Wprowadzenie
Książka powstała w efekcie obserwacji kobiet 50+ i dotyczy ich obrazu w Polsce, choć przyglądałam się kobietom w różnych krajach, aby dokonywać porównań. Mimo że widoczne są wyraźne zmiany na korzyść, to nadal pozostaje wiele do zrobienia w celu uświadomienia kobietom ich wielkich możliwości transformacji. Odnosi się to nie tylko do sfery postrzegania siebie, ale przede wszystkim do zadbania o swój dobrostan na wielu poziomach siebie. Obserwuje się bowiem ostatnio „głód” kobiet 50+ do coraz silniejszego zaspokajania „apetytów” konsumpcyjnych w celu upiększania siebie, ale dotyczy to zwykle ubioru. Ten apetyt powraca wraz ze zmieniającymi się porami roku. Dotychczas kobiety w tym wieku skupiały uwagę raczej na zaspokajaniu potrzeb domowników. Tymczasem obecnie zaczynają zwracać się ku sobie, aby zaspokajać swoje potrzeby, choć może tylko zachcianki, jednak głębsze potrzeby pozostają nadal zakryte. Wynika to z jednej strony z budzenia się świadomości dotyczącej swojej kobiecej odrębności płciowej, w stosunku do dominującej przez lata czy nawet epoki pozycji mężczyzn. Z drugiej zaś strony odnosi się to do zalewu rynku coraz to nowymi fasonami, kolorami czy modelami odzieży, co wiąże się z otwarciem granic handlu na wszystkie kraje, a szczególnie kraje wschodnie. Tego rodzaju odzież jest tańsza i barwniejsza, często wykonywana z przyjaźniejszej dla ciała bawełny. Dostępna jest ona na bazarach, gdzie w przeważającej większości zakupy są dokonywane przez kobiety. Im bardziej jest ona zachwalana przez sprzedających i im niższa jej cena, tym cieszy się coraz większym zainteresowaniem kobiet 50+.
Polskie kobiety stały się bardziej pewne siebie, akceptują swoją kobiecość i eksponują ją, bywa, że zupełnie bezkrytycznie, zakładając obcisłe i krzykliwe elementy ubioru, często zupełnie nie pasujące ani do ich sylwetek, ani tym bardziej wieku i indywidualnego stylu.
Przeważająca większość kobiet 50+ ma problemy z nadwagą. Przez ostatnie kilkanaście lat co prawda, media lansowały wizerunek kobiet pulchnych, prezentując zdjęcia celebrytek, będących na topie w różnych sferach kultury. Kształtowały one gust przeciętnych kobiet, które, niezależnie od wagi, zaczęły ubierać się czasem wyzywająco, eksponując te elementy swojej sylwetki, które, niestety, zatraciły rozmiary i proporcje. W modzie tej gubił się więc podstawowy model kobiety o proporcjonalnych kształtach, mimo upływającego czasu, co wskazywało na jej dbałość o siebie, styl życia, który pozwalał jej zachować zgrabną sylwetkę na długie lata.
Tymczasem nadmierna waga nie świadczy wcale o dbaniu o siebie. Wprost przeciwnie, pokazuje zaniedbanie, a także te sfery, które się pod tym kryją. Nadwaga jest często ignorowana i to zarówno przez same kobiety, jak i przez lekarzy, gdy pacjentka zgłasza się do nich z jakimiś objawami chorobowymi. Lekarz zajmuje się z reguły tylko nimi, nie wiążąc ich z całością metabolizmu i funkcjonowania organizmu, nie zwracając uwagi na zachowanie oraz postawy. W ten sposób umyka z pola widzenia najważniejsza przyczyna wszelkich problemów zdrowotnych, jakimi są złe nawyki, przekonania, sposób myślenia, nadmierna reaktywność emocjonalna i wiele innych problemów, dotyczących właśnie postaw i zachowań, często pokoleniowych.
Tak więc kobiety 50+ eksponują publicznie, zamiast swoich przymiotów, swoje braki czy niedoskonałości, nie przejmując nad nimi kontroli. Nie koncentrują się na tym, co powinno być przede wszystkim widoczne — niepowtarzalnych przymiotach ducha. Eksponują jedynie to, co dalekie jest od ideału, gdyż dla nich ciągle ważniejsze jest ciało niż dusza. Jest to właśnie ta chwila, aby zwrócić uwagę kobietom 50+ na konieczność edukacji tego, mało dotychczas eksponowanego wymiaru siebie, który właśnie w drugiej połowie życia usiłuje się wydobyć. Ponadto ten okres życia ma służyć harmonizowaniu całości siebie, poprzez odpowiedni do tego okresu styl życia, a w konsekwencji dobrostan na kolejne lata. Jest to bowiem spojrzenie prospektywne, samokrytyczne i konstruktywne, niezbędne do rozpoczęcia świadomych działań pro-zdrowotnych, naprawczych i profilaktycznych, a także (niestety) terapeutycznych.
Można by powiedzieć, że „od zawsze” zabrakło właściwej edukacji wspierającej rozwój w drugiej połowie życia ważnych dla kobiety sfer życia. Dotyczy to znajdowania znaczenia i sensu jej życia, integrowanie doświadczeń i wydobywanie życiowej mądrości, aby mogła ją przekazać kolejnym pokoleniom. Ponadto kobiety 50+ doświadczają też problemów odnoszących się do często dalekich od zdrowego zachowania i postaw, które przez lata zagnieździły się już w ciele kobiety i wymagają teraz nie tylko leczenia, lecz wręcz uzdrowienia. Ignorowanie ich w kolejnych latach może spowodować zaburzenia zarówno fizycznego ciała, jak i coraz mniejszą mobilność, ale także poczucie bezsensu życia, depresyjne nastroje, co jest przyczyną psychosomatycznych chorób i coraz gorszej jakości życia. Widać to zresztą na ulicach po tym, jak kobiety poruszają się (bujanie sylwetki lub pociąganie nogami), także nieustannej konieczności siadania, a w późniejszych latach używania lasek czy balkoników, będących w kolejnych latach substytutami normalnego chodzenia. Jest to zresztą także konsekwencja chemizacji środowiska, diety, czy wreszcie lekomanii, która niestety jest obecnie społeczną plagą i chorobą zarówno młodych ludzi, jak i kobiet 50+.
Dzięki nowoczesnej aparaturze możemy badać kondycję ciała. W efekcie tych badań można wykryć obecność w organizmie nie tylko kalejdoskopu chemicznych trucizn, ale także tysiące pasożytów, grzybów, bakterii i wirusów. Jest to efekt nie tylko niewłaściwego diagnozowania i nieskutecznego leczenia, ale również wynik nieustannego przemieszczania się po świecie, a w konsekwencji zakażania i nosicielstwa różnego rodzaju makro- i mikroorganizmów. Jest to także związane ze zmieniającymi się obyczajami i trybem życia, zezwalającym na wielość partnerów seksualnych, co prowadzi do nosicielstwa i zakażenia nie identyfikowanymi w codziennej diagnostyce różnego rodzaju patologiami. To samo dotyczy zresztą problemów tzw. chorób rodzinnych czy rodowych, które nie leczone i nie rozpoznane, a będące przyczyną zgonu członka rodziny, są obecne w kolejnych pokoleniach, czasem w formie zmutowanej. Takie choroby ujawniają się nawet w 3 pokoleniu, choć nie występują w drugim albo pojawiają się w zmienionej formie. Żyjemy obecnie w czasach totalnej konsumpcji wszystkiego, co dostępne w życiu (włącznie z zaspokajaniem „apetytów seksualnych”). Jednak przede wszystkim ignorujemy tego rodzaju problemy nie tylko w medycynie, ale przede wszystkim w codziennym życiu. Traktujemy je jako „normalność”, pozwalając także własnym dzieciom na opisane wyżej praktyki lub nie zdając sobie sprawy, że one istnieją, dopuszczamy „podwójną moralność” wyznawaną w domu i poza nim.
Tak więc „tylnymi drzwiami” wpuszczamy do życia każdego człowieka skrywane często problemy pokoleniowe innych ludzi, współżyjących z nami jak w stadzie. Ponadto, z powodu ukierunkowania współczesnego leczenia jedynie na objaw, ignorujemy przyczyny problemów zdrowotnych i nie eliminujemy ich z linii genetycznych. Żyjemy też w pełnym szkodliwych substancji środowisku, zatruwając się same. Ignorujemy, zarówno to co jemy, pijemy, czym oddychamy, jak i to, w jakim otoczeniu funkcjonujemy. Dotyczy to także wielu zakamuflowanych praktyk producentów żywności, którzy nie informują, że ich produkty są naszpikowane chemią, obecną zarówno w roślinach (warzywa, owoce), jak i zwierzętach, żywionych chociażby zmutowanymi paszami czy antybiotykami.
Świadomość siebie i świata staje się więc obecnie koniecznością. Pozwoli nie tylko przetrwać nam, jako kobietom, jak i populacji, ale umożliwić życie do końca swoich dni w maksymalnie wspieranym przez siebie zdrowiu i dobrostanie, na miarę swoich możliwości, usprawniając ciało, dbając o myślenie, emocje i ducha, spełniając się we własnym życiu i realizując swoje potencjały. Zamiast eksploatować siebie, dawać siebie do ostatniego tchu innym, szczególnie bliskim, których przyzwyczailiśmy do brania z nas, kosztem nas — kobiet, mamy znaleźć w sobie pasje, talenty i dary ducha, które mamy wyrazić poprzez siebie, w swój własny, wyjątkowy sposób. Taka transformacja będzie tym, co możemy dać innym, bez wysiłku, bez kosztów własnych, wyrażając zarówno siebie, jak i darowując to światu, otrzymując także za to finansową gratyfikację. Te swoje dary ducha, mają bowiem stać się dla nas kobiet „pracą życia”, tym, czym możemy dzielić się ze światem, wnosząc do niego swoje pasje.
Proces znajdowania pasji i wyrażania siebie wymaga specjalnej, społecznej edukacji kobiet 50+. Domaga się on nieustannej, całożyciowej edukacji całego społeczeństwa (także w wieku 50+), które nie realizuje zwykle swojego potencjału, stając się potem rodzinnym i społecznym ciężarem.
Jestem kobietą uwrażliwioną na inne kobiety i na ich istniejące potrzeby, przez lata ignorowane, bywa, że od dzieciństwa. To kobiety, obecnie 50+, były i często nadal są eksploatowane w rodzinie jako „przedmioty” do używania i wykorzystywania. Mam tego przykłady w swojej codziennej praktyce, konsultując kobiety, ich problemy rodzinne, zawodowe, zdrowotne czy życiowe. To jest konieczność, aby zacząć zmieniać stereotypy roli kobiet i ich społecznego wkładu w życie rodziny, społeczności i świata. Każde środowisko musi o siebie zadbać. Ja robię to poprzez swój wkład osobisty, pomagając indywidualnym osobom, grupom, poprzez książki, wykłady i pogadanki w różnych grupach wiekowych i zawodowych. Mimo że mężczyźni „krzyczą” bardziej o uwagę, bo ten wiek i lata późniejsze stają się dla nich dramatyczną koniecznością zmiany, ale muszą się tym zająć sami, gdyż w świecie dominacji kobiet pod względem płci, mogą niebawem zaginąć. Tymczasem chodzi o równe prawa dla wszystkich, aby wszystkim żyło się lepiej i aby świat stawał się przyjemniejszym miejscem dla życia. Z każdym rokiem jest jednak coraz gorzej i sami ludzie szykują sobie zagładę, przez ignorowanie siebie i innych. Trzeba to zmienić. Ta zmiana musi zacząć się od każdego osobno — każdej z nas, aby wszystkim żyło się lepiej w lepszym świecie. Temu właśnie dedykuję kolejną książkę, zachęcając do inspirowania się, bycia bardziej świadome. Obyśmy, jako kobiety, wyciągnęły ze swojego życia stosowne lekcje. Tutaj pokazuję przykłady dla inspiracji.
Autorka
Kilka słów celem wstępu o tobie i po co ja tu jestem?
To, o czym piszę jest częścią mojego życiowego doświadczenia, które starałam się zrozumieć i które pozwoliło mi przetwarzać je na programy edukacyjne dla różnych środowisk, także dla kobiet 50+. Z tego też powodu, mam nadzieję, że pozwolisz mi, abym zwracała się do ciebie bez oficjalnej formy „pani”, a raczej jako Twoja przyjaciółka, nieco starsza koleżanka, która widzi, słyszy i czuje trochę więcej niż Ty i która może ci pokazać drogę, na którą jesteś w stanie wkroczyć lub wrócić, gdy ją zgubisz. Będę uświadamiać ci różne poziomy siebie, abyś mogła być na bieżąco ze sobą, byś wspierała swój dobrostan, rozumiała siebie lepiej i samo-aktualizowała swój potencjał, stale drzemiący w Tobie, domagający się jego odkrycia i ekspresji.
W tej konkretnie książce będę prowadzić Cię, niczym przewodniczka, po meandrach siebie — Ciebie, pokazując przestrzenie, na które musisz zwrócić szczególną uwagę w momencie życia, w którym jesteś. Może masz 50 lat, a może więcej. Pamiętaj, że ten okres, o którym piszę, nie poddaje się miarom wieku, a bardziej dojrzałości i życiowej mądrości. Musisz to zauważyć i zacząć brać pod uwagę wszystkie przestrzenie siebie. Nieważne w jakim jesteś wieku. Możesz zacząć to robić w każdym momencie swojego życia. Ważne jest, abyś przestała wreszcie ignorować siebie, swoje potrzeby i zaczęła je dostrzegać i wychodzić im naprzeciw. Przede wszystkim zaś, musisz zacząć uczyć się z siebie, bo nigdy Cię tego nie uczono. Ja Ci to będę pokazywać, zwracać Ci uwagę, a Ty masz za tym podążyć i poddać refleksji swoje życie. Jeśli tego nie zrobisz w tym okresie, te problemy będą narastać z wiekiem i nie odpuszczą, a wprost przeciwnie, będą Cię nękać coraz bardziej. Będziesz czuć je jako napięcia w ciele, bóle w różnych jego przestrzeniach. To sygnały ciała, że masz na nie zwrócić uwagę, ale nie w postaci kolejnych wizyt u następnych specjalistów, ale raczej refleksji nad tym, co Ci one przynoszą, co mówią do Ciebie, na co chcą Cię ukierunkować. Tylko Ty możesz to odczytać, nikt inny. Tego nie pokazuje konwencjonalna diagnostyka czy wizyta u następnego lekarza. To może Ci pokazać tylko Twoje ciało, cała Twoja biologia, w intymnym kontakcie z Tobą samą, gdy zaczniesz nawiązywać z nim kontakt i pytać. Ono się nigdy nie myli. Ono Ci zacznie odpowiadać, mówić do Ciebie. Gdy pójdziesz za tym przesłaniem, otrzymanym z ciała, Twoje napięcia, bóle czy cierpienie zaczną się zmniejszać, pojawi się zrozumienie siebie, tego, co z Ciebie „woła” o uwagę i zrealizowanie w życiu. Mniej będziesz zatruwać siebie, a więcej będziesz uwalniać tego, co stanowi „wołanie duszy”, tego wymiaru Ciebie, który przez lata był ignorowany lub skierowany ku innym przestrzeniom. On jest w Tobie, „mówi” do ciebie. Masz go zacząć słuchać i reagować. To Twoje zadanie na najbliższe lata, to Twoja konieczność, abyś u schyłku życia, mogła powiedzieć sobie: tak, moje życie było owocne. Wydałam owoce życia. Tymi owocami nie będą Twoje dzieci czy wnuki. Będzie to „urodzenie siebie”, nowej siebie, tej, której dotychczas nie znałaś, a która stale była w Tobie, ponieważ przyszłaś na świat z pewnym przeznaczeniem, misją do spełnienia, a za Carolyne Myss — spełniłaś życie, będące „świętym kontraktem”, czyli tym, do czego zobowiązała się Twoja dusza, zanim przyszłaś tu na świat. Gdy to odkopiesz w drugiej odsłonie swego życia, będziesz spełniona, gdyż zrozumiesz, czemu służy Twoje życie, po co tu jesteś?
Dobrostan w życiu kobiety 50+
Dobrostan — to polskie tłumaczenie słowa well-being, którego używam zarówno na mojej firmowej stronie internetowej, do określenia tego, co robię, jak i w swojej pracy z kobietami. Nabrało ono ważnego znaczenia w latach 80-tych XX wieku w Stanach Zjednoczonych. Dotyczyło społecznego ruchu, który ogarnął wiele środowisk, początkowo profesjonalistów, a następnie zwykłych ludzi, którzy postanowili zadbać o swoją dobrą kondycję fizyczną i psychiczną. W Stanach ruch ten wywiódł się z medycyny komplementarnej i alternatywnej. Stała się właśnie wtedy szczególnie popularna, skupiając się bardziej na poprawie stanu zdrowia niż leczenia chorób, na ładnej sylwetce i aparycji, utrzymywaniu wagi ciała, zdrowego stylu życia i sposobu żywienia oraz suplementacji, a ponadto zapobieganiu procesom starzenia się i korzystaniu z wszelkich zabiegów, usprawniających ciało: jak fitness, aerobik, pływanie, zajęcia na zewnątrz, itp.
Idąc za tego rodzaju systemowym sposobem myślenia, warto spojrzeć na zdrowie z tej szerokiej perspektywy, zakładając pewnego rodzaju idealny model, który będzie towarzyszył kobiecie w jej drodze do poprawy kondycji nie tylko fizycznej, ale także psychicznej i duchowej, a więc dając jej całościowy wgląd w to, o co ma zadbać na co dzień, aby czuć się lepiej każdego dnia. Tym samym ma wpływać na swój ogólny dobrostan. Jest to więc przede wszystkim wzięcie odpowiedzialności za siebie i swoje zdrowie, dedykowanie siebie sobie oraz robienie tego systematycznie, niczym mycie zębów. To samo zaangażowanie zmienia zupełnie sposób myślenia o sobie z kategorii „co mi dolega?” i u kogo szukać porady?, w kierunku „co mogę zrobić, aby polepszyć mój stan?” i robić to każdego dnia, niezależnie od pogody i nawału zajęć. Dzięki temu wszystkie inne zajęcia będą podporządkowane priorytetowi, jakim stanie się własne zdrowie i dobrostan.
Niektóre z was mogą powiedzieć, że to jest egoizm, a tymczasem jest to zdrowe myślenie w kategoriach: „każda osoba ma obowiązek — jako dorosła zadbać o siebie we wszystkich sferach życia”. Nikt inny tego za nią nie zrobi, ani nie wyręczy w czynnościach, które są jej własnymi, i które pozwolą jej zachować zdrowie na długie lata. Dzięki wzięciu odpowiedzialności za siebie na siebie, nie będzie ona obarczać sobą ani najbliższych, a tym bardziej państwa, generując społeczne koszty, za które sama zresztą musiałaby zapłacić.
Jeśli każda z kobiet zaczęłaby myśleć w ten sposób, miałaby lepsze szanse na długie, sprawne życie, jak też zmniejszałaby, dzięki sobie, społeczne koszty. Tym samym społeczeństwo byłoby zdrowsze, pomniejszając ilość kalek, niepełnosprawnych, chorób przewlekłych i postępujących, podobnie jak ilość leków, które nagminnie i nadmiernie obciążają cały organizm substancjami chemicznymi, obcymi dla organizmu człowieka.
Na przestrzeni lat życia, kobieta przeobraża się, niczym w przyrodzie, z larwy w motyla, tak ona z oseska, niemowlęcia, małej dziewczynki, nastolatki — w dorosłą kobietę. Wiąże się to jednak ze zmianą różnorodnych ról, w które systematycznie się wciela. Staje się też żoną i matką, a także pracowniczką. We współczesnych czasach kobiety często kreują swoje kolejne działalności, wyrażające ich indywidualność, jako niepowtarzalnych.
Każdy z okresów życia zapisuje się w ciele kobiety w postaci różnorodnych doświadczeń, które można sklasyfikować jako pozytywne i negatywne. Każde zdarzenie dzieje się bowiem na wielu poziomach siebie, odciskając w organizmie swój ślad na kolejne lata życia. W ten sposób tworzą się elementy jej osobowości, które wpływają na codzienny nastrój, poglądy i przekonania o sobie, ludziach i świecie wokół.
Gdy wcześniejsze doświadczenia kobiety były w przeważającej większości pozytywne, jest ona optymistycznie nastawiona do ludzi i świata, otwarta na różne doświadczenia, co pozwala jej czerpać z nich życiową mądrość. Jeśli jednak wiele z jej doświadczeń, szczególnie z okresu wczesnego dzieciństwa, było raniących, ukryła je w sobie głęboko, nie mając świadomości, że odbijają one i tak swój ślad na dalszych latach jej życia. Czynią je one ofiarą okoliczności, osobą ostrożną, bywa, że wycofaną, lub wprost przeciwnie, wychodzącą do ludzi, niemniej krytyczną do nich, oczekującą uznania dla siebie, nie dając go w zamian. Jej świat jest przestrzenią zakodowanych wzorców tego, co wolno i czego nie wolno, co generuje nieustanne własne konflikty wewnętrzne. Te konflikty pokazują kobiecie inne opcje, natomiast ona kurczowo trzyma się zakodowanego na trwale wzorca z rodziny, jedynego jaki istnieje w świecie, w którym żyje i z którego czerpie, bo na takich korzeniach przecież wyrosła.
Z racji tego, że żyjemy we wspólnej przestrzeni świata, obecne kobiety 50+ urodziły się i żyły w latach różnego rodzaju narodowych i społecznych przemian, a ich rodzice są pokoleniem, które przeżyło kryzysy, zarówno po I wojnie, jak i II wojnę światową. Jest to pokolenie obciążone traumami narodowymi, często włączającymi traumy rodziców, przeżycia wojenne, utratę któregoś z członków rodziny. Miało to ogromny wpływ na psychikę równoległego, jak i kolejnego pokolenia. Niektóre z tych kobiet miały tez rodzica, który na skutek psychicznych przeżyć wpadł w uzależnienia, np. szerzący się po wojnie alkoholizm, a co stawało się tabu w rodzinie, ukrywane przez lata przed dziećmi, lub było także powodem przemocy fizycznej, psychicznej czy seksualnej, dziejącej się w czterech ścianach domowego zacisza. Kobiety te, wypierając się tego wzorca, zupełnie nieświadomie wybierały partnerów, mających identyczny wzorzec, na zasadzie „podobne przyciąga podobne”. W ten sposób wzorzec nałogów czy przemocy zwielokrotniał się w rodzinie, przechodząc także na kolejne pokolenie. W obecnych czasach są to uzależnienia od narkotyków, Internetu, gier komputerowych itp. Traktujemy go tymczasem jako coś zupełnie niezależnego od pokoleniowej transmisji, zapominając o rodowych korzeniach. W ten sposób zapominamy, skąd pochodzimy, a więc nie mamy świadomości, że „kodujemy” wzorce z najbliższego otoczenia i kopiujemy je na najbliższych, nawet wtedy, gdy pochodzą one z poprzedniego pokolenia. O tym mówi epigenetyka, głosząc, że środowisko, w którym żyjemy, ma wpływ na geny i ich ekspresję w ciele każdej osoby.
Jeśli jednak uświadomimy sobie istnienie naszych korzeni i odpowiedzialność za przekaz na kolejne pokolenia, jesteśmy w stanie, poprzez świadome działania, zmienić istniejący wzorzec i przeciąć pokoleniową transmisję chorób „genetycznie uwarunkowanych”. Dotyczy to zarówno chorób już ujawnionych, jak i będących w stanie potencjalnych możliwości.
Kolejnym, nieuświadamianym problemem są zakażenia drobnoustrojami i pasożytami, którym podlegamy przez życie. Po długich latach stosowania antybiotyków i sterylnych porodów oraz zapobiegania zakażeniom poporodowym, podobnie jak nieustannego leczenia wszelkich infekcji właśnie nimi, systematycznie wzrastała aż po apogeum, antybiotykoodporność. Obecnie nawet Światowa Organizacja Zdrowia bije na alarm, ze względu na społeczne i indywidualne skutki beztroskiego szafowania antybiotykami przez dekady. Były to zarówno wskazania lekarzy, jak i własne działania, gdy leki te pozostały po leczeniu innych domowników, nawet w niewystarczającej dla kolejnej osoby ilości. Mamy więc w obecnych czasach poważny problem, ponieważ odzwyczailiśmy swój organizm od radzenia sobie z zakażeniem za pomocą własnych wewnętrznych mechanizmów obronnych, bo wydawało nam się, że wiemy lepiej niż on sam i w rezultacie straciliśmy naturalną odporność. I tak się dzieje, gdy dominuje ignorancja i wadliwe przekonania o własnej wszechwiedzy. Te beztroskie działania, obróciły się więc przeciwko nam.
Podobnie jest z różnego rodzaju zakażeniami drobiu i zwierząt domowych. To w celu większego zysku „udało się” człowiekowi, zacząć karmić zwierzęta antybiotykami, co uruchomiło pośrednio proces utraty naturalnej odporności u nas samych.
We współczesnych czasach umyka jednak uwadze znacznie ważniejszy problem. Dotyczy on obecności pasożytów, nie tylko ludzkich, ale i odzwierzęcych w ciele człowieka, jako żywiciela i nosiciela, przenoszącego cysty i przetrwalniki na członków rodziny lub inne osoby, poprzez dotykanie zarówno żywności, jak i wspólne użytkowanie przedmiotów czy urządzeń. Uśpiliśmy swoją czujność, uważając, że to wszystko widać i dlatego da się wykryć natychmiast. Tymczasem te procesy mogą być przez lata nie wykrywalne, a wręcz ignorowane. Wywiad lekarski został bowiem ograniczony do minimum, gdyż cała wizyta trwa najwyżej 15 minut i obejmuje też czas wpisania w kartę chorego wszelkich badań i zaleceń oraz wypisywanie recept i skierowań. Jest to o tyle ważne, że żyjemy we wspólnym świecie, korzystamy zarówno z powietrza, wód, urządzeń sanitarnych, jak i wielu innych, wspólnych przestrzeni, co powoduje „dzielenie” tego z innymi ludźmi.
Warto wspomnieć tutaj o wentylacji, obracającej w jednym urządzeniu mieszaninę tego, co nagromadziło się w pomieszczeniu, co zostaje oddane wszystkim obecnym w nim do wdychania, także w środkach transportu miejskiego (np. autobusie). Już wiele firm amerykańskich zwróciło na to uwagę, wzbogacając filtry wentylacyjne o probiotyki. U nas tego rodzaju świadomość, także dotycząca dysbakteriozy, pojawiających się na skutek eliminacji prawidłowej flory jelitowej, jest stale znikoma. Przychodzi jedynie do głosu wtedy, kiedy pacjent otrzymuje kolejny antybiotyk, ale wraz z zakończeniem jego podawania, świadomość także się kończy.
Problem zakażeń dotyczy także kontaktów intymnych, jak i zamieszkiwania w innych, dalekich kulturowo krajach, o zupełnie odmiennych warunkach klimatycznych i innej florze bakteryjnej, a tym samym także potencjalnych patogenach, które zbieramy, a następnie hodujemy w sobie.
Na przestrzeni ostatnich co najmniej 30—40 lat zwraca się jednak coraz mniejszą, (zamiast większą), uwagę na tego rodzaju zagrożenia. Nie wykrywa się ich i nie bierze pod uwagę tego rodzaju ewentualności, jako potencjalnej przyczyny chorób. Zwykle bowiem objaw i jego usuwanie są głównym punktem odniesienia do stosowanego leczenia. Nie łączy się przyczyny ze skutkiem, a na to przecież trzeba czasu na rozmowę. Tymczasem, jak napisałam wyżej wywiad lekarski stał się szczątkowy, a on był kiedyś podstawą do postawienia zarówno diagnozy, jak i zastosowanej terapii. Nie rozwijamy też intuicji, co deprecjonuje zarówno własne umiejętności, nie wspierane w czasie edukacji, jak i mechanizmy autoregulacyjne, które, na skutek wspomnianej chociażby nagminnej antybiotykoterapii zostały osłabione. Zastąpiliśmy biologię teorią człowieka — maszyny i walki z zagrożeniami, niczym w wojsku — na polu bitwy.
Tymczasem, systematycznie zatruwany organizm, przestaje z tych właśnie powodów działać prawidłowo. Zmienia on szlaki własnych przemian, adaptując się do wymuszanych przez ignorancję i technologie czy chemizację środowiska procesów. Te stosowane procedury czynią wewnętrzne przemiany w organizmie coraz bardziej niezrozumiałe dla człowieka, stając się przyczyną chorób cywilizacyjnych o nieznanej i nierozpoznawanej etiologii.
Ślepo wierząc w usłyszaną od lekarza diagnozę, czyli etykietkę dla swoich fizycznych objawów, kobieta zapomina o całości siebie i wieloaspektowych uwarunkowaniach swojego zdrowia. Przyjmuje jedno lub dwa słowa wyjaśnienia na temat, co jej dolega, za określenie problemu. Odtąd ona, czyli diagnoza staje się częścią jej tożsamości, włącza się w nią, poszerzając o pojęcia, które odtąd mają nad nią władzę. One zaczynają ją określać: np. cukrzyk, reumatyk, krótkowidz itp.. Kobieta zostaje włączona do zespołów ludzkich o podobnych cechach (reumatycy, cukrzycy, krótkowidzący). Tymczasem zarówno objawy, a szczególnie przyczyny, jak i ona sama — kobieta, są wyjątkowe, specyficzne tylko dla niej, dlatego zupełnie nieadekwatne do tego, co się w niej dzieje, czemu jest poddawana nieświadomie i co to powoduje w niej, jako osobie.
A przecież wszystkie odpowiedzi dotyczące problemów kobiety są w niej, bardziej jednak złożone niż tylko jednowyrazowa etykietka — diagnoza. Są też w niej obecne możliwości, co może zrobić sama lub dzięki właściwej edukacji. To edukacja pozwoli jej zrozumieć systemowe podejście do siebie i świata wokół. Pomoże jej także odnaleźć rozwiązania, które są bliższe jej naturze. Uniknie więc zmieniania jej, zatruwania, eliminowania tego, co w niej prawdziwe i czemu to ma służyć.
Mając to wszystko na uwadze, kobieta w wieku 50+, będzie w stanie spojrzeć na siebie w szerszym kontekście, zauważyć to, co ją wspiera i będzie eliminować to, co jej szkodzi. Stanie się bardziej świadoma tego, że jej zdrowie i całościowy dobrostan polega na wzięciu za nie odpowiedzialności i nauczeniu się „czytania siebie” i dokonywania właściwych wyborów. Dzięki temu zacznie wreszcie dbać o wszystkie sfery swojego życia, nie tylko fizyczność, będzie też odczytywać siebie poprzez zmysły i intuicję, włączać również wyobraźnię. Pozwoli jej to rozumieć bardziej siebie, ale także pomagać sobie, wyobrażając pozytywne skutki swoich działań. Nie będzie też tworzyć negatywnych wyobrażeń, opartych na usłyszanych diagnozach i prognozach, które przynoszą jej informacje o chorobie przewlekłej, często nieuleczalnej i o konieczności brania leków aż do końca życia. Tymczasem, jedynie zmiana swoich nawyków, przekonań, sposobu myślenia o sobie, może dopomóc jej w zmianie stylu życia. Wyeliminuje to długotrwałe „programy”, zakodowane w sobie, które mają swoje psychosomatyczne skutki. Pozwoli to jej także zrozumieć swoje doświadczenia, odkodować stare, nie służące jej programy. Znajdzie sens i znaczenie ich dla siebie i dla realizacji siebie w świecie. Dzięki temu, jako dojrzała, świadoma siebie kobieta, będzie odnajdywała dobrostan w sobie i emanowała nim na innych. A to pomoże budować lepszy świat, lepszą jakość życia i ogólny dobrostan, który jest niezbędny, aby zacząć już teraz wprowadzać go w życie. To właśnie jest domena kobiet 50+, które przeżyły już znaczną jego część, pozwoliły sobie je zrozumieć, a teraz dzielą się swoim doświadczeniem, pomagając innym zrozumieć życie, zanim zaczną się dla nich jakiekolwiek problemy.
Dobrostan kobiety 50+ to bardzo złożony, świadomy proces wspierania całościowego zdrowia, dbanie o sferę fizyczną, emocjonalną, wyobrażeniową, mentalną i duchową, który włącza też intuicję. To zrozumienie wielu elementów wspomagających zdrowie i utrzymywanie go na kolejne, długie lata. Bez tej świadomości zadbania o siebie od zewnątrz i od wewnątrz — żadne piękne ubiory oraz kuracje pielęgnacyjne nie poprawią własnego wyglądu, stworzą jedynie maski, pod którymi będzie kryła się sfrustrowana kobieta, niezadowolona z siebie i własnego życia, która nie będzie realizowała tego, co stanowi efekt jej życia i spełnienia się w nim.
Dobrostan wewnętrzny kobiety odbija się bowiem na zewnątrz — w relacjach z ludźmi, w ogólnym stanie zdrowia, w poczuciu głębokiego sensu, któremu dedykuje się w swoim zawodzie, spełniając swoja pasje. Aby to realizować, trzeba najpierw ustanowić wewnętrzny porządek, który jest podstawą całości własnego dobrostanu.
Zacznijmy więc, jako kobiety 50+, układać wszystkie „klocki”, aby wesprzeć siebie i inne kobiety w tym wieku przez specjalną edukację, w celu realizowania siebie. Ma ona pomóc uświadomić sobie, że każda przestrzeń w życiu jest niezbędna, aby kobieta mogła wreszcie poczuć się dobrze ze sobą i otoczeniem, wiedząc, jak ważne jest jej życie i jej obecność w życiu innych ludzi.
Wiedza o sobie — jako podstawa dobrostanu kobiety 50+
Bez znajomości siebie i swojego status quo na przestrzeni swojego życia, kobieta 50+ nie może wyruszyć w dalszą swoją drogę, bo nie ma nadanego jej kierunku. To tak, jakby wyruszała w podróż statkiem bez steru czy kapitana. Kobieta miała bowiem wystarczającą ilość czasu w poprzednich latach, aby zrozumieć, o czym jest jej życie. Trudno bowiem „żeglować” bez kierunku, a jest to nawet wyrazem ignorancji i deprecjonowania szerszego kontekstu życia w skali globalnej, a nawet wieczności. Jeśli tego nie ma, całożyciowa edukacja staje się koniecznością społeczną, aby ludzie, zamiast pogrążać się w coraz większych kryzysach, zaczęli wreszcie wydobywać swój stale nie wykorzystywany potencjał, by mogli go użyć do ratowania świata i wyrażania siebie w konstruktywny, pożądany przez siebie i innych sposób.
Samoświadomość staje się więc podstawą życia w tym przełomowym okresie i to zarówno dla świata, jak i życia „na granicy”. Życie kobiety, wkraczającej właśnie w drugą połowę swej egzystencji ma pokazywać wyraźnie skąd przyszła, kogo sobą reprezentuje oraz dokąd zmierza, integrując swoje doświadczenie i zmierzając do zrealizowania siebie w pełni.
Pytanie skąd przyszła dotyczy całej historii kobiety, zarówno jej osobistego, jak i zawodowego życia, które składają się na całość tego, co w życiu osiągnęła i czym dysponuje (umiejętności, talenty, doświadczenie), aby wyruszyć w dalszą drogę do spełnienia siebie.
Przez 50 lat swojego życia kobieta konfrontowana była wielokrotnie z różnego rodzaju życiowymi problemami, pełniąc wiele osobistych ról: żony, matki, córki, a także role zawodowe. Bywało, że w wielu sytuacjach, np. będąc żoną czy córką, pracownicą, wykonywała prace, które wynikały z czyjegoś polecenia. Bywało, że były one pewnego rodzaju podporządkowaniem, opartym na czyjejś decyzji. Teraz — jako kobieta 50+ ma w pełni stanąć na własnych nogach, poczuć swoje sprawstwo, swoją moc podejmowania decyzji za samą siebie. Ma zająć się sobą — wszystkimi swoimi sferami życia, jako zarządzająca sobą. Ma przede wszystkim zauważyć i docenić potrzebę rozwijania siebie nieustannie, we wszystkich przestrzeniach funkcjonowania. Ma zrozumieć każdą z nich oraz swoje zachowania względem innych osób. Ale przede wszystkim musi zrozumieć swoje postępowania wobec siebie — jako osoby dorosłej, która wie, co robi sobie. Ma zadbać o siebie, o swój dobrostan, ponieważ dotąd w przeważającej większości przypadków, nigdy nie miała dla siebie czasu.
Przez wiele lat życia, jako kobiety, nie mamy świadomości, że to, co robimy, ma swoje odzwierciedlenie w ciele, zarówno w jego kondycji fizycznej, jak i psychicznej oraz duchowej — w poczuciu dobrostanu lub jego braku. Nie zdajemy sobie sprawy, że wielokrotnie zaniedbujemy siebie, dbając o partnerów czy dzieci. Żyjemy jak automaty, zaprogramowane na to, aby dogodzić innym, aby innym żyło się lepiej. Bywa też, że nie wiemy, że nasze poświęcanie się innym ma swoje głębokie, nieświadome korzenie, aby zasłużyć na miłość. Brak miłości w dzieciństwie, wymagania rodziców, aby coś zrobić tak, jak oni tego chcą, uczy nas często podporządkowania, ale buduje także przekonanie, że na miłość trzeba zasłużyć. Powstaje w nas wzorzec postępowania, aby przypodobać się innym, dać im z siebie co najlepsze, bywa, że kosztem siebie, zapierając się tego, co w nas krzyczy o miłość: swojego strachu, złości, smutku, potrzeby wolności, często presji.
Wzorzec podporządkowania w domu przenosimy potem na własną rodzinę, same stając się podporządkowane partnerom, czasem dla własnego spokoju — bo tak jest łatwiej. Korzystamy przecież ze znanego sobie wzorca z dzieciństwa.
Zbudowanie wzorca kobiety świadomej swojej mocy, wymaga znalezienia tożsamości, tego, kim się jest, co się robi i dlaczego. To jest odkopanie swojej autentyczności, bycia sobą. To jest świadomość siebie i budowanie drogi, dokąd się zmierza.
Niezaspokojone potrzeby i nieumiejętność kochania siebie mają swoje konsekwencje w ułomnej miłości do innych. Jest to miłość zawłaszczająca, przyporządkowująca lub miłość służebna, oparta o podporządkowanie siebie drugiej osobie. Nie ma w niej równości i poczucia „kocham siebie, gdy jestem z tobą”. Zwykle jest to oddalenie od siebie, oddanie siebie we władanie innej osobie, tożsamość nieistnienia, zapominanie o swoich potrzebach. Kocham siebie, gdy jestem z tobą — przywołuje pamięć o swoich potrzebach, zadbania najpierw o nie, aby móc w pełni zrozumieć zarówno siebie, jak i drugą osobę, nie zawłaszczając jej, nie ograniczając jej wolności.
Edukacja o sobie — to rozumienie swoich potrzeb i umiejętność zaspokajanie ich. Bywa, że zaspokajamy przez lata, zupełnie nieświadomie, swoje zachcianki, a nie potrzeby. Wynikają one często właśnie z braku zaspokojenia swoich głębokich potrzeb, chociażby potrzeby miłości. Z tego też powodu, aby nie cierpieć, zaczynamy sprawiać sobie drobne przyjemności, np. w postaci zaspokajania chęci na słodycze. Ma to niebawem konkretne skutki przybierania na wadze. Korzystamy tu z nieświadomego wzorca z dzieciństwa o zjadaniu wszystkiego z talerza lub odwzorcowywaniu nawyków któregoś z rodziców, na którego miłości bardzo nam zależało.
Wyjątkowo ważnym przykładem braku akceptacji siebie (miłości własnej) jest odrzucenie swojego ciała. Przejawia się to w różnych formach znęcania się na nim, np. nieustanne oglądanie niedoskonałości swojej skóry i usuwanie ich, bywa, że chirurgicznie. Często przemienia się to w fobię. Kolejnym przykładem jest anoreksja lub bulimia. Z jednej strony kobieta pozwala sobie na najadanie się, a z drugiej — natychmiastowe wyrzucanie sobie, że postąpiła wbrew przyjętym przez siebie zasadom, i prowokowanie wymiotów, aby to z siebie wydalić. Jest to też masochistyczne głodzenie się, odrzucanie pewnych produktów lub całości jedzenia, np. dedykując się pracy czy wierzeniom lub wprost przeciwnie — najadając się do syta, aby potem nie móc tego strawić.
Wszystkie przestrzenie zdrowia i dobrostanu są niezbędne do wypełnienia, aby żyć w zgodzie ze sobą i móc cieszyć się życiem przez kolejne długie lata.
Zewnętrzny wizerunek kobiety: Jaka jestem dla siebie i innych?
Wiele kobiet, gdy zaczyna odkrywać siebie, kieruje swoje kroki do kosmetyczki. Ma potrzebę rozpocząć budowanie wizerunku siebie od zewnętrznego wyglądu. Zwykle w trakcie życia nie miała na to czasu, dlatego wizyta w gabinecie jest dla niej pewnego rodzaju nobilitacją. Czuje się przez to zadbana, piękna, pewna siebie, a nawet młodsza niż jej wiek metrykalny. Zaczyna też dostrzegać znamiona czasu na skórze twarzy i pragnie w jakiś sposób je zatuszować. Wizyta w gabinecie ma służyć także rozeznaniu tego, co może ona stosować w domu przez kolejne miesiące, aby nadal czuć się lepiej. W polu zainteresowania kobiet 50+ są, oprócz skóry twarzy i dekoltu, także włosy oraz paznokcie rąk i stóp.
Zarówno drogerie, jak i salony kosmetyczne mają obecnie bardzo szeroką ofertę kosmetyków. Oferują je wielokroć w postaci małych próbek do zastosowania, często także proponując ich testowanie na sobie w bezpłatnej ofercie. Znajduje to uznanie u wielu kobiet, które, będąc otoczone przyjaciółkami czy koleżankami w pracy, robią tym firmom przy tym świetną reklamę. Bywa jednak czasem tak, że chodzi bardziej o bezpłatną formę dostępności, czasem do produktów renomowanych firm, niż ich absolutne walory. Często bowiem kosmetyki są promowane w sposób, który sugeruje pewne ich cechy czy oceny — np. wszystkie kobiety oceniły, że …, nie mówiąc np. że zostały przetestowane na grupie kobiet liczącej zaledwie 100 osób lub nawet mniej. Warto więc podchodzić do tych reklam bardziej krytycznie i dobierać produkty na podstawie własnych preferencji i zdrowego rozsądku, a nie tego, co jedna pani powiedziała drugiej pani, nie analizując tego zupełnie, czy jest to istotnie prawdą.
Z racji tego zalewu rynku różnymi produktami, postanowiłam w skrócie skupić się nieco na ofercie różnorodnych produktów kosmetycznych, od których kobiety zwykle zaczynają dbanie o siebie, aby potem przejść do „głębszych” warstw siebie, na zasadzie „od wierzchu do spodu”.
Wśród preparatów kosmetycznych, najczęściej kobiety 50+ interesują się kremami. Żyjemy jednak w czasach, gdy nie wystarczy już sama nazwa kremu, co on wspomaga, a bardziej kobiety interesuje skład i oddziaływanie poszczególnych składników. Dlatego firmy wychodzą temu naprzeciw w swoich ulotkach, podnosząc tym samym samowiedzę kobiet, które stają się przy tym ekspertkami w ich zachwalaniu innym. Robi to zresztą skutecznie telewizja, sugerując ten, a nie inny składnik, jako eliminujący takie czy inne niedoskonałości skóry. Wiele więc kobiet traktuje te informacje jako w pełni wiarygodne, a jednocześnie same, wydaje się, że poznały ten temat dogłębnie. Tymczasem to doświadczenie, (podobnie jak w naturalnych preparatach ziołowych), decyduje o tym, że produkt jest dobry, ponieważ działa na konkretne osoby w konkretnych sytuacjach.
Kremy można je podzielić w zależności od działania na skórę, zwłaszcza twarzy i dekoltu. I tak:
Kremy nawilżające i odżywcze — mają zastosowanie głównie na zewnętrzne warstwy skóry. Jak głoszą ich opisy, mają one za zadanie wspomagać wysuszoną skórę i pojawiające się zmarszczki mimiczne. Mają też mieć wpływ na cerę, szczególnie pozbawioną blasku, a także występujące na twarzy cienie i obrzęki czy rozszerzone pory. Reklamy głoszą, że kremy tego rodzaju zatrzymują wilgoć w skórze, uzupełniają braki lipidów w naskórku, uszczelniając głębsze warstwy skóry, niwelują tzw. worki pod oczami. Do składników, które ostatnio się zachwala, zalicza się np. kwas hialuronowy, który tworzy warstwę ochronną przed szkodliwymi oddziaływaniami środowiska, czy np. ceramidy, które wbudowują się w strukturę międzykomórkową skóry, poprawiając jej strukturę. Te składniki stosowane są często w kremach przeciw zmarszczkom.
Kremy natłuszczające — jak głoszą informacje na opakowaniach, są zalecane na noc i mają w składzie nośniki wody w skórze. Ich działanie polega początkowo na nawilżaniu, a następnie na natłuszczaniu skóry. Spotyka się tutaj kremy półtłuste — stosowane pod makijaż, których intencją jest regenerowanie naskórka i włókien kolagenu. Mogą one zawierać zarówno oleje, np. arganowy, lniany, oliwę, olej z wiesiołka, jak i wyciągi z warzyw i owoców. Szczególnie są zalecane w przypadkach przesuszonej skóry, z powodu nadmiernego opalania lub zaburzeń hormonalnych w tym wieku (wczesne przekwitanie bądź przechodzenie już procesu menopauzy).
Kremy regeneracyjne — tego rodzaju preparaty stają się ostatnio „trendy”, ze względu na to, że mogą zawierać także składnik nawilżający, jak i wspomagający odnowę naskórka. W ich składzie znaleźć można np. owies czy kwas hialuronowy lub kolagen z ryb morskich. Komponenty te są znane z ich oddziaływania neutralizującego wolne rodniki i ich niwelującego, niszcząc skutki na skórę. Spotyka się w nich również miód, mleczko pszczele, witaminy A i E, propolis, także wyciąg z kakaowca czy masło shea. Tego rodzaju kremom, jako wzbogaconym w składniki naturalne (na co ostatnio panuje moda nie tylko w kosmetyce), przypisuje się zapobieganie wysuszeniu i wiotczeniu skóry, utracie wody, czyli ujędrniają skórę, przywracają prawidłowy stan nawodnienia i to zarówno twarzy, jak i dekoltu. Na opakowaniach niektórych z nich można znaleźć zakres wieku w zależności od rodzaju skóry w przedziale, np. 50, 60 lat, choć coraz częściej obserwuje się też dzielenie go na połowy (45+, 55+, 65+).
Kremy przeciw starzeniu — jak wskazuje opis na opakowaniach mają poprawiać wygląd skóry. Mogą też zawierać wymienione już wcześniej składniki. To, co je jednak wyróżnia, to zastosowane technologie, które umożliwiają działanie zawartych w ich składzie istotnych nośników w dłuższej perspektywie czasowej. Niektóre z nich mogą np. zawierać resweratrol, pochodzący ze skórek czerwonych winogron, lub nośniki lipidowe czy peptydy bio-mimiczne, a więc wspomagające rozprowadzanie składników działających wgłęb skóry.. Niektóre firmy kosmetyczne zaczęły stosować tzw. komórki macierzyste, pochodzące z roślin, żółtka czy kawioru, w celu stymulowania wytwarzania w skórze młodych komórek. Do tego celu stosuje się wyciągi z roślin (dziką różę, prawoślaz, kwiat arniki, kiwi), co ma służyć łączeniu fazy nawilżającej z fazą lipidową, czyli synergicznemu działaniu obydwu rodzajów składników. W tego rodzaju kremach można znaleźć też przeciwutleniacze, np. ekstrakty z owsa, nasion pietruszki, czy białej herbaty jako działające przeciwstarzeniowo, a także witaminę E, kwasy omega (używane też do masaży ujędrniających), czy wyciągi z alg. Te kremy zaleca się w kosmetologii dla kobiet, które chcą stosować je przez dłuższy czas, aby osiągnąć wymierne efekty w dłuższej perspektywie.
Kremy pielęgnacyjne i upiększające — są przeznaczone do specjalnych celów i na wyjątkowe okazje. Tych kremów zwykle używają kobiety w celu zwrócenia na siebie czyjejś uwagi, przyciągając spojrzenia, głównie mężczyzn. Nadają one dodatkowy blask skórze, poprzez chociażby mikroelementy błyszczące, np. srebra czy złota.
Kremy likwidujące defekty skóry — przeznaczone są do zmniejszania np. przebarwień skóry, do ich rozjaśnienia, na rozszerzone pory, rozstępy, wypryski czy blizny. Stosuje się w nich wyciągi z ziół, co sprzyja równoczesnemu działaniu przeciwzapalnemu i ściągającemu, a więc oddziaływaniu bakteriostatycznemu, a nawet bakteriobójczemu, oraz regenerującemu tkankę łączną. Uważa się tego rodzaju kremy, że mogą likwidować przewlekłe zapalenia skóry. Nazwa tego rodzaju kremów sugeruje końcowy pozytywny efekt. Warto tutaj mieć na uwadze nie tyle sugestie, co ewidentne przykłady osób, które uzyskały tego rodzaju rezultat. One bowiem jedynie mogą zaświadczyć o prawdziwości tego, co napisano na etykiecie. Często bowiem, jako kobiety wierzymy na ślepo sugestiom, bez weryfikacji ich wiarygodności.
Ten krótki opis miał na celu ogólne rozeznanie w możliwościach wspomagania nadmiernie wysuszonej skóry oraz inspirowanie w kierunku stworzenia specyficznej dla siebie strategii dbania o tę zewnętrzną powłokę siebie, jaką jest skóra. Ważnym zadaniem każdej kobiety jest indywidualny wybór, zależny od potrzeb i preferencji, stworzenie dla siebie własnej oferty, robiąc np. przegląd składowych dostępnych propozycji rynkowych. Wiadomo bowiem, że najlepszym działaniem na skórę jest przede wszystkim wspomaganie organizmu od wewnątrz, przez właściwe odżywianie i stosowną suplementację oraz nawadnianie. Istotny jest dobór naturalnych składników, jeśli są stosowane na zewnątrz, a także posługiwanie się wypraktykowanymi przez tysiąclecia sposobami, których używały np. kobiety egipskie czy pochodzące z krajów o wielowiekowej kulturze i medycznej tradycji zdrowotnej.. Mogą nimi być chociażby naturalne oleje czy wyciągi z ziół stosowane chociażby w Starożytnym Egipcie, Indiach (ayurweda) czy Chinach (medycyna chińska). Wiele z nich zachowało nadal naturalny skład i nie są wzbogacane chociażby substancjami konserwującymi, typu parabeny, które w literaturze są opisywane jako rakotwórcze. Znam ten temat, gdyż jedna z moich studentek na Wydziale Body&Fitness, Kosmetologia zgłębiała go w swojej pracy licencjackiej.
Ze względu na coraz większą świadomość tego, że „wszystko krąży wszędzie i oddziałuje na całość organizmu”, jeśli kobiety chcą korzystać z gabinetów kosmetycznych, to warto zwracać uwagę na oferty obecne w centrach odnowy czy promocji zdrowia, które zawierają kompleksowe oddziaływanie i łączą zabiegi upiększające czy regenerujące z dietą, aktywnością fizyczną i programem pracy z emocjami, które dają znacznie skuteczniejsze efekty, niż jedynie oddziaływania na zewnętrzne powłoki skórne. To za mało, aby ograniczyć się jedynie do tej sfery organizmu, ponieważ właśnie ona pokazuje, poprzez niedoskonałości, jaki jest wewnętrzny stan całości siebie. I o to trzeba właśnie zadbać.
Co wiem o sobie na poziomie fizycznym?
Każda kobieta najczęściej zwraca uwagę na swoja fizyczność. Ujawnia się to w aparycji, wyglądzie zewnętrznym, fryzurze, ubiorze, ruchu ciała, byciu widoczną. Najczęściej te wszystkie przestrzenie fizyczności są bardziej dostrzegane przez kobiety młode, a nawet już nastolatki. Te ostatnie są nawet zbyt krytyczne w stosunku do siebie, polegając na cudzych opiniach czy zasłyszanej, złośliwej często krytyce. Widzą siebie często w krzywym zwierciadle, odbijającym ich braki na podstawie zasłyszanych od koleżanek, często zazdrosnych, opinii na swój temat.
Tymczasem, w odróżnieniu od nastolatek, kobiety w „pewnym” wieku stają się znacznie mniej krytyczne, a raczej zaczynają chwytać i eksponować to, co ulotne w fizyczności, a jeszcze mogłoby przyciągać wzrok płci odmiennej. Uważają, że jeśli miały kiedyś atrakcyjny biust czy pośladki lub nogi, mogą je nadal pokazywać, choć jeszcze przez kilka lat, nie mając świadomości, że czasy świetności tych walorów mają już za sobą. Powinny zacząć o nich myśleć nieco inaczej — jak o dodatku do tego, co wyłania się spod „spodu”, a nie jak o głównym ich atrybucie piękna.
Pęd życia, nieustanne wyzwania każdego dnia, wymuszają na nas, kobietach 50+ stały pośpiech i „bycie na baczność”. Rzadko kiedy jest możliwe zatrzymanie się, „minuta dla siebie”. Jeśli już do tego dochodzi, to jest to robione jakimś kosztem. To „wykradzione” skupienie na sobie przez chwilę wyzwala często poczucie winy, że kobieta zrobiła coś dla siebie, a coś innego — dla rodziny, partnera, musiało poczekać. Nawet, gdy poświęci chwilę czasu dla siebie, w trakcie tej chwili myśli nieustannie o rodzinie i jak jej „wynagrodzi tę stratę”, jak tylko wyjdzie od fryzjera, kosmetyczki, ćwiczeń, pływalni.
Ta „strata” jest jednak pozorna, gdyż jeśli kobieta poprawi swoje samopoczucie, będzie miała szansę być bardziej „przyjazna” dla otoczenia. Zamiast wylewać na nie swoje niezadowolenie, frustracje, niepokoje, złe samopoczucie, gdy się nieustannie spieszy, będzie w pełni mogła dawać im siebie, będąc bardziej zadowoloną, radosną, pełną entuzjazmu i kreatywności, nabrawszy oddechu, dzięki tej „chwili dla siebie”.
Patrząc z perspektywy kobiet 50+, nasza fizyczność zmienia się coraz bardziej. Mięśnie, z powodu coraz mniejszej ilości ruchu lub wykorzystywane jednokierunkowo (stale te same), stają się mniej elastyczne. Stres, zbierany w ciele, powoduje większe jego napięcie, a tym samym staje się ono bolesne. Bywa, że gdy kładziemy się spać, to właśnie naprężone mięśnie nie pozwalają nam wypocząć i usnąć. Obolała „fizyczność” uniemożliwia też odpocząć psychice. Leżąc w łóżku, przeżywamy cały dzień „od nowa”, powtarzając, tym razem w umyśle, wszystkie trudne rozmowy, zdarzenia, kręcąc się w kółko, jak na karuzeli. Aby uspokoić natłok myśli, sięgamy po książkę, film w tv, bywa, że papierosa czy kieliszek koniaku, idziemy do kuchni napić się ulubionego napoju, czy zjeść coś słodkiego. I koło się zamyka, ponieważ nowe wrażenia obarczają mózg, a on wysyła sygnały mobilizacji do ciała i zamiast odpoczynku, przychodzą kolejne napięcia i może nowe stresy, zaczerpnięte tym razem z dodanych sobie wrażeń lub poczucia winy, że znowu zjadłyśmy coś, czego nie powinnyśmy jeść lub pić na noc, bo będziemy miały koszmarne sny, a jutro mamy znowu „napięty” aż do bólu grafik zajęć.
Fizyczność to końcowy efekt tego, co dzieje się wewnątrz organizmu. To objaw, skutek tego, czym obarczone zostało ciało z różnych powodów. Ono „woła” i pokazuje to, co w wyniku naszych działań powstało, zgodnie z powiedzeniem: „każdej akcji towarzyszy reakcja”. Ciało pokazuje więc reakcję na codzienne zdarzenia, przeżycia, sposób myślenia, emocje, stres itp. Zlikwidowanie reakcji nie eliminuje przyczyny tego, z jakiego powodu pojawił się skutek. Tak więc pierwsza „od końca” reaguje fizyczność, chociaż porządek zdarzeń zaczął się od myślenia, wyobrażeń, emocji, a w końcu odpowiadającego im zachowania. I kółko się zamyka. Tworzymy „perpetuum mobile” zaklęty krąg, zależny tylko od nas i tylko same możemy zmienić fizyczność i skutki dla zdrowia, pracując nad „drugim końcem”.
Czego mogę dowiedzieć się jeszcze więcej o swojej biologii?
Jako ludzie nie znamy zupełnie siebie i to samo dotyczy kobiet. Nikt nas tego nie uczył, a wprost przeciwnie, cała nauka była „zewnętrzna”, nigdy „o sobie”. Zwykle przez całe życie uczymy się „uśrednionych danych” — jakiego wzrostu jest kobieta i w jakim wieku; ile waży. Są to zwykle fizyczne dane. Kupując kapelusz, możemy przypisać wielkość swojej głowy do gotowego już rozmiaru nakrycia głowy. Podobnie jest z ubraniami i bielizną — dotyczą one określonego numeru, na odpowiedni wzrost i wagę np. 164 cm, rozmiar S, M lub L, czy XL.
Nie jesteśmy jednak, jako kobiety, takie same, nawet, skupiając się tylko na fizyczności. Nie zawsze mogę, jako kobieta 50+, przypisać sobie ten właśnie rozmiar ubrania czy obuwia. Gorzej jest z bielizną, która, wyraźnie to widać, „odstaje od nas”. Jedna lub dwie fałdy ciała więcej lub mniej robią wyjątkową różnicę.
W obecnych czasach moda wylansowała „pulchne” modelki, także młode, zamiast wysmukłych, kobiecych kształtów. Te ostatnie nawet przyjęło się określać cechami przedmiotowymi np. „kij od szczotki” lub „kobieta — szkielet” — skóra i kości. Niemniej jednak to te ostatnie reprezentują bardziej naturalne rozmiary, choć „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. Kobieta zwykle, na skutek stacjonarnego trybu życia oraz siedzącej pracy, podobnie jak małej fizycznej aktywności, staje się bardziej przysadzista. Aby nic się nie marnowało, dojada ostatki po dzieciach lub „podjada” w czasie, gdy jest zdenerwowana, czy w złym nastroju. Taki wzorzec odziedziczyła zresztą po rodzicach, którym najczęściej się „nie przelewało”.
Warto jednak zwrócić uwagę na to, jak się z tym czujemy. Jeśli moja waga odbiega od mojego ideału, a nie czyjegoś innego (aktorki, celebrytki), warto to zmienić i zadbać o swój wygląd. Jest to ważne chociażby z powodów tego, że zawyżona waga obciąża nogi, prowadząc w konsekwencji do zaburzeń krążenia w ciele oraz żylaków. Dotyczy to również serca (ciężej oddychać), żołądka i wątroby — trudniej trawić oraz odtruwać organizm, czyli narządy te stają się nadmiernie obciążone. Dodatkowy ciężar odczuwa ponadto kręgosłup, dając znać o sobie, szczególnie w odcinku lędźwiowym. On „krzyczy” o uwagę, a my, kobiety tymczasem, zamiast zadbać o wagę, smarujemy go różnego rodzaju mazidłami lub stosujemy różnego rodzaju fizykalne zabiegi. Dodatkowa waga powoduje także ucisk na jeden lub kilka narządów i równorzędne oddziaływania na sąsiadujące, które stają przez to mniej wydolne, adaptując się do zmienionych fizycznych warunków. W ten sposób, przybierając jedynie na wadze, zmieniamy warunki funkcjonowania organizmu, zmuszając go do adaptowania się do tego, co jest dla niego nienormalne, a tym samym szkodliwe.
To tylko jeden z przykładów zmiany optymalnych warunków funkcjonowania ciała na wymuszone, które powstają w wyniku np. podjadania, przyzwyczajeń, braku ruchu, co przez samą nadmierną wagę, powoduje zmęczenie organizmu.
Jako kobiety 50+ musimy nauczyć się słuchać „mowy ciała”. Daje nam ono różnego rodzaju sygnały. Otwartość na informacje, płynące z ciała i refleksja nad sobą, może pomóc w lepszym zrozumieniu własnych nawyków i przekonań, które, być może, byłyby ważne kilka lub kilkanaście lat temu, a obecnie przestały być „na czasie”. Musimy, jako kobiety 50+, wychodzić naprzeciw temu, co przynoszą nam „komunikaty z ciała” i reagować na nie w zdrowy sposób. Musimy zrozumieć, że zjedzenie niezdrowej czy ciężkostrawnej potrawy, która kiedyś nam nie szkodziła, a obecnie wywołuje różnorodne skutki, nie służy zdrowiu. Jest to konkretny sygnał ciała, które protestuje przeciw niewłaściwemu żywieniu.
Wiele kobiet, szczególnie 50+, ma już nawyk brania tabletek przeciwbólowych na byle dolegliwość. To dla przeważającej większości kobiet jedyna reakcja. Nie rozumieją one, że mogą zrobić coś zupełnie innego — „posłuchać siebie” i zacząć rozumieć siebie. Przyzwyczaiły się, dlatego mają wyrobiony odruch, bez zbędnego myślenia, sięgania po tabletkę. Tymczasem, przez te lata nawykowego działania, nie dostrzegły, że przyjęta tabletka uśmierza tymczasowo ból, nie rozwiązując problemu, wręcz nawarstwia go przez lata. Znam kilka kobiet, które prowadziły „polską kuchnię” dla swoich rodzin przez lata, a potem „nagle” (jak określały), dostały ataku bólu woreczka żółciowego i natychmiast znajdowały się na stole operacyjnym, gdzie usuwano im woreczek. Czyżby nie zauważyły, że problem czekał całe lata, że nie dostrzegały małych sygnałów, aż zdarzył się ostateczny, kiedy trzeba było natychmiast interweniować i to do tego drastycznie i nieodwracalnie?
Musimy więc być świadome, że w naszych ciałach nosimy depozyty niestrawionych resztek pokarmu — zalegających w jelitach, czy toksyn, zdeponowanych w różnych częściach ciała np. w wątrobie. Wątroba, ze względu na obciążenie chemicznymi substancjami środowiska i żywności, przestaje funkcjonować prawidłowo. Musimy przede wszystkim zwrócić uwagę na stan jelit, trawienie i wydalanie, gdyż w wieku 50+ są one źródłem wielu dramatycznych problemów, z wrzodziejącym zapaleniem jelita grubego, chorobą Leśniowskiego-Crohna, kandydozami, oraz nowotworami włącznie. Kiedyś na porządku dziennym była lewatywa czy głębokie płukanie jelit. Obecnie, mimo dostępności aparatury, która jest o wiele bardziej przyjazna dla człowieka, nie powodując odoru wokół, te zabiegi są na ostatnim miejscu w myśleniu o likwidowaniu problemów jelitowych. Tymczasem nadmierna fermentacja oraz zaleganie pokarmu w jelitach wywołuje także nieprzyjemne dla otoczenia objawy, jako skutki wzdęć i gromadzenia się gazów, a to jest ewidentnym sygnałem do zrobienia z tym porządku, zanim będzie za późno.
CZY FIZYCZNOŚĆ JEST MNĄ, CZY MOŻE MAM COŚ WIĘCEJ?
To, co widać na zewnątrz, to fizyczność. Manifestuje się ona przez zmysły: można ją poczuć, zobaczyć, usłyszeć, dotknąć, posmakować. Stanowi też o tym, co manifestujemy innym — będąc sobą. Ale nie tylko.
O nas świadczy też to, co mówimy do kogoś, jak reagujemy na drugą osobę, jak się do niej odnosimy. To nie tylko fizyczność świadczy o nas, jako kobiecie. To wrażliwość, subtelność, delikatność, tolerancja, akceptacja, zrozumienie, współodczuwanie świadczą o kobiecie, a szczególnie tej, która ukończyła 50 lat, zrozumiawszy swoje życie i swoje doświadczenia. Właśnie w tym okresie, to, co wewnętrzne zaczyna wyłaniać się jako priorytet, dając swój ślad na tym, co zewnętrzne.
Pięćdziesiąt lat życia w zewnętrznym świecie, to szmat czasu, kiedy to ważniejsze były fizyczne aspekty siebie w przewadze do innych swoich przymiotów. W tym okresie życia fizyczność zaczyna tracić na znaczeniu i ustępuje miejsca przymiotom ducha. Ciało bowiem podlega coraz to bardziej istotnym przemianom. Dotyczą one procesów metabolicznych związanych ze starzeniem się. Fizyczność, podobnie jak kwiaty „więdnie”, choć, aby „uschła”, potrzeba jeszcze kolejnych kilkunastu czy kilkudziesięciu lat. W tym czasie zaczynają „wyłaniać się” i odsłaniać w kobiecie cechy pozamaterialne, które będąc przymiotami duchowymi, mają jednak istotny wpływ także na zewnętrzność. To właśnie one zaczynają nadawać ciału zupełnie inne walory piękna, które dojrzewają powoli, czyniąc to ujawniające się piękno jakby ponadczasowe, dodając kobiecie specyficznego uroku, blasku, spokoju i dystynkcji. Nie jest to sztuczny blichtr, nałożony na skórę, niczym szminka na wargi czy puder na twarz, który, po kilku godzinach traci swoje cechy, czyniąc z kobiety rodzaj kurtyzany, której piękność dawno minęła. To wewnętrzne piękno, o którym tu wspominam, nadaje kobiecie specyficzną godność, która nie znika o różnych porach dnia i nocy. Szczególnie wyrażają te specjalne cechy oczy — ich promienność i światło, często widoczna w nich głębia i emanujący z nich spokój. Chce się przebywać z taką kobietą, dzielić z nią promieniujący spokój, jej przymioty ducha, biorące pod ochronę wszystko i wszystkich wokół. Ona nie musi dużo mówić lub robić. Wystarczy być w jej towarzystwie.
Kilkanaście lat temu, będąc na konferencji „Dla miłości natury” w Północnej Szkocji, miałam okazją słuchać wykładu Jane Goodall, brytyjskiej biolożki, która przez lata badała szympansy w Gambii, przebywając tam często zupełnie sama. Stojąc na scenie, na tle ogromnego ekranu, na którym wyświetlany był film z jej badawczych wypraw, wyglądała jak drobniutka dziewczynka, niemal niewidoczna. Po wykładzie, miałam okazję spotkać ją na zewnątrz. Podeszłam do niej, aby jej pogratulować wystąpienia, które zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Uściskałam jej dłonie, a potem spojrzałam w jej oczy. Mimo upływu lat, wyjątkowo szczupłej sylwetki i siwych, długich włosów upiętych w „koński ogon”, jej oczy emanowały niesamowitą głębią, oraz spokojem, niczym widziany w oddali ocean przy pięknej pogodzie, gdzie żaden wiatr nie zakłóca ani przez moment jego spokoju.
JAK ZAUWAŻYĆ W SOBIE WIĘCEJ I JAK TO WSPIERAĆ?
Nie wszystkie kobiety 50+ odkrywają przymioty ducha w sobie. Bywa, że nieustannie usiłują podkreślać przymioty ciała, choć one bledną z upływem czasu coraz bardziej. Jednak przymioty ducha są obecne w każdej kobiecie. Aby je wydobyć, trzeba je najpierw znaleźć, dedykować temu czas, ustawić priorytety z zewnętrznego świata — na duchowy, aby utrzymać harmonię tego, co zewnętrzne, z tym, co wewnętrzne.
Znalezienie własnych przymiotów ducha staje się celem i sensem czasu przeżywanego po 50-tym roku życia. To nie jest czas stracony, a wprost przeciwnie — jest to czas zyskany dla siebie. Polega to na tym, że im więcej czasu kobieta dedykuje sobie, w sensie poznawania siebie i tego, co woła z niej o uwagę, tym bardziej zaczyna to procentować w jej życiu w tym wieku, czyniąc je coraz bogatszym i bardziej spełniającym ją, jako kobietę. Zaczyna ona coraz wyraźniej dostrzegać, jeśli dedykuje temu uwagę, że czas jej życia przed 50-tką był dla niej wyjątkowo ważny. Pozwalał jej spełniać się w jej bardziej materialnych rolach i osiągnąć biologiczną dojrzałość. To właśnie na tych materialnych aspektach skoncentrowane było jej życie i bywa, że w jego pędzie, nie dostrzegała niczego więcej. Zdobywała wykształcenie, eksplorowała związki, była aktywna zawodowo, a potem budowała swój dom i zakładała rodzinę, wychowując dzieci.
Tymczasem dalsze lata życia zaczynają ujawniać te obszary w głębi kobiety, które jeszcze nie miały możliwości być w pełni realizowane. One teraz potrzebują uwagi, ale też edukacyjnego wsparcia. W obecnych czasach taka edukacja jest zarówno możliwa, jak i oczekiwana oraz poszukiwana. Wiele kobiet w wieku 50+ czuje bowiem pewnego rodzaju „niedosyt” w życiu, który pcha je do przodu. Wiele z nich zaczyna poszukiwać dróg spełniania siebie, choć z braku odpowiedniej przewodniczki czy mentorki, jej kroki mogą być kierowane w niewłaściwym kierunku, i dlatego, nie są zrealizowane w pełni, a ona zaczyna popadać w depresję.
Depresja jest częstą przypadłością kobiet w wieku 50+. Zwykle jest ona zwiastowana przez nadmierne przeciążenie pracą, a w konsekwencji stałe zmęczenie, pośpiech, a bywa, że ogarniający ją popłoch, że brak jej czasu, że nie zdąży, że nie da sobie rady, że nie podoła. Tymczasem wymagania zarówno w pracy, jak i w domu wzrastają coraz bardziej. To zwykle ona niosła na swoich barkach ciężar prowadzenia domu, jak też dodatkowo, pracy. Ta dwuetatowość zaczyna jej wyraźnie doskwierać. W międzyczasie dorastają dzieci, które wymagają coraz to większego inwestowania w ich kształcenie, a w końcu ich związki. Własny związek przechodzi najczęściej kryzys wypalenia, podobnie jak przychodzi wypalenie zawodowe. Ta „siła złego na jednego” zaczyna napierać na nią, czyniąc ją ofiarą, schwytaną w sieci, z których nie ma ucieczki. Pojawia się lęk o zdrowie i jednocześnie przychodzą problemy ze zdrowiem. Kobieta zaczyna być niepewna swojego partnera, a on, zatopiony w pracy, szukać zaczyna odskoczni poza rodziną. Im większy lęk o przyszłość, tym więcej problemów, które coraz bardziej ściągają kobietę w dół, jako synonim depresji.
To właśnie depresja, jest istotnym sygnałem tego, że stare się przeżyło, a nowe nie wyłoniło, ponieważ nikt nigdy o tym nie mówił, podobnie jak nigdy nie uczył, co z tym robić. Zamiast rozwiązań, profilaktyki lub edukacji, zaczyna się „nietrafiona terapia”, zagłuszająca smutek, która pozwala tylko przeczekać, niczego nie rozwiązując.
Tymczasem duchowy wymiar życia daje, poprzez te objawy, wyraźne sygnały, że „stoi u drzwi”, aby się wyłonić. Niestety nie ma ani gotowości, ani odpowiednich nauczycielek dla tego wieku, aby podjęły ten wątek. Duchowy wymiar musi czekać na stosowną chwilę, aby się „urodzić”, urodzić „nową kobietę”.
Niestety, nie zawsze dochodzi do tego porodu, a większość kobiet żyje w kolejnych latach, poświęcając je pracy dla samej pracy, nie znajdując w niej siebie. Część z nich oddaje te lata opiece nad wnukami, zagłuszając wewnętrzny głos, który nie ma możliwości się przebić, a ona, po latach odchodzi niespełniona z poczuciem „braku”.
Jak żyję, a jak mogę żyć lepiej? Co we mnie domaga się wyrazu?
Kobieta 50+ zaczyna odczuwać presję czasu. Mając nadmiar obowiązków, które na siebie wzięła, podobnie jak liczne grono znajomych, pragnie to wszystko ze sobą pogodzić. Kusi ją ponadto świat, jego rozrywki, niespełnione marzenia, które zawsze odkładała na później. Jej wypełniony po brzegi dzień wylewa się jak z przepełnionego naczynia, a ona tymczasem pragnie tam jeszcze coś dołożyć, zaspokoić, usatysfakcjonować coś czy kogoś, co pojawia się w ostatniej chwili i wydaje się jej bardzo ważne i atrakcyjne.
W ten sposób kobieta czuje coraz większy nacisk na siebie. Usiłuje zgrać ze sobą wszystkie te zajęcia, niemniej to się coraz mniej jej udaje, w związku z tym popada we frustracje, że nie podoła lub w ekscytację, że ma tyle propozycji, a więc jest nadal atrakcyjna dla innych i jej obecność jest wszędzie pożądana. Przychodzą więc huśtawki nastrojów, biegunowe zachowania, miotanie się między koniecznością a zaniechaniem, a to wymusza na niej natychmiastowe reakcje. Wszystkie te sytuacje powodują jednak fizyczne i psychiczne przeciążenia. Kobieta zaczyna więc sięgać po środki uspokajające, nasenne, a w końcu przeciwdepresyjne i odwiedza kolejnych lekarzy. Ta ciągła presja i huśtawka nastrojów, trwająca dłużej, zaczyna wywoływać fizyczne objawy w postaci bólów głowy, migren, napięć mięśniowych czy menstruacyjnych uderzeń gorąca, a także bólów w różnych częściach ciała o bliżej nieokreślonej etiologii. Pojawia się wreszcie zniechęcenia i poczucia bezsensu. Kobieta nie zdaje sobie jednak sprawy, że te wszystkie symptomy to skumulowanie ciągłego pędu życia i stresów, bez refleksji nad nimi, traktowanie siebie jak maszyny, która może coraz więcej i więcej i której nic nie powstrzyma, bo przecież zawsze dotychczas wszystko mogła. Te naprężenia powinny kazać jej zatrzymać się, zrobić przystanek w życiu, remanent wcześniejszych doświadczeń, aby mogła zobaczyć to w kontekście znaczenia i sensu. Bez tej refleksji i podsumowań, wszelkie przyspieszenia i nakładanie na siebie coraz większych obciążeń spowoduje przeładowanie i całkowite załamanie jej zdrowia i wiele problemów z tym związanych. One jeszcze są ukryte w ciele, ale to przeciążone ciało, nie jest w stanie unieść już więcej.
Szukanie sensu jest najbardziej wartościowym doświadczeniem, jakie kobieta może sobie zafundować w tym okresie życia. Zatrzymanie i sięgnięcie głębiej powinno bowiem towarzyszyć jej zawsze w życiu. Jeśli dotąd tego nie robiła, od tej chwili powinno być jej codziennym rytuałem: wyjście na zewnątrz, a potem wejście do środka siebie i tak systematycznie, dzień za dniem. Pomoże jej to porządkować wszystkie zdarzenia, zakończyć pewne dotychczas „nie ukończone sztuki”, które grała i umożliwi kontynuowanie tych, które „bolą” lub które wymagają jej szczególnej uwagi.
Im głębsza i dłuższa refleksja, tym porządek w niej staje się coraz bardziej wyrazisty, a kobieta zaczyna wybierać tylko te sytuacje i osoby, które są dla niej naprawdę ważne, które wnoszą coś pozytywnego i wartościowego do jej życia. Już nie musi angażować się we wszystko, co jej się tylko „nawinie”. Dzięki temu oszczędza czas i zyskuje czas, a to przyczynia się do likwidowania natłoku myśli i zmniejszenia presji wewnętrznej na narządy. Poprawia się jej nastrój i fizyczna kondycja, zaczyna być bardziej wyprostowana, a nie zgięta pod ciężarem obowiązków. Zmniejsza tym samym napięcia w ciele, spowodowane tą nieprawidłową postawą. Zaczyna głębiej i wolniej oddychać, a to wywołuje lepsze dokrwienie i dotlenienie serca oraz innych narządów. Zaczyna rozumieć, że wiele spraw może odpuścić. Tak naprawdę nie musi już być wszędzie, konkurować w czymś, co nie potrzebuje konkurencji. Inne sprawy może też równoważyć czy wręcz dopuścić do siebie, utrzymując wszystko w harmonii, która staje się priorytetem w jej życiu. Zarówno bowiem zmiana, jak i równoważenie są dwoma procesami, które nadają bieg życiu, a to utrzymuje homeostazę w organizmie. Dzięki temu narządy mogą pracować harmonijnie, zachowując swoje fizjologiczne rytmy. Napięcia i stres powodują „wypadanie” organizmu z równowagi i mobilizują go do uruchamiania mechanizmów przetrwania. Mechanizmy te, uaktywniane zbyt często, wchodzą w nawyk, a ciało dostosowuje się do „obcego” mu bytowania. Stres rozregulowuje układy i prowadzi do patologii. To ona krok za krokiem wkrada się do organizmu, wywołując symptomy, leczone potem przez lata „na ślepo”, bez uświadamiania ich przyczyny. Gdy zauważymy swój dysonans, jesteśmy w stanie natychmiast zawrócić do rezonansu, żyć w nim, aby utrzymać ciało w harmonii.
To jest więc pierwszy i podstawowy krok do zaistnienia w świecie. Gdy zadbamy o własne rytmy, powrócimy do mechanizmów autoregulacyjnych ciała, które odpowie nam harmonią w sobie. Równowaga ta wyzwoli duszę, która zacznie wreszcie „śpiewać”, ukierunkowując kobietę na to, czemu służyć ma jej życie.
Czego nikt nigdy mi nie powiedział, a co jest fundamentem jakości życia?
Czy kiedykolwiek, ktokolwiek uczył nas tego, czym jest życie — nasze własne, życie najbliższych, życie, które nas otacza, Życie, które powołuje nas do życia i utrzymuje nas przy życiu, jeśli nie stawiamy temu tamy? Czy ktoś powiedział nam na przestrzeni tak wielu przecież lat życia, jak ważne jesteśmy jako ludzie, żyjący w tych, a nie innych czasach? Że ponadto jesteśmy ważne jako kobiety, właśnie szczególnie teraz, kiedy odchowałyśmy swoje potomstwo? Być może wyfrunęło już ono z gniazda lub szykuje się do wyfrunięcia. Właśnie ten szczególny okres jest ofiarowany nam indywidualnie, ale tylko wtedy, kiedy my postanowimy postawić na siebie, zrealizować swoje talenty, czekające nadal, być może stale nie odkryte lub będące jeszcze ciągle w zarodku. A może one już wykiełkowały, ale są jak noworodek lub niemowlę? A może są w okresie „dziecięcym” — jeszcze wątłe i nie wiadomo, co z nich wyrośnie? W każdym momencie ta część nas, jeszcze niezrealizowana, czeka na wsparcie, poprzez właściwą edukację, uczenie się i uczenie o tym, jak można spełniać się w życiu, odkopując swoje talenty i pozwalając sobie je wypełnić samej.
Wierzę, że tak jest, ponieważ zrobiłam to sama. Pozwoliłam sobie zakwitnąć. Pomogłam sobie, ucząc się, jak to robić.
KOBIETA A ZWIĄZKI Z ODMIENNĄ PŁCIĄ
Kobieta 50+ ma zwykle na koncie jeden związek małżeński, mimo że mogą zdarzyć się sytuacje, gdy jej związek rozpadł się znacznie wcześniej. Bywały to sytuacje, kiedy kobieta trafiła na partnera uzależnionego od alkoholu i podjęła dramatyczną dla niej decyzję rozejścia się. Zwykle jednak kobiety w tym okresie nadal mają zakodowany wzorzec relacji jako dozgonnej, a więc nierozerwalnej na zawsze. Niewiele jest kobiet, które nie zdecydowały się na związek, ale na dziecko, a jeszcze mniej takich, które żyły w nieformalnych związkach. Czasy, w których wypadły ich lata zawierania związków i społeczna świadomość, szczególnie w Polsce, deprecjonowała wszystkie inne związki niż formalne i do tego zawarte musiały być przed urzędnikiem państwowym i w kościele.
Z tych też powodów obecne kobiety 50+ są w tych podwójnie sformalizowanych układach, związane mocnymi więzami. Ich decyzja rozstania z powodu np. przemocy w rodzinie czy uzależnienia partnera od alkoholu była dramatem dla kobiety, ponieważ wzięła na siebie brzemię moralnej odpowiedzialności za rozwiązanie związku, choć to nie ona była przyczyną jego rozkładu. Ponadto, ze względu na rozwód została też wykluczona ze wspólnoty, co jest dla niej dodatkowym moralnym obciążeniem. Te sprawy domagają się regulacji i włączania, a nie wykluczania kobiet ze wspólnoty, bo czasy, w których żyjemy absolutnie nie pasują do kultywowanych przez pokolenia tradycji. Takie podejście nie wytrzymuje próby czasu, a wprost przeciwnie tworzy podwójną moralność.
Jeśli kobieta 50+ dotychczas pozostaje w związku, to więzy jego są z reguły bardzo nikłe, trzymające się na przysłowiowym włosku. Dotyczy to szczególnie sytuacji, gdy dorosłe już dzieci nadal mieszkają w domu rodzinnym. Mimo moralnych zobowiązań, które podjęła przed laty, ma już jednak przekonanie, że jej relacja nie przetrwa próby czasu. Niemniej te trwające od pokoleń ślubowania, trudno jest pogodzić z myślami, że może nastąpić rozpad związku, choć nadal nieznany jest tego moment i okoliczności. Spędza to często kobiecie sen z powiek, wzbudzając nieustanny niepokój o konsekwencje oraz niemożność przewidzenia perspektywy tego, co to znaczy żyć samotnie.
Często kobiety zdają sobie już sprawę, że ich związek istnieje tylko na siłę i niebawem sytuacja stanie się jasna. Kobiety, które uświadomiły sobie już wcześniej, że nic nie trwa wiecznie, są bardziej przygotowane na rozstanie. Często są gotowe na wstąpienie w kolejny związek. Wykorzystują też już a priori sytuacje, gdy jakiś mężczyzna pojawi się na horyzoncie i jest nimi zainteresowany, bądź robią wszystko, aby go sobą zainteresować. Mają przekonanie, że są nadal atrakcyjne i że coś im się stale od życia należy. Inne z kolei wchodzą stopniowo w depresję i zaczynają chorować.
Bywa, że kobiety nie potrafią zobaczyć siebie jako samotnej. Zresztą w świadomości społecznej, szczególnie polskiej, panuje przekonanie, że kobieta samotna lub rozwiedziona jest gorsza od mężatek, a poza tym jest dla nich zagrożeniem. Bywa, że samotne przyjaciółki rozbijają małżeństwa. Kobiety w związkach będą więc robiły wszystko, aby partnera przy sobie zatrzymać, szczególnie mając w świadomości, że kolejny może się już nie trafić. Inne znowu uważają, ze muszą partnera wypróbować, dlatego zmieniają ich jak kapelusze, ponieważ niebawem odkrywają, jak bardzo smakuje im odzyskana i nieznana przez lata wolność i niezależność.
Większość jednak kobiet nie uświadamia sobie, że życie nie jest jedynie powierzchowne, lecz dzieje się na wielu poziomach, które mają głęboki sens. Nie wiedzą wiec, że nie przerobiwszy własnych lekcji, w nowej relacji powielą wzorzec z poprzedniego związku, czasem w zdwojonej intensywności. Inne znowu nie mają pojęcia, ze „apetyt rośnie w miarę jedzenia”. Dotyczy to zresztą zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Mimo że żyjemy w czasach, gdzie wszystko jest dozwolone, kobiety 50+ nie wiedzą, że ich wiek, to już nie te lata, gdy można się było kochać bez końca i bez konsekwencji. Mimo, że jedne konsekwencje zdają się już być poza nimi — zajście w ciążę, jednak przychodzą inne, w postaci niemożności współżycia, trwającego godzinami. Prowadzi to zarówno do natychmiastowego efektu, w postaci bolesności samego zbliżenia, a w efekcie stanów zapalnych dróg rodnych, nie mówiąc już o możliwości zarażenia i przenoszenia zakażeń z partnera na partnera.
Wiele kobiet nie uświadamia sobie także jeszcze ważniejszej rzeczy. Są nią obciążenia rodzinne; dzieci i wnuki własne i partnera oraz pogodzenie tego w nowym związku. Związek bowiem jest czasochłonny, a tymczasem kontakty rodzinne wymagają zaangażowania teraz, gdyż wnuki niebawem urosną i nie będą już potrzebowały babci. Z tego też powodu kobiety stracą możliwość budowania pokoleniowych więzów.
Jest jeszcze kolejny, nieuświadamiany wcześniej problem. Choć związek kusi atrakcjami, czasem życiem w innym kraju, obecnie coraz częściej realnym, to niesie niepewność o przyszłość, a w niej starość i niedołężność lub opiekę nad starszym od siebie partnerem. Nieznana jest też przyszłość więzów rodzinnych i pozostałych konsekwencji, w postaci chociażby pytania: gdzie mieszkać?, co zrobić z własnym dobytkiem? To ważne pytania, które kobieta 50+ musi sobie zadać zanim podejmie jakiekolwiek decyzje. Brak pytania siebie tworzy bowiem problemy, które mnożą się jak przysłowiowe króliki. W przypadku powtórnego zamążpójścia dobytek, który w perspektywie należałby do dzieci i wnuków może przejść na męża, gdyby on przeżył kobietę. To wzbudza często zaniepokojenie rodziny, która zaczyna sprzeciwiać się nowym decyzjom matki i babci.
Kobieta nie zdaje sobie ponadto sprawy, że w tym okresie jej jeszcze w miarę pełna aktywność seksualna, już niebawem, a szczególnie w sytuacjach codzienności, nie będzie tym, co sobie wyobrażała, podobnie jak jej partner. Ona potrzebuje bowiem w tym czasie bardziej bliskości niż samego aktu seksualnego. Z tego też powodu niebawem uświadomi sobie, że ten wyimaginowany wcześniej związek, nie spełnia pokładanych w nim nadziei. Ponadto w miarę upływu lat zauważy także, że mężczyzna jej marzeń staje się „fotelowym lokatorem”, czekającym na podanie posiłku i inne usługi, w celu zaspokojenia codziennych potrzeb. Są to bowiem mężczyźni z poprzedniej, podobnie jak i ona epoki, przyzwyczajeni do tego, że kobieta jest służącą w domu, a ich jedynym obowiązkiem jest wyniesienie śmieci. Tak wiec powoli może przestać się jej podobać rola gospodyni domowej, którą grała przez lata w swojej rodzinie. Zaczyna tęsknić za utraconą lub omal utraconą wolnością i dostrzega, że związki są dobre na odległość, bo wtedy nie wymagają obowiązków, a jedynie służą przedłużeniu przyjemności czerpanej z jednej (a szkoda) sfery życia. Ta jednak, w miarę lat powoli się wypala, aż niebawem gaśnie.
W tym okresie i sytuacji kobieta 50+ może dostrzec także fakt, że mężczyzna, który osiągnął już swój cel — zapewnienie sobie towarzystwa i opieki na kolejne lata, staje się zrzędliwy, zgryźliwy, przestaje też dbać o siebie. Jej nowy związek przypomina raczej większość starych małżeństw, znanych z jej życia, w których panuje pustka, a może nawet je przerasta. Widać wtedy coraz bardziej różnice w zachowaniu sprzed zawarcia formalnego związku. Historia zaczyna się powtarzać, jednak w zupełnie już innych warunkach, gdy nie łączą ich już przecież wspólne dzieci. Mimo, że kobieta uważała, że kolejny związek będzie spełnieniem jej życia i niczego nie będzie już jej brakować, przychodzi refleksja, że nie jest tym, co mogłoby być szczytem jej marzeń. Tymczasem to, za czym tęskniła tak bardzo — bezwarunkową miłością — nie może zostać zrealizowane, ponieważ nie jest tego rodzaju uczuciem. Ta miłość, za którą tęskni, pochodzi z duchowego wymiaru, a to, z czym jest konfrontowana pozostaje nadal w fizyczności. Jest to o tyle ważne, że kobieta, która rozwija się, dając wyraz swej duchowości, przy partnerze pozostającym na poziomie fizycznym cofa się w rozwoju, nie realizując własnego spełnienia i może nie wypełnić swojej misji, z którą przyszła. To już są dorosłe wybory, wybory pochodzące z duchowego wymiaru i kobieta powinna być świadoma tej wyższej i większej perspektywy życia.
Zdarzają się jednak związki z poziomu duchowego, kiedy kobieta przyciąga mężczyznę rozwiniętego duchowo. Tego rodzaju związki tzw. spotkania z poziomu duszy (soulmate) zdarzają się jednak rzadko, choć właśnie one mogą stać się najbardziej spełnionymi związkami, łączącymi partnerów we wzajemnym wzrastaniu i zrealizowaniu wspólnej misji.
Zwykle jednak, gdy fizyczność stale jest silniejsza w życiu obydwojga, a inne poziomy nie zostały rozbudzone, jeden z partnerów zaczyna „odstawać”, nie rozwijając się nadal, natomiast drugi, podąża nieustannie do przodu. Z tego też powodu rozziew zainteresowań i niedopasowania systematycznie się pogłębia.
Tworzenie związków pozwalających na wolność obydwu stronom jest najbardziej optymalne, gdyż każdy człowiek ze swojej natury jest wolny. Im więcej druga osoba ocenia, krytykuje lub zaciska pętlę kontroli, tym szybciej związek się rozpada. Jest takie powiedzenie; „jeśli kogoś kochasz — daj temu wolność, a pozostanie z tobą na zawsze”.
SEKRETY SZCZĘŚLIWEGO I SPEŁNIONEGO ŻYCIA
Kobiety 50+, które zrozumiały sens swojego życia, są w stanie dzielić ten sekret z innymi. W okresie wczesnego dzieciństwa i lat edukacji, nigdy nas nie uczono, jak radzić sobie w życiu, ani jak radzić sobie z życiem. Otrzymujemy najczęściej przekazy od najbliższych, że życie się nam wydarza, a my jedynie w nim uczestniczymy na zasadzie konieczności, która zaistniała, i na którą jesteśmy zmuszone zareagować. Nikt nigdy nam nie powiedział, że życie jest szkołą, podobną do każdej innej i że wszelkie zdarzenia, w których uczestniczymy mają być obejrzane, zrozumiane i zasymilowane. Można by to przyrównać do tego, co Kazimierz Dąbrowski, psycholog i psychiatra polski, nazywał procesem integracji i dezintegracji oraz ponownej integracji. Gdy nie obserwujemy tego procesu, bywa, że jest on bolesny i może przynosić wiele rozczarowań. Zatrzymujemy się wtedy w życiu na jakimś poziomie, kumulując to napięcie i nie przetwarzając w życiową mądrość, a ono leży jak zdeponowany ładunek energetyczny w nas, powodując wewnętrzne cierpienie i destrukcję. Gdy uświadomimy sobie proces — jako uczenie się lekcji życia — będzie nam znacznie łatwiej przez te lekcje przechodzić, zadając sobie nieustannie fundamentalne pytanie: czego nauczyłam się z tej lekcji, z tego doświadczenia? Nic bowiem w przyrodzie nie ginie, a energia ulega albo zdeponowaniu, albo przetworzeniu w inną. Gdy znajdziemy w naszym doświadczeniu sens, to on przetworzy się w życiową mądrość, a ta pozwoli nam odtąd nieustannie dzielić się nim z innymi. Jeśli dzielimy z radością, to ona się mnoży, dając napęd do kolejnego dzielenia się i satysfakcję ze spełnianego życia dla dobra siebie i innych.
Okres 50+ bywa tym czasem, gdy rozpadają się nasze związki, o ile przetrwały one do tej pory, o czym pisałam już poprzednio. Zdarza się, że fizyczna miłość uległa już wypaleniu, a to, co łączyło partnerów w małżeństwie — to jedynie wspólne dzieci i obowiązki z tym związane lub po prostu bezwolne pozostawanie w nim, ponieważ tak być musi. Po latach, szczególnie, gdy dzieci odchodzą, nie ma już żadnych więzi, które łączą partnerów, aby dalej tkwić w tym samym związku, o ile nie były one w trakcie jego trwania „hodowane”. Szczególnie dla kobiety jest to dramat, gdyż przysięgała wierność aż do końca swoich dni, a związek nie wytrzymuje próby czasu.
Warto popracować nad zrozumieniem własnej relacji i lekcji, której nauczyłyśmy się z tego związku. Oczywiście nikt nas tego nie uczył, ani nie powiedział, jak „hodować” szczęśliwy i spełniający się związek. Nikt nam nigdy nie pokazał wzorca szczęśliwej i spełniającej się relacji, a wprost przeciwnie, obecne kobiety 50+ mają, niestety, „chore” wzorce rodzicielskich związków. Bywa więc, że kopiują je nieświadomie w swoim życiu, jak kalkę. Dotyczy to zresztą wszystkich związków w życiu, włączając także relacje w pracy zawodowej.
Zanim jednak przeanalizujemy relacje z naszym partnerem w domu, czy dorosłymi już dziećmi, a także dotyczące pracy, warto jest poddać analizie relacje ze sobą w sobie. Są one prapoczątkiem wszystkich relacji z innymi osobami.
Jest to więc kolejny sekret do odkrycia: zrozumienie siebie, swojego postepowania, swoich reakcji emocjonalnych i tego konsekwencji dla siebie i otoczenia, a przede wszystkim tego, co znaczy „kochaj bliźniego swego jak siebie samego”.
Kolejnym sekretem udanego i szczęśliwego życia jest oparcie się na swoich talentach i doświadczeniu. Nikt nam nigdy nie mówił, że mamy wyjątkowe dary, które nie powtarzają się w innej osobie. One są specyficzne tylko dla nas. Przez całe lata życia, szczególnie wykonując monotonną pracę zawodową, podporządkowaną innym, nasze talenty nie mogły się w pełni ujawnić. Wykonujemy zwykle prace odtwórcze, gdyż wybór zawodu często został nam przypisany lub narzucony i decydowali o tym rodzice lub poradnie szkolne, które dokonały za nas wyboru. Nikt nie myślał, że to „coś” w nas, co z nas woła, będzie zawsze „wołało”. Właśnie to wołanie będzie się odzywało, szczególnie w miarę upływu lat, gdy będziemy wykonywać to, czego nie kochamy, co nam narzucono, bo była na to moda lub stwarzało perspektywę zarabiania godziwych pieniędzy. Wkrótce okazało się, że wybrany zawód nie sprawdza się w życiu, a my „zagłuszamy” tęsknoty i jedynie marzymy o emeryturze, kiedy to praca nie będzie nas już obciążać. Znacznie jednak wcześniej zaczyna się w nas kryzys wypalenia zawodowego i potrzeba zmiany, na coś, co jest nam bliskie, absolutnie nasze, własne.
Praca odtwórcza uniemożliwia zrealizowanie talentów. Jako kobiety staramy się zwykle być zauważone, aby zasłużyć na pochwały i nagrody, a może także awans. Gdy nie dochodzi do tego, bo inne są lepsze, bardziej widoczne, cierpimy i zaczynamy chorować. Gdy uda nam się otrzymać pochwałę czy awans, po pewnym czasie zauważamy, że on nie jest tym, czego oczekiwałyśmy.
Czasem zostawiamy nasze marzenia ukryte, a my, poddając się „fali”, płyniemy z prądem nadawanym przez innych i coraz bardziej czujemy, że oddalamy się od tego, co jest najgłębszym naszym pragnieniem. Możemy tak trwać całe lata, zagłuszając siebie. Jednak nic w przyrodzie nie ginie i te głębokie tęsknoty coraz bardziej zaczynają dawać znać o sobie. One bowiem nie zginęły, tylko zostały usunięte z pola widzenia, jednak tylko na pewien czas. One są żywe i żywotne w nas i nie ustąpią, póki za nimi nie pójdziemy. Ale czym one są, jakie one są, co chcą nam pokazać, co przypomnieć, z czym skojarzyć? Najczęściej tego nie wiemy, bo one są w głębi nas, zwykle „zakopane” głęboko i muszą być odkopane i wydobyte, aby odtąd były drogowskazem na przestrzeni kolejnych lat życia, dając satysfakcję i spełnienie.
Gdyby istniała od najwcześniejszych lat życia edukacja wspierająca rozwój dziecka, nasze talenty i dary zostałyby ujawnione znacznie wcześniej, a my wykonywałybyśmy zawód, który jest „przypisany” do nas, jedyny w swoim rodzaju, dedykowany tylko nam. Jeśli nie było jednak takich możliwości wcześniej, taka innowacyjna edukacja, wspierająca rozwój kobiet 50 + jest możliwa właśnie teraz. Jako kobiety mamy w tym przełomowym okresie życia, nauczyć się wydobyć na światło dzienne swoje talenty i uczynić swoją obecną pracę — „pracą życia”.
Warto jest postawić sobie to ważne pytanie — czym różni się zwykła zawodowa praca w wieku 50+ od „pracy życia”, wykonywanej w tym samym wieku?
Istnieje fundamentalna różnica między tymi dwoma rodzajami pracy. Ta pierwsza jest pewnego rodzaju przymusową pracą, aby zarobić na życie. Charakteryzuje się odtwórczym działaniem, przypisanym danemu zawodowi czy pozycji w pracy. Z reguły podlega regulacjom, dotyczącym danego stanowiska, a więc temu, co należy robić i w jakim czasie. Jest to opisane w regulaminie i przyporządkowane określonej stawce gratyfikacji za wykonanie konkretnych czynności w skali godziny i miesiąca. Nie ma tu żadnej dowolności, możliwości zmiany, kreatywnej postawy. Jest to obwarowane kontraktem: za określoną pracę, określona płaca.
Tego rodzaju praca zwykle po latach wywołuje zmęczenie i zniechęcenie, a często wręcz odrzucenie. Wykonuje się ją z coraz mniejszym entuzjazmem, często z coraz większym przymusem. Najchętniej kobieta chciałaby być w niej jak najkrócej, jest coraz mniej zaangażowana. Myśli w niej o domu, o tym co będzie robiła, gdy z niej wyjdzie. Z punktu widzenia psychoenergetyki, jest to praca przynosząca niewiele społecznego pożytku, gdyż przez brak zaangażowania, jest mało efektywna. Bywa, że włożony wysiłek fizyczny i w efekcie zmęczenie, jest niewspółmierny do gratyfikacji. Taka praca jest też często nisko opłacana, gdyż uważana jest za mało wartościową.
Praca życia — to praca, która wynika z sensu, po co żyjemy. Jest odkryciem swojej wyjątkowości, talentów, które czekają w nas na zrealizowanie. Jest umocowaniem w swojej ważności dla innych, wnosząc swoje dary dla społeczeństwa i świata. Jest odkopaniem z wnętrza siebie swoich wyjątkowych predyspozycji i znalezieniem środka ich wyrażania w świecie. Tutaj nie mamy konkurencji. Nie grozi nam też nuda czy wypalenie zawodowe. Pracę życia tworzymy i realizujemy same, zgodnie z tym, co „woła” ze środka nas, ze źródła naszej tożsamości, z tego miejsca, które wie, skąd przychodzimy, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Jest to praca służąca zrealizowaniu sensu życia i realizowaniu siebie, tworzona na „swoją miarę”, zgodnie ze swoimi unikatowymi potrzebami. Jest ona pokazywaniem innym ludziom siebie, jako wzorca do powielania, a więc znajdowania swojej wyjątkowej drogi i podążania nią dla spełnienia siebie w życiu. Jest to duchowa droga, a praca wynika z „wołania duszy” o wypełnienie swego celu.
Praca życia jest największym darem, jaki możemy dać innym, dzięki sobie, wykorzystując swoje dary i doświadczenie. Może być ona zrealizowana najczęściej w okresie od 50-tego roku i w kolejnych latach, gdy dedykujemy te lata sobie, odkrywając siebie i realizując swoje talenty dla społeczeństwa.
A na zakończenie tego rozdziału jeszcze kolejny sekret, którego nikt nam nigdy nie ujawnił.
Żyjemy stale w przeszłości, bazując na wzorcach typu „bo coś ci się stanie, jeżeli” lub na wspomnieniach trudnych sytuacji. Z tych też powodów, opartych na wkodowanym przez lata poczuciu strachu, coraz mniej podejmujemy wyzwań, aby stawiać czoła przeciwnościom. Boimy się przyszłości, projektujemy „czarne scenariusze” na przyszłość lub planujemy coś, co zrobimy „jutro”, ale nie dzisiaj. To właśnie kolejne wzorce z przeszłości biorą nad nami górę, a nie chcąc kopiować powtórzenia się sytuacji, unikamy brania odpowiedzialności za nowe plany czy decyzje. Żyjemy na pozycjach „okopania się” w dawnym status quo, ponieważ okropnie nie lubimy wprowadzać jakiejkolwiek zmiany. Czasem myślimy o jakimś ideale, lub wręcz o nim marzymy, ale nic nie robimy, aby go spełniać.
Czas wreszcie zakończyć korzystanie ze starych programów lub obiecywać sobie „złote góry”, nic z tym nie robiąc. Czas zacząć żyć w „tu i teraz”, bez oglądania się na przeszłość, a budując przyszłość właśnie w tej konkretnej chwili.
To jest najważniejszy sekret szczęśliwego życia. Można zapytać, co znaczy żyć w „tu i teraz”?
Życie tu i teraz — to życie chwilą, bycie w chwili, w tym momencie życia, który jest właśnie obecnie. Gdy gotujemy zupę, dajmy jej pełną uwagę, a nie myślmy, co wydarzyło się wczoraj lub miesiąc temu, lub co wydarzy się, gdy zjemy tę zupę, a może dopiero jutro.
Żyjemy w wyjątkowo trudnych czasach, gdy „jutro” jest bardzo problematyczne. Jeśli będziemy nieustannie bać się wszystkiego, co może wydarzyć się jutro, trudno będzie nam przeżyć „dzisiaj”, ani zaangażować się w cokolwiek, co jest dostępne w tym wyjątkowym momencie, który właśnie przeżywamy.
Gdy zaangażujemy się w chwilę, jesteśmy w stanie być w niej więcej, cieszyć się nią, czuć bardziej chwilę, rozumieć siebie, odbierać chwilę we wszystkich tonacjach. Jak napisał Martin Grey „ciesz się chwilą, bo za chwilę minie”. Żyjąc w „tu i teraz”, możemy wreszcie poczuć, że żyjemy, że wczoraj, ani jutro nas w niczym nie ogranicza. Życie dzieje się bowiem TERAZ.
Żyjmy więc w obecnej chwili, róbmy to z radością i zaangażowaniem, a wtedy poczujemy, co znaczy być w chwili, w tym niekończącym się continuum życia, które jest właśnie teraz.
Jaki wpływ na całą mnie — zdrową kobietę — ma ruch?