E-book
13.65
drukowana A5
57.53
Kraina PISDZIELI

Bezpłatny fragment - Kraina PISDZIELI

Opowieść o mrocznym czasie, w którym chciałem, by oni wszyscy poszli w PISdu - i tam już zostali ********


Objętość:
230 str.
ISBN:
978-83-8324-014-5
E-book
za 13.65
drukowana A5
za 57.53

Zamiast dedykacji

Ponieważ książka ta


dotyczy łamania


i kwestionowania


przynależnych nam


praw,


to według mnie —


jedynymi


pasującymi tu


słowami


są te —


prawa te


nam gwarantujące


oraz te —


określające


naszą


tożsamość…

Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej

z dnia 2 kwietnia 1997 r.

PREAMBUŁA


W trosce o byt i przyszłość naszej Ojczyzny, odzyskawszy w 1989 roku możliwość suwerennego i demokratycznego stanowienia o Jej losie, my, Naród Polski — wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł, równi w prawach i w powinnościach wobec dobra wspólnego — Polski, wdzięczni naszym przodkom za ich pracę, za walkę o niepodległość okupioną ogromnymi ofiarami, za kulturę zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu i ogólnoludzkich wartościach, nawiązując do najlepszych tradycji Pierwszej i Drugiej Rzeczypospolitej, zobowiązani, by przekazać przyszłym pokoleniom wszystko, co cenne z ponad tysiącletniego dorobku, złączeni więzami wspólnoty z naszymi rodakami rozsianymi po świecie, świadomi potrzeby współpracy ze wszystkimi krajami dla dobra Rodziny Ludzkiej, pomni gorzkich doświadczeń z czasów, gdy podstawowe wolności i prawa człowieka były w naszej Ojczyźnie łamane, pragnąc na zawsze zagwarantować prawa obywatelskie, a działaniu instytucji publicznych zapewnić rzetelność i sprawność, w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem lub przed własnym sumieniem, ustanawiamy Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej jako prawa podstawowe dla państwa oparte na poszanowaniu wolności i sprawiedliwości, współdziałaniu władz, dialogu społecznym oraz na zasadzie pomocniczości umacniającej uprawnienia obywateli i ich wspólnot.


Wszystkich, którzy dla dobra Trzeciej Rzeczypospolitej tę Konstytucję będą stosowali, wzywamy, aby czynili to, dbając o zachowanie przyrodzonej godności człowieka, jego prawa do wolności i obowiązku solidarności z innymi, a poszanowanie tych zasad mieli za niewzruszoną podstawę Rzeczypospolitej Polskiej. (…)

***

Do momentu wydania niniejszej książki treść przytoczona powyżej była integralną częścią tego bezwzględnie najważniejszego Dokumentu teoretycznie obowiązującego w Polsce.

Odnoszę wrażenie, że w 2015. Dokument ten podarto na strzępy i wrzucono do kosza.

Od tamtej pory znowu jesteśmy w sytuacji, w której zabiera się nam naszą ojczyznę i nasze prawa… oraz po raz kolejny próbuje się nam wmówić, że to dla naszego dobra…

A my, zgodnie z naszą tradycją, zaciskamy zęby i robimy wszystko, by przetrwać.

I jestem pewien, że przetrwamy to, bo Polskę mamy w sercach, a w związku z tym, jak zawsze, nie damy się tym, którzy mają ją zupełnie gdzie indziej…

Katechizm polskiego dziecka

— Kto ty jesteś?

— Polak mały.


— Jaki znak twój?

— Orzeł biały.


— Gdzie ty mieszkasz?

— Między swemi.


— W jakim kraju?

— W polskiej ziemi.


— Czym ta ziemia?

— Mą Ojczyzną.


— Czym zdobyta?

— Krwią i blizną.


— Czy ją kochasz?

— Kocham szczerze.


— A w co wierzysz?

— W Polskę wierzę!


— Coś ty dla niej?

— Wdzięczne dziecię.


— Coś jej winien?

— Oddać życie.

Władysław Bełza

To są nasze prawdy

Przypominam je


wszystkim tym,


którzy uważają, że


to jest o nas i dla nas,


gdyż sądzę, że


należy zrobić wszystko,


by tego ponownie


nie stracić,


zwłaszcza na rzecz


jakichś oszołomów,


którzy nic z tego


nie rozumieją,


a co gorsza —


tego nie doceniają


ani nie szanują.


                                                    Ja Ja, Polak mały

Wstęp

PIS dzieli

To wydaje się być oczywiste, ale gdyby ktokolwiek jeszcze nie wiedział dlaczego, to musiałby próbować ogarnąć rozumem lub rozumkiem podstawy zarządzania kryzysem, a te są stałe i niezmienne od czasów co najmniej antycznych, choć zaczęło się już zapewne grzechem pierworodnym w biblijnym Edenie.

Zasada jest porażająco i przerażająco prosta — w narzeczu Horacego i Wergiliusza brzmiała: „Divide et impera”, w języku Szekspira, Dickensa i Byrona: „Divide and conquer”, a w dialektach Mickiewicza, Słowackiego, Miłosza, Szymborskiej, czy… Krasickiego: „Dziel i rządź”.

Skłócenie wszystkich ze wszystkimi jest najlepszym sposobem na trwanie i przetrwanie władzy, nawet najgorszej, a zwłaszcza tej najgorszej.

Tyrani, despoci i autarchowie od zawsze chcieli trwać, jak najdłużej, wbrew wszystkim i wszystkiemu, dla apanaży i hołdów oraz zaspokojenia własnej próżności, ukrycia kompleksów i wypełnienia bezdennej pustki jaką stanowiło ich nijakie życie.


Kraina Pisdzieli to twór mający być wyśnionym rajem i będący kwintesencją dążenia do władzy za wszelką cenę tych, którzy uznali, że ona nada im jakieś inne prawa, pozwoli im się wywyższyć i okazywać pogardę wszystkim myślącym inaczej.

Pisdziele to plemię, nacja, sekta, mentalność i charakter, napędzane chciwością, fałszywymi wierzeniami, obrzędami i stwierdzeniami mającymi umieścić tych, którzy je tworzą i im ulegają na samym szczycie ich wyimaginowanej drabiny ich pseudo wartości.

Stamtąd, w ich mniemaniu, jest już tylko jeden krok do absolutnej boskości, wszechwiedzy i nieśmiertelności.

W związku z tym oni stale idą do ich prawdy, i ciągle twierdzą, że są już tylko o ten krok od niej… ale jakoś nigdy nie mogą do niej dojść, nawet wchodząc na drabinkę.

I nie dają sobie wytłumaczyć, że nie ma jej tam gdzie idą ani zapewne nigdzie indziej, bo ich prawda… nie istnieje.

A podstawą i motorem ich działania jest ślepe podporządkowanie wszystkiego tworzeniu i pogłębianiu podziału, w ramach którego są Oni — oświeceni, namaszczeni i wybrani, ze swoją zwichrowaną moralnością, dwulicowością i przekonaniem, że wszystko im się należy oraz my — niewierni, nieposłuszni i nieulegli parszywi zdrajcy, zasługujący jedynie na wieczne potępienie.

Ale nie mają racji…

Ta książka jest próbą pokazania dlaczego.


Problem z nimi polega na tym, że nie posiadają żadnej tożsamości, przynależności kulturowej ani nawet… religijnej.

Rozpaczliwie próbują wmówić sobie i zaślepionemu suwerenowi, że coś ich łączy ze sobą, że kontynuują cokolwiek, mają jakieś korzenie i tworzą wspólnotę opartą na jakiejś wartości, która ich spaja, wskazuje cel i nadaje sens temu co czynią…

I nic.

Chwilowo uzyskana większość, niezbędna do narzucania swojej woli innym, jest jedynie czasowo kupioną za nasze pieniądze udawaną jednością zapatrzonych w siebie egoistów i zimnych, wyrachowanych, odrażających, przekupnych indywiduów — gotowych sprzedać się temu, kto zaoferuje więcej.

Autorytarnie narzucane nowe interpretowanie faktów i zdarzeń, czy przeinaczanie przeszłości, historii i wiary — tworzą rodzaj iluzji potrzebnej im zapewne do tłumaczenia po swojemu otaczającego ich świata, ale to jest tylko naginanie prawdy, a nie jej odkrywanie.

Oczywiście wiedzą, że „ciemny lud wszystko kupi” (to są słynne ich własne słowa), bo słuchając w kółko tych samych bzdur zacznie je w końcu traktować jako pewnik — ale nawet tak wyrafinowana socjotechnika może oszukać jedynie bezmyślne masy, a nie działa na nikogo innego.

Dlatego taka mistyfikacja nie może trwać wiecznie i ostatecznie musi definitywnie upaść, dokładnie tak samo jak każda inna wcześniej.

Szkoda, że ta musiała ukraść nam, obrzydzić i zmarnować część naszego życia.

Już samo to jest wystarczającym powodem, by uznać ich istnienie za wielkie skurwysyństwo nazwijmy to… losu, by nie zagłębiać się bardziej w żadną skomplikowaną metafizykę.


Czy opowieść może być niespójna, nie mieć logiki, w zasadzie żadnej specjalnie istotnej chronologii, składnie i ciekawie tworzonych, rozwiniętych, poprowadzonych i zakończonych wątków ani wyjaśnień motywacji i sposobów działania „bohaterów”, czy też wskazania jakiegoś sensu i etycznie wytłumaczalnych powodów takiego ich funkcjonowania?

Otóż może i to wcale nie z winy autora, a przynajmniej nie dlatego, że nie dołożył należytej staranności, by samemu ich poznać, a potem przedstawić i przybliżyć czytelnikom.

Tu jest tak dlatego, że tym razem on ich w ogóle nie wymyślał, nie stworzył ani nie miał żadnego, najmniejszego nawet wpływu na to jacy byli lub są.


Ta opowieść to chaotyczny horror, surrealistyczny bałagan i mrożący krew w żyłach kryminał — krótkimi migawkami opisujące zadziwiające istnienie pewnej krainy, tak idiotycznej i dalekiej od normalności, że w pewnym momencie traktowanej już jak dziwo, czy koszmarny wybryk natury i wrzut na… wszystkim na czym może się pojawić.

Ale, wbrew pozorom, dla autora fascynujące okazało się to, jak taki twór, a w zasadzie potwór, mógł w ogóle powstać, rozrastać się, trwać i niszczyć wszystko dookoła.

I dlatego autor postanowił go przedstawić i pokazać czytelnikom, nawet w tej jego odrażającej, obleśnej, plugawej i nieułożonej postaci, która w żadnym momencie nie jest jego karykaturą, a najrzetelniej opisanym prawdziwym, choć jakże paskudnym obliczem.

Tak ku przestrodze, choćby dla następnych pokoleń… które mogłyby nie dowierzać, że coś takiego mogło się w ogóle wydarzyć.


Ta książka jest swego rodzaju zbiorem artykułów-komentarzy pisanych przeze mnie na gorąco w momentach największego wzburzenia, powodowanego przez bezczelne, kretyńskie, chamskie i prostackie stwierdzenia oraz zachowania poszczególnych osób firmujących „prawdziwą” Polskę i discopolowego suwerena.

Tych nazwisk jest przerażająco wiele i w zasadzie obejmują wszystkich w jakikolwiek sposób tworzących i popierających fałszywie „Zjednoczoną” tak „prawą” większość.

To, że w tej książce padają tylko niektóre z nich jest wynikiem pewnego wyboru i swego rodzaju preselekcji powodowanej jedynie koniecznością zachowania logicznych limitów objętości książki, bo dłuższa mogłaby być jeszcze bardziej irytująca i wywołująca trudną już wtedy do opanowania wściekłość.

Ale w zasadzie wszystkie stanowią powód i dają dowody potwierdzające negatywną ocenę moralności, motywacji, wyznawanej ideologii i napędzanych oraz tłumaczonych nią czynów.

Bardzo możliwe, że w razie ich dalszego takiego trwania — również i pominięci tu pojawią się na kartach jakiejś kolejnej opowieści…

Pokazywanie ich takimi jacy są to nie jest nienawiść, ale uczciwość i frustracja oraz zawód związane z bezradną koniecznością akceptacji rzeczy, poglądów i postaw nieakceptowalnych i nieludzkich, prezentowanych przez cyników, ignorantów, karierowiczów i lizusów, gotowych zrobić i powiedzieć wszystko, byleby utrzymać się przy korycie lub przypodobać się tym, którzy obiecują im władzę, kasę i bezkarność.

To jedynie zapis prawdziwych zdarzeń i wypowiedzi, które w tych czasach, w dobie wszechobecnego internetu, bardzo łatwo i szybko można zweryfikować oraz potwierdzić, że miały miejsce i absolutnie niczego tu nie zmyśliłem.

Nie ma zgody na to, by tak wyglądał nasz świat tylko dlatego, że taka jest większość — bo to nie jest demokracja, to ewidentna patologia.

A mieszanie przez nich do tego Boga, honoru, ojczyzny, tradycji i polskości mierzi mnie najbardziej, bo w ich ustach wszystko to brzmi plugawo, nieszczerze, fałszywie i bezprawnie oraz sprawia, że ma się wrażenie bycia w jakiejś paranoidalnej, idiotycznej i klaustrofobicznej klatce, w której zamknięto nas na wzór obozów, które równie bezprawnie i błędnie też niekiedy nazywa się polskimi.

Aby kiedykolwiek móc o tym zapomnieć — już zawsze trzeba o tym pamiętać.


Słynne osiem gwiazdek to nie wulgaryzm, ale przejaw wiary w to, że oni w końcu bezpowrotnie przeminą i wreszcie będzie można o nich myśleć jak o złym śnie lub nieszczęściu, które czasem niestety się przydarzają, ale potem otwieramy oczy, uśmiechamy się i szczęśliwi żyjemy dalej — mając nadzieję, że to już nigdy więcej nas nie spotka.

Tę książkę należy czytać ze zrozumieniem lub lepiej w ogóle się do niej nie zbliżać, bo nie jest przeznaczona dla analfabetów, nawet gdyby mieli tytuły profesorskie.

To dążenie do przywrócenia wszystkiemu pierwotnych znaczeń, ponieważ sztucznie kreowana nowa semantyka — polegająca na nadawaniu nowych brzmień słowom, które dla ludzi myślących i uczciwych od zawsze były jasne, klarowne i oczywiste, ale ciemnemu ludowi, który nie znał i nie rozumiał oryginałów, przedstawiono i tłumaczono je inaczej — spowodowała, że zaczęły żyć swoim własnym, sfałszowanym i pokręconym życiem.

Ale to też nie jest próba zatarcia podziałów, gdyż moim zdaniem ich już nigdy nie da się zlikwidować ani ich ignorować, a tym bardziej udawać, że ich nie było.

To świadomość i podkreślenie, że wokół nas są tacy, którzy myśląc inaczej, jednostronnie dają sobie prawo do odmawiania praw do czegokolwiek wszystkim tym, którzy się z nimi nie zgadzają.

A to znaczy, że trzeba mieć się na baczności i stale na nich uważać, bo niczym Hydra lernejska chcą i bardzo łatwo mogą się odradzać, jak tylko znajdą kolejnego „żywiciela” dającego im pożywkę do pożerania naszego świata.

I to nie jest żaden przypadek, że guru tego całego zamieszania twierdził, że nigdy nie dadzą się przekonać, że białe jest białe, a czarne jest czarne — bo to było naczelną dewizą tej sekty, która stworzyła swój własny, sfiksowany świat i postanowiła zalać ten ją otaczający niezwykle zaraźliwą i niemal nieuleczalną pandemią koniunkturalistów i faryzeuszy, zaślepionych egoistycznym dążeniem do władzy za wszelką cenę.

Ich Polska to nie jest nasza Polska.

Różnica polega na tym, że my negując ich pseudo wartości i motywacje mówimy — dajcie nam żyć i dajcie nam spokój, a oni mówią, że skoro nie chcemy być częścią ich paranoi, to nie będziemy mieli praw do niczego, bo oni wiedzą lepiej co nas uszczęśliwi i… uczyni wolnymi, po czym próbują nas zniewolić.


Niniejsza książka ma być dowodem na to, że się nie dajemy i nigdy nie damy, bo taka jest właśnie nasza tradycja, wola i powinność, wpajane nam przez wieki przez tych, dzięki którym jesteśmy tymi, którymi jesteśmy.

Niektóre rozdziały wychodzą poza polskie piekiełko, ale to jest również dowód na to, że nie tylko nasz świat zdaje się stawać na głowie.

A sama tematyka nie jest żadnym moim własnym wymysłem ani jakąkolwiek nadinterpretacją — jest reakcją na wywoływane, podnoszone i wrzucane nam do „ogródka” idiotyzmy, które zadziwiająco stały się stygmatami, już nierozerwalnie związanymi z tym czymś, co nam się przytrafiło, a co bez sensu zaczęło zatruwać nasz świat i nasze życie.

Uważam, że cezura bardzo wyraźnie oddzielająca nas od nich i pozwalająca zrozumieć „filozofię ich istnienia” jest niezbędna do tego, by móc wrócić do normalności, którą nam tak brutalnie i bezceremonialnie zabrano.

Kiedyś oddzielono grubą kreską i wybaczono tysiącom zdrajców i aparatczyków udział w reżimie pogardy niszczącym nas bez mrugnięcia okiem, czym rozmydlono ich odpowiedzialność i niegodziwość oraz pozwolono im na uniknięcie kary.

Ci, okradając nas ze wszystkiego, liczą na to samo, ale takiego błędu nie wolno powtórzyć.


Tę książkę traktuję jak świadectwo tego co było, potwierdzenie zdarzeń, wypowiadanych myśli, stwierdzeń i poglądów wymierzonych w miliony tych, którzy (chyba już zahartowani wielopokoleniową tradycją) postanowili nie dać się zniewolić, nabrać, oszukać ani prowadzić na rzeź na postronku.

Bardzo jestem ciekaw konfrontacji po latach, w ramach której osoby przewijające się w niniejszej książce będą się wypierać swoich postaw, działań, zachowań i wypowiedzi lub będą się wybielać i tłumaczyć albo wyjaśniać, że chodziło im o coś zupełnie innego, i że przecież nigdy niczego złego nie zrobili.

Według nich oni w zasadzie to się niezwykle poświęcili, by stworzyć również i dla naszego dobra tę ich „piękną” krainę, a tak w ogóle to tylko wykonywali rozkazy…

Chętnie wysłałbym ich na wycieczkę (one way) do Norymbergi… bo to jest takie piękne miasto, a i ma już pewną tradycję wysłuchiwania takich opowieści…

Ja ich nie zapomnę na pewno i mam nadzieję, że nie będę jedynym, który będzie pamiętał, że było właśnie tak:

Kalendarium

wybranych


świadectw


obłudy,


oszustw,


kłamstw,


niegodziwości


i


zaboru


naszej


wolności


oraz


naszych


wartości

PISchologia i PSYchologia władzy, czyli ludzie oraz psy w kontekście rządu i nierządu dusz

07.08.20.

Kilka dni temu przekonaliśmy się jak silna więź łączy pisy z ich panem.

Kynolodzy byliby w absolutnym szoku, bo przy niej niech się schowa do budy klasyczna, niejednokrotnie legendarna wręcz, relacja ludzi i psów, które w swojej wierności gotowe są ciągle warczeć, ujadać, kąsać, gryźć i drapać, dając stale do zrozumienia, że czuwają, by nikt nigdy i nigdzie nie zagroził ich właścicielowi oraz by ten nie dostał kota, nawet gdy już go ma.

Wtedy jest szansa, że ludzki pan w swojej łaskawości pogłaszcze, przytuli, da michę, a może i weźmie na spacer, by kazać coś aportować lub raportować.

Jedna z moich ulubionych, najbardziej suwerennych prawdziwych Polek (a nawet mazurków), w swojej łaskawości, raczyła pochylić się nad marnym komediantem, jakim w jej mniemaniu jest, co w końcu powszechnie wiadomo wszystkim suwerennym, mało znany i słabiuteńki, marionetkowy, komunistyczny aktor Janusz Gajos.

Krótkowzroczna i niedowidząca, dobrze zmieniona su.., su.., subiektywnie niezależna obrończyni swojego małego pana, pokazała kły i rzuciła się z wściekłością na człowieka, który miał odwagę powiedzieć co myśli, określając jej pryncypała — zgodnie z prawdą — człowiekiem małym.

W wolnym kraju swobodne wypowiadanie się jest dozwolone, naturalne i normalne, a może ono być nie tylko przejawem lizusostwa i poddańczego wchodzenia w dupę swoim panom, ale o dziwo zdarza się, o czym zdaje się nie mieć pojęcia pani Beata, że jest wyrażaniem swoich własnych myśli i poglądów, bo niektórzy takie mają.

A w wolnym świecie poglądy różnych osób mogą się od siebie różnić i to diametralnie, być wzajemnie krytyczne, czy nawet sprzeczne.

Jednak w dyskusji o nich należy pamiętać, że nasza krytyka przekonań innych, może podlegać takiej samej krytyce naszych poglądów przez innych.

I tu zaskakująco pani Beata nie odniosła się do oceny tej konkretnej wypowiedzi pana Janusza, do czego oczywiście miałaby prawo, ale… postanowiła kontestować umiejętności aktorskie i przebieg jego kariery.

Jednakże próba oceny umiejętności i predyspozycji zawodowych kogokolwiek przez kogoś nie mającego o tym żadnego pojęcia, moim zdaniem, przypomina wchodzenie do bardzo głębokiej wody kogoś, kto w ogóle nie umie pływać.

Ludzie rozumni wiedzą to i w związku z tym tego nie robią, a debile taplają się bezmyślnie i beztrosko coraz dalej od brzegu.

Tutaj pani Beata postanowiła wejść w buty krytyka kultury.

Mam wrażenie, że podjęła się tego niezwykle karkołomnego dla niej zadania zakładając dziurawe kapcie, a powinna mieć na sobie co najmniej wodery oraz dla większego bezpieczeństwa — siedzieć w kapoku w ogromnym pontonie.

Z całej wielkiej, kilkudziesięcioletniej kariery pana Janusza, który stworzył nieprzebraną liczbę ról wiekopomnych i znakomitych, pani Beata zapamiętała jedynie, że wszedł w układ i grał… Janka Kosa.

Nie wiem, czy oznacza to, że w swoim rozwoju zatrzymała się na czytaniu książek oraz oglądaniu filmów w czasach swoich nastoletnich wówczas rówieśników, czy dla niepoznaki i odwrócenia uwagi tak bardzo chce ukryć to, że Janek Kos był jej pierwszą, wielką miłością — zwłaszcza że ta jej ostatnia jest taka… mała.

Nie mam pojęcia jakie złe duchy, bo przecież nie te z „Wakacji z duchami”, musiały próbować wodzić na pokuszenie jedną z najznamienitszych prawych anielic, ale podstępne podrzucenie pani Beacie do oceny talentu i warsztatu aktorskiego pana Janusza jedynie diabelskich, zgniłych jabłek wrażej kinematografii, świadczy o wyjątkowej przebiegłości i perfidii demonów zła.

Mogłoby się wydawać, że na szczęście partyjna czujność, siła charakteru i niezłomność pani Beaty umożliwiły jej błyskawiczne pokonanie słabości polegającej na niskiej, libertyńskiej chęci pozwolenia sobie na zagłębienie się w fabułę i spróbowanie poznania oraz zrozumienia motywacji i emocji pseudo bohaterów oglądanych filmów.

Wszakże dzięki swojej intuicji natychmiast wyczuła próbę oszustwa, bo sama wie najlepiej, że nieładnie jest świadomie podszywać się pod kogoś, kim się nie jest i jakiś taki Janusz Gajos, jeden z drugim, tak łatwo jej nie wykiwają.

Nawet więcej, miała równocześnie pełną świadomość, że przecież to jest całkiem możliwe, aby jednego dnia mówić i robić coś, a drugiego twierdzić już coś zupełnie innego i udawać, że tego nie było, bo nagle jest się kompletnie kimś innym, wyznającym zupełnie inne prawdy i zasady…

Jednak, żeby móc gładko wykonywać tak niebezpieczną woltyżerkę, i takie nagłe wolty, to trzeba by zapewne przechodzić wielokrotny „brainwash”, ale jak zawsze coś za coś, nie ma… bata, to musi niechybnie zostawiać trwałe ślady w psychice i rozumie.

Pani Beata w końcu swoje doświadczenia ma, dużo wie i w tej sprawie musiała dać głos, bo tak właśnie buduje się wierność.

Natomiast cały problem polega na tym, że pani Beata, z jednej strony bardzo nisko oceniając talent i umiejętności aktorskie pana Janusza Gajosa, z drugiej — automatycznie i bezrefleksyjnie — utożsamia go w stu procentach z rolą i postacią, której z racji ograniczeń jego warsztatu, według niej, nie mógł tylko i aż wykreować.

A to dla niej, dla pana Janusza i dla nas wszystkich niesie ze sobą ogromnie niebezpieczeństwo i niewyobrażalne konsekwencje, albowiem jak widać, pani Beata kompletnie traci zdolność odróżniania prawdy od fikcji; gry aktorskiej od oszustwa; świata realnego od jakichś mrzonek, fałszywych wyobrażeń, złudnych wizji, czy złych, szkodliwych haseł, programów i ideologii.

Pani Beata, z perspektywy znienawidzonej Brukseli (w której jest jedną z najaktywniejszych orędowniczek naśladowania patriotycznego dzieła Konrada Wallenroda), z przenikliwą trzeźwością spogląda z wysokiej, jasnej izby na ten szary, lewacki padół przepełniony prostakami i szmańdakami.

Aż strach pomyśleć co by było, gdyby w jakimś nieszczęściu zdarzyło się pani Beacie zobaczyć gdzieś, nawet nie biały, a badziewiasty i wieśniacki żółty szalik.

Toż mogłoby to grozić jakąś zaćmą.

Tak, tak, napisałem szalik, a nie Szarik, bo tym razem nie chodzi o szczekającą, puchatą kuleczkę wymyśloną w PRL przez innego Janusza, a o taki długi, wąski pasek kaszmirowego materiału (no, ogólnie rzecz biorąc najczęściej po prostu ze zwykłej wełny — to informacja dla wszystkich pozostałych, zwykłych Polaków, którzy, w odróżnieniu od pani Beaty, nie zarabiają w euro i nie liznęli wielkiego… świata).

Jedynym ratunkiem byłaby wtedy ucieczka z kina… ale zapewne i tak, za takie pijaństwo, jakiego dopuścił się tam ten pan Janusz — groziłoby temu słabemu, podrzędnemu aktorzynie (bo przecież nie jest ani najlepszy, ani z żelaza, a jedynie, co najwyżej z dalekiego kraju) natychmiastowe zamknięcie w ciemnej izbie wytrzeźwień.

Ponadto, konieczne mogłoby być także przymusowe, dożywotnie skierowanie go do niemej grupy AA BeBe NuNuNu, trwale i dobrze odseparowanej od całej reszty, nieświadomej zagrożenia wynikającego z wszelkich z nim kontaktów.

W ten sposób można by go wystrychnąć na dudka.

Mierny drukarz Laguna musi naprawdę uważać, bo ma (o zgrozo) na koncie kilka jeszcze słabszych rólek, które mogą spowodować, że pani Beata (par excellence jednak ślepo wierząca we wszystko co słyszy z ekranów i z radia), po jakiejś przypadkowej emisji, gotowa przed nim paść na kolana, zacząć całować go po świątobliwych rękach, i otwarcie wyznać mu wszystkie swoje grzechy…

No, ale kiedy rozum śpi…

To, co prawda, może być dla niego zasłużoną karą za jego beztalencie, zwłaszcza że major Gross (i tu to jednak może faktycznie znowu chodzić o jakiegoś psa) był w ukochanym Lublinie pani Beaty parszywym ubekiem, który bezczelnie dopytywał: „A ta mała to kto? (…)” (ubekiem pier….nym była jakaś bliżej nieznana franca Linda), ale jednak resztki chrześcijańskiego miłosierdzia i łagiewnickiej miłości bliźniego, powinny mimo wszystko (przynajmniej tym co chociaż udają, że wyznają Dekalog) pozwolić na odpuszczenie mu choć części jego win i darowanie skazywania go na cykliczne cierpienie aż takich mąk piekielnych.

Zresztą, zapomniany major Omnimor „Kąpielowy” mógłby w piekle czuć się jak u siebie w domu.

A byłoby jeszcze gorzej, gdyby z kolei nagle i on potraktował szczere wyznania pani Beaty jak każde inne prowadzone przez siebie przesłuchanie i dla większej skuteczności zastosował swoje ulubione i sprawdzone metody odkrywania całej nagiej prawdy.

W końcu to był taki trochę Raptusiewicz.

Ale nie ma co się martwić za czterech (o żadnym psie tym razem nie wspomnę) i pani Beata powinna móc spać spokojnie, gdyż mimo wszystko wydaje się, że pan Janusz Gajos, jak zawsze, zachowuje pełną kontrolę nie tylko nad niezwykle trafnym i precyzyjnym odróżnianiem sacrum od profanum (które w swoistej, zbalansowanej symbiozie pozwalają na osiągnięcie pełni człowieczeństwa), ale również i dobra od zła (które z kolei, stanowią rodzaj wzajemnie sprzecznych i przeciwnych sobie sił, przy których człowieczeństwo przynależy tylko do jednej strony, która dla ludzi uczciwych jest oczywista i bardzo łatwa do wskazania).

W niektórych głowach mogłyby się co prawda pojawić pytania: „Kto kogo słucha, jak co rozumie i dlaczego?”, ale tutaj wkraczamy już w sferę autorytetu definiowanego jako niepodważalny szacunek, budowany i zdobywany w oparciu o profesjonalizm, umiejętności, najwyższej próby talent w jakiejś dziedzinie i mistrzostwo osiągnięte niezwykle ciężką, uczciwą pracą; dodatkowo wyniesiony na jeszcze wyższy poziom poprzez otwartość na dzielenie się z innymi swoją wiedzą i doświadczeniem.

Są zapewne osoby, które definiują autorytet zupełnie inaczej i choć mam obawy, że jest bardzo prawdopodobne, iż się mylą, to utożsamiają go ze strachem przed kimś od kogo zależą i z różnych względów wolą go słuchać niż samemu myśleć, decydować o sobie i zadawać pytania.

Zakładając, że żyjemy w wolnym kraju, zdecydowanie nie zgadzając się z tą definicją, uznaję, że mogą być tacy, którzy przyjmują i taką retorykę przy określaniu swoich priorytetów, bo nie radzą sobie z samodzielnym myśleniem i decydowaniem o sobie.

Takie podejście może koliduje „nieco” z moim pojmowaniem wolności i niezależności, gdyż przekazanie komuś innemu prawa do kierowania sobą i swoim życiem, według mnie, jest raczej mało suwerenne, ale rozumiem, że za to pozwala niepewnym, słabym i miernym na zdjęcie z siebie wszelkiej odpowiedzialności za cokolwiek i dzięki temu życie w błogiej beztrosce lub asekurowanie się i narzekanie, że to ktoś inny podejmuje za nich… złe decyzje.

Dodatkową bardzo istotną quasi zaletą takiej postawy jest to, że w przypadku zmiany „koniunktury”, umożliwia to łatwe wykonanie kolejnej, dowolnej zmiany poglądów i zachowań.

Zapewnia to również szybkie uwolnienie się od pomylonej przeszłości i upadłych bożków, kierujących ich życiem w okresie błędów i wypaczeń, od których można się zdecydowanie i jednoznacznie odciąć, a ich samych kategorycznie potępić i całą winę zrzucić wyłącznie właśnie na nich.

Przeciwstawna optyka sprawia, że ci, którzy definiują autorytety w kategorii osób reprezentujących pewne niezmienne prawdy i wartości, muszą dużo ostrożniej, w sposób samodzielny i bardzo przemyślany, dobierać sobie te swego rodzaju życiowe drogowskazy, albowiem warunkiem prawdziwej moralności jest logika, spójność i konsekwencja wszystkich czynów jej towarzyszących.

Tutaj nagrodą, poza samą satysfakcją z godnego przejścia przez życie, jest to, że w każdym jego momencie można spokojnie stanąć przed dowolnym lustrem, bez żadnych obaw, że musielibyśmy oblać się niezmywalnym, dożywotnim pąsem.

Przy tak odmiennym podejściu do własnej filozofii życiowej nie dziwi wcale, że w ramach teoretycznie wspólnej kultury, historii i geografii obecnie, ewidentnie dzielimy się mniej więcej na dwie przeciwne sobie opcje.

W tej sytuacji trudno oczekiwać takiej samej oceny czegokolwiek przez osoby stojące po różnych stronach drogi i obserwujących znaki wskazujące przeciwne sobie kierunki.

Dla tych, dla których liczy się pojedynczy człowiek i to, co potrafi sobą reprezentować — pan Janusz Gajos od zawsze jest (i najpewniej będzie) niekwestionowanym autorytetem.

Ci, którzy preferują schowanie człowieczeństwa poszczególnych jednostek za jakimś niezbyt jednoznacznie i precyzyjnie określonym, wyższym dobrem pokrętnie zdefiniowanej, bezkształtnej i bezmyślnej zbiorowości (którą dla jej dobra zarządza sam przez siebie ustanowiony absolut, wiedzący jako jedyny jak ją uszczęśliwić i co w ogóle powinno być jej szczęściem) — nie wyobrażają sobie, że kiedykolwiek można by mieć jakieś swoje własne, przemyślane zdanie i rzeczywiście taki koncept zawsze będzie dla nich niezwykle szokujący i trudny do wyobrażenia.

W tym dualizmie wartości i przekonań pani Beata powinna być mimo wszystko nawet podwójnie spokojna i wcale nie musi udawać pitbulla.

Po pierwsze, w pełnej i radosnej ignorancji może nadal kontestować wątpliwy talent i osiągnięcia pana Janusza Gajosa oraz bezstresowo założyć, że tych setek epizodzików jakie zagr… przepraszam, zastatystował zdegenerowany towarzysz Winnicki, to i tak ten ich wielki naród wybrany i przebrany, już kompletnie nie pamięta, o ile w ogóle kiedykolwiek je dostrzegał i rozumiał.

Po drugie, te parę (naście) milionów zdrajców, którzy mogliby go doceniać, szanować i podziwiać, to się zupełnie nie liczy, bo w naszej monokratycznej demokracji liczy się tylko „większa” połowa, złożona z zadowolonych z siebie… suwerennych wasali, święcie, ideologicznie przekonanych, że nowa, dobrze zmieniona semantyka umożliwia im swobodne funkcjonowanie w takiej dziwnej, oksymoronicznej formule i rzeczywistości.

Tak czy inaczej ten Janusz na pewno już będzie siedział cicho, i to po… turecku.

I święty spokój, czyli ogólnie PEACE.


No, to Zdrówko umiłowani w prezesie.

Pis,

no co ja piszę,

pies,

nie, no znowu źle,

już żadnych więcej psów…

P.S.

Swoją drogą to jednak rzeczywiście było nieładne. A fe, Panie Januszu, jaki… mały?

Na pewno, niedługo kapralissimus wyda ukaz, że metr sześćdziesiąt w kapeluszu to od teraz ma znaczyć, że jest właśnie: Najwyższy i już wyłącznie tak trzeba będzie go tytułować.

Jest wielce prawdopodobne, że z tej okazji każe sobie postawić… pomnik, a ponieważ najlepsze na to miejsce jest przed Pałacem, to możliwe, że zażąda, żeby Księcia Józka zrzucić z konia (w końcu Ciołek i tak spadł z niego do Elstery) i sam się tam wgramoli.

Jakby co, to drabinkę już ma, a gdyby przypadkiem przechodził tamtędy jakiś konus Gortat… to mu się krzyknie spieprzaj dziadu.

Tylko żeby gdzieś blisko nie grali na dudach, bo czyż nie potrzeba ciszy i spokoju, aby Jego Najwyższa Jedyność mógł trwać i „... stać na straży porządku prawnego odnowionej, demokratycznej Rzeczpospolitej Polskiej?

Bezapelacyjnie, do samego końca. (…)”.


(Chyba już gdzieś to słyszałem… ale zamilknę, bo przecież obiecałem nie wspominać już o żadnych PSACH, a: „Co to się oznacza? To się oznacza, że morda w kubeł”).

Czy Kopernik była kobietą?

10.08.2020.

Takie pytanie, a w zasadzie stwierdzenie kategorycznie to oznajmiające, pada w kultowej już dziś Seksmisji J. Machulskiego z 1984 roku, co nomen omen już samo w sobie zdaje się być niezwykle symptomatyczne.

Zaznaczyć trzeba jednak (dla pewności), że film ten był swego rodzaju karykaturą społeczeństwa i… reżimu, opartego na dyskryminacji jednych i sztucznym utrzymywaniu innych w totalnej nieświadomości i niewiedzy o prawdziwym świecie, a zarządzanego przez fałszywego i udającego kogoś kim nie jest małego dyktatorka maminsynka.

Określanie czyjejkolwiek seksualności wbrew odczuciom i stwierdzeniom samych zainteresowanych jest chamskie, prostackie, bezczelne i nieludzkie, a do tego kompletnie bez sensu.

Bo jakież to ma znaczenie, poza indywidualnym odczuciem i poczuciem danej osoby, która jako człowiek ma prawo samodzielnie i dowolnie określać kim jest i kim się czuje.

Kazimierz Pułaski raczej była również i kobietą… i nic nam do tego — cenimy ją, szanujemy i podziwiamy dokładnie tak samo, niezależnie od płci i od tego kim sama uważała, że była, bo człowieka należy cenić i oceniać za to co robi, a nie za to jak go nazwie czy zaszufladkuje ktokolwiek inny.

Mam wrażenie, że Covid coraz częściej atakuje bezobjawowo z punktu widzenia stricte medycznego, ale w wielu organizmach powoduje niepostrzeżenie tak gigantyczne spustoszenie, że nagle okazuje się, że nie pozostawia kompletnie nic.

No, może tylko oprawki od okularów i trochę starej, zmytej farby na siwawych, tłustych włosach.

Wciąż nie pozwala o sobie zapomnieć nowa/stara guru intelektu pani Beata M.

Co ciekawe, znowu wkracza w strefy, które zdają się być tak od niej odległe, że nawet najmocniejsze soczewki ich jej nie przybliżą.

Teraz, z pozycji kolejnej w Piskowicach i Pisiej Wólce (to są jedne z najbardziej odległych od rzeczywistości regionów Krainy Pisdzieli) osoby wybranej i obdarzonej boskim namaszczeniem oraz mocą decydowania o innych ludziach — kwestionuje prawo każdego człowieka do stanowienia o sobie i samodzielnego kreowania swojego świata, nawet w tym zakresie, który określa najbardziej prywatną jego przestrzeń.

Poszanowanie świętości cudzej własności, nietykalności oraz miru i wolności jego sfery intymnej dla ludzi prawych i uczciwych jest nieprzekraczalnym i nienaruszalnym tabu.

Jak widać, puste slogany typu: „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe” lub „Miłuj bliźniego jak siebie samego” musiały być wymyślone i wypowiadane przez jakiś nieistotnych oszołomów, dalece zbyt maluczkich w stosunku do boskości pani Beaty i świętości pozostałych apostołów nowej narodowo-polskiej religii.

Nasz naród wybrany musi bardzo mocno wierzyć w niepokalane poczęcie (raczej to Jezusowe niż Maryjne), jako jedyną akceptowalną metodę na stworzenie i kształtowanie człowieka, bo nawet prymitywne formowanie jego piękniejszego oblicza z jakichś wystających żeber też już nie przejdzie, uznane za zbyt szowinistyczne i seksistowskie, a do tego nadal wymagające jednak jakiegoś gmerania w ciele o innej płci.

Według tych, którzy nami sterują, sfera seksualności jest tak ohydna, odrażająca, zbrukana, nieprzyjemna, wstrętna i zła, że w zasadzie powinna być kompletnie wyrugowana z życia na tym łez padole.

Założyciel sekty, czy przeorysza Krychna — są tu niedoścignionymi wzorcami, a te niechciane prokreacje, do których zostały zmuszone pisiarki, powinny już dawno zostać nagrodzone wniebowstąpieniem.

Aż dziw bierze, że jeszcze do tego nie doszło, a zesłanie kilku z nich do czyśćca w Brukseli świadczy o tym, że musiały chyba jednak po cichu czerpać z tego jakąś niezrozumiałą przyjemność i zanim na stałe osiądą w niebiesiech, muszą jeszcze trochę odpokutować i pomęczyć się w zdegenerowanym i znienawidzonym świecie plugawej doczesnej cywilizacji.

Niestety w międzyczasie pani Beata i reszta wybranych apostołów nie mogą nikomu pozwolić na to, by ludzie byli takimi jakimi chcą być i się czują.

To tylko ONI mogą i będą za nas decydować, co i jak mamy czuć, kim być i jak żyć.

Jak ci przydzielili numerek (jako dowód, że jesteś) i postawili w kącie, to stój, czekaj, nie czuj, nie myśl, nie rozglądaj się, nie decyduj, to ONI pokażą ci gdzie masz iść, jak, kiedy i z kim.

Uśmiechaj się, przytakuj, potulnie słuchaj, ONI wiedzą wszystko najlepiej, bo są wybrani.

Jak ci każą to maszeruj, równo, nie wychylaj się i milcz.

Zaczynam dochodzić do wniosku, że już niedługo wszyscy będziemy co rano dostawać rozkazy nakazujące co, jak, gdzie i kiedy mamy zrobić oraz ile mamy na to czasu.

Niepokorni szybko poznają, co to znaczy piekło.

A wtedy to już naprawdę nie będzie miało żadnego znaczenia kto jest jakiej płci, zresztą dokładnie tak samo jak dzisiaj, tylko że wtedy to dla nas już będzie o wiele za późno.


Kiedyś to był najweselszy barak w obozie, a teraz mam wrażenie, że przenieśli nas do tego, który jest najbliżej… łaźni, tylko nie wiem dlaczego jest przy niej aż taki duży… komin, bo woda w kranie, jeśli nawet czasem jest, to i tak jest lodowata.

Kabareton płci z zimną krwią zabija resztki człowieczeństwa

12.08.20.

Do tej pory, jak słyszałem Michał Wójcik, to myślałem no tak, wiem, kabaret.

Teraz okazuje się, że i nasza władza postanowiła włączyć się w nurt beztroskiej rozrywki, podkreślając równocześnie, że hasło ani mru mru bardzo się jej podoba i chce, żeby przyświecało wszelkim jej kontaktom z suwerenem.

Rządowa kopia Fafika jest moim zdaniem bliższa Waldkowi, ale w końcu (mam nadzieję, że to nie tylko w moim skromnym mniemaniu) wszystko jedno jak kto wygląda, o ile dobrze się z tym czuje.

Wiceministerstwo sprawiedliwości stąpa twardo po ziemi i ocenia rzeczy dokładnie tak, jak je widzi, nie pozostawiając niczego sferze woli, chęci, decyzji ani przekonań kogokolwiek.

Nie wiem, czy w związku z tym nie będzie musiało mocno zweryfikować swoich wierzeń, bo wiara we wszechmocne siły i prawa nadprzyrodzone stoi w jawnej sprzeczności z realnym światem i życiem, podporządkowanym ludziom i ich prawom, co oznacza ni mniej, ni więcej, że ogólnie rzecz biorąc wzajemnie się wykluczają.

Ja w każdym razie widzę tu jakiś brak konsekwencji i logiki, ale przecież wybrana władza już niejednokrotnie udowadniała, że mówi kompletnie coś innego niż robi, co jakiś czas zupełnie zmienia zdanie, a optykę o 180 stopni, i spokojnie, z wyrachowaniem rusza jak po swoje.

Przy okazji pozdrowienia dla górników, którym niedawno obiecała, że da się za nich pokroić, a teraz będzie ich zamykać.

Ciekawe, czy przedtem pozwoli im wyjechać na powierzchnię, bo mam wrażenie, że chciałaby, żebyśmy wszyscy byli pod ziemią już na wieczność.

Trzeba uważać, bo nasi wybrani włodarze w swojej mądrości gotowi nagle wykonać obrót o 360 stopni lub zacząć kręcić piruety wielokrotne, a wtedy ani my nie ogarniemy o co w ogóle chodzi, ani Oni nie będą w stanie utrzymać pionu i się wyp……ą.

Należy się od nich daleko odsunąć, bo przy okazji mogą kogoś obrzygać.

Polityczne zaślepienie i wszechobecna nienawiść do wszelkich niepotulnych potwierdza, że boją się już wszystkiego, nawet własnego cienia i nie są pewni, czy jutro suweren w całej rozciągłości się nie obudzi i nie przejrzy na oczy, gdy wreszcie zrozumie kim jest i co to słowo znaczy naprawdę.

Wobec tego władza sama, odgórnie decyduje i mówi nam kto jest i ma być kim.

Prostackie tłumaczenie, że kogoś się widzi i w związku z tym ma się automatyczne, zakodowane skojarzenia, potwierdza jedynie, że tresura w tym przypadku przebiegła bez zakłóceń, a myślenie zostało skutecznie wyłączone.

Zarówno treser, jak i… Pawłow, byliby przeszczęśliwi, że tak gładko poszło.

Sądzę, że wiele osób jest w wielkim niebezpieczeństwie, bo przy takiej interpretacji może się okazać, że Michał Wiśniewski przez fryzurę zostanie oskarżony o bycie komuchem i szerzenie komunizmu, z kolei wszyscy bez fryzur, którzy tracą włosy z różnych, często dramatycznych przyczyn — mogą odpowiadać za przynależność do bandyckiej subkultury skinheadów, a kominiarze i górnicy zostaną pozbawieni naszego obywatelstwa, bo mają za mało środkowoeuropejsko-chrześcijańską cerę lub mogą mieć stałe konszachty z Lucyferem.

A kiedyś w nagłej potrzebie zagrożona mogłaby być i Beata Szydło — ktoś mógłby wskazać jej toaletę dla chłopców, jako najbardziej adekwatną, bo sama broszka nie determinuje płci i można ją zmienić.

Jak dotąd to zupełnie kto inny determinuje płeć ludzi i zostawia im wolną wolę, co więcej, już nawet EWA miała w sobie istotny pierwiastek męski, bo w końcu co ziobro, to ziobro.

A pan „wice” może się kiedyś strasznie zdziwić, jeśli wreszcie nie pojmie, że nie ma różnicy, czy ktoś oceniając jego zachowanie, mentalność oraz podejście do ludzi i świata, spojrzy na niego z perspektywy kobiety, czy mężczyzny; doceniając lub nie jego męskość.

Bo w ogóle nie będzie patrzył na niego przez pryzmat płci.

Ocena będzie za każdym razem dokładnie taka sama, ewentualnie tylko z lekką, semantyczną dychotomią, jednak przecież wcale nie zmieniającą meritum.

Gdyż w ostatecznym rozrachunku, jak sądzę, to naprawdę nie ma absolutnie żadnej różnicy czy jest się ch…m, czy p…ą, ale widocznie w ramach walki z gender lub przykrywając własne kompleksy — niektórzy potrzebują nadzwyczaj precyzyjnego dookreślenia kim są.

LGBT — jestem za, a nawet przeciw, bo szukam rozsądnej równowagi

19.08.2020.

„Ktoś” celowo prowadzi nas do wojny domowej, za każdym razem wynajdując tematy zastępcze.

Mydlenie nam oczu jest bardzo precyzyjnie przemyślane i nastawione na codzienne podgrzewanie atmosfery.

Jak zawsze, w oparciu o wszelkie zdobycze nauki badającej psychologię tłumu, bazuje się w takich przypadkach na najniższych instynktach, wykorzystując ludzką tępotę, podłość, nienawiść, niewiedzę i kompleksy.

W tej sytuacji zawsze będziemy przegrani, niezależnie od tego po której stronie barykady staniemy, bo sternikom tego całego bałaganu zależy właśnie na tym, abyśmy jak najaktywniej wzięli udział we wzajemnym opluwaniu się i tkwieniu w kretyńskim klinczu nienawiści i wzajemnej destrukcji.

To daje im również gwarancję, że w tym czasie można będzie spokojnie, za naszymi plecami, w ciszy i spokoju gabinetów, siedząc wygodnie w klubowych fotelach, sącząc drinki i popalając markowe cygara — pozałatwiać wszystkie zaplanowane „biznesy”, dające nowej elicie niebotyczne pieniądze.

Pandemia okazała się tu dodatkowym darem niebios, bo w jej cieniu można zrobić niemal wszystko, bez obawy, że ktokolwiek dojdzie kiedykolwiek do jakiejkolwiek części prawdy.

A ciemny lud ma się tym razem zajmować walką na śmierć i życie o… rzeczy, które stanowią najbardziej intymne sfery życia człowieka i powinny pozostawać wewnętrzną i najbardziej prywatną sprawą każdego.

Obecny świat sfiksował już zupełnie i w dużej mierze zaczął toczyć się w „chmurze” zwariowanych mediów społecznościowych, w których nagle każdy, uznając że jest pępkiem świata, zaczyna epatować wszystkich dookoła wszelkimi, najbardziej nawet idiotycznymi przekazami na swój temat.

Wplątanie w to dyskusji o LGBT jest kolejnym majstersztykiem „animatorów i manipulatorów”, którym zależy na zajęciu czymś motłochu.

Jako człowiek uważam, że każdy ma prawo do decydowania o sobie, swojej seksualności i sposobie kreowania swojego świata intymnego, oczywiście w zakresie, w którym nie narusza tym intymności innych.

I ta intymność jest dla mnie kluczem i nieprzekraczalnym tabu.

W związku z tym wszystkie kwestie związane z tą sferą powinny pozostawać nietykalne i niepodlegające żadnym ocenom osób trzecich, które w ogóle nie powinny ich znać ani mieć do nich dostępu.

Demonstrowanie i bezwarunkowe, kategoryczne narzucanie innym swoich przekonań co do jedynie słusznej poprawności w tej sprawie — jest co najmniej żenujące, niewłaściwe i prostackie; podobnie zresztą jak obnoszenie się ze swoją apodyktyczną (rozumianą jako jedyną właściwą i akceptowalną) religijnością, własną oceną innych ras, nacji, czy sposobów żywienia.

W pewnym sensie zrozumiałe jest to, że prawie każdy uważa, że to właśnie on jest tym jedynym, wybranym i najlepszym (przynajmniej w jakiejś dziedzinie).

Z kolei ci, którzy nie mają o sobie takiego zdania bardzo często, prędzej czy później, popadają w głęboką, nieodwracalną depresję, która niejednokrotnie może prowadzić nawet do samobójstwa…

W związku z tym niezwykle ważna jest umiejętność spojrzenia na wszystko z odpowiednim dystansem, pozwalającym na znalezienie w sobie na tyle dużo pokory, aby uznać, że inni (widząc i oceniając wszystko ze swojej perspektywy) też mogą mieć podstawy do tego, by o sobie myśleć w sposób podobny do naszego toku rozumowania.

Nie ma tu większego znaczenia kto, jeśli w ogóle ktokolwiek, ma rację, ważne, by w tym wszystkim nie zawłaszczać przestrzeni innych ludzi.

Samouwielbienie, w racjonalnym zakresie, jest w pewnym sensie twórcze i może być pożądanym motorem rozwoju każdego z nas.

Należy jednak bardzo uważać i pamiętać o tym, że jeśli wynika ono wyłącznie z samozachwytu, w który popada się jedynie pod wpływem patrzenia w lustro w swoim pustym pokoju, to może się okazać, że ktoś stanie się tak wyalienowany, że za chwilę nawet i taka ciągła masturbacja nie wystarczy już do samospełnienia i znalezienia sensu życia.

Wszyscy ci, którzy z buciorami włażą w nasz świat i uznają, że najważniejsza jest dyskusja o ich i czyjejś innej seksualności… niech się — par excellence — pierdolą (w dowolnej, odpowiadającej im konfiguracji — ultra hetero, homo, niby hetero, niby homo, anty hetero, anty homo, panhetero, panhomo, pani hetero, pani homo itp. itd.).

Trzeba, by wszyscy wreszcie zrozumieli, że czyjakolwiek wolność w jakiejkolwiek kwestii, aby miała rację bytu, nie może naruszać żadnych praw i wolności innych.

W przeciwnym razie jest zwykłym, ohydnym gwałtem.

A na to nigdy nie może być zgody, niezależnie od płci, alter płci, niby płci, czy super płci, takiej czy innej religii ani wiary w swoją wyższość nad innymi.

Najwyższy czas, by się w końcu przebudzić i zacząć dostrzegać, że jesteśmy manipulowani po to, by nie przeszkadzać.

Czas skończyć wszelkie dyskusje o płci, gender, czy dobre jest homo, czy lepsze hetero i kto ma być kim; a kim, kiedy i jak może lub nie może się czuć.

Dajmy każdemu decydować o tym w zaciszu domowym, w relacji z osobami emocjonalnie z nim związanymi i tylko z nimi.

Natomiast odrębną sprawą jest zagubienie się poszczególnych ludzi w tak rozumianej wolności, bo z kolei codzienne zmienianie zdania na temat swoich preferencji i przynależności płciowej lub negacja płci jako takiej, trąci wcale nie małą schizofrenią i nie może obciążać nas wszystkich.

Będąc konsekwentnym w niewnikaniu w niczyją seksualność, nie chcę i nie będę się ciągle zastanawiać kto dziś jest kim, jak długo i jak dalece.

Co więcej, nie zamierzam czuć się winny, bo nie nadążam za aktualną w danym dniu nomenklaturą aktualnego stanu psychicznego spotykanych ludzi (o ile i tego też sami nie zaczną podważać).

Może jednak należy dopuścić i prawnie usankcjonować jednorazową możliwość określenia siebie przez każdą osobę dorosłą (teoretycznie już emocjonalnie dojrzałą i całkowicie świadomą swojej seksualności), aby mogła, zgodnie z jej własną wolą i przekonaniem, czuć się komfortowo z sobą samą oraz by umożliwić jej życie w wybranej przez nią samą „skórze”.

Równocześnie schizofrenia seksualna osób niezdecydowanych i zmieniających zdanie na temat własnej seksualności powinna chyba być traktowana jako jednostka chorobowa, choć nawet nie będzie wiadomo kogo, na co i jak trzeba leczyć, gdyż nikt nie będzie potrafił określić jaki jest lub ma być pożądany i ostateczny stan psychiki pacjenta/tki/czegoś.

A przy okazji apel i prośba do wszystkich wojujących ze sobą — oddajcie nam w końcu tęczę, bo zawsze była jutrzenką pięknego, świeżego i jasnego dnia, pojawiającego się po groźnej burzy i deszczu jako oznaka nadziei na lepszy czas.

Teraz nie mogę wyjść i się nią cieszyć, bo nie wiem, czy jakiś nawiedzony ultra hetero nie przywali mi z przodu lub czy jakiś inny chwilowy homo nie… „walnie” mnie od tyłu.

Tak czy inaczej w obu przypadkach mówimy o gwałcie i naruszaniu czyjejś (w tej sytuacji bardzo i to bardzo mojej) wolności i prawa do ochrony intymności, na co, jak już podkreślałem, nigdy, w żadnym przypadku nie może być zgody.

I skończmy raz na zawsze z wywlekaniem dyskusji o czyjejkolwiek seksualności na ulice, niezależnie od tego kto ma jakie przekonania i po której stronie barykady stoi.

To nie płeć decyduje o naszym człowieczeństwie, a tylko o to musi chodzić w tym wszystkim.

W przeciwnym razie wszyscy się pozabijamy, bo znaleźliśmy kolejny idiotyczny powód do takiej destrukcji, a nasze miejsce na ziemi zajmą wtedy chwilowo inteligentniejsze od nas małpy, a jeśli one też dadzą „ciała”, to w efekcie końcowym zrobią to jakieś tępe jednokomórkowce.

I cykl rozwoju świata zatoczy mocno zwichrowane koło.

Nie wiem, czy o taki efekt chodziło Stwórcy, kimkolwiek jest, ale będzie musiał zaczynać wszystko od nowa.

Zwłaszcza że o ile rozumiem, to On (Ona, Ono — tu mamy chyba ograniczenia nazewnictwa i możliwości percepcji Kreatora Wszechbytu) jest panseksualny, a na bazie swojej nadmiernej miłości do wszystkiego co tworzy, nie wiedzieć czemu, wpadł na szatański skądinąd pomysł stworzenia tak diametralnie różniących się od siebie kobiety i mężczyzny.

Obawiam się, że i tak od dawna już tego gorzko żałuje i ostro główkuje jak się z tego wyplątać.

Sterowany Rzecznik Praw Dziecka — totalna głupota w służbie partii

02.09.2020.

Budzimy się co rano w tak skretyniałej i idiotycznej rzeczywistości, że coraz częściej mamy wrażenie, że nadal śnimy jakiś niewyobrażalny koszmar.

Niestety z przerażeniem szybko uświadamiamy sobie, że to w ogóle nie jest sen, ale to jakaś pochłaniająca nas popieprzona, realna teraźniejszość, która zaczyna być czymś pomiędzy domem wariatów, a obozem koncentracyjnym.

Otoczeni jesteśmy indywiduami, które nie mając żadnych kwalifikacji ludzkich, etycznych, moralnych, zawodowych ani w zasadzie jakichkolwiek do czegokolwiek poza byciem popychadłami, służalcami i lizusami — twierdzą, że są wybrani i namaszczeni przez suwerena do rządzenia tym krajem.

Co gorsza, robią to pod hasłami Boga, honoru, patriotyzmu i walki z całym złem tego świata.

Niemal dokładnie taką samą retorykę zaproponowali światu prawdziwi komuniści pod wodzą Lenina, z tą niewielką różnicą, że o boskość ocierał się najpierw sam Iljicz, po nim Stalin, a teraz zbliża się do niej kolejny nieśmiertelny Władimir.

W uboższej wersji tej czerwonej idylli (jaką raczą i ogłupiają suwerena nasi polscy komuniści), puste i kretyńskie hasła nierealnej powszechnej równości i szczęścia — są dla niepoznaki filtrowane i fałszowane przez teoretycznie pięknie brzmiące słowa takie jak: wiara, kościół, naród, patriotyzm, rodzina, dobro ogółu itp.

Omamianie prostego człowieka trwa w najlepsze, a zmiany znaczeniowe stosowanych haseł, w połączeniu z powtarzanymi w kółko kłamstwami na każdy temat powodują, że suweren, który oryginalnie i tak nie grzeszył zbytnią bystrością umysłu, teraz ma w głowie taki mętlik, że niedługo sam nie będzie wiedział już kompletnie niczego o niczym.

Rozumiem, że to właśnie dokładnie o to chodzi, a zatem zamierzony efekt wszelkich działań ideologicznych i ogłupiających został w pełni osiągnięty.

Przy tej skuteczności nawet Goebbels, który „prowadził” wielki naród niemiecki na postronku swojej propagandy (stworzonej i wykształconej w oparciu o podziw dla tej wprowadzonej przez Lenina i Stalina), może sprawiać wrażenie beztalencia i mógłby się uczyć, jak osiągać niemal perfekcję w tej dziedzinie.

Ostatnie wypowiedzi kogoś, kto śmie twierdzić, że pełni rolę RPD (Rzecznik Praw Dziecka) — potwierdzają nieszczęsną prawdę, że w tym kraju nikt normalny nie ma już żadnych praw, a dzieci to nawet nie mają szansy na to, by na straży ich praw stał ktokolwiek kto ma więcej komórek od ameby.

Można by powiedzieć, że pan Mikołaj Pawlak mówiący, że ma dowody na to, że edukatorzy seksualni podają dzieciom potajemnie tabletki zmieniające płeć, to po prostu kolejny idiota reprezentujący obecną władzę i pokazujący jej poziom.

Nie można jednak oceniać pojedynczego kretyna w oderwaniu od władzy, którą reprezentuje, albowiem wszystko co mówi publicznie — mówi jako przedstawiciel władzy i… mówi to na jej wyraźne zlecenie i polecenie.

Ponieważ nikt z rządzących liderów nie odciął się od tych słów i nie skrytykował go za to, a co ważniejsze nie zakwestionował i nie poddał w wątpliwość sensowności utrzymania go nadal na powierzonym stanowisku — oznacza to, że po raz kolejny władza cieszy się, że kazała dorzucić do pieca i ze spokojem patrzy jak się będzie palić.

Tej władzy potrzebne są takie bzdury, bo tylko w ich oparach ma szansę się utrzymać.

Po raz kolejny powtarzam, że wojna ideologiczna, wróg zewnętrzny i wyraźny podział wewnętrzny są potrzebne dyktatorom do utrzymywania władzy.

Panująca u nas dyktatura swoją siłę czerpie z głupoty, ograniczenia umysłowego większości, nienawiści, zawiści i zazdrości, ochoczo wspieranych przez karierowiczostwo, lizusostwo, hipokryzję i faryzeuszostwo.

Jeśli ktoś nadal dziwi się jak to jest, że Oni trzymają się tak świetnie, to musi uświadomić sobie, że są to przecież główne i najsilniejsze polskie cechy narodowe.

Polska dyktatura jest tylko ich suwerennie wybraną reprezentacją i dlatego trwa.

I trwa mać.

Niezaspokojona posłanka Lichocka o krok od nieszczęścia

03.09.2020

Dzisiaj okazało się, że współczucie Prezydium Sejmu dla pani poseł Joanny Lichockiej wymusza na nim przyznanie się do krótkowzroczności, czy wręcz totalnej ślepoty.

Aż dziwne, że zajęte sobą Prezydium na początku w ogóle dojrzało cokolwiek, ale, jak widać, potem dostało rozkaz, by jednak ostatecznie nic nie widzieć i mieć amnezję.

Pani poseł musi na przyszłość bardziej uważać, bo tak sugestywne wymachiwanie najdłuższym palcem, nad którym w ogóle nie panuje, może ją kiedyś doprowadzić do utraty oka.

Dobrze, że nie chciała się podrapać po nosie, bo skończyłoby się krwotokiem.

Gorzej, że chociaż Prezydium to umknęło, to przecież cała Polska widziała, a jej inteligentniejsza i bardziej bystra część — zrozumiała gest i przesłanie.

Fakt, że pani poseł jest w tak wielkiej desperacji, że zdecydowała się wszystkim wokół ostentacyjnie demonstrować czym i jak musi sobie radzić, by zaznać odrobiny przyjemności — nie może jednak pozostać bez choćby śladowej empatii, nawet u niewiernych.

Jednak z drugiej strony otwarte promowanie przez panią poseł masturbacji i żarliwe zachęcanie do niej innych posłów jest jak się wydaje, z tego co pamiętam, sprzeczne z nauką Kościoła, bo chyba nie o taką miłość bliźniego tam chodzi.

Zapewne w ramach dbałości o czystość moralną pani poseł, ustami swoich nieskalanych moralnie kapłanów, zostanie jej udzielona surowa reprymenda.

Jeśli dodatkowo jeszcze mieliby jej pogrozić palcem, to będą musieli uważać, aby na pewno robić to wskazującym, a przypadkiem nie środkowym, bo ich szczere oburzenie, głośno wyartykułowane przez wypowiadane z odrazą: a FU, mogłaby odczytać jako zaproszenie do orgii i gorąco odwzajemnić z doznawaną wreszcie rozkoszą.

Powinna jednak pamiętać, że prawdopodobnie jest dla nich dużo za stara i do tego jej płeć też może nie być optymalna, co może sprawić, że znowu przeżywając męki Pańskie nie dojdzie do wymarzonego i wyczekiwanego szczytu.

Ale w końcu każdy ma jakąś swoją Golgotę, która przecież raczej nie jest tym szczytem marzeń, który chciałby osiągnąć, a wręcz przeciwnie…

W związku z tym irytacja i niezaspokojenie pani poseł mogą ciągle narastać, co pozwala przypuszczać, że już niedługo będziemy świadkami kolejnej, jeszcze bardziej wyrazistej demonstracji jej nieszczęścia i niespełnienia.

Obawiam się, że wtedy Prezydium oraz wszyscy pozostali posłowie będą musieli na długo zniknąć z Wiejskiej, by w najmniejszym nawet stopniu nie być posądzonymi o to, że jednak może cokolwiek widzieli.

Nie wiem tylko, dokąd i jak daleko musieliby wyjechać wszyscy prawdziwi Polacy (którzy nadal bezkrytycznie chłoną wszystko, co poda im ich telewizja) — gdyby zobaczyli ponowne show pani poseł i zniesmaczeni chcieliby o nim zapomnieć.

Bowiem nie ma już chyba zbyt wielu miejsc, w które (nawet według niezwykle karkołomnych, broniących jej interpretacji) mogłaby się jeszcze chcieć podrapać pani poseł robiąc swoje obsceniczne gesty, tak by nie urazić i samego suwerena.

Swoją drogą, jeśli to rzeczywiście byłby problem z nieprzyjemnym, ciągłym swędzeniem nie do wytrzymania, to może to być upiorne zmaganie się ze świerzbem, pchłami lub wszami (i to prawdopodobnie nie tylko na głowie) — a to musiałoby oznaczać, że niezbędne byłoby natychmiastowe, intensywne i długotrwałe leczenie.

Ale, wbrew jej zagorzałym obrońcom, nie zakładajmy najgorszego i miejmy nadzieję, że to tylko chwilowe frustracje, którym można w miarę szybko zaradzić.

A tu ratunkiem pozostaje wiara w to, że pani poseł dozna kiedyś wreszcie zaspokojenia niespełnionych fantazji.

Pomocny mógłby okazać się nieodżałowany showman Janusz Palikot, który chętnie i ze znawstwem prezentował profesjonalne różowe gadżety mogące stanowić skuteczne i ostateczne wybawienie dla pani poseł.

Tym bardziej, że jak widać, pani poseł Lichocka zapewne już zbyt długo przebywa w mało męskim środowisku, które nie potrafi sprostać wyrafinowanym oczekiwaniom tej prawdziwej Polki.

Niestety potwierdza się, że towarzystwo leśnych dziadków nie daje nadziei na szczęśliwe i spełnione życie.

Oni, jedynie w ramach szerzonej przez siebie propagandy, potrafią długo i namiętnie piep… tj. opowiadać o tym, że prowadzą suwerena do krainy wiecznej ekstazy.

Pani poseł jest jednak wyraźnym dowodem na to, że wcale tam jeszcze nie doszła, jak z resztą i większość pędzonego stada.

Obawiam się, że w ogóle idą nie w tę stronę co trzeba, a poza tym, to mam nieodparte wrażenie, że El Dorado i tak jest dostępne wyłącznie tylko dla tych, którzy w ramach dobrej zmiany już dawno wleźli do koryta.

A reszta niech się pier..li, czy tam drapie.

Biedny Janusz Korwin-Mikke represjonowany przez zdradliwą UE

02.10.2020.

Właśnie, poprzez osobistego twittera pana Janusza, zostaliśmy poinformowani, że niezwykle krystalicznie uczciwy pan europoseł stał się przedmiotem sprawdzania wydatkowania środków otrzymywanych z Europarlamentu.

Jako konkluzję tego nazwijmy to audytu — zatroskany wolnościowiec (a raczej anarchista) zdaje się przekazywać obawy, iż zostanie „poproszony” o zwrot pieniędzy nieprawidłowo, zdaniem wrażej Unii, wydanych na fanaberie ciemiężonego i szykanowanego powszechnie znanego altruisty.

Nie mnie oceniać prawidłowość dysponowania otrzymywanymi przez pana posła funduszami, należy jednak chyba założyć, że weryfikacja dokonywana poprzez wyznaczone do tego ciała unijne, następuje prawdopodobnie według dość czytelnych zasad, określających zakres, sposób, cel i formy rozliczeń dopuszczone i akceptowane przez PE.

Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że wredna i cwana Unia, pomimo swej złośliwości i niechęci skierowanej do pana posła i większości prawdziwych Polaków, o co jest przez nich nieustannie obwiniana — nie wymyśliła kryteriów takiej oceny dziś rano, a co więcej, mogło się zdarzyć, że na samym początku kadencji informacje o tym jak wydawać i rozliczać otrzymywane środki lub co i jak podlega refundacji — podstępnie przekazała wszystkim europosłom, i to na piśmie.

Problemy jakie większości Polakom stwarza Unia, w coraz większym stopniu podważają sens pozostawania Polski w jej strukturach, bo jak ciągle słyszymy Unia nas gnębi, coś nam narzuca, źle nas traktuje, a do tego jeszcze bezczelnie sprawdza jak i na co wydajemy otrzymywane celowo pieniądze.

To może faktycznie szokować, gdyż jak wiemy, w naszym wolnym i suwerennym kraju nikt posłom ani rządzącym nie sprawdza kilometrówek; nie kontroluje zgodności z prawem decyzji podejmowanych przez rzeszę „swoich” urzędników państwowych, a już w żadnym razie nie zamierza rozliczać miliardów wydanych z naszych pieniędzy na nieprzeprowadzane wybory, respiratory widmo, szemrane fundacje, granty, kolesioskie stanowiska i całe to półprywatne — półmafijne bezhołowie.

Może czas, by wreszcie i u nas przeprowadzić referendum czy w ogóle nadal mamy być w tak odmiennej od naszych realiów i standardów, kompletnie niezrozumiałej dla nas i nieprzychylnej nam strukturze.

Ile jeszcze będziemy żyć w przekonaniu, że ci z Unii ciągle nas wykorzystują i robią w… ch..a.

Nie można tego tak dalej pozostawić bez reakcji i trzeba to zmienić, bo jeśli tego nie zmienimy i nie wystąpimy z Unii, to wszyscy narzekający na nią zaczną sprawiać wrażenie taniej, starej dziwki, która codziennie kurwi na swoją sytuację i pier......ch klientów, ale wieczorem, niezmiennie, maluje swoją obleśną facjatę, zakłada brudny „strój roboczy” i idzie na ulicę, by robić im laskę i dawać d..y, bo jedyne co się dla niej liczy, to są ich pieniądze, a poza tym… to tak w ogóle, to niczego innego nie umie.

Cały zszokowany świat zobaczy wreszcie ze zdziwieniem, że suweren ze swoim (nie)rządem osiąga, jako jedyny i wybrany, równowagę absolutną, poprzez dodanie do powszechnie już znanego wszystkim charakteru — odpowiadającej mu profesji.

Naprawdę pełne zawodowstwo.

Tylko nie sądzę, żeby świat właśnie tego od nas oczekiwał, ale za to tego, że nie będziemy już dla niego atrakcyjni, to jestem pewien na sto procent.

Nasi europosłowie dają Unii najbardziej wyraźne i stałe świadectwo tego jak wygląda nasz świat i hołubione nad Wisłą wartości, wszak stanowią przecież elitę nowych elit i w „naszym” imieniu pokazują Europie gdzie ją mają.

Parada krypto gejów nową narodową tradycją na 11 Listopada

12.11.2020.

Wczoraj, jak już tradycyjnie od kilku lat tego dnia w roku, przez nasze miasto przewaliła się gigantyczna demonstracja w zasadzie jednopłciowych (męskich — ale nie mylić z mężnych), sfrustrowanych seksoholików.

Rozmaite relacje z przebiegu tej „imprezy” świadczą o tym, że w większości niezaspokojeni seksualnie goście, latali po ulicach i krzyczeli o pier....niu, je..niu, piep...niu, o różnych członkach oraz w sposób niezwykle sugestywny składali obietnice gdzie, w co i komu je wsadzą.

To, że sprawia im taką przyjemność tłoczenie się, przepychanie, ocieranie i ściskanie w tłumie podobnych do nich facetów, jestem w stanie próbować zrozumieć, a może raczej, (nie rozumiejąc) uznać, że mają do tego prawo.

Jest to pewnie jakaś forma tęsknoty do orgii, którą potrzebują przeżyć, a której nie potrafią zorganizować sobie inaczej, tym bardziej że zabrania im tego religia, której ortodoksyjnym wyznawaniem się chełpią i zasłaniają.

Widać, że nie działają na nich: intymny nastrój, cisza, sentymentalna muzyka, kadzidełka ani delikatny urok pięknie pachnących, zwiewnych kobiet, oferujących i zapewniających urocze erotyczne doznania.

Znowu, nie pojmując tego, jestem gotów zaakceptować, że są tacy odmienni mężczyźni, zupełnie nieczuli na kobiece wdzięki, a potrzebujący tak bardzo męskiego towarzystwa.

Jednak żadnej akceptacji nigdy nie zyska w moich oczach bandytyzm, bezmyślna agresja, zachowania faszystowskie, chuliganeria, dewastacje mienia ani oczywiste sprowadzanie zagrożenia na wszystkich dookoła, o groźbach przemocy i gwałtów nawet już nie wspominając.

A z tym wszystkim mieliśmy do czynienia na tej zmotoryzowanej-pieszej pseudo narodowej ustawce.

Płonące race rzucane w policjantów, cywilów, budynki i samochody oraz napady na funkcjonariuszy należy traktować jako działania terrorystyczne i, jako takie, nie mogą być tłumaczone, a tym bardziej usprawiedliwiane żadną religią, ideologią ani emocją.

Żyjemy w kraju, w którym władza, po to by się utrzymać za wszelką cenę, jest gotowa korzystać z najrozmaitszych form terroru, dając pozwolenie na kompletną anarchię i bezkarność takiej zdegenerowanej hordy.

Wszystko to odbywa się pod przykrywką miłości do narodu, ojczyzny i… Boga, z ogromnym naciskiem na siłę i honor.

Mam coraz bardziej przykre wrażenie, że ludzie ci, nawet wyma...chując naszymi flagami narodowymi, w ogóle nie reprezentują tego narodu, tej ojczyzny ani tego Boga, o których mówi się, że historycznie są związani z Polską lub Polska z nimi.

O żadnym honorze to nawet nie może być mowy.

Jedyne co jest to siła — tempa, brutalna, bezmyślna, niemal aryjska i… zdalnie sterowana.

Zaczynam się zastanawiać kogo reprezentują i jaki kraj chcą stworzyć.

Wygląda to też na to, że suwerenna władza nie dość, że kompletnie traci kontrolę nad nimi, to udaje, że nie dostrzega, że widoczna eskalacja agresji i bezhołowia może już wkrótce doprowadzić do ogromnej tragedii, którą dopiero wtedy zapamiętamy jako narodową.

Na fali tej emanującej nienawiści władza i tak nie będzie w stanie się utrzymać, a może się mocno zdziwić (o ile zdąży), że zostanie przez nich zmieciona i zatopiona w bardzo brutalny i drastyczny sposób.

Jeśli rządzący wierzą, że da się kontrolować dziki, bezkarny tłum i zmienić go w potulne, nadal służalcze baranki, grzecznie wracające do zagrody i dzielnie broniące kościoły zarządzane przez pedofili przed… wiernymi — to rzeczywiście nie mamy już jednego kraju, narodu, jednej ojczyzny ani wiary w te same wartości.

Ale jak tak dalej pójdzie i natychmiast nie zastopuje się ani nie ukarze takich zachowań — to ci ludzie rozleją się wszędzie, a wtedy to już na pewno nigdy nie odzyskamy ani nie utrzymamy żadnej niepodległości.

Tak się dzieje za każdym razem, gdy się otwiera puszkę Pandory.

A ja mam już coraz większe wątpliwości, czy w tej naszej, choćby na samym dnie, pozostała jeszcze jakakolwiek, najmniejsza nawet nadzieja.

Discopolowy k…. raj dla lizusów, klakierów i bezkręgowców

15.11.2020.

W ramach ratowania swojej kółtury (to chyba od kół traktorów) suwerenna władza postanowiła nagrodzić najwierniejszych bojowników discopolowych.

Kasę dostali najbardziej usłużni służący — służący władzy do mamienia mas „prawdziwie polską muzyką” oferującą teksty o niczym podawane w formie niewymagającej od nikogo ani głosu, ani słuchu, ani rozumu. a jedynie przyjmowania morza wódki, by to strawić.

W końcu tę ich spuściznę i tożsamość ktoś musi tworzyć oraz kultywować lub raczej rekultywować.

Prawdziwi rolnicy i ludzie mieszkający na wsi łapią się za głowę, bo tępe wieśniactwo ich zalewa, a jednocześnie atakuje i zajmuje całe miasta.

Reymont i Wyspiański byliby kompletnie załamani, gdyby dotarło do nich, że teraz to „Biełyje rozy” i „oczy zielone" mają stanowić kanwę i warunek prawdziwej polskości.

W Lipcach i Bronowicach to chyba już budują barykady, bo wygląda na to, że i wieś, i miasto — są równie zagrożone.

Obawiam się, że przez to, to i ja mam już disco… patię, czy tam jakąś inną patologię, ale nie wiem dokładnie, bo mój lekarz rodzinny choruje i diagnozy stawia teraz jakiś gość z Człuchowa, ale on robi to na „czuja”, więc… czarno to widzę.

Od dawna wiem, że Zespół Disco Polo to jest niezwykle poważna, groźna i niemal nieuleczalna jednostka chorobowa, zżerająca mózg i niszcząca słuch.

Właśnie odkryłem, że za oknami również mam zespół disco polo — nazywa się Nierząd, grają na dudach.

Ostatni większy koncert dali w Warszawie na Stadionie Narodowym 11.11.2020., a na rondzie Charles’a de Gaulle’a grał ich support — zespół „Ogień i dym”, którego najgłośniejszy utwór to: „M. PIK — Cały naród rozpieprza swoją stolicę”.

Z kolei największy przebój Nierządu to: „Polka kibolka, czyli śła i chonor”.

A najgorsze jest to, że porwany ogólnonarodową euforią destrukcji wszystkiego i pseudo patriotyczną jednością wspólnoty w walce ze wszystkimi i przeciw wszystkiemu oraz niesiony powszechnym przekonaniem, że teraz to przecież każdy może wszystko — sam im napisałem tekst, a „idzie” to tak:

Polka kibolka, czyli ś. i ch.


Nasza brać dziś maszeruje —

Biała ś., czerwony ch.,

Robert Jarka nam cytuje

Do Moskali słowa dwa.


Mały trampek ma zasady,

Bez Melanii woli żyć.

Śła, chonor — jego dziady,

Ślepa wiara, wielka rzyć.


Na ulicy dymu wiele,

Pobijemy wszystkie psy.

Wnet się zdziwisz, że w kościele

Boga nie ma — tylko my.


Nikt nad nami nie panuje,

Biała ś., czerwony ch.,

Nierząd bardzo nam pasuje —

P. i S. nasz… pust wsjegda.


Trala lala, trala lala,

Trala lala, trala la.

Trala lala, trala lala,

Trala lala, la la la.

I też chcę dotację, siedemdziesiąt baniek, tak jak dostał Miś Fazi za wybory, których nie było.

Ja, w tej cenie, nie zorganizuję ich nawet ze trzy razy.

Jeśli trzeba to też klęknę i władzy zrobię dobrze, będzie pełen bayer, full wypas, i to nie tylko w weekend, ale w zależności od kasy mogę to robić każdego dnia.

Będę mówił, że mały jest wielki, pandemii nie ma, wszystko jest pod kontrolą, jesteśmy wolni i decydujemy o sobie, a Unia nas przyjęła siłą, wbrew naszej woli, żeby nam zabrać niepodległość.

I jeszcze, że nikt nas nie okrada, władza jest prawa i sprawiedliwa, był zamach i w ogóle, jakby co… to wszystko to wina Tuska.

Będę najdroższą władzy prostytutką.


Tylko jeszcze nie teraz, bo mi zakręcili wodę, a potem musiałbym przynajmniej usta przepłukiwać, choć plamy na honorze i tak już nigdy bym nie zmył.


A tak w ogóle to i tak znowu nic nie zarobię, bo na samą myśl mnie mdli i odrzuca.


Ja jednak nie potrafię się tak skurwić…

Telewizja kłamie, bo jest publiczna i to bardziej niż bardzo

22.11.2020.

Jakiś miesiąc temu trafiłem w sieci na nagranie wrzucone przez, jak się okazuje, prezenterkę telewizyjnej jedynki panią Karolinę Pajączkowską, pokazujące w pigułce jej codzienne zmagania ze sobą, czynione w celu przepoczwarzenia się z… siebie samej — w kolorowego motyla oglądanego w telewizji.

Wracam do tego dopiero teraz, bo tyle czasu zajęło mi dojście do siebie i otrząśnięcie się z tak niewyobrażalnego szoku.

Jeśli ktoś nie dotarł jeszcze do tego nagrania, to poniżej podaję adresy i linki do stron super expresu i interii, prowadzących do strony pani Karoliny, pozwalającej obejrzeć jej piętnastominutowy filmik:

https://www.se.pl/wiadomosci/gwiazdy/gwiazda-tvp-bez-makijazu-mega-przemiana-wczesniej-byla-afera-z-jej-biustem-wideo-aa-11ut-cLRC-9a9n.html

lub https://film.interia.pl/telewizja/news-gwiazda-tvp-nakrecila-pierwszy-z-zyciu-tutorial,nId,4776825


Podaję to nie dlatego, że postanowiłem jakoś specjalnie promować gwiazdkę prawdziwie polskiej telewizji, ale dlatego, że mam wrażenie, iż pani Karolina zdradziła właśnie kwintesencję funkcjonowania jej zawodowego publicznego domu.

Nie zamierzam tutaj w żaden sposób komentować urody, czy może raczej aktualnie naturalnej opcji wyglądu pani Karoliny, bo ta jak rozumiem, na co dzień jest dostępna tylko najbliższym i niech tak zostanie, zwłaszcza że i ta obecna różni się zapewne bardzo od tej sprzed lat kilku czy kilkunastu, i to nie tylko z racji upływu czasu.

Odniosę się jedynie do efektu końcowego zaprezentowanego przez panią Karolinę, który w moim odczuciu w żaden sposób nie koresponduje z… że tak to nazwę, pokazanym punktem wyjścia.

Oczywiście wiem, że pani Karolina nie jest pierwszą, jedyną ani ostatnią osobą, która w ramach tuningu, liftingu i wypuszczania na rynek kolejnej wersji swojego modelu — używa i korzysta z silikonu, szpachli, farby, odsysania czegoś skądś, wstrzykiwania czegoś gdzieś, podkręcania licznika, cerowania tapicerki i barwienia skóry.

To w końcu jest jej prawo i ze swoim ciałem oraz wyglądem, nawet jeśli ich nie akceptuje i chce udawać kogoś innego, kim nie jest — może robić co jej się żywnie podoba, i to oczywiście niezależnie od tego ile w niej zostało do dzisiaj części i miejsc oryginalnych lub „niepodrasowywanych".

W ramach prywatnego funkcjonowania to jest jej problem, a to ile i co o niej wiedzą najbliżsi oraz czy znają i akceptują całą prawdę, również jest ich prywatną sprawą.

Ale mam nieodparte wrażenie, że publiczne funkcjonowanie pani Karoliny odbywa się dokładnie według tego samego patentu.

A tutaj to już brzydko pachnie mi to wielką nieuczciwością.

Jeśli wszystkie informacje przekazywane publicznie przez panią Karolinę podlegają takiej samej obróbce, manipulacjom i przemianom na takie, które mają wyglądać zupełnie inaczej niż pierwotnie, sprawiać wrażenie lepszych, bardziej przystępnych, atrakcyjnych i milszych dla odbiorców — to sądzę, że mamy bardzo poważne powody do gigantycznych obaw.

Świadczyłoby to bowiem o tym, że informacje, które otrzymują widzowie, nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, są przekłamane, nieprawdziwe lub zgoła odmienne i diametralnie różne od materiału wyjściowego.

A to w przestrzeni publicznej jest po prostu zwykłym, bezczelnym kłamstwem i celowym wprowadzaniem w błąd oraz świadomą, na zimno zaplanowaną i przygotowaną, perfidną manipulacją i dezinformacją.

I nie można się tu zasłaniać niewiedzą, nieświadomością ani kolorem włosów.

Funkcjonowanie i trwanie w takiej mistyfikacji oraz przykładanie ręki do jej tworzenia jest niewybaczalne i nie da się go nigdy obronić, zwłaszcza żadnymi kolejnymi kłamstwami.

Rozumiem, że telewizja, w której pracuje pani Karolina, jest publiczna, ale to wcale nie oznacza, że pracując w niej trzeba wykonywać wszelkie niemoralne rozkazy zarządców, nadzorców i ochroniarzy, mające na celu bezrefleksyjną zgodę na zaspokojenie wszystkich zachcianek i oczekiwań klientów.

Tym bardziej że ich duża część (ta samoograniczająca się z niewiadomych względów do korzystania wyłącznie z jej usług) może być jakimiś dewiantami, niespełna rozumu lub z natury mieć ograniczoną poczytalność oraz zdolność do samodzielnego rozpoznawania i rozumienia rzeczywistości, a ślinienie się na widok silikonowej, pomalowanej atrapy — świadczy dobitnie o szowinistycznym upośledzeniu i tęsknocie za posiadaniem instrumentalnie i przedmiotowo wykorzystywanej sex doll.

Świadoma zgoda i pełna otwartość na takie traktowanie siebie wykracza dalece poza zwykłą relację pracownik — pracodawca i zdrowe stosunki w normalnej firmie, a ociera się lubieżnie co najmniej o seksistowski masochizm.

Co prawda mówi się, że żadna praca nie hańbi, ale to jest chyba tylko pusty frazes, bo ludzie przecież patrzą, widzą i mają na ten temat swoje zdanie, w ramach którego o osobach, których charakter zachowań pokrywa się z wykonywanym zawodem, wypowiadają się niejednokrotnie w sposób niecenzuralny, nawet jeśli jest to najstarszy zawód świata.

Wówczas posądzenia o nieuczciwość zdają się być jedynie niewinnymi, niemal nieistotnymi drobiazgami, które wszakże i tak nie są w stanie ukryć nawet najbardziej skrywanej oraz tak mozolnie przemalowywanej prawdy.

Nie bądź… (uwaga ziobryzm) miękiszonem i na złość mamie…

27.11.2020.

Nasza władza ludowa (przecież rządzi suwerenny, prosty lud) odkrywa coraz częściej kolejne karty, jakimi gra ze wszystkimi w ch...inczyka.

Dla ludzi rozumnych wszelkie mętne i karkołomne tłumaczenia niekończących się debilizmów, afer, oszustw, reasumpcji, vet i matactw, brzmią faktycznie jak wypowiadane w języku chińskim i pomimo, śmiem twierdzić, że w większości uzurpujemy sobie prawo do jakiej takiej inteligencji — to nie jesteśmy w stanie zrozumieć tego ni w ząb, zarówno my w Polsce jak i większość ludzi na świecie.

Jestem pełen podziwu dla tej części „naszego” społeczeństwa, która jest złożona z prawdziwych Polaków, łapiących wszystko w lot i euforycznie popierających wszelkie działania nimi sterujących.

No, wielki szacun, bo to oznacza, że mają niewyobrażalne i daleko ponadprzeciętne zdolności lingwistyczne, zwłaszcza w kierunku opanowania tak odległego i wydawałoby się bardzo obcego nam kulturowo języka.

Jednak 500+ czyni cuda i rodzą się oraz błyskawicznie dojrzewają geniusze, a przy okazji rodzice i dziadkowie też najwyraźniej asymilują tę swoistą nadinteligencję.

Dzięki temu ogarniają w mig wszystko co jest postawione na głowie lub tłumaczone wspak, bo przecież tu jest już prawie tak jak tam, gdzie wszystko jest inaczej, a nawet zgoła odwrotnie, czyta się od prawej do lewej i to jakieś pokręcone wężyki, pałki, domki, daszki itp. i trzeba mieć naprawdę bardzo skośne spojrzenie na rzeczywistość, żeby to przyswoić.

Z tego, co wiem, to liderem tej elity intelektualnej jest jakiś zbayerowany na full gość, który tak dobrze włada wszelkiego typu odmianami języka chińskiego, że w samych Chinach cieszy się powszechnym uwielbieniem, dalece większym niż jakikolwiek urzędujący tam kiedykolwiek Cesarz, a płyt ze swoim boskim głosem sprzedał tam więcej niż w ogóle jest chińczyków, łącznie z tymi na ich emigracji.

Na kanwie tych sukcesów nasz rząd ma chyba w planach proklamowanie kolejnego niewzruszonego Imperium, jeszcze bardziej ludowego niż cała CHRL.

I nie planuje być jakimś nieistotnym Państwem Środka, to ma być suwerenne i potężne Święte Cesarstwo Prawego Krańca, Dalekiego Obrzeża i Marnego Bliskiego Końca, a obawiam się, że nawet Luźno Zwisającego.

Oczywiście do tego trzeba mieć swojego Mao Zedonga (Tse-Tunga), ale tu już jesteśmy blisko, bo u nas rządzi Mały Księ-Życ (co prawda on go ukradł, ale w sumie nie sam, więc może się nie liczy, a do tego na pewno już się przedawniło).

Rozumiem, że jego zdaniem, warunkiem wielkości i siły oraz suwerenności jest niezachwiana niczym zdolność do prowadzenia wojny o wszystko ze wszystkimi, nie uleganie nikomu, nie branie jeńców i dążenie do celu po trupach.

Żyjąc według takiej ideologii nie można pokazać nawet cienia słabości, szanować kogokolwiek, z kimkolwiek się liczyć ani przejmować się czyimś życiem — to totalne, autokratyczne wyobcowanie oraz alienacja, izolacja i osamotnienie.

W zasadzie nie ma co rozmawiać, trzeba zmiażdżyć i zniszczyć wszystkich, bez mrugnięcia okiem, a kto się nie podda i nie zostanie niewolnikiem lub podnóżkiem — musi zginąć, bo stanowi śmiertelne zagrożenie.

I nieważne czy wróg ma 8, 12 czy 14 lat, czy jest kobietą, która chce móc mieć swoją prywatność, godność i decydować o sobie — jeśli nie wykonuje rozkazów jest zdrajcą, pełzającą kontrrewolucją i trzeba takich ludzi uciszyć, na zawsze.

A wolności nie będzie, u nas też można przecież odgórnie zdecydować kto ma mieć ile dzieci, kiedy i jakich, nawet za cenę wybicia połowy społeczeństwa.

Ten rząd w końcu sam bez problemu potrafi się nie tylko wyżywić, ale i rozmnażać, i nie potrzebuje do tego żadnych kobiet, a Mały to już na pewno.

Jeśli jakieś dziwne okoliczności wymuszają już, że nie ma wyjścia i siada się do stołu, żeby udawać, że chce się cokolwiek uzgodnić, to pod żadnym pozorem nie wolno być miękiszonem.

Na stole musi leżeć odbezpieczony pistolet, a jeszcze lepiej, gdy obok położy się też i granat, tak by wszyscy widzieli, że nie ma żartów, „sąd sądem, a prawo i sprawiedliwość muszą być po naszej stronie”.

Kto ma inne zdanie niech wyp...la, a zostaną tu tylko „Sami swoi”.

Cały Świat, w tym Unia, patrzy i… nie wierzy, że to się dzieje naprawdę (no, może tylko Trump mówi sobie: „Oh, dzięki ci Mały — widać, że nie wszystek umrę”).

Ale szok będzie za chwilę jeszcze dużo większy, gdy potwierdzi się, że prawdziwi Polacy zrobią tu nam kolejny krwawy Tiananmen.

Może to ostatni moment, by Unia i świat pokazali, że też nie są miękiszonem.

Reaktywacja idei oraz reżimowej roli milicji i ZOMO

30.11.2020.

Mały kapralissimus, w ramach walki z narodem zdrajców, złodziei i niewiernych, a teraz też kobiet, nieletnich i dzieci — wymyślił, że trzeba przekształcić służby państwowe w prywatną armię osobistych ochroniarzy, a do kontaktów ze społeczeństwem zaczął wysyłać jego ukochane ZOMO i tajniaków.

To jest najlepszy, jego zdaniem, sposób na relacje z narodem, który nie dorasta do wizji jego wymarzonego, autokratycznego świata.

Od zawsze było wiadomo, że był zafascynowany władzą jaką posiadali Hitler i Stalin, a teraz niedoścignionym wzorem dla niego jest Putin.

Sądzę, że dodatkowo rozdrażniła go swoboda z jaką od lat rządy prawa wprowadza na Białorusi Łukaszenka, ostatnio aplikując obywatelom najnowszy model biało-ruskiej wolności.

Mały nie może przecież zostawać w tyle za innymi satrapami.

U nas dzielnie wprowadza nie tylko swoje prawo, ale i absolutną, jedynie słuszną sprawiedliwość.

W związku z tym codziennie jesteśmy świadkami żenujących spektakli na ulicach wielu miast i wsi, bo ludzie mają czelność chcieć mieć jakiekolwiek prawa, a do tego tępi i niegodni w ogóle nie rozumieją wielkości Małego.

Usłużna Milicja, ZOMO i tajniacy, w ramach dobrej i sprawdzonej tradycji, pokazują nam kto tu rządzi oraz gdzie mają nasze prawa i sprawiedliwość.

Zastanawiam się jaka grupa społeczna będzie kolejna na liście wojny totalnej?

Mam wrażenie, że chytra strategia wkurwiania i niszczenia wszystkich właśnie została skierowana m.in. na Podhale, Śląsk, Dolny Śląsk, Beskidy i Podkarpacie, które jak widać już mu nie są potrzebne, a w związku z tym trzeba je unicestwić, chociażby pod pretekstem walki z Covid-19.

Historycznie rzecz biorąc nawet równie mały Napoleon Bonaparte, który postanowił wojować ze wszystkimi w Europie, na wszelkich jej krańcach, z tego co pamiętam, skończył raczej marnie, chyba że za szczyt planów, dążeń i marzeń uznać przymusowe, samotne „wakacje” na zadupiastej wysepce na końcu świata, gdzie nawet wrony nie dolatują, żeby zawrócić.

No, ale nieodgadnione są pragnienia autarchów.

Dramat polega na tym, że w obu przypadkach nasz naród był/jest traktowany jako mięso armatnie, ludzkie życie nie ma żadnej wartości, a liczy się tylko szalona, kretyńska wizja osiągnięcia wielkości i nieśmiertelności przez małe, zakompleksione indywidua.

Dodatkowo zapatrzenie małego vice na despotyzm Putina, Łukaszenki i Orbana oraz bezwzględne parcie do władzy absolutnej, do której, jak oni, zmierza po trupach — wielokrotnie zwiększa dramat tej sytuacji.

Zaślepieni swoim chorym ego tyrani — dla realizacji swoich aberracji i zdegenerowanych ambicji oraz budowy ich pokręconej rzeczywistości — zawsze otaczają się służalcami, zerami i karierowiczami, którzy w normalnym świecie w ogóle by nie zaistnieli, a w chorych wizjach niezrównoważonych i oderwanych od realiów despotów — są niezbędni do pełnienia roli parszywych kapo.

W naszym przypadku oczywiście jest dokładnie tak samo.

Obóz władzy, na rozkaz swojego guru, przekształca nasz kraj w Wielki Prawy Obóz Koncentracyjny, a na bramie wejściowej będzie wykute: „BÓG, HONOR, OJCZYZNA”.

A my mamy w to wierzyć dokładnie tak samo, jak mieli wierzyć wszyscy przechodzący pod napisem: „ARBEIT MACHT FREI”.

Ale nie traćmy nadziei, historia lubi się powtarzać.

Jestem przekonany, że już niedługo Europa zafunduje mu (jak i innym tyranom) swoiste WATERLOO, a zaraz potem my wszyscy rozpoczniemy nowy PROCES NORYMBERSKI.

Ciekawe, czy będzie miał jaja, by do końca pójść w ślady Hitlera, gdyż jestem przekonany, że cała rzesza jego przydupasów na pewno będzie twierdziła, że jest niewinna, bo przecież oni tylko wykonywali rozkazy.

Ale oczywiście nie można im wierzyć, bo to absolutne, cyniczne, wierutne i bezczelne kłamstwo, a efekt końcowy rozliczeń… musi być dokładnie taki sam.

Przecież historia naprawdę lubi się powtarzać.

Suwerenni kamikaze szykują nam rytualne, bezmyślne samobójstwo

03.12.2020.

Niezwykle silne i stanowcze: „NIEEEEE” dla Unii w każdym jej aspekcie, artykułowane przez suwerennych despotów, którzy w tym kraju dorwali się do władzy i koryta — sprawiło, że właśnie pikują z ogromną prędkością w kierunku unijnej armady, złożonej z okrętów niemal wszystkich pozostałych państw członkowskich.

Wygląda na to, że rządzący przed startem łyknęli nie tylko tradycyjną dla oryginalnych bojowników „boskiego wiatru” czarkę sake, ale wyłoili też po litrze jakiegoś potajemnie pędzonego samogonu wątpliwego pochodzenia.

Nie wiem, czy to samo upojenie, czy może zupełnie stracili wzrok i już kompletnie nic nie widzą, ale wygląda na to, że nie są w stanie panować ani nad sobą, ani nad samolotami, które pilotują.

Bełkotliwe tłumaczenia o obronie suwerenności, niepodległości, prawie, sprawiedliwości, odrębności, samostanowieniu itp., w obliczu brania udziału w obradach Unii, do której przystąpiliśmy dobrowolnie, znając zasady i chcąc tworzyć jednorodną wspólnotę europejską — wychodzą daleko poza ramy zwykłego pijaństwa i współudziału w gejowskich orgiach sexualnych, utopionych w narkotykach, dopalaczach i morzu, a raczej oceanie wódy.

To potwierdza dobitnie, że wszystko co mówią od lat, jest kłamstwem i oszustwem, a ich prawdziwe oblicza, stosowane zasady, przekonania, wyznania, wierzenia i orientacje — są dokładnie przeciwne do publicznie głoszonych.

Efekt tego wszystkiego będzie taki, że ich rozpędzone „Zera” (które tym razem nie mają nic wspólnego z Mitsubishi) za moment z wielką siłą rozp… ą się o wzburzone fale na oceanie wcale niespokojnym.

Unijna armada będzie patrzeć z politowaniem jak „boscy idioci”, zygzakując, będą daleko od niej rozbijać się otoczeni bałwanami, a jedyny efekt tego będzie taki, że poleje się przy tym wiele wody.

Unia nawet nie będzie musiała odbezpieczyć działek przeciwlotniczych i popłynie dalej do wyznaczonego celu.

W zasadzie można by powiedzieć, że mamy wolność, więc samobójcy jak chcieli się rozbić — to ich sprawa — pies, czy tam kot, z nimi.

Ale problem polega na tym, że oni startowali z naszych lotniskowców, które… płyną na szarym końcu tej armady, a co więcej, sami już zatopili ten, który się nazywał ORP Logika, mamy dość poważnie uszkodzony ORP Rozum, a ORP Naród pęka na pół.

Nie wiem, czy uratujemy resztę, bo te to już chyba przepadły z kretesem.

Za chwilę jedynym ratunkiem dla nas będzie ucieczka na okręty sąsiadów, o ile w ogóle zechcą nam wysłać szalupy ratunkowe.

Gorzej, że obok nas płyną tylko Węgrzy, którzy są w takiej samej sytuacji, a ci do tego jeszcze wezwali (ch… wie po co?) łodzie podwodne Putina.

Tak tu wszystko buja, że chce się rzygać i modlimy się jedynie, by szybko dopłynąć do jakiegokolwiek portu.

Obawiam się, że prędzej czy później armada i tak popłynie dalej bez nas, a my, prowadzeni przez tych zakompleksionych kretynów i szalbierzy, spełnimy wyznaczony nam przez nich „boski los”.

Nasi tępi, mali, nieudolni socjalistyczni kontynuatorzy piłsudczykowskiej tradycji współpracy z Japonią nie ogarniają jednak nawet i tego (a może właśnie ogarniają?), że ich działania:

— po pierwsze, wzmacniają Rosję, zamiast ją osłabiać;

— po drugie, oddalają nas od cywilizacji zachodu, z której się wywodzimy;

— a po trzecie, to w ogóle, by móc popełnić seppuku, to trzeba mieć honor oraz godność i prawość (nie wspomnę już o sprzeczności tego czynu z religią chrześcijańską, z którą tak się obnoszą).

W ich przypadku wszelkie działania mają znamiona bestialskiego, rytualnego zarzynania baranów, a rozszerzanie tego na cały naród to zwykłe, wyrachowane morderstwo z zimną krwią i ludobójstwo, ale jak zawsze wszyscy tchórze za chwilę będą niewinni, bo tylko wykonywali rozkazy, a zapewne dowodził nimi jakiś bliżej nieznany nikomu bezpośrednio gruppenfuhrer WOLF.

Święta prawdziwa prawda przyświecająca narodowi wybranemu

07.12.2020.

Od wczoraj dudni nam w głowach huczna impreza upamiętniająca rocznicę działania Najjaśniejszego, Niepokalanego Radia.

Wszyscy trwający w średniowieczu pocięli na kolanach do proroka, by ucałować go w du… ży pierścień i ukazać się narodowi wybranemu.

Nie będę tutaj dokładniej analizował przesłań i gorących słów miłości bliźniego jakie wygłosił do prawdziwie wiernych ich „Pontifex Maximus Grzybus”.

Aczkolwiek waga tych słów była niezwykła, gdyż jasno wskazywała, że w tym kraju należy wprowadzić wyraźne rozgraniczenie ras na My (czyli Oni) i Oni (czyli My), o skrajnie różnych prawach, odpowiednio przypisanych jednej (pierwszej) kaście, przy równoczesnym zupełnym i definitywnym ich pozbawieniu tej drugiej.

I to są wytyczne, które powinny w zasadzie znaleźć się w zapisach prawdziwej konstytucji, która raz na zawsze musi pokazać każdemu jego miejsce w kolejce do nieba.

Umiłowani w Grzybku, a przede wszystkim ich szamani, jako wybrani, lepsi, mądrzejsi i wszystkowiedzący, mają mieć pełnię dowolnych praw jakie im tylko przyjdą do głowy.

Ponieważ kroczą oświeconą drogą prowadzącą bezpośrednio do ich boskości, nawet z pominięciem jakiejś zwykłej świętości — to nie powinni rozpraszać się i zwracać uwagi na kogokolwiek, cokolwiek ani przejmować się czymkolwiek.

Cel uświęca środki, więc jeśli na drodze do wiecznego szczęścia potrzebują gwałcić kogokolwiek (a zwłaszcza dzieci), brać udział w orgiach, kraść, kłamać, bić, zdradzać, niszczyć i zabijać, czy mieć jakieś inne pokusy — to to jest wyższa wola i nic nikomu do tego.

A to, że zmienia to „nieco” przesłanie Dekalogu to wynika tylko z błędu kogoś… kto go wymyślił, ale przecież zrobi się reasumpcję i wprowadzi się wersję właściwą.

Cała reszta tych wrednie niewiernych zdrajców (nas) — powinna już teraz trafić do piekła, bo nie może być tak, że w jakikolwiek sposób mogliby kwestionować jedynie słuszną i suwerenną wizję prawdziwej Polski, która została wybrana na mesjasza narodów (zwłaszcza że wszystkie inne narody to tępe buce, które nic nie wiedzą i nie rozumieją, a tylko niecierpliwie czekają, by zadusić prawdziwie Polską wolność, światłość i solidarną segregację).

Jakaś Unia ani niewierni zdrajcy nie będą pluć im w twarz.

To Oni są wybrani, suwerenni, samostanowią o wszystkim i wszystkich, bo prawdziwa sprawiedliwość będzie wtedy, gdy osiągną wreszcie pełną boskość dającą im wszelkie prawa do decydowania o innych, a równocześnie wszyscy inni mają się raz na zawsze od nich odp… ć.

To będzie dopiero ta ich Boska Prawdziwa Suwerenność oraz Wiekuista Radość i Wieczny, Błogi, Niczym Niezmącony Odpoczynek.

I znowu rzucili wredną Europę na nasze kolana

11.12.2020.

Po miesięcznej burzy w szklance wody, doprowadzając Europę na skraj wojny atomowej, Polscy suwerenni komuniści wczoraj oficjalnie przystawili Unii pistolet do głowy i… łaskawie zgodzili się na — porozumienie uzgodnione i zaakceptowane pięć miesięcy wcześniej przez wszystkich członków Unii (w tym oczywiście nas).

Na marginesie należy dodać, że rozmowy i ustalenia dotyczyły budżetu na kolejne lata oraz programu wsparcia dla krajów członkowskich, na które już raz, ochoczo zgodziliśmy się poprzednio i dawno odtrąbiliśmy wielki sukces naszych negocjacji doprowadzających do zawarcia wtedy tego obecnego porozumienia.

Co ciekawe, w jego ramach mieliśmy zapewnione niewyobrażalnie wysokie dla nas wsparcie finansowe gwarantowane przez Unię, a długo planowane, sprytne, twarde i niezłomne zawetowanie go przez nas… pozbawiłoby nas dostępu do tych środków.

Nasi mistrzowie propagandy sukcesu dochodzą do momentu, w którym ich elektorat, za chwilę, oglądając telewizję publiczną, będzie codziennie przestawiał fotele z jednej strony telewizora na drugą, żywiołowo manifestując popieranie chwilowo przyjętej przez władzę opcji politycznej, w ramach której, w zależności od dni parzystych i nieparzystych, należy tępić lub wyznawać określone prawdy, zasady i przekonania.

To spowoduje, że ślepo wierni sami będą się prali po pyskach za to, że są za, a nawet przeciw.

Gorzej jak ktoś z jakichś powodów odpuści jeden dzień, albowiem wracając przed telewizor może nadal kurwić na swoich aktualnie najlepszych przyjaciół, a do tego jest zagrożenie, że rozpęta i wojnę domową, kłócąc się zaciekle i lejąc wszystkich po gębach, bo optując za mocno nieświeżą już opcją, za którą dostał po ryju wczoraj, od kogoś z rodziny, kto nie wiedział, że poprze ją jutro — dzisiaj mu odda za zdradę niezmiennych i suwerennych ideałów, na które obaj, ale w różnym czasie, pluli poprzednio.

Wraca siła spokoju Premiera, który codziennie opowiada kompletnie sprzeczne ze sobą historyjki, wiedząc, że następnego dnia zaprezentuje wiernym kolejne bzdurne teorie.

W tle tego wszystkiego ciągle podskakuje, tupie nóżkami i popłakuje, Prokurator Generalny, który sam, wbrew wszystkim, wie jak walczyć o własną suwerenność, godność i jakąkolwiek powagę, tylko że przy tym… przeciekają mu pampersy.

To nic, że po raz kolejny Europa patrzy na nas jak na bandę pensjonariuszy z Tworek, pomyłkowo wypuszczonych na przepustkę.

I może nie ma się co przejmować, że puszczają sobie z rozbawieniem powtórki z naszej akcji: „Veto albo śmierć”, bo chyba właśnie wprowadziliśmy do światowego słownika kolejny idiom: „polski szantaż” — polegający na gwałtownym i bezwzględnym chwyceniu za broń i przystawieniu jej do głowy ofiary… lufą w swoją stronę.

Oni jeszcze przez trzy dni po podpisaniu porozumienia będą sprawdzać wszystkie zakamarki Parlamentu Europejskiego szukając haczyka, bo są przekonani, że to kolejny odcinek serii: „Smile, you are in a candid camera” (dla suwerena „Ukryta kamera”).

I są pewni, że wygraną w całej długiej historii wszystkich wersji z całego świata — mamy w kieszeni.

Dla pewności tego wszystkiego Premier wyszedł do kamer i ze śmiertelnie poważną miną zakomunikował, że nikt z naszej strony nie był miękiszonem i nie odpuścił Unii na milimetr.

Przekazaliśmy Unii, że jesteśmy trochę za i nieco przeciw albo nawet nieco za, a trochę przeciw, i takie jest nasze nieodwołalne stanowisko.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 13.65
drukowana A5
za 57.53