Pamięci mojej Mamy
PROLOG
Październik tego roku rozpoczął się, przynosząc ze sobą piękną pogodę. Przejrzyste, świeże powietrze i ciepłe promienie słońca grające wśród tysięcy kolorowych liści były jak nagroda po tygodniu okropnej pluchy. W powietrzu czuć było to coś, ten charakterystyczny, orzeźwiający zapach, który zawsze towarzyszy jesieni. Młoda kobieta i mała dziewczynka wychodziły właśnie z parku. Zaabsorbowane rozmową, raz po raz wybuchały śmiechem. Trzymały się za ręce, a ich długie jasne włosy fruwały unoszone podmuchami wiatru. Dziewczynka trzymała w ręce gałązkę z zielonymi, kolczastymi kulami. W szczelinach ich popękanej skórki błyszczały kasztany. Zatrzymywały się, co parę kroków pokazując sobie kolorowe drzewa i skaczące po nich wiewiórki. Przeszły przez bramę i po chwili zatrzymały się przy złotawym citroenie. Kobieta wyciągnęła kluczyki z torebki, przypięła dziewczynkę w foteliku i odjechały.
Dziesięć minut później ten sam złotawy citroen skręcił w jedną z osiedlowych uliczek na obrzeżach miasta. Po jednej jej stronie rozciągało się osiedle małych, nowoczesnych bloczków, po drugiej znajdował się ogrodzony plac z rzędami garaży. Samochód, który początkowo śmiało zmierzał w stronę ogrodzonego placyku, teraz nagle zwolnił, przejechał bez przekonania jeszcze parę metrów i w końcu zatrzymał się na żwirowym poboczu. Kobieta wysiadła zza kierownicy z niepokojem przyglądając się jaskrawej policyjnej taśmie, zagradzającej wjazd do garaży. Nakazała dziecku pozostać w samochodzie, a sama ruszyła wolno w stronę bramy. Grupka przypadkowych przechodniów tłoczyła się przy wjeździe, słychać było ich pełne wzburzenia szepty. Odbłyski kogutów z ambulansu i wozów policyjnych migotały między garażami. Kobieta przecisnęła się między ludźmi i wychyliła nad wstążką. W jednej chwili jej twarz pobladła, a palce kurczowo zacisnęły się na taśmie. Kilka sekund stała nieruchomo, nie mrugając nawet powiekami, potem nagle odwróciła się i szybkim, zdecydowanym krokiem pokonała powrotną drogę do samochodu. Wsiadła za kierownicę, wycofała citroena z osiedlowej uliczki i odjechała, dodając coraz więcej gazu.
I
Dochodziła 22:00, kiedy mecenas Artur Madejski dotarł wreszcie do swojego domu. Jego ekskluzywny apartament mieścił się na ulicy Grodzkiej w samym sercu krakowskiego Starego Miasta. Okna mieszkania wychodziły na ogród na tyłach budynku, więc pomimo centralnej lokalizacji miał tu zapewnioną ciszę i spokój. A tego właśnie dziś najbardziej potrzebował po dniu spędzonym na wywiadach dla telewizji i radia, konferencji prasowej, wśród błysków fleszy. Początkowo cieszył go szum medialny, który narastał wokół jego osoby od pierwszego dnia procesu. Niewątpliwie była to świetna reklama dla jego kancelarii. Jednak teraz, po ostatniej rozprawie, zainteresowanie jego osobą osiągnęło apogeum i szczerze powiedziawszy, miał już tego dosyć. Marzył o samotnym wieczorze, dobrym filmie w telewizji i lampce czerwonego wina.
Otworzył drzwi, zdjął buty i wszedł do ciemnego salonu po omacku szukając włącznika małej lampki, stojącej na biurku. Starał się unikać zimnego światła jarzeniówek, które zamontowano na suficie. Kupił ten apartament ponad rok wcześniej, był umeblowany i kompletnie wyposażony, więc od razu mógł się wprowadzać. Od tamtej pory jakoś nie znalazł czasu na wprowadzenie tu jakichkolwiek zmian. Zdjął marynarkę i starannie rozwiesił ją na oparciu krzesła. Napełnił kieliszek wytrawnym Chianti i rozparłszy się wygodnie na przepastnej skórzanej kanapie zaczął przeglądać pocztę w swoim laptopie. Prywatna skrzynka była po brzegi wypełniona gratulacjami od znajomych i rodziny. To był najlepszy dowód na to, jak spektakularnym sukcesem było wygranie ostatniej sprawy. Na skrzynce kancelarii również wyświetliło się kilkanaście nowych maili. Wszystkie zaczynały się w podobny sposób. Nie zdziwiło go to szczególnie, ponieważ niemal codziennie od kilku miesięcy dostawał tego typu wiadomości od ludzi, którzy śledzili przebieg procesu i podziwiali go. Nie ma co ukrywać, że w większości autorkami były kobiety, zauroczone jego charyzmą i pewnością siebie. Był przystojnym mężczyzną, miał ciemne włosy, ostre i wyraziste rysy twarzy i oczy w kolorze piwa. Jego uniesione ironicznie brwi i kpiący uśmiech doprowadzały świadków zeznających w procesie do rozstroju nerwowego, zaś u kobiet śledzących kolejne rozprawy powodowały przyspieszone bicie serca. Artur nie przywiązywał do tego zbyt dużej wagi, poza tym czuł się tym wszystkim bardzo zmęczony. Otworzył właśnie ostatni email, kiedy zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu pokazało się nazwisko Sender. Artur z westchnieniem odebrał rozmowę od swojego wspólnika i najlepszego przyjaciela.
— Mam nadzieję, że nie chcesz mi pogratulować? — Rozpoczął rozmowę bez wstępów. W słuchawce rozległ się śmiech Dawida.
— Naprzykrzają ci się, przyjacielu? To cena sławy. Jesteś teraz bohaterem, pogromcą rzezi niewiniątek…
— Kpij sobie, kpij nieudaczniku. — Artur dolał sobie trochę wina i oparł nogi o blat szklanego stolika. — Czym mogę ci służyć, w mój pierwszy wolny od miesiąca wieczór?
Tak, jak się spodziewał, Dawid usiłował namówić go na imprezę, którą organizował dziś ich wspólny znajomy. Słuchając potoku słów płynącego ze słuchawki, Artur zabrał się do kasowania maili. Przytrzymując słuchawkę między brodą, a ramieniem, sięgnął ręką do klawiatury i odnalazł klawisz „delete”. Nagle jego wzrok przykuły ostatnie słowa wiadomości, którą właśnie zamierzał wyrzucić.
…Musi nam pan pomóc. Proszę nie odmawiać. Proszę…
Zaintrygowany, czym prędzej skończył rozmowę i pochylił się nad monitorem. List był krótki. Zaczynał się, jak inne, garstką pochwał i wyrazami podziwu dla jego sukcesów. Dalszy ciąg okazał się jednak zupełnie zaskakujący.
…Znalazłam się w bardzo trudnej sytuacji i naprawdę nie wiem, gdzie szukać pomocy. Jest pan jedyną osobą, która przychodzi mi do głowy. Mam nadzieję, że zgodzi się pan mi pomóc.
Wczoraj po południu został zamordowany mój były mąż, Marcin Radwański. Wiem, że zostanę oskarżona o to zabójstwo. Kompletnie nie wiem, jak się bronić! Nie mam pojęcia, kto to zrobił ani dlaczego. Za wszelką cenę muszę chronić moją córkę przed tym koszmarem. Musi mnie pan z tego wyciągnąć. Musi nam pan pomóc. Proszę nie odmawiać. Proszę.
Julia Brańska
Przez chwilę wpatrywał się w monitor, wstrzymując oddech. Co to ma być? Dowcip? Kolejna mistyfikacja? Westchnął i sięgnął po kieliszek.
Jakiś miesiąc wcześniej dostał maila o podobnym charakterze. Przedstawiona w nim sprawa była oczywiście zupełnie inna, jednak tamtej autorce także chodziło o to, żeby ją reprezentował. Umówił się z nią na spotkanie w jednym z krakowskich lokali, bo o przyjściu do kancelarii nie chciała nawet słyszeć. Na miejscu okazało się, że zamiast udręczonej matki porwanego dziecka czeka na niego niemiłosiernie wymalowana piętnastolatka w minispódniczce i szpilkach. Dlaczego ani przez chwilę nie pomyślał, że to raczej dziwne wybrać jako miejsce rozmowy umiejscowioną w centrum miasta knajpę zamiast zacisznego biura? Rozczarowanie było zresztą obustronne. Artur w pierwszej chwili miotał się bez sensu, kompletnie nie wiedząc, jak się zachować. Był wściekły na gówniarę, a chyba jeszcze bardziej na siebie, o to, że tak łatwo dał się oszukać. Usiadł wreszcie z kamienną twarzą i gotowym przemówieniem dla bezczelnej smarkuli, kiedy dziewczyna z zakłopotaną miną powiedziała:
— Wie pan, w telewizji wyglądał pan jakoś inaczej. Myślałam, że jest pan trochę lepiej zbudowany — bezceremonialnie otaksowała jego sylwetkę. — No i duuużo młodszy.
Niedowierzanie. Chyba tylko to mogła wyrażać wtedy jego twarz. Po prostu nie mógł uwierzyć, że ta scena rodem z komedii, dzieje się naprawdę. Miał wręcz wrażenie, że słowa uwięzły mu w gardle. Niezrażona tym dziewczyna kontynuowała wątek.
— Bardzo pana przepraszam — jej mina wyraziła szczerą skruchę. –Myślałam, że… no, w tej sytuacji to, sam pan rozumie, chyba nic z tego nie będzie…
Wyszła szybko, nieporadnie stukając zbyt wysokimi obcasami i zostawiając Artura samego przy stoliku. Oszołomiony tym wydarzeniem postanowił zostać w lokalu jeszcze przez chwilę i zamówić sobie coś mocniejszego, żeby ochłonąć. Kelner, który w tym momencie pojawił się przy jego stoliku z dwoma kartami dań, zauważył wychodzącą nastolatkę i zapytał uprzejmie: „Ta pani już wyszła?” Popatrzył przy tym na Artura z miną pełną zimnej satysfakcji, która mówiła: No cóż, tej małolatki nie udało ci się zbajerować, zboczeńcu”. A głośno dodał: „Rozumiem, że mam dopisać drinki, które wypiła ta pani, do pana rachunku?” Sender pękał ze śmiechu, kiedy Artur opowiadał mu całe zdarzenie i od tamtej pory ciągle dręczył przyjaciela docinkami na ten temat. Artur obiecał sobie, że nigdy więcej nie da się wkręcić w taką szopkę.
Jeszcze raz przeleciał wzrokiem po linijkach listu i zdecydował, że najbezpieczniej będzie zaproponować spotkanie z potencjalną klientką na własnym gruncie. Odpisał w kilku zdaniach:
Szanowna Pani!
Powinna pani wiedzieć, że z reguły nie zajmuję się sprawami tego typu. Zapraszam jednak do mojej kancelarii, może po zapoznaniu się ze szczegółami uda mi się polecić Pani kogoś, kto mógłby Panią reprezentować.
Z wyrazami szacunku
Mec. Artur Madejski
Wysłał wiadomość i wyłączył komputer. Szczerze powiedziawszy marzył już tylko, żeby zanurzyć się w chłodnej pościeli i zakończyć ten dzień.
***
Od czasu rozwodu nie jadał śniadań. Zwlekał się z łóżka na wpół przytomny i pierwszą jego czynnością, kiedy już dotarł do kuchni, było uruchomienie ekspresu do kawy. Po dwóch filiżankach mocnej, czarnej esencji rozbudzał się całkowicie, jednocześnie tracąc ochotę na jedzenie. Kiedy był jeszcze z Aśką, zwykle budził go zapach jajecznicy, świeżego pieczywa i kakao. Zrywał się wtedy szybko, a na kuchennym stole czekało już śniadanie. Aśka bardzo dbała o to, żeby mogli zjeść razem, choćby ten jeden raz w ciągu dnia. Te wspólne śniadania sprawiały im obojgu wiele przyjemności. Po ich rozstaniu doszedł do wniosku, że jedzenie w samotności, bez tej całej krzątaniny, śmiechu i rozmów, nie smakuje już tak samo. Szkoda, że tak wiele rzeczy docenia się dopiero wtedy, gdy znikną bezpowrotnie.
Dziś spał wyjątkowo długo i mocno. Dopiero trzecia dolewka kawy obudziła ostatecznie jego świadomość. I dopiero wtedy uzmysłowił sobie, że ma urlop. Zaraz po zapadnięciu wyroku w ostatniej sprawie doszedł do wniosku, że nie da rady pociągnąć w pracy ani jednego dnia więcej. Dawid musi sobie poradzić sam przez najbliższy tydzień, a może i dłużej.
Rozkoszując się myślą o błogim lenistwie, rozsiadł się wygodnie w fotelu i włączył laptopa. Włożył płytę ze swoją ulubioną gierką komputerową, ustawił poziom zaawansowania (oczywiście najwyższy) i zaczął grać. Wyglądał teraz jak uszczęśliwiony dzieciak, w skupieniu przechodząc przez kolejne plansze. Doszedł właśnie do ostatniego etapu, którego do tej pory nie udało mu się przejść, gdy na ekran dostojnym krokiem wmaszerował lokaj i oznajmił: You have mail, sir! Cholera, powinien wyłączyć modem przed rozpoczęciem gry albo chociaż usunąć tego idiotycznego notifiera informującego o nadejściu nowej wiadomości! Zrezygnowany kliknął dwa razy na ikonę lokaja i otworzył skrzynkę z zamiarem szybkiego wykasowania jej zawartości. Autorką jednego z maili była Julia Brańska. Artur, który od wczoraj zupełnie zapomniał o tej sprawie, teraz zaciekawiony otworzył wiadomość:
Panie mecenasie!
Dziękuję, że zechciał pan odpowiedzieć na moją wiadomość. Zdecydowałam się zwrócić do pana, przede wszystkim dlatego, że pomimo tego całego blichtru, który pana otacza, wydał mi się pan uczciwym człowiekiem. Wierzę, że nie odmówi mi pan pomocy. Niestety nie mogę przyjechać do pana kancelarii. To zbyt duże ryzyko. Gdy zobaczyłam, co stało się mojemu mężowi uciekłam i ukryłam się. Wiem, jak idiotycznie to brzmi, ale nie miałam innego wyjścia. Musiałam ochronić moją córkę, ona ma teraz tylko mnie.
Proszę się zająć moją sprawą, proszę nie odmawiać! Odpowiem na każde pana pytanie, opowiem o wszystkim, jeśli pan się zgodzi. Z góry panu dziękuję.
J. Brańska
Przeczytał maila kilkakrotnie, nabierając dziwnej pewności, że to jednak nie jest głupi żart. Musiał to sprawdzić, musiał się upewnić. Raz jeszcze spojrzał tęsknie na pasek z niedokończoną grą zanim wyłączył komputer. Potem wstał, pospiesznie się ubrał i wyszedł. Postanowił pojechać do sądu. Znał tylko jedną osobę, która mogła potwierdzić prawdziwość tej sprawy.
Mirek Wesołowski był biegłym psychologiem, od lat pracującym w sądzie. Poza tworzeniem profilów przestępców, Wesołowski miał jeszcze jedną nietypową pasję — morderstwa. Ten człowiek wiedział niemal o każdym zabójstwie w kraju i nikt nigdy nie zdołał dojść, skąd bierze te wszystkie informacje, często poufne i znane tylko prokuraturze. Co dziwne, nie zależało mu na wykryciu zabójcy, nie próbował na własną rękę rozwiązywać zagadek kryminalnych ani nic z tych rzeczy, on po prostu zbierał dane. Arturowi zawsze wydawało się to jakieś niezdrowe. Nie zdziwiłby się wcale, gdyby któregoś dnia okazało się, że Wesołowski sam dopuścił się jakiegoś zbrodniczego czynu w ramach swoich zainteresowań. Niemniej jednak teraz właśnie to dziwaczne hobby mogło się okazać dla niego pomocne.
Niestety biurko, przy którym rezydował psycholog okazało się puste. Artur zawrócił więc i skierował się do sekretariatu na tym samym piętrze. Za biurkiem siedziała jego ulubiona sekretarka. Nie znał jej co prawda zbyt dobrze, ale miała ten typ urody, który nie pozwalał Arturowi przejść koło niej i chociażby się nie obejrzeć. Wysoka blondynka o długich włosach, małym biuście i wąziutkich biodrach. Sportowy typ. Trochę przypominała Arturowi Aśkę, była jednak jeszcze wyższa i zgrabniejsza od jego byłej żony.
— Dzień dobry, mecenasie — odezwała się na jego widok. — Myślałam, że po procesie Galińskiej odpocznie pan trochę od nas. Jak mogę pomóc?
— Witam, pani Beatko — Artur uśmiechnął się czarująco. — Faktycznie dziś jestem tu całkiem prywatnie. Szukam Mirka Wesołowskiego. Niestety nie zastałem go w gabinecie.
— Pan Mirosław jest od dzisiaj na urlopie — oznajmiła odwzajemniając uśmiech. Zauważywszy rozczarowaną minę Artura dodała szybko. — Co nie oznacza, że pan go tu nie znajdzie. Pan Wesołowski, gdyby mógł, zamieszkałby w tym budynku. Teraz powinien być na stołówce, na lunchu.
— Spędza urlop w sądzie? — Brwi Artura uniosły się ze zdziwienia.
— Tak jak pan — roześmiała się pani Beatka na pożegnanie.
Trafne spostrzeżenie, pomyślał rozdrażniony, kierując się na parter, do stołówki.
Zapach obiadu, roznoszący się po korytarzu, od razu zaalarmował jego pusty żołądek. Pomimo że sala była urządzona nowocześnie, z długą samoobsługową ladą i barem sałatkowym, mieszanka zapachów od razu przywodziła na myśl szkolną stołówkę. Artur wciągnął go w nozdrza niemal z namaszczeniem i ustawił się w kolejce. Wybrał obfity posiłek, zapłacił i, manewrując tacą, ruszył na poszukiwania psychologa. Miał dziś szczęście. Wesołowski siedział sam, z pełna rozkoszy miną pochylając się nad tradycyjnym schabowym z kapustą.
— Można? — Zapytał Artur, stawiając swoją tacę po przeciwległej stronie stołu.
— Siadaj, zapraszam — z pełną buzią odpowiedział psycholog. — Co cię sprowadza?
Bezpośrednie pytanie przypadło Arturowi do gustu. Nie musiał wymyślać sztywnych wstępów, zadawać durnych pytań o samopoczucie. Zapytał wprost.
— Słyszałeś coś o morderstwie Marcina Radwańskiego? — Przez głowę przeleciała mu myśl, że może to jednak żart, że może wygłupił się tym pytaniem o fikcyjną postać.
— Żartujesz?? — Wesołowski przełknął porcję kotleta i uśmiechnął się od ucha do ucha. — To najgłośniejsza sprawa tego tygodnia! Cacko!
Artur poczuł, że robi mu się gorąco. Więc jednak… Mirek kontynuował.
— Lublin, pierwszy października. Ciało zostało znalezione po południu, w garażu jego byłej żony. Uderzony raz a skutecznie, kluczem francuskim w potylicę. Morderczyni, była żona, Julia Brańska, uciekła gdzieś, porywając pięcioletnią córkę.
Wesołowski przerwał raport, żeby popić obiad kompotem, co dało Madejskiemu szansę zadać pytanie.
— Skąd wiadomo, że to ona zabiła?
— Na kluczu są jej odciski palców, sprawdzano z tymi w jej domu. Poza tym w czasie zabójstwa nie było jej w pracy. Podobno wyszła wcześniej. Świadkowie twierdzą, że nie żyła z denatem w zgodzie. Wystarczy ci?
Zielonkawe oczy Wesołowskiego w czasie zdawania relacji rozbłysły chorą fascynacją, której Artur wcześniej u niego nie zauważył. Często spotykali się na sali rozpraw, niejednokrotnie Madejski prosił go o ustalenie profilu psychologicznego oskarżonego. Wesołowski był bardzo profesjonalny, zwięźle odpowiadał na pytania, ale wydawał się raczej znudzony tym, co robi. A już na pewno nigdy nie okazywał fascynacji, takiej jak teraz.
— Obaj wiemy, że w takich sprawach czasem pozory mylą. — Powiedział Artur, ale zaraz pożałował swoich słów, widząc uniesione brwi Mirka. — Nie sprawca mnie jednak interesuje — machnął lekceważąco ręką — a motyw. Chcę napisać publikację na temat motywów zbrodni, najlepiej opartą na bieżących przypadkach. — Z zadowoleniem zauważył, że Wesołowski gładko przełknął to kłamstwo. W końcu był tylko psychologiem, a nie chodzącym wariografem.
— Tu niestety niewiele ci pomogę. Ponoć chodziło o dziecko, ale to na razie tylko plotki. Ja jednak stawiałbym na odwieczny motyw zabójców — pieniądze. Radwański był bardzo bogatym człowiekiem.
Pogadali jeszcze chwilę i Madejski się pożegnał.
Po rozmowie z Wesołowskim spędził parę godzin w gmachu sądu próbując zebrać jak najwięcej informacji o Brańskiej. Wykonał kilka telefonów do Lublina, gdzie szczęśliwie miał paru znajomych w odpowiednich instytucjach. Wszędzie zasłaniał się tą samą, sprzedaną już Mirkowi, historyjką o publikacji. Niestety zdobytych z trudem danych nie było dużo: Julia Brańska, urodzona 7 stycznia 1981 roku w Lublinie. Magister chemii, przez pięć lat w związku małżeńskim z Marcinem Radwańskim, rozwód w roku 2007. Nie notowana, nie karana. Od niedawna pracownik naukowy UMCSu. Córka, Maja Radwańska, ma 5 lat. Udało mu się także zdobyć zdjęcie, którym dysponowała policja poszukująca podejrzanej. Z fotografii spoglądała na niego długowłosa blondynka o piwnych oczach, w których widać było iskierki radości. Miała poważną minę, ale patrząc na zdjęcie miało się wrażenie, że kąciki ust drgają od powstrzymywanego śmiechu. Ujęcie obejmowało jedynie twarz i ramiona, okryte ażurową chustą w kolorze oliwkowym. Artur siedział za kierownicą swojego samochodu i długo przyglądał się odbitce, analizując i układając w głowie zebrane fakty. Niestety nic, poza przyjaznym wizerunkiem na zdjęciu, nie świadczyło na korzyść tej kobiety. Pomyślał, że to nie będzie łatwa sprawa. Tak, będzie obrońcą Brańskiej. Podjął tę decyzję już w momencie, kiedy upewnił się, że historia jest prawdziwa. Uwielbiał wyzwania i szczerze wierzył, że każdy zasługuje na prawo do obrony. Dla Madejskiego to nie był tylko slogan, powtarzany na okrągło na sali rozpraw, wybrał zawód adwokata, ze świętym przekonaniem, że to rodzaj misji.
I od niemal dziesięciu lat praktyki tego się trzymał. Teraz jednak miał jeszcze jeden powód, by zająć się tą sprawą. Tym powodem była Maja Radwańska. Gdzieś w świadomości Artura pojawiła się bowiem myśl, że jeśli Julia Brańska jest winna, to jego obowiązkiem jest chronić dziecko. Nie powinien pozwolić na to, by mała przebywała gdzieś w ukryciu, pod opieką kobiety, która parę dni wcześniej, z zimną krwią zamordowała jej ojca.
Z zamyślenia wyrwał go klakson samochodu, usiłującego wydostać się z miejsca parkingowego, które Land Rover Artura skutecznie blokował. Podniósł rękę w przepraszającym geście, rzucił zdobyte materiały na fotel pasażera i czym prędzej ruszył.
Kiedy dotarł do domu, miał już mniej więcej sprecyzowany plan działania. Zdjął buty i kurtkę, zaparzył świeżą kawę i usiadł przy laptopie. Pospiesznie napisał wiadomość.
Szanowna Pani!
Przemyślałem wszystko i zdecydowałem, że będę panią reprezentować. Nie bardzo wiem jednak, jak to ma wyglądać od strony organizacyjnej. Nie ukrywam, że porozumiewanie się z klientką tylko za pomocą maili jest dla mnie nowością, ale i dużym utrudnieniem. Liczę, że zdecyduje się pani spotkać ze mną osobiście, ale zaakceptuję każdą pani decyzję.
Proszę o kontakt.
Wiadomość zwrotna ukazała się niemal natychmiast. Spodziewał się, że będzie zawierała co najwyżej dwa słowa, bo wydawało mu się, że więcej w tym czasie nie zdążyłaby napisać. Jakże się zdziwił, kiedy jego oczom ukazała się cała strona tekstu.
Panie Mecenasie!
Trudno znaleźć słowa, żeby wyrazić Panu moją wdzięczność. Dziękuję, że pan się zgodził. Naprawdę, to dla mnie jedyna nadzieja.
Wiem, że to raczej nietypowe porozumiewać się w ten sposób, dlatego pomyślałam, że może łatwiej byłoby używać czatu. Byłoby to przynajmniej namiastką prawdziwej rozmowy. Mój numer ICQ to 580020502…
ICQ… Artur przestał czytać i uśmiechnął się do siebie. Kilka tygodni wcześniej przeczytał książkę „Samotność w sieci”. Nie to, żeby był fanem historii miłosnych, wolał raczej sensacje lub kryminały. Usłyszał jednak opinię koleżanki, która stwierdziła, że tę książkę powinni przeczytać wszyscy mężczyźni, by wiedzieć, czego oczekują od nich kobiety. Zaintrygowany postanowił dokształcić się w kwestiach damsko–męskich. Książka okazała się naprawdę niezła i musiał przyznać, że dokładnie zrozumiał, co jego znajoma miała na myśli. Zastanawiał się również jak wiele kobiet po tej lekturze zmieni swoje wysłużone Gadu–Gadu na komunikator ICQ, wierząc, że tak jak bohaterka, znajdzie tam swój ideał mężczyzny. I proszę, nie musiał długo czekać na potwierdzenie swoich przypuszczeń. Najwidoczniej pani Brańska była jedną z nich. Powrócił do czytania. Dalszy ciąg wiadomości nie wywołał już uśmiechu na jego twarzy.
…Tymczasem jednak, przygotowałam dla pana opis zdarzeń z tamtego dnia. Starałam się umieścić jak najwięcej szczegółów, chociaż pisanie o tym nie jest dla mnie łatwe. Nie wiem też, co panu może wydawać się istotne, proszę więc pytać, obiecuję, że niczego przed panem nie ukryję.
Tego dnia wróciłyśmy do domu później niż zwykle. Byłyśmy w Parku Saskim. Obiecałam Mai, że nazbieramy kasztanów, była piękna pogoda, więc nie spieszyłyśmy się z powrotem. Kiedy dotarłyśmy na miejsce zauważyłam, że nasze garaże są zabezpieczone taśmami policyjnymi. Wysiadłam sama, podeszłam tam i wtedy go zobaczyłam. Miał zakrwawioną głowę, leżał w wejściu do mojego garażu, a policjanci właśnie zakrywali jego twarz. Wtedy zrozumiałam, że nie żyje. W pierwszej chwili chciałam tam podbiec, zapytać co się stało, ale wtedy usłyszałam głos tego mężczyzny. Stał z policjantem i mówił, że to ja zabiłam Marcina. Powiedział, że słyszał naszą kłótnię dwa dni wcześniej.,,Panie, ja od razu wiedziałem, że ona jest jakaś niezrównoważona. Darła mordę na tego tu...nieboszczyka, jak jakaś wariatka. To na pewno ona go tak załatwiła.”
I wtedy uświadomiłam sobie, jak to wszystko wygląda. Mój były mąż leży martwy w moim garażu, do którego tylko ja mam klucze. Połowa garażowej społeczności słyszała zapewne naszą ostatnią kłótnię o Maję. A do tego wyszłam wcześniej z pracy i nie mam absolutnie żadnego alibi. Musiałam uciec. Nie mogłam dać się zamknąć, mam przecież dziecko, które ma teraz tylko matkę. Bałam się wrócić do domu, choćby na chwilę. Jechałam przez sześć godzin, z jednym tylko postojem, żeby zatankować i kupić jakieś ubrania i niezbędne rzeczy…
W głowie Artura kłębiły się już dziesiątki pytań, zabrał się więc szybko do instalacji ICQ na swoim laptopie. Już po chwili na jego pulpicie pojawił się mały zielony kwiatuszek, sygnalizujący, że komunikator jest aktywny. Wybrał numer Julii i umieścił ją na swojej liście kontaktów. Teraz mógł przystąpić do pracy.
Artur: Proszę określić jak najdokładniej czas poszczególnych zdarzeń. Kiedy wyszła pani z pracy? Ile czasu spędziła pani w parku itd.
Julia: Normalnie kończę o 16:00. Tego dnia wyszłam pół godziny wcześniej, odebrałam Maję z przedszkola jakieś 10 minut później. W parku byłyśmy koło czterdziestu minut, może godzinę. Nie patrzyłam na zegarek, ale przypuszczam, że na osiedle dojechałyśmy chwilę przed piątą.
Artur: Czy pomiędzy 15:45 (zakładam, że ktoś w przedszkolu musiał oddać dziecko w pani ręce) a 17:00 dzwoniła pani do kogoś, ktoś dzwonił do pani, rozmawiała pani z kimś na ulicy, w sklepie?
Julia: Tamtego dnia zostawiłam komórkę w domu, podejrzewam więc, że jest teraz w posiadaniu policji. Niestety nie rozmawiałam też z nikim po wyjściu z przedszkola, poza Mają naturalnie.
Artur notował na kartce poszczególne godziny, układając sobie plan wydarzeń feralnego dnia. Musiał wziąć pod uwagę wszystkie ewentualności, także tę, że ktoś próbuje wrobić Brańską w to zabójstwo.
Artur: Pani mąż został zamordowany pomiędzy 15:30 a 16:30. Zastanawiam się jakby to wyglądało, gdyby skończyła pani pracę o normalnej porze i nie wybrała się tego dnia do parku…
Julia: Czy zdążyłabym dotrzeć na osiedle i zabić mojego męża w przeciągu pół godziny?…Tak, to byłoby możliwe. Jeśli nie ma nadmiernych korków, trasa z uczelni do domu zajmuje mi jakieś 10 minut. Po drodze musiałabym zabrać Maję z przedszkola, ale i tak mogłabym dotrzeć do garażu przed 16:30. Chyba wiem, do czego pan zmierza… Uprzedzę pana pytanie. Nikt nie wiedział o tym, że wybieram się z Mają do parku. Ktoś zabił Marcina, wiedząc, że tak, czy inaczej podejrzenia spadną na mnie, a ja jeszcze ułatwiłam mu zadanie.
Była bystra, a jej odpowiedzi szybkie i precyzyjne. Artur zastanawiał się, czy nie zbyt szybkie i precyzyjne, jak na kogoś, kto dwa dni temu stracił męża i znalazł się nagle po uszy w tym koszmarze. Żałował, że nie może na nią patrzeć, jak przy normalnej rozmowie z klientem. Wiedział z doświadczenia, że dużo łatwiej zapanować nad swoimi wypowiedziami, niż nad mimiką twarzy i mową gestów. No, ale na rozmowy twarzą w twarz przyjdzie jeszcze czas. Na razie musiał przygotować sobie podłoże do dalszej pracy, nawet jeśli był zmuszony robić to w tak niecodziennych warunkach.
Po chwili namysłu Julia dodała jeszcze jedno zdanie: Marcin musiał zginąć najpóźniej chwilę po 16:00, w przeciwnym razie zabójca ryzykowałby, że go zobaczę, wracając.
To było logiczne, zakładając oczywiście niewinność Brańskiej, ale co do tego Artur nie miał pewności.
Artur: Czym zajmował się pani były mąż?
Julia: Marcin był właścicielem firmy o dość dużym zakresie działalności. Głównie jednak chodziło w niej o wykup akcji od spółek, którym groziło bankructwo. Nie znam się na tym i nie wiem, jak to się fachowo nazywa, ale mam nadzieję, że rozumie pan, co mam na myśli.
Artur doskonale wiedział, co Julia ma na myśli. Działalność takich firm nigdy nie przysparzała im zwolenników, za to bardzo często wywoływała wrogość i niechęć u firm, które zostały postawione pod ścianą. Mało prawdopodobne jednak, żeby któryś z bankrutów zabił nowego właściciela z zemsty. Ponieważ jednak Brańska wspomniała o różnorodnej działalności firmy, nie można było wykluczyć, że śmierć Radwańskiego miała związek z jego interesami. Na to przyjdzie czas później, zdecydował Artur. Na razie, podczas całej rozmowy, nie przestawał myśleć o córce Julii i zastanawiał się jak nakłonić ją do oddania małej.
Artur: Co powiedziała pani córce? Czy ona wie, że jej ojciec nie żyje?
Julia: Rozmawiałam z nią dziś rano. Starałam się jak najdelikatniej przekazać jej to, co się stało. Powiedziałam, że jej ojciec zginął w wypadku. Maja chyba nie do końca rozumie, że on już nie wróci. Wiem, że to zabrzmi trochę bezdusznie, ale teraz cieszę się, że nie widywali się zbyt często od czasu rozwodu. Może dzięki temu Maja nie odczuje tak dotkliwie jego straty.
Artur: Pani Julio, rozumiem, że w pierwszej chwili uległa pani panice i ucieczka wraz z córką wydała się pani jedynym słusznym wyjściem. Teraz jednak musi się pani zastanowić, czy przetrzymywanie dziecka gdzieś z dala od świata, w ciągłym strachu, że ktoś was rozpozna, jest rozsądne? Musi się pani liczyć z tym, że w najbliższym czasie policja roześle za panią list gończy. Myślę, że powinna pani zostawić Maję u kogoś z rodziny lub przyjaciół.
Julia: Nie mam nikogo takiego. Moi rodzice od dawna nie żyją. Matka Marcina umarła w tamtym roku. Żadne z nas nie ma rodzeństwa.
Artur nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jak wygląda życie, jeśli nie posiada się żadnej rodziny. On, co prawda poniósł porażkę przy zakładaniu swojej, miał jednak oboje rodziców i trzy siostry.
Artur: W takim razie może ktoś ze znajomych, na pewno ma pani przyjaciół ze studiów albo z liceum?
Julia: Miałam kilka bliskich osób w szkole średniej, ale od tamtej pory nie utrzymuję z nimi kontaktów. Nie zadzwonię przecież po latach ze słowami ‘Słuchajcie chłopaki, jestem oskarżona o morderstwo, może zajęlibyście się moją córką?”
Artura od razu uderzyło określenie „chłopaki”. Skoro pani Brańska przyjaźniła się z męską częścią swojej klasy, to albo była typem kumpla i chłopczycy albo… Przypominając sobie ją na zdjęciu, Artur skłaniał się raczej ku drugiej opcji. Wizerunek Julii obdzielającej swoimi wdziękami wszystkich chłopców w klasie jakoś zniechęcił mecenasa. Tak, czy inaczej, pomysł ze znajomymi z liceum był faktycznie bezsensowny.
Julia: Myślałam nawet o Sylwii, żonie Marcina. Wyobrażam sobie jednak, przez co teraz przechodzi. Poza tym ona pewnie też obwinia mnie za to, co się stało. Wiem, jak niewiarygodnie to brzmi, ale naprawdę Maja ma tylko mnie.
Początkowo Artur zamierzał nakłonić Brańską do zgłoszenia się na policję. Zgodził się być jej adwokatem, nie powinien więc pozwolić jej na ukrywanie się. Doskonale wiedział, że to kolejna rzecz, która później w sądzie zadziała na jej niekorzyść. Teraz jednak wiedział, że oddając się w ręce prokuratury Julia musiałaby także przekazać im dziecko. Miał jednak poważne wątpliwości, czy byłoby to najlepsze rozwiązanie. Kilkakrotnie podczas prowadzenia spraw zdarzyło mu się odwiedzać pogotowie opiekuńcze i miał nigdy nie zapomnieć tej tragicznej mieszanki smutnych, wystraszonych twarzy maluchów i hardych spojrzeń młodocianych przestępców. Nie miałby serca skazać małej Mai na pobyt w takim miejscu. Żadne dziecko nie zasłużyło nawet na pięć minut w takiej placówce. Wyglądało na to, że miał związane ręce. Maja musiała zostać z matką w ukryciu. Przynajmniej, dopóki nie wymyśli czegoś sensownego. Zapytał więc chociaż o warunki, w jakich przebywają, czy niczego im nie brakuje i czy są bezpieczne. Brańska długo nie odpowiadała. Pomyślał, że odeszła od komputera i sam skoczył do kuchni po coś na ząb. Kiedy wrócił z talerzem pełnym kanapek wypełnionych wszystkim, co miał w lodówce (nie było tego wiele), odpowiedź Julii już pojawiła się na ekranie.
Julia: Jesteśmy bezpieczne i niczego nam nie brakuje. Mieszkamy w domku w górach, który należy do mojej zmarłej niedawno sąsiadki. Przyjeżdżałam tu z Mają już wcześniej. Pani Stefania dała mi klucze w ubiegłym roku. Nigdy nikomu nie mówiłam o tym domu, dlatego myślę, że znalezienie mnie tu nie będzie łatwe. Nie podam panu na razie więcej danych, bo nie chcę narażać ani pana, ani siebie. Dopóki pan nie wie, gdzie jestem, nikt nie może pana oskarżyć o pomoc w ukrywaniu przestępcy, prawda?
Analityczny umysł Artura natychmiast skojarzył i podsumował fakty. Jechały sześć godzin, są w górach. Biorąc pod uwagę położenie Lublina i zakładając, że z dzieckiem w samochodzie nie jechała jak wariatka, najbardziej prawdopodobne wydawały się Bieszczady. Postanowił jednak nie drążyć tematu, tym bardziej, że w tym, co napisała było dużo racji. Nie musiał namawiać jej na oddanie się w ręce policji, ale pomaganie jej w ukrywaniu się to już inna sprawa. Zamiast tego napisał:
Artur: Czy pani wie, w jaki sposób został zabity pani były mąż?
Julia: W Internecie jest napisane, że zginął od uderzenia ciężkim przedmiotem w tył głowy. Pan zapewne już wie, co to był za przedmiot?
Artur: Klucz francuski. Są na nim pani odciski palców. Jak pani to wyjaśni?
Pochylił się nad ekranem, w napięciu oczekując odpowiedzi.
Julia: To chyba logiczne, że w moim garażu, na moich narzędziach są moje odciski palców.
Pomimo, że nie słyszał jej głosu, ani nie widział jej twarzy, wyczuł irytację, która ją ogarnęła. Postanowił iść za ciosem.
Artur: Często posługuje się pani kluczem francuskim?
Miał nadzieję, że teraz ona wyczuje ironiczny ton jego pytania i że ją to speszy. Przez kilkanaście sekund nie było odpowiedzi. Pomyślał, że Julia próbuje wymyślić naprędce coś wiarygodnego.
Julia: Pan wybaczy, ale to pytanie nie było zbyt mądre.
Artura zamurowało. Nawet na sali rozpraw nieczęsto zdawało mu się słyszeć, że zadał głupie pytanie. Po chwili pojawił się dalszy ciąg jej wypowiedzi.
Julia: Częstotliwość używania klucza francuskiego jest zależna od stanu technicznego samochodu. Jeśli o to pan pyta, to mój samochód wymaga dość częstych napraw.
Artur: Sama naprawia pani swój samochód?
Linia obrony, którą najwyraźniej przyjęła i próbowała mu narzucić wydawała się Arturowi zupełnie niedorzeczna. Naprawdę mogła wymyślić coś bardziej sensownego.
Julia: Nie ma w tym chyba nic dziwnego, to mój zawód.
Artur przetarł oczy ze zdziwienia. Miał wrażenie, że wszystko wymyka mu się spod kontroli.
Artur: Wydawało mi się, że jest pani chemikiem?
Julia: Tak, dostałam się na chemię zaraz po maturze w technikum samochodowym.
Jeden zero dla Julii. Artur był wściekły na siebie za to niedopatrzenie. Ale się wygłupił. Czuł się jak ostatni idiota. Od razu też dotarł do niego sens jej wcześniejszego sformułowania. Z kim niby, jeśli nie z chłopakami, miała się kolegować w technikum samochodowym? Pomyślał, że wypadałoby ją przeprosić. Przeczytał jeszcze raz ich dialog, widniejący na pulpicie i uświadomił sobie, że nie napisał niczego obraźliwego, a ironii i kpiny w jego pytaniach mogła się jedynie domyślać. Nie zmieniało to jednak faktu, że zachowywał się bardziej jak prokurator, niż jej obrońca. Postanowił zmienić swoje nastawienie. Zamierzał właśnie zadać kolejne pytanie, kiedy napisała.
Julia: Przepraszam panie mecenasie, ale musimy kończyć na dziś. Muszę zrobić Mai kolację i wykąpać ją. Proszę się do mnie odezwać, o której pan chce. Nigdzie się jutro nie wybieram:)
Ostatnie zdanie wywołało uśmiech na jego twarzy. A więc miała też poczucie humoru. Wyłączył ICQ i ze zdumieniem stwierdził, że zapadł już zmrok. Pomyślał ze znużeniem, że pierwszy dzień urlopu przeszedł mu koło nosa. Co gorsza to dopiero początek, na jutro zaplanował bowiem podróż do Lublina. Nie mógł dalej działać bez podstawowych informacji o tej sprawie. Zamierzał wykorzystać swoje znajomości i pogrzebać trochę w zeznaniach świadków oraz wynikach rewizji z mieszkania Brańskiej, bo już wiedział, że została ona przeprowadzona. Musiał wyjechać o świcie, by dotrzeć na miejsce przed południem. Sobota i tak nie była najlepszym dniem, żeby coś załatwić, a godziny popołudniowe w ogóle wykluczały taką możliwość. Postanowił więc jak najszybciej się położyć, by zapewnić sobie chociaż kilka godzin snu.
II
Drogę do Lublina, pomimo okropnej pogody, pokonał w rekordowym tempie. Zaraz po przekroczeniu granic miasta zatrzymał się przy kiosku, kupił plan Lublina i odszukał na nim wszystkie miejsca, które zamierzał dziś odwiedzić. Poprzedniego wieczoru, zanim poszedł spać, skontaktował się jeszcze z Julią i poprosił ją o dokładną lokalizację jej mieszkania, miejsca pracy i przedszkola. Postanowił bowiem, że po wizycie w prokuraturze, spróbuje odtworzyć trasę, którą Brańska pokonała tamtego feralnego dnia i może to naprowadzi go na jakiś ślad.
Trzy godziny później, kiedy w ulewnym deszczu opuszczał budynek prokuratury na Okopowej, pomysł nie wydawał mu się już taki fajny. Wsiadł do samochodu i szybko zatrzasnął drzwi, żeby odgrodzić się od ściany deszczu. Krople wody kapały z jego ciemnych włosów i lodowatą strużką spływały po karku. Przemoczone ubranie przyklejało się do skóry. Czuł, że zaczyna drżeć z zimna. Włączył ogrzewanie i pomyślał, że przeczeka najgorszą ulewę w jakiejś restauracji. Zje obiad, podeschnie i zastanowi się spokojnie nad informacjami, które właśnie uzyskał. Minęło dopiero parę dni od zabójstwa Radwańskiego, więc nie było tego wiele. Spodziewał się zresztą tego, niejednokrotnie na własnej skórze odczuł opieszałość prokuratury. Lubelska jak widać nie ustępowała w tym krakowskiej.
Wybrał małą, zaciszną knajpkę na sąsiedniej ulicy. Przy barze zamówił ciepły posiłek i kawę, po czym usadowił się przy małym stoliku w rogu sali i rozłożył akta.
Raport z rewizji u Brańskiej nie zawierał w zasadzie niczego, o czym Artur by nie wiedział. Potwierdziły się jedynie słowa Julii, dotyczące telefonu. Faktycznie jej komórka leżała w domu, a ostatnia odebrana rozmowa odbyła się 30 września, po południu. Numer należał do agenta ubezpieczeniowego, który bez wahania przyznał się do rozmowy z podejrzaną na temat odnowienia polisy na życie. Natomiast przez ostatnie kilka dni, telefon Brańskiej, zdeponowany w prokuraturze, dzwonił zaledwie dwa razy. Sprawdzono numery i z rozczarowaniem stwierdzono, że należały do Dziekanatu Chemii na UMCSie oraz Państwowego Przedszkola nr 19. Chyba rzeczywiście pani Brańska nie utrzymuje z nikim bliskich kontaktów, pomyślał Artur, odkładając kopię raportu na stół. Do dokumentu dołączona była także koperta ze zdjęciami z rewizji. Arturowi udało się namówić jedną z pracownic prokuratury, żeby udostępniła mu kilka odbitek. Nie miało to oczywiście większego znaczenia dla sprawy, Artur miał jednak nadzieję, że wystrój mieszkania powie mu coś więcej o jego właścicielce. Wybrał odbitki, które przedstawiały wygląd pomieszczeń, zanim jeszcze ekipa policyjna przewróciła je do góry nogami. Mieszkanie było nieduże, ale bardzo przytulne. Śmiałe kolory ścian kontrastowały z mnóstwem oprawionych w ramki, czarno–białych zdjęć. Wszędzie pełno bibelotów, świeczek i kobiecych drobiazgów. Artur uśmiechnął się na myśl o tym, jak te wnętrza różniły się od surowej elegancji w jego mieszkaniu. Wszędzie panował lekki rozgardiasz, w rodzaju tego, jaki zwykle zostawia się w domu spiesząc się rano do pracy: filiżanka po kawie i miseczka po płatkach stały na stole w salonie, na podłodze leżały porozrzucane zabawki, pomarańczowo–żółta apaszka, którą Julia zapewne zamierzała rzucić na oparcie krzesła, leżała pod nim na podłodze. Pedantyczny z natury Artur odczuł lekkie rozdrażnienie, przyglądając się tym szczegółom. Jednocześnie pomyślał z pewną zazdrością, że w porównaniu do jego domu, mieszkanie Julii, nawet puste, tętni życiem. Ciekawe, czy dane jej będzie do niego wrócić wcześniej niż za ćwierć wieku…
Zeznania nielicznych świadków, których do tej pory udało się przesłuchać, nie dawały na to za wiele szans. Niestety nie przemawiały one na korzyść jego klientki. Pierwsze z nich złożył właściciel garażu, sąsiadującego z garażem Brańskiej. Sądząc po zeznaniach był to ten sam mężczyzna, którego usłyszała Julia, zaraz po dotarciu na miejsce zbrodni. To on znalazł zwłoki Radwańskiego i zadzwonił na policję. Nie potrafił jednak powiedzieć nic na temat samego zabójstwa, bo do chwili opuszczenia garażu i potknięcia się o nogi denata, siedział w kanale rewizyjnym pod swoim samochodem i spawał. Był jednak świadkiem kłótni między Julią a jej byłym mężem, która miała miejsce dwa dni przedtem w garażu podejrzanej. Jak wynikało z jego zeznań Radwański miał pretensje do byłej żony, że nie potrafi się zająć ich córką i że poświęca jej za mało czasu. Brańska natomiast „wrzeszczała jak opętana”, żeby dał jej wreszcie żyć własnym życiem. „Odczep się wreszcie ode mnie, bo nie wiem, co ci zrobię!” To były jej słowa. Co prawda Artur doskonale wiedział, że podczas kłótni człowiek potrafi powiedzieć o wiele gorsze rzeczy, musiał jednak przyznać, że w obecnej sytuacji, ten wybuch Julii nie stawiał jej w najlepszym świetle. Może faktycznie była furiatką i awanturnicą, a w dniu zabójstwa po prostu puściły jej nerwy i chwyciła za klucz francuski…
Dodatkowo obciążyły Julię zeznania ciecia, który siedział w budce przy bramie wjazdowej. Nie dostrzegł on, co prawda, przyjścia Marcina Radwańskiego, bo czytał właśnie niezwykle ciekawą powieść, ale był przekonany, że tak koło szesnastej mignęła mu postać Brańskiej, wychodzącej z bramy na drogę dojazdową. Na pytanie prokuratora, czy jest pewny, że to była ona, odpowiedział:
„No, pewny to być nie mogę, bo żem z tyłu ją widział i tylko przez ułamek sekundy, zanim jej brama nie zasłoniła. Ale ubrana była jak pani Brańska, w zielony płaszcz i włosy takie same, no to raczej ona, bo kto?”
Zeznania pozostałych świadków, które przesłuchano zaraz po oględzinach zwłok nie wniosły już nic nowego. Nikt niczego nie zauważył ani nie usłyszał. To drugie akurat nie było niczym dziwnym, skoro Radwańskiego zabił pojedynczy cios w potylicę, a nie seria z karabinu. Każdy z trojga przesłuchiwanych, którzy siedzieli w swoich garażach w chwili morderstwa zgodnie przyświadczył, że jedyne, co dało się słyszeć (a raczej czego nie dało się nie słyszeć), to świdrujący odgłos spawania, dochodzący z garażu numer 5.
Artur zamówił kawę i pochylił się jeszcze nad notatką z oględzin zwłok, którą z wielkim trudem udało mu się zdobyć w prokuraturze. Przeczytał ją już wcześniej i jego uwagę zwróciły dwa elementy, które jakoś nie pasowały do reszty. Postanowił, że zaraz po powrocie do Krakowa napisze do Julii i może ona będzie mogła wytłumaczyć mu te niejasności.
Spędził w restauracji ponad godzinę, ale pogoda nie poprawiła się przez ten czas ani trochę. Pomyślał więc, że po prostu podjedzie w każde z tych istotnych dla sprawy miejsc samochodem i trochę się rozejrzy. Zarówno Collegium Chemicum, miejsce pracy Julii, jak i przedszkole nr 19 nie wzbudziły zainteresowania Artura. Oba te budynki ziały zresztą pustką, stosowną dla sobotniego popołudnia. Ogród Saski, oaza zieleni w centrum Lublina, był mroczny i ponury. Równie wyludnione okazało się osiedle Julii i umiejscowione w pobliżu skupisko garaży. Wziąwszy pod uwagę szalejącą ulewę nie było w tym nic dziwnego. Feralny garaż numer 4 był zamknięty i zabezpieczony policyjną plombą. Artur stał przez chwilę w strugach deszczu, w miejscu, gdzie kilka dni temu taśma zabezpieczała wejście na plac i wyobrażał sobie scenę, którą mogła zobaczyć Julia, kiedy tu dotarła. Jej garaż znajdował się dokładnie naprzeciw bramy wjazdowej, więc czynności policji w jego wnętrzu były zapewne doskonale widoczne z uliczki dojazdowej. Na prawo od bramy znajdowała się budka parkingowego, który teraz stał za szybą i bacznie przyglądał się Madejskiemu. Artur wolał uniknąć niewygodnych pytań, wystraszył się także, że po ostatnich wystąpieniach w telewizji mógłby zostać rozpoznany, wsiadł więc szybko do samochodu i odjechał. Pomyślał, że najwyższa pora wracać, czekała go przecież jeszcze pięciogodzinna jazda do Krakowa. Lublin nieszczególnie przypadł mu do gustu. W porównaniu z Krakowem wypadał blado i prowincjonalnie. Może to przez tę wstrętną pogodę wszystkie budynki wyglądały szaro i nieprzyjaźnie.
Podróż w strugach deszczu ciągnęła się w nieskończoność. Na domiar złego tuż za Sandomierzem miał miejsce jakiś poważny wypadek samochodowy i ze względu na ruch wahadłowy na jednym pasie, wytworzył się kilkukilometrowy korek. Artur podgłosił radio i oparł głowę o kierownicę. Stary utwór zespołu Roxette w połączeniu z dźwiękiem kropel uderzających o szyby, wywołał w głowie Madejskiego lawinę wspomnień.
To były ich pierwsze, a zarazem ostatnie wakacje po ślubie. Jechali na Mazury w strugach ulewnego deszczu. Aśka siedziała z nogami założonymi na deskę rozdzielczą, śpiewając na całe gardło It must have been love. Artur słuchał jej cudownego głosu, nie mogąc uwierzyć, że ta piękna dziewczyna obok jest jego żoną. Niewiele pamiętał z ich pobytu w Augustowie, pewnie dlatego, że prawie nie wychodzili wtedy z łóżka. Pogoda była okropna, więc mieli pretekst, by zaszywać się na całe dnie w domku i rozkoszować sobą nawzajem. Artur był wtedy pewny, że nikt i nic nie zburzy nigdy ich szczęścia. Zbyt długo walczył o to, by byli razem. Był w niej zakochany już w szkole średniej. Chodzili do równoległych klas w radomskim liceum, ale Aśka zupełnie nie zwracała na Artura uwagi. Znali się, co prawda, dość dobrze, ale tylko na zasadzie koleżeństwa. Aśka spotykała się wtedy z chłopakami zupełnie innego pokroju niż Artur. Dopiero, gdy okazało się, że zamierza studiować w Krakowie, tak jak on i Dawid, Artur zaczął się w tym doszukiwać jakiejś szansy dla siebie. We troje wynajęli dwupokojowe mieszkanie w pobliżu Starego Miasta. Chłopcy zajęli większy pokój, a Aśka mniejszy. Wspólne wieczory przy butelce wina i długie rozmowy bardzo zbliżyły ich do siebie. Dziewczyna nie mogła pozostać obojętna wobec niezwykłej charyzmy i błyskotliwości Artura. Już po roku wspólnego mieszkania Dawid przeniósł swój skromny dobytek do małego pokoju, a Aśka rozgościła się na dobre w salonie. Artur poprosił ją o rękę zaraz po tym jak odebrała dyplom wydziału wokalnego na Akademii Muzycznej. Pobrali się po cichu i skromnie, obiecując sobie, że jak tylko Artur dostanie dobrą pracę i staną na nogi, wezmą ślub kościelny, z wielką pompą i weselem, o którym marzyła Aśka. Nigdy do tego nie doszło. Zaraz po szalonych mazurskich wakacjach Artur dostał pierwszą posadę w świetnej kancelarii i przez kilka kolejnych lat pracował jak szalony nie oglądając się na nic i nikogo. Okazało się, że jest stworzony do zawodu, który wybrał. Już w trakcie aplikacji zaczął robić prawdziwą karierę i cieszyć się coraz większym powodzeniem jako adwokat. Całe dnie spędzał w pracy, wieczory zaś przy komputerze w małym pokoju Dawida, po jego wyprowadzce przerobionym na pokój do pracy. Nigdy więcej nie udało im się wyjechać na razem na wakacje, bo nawet jeśli Madejski brał kilka dni wolnego, zawsze okazywało się, że ma coś ważnego do zrobienia i absolutnie nie może się ruszyć z Krakowa, choćby na weekend. Aśka początkowo starała się zrozumieć męża i jego pęd ku karierze, a nawet próbowała go w tym wspierać. Zajęła się domem i wszystkimi obowiązkami, tak, żeby Artur nie musiał już zaprzątać sobie głowy niczym, poza pracą. Później zaczęła coraz częściej odwiedzać rodziców w Radomiu i za każdym razem zostawała tam dłużej. Po powrocie zastawała mieszkanie nie ruszone ludzką ręką, a swojego męża oczywiście w kancelarii, zasypanego papierami, jakby zupełnie nieświadomego jej dłuższej nieobecności. Coraz częściej wybuchały między nimi awantury. Aśka błagała Artura, żeby się opamiętał, żeby poświęcił jej choćby minimum uwagi. Chciała mieć normalny dom i dziecko. Artur jednak wzbraniał się przed tym jak tylko mógł, ciągle powtarzając, że na wszystko przyjdzie czas. Był zbyt zaabsorbowany własnymi sprawami, by pomyśleć o niej i jej uczuciach, a tym bardziej o powiększeniu rodziny. Wydawało mu się, że wszystko jest, jak być powinno. Nie robił przecież niczego złego. Nigdy jej nie zdradził, nigdy nie oszukał. Pracował jak opętany, wyrabiając sobie coraz lepszą opinię w środowisku adwokackim i coraz bardziej oddalając się od żony. Kiedy dzwoniła do biura z pretensjami, że znów nie wrócił na kolację obiecywał jej za każdym razem, że to już ostatni raz został w kancelarii po godzinach, że jutro będzie w domu punktualnie. Tak było też wtedy, 24 grudnia. Kiedy wychodził do pracy, Aśka stała w kuchni, wypełnionej cudownym świątecznymi zapachami. Obiecał, że będzie w domu przed piątą i szczerze wierzył, że tak właśnie będzie. Jednak pochłonięty jakąś sprawą zupełnie stracił poczucie czasu. Kiedy uświadomił sobie, że w kancelarii panuje dziwna cisza i nieprzytomnie uniósł głowę znad akt okazało się, że dochodzi ósma. Zadzwonił do Aśki, chcąc usprawiedliwić swoje spóźnienie, ale telefon w domu nie odpowiadał. Pomyślał, że pewnie obraziła się na niego, więc nie chcąc wywoływać kolejnej awantury, tym bardziej w święta, postanowił wrócić jak najprędzej. Droga do domu zajęła mu jakieś pół godziny. Przed dziewiątą stanął w progu i zadzwonił do drzwi. Nie było odpowiedzi. Czyżby już spała? Poszukał klucza, otworzył drzwi i cicho przeszedł przez ciemny przedpokój. Nie chcąc jej obudzić, minął drzwi salonu, który jednocześnie był ich sypialnią i zapalił światło w kuchni. Pierwsze, co go tknęło, to nieskazitelny porządek, jaki tu panował. Żadnych garnków z barszczem, żadnych misek z pierogami. Otworzył lodówkę i zobaczył potrawy wigilijne zapakowane w plastikowe pojemniki, ułożone rządkiem na półce. Wydało mu się to bardzo dziwne. Wiedziony złym przeczuciem zajrzał do salonu. Pokój był pusty. Na stole leżał złożony w kostkę obrus świąteczny, wersalka, na której spali, nie była pościelona. Artur pomyślał w pierwszej chwili, że Aśce stało się coś złego. Może zabrała ją karetka i dlatego nie odezwała się do niego przez cały wieczór. Sparaliżowany strachem usiadł przy telefonie i drżącymi rękami zaczął wybierać numery kolejnych szpitali. Wtedy uświadomił sobie, że w pokoju brakuje jej osobistych rzeczy. Na szafce koło łóżka nie było jej perfum, ze stolika zniknęła książka, którą ostatnio czytała. Artur wstał i otworzył szafę. W części, którą zajmowała jego żona wisiały jedynie puste wieszaki, obijające się teraz o siebie z drewnianym klekotem. It must have been love, but it’s over now…
Klakson samochodu wyrwał Artura z zadumy. Przecierając piekące nagle oczy, wrócił myślami do chwili obecnej. Uświadomił sobie, że ma zielone światło i sznur pojazdów za jego plecami trąbi wściekle, by wreszcie ruszył.
Kiedy dotarł do domu było już ciemno. Czuł ból w plecach i miał wrażenie, że wszystko mu ścierpło od niewygodnej pozycji za kierownicą. Wszedł do mieszkania, rozebrał się z ubrań, które wciąż jeszcze wydawały mu się trochę wilgotne i postanowił usunąć odrętwienie kręgosłupa przy pomocy długiego, gorącego prysznica. Pogwizdując ruszył do łazienki. Kiedy oglądał to mieszkanie po raz pierwszy, to właśnie łazienka zrobiła na nim największe wrażenie. Reszta pomieszczeń była urządzona nowocześnie, funkcjonalnie i bez zbędnych ozdób, tak, żeby kupujący mógł dodać coś od siebie. Łazienka natomiast była perfekcyjna. Jak dzieło sztuki, które można oglądać godzinami. Duże, czekoladowe kafle pokrywały dwie ściany, pozostałe dwie były kombinacją luster i mozaiki z malutkich płyteczek w kolorach ziemi. Podłoga, zlew i ogromna narożna wanna były w kolorze kości słoniowej, a świece i afrykańskie maski na ścianach dopełniały całości. Wszystkie kobiety, które przewinęły się przez dom Artura, wchodząc tu, stawały w niemym zachwycie.
Madejski zwykle też świetnie się czuł w tym pomieszczeniu, dziś jednak nie potrafił się zrelaksować. Jego myśli krążyły uparcie wokół Julii Brańskiej. Stał pod prysznicem, zatopiony w rozważaniach, kiedy przez szum wody dotarł do niego dźwięk dzwonka do drzwi. Brzmiał coraz bardziej natarczywie, więc Artur zakręcił kran, wytarł włosy i z ręcznikiem na biodrach popędził otworzyć.
— Jezu, człowieku, co się z tobą dzieje? — Dawid wpadł do mieszkania jak burza, od wejścia obarczając Artura zgrzewką Heinekenów. — Próbuję cię złapać od wczoraj. Dlaczego wyłączyłeś telefon?
Madejski odstawił piwo na blat kuchenny i niespiesznie zawrócił do łazienki. Wrócił po pięciu minutach, już ubrany i zastał Sendera rozwalonego na kanapie z puszką piwa w ręku.
— Rozgość się — mruknął sięgając po kufle i słone paluszki. — Magda puściła cię z domu w sobotni wieczór?
W domu Senderów panowała niezłomna zasada spędzania weekendów z rodziną, na którą składała się żona Dawida, Magda, ich czteroletnie bliźniaki Staś i Basia oraz pies Agrest.
— Sama wysłała mnie tu na przeszpiegi — Dawid uśmiechnął się triumfalnie — Jej instynkt macierzyński zatacza coraz szersze kręgi. Chyba zahaczył już o ciebie. Cały dzień dzwoniłem, ale nie odpowiadałeś. W końcu zaniepokoiliśmy się, że ten urlop mógł ci zaszkodzić.
— Radzę sobie — odpowiedział Artur. — Wyłączyłem telefon, żeby nikt mi nie zawracał głowy — znacząco spojrzał na przyjaciela.
— No tak, napisanie publikacji wymaga ciszy i skupienia…
Artur zastygł w bezruchu pod kpiącym spojrzeniem Dawida. Mógł się przecież spodziewać, że to, co powie komukolwiek w sądzie, obiegnie Kraków lotem błyskawicy.
— Słyszałem, że szczególnie interesujesz się tym ostatnim morderstwem z Lublina. Ciekawy sposób na spędzanie urlopu. Czyżbyś podzielał pasję Wesołowskiego? — kontynuował Sender.
Zastanawiał się przez chwilę, czy powiedzieć Dawidowi prawdę. Nie miał żadnych obaw, co do lojalności przyjaciela, a ta sprawa była dla niego od samego początku tak nietypowa, że nie zamierzał szczególnie przejmować się etyką zawodową. Poza tym zamierzał poprosić Sendera o pewną przysługę.
— Co słyszałeś na temat tego zabójstwa? — postanowił najpierw przygotować sobie grunt. Usiadł na przeciwległej kanapie i odpalił papierosa. Od pewnego czasu usiłował ograniczyć palenie i nawet nieźle mu szło, ale wystarczyło kilka łyków piwa i potrzeba zapalenia była nie do opanowania. Zaciągnął się z wyraźną przyjemnością i wlepił w Dawida pytające spojrzenie.
— Tyle, co wszyscy. W Wiadomościach było albo może w Faktach –powiedział Sender.
— Była żona rąbnęła tego Radwańskiego we własnym garażu, po czym uciekła i słuch po niej zaginął. O dziecko się ponoć szarpali. Przypuszczam jednak, że ty mi powiesz coś więcej?
Artur westchnął i pokręcił głową z rozczarowaniem. — Sam jeszcze niewiele wiem. Poza tym, że Julia Brańska, ta żona, co uciekła, twierdzi, że jest niewinna.
— A można wiedzieć, skąd wiesz, co ona twierdzi? — brwi Dawida uniosły się ze zdziwienia. — Myślałem, że jeszcze do niej nie dotarli.
— Bo nie dotarli — potwierdził Artur — za to ona dotarła do mnie. Będę ją reprezentował.
Warto było powiedzieć o tym Senderowi, chociażby po to, żeby zobaczyć teraz jego minę. Dawid był typem człowieka, który z niezwykłą łatwością ukrywał wszelkie emocje. Nawet w najbardziej nieoczekiwanych sytuacjach sprawiał wrażenie jakby właśnie tego się spodziewał i kiedy inni robili wielkie oczy, on stał niewzruszony, z rękami w kieszeniach i lekceważącym półuśmieszkiem. Było to oczywiście jego bezsprzecznym atutem na sali rozpraw, jednak w życiu prywatnym, doprowadzało wszystkich, włącznie z Arturem, do szału. Dlatego poczuł złośliwą satysfakcję patrząc, jak Dawid mruga zaskoczony i usiłuje przełknąć piwo, którego właśnie nabrał w usta.
— Co takiego? Chcesz mi powiedzieć, że Brańska się znalazła, zanim jeszcze na dobre zaczęli jej szukać? Prosto z miejsca zbrodni przyjechała do ciebie, żebyś jej bronił? Zgodziłeś się? Pogięło cię?
Artur zastanawiał się, na które pytanie odpowiedzieć najpierw. Postanowił pominąć ostatnie, bo odpowiedź na nie z całą pewnością musiałaby być twierdząca, szczególnie po wyjaśnieniu całej reszty. Postanowił opowiedzieć Dawidowi w kilku zdaniach historię swojej krótkiej mailowej znajomości z Brańską. Sender wysłuchał w skupieniu i zapytał:
— Możesz mi w kilku prostych słowach wyjaśnić, dlaczego zdecydowałeś się jej bronić? Jej wina jest chyba bezsporna?
— Istnieje w naszym zawodzie coś takiego jak domniemanie niewinności, słyszałeś o tym kiedyś? — zapytał Madejski złośliwie.
— Nie zamydlisz mi oczu, Artur — zaśmiał się Dawid– Domniemanie niewinności… używasz tego tekstu tylko wtedy, kiedy sam nie wierzysz w niewinność oskarżonego. Mylę się?
— Nie wiem, dlaczego się zgodziłem — skapitulował Artur, sięgając po kolejna puszkę. — Ktoś przecież musi ją reprezentować.
Sender pokręcił głową z rezygnacją. Doskonale znał misjonarskie zapędy swojego przyjaciela i wiedział, że nic nie odwiedzie go od raz podjętej decyzji.
— No cóż, to twój wybór — powiedział po chwili. — Kiedy zamierzasz odstawić ją do prokuratury? Nie muszę ci mówić, że im szybciej tym lepiej. Szok spowodowany tym, co zrobiła, nie może trwać wiecznie.
Dawid nie miał wątpliwości, że Artur użyje w sądzie właśnie takiego tłumaczenia, żeby usprawiedliwić ucieczkę klientki.
— W ogóle jej nie odstawię. — odpowiedział Artur — Brańska musi zostać tam, gdzie jest, dopóki nie znajdę czegoś, co może działać na jej korzyść. Prokuratura już nabrała przekonania o jej winie. Wiesz tak samo dobrze jak ja, że nie zrobią nic, by sprawdzić inne ewentualności.
Dawid odstawił swój kufel z takim impetem, że piwo rozprysnęło się po szklanym blacie stołu.
— Zwariowałeś?? — huknął na Artura, aż ten podskoczył–Jeśli chcesz bronić wariatki, która w przypływie gniewu zaciukała męża tępym narzędziem–proszę bardzo, twoja sprawa. Ale dać się dla niej zakuć w kajdanki to już chyba gruba przesada! Człowieku, czy ty wiesz, co grozi za pomoc w ukrywaniu przestępcy?!
Artur spodziewał się takiej reakcji ze strony przyjaciela. Sam doskonale wiedział, że pomagając jej, balansuje na granicy prawa. Mimo to musiał wywiązać się z danego Julii słowa.
— Dawid, nie panikuj. Pomyślmy logicznie. Zanim dojdzie do rozprawy minie na pewno wiele miesięcy. Wiele miesięcy żmudnych przesłuchań, docierania do świadków, badania śladów. Dobrze wiesz, jak to wygląda. Nie chcę, żeby przez cały ten czas Brańska siedziała w areszcie, a jej córka w pogotowiu opiekuńczym. Potrzebuję czasu, żeby coś znaleźć, muszę mieć szerszy obraz całej sprawy. I tak nie mam żadnej gwarancji, że jutro, pojutrze policja nie wpadnie na jej ślad– Artur wstał i zaczął przechadzać się po pokoju, czując na sobie pełen dezaprobaty wzrok Dawida. — Ale póki co…
W kieszeni Sendera zadzwonił telefon. Melodyjka z „Dirty dancing” oznaczała, że dzwoni Magda. Dawid wyjął komórkę i podszedł do okna.
— Cześć, Kochanie — odebrał usiłując nadać normalny ton głosowi, w którym wciąż jeszcze drgało zdenerwowanie. — Tak, jestem u Artura… tak, w porządku. Co się stało? — przez moment słuchał w milczeniu — Oczywiście, podjadę tam jak będę wracał… Tak, niedługo będę. No to do zobaczenia, pa.
Artur, który słyszał tylko jedna stronę dialogu spojrzał na Dawida pytająco.
— Muszę pojechać do apteki po coś na niestrawność dla Stasia. — Wymiotuje i boli go brzuch — wyjaśnił Sender.
— Coś poważnego? — zaniepokoił się Artur.
— Nie, normalka — zaśmiał się Dawid– Magda mówi, że zeżarł pół opakowania suchej psiej karmy. Szczęśliwie Baśka poprzestała na dwóch kulkach, po czym, zniechęcona smakiem, przybiegła poskarżyć. W przeciwnym razie Agrest nie miałby jutro śniadania.
A wracając do tematu — Dawid wlał do kufla resztkę piwa i przechylił go jednym haustem — Masz jakiś plan działania?
Artur uznał, że Sender już pogodził się z jego decyzją. Mógł teraz poprosić go o pomoc. Miał nadzieję, że przyjaciel nie odmówi. — Masz może ochotę na małą wycieczkę do Lublina? — zapytał. — Chciałbym, żebyś przeprowadził miłą, niezobowiązującą rozmowę z Sylwią Radwańską.
Artur nie mógł się z nią spotkać osobiście. Radwańska nie mogła wyczuć, że rozmówca ma coś wspólnego z policją, prokuraturą czy sądem. Madejski natomiast, od czasu ostatniego procesu stracił anonimowość. Miał obawy, że kobieta go rozpozna i nabierze wody w usta. Nikt nie nadawał się lepiej do tego zadania niż Sender. Dawid był niewiarygodnie przystojny, filmową urodą Jamesa Deana i Artur doskonale wiedział jak jego przyjaciel działa na kobiety. Miał poza tym coś takiego w sposobie bycia, że od razu budził zaufanie rozmówcy, a wręcz prowokował do zwierzeń. Madejski miał nadzieję, że młoda wdowa po Radwańskim też odczuje przy Dawidzie potrzebę wygadania się, tym bardziej, że jej dotychczasowe zeznania w prokuraturze były bardzo ogólnikowe i ograniczały się do zaledwie kilku zdań.
Sender westchnął przeciągle i sięgnął po kurtkę. — Nie wcześniej niż pojutrze — powiedział zbierając się do wyjścia. — Magda nie darowałaby mi wyjazdu w niedzielę.
— Dzięki Dawid– powiedział Artur. Uścisnęli sobie dłonie i Sender zniknął za drzwiami.
III
Julia najwyraźniej od rana czekała na wiadomość od Artura, bo odezwała się zaledwie kilka sekund po tym, jak uruchomił ICQ. Miała nadzieję, że dotarł w Lublinie do informacji, które zdejmą z niej podejrzenia. Niestety nie miał dla niej dobrych wieści. W pierwszej kolejności opisał jej zeznanie parkingowego i poprosił by się do tego ustosunkowała. Przez chwilę nie było odpowiedzi, potem Julia napisała:
Julia: Nie wiem co powiedzieć. Nie rozumiem, dlaczego ten mężczyzna twierdzi, że mnie tam widział. Może coś mu się pomyliło, a może zasugerował się tym, co usłyszał na mój temat od policji.
Artur postanowił, że podczas rozmowy z Brańską nie będzie kwestionował jej prawdomówności, nawet jeśli prywatnie ma wątpliwości.
Artur: Tak, to niewykluczone. Policjanci często z góry zakładają czyjąś winę i prowadząc przesłuchanie sami naprowadzają świadka na odpowiedni tor. Rozumiem, że rzeczywiście posiada pani zielony płaszcz, chociaż to akurat marna poszlaka dla prokuratury. Specjalnie rozglądałem się wczoraj po ulicach i wydaje mi się, że zieleń jest dość popularna w tym sezonie.
Julia: Trafne spostrzeżenie, mecenasie. Odcień mojego płaszcza jest jednak bardzo charakterystyczny. To intensywna zieleń trawy. Długo szukałam trenczu w takim kolorze i szczerze powiedziawszy niewiele kobiet ma podobne. Wcześniej byłam z tego bardzo zadowolona, teraz widzę, że nawet oryginalny wygląd może świadczyć przeciwko mnie.
Artur: Proszę nie zaprzątać sobie tym głowy. Na pewno w końcu znajdziemy coś, co mogłoby pani pomóc.
Madejski wcale nie był tego taki pewny, czuł jednak, że musi podtrzymać Julię na duchu. Miał do niej jeszcze mnóstwo pytań.
Artur: Pani Brańska, proszę opowiedzieć mi, co zaszło między panią a Marcinem Radwańskim na dwa dni przed jego śmiercią. Mam na myśli tę kłótnię w garażu, o której mówił pani sąsiad.
Julia: Zaraz o tym opowiem. Na razie jednak byłabym wdzięczna, gdyby zgodził się pan mówić do mnie po imieniu. Mam wrażenie, że te wszystkie zwroty grzecznościowe stwarzają dodatkową barierę w naszych rozmowach. Mam nadzieję, że nie poczuje się pan urażony moją propozycją, ale jeśli tak, to oczywiście zostaniemy przy starych formach.
Artur poczuł się odrobinę zaskoczony jej propozycją, jednak po krótkim namyśle stwierdził, że Julia ma rację. Już sam fakt rozmowy tekstowej nie ułatwiał im kontaktów, dbałość o odpowiednie formy była dodatkowym utrudnieniem. Odpisał więc.
Artur: Oczywiście, Julio. Nie mam nic przeciwko przejściu na „ty”. Pod warunkiem, że TY także będziesz się do mnie zwracała po imieniu.
Julia: Będzie mi bardzo miło. Zapewniam cię, że nie ujmie ci to autorytetu, Arturze.
Miał wrażenie, że zabrzmiało to odrobinę ironicznie, ale postanowił nie zawracać sobie tym głowy, nie chciał bowiem zbytnio odbiegać od tematu i jeszcze raz ponowił swoje pytanie.
Julia: Zanim opiszę tę ostatnią kłótnię, powinnam chyba przybliżyć ci relacje, jakie panowały między mną a Marcinem po rozwodzie. Chciałabym, żebyś miał jasny obraz całej sytuacji.
Przez dłuższy czas na ekranie Artura nic się nie pojawiało. Dając Julii czas na opisanie wszystkiego poszedł do kuchni, by przygotować coś na ząb. Dopiero po otwarciu lodówki uświadomił sobie, że ostatnie zakupy zrobił w środę i teraz na półkach znalazł jedynie dwa plastry żółtego sera oraz musztardę. Nie pozostało mu więc nic innego jak sięgnąć po komórkę i wybrać numer najbliższej pizzerii. Szybko złożył zamówienie i wrócił do laptopa. Wiadomość od Julii zajmowała całą powierzchnię ekranu. Pochylił się nad monitorem i zaczął czytać:
Mój były mąż nie był złym człowiekiem, tylko trochę trudnym we współżyciu. Muszę jednak przyznać, że po rozstaniu nasze stosunki znacznie się poprawiły. No, może nie byliśmy przyjaciółmi, ale w każdym razie nie skakaliśmy sobie do gardeł. Jedyny problem polegał na tym, że Marcin przyzwyczaił się do tego, że ma wpływ na moje życie i nie mógł pogodzić się z pewnymi decyzjami, które podejmowałam nie pytając go o zdanie. To między innymi dotyczyło podjęcia przeze mnie pracy. Marcin był bardzo bogatym człowiekiem, rewelacyjnym biznesmenem i wierzył, że pieniędzmi można załatwić dosłownie wszystko. Przez lata naszego małżeństwa siedziałam w domu, podczas gdy on zarabiał na mnie i Maję. Chciał, żeby po rozwodzie wszystko wyglądało tak samo. Nie był w stanie zrozumieć, że chcę zacząć żyć własnym życiem, pójść do pracy, spotykać się z ludźmi, zaprzyjaźnić się z kimś. Uważał, że powinnam bez reszty poświęcić się wychowaniu Mai. O to właśnie pokłóciliśmy się tamtego dnia.
Marcin odebrał wtedy Maję z przedszkola i zabrał ją do siebie na parę godzin. Umówiliśmy się, że koło piątej przywiezie mi ją z powrotem. Po powrocie z pracy zostałam w garażu. Musiałam wymienić olej i sprawdzić parę rzeczy. (Nie będę cię zanudzać szczegółami technicznymi, bo nawet nie wiem, czy znasz się na mechanice).
Artur nie miał pojęcia o mechanice samochodowej. Znał jedynie położenie pedałów gazu, sprzęgła i hamulca w swoim Land Roverze. No może od biedy wiedział także, które to chłodnica, a które akumulator. I to by było na tyle. Ucieszył się więc, że nie zagłębiła się w detale, tylko wróciła do tematu.
Marcin przyjechał wpół do szóstej, zostawił Maję pod opieką Sylwii przed moim blokiem, a sam przyszedł do garażu, żeby ze mną porozmawiać.
Podczas wspólnego popołudnia Maja zwierzyła mu się ze swojego marzenia, wycieczki do Euro Disneylandu. Któreś z przedszkolnych przyjaciół mojej córki było tam podczas ubiegłych wakacji i przyniosło zdjęcia, by pochwalić się dzieciakom. Od tamtej pory Majka ciągle o tym mówiła. Nie wiem, czy wiesz jak często pięcioletnie dziecko zmienia obiekt swoich marzeń. Niemal co tydzień moja córka śni o czymś innym. Ja o tym wiem, ale Marcin nie był w stanie tego pojąć. Dla niego było oczywiste, że skoro mała chce pojechać do Disneylandu, to należy jej to zapewnić. Natychmiast. On oczywiście zobowiązywał się pokryć wszelkie koszty tego szaleństwa. Ja miałam tylko pojechać z Mają i niczym się nie przejmować. Tylko! Próbowałam wytłumaczyć mu na spokojnie, że wykorzystałam już urlop i nie ma szans, żeby udało mi się wyjechać. Szczególnie w październiku, na początku roku akademickiego. (Pomijam już fakt, że generalnie jestem przeciwna spełnianiu każdej fanaberii dziecka.) Nic do niego nie docierało. Powiedział, że powinnam rzucić pracę, skoro nie daje mi ona możliwości właściwego zajmowania się Mają. Nie ukrywam, że w końcu poniosły mnie nerwy i nawrzeszczałam na niego porządnie. Szczerze mówiąc strasznie mnie to teraz gryzie. Gdybym wiedziała, że to będzie nasza ostatnia rozmowa…
Dwukrotnie przeczytał całość i doszedł do wniosku, że na pewno nie polubiłby Radwańskiego, gdyby mieli okazję się poznać. Z opisu Julii wyłaniał się obraz egocentryka i egoisty, który próbuje manipulować ludźmi przy pomocy swoich pieniędzy. Nawet jeśli to nie Julia go zabiła, na pewno znalazł się ktoś, komu Radwański nadepnął na odcisk.
Artur: Często kłóciliście się o dziecko i o to jak je wychowywać?
Julia: Nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiał i nie bardzo wiem, jak ubrać to w słowa… my właściwie nigdy nie kłóciliśmy się o Maję (może poza drobnymi sprzeczkami, typowymi dla wszystkich rodziców), nasze kłótnie dotyczyły bardziej mnie i tego jak organizuję sobie życie po rozwodzie. Mój były mąż po prostu używał dobra dziecka jako argumentu, kiedy nie mógł już wymyślić niczego innego.
Artur: Byliście zatem zgodni, co do tego, z kim wasza córka zamieszka po rozwodzie i kto będzie ją wychowywał?
Julia: Tak, Marcin zawsze twierdził, że miejsce dziecka jest przy matce. Sam zresztą zbyt wiele czasu spędzał poza domem, by wziąć na siebie obowiązki wychowawcze.
Z tego, co napisała, wynikało jednoznacznie, że dziecko nie mogło być powodem, dla którego zabiła byłego męża. To stawiało tę sprawę w zupełnie innym świetle. Może więc chodziło o nią samą i o to, że Radwański tak usilnie próbował wpływać na jej poczucie niezależności? Artur zadał kolejne pytanie:
Artur: Z tego, co mówisz wynika, że twój były mąż nie chciał dopuścić, żebyś decydowała sama o sobie. Czy to było przyczyną waszego rozwodu? Po chwili dopisał: Jeśli nie chcesz, nie odpowiadaj.
Julia: Obiecałam ci szczerość i tego będę się trzymała. Powodem, dla którego rozwiodłam się z mężem, był jego romans. A raczej liczne romanse.
Po przeczytaniu ostatniego zdania w głowie Madejskiego zabłysnął cytat: Nie ma większej furii niż kobieta wzgardzona. Może Julia nie pogodziła się z faktem, że przegrała z inną kobietą, może postanowiła się zemścić za poniżenie, jakie ją spotkało. Artur spojrzał na ekran i poczuł, jak zalewa go fala gorąca. Cytat, który miał wrażenie, tylko mignął mu w myślach, widniał w oknie komunikatora. Nieświadomie wystukany na klawiaturze jego własnymi palcami płynął właśnie łączami do laptopa Brańskiej. Nic już nie mógł zrobić, żeby cofnąć te słowa. Takiej gafy nie zdarzyło mu się palnąć chyba nigdy w życiu. Zdenerwowany, usiłował napisać coś, co mogłoby go wytłumaczyć, kiedy na ekranie pojawiła się odpowiedź Julii.
Julia: Imponuje mi twoja znajomość Congreve’a Arturze. Jakkolwiek cytat, którego użyłeś nie obrazuje tego, co czułam, kiedy Marcin mnie zdradzał. Nie chodziło o to, że on wzgardził mną jako kobietą. Problem polegał bardziej na tym, że nie wzgardził żadną inną kobietą, która stanęła na jego drodze… Rozumiem, że rozważasz jego zdrady jako kolejny motyw, który mógł mnie skłonić do zabójstwa. Wiem, że masz wątpliwości, co do mojej niewinności, tylko głupiec wierzyłby mi na ślepo, wbrew wszystkim dowodom. Zapewniam cię jednak, że nie czułam furii, kiedy przyłapałam go z inną, tym bardziej nie czuję jej teraz. To, co czułam, to żal i niesmak.
Artur czytał jej odpowiedź, czując się jak ostatnie bydlę. Zgodził się zostać jej obrońcą, a jedyne, co dotychczas robił to obrażał ją i poddawał pod wątpliwość wszystkie jej słowa. Wspaniale musiała się czuć, wiedząc, że jedyna osoba, którą poprosiła o pomoc, zamiast ją wspierać, pogrąża ją na każdym kroku.
Artur: Przepraszam cię Julio. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy z tym cytatem. Nie chciałem cię obrazić. Zachowałem się jak prostak i nic mnie nie usprawiedliwia. Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy.
Julia: Nie jestem na ciebie zła. Trochę mnie zaskoczyłeś, to wszystko. Cenię twoją szczerość, nawet, jeśli jesteś trochę nietaktowny. Odezwę się do ciebie później.
Artur: W porządku. Rozumiem, że musisz ochłonąć po moim popisie.
Julia: Powód jest bardziej prozaiczny. Muszę zawołać Maję na obiad. Od dwóch godzin bawi się na podwórku.
Jakby w odpowiedzi na to w mieszkaniu Artura rozległ się dźwięk domofonu. Dostawca przyniósł pizzę, której zapach szybko rozniósł się po całym pokoju. Madejski, który przez całe to zamieszanie zapomniał o głodzie, teraz poczuł ssanie w żołądku. Rozsiadł się wygodnie na kanapie, włączył telewizor i chwycił pierwszy ociekający serem trójkąt. Kiedy przełączał kolejne kanały w poszukiwaniu czegoś interesującego, zadzwoniła komórka. Poderwał się zrzucając pilota na podłogę i odebrał, jednocześnie usiłując połknąć kawałek pizzy, który miał w ustach. W słuchawce odezwał się Dawid:
— Włącz Panoramę na Dwójce, szybko.
Artur poczuł się przez chwilę jak w ukrytej kamerze, ale posłusznie przytrzymał telefon brodą i sięgnął pod stół, żeby wydobyć pilota.
— Stało się coś?…O cholera! — Kiedy udało mu się wreszcie przełączyć na odpowiedni kanał, na ekranie pojawiła się właśnie twarz Julii. Było to to samo zdjęcie, którego kopię miał w domu. Prezenterka odczytała treść listu gończego, zakończonego ostrzeżeniem, że Brańska jest niebezpieczną przestępczynią, która uciekając przed organami ścigania porwała swoją pięcioletnią córkę.
— Komu porwała? Sobie? — wrzasnął Artur do słuchawki, świadomy, że Dawid też uważnie wysłuchał treści ogłoszenia.
— Myślą pewnie, że w ten sposób przyspieszą jej ujęcie. Morderczyni i porywaczka.
— Odpowiedział Dawid. — Nie mogę uwierzyć, że już rozesłali list.
— Są przekonani o jej winie. Gdyby nie brak oskarżonej, prokuratura miałaby piękny sukces. Ale szczerze powiedziawszy, nie zazdroszczę im teraz — powiedział Artur, uspokajając się powoli.
— Wiem, co masz na myśli — powiedział Sender. — Piękna kobieta i dziecko kontra okrutna zbrodnia. Od jutra ich telefony będą się urywały. Mogę się założyć, że anonimowi informatorzy dadzą im nieźle popalić — zaśmiał się.
— Muszę ostrzec Julię, żeby teraz szczególnie uważała — powiedział Artur, przekładając słuchawkę do drugiego ucha. — Zapytam też o Radwańską, żebyś wiedział na czym stoisz.
— Ja już wiem na czym stoję — roześmiał się Dawid. — Rozmawiałem z panią Sylwią godzinę temu. Jesteśmy umówieni na wtorek, bo jutro jest zajęta.
— Świetnie! Można wiedzieć, w kogo postanowiłeś się wcielić? Daleki krewny nieboszczyka? Przyjaciel z dzieciństwa?
— Wybrałem prostsze rozwiązanie, ale opowiem ci o tym dopiero jak wrócę z Lublina — oznajmił Dawid, po czy dodał: — Rozumiem, że dajesz mi pełną autonomię w wyborze taktyki?
— Byle była skuteczna — potwierdził Artur.
— Nie rozłączaj się jeszcze, Magda ma do ciebie słówko.
Po chwili w słuchawce rozległ się dźwięczny głos żony Sendera.
— Witaj kochana — zaczął Artur. — Jak tam Stasio? Wszystko już ok?
— Tak, nawrócił się na ludzką dietę i wszystko wróciło do normy– zaśmiała się Magda. — Artur, wiem, że macie z Dawidem jakieś sprawy do omówienia we wtorek, więc pomyślałam, że może wybrałbyś się do nas na kolację. Zrobię coś, co lubisz– zaproponowała.
— Lubię wszystko, co ty ugotujesz, Madziu — powiedział z rozmarzeniem Artur. — Bardzo chętnie przyjdę, ale pod jednym warunkiem.
— No?
— Żadnego swatania tym razem, jasne?
Za każdym razem, kiedy przychodził do Senderów na obiad albo kolację, Magda zapraszała dla towarzystwa jedną ze swoich rozlicznych koleżanek. Znalezienie przyjacielowi drugiej połówki uważała za punkt honoru i nie ustawała w próbach. Artur też nigdy nie narzekał na te jej starania, lubił towarzystwo kobiet. Uwielbiał flirtować i potrafił sprawić, że kobiety czuły się przy nim kimś wyjątkowym. Niekiedy znajomości nawiązane u Senderów miały swój finał w jego sypialni. Ale na tym koniec. Nie chciał się wiązać. Wiedział, że praca pochłania trzy czwarte jego czasu. Jedna kobieta, której zmarnował już tym parę lat życia, wystarczy. Tym razem jednak nie miał ochoty nawet na przelotny romans. Był bardzo ciekawy, co Dawid wyciągnie z Radwańskiej i nie miał zamiaru przez cały wieczór trwać w oczekiwaniu na rozmowę z nim, zabawiając przy tym koleżankę Magdy.
— Nie ma sprawy — zaśmiała się Magda — Wiem, że będziecie chcieli spokojnie porozmawiać, więc tym razem ci daruję. Ale skoro już zacząłeś ten temat, to Paulina prosiła, żeby ci o niej przypomnieć.
Artur rzeczywiście obiecał niedawno poznanej za pośrednictwem Magdy dziewczynie, że kiedy tylko skończy się proces Galińskiej i będzie miał wreszcie trochę czasu dla siebie, da jej znać. Znajomość zapowiadała się bowiem bardzo kusząco. Paulina była śliczna, zgrabna i co najważniejsze, inteligentna. Wykazywała też przyjemny brak skrępowania w sprawach łóżkowych. Artur rozmarzył się na wspomnienie ich wspólnej nocy i odpowiedział Magdzie:
— Obiecuję, że zadzwonię do niej w tym tygodniu.
Zaraz po zakończeniu rozmowy z Senderami, usiadł przy laptopie i napisał do Julii. Miał nadzieję, że do tej pory skończyły już obiad i Brańska znajdzie chwilę, żeby z nim porozmawiać. Julia odpisała niemal natychmiast, zapewniając go, że najbliższy czas może poświęcić ich sprawom.
Artur: Zastanawiam się jak wygląda teraz wasze życie. Jak często robicie zakupy, czy widujecie innych ludzi, jakich macie sąsiadów?
Nastąpiła pauza i Artur pomyślał, że Brańska opisuje, jak spędziły ostatnie dni. Po chwili jednak w oknie komunikatora pojawiła się jej odpowiedź.
Julia: Domyślam się, że nie pytasz o to z czystej ciekawości. Wysłali za mną list gończy, tak?
Artur zamierzał przekazać jej to jakoś delikatnie, ale po raz kolejny nie docenił jej bystrości. Teraz pozostało mu tylko przytaknąć.
Artur: Nie przejmuj się tym za bardzo. W tym kraju są tysiące blondwłosych matek z pięcioletnimi córkami. Pokazali twoje zdjęcie, ale nie podali żadnych znaków szczególnych. Z doświadczenia wiem, że niewiele osób jest w stanie zapamiętać twarz po jednorazowym obejrzeniu jej w telewizji. Powiedzieli także, że byłaś ubrana w zielony płaszcz. Mam nadzieję, że już go nie nosisz?
Julia: Schowałam go na dnie szafy, a jadąc tu kupiłam szarą kurtkę, najnudniejszą i najbardziej pospolitą, jaką udało mi się znaleźć. Wydaje mi się, że na zawsze obrzydziłam sobie nietypowe ubrania. Włosy też nie stanowią już problemu. Wróciłam do naturalnego koloru i przestałam je prostować. Sama z trudem rozpoznaję się w lustrze.
Artur musiał pogratulować jej zapobiegliwości. To niesamowite, że pomyślała o tym wszystkim od razu.
Artur: Dobrze się spisałaś. Wolałbym jednak, żebyś mimo wszystko ograniczyła spotkania z innymi ludźmi do minimum. Wiadomo, musisz robić zakupy itd., ale staraj się po prostu nie zwracać na siebie uwagi.
Julia: Od kiedy tu dotarłyśmy, w ogóle nie wychodzimy poza podwórze. Najbliższych sąsiadów mamy cztery kilometry stąd, ale droga prowadzi przez las i o tej porze roku raczej nikt się tu nie zapędza, bo błoto sięga do kolan. No poza Mieciem, który raz na kilka dni robi nam zakupy.
Artur: Kto to jest? Możesz mu ufać?
Julia: To trzynastoletni chłopiec, który pomaga mi, bo ja mu kiedyś pomogłam. Bardzo się cieszy, że może mi się odwdzięczyć i prędzej dałby się pokroić, niż zdradził komukolwiek, że tu jesteśmy.
Artur nie był przekonany. Nastolatek był na pewno zachwycony, że bierze udział w takiej aferze i mógł wygadać się przed kolegami albo którymś z rodziców. Artur napisał Julii o swoich wątpliwościach.
Julia: Miecio to nie jest taki typowy dzieciak. Jest strasznym odludkiem i z tego co wiem, nie ma żadnych kolegów. Zresztą, od kiedy tu jesteśmy każdą wolną chwilę spędza z nami. Rodzice nieszczególnie się nim interesują.
Artur: Super. W takim razie jestem o ciebie spokojny.
Wyglądało na to, że Julia wie, co mówi. Ostatecznie znała dzieciaka i najlepiej wiedziała, czego się po nim spodziewać. Swoją drogą ciekawe, jak poznała tego Miecia i co on jej zawdzięcza. Artur pomyślał, że w wolnej chwili poprosi ją, by opowiedziała mu tę historię. Postanowił, że odłoży na jutro pytania dotyczące Radwańskiej. Nie chciał już dziś wracać do wątku innych kobiet w życiu jej męża. Julia miała już dość emocji na dzisiaj. Było mu jej szkoda, tym bardziej, że sam przyczynił się do popsucia jej humoru swoim kretyńskim tekstem. Jedyne, co jeszcze musiał dziś wyjaśnić, to te zagadkowe elementy, które pojawiły się w raporcie z oględzin zwłok i wciąż nie dawały mu spokoju.
Julia odezwała się pierwsza i Madejski po raz kolejny poczuł, że ta kobieta czyta w jego myślach.
Julia: Jedna rzecz wciąż nie daje mi spokoju. Bez przerwy zastanawiam się, po co Marcin przyjechał do mojego garażu i jakim cudem się tam dostał. Przepiłował kłódkę, użył wytrycha? Po jaką cholerę w ogóle tam właził?
Artur miał cichą nadzieję, że to właśnie uda im się wspólnie ustalić. Znał fakty, ale sam nie potrafił wyobrazić sobie, czego Radwański mógł szukać w garażu swojej byłej żony.
Artur: Do garażu dostał się zwyczajnie– otworzył kluczem. Klucz miał wciąż w ręce, kiedy go znaleziono. Niestety nie wiem, jak wszedł w jego posiadanie. Może ty masz jakiś pomysł?
Julia: To niemożliwe! Klucz jest u mnie w samochodzie, tam, gdzie zawsze go trzymam. Sprawdzałam, kiedy tu przyjechałyśmy.
Artur: Więc albo dorobił sobie drugi, albo...Gdzie masz zapasowy?
Julia: Nie mam.
Artur: Musisz mieć. Do kłódki zawsze dołączone są dwa klucze. Zastanów się, gdzie mogłaś go położyć.
Julia milczała przez chwilę. Potem napisała:
Julia: Masz rację. Miałam dwa klucze. Wydaje mi się...jestem prawie pewna, że drugi powiesiłam w garażu, na takim gwoździku koło drzwi. Swoją drogą bardzo inteligentnie, nie sądzisz? To tak jakby zapasowe kluczyki od samochodu wozić w bagażniku. Ale to przecież nie wyjaśnia, jak Marcin wszedł w ich posiadanie.
Artur: Owszem, wyjaśnia. Sama powiedziałaś, że dwa dni wcześniej był z tobą w garażu. Nie zauważyłabyś zniknięcia klucza, skoro nawet nie pamiętałaś, że go masz.
Julia: No tak. Tylko wciąż nie mam pojęcia, po co Marcin miałby kraść moje klucze i zakradać się bez pytania do mojego garażu. To niedorzeczne.
To wszystko zaczynało się wydawać coraz bardziej zagmatwane. Umysł Artura pracował na najwyższych obrotach, ale wciąż nie podsuwał mu żadnej sensownej odpowiedzi. Oczywiście, gdyby nie trzymał się założenia, że będzie wierzył Brańskiej, rozwiązanie miałby podane na tacy. Julia umówiła się z mężem w garażu i sama dała mu klucze, żeby tam na nią poczekał, względnie poprosiła, żeby coś jej przywiózł albo zabrał. Potem zaczaiła się na niego z kluczem francuskim w dłoni… Tylko, że Artur obiecał sobie, że spróbuje nie negować jej prawdomówności i dlatego za wszelką cenę próbował znaleźć inne wyjście. Poza tym była jeszcze druga rzecz, zaledwie wspomniana w raporcie z rewizji w garażu, mały drobiazg, który budził jego wątpliwości. Odciski palców. W całym pomieszczeniu, na ścianach, narzędziach i drzwiach zabezpieczono tego naprawdę mnóstwo. Bardzo stare i całkiem nowe, w ogromnej przewadze należały do Julii. Kilkanaście, odbitych nie wyżej niż metr od podłogi, przypisano Mai. Radwański zostawił ślady zaledwie w kilku miejscach, na kłódce, kluczu oraz rowerku dziecinnym. Ten właśnie rower stanowił dla Artura zagadkę. Jakimś cudem był to jedyny przedmiot, na którym nie znaleziono odcisków Brańskiej, ani nawet Mai. Wyjaśnienie było chyba tylko jedno.
Artur: Kiedy ostatnio myłaś rowerek Mai?
Julia: Słucham? Co to ma do rzeczy?
Artur przeczytał swoje pytanie i uświadomił sobie jak bezsensownie zabrzmiało w świetle ich rozmowy. Poprosił jednak, żeby udzieliła odpowiedzi.
Julia: Proszę bardzo. Rowerek Mai myłam ostatnio jakieś trzy tygodnie temu, po tym jak moja córka wylądowała w wielkiej błotnistej kałuży.
Artur: Używała go jeszcze później?
Julia: Naturalnie, niemal codziennie, kiedy tylko nie padało.
Artur: Jak więc to możliwe, że nie ma na nim waszych odcisków palców??
Julia: Nie mam pojęcia. Nawet nie wiedziałam, że rewizja objęła także piwnicę.
Artur: Jaką piwnicę?
Julia: Moją. Tę, w której trzymam rower Mai. Artur, ta rozmowa zaczyna być co najmniej dziwna. Do czego ty zmierzasz?
Artur wciągnął głęboko powietrze, otumaniony lekko ta wymianą zdań. Miał wrażenie, że on i Julia mówią do siebie w dwóch różnych językach albo… o dwóch różnych pojazdach.
Artur: Miałem na myśli rower, który stoi w garażu.
Julia: To jakaś pomyłka. Nie trzymamy roweru w garażu, tylko w piwnicy.
Artur: Jaki kolor ma ten rower?
Artur zaczął pospiesznie kartkować raport, aż natrafił na informację o zielonym, dziecinnym rowerku, na którym zabezpieczono odciski palców denata.
Julia: Czerwony. A ten z garażu?
Nastąpiła chwila ciszy. Olśnienie spłynęło na nich najwyraźniej równocześnie, bo kiedy Artur położył dłonie na klawiaturze i zaczął pisać, na ekranie pojawiła się już odpowiedź Julii.
Julia: Boże, więc to miał być prezent dla Mai… Dlatego zakradł się do mojego garażu, chciał zostawić rowerek. To miała być niespodzianka, taki rodzaj pocieszenia po tym niewypale z Disneylandem. To bardzo w stylu Marcina, lubił zaskakiwać.
Artur: Też myślę, że tak to mogło wyglądać. Ale to dopiero początek zagadki, którą musimy rozwiązać.
Julia: Arturze, przyznam ci się do czegoś. Cały czas myślałam, że Marcin wybrał sobie ten mój garaż na miejsce jakiegoś spotkania. Wiesz, co mam na myśli– jakieś ciemne interesy, coś nielegalnego. Po prostu nic innego nie przychodziło mi do głowy. Myślałam, że może wplątał się w jakieś bagno i dlatego został zabity. Głupio mi, że tak źle go oceniłam. Chciał zrobić przyjemność naszej córeczce, a ja od razu posądziłam go o najgorsze. Teraz widzę to zupełnie inaczej. Przecież jego mógł zabić każdy! Może to był napad rabunkowy, może Marcin znalazł się po prostu w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie? Co o tym myślisz? Czy to ma jakiś sens?
Artur pochylił się nad monitorem, usiłując rozmasować obolały kark. Szczerze powiedziawszy, nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Rower–niespodzianka tłumaczyłby wizytę Radwańskiego w garażu Julii, ale czy rzeczywiście denat mógł być ofiarą przypadkowego zbira? Radwański był rosłym, dobrze zbudowanym mężczyzną, a na jego ciele i ubraniu nie stwierdzono żadnych śladów walki. Jaki złodziej zakrada się od tyłu i wali prosto w potylicę, jeśli potencjalnym łupem jest zaledwie portfel? Pamiętając ponadto o założeniu rękawiczek. No, chyba, że zabójcą jest ktoś z garażowych sąsiadów Julii. Do grzebania przy samochodzie zakłada się rękawice. Chyba. Może któryś z nich zobaczył mężczyznę zakradającego się do cudzego garażu i chciał po prostu powstrzymać złodzieja? Może interweniował, jak się okazało, zbyt skutecznie i teraz boi się przyznać? A może Julia Brańska jest bardziej cwana niż Arturowi się wydaje. Wymyśliła całą tę historię z rowerkiem, żeby uwierzył w jej niewinność i uchronił ją przed wieloletnim więzieniem… Wiedziała, że jest świetnym adwokatem i że może mu się to udać. Artur miał w głowie straszny mętlik. Czuł, że jeśli nie weźmie czegoś na sen to czeka go noc pełna rozmyślań. A zapowiadał się taki miły, leniwy urlop.
IV
Poniedziałkowy ranek obudził Artura słońcem. Złota polska jesień wdarła się do jego sypialni i jasnymi promieniami rozesłała po pościeli. Przeciągając się nad pierwszym kubkiem kawy Artur postanowił oderwać się trochę od pracy i nadrobić zaległości w domowych obowiązkach. Ustalili z Julią, że w ciągu tygodnia będą omawiać swoje sprawy tylko wieczorami, no chyba, żeby coś nagłego… Miecio ma szkołę i obowiązki u siebie w gospodarstwie, więc Julia musi poświęcić więcej uwagi córce.
Artur zastanawiał się od czego zacząć, bo zarówno porządek jak i zawartość lodówki pozostawiały wiele do życzenia. Miał ochotę wyrwać się z domu, choćby na zakupy, bo pogoda była naprawdę super, ale po chwili wahania pedantyczna natura zwyciężyła. Artur miał co prawda panią Halinkę, która przychodziła sprzątać we wtorki, ale nie byłby sobą, gdyby dał kurzowi zbierać się przez cały tydzień. Kwestia bałaganu w ogóle nie wchodziła w rachubę, bo Madejski zawsze odkładał rzeczy na swoje miejsce. Marynarki wisiały w szafie, elegancko rozpostarte na wieszakach, brudne skarpetki w koszu koło pralki a buty, uprzednio starannie oczyszczone z błota, stały w przedpokoju ustawione równiutko jak od linijki. Dawid zawsze naśmiewał się z tych jego nawyków. Jesteś jak stara panna– mawiał, kiedy Artur próbował wyegzekwować taki sam porządek w kancelarii– Wyluzuj.
I w sprawie miejsca pracy Artur rzeczywiście wyluzował, bo doskonale wiedział, że pedanteria jest strasznie uciążliwa dla osób, których bałagan nie razi. Ale w domu, to co innego.
Tak więc po kolei sprzątanie, potem duże zakupy w supermarkecie i o wpół do trzeciej Artur miał już czas tylko dla siebie. Zjadł szybki obiad i postanowił połazić po Rynku. Szedł wolno, leniwie gapiąc się na grupki turystów oblegających Sukiennice i Kościół Mariacki. Okoliczne knajpki nie były dziś zbyt zatłoczone. W końcu to październik, a na „lunch” już za późno. Artur nabrał ochoty na zimne piwko w jakimś zacisznym kącie. Myśl o piwie niemal natychmiast pobudziła potrzebę zapalenia papierosa, więc Artur ruszył w stronę najbliższego kiosku. Pochylił się do okienka, by poprosić o paczkę Marlboro, kiedy coś z ogromnym impetem uderzyło w jego nogi. Odruchowo chwycił za parapet przy okienku i z trudem udało mu się utrzymać równowagę. Drugą ręką złapał napastnika i w ostatniej chwili ocalił go przed lądowaniem w kałuży. Ciemnowłosy chłopiec, mniej więcej dziesięcioletni, podniósł na Artura zawstydzone spojrzenie, mamrocząc przeprosiny i w ułamku sekundy jego twarz rozjaśniła się uśmiechem.
— Ja pana znam! — wykrzyknął cofając się o krok. Artur uśmiechnął się w odpowiedzi, chociaż najchętniej odwróciłby się na pięcie i odszedł. Przeszło mu przez myśl, że jego popularność po ostatnich wystąpieniach w telewizji chyba posunęła się już o krok za daleko. Czy teraz będzie nagabywany na ulicy nawet przez dzieciaki i proszony o autograf? Rozejrzał się dokoła ale nigdzie nie zauważył nikogo, kto mógłby być opiekunem chłopca.
— Jestem Artur, a ty? — zapytał.
— Jaś — odpowiedział mały z powagą.
— A skąd mnie znasz? — zapytał Artur.
— Widziałem pana na zdjęciach w albumie mojej mamy — wyjaśnił chłopiec i też się rozejrzał. — Chyba właśnie mi się zgubiła– dodał zmartwiony.
Artura uderzyło jakieś dziwne uczucie, którego nie potrafił sprecyzować.
— Na pewno zaraz ją znajdziemy — powiedział uspokajająco do Jasia, który coraz niespokojniej rozglądał się po okolicy. — Musi być gdzieś w pobliżu.
Chłopiec wyjaśnił, że mama bardzo długo oglądała jakieś obrazy, rozwieszone na całej ścianie. Jasiowi znudziło się to wreszcie i postanowił się trochę rozejrzeć. Niechcący wplątał się w grupę wycieczkową i kiedy udało mu się wydostać z tłumu, mamy już nigdzie nie było. Artur pomyślał, że tam trzeba zacząć poszukiwania i razem z chłopcem ruszył w stronę Bramy Floriańskiej.
— Może pamiętasz, jak była ubrana? — zapytał chłopca zdając sobie sprawę, że mały może nie dostrzec jej wśród turystów.
— Na zielono — odpowiedział Jaś po chwili wahania.
— Czemu mnie to nie dziwi? — pomyślał Artur i uśmiechnął się do siebie. Poprosił chłopca, żeby przypomniał sobie jakieś inne szczegóły jej wyglądu, jednocześnie powątpiewając, by dziesięciolatek zwracał jakakolwiek uwagę na strój czy fryzurę swojej mamy. Stanęli na moment i Artur patrzył jak mały marszczy czoło usiłując najwyraźniej przypomnieć sobie jakieś istotne szczegóły. To dziwne wrażenie, które odczuł na początku stawało się coraz silniejsze. Coś jakby dejavu. Coś w sposobie mówienia chłopca, w jego ruchach wydawało się Arturowi znajome, nie potrafił jednak tego skojarzyć z konkretną osobą albo zdarzeniem.
— Jak nazywa się twoja mama? — zapytał nagle i uważnie przyjrzał się chłopcu. Układ oczu i ich przejrzyście niebieski kolor, wyrazisty podbródek… Artur znał odpowiedź zanim jeszcze usłyszał ją z ust małego.
— Joanna Madejska-Kieresz — wyrecytował chłopiec jednym tchem. Artur nie mógł w to uwierzyć. Boże, co za zbieg okoliczności!
Uśmiechnął się na myśl, że Aśka zostawiła sobie jego nazwisko. Teraz stało się jasne, dlaczego jej syn rozpoznał Artura. A on, głupi, przypisał to swojej rzekomej sławie. Zrobili jeszcze parę kroków rozglądając się i nagle Artur ją zobaczył. Miała na sobie długi zielony płaszcz, eleganckie czarne spodnie i szpilki. Kiedyś, gdy byli małżeństwem, ubierała się zupełnie inaczej. Nosiła jeansy, sportowe kurtki i buty na płaskiej podeszwie. Dopiero parę miesięcy przed ich rozstaniem zaczęła częściej zakładać sukienki i biżuterię. Artur uświadomił to sobie, kiedy odeszła i zrozumiał, że w ten sposób próbowała przyciągnąć jego uwagę i zainteresować go sobą. Tylko, że on był wtedy ślepy na wszystko poza pracą.
Aśka dostrzegła ich w tym samym momencie, a na jej twarzy widać było mieszankę ulgi i absolutnego zaskoczenia.
— Artek? Co ty tu robisz? Jasiek, gdzie ty byłeś? Jak wy się… — popatrzyła na nich w zdumieniu, jakby zmieszana. Jaś zaczął ze szczegółami opowiadać, w jaki sposób się spotkali, a Artur miał chwilę, by dokładnie przyjrzeć się swojej byłej żonie. Nie zmieniła się bardzo przez te dziesięć lat od czasu ich rozwodu. Była może trochę okrąglejsza, pełniejsza w biodrach i miała grzywkę. Wciąż była piękna. Artur ze zdziwieniem zauważył perłowe kolczyki w jej uszach.
Kiedyś, niedługo po ślubie kupił jej bransoletkę. Była zrobiona z różowych pereł, z ozdobnym zapięciem z oksydowanego srebra. Była potwornie droga. Artur wydał na nią niemal połowę swojej pensji, chciał jednak, żeby jego piękna żona miała coś wyjątkowego. Kiedy podarował Aśce bransoletkę od razu zobaczył, że coś jest nie tak. Jego żona próbowała pozorować zachwyt, ale nie udało jej się zatuszować rozczarowania, które ukazało się na jej twarzy po odpakowaniu prezentu. Tak długo naciskał na nią aż w końcu przyznała, że nienawidzi pereł. Obrzydliwie jej się kojarzyły — z jakąś opasłą ciotką, która uwielbiała perły i nawet w trumnie kazała się spowić w ich sznury. Aśka jako mała dziewczynka uczestniczyła w jej pogrzebie i te perły błyszczące na woskowym ciele ciotki jakoś jej się wryły w pamięć. Jak widać gust jej się zmienił i wstręt do pereł jakoś zmalał… Z zamyślenia wyrwał go głos Aśki. Zapytała go o coś i teraz patrzyła na niego wyczekująco.
— Przepraszam Asiu, zagapiłem się na ciebie — powiedział po prostu Artur. — O co pytałaś?
— Słyszałam, że masz własną kancelarię. Z Dawidem? — Artur przytaknął. — Widziałam cię w telewizji, chyba nieźle wam idzie?
— No, nie narzekam–odpowiedział skromnie Artur. To by było na tyle, jeśli chodzi o jego oszałamiającą karierę w mediach. Na Aśce najwyraźniej nie zrobiło to żadnego wrażenia.
— Macierzyństwo ci służy. Pięknie wyglądasz. — powiedział, żeby zmienić temat. — Nie wiedziałem, że mieszkasz w Krakowie…
— Nie, nie. Mieszkamy w Łodzi, już od kilku lat. W Krakowie spędziliśmy tylko weekend, dziś wracamy. Maciek, mój mąż, ma tu sympozjum. W Prokocimiu. A Jaś jeszcze nigdy tu nie był, więc przyjechaliśmy wszyscy razem. — odpowiedziała.
— Twój mąż jest lekarzem? — Artur nie wiedział o niej nic, poza tym, że wyszła ponownie za mąż.