Jak kamienie wyłuskane ze strumienia czasu
Jak kamienie wyłuskane
Ze strumienia czasu
Tak te wiersze
Z głębi duszy wyłowione
Jak bursztyny
Przez natchnienie obrobione
Gdzieś w pamięci odszukane
Na tych kartkach poskładane
Będą sobie cicho czekać
Aż czytelnik im użyczy
Trochę ciepła
Trochę światła
Trochę głosu
Wędrując kiedyś po Mazurach, zobaczyłem w pełnej krasie pewien mały, leśny strumień, dziarsko płynący w kierunku pięknego jeziora — Babięta. W owym strumieniu było mnóstwo wypłukanych z piasku kamieni: dużych i małych, okrągłych, i kanciastych, mniej lub bardziej pokrytych mchem albo rzęsą. Niektóre z nich były schowane głęboko pod wodą, inne zaś śmiało wygrzewały się w słońcu na pochyłym brzegu, w środku dziewiczego lasu. Leżały te kamienie tu i tam, bliżej i dalej, tworząc jakoś naturalną harmonię nie opartą o żadne widoczne schematy czy kryteria.
Podobnie jest z moimi wierszami. Także one — „z głębi duszy wyłowione, przez natchnienie, jak bursztyny obrobione”, spoczywają sobie spokojnie w strumieniu szybko płynącego czasu. Owe utwory pojawiały się z różną częstotliwością — w czterech, odrębnych okresach mojego życia:
a) okres szkolny: lata 1954—1967
b) okres studencki: lata 1967 — 1973
c) okres pracy zawodowej: lata 1973 -1998
d) okres emerycki: od roku 1998
Nie wszystkie jednak moje wiersze, są oznaczone konkretnymi datami, dlatego nie zawsze można je odpowiednio schronologizować. Wiele z tych utworów, zanurzyło się już bezpowrotnie w piasku zapomnienia, niektóre czas już nieźle oszlifował, a inne jeszcze boleśnie ranią lub przyjemnie łaskoczą, bo są nazbyt ostre i świeże.
Kierując się tą mazurską inspiracją, niektóre ze swych licznych wierszy będę tu rzeczywiście próbował delikatnie wyłuskiwać z moich notatek lub z mojej pamięci. Będę je mozolnie układał na pochyłym brzegu literackiej krainy… może nie po kolei i bez zbytniego pośpiechu, ale z zachowaniem pewnej naturalnej logiki i harmonii, porządkującej nieco (bardziej tematycznie niż chronologicznie), tą ich nową kolekcję. Co dalej z nimi będzie?… A to zależy już od Ciebie — Szanowny Czytelniku. Ogrzejesz je własnym ciepłem, oświetlisz swoją mądrością i osobistym doświadczeniem, użyczysz im być może trochę serca, i głosu, albo… albo obojętnie pozostawisz na brzegu — aż pojawi się tam nowy promień życzliwego słońca… lub — nowa fala czasu, która z powrotem wciągnie je pod wodę, na piaszczyste dno ciszy i… zapomnienia.
I. Jak rodzą się wiersze? -trochę zadumy nad poezją
Niektórzy powiadają, że jeśli jakiś poeta nie ma o czym pisać, to pisze o poezji. Ja jednak tak nie uważam. Poezja jest przecież na tyle piękną i ciekawą sztuką, że z pewnością zasługuje na niejeden, specjalnie poświęcony jej wiersz. Sam proces jej tworzenia, myślę że nie tylko dla mnie, jest wciąż fascynującą tajemnicą. Jak taki proces może przebiegać, przykładowo przedstawiłem w komentarzu do wiersza — „Żelazna koza”, zamieszczonym w IV rozdziale.
A cóż to jest poezja? Kiedyś wymyśliłem taką oto jej roboczą definicję:
Poezja to inkluzja mini-max
Minimum słów
Maximum piękna, myśli i uczuć
I rzeczywiście, dzięki odpowiednim środkom poetyckim, w dobrze skonstruowany wiersz, daje się często upchać wiele tomów rozmaitych myśli oraz zawrzeć w nim całą gamę spontanicznych skojarzeń i uczuć, ożywionych swoistym pięknem i harmonią (także tą muzyczną, jaką daje rytm i rym). Jak to możliwe? Ano właśnie, jest to jedna z wielu intrygujących zagadek autentycznego natchnienia. Może więc warto, się temu bliżej przyjrzeć? Mam nadzieję, że te kilka, zamieszczonych w tym rozdziale wierszy, chociaż z pewnością nie rozwiąże owej twórczej tajemnicy, to przynajmniej jej… dotknie. Być może (a bardzo bym tego chciał), zachęci to kogoś, do twórczego poszukiwania swojej własnej odpowiedzi na to intrygujące pytanie: „jak rodzą się wiersze?”. Żeby jednak jakieś wiersze mogły się faktycznie w kimś rodzić i owocować, to ten ktoś nie może się ich wstydzić ani ich ignorować, przeciwnie — powinien je pokochać i wciąż je doskonalić.
Ja kocham swoje wiersze…
Ja kocham swoje wiersze
i ten ich prosty, jasny styl
choć inne może są piękniejsze
i pewnie też — mądrzejsze
to zawsze wierny jestem im
Podziwiam bardzo wielu
pisarzy i poetów
i jestem urzeczony
potęgą myśli ich i słów
lecz tak jak w tańcach na weselu
pomimo pokus i zachwytów
do własnych wierszy — jak do żony
powracam przecież szybko znów
Choć bardzo lubię słowa — klucze
to wciąż unikam niczym ognia
przesadnych środków oraz form
nikogo nie chcę tu pouczać
ja tylko pragnę dotrzeć do dna
mej duszy, w której szumią co dnia
spokojne fale… albo sztorm
Wystarczy słuchać się natchnienia
wyłowić z szumu jego głos
i potem prawie nic nie zmieniać
by z ziarna wyrósł nowy kłos
Te kłosy wciąż przygarniam
i głaszczę bardzo czule
by wyczuć słodki zapach ziarna
i tę melodię, w której…
króluje rytm i rym
a każdym kłosem tym jak piórem
podpisać mogę się na niebie
bo przecież daję też coś z siebie
— tym prostym wierszom swym
Jak rodzą się wiersze?
A jeśli chcesz wiedzieć
Jak rodzą się wiersze
To muszę jak Arystoteles
Podzielić utwory
Na drugie i pierwsze
Z drugimi sprawa jest prosta i łatwa
Rodzą się wprost na życzenie
Duch myśli prowadzi a uczuć nie gmatwa
Rymy i rytmy układam w harmonię
Zamykam w słowach swoją zadumę
Humor ironię
Długopis po kartce biega jak szalony
Trochę tej gonitwy
I wiersz jest skończony
O pierwszych natomiast
Powiedzieć nie umiem
Przychodzą z za świadomości
Rodzą się w głębi
Której wciąż nie znam
I nie rozumiem
Jakiś niepokój jakieś wzruszenie
Obrazy i myśli ze mnie wyciska
Nie wiem czy jest to tylko natchnienie
Czy może jakaś tajemna siła
Co jak fontanna ku niebu tryska
Dlaczego w ręce wpada mi notes
Ot choćby teraz gdy siedzę w wannie?!
Po całonocnych trudach podróży
Pragnę odpocząć
Lecz na nic protest
Kamienne myśli strzelają ogniem
I jak lawiny walą się na mnie
Chciałbym… jak Mojżesz
Pośród kamieni znaleźć tablice
Lawiny myśli — zagłuszyć gromem!
Iskry… rozdmuchać — jak błyskawicę!
Są też i takie chwile że nie wiem
Co ja naprawdę mam wybudować
Już nie z kamieni — lecz z luźnych desek
Które do brzegu wiatr przyholował
Te deski płyną z pełnego morza
A w morzu giną — od wieków giną
Ludzie i łodzie… wielkie okręty
Jestem rozbitkiem — wiec pozwól Boże
Abym jak Noe zbudował arkę
I z tym żywiołem miał spokój święty
Te luźne deski i te kamienie
I ta fontanna co w niebo tryska
Są jak podarki — budzą zdziwienie
Lecz nie tłumaczą narodzin wiersza
Nie ukazują otchłani z bliska
Lecz ciągle rodzą się nowe wiersze
Wiersze się rodzą i umierają
Przychodzą z głębin — zwłaszcza te pierwsze
Przychodzą z głębin i tam wracają…
(Ostrołęka 03.83)
Jak przed muchami
jak przed muchami
oganiam się ręką
tak przed słowami
uciekam często
na przekór wierszom
albo piosenkom
wciąż jednak cisną
się do mych uszu
nowe wersety
i nowe zwroty
wiec pisać muszę
nawet gdy nie mam
już na to czasu
ani ochoty
jest jakaś siła
która zniewala
do ulegania
natrętnym słowom
a wiec powstają
pieśni i wiersze
wciąż od początku
ciągle na nowo
jak dziecka w łonie
nikt nie zatrzyma
tak i tych wierszy
serce nie zdzierży
kiedy nadchodzi
ta ich godzina
ja mogę tylko
co nie co skrócić
trochę pozmieniać
coś tam wyrzucić
w tych nowych wierszach
jakieś tam zwrotki
lub jakieś zdania
i na tym kończy
się moja sztuka
sztuka — pisania
(Kamianka — 04.05)
Literacka szpanermania
Zachwaszczają poezję
Różnej maści szpanerzy
Robią wodę nam z mózgu
Kiedy karzą dziś wierzyć
Że bełkot — to sztuka
Dostojna wyniosła
Kto tego nie czuje
Ma w sobie coś… z osła
Lecz koń by się uśmiał
Wraz z osłem do społu
I z takiej twórczości
I z takich… matołów
Co bawią się słowem
Jak małpa lusterkiem
Serwując nam tylko
Tandetną żonglerkę
Przerost formy nad treścią
Brak przesłania i sensu
Puste słowa i zdania
Z pogranicza… nonsensu
Takie chwasty szeleszczą
Na poezji ugorze
A powinny tam szumieć
Wiersze mądre i piękne…
Wiersze cenne… jak zboże
(Ostrołęka — 2014)
Melancholia
— więc nie dziw się że gaśnie
mój cały twórczy zapał
że tylko tli się… a nie świeci
że motam się jak matoł
jak gniewny wilk co właśnie
tak głupio dał się złapać
w żelazną klatkę albo w sieci
na gołym polu zniechęcenia
jak dzika grusza po śnieżycy
niebawem zaśnie moja wena
i wszystkie jej niechciane dzieci
i żadna wiosna jej nie zbudzi
i żadna jesień nie zabarwi
w tym szarym świecie głuchych ludzi
ona już nigdy nie zaszumi
i nikt już nigdy z niej nie zadrwi
a z ognia, który płonął we mnie
zostanie tylko biały pył
i tylko wiatr
rozsieje kiedyś go po niebie
i wszystko znów — powróci tam
skąd płomień był
Są ludzie otwarci
Są ludzie otwarci
i ludzie wrażliwi
więc mądrość ich karmi
i sztuka przenika
to oni potrafią
pobudzić, uskrzydlić
nawet miernego
artystę, poetę,
muzyka…
Są także i tacy
co nic ich nie wzrusza
i nic nie zachwyca
to przy nich tak często
i zapał i talent
jak drzewo na deszczu
nie pali się wcale
lub żarzy się z sykiem
i gaśnie powoli
po cichu
jak świeca
Są wreszcie… i muzy
tak pełne uroku
że przy nich artyści
doznają amoku
to dzięki nim właśnie
powstają wciąż nowe
utwory i dzieła
— ponadczasowe
Poezjo — nie umieraj
W medialnym jazgocie
W ulicznym żargonie
Poezja jak muzyka
Dziczeje lub… tonie…
Nie widać
Nie słychać
Już nawet trzepotu
Jej skrzydeł i nóg
Wśród zgiełku
I dziczy
Gdzieś z serca
Gdzieś z ciszy
Wyrywa się jednak
Jak skarga — pytanie
Poezjo szlachetna…
Czy człowiek zwyczajny
Cię jeszcze zrozumie?
Usłyszy?
Co z Tobą się stanie?
Czy zechce z powrotem
Dać skrzydła Ci Bóg?
W Kamiance
krajobraz jest tu taki
że radość przynosi
…i sercu i uszom
i oczom
to on dyktuje
mi swoje wiersze
zachwyca i prosi
by usiąść
popatrzeć posłuchać
…odpocząć
więc siadam i patrzę
i słucham tych wierszy
głęboko wzruszony
a potem… powracam
zdrowszy weselszy
do domu do dzieci
do żony
(Kamianka- 2005)
Sosny nad Narwią
w ich cieniu tworzę
wciąż nowe wiersze
czasem te drugie
a czasem — pierwsze
wyciskam z siebie
niczym żywice
słowa kojące
i słowa cierpkie
tu patrząc w niebo
w słońca źrenice
otwieram serce
na cud natchnienia
na tajemnicę
tak jak te szyszki
z ziarnami wzruszeń
otwieram serce
i swoją duszę
a sosny — szumią
i Narew — płynie
wiersze jak kwiaty
niebawem zwiędną
i wszystko minie
i tylko miłość
ponadczasowa
rośnie i rośnie
dyktując proste
odwieczne słowa
(Kamianka — 04.05)
Literackie bezrobocie
Noszę wciąż w sobie
Setki nie spisanych wierszy
Wielu z nich nigdy już nie zapisze
I wiem że nie jestem
Ani ostatni ani też pierwszy
Który z poezją kipiącą
W kambuzie swego serca
Spokojnie
odpływa
ku światłu
i ciszy
II. Polsko — Ojczyzno Ty moja!
Szczery patriotyzm i chrześcijańska wiara, na przestrzeni wieków w naszej Ojczyźnie zrosły się ze sobą tak mocno, że byłoby nonsensem je usilnie rozdzielać, albo sobie przeciwstawiać. Dlatego też w moich wierszach, te dwie niesłychanie cenne wartości, odzywają się często tym samym, albo bardzo podobnym głosem. Jestem bardzo wdzięczny swoim rodzicom, sąsiadom, nauczycielom i duszpasterzom, za to, że tak gorliwie, od wczesnego dzieciństwa uczyli mnie szacunku i miłości do Boga, Ojczyzny, i Ludzi.
Ostrołęka — mini tryptyk liryczny
(wiersz inspirowany pięknym herbem mojego miasta)
Gdzie orzeł piastowski z niedźwiedziem kurpiowskim
na puszczy rubieżach zawarli przymierze
— tam stanął nasz gród
Ta ziemia pamięta dni chwały i święta
i chwile podniosłe i lata żałosne
— gdy dręczył ją wróg
Tu żyję i wierzę więc modlę się szczerze
o pokój dla miasta co w serce mi wrasta
— niech chroni go Bóg
Czasem wołam Cię po imieniu
Chociaż jesteś mi droga
Jak miłość jak honor
Tak droga że droższa niż życie
To przecież nie zawsze
Potrafię Cię nazwać
Bo można o Tobie
Też myśleć po cichu
I kochać Cię skrycie
O Ciebie walczyli królowie, rycerze
Ludzie nieznani i prości
Dla Ciebie ginęli kapłani, żołnierze
Chociaż też często nie śmieli mówić
Że idą po twoją wolność
Po prostu z miłości
Wiersze, piosenki, filmy, utwory
Ziemia i praca
I dzieje tak żywe ciekawe jak baśnie
Pełne są Ciebie
Gdy nawet słów braknie
Lub jest ich niewiele
Biją nam serca
A to Polska właśnie…
A to Polska właśnie
Więc chociaż nie umiem
I nie śmiem zbyt często
Wymawiać słów wielkich
I świętych jak Twoje
To jednak są chwile
Że muszę jak dziecko
Zawołać do Ciebie
Polsko!
Ojczyzno Ty moja!
(Ostrołęka 06.11.83)
Nad rodzinnym gniazdem
chociaż tu nie mam już nic swojego
i choć nie stoi już tu mój dom
jak uśmiech wiosny
zostało w sercu mi coś ciepłego
dziecięca miłość do mojej wioski
i do tych pięknych rodzinnych stron
a więc z nostalgią lotem bociana
nad starym gniazdem w promieniach słońca
zataczam myślą kolejny krąg
i chociaż wioska już nie ta sama
tu wciąż zachwyca mnie śpiew skowronka
ludzka życzliwość
i rześki zapach lasów i łąk
dlatego proszę Cię dobry Boże
dla mojej wioski o kilka łask
proszę o miłość
by zawsze rosła tutaj jak zboże
by każdy człowiek z pomocą boską
cieszył się zdrowiem i żył tu długo
miał w oczach uśmiech i szczęścia blask
(Łaś — 2011)
W mojej pięknej wiosce
Tu każde drzewo pachnie inaczej
Deszcz tylko ostrzy tą rajską woń
Tu godzinami mógłbym tak siedzieć
Siedzieć i patrzeć
Czym wciąż obdarza nas Boża Miłość
I co stworzyła tu Jego dłoń
Ptaki z pamięci tutaj śpiewają
Nuty już dawno rzuciły w kąt
Genialny koncert
Bez partytury bez dyrygenta
W mistrzowskim stylu
Za darmo dają
I nie potrzebne są im głośniki
Ani mikrofon ani komputer
Ni żaden prąd
Melodie płyną prosto do serca
Z powiewem wiosny lecą przez świat
Odwiecznych pieśni nikt nie fałszuje
Nikt nie przekręca
Zawsze są piękne i zawsze młode
Mimo upływu wieków i lat
Kwiaty jak panny
Przed lustrem rosy na palcach stoją
Słońce zagląda im prosto w twarz
A one oczy listkami stroją
I wciąż się śmieją ciepło wesoło
Zawsze zalotnie
Wszystkie na raz
Jak mam dziękować Ci wielki Boże
I za tą wiosnę i za ten kraj
Za kwiaty polskie drzewa i zboże
Pola i łąki zielony gaj
I za tą moją rodzinną wioskę
Która wciąż dla mnie
Jest naj, naj naj…
(Łaś — maj 2011)
Teoria Wszechbytu
wszechświat zanurza się w Nieskończoności
ziemia to tylko element Kosmosu
czas jest przedziałem bezkresnej Wieczności
a życie to funkcja woli i Losu
(28.12.67)
Kim że ja jestem?
ja — świadom nędzy swego istnienia
ja — zawieszony w Nieskończoności
czyż jestem dziełem Aktu Stworzenia
czy też absurdem — z jakiejś nicości?
(09. 1970)
? -! -? -.
Któż jest autorem księgi wydarzeń
Gdzież jest reżyser odwiecznych scen
Kto skomponował melodię życia
Kim jest projektant bezkresnych sfer?
W nieogarniętej kosmicznej toni
Rozkołysany wiruje świat
A wokół echo milczenia dzwoni
Strzegą tajemnic lawiny lat —
I tylko człowiek stawia pytania
W mrokach wszechbytu szuka wciąż dróg
W końcu olśniony błyskiem poznania
Odkrywa prawdę i woła — Bóg! — Bóg!
A potem kruszy się podium wiary
Na nowe szlaki los rzuca nas
I znów odradza się problem stary
I znów pytania przynosi czas —
Któż jest autorem księgi wydarzeń
Gdzież jest reżyser odwiecznych scen
Kto skomponował melodię życia
Kim jest projektant bezkresnych sfer?
Zbyt mała wiedza sieje zwątpienie
Niweczy cały poznawczy trud
Wiarę zamienia znów w przygnębienie
Albo też rodzi pychę i bunt —
Prawdziwa mądrość ma smak pokory
W gmachu Miłości to ledwie próg
Cóż z niego widać — blask i kolory
Jakie mieć może jedynie — Bóg.
( Łaś, Gdańsk, Ostrołęka 1969 — 2001)
Ps. Ten wiersz od pierwszego znaku zapytania
aż do ostatniej kropki pisało mi — życie.
Pisało przez ponad trzydzieści lat
Pasja
(refleksje po obejrzeniu filmu M. Gibsona — „Pasja”)
jakże okrutny może być człowiek
i jakże Wielki może być Człowiek
kto widział… zrozumie
co przeżył… nie powie
bo mówić się nie da
gdy sięgasz dna duszy
by spojrzeć w głąb nieba
recenzję o „Pasji” pisze sumienie
pisze ją… w sercu… nie w głowie
bo film ten
— to Jego Miłość, pokora, cierpienie…
bo film ten
— to także moja modlitwa
refleksja, wzruszenie…
i… spowiedź
to — łza taka wielka
i ciężka jak męka konania
jak ciało Chrystusa
na gwoździach rozpięte
włócznią rozdarte
wrośnięte w krzyż
to — łza
która w serca uśpione,
niewdzięczne, uparte
jak młotem uderza
a w duszy pieśń nową
wydzwania, wydzwania, wydzwania…
rozbudza i skłania
by unieść głowę i spojrzeć wzwyż
to krew i zbawienie
cud zmartwychwstania
otwarte niebo
i pusty grób
i — cisza…
zaduma, zdziwienie…
rachunek w dwu zdaniach
— co robię? kim jestem?
pytania, pytania, pytania…
i jedna odpowiedź
— tak kocha Bóg…
(Ostrołęka 03.04)
Największy z cudów
Największy z cudów, to cud zmartwychwstania
Otwarte niebo i pusty grób
Radość, nadzieja, dar pojednania
Niech to nas łączy — tak jak chce Bóg
Niezłomni — wyklęci
„Polska się o nas kiedyś upomni!”
— tak wołał żołnierz… sponiewierany
bity, dręczony, torturowany…
żołnierz niezłomny — ale wyklęty
kiedy go zdrajcy — czerwone męty
wlokły na śmierć
Polska nie może o Nich zapomnieć
o dzielnych Synach tego Narodu
co szli po wolność wierni Ojczyźnie
i wierni Bogu
szli drogą krwawą, stromą i piękną
jak górska perć
Mroczna katownia… krew na betonie
haniebny proces… zbrodniczy strzał…
czy było warto? — oto pytanie
czy było warto?!
Tak! — Tak, bo On walczył dla nas, dla Polski
z orłem w koronie
— chociaż umierać było tak ciężko
było mu żal
…… … … …
I upomniała się o nich Polska
po tylu latach fałszu i zdrad
— zamiera hańba, rodzi się troska
aby i o Nich usłyszał… Naród
usłyszał… świat
(Ostrołęka — 1.03. 2013r)
Katyń i Smoleńsk
(Pisząc ten właśnie i kolejny wiersz, szczerze wierzyłem w szybkie i uczciwe wyjaśnienie owego tragicznego wydarzenia. Wierzyłem też w narodowe i polsko-rosyjskie pojednanie. A jednak, niestety — bardzo się myliłem.)
Katyń…
To słowo przytłacza i boli
Katyń…
Trzeba pamiętać i pamiętamy
Smoleńsk…
Samolot runął, rozbił się, spalił
Smoleńsk…
Tak wiele pytań, a więc pytamy
Co chcesz powiedzieć
Nam dzisiaj Boże?
Co trzeba zrobić i co zrozumieć
Jak mamy czytać ten wielki znak?
Pytamy o to stojąc w pokorze
W bólu, w zadumie
Pyta się Polska i pyta świat
Oni lecieli…
Wyzwolić prawdę
Ocalić pamięć i oddać hołd
Tym których w ziemię
Katyńską ziemię
Wdeptał nieludzki
Rozkaz i los
Ci — też zginęli…
Wszyscy zginęli
Dlaczego? — Nie wiem
Może potrzebny
Jest dzisiaj światu
Ich krwawy apel
I niemy głos?
Polski prezydent
W rosyjskiej trumnie
Szok i zdziwienie
Wymowne gesty
Znicze i kwiaty
Wzruszeni ludzie
I szczere łzy
Wspólne modlitwy
Piękne kazania
I ta nadzieja
Że coś się zmieni
Że dorastamy
Do pojednania
Oni i my
(10. 04. 2010)
Puste krzesła
Rząd pustych krzeseł
Jeden, drugi, trzeci…
I smutna świadomość
Że nikt tam na nich dziś nie zasiądzie
Na próżno wszyscy wyczekiwali
Samolot z Gośćmi — już nie przyleci
Bo wrył się krwawo
W tą samą katyńską ziemię
Nad którą wisi wciąż jakieś fatum
Tak los znów pisze — list do Moskali
I pieśń dla Rodaków
Rosyjska ziemia
Polskie mogiły
Ojczyste kwiaty
Mały harcerzyk
Mały werbelek
I wielki ból…
Trudno zrozumieć
Trudno uwierzyć
Proste pytania:
Dlaczego znowu?
Dlaczego tu?
Wybuchła prawda jak błyskawica
Katyń!
Zobaczył nagle ją cały świat
Katyń!
Krzyż przed pałacem
Smoleńsk!
Płonące znicze
płaczące kwiaty
Smoleńsk!
Schylone głowy
Tłum na ulicach
Polska się modli i Polska płacze
Znów wszyscy razem jak z bratem brat
Wspaniali ludzie, Ci co tu stoją
Ci co tam leżą, i Ci… co zginęli
Wielki Prezydent — wielkiej Odnowy
I wielki Naród… z historią swoją
Oszukiwany… przez tyle lat
(10.04.2010)
Przychodzi czasem taki dzień
Przychodzi czasem taki dzień
i noc w tym dniu przychodzi taka
że czujesz śmierci zimny cień
i chce się tobie… płakać
znajomych zmarłych rośnie krąg
ich krzyże wznoszą się jak ręce
pod śniegiem milknie liści song
i ich już nie usłyszysz więcej
wędrują myśli aż po kres
pamięcią sięgasz poza mrok
i znów ich twarze widzieć chcesz
i znów bezsilny jest twój wzrok
cicho kolejny zgasł gdzieś znicz
i zamilkł dzwon (ostatni dzwon)
ucichła pieśń (ostatnia pieśń)
i nie poradzisz na to nic
gdy swoją dłoń (tą zimną dłoń)
podaje śmierć (uparta śmierć)
w tym wątłym ogniu małych zniczy
płonie też mój maleńki świat
i moje dni Ktoś teraz liczy
i wie za ile zgasnę lat
pokorny ten mój głos
wysłuchać zechciej Panie
kiedy dopełni się nasz los
w wieczności także obdarz nas
przyjaźnią miłością i spotkaniem
(1.11.81)
Puste tablice
Cmentarna cisza
Milczący dzwon
Kamienne płyty
I te tablice
Nie zapisane
Co wciąż czekają
I pośród grobów
Jak gwiazdy lśnią
Gwiazdy spadają
Jedna po drugiej
Goni za nimi
Zdziwiony wzrok
Wciąż zapisują
Puste tablice
I tak codziennie
I tak co rok
Dziś nawet nie wiem
Jakie imiona
Na tych tablicach
Wypisze czas
Lecz jest gdzieś inna
Niedokończona
Wielka tablica
Na którą wpiszą
Każdego z nas
Gwiazdy spadają
Jedna po drugiej
Goni za nimi
Zdziwiony wzrok
Wciąż zapisują
Puste tablice
I tak codziennie
I tak co rok
(Rzewnie — 83)
Kochajmy ludzi
„Śpieszmy się kochać ludzi
tak szybko odchodzą…”
— Powiedział Ksiądz Twardowski
Piękne to słowa i mądre przesłanie
Dlatego często je powtarzamy
W świecie gonitwy, farsy, obłudy
W chwilach zadumy i w chwilach troski
Jakoś uważniej tego słuchamy
Brzmi to jak motto i jak zadanie
Bo przecież zgodnie z wyrokiem boskim
Zbyt wiele czasu tutaj nie mamy
My także wkrótce cicho zgaśniemy
Niczym kolejna, woskowa świeca
Albo zwyczajny, prosty kaganek
I tylko miłość właśnie
Tak szybko nie wygaśnie
I śmierć jej ciepła nie wystudzi
W niejednym sercu się odezwie
Jak górskie echo pośród skał
Niejedną duszę ze snu zbudzi
W serdeczną wtuli się poezję
W odwieczną wplecie się melodię
I nawet kiedy zmilkną słowa
Jej koncert dalej będzie trwał
A kiedy się spotkamy
U Ojca, który wszystko wie
I wszystkich dobrze zna
To się z pewnością przekonamy
Że każda wierna przyjaźń
I każda szczera miłość
Tam pięknie owocuje
I w boskim wiecznym świecie
wciąż łączy nas i trwa
Dziecięca kolęda 81-go roku
mój maleńki Jezu
zanim przyjdziesz na nasz świat
poproś Ojca swego w Niebie
by zatrzymał Cię przy sobie
jeszcze chociaż kilka lat
bo w co mama Cię ubierze
gdy urodzisz się wśród nas
nikt Ci Jezu nie pomoże
pastuszkowie nie odwiedzą
taki smutny nadszedł czas
nie przyjadą trzej królowie
nie zobaczą biedy Twej
dary pocztą wyślą Tobie
i nie będziesz nawet wiedział
gdzie ich szukać… kto je śle
będziesz sam pił chude mleko
gdy obudzisz się ze snu
mama będzie wciąż daleko
wciąż w kolejkach będzie stała
aż jej zbraknie sił i tchu
a gdy trochę już podrośniesz
i do sklepu pójdziesz sam
to cukierka nikt Ci nie da
nic bez kartek nie dostaniesz
choć słodycze leżą tam
o zabawkach nie wspominam
puste półki budzą żal
skromna będzie też choinka
a życzenia — jakże proste
chcę byś chleb i buty miał
chcę by czołgi nie straszyły
Twojej mamy w krótkich snach
by ojcowie powrócili
do swych dzieci co czekają
z niepokojem i we łzach
więc zaczekaj w swoim niebie
mały Jezu gościu nasz…
ale przecież znam ja Ciebie
znam Twe serce — wiem że przyjdziesz
nie opuścisz w biedzie nas
wiem że słyszysz słowa moje
i modlitwę słyszysz też
a więc czekam z niepokojem
na te narodziny Twoje
i Ty Jezu o tym wiesz
(12.1981)
Polski nie rzucę-uczuć nie zmienię
Chociaż dzisiaj nam smutno
A w kraju naprawdę jest źle
Przecież wierzę że jutro
Zaświeci nam słońce
Słońce co w gęstej skryło się mgle
Jakżeż bardzo to przykre
Jakiż wstyd to i bieda
Słyszeć że Polak gdzieś żebrze
Wśród obcych jak dziad
Nasz naród jest dumny
I duszy nie sprzeda
Lecz umie docenić
Życzliwość i gest
Wie o tym świat
Może się wstydzę i może płaczę
Przełykam ślinę i spuszczam wzrok
Za czyjeś błędy ja także płacę
I będę płacił nie jeden rok
Przeżyję gorycz i poniżenie
Przeżyje kryzys, wojenny stan
Polski nie rzucę — uczuć nie zmienię
Największy z długów
To dług wdzięczności
A wobec Kraju ja dług ten mam
Może brzmi to jak slogan
Jak hasło z plakatu
Który kazano powiesić na ścianie
Lecz za świadka mam Boga
Ojczyznę swą kocham!
I synowski szacunek mam dla Niej
Kiedy na świat szły burze
A serca konały od zgrozy
Rosła rozpacz i krzyże
Potęgi milczały w pokorze
Nasz Naród był sobą
Nie zdradzał
Przed wrogiem nie klękał
Ojczyzna i honor
To dla nas rzecz święta!
Gdy było trzeba — szli nasi
Ratować gnębione ludy…
Ginący świat
Gdy było trzeba — to nawet dzieci
Biegły pod kule, pod czołgi, pod cios
A dzisiaj?
Dziś także trzeba
Ratować godność, jedność i ład
Budować przyjaźń, zgodę
I lepszy los
I choć teraz mi ciężko
A w mym Kraju jest bieda
Jednak serce mam takie
Że zagłuszyć się nie da
Choć nie wszystko rozumie
Nie każdemu dziś wierzy
Moje serce jest dumne!
Że do Polski należy…
(Ostrołęka: 23—26. 08. 82 r.)
Treblinka
(wrażenia z wycieczki)
w martwych kamieniach
martwe postacie
pochód posępny
pochód bez końca
milczy…
czy woła?!
słyszysz — to żydowskie dziecko
skarży się i płacze
ono widziało śmierć swego ojca
a z ramion matki wyrwano je siłą
pewnie oprawcy już matkę otruli
dziecko z obcymi
będzie się dusiło
w tej strasznej chwili
nikt mu nie powie
synku… ja z tobą…
nikt nie przytuli
plączą się nazwy
w tłumie kamieni
miasta… i kraje…
dalekie… i bliskie
to… krzyk rozpaczy
to… brak nadziei
tutaj w Treblince
zrównał je wszystkie
tu zginął Korczak
i jego dzieci
w ten dzień okrutny
w ten czas przeklęty
— cóż im mówiłeś stary Doktorze
jak pocieszałeś
słysząc…
jak milkną…
ich serca…
w komorze…
twój kamień — jest jak zwycięstwo
nawet w obozie
jest taki… ciepły
i uśmiechnięty
zwęglone ciała
płonące stosy
piekło bez granic
zbrodnie bez miary
ciągle ich widzę
i słyszę głosy
Boże miej litość
dodaj mi… wiary
(Treblinka — Ostrołęka 10. 82)
Kaczka dziwaczka
(piosenka satyryczno — polityczna,
o oszustwach i złodziejskiej wyprzedaży)
Dziś kaczka dziwaczka
Tu zamiast prosiaczka
Na polski stół się nam pcha
„Nia zjaadzą czy zjaadzą
I co taż powiaadzą
Gdy mnia rozkroją… kwaa-kwaa
Oj dziwy to dziwy
Niech człowiek poczciwy
Wreszcie zabierze tu głos
Głupota nie cnota
Otwiera znów wrota
Znowu nas wodzą za nos
W kaczce jest farsz
Trele — morele i… smród
Wszystko to fałsz
A kaczka ta pływa
Jak lokomotywa
Mamy więc bubel… nie cud
„Co bądzie to bądzie
My znowu sąm w Rządzie
Nie każden musi być dziad
Sprzedajem, oddajem
Nie martwmy się krajem
Nasza łojczyzna — to świat!”
Ten trzeci… dla dzieci
Bo pierwszy przeleci
Nam koło nosa jak wiatr
W salonach i w chlewach
Historią powiewa
Znów słychać szelest jej kart
Wesele trwa
Chochoły za stoły i w gaz
Euro-róg… gra
Więc motłoch się zrywa
„Jak żniwa — to żniwa!”
Wykoszą wszystko… i nas
Co bądzie to bądzie
Sąm jeszcze żołądzie
Bidny lud kiedyś je jadł…
— Więc kradną, wywożą
Jak hieny się mnożą
A potem — zwieją gdzieś w świat
Spiskują i knują
Niewolę gotują
Znamy z historii ten los
My honor swój mamy
I zgnieść się nie damy!
Naród ma rozum… i głos!
Mamy już dość
Tych zmyłek pomyłek i wad
Marny to gość
Co żąda i łaje
A potem… rozdaje
Marchewki, kije i bat!
Nim kraj nasz się zbudzi
Nie będzie tu ludzi
Tylko pariasi i dwór
Szachraje, lokaje
„My bierzem — nie dajem”
Zaśpiewa obcy nam chór
Więc po co się łudzić
Czas Naród — obudzić
Póki ma prawo i gniew
Co mamy to mamy
Niczego nie damy!
I będzie inny tu śpiew!
Skończmy ten targ
I nie czekajmy na cud
Bierzmy za kark
I fora ze dwora!
Niech zbiera kto orał
Solą tej ziemi jest… lud!
Więc fora ze dwora!
Niech zbiera kto orał
Solą tej ziemi jest… lud!
(Ostrołęka — 12. 02)
Jak cicho
(wiersz na szkolny spektakl)
Jak cicho…
Jak cicho wokoło
Nie słychać już jęków
Nie słychać salw
Gołębie krążą
Nad ruinami zburzonej szkoły
Pod nimi krzyże
Ziemia skrwawiona
Ale nad nimi
Już nie bombowce
Tylko spokojna
Błękitna dal
Jak cmentarne znicze
Jeden po drugim
Gasną wojenne pożary
Ludzie jak ptaki — ciągną do gniazd
Te dni pokoju — to dni nadziei
I wiary
Że znów wróci uśmiech
Do naszych wiosek
Do naszych miast
Z ruin ku niebu wyrośnie życie
Jak symbol zakwitł
Na zgliszczach sad
Słońce się kąpie już nie w czerwieni
Ale w błękicie
Z tragicznej podróży
Zawrócił świat
Jak cicho…
Jak cicho wokoło
Słyszę jak serce mi bije
Mamo — znów jestem w domu!
Mamo — ja żyję!
Ja — żyję…
Czy pamiętasz moja matko
(tekst wiersza przygotowanego
na harcerską wieczornicę)
Ja tamtej wojny nie przeżyłem
ja już jej śladów nie pamiętam
powiem tu tylko o tym
co każdy z nas dziś czuje
gdy słyszy że znów
ktoś wojnę chce rozpętać
— — — — — — — — — — —
Czy pamiętasz moja matko
jak tulono Cię do snu
gdy faszysta dom Twój spalił
bo zagrodził drogę mu
czy pamiętasz jak śnieg sypał
w twego ojca smutne oczy
gdy spoglądał wciąż na Ciebie
kopiąc sobie własny grób
— — — — — — — — — — —
czas pogardy czas udręki
świat kołysał się we krwi
wojna — straszna wojna
a w tym piekle rosłaś Ty?!
— moja matko…
powiedz…
ludziom powiedz…
światu powiedz…
że nam wojny nie potrzeba!
nam wystarcza bohaterów
co we krwi
bez chleba
szli po pokój dla milionów
— — — — — — — — — — — —
a takich matek są tysiące
i każda kocha swego syna
więc musi światu przypominać
że dla każdego świeci słońce
i każdy prawo ma do życia
ja się nie wstydzę tej łzy w oku
co z pod powieki mi ucieka
rozumiem mamo — czym jest pokój
popełniam błędy i widzę błędy
lecz tak jak Ty — wierzę w Boga
i wierzę w człowieka…
(Laskowiec — 1980)
Warszawo wstań!
(wiersz na szkolny spektakl)
„Wołam Cię głosem
Nabrzmiałym łzami
Dumna Warszawo
Zryta kulami
Zwalona w gruz”
Czy pamiętasz Warszawo
Rozpacz tych słów
Czy pamiętasz siłę
Która ku niebu
Wzniosła cię znów
Po Twoją wolność
Nawet dzieciaki
Z benzyną w ręku
Biegły pod kule
Pod czołgi
Pod cios
Milczysz Warszawo…
Zmiażdżył Cię los…
Ta cisza…
Ściska za krtań…
Nikt nie chce wierzyć
W śmierć Twoją krwawą
Ta cisza woła
— Warszawo wstań!
I wstałaś z ruin
Prosto do gwiazd
Uśmiech dziewczyny
W Twój pejzaż wrósł
Aż trudno uwierzyć
Że był taki czas
Co ciosał krzyże
Z płaczących brzóz
Błogosławieństwo
„Na marmurowej wyrył płycie
Czas wieczne prawa dla ludzkości
Nic piękniejszego ponad życie
W życiu nic — ponad czar miłości”
J.W. Goethe
Niech więc ta piękna miłość,
o której tak mądrze mówi poeta,
zostanie w Waszych sercach na zawsze.
Prosimy tu dziś razem dobrego Boga
i Maryję o szczęśliwe Wasze małżeńskie życie
i z serca Wam błogosławimy
— W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego…
W Dniu Pierwszej Komunii
Są w życiu takie dni
Których wspomnienie
Raduje i wzrusza
I właśnie ten
Jest jednym z nich
Bo dziś do serca
Przyjęłaś Jezusa
Niech więc Twe życie
Będzie jasne i piękne
Jak ta biała sukienka
Tego Ci życzą
Dziadek i babcia
W Dniu Twego Święta
…
A Jezus — już zawsze
Niech w sercu Twym mieszka
Do tych szczerych życzeń
Dołącza się także — Agnieszka!
(Ostrołęka — 16. V. 2010)
Modlitwa okolicznościowa
do Matki Bożej — Królowej Polski
(z okazji nawiedzenia kopi cudownego
obraz w naszym domu)
Chociaż jesteś matką
Tak wielkiego Boga
Że Jego potęga
Przytłacza i wzrusza
Wiem że serce masz takie
Że w nim znajdą schronienie
Również nasze małe
Niespokojne dusze
Chociaż brałaś w opiekę
Rycerzy i króli
Wiem że człowiek zwyczajny
Może liczyć na Ciebie
Bo go pragniesz przytulić
Wprawdzie tron Twój wysoko
A królestwo masz w niebie
Wiem że spieszysz z pomocą
Kiedy Polska w potrzebie
Moje słowa się wznoszą
Jak krzyż — prosto wysoko
Ratuj nas i Ojczyznę
Daj nam wiarę, nadzieję i miłość
Bezpieczną, radosną, głęboką
(Ostrołęka — 15. 01. 82 r.)
III. Nasz Ojciec i Brat
Nasz Wielki Rodak — Święty Jan Paweł II — był postacią tak niezwykłą i fascynującą, że każdy poświęcony mu wiersz, wydaje się być utworem zbyt płytkim i banalnym. Ale przecież, ja także nie mogłem się powstrzymać od zapisania przynajmniej kilku takich właśnie strof, które po cichu podyktowało mi serce, zwłaszcza po tym wzruszającym odejściu naszego Papieża — do Domu Ojca.
Na Twym pogrzebie
na Twym pogrzebie
modlił się z nami nawet i wiatr
wciąż w Świętej Księdze kartki przewracał
szukał słów pięknych
i powtarzanych często przez Ciebie
modlił się szeptem — modlił i płakał
jak każda siostra
i każdy brat
targał flagami i w serca wnikał
swoim powiewem ocierał łzy
a potem ucichł
i księgi więcej już nie otwierał
już jej nie czytał
a tylko słuchał — słuchał i płakał
jak i my
potem wiatr wtulił się w polskie flagi
i po cichutku zaszumiał znów
może zatęsknił
do polskich pieśni i polskiej mowy
może chciał jeszcze zanucić „Barkę”
i do kazania
dorzucić choćby — dwa polskie zdania
i kilka ciepłych, życzliwych słów
dzięki Ci Polsko za Twego Syna,
Jego przyjaciół i Jego dom.
dzięki za wszystko co tak ukochał
i w testamencie swoim wspominał,
zanim podążył przed Boga tron.
kochany Ojcze
mówiłeś kiedyś — tu u nas w Polsce
że oto „rzucasz słowa na wiatr”
wiatr je wysłuchał…
i poniósł dalej
z miłością, wiarą, potęgą Ducha
poniósł — i zasiał…
dobrze je zasiał
bo obrodziły one wspaniale
dlatego tęskni za Tobą dzisiaj
nie tylko Polska
lecz cały świat
(kwiecień — 2005)
Nasz Ojciec i Brat
Miliony wyciągniętych rąk ku jednej białej postaci
Symfonia bijących serc
Wspólna modlitwa i wspólny śpiew
Tysięcy sióstr i braci
Poszedł do obcych… a oni go przyjęli
Przyszedł do swoich… i swoi — klęknęli
I choć tak trudno być prorokiem
We własnym ojczystym kraju
To tu za Nim tęsknią i tu Go kochają
Był jednym z nas
Polakiem — człowiekiem
I On też często zatroskaną miał twarz
I On coraz bardziej pochylał się z wiekiem
Lecz zawsze zachwycał i wciąż nas umacniał
Swoją modlitwą, mądrością, cierpieniem, uśmiechem
Człowieku w bieli
Szedłeś jak siewca
Z miłością i wiarą, z potęgą pokory
Szedłeś przez miasta i wioski
Po górach, pustyniach, przez kraje, przez świat
Szedłeś wołając — „Nie lękajcie się!”
„Nie lękajcie się…”
„Otwórzcie drzwi Chrystusowi!”
„Niech zstąpi Duch Twój…
Niech zstąpi Duch Twój!
I odnowi Oblicze ziemi…
— Tej ziemi …”
Wyschniętej — spragnionej miłości, nadziei
Spragnionej, wyschniętej od lat
Na naszych oczach działy się… cuda
Bez czołgów, dział i wojska
Bez groźby rakiet
Ta wielka miłość i siła Ducha zmieniła Polskę
Wstrząsała światem
Kruszyła mury i zęby krat
A kiedy dalej iść już nie mogłeś
Cierpienia swe znosząc z godnością — w pokorze
Patrzyliśmy w okno — wołając — Boże!
Matko! Polski i świata Królowo!
Pomóż powiedzieć mu chociaż jedno ojcowskie słowo
Bo czeka na nie Polska I świat
Ja człowiek grzeszny i Polak mały
Dumny z wielkości Twojej posługi
Powiem Kim byłeś, Kim dla mnie jesteś i jaki twój znak
Ty byłeś… granit — z polskiej zrodzony ziemi
Skała… nad skały
Rybak Chrystusa — „Jan Paweł — Wielki”
Choć rzekłeś — „Drugi”
I piszą — tak
Z cichą zadumą powiem coś jeszcze
Mimo wzruszenia i mimo łez
Choć ta rozłąka rani nam serce
I bardzo trudna jest do zniesienia
To jednak wierzę, z radością… wierzę
Że jest tam — w niebie — „Jan Paweł — Święty”
Nasz nowy… Święty
On nie zostawi Polski w potrzebie
I świata — też
Tak się spełniają Wieszczów marzenia
Prorocze słowa
W czasach niewoli rzucane w świat
Bo był to przecież i będzie zawsze
„Słowiański papież”
„Biskup z Krakowa
Nasz Wielki Ojciec — „Ludowy Brat”
(kwiecień — 2005)
Pytamy się dzisiaj
Pytamy się dzisiaj — jaki byłby świat…
bez pontyfikatu
Jana Pawła Drugiego
a może trzeba by spytać
czy w ogóle byłby świat…
czy jeszcze by istniał — bez Niego?!
Jądrowa wojna
śmierć i zagłada
totalne zniszczenie
jak fatum
wciąż wiszą nad światem
jak zbrodnia i kara
jak przeznaczenie
bo jak w tym wierszu
u Różewicza
człowiek się zgubił
i człowiek zdziczał
skacze do gardła
wciąż bratu — brat
Rakiety jak ogniste smoki
błyszcząc złowrogo
stoją gotowe
na — każdy rozkaz
na krwawy start
a one mogą
rozerwać ziemię
na martwe strzępy
i wszystko zburzyć
jak domek z kart
lecz On — jak ten wiosenny wiatr
z miłością i wiarą
z potęgą Ducha
z tak drogiej mu Polski
wyruszył w świat
szedł i obracał dziejową księgą
jak — ewangelią
i świat się wsłuchał
w wymowny szelest
jej nowych kart
to On — bez czołgów, armat i wojska
w szacie pokoju — białej jak śnieg
szedł — do wszystkich szedł…
i w tym początku — naszego końca
niczym w prologu apokalipsy
chwycił swą ręką karty historii
wyciszył szelest
i uspokoił
ich groźny bieg
więc — jaki…
byłby świat — bez Niego?
może właśnie… taki
jak — w apokalipsie
co będzie kiedyś
sądem i końcem
świata naszego
(IV. 05)
Choć taki Wielki
był nam tak bliski
„nie mogą wszyscy
wszystkiego mieć po równo
bo wtedy nikt nikomu
nie byłby potrzebny”
powiedział ksiądz Twardowski
i ma on rację — na pewno
komentarz jest tu… zbędny
a jakie wnioski?
takie — że to dotyczy
także talentu
i wiary
i miłości
dlatego właśnie
nasz Ojciec Święty
był tak potrzebny
choć taki Wielki
był nam tak… bliski
dzielił się Słowem
i dzielił Chlebem
nie kryjąc troski
ani radości
a teraz może
dzielić się… Niebem
bo nadal będzie
przez nas słuchany
przez nas kochany
miłością piękną
bez cienia leku
i bez zazdrości
(Ostrołęka — 04.04.05)
Święty Rodaku — Bracie nasz
(pierwowzór tego wiersza powstał w r. 2011,
po beatyfikacji i miał on tytuł- „Błogosławiony,
zaktualizowano go w r. 2014, po kanonizacji)
Byłeś nadzieją ludzkich serc
I królem naszych polskich dusz
Zbyt błaha jest tu każda pieśń
Za płytki także ten mój wiersz
By zmierzyć głębię Twoich słów
Które wciąż siałeś kiedyś w nas
Jak złote ziarno… świętych zbóż
Szedłeś przez życie niczym wiatr
Zwiewając z pola miałki piach
Aby stokrotny wyrósł plon
I głodnym ludziom chleba dał
I by na skale stanął dom
Szedłeś przez Polskę i przez świat
A z Tobą — miłość… zawsze szła
Choć w domu Ojca mieszkasz już
I wokół siebie Niebo masz
Swym sercem nadal jesteś tu
By w trudnych chwilach… wspierać nas
I teraz pewnie patrzysz znów
Na ukochany ten swój kraj
Bo chcesz obudzić go ze snu
Rozświetlić każdy mroczny cień
By jasno znowu było tu
Nim Pan ogłosi Sądny Dzień
I Aniołowi powie — graj!
Święty Rodaku — Bracie nasz
Dziś znów pragniemy błagać Cię
O tą największą z wszystkich łask
By Bóg nam nową szansę dał
Wysłuchał wszystkie prośby Twe
Byś Polskę zawsze w sercu miał
I z nami… w Niebie… spotkał się
(IV. 2014)
Na polskiej ziemi — niemiecki papież
(Papierz — Benedykt XIV — był niewątpliwie szczerym przyjacielem
i wiernym kontynuatorem wielkiego dzieła Jana Pawła II. Jego wizyta w Oświęcimiu, zrobiła na mnie ogromne wrażenie i zaowocowała takim oto wierszem:)
Na polskiej ziem, pod polskim niebem
niemiecki obóz i Niemiec — Papież
cisza, zaduma — modlitwa i łzy
gdzie byłeś wtedy, gdzie byłeś — Boże
pytali o to ci bezimienni
pytamy dzisiaj stojąc w pokorze
także i — my
tu człowiekowi skakał do gardła
jak zwierze — człowiek
tu jeden naród innym narodom
zgotował piekło — potworny los
— dlaczego Ojcze? dlaczego — powiedz…
Ty przecież także
Albo… tym bardziej — słyszysz ich skargę
i niemy krzyk.
— Dlaczego?!
— bo zamiast wiary były miraże
była pogarda i serca głuche
na ewangelię, na bożą miłość
i Boży głos
— a Bóg?
— a Bóg był z tymi którzy cierpieli
i razem z nimi znów dźwigał krzyż
sterczą kominy i straszą wieże
wygasłe piece, kolczaste druty
beton i stal
co widać jeszcze
w tym obozowym smutnym plenerze?
…kamienne płyty, wielkie tablice
różne języki, podobne słowa
i ten sam… żal
i oto… tęcza!
tu nad obozem zjawia się nagle
niespodziewanie
strojna jak zorza gdy świta brzask
…i promień słońca na nieboskłonie
z pod ciemnej chmury
na białą postać
kieruje ciepły przyjazny blask
zachwyt, wzruszenie
wzniesione głowy, zdziwiony wzrok
i myśli ciche niczym westchnienie
to — Bóg… to — Bóg!
to On Wszechmocny, Ponadczasowy
Wielki Reżyser
przemówił do nas znakiem przymierza
mocniej niż słowem
przemówił teraz, przemówił tu
w tym strasznym miejscu gdzie płaczą serca
i braknie słów
to On tu przysłał tego papieża
który z miłością braterską przyszedł
by łatwiej było nam się pojednać
wybaczyć winy i — podać ręce
i — razem zburzyć kolejny mur
przysłał go po to
aby wyciszyć wichry historii
których nie szczędził nam dotąd czas
aby przypomnieć tamtą zagładę
jako przestrogę
aby już nigdy zbrodniczy system
nie miażdżył ludzi
i niczym potop, po raz kolejny
nie zalał nas.
trwać mocno w wierze i trwać w miłości
oto przesłanie na wiele wieków
i wiele lat
i jeszcze jedno — wielkie zadanie
dla nas, dla Polski
wyznacza Ojciec i ten nasz Brat
— trzeba budować domy na skale
dzielić się wiarą i iść z Chrystusem
śmiało, radośnie — jak nasza młodzież
do innych ludzi, przez inne kraje
na cały świat…
(V. 2006)
IV. Tej, którą kocham — wiersze dla żony
We wrześniu 2008 r. z okazji 35-tej Rocznicy Naszego Ślubu, podarowałem swojej ukochanej Małżonce, taki mały, prywatny tomik wierszy, właśnie Jej poświęconych, zatytułowany: „Wiersze dla żony”. Opatrzyłem go wtedy takim oto, bardzo osobistym wstępem:
„Spośród setek zapisanych i niezapisanych moich wierszy, tych kilka jest mi szczególnie bliskich. Dyktowała je bowiem autentyczna miłość tylko do jednej, ale jakże niezwykłej kobiety — miłość do mojej żony — czyli do Ciebie — Jadziu! Miłość jest jednak tak uniwersalnym, pożytecznym i pięknym uczuciem, że i zrodzonych z niej wierszy, nie wypada chyba wyrzucać, ani uparcie wciąż trzymać w ukryciu. Przecież także i one — mogą się kiedyś, komuś, na coś przydać. Z wielkim sentymentem i głęboką zadumą, wyłuskałem te przepełnione głębokim uczuciem strofy z różnych swoich notatek oraz z pamięci, i z okazji trzydziestej piątej rocznicy naszego ślubu — zamieściłem je w tym oto skromnym tomiku. Niech więc te proste i szczere wiersze — cieszą i wzruszają przede wszystkim — Ciebie Jadziu, oraz tych — którzy zechcą poświęcić im, choć trochę swego czasu. Niech też subtelnie inspirują do nowej, spontanicznej twórczości.
Ryszard Makowski, Ostrołęka, 22.09.2008r”
Dziś, po dwunastu latach, sięgam znowu pamięcią i sercem do tych kilku, bardzo osobistych wierszy, z głęboką wiarą i nadzieją, że moja — Śp. Jadzia, łącząc się ze mną duchowo, z ciepłym uśmiechem spojrzy na mnie znowu i te wiersze ponownie przeczyta. Jej niespodziewana śmierć (we wrześniu 2017r, na skutek nagłego pęknięcia tętniaka), zarówno dla mnie jak i dla wszystkich, którzy moją żonę znali, szanowali i kochali, była ogromnym szokiem. Ale… ale miłość jest silniejsza niż śmierć, więc nadal trwa i dalej owocuje, także w tych kilku wybranych wierszach, które teraz — jeszcze mocniej ożywiają moje sentymentalne wspomnienia, i mają dla mnie jeszcze głębsze znaczenie.
Jak bursztyny po sztormie
Jak bursztyny po sztormie
wciąż kiełkują na plaży
tak te wiersze o Tobie
miłość tworzy i tworzy
fale na brzeg rzucają
te klejnoty z głębiny
ja rzuciłem się w głębię
modrych oczu dziewczyny
choć dziewczyna jest żoną
czasem spojrzy tak na mnie
że znów chciałbym utonąć
w tych jej oczach gdzieś na dnie
znowu rodzą się słowa
do jantaru podobne
znów je mogę szlifować
jak kamienie ozdobne
nowe wiersze z nich tworzę
jak z bursztynów korale
i powracam na plażę
by iść dalej i dalej…
strumień życia wciąż płynie
jak melodia z głośnika
lecz zostaje — nie ginie
coś co w serce przenika
jak bursztyny na plaży
spoglądają na słońce
tak te wiersze wciąż marzą
że ogrzejesz je — sercem
(Jastrzębia Góra — 08.2005)
Żelazna koza
Żelazna koza
Łyka kolejne
Sękate drwa
Żwawo więc ogień
W kuchni furkocze
Kłębi się para
Woda w czajniku
Syczy, bulgocze
Ciepłe powietrze
Nad ogniem drga
Wraz z wiatrem śpiewa
Drewniana chata
O szklanych oczach
Kłania się brzoza
I gwiżdże sosna
Jesień…
Mgła jak kurtyna
Z niebem się zrosła
Jesień…
To szara jesień…
Schowana w drzewach
O życiu śpiewa
Swój koncert gra
Iskry układam
W ogniste fale
Albo zaplatam
W złote warkocze
Takie jak miałaś
Tamtego dnia
Kiedy Cię jeszcze
Nie znałem wcale
Ani Ty mnie
Na szkolnym zdjęciu
Twoje warkocze
Są wciąż urocze
I tak splecione
Jak nasze dłonie
Jak serca dwa
Ze zdjęcia patrzysz
Dziś w moje oczy
Bo odnalazła
Nas nasza miłość
Spisana w gwiazdach
Lipcowej nocy
I zapłonęła
I nadal płonie
Przyszła, została
Deszcze i wiatry
Wszystkie przetrwała
I dalej trwa
Dawno minęły
Młodzieńcze dni
Szkolne miłości
Gasły jak lampa
Wchłaniał je mrok
I tylko czasem
Wracają myśli
Wracają sny
I tylko czasem…
Łudzi mnie wzrok
Lecz skoro w ogniu
Widzę warkocze
I widzę Twoją
Dziewczęcą twarz
To niech ten ogień
Dalej furkocze
Niech przypomina
Nam młode lata
Tamte marzenia
I tamten czas
Żelazna koza
Jest jak wspomnienie
Z dawno minionych
Chłopięcych dni
Naftowa lampa
Znów się rumieni
Wszystko powraca
Jak refren wraca…
A może tylko
Mi się to śni?
(Jeglin — Ostrołęka XI. 02)
Do tego wiersza dodaje ten oto osobisty komentarz, który dość dokładnie pokazuje, jak rodził się ów wiersz i jaki wtedy prowadziłem dialog z własnym natchnieniem. Jest to oczywiście tylko jeden z wielu podobnych dialogów, jakie nader często prowadzę, w trakcie tworzenia swoich wierszy.
Inspiracją do napisania tego wiersza była żelazna kuchnia tzw. koza i przepojony jakąś tęsknotą, furkoczący w niej — ogień. W ten ogień zapatrzyłem się i zasłuchałem siedząc samotnie, w drewnianej chacie, w pewien jesienny wieczór, na pustych o tej porze roku Mazurach. Taki furkoczący ogień to naprawdę — wspaniała, sentymentalna muzyka, chwytająca za serce i budząca… wspomnienia. W swoim dzieciństwie oraz w młodości, bardzo często wpatrywałem się w ogień, słuchałem jego melodii i snułem marzenia. W takim ogniu, oczami chłopięcej wyobraźni, widywałem oczywiście różne rzeczy, w tym również twarze kochanych wówczas dziewcząt i zapewne też do nich tęskniłem, tęskniłem, i tęskniłem…
Podobny nastrój ogarnął mnie także w ten właśnie mazurski wieczór, więc mimowolnie i dosyć natarczywie w mym umyśle zaczęły pojawiać się pojedyncze słowa, później całe zwroty, i kolejne wersy jakiegoś przebijającego się ku mej świadomości, nowego utworu. Jego szlifowaniem zająłem się nieco później i to nie na Mazurach ale w Ostrołęce, gdyż musiałem lepiej mu się przyjrzeć, i pomyśleć o co właściwie w tym wierszu mi chodzi. Wiersze bowiem, zwłaszcza te natchnione, żyją często swoim własnym, literackim życiem i nawet sam autor nie do końca, i nie zawsze właściwie je rozumie. Zacząłem się więc zastanawiać do kogo tam na Mazurach tak bardzo zatęskniła moja poetycko nastrojona dusza i kogo wówczas naprawdę, zobaczyłem w tych furkoczących, jasnych płomieniach kuchennego ognia.
Najpierw wydawało mi się, że wiersz ten upomina się o wspomnienia z mojej pierwszej miłości, gdyż to tamta dziewczyna — Danusia, miała właśnie takie jasno-złote warkocze, jak te obserwowane przeze mnie płomienie, a i czas tej niewątpliwie wielkiej, szkolnej miłości zahaczał o moją własną „epokę kuchennego ognia”.
Zastanowiła mnie jednak siła, ciepło i niezwykła aktualność tej falującej w mym sercu tęsknoty. Tak mogę tęsknić tylko do jednej osoby i do jednej… literackiej postaci. Jest nią moja żona — Jadzia! To jej poetycki obraz, ożywiony złotymi płomieniami kuchennego ognia, wywołał w mym sercu tą niewyrażalną tęsknotę i to niepojęte wzruszenie. A warkocze? Przecież w ogniu wyraźnie widziałem piękne, jasne warkocze… niejako sam je z iskier splatałem. Skąd to złudzenie i skąd takie skojarzenia? Moja żona, odkąd ją znam, przecież nigdy nie nosiła warkoczy…
Zdjęcie! To dawne, szkolne zdjęcie mojej obecnej żony, które zawsze noszę przy sobie, przypomniało memu sercu jej dziewczęcą twarz i te jej długie, jasne warkocze, które wtedy sobie zaplatała. To nic, że w mojej „epoce kuchennego ognia” Jadzi jeszcze wcale nie znałem, to nic, że i ona nie wiedziała wówczas nic a nic o mnie. Mazurska tęsknota pokonała czas i logikę, i tak jak… miłość, zbliżyła nas magicznie… ku sobie. Stąd ten zagadkowy nastrój i stąd ta dziwna, nieokreślona a tak bardzo aktualna tęsknota do patrzącej na mnie ze zdjęcia… i z ognia, niby nieznajomej, lecz jakże bliskiej mi dziewczyny.
A może to już wtedy, w owych pięknych szkolnych latach, moja dusza widziała dużo więcej i dalej niż oczy? Może widziała tą właśnie dziewczynę, która jest dziś moją żoną i może patrząc chłopięcym sercem w kuchenny ogień, to do niej właśnie już wtedy się uśmiechałem i do niej tęskniłem? Miłość jest przecież tak zagadkowa, ponadczasowa i piękna, że i ta wersja jest co najmniej — prawdopodobna.
Gdy zasypiasz
(Jest to mój pierwszy wiersz,
jaki napisałem dla Jadzi.)
Może Jadziu jeszcze nie śpisz
I w swych myślach poprzez dal
Może tego chłopca pieścisz
Który poznał czym jest żal
Tylko zegar mąci ciszę
I uparcie liczy czas
A tęsknota wciąż kołysze
Razem do snu tuli nas
Właśnie teraz gdy zasypiasz
Gdy za chwilę będziesz śnić