E-book
14.7
drukowana A5
60.48
Jak rodzą się wiersze?

Bezpłatny fragment - Jak rodzą się wiersze?

Jak kamienie wyłuskane ze strumienia czasu

Objętość:
260 str.
ISBN:
978-83-8221-022-4
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 60.48

Jak kamienie wyłuskane ze strumienia czasu

Jak kamienie wyłuskane

Ze strumienia czasu

Tak te wiersze

Z głębi duszy wyłowione

Jak bursztyny

Przez natchnienie obrobione

Gdzieś w pamięci odszukane

Na tych kartkach poskładane

Będą sobie cicho czekać

Aż czytelnik im użyczy

Trochę ciepła

Trochę światła

Trochę głosu

Wędrując kiedyś po Mazurach, zobaczyłem w pełnej krasie pewien mały, leśny strumień, dziarsko płynący w kierunku pięknego jeziora — Babięta. W owym strumieniu było mnóstwo wypłukanych z piasku kamieni: dużych i małych, okrągłych, i kanciastych, mniej lub bardziej pokrytych mchem albo rzęsą. Niektóre z nich były schowane głęboko pod wodą, inne zaś śmiało wygrzewały się w słońcu na pochyłym brzegu, w środku dziewiczego lasu. Leżały te kamienie tu i tam, bliżej i dalej, tworząc jakoś naturalną harmonię nie opartą o żadne widoczne schematy czy kryteria.


Podobnie jest z moimi wierszami. Także one — „z głębi duszy wyłowione, przez natchnienie, jak bursztyny obrobione”, spoczywają sobie spokojnie w strumieniu szybko płynącego czasu. Owe utwory pojawiały się z różną częstotliwością — w czterech, odrębnych okresach mojego życia:


a) okres szkolny: lata 1954—1967

b) okres studencki: lata 1967 — 1973

c) okres pracy zawodowej: lata 1973 -1998

d) okres emerycki: od roku 1998


Nie wszystkie jednak moje wiersze, są oznaczone konkretnymi datami, dlatego nie zawsze można je odpowiednio schronologizować. Wiele z tych utworów, zanurzyło się już bezpowrotnie w piasku zapomnienia, niektóre czas już nieźle oszlifował, a inne jeszcze boleśnie ranią lub przyjemnie łaskoczą, bo są nazbyt ostre i świeże.


Kierując się tą mazurską inspiracją, niektóre ze swych licznych wierszy będę tu rzeczywiście próbował delikatnie wyłuskiwać z moich notatek lub z mojej pamięci. Będę je mozolnie układał na pochyłym brzegu literackiej krainy… może nie po kolei i bez zbytniego pośpiechu, ale z zachowaniem pewnej naturalnej logiki i harmonii, porządkującej nieco (bardziej tematycznie niż chronologicznie), tą ich nową kolekcję. Co dalej z nimi będzie?… A to zależy już od Ciebie — Szanowny Czytelniku. Ogrzejesz je własnym ciepłem, oświetlisz swoją mądrością i osobistym doświadczeniem, użyczysz im być może trochę serca, i głosu, albo… albo obojętnie pozostawisz na brzegu — aż pojawi się tam nowy promień życzliwego słońca… lub — nowa fala czasu, która z powrotem wciągnie je pod wodę, na piaszczyste dno ciszy i… zapomnienia.

I. Jak rodzą się wiersze? -trochę zadumy nad poezją

Niektórzy powiadają, że jeśli jakiś poeta nie ma o czym pisać, to pisze o poezji. Ja jednak tak nie uważam. Poezja jest przecież na tyle piękną i ciekawą sztuką, że z pewnością zasługuje na niejeden, specjalnie poświęcony jej wiersz. Sam proces jej tworzenia, myślę że nie tylko dla mnie, jest wciąż fascynującą tajemnicą. Jak taki proces może przebiegać, przykładowo przedstawiłem w komentarzu do wiersza — „Żelazna koza”, zamieszczonym w IV rozdziale.

A cóż to jest poezja? Kiedyś wymyśliłem taką oto jej roboczą definicję:

Poezja to inkluzja mini-max

Minimum słów

Maximum piękna, myśli i uczuć

I rzeczywiście, dzięki odpowiednim środkom poetyckim, w dobrze skonstruowany wiersz, daje się często upchać wiele tomów rozmaitych myśli oraz zawrzeć w nim całą gamę spontanicznych skojarzeń i uczuć, ożywionych swoistym pięknem i harmonią (także tą muzyczną, jaką daje rytm i rym). Jak to możliwe? Ano właśnie, jest to jedna z wielu intrygujących zagadek autentycznego natchnienia. Może więc warto, się temu bliżej przyjrzeć? Mam nadzieję, że te kilka, zamieszczonych w tym rozdziale wierszy, chociaż z pewnością nie rozwiąże owej twórczej tajemnicy, to przynajmniej jej… dotknie. Być może (a bardzo bym tego chciał), zachęci to kogoś, do twórczego poszukiwania swojej własnej odpowiedzi na to intrygujące pytanie: „jak rodzą się wiersze?”. Żeby jednak jakieś wiersze mogły się faktycznie w kimś rodzić i owocować, to ten ktoś nie może się ich wstydzić ani ich ignorować, przeciwnie — powinien je pokochać i wciąż je doskonalić.

Ja kocham swoje wiersze…

Ja kocham swoje wiersze

i ten ich prosty, jasny styl

choć inne może są piękniejsze

i pewnie też — mądrzejsze

to zawsze wierny jestem im


Podziwiam bardzo wielu

pisarzy i poetów

i jestem urzeczony

potęgą myśli ich i słów

lecz tak jak w tańcach na weselu

pomimo pokus i zachwytów

do własnych wierszy — jak do żony

powracam przecież szybko znów


Choć bardzo lubię słowa — klucze

to wciąż unikam niczym ognia

przesadnych środków oraz form

nikogo nie chcę tu pouczać

ja tylko pragnę dotrzeć do dna

mej duszy, w której szumią co dnia

spokojne fale… albo sztorm


Wystarczy słuchać się natchnienia

wyłowić z szumu jego głos

i potem prawie nic nie zmieniać

by z ziarna wyrósł nowy kłos


Te kłosy wciąż przygarniam

i głaszczę bardzo czule

by wyczuć słodki zapach ziarna

i tę melodię, w której…

króluje rytm i rym

a każdym kłosem tym jak piórem

podpisać mogę się na niebie

bo przecież daję też coś z siebie

— tym prostym wierszom swym

Jak rodzą się wiersze?

A jeśli chcesz wiedzieć

Jak rodzą się wiersze

To muszę jak Arystoteles

Podzielić utwory

Na drugie i pierwsze


drugimi sprawa jest prosta i łatwa

Rodzą się wprost na życzenie

Duch myśli prowadzi a uczuć nie gmatwa

Rymy i rytmy układam w harmonię

Zamykam w słowach swoją zadumę

Humor ironię

Długopis po kartce biega jak szalony

Trochę tej gonitwy

I wiersz jest skończony


O pierwszych natomiast

Powiedzieć nie umiem

Przychodzą z za świadomości

Rodzą się w głębi

Której wciąż nie znam

I nie rozumiem


Jakiś niepokój jakieś wzruszenie

Obrazy i myśli ze mnie wyciska

Nie wiem czy jest to tylko natchnienie

Czy może jakaś tajemna siła

Co jak fontanna ku niebu tryska


Dlaczego w ręce wpada mi notes

Ot choćby teraz gdy siedzę w wannie?!

Po całonocnych trudach podróży

Pragnę odpocząć

Lecz na nic protest

Kamienne myśli strzelają ogniem

I jak lawiny walą się na mnie


Chciałbym… jak Mojżesz

Pośród kamieni znaleźć tablice

Lawiny myśli — zagłuszyć gromem!

Iskry… rozdmuchać — jak błyskawicę!


Są też i takie chwile że nie wiem

Co ja naprawdę mam wybudować

Już nie z kamieni — lecz z luźnych desek

Które do brzegu wiatr przyholował

Te deski płyną z pełnego morza

A w morzu giną — od wieków giną

Ludzie i łodzie… wielkie okręty

Jestem rozbitkiem — wiec pozwól Boże

Abym jak Noe zbudował arkę

I z tym żywiołem miał spokój święty


Te luźne deski i te kamienie

I ta fontanna co w niebo tryska

Są jak podarki — budzą zdziwienie

Lecz nie tłumaczą narodzin wiersza

Nie ukazują otchłani z bliska


Lecz ciągle rodzą się nowe wiersze

Wiersze się rodzą i umierają

Przychodzą z głębin — zwłaszcza te pierwsze

Przychodzą z głębin i tam wracają…

     (Ostrołęka 03.83)

Jak przed muchami

jak przed muchami

oganiam się ręką

tak przed słowami

uciekam często

na przekór wierszom

albo piosenkom


wciąż jednak cisną

się do mych uszu

nowe wersety

i nowe zwroty

wiec pisać muszę

nawet gdy nie mam

już na to czasu

ani ochoty


jest jakaś siła

która zniewala

do ulegania

natrętnym słowom

a wiec powstają

pieśni i wiersze

wciąż od początku

ciągle na nowo


jak dziecka w łonie

nikt nie zatrzyma

tak i tych wierszy

serce nie zdzierży

kiedy nadchodzi

ta ich godzina


ja mogę tylko

co nie co skrócić

trochę pozmieniać

coś tam wyrzucić

w tych nowych wierszach

jakieś tam zwrotki

lub jakieś zdania

i na tym kończy

się moja sztuka

sztuka — pisania

     (Kamianka — 04.05)

Literacka szpanermania

Zachwaszczają poezję

Różnej maści szpanerzy

Robią wodę nam z mózgu

Kiedy karzą dziś wierzyć

Że bełkot — to sztuka

Dostojna wyniosła

Kto tego nie czuje

Ma w sobie coś… z osła


Lecz koń by się uśmiał

Wraz z osłem do społu

I z takiej twórczości

I z takich… matołów

Co bawią się słowem

Jak małpa lusterkiem

Serwując nam tylko

Tandetną żonglerkę


Przerost formy nad treścią

Brak przesłania i sensu

Puste słowa i zdania

Z pogranicza… nonsensu

Takie chwasty szeleszczą

Na poezji ugorze

A powinny tam szumieć

Wiersze mądre i piękne…

Wiersze cenne… jak zboże

     (Ostrołęka — 2014)

Melancholia

— więc nie dziw się że gaśnie

mój cały twórczy zapał

że tylko tli się… a nie świeci

że motam się jak matoł

jak gniewny wilk co właśnie

tak głupio dał się złapać

w żelazną klatkę albo w sieci


na gołym polu zniechęcenia

jak dzika grusza po śnieżycy

niebawem zaśnie moja wena

i wszystkie jej niechciane dzieci


i żadna wiosna jej nie zbudzi

i żadna jesień nie zabarwi

w tym szarym świecie głuchych ludzi

ona już nigdy nie zaszumi

i nikt już nigdy z niej nie zadrwi


a z ognia, który płonął we mnie

zostanie tylko biały pył

i tylko wiatr

rozsieje kiedyś go po niebie

i wszystko znów — powróci tam

skąd płomień był

Są ludzie otwarci

Są ludzie otwarci

i ludzie wrażliwi

więc mądrość ich karmi

i sztuka przenika

to oni potrafią

pobudzić, uskrzydlić

nawet miernego

artystę, poetę,

muzyka…


Są także i tacy

co nic ich nie wzrusza

i nic nie zachwyca

to przy nich tak często

i zapał i talent

jak drzewo na deszczu

nie pali się wcale

lub żarzy się z sykiem

i gaśnie powoli

po cichu

jak świeca


Są wreszcie… i muzy

tak pełne uroku

że przy nich artyści

doznają amoku

to dzięki nim właśnie

powstają wciąż nowe

utwory i dzieła

— ponadczasowe

Poezjo — nie umieraj

W medialnym jazgocie

W ulicznym żargonie

Poezja jak muzyka

Dziczeje lub… tonie…

Nie widać

Nie słychać

Już nawet trzepotu

Jej skrzydeł i nóg


Wśród zgiełku

I dziczy

Gdzieś z serca

Gdzieś z ciszy

Wyrywa się jednak

Jak skarga — pytanie

Poezjo szlachetna…

Czy człowiek zwyczajny

Cię jeszcze zrozumie?

Usłyszy?

Co z Tobą się stanie?

Czy zechce z powrotem

Dać skrzydła Ci Bóg?

W Kamiance

krajobraz jest tu taki

że radość przynosi

…i sercu i uszom

i oczom

to on dyktuje

mi swoje wiersze

zachwyca i prosi

by usiąść

popatrzeć posłuchać

…odpocząć


więc siadam i patrzę

i słucham tych wierszy

głęboko wzruszony

a potem… powracam

zdrowszy weselszy

do domu do dzieci

do żony

     (Kamianka- 2005)

Sosny nad Narwią

w ich cieniu tworzę

wciąż nowe wiersze

czasem te drugie

a czasem — pierwsze


wyciskam z siebie

niczym żywice

słowa kojące

i słowa cierpkie

tu patrząc w niebo

w słońca źrenice

otwieram serce

na cud natchnienia

na tajemnicę

tak jak te szyszki

z ziarnami wzruszeń

otwieram serce

i swoją duszę


a sosny — szumią

i Narew — płynie

wiersze jak kwiaty

niebawem zwiędną

i wszystko minie


i tylko miłość

ponadczasowa

rośnie i rośnie

dyktując proste

odwieczne słowa

    (Kamianka — 04.05)

Literackie bezrobocie

Noszę wciąż w sobie

Setki nie spisanych wierszy

Wielu z nich nigdy już nie zapisze

I wiem że nie jestem

Ani ostatni ani też pierwszy

Który z poezją kipiącą

W kambuzie swego serca

Spokojnie

odpływa

ku światłu

i ciszy

II. Polsko — Ojczyzno Ty moja!

Szczery patriotyzm i chrześcijańska wiara, na przestrzeni wieków w naszej Ojczyźnie zrosły się ze sobą tak mocno, że byłoby nonsensem je usilnie rozdzielać, albo sobie przeciwstawiać. Dlatego też w moich wierszach, te dwie niesłychanie cenne wartości, odzywają się często tym samym, albo bardzo podobnym głosem. Jestem bardzo wdzięczny swoim rodzicom, sąsiadom, nauczycielom i duszpasterzom, za to, że tak gorliwie, od wczesnego dzieciństwa uczyli mnie szacunku i miłości do Boga, Ojczyzny, i Ludzi.

Ostrołęka — mini tryptyk liryczny

(wiersz inspirowany pięknym herbem mojego miasta)

Gdzie orzeł piastowski z niedźwiedziem kurpiowskim

na puszczy rubieżach zawarli przymierze

— tam stanął nasz gród


Ta ziemia pamięta dni chwały i święta

i chwile podniosłe i lata żałosne

— gdy dręczył ją wróg


Tu żyję i wierzę więc modlę się szczerze

o pokój dla miasta co w serce mi wrasta

— niech chroni go Bóg

Czasem wołam Cię po imieniu

Chociaż jesteś mi droga

Jak miłość jak honor

Tak droga że droższa niż życie

To przecież nie zawsze

Potrafię Cię nazwać

Bo można o Tobie

Też myśleć po cichu

I kochać Cię skrycie


O Ciebie walczyli królowie, rycerze

Ludzie nieznani i prości

Dla Ciebie ginęli kapłani, żołnierze

Chociaż też często nie śmieli mówić

Że idą po twoją wolność

Po prostu z miłości


Wiersze, piosenki, filmy, utwory

Ziemia i praca

I dzieje tak żywe ciekawe jak baśnie

Pełne są Ciebie

Gdy nawet słów braknie

Lub jest ich niewiele

Biją nam serca

A to Polska właśnie…

A to Polska właśnie


Więc chociaż nie umiem

I nie śmiem zbyt często

Wymawiać słów wielkich

I świętych jak Twoje

To jednak są chwile

Że muszę jak dziecko

Zawołać do Ciebie

Polsko!

Ojczyzno Ty moja!

      (Ostrołęka 06.11.83)

Nad rodzinnym gniazdem

chociaż tu nie mam już nic swojego

i choć nie stoi już tu mój dom

jak uśmiech wiosny

zostało w sercu mi coś ciepłego

dziecięca miłość do mojej wioski

i do tych pięknych rodzinnych stron


a więc z nostalgią lotem bociana

nad starym gniazdem w promieniach słońca

zataczam myślą kolejny krąg

i chociaż wioska już nie ta sama

tu wciąż zachwyca mnie śpiew skowronka

ludzka życzliwość

i rześki zapach lasów i łąk


dlatego proszę Cię dobry Boże

dla mojej wioski o kilka łask

proszę o miłość

by zawsze rosła tutaj jak zboże

by każdy człowiek z pomocą boską

cieszył się zdrowiem i żył tu długo

miał w oczach uśmiech i szczęścia blask

     (Łaś — 2011)

W mojej pięknej wiosce

Tu każde drzewo pachnie inaczej

Deszcz tylko ostrzy tą rajską woń

Tu godzinami mógłbym tak siedzieć

Siedzieć i patrzeć

Czym wciąż obdarza nas Boża Miłość

I co stworzyła tu Jego dłoń


Ptaki z pamięci tutaj śpiewają

Nuty już dawno rzuciły w kąt

Genialny koncert

Bez partytury bez dyrygenta

W mistrzowskim stylu

Za darmo dają

I nie potrzebne są im głośniki

Ani mikrofon ani komputer

Ni żaden prąd


Melodie płyną prosto do serca

Z powiewem wiosny lecą przez świat

Odwiecznych pieśni nikt nie fałszuje

Nikt nie przekręca

Zawsze są piękne i zawsze młode

Mimo upływu wieków i lat


Kwiaty jak panny

Przed lustrem rosy na palcach stoją

Słońce zagląda im prosto w twarz

A one oczy listkami stroją

I wciąż się śmieją ciepło wesoło

Zawsze zalotnie

Wszystkie na raz


Jak mam dziękować Ci wielki Boże

I za tą wiosnę i za ten kraj

Za kwiaty polskie drzewa i zboże

Pola i łąki zielony gaj

I za tą moją rodzinną wioskę

Która wciąż dla mnie

Jest naj, naj naj…

    (Łaś — maj 2011)

Teoria Wszechbytu

wszechświat zanurza się w Nieskończoności

ziemia to tylko element Kosmosu

czas jest przedziałem bezkresnej Wieczności

a życie to funkcja woli i Losu

   (28.12.67)

Kim że ja jestem?

ja — świadom nędzy swego istnienia

ja — zawieszony w Nieskończoności

czyż jestem dziełem Aktu Stworzenia

czy też absurdem — z jakiejś nicości?

   (09. 1970)

? -! -? -.

Któż jest autorem księgi wydarzeń

Gdzież jest reżyser odwiecznych scen

Kto skomponował melodię życia

Kim jest projektant bezkresnych sfer?


W nieogarniętej kosmicznej toni

Rozkołysany wiruje świat

A wokół echo milczenia dzwoni

Strzegą tajemnic lawiny lat 


I tylko człowiek stawia pytania

W mrokach wszechbytu szuka wciąż dróg

W końcu olśniony błyskiem poznania

Odkrywa prawdę i woła — Bóg! — Bóg!


A potem kruszy się podium wiary

Na nowe szlaki los rzuca nas

I znów odradza się problem stary

I znów pytania przynosi czas —


Któż jest autorem księgi wydarzeń

Gdzież jest reżyser odwiecznych scen

Kto skomponował melodię życia

Kim jest projektant bezkresnych sfer?


Zbyt mała wiedza sieje zwątpienie

Niweczy cały poznawczy trud

Wiarę zamienia znów w przygnębienie

Albo też rodzi pychę i bunt —


Prawdziwa mądrość ma smak pokory

W gmachu Miłości to ledwie próg

Cóż z niego widać — blask i kolory

Jakie mieć może jedynie — Bóg.


( Łaś, Gdańsk, Ostrołęka 1969 — 2001)

Ps. Ten wiersz od pierwszego znaku zapytania

aż do ostatniej kropki pisało mi — życie.

Pisało przez ponad trzydzieści lat

Pasja

(refleksje po obejrzeniu filmu M. Gibsona — „Pasja”)

jakże okrutny może być człowiek

i jakże Wielki może być Człowiek

kto widział… zrozumie

co przeżył… nie powie

bo mówić się nie da

gdy sięgasz dna duszy

by spojrzeć w głąb nieba


recenzję o „Pasji” pisze sumienie

pisze ją… w sercu…  nie w głowie

bo film ten

— to Jego Miłość, pokora, cierpienie…

bo film ten

— to także moja modlitwa

refleksja, wzruszenie…

i… spowiedź


to — łza taka wielka

i ciężka jak męka konania

jak ciało Chrystusa

na gwoździach rozpięte

włócznią rozdarte

wrośnięte w krzyż

to — łza

która w serca uśpione,

niewdzięczne, uparte

jak młotem uderza

a w duszy pieśń nową

wydzwania, wydzwania, wydzwania…

rozbudza i skłania

by unieść głowę i spojrzeć wzwyż


to krew i zbawienie

cud zmartwychwstania

otwarte niebo

i pusty grób

i — cisza…

zaduma, zdziwienie…

rachunek w dwu zdaniach

— co robię? kim jestem?

pytania, pytania, pytania…

i jedna odpowiedź

— tak kocha Bóg…

     (Ostrołęka 03.04)

Największy z cudów

Największy z cudów, to cud zmartwychwstania

Otwarte niebo i pusty grób

Radość, nadzieja, dar pojednania

Niech to nas łączy — tak jak chce Bóg

Niezłomni — wyklęci

„Polska się o nas kiedyś upomni!”

— tak wołał żołnierz… sponiewierany

bity, dręczony, torturowany…

żołnierz niezłomny — ale wyklęty

kiedy go zdrajcy — czerwone męty

wlokły na śmierć


Polska nie może o Nich zapomnieć

o dzielnych Synach tego Narodu

co szli po wolność wierni Ojczyźnie

i wierni Bogu

szli drogą krwawą, stromą i piękną

jak górska perć


Mroczna katownia… krew na betonie

haniebny proces… zbrodniczy strzał…

czy było warto? — oto pytanie

czy było warto?!

Tak! — Tak, bo On walczył dla nas, dla Polski

z orłem w koronie

— chociaż umierać było tak ciężko

było mu żal

…… … … …

I upomniała się o nich Polska

po tylu latach fałszu i zdrad

— zamiera hańba, rodzi się troska

aby i o Nich usłyszał… Naród

usłyszał… świat

     (Ostrołęka — 1.03. 2013r)

Katyń i Smoleńsk

(Pisząc ten właśnie i kolejny wiersz, szczerze wierzyłem w szybkie i uczciwe wyjaśnienie owego tragicznego wydarzenia. Wierzyłem też w narodowe i polsko-rosyjskie pojednanie. A jednak, niestety — bardzo się myliłem.)

Katyń…

To słowo przytłacza i boli

Katyń…

Trzeba pamiętać i pamiętamy


Smoleńsk…

Samolot runął, rozbił się, spalił

Smoleńsk…

Tak wiele pytań, a więc pytamy

Co chcesz powiedzieć

Nam dzisiaj Boże?

Co trzeba zrobić i co zrozumieć

Jak mamy czytać ten wielki znak?

Pytamy o to stojąc w pokorze

W bólu, w zadumie

Pyta się Polska i pyta świat


Oni lecieli…

Wyzwolić prawdę

Ocalić pamięć i oddać hołd

Tym których w ziemię

Katyńską ziemię

Wdeptał nieludzki

Rozkaz i los


Ci — też zginęli…

Wszyscy zginęli

Dlaczego? — Nie wiem

Może potrzebny

Jest dzisiaj światu

Ich krwawy apel

I niemy głos?


Polski prezydent

W rosyjskiej trumnie

Szok i zdziwienie

Wymowne gesty

Znicze i kwiaty

Wzruszeni ludzie

I szczere łzy

Wspólne modlitwy

Piękne kazania

I ta nadzieja

Że coś się zmieni

Że dorastamy

Do pojednania

Oni i my

  (10. 04. 2010)

Puste krzesła

Rząd pustych krzeseł

Jeden, drugi, trzeci…

I smutna świadomość

Że nikt tam na nich dziś nie zasiądzie

Na próżno wszyscy wyczekiwali

Samolot z Gośćmi — już nie przyleci


Bo wrył się krwawo

W tą samą katyńską ziemię

Nad którą wisi wciąż jakieś fatum

Tak los znów pisze — list do Moskali

I pieśń dla Rodaków


Rosyjska ziemia

Polskie mogiły

Ojczyste kwiaty

Mały harcerzyk

Mały werbelek

I wielki ból…

Trudno zrozumieć

Trudno uwierzyć

Proste pytania:

Dlaczego znowu?

Dlaczego tu?


Wybuchła prawda jak błyskawica

Katyń!

Zobaczył nagle ją cały świat

Katyń!


Krzyż przed pałacem

Smoleńsk!

Płonące znicze

płaczące kwiaty

Smoleńsk!

Schylone głowy

Tłum na ulicach

Polska się modli i Polska płacze

Znów wszyscy razem jak z bratem brat

Wspaniali ludzie, Ci co tu stoją

Ci co tam leżą, i Ci… co zginęli

Wielki Prezydent — wielkiej Odnowy

I wielki Naród… z historią swoją

Oszukiwany… przez tyle lat

     (10.04.2010)

Przychodzi czasem taki dzień

Przychodzi czasem taki dzień

i noc w tym dniu przychodzi taka

że czujesz śmierci zimny cień

i chce się tobie… płakać


znajomych zmarłych rośnie krąg

ich krzyże wznoszą się jak ręce

pod śniegiem milknie liści song

i ich już nie usłyszysz więcej


wędrują myśli aż po kres

pamięcią sięgasz poza mrok

i znów ich twarze widzieć chcesz

i znów bezsilny jest twój wzrok


cicho kolejny zgasł gdzieś znicz

i zamilkł dzwon (ostatni dzwon)

ucichła pieśń (ostatnia pieśń)

i nie poradzisz na to nic

gdy swoją dłoń (tą zimną dłoń)

podaje śmierć (uparta śmierć)


w tym wątłym ogniu małych zniczy

płonie też mój maleńki świat

i moje dni Ktoś teraz liczy

i wie za ile zgasnę lat


pokorny ten mój głos

wysłuchać zechciej Panie

kiedy dopełni się nasz los

w wieczności także obdarz nas

przyjaźnią miłością i spotkaniem

   (1.11.81)

Puste tablice

Cmentarna cisza

Milczący dzwon

Kamienne płyty

I te tablice

Nie zapisane

Co wciąż czekają

I pośród grobów

Jak gwiazdy lśnią


Gwiazdy spadają

Jedna po drugiej

Goni za nimi

Zdziwiony wzrok

Wciąż zapisują

Puste tablice

I tak codziennie

I tak co rok


Dziś nawet nie wiem

Jakie imiona

Na tych tablicach

Wypisze czas

Lecz jest gdzieś inna

Niedokończona

Wielka tablica

Na którą wpiszą

Każdego z nas


Gwiazdy spadają

Jedna po drugiej

Goni za nimi

Zdziwiony wzrok

Wciąż zapisują

Puste tablice

I tak codziennie

I tak co rok

   (Rzewnie — 83)

Kochajmy ludzi

„Śpieszmy się kochać ludzi

tak szybko odchodzą…”

— Powiedział Ksiądz Twardowski

Piękne to słowa i mądre przesłanie

Dlatego często je powtarzamy

W świecie gonitwy, farsy, obłudy

W chwilach zadumy i w chwilach troski

Jakoś uważniej tego słuchamy

Brzmi to jak motto i jak zadanie

Bo przecież zgodnie z wyrokiem boskim

Zbyt wiele czasu tutaj nie mamy

My także wkrótce cicho zgaśniemy

Niczym kolejna, woskowa świeca

Albo zwyczajny, prosty kaganek


I tylko miłość właśnie

Tak szybko nie wygaśnie

I śmierć jej ciepła nie wystudzi

W niejednym sercu się odezwie

Jak górskie echo pośród skał

Niejedną duszę ze snu zbudzi

W serdeczną wtuli się poezję

W odwieczną wplecie się melodię

I nawet kiedy zmilkną słowa

Jej koncert dalej będzie trwał


A kiedy się spotkamy

U Ojca, który wszystko wie

I wszystkich dobrze zna

To się z pewnością przekonamy

Że każda wierna przyjaźń

I każda szczera miłość

Tam pięknie owocuje

I w boskim wiecznym świecie

wciąż łączy nas i trwa

Dziecięca kolęda 81-go roku

mój maleńki Jezu

zanim przyjdziesz na nasz świat

poproś Ojca swego w Niebie

by zatrzymał Cię przy sobie

jeszcze chociaż kilka lat


bo w co mama Cię ubierze

gdy urodzisz się wśród nas

nikt Ci Jezu nie pomoże

pastuszkowie nie odwiedzą

taki smutny nadszedł czas


nie przyjadą trzej królowie

nie zobaczą biedy Twej

dary pocztą wyślą Tobie

i nie będziesz nawet wiedział

gdzie ich szukać… kto je śle


będziesz sam pił chude mleko

gdy obudzisz się ze snu

mama będzie wciąż daleko

wciąż w kolejkach będzie stała

aż jej zbraknie sił i tchu


a gdy trochę już podrośniesz

i do sklepu pójdziesz sam

to cukierka nikt Ci nie da

nic bez kartek nie dostaniesz

choć słodycze leżą tam


o zabawkach nie wspominam

puste półki budzą żal

skromna będzie też choinka

a życzenia — jakże proste

chcę byś chleb i buty miał


chcę by czołgi nie straszyły

Twojej mamy w krótkich snach

by ojcowie powrócili

do swych dzieci co czekają

z niepokojem i we łzach


więc zaczekaj w swoim niebie

mały Jezu gościu nasz…

ale przecież znam ja Ciebie

znam Twe serce — wiem że przyjdziesz

nie opuścisz w biedzie nas


wiem że słyszysz słowa moje

i modlitwę słyszysz też

a więc czekam z niepokojem

na te narodziny Twoje

i Ty Jezu o tym wiesz

   (12.1981)

Polski nie rzucę-uczuć nie zmienię

Chociaż dzisiaj nam smutno

A w kraju naprawdę jest źle

Przecież wierzę że jutro

Zaświeci nam słońce

Słońce co w gęstej skryło się mgle


Jakżeż bardzo to przykre

Jakiż wstyd to i bieda

Słyszeć że Polak gdzieś żebrze

Wśród obcych jak dziad

Nasz naród jest dumny

I duszy nie sprzeda

Lecz umie docenić

Życzliwość i gest

Wie o tym świat


Może się wstydzę i może płaczę

Przełykam ślinę i spuszczam wzrok

Za czyjeś błędy ja także płacę

I będę płacił nie jeden rok

Przeżyję gorycz i poniżenie

Przeżyje kryzys, wojenny stan

Polski nie rzucę — uczuć nie zmienię

Największy z długów

To dług wdzięczności

A wobec Kraju ja dług ten mam


Może brzmi to jak slogan

Jak hasło z plakatu

Który kazano powiesić na ścianie

Lecz za świadka mam Boga

Ojczyznę swą kocham!

I synowski szacunek mam dla Niej


Kiedy na świat szły burze

A serca konały od zgrozy

Rosła rozpacz i krzyże

Potęgi milczały w pokorze

Nasz Naród był sobą

Nie zdradzał

Przed wrogiem nie klękał

Ojczyzna i honor

To dla nas rzecz święta!


Gdy było trzeba — szli nasi

Ratować gnębione ludy…

Ginący świat

Gdy było trzeba — to nawet dzieci

Biegły pod kule, pod czołgi, pod cios

A dzisiaj?

Dziś także trzeba

Ratować godność, jedność i ład

Budować przyjaźń, zgodę

I lepszy los


I choć teraz mi ciężko

A w mym Kraju jest bieda

Jednak serce mam takie

Że zagłuszyć się nie da

Choć nie wszystko rozumie

Nie każdemu dziś wierzy

Moje serce jest dumne!

Że do Polski należy…

    (Ostrołęka: 23—26. 08. 82 r.)

Treblinka

(wrażenia z wycieczki)

w martwych kamieniach

martwe postacie

pochód posępny

pochód bez końca

milczy…

czy woła?!

słyszysz — to żydowskie dziecko

skarży się i płacze

ono widziało śmierć swego ojca

a z ramion matki wyrwano je siłą

pewnie oprawcy już matkę otruli

dziecko z obcymi

będzie się dusiło

w tej strasznej chwili

nikt mu nie powie

synku… ja z tobą…

nikt nie przytuli


plączą się nazwy

w tłumie kamieni

miasta… i kraje…

dalekie… i bliskie

to… krzyk rozpaczy

to… brak nadziei

tutaj w Treblince

zrównał je wszystkie


tu zginął Korczak

i jego dzieci

w ten dzień okrutny

w ten czas przeklęty

— cóż im mówiłeś stary Doktorze

jak pocieszałeś

słysząc…

jak milkną…

ich serca…

w komorze…

twój kamień — jest jak zwycięstwo

nawet w obozie

jest taki… ciepły

i uśmiechnięty


zwęglone ciała

płonące stosy

piekło bez granic

zbrodnie bez miary

ciągle ich widzę

i słyszę głosy

Boże miej litość

dodaj mi… wiary

   (Treblinka — Ostrołęka 10. 82)

Kaczka dziwaczka

(piosenka satyryczno — polityczna,

o oszustwach i złodziejskiej wyprzedaży)


Dziś kaczka dziwaczka

Tu zamiast prosiaczka

Na polski stół się nam pcha

„Nia zjaadzą czy zjaadzą

I co taż powiaadzą

Gdy mnia rozkroją… kwaa-kwaa


Oj dziwy to dziwy

Niech człowiek poczciwy

Wreszcie zabierze tu głos

Głupota nie cnota

Otwiera znów wrota

Znowu nas wodzą za nos


W kaczce jest farsz

Trele — morele i… smród

Wszystko to fałsz

A kaczka ta pływa

Jak lokomotywa

Mamy więc bubel… nie cud


„Co bądzie to bądzie

My znowu sąm w Rządzie

Nie każden musi być dziad

Sprzedajem, oddajem

Nie martwmy się krajem

Nasza łojczyzna — to świat!”


Ten trzeci… dla dzieci

Bo pierwszy przeleci

Nam koło nosa jak wiatr

W salonach i w chlewach

Historią powiewa

Znów słychać szelest jej kart


Wesele trwa

Chochoły za stoły i w gaz

Euro-róg… gra

Więc motłoch się zrywa

„Jak żniwa — to żniwa!”

Wykoszą wszystko… i nas


Co bądzie to bądzie

Sąm jeszcze żołądzie

Bidny lud kiedyś je jadł…

— Więc kradną, wywożą

Jak hieny się mnożą

A potem — zwieją gdzieś w świat


Spiskują i knują

Niewolę gotują

Znamy z historii ten los

My honor swój mamy

I zgnieść się nie damy!

Naród ma rozum… i głos!


Mamy już dość

Tych zmyłek pomyłek i wad

Marny to gość

Co żąda i łaje

A potem… rozdaje

Marchewki, kije i bat!


Nim kraj nasz się zbudzi

Nie będzie tu ludzi

Tylko pariasi i dwór

Szachraje, lokaje

„My bierzem — nie dajem”

Zaśpiewa obcy nam chór


Więc po co się łudzić

Czas Naród — obudzić

Póki ma prawo i gniew

Co mamy to mamy

Niczego nie damy!

I będzie inny tu śpiew!


Skończmy ten targ

I nie czekajmy na cud

Bierzmy za kark

I fora ze dwora!

Niech zbiera kto orał

Solą tej ziemi jest… lud!


Więc fora ze dwora!

Niech zbiera kto orał

Solą tej ziemi jest… lud!

   (Ostrołęka — 12. 02)

Jak cicho

(wiersz na szkolny spektakl)

Jak cicho…

Jak cicho wokoło

Nie słychać już jęków

Nie słychać salw

Gołębie krążą

Nad ruinami zburzonej szkoły

Pod nimi krzyże

Ziemia skrwawiona

Ale nad nimi

Już nie bombowce

Tylko spokojna

Błękitna dal


Jak cmentarne znicze

Jeden po drugim

Gasną wojenne pożary

Ludzie jak ptaki — ciągną do gniazd

Te dni pokoju — to dni nadziei

I wiary

Że znów wróci uśmiech

Do naszych wiosek

Do naszych miast


Z ruin ku niebu wyrośnie życie

Jak symbol zakwitł

Na zgliszczach sad

Słońce się kąpie już nie w czerwieni

Ale w błękicie

Z tragicznej podróży

Zawrócił świat


Jak cicho…

Jak cicho wokoło

Słyszę jak serce mi bije

Mamo — znów jestem w domu!

Mamo — ja żyję!

Ja — żyję…

Czy pamiętasz moja matko

(tekst wiersza przygotowanego

na harcerską wieczornicę)


Ja tamtej wojny nie przeżyłem

ja już jej śladów nie pamiętam

powiem tu tylko o tym

co każdy z nas dziś czuje

gdy słyszy że znów

ktoś wojnę chce rozpętać

— — — — — — — — — — —

Czy pamiętasz moja matko

jak tulono Cię do snu

gdy faszysta dom Twój spalił

bo zagrodził drogę mu


czy pamiętasz jak śnieg sypał

w twego ojca smutne oczy

gdy spoglądał wciąż na Ciebie

kopiąc sobie własny grób

— — — — — — — — — — —

czas pogardy czas udręki

świat kołysał się we krwi

wojna — straszna wojna

a w tym piekle rosłaś Ty?!

— moja matko…

powiedz…

ludziom powiedz…

światu powiedz…

że nam wojny nie potrzeba!

nam wystarcza bohaterów

co we krwi

bez chleba

szli po pokój dla milionów

— — — — — — — — — — — —

a takich matek są tysiące

i każda kocha swego syna

więc musi światu przypominać

że dla każdego świeci słońce

i każdy prawo ma do życia


ja się nie wstydzę tej łzy w oku

co z pod powieki mi ucieka

rozumiem mamo — czym jest pokój

popełniam błędy i widzę błędy

lecz tak jak Ty — wierzę w Boga

i wierzę w człowieka…

   (Laskowiec — 1980)

Warszawo wstań!

(wiersz na szkolny spektakl)

„Wołam Cię głosem

Nabrzmiałym łzami

Dumna Warszawo

Zryta kulami

Zwalona w gruz”


Czy pamiętasz Warszawo

Rozpacz tych słów

Czy pamiętasz siłę

Która ku niebu

Wzniosła cię znów


Po Twoją wolność

Nawet dzieciaki

Z benzyną w ręku

Biegły pod kule

Pod czołgi

Pod cios

Milczysz Warszawo…

Zmiażdżył Cię los…


Ta cisza…

Ściska za krtań…

Nikt nie chce wierzyć

W śmierć Twoją krwawą

Ta cisza woła

— Warszawo wstań!


I wstałaś z ruin

Prosto do gwiazd

Uśmiech dziewczyny

W Twój pejzaż wrósł

Aż trudno uwierzyć

Że był taki czas

Co ciosał krzyże

Z płaczących brzóz

Błogosławieństwo

„Na marmurowej wyrył płycie

Czas wieczne prawa dla ludzkości

Nic piękniejszego ponad życie

W życiu nic — ponad czar miłości”

                      J.W. Goethe


Niech więc ta piękna miłość,

o której tak mądrze mówi poeta,

zostanie w Waszych sercach na zawsze.

Prosimy tu dziś razem dobrego Boga

i Maryję o szczęśliwe Wasze małżeńskie życie

i z serca Wam błogosławimy

— W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego…

W Dniu Pierwszej Komunii

Są w życiu takie dni

Których wspomnienie

Raduje i wzrusza

I właśnie ten

Jest jednym z nich

Bo dziś do  serca

Przyjęłaś  Jezusa


Niech więc Twe życie

Będzie jasne i piękne

Jak  ta biała sukienka

Tego Ci życzą

Dziadek i babcia

W Dniu Twego Święta

A Jezus — już zawsze

Niech w sercu Twym mieszka

Do tych szczerych życzeń

Dołącza się także — Agnieszka!

   (Ostrołęka — 16. V. 2010)

Modlitwa okolicznościowa

do Matki Bożej — Królowej Polski


(z okazji nawiedzenia kopi cudownego

obraz w naszym domu)


Chociaż jesteś matką

Tak wielkiego Boga

Że Jego potęga

Przytłacza i wzrusza

Wiem że serce masz takie

Że w nim znajdą schronienie

Również nasze małe

Niespokojne dusze


Chociaż brałaś w opiekę

Rycerzy i króli

Wiem że człowiek zwyczajny

Może liczyć na Ciebie

Bo go pragniesz przytulić


Wprawdzie tron Twój wysoko

A królestwo masz w niebie

Wiem że spieszysz z pomocą

Kiedy Polska w potrzebie


Moje słowa się wznoszą

Jak krzyż — prosto wysoko

Ratuj nas i Ojczyznę

Daj nam wiarę, nadzieję i miłość

Bezpieczną, radosną, głęboką

     (Ostrołęka — 15. 01. 82 r.)

III. Nasz Ojciec i Brat

Nasz Wielki Rodak — Święty Jan Paweł II — był postacią tak niezwykłą i fascynującą, że każdy poświęcony mu wiersz, wydaje się być utworem zbyt płytkim i banalnym. Ale przecież, ja także nie mogłem się powstrzymać od zapisania przynajmniej kilku takich właśnie strof, które po cichu podyktowało mi serce, zwłaszcza po tym wzruszającym odejściu naszego Papieża — do Domu Ojca.

Na Twym pogrzebie

na Twym pogrzebie

modlił się z nami nawet i wiatr

wciąż w Świętej Księdze kartki przewracał

szukał słów pięknych

i powtarzanych często przez Ciebie

modlił się szeptem — modlił i płakał

jak każda siostra

i każdy brat


targał flagami i w serca wnikał

swoim powiewem ocierał łzy

a potem ucichł

i księgi więcej już nie otwierał

już jej nie czytał

a tylko słuchał — słuchał i płakał

jak i my


potem wiatr wtulił się w polskie flagi

i po cichutku zaszumiał znów

może zatęsknił

do polskich pieśni i polskiej mowy

może chciał jeszcze zanucić „Barkę”

i do kazania

dorzucić choćby — dwa polskie zdania

i kilka ciepłych, życzliwych słów


dzięki Ci Polsko za Twego Syna,

Jego przyjaciół i Jego dom.

dzięki za wszystko co tak ukochał

i w testamencie swoim wspominał,

zanim podążył przed Boga tron.


kochany Ojcze

mówiłeś kiedyś — tu u nas w Polsce

że oto „rzucasz słowa na wiatr”

wiatr je wysłuchał…

i poniósł dalej

z miłością, wiarą, potęgą Ducha

poniósł — i zasiał…

dobrze je zasiał

bo obrodziły one wspaniale

dlatego tęskni za Tobą dzisiaj

nie tylko Polska

lecz cały świat

    (kwiecień — 2005)

Nasz Ojciec i Brat

Miliony wyciągniętych rąk ku jednej białej postaci

Symfonia bijących serc

Wspólna modlitwa i wspólny śpiew

Tysięcy sióstr i braci


Poszedł do obcych… a oni go przyjęli

Przyszedł do swoich… i swoi — klęknęli

I choć tak trudno być prorokiem

We własnym ojczystym kraju

To tu za Nim tęsknią i tu Go kochają

Był jednym z nas

Polakiem — człowiekiem

I On też często zatroskaną miał twarz

I On coraz bardziej pochylał się z wiekiem

Lecz zawsze zachwycał i wciąż nas umacniał

Swoją modlitwą, mądrością, cierpieniem, uśmiechem


Człowieku w bieli

Szedłeś jak siewca

Z miłością i wiarą, z potęgą pokory

Szedłeś przez miasta i wioski

Po górach, pustyniach, przez kraje, przez świat

Szedłeś wołając — „Nie lękajcie się!”

„Nie lękajcie się…”

„Otwórzcie drzwi Chrystusowi!”

„Niech zstąpi Duch Twój…

Niech zstąpi Duch Twój!

I odnowi Oblicze ziemi…

— Tej ziemi …”

Wyschniętej — spragnionej miłości, nadziei

Spragnionej, wyschniętej od lat


Na naszych oczach działy się… cuda

Bez czołgów, dział i wojska

Bez groźby rakiet

Ta wielka miłość i siła Ducha zmieniła Polskę

Wstrząsała światem

Kruszyła mury i zęby krat


A kiedy dalej iść  już nie mogłeś

Cierpienia swe znosząc z godnością — w pokorze

Patrzyliśmy w okno — wołając — Boże!

Matko! Polski i świata Królowo!

Pomóż powiedzieć mu chociaż jedno ojcowskie słowo

Bo czeka na nie Polska I świat


Ja człowiek grzeszny i Polak mały

Dumny z wielkości Twojej posługi

Powiem Kim byłeś, Kim dla mnie jesteś i jaki twój znak

Ty byłeś… granit — z polskiej zrodzony ziemi

Skała… nad skały

Rybak Chrystusa — „Jan Paweł — Wielki”

Choć rzekłeś — „Drugi”

I piszą — tak


Z cichą zadumą powiem coś jeszcze

Mimo wzruszenia i mimo łez

Choć ta rozłąka rani nam serce

I bardzo trudna jest do zniesienia

To jednak wierzę, z radością… wierzę

Że jest tam — w niebie — „Jan Paweł — Święty”

Nasz nowy… Święty

On nie zostawi Polski w potrzebie

I świata — też


Tak się spełniają Wieszczów marzenia

Prorocze słowa

W czasach niewoli rzucane w świat

Bo był to przecież i będzie zawsze

„Słowiański papież”

„Biskup z Krakowa

Nasz Wielki Ojciec — „Ludowy Brat”

    (kwiecień — 2005)

Pytamy się dzisiaj

Pytamy się dzisiaj — jaki byłby świat…

bez pontyfikatu

Jana Pawła Drugiego

a może trzeba by spytać

czy w ogóle byłby świat…

czy jeszcze by istniał — bez Niego?!

Jądrowa wojna

śmierć i zagłada

totalne zniszczenie

jak fatum

wciąż wiszą nad światem

jak zbrodnia i kara

jak przeznaczenie

bo jak w tym wierszu

u Różewicza

człowiek się zgubił

i człowiek zdziczał

skacze do gardła

wciąż bratu — brat


Rakiety jak ogniste smoki

błyszcząc złowrogo

stoją gotowe

na — każdy rozkaz

na krwawy start

a one mogą

rozerwać ziemię

na martwe strzępy

i wszystko zburzyć

jak domek z kart


lecz On — jak ten wiosenny wiatr

z miłością i wiarą

z potęgą Ducha

z tak drogiej mu Polski

wyruszył w świat

szedł i obracał dziejową księgą

jak — ewangelią

i świat się wsłuchał

w wymowny szelest

jej nowych kart

to On — bez czołgów, armat i wojska

w szacie pokoju — białej jak śnieg

szedł — do wszystkich szedł…

i w tym początku — naszego końca

niczym w prologu apokalipsy

chwycił swą ręką karty historii

wyciszył szelest

i uspokoił

ich groźny bieg


więc — jaki…

byłby świat — bez Niego?

może właśnie… taki

jak — w apokalipsie

co będzie kiedyś

sądem i końcem

świata naszego

    (IV. 05)

Choć taki Wielki

był nam tak bliski

nie mogą wszyscy

wszystkiego mieć po równo

bo wtedy nikt nikomu

nie byłby potrzebny”

powiedział ksiądz Twardowski

i ma on rację — na pewno

komentarz jest tu… zbędny

a jakie wnioski?

takie — że to dotyczy

także talentu

i wiary

i miłości

dlatego właśnie

nasz Ojciec Święty

był tak potrzebny

choć taki Wielki

był nam tak… bliski

dzielił się Słowem

i dzielił Chlebem

nie kryjąc troski

ani radości

a teraz może

dzielić się… Niebem

bo nadal będzie

przez nas słuchany

przez nas kochany

miłością piękną

bez cienia leku

i bez zazdrości

    (Ostrołęka — 04.04.05)

Święty Rodaku — Bracie nasz

(pierwowzór tego wiersza powstał w r. 2011,

po beatyfikacji i miał on tytuł- „Błogosławiony,

zaktualizowano go w r. 2014, po kanonizacji)


Byłeś nadzieją ludzkich serc

I królem naszych polskich dusz

Zbyt błaha jest tu każda pieśń

Za płytki także ten mój wiersz

By zmierzyć głębię Twoich słów

Które wciąż siałeś kiedyś w nas

Jak złote ziarno… świętych zbóż


Szedłeś przez życie niczym wiatr

Zwiewając z pola miałki piach

Aby stokrotny wyrósł plon

I głodnym ludziom chleba dał

I by na skale stanął dom

Szedłeś przez Polskę i przez świat

A z Tobą — miłość… zawsze szła


Choć w domu Ojca mieszkasz już

I wokół siebie Niebo masz

Swym sercem nadal jesteś tu

By w trudnych chwilach… wspierać nas


I teraz pewnie patrzysz znów

Na ukochany ten swój kraj

Bo chcesz obudzić go ze snu

Rozświetlić każdy mroczny cień

By jasno znowu było tu

Nim Pan ogłosi Sądny Dzień

I Aniołowi powie — graj!


Święty Rodaku — Bracie nasz

Dziś znów pragniemy błagać Cię

O tą największą z wszystkich łask

By Bóg nam nową szansę dał

Wysłuchał wszystkie prośby Twe

Byś Polskę zawsze w sercu miał

I z nami… w Niebie… spotkał się

    (IV. 2014)

Na polskiej ziemi — niemiecki papież

(Papierz — Benedykt XIV — był niewątpliwie szczerym przyjacielem

i wiernym kontynuatorem wielkiego dzieła Jana Pawła II. Jego wizyta w Oświęcimiu, zrobiła na mnie ogromne wrażenie i zaowocowała takim oto wierszem:)


Na polskiej ziem, pod polskim niebem

niemiecki obóz i Niemiec — Papież

cisza, zaduma — modlitwa i łzy

gdzie byłeś wtedy, gdzie byłeś — Boże

pytali o to ci bezimienni

pytamy dzisiaj stojąc w pokorze

także i — my


tu człowiekowi skakał do gardła

jak zwierze — człowiek

tu jeden naród innym narodom

zgotował piekło — potworny los

— dlaczego Ojcze? dlaczego — powiedz…

Ty przecież także

Albo… tym bardziej — słyszysz ich skargę

i niemy krzyk.

— Dlaczego?!

— bo zamiast wiary były miraże

była pogarda i serca głuche

na ewangelię, na bożą miłość

i Boży głos

— a Bóg?

— a Bóg był z tymi którzy cierpieli

i razem z nimi znów dźwigał krzyż


sterczą kominy i straszą wieże

wygasłe piece, kolczaste druty

beton i stal

co widać jeszcze

w tym obozowym smutnym plenerze?

…kamienne płyty, wielkie tablice

różne języki, podobne słowa

i ten sam… żal


i oto… tęcza!

tu nad obozem zjawia się nagle

niespodziewanie

strojna jak zorza gdy świta brzask

…i promień słońca na nieboskłonie

z pod ciemnej chmury

na białą postać

kieruje ciepły przyjazny blask


zachwyt, wzruszenie

wzniesione głowy, zdziwiony wzrok

i myśli ciche niczym westchnienie

to — Bóg… to — Bóg!

to On Wszechmocny, Ponadczasowy

Wielki Reżyser

przemówił do nas znakiem przymierza

mocniej niż słowem

przemówił teraz, przemówił tu

w tym strasznym miejscu gdzie płaczą serca

i braknie słów

to On tu przysłał tego papieża

który z miłością braterską przyszedł

by łatwiej było nam się pojednać

wybaczyć winy i — podać ręce

i — razem zburzyć kolejny mur


przysłał go po to

aby wyciszyć wichry historii

których nie szczędził nam dotąd czas

aby przypomnieć tamtą zagładę

jako przestrogę

aby już nigdy zbrodniczy system

nie miażdżył ludzi

i niczym potop, po raz kolejny

nie zalał nas.


trwać mocno w wierze i trwać w miłości

oto przesłanie na wiele wieków

i wiele lat

i jeszcze jedno — wielkie zadanie

dla nas, dla Polski

wyznacza Ojciec i ten nasz Brat

— trzeba budować domy na skale

dzielić się wiarą i iść z Chrystusem

śmiało, radośnie — jak nasza młodzież

do innych ludzi, przez inne kraje

na cały świat…

(V. 2006)

IV. Tej, którą kocham — wiersze dla żony

We wrześniu 2008 r. z okazji 35-tej Rocznicy Naszego Ślubu, podarowałem swojej ukochanej Małżonce, taki mały, prywatny tomik wierszy, właśnie Jej poświęconych, zatytułowany: „Wiersze dla żony”. Opatrzyłem go wtedy takim oto, bardzo osobistym wstępem:


„Spośród setek zapisanych i niezapisanych moich wierszy, tych kilka jest mi szczególnie bliskich. Dyktowała je bowiem autentyczna miłość tylko do jednej, ale jakże niezwykłej kobiety — miłość do mojej żony — czyli do Ciebie — Jadziu! Miłość jest jednak tak uniwersalnym, pożytecznym i pięknym uczuciem, że i zrodzonych z niej wierszy, nie wypada chyba wyrzucać, ani uparcie wciąż trzymać w ukryciu. Przecież także i one — mogą się kiedyś, komuś, na coś przydać. Z wielkim sentymentem i głęboką zadumą, wyłuskałem te przepełnione głębokim uczuciem strofy z różnych swoich notatek oraz z pamięci, i z okazji trzydziestej piątej rocznicy naszego ślubu — zamieściłem je w tym oto skromnym tomiku. Niech więc te proste i szczere wiersze — cieszą i wzruszają przede wszystkim — Ciebie Jadziu, oraz tych — którzy zechcą poświęcić im, choć trochę swego czasu. Niech też subtelnie inspirują do nowej, spontanicznej twórczości.

Ryszard Makowski, Ostrołęka, 22.09.2008r”


Dziś, po dwunastu latach, sięgam znowu pamięcią i sercem do tych kilku, bardzo osobistych wierszy, z głęboką wiarą i nadzieją, że moja — Śp. Jadzia, łącząc się ze mną duchowo, z ciepłym uśmiechem spojrzy na mnie znowu i te wiersze ponownie przeczyta. Jej niespodziewana śmierć (we wrześniu 2017r, na skutek nagłego pęknięcia tętniaka), zarówno dla mnie jak i dla wszystkich, którzy moją żonę znali, szanowali i kochali, była ogromnym szokiem. Ale… ale miłość jest silniejsza niż śmierć, więc nadal trwa i dalej owocuje, także w tych kilku wybranych wierszach, które teraz — jeszcze mocniej ożywiają moje sentymentalne wspomnienia, i mają dla mnie jeszcze głębsze znaczenie.

Jak bursztyny po sztormie

Jak bursztyny po sztormie

wciąż kiełkują na plaży

tak te wiersze o Tobie

miłość tworzy i tworzy


fale na brzeg rzucają

te klejnoty z głębiny

ja rzuciłem się w głębię

modrych oczu dziewczyny


choć dziewczyna jest żoną

czasem spojrzy tak na mnie

że znów chciałbym utonąć

w tych jej oczach gdzieś na dnie


znowu rodzą się słowa

do jantaru podobne

znów je mogę szlifować

jak kamienie ozdobne


nowe wiersze z nich tworzę

jak z bursztynów korale

i powracam na plażę

by iść dalej i dalej…


strumień życia wciąż płynie

jak melodia z głośnika

lecz zostaje — nie ginie

coś co w serce przenika


jak bursztyny na plaży

spoglądają na słońce

tak te wiersze wciąż marzą

że ogrzejesz je — sercem

    (Jastrzębia Góra — 08.2005)

Żelazna koza

Żelazna koza

Łyka kolejne

Sękate drwa

Żwawo więc ogień

W kuchni furkocze

Kłębi się para

Woda w czajniku

Syczy, bulgocze

Ciepłe powietrze

Nad ogniem drga

Wraz z wiatrem śpiewa

Drewniana chata

O szklanych oczach

Kłania się brzoza

I gwiżdże sosna

Jesień…

Mgła jak kurtyna

Z niebem się zrosła

Jesień…

To szara jesień…

Schowana w drzewach

O życiu śpiewa

Swój koncert gra


Iskry układam

W ogniste fale

Albo zaplatam

W złote warkocze

Takie jak miałaś

Tamtego dnia

Kiedy Cię jeszcze

Nie znałem wcale

Ani Ty mnie

Na szkolnym zdjęciu

Twoje warkocze

Są wciąż urocze

I tak splecione

Jak nasze dłonie

Jak serca dwa

Ze zdjęcia patrzysz

Dziś w moje oczy

Bo odnalazła

Nas nasza miłość

Spisana w gwiazdach

Lipcowej nocy

I zapłonęła

I nadal płonie

Przyszła, została

Deszcze i wiatry

Wszystkie przetrwała

I dalej trwa


Dawno minęły

Młodzieńcze dni

Szkolne miłości

Gasły jak lampa

Wchłaniał je mrok

I tylko czasem

Wracają myśli

Wracają sny

I tylko czasem…

Łudzi mnie wzrok

Lecz skoro w ogniu

Widzę warkocze

I widzę Twoją

Dziewczęcą twarz

To niech ten ogień

Dalej furkocze

Niech przypomina

Nam młode lata

Tamte marzenia

I tamten czas


Żelazna koza

Jest jak wspomnienie

Z dawno minionych

Chłopięcych dni

Naftowa lampa

Znów się rumieni

Wszystko powraca

Jak refren wraca…

A może tylko

Mi się to śni?

    (Jeglin — Ostrołęka XI. 02)

Do tego wiersza dodaje ten oto osobisty komentarz, który dość dokładnie pokazuje, jak rodził się ów wiersz i jaki wtedy prowadziłem dialog z własnym natchnieniem. Jest to oczywiście tylko jeden z wielu podobnych dialogów, jakie nader często prowadzę, w trakcie tworzenia swoich wierszy.


Inspiracją do napisania tego wiersza była żelazna kuchnia tzw. koza i przepojony jakąś tęsknotą, furkoczący w niej — ogień. W ten ogień zapatrzyłem się i zasłuchałem siedząc samotnie, w drewnianej chacie, w pewien jesienny wieczór, na pustych o tej porze roku Mazurach. Taki furkoczący ogień to naprawdę — wspaniała, sentymentalna muzyka, chwytająca za serce i budząca… wspomnienia. W swoim dzieciństwie oraz w młodości, bardzo często wpatrywałem się w ogień, słuchałem jego melodii i snułem marzenia. W takim ogniu, oczami chłopięcej wyobraźni, widywałem oczywiście różne rzeczy, w tym również twarze kochanych wówczas dziewcząt i zapewne też do nich tęskniłem, tęskniłem, i tęskniłem…

Podobny nastrój ogarnął mnie także w ten właśnie mazurski wieczór, więc mimowolnie i dosyć natarczywie w mym umyśle zaczęły pojawiać się pojedyncze słowa, później całe zwroty, i kolejne wersy jakiegoś przebijającego się ku mej świadomości, nowego utworu. Jego szlifowaniem zająłem się nieco później i to nie na Mazurach ale w Ostrołęce, gdyż musiałem lepiej mu się przyjrzeć, i pomyśleć o co właściwie w tym wierszu mi chodzi. Wiersze bowiem, zwłaszcza te natchnione, żyją często swoim własnym, literackim życiem i nawet sam autor nie do końca, i nie zawsze właściwie je rozumie. Zacząłem się więc zastanawiać do kogo tam na Mazurach tak bardzo zatęskniła moja poetycko nastrojona dusza i kogo wówczas naprawdę, zobaczyłem w tych furkoczących, jasnych płomieniach kuchennego ognia.

Najpierw wydawało mi się, że wiersz ten upomina się o wspomnienia z mojej pierwszej miłości, gdyż to tamta dziewczyna — Danusia, miała właśnie takie jasno-złote warkocze, jak te obserwowane przeze mnie płomienie, a i czas tej niewątpliwie wielkiej, szkolnej miłości zahaczał o moją własną „epokę kuchennego ognia”.

Zastanowiła mnie jednak siła, ciepło i niezwykła aktualność tej falującej w mym sercu tęsknoty. Tak mogę tęsknić tylko do jednej osoby i do jednej… literackiej postaci. Jest nią moja żona — Jadzia! To jej poetycki obraz, ożywiony złotymi płomieniami kuchennego ognia, wywołał w mym sercu tą niewyrażalną tęsknotę i to niepojęte wzruszenie. A warkocze? Przecież w ogniu wyraźnie widziałem piękne, jasne warkocze… niejako sam je z iskier splatałem. Skąd to złudzenie i skąd takie skojarzenia? Moja żona, odkąd ją znam, przecież nigdy nie nosiła warkoczy…

Zdjęcie! To dawne, szkolne zdjęcie mojej obecnej żony, które zawsze noszę przy sobie, przypomniało memu sercu jej dziewczęcą twarz i te jej długie, jasne warkocze, które wtedy sobie zaplatała. To nic, że w mojej „epoce kuchennego ognia” Jadzi jeszcze wcale nie znałem, to nic, że i ona nie wiedziała wówczas nic a nic o mnie. Mazurska tęsknota pokonała czas i logikę, i tak jak… miłość, zbliżyła nas magicznie… ku sobie. Stąd ten zagadkowy nastrój i stąd ta dziwna, nieokreślona a tak bardzo aktualna tęsknota do patrzącej na mnie ze zdjęcia… i z ognia, niby nieznajomej, lecz jakże bliskiej mi dziewczyny.

A może to już wtedy, w owych pięknych szkolnych latach, moja dusza widziała dużo więcej i dalej niż oczy? Może widziała tą właśnie dziewczynę, która jest dziś moją żoną i może patrząc chłopięcym sercem w kuchenny ogień, to do niej właśnie już wtedy się uśmiechałem i do niej tęskniłem? Miłość jest przecież tak zagadkowa, ponadczasowa i piękna, że i ta wersja jest co najmniej — prawdopodobna.

Gdy zasypiasz

(Jest to mój pierwszy wiersz,

jaki napisałem dla Jadzi.)

Może Jadziu jeszcze nie śpisz

I w swych myślach poprzez dal

Może tego chłopca pieścisz

Który poznał czym jest żal


Tylko zegar mąci ciszę

I uparcie liczy czas

A tęsknota wciąż kołysze

Razem do snu tuli nas


Właśnie teraz gdy zasypiasz

Gdy za chwilę będziesz śnić

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 60.48