E-book
15.75
drukowana A5
28.96
KAŻDY ODDECH TO ZWYCIĘSTWO — moja historia z nerwicą lękową

Bezpłatny fragment - KAŻDY ODDECH TO ZWYCIĘSTWO — moja historia z nerwicą lękową


Objętość:
48 str.
ISBN:
978-83-8431-846-1
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 28.96

KAŻDY ODDECH TO ZWYCIĘSTWO — moja historia z nerwicą lękową

Wstęp — Dzień dobry

Kochana

Cześć, jestem bar­dzo wdzięczna, że tu jesteś. Naprawdę. Może tra­fi­łaś tutaj, ponie­waż czu­jesz się zmę­czona, a może coś w środku nie daje Ci spo­koju. Może po pro­stu szu­kasz kogoś, kto zro­zu­mie to, co trudno wyra­zić sło­wami. Cześć, jestem bar­dzo wdzięczna, że tu jesteś.

Piszę te słowa jako kobieta, która od trzy­na­stego roku życia zmaga się z ner­wicą lękową. To już wiele lat. Nau­czy­łam się z nią żyć, ale nie zawsze było to łatwe. Wiem, jak to jest, gdy lęk zaczyna rzą­dzić każ­dym dniem. Wiem, jak bar­dzo potrafi ode­brać radość, spo­kój i sen. I wiem też, jak trudno jest mówić o tym gło­śno, bo lęk czę­sto nosimy w ciszy, wsty­dząc się, że nie potra­fimy być „nor­malne”.

Prawda jest taka, że to, co prze­ży­wasz, jest ludz­kie. To, co czu­jesz, nie czyni Cię słab­szą. Ja rów­nież prze­szłam przez momenty, w któ­rych myśla­łam, że już się nie podniosę, że zawsze będę się bała, że ni­gdy nie poczuję się dobrze. Dziś wiem, że można żyć z lękiem — nie prze­ciwko niemu, lecz obok niego.

Żyję także z endo­me­triozą — cho­robą, która boli, i to nie tylko fizycz­nie. Cza­sami wydaje się, że ciało i emo­cje są jed­nym orga­ni­zmem, który reaguje razem. Gdy boli ciało, boli też serce. Gdy dusza pła­cze, ciało krzy­czy bólem. To połą­cze­nie bywa trudne, ale nauczy­łam się, że walka z samą sobą nie ma sensu. Pomaga tylko łagod­ność.

Nie chcę Ci dawać goto­wych recept, bo ich nie ma. Chcę raczej poka­zać Ci drogę, która pro­wa­dzi do spo­koju. Taką, którą można iść powoli, po swo­jemu, cza­sem z przy­stan­kami i łzami, ale zawsze z nadzieją.

Ta książka jest dla Cie­bie, jeśli szu­kasz słów, które nie oce­niają, lecz przy­tu­lają. Dla Cie­bie, jeśli pra­gniesz nauczyć się żyć z tym, co w Tobie trudne, zamiast z tym wal­czyć.

Niech te słowa będą jak spo­kojny oddech. Niech przy­po­mi­nają Ci, że możesz być deli­katna i silna jed­no­cze­śnie. Niech dadzą Ci poczu­cie, że wszystko, co czu­jesz, ma prawo ist­nieć. Nie musisz uda­wać, że wszystko jest w porządku. Chcę, żebyś wie­działa, że nie jesteś sama.

Rozdział 1 — Jak to jest żyć z lękiem

Lęk towa­rzy­szy mi od tylu lat, że stał się czę­ścią mnie. Cza­sem mam wra­że­nie, że dora­stał razem ze mną, że zna każdy mój gest, każdy oddech, każdy moment, w któ­rym pró­buję być odważna. Życie z lękiem to coś, czego nie da się wytłu­ma­czyć komuś, kto tego nie czuł. Bo jak opi­sać to, że ciało potrafi drżeć bez powodu? Jak wytłu­ma­czyć, że serce bije zbyt szybko, choć nic się prze­cież nie dzieje? Że głowa powta­rza w kółko te same myśli, jakby nie potra­fiła ich zatrzy­mać?
Przez długi czas wie­rzy­łam, że jestem zepsuta. Że coś jest ze mną nie tak. Patrzy­łam na innych i myśla­łam: „Dla­czego oni potra­fią po pro­stu żyć? Dla­czego dla nich to takie pro­ste?”. Cho­dzi­łam do szkoły, uśmie­cha­łam się, roz­ma­wia­łam z ludźmi, ale wewnątrz czu­łam napię­cie, które nie mijało. Lęk był jak cień — zawsze bli­sko, nawet w chwi­lach, gdy wyda­wało się, że jest dobrze.

Z początku pró­bo­wa­łam go igno­ro­wać. Uda­wa­łam, że go nie ma. Wma­wia­łam sobie, że to minie, że po pro­stu jestem zbyt wraż­liwa. Lęk nie znika, kiedy się go wypiera. Wręcz prze­ciw­nie — wtedy rośnie, staje się gło­śniej­szy. W pew­nym momen­cie zaczę­łam czuć, że żyję w dwóch świa­tach. W jed­nym — tym widocz­nym dla wszyst­kich — uśmie­cha­łam się, byłam „nor­malna”. W dru­gim — w środku sie­bie — toczy­łam nie­ustanną walkę o spo­kój.

Z cza­sem zro­zu­mia­łam, że nie da się z tym wygrać siłą. Że lęk nie odcho­dzi wtedy, gdy go nie­na­wi­dzisz. Wręcz prze­ciw­nie — wtedy przy­wią­zuje się jesz­cze moc­niej. Dopiero kiedy zaczę­łam patrzeć na niego z łagod­no­ścią, coś się zmie­niło. Zamiast mówić „nie­na­wi­dzę cię”, zaczę­łam szep­tać „rozu­miem, że chcesz mnie chro­nić”. Bo tym wła­śnie jest lęk — nie­udolną próbą ochrony. Tylko że cza­sem chroni przed tym, co nie ist­nieje.

Kiedy nauczy­łam się to dostrze­gać, poczu­łam ulgę. Zro­zu­mia­łam, że nie muszę się już z nim szar­pać. Mogę po pro­stu żyć obok niego. Lęk wciąż się poja­wia — cza­sem rano, cza­sem w nocy, cza­sem wtedy, gdy wszystko wydaje się w porządku. Już nie pani­kuję. Zamiast pytać: „Dla­czego znowu?”, pytam: „Czego teraz potrze­buję?”. To pro­ste pyta­nie zmie­nia wszystko.

Życie z lękiem to sztuka deli­kat­no­ści wobec sie­bie. To pozwo­le­nie sobie na sła­bość, na chwilę zatrzy­ma­nia, na łzy bez wstydu. Nau­czy­łam się, że niczego nie muszę udo­wad­niać — ani światu, ani sobie. Nie muszę być zawsze silna. Mogę być praw­dziwa.

Zda­rzają się dni, w któ­rych czuję, że znowu tracę kon­trolę. Serce przy­spie­sza, dło­nie się pocą, myśli zaczy­nają biec. Dziś wiem, że to tylko fala. Każdy lęk ma swój począ­tek i koniec. Nie trwa wiecz­nie. Kie­dyś wie­rzy­łam, że jeśli go poczuję, to już ni­gdy nie minie. Teraz wiem, że zawsze przy­cho­dzi moment odde­chu. Trzeba tylko pozwo­lić mu przejść.

Zaczę­łam uczyć się odde­chu na nowo. Tego pro­stego, cichego, spo­koj­nego odde­chu, który potrafi przy­wró­cić spo­kój, kiedy wszystko wewnątrz mnie drży. Kie­dyś wyda­wało mi się, że to banalne. Teraz wiem, że to klucz. Cza­sem naj­prost­sze rze­czy mają naj­więk­szą moc.

Tera­pia była dla mnie jak roz­mowa z kimś, kto po raz pierw­szy nie pró­bo­wał mnie napra­wić. Kto po pro­stu słu­chał. Dzięki niej zro­zu­mia­łam, że nie jestem dziwna, że nie jestem sama. Każde spo­tka­nie, każda roz­mowa to krok ku zro­zu­mie­niu sie­bie. Cza­sem pła­ka­łam, cza­sem mil­cza­łam, cza­sem śmia­łam się przez łzy. Po każ­dej tera­pii wycho­dzi­łam lżej­sza. Jakby ktoś zdjął ze mnie kawa­łek cię­żaru, który nosi­łam przez lata.

Zro­zu­mia­łam też, że lęk nie jest zna­kiem sła­bo­ści. Jest dowo­dem wraż­li­wo­ści. Tylko bar­dzo czu­jący ludzie potra­fią odczu­wać tak inten­syw­nie. A wraż­li­wość, choć bywa trudna, jest też darem. Dzięki niej lepiej rozu­miem sie­bie i innych. Dzięki niej potra­fię czuć głę­boko, kochać mocno, zauwa­żać rze­czy, które dla innych są nie­wi­doczne.

Nie ma dnia, żebym nie myślała o tym, jak bar­dzo chcia­ła­bym, żeby każda osoba z lękiem wie­działa, że da się żyć dobrze. Może nie ide­al­nie, ale praw­dzi­wie. Da się wstać rano, wypić kawę, wyjść na spa­cer, śmiać się, kochać, nawet jeśli gdzieś w środku towa­rzy­szy Ci nie­po­kój. Lęk nie odbiera Ci prawa do szczę­ścia. Nie odbiera Ci prawa do życia.

Są dni, w któ­rych czuję spo­kój i wdzięcz­ność, że już wiem, jak z nim żyć. Są też takie, w któ­rych znowu pła­czę ze zmę­cze­nia. Nawet wtedy wiem, że to minie. Bo wszystko mija. A w zamian przy­cho­dzą momenty, w któ­rych czuję, że oddy­cham naprawdę — spo­koj­nie, pełną pier­sią, bez pośpie­chu.

Życie z lękiem to nie­kara. To lek­cja. Cza­sem trudna, cza­sem bole­sna, ale taka, która uczy naj­waż­niej­szego — że warto być po swo­jej stro­nie. Że warto słu­chać sie­bie, ufać sobie, trosz­czyć się o sie­bie. Bo nawet jeśli lęk nie znik­nie, Ty możesz nauczyć się żyć ponad nim.

Rozdział 2 — Kiedy ciało mówi szeptem

Ciało zawsze wie pierw­sze. Zanim umysł zdąży nazwać, zanim zdą­żysz zro­zu­mieć, ono już czuje. Przez lata nie umia­łam słu­chać tego, co pró­bo­wało mi powie­dzieć. Myśla­łam, że jeśli będę wystar­cza­jąco silna, po pro­stu „prze­trzy­mam” ból. Że muszę być twarda, że nie mogę się pod­dać, że wszystko jest kwe­stią nasta­wie­nia. Dziś wiem, jak bar­dzo się myli­łam.

Endo­me­trioza nauczyła mnie pokory wobec ciała. To cho­roba, która wkra­cza cicho, ale zostaje na długo. Ból nie pyta, czy masz czas, siłę, czy aku­rat w tym tygo­dniu pla­no­wa­łaś coś waż­nego. Po pro­stu przy­cho­dzi. Cza­sem deli­kat­nie, cza­sem bru­tal­nie, cza­sem tak, że nie masz siły wstać z łóżka. A razem z bólem przy­cho­dzi złość, fru­stra­cja, żal, bez­sil­ność.

W takich chwi­lach ciało staje się miej­scem walki. Chcesz, by prze­stało boleć, by znowu było Twoim domem, a nie polem bitwy. Ciało nie potrze­buje walki. Potrze­buje tro­ski. To wła­śnie zrozumia­łam po latach. Że nie mogę z nim wal­czyć, bo ono nie jest moim wro­giem. Jest czę­ścią mnie. Prze­trwało wszystko, co prze­szłam. Każdy stres, każdą nie­prze­spaną noc, każdy atak paniki. I wciąż tu jest.

Zaczę­łam słu­chać. Nie od razu, nie ide­al­nie, ale powoli. Zau­wa­ża­łam, że gdy jestem zestre­so­wana, ciało napina się szyb­ciej, że kiedy tłu­mię emo­cje, ból się nasila, że kiedy pozwa­lam sobie odpo­cząć, nagle coś w środku łagod­nieje. Zrozumia­łam, że moje ciało i mój lęk mówią tym samym języ­kiem. Oba pro­szą mnie o to samo — o uważ­ność.

Zamiast pytać, dla­czego znów boli, zaczę­łam pytać: czego potrze­buję? Cza­sem odpo­wie­dzią był spo­kój, cza­sem cisza, cza­sem cie­pły koc i łzy, które w końcu mogły popły­nąć. Uczy­łam się, że tro­ska o ciało nie jest ego­izmem. Jest miło­ścią do sie­bie.

Kie­dyś wsty­dzi­łam się swo­jego bólu. Myśla­łam, że inni mają gorzej, że prze­sa­dzam. Cier­pie­nia nie da się porów­nać. Każde jest praw­dziwe. Każde ma prawo być zauwa­żone. I kiedy wresz­cie to przy­ję­łam, prze­sta­łam się obwi­niać. Prze­sta­łam się tłu­ma­czyć. Zamiast uda­wać, że wszystko jest dobrze, zaczę­łam być szczera — przed sobą i przed innymi. Mówi­łam: „Dziś nie dam rady”. I to było w porządku.

Są dni, kiedy ciało boli tak bar­dzo, że trudno zna­leźć sens. Nawet wtedy pró­buję przy­po­mnieć sobie, że to minie. Bo wszystko, co czu­jemy, nawet naj­gor­szy ból, ma swój koniec. A kiedy przy­cho­dzi ten moment ulgi, nawet na chwilę, uczę się wdzięcz­no­ści. Za to, że znowu mogę wstać, za to, że znowu mogę oddy­chać spo­koj­nie.

Ciało mówi do nas szep­tem, ale my czę­sto słu­chamy, dopiero gdy zacznie krzy­czeć. Dziś sta­ram się usły­szeć ten szept wcze­śniej. Cza­sem to deli­katne napię­cie, cza­sem zmę­cze­nie, które igno­ruję, a cza­sem po pro­stu intu­icja, że potrze­buję zwol­nić. Uczę się słu­chać tych zna­ków. Nie zawsze potra­fię, ale coraz czę­ściej mi się udaje.

Wiele lat trak­to­wa­łam swoje ciało jak wroga. Wini­łam je za to, że boli, że nie działa tak, jak powinno. Teraz wiem, że ono robi, co może. Że wal­czy razem ze mną. I kiedy patrzę na sie­bie z tej per­spek­tywy, poja­wia się coś nie­zwy­kłego — współ­czu­cie. Zamiast nie­na­wi­ści, czuję wdzięcz­ność.

Każde ciało nosi w sobie histo­rię. Moje opo­wiada o lęku, o bólu, o prze­trwa­niu, ale też o sile i miło­ści, któ­rej długo w sobie nie widzia­łam. Bo mimo wszystko, mimo tylu trud­nych dni, wciąż tu jestem. Wciąż pró­buję, wciąż szu­kam spo­koju. I to wła­śnie jest odwaga — nie w tym, by się nie bać, ale w tym, by każ­dego dnia pró­bo­wać od nowa.

Endo­me­trioza i ner­wica nauczyły mnie jed­nego — że ciało i dusza to jedno. Kiedy trosz­czę się o jedno, leczy się też dru­gie. Dla­tego dziś sta­ram się być dla sie­bie łagodna. Cza­sem wystar­czy cie­pła kąpiel, cza­sem kilka minut ciszy, cza­sem roz­mowa z kimś bli­skim. I coraz czę­ściej, nawet gdy boli, czuję spo­kój. Bo wiem, że nie muszę już uda­wać, że wszystko jest dobrze. Wystar­czy, że jestem w tym obecna, praw­dziwa, szczera.

Ciało to nie wróg. To Twój dom. A dom trzeba kochać, nawet jeśli cza­sem pęka mu dach albo skrzy­pią schody. Trzeba go ogrzać, posprzą­tać, zatrosz­czyć się. Bo tylko wtedy można naprawdę w nim zamiesz­kać.

Rozdział 3 — Związek z lękiem, czyli gdy miłość spotyka strach

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 28.96