E-book
7.35
drukowana A5
37.92
Kraina Równomocy

Bezpłatny fragment - Kraina Równomocy

Baśń dla starszych dzieci i nastolatków


5
Objętość:
182 str.
ISBN:
978-83-8273-338-9
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 37.92

Moim kochanym wnuczętom

Prolog

Ogród królewski tonie w kwiatach. Zieleń przeplata się z różnorodnymi kolorami i połyskuje w blasku porannego słońca. Przepiękne kwiatowe rabatki i posypane drobnymi kamyczkami alejki otoczone są przez równiutko przystrzyżony żywopłot.

Naraz na jednej z alejek pojawia się kilkuletnia królewna o ślicznej twarzyczce, kruczoczarnych długich włosach i dużych turkusowych oczach, odważnie patrzących na świat zza firanek gęstych rzęs. Jej turkusowa, jedwabna sukienka, pełna koronek i brokatowych ozdób doskonale pasuje do koloru jej oczu, a złota korona, wpleciona w jej włosy odbija promienie słoneczne niczym zwierciadło.

Królewna przechadza się alejkami i podziwia kwitnące kwiaty. Zatrzymuje się niemal przy każdym, pochyla się nad nim chłonąc jego cudowną woń. Na jednym z kwiatów zauważa barwnego motyla. Zastyga w bezruchu, by go nie spłoszyć. Pozwala mu odpoczywać na delikatnym płatku róży, a gdy on wzbija się ponad kwiaty i odlatuje w głąb ogrodu, odprowadza go wzrokiem.

Wtem z bocznej alejki wynurza się złotowłosy królewicz o oczach w kolorze czekolady, odziany w karminowozłoty frak i granatowe spodnie, obszyte złotymi lamówkami. Na głowie ma złotą koronę, przez co jego włosy wydają się jeszcze bardziej połyskliwe. Chłopczyk dostojnym krokiem zmierza w kierunku królewny, po czym zatrzymuje się. Jest nieco od niej wyższy.

Dziewczynka zauważa królewicza i jest zdumiona jego widokiem. Najwyraźniej się go tu nie spodziewała. Ale, jak na królewskie dziecko przystało, uśmiecha się przyjaźnie i przemawia miłym głosem:

— Witaj! Jestem Meyrot, a ty?

Królewicz jednak milczy. Jest bardzo tajemniczy. Zachowując powagę podchodzi jeszcze bliżej do królewny i ujmuje jej dłonie w swoje ręce. Dziewczynka domyśla się, że zaprasza ją w ten sposób do zabawy. I po chwili oboje kręcą się wkoło, a ich promienne uśmiechy zamieniają się w beztroski śmiech…

Rozdział pierwszy
Osiemnaste urodziny królewny

Królestwo Północy, sąsiadujące z Królestwem Północnego Zachodu, Zorlandią i Królestwem Północnego Wschodu, było wielką krainą, którą od dawien dawna rządziła dynastia Krokuminów. Uchodzili oni za dobrych i sprawiedliwych władców. Pod ich rządami, ludność utrzymująca się z rolnictwa i rzemiosła, wiodła spokojne i bezpieczne życie.

Jednakże od jakiegoś czasu z Zorlandii, leżącej za południową granicą królestwa zaczęły napływać niepokojące wieści o tym, że w wielu krainach powstał chaos, a życie ludzi stało się bardzo skomplikowane. Na szczęście król Henox i wybrani członkowie rodziny królewskiej mieli wiedzę na temat drogi do przywrócenia dawnego porządku.

Była późna wiosna. W przeddzień swoich osiemnastych urodzin królewna Meyrot przeczuwała, że to będzie niezwykle ważny dla niej dzień. I to nie tylko z powodu uzyskania pełnoletności. Musiało chodzić o coś innego, znacznie poważniejszego. Chwilami ogarniał ją wręcz niepokój. A że do uroczystego obiadu było jeszcze sporo czasu, pobiegła do komnaty swojej ukochanej Babci. Zawsze gdy miała jakiś problem mogła liczyć na swoją Babcię. Uwielbiała jej, niegdyś kasztanowe, a dziś już przyprószone siwizną włosy, jej lekko przygarbione ramiona i delikatne, nieco kościste dłonie.

— Babciu moja kochana! — wykrzyknęła stanąwszy w progu — Tak się cieszę, że cię mam! — po czym rzuciła się jej na szyję.

— Ostrożnie, moja kochana Meyrot, bo zaraz obie się wywrócimy! — zaśmiała się Babcia złapawszy równowagę i mocno przytuliła do siebie wnuczkę. — Ja też się cieszę, że cię mam, moja maleńka. — szepnęła po chwili.

— Już nie taka maleńka — westchnęła Meyrot.

— Usiądźmy na sofie — zaproponowała Babcia. — Na pewno chcesz ze mną porozmawiać. To bardzo ważny dla ciebie dzień.

— No właśnie — podchwyciła królewna siadając obok Babci i chwytając ją za ręce. — Boję się — wyznała.

— Czego się boisz? — spytała troskliwie Babcia.

— Sama nie wiem. Przeczuwam coś nienazwanego. Zauważyłam, że w ostatnich dniach wszyscy byli jacyś tacy dziwni, milczący, bez humoru… Ale myślałam, że to po prostu przed tą moją uroczystością…

— To czemu dziś myślisz inaczej?

— Nie wiem. Ale powiedz mi, babuniu kochana, mam rację? Jest coś, o czym jeszcze nie wiem?

Babcia westchnęła.

— Tak, moja kochana. Dziś czegoś się dowiesz. Ale nie mogę powiedzieć ci o co chodzi. Powiedzą ci rodzice, zaraz po obiedzie.

— Miałam rację! — zasmuciła się Meyrot. — Czegoś się dowiem… Na pewno czegoś strasznego…

— To nie będzie straszne. — Babcia próbowała ją pocieszyć. — Ale odtąd twoje życie bardzo się zmieni.

— Obym tylko nie musiała opuścić pałacu i was wszystkich. Bo tego bym nie zniosła! Babciu, powiedz mi, że tu zostanę! — Ale Babcia milczała. — Błagam cię! Powiedz mi, powiedz!

— Poczekaj cierpliwie do obiadu, moja najdroższa Meyrot. Niedługo wszystkiego się dowiesz — powiedziała uspokajającym tonem Babcia. — Chodź, przejdziemy się po ogrodzie. Zajrzymy do Dziadka. Pewnie znowu poucza ogrodnika, jak ma pielęgnować krzewy i drzewka — dodała żartobliwie.

— Dobrze, Babciu — wyszeptała zmartwiona królewna i delikatnym gestem otarła spływającą z oka łzę. — Poczekam cierpliwie.

Kilka minut później już były w ogrodzie.

— Jestem z ciebie taka dumna — powiedziała Babcia do Meyrot. — Wyrosłaś nie tylko na piękną, ale i mądrą dziewczynę. Kobietę — poprawiła się. — Jestem pewna, że ze wszystkim dasz sobie radę. Masz w sobie tyle energii, miłości, radości i siły!

— Bo wszyscy mnie kochacie: i rodzice, i ty, i Dziadek. Czuję waszą miłość. Jakie to szczęście, że mam taką dobrą rodzinę. I masz rację. Lubię wyzwania. Tylko nie chciałabym się z wami rozstawać…

I tak sobie rozmawiały Babcia z wnuczką spacerując po ogrodzie i poszukując Dziadka. Ale nie znalazły go w ogrodzie. Nie wiedziały, że w tym czasie Dziadek w bibliotece przegląda stare księgi i mapy.

W końcu nadszedł czas uroczystego obiadu. Stoły, pięknie nakryte i udekorowane kwiatami, pełne były apetycznych potraw, a przy każdym nakryciu leżały ręcznie haftowane serwetki.

Na ucztę urodzinową przybyło mnóstwo gości. Byli wśród nich bracia królowej: Andremar i Stanokrys oraz niezwykle urodziwe siostry króla: Grasminia, Teresminia i Maryminia z rodzinami. Zjawili się również członkowie dalszej rodziny oraz zaprzyjaźnione wróżki. Wszyscy spoglądali na królewnę Meyrot i zachwycali się jej urodą i dostojnością.

Pod koniec obiadu król Henox wstał i wyprostował się. Widać było, że zaraz wygłosi przemowę. Był postawnym mężczyzną w średnim wieku. Jego gęste, kruczoczarne i kędzierzawe włosy robiły wrażenie. Król zmarszczył nieco swoje gęste brwi i przemówił do wszystkich tymi słowami:

— Moi drodzy! Moja droga córko Meyrot, droga królowo Anahenio, cała moja rodzino i drodzy goście! Nastał dziś najważniejszy dzień dla naszego królestwa. Oto nasza córka Meyrot kończy osiemnaście lat. To oznacza, że pewien rozdział w dziejach Królestwa Północy właśnie się zakończył. Przeczuwaliśmy to, bo od jakiegoś czasu szczególnej mocy nabrał wielopokoleniowy przekaz o królewnie o turkusowych oczach i kruczoczarnych włosach… Czyli o Meyrot.

„Nie znam żadnego przekazu!” — pomyślała królewna i odczuła silny niepokój. Bała się tego, co usłyszy z ust ojca. A tymczasem król mówił dalej:

— To właśnie ta królewna ma się udać w daleką drogę i odnaleźć Krainę Równomocy. To trudne zadanie, bo wiemy na temat tej krainy bardzo niewiele. Wiemy, że na pewno kiedyś istniała, ale za sprawą złośliwego czarownika zniknęła. Wiemy też, że prawdopodobnie leży na południu. Tak więc droga córko — teraz król zwrócił się wprost do Meyrot — niezwłocznie wyruszysz w drogę. Niezwłocznie czyli jutro. Przez osiemnaście lat otaczaliśmy cię miłością i troską. Nasze serca przepełnia smutek, bo nas opuścisz i nie wiadomo, kiedy się znów zobaczymy. — Tu zamilkł na chwilę. Widać było, że bardzo się wzruszył. — Ale jeszcze dziś świętujmy i nacieszmy się sobą… — Znowu zamilkł na chwilę, po czym spojrzał porozumiewawczo na żonę dając jej tym samym znak, by teraz ona zabrała głos.

Królowa była piękną kobietą. Jej jasnobrązowe włosy, układające się dokładnie wzdłuż owalu twarzy i oczy w tym samym kolorze stanowiły idealną całość. Delikatne rumieńce zdradzały, że Anahenia jest bardzo poruszona tym swoistym pożegnaniem z jedyną córką. Mimo to rozejrzała się po sali starając się objąć wzrokiem wszystkich zebranych, po czym powiedziała dostojnie, głośno i z bladym uśmiechem:

— Kochani, ale jeszcze nie żegnamy się z naszą drogą Meyrot. Zatem proponuję, żebyśmy wszyscy udali się teraz do komnaty z prezentami.

Tak więc po chwili domownicy i goście powolutku udali się w kierunku drzwi. Tylko Meyrot stała nieruchomo i z trudem powstrzymywała łzy. „A więc to tak — myślała. — spełniły się moje najgorsze oczekiwania! Muszę wyruszyć w podróż w nieznane…”

Rozmyślania królewny przerwał Dziadek, który podszedł do Meyrot i objął ją ramieniem. Był bardzo dobrym, mądrym i sympatycznym człowiekiem. Jego włosy w kolorze ciemnego złota, miejscami tylko siwe, rozjaśniały jego pogodną twarz. Od jakiegoś czasu studiował pilnie stare księgi i mapy, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o drodze, którą miała do pokonania jego ukochana wnuczka. Teraz zaś uznał, że nadchodzi czas, by przekazać jej wszystko czego się dowiedział.

— Widzę, że jesteś bardzo zmartwiona — powiedział troskliwym głosem.

— Tak, Dziadku — odparła Meyrot. — A właściwie to jestem przerażona. Nie wiem co mnie czeka…

— W takim razie uważnie mnie posłuchaj, bo mam dla ciebie kilka ważnych wskazówek.

Królewna z zaciekawieniem spojrzała na Dziadka.

— Słucham.

— Przede wszystkim kieruj się zawsze na południe. I to bez względu na okoliczności. Pamiętaj — zawsze na południe. Wiem, że nasza sąsiednia kraina nosi nazwę Zorlandia. Zapamiętaj ją. I jeszcze jedna bardzo ważna rzecz. Nie poddawaj się. Nawet gdyby wydawało ci się, że wszystko stracone, że cała ta podróż nie ma sensu, nie poddawaj się. Idź wytrwale do celu. Wiem, że odnajdziesz drogę do Krainy Równomocy na południu.

— Postaram się, Dziadku. — wyszeptała królewna.

— Dobrze, moja droga. Chodźmy do komnaty, w której czekają na ciebie prezenty. Goście na pewno już rozglądają się w poszukiwaniu ciebie i zastanawiają się, gdzie się podziewasz.

Rzeczywiście, w komnacie z podarunkami zebrali się już wszyscy domownicy i goście. Na widok Meyrot ucieszyli się i usunęli się nieco, by królewna miała swobodny dostęp do wszystkich niespodzianek.

Stos prezentów był imponujący. Można w nim było dostrzec nowe suknie, klejnoty, szkatułki i mnóstwo przepięknych drobiazgów. „Jaka szkoda, że nie będę mogła tego wszystkiego zabrać ze sobą” — pomyślała Meyrot i ciężko westchnęła.

— Dziękuję wam bardzo, moi kochani! — powiedziała jednak z uprzejmym uśmiechem, żeby nie robić gościom przykrości. — Jakie piękne podarunki!

Ale to jeszcze nie wszystko — odezwała się naraz królowa Anahenia. — są jeszcze prezenty, które mają dla ciebie nasze drogie przyjaciółki wróżki.

Meyrot zaciekawiła się.

— A gdzie są wróżki? — spytała rozglądając się wokół.

— Czekają na ciebie w ogrodzie — po czym zwróciła się do gości: — A wszystkich zapraszamy teraz na deser na królewskim tarasie.

Tak więc zebrani goście udali się we wskazanym kierunku, zaś królewna w asyście rodziców i dziadków skierowała się w stronę królewskiego ogrodu. Tam czekały na nią trzy zaprzyjaźnione z królewskim rodem wróżki: Agnessa, Katya i Betinda. Meyrot bardzo lubiła swoje ciotki wróżki, bo były serdeczne i zawsze miały dla niej jakieś zabawne i zaskakujące prezenty. Przypomniała sobie nawet, jak na swoje dziesiąte urodziny dostała od nich znikające dukaty, dzięki którym mogła rodzicom, dziadkom i kuzynom pokazywać czarodziejskie sztuczki.

Królewna przywitała się serdecznie z wróżkami.

— Pozwól, że ja pierwsza wręczę ci prezent! — wykrzyknęła jedna z wróżek, Agnessa, szczupła i wysoka kobieta o bardzo wymyślnej fryzurze w kolorze ciemnego różu, odziana w filetoworóżową suknię z tiulu, pełną falbanek. — Nie zgadniesz co mam dla ciebie!

— No pewnie, że nie zgadnę! Ale jestem pewna, że to coś czarodziejskiego.

— Tak, to coś czarodziejskiego. — powtórzyła Agnessa i nagle w jej dłoniach pojawiła się niewielka szkatułka.

Meyrot aż zaparło dech z ciekawości. Z uwagą śledziła wzrokiem każdy ruch wróżki, która długimi palcami obracała w dłoniach prezent. Naraz wieczko uchyliło się i oczom królewny ukazały się trzy ciemnoczerwone, połyskliwe kamienie.

— To są czarodziejskie rubiny — wyjaśniła Agnessa. — Myślę, że mogą ci się przydać, bo czeka cię wiele przygód. — dodała.

— A na czym polega ich czarodziejska moc? — spytała Meyrot wyciągając przed siebie dłoń i delikatnie dotykając kamieni.

— One mogą cię uratować z opresji. Ale posłuchaj bardzo uważnie, bo nie możesz ich wykorzystać pochopnie. Gdybyś znalazła się w trudnym położeniu i nie widziała żadnej drogi wyjścia z sytuacji, wyciągnij ze szkatułki jeden rubin i rzuć nim przed siebie, a po chwili przeszkoda zniknie, będziesz już bezpieczna i będziesz mogła dalej ruszyć w drogę.

— Ojej, ale wspaniały prezent! Dziękuję ci, droga ciociu!

— Ależ proszę bardzo, moja kochana. — odpowiedziała królewnie Agnessa, po czym tajemniczym głosem dodała: — Tylko że rzucenie rubinem ma swoją cenę. Dodaje dziesięć lat. Tak więc gdybyś wykorzystała jeden z rubinów, będziesz natychmiast miała dwadzieścia osiem lat…

— A gdybym wykorzystała już ostatni rubin, będę miała aż czterdzieści osiem lat — wtrąciła Meyrot. — Czyli ceną za ocalenie jest błyskawiczne starzenie się.

— Tak, niestety. — Agnessa spochmurniała na twarzy.

— Rozumiem — odpowiedziała na to królewna. — Czyli nie mogę korzystać z twojego prezentu pochopnie.

— Wiedziałam, że jesteś bardzo rezolutna i w mig wszystko pojmiesz — uśmiechnęła się wróżka Agnessa. Dawanie ci prezentów to prawdziwa przyjemność!

— Dziękuję ci bardzo droga ciociu za rubiny. A twoje słowa wezmę sobie głęboko do serca. — Meyrot wzięła do rąk cenną szkatułkę, zamknęła jej wieczko i schowała ją do kieszonki w sukni.

— Pora na kolejny prezent — odezwała się druga z wróżek, Katya, ciemnowłosa i smukła, ubrana w niebiesko-szafirową suknię. — Wyobraź sobie, moja słodka Meyrot, że mam dla Ciebie bardzo praktyczny podarunek.

Słowa te bardzo zaciekawiły królewnę. W napięciu obserwowała wróżkę. Katya przez chwilę się nie ruszała, po czym gwizdnęła cicho. Naraz dało się słyszeć stukot końskich kopyt, a oczom wszystkich ukazał się przepiękny biały rumak z czarną grzywą, w złotej uprzęży i z czarnym siodłem.

— Ojej!!! — wykrzyknęła z zachwytem królewna. — Jakie z ciebie cudo, koniku! Jak się wabi? — spytała wróżkę Katyę.

— Na razie nie ma imienia. Ty mu nadaj imię.

— W takim razie… będziesz się nazywał… Śnieżny Wicher! — wymyśliła na poczekaniu Meyrot i zbliżyła się do rumaka. Następnie pogłaskała go czule po łbie, na co w odpowiedzi usłyszała cichutkie rżenie.

— Polubił cię — powiedziała Katya, po czym dodała: — Ale to nie jest zwykły koń. Długo pracowałam nad jego czarodziejską mocą. I oto co udało mi się wypracować. Przede wszystkim Śnieżny Wicher nigdy się nie męczy. Będzie podążał drogą wytrwale i z dbałością o twoje wygody, moja kochana Meyrot. Gdyby świeciło na ciebie ostre słońce, rozciągnie się nad tobą parasol. Podobnie gdyby zaczął padać deszcz. Jeśli zmarzniesz, otuli cię ciepła peleryna. Mało tego, siedząc w siodle nie będziesz też odczuwała głodu ani pragnienia. Dlatego będziecie mogli podróżować nawet całymi dniami.

— Dziękuję, ciociu Katyo! — uradowała się Meyrot. — A tak się martwiłam swoją podróżą! Teraz już się tak nie boję!

— To dobrze, moja droga. Ale pozwól mi dokończyć, bo to jeszcze nie wszystko! Teraz najważniejsze: rumak nie mówi, ale rozumie wszystko, a gdy będzie zapadał zmrok, obok Śnieżnego Wichra rozciągnie się królewski namiot, do którego będziesz mogła wejść, by spokojnie się wyspać. Tam będziesz miała nie tylko swoje łoże, ale również wszystkie prezenty, które dostałaś na urodziny. Zatem będziesz mogła wieczorami i nocami poczuć się jak u siebie w pałacu. I gdy ty będziesz sobie odpoczywać i spokojnie spać, to nad twoim bezpieczeństwem będzie czuwał Śnieżny Wicher.

— Ciociu Katyo! Jesteś taka dobra i tak się o mnie troszczysz! — wykrzyknęła uszczęśliwiona Meyrot. — Naprawdę podróż nie wydaje mi się już taka straszna jak na początku! Dziękuję ci z całego serca! — Następnie zwróciła się do Śnieżnego Wichra: — Mój przyjacielu! We dwoje na pewno damy radę! — po czym przycisnęła z czułością swoją twarzyczkę do łba rumaka.

— We czworo — poprawiła królewnę ostatnia z wróżek — Betinda.

— Jak to?! — zdziwiła się Meyrot i spojrzała na trzecią ciotkę.

Betinda była jasnowłosa i zachwycała ludzi swoją urodą. Odziana była w czerwoną, prosto skrojoną suknię, ozdobioną tysiącem drobnych różnokolorowych koralików. Teraz to ona wzbudziła zaciekawienie królewny.

— Zaraz kogoś ci przedstawię — rzekła Betinda i dwa razy klasnęła w dłonie. Momentalnie podleciały do niej dwa niewielkie mądre duchy — smartgousty i zajęły pozycje — jeden po jej prawej, a drugi po lewej stronie.

Oba były przezroczyste, ale różniły się od siebie. Pierwszy z nich był cały błękitny i miał granatowe oczy. Jego twarz była bardzo pogodna, a usta wyginały się w radosnym uśmiechu.

— Tu na Luxa spójrz królewno, rozweselę cię na pewno! — wykrzyknął delikatnym głosikiem i zademonstrował kilka zabawnych min.

W odpowiedzi królewna uśmiechnęła się. Tymczasem drugi z duchów był cały szary, tylko oczy miał czarne. Jego twarz robiła wrażenie posępnej.

— A ja jestem Mrox ponury, zamiast słońca widzę chmury — przedstawił się.

Królewna aż zaniemówiła z wrażenia.

— Och, zapomniałam ci jeszcze nadmienić — odezwała się znowu Betinda — że gdy smartgousty są bardzo rozemocjonowane, mówią wierszykami.

— O, lubię poezję — uśmiechnęła się Meyrot.

— I w dodatku mogą się przydać w nocy, bo w ciemności potrafią emanować światłem. Dzięki Luxowi i Mroxowi nie będziesz się czuła samotna w czasie swojej podróży — mówiła dalej Betinda. — O, i jeszcze coś. Z tego co wiem, to Zorlandię też zamieszkują smartgousty. Tak więc twoje duchy odnajdą tamtejsze duchy i zdobędą cenną wiedzę na temat krainy. Mogą też pomóc ci dowiedzieć się, gdzie mieszka wróżka Olietta. To bardzo ważne, bo ona ma ci coś przekazać. Prawdopodobnie również w kolejnych krainach mieszkają smartgousty. Dlatego właśnie pomyślałam o takim prezencie dla ciebie, moja droga Meyrot.

— Dziękuję ci bardzo, droga ciociu Betindo! — wykrzyknęła wreszcie królewna, po czym zwróciła się do smartgoustów: — Lux, Mrox, serdecznie was witam! Podróż z wami będzie dla mnie przyjemnością!

W odpowiedzi duchy zgięły się wpół w szacownych ukłonach i przeniosły się w powietrzu w pobliże Meyrot. Lux zajął teraz miejsce po jej prawej, a Mrox po lewej stronie.

Meyrot nie mogła się nacieszyć nowymi prezentami. Czuła, że rodzina i przyjaciele pomyśleli o wszystkim, żeby jej wyprawę uczynić jak najbardziej bezpieczną.

Całe popołudnie i wieczór spędziła więc w gronie domowników pałacu i przybyłych gości. Do każdego podchodziła na pogawędkę. Starała się też dobrze zapamiętać ten ostatni wieczór w swoim domu rodzinnym, żeby w trudnych chwilach, które z pewnością ją czekały, przywoływać te dobre wspomnienia. A gdy goście już się rozjechali do swoich domów, królewna udała się do komnaty króla i królowej.

— Drodzy rodzice! Czy możecie mi powiedzieć na czym właściwie ma polegać ta moja wyprawa? Wiem tylko, że mam odszukać Krainę Równomocy. Ale po co właściwie mam jej szukać? Dlaczego muszę wyruszać w nieznane? — Meyrot zasypała króla i królową pytaniami.

— Droga córko — odezwał się na to król — tak jak już mówiłem, Krainą Równomocy zawładnął złośliwy czarownik i przez to ludziom trudniej się żyje. Natomiast z jakichś nieznanych nam powodów właśnie ty możesz osłabić jego złą moc. Myślę też, że w drodze dowiesz się znacznie więcej. Od wielu, wielu lat nikt z naszego królestwa nie opuszczał jego granic, więc nie wiemy co cię czeka za południową granicą.

— Ach tak — westchnęła królewna. — Nie chcę się z wami rozstawać — dodała. — Ale skoro trzeba, to wyruszam. Mam tylko nadzieję, że was nie zawiodę.

Potem jeszcze długo rozmawiali ze sobą. Królewna nabierała przekonania, że poradzi sobie z tym trudnym zadaniem, które akurat jej przypadło wykonać.

Wieczorem długo nie mogła zasnąć. Targały nią różne emocje i różne myśli kołatały się w jej głowie. Z jednej strony ogarniał ją smutek i strach z powodu porzucania domu rodzinnego, ale z drugiej dawała znać o sobie ciekawość świata i chęć sprostania wyzwaniu. Meyrot cieszyła się również wszystkimi swoimi prezentami. „Jak to dobrze, że będę mogła mieć je ze sobą” — myślała.

Zasnęła dopiero późno w nocy, ale rano obudziła się rześka i gotowa do drogi. Od wczesnych godzin porannych cały dwór królewski był już na nogach. Wszyscy wiedzieli, że to najważniejszy poranek w dziejach królestwa.

Meyrot zjadła pyszne śniadanie — rogalika z masłem i dżemem żurawinowym oraz wypiła mleko z miodem. Następnie wszyscy po kolei się z nią żegnali. Niemal cała służba zalewała się łzami, bo wszyscy bardzo kochali młodą władczynię. Meyrot też popłakiwała ukradkiem, ale raczej starała się wszystkich pokrzepiać i zapewniać, że przecież tu wróci. Gdy tylko wykona zadanie i zakończy wyprawę.

Później dosiadła Śnieżnego Wichra i wyruszyła w stronę południowej granicy Królestwa. Wraz z nią w tę drogę udali się również król, królowa oraz Babcia i Dziadek królewny, którzy chcieli odprowadzić Meyrot. Jechali kilka godzin.

Przed granicą królewna jeszcze na chwilę zsiadła z konia, a rodzice i Dziadkowie wysiedli z karocy.

— Jedź szczęśliwie nasza ukochana córko i wnuczko! — te słowa jeszcze długo pobrzmiewały w głowie królewny, gdy ta przekraczała graniczny strumyk. A kiedy Śnieżny Wicher stanął już na suchej ziemi, Meyrot jeszcze na chwilę się odwróciła i pomachała swoim bliskim.

— Kocham was! — zawołała, po czym zdecydowanym głosem przemówiła do Śnieżnego Wichra i do smartgoustów: — W drogę! Wyruszamy na południe, przyjaciele!

Rozdział drugi
Zorlandia

Przez kilka kolejnych dni Meyrot i jej świta wędrowali przez przepiękną krainę, pełną fioletowych kwiatów. Na rozległych łąkach rosły krokusy, lilaki, wrzosy, lawenda, astry i wiele innych, tworząc z zielenią liści i traw harmonijną kompozycję kolorystyczną. Królewna zastanawiała się, jak to możliwe, że jednocześnie kwitną tu kwiaty wiosenne i jesienne, i to tylko w jednym kolorze. Również motyle i ptaki były tylko fioletowego kolorze. Prawdopodobnie była to kwestia czarów.

Meyrot z zachwytem oglądała zmieniające się w miarę przemieszczania się krajobrazy i skrywające się w krzakach zwierzęta. Z kolei smartgousty różnie reagowały na wszechobecny kolor fioletowy. Lux był nim oczarowany, natomiast Mrox narzekał na jego jaskrawość. Meyrot uśmiechała się na to dyskretnie, bo bawiły ją te spory smartgoustów.

I tak oto doszli do obrzeży pewnego miasteczka. W oddali widać było domostwa, a na polanie gromadkę młodzieży. Gdy podjechali nieco bliżej, ich oczom ukazał się taki oto obrazek: jeden z nastolatków, z narzuconą na siebie fioletową zasłoną straszył młodszego chłopca, który piszcząc uciekał, zaś pozostała dwójka starszych wprost zataczała się ze śmiechu.

Meyrot nie spodobał się ten widok i już chciała zareagować, jednak usłyszała z boku męski, zdecydowany głos:

— Hej! Nuna, Filix, Tymex! Co to za zabawa?! — Zbliżający się dorosły mężczyzna był wyraźnie zażenowany.

Usłyszawszy to, młodzi ludzie przestali się śmiać, a chłopak-straszydło zrzucił z siebie fioletową zasłonę.

— Oj, tato, przecież to jest zabawne! — zbagatelizowała sprawę szesnastoletnia dziewczyna o jasnobrązowych długich włosach.

— Może dla was zabawne, ale przecież Zino jest wyraźnie przerażony!

— No dobrze, już nie będziemy go straszyć — obiecała niezbyt chętnie ojcu dziewczyna.

— I wracaj niedługo do domu. Obiecałaś nam pomóc w opiece nad twoją siostrą i bratem.

— Ojej, tato! Jeszcze chociaż dwie godziny.

— Godzinę i do domu — zakończył rozmowę mężczyzna i odszedł w stronę domostw.

Tymczasem cała czwórka zauważyła podjeżdżającą na rumaku królewnę w asyście smartgoustów.

— Kim jesteś? — zapytał ciemnowłosy, chłopiec, trzymający fioletową zasłonę. — Ja jestem Filix, mam już piętnaście lat — przedstawił się. — A to mój młodszy o rok brat, Tymex. — wskazał na podobnego do siebie młodzika.

— Ja jestem Nuna i jestem najstarsza. Mam już szesnaście lat. — odezwała się nastolatka. — A ty na pewno jesteś królewną! — zwróciła się do gościa.

— Tak, jestem Meyrot z Królestwa Północy, a to Śnieżny Wicher, Lux i Mrox — królewna przedstawiła swój orszak, po czym zwróciła się do najmłodszego chłopca: — Bardzo się wystraszyłeś.

— Tak. Mam dwanaście lat, ale bardzo boję się stracholaków.

— To dlatego go straszyliście? — zwróciła się do pozostałej trójki.

— To Nuna mnie namówiła — zaczął się tłumaczyć Filix. — Ja tylko wziąłem z domu zasłonę.

— Nieprawda! — broniła się dziewczyna — Razem wpadliśmy na ten pomysł.

— A nie, bo Filix wcale nie wpadł na ten pomysł — stanął murem za bratem Tymex.

— Nieważne — zakończyła sprawę Meyrot. — Grunt, że posłuchaliście taty Nuny. Straszeniem można komuś wyrządzić krzywdę.

— No, Zino, już się nie bój — odezwała się na to Nuna.

— Na pewno nie będziecie mnie już straszyć? — nie dowierzał chłopiec.

— Słowo honoru! — przyrzekł Filix, a pozostała dwójka pokiwała twierdząco głowami.

Meyrot uśmiechnęła się, po czym zsiadła z konia i zwróciła się do Luxa i Mroxa:

— Kochani, zróbcie proszę małe rozeznanie wśród waszych koleżanek i kolegów. Dowiedzcie się o tej krainie wszystkiego co się da. Każda informacja jest dla nas niezwykle cenna.

— Tak jest, królewno Meyrot! — odpowiedziały jednocześnie smartgousty i odleciały.

— Możemy pojeździć na twoim rumaku? — spytał Tymex.

— A jeździliście już kiedyś na koniu?

— Nie.

— No to zapraszam was na bezpieczną przejażdżkę. Śnieżny Wicher to bardzo spokojny koń. Będziecie kolejno na nim jeździć, ale dla bezpieczeństwa ja muszę go prowadzić.

Tak więc nastolatki i Zino, cierpliwie czekając na swoją kolejkę, jeden po drugim dosiadali Śnieżnego Wichra. Była to też okazja do miłej pogawędki z Meyrot. Okazało się, że rozpoczęły się właśnie wakacje i dlatego młodzi mają tyle wolnego czasu. Oprócz wymyślania zabaw starają się też czasem pomagać rodzicom. Królewna dowiedziała się również, że Zino ma młodszego brata, którego nazywa Bobo. I już chciała zapytać go o stracholaki, gdy wtem nadleciały smartgousty, mocno podekscytowane.

— Powiem krótko, prosto z mostu: aż się roi od lostgoustów! — wyrecytował Lux, po czym dodał: — Są jak fioletowe ptaki te ogromne stracholaki!

A na to dorzucił Mrox:

— Beznadziejne są te stwory, jeszcze gorsze ich kolory!

— Spokojnie, kochani — odezwała się na to Meyrot. — Nic z tego nie rozumiem. Zacznijmy od lostgoustów. Kto to są lostgousty?

— My wiemy, my wiemy!!! — wykrzyknęły na to nastolatki nie dopuszczając smartgoustów do głosu.

— No dobrze. To mówcie.

— Lostgousty to też duchy, ale nie takie przyjemne jak Lux i Mrox — powiedział Filix.

— Dlaczego nie takie przyjemne?

— Bo kręcą się tylko wokół nas, dają nam fioletowe piórka i próbują nas namawiać, żebyśmy wrzucali je do Groty Gniewu.

— Problem z nimi właśnie taki! Dobrze mówią te dzieciaki — zarymował znów Lux.

— Ale ja nadal nic z tego nie rozumiem — zniecierpliwiła się Meyrot. — Zacznijmy od początku. Zorlandię zamieszkują smartgousty, czyli mądre duchy i lostgousty, czyli zagubione duchy, mam rację? — zwróciła się do Luxa, Mroxa i młodzieży.

— Tak — odparła Nuna — ale smartgoustów jest bardzo mało. Przynajmniej ja ich wiele nie widziałam. — Dziewczyna spojrzała pytająco na chłopców.

— No, ja też widziałem ich może kilka — powiedział na to Filix. — Za to lostgoustów jest cała zgraja. Są wszędzie. Przyzwyczailiśmy się już do nich, ale nie są zbyt ładne. Mają okrągłe brzuchy, cienkie ręce i cienkie nogi. I małe, ale ciekawskie oczy.

— Ni to ludzie, ni zwierzaki, te łachudry i pokraki — dodał do tego opisu Mrox.

— A o co chodzi z tymi piórkami? — pytała dalej królewna.

— No właśnie. Gdy tylko się zezłościmy, natychmiast się pojawiają, dają nam fioletowe piórka i powtarzają skrzekliwym głosem: „Zapomnij o swojej złości i wrzuć te piórka do Groty Gniewu! Zapomnij o swojej złości i wrzuć te piórka do Groty Gniewu!” — powiedział Tymex, przedrzeźniając lostgousty.

— Zaczynam rozumieć — powiedziała Meyrot. — Lostgousty podsuwają ludziom rozwiązanie, żeby zamiast wyrażać złość pozostać spokojnym, a pomoże w tym wrzucenie piórek do Groty Gniewu.

— Tak — potwierdziły zgodnym chórem nastolatki i smartgousty.

— I ja tak właśnie zrobiłem — odezwał się Zino. — Mój brat strasznie mnie denerwuje: zaczepia mnie, zabiera mi moje rzeczy i smakołyki… Mówię o tym rodzicom, ale oni wciąż mnie uspokajają, żebym mu ustąpił, bo on jest młodszy. A ja się ciągle złoszczę i wtedy przychodzą lostgousty i podsuwają mi pomysł, jak zdusić swoją złość.

— I jak się czujesz, gdy wrzucisz piórka do Groty Gniewu? — spytała Meyrot.

— Przestaję czuć złość.

­– Czyli wygląda na to, że Zorlandia to Kraina Zapomnianej Złości — rzekła refleksyjnie Meyrot. — No to teraz porozmawiajmy o stracholakach. Czy tylko do ciebie przychodzą, Zino?

— Tak, tylko do mnie — odparł zmartwiony chłopiec.

— Kiedy do ciebie przychodzą?

— Najczęściej w nocy. Gdy nie ma w pobliżu dorosłych.

— A mówiłeś o tym rodzicom?

— Tak, ale oni mówią, że to tylko sen. A ja wiem, że to nie jest sen. One naprawdę do mnie przychodzą!

— Są ogromne i fioletowe?

­– Tak, są takie jak mówił Lux. Jak wielkie fioletowe ptaki, tylko zamiast dziobów mają paszcze. A w nocy świecą na seledynowo.

— Ojej, to rzeczywiście muszą wyglądać przerażająco — powiedziała Meyrot, po czym dodała: — Zatrzymam się tu na jakiś czas. Rozbiję obóz i postaram ci się pomóc, Zino.

— Dziękuję, Meyrot! — ucieszył się chłopiec.

Królewna czuła, że nie może tego tak zostawić. Wyglądało na to, że lostgousty i stracholaki są ze sobą w komitywie i że utrudniają życie niektórym ludziom. Zastanawiała ją także niewielka liczba smartgoustów. Gdzie one mogły się podziewać? Może Olietta będzie wiedziała.

— A czy udało się wam ustalić, gdzie znajdziemy Oliettę? — spytała Luxa i Mroxa.

— Tak, za tym wzgórzem, w lesie obok jeziora — odparły niemal jednocześnie smartgousty.

— Wybierzemy się do niej dopiero wtedy, gdy załatwimy sprawę ze stracholakami — odparła.

Wcześnie rano obudziły Meyrot odgłosy rozmowy nastolatków. Wyjrzała z namiotu i przywitała się z Nuną, Filixem, Tymexem oraz Zino. Młodzi byli bardzo podekscytowani i mówili wszyscy naraz o tym, że do chłopca znowu przyszły lostgousty, dały mu piórka i powiedziały, żeby poszedł je wrzucić do Groty Gniewu.

Królewna uznała, że wobec tego czas wyruszyć z młodzieżą do tej tajemniczej groty. Tak więc Śnieżny Wicher błyskawicznie zwinął królewski namiot i wszyscy wyruszyli w drogę.

Grota Gniewu znajdowała się na skraju gęstego, ciemnego lasu. Widać już ją było z daleka. Była wydrążona w skale i wyglądała przerażająco. Gdy się już do niej zbliżali, zauważyli dwoje dzieci, wyglądających na dziesięć lat. Dziewczynka płakała, a chłopiec miał bardzo zmartwioną minę.

— To bliźniaki: Vivi i Kasperio — rozpoznał je Tymex.

— Co się stało? — spytała z troską w głosie Meyrot.

— Zgubił nam się kotek. A właściwie kotka. Ma na imię Kropka, bo jest cała w plamki. Nie wróciła na noc do domu — wyjaśniła dziewczynka.

— Zaraz pomożemy wam jej poszukać — powiedziała królewna, po czym zwróciła się do wszystkich: — Wy wraz ze Śnieżnym Wichrem schowajcie się za tym wielkim krzakiem i zachowujcie się cicho, a ja sprawdzę, czy Kropka przypadkiem nie weszła do groty. Przy okazji może napotkam jej mieszkańców.

I po chwili, wraz z Luxem i Mroxem zanurzyła się w ciemności. Była lekko przestraszona i czujna. Ostrożnie stawiała kroki, a tymczasem smartgousty sprawdzały zakamarki. Wkrótce w grocie zrobiło się seledynowo. Meyrot domyśliła się, że to poświata bijąca od stracholaków, które najwyraźniej musiały być w pobliżu. Potwierdzeniem tego były też groźne pomruki. Królewna poczuła wszechogarniające przerażenie, ale nie cofnęła się. Wytrwale rozglądała się w poszukiwaniu Kropki. Grota nie była zbyt wielka, więc udało się sprawdzić całe jej wnętrze. Niestety, ani Meyrot, ani smartgousty nie znalazły kotki. Stracholaki również się nie pojawiy.

— Nie ma Kropki w grocie — powiedziała do Vivi i Kasperia Meyrot. — Bardzo mi przykro. Porozglądajmy się jeszcze po lesie.

Dzieci bardzo się zmartwiły. Nuna objęła ramieniem Vivi, a Filix i Tymex zaczęli pocieszać Kasperia:

— Na pewno się znajdzie.

Tymczasem Zino zbliżył się do groty, by wrzucić do niej piórka, ale Meyrot go powstrzymała:

— Nie rób tego — po czym zwróciła się do smartgoustów: — Lux! Mrox! Udajcie się znowu do waszych kolegów i dowiedzcie się co można zrobić z piórkami, jeśli nie zamierza się ich wrzucić do Groty Gniewu. My tymczasem rozejrzymy się po lesie. Może uda nam się odszukać Kropkę.

Zino niezbyt chętnie posłuchał Meyrot i przyłączył się do pozostałych.

Upłynął jakiś czas. Już królewna zaczęła się martwić o smartgousty, gdy te nadleciały, znowu bardzo rozemocjonowane.

— Chcesz uniknąć stracholaka? To jest na to rada taka: by się piórka w górę wzbiły, dmuchnij na nie z całej siły! –wyrecytował Lux, a Mrox wymamrotał pod nosem:

— Też mi rada dmuchać w pióra! To jest chyba jakaś bzdura!

— Zino, słyszysz? Dmuchnij w piórka — zachęcała chłopca Meyrot. Ale on nie był przekonany. Naraz zerwał się i odbiegł w kierunku Groty Gniewu. ­– Zino! Poczekaj! Posłuchaj mnie! — wykrzykiwała za nim królewna, jednak bez skutku.

Meyrot z rezygnacją pokiwała głową i zamyśliła się.

— Poczekajmy na Zino i wracajmy — powiedziała. — Wasi rodzice pewnie się już niepokoją.

Do samego wieczora królewna bardzo dużo rozmyślała nad problemem Zino. W końcu postanowiła, razem ze smartgoustami, zaczaić się na stracholaki, gdy nastanie noc. Tak więc tego wieczoru nie poszła do królewskiego namiotu, tylko przycupnęła niedaleko domu Zino. Około północy ujrzała w oddali trzy zbliżające się, świecące seledynowym blaskiem postacie. Królewna poczuła strach, ale postanowiła go przezwyciężyć. Tak więc zebrała się na odwagę i wyruszyła naprzeciw stracholakom, a smartgousty podążyły za nią.

Gdy już byli blisko siebie, stwory zatrzymały się i zaczęły wydawać groźne pomruki. Meyrot uniosła głowę i spojrzała jednemu z nich prosto w oczy. Były czerwone i patrzyły przenikliwie. Mimo to królewna wykonała krok do przodu. Stracholaki zatrzymały się. Jeszcze jeden krok do przodu i jeszcze jeden…

Meyrot wyciągnęła rękę przed siebie, żeby dotknąć stracholaka, ale przed sobą miała tylko seledynowe pióra. Naraz wpadła na pomysł, żeby dmuchnąć w ich kierunku. I tak uczyniła. W miejscu, w które dmuchnęła, zrobiła się dziura. Nabrała więc dużo powietrza w płuca i dmuchnęła ze wszystkich sił. Naraz podziurawiony stracholak rozsypał się na tysiące seledynowych piór. Tak samo stało się z drugim i trzecim.

Meyrot aż podskoczyła z radości, a smartgousty wykonały triumfalny taniec. Nawet Mrox był uśmiechnięty.

— No i o co ta afera? Stracholaki to są zera! — wyrecytował.

— Od dziś patrzę w świat z nadzieją, stracholaki nie istnieją! — zarymował na to Lux.

— Koniec z wami, stracholaki! Zino jest uratowany! — powiedziała z satysfakcją Meyrot. Teraz mogła spokojnie udać się do królewskiego namiotu i położyć się spać.

Następnego ranka znów obudził ją odgłos rozmów. Królewna wyjrzała z namiotu i przywitała się z młodymi.

— Zostaniesz jeszcze z nami? — spytała z nadzieją Nuna.

— Niestety, muszę ruszać w dalszą drogę. Ale mam dobrą wiadomość dla Zino. Stracholaki już więcej do ciebie nie przyjdą! — I opowiedziała młodzieży, co się wydarzyło w nocy.

Zino z radości postanowił pobawić się wspólnie z Bobo i dać mu swoją kolekcję błyszczących kamieni, o której maluch od dawna marzył. Meyrot pochwaliła nastolatka, a następnie zwróciła się do wszystkich:

— Tak więc gdyby lostgousty znowu się pojawiły, to natychmiast rozdmuchnijcie piórka na wszystkie strony świata. Wydmuchniecie z siebie całą złość i poczujecie się lepiej. A w dodatku nikt na tym nie ucierpi, bo przecież złość nieraz popycha nas do gwałtownych zachowań.

Naraz dało się słyszeć cichutkie miauczenie.

— Słyszycie? — zapytał Filix. — Gdzieś tu musi być zaginiona kotka. Lux, Mrox, rozejrzyjcie się razem z nami — zwrócił się do smartgoustów.

Nie upłynęło nawet kilka minut, gdy Lux odnalazł w pobliskich krzakach zaplątaną Kropkę. Radości nie było końca.

— Musi być bardzo wystraszona i głodna — powiedziała o kotce Nuna.

— Chodźcie, zanieśmy ją Vivi i Kasperio — podsunął myśl Tymex.

— Tak, na pewno się martwią — potwierdził Filix.

Meyrot uśmiechnęła się szeroko.

— To ja już się z wami żegnam — przemówiła do wszystkich. — Cieszę się, że was poznałam. Nigdy was nie zapomnę.

W odpowiedzi na to nastolatki zasypały ją gradem podziękowań i dobrych słów. Widać było, że trudno im się rozstać z królewną. A gdy już zniknął namiot i Meyrot dosiadła Śnieżnego Wichra, stały na drodze i jeszcze długo do niej machały.

Teraz najważniejsze było dotarcie do wróżki Olietty. Dzięki smartgoustom, które dowiedziały się, gdzie jej szukać, rumak mógł spokojnie dalej zmierzać na południe. Najpierw trzeba było pokonać wzgórze, a potem przez jakiś czas przemieszczać się wzdłuż jeziora. Meyrot i jej przyjaciele mijali po drodze wioski i miasteczka, spotykali różnych ludzi.

W końcu, niedaleko jeziora, ujrzeli przepiękny las, a w nim śliczną, kolorową chatkę z tarasem. Meyrot od razu wiedziała, że to tu musi mieszkać Olietta. Przed chatką wygrzewały się koty, a na płocie leżały i cichutko pochrapywały sobie dwa smartgousty: jeden w kolorze niebieskim, a drugi zielonym.

Królewna zsiadła z konia, pogłaskała go, po czym ruszyła w stronę chatki.

Wtem na progu pojawiła się Olietta we własnej osobie. Była wysoka i smukła, włosy miała prawie do ramion, ciemnobrązowe, fantazyjnie nastroszone wokół głowy. Ubrana była w białoniebieskoczarną zwiewną sukienkę i sandały w tych samych kolorach. Buzię miała ładną i sympatyczną.

— O, mamy gości! Witajcie! — powiedziała radośnie na widok Meyrot i jej świty.

— Dobry wieczór, Olietto! Nazywam się Meyrot! — przedstawiła się królewna.

— A więc to ty!!! — wróżka sprawiała wrażenie bardzo uradowanej i podekscytowanej. — To na ciebie czekałam.

— Czekałaś na mnie? A skąd wiedziałaś, że przybędę do ciebie?

— Właściwie to nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Po prostu od bardzo dawna wiem, że przybędzie do mnie królewna z któregoś królestwa, która przyczyni się do uwolnienia smartgoustów z mocy złośliwego czarownika. Ale o tym za chwilkę. Zapraszam cię do środka. Ix, Wix, obudźcie się! Mamy gości! — zawołała w stronę wypoczywających smartgoustów. Te natychmiast się zerwały i ukłoniły się pięknie królewnie. — Ix to ten niebieski, a Wix to ten zielony — wyjaśniła Olietta.

— O, ty też masz koło siebie dwa smartgousty! — Meyrot nie mogła się nadziwić. — Co za zbieg okoliczności! Moje nazywają się Lux i Mrox — przedstawiła swoich przyjaciół wróżce i oba duchy natychmiast wykonały finezyjne ukłony.

— Tak, to faktycznie ciekawe — zaśmiała się dźwięcznie wróżka. — Zupełnie jak byśmy były siostrami.

Meyrot też się roześmiała i razem weszły do chatki.

— Może smartgousty niech sobie porozmawiają na tarasie — zaproponowała Olietta.

— To dobry pomysł — zgodziła się Meyrot. — Na pewno mają sobie wiele do powiedzenia.

Tak więc smartgousty poleciały na taras, zaś Olietta i Meyrot usiadły przy stole wewnątrz chatki. Wróżka poczęstowała Meyrot herbatą z dzikiej róży i przepysznymi ciasteczkami owsianymi, które sama upiekła.

— No to teraz opowiedz mi o tym złośliwym czarowniku — dopominała się Meyrot.

­– W sumie to wiem o nim niewiele. Po prostu krążą słuchy, że więzi gdzieś smartgousty. Dlatego jest ich w Zorlandii tak mało. Jestem już przemęczona tą walką z lostgoustami. Wiesz, one namawiają złoszczących się ludzi do wrzucania piórek do Grot Gniewu. Potem z tych piórek powstają stracholaki i dręczą ludzi.

— Czyli nie tylko dzieci, ale i starszych? — zdziwiła się Meyrot.

— Właśnie. Zagrożeni są ludzie w różnym wieku.

— Ja spotkałam ośmioletniego Zino — odezwała się na to królewna, po czym opowiedziała Olietcie o tym, jak pokonała stracholaki, które nawiedzały chłopca.

— Odważna jesteś — rzekła z uznaniem wróżka. — Ale ludzie tutaj nie są tacy. Raczej słuchają lostgoustów i ściągają na siebie stracholaki, a potem ja muszę biedaków ratować, bo inaczej stracholaki zawładnęłyby nimi do reszty. Zawiaduję grupą smartgoustów i wspólnie próbujemy jakoś utrzymać równowagę w Zorlandii. No bo co by było, gdyby stracholaki rozpanoszyły się na dobre? Tak więc całymi dniami i nocami działamy, a wieczorami odpoczywamy. Dlatego Ix i Wix spali, gdy przyjechaliście.

— Czyli do Zino też byście dotarli, gdybym mu nie pomogła? — zaciekawiła się Meyrot.

— Oczywiście. Jutro lub pojutrze. Nie wyrabiamy się, dlatego do każdego na ratunek przybywamy lekko spóźnieni.

— Tak, to zrozumiałe — odpowiedziała na to królewna, a po chwili dodała: — A powiedz mi, co wiesz na temat Krainy Równomocy?

— Wszystko wskazuje na to, że zawładnął nią ten sam czarownik, który więzi smartgousty.

— Aha. Czyli wszystkie drogi prowadzą do czarownika. Mam nie tylko odnaleźć Krainę Równomocy, ale też uwolnić smartgousty.

— Tak. A wiesz, że ktoś musi ci w tym pomóc?

— Tak?! A kto taki?

­– Królewicz.

Meyrot zastygła na chwilę w bezruchu i momentalnie przypomniał jej się pewien powtarzający się ostatnio sen o królewskich dzieciach w ogrodzie.

— A więc to o to chodzi w tym śnie — pomyślała na głos.

— W jakim śnie? — zaciekawiła się Olietta. Królewna opowiedziała jej ten sen, po czym dodała: — Dopiero teraz wszystko stało się jasne… — I znów pogrążyła się w myślach.

— Czyli wiesz o królewiczu tylko tyle, że ma złote włosy i oczy w kolorze czekolady… To faktycznie niewiele. Ale myślę, że w dalszej drodze dowiesz się o nim więcej. Może od wróżki Enny. A może jednak wiesz, z którego królestwa on pochodzi? — teraz Olietta zadała pytanie.

— Niestety, nic nie wiem na jego temat. Mam podążać na południe, więc może jest z Królestwa Południa, ale nie wiem tego na pewno.

— W każdym razie musisz go spotkać, skoro razem macie odszukać Krainę Równomocy.

— Pewnie tak.

— A jaką nazwę nosi sąsiednia kraina?

— Safiria. Ale przejście do niej jest pilnie strzeżone przez czarownika Koszmariona. Będziesz musiała mocno się wytężyć, żeby przepuścił cię przez granicę. Mam nadzieję, że sobie z nim poradzisz. A gdy już znajdziesz się w Safirii, pytaj o wróżkę Ennę. Aha, byłabym zapomniała! Miałam ci coś dać. — Wróżka wstała od stołu i podeszła do komódki stojącej w rogu chatki. Wysunęła szufladkę, po czym wyjęła z niej niewielki przedmiot. Była to złota litera „M”.

— Ojej, jaka piękna! — zachwyciła się królewna. — „M” jak Meyrot. Dziękuję. Co mam z nią zrobić?

— Nie wiem. Ale ty pewnie wkrótce się dowiesz.

Królewna schowała literę do kieszonki, po czym wstała.

— Dziękuję ci za pyszną herbatkę i ciasteczka. Będę już jechać. Jesteś zmęczona, masz sporo pracy.

— Szkoda, że tak krótko sobie pogawędziłyśmy — westchnęła wróżka. — Życzę ci spokojnej drogi, spotkania królewicza i odnalezienia Krainy Równomocy.

Olietta i Meyrot uściskały się serdecznie i wyszły przed chatkę.

— Jak tam kochani, udała się pogawędka z kolegami? — skierowała pytanie w stronę tarasu.

— Tak!!! — smartgousty wykrzyknęły zgodnym chórem.

— Lux! Mrox! Ruszamy w dalszą drogę! — zawołała Meyrot. — Żegnajcie Ix i Wix. Życzę wam dobrego wypoczynku, a później owocnej pracy.

— Żegnajcie, kochani! — powiedziała Olietta i odprowadziła gości do miejsca, w którym stał Śnieżny Wicher.

Meyrot i jej świta znów skierowali się na południe. Wędrowali kilka kolejnych dni zanim w oddali ujrzeli wysoki czarny mur.

— Dotarliśmy do granicy z Safirią — powiedziała królewna.

— Pewnie podoba ci się ten posępny kolor muru — odezwał się zaczepnie Lux do Mroxa.

— Bardzo „zabawne” — odparł na to Mrox ze skrzywioną miną. — Martwię się, jak przejdziemy przez ten mur, a ty sobie żartujesz.

­Na kilka kroków przed murem Śnieżny Wicher zatrzymał się.

— I co teraz? — zapytał pochmurnie Mrox.

— Poczekamy — odrzekła Meyrot. — Myślę, że Koszmarion wkrótce się zjawi.

Minęło jednak trochę czasu, a czarownika wciąż nie było. Meyrot zdecydowała się więc go zawołać.

— Koszmarionie! Koszmarionie! Chcemy się przedostać do Safirii! — wykrzyknęła donośnym głosem.

W odpowiedzi usłyszała groźne pomruki, podobne do tych, które wydawały z siebie stracholaki. Naraz mur zadrgał i po paru chwilach ukazała się w nim ogromna, zamknięta brama.

— Nigdzie was nie przepuszczę! — rozległ się nagle skrzekliwy męski głos, po czym w bramie pojawił się czarownik. Był niewysokim, chudym mężczyzną o wielkich wyłupiastych oczach i odstających uszach. Odziany był w długą czarną szatę we fioletowoseledynowe wzorki, a na czubku głowy miał czarny, dziwaczny beret.

— Dlaczego nie chcesz mnie przepuścić? Spytała Meyrot. Co ci szkodzi?

— Zorlandii się nie opuszcza! — odparł skrzekliwie. — Lepiej wracaj skąd przybyłaś, pókim dobry! — zagroził.

Jednak Meyrot nie dawała za wygraną.

— Zrozum mnie. Muszę się dostać do Safirii. Mam ważne zadanie do wykonania.

— Mało mnie to obchodzi. Idź już, bo tracę cierpliwość!

— Powiedz mi tylko dlaczego wyczarowałeś w murze bramę. Pewnie po to, żebym mogła przez nią przejść do Safirii.

— Jesteś nie do wytrzymania! To moja brama! Tylko ja przez nią przechodzę!!! — zezłościł się na to Koszmarion i natychmiast rozległy się przerażające pomruki. — Wynoś się czym prędzej!!! — wrzasnął.

— Proszę cię! — Meyrot złożyła ręce w błagalnym geście.

— Sama tego chciałaś! — rzekł z pogardą w głosie, gwałtownym ruchem uniósł wysoko ręce i zniknął wraz z bramą, a z muru, na całej jego długości, zaczął się wydobywać fioletowy dym, który gęstniał i gęstniał.

— Abrakadabra abrakadabra, ale makabra, ale makabra! — zawołał przerażony Mrox.

— Mój Mroxuniu, nie trać ducha, wszak to zwykła zawierucha! — wykrzyknął na to Lux próbując dodać sobie animuszu.

Meyrot z całej siły objęła Śnieżnego Wichra za szyję i przywołała do siebie smartgousty, żeby schowały się w bocznych kieszeniach siodła. Poczuła paniczny strach.

Tymczasem dym przemienił się w ogromne stracholaki. Meyrot próbowała zlikwidować je dmuchnięciami, ale bezskutecznie. Te stwory były o wiele groźniejsze od tamtych, które pokonała. Osaczały ją z każdej strony. Miała wrażenie, że zaraz zabraknie jej tchu.

„Co robić?! — myślała gorączkowo królewna. — Przez mur nie przeskoczymy, stworów nie pokonamy…”

Naraz przyszła jej do głowy myśl, żeby wykorzystać pierwszy z trzech rubinów. Tak, to było jedyne wyjście z tej beznadziejnej sytuacji. Szybciutko zanurzyła dłoń w kieszonce swojej sukni, wyjęła szkatułkę i sięgnęła po karminowy kamień drżącą ze strachu ręką. „Jeszcze chwila i będzie po wszystkim” — pomyślała, jednak w tym momencie rubin wypadł jej z palców na ziemię.

— O nie!!! Tylko nie to!!! — jęknęła Meyrot i błyskawicznie zeskoczyła z grzbietu Śnieżnego Wichra, by przykucnąć w poszukiwaniu kamienia. Nie było to jednak łatwe. Gęsty dym utrudniał widoczność.

„Co ja teraz zrobię?! Co ja teraz zrobię?! — powtarzała w myślach królewna coraz bardziej zatrwożona. — Nic nie widzę! Jak ja teraz znajdę ten drobny kamyczek?!”

Na szczęście natychmiast z pomocą przyszły jej smartgousty. Roztaczająca się wokół nich delikatna poświata sprawiła, że wyraźniej było widać drogę. Tak więc poszukiwania przebiegały znacznie sprawniej. I już po kilku chwilach, połyskujący w świetle rubin znalazł się w dłoni Luxa. Duch błyskawicznie podleciał do Meyrot i przekazał jej kamień. Teraz już królewna była bardziej uważna. Chwyciła kamień mocno, po czym z całej siły rzuciła go przed siebie.

Rozdział trzeci
Safiria

Meyrot obudziła się na polanie pełnej białych kwiatów. Wschodzące słońce nieśmiało zaglądało przez korony drzew. Królewna rozejrzała się. Obok niej stał Śnieżny Wicher, a niedaleko w trawie smacznie spali Lux i Mrox.

„Gdzie ja jestem?” — pomyślała, ale po chwili miała już pewność, że znajduje się w kolejnej krainie, czyli w Safirii. Przecież w Zorlandii kwiaty i ptaki były fioletowe, a tu rosło pod dostatkiem konwalii, margaretek, hortensji, narcyzów, zawilców, sasanek i wiele innych białych kwiatów, zaś w górze można było zobaczyć mnóstwo białych ptaków.

Królewna odetchnęła z ulgą. Udało się, jakoś wydostała się z mocy Koszmariona. Na razie jest bezpieczna. Jednak po chwili zmartwiła się: „Przecież jestem o dziesięć lat starsza!”

— Dzień dobry Meyrot! — wtem usłyszała głosy przebudzonych smartgoustów.

— Dzień dobry kochani! Jak dobrze was widzieć w zwyczajnych okolicznościach!

Smartgousty podleciały do królewny, spojrzały na nią i nagle zamarły.

— Wyglądasz jakoś dziwnie — powiedział Mrox.

— To znaczy jak?! — zmartwiła się Meyrot.

— Ładniej! — odezwał się z uśmiechem Lux. — Jesteś jakaś taka… dostojniejsza.

— Chciałeś powiedzieć: starsza — poprawiła go zasmucona Meyrot.

— Nie martw się! To tylko dziesięć lat — próbował ją pocieszyć.

— No trudno — westchnęła królewna, podeszła do Śnieżnego Wichra i zarządziła: — ruszamy w dalszą drogę. Na południe, kochani!

Kraina była piękna. Zielonobiała sceneria miała swój niepowtarzalny urok. Do tego jeziora i strumyki, które przyjaciele mijali po drodze, połyskiwały odbijając promienie słoneczne.

Nagle ich uwagę przyciągnął cudowny kolorowy most przecinający głęboką, rwącą rzekę. Był różnokolorowy i misternie wykonany.

— W życiu nie widziałam tak wspaniałego dzieła! To aż niemożliwe, żeby ten most zbudował człowiek. A może to zaczarowane miejsce? — wykrzyknęła w zachwycie królewna. — Wjedźmy na niego — zwróciła się do Śnieżnego Wichra. Ale rumak zatrzymał się przed mostem i zarżał ostrzegawczo. — Co jest, Śnieżny Wichrze? Dlaczego nie chcesz wjechać na most? — niecierpliwiła się.

— Polecimy sprawdzić — odezwał się Lux i razem z Mroxem wzbili się ponad most i odlecieli. Meyrot czekała cierpliwie aż wrócą i rozmyślała. Skoro Śnieżny Wicher ją ostrzegł, to widać miał swoje powody.

Smartgousty bardzo długo nie wracały, aż w końcu nadleciały, bardzo przejęte.

— Ten most to jest zwykła ściema, niby jest, a wszak go nie ma! — wyrecytował Mrox, ale Meyrot nie zrozumiała co konkretnie miał na myśli. Po chwili jednak nieco sprawę rozjaśnił Lux, który powiedział:

— Dziwny jest ten kraj sasanki, bo most to mydlane bańki!

Meyrot aż zbladła z przerażenia.

— Dziękuję ci Śnieżny Wichrze, że nas ocaliłeś — powiedziała drżącym głosem i pogłaskała konia po grzywie. — Masz rację Lux, to bardzo dziwna kraina — dodała. — W takim razie jedźmy dalej inną drogą.

Śnieżny Wicher znalazł inną, bezpieczną drogę. I tak przyjaciele wędrowali przez kilka kolejnych dni, aż dotarli do niewielkiego miasteczka. Domy w nim jednak były szare i sprawiały wrażenie zaniedbanych. Wtem uwagę królewny przykuło targowisko. Oto bowiem na straganach niesympatyczne, pokraczne duchy — prawdopodobnie lostgousty sprzedawały ludziom tajemnicze paczuszki.

— Zatrzymaj się Śnieżny Wichrze — powiedziała Meyrot. — Chciałabym nieco poobserwować to dziwne zjawisko. — A wy, kochani, zróbcie rozeznanie wśród swoich koleżanek i kolegów. Tak więc Lux z Mroxem odlecieli, a Meyrot zsiadła z konia i wtopiła się w tłum ludzi. Obawiała się, że swoim królewskim strojem będzie się wyróżniać i ludzie będą się jej przyglądać, ale jej obawy okazały się niepotrzebne — kupujący w ogóle na nią nie spoglądali. Tak więc spokojnie mogła obserwować stworki, które najwyraźniej miały inne zadanie do wykonania: sprzedać ludziom jak najwięcej tego „czegoś” niezwykłego.

Najbardziej zaciekawiło ją to, że ludzie w zamian za otrzymanie towaru pozbywali się cennych przedmiotów. „Cóż to takiego — rozmyślała Meyrot — że ludzie gotowi są się zrujnować, byleby to mieć?!”

Królewna wróciła do Śnieżnego Wichra i tam zaczekała na smartgousty. Była bardzo zaintrygowana całą tą sprawą. Niebawem oba nadleciały i zdały jej rymowaną relację:

— Ludzie tutaj śnią na jawie, marzeniami żyją prawie! Wiodą życie w zaniedbaniu, byle bańki mieć mydlane — powiedział Lux, a nabuzowany Mrox dodał:

— Zwariowana to kraina, nic tu sensu się nie trzyma!

— To niebywałe — zamyśliła się królewna. ­– Wolą żyć w ubóstwie, byle tylko zdobyć bańki mydlane… Po co im te mydliny? Dlaczego bez nich nie potrafią żyć? Lux, mówiłeś, że ludzie w tej krainie żyją jakby we śnie… O co w tym wszystkim chodzi?… — Ale duch wzruszył ramionami w bezradnym geście.

Przyjaciele ruszyli w dalszą drogę. Na skraju miasta spotkali młodą kobietę. Odziana była ubogo, a na jej twarzy gościł smutek. Królewna zsiadła z konia, podeszła do kobiety i przywitała się z nią.

— Jestem Meyrot z Królestwa Północy.

— A ja nazywam się Lila i mieszkam tu niedaleko — przedstawiła się kobieta.

— Mam wrażenie, że jesteś czymś przygnębiona — powiedziała nieśmiało Meyrot próbując tym samym zachęcić Lilę do zwierzenia się.

— Tak, Meyrot. Dobrze zauważyłaś. Jestem bardzo zasmucona.

— Chętnie cię wysłucham — zapewniła Lilę królewna.

— W takim razie wszystko ci opowiem. Chodź, zapraszam cię do domu na sok porzeczkowy.

— Dobrze — zgodziła się Meyrot, poprosiła Śnieżnego Wichra i smartgousty, żeby na nią poczekały, po czym obie z Lilą ruszyły w stronę pobliskiego, bardzo zaniedbanego domu. Już w drodze kobieta zaczęła swą opowieść:

— Mam męża o imieniu Ollo. Pobraliśmy się z wielkiej miłości i wyobrażałam sobie, że będziemy bardzo szczęśliwi do końca naszych dni. Niestety, szczęście nie trwało długo. Ollo zaczął chodzić na targowisko i zamiast kupować rzeczy potrzebne nam do życia, przynosił paczuszki z bańkami mydlanymi. Mówił, że to największe szczęście, jakie go spotkało w życiu… — Lila zaszlochała. — Rozumiesz? Nie nasza miłość, tylko jakieś mydlane bańki…

Kobiety weszły do domu. Lila wskazała Meyrot miejsce przy stole, zaś sama poszła do komórki po butelkę z sokiem. Po chwili już obie popijały słodki czerwonawy płyn.

— A co takiego jest w tych mydlanych bańkach, że Ollo tak twierdzi? — wróciła do tematu Meyrot.

— Można z nich wznosić przepiękne budowle. Wszystko cokolwiek się tylko zamarzy.

— Widzieliśmy po drodze taki piękny most nad rzeką — skojarzyła szybko Meyrot. — Rzeczywiście był prześliczny.

— No właśnie. Jak Ollo wróci z targowiska, to zobaczysz, jaką budowlę wzniesie zamiast tej naszej rudery — rzekła z krzywym uśmiechem Lila. — Te budowle dają niebywałe szczęście tym, którzy je wznoszą. To dlatego Ollo już mnie nie potrzebuje.

— Musi ci być z tego powodu bardzo przykro — powiedziała Meyrot z troską w głosie, a Lila skinęłą głową.

Przez chwilę obie milczały.

— A dlaczego teraz nie widać tej budowli? — zdziwiła się naraz Meyrot.

— Bo o północy wszystkie cudowne budowle znikają. Dlatego następnego dnia znowu trzeba iść na targowisko i kupić nowe bańki — wyjaśniła Lila, a po chwili dodała: — Ale to jeszcze nie wszystko. Po naszej krainie grasują okropne stwory. Nazywają się własnościaki. Porywają stałych bywalców targowiska i zabierają do swojej siedziby w wąwozie. Tam każą sobie służyć. Wiesz, mamy w Safirii dobrą wróżkę, Ennę i ona próbuje ratować ludzi złapanych przez własnościaki, ale nie wszystkich udaje się jej ocalić.

— To bardzo smutna historia — podsumowała Meyrot, a po chwili zapytała: — A dlaczego ty nie dałaś się nabrać na te mydlane bańki?

— Posłuchałam smartgousta, który powiedział mi prawdę o działaniu baniek. Szkoda, że Ollo nie chciał go posłuchać…

— Szkoda — powtórzyła Meyrot, po czym dodała: — Widzę, że Safiria to Kraina Nieprawdziwego Szczęścia… Bardzo chciałabym ci pomóc, ale nie wiem jak… Chyba że… — naraz uśmiechnęła się — pojadę do wróżki Enny i poproszę ją o poradę w twoim imieniu — zakończyła z uśmiechem. Lila podniosła na nią wzrok.

— Dziękuję ci, Meyrot. Masz bardzo dobre serce.

Królewna podziękowała Lili za gościnę i spytała ją o drogę do wróżki Enny. Lila słyszała tylko, że wróżka mieszka gdzieś na Białym Wzgórzu.

— Dziękuję, to wystarczy. O szczegóły dopytam ludzi po drodze — odparła na to Meyrot i wróciła do swoich przyjaciół. Następnie wszyscy wyruszyli w dalszą drogę.

W sąsiedniej wiosce królewna dowiedziała się od jej mieszkańców gdzie się udać, aby trafić do Białego Wzgórza. Okazało się, że trzeba nadal iść na południe, ale jest to daleko, nawet kilka dni drogi stąd.

Tak więc nazajutrz Meyrot i przyjaciele udali się w dalszą drogę. Lux był wyraźnie oczarowany krajobrazem, nawet sobie podśpiewywał pod nosem, czym bardzo drażnił Mroxa. Meyrot uśmiechała się tylko. Naraz ich oczom ukazał się tak piękny widok, że aż Meyrot zsiadła z konia i zarządziła postój. Królewna przechadzała się po łące, podziwiała płynący nieopodal strumyczek z niewielkim, ale bardzo malowniczym wodospadem. Nie mogła się nacieszyć widokiem i wonią kwitnących kwiatów. Tęskniła bardzo za swoją ojczyzną i swoją rodziną, ale takie krajobrazy pozwalały jej odzyskiwać siły do dalszej drogi.

— Jedziemy dalej — zawołała po dłuższej chwili, lecz wtem jej uszu dobiegło przejmujące wołanie:

— Meyrot! Stój! Zaczekaj! W nocy własnościaki porwały mojego Ollo! — To był głos zapłakanej i wystraszonej Lili.

Królewna poczekała aż kobieta podejdzie bliżej.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 37.92