy Umysłów, jakiemu kościół poświęcony został, w religii nowożytnej oraz prastaremu Księciu Ciemności, w prośbie wpuszczenia nas na dwór jego zamku. Niebawem przejmiemy kontrolę nad kolejną z krain, co wyniszczona najbardziej, stanie się nowym ośrodkiem wytwarzanych wynalazków.
— I ostatecznie to nie powiecie, co jest zawartością tego pakunku, ta?
— Właśnie tak. Byłoby to w tym wypadku obrazoburczym gestem wobec naszego boga.
— Podążamy do miejsca niedostępnego, widocznego gołym okiem, przez każdego, co dzień.
— A gdzie to dokładnie jest? — Wtrącił kurier, sarkastycznie, ale naprawdę nie wiedząc.
— W piekle.
— Nie słyszałem o takim miejscu. Takie suche jest, że płonie? Co to za kraina? Gdzie jest?
— To miejsce z którego się nie wraca.
— To świetnie. Wesołych świąt. Bawcie się.
— Poczekajcie obaj. Jeśli kończycie już swoją służbę, a z tego co wiemy, to wiemy, że tak jest. To może obaj dołączycie do nas. Nie potrwa to dłużej niż pół godziny, a i też nie pożałujecie, choćby tego, że staniecie się świadkami jedynej w swojej historii chwili.
— Naprawdę, mamy pewne osobiste powody i sprawy, przez które nie możemy zostać, bez znaczenia o tym, co i kto by nasz czas miał zająć.
— Rozumiem doskonale. Jednak ostatecznie, jeśli naprawdę ciekawi was, co tak naprawdę zawierała paczka, jaką przywieźliście, musielibyście się udać za nami.
Kurier chciał się, jak najszybciej zerwać, ale wyczekiwał napięcie w Brainiacu. Zenon domyślał się, że powinien z badać, jeśli ma okazję, okoliczność tego typu, i w swej ewentualności zadziałać, przybierając na siebie obowiązki, jakie spoczywają na nim priorytetowo, będąc przede wszystkim ukrytym Strażnikiem. Kiedy odwrócił głowę, i spojrzał na swojego partnera, ten nie musiał na niego na wet patrzeć, by wiedzieć, że decyzja już została podjęta. I milcząc obaj, ruszyli za osobliwą grupką.
Wysłany kurier, mający dowieźć tylko jedną paczkę, na tak zwany Turniej Bogów, na którym to rok temu wygraną była korona namiestnika, która, jak nie trudno się domyśleć, wygrywający po nałożeniu jej na głowę, automatycznie stał się namiestnikiem. I teraz, rok później, z tego to tytułu, jako nagrodę, namiestnik w obecności króla korony, chciał ofiarować zawartość trzymanej paczki, jaką dowieźli kurierzy.
Najwyższy kapłan świętego zakonu Nihiliza, stał z żoną. Królowa Śniegu, na pierwszej linii do poznania granic wszelkich.
— Wszyscy tutaj zebrani, czekali długimi miesiącami, aż nastanie ta chwila osobliwa, więc i tak możecie poczuć się za wyróżnionych.
Przez bramy otwarte, przeprowadził ich klucznik, ukazując gościom świat magiczny. Prowadząc do zamku Księcia Ciemności, przez stumilowy las, w którym zamiast drzew stały meble. Człowiek — Drzewo i Człowiek — Mgła, błądzili po papierowym lesie, śledzeni przez Człowieka — Plamę, w asyście niepozornego, Papilarnego zwierza.
Zakazany, czarny las, od 333 lat jest martwy. Uśmiercony został przez zwyrodniałe demony ludzkie, które co rusz, po morderstwach licznych. W nim wrzucali tu zwłoki, też samobójcy spuszczali w kąpieli krew, a ciężarne matki topił swe dzieci, te w sobie lub w swych cichych dłoniach. Krwawiące źródło, było tętniącym sercem lasu przeklętego. Tkwiącym pod najstarszym drzewem, co mózgu jaźnią był świadomy, i myślą żywą, co odbierała je, by być sobą.
Nadchodziły z oddali dźwięki głosów, chórów złowieszczych. Królobójca, co w ostatnim zamku ostatnich, ostatni trwał w królestwie. W miejscu ukrytym w mrocznym zamku, należącego niegdyś do kontrolera umysłów, będąc uwięzionym w tym zamarzniętym piekle tortur. Z chwilą, gdy mu się udało uwolnić, przez który to wyczyn jego, miejsce te przeklęte, stało się kościołem imienia tego, co uciekł. Stając się kościołem Księcia Ciemności, pierwszego tego imienia. Jemu właśnie, osobiście, ofiarować chcieli ostatnie na świecie, wyjęte z paczki, przed bramami jego zamku. Ostatnie na świecie, Jajo Mroku, porzucone na Ciemnej Gwieździe.
Wszystko obsługiwane, dzięki jednemu pilotowi… do telewizora.
Wszystko po to… By chronić Czarne Jajo.
I zostało narodzone. Nowe Ciało. Wyklute z Jaja Mroku.
— By nie wyglądać nie twarzowo, muszę wpierw znaleźć tego, który mi to zrobił.
— Jeśli byś uciekła
— To co byś zrobił?
— Może być nas więcej.
— Mogłam wszystko.
Z tego powodu właśnie. Postanowiono zmienić ten stan. Rozczłonkowując na elementy podstawowe po to, by ponownie je złożyć z rozsypanych fragmentów, nowe ciało hybrydowe, zmieniające swoją budowę DNA, stając się kochankami nowych doznań. — Vagina Dentata. Penis Captivus. Animale Anifemale. Boomerangen. Paragnomen Pary Gnomów.
Jako jedyna istota w swoim rodzaju. Zmiennokształtna, samozwańczym imieniem się określającym. Trójca Trojaczków, o trzech twarzach, na trzech nogach, nazwana przez siebie samą imieniem Shineringen. Przez jaką, zakrzywione zostały w przestrzeni wokół, wszelkie prawa fizycznej normalności.
— Co ja mam z twarzą?!
— Łeb mi pęka.
— Mózg rozjebany.
— To nie na moją głowę.
Epizod 20. Ogrody Nieurodzaju
Na samym końcu lasu, w Ogrodach Nieurodzaju, pomiędzy drzewami, stały wokół, w cieniu liści, drewniane meble. Pomiędzy nimi, mieściła się pojedyncza, klatka schodowa, pozbawiona bloku, do którego mogłaby być przypasowana. Prowadząca w dół, do piwnicy. W niej siedział pod drzwiami, świeżo ogolony, blady, wychudzony, w czerwono- czarnym swetrze, nieokreślony i niewyraźny typ, rysujący na kartce, przestrzenne bryły, z jakich powstawały ciągnące się w nieskończoność korytarze, oraz czarne pudełka.
Obserwator do malarza:
— Co to jest?
— Dowiem się kiedy skończę.
— A kiedy skończysz?
— Gdy będę wiedział, co to jest.
— Co zatem mieści się na kartkach pod spodem? — Znowu któryś zapytał.
— Przestańcie się mnie ciągle pytać, skąd się tu znalazłem, i kim jestem!
— Nie bądź taki, powiedz nam.
— No dobra, nie będę taki, pokażę wam.
Na okładce projektu, był pół księżyc, który zdzielony jest na pół części. Okładka, po rozłożeniu, ze znacznej odległości, dla oczu skupionej wytrzymałości, spostrzegawczości rozumnej ostrożności. Przekazując do mózgu impuls o fakcie, rzeczywistej do zrozumienia komediowości. One tworząc całość obrazu, na którym były, przystawione do szyby, dwa gołe pośladki, jakie po po rozłożeniu całej okładki, w efekcie końcowym, ukazując rzecz, sprecyzowaną, w określeniu wspólnym i jednoznacznym, prostym słowem. Dupa. Wulgarna i prosta w znaczeniu. Ni więcej, ni mniej, jak i nic ponad tym. — Pomimo tego miał on głębszy, wieloznaczny filozoficzny sens. Są one zwodnicze niepewne tego, czego chcą z oddali, bo myślisz, że widzisz już calutki sens, a to nie, to wciąż dupa, a na tym obrazie, była para, czy ta droga nie była, nią lecz cycuszkami, w serce odwróconym romansu zbliżeniem.
Kolejno był rozdział zatytułowany Czarne Kartki. W podtytule natomiast pisało: Doktora Gorga poemat alchemiczny. Jest to jego testów, wyczyn nieliczny. Co wszedł on na wyżyny magii zwanej Sword. Jego mikstura, wykrzywiała ryja. Co za tym idzie, nie wyjdzie, nigdzie indziej. By poza słoneczne ujrzeć sklepienie. Próbował nowe dojrzeć wytłumaczenie.
Czarny scenariusz na czarnych kartach historii zapisany. Niczym raport z sekcji zwłok przy zgaszonym świetle. Przeciwieństwo jasności wielkiego wybuchu, w czerni pustki ciemności nicości czarnej dziury.
Tabula rasa i Carte Blanche. Przeciwieństwo czerni ciemności pustki nicości, bieli jasności nieskończoności bytu. Pożar w piekle, co uprzednio na czerwony, teraz był w wersji czarno-białej. W negatywie następny był obraz, pod tytułem: Sekcja zwłok przy zgaszonym świetle. Przeprowadzany przez kitle paranoidalnych ślepych chirurgów. Ścięte, jak białko jajka na patelni, gałki oczne, wybałuszone, po rozbłysku światła jarzeniówki, zapalonej po miesiącu zamknięcia w ciemnej izolatce.
Reklamująca pastę do zębów, aktorka trzymająca papierosa, wydmuchująca dym, mówiła o kuponach, co dawały szansę na wygranie białego, ściennego zegara. Spoglądała na mleczko rozpływające się w kawie, jak chmury na bezgwiezdnym, nocnym niebie. Na tle nowo pomalowanej ściany. Niewidzialny człowiek uciekał przez oszklone drzwi.
Ciemna dupa murzyna, srająca w nieoświetlonym mrocznym tunelu metra. Porażająco biały smoking, niewidomego świętego Mikołaja, z białą brodą, dowcipy opowiadający, że ktoś dla żartu, do garnituru kieszeni, wsadził zaschnięte psie gówno.
Biały człowiek i albinos, na śniegowej zaspie. Szpiegujący dwóch alpinistów, profesjonalnie ukryty bałwan. Pingwin albinos, co utknął na krze, na środku Antarktyki, nieświadomy towarzystwa, doskonale kamuflującego się, arktycznego gada kameleona.
Himalajska wioska we mgle po śnieżycy, zaatakowana przez Yeti, co stojący plecami, by nikt nie widział jego ofiary, w postaci ostatniego mieszkańca. Plantacja ryżu, opanowana plagą białych robaków, pośród których, została ukryta kokaina. — Znaczące spojrzenie czystej niewinności, w sukni ślubnej, widziana z lotu ptaka, była uwieczniona na rycinie, wyblakłej od chińskiego atramentu, ponad wiek temu. Co po całogodzinnej bitwie, została ona, tylko jedna żywa osoba, mogąca opowiedzieć ostatnią historię, swojej rodzinnej wioski.
Finałem był plan wystawy, w galerii, w której będzie tuzin obrazów, a każdy namalowany inną techniką malarską, jak także innymi farbami. Wszystkie przedstawiały, innego rodzaju gówno. — To plakat na wystawę cyklu obrazów autora, w muzeum narodowym, pod tytułem Mózg z gówna. Ponadto, wyobrażam sobie, jak snoby przychodzą na ekskluzywną taką wystawę, by podziwiać różnego rodzaje malarskie gówna autora obrazów.
Ponadto podziwiać można inne dzieła plastyczne. Nie rozróżniając kaloryfera, od harmonium, jaki położony dla żartu artysty, zostaje włączony do instalacji w galerii, z podpisem Instalacja numer pięć wyśmiewając jeden z najsławniejszych oraz najdroższych obrazów na świecie, czy linię drogich perfum, z nazwą numer pięć.
Obok owego, niezwykłego Harmonium stał kolejny obiekt. Z pozoru śmietnik, na której nalepce pisało Uryna wyborcza. Podobnie, jak przed wejściem na salę wisiał szyld Zakaz wjazdu dla lawet. W rogu postawiony był najzwyklejszy kibel, nad którym, biały na czarnym tle napis ogłaszał zmieszane. W kolejnej sali wisiały dwie potężne panoramy. Pierwszy z obrazów, przedstawiał ogromny las, drugi zaś pejzaż ogromnej metropolii. Na obu, mniej więcej w samym środku, niepostrzeżenie był ukryty pies. Na jednym pod drzewem, na drugim pod hydrantem. Pejzaże z widokiem na srającego psa.
Inny obraz, przedstawiał rozciągnięty znak radioaktywności, a pod nim tytuł Kolejna rozgwiazda z gwiazdy Marsa. Odleglejszy przedstawiał śliniącego się, będącego na głodzie ćpuna, patrzącego na stół, na którym usypana była biała ścieżka, gotowa do wciągnięcia nosem. Tytuł obrazu to Ostatnie Kuszenie. Na ostatnim, były ziarna słoneczniku, podpisane tytułem, tak samo, jak sławny obraz Van Gogha, czyli Słoneczniki. Pod którym dodatkowo wisiał napis Uprasza się o nie otwieranie okien w całej galerii.
Na samym końcu, w odosobnieniu, stali tacy, nieznający się na sztuce, dosłownie dwa kutasy, patrzą przez okno, zamiast na obraz. I wtedy jeden kutas mówi do drugiego.
— Chujowa ta sztuka współczesna.
— Sam jesteś chujowy.
— A ty jesteś pedał.
Epizod 21. Skrzynia Pandory Puszkin
Na trwającej na wolnym powietrzu, pierwszej, tłumnej licytacji, zamkniętych magazynów. Na terenie Ogrodów Nieurodzaju, gdzie bezimienni bogacze stali. I chętnie w ciemno płacili za kota w worku, poszukując skarbów, lub tego, co da im moc, inną, niż ta, co dostępna jest i znana. W jednym z nich tkwił zamknięty kontener, nie dostępny nikomu, przez dekady, nieotwarty i niewzruszony nawet dynamitem. Lecz miał fart, że odnalazł to, czego musiał szukać już od zawsze. Lecz bez kodu, lub wiedzy o tym, w jaki to sposób, dostać się do jej wnętrza nie zdołał nikt. Choć reszta zbierała się rozczarowana pechem nieznajomego. Ich pojęcie szczęścia w nieszczęściu wpierw się odwróciło, zęby zniknąć zastąpione pragnieniem zaspokojenia ciekawości w jej zaspokojeniu przyjemności, z powodu ich samej nieznajomości obcych osób obecności.
W pancernym kontenerze, ochrzczonym, w opisie dokonanym farbą w spreju, imieniem Pandora. Zamknięta była skrzynia, co zwaną wielką puszką, bo tak też wyglądała. Wyciągnięte z niej skrzyneczki inne, otwierano po kolei. Wewnątrz nich mieściła ukryte, kolejne, liczne mniejsze. W tym rezerwuarze pojemników, sześcienne i podobne będąc były kartonowe pudła. Wewnątrz nich, kolejne tkwiły pakunki kolejne. Te skrywały paczki licznych puzderek, opakowań naczyń i zbiorniki zasobników, a każdy był zapakowany w osobnych, ozdobnych torebkach. W jednej z nich było pudełeczko szklane, zimne przy dotyku, zrobione z czarnego kryształu. Wnętrze, nie do wydobycia jego, było pełne piór i czarnych kości. W kolejnej paczce było eleganckie etui, a w nim pakiet plików kartoników. W najmniejszym zaś, na spodzie wnętrza puszki, leżała zdobiona szkatułka pozytywka z lustrem, pełna zamkniętych, ukrytych skrytek. W jednej z nich była kaseta, zwana czarną skrzynką, lecz bez klucza do blokady założonej na innej Pod nią głębiej, podobna kasetka, ciężka pomimo iż bardzo malutka. W niej aksamitnym materiałem, okryta była czarna, ciężka metalowa kostka. Czarne pudełko o nieznanym pochodzeniu, i przez kogo zrobiona lub znaleziona. W jaki przeznaczeniu, czy użytkowania lub działania, jak i w celu wytworzenia. Nazywano je czarnym pudełkiem.
Jej moc była i potężna i świadoma, lecz ci, co szukali jej, wiedząc o jej istnieniu. Nie chcąc mówić komukolwiek o niej, i o szczególnym darze, którym obdarowała tych nielicznych, co znikali bez żadnego śladu nigdzie. Ten, co wiedział o niej coś, cokolwiek. Mówił że nie wiedział nic, bo cokolwiek by to byli, nikt nie powie nigdy nic. Lecz, gdy ktoś napisał lub powiedział o niej coś, to tylko słowo bez znaczenia, co jak slang jest dla obcych, co nie wiedzą nawet, czym jest slang. Drugi każdy, a tych nie było nigdy, bo nikt nie mówił takim samym kodem. Mazdy mówił i określał to inaczej. Lecz po latach jasne było to, czym wydawało być się dla każdego. I po pierwszym wrażeniu, co zobaczył w niepewnym prostym skojarzeniu bez znaczenia, jakim było. I czy było jedno tylko, czy też nie w ogolę, nawet ono. Bo nie to czym jest lub było, jaką moc, i co ukrywa w sobie, to niezwykłe, wyjątkowe ono.
Czarne pudełko. Które nie tyle potwierdziło swoje istnienie, jak i potwierdzając to, że legendy są prawdziwe, ale zdradziło informację nieznaną nikomu o tym, że nie ono, jedno, lecz kimkolwiek jest, to jest ich wiele. Tylko trzeba je odnaleźć wszystkie Czarne Pudełka. A potem zebrać je razem, by obudzić. I uwolnić.
Po miesiącu pierwsze czarne pudełko było gotowe. Po miesiącu kolejnym, odnalazła je para małżeńska. Ono po tygodniu dało im szansę, a po tygodniu następnym, zaczęli z niej korzystać. Dziki nim kolejne tygodnie spędzone na przygotowaniach scenariusza, i zorganizowaniu castingu dla aktorów, zakończone zostały odnalezieniem potencjalnych kandydatów, mających wejść w posiadanie czterech z wielu, czarnych pudełek.
Skrzynka pełna czarnych pudełek, należała na wyczekującą jej nabywcy i właściciela, Pandora Puszkin…
Czarnych pudełek było mnóstwo, a każde służyło do czego innego. Jedne zamykały, drugie otwierały. Trzecie prowadziły, czwarte wyprowadzały. Itd. Te były zbierane. Był to typ pierwszy.
Typ drugi. — Służył Psychonautom, do zamykania tego, co stwarza zagrożenie. l, dla tego, naszego wszechświata.
Od zera zaczęło wiele nowych osobistości. Jak na przykład Pandora Puszkin, co dzięki czerwonej róży, zerwanej na Cierniowym Wzgórzu, mieszczącym się w Ogrodach Nieurodzaju. Odnalazła pierwsze czarne pudełko.
Epizod 22. Nic straconego. Nic osobistego
Właśnie zaczynało być miło, i jak zwykle musiał się pojawić ktoś, i to w dodatku z czymś, kto musiał mi zepsuć, całkiem niezły, dzień. — Kończący mówić, Tomasz Pecha, urwał ostatnie słowo, ściągnięte skurczem gardła, zduszonego haustem papierowego dymu. Widocznie papierosy w końcu zaczęły dawać znać właścicielowi o tym, ze zza jakiś czas rzucą swojego właściciela.
— Palenie szkodzi. Po prostu. — Powiedziała Barbara Poprostu.
— Po prostu? Beata?
— Po prostu.
— Beata. Chyba tobie. Mi szkodzisz tylko ty.
— O co ci chodzi właściwie? Że użyłam przykładu opartej na zasadach gry. Wydaje mi się, że obrazuje jasno i zrozumiale, dla wszystkich, proste zasady i zależności odnośnie działań czegokolwiek, praw czy wyboru.
— Każdy ma prawo mówić na głos, co mu się podoba. Jak też ja mam prawo do tego, żeby mieć to głęboko w dupie.
— Z pewnością jest to najlepszy przykład, pokazujący, że kwestia tego, że zawsze jest jakieś wyjście, albo zawsze jest wybór, jest w tym wypadku nieprawdziwa. Bo nie masz wpływu na to, że się urodziłeś, ale skoro tak się stało, to musisz grać w to życie. To jedyna gra, z jakiej nie możesz się wycofać. Bo nawet na to nie możesz wpłynąć.
— Ja nie chcę na to wpłynąć, tylko się tego pozbyć. To tylko kawałek czarnego metalu, wyciętego w kostkę, przez jakiegoś praktykanta w zawodówce. Nie miał innego wyboru, więc to wyciął by zdać. To nie wybór tylko wykonanie zadania. By mieć spokój.
— Mówiłam ci co to jest i do czego służy. To gra, układanka, którą by ułożyć, musisz wpierw odnaleźć sposób na to, jak ją uruchomić.
— Dziewczyno, to lity metal. Nie otworzysz go, ani nie użyjesz. Nie ma żadnych właściwości. Do niczego nie służy. Nie dostaniesz się do jego środka. Możesz go zamknąć w innym pudelku, albo postawić obok innych. Nawet jeśliby się to udało, to co to za frajda, z marnowania czasu na coś takiego.
— Ciekawość. Chęć zagrania. Wyzwanie.
— Chcesz wyzwanie? Lubisz pudełka? To włącz te jedne jedyne, stawiające mi przyjemność.
— Jakie? Te na którym od kwadransa się ekranie odbijamy, jak w jakimś ujęciu w kiepskim serialu, którego nikt nie ogląda.
— Myślisz, że rozmowa by nikogo nie zaciekawiła?
— Chyba tylko scenarzystę, i kogoś komu odłączyli kablówkę w zepsutym odbiorniku, do którego nie może podejść, bo jest sparaliżowany przez to, że się najebał, i cieszy się z tego, że przynajmniej ktoś do niego mówi, bo sam nie chcę nic gadać.
— Za to ty czerpiesz z tego wyraźną przyjemność, bo przynajmniej masz słuchacza.
— Właśnie nie. Gadałbym nawet do samego siebie, w pustym pokoju, jeśli bym miał na to ochotę. Mogę tak gadać całą noc.
— Pobudziłbyś wszystkich sąsiadów. W końcu by ktoś coś powiedział. Nawet przez ścianę.
— Odpada, nie słychać.
— To by walili miotłą, albo poczekali aż się zmęczysz, ściszysz i wpadniesz w tryb uśpienia. No, chyba że znowu chcesz iść na spacer, przez osiem, niekończących się korytarzach. Prosto do piwnicy, by się okazało, ze ktoś ją zamknął, a po ich otwarciu, okazało się, że nie tyle ktoś wyłączył korki, z których na rozdzielni nie wiesz, które są twoje, ale nawet jeśli…
— Dobra skończ. Jeśli, to jakiś buc powykręcał żarówki. I wiedziałem czego szukam. Bulo ciemno, ale sobie poradziłem.
— Oskarowo, to była twoja rola życia. Przyszedłeś po godzinie, by mnie obudzić, tylko po to, by mi opowiedzieć spóźnioną puentę. Ze ktoś nie zgasił ci światła celowo, co Hylo oczywiste, jak słońce…
— Nie dla ślepego.
— Tego, że ktoś pomimo, że to zrobił, to nie przestawił wajchę, ale wykręcił i zabrał ci korki.
— Pewnie zebrał razem z żarówkami.
— Szkoda, że ta nie zabłysła ci w głowie, i olśniło Cię po pól godzinie dopiero.
— Myślałem, że coś się zepsuło.
— No pewnie, przecież żarówki ktoś ukradł. Pewnie jakieś zwarcie, ale się nie dziwię. Skoro żarówka pół godziny potrzebuje by się rozgrzać. Nie wiem komu trzeba podziękować za to, że nie skończyło się to większą tragedią.
— To nie była jakaś tam usterka, ale poważna awaria, skoro za pięć dwunasta w nocy zjawiła się spółdzielnia mieszkaniowa, by zobaczyć co się stało.
— I to w ostatniej chwili, dosłownie za pięć dwunasta. Bo ktoś pewnie zadzwonił do niej, skarżący się na zakłócenie ciszy nocnej. Dobrze, że odebrała, bo gdyby nie, skończyłoby się to prawdziwą tragedią.
— Przyjazd policji zawsze zwiastuje coś złego.
— Nie w tym wypadku.
— Nie moja wina, że wszyscy sąsiedzi, zamiast spać, czy zająć się czymś. Nawet włączyć telewizor, czy chociaż radio, nasłuchują innych.
— Poczuj się wyróżniony. Widocznie jest to dla nich ciekawsze, niż audycja w rady i wolą słuchać ciebie. Bo nawet w telewizji nie ma takich historii, nawet po północy. A tu leci, i słuchają ciągiem pół godziny. I wiesz co w tym najlepszego? Że nie ma w ogóle reklam. A nawet, to są krótkie.
— I prądu nie potrzebują, baterii, żarówek korków. Nie stracą transmisji z premiery na żywo, co bez powtórek leci.
— No bo kiedy mają je puszczać, skoro jest właśnie na nie pora. I trzeba czekać aż się skończy program, no bo przecież nie można tego wyłączyć. I nie dla tego ze coś une działa, brak prądu, awaria, czy paraliż na kacu. Bo po takim czasie nawet on kiedyś się kończy. I pierwsze co nakazuje, to by znaleźć po ciemku pilota, by uciszyć jebany telewizor. I mając go, to co jest. Nie działa? Baterie czy zepsuł się? Poważna awaria skoro ekran jest ciemny. I co ze światłem? Żarówka też? I okazuje się że nie ma prądu. Bo na korytarzu jest. I o tej porze jeszcze, wszyscy sąsiedzi oglądają ten sam film?
— Widocznie musi być dobry.
— Po tylu razach oglądania?
— Tak, jak te nowe teledyski bez dźwięku, bo to dla głuchoniemych są robione.
— Może to serial? Jakiś tasiemiec, telenowela, dla dorosłych pewnie, bo późno nadają. I oglądają dlatego, bo nigdzie już nic nie grają, bo jest późno, albo nadają powtórki całą noc. Jest raki program, puszczają filmy w podwórkach całą noc. Nazywa się to „nic straconego.
— I tak mówi każdy, kto przegap odcinek, co go nie powtarzają. Nawet rano, bo pracuje większość, a jeśli nie to przez to, że nie mają z kim zostawić dzieci. Te natomiast i tak przełączą ma coś innego, bo te szybko się nudzą i albo w ten czy inny sposób, zagłusza nawet na maksimum nieodkręcony tuzin odbiorników.
— No właśnie. Prosiłem cię żebyś włączyła telewizor.
— I w tym wypadku, jak nigdy powiem, że to cholernie dobry pomysł. I powiem nawet, że jestem skłonna nawet do tego, by zacząć zmieniać zdanie co do tego, co w nim puszczają.
— W nocy zawsze lecą najciekawsze rzeczy.
— Oczywiście. Kółko kontrolne, przepowiednie na telefon, pochrapująca rybka animowana, i nie zapomnijmy o najjawniejszym. O powtórkach.
— Ale nic ci po nich teraz.
— Co niby, ze dlaczego nie? Już się skończyły?
— Lecą dalej, ale ich nie zobaczysz.
— Bo co? Kineskop się zepsuł? Nie, no działa. Powoli, ale się włącza. Jak te żarówki w starych wzmacniaczach i w piwnicy.
— Chodzi mi o to, że lecą, ale na programie, który był dostępny w pakiecie pełnym, z którego zrezygnowałaś, ograniczając moje głównie życie, do pakietu podstawowego. Do którego należą programy z pogodą na czterech kanałach, jakie pozostały z czterdziestu czterech, po modernizacji budżetu, jakich doskonała, po analizie logistycznej, wykonującej iż będziemy mieli więcej pieniędzy dla siebie i swoich przyjemności, aż o równowartość ceny sześciopaku na dwoje, co dwa razy w miesiącu można by wypić przed telewizorem.
— Ale pogoda też jest super. Zawsze codziennie jest inna.
— Niezależnie od tego, co by mówili w jej prognozach, dokonywanych globalnie, dzięki najnowocześniejszej technologii wojskowej. I tak jest ona inna, niż mówią.
— No pewnie. Są, ale z jednym szczegółem, jaki zmienia wszystko, pomimo błahostki.
— Co to jest? Czemu obraz ma zakłócenia, a dźwięk przypomina mi głos mojego brata o czwartej nad ranem, kiedy najebany próbuje wydostać swoją głowę z kibla.
— Bo zostały kanały jeszcze tylko, które przez większość czasu są kodowane, albo na noc nie tłumaczone. Ale nie ma co narzekać. Przynajmniej mamy piwko. I nie szkodzi, że cieple i w ogóle bezalkoholowe. Bez tego czuję się jak na haju. Godzina z tobą i człowiek czuje się, jak na haju i wyłącza telewizor, uznając, na haju oczywiście, po zero przecinek zero zero zero dwa, że to lepsze niż telewizja w której i tak nic przecież nie ma. Pewnie jakbym wypił kilka mocniejszych piw, to bym nawet nie poczuł. Przynajmniej nie tak, jak twój brat, który to codziennie przypomina sobie, o podobnej porze, że ten film już oglądał i mu się nie podoba. Przynajmniej ta scena końcowa przed napisami.
— Przynajmniej nie urywa mu się już ten film, jak kiedyś. Teraz mam to gdzieś, bo ja się świetnie bawię przy tej scenie, i chyba mi się nigdy nie znudzi.
— Co, dlaczego?? Jego rzyganie?
— No, bo ja jakoś specjalnie zapominam, by nie robić hałasu rzecz jasna.
— Oczywiście, jak miałabym wątpić. Pomimo tego, jak głośno gra telewizor, ale dalej, i co.
— Bo wiem, że on ją opuści, po tym jak zanurkuje w kiblu, w wodę, której nie spuściłam.
— O boże. I nurkuje w moczu i rzyga przez to dłużej…
— No to nie zawsze. Przecież nie mam pluwialu na to, jak potoczą się kości i czy będzie parzyste czy nie? Nie?
— Tak. To znaczny nie. Nie. To okropne.
— Liczę, że go to kiedyś zniechęci do picia.
— Albo zachęci do rzucania do wanny. Może przypomina mu się to na kacu o poranku. W chwili, gdy myśli o najgorszej rzeczy, co go spotkała. I to była ta rzecz. W dodatku ta sama znowu co od dawna. I przez to i dlatego, że sam zapomina o tym codziennie, by uważać. I pamiętać o tym. Tak bardzo chcę o tym zapomnieć, że musi się napić. I robi to, i w końcu zapomina.
— No dokładnie.
— A więc to jednak działa!
— By zapomnieć. Na to wygląda.
— Ciekawe, co działa w odwrotną stronę. By pamiętać. Albo sobie przypomnieć?
— Nie wiesz? Też prosta rzecz.
— Jaka?
— Kajdanki.
— Właśnie, no tak, przecież. Takie to proste było. Jak mogłem zapomnieć.
— Widzisz? Mówiłam, ze działa. I co?
— Aż ochota mnie nabrała na piwo. Ale no tak, zapomniałem.
— Jeszcze nie zacząłeś a już ci się udało?
— Nie mamy piwa. A twój brat będzie miał jak wróci?
— On wraca wtedy, gdy już nie ma. A wtedy…
— Tak wiem, kajdanki. Pamiętam. Co za pech.
— To masz pecha.
— Tak. Mam od urodzenia.
— Oj, one chodzi mi o twoje imię i nazwisko. Też będę je kiedyś nosić.
— Tak po prostu? Ale niekoniecznie je wyciągać z portfela, niechętnie.
— Beata Pecha nie brzmi tak źle, jak moje.
— Beata Po prostu. Po prostu? I tak. Po prostu Beata. Widzisz?
— Pewnie. Masz pecha jak ja. I co?
— Pecha to ładne nazwisko.
— Ale, gdy mas na imię Tomasz. I co?
— To masz pecha. Oj tam. Są gorsze rzeczy.
— Są gorsze rzeczy niż posiadanie Pecha jako nazwiska? Co niby?
— Nurkowanie najebany w jeziorze niespuszczonej w muszli wodzie. Wiesz, co jest gorsze?
— Tak, pamiętam, kajdanki. Nie przypominaj mi. Nie zapomnę tego. Nawet, przy piciu piwa będę o tym pamiętał. Dlatego już nie mam ochoty już na nie. Na żadne.
— Żeby to tak podziałało na mojego brata.
— Boję się że zapomnę. I zrobię coś głupiego i niewiadomego wtedy, a ja kurwie mi się wtedy film, to obudzę się w akcji, co nie przypomnę sobie nawet wtedy, gdy będę widział i miał na sobie kajdanki, pomimo tego, że są spięte na plecach. To bym miał po prostu pecha.
— No. Pamiętać ani zapomnieć. Nie wiedzieć, ale się dowiedzieć. I nawet, jeśli nie chcę się dowiedzieć, to i tak mi powiedzą, bym się dowiedział tego, że następnym razem, nie będzie nadtapianego razu. A gdy zapomnę to mi przypomną. Bo następnym razem, gdy tego się dowiem ponownie, i gdy się pojawi ktoś kto sprawi, że na pewno tego mnie nie zapomnę. A wiem, że tak będzie. Tak jak teraz.
— Co teraz niby?
— Teraz jest właśnie ta magiczna pora w środku nocy. Gdy na zaszum kanale nic nie leci. No i myślę, że jest już pora, wskazująca na to, że twój brat, pomimo usilnych starań, chyba przypomniał sobie o czymś.
— No tak. Wróci albo i nie. Może śpi próbując zapomnieć.
— Oby nie. Mogłoby to znaczyć, że jak się obudzi, to pomimo kajdanek, i tak przyjdą mu przypomnieć, i by nie zapomniał. A wiesz jak to robią? Nie ściągają kajdanek. Ale biorą za łeb, i wymierzają karę, wsadzając mu łeb pod prysznic, jakim jest wnętrze kibla. W którym z pewnością, nie tak, jak ty umyślnie, ale to przecież też ludzie, i zawsze znajdzie się ktoś taki, który to nie spuści po sobie wody. Bo zawsze można mieć pecha wtedy, i natrafić na awarię. Bo czadu czy mała, to kie dotyczy tego. Bo jakakolwiek usterka czy awaria kibla, zawsze jest poważna. I taka się staje bardzo szybko. Dla każdego. Dla wszystkich. To najbardziej uniwersalna z wszystkich prawd.
— Wiesz powrócić nieodmruganie. I powiem Ci, ze to by najbardziej romantyczny wieczór, od kilkunastu tygodni. I pomimo tego, że niczego nie ma w telewizji, mam sprawny kibel, pamiętamy o wszystkim. O tym że wstanie nowy dzień i będą nowe prognozy pogody. Ze nasz kibel działa, a żarówki świeca, a my nie nurkujemy w muszli, bo piwo było na zero, tak jak temperatura w naszej lodówce i kwora na koncie w banku. I pomimo tego wszystkiego, to nic straconego, że to wszystko przez to że ci spieprzyłam moją teorią humor. Bo humor pisze się przez samo g, a nie cecha, bo g to jednak lepsze jest gdy ma samo ha a nie cg. Jak te uje bez cecha co się widzi przez damo na ścianach nawpisywane. I z błędami genetycznymi chyba wszystkie są pisane, u tych co to piszą, i każdy alternatywnie, bo pomimo iż każdy to samo, niby, to każdy na swój sposób. Z innym błędem. Inną wadą. Nieważne. Mogą pisać sobie co chcą. Skoro wolność słowa jest i kazby mówi to co chcę. Co mi nie wadzi, ale wadą jest to, co ich ujmuje. A zamiast afiszować się by zwrócić uwagę na ewidentne braki. Powinni poszukać pomocy u jakiegoś chuliganologa z tytułem, co czystym cięciem, w gabinecie, zerwałby tuleję nienawiści.
— O co ci chodzi?
— O nic. O to że nic nie straciłam, przez tą ostatnią godzinę teraz. Bo wiem, i to dzięki tobie to, czego ja nie mogłem się dowiedzieć a bardzo chciałam.
— Co? Czego?
— Zatoczyliśmy koło. Wróciliśmy do punktu wyjścia. Pomimo przegranej. Ale teraz wiem, jak to pokonać.
— Dowiem się?
— Tak. Ale wtedy gra zacznie się od poczwarka, a zaczęło się od tego, że tak jak teraz, gdy jest bardzo miło. Na nowo prawdopodobne spieprzę ci humor.
— O Super Maryjo. Trzymajcie mnie. No co jest?
— Wiem jak otworzyć czarne pudelku. Mówię poważnie. I pomimo przez to, ze wpadłam na to przez ciebie, to zamiast zacząć grę od niwa, to coś ci powiem.
— No co? Zaraz braknie mi cierpliwości, czasu, piwa, a już nie mam, i…?
— Pomimo tego, że to gra, którą rozpoczynamy od nowa… to jest ona w kolejnych odcinkach, niekończącego się serialu, na który będziesz musiał czekać, by dowiedzieć się tego.
— Więc dlaczego nie powiedziałaś od razu, zamiast gadać bzdury podczas czadu antenowego, przedłużając akcję po to, by się okazało, że po tym wszystkim i tak nic nie wiesz, bo niczego się nie dowiedziałaś. A nawet jeśli, to wiem o tym, że nie będzie dalszego ciągu.
— Dlaczego? Koniec sezonu?
— Nie finał serii.
— jak to? Dlaczego? Co jest? Już?
— Pozbyłem się twojej metalowej kostki, bo to już było niezdrowe, i w ten sposób, skoro rozwiązania nie ma problemu. Wiec pozbyłem się problemu.
— Co zrobiłeś?
— Wjebałem to gówno przez balkon, i to z takim zarzutem, że aż się ostatnim papierosem zakrztusiłem. Wiec, skoro problem nie ma rozwiązania. Zatem problem nie istnieje, bo jedyny sztuczny, albo nieistotny, nawet po rozwiązaniu.
— Ty świnio. Zapłacisz mi za to. To najpodlejsze i najgłupsze zakończenie z możliwych.
— Przynajmniej ostatecznie.
— Nic dziwnego, zw nawet w powtórkach cie nie chcą puszczać.
— o tym pomyślałem wcześniej, i zabezpieczyłem się. I wiedziałem że to wszystko będzie zakończone w nieoczekiwanej sytuacji i w chwili. Dlatego wszystko to nagrywałem, i nie przegapiam żadnego odcinka. Bo może i to trochę staromodne, ale kasety Video mają naprawdę niezwykły urok. I teraz, nie żałuję, bo na spokojnie wszystko mogę sobie obejrzeć od początku, czy nawet w dowolnej kolejności. I o jakiekolwiek porze. Tyle razy ile chcę. Wiec, skarbie, pomimo iż to koniec, to oczywiście i faktycznie. Teraz możesz wyłączyć tych, co nas oglądają, bo telewizję będę oglądać ja.
— Nic straconego?
— To nic osobistego.
Epizod 23. Czarne Pudełka.
— Już? Możesz to wyłączyć i dać mi pilota? Myślałem, że to gówno nigdy się nie skończy. Serio był to ostatni odcinek?
— Może zrobią następny? Skąd możesz wiedzieć?
— No to pomyśl logicznie. Nic dziwnego, że jesteś taka głupia, skoro oglądasz takie gówno. I na sam koniec zrobili sobie z ciebie, jako widza, jaja. Ale gratuluję ci, i wiedz, że cię podziwiam.
— Źle wybrałam. Mogłam wybrać kilka albo inną.
— Co inną? Chyba inny? Serial, nie?
— Nie. Inne czarne pudełko.
— To są inne podobnie seriale?
— Nie podobne. Inne. O innych pudełkach.
— To chyba nic straconego, nie? Pewnie wszystkie są podobne. Tylko mówią o innych miejscach, skrzynkach i ludziska.
— to nie tak. To widz decyduje oglądając. O tym, czy pudełko będzie oglądane.
— To się nazywa pilot serialu.
— Każde czarne pudełko działa inaczej. Do czego innego służy. A ci co je mają nie zawsze wiedzą o tym, i kiedy są podglądani.
— Po co? Dlaczego?
— Żeby nie zepsuć widzom oglądania. Jeśli przypadkiem to zrobią. Czarne pudełko może zareagować. Niekoniecznie ich. Inne. U kogoś innego. Albo podjąć decyzję lub trafić w miejsce albo ręce kogoś innego. Kto potrafi. Albo będzie wiedział jak.
— Ale co? O czym ty w ogóle mówisz?
— O tym, że czarne pudełko wybiera i trafia do ciebie. Ono decyduje, nie ty.
— O czym?
— O swoim właścicielu, który będzie mógł i chciał poznać kegu działanie. Jest wiele czarnuch skrzynek, pudelek. Kazia ma inne właściwości. Potrafi i służy do czego innego.
— Wiem, ze ci smutno, bo uwalili serial, który lubiłaś, ale to tylko film. Wiem, że wydaje mi się po tym opisie fabuły przez ciebie, że będzie ślepy, ale przykro mi. Już się nie dowiesz tego, co się stało dalej z tamtymi bohaterami. I tym czymś:
— Ale właśnie o pochodzi ze ka wiem.
— Ni i co? Co wiesz? Brdzie kolejny?
— Nie. Może ktoś inny miał naiwny, nawpisywane.
— No to teraz, to w ogóle, złączone najniższą skrajnie, wraz z dwoma naraz, na ożywionej płycie, popędzając, w co w ogóle teraz nic nie rozumiesz.
— Nie rozumiesz, bo to, co oglądałeś to nie był serial.- No był trochę taki inny. Ale to ostatecznie dalej film z telewizji.
— No to sprawdź. Teraz. Gdziekolwiek. Poszukaj go. Informacje o nim. Nawet o tym, że przed chwilą leciał. I na jakim kanale.
— Wkręcasz mnie. Jak to się nazywało? Czarne skrzynki?
— Czarne pudełka. Ale mogą być Czarne skrzynki. Albo to samo, tylko w innym języku. Ja znalazłam Czarne pudełko.
— Czarne pudełko? Jedno tylko? Skąd? Gdzie się dowiedziałaś o tym? Od kogo?
— Od nikogo? Znikąd. Po prosty długi czas chciałem obejrzeć ciekawy film i nic. I wymyśliłam sobie czarne pudełko. A potem przyśniło. Albo przypomniało. Bo śniło. Nie ważne. I wtedy się zaczęło. Odcinku. Ponawypisywane.
— Nie ma tego.
— No to co innego. Zobacz. Serial nie ma powtórek. A ja oglądałam przez 10 ostatnich miesięcy wszystkie. Żadnego nie pominęłam. Pomimo tego że często nie mogłam, ale zawsze, gdy włączyłam telewizor, i o różnych porach dnia. Akurat wtedy leciał. I nie przegapiłam żadnego.
— Powinnaś posłuchać siebie. Tego, co tu mówisz. Mówiłaś o tym mamie?
— Tak, wiele razy.
— I co?
— Nigdy nie widziała żadnego odcinka. Cokolwiek się działo. Ali przychodziła na sam koniec, albo coś musiała zrobić pilnego.
— Może po prostu nie chciała tego oglądać i robić ci przykrości.
— Ale ona chciała. Jakby była blokowana. I zobacz, na drugi dzień musiałam jej od nowa wszystko tłumaczyć. Jakby zapominała. Nawet myślałam, że robi to specjalnie, a potem, że jest na coś chora.
— Ja zawsze jak wchodziłem do pokoju, zawsze musiałaś oglądać to niezależnie od tego wszystkiego.
— Chciało ci pokazać. Zaciekawić Cię. I się udało.
— Poniekąd. Po roku twojego nawiania, w końcu z bólem obejrzałem, i się okazało że trafiłem na ostatni odcinek. Nic straconego. Widocznie tak miało być.
Odsłaniając zakryte okna, na który pejzaż niezwykły. Bowiem wszystkie budynki zamienione woli tą metalową w powierzchnię prostokątnych skał połyskujących matową taflą…
— Staram cały czas ci powiedzieć, że to, co oglądaliśmy, nie jest żadnym serialem.
— Co masz na myśli? Że to było na żywo? Jakiś talk-show? Teleturniej w stylu chudego brata?