E-book
45.68
drukowana A5
99.67
Irina Gra Zkonu Inicjacia

Bezpłatny fragment - Irina Gra Zkonu Inicjacia


Objętość:
399 str.
ISBN:
978-83-8431-172-1
E-book
za 45.68
drukowana A5
za 99.67

Rozdział 1 — Irina Cristal

Był 12 grudnia 2012 roku, późne popołudnie, a Poznań otulał się już wczesnym, zimowym zmierzchem. Tomasz wysiadł z tramwaju na przystanku przy hotelu Sheraton, a mroźne powietrze natychmiast owinęło go niczym lodowaty całun. Instynktownie przycisnął mocniej kołnierz swojego czarnego, wełnianego płaszcza, próbując zatrzymać choć odrobinę ciepła przy ciele. Iriny jeszcze nie było. Czekał. Wokół niego tętniło życie miasta — szum przejeżdżających samochodów, stłumione rozmowy przechodniów, skrzypienie tramwajów na pobliskich torach — a jednak w jego wnętrzu panowała dziwna, niemal namacalna cisza. I niepokój. Subtelny, ale uporczywy, jak cicha melodia grana na najniższych rejestrach duszy. Czy to było tylko przeczucie nadchodzącej zmiany, tej, która wisi w powietrzu tuż przed burzą? A może jego intuicja, ten zapomniany, pierwotny zmysł, próbowała go ostrzec przed czymś nieuchronnym, przed krokiem w nieznane, z którego nie będzie już powrotu?

Stał tam, na granicy światła i cienia rzucanego przez wysokie latarnie, obserwując ludzi spieszących w swoje strony. Każdy z nich był osobną historią, zamkniętym światem pędzącym ku własnym celom, nieświadomym dramatu, który miał się rozegrać w sercu tego młodego mężczyzny. Mroźny wiatr targał połami jego płaszcza, jakby chciał zajrzeć pod spód, dotknąć jego rozdygotanego wnętrza. Drobne płatki śniegu zaczęły wirować w powietrzu, tańcząc w złotym blasku ulicznych lamp, zanim delikatnie osiadły na chodniku, na jego ramionach, na włosach. Światła miasta, odbijające się w wilgotnych płytach chodnikowych, tworzyły atmosferę przytulną, niemal świąteczną, a jednak dla Tomasza była ona podszyta jakąś surrealistyczną nutą, jakby patrzył na znajomy obraz przez lekko zamgloną szybę. Hotel Sheraton wznosił się przed nim — elegancki, nowoczesny, oświetlony ciepłym światłem, które wylewało się z dużych okien lobby. Stanowił ostry kontrast dla zimowej, nieco surowej scenerii ulicy, jak obietnica ciepła i bezpieczeństwa w tym chłodnym świecie. Wysokie, nowoczesne budynki otaczające hotel, z setkami świecących okien, przypominały oczy olbrzymów wpatrujących się w niego z góry. Śnieg skrzypiał pod butami przechodniów, tworząc cichą, monotonną symfonię zimowego wieczoru, przerywaną jedynie głośnymi klaksonami samochodów i szumem rozmów.

Dlaczego był tak zdenerwowany? To pytanie kołatało mu w głowie, odbijając się echem od ścianek czaszki. Przecież to tylko spotkanie. Kolejne spotkanie z Iriną. Ale wiedział, że to nieprawda. To nie było *tylko* spotkanie. Od kiedy ją poznał, kilka tygodni wcześniej na uniwersyteckiej konferencji, czuł, że ta kobieta ma w sobie coś magnetycznego, coś, co przyciągało go z siłą, której nie potrafił ani zrozumieć, ani się oprzeć. Jej kruczoczarne włosy, które opadały falami na ramiona, jej głębokie, niemal hipnotyzujące oczy, w których zdawała się kryć jakaś prastara mądrość i smutek, jej delikatny uśmiech, który potrafił rozjaśnić najciemniejszy dzień, ale jednocześnie zdawał się skrywać jakąś tajemnicę. Czy to właśnie ta tajemniczość, ta aura niedopowiedzenia, która ją otaczała, sprawiała, że czuł się tak niepewnie? Czy to spotkanie miało dla niego aż tak wielkie znaczenie? A może to jego dusza, ten wewnętrzny sejsmograf, wyczuwała drżenie ziemi pod stopami, zwiastujące trzęsienie, które miało wkrótce wstrząsnąć fundamentami jego uporządkowanego życia?

Każda minuta oczekiwania zdawała się trwać wieczność. Spoglądał nerwowo na zegarek, potem znów na drzwi hotelu, wypatrując jej sylwetki w tłumie. Wspomnienia ich wcześniejszych spotkań przewijały mu się przed oczami jak fragmenty snu — rozmowy o filozofii i polityce, które przeciągały się do późna w nocy, spacery po ośnieżonych parkach, jej śmiech, który brzmiał jak muzyka. Ale były też chwile ciszy, momenty, w których jej spojrzenie stawało się odległe, zamyślone, jakby na chwilę odpływała do innego świata, do którego on nie miał dostępu. Co kryło się za tą fasadą piękna i inteligencji? Jakie sekrety nosiła w sobie ta enigmatyczna Ukrainka?

Nadzieje na przyszłość mieszały się w jego głowie z lękiem przed nieznanym. Co przyniesie to spotkanie? Czy uda mu się w końcu przebić przez mur tajemnicy, który ją otaczał? Czy to spotkanie zmieni jego życie na zawsze? Czuł, że stoi na progu czegoś wielkiego, czegoś, co może go wynieść na wyżyny szczęścia albo strącić w otchłań rozpaczy. I właśnie ta niepewność, ta ambiwalencja uczuć, potęgowała jego niepokój, sprawiając, że serce biło mu jak oszalałe, a dłonie pociły się mimo przenikliwego zimna.

Nagle, wśród jednostajnego szumu ulicy, usłyszał cichy, lecz wyraźny dźwięk silnika. Obrócił się gwałtownie. Pod hotel, niemal bezszelestnie, podjechało stare, ciemne volvo. Samochód, choć niepozorny, emanował dziwnym, nostalgicznym urokiem, jakby przybył z innej epoki, niosąc ze sobą zapomniane historie. Zatrzymał się tuż przed wejściem, a tylne drzwi otworzyły się powoli, z lekkim, ledwo słyszalnym skrzypnięciem, które w tej ciszy zabrzmiało jak teatralny gong. Tomasz wstrzymał oddech. Serce waliło mu w piersi jak młot.

Z mroku wnętrza samochodu wyłoniła się ona. Irina. Jej kruczoczarne włosy, uwolnione z ciepłego wnętrza auta, zafalowały na mroźnym wietrze jak jedwabny sztandar. Jej głębokie, hipnotyzujące oczy natychmiast odnalazły jego spojrzenie w tłumie. Miała na sobie elegancki, ciemnozielony płaszcz, który idealnie podkreślał jej smukłą sylwetkę. Poruszała się z wrodzoną gracją, każdy jej krok był płynny, pewny, jakby stąpała po niewidzialnej linie rozpiętej nad przepaścią codzienności. Była zjawiskowa. Piękno niemal bolesne w swojej intensywności, ale jednocześnie było w niej coś nieuchwytnego, jakaś subtelna nuta melancholii, która sprawiała, że wydawała się krucha i silna zarazem.

Tomasz poczuł, jak krew uderza mu do głowy. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Fascynacja mieszała się w nim z tym samym, uporczywym niepokojem, który towarzyszył mu od początku. Jej uśmiech, gdy go zobaczyła, był delikatny, ledwie zauważalny, a jednak zdawał się rozświetlać mrok zimowego popołudnia. Ale w jej oczach, tych studniach bez dna, dostrzegł coś jeszcze — przelotny cień, błysk czegoś, czego nie potrafił nazwać. Czy to był lęk? Niepewność? A może tylko odbicie jego własnych obaw?

Jej obecność była przytłaczająca, magnetyczna. Czuł się jak ćma lecąca do płomienia, świadoma niebezpieczeństwa, ale niezdolna się oprzeć. Kim naprawdę była ta kobieta? Dlaczego wywoływała w nim tak skrajne emocje? Pytania wirowały mu w głowie, ale wiedział, że odpowiedzi nie znajdzie, stojąc tutaj, na zimnym chodniku. Musiał podejść, przywitać się, zanurzyć się w jej obecności, nawet jeśli oznaczało to skok w nieznane.

Ruszył w jej stronę, a każdy krok zdawał się ważyć tonę. Gdy stanęli naprzeciw siebie, przez chwilę panowała cisza, przerywana jedynie szumem wiatru i odległym gwarem miasta. Patrzyli sobie w oczy, a w tym spojrzeniu zawierało się wszystko — oczekiwanie, nadzieja, lęk, fascynacja. Świat wokół nich zdawał się na moment zniknąć, pozostawiając tylko ich dwoje, zawieszonych w tej krótkiej chwili przed nieuniknionym.

„Czekałeś długo?” — zapytała cicho, a jej głos, melodyjny, z lekkim wschodnim akcentem, był jak balsam dla jego skołatanych nerwów.

„Nie” — skłamał, uśmiechając się lekko. „Warto było czekać.”

Irina odwzajemniła uśmiech, a cień w jej oczach na moment zniknął. Gestem wskazała wejście do hotelu. „Chodźmy. Zimno tu.”

Weszli do środka, do ciepłego, jasno oświetlonego lobby. Kontrast między mroźnym powietrzem na zewnątrz a przytulnym wnętrzem był uderzający. Skierowali się w stronę wind. Gdy czekali na przyjazd kabiny, Tomasz znów poczuł narastające napięcie. Co czekało ich na górze? Jaki był prawdziwy cel tego spotkania?

Winda przyjechała niemal bezgłośnie. Weszli do przestronnej, nowoczesnej kabiny. Metaliczne ściany odbijały ich sylwetki jak w krzywym zwierciadle, tworząc surrealistyczny, nieco klaustrofobiczny efekt. Podłoga z ciemnego, lśniącego marmuru zdawała się pochłaniać światło. Irina podeszła do eleganckiego panelu sterującego i delikatnie nacisnęła przycisk najwyższego piętra. I wtedy Tomasz to zauważył. Ledwo dostrzegalne drżenie jej dłoni, gdy jej palec musnął zimną powierzchnię przycisku. Ułamek sekundy, gest tak subtelny, że mógłby go przeoczyć, gdyby nie był tak wyczulony na każdy jej ruch. Drzwi windy zamknęły się z cichym sykiem, odcinając ich od świata zewnętrznego. W lustrzanych ścianach zobaczył jej odbicie. Na jej twarzy, mimo starannie zachowanej maski spokoju i pewności siebie, przemknął ledwie widoczny cień. Niepokój? Lęk? A może coś jeszcze innego?

Cisza w windzie była gęsta, niemal namacalna, przerywana jedynie cichym szumem mechanizmu unoszącego ich w górę. Każdy metr zdawał się potęgować napięcie między nimi. Powietrze stawało się cięższe, a każdy oddech nabierał głębszego, bardziej świadomego rytmu. Tomasz czuł, jak jego własne serce przyspiesza, dopasowując się do rytmu rosnącego niepokoju. Co było powodem jej niepewności? Czy to tylko jego wyobraźnia płatała mu figle, podsycana atmosferą tajemnicy? A może coś naprawdę było nie tak? Analizował w myślach każdą sekundę spędzoną w tej metalowej klatce, próbując odgadnąć, co kryje się za jej spokojnym obliczem. Dlaczego Irina, kobieta, która zwykle emanowała pewnością siebie graniczącą z arogancją, teraz wydawała się tak krucha, tak niepewna?

Im wyżej jechali, tym bardziej narastało jego wewnętrzne przekonanie, że to spotkanie nie jest tym, czym się wydaje. Że za fasadą luksusu i elegancji kryje się coś mrocznego, coś niebezpiecznego. Myśli krążyły wokół ich ostatnich rozmów, wokół niedopowiedzeń, wokół pytań, na które nie uzyskał odpowiedzi. Czy coś ukrywała? Czy to spotkanie miało jakiś ukryty cel, o którym on nie miał pojęcia? „Czy to tylko moje paranoje?” — pytał sam siebie w duchu, próbując odzyskać racjonalne myślenie. Ale im bardziej się starał, tym silniej czuł, że jego intuicja krzyczy, ostrzega go przed czymś niewidzialnym, ale realnym. Wewnętrzny dialog szalał w jego głowie, tworząc kakofonię sprzecznych emocji — niepokoju, ekscytacji, lęku i fascynacji.

Winda zatrzymała się w końcu na najwyższym piętrze z delikatnym szarpnięciem. Drzwi otworzyły się bezszelestnie, ukazując elegancko wyłożony korytarz. Miękki, gruby dywan tłumił ich kroki, gdy wyszli z kabiny. Panowała tu absolutna cisza, jakby byli jedynymi ludźmi na tym piętrze, w tym całym skrzydle hotelu. Irina pewnym krokiem podeszła do jednych z drzwi, masywnych, wykonanych z ciemnego drewna. Sięgnęła do torebki, wyjęła kartę-klucz i przyłożyła ją do czytnika. Zielone światełko zamigotało krótko, a zamek wydał cichy, mechaniczny dźwięk. Otworzyła drzwi i gestem zaprosiła Tomasza do środka.

Wszedł za nią, a jego oczom ukazało się wnętrze apartamentu. Było luksusowe, przestronne, urządzone z minimalistyczną elegancją, ale jednocześnie uderzająco chłodne i bezosobowe. Dominowały odcienie bieli, szarości i czerni. Meble o prostych, geometrycznych kształtach, wykonane z drogich materiałów, zdawały się unosić nad jasną, polerowaną podłogą. Ogromne okna, sięgające od podłogi do sufitu, oferowały zapierający dech w piersiach widok na panoramę Poznania, ale jednocześnie sprawiały wrażenie bariery oddzielającej ich od tętniącego życiem miasta. Na ścianach wisiało kilka dużych, abstrakcyjnych obrazów w stonowanych barwach, które bardziej podkreślały sterylność wnętrza, niż dodawały mu charakteru. Nawet łóżko, duże i na pewno wygodne, pokryte idealnie białą pościelą, wyglądało bardziej jak eksponat w muzeum designu niż miejsce odpoczynku. Nowoczesne dodatki — designerskie lampy, płaski telewizor na ścianie, wysokiej klasy sprzęt audio — tylko potęgowały wrażenie chłodu i sztuczności.

Tomasz rozejrzał się po pokoju, czując dziwny dyskomfort. Brakowało tu jakichkolwiek osobistych akcentów — żadnych zdjęć, książek, drobiazgów, które świadczyłyby o tym, że ktoś tu mieszka, że ktoś tu żyje. Pokój wydawał się scenografią, starannie przygotowaną dekoracją na potrzeby jakiegoś przedstawienia. „Dlaczego tu jesteśmy?” — pomyślał. „Dlaczego ten pokój wydaje się tak pusty, tak nieludzki? Czy został przygotowany specjalnie na nasze spotkanie?”

Irina zamknęła za nimi drzwi, a dźwięk zatrzaskującego się zamka zabrzmiał w ciszy nienaturalnie głośno. Odwróciła się do niego, a na jej twarzy znów pojawił się ten enigmatyczny uśmiech. Zachowywała się swobodnie, poruszała się po pokoju z pewnością siebie, jakby była tu u siebie. Zdjęła płaszcz, odsłaniając prostą, czarną sukienkę, która podkreślała jej figurę. Podeszła do barku i nalała do dwóch kryształowych szklanek bursztynowego płynu. Whisky? Koniak? Nie był pewien.

„Napijesz się?” — zapytała, podając mu jedną ze szklanek. Jej głos był spokojny, opanowany, ale Tomasz wciąż wyczuwał pod powierzchnią jakieś ukryte napięcie.

Wziął od niej szklankę, a ich palce na moment się zetknęły. Poczuł delikatny prąd, który przebiegł mu po skórze. Mimo chłodu bijącego od wnętrza, obecność Iriny rozgrzewała go od środka. Ale jego intuicja, ten cichy głos w głębi duszy, nie dawała za wygraną. Coś tu było nie tak. Coś było głęboko nie na miejscu. Starał się zignorować te myśli, skupić się na niej, na tej chwili, na obietnicy, która zdawała się wisieć w powietrzu. Ale niepokój czaił się tuż pod powierzchnią świadomości, jak drapieżnik gotowy do skoku.

„Dziękuję” — odpowiedział, biorąc łyk alkoholu. Płyn rozlał się w jego ustach intensywnym, dymnym smakiem — to była dobra, droga whisky. Poczuł, jak ciepło rozchodzi się po jego ciele, rozluźniając napięte mięśnie, ale nie rozwiewając niepokoju, który wciąż czaił się w zakamarkach jego umysłu.

Irina usiadła na jednym z foteli, krzyżując nogi w eleganckim geście. Jej ruchy były płynne, wyważone, jakby każdy z nich był częścią starannie zaplanowanej choreografii. Wskazała mu miejsce naprzeciwko siebie. Tomasz usiadł, wciąż trzymając szklankę w dłoni, wciąż obserwując ją z mieszaniną fascynacji i ostrożności.

„Cieszę się, że przyszedłeś” — powiedziała, a jej głos był miękki, niemal hipnotyzujący. „Nie byłam pewna, czy to zrobisz.”

„Dlaczego miałbym nie przyjść?” — zapytał, starając się, by jego głos brzmiał swobodnie, choć wewnątrz czuł narastające napięcie.

Irina uśmiechnęła się enigmatycznie, a jej oczy, te głębokie studnie tajemnic, zdawały się przenikać go na wskroś, czytać w jego duszy jak w otwartej księdze. „Ludzie często boją się tego, czego nie rozumieją. A ja… ja jestem trudna do zrozumienia.”

Była to prawda, której nie mógł zaprzeczyć. Od pierwszego spotkania czuł, że Irina jest jak puzzle, z których widzi tylko pojedyncze elementy, nie potrafiąc złożyć ich w spójny obraz. Była inteligentna, wykształcona, błyskotliwa w dyskusjach, ale jednocześnie zdawała się ukrywać jakąś fundamentalną prawdę o sobie. Jej życie przed przyjazdem do Polski było dla niego księgą zamkniętą na siedem pieczęci. Wiedział tylko, że pochodzi z Ukrainy, że studiowała w Kijowie, a potem w Moskwie, że mówi płynnie kilkoma językami. Ale kim naprawdę była? Co robiła, zanim ich drogi się skrzyżowały? Te pytania pozostawały bez odpowiedzi.

„Może nie chcę cię zrozumieć” — odpowiedział, zaskakując samego siebie odwagą tych słów. „Może wystarczy mi, że cię czuję.”

Coś przemknęło przez jej twarz — zaskoczenie? Uznanie? A może niepokój? — ale zniknęło równie szybko, jak się pojawiło. Upiła łyk ze swojej szklanki, a jej usta, pełne i kuszące, zostawiły na krawędzi szkła delikatny ślad szminki.

„A co czujesz, Tomaszu?” — zapytała cicho, a jej głos zdawał się wibrować w powietrzu między nimi.

Pytanie zawisło w przestrzeni, ciężkie od znaczeń i niedopowiedzeń. Co czuł? Fascynację, pożądanie, niepokój, strach? Wszystko naraz, zmieszane w toksyczny koktajl emocji, który zatruwał jego racjonalne myślenie. Patrzył na nią, na jej twarz o doskonałych rysach, na jej oczy, które zdawały się widzieć więcej, niż powinny, na jej usta, które obiecywały rozkosz i tajemnicę. I wiedział, że bez względu na cenę, bez względu na konsekwencje, musi poznać prawdę. Musi zanurzyć się w tej tajemnicy, nawet jeśli miałaby go pochłonąć bez reszty.

„Czuję, że jesteś jak ogień” — powiedział w końcu, a jego głos był niski, intensywny. „Piękny, fascynujący, ale niebezpieczny. Można się przy tobie ogrzać, ale można też spłonąć.”

Irina patrzyła na niego przez długą chwilę, a jej twarz była jak maska — nieprzenikniona, doskonała w swojej nieruchomości. A potem, powoli, jej usta rozciągnęły się w uśmiechu, który nie sięgał oczu.

„Masz rację” — odpowiedziała, a w jej głosie pobrzmiewała nuta smutku. „Jestem niebezpieczna. Bardziej, niż możesz sobie wyobrazić.”

Wstała płynnym ruchem i podeszła do okna. Stała tam przez chwilę, wpatrując się w panoramę miasta, w tysiące świateł migoczących w zimowym zmierzchu. Jej sylwetka, smukła i elegancka, odcinała się wyraźnie na tle ciemnego nieba. Tomasz obserwował ją, czując, jak jego serce przyspiesza. Była jak dzieło sztuki — doskonała, niedostępna, enigmatyczna.

„Dlaczego mnie tu zaprosiłaś, Irino?” — zapytał w końcu, nie mogąc dłużej znieść napięcia.

Odwróciła się powoli, a na jej twarzy malował się wyraz, którego nie potrafił odczytać — mieszanina determinacji, strachu i czegoś, co mogło być żalem.

„Bo jesteś inny” — odpowiedziała cicho. „Bo patrzysz na świat inaczej niż większość ludzi. Bo widzisz więcej, czujesz głębiej. I bo…” — zawahała się, a jej głos stał się jeszcze cichszy, niemal szept — „bo nie mogłam się oprzeć.”

Podeszła do niego powoli, a każdy jej krok był jak uderzenie serca. Stanęła tuż przed nim, tak blisko, że czuł ciepło bijące od jej ciała, zapach jej perfum — głęboki, zmysłowy, z nutą czegoś egzotycznego. Patrzyła mu prosto w oczy, a w jej spojrzeniu było coś hipnotyzującego, coś, co sprawiało, że nie mógł odwrócić wzroku.

„Czy wiesz, co to znaczy pragnąć kogoś tak bardzo, że to boli?” — zapytała, a jej głos był jak aksamit, miękki i uwodzicielski. „Czy wiesz, co to znaczy walczyć z tym pragnieniem, wiedząc, że poddanie się mu może zniszczyć wszystko?”

Nie wiedział, co odpowiedzieć. Jej słowa, jej bliskość, jej intensywność — wszystko to sprawiało, że jego umysł wirował, a ciało reagowało własnym życiem. Czuł, jak jego oddech przyspiesza, jak krew pulsuje mu w żyłach coraz szybciej.

Irina uniosła dłoń i delikatnie dotknęła jego twarzy. Jej palce były chłodne, ale ich dotyk palił jego skórę jak ogień. Przesunęła opuszkami po jego policzku, po linii szczęki, po ustach. Każdy dotyk był jak iskra elektryczna, budząca w nim pragnienie, którego nie potrafił już dłużej kontrolować.

„Nie powinniśmy tego robić” — szepnęła, ale jej ciało mówiło co innego. Przysunęła się jeszcze bliżej, tak że dzieliły ich już tylko milimetry. „To niebezpieczne. Dla ciebie. Dla mnie. Dla nas obojga.”

„Nie obchodzi mnie niebezpieczeństwo” — odpowiedział, a jego głos był ochrypły z emocji. „Obchodzisz mnie tylko ty.”

Coś w jej oczach się zmieniło — jakby jakaś ostatnia bariera została przełamana, jakby jakaś decyzja została podjęta. Bez słowa przyciągnęła jego twarz do swojej i pocałowała go. Jej usta były miękkie, gorące, namiętne. Smakował w nich whisky, pragnienie i coś jeszcze — desperację, jakby ten pocałunek był jednocześnie początkiem i końcem, jakby był wszystkim, co mogła mu dać.

Odpowiedział na jej pocałunek z równą intensywnością, obejmując ją, przyciągając do siebie, zatracając się w jej zapachu, w jej smaku, w jej cieple. Świat wokół nich przestał istnieć — nie było hotelu, nie było miasta, nie było przeszłości ani przyszłości. Była tylko ta chwila, to pragnienie, ta namiętność, która pochłaniała ich oboje jak pożar.

Jej ręce błądziły po jego ciele, rozpinając guziki koszuli, dotykając jego skóry, zostawiając za sobą ślady ognia. Jego dłonie odnalazły zamek jej sukienki, powoli zsuwając ją z ramion, odsłaniając coraz więcej jej alabastrowej skóry. Każdy dotyk, każdy pocałunek, każdy szept był jak kolejny krok w głąb labiryntu, z którego nie było już powrotu.

Prowadząc go w stronę łóżka, Irina nie przestawała go całować, jakby bała się, że jeśli przestanie, czar pryśnie, a rzeczywistość wróci ze zdwojoną siłą. Opadli na miękką pościel, spleceni w uścisku, który był jednocześnie delikatny i desperacki. Jej ciało pod jego dłońmi było jak jedwab, gładkie i ciepłe, reagujące na każdy dotyk, na każdą pieszczotę. Jej westchnienia, ciche i urywane, były jak muzyka, najpiękniejsza melodia, jaką kiedykolwiek słyszał.

Zatracił się w niej całkowicie, zapominając o wszystkim — o niepokoju, który go dręczył, o pytaniach bez odpowiedzi, o tajemnicach, które ją otaczały. Liczyła się tylko ona, tylko ta chwila, tylko to uczucie absolutnego zespolenia, które wypełniało każdą komórkę jego ciała.

Później, gdy leżeli obok siebie, wyczerpani i spełnieni, Tomasz patrzył na nią, na jej twarz rozświetloną blaskiem księżyca wpadającym przez okno, i czuł, że coś się zmieniło. Nie tylko między nimi, ale w nim samym. Jakby przekroczył jakąś niewidzialną granicę, za którą nic już nie będzie takie samo.

Irina leżała z zamkniętymi oczami, jej oddech był spokojny, miarowy. Ale Tomasz wiedział, że nie śpi. Czuł napięcie w jej ciele, widział delikatne drżenie jej powiek. O czym myślała? Czego żałowała? Przed czym się bała?

„Irino” — szepnął, dotykając delikatnie jej ramienia.

Otworzyła oczy i spojrzała na niego. W jej spojrzeniu było coś, co ścisnęło mu serce — smutek, tak głęboki i przejmujący, że na moment zaparło mu dech.

„Przepraszam” — powiedziała cicho, a jej głos był jak szmer wiatru. „Przepraszam za wszystko, co się stanie.”

Zanim zdążył zapytać, co ma na myśli, przyłożyła palec do jego ust, uciszając go. A potem pocałowała go znowu, długo i głęboko, jakby chciała w tym pocałunku przekazać wszystko, czego nie mogła powiedzieć słowami.

I znów zatracili się w sobie, w tej dziwnej, intensywnej bliskości, która była jednocześnie fizyczna i duchowa. Ale tym razem Tomasz czuł, że w jej pieszczotach, w jej pocałunkach, w jej westchnieniach jest coś więcej — jakby żegnała się z nim, jakby każdy dotyk był pożegnaniem, każdy pocałunek ostatnim.

Gdy w końcu zasnęła, wtulona w jego ramię, jej twarz była spokojna, niemal dziecięca. Ale Tomasz nie mógł zasnąć. Leżał, wpatrując się w sufit, a w jego głowie kłębiły się myśli, pytania, przeczucia. Co miała na myśli, mówiąc „przepraszam za wszystko, co się stanie”? Przed czym go ostrzegała? Czego się bała?

Nie wiedział, jak długo tak leżał, zagubiony w labiryncie własnych myśli. W pewnym momencie poczuł, że Irina porusza się obok niego. Otworzył oczy i zobaczył, że wstaje z łóżka, cicho, ostrożnie, jakby nie chciała go obudzić. W bladym świetle księżyca jej naga sylwetka wyglądała jak rzeźba — doskonała, nieziemska, nierzeczywista.

Udawał, że śpi, obserwując ją spod półprzymkniętych powiek. Ubrała się szybko, sprawnie, a potem podeszła do biurka stojącego pod oknem. Otworzyła szufladę i wyjęła z niej coś małego, co schowała do torebki. Co to było? Telefon? Klucz? Broń?

Stała przez chwilę nieruchomo, patrząc na niego, a jej twarz, oświetlona księżycowym blaskiem, była jak maska — piękna, ale nieprzenikniona. A potem, cicho jak cień, wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Tomasz leżał bez ruchu, wsłuchując się w ciszę, która zapadła po jej wyjściu. Czuł dziwną pustkę, jakby wraz z nią zniknęło coś ważnego, coś, co nadawało sens jego istnieniu. Ale jednocześnie czuł ulgę, jakby jej obecność, tak intensywna i przytłaczająca, była ciężarem, którego nie był świadomy, dopóki go nie zdjęto.

Nie wiedział, ile czasu minęło — minuty, godziny? — gdy usłyszał cichy dźwięk. Kliknięcie zamka, delikatne skrzypnięcie drzwi. Ktoś wszedł do pokoju. Irina wróciła? Ale dlaczego tak cicho, tak ostrożnie, jakby nie chciała go obudzić?

Leżał nieruchomo, z zamkniętymi oczami, udając, że śpi. Słyszał ciche kroki na dywanie, szmer ubrań, przytłumione głosy — więcej niż jeden. Nie była sama. Kto z nią przyszedł? I po co?

Strach, zimny i ostry, przeszył go na wskroś. Coś było nie tak. Bardzo nie tak. Ale było już za późno na ucieczkę, na jakąkolwiek reakcję. Poczuł ukłucie w szyję — ostre, precyzyjne, jak ukąszenie owada. A potem ciemność, która nadeszła tak szybko, tak nieubłaganie, że nie zdążył nawet krzyknąć.

Ostatnią rzeczą, jaką zobaczył, zanim świadomość go opuściła, była twarz — nie Iriny, ale kogoś innego. Mężczyzny o ostrych rysach i zimnych, szarych oczach, które patrzyły na niego bez emocji, bez współczucia, bez człowieczeństwa. A potem nie było już nic, tylko ciemność, głęboka i absolutna.

Gdy się obudził, słońce już wstawało, rzucając pierwsze, nieśmiałe promienie na miasto za oknem. Leżał sam w łóżku, które wydawało się teraz zbyt duże, zbyt puste. Głowa pulsowała mu tępym bólem, a w ustach czuł metaliczny posmak. Co się stało? Czy to wszystko — Irina, ich namiętność, tajemniczy mężczyzna — było tylko snem, halucynacją wywołaną przez alkohol i pragnienie?

Usiadł powoli, czując, jak pokój wiruje wokół niego. Dotknął szyi i syknął z bólu. Pod palcami wyczuł mały, opuchnięty punkt — miejsce, gdzie poczuł ukłucie. Więc to nie był sen. To się naprawdę wydarzyło. Ale co dokładnie? Kto był w pokoju? Co mu zrobili?

Wstał chwiejnie i podszedł do łazienki. W lustrze zobaczył swoją twarz — bladą, zmęczoną, z podkrążonymi oczami, które patrzyły na niego z mieszaniną strachu i niedowierzania. Na szyi, tuż pod linią szczęki, widniał mały, czerwony ślad, otoczony delikatnym siniakiem. Wyglądał jak ukąszenie owada, ale Tomasz wiedział, że to coś innego, coś znacznie bardziej złowrogiego.

Wrócił do pokoju i rozejrzał się. Wszystko wyglądało tak samo jak wczoraj — te same minimalistyczne meble, ta sama sterylna czystość, ta sama bezosobowa elegancja. Ale czuł, że coś się zmieniło. Coś fundamentalnego, coś, co dotyczyło nie tyle otoczenia, ile jego samego.

Na stoliku nocnym leżała kartka — mały, elegancki arkusz hotelowego papieru. Podniósł go drżącą ręką i przeczytał:

„Przepraszam. Nie miałam wyboru. Znajdź mnie, gdy będziesz gotowy poznać prawdę. I. C.”

Inicjały Iriny. Ale co oznaczała ta wiadomość? Za co przepraszała? Jaki wybór? Jaką prawdę?

Pytania wirowały mu w głowie, ale odpowiedzi nie przychodziły. Czuł tylko narastający niepokój, przeczucie, że coś się w nim zmieniło, coś, czego nie potrafił jeszcze nazwać, ale co już zaczynało wpływać na jego myśli, na jego uczucia, na jego istotę.

Ubrał się powoli, mechanicznie, jakby jego ciało działało na autopilocie. Spakował swoje rzeczy do torby, którą przyniósł ze sobą. Rozejrzał się po pokoju ostatni raz, szukając jakiegoś śladu, jakiegoś wyjaśnienia, jakiegoś sensu w tym wszystkim. Ale pokój milczał, zimny i obojętny jak zawsze.

Wyszedł, zamykając za sobą drzwi. W korytarzu było pusto, cicho, jakby cały hotel zamarł w oczekiwaniu. Zjechał windą na dół, do lobby, które o tej wczesnej porze było niemal puste. Kilku biznesmenów piło kawę, czytając poranne gazety. Recepcjonistka uśmiechnęła się do niego profesjonalnie, bez cienia zainteresowania.

„Czy wszystko w porządku, panie Warski?” — zapytała, gdy podszedł, by oddać kartę-klucz.

Skąd znała jego nazwisko? Nie pamiętał, by się przedstawiał. Czy Irina jej powiedziała? Czy może…

„Tak, dziękuję” — odpowiedział automatycznie, starając się, by jego głos brzmiał normalnie. „Wszystko w porządku.”

Ale nic nie było w porządku. I gdzieś głęboko w duszy Tomasz wiedział, że już nigdy nie będzie.

Wyszedł z hotelu na mroźne, grudniowe powietrze. Miasto budziło się do życia — samochody przejeżdżały ulicami, ludzie spieszyli do pracy, tramwaje dzwoniły w oddali. Zwykły dzień, zwykły świat. Ale dla Tomasza nic już nie było zwykłe. Czuł, że stoi na progu czegoś nowego, czegoś przerażającego, czegoś, co zmieni jego życie na zawsze.

Dotknął ponownie śladu na szyi, który pulsował teraz lekkim, ale uporczywym bólem. Co mu zrobili? Co w nim zmienili? I dlaczego?

Pytania bez odpowiedzi, tajemnice bez rozwiązania, strach bez ukojenia. Ale jedno wiedział na pewno — musiał znaleźć Irinę. Musiał poznać prawdę, bez względu na to, jak bolesna by była. Musiał zrozumieć, co się z nim stało w tę zimową noc w hotelu Sheraton, gdy przekroczył granicę między swoim dawnym życiem a czymś nowym, nieznanym i potencjalnie niebezpiecznym.

Z tą myślą ruszył przed siebie, w stronę przystanku tramwajowego, w stronę swojego mieszkania, w stronę przyszłości, która czekała na niego, mroczna i niepewna, ale nieunikniona jak przeznaczenie.

A gdzieś w oddali, w cieniu wysokich budynków, stała postać — mężczyzna w ciemnym płaszczu, z twarzą ukrytą pod kapturem. Obserwował Tomasza, śledził każdy jego krok, każdy ruch. A w jego dłoni błyszczało coś małego, metalicznego — urządzenie, które pozwalało mu śledzić nie tylko ruchy młodego mężczyzny, ale także jego myśli, jego emocje, jego najgłębsze pragnienia.

Gra się rozpoczęła. I nie było już odwrotu.

W tym samym czasie, kilkadziesiąt kilometrów od Poznania, w podziemnym kompleksie ukrytym głęboko w lesie, mężczyzna o siwiejących skroniach i zimnych, szarych oczach patrzył na ekran monitora. Na ekranie widniał obraz — Tomasz wychodzący z hotelu, rozglądający się niepewnie, dotykający śladu na szyi. Mężczyzna uśmiechnął się lekko, bez radości, bez ciepła. Uśmiechem, który nie sięgał oczu.

„Zaczęło się” — powiedział cicho do siebie. „Faza pierwsza zakończona pomyślnie.”

Obok niego stał inny mężczyzna — niższy, krępy, z blizną biegnącą przez policzek. Patrzył na ekran z mieszaniną fascynacji i niepokoju.

„Jak długo potrwa, zanim zauważy zmiany?” — zapytał.

„Godziny. Może dni” — odpowiedział siwy mężczyzna. „Chip jest subtelny. Działa powoli, stopniowo. Ale nieubłaganie.”

„A pańska córka?” — zapytał mężczyzna z blizną. „Co z nią?”

Siwy mężczyzna zmarszczył brwi, a jego oczy stały się jeszcze zimniejsze.

„Irina zrobiła, co do niej należało” — odpowiedział sucho. „Teraz musi zniknąć. Na jakiś czas. Dopóki nie będziemy pewni, że chip działa zgodnie z planem.”

„A jeśli nie? Jeśli coś pójdzie nie tak?”

Siwy mężczyzna odwrócił się od ekranu i spojrzał na swojego rozmówcę. W jego oczach była absolutna pewność, absolutna determinacja.

„Nic nie pójdzie nie tak, doktorze Nowak” — powiedział cicho, ale stanowczo. „Zbyt wiele jest w grze. Zbyt wiele poświęciliśmy. Zbyt blisko jesteśmy celu.”

Doktor Nowak skinął głową, ale w jego oczach wciąż czaił się cień wątpliwości. Wiedział, że ich eksperyment był ryzykowny, że ingerowali w coś, czego nie rozumieli w pełni — w ludzką naturę, w ludzką tożsamość, w ludzką duszę. Ale wiedział też, że nie ma już odwrotu. Koło się zamknęło. Gra się rozpoczęła.

A Tomasz Warski, nieświadomy pionek w tej grze, szedł ulicami Poznania, niosąc w sobie ziarno zmiany, które wkrótce miało wykiełkować, przekształcając go w kogoś — lub coś — zupełnie innego.

Tymczasem Irina Cristal siedziała w małym, obskurnym pokoju hotelowym na przedmieściach miasta. Jej elegancja, jej pewność siebie, jej chłodna doskonałość — wszystko to zniknęło, pozostawiając tylko młodą kobietę o zmęczonej twarzy i oczach pełnych łez. Patrzyła przez okno na szare, zimowe niebo i myślała o Tomaszu, o tym, co mu zrobili, o tym, w czym pomogła.

„Przepraszam” — szepnęła do pustego pokoju, do nieobecnego mężczyzny, do własnego sumienia. „Przepraszam za wszystko.”

Ale wiedziała, że przeprosiny nie wystarczą. Że to, co się stało, nie może być cofnięte. Że gra, która się rozpoczęła, musi być doprowadzona do końca, bez względu na cenę, bez względu na ofiary.

Wstała i podeszła do małej walizki leżącej na łóżku. Otworzyła ją i wyjęła pistolet — mały, czarny, śmiercionośny. Sprawdziła magazynek, odbezpieczyła broń, a potem schowała ją do kieszeni płaszcza. Jeśli jej ojciec dowie się, co planuje, nie zawaha się jej zabić. Ale ona też nie zawaha się przed niczym, by naprawić to, co pomogła zniszczyć.

Musiała znaleźć Tomasza. Musiała mu pomóc. Musiała go ocalić — przed swoim ojcem, przed Zakonem, przed chipem, który powoli, ale nieubłaganie zmieniał jego umysł, jego pragnienia, jego tożsamość.

Musiała go ocalić, nawet jeśli oznaczało to poświęcenie wszystkiego — swojej lojalności, swojego bezpieczeństwa, swojego życia.

Bo w tej grze stawką było coś więcej niż tylko jedno życie, jedna miłość, jedna dusza. Stawką była przyszłość — nie tylko Tomasza, nie tylko jej, ale całej ludzkości.

I gra dopiero się rozpoczynała.


Tomasz wrócił do swojego mieszkania na Jeżycach — małego, ale przytulnego lokum na trzecim piętrze starej kamienicy. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, poczuł się bezpieczniej, jakby znajome ściany mogły go ochronić przed tym, co wydarzyło się w hotelu. Ale jednocześnie wiedział, że to tylko złudzenie. Cokolwiek mu zrobiono, cokolwiek w nim zmieniono, było teraz częścią jego samego. Nie mógł od tego uciec, nie mógł się przed tym schować.

Zrzucił płaszcz i usiadł ciężko na kanapie, wciąż dotykając śladu na szyi. Ból był teraz mocniejszy, pulsujący, jakby coś pod skórą próbowało się wydostać. Albo może to była tylko jego wyobraźnia, podsycana strachem i niepewnością.

Mieszkanie było ciche, tylko zegar na ścianie odmierzał sekundy monotonnym tykaniem. Tomasz rozejrzał się, szukając jakiegoś punktu zaczepienia, czegoś, co pomogłoby mu zrozumieć, co się dzieje. Jego wzrok padł na zdjęcie stojące na półce — on i Kinga, jego najlepsza przyjaciółka, uśmiechnięci, beztroscy, na tle jeziora Malta podczas letniego festiwalu. To było zaledwie kilka miesięcy temu, ale wydawało się, jakby minęła wieczność. Jakby tamten Tomasz, uśmiechnięty i beztroski, był kimś zupełnie innym, kimś, kogo już nie znał, kimś, kim już nie był.

Kinga. Może ona mogłaby mu pomóc? Była bystra, intuicyjna, zawsze potrafiła dostrzec to, czego inni nie widzieli. I ufał jej bezgranicznie — była jedyną osobą, której mógłby powierzyć tę dziwną, niepokojącą historię.

Sięgnął po telefon i wybrał jej numer. Odpowiedziała po trzecim sygnale, jej głos był ciepły, znajomy, kojący.

„Tomasz? Co za niespodzianka. Myślałam, że jesteś zajęty swoją tajemniczą Ukrainką.”

Mimo wszystko uśmiechnął się. Kinga zawsze potrafiła go rozbawić, nawet w najgorszych chwilach.

„Musimy się spotkać” — powiedział, starając się, by jego głos brzmiał normalnie. „To ważne.”

Musiała wyczuć coś w jego tonie, bo jej odpowiedź była natychmiastowa, bez żartów, bez pytań.

„Jasne. Gdzie i kiedy?”

„Możesz przyjść do mnie? Teraz?”

Krótka pauza, a potem: „Będę za dwadzieścia minut. Coś przynieść?”

„Nie, po prostu… przyjdź.”

Rozłączył się i odłożył telefon. Dwadzieścia minut. Co miał jej powiedzieć? Jak wyjaśnić coś, czego sam nie rozumiał? Jak opisać uczucie, że coś w nim się zmienia, że coś obcego, coś nienaturalnego, zaczyna przejmować kontrolę nad jego myślami, jego uczuciami, jego pragnieniami?

Wstał i poszedł do łazienki. Potrzebował prysznica, potrzebował zmyć z siebie zapach Iriny, zapach hotelu, zapach strachu. Rozebrał się i stanął pod strumieniem gorącej wody, pozwalając, by spływała po jego ciele, zmywając pot, zmęczenie, niepewność. Ale nie mogła zmyć tego, co było w nim — tego małego, obcego elementu, który teraz był częścią jego ciała, jego umysłu, jego istoty.

Gdy wyszedł spod prysznica, czuł się fizycznie lepiej, ale mentalnie wciąż był zagubiony, zdezorientowany. Ubrał się w czyste, wygodne ubrania i wrócił do salonu. Czekał.

Kinga przyszła punktualnie, jak zawsze. Gdy tylko ją zobaczył — drobną, energiczną, z burzą rudych włosów i inteligentnymi, zielonymi oczami — poczuł ulgę. Była jak kotwica w sztormie, jak latarnia w ciemności, jak przypomnienie, że istnieje normalny świat, świat, który znał i rozumiał.

„Wyglądasz okropnie” — powiedziała zamiast powitania, przyglądając mu się uważnie. „Co się stało?”

Nie wiedział, od czego zacząć. Jak wyjaśnić coś tak niewiarygodnego, tak absurdalnego? Ale musiał spróbować. Musiał komuś powiedzieć, musiał podzielić się tym ciężarem, zanim go zmiażdży.

„Pamiętasz Irinę?” — zapytał, gestem zapraszając ją, by usiadła.

Kinga skinęła głową, siadając na kanapie obok niego. „Tę tajemniczą Ukrainkę, w której się zadurzyłeś? Trudno zapomnieć, tylko o niej mówiłeś przez ostatnie tygodnie.”

Tomasz wziął głęboki oddech. „Spotkałem się z nią wczoraj. W hotelu Sheraton.”

Kinga uniosła brew, ale nie skomentowała. Czekała, aż będzie kontynuował.

„To, co ci teraz powiem, zabrzmi jak szaleństwo” — ostrzegł. „Ale przysięgam, że to prawda. Przynajmniej… tak mi się wydaje.”

I opowiedział jej wszystko — o spotkaniu przed hotelem, o dziwnym napięciu w windzie, o sterylnym, bezosobowym pokoju. O namiętności, która ich pochłonęła, o dziwnym zachowaniu Iriny, o jej tajemniczym wyjściu. O przebudzeniu, o śladzie na szyi, o notatce, którą zostawiła.

Kinga słuchała w milczeniu, jej twarz była poważna, skupiona. Nie przerywała, nie kwestionowała, po prostu słuchała. I to było dokładnie to, czego potrzebował — ktoś, kto wysłucha, kto nie będzie osądzał, kto nie będzie myślał, że oszalał.

Gdy skończył, zapadła cisza. Kinga patrzyła na niego, a w jej oczach widział mieszaninę troski, niedowierzania i czegoś jeszcze — strachu? Czy ona też czuła, że to, co się wydarzyło, było początkiem czegoś większego, czegoś niebezpiecznego?

„Pokaż mi ten ślad” — powiedziała w końcu.

Odchylił głowę, odsłaniając szyję. Kinga pochyliła się, przyglądając się uważnie małemu, czerwonemu punktowi otoczonemu siniakiem.

„To nie wygląda jak ukąszenie owada” — stwierdziła po chwili. „Bardziej jak… zastrzyk. Jakby ktoś wstrzyknął ci coś pod skórę.”

Tomasz poczuł, jak zimny dreszcz przebiega mu po plecach. Zastrzyk. Coś wstrzykniętego pod skórę. Coś, co teraz było w nim, co mogło zmieniać go od środka.

„Co to mogło być?” — zapytał, choć wiedział, że ona nie zna odpowiedzi.

Kinga pokręciła głową. „Nie mam pojęcia. Ale cokolwiek to jest, musimy się dowiedzieć. I musimy znaleźć Irinę. Ona wie więcej, niż nam powiedziała.”

„Nas?” — zapytał Tomasz, zaskoczony.

Kinga spojrzała na niego z determinacją. „Myślisz, że zostawię cię z tym samego? Jesteśmy w tym razem, Tomasz. Cokolwiek się dzieje, cokolwiek się stanie, stawię temu czoła razem z tobą.”

Poczuł, jak wzbiera w nim fala wdzięczności. Nie był sam. Nie musiał mierzyć się z tym koszmarem samotnie. Miał Kingę — lojalną, odważną, zdeterminowaną Kingę.

„Dziękuję” — powiedział cicho, a jego głos drżał od emocji.

Kinga uśmiechnęła się, a potem spoważniała. „Ale musimy być ostrożni. Jeśli to, co podejrzewasz, jest prawdą — jeśli ktoś naprawdę wszczepił ci jakieś urządzenie, jakiś… chip — to znaczy, że mamy do czynienia z kimś potężnym, niebezpiecznym i bezwzględnym.”

Tomasz skinął głową. Wiedział, że ma rację. Cokolwiek się działo, wykraczało to daleko poza jego dotychczasowe doświadczenia, daleko poza jego zrozumienie świata. Wkraczali na nieznane terytorium, pełne cieni i niebezpieczeństw.

„Od czego zaczynamy?” — zapytał.

Kinga zamyśliła się. „Od Iriny. Musimy ją znaleźć. Musimy dowiedzieć się, kim naprawdę jest, co wie, z kim jest związana.”

„Ale jak? Nie mam jej adresu, nie znam jej numeru telefonu. Wiem tylko, że studiowała w Kijowie i Moskwie, że jest Ukrainką, że jej nazwisko to Cristal.”

„To początek” — odpowiedziała Kinga. „Możemy sprawdzić rejestry uniwersyteckie, media społecznościowe, bazy danych. Jeśli istnieje, zostawiła ślady. A ja jestem dobra w znajdowaniu śladów.”

To była prawda. Kinga studiowała informatykę i miała talent do wyszukiwania informacji, do łączenia pozornie niepowiązanych faktów w spójną całość. Jeśli ktokolwiek mógł znaleźć Irinę, to właśnie ona.

„A co z tym?” — zapytał Tomasz, dotykając śladu na szyi. „Co z… chipem, czy czymkolwiek to jest?”

Kinga zawahała się. „To trudniejsze. Nie wiemy, co to jest, jak działa, co robi. Ale możemy spróbować się dowiedzieć. Mam znajomego na wydziale medycyny. Może on będzie w stanie nam pomóc, dyskretnie.”

Tomasz skinął głową, ale czuł narastający niepokój. Co, jeśli chip już działał? Co, jeśli już zmieniał jego myśli, jego uczucia, jego tożsamość? Co, jeśli ten Tomasz, który siedział teraz z Kingą, planując, jak znaleźć Irinę, jak odkryć prawdę, nie był już tym samym Tomaszem, którym był wczoraj, tydzień temu, miesiąc temu?

„Kinga” — powiedział cicho, a jego głos był napięty od emocji. „Co, jeśli już jest za późno? Co, jeśli już się zmieniam? Co, jeśli już nie jestem… sobą?”

Kinga spojrzała mu prosto w oczy, a jej spojrzenie było twarde, zdeterminowane. „Jesteś Tomaszem Warskim. Moim najlepszym przyjacielem. Człowiekiem, którego znam od dzieciństwa. Żaden chip, żadne urządzenie, żadna technologia nie może tego zmienić. Twoja istota, twoja dusza, twoje człowieczeństwo — to wszystko jest silniejsze niż cokolwiek, co mogli ci wszczepić.”

Chciał jej wierzyć. Desperacko chciał wierzyć, że ma rację, że jego tożsamość, jego ja, jest nienaruszalne, niepodatne na manipulację. Ale gdzieś głęboko w duszy czuł, że to nieprawda. Że ludzki umysł, ludzka tożsamość, ludzka dusza — wszystko to jest bardziej kruche, bardziej plastyczne, bardziej podatne na zmianę, niż chcielibyśmy wierzyć.

„A jeśli się mylisz?” — zapytał cicho. „Jeśli to, co we mnie wszczepili, może zmienić wszystko — moje myśli, moje uczucia, moje pragnienia? Jeśli może przekształcić mnie w kogoś innego, w kogoś, kogo nie rozpoznasz, kogo nie będziesz mogła już nazywać przyjacielem?”

Kinga milczała przez długą chwilę, a jej twarz była poważna, zamyślona. W końcu odpowiedziała, a jej głos był cichy, ale pewny.

„Wtedy będę walczyć o ciebie. Będę walczyć, by przywrócić cię sobie, by przypomnieć ci, kim jesteś, by pomóc ci odzyskać to, co próbują ci odebrać. Nie poddam się, Tomasz. Nie pozwolę, by cię zabrali.”

Jej słowa były jak balsam na jego zranioną, przerażoną duszę. Nie był sam. Miał Kingę. A z nią u boku, może, tylko może, miał szansę przetrwać to, co nadchodziło.

„Dziękuję” — powiedział znowu, a w jego głosie brzmiała wdzięczność, ulga i determinacja.

Kinga uśmiechnęła się, a potem wstała energicznie. „No to do roboty. Mamy Irinę do znalezienia, chip do zbadania i spisek do odkrycia.”

Tomasz również wstał, czując przypływ energii, przypływ nadziei. Tak, mieli przed sobą trudne zadanie, niebezpieczną drogę. Ale nie byli sami. Mieli siebie nawzajem. I to musiało wystarczyć.

Nie wiedzieli jeszcze, jak głęboko sięga spisek, jak potężni są ich przeciwnicy, jak niebezpieczna jest gra, w którą zostali wciągnięci. Nie wiedzieli, że są obserwowani, śledzeni, analizowani. Nie wiedzieli, że każdy ich ruch, każde słowo, każda myśl jest monitorowana przez tych, którzy kontrolowali chip, którzy kontrolowali Irinę, którzy chcieli kontrolować świat.

Nie wiedzieli, że to, co się rozpoczęło, było dopiero początkiem — początkiem walki, która miała zadecydować nie tylko o ich przyszłości, ale o przyszłości całej ludzkości.

Ale mimo to, mimo niewiedzy, mimo strachu, mimo niepewności, byli gotowi stawić czoła temu, co nadchodziło. Razem.

A gdzieś w oddali, w cieniu, czaiło się zagrożenie — niewidzialne, ale realne. Czekające, obserwujące, planujące. Zagrożenie, które miało imię, twarz, cel.

Zakon Illuminatów. I ich najnowsze narzędzie — chip, który mógł zmienić wszystko.

Tymczasem, w podziemnym kompleksie, siwy mężczyzna o zimnych, szarych oczach patrzył na ekran monitora. Na ekranie widniał obraz — Tomasz i Kinga, siedzący obok siebie na kanapie, rozmawiający, planujący, nieświadomi, że każde ich słowo jest podsłuchiwane, każdy gest nagrywany, każda myśl analizowana.

„Dziewczyna może być problemem” — powiedział doktor Nowak, stojący obok niego. „Jest bystra, zdeterminowana. I bardzo lojalna wobec obiektu.”

Siwy mężczyzna skinął głową, nie odrywając wzroku od ekranu. „Tak, może być problemem. Ale może być też… użyteczna.”

„Użyteczna?” — zapytał doktor, zaskoczony. „W jaki sposób?”

Siwy mężczyzna uśmiechnął się, a jego uśmiech był zimny, kalkulujący, pozbawiony radości. „Każdy ma swoje słabości, doktorze. Każdy ma coś, co kocha, coś, o co się troszczy, coś, co można wykorzystać przeciwko niemu. Dla Tomasza Warskiego tą słabością jest Kinga Nowak. A dla Kingi Nowak tą słabością jest Tomasz Warski. To… poetyczne, nie sądzisz?”

Doktor Nowak zmarszczył brwi, a jego blizna stała się bardziej widoczna, bardziej wyrazista. „Co pan planuje?”

Siwy mężczyzna odwrócił się od ekranu i spojrzał na doktora. Jego oczy były jak lód — zimne, przejrzyste, bezlitosne.

„Planuję wykorzystać ich przeciwko sobie, doktorze. Planuję sprawić, by ich lojalność, ich przyjaźń, ich miłość stały się ich największą słabością, ich największym zagrożeniem, ich ostatecznym upadkiem.”

Doktor Nowak poczuł, jak zimny dreszcz przebiega mu po plecach. Wiedział, że Wiktor Cristal jest bezwzględny, że jest gotów poświęcić wszystko dla swojej wizji, dla swojego planu. Ale czasami, jak teraz, jego chłód, jego kalkulacja, jego absolutny brak empatii były przerażające nawet dla kogoś, kto pracował z nim od lat.

„A pańska córka?” — zapytał cicho. „Co z nią?”

Twarz Wiktora stężała, a jego oczy stały się jeszcze zimniejsze, jeszcze bardziej bezlitosne.

„Irina dokonała wyboru” — odpowiedział, a jego głos był jak stal. „Wybrała emocje zamiast rozumu, chaos zamiast porządku, indywidualność zamiast jedności. Wybrała… człowieczeństwo.”

Ostatnie słowo wypowiedział z pogardą, jakby samo pojęcie człowieczeństwa było dla niego obraźliwe, jakby było słabością, wadą, chorobą.

„I za ten wybór zapłaci. Tak jak wszyscy, którzy stoją na drodze postępu, ewolucji, transcendencji.”

Doktor Nowak skinął głową, ale w jego oczach czaił się cień wątpliwości, cień strachu. Wiedział, że to, co robili, wykraczało poza granice etyki, moralności, człowieczeństwa. Ale wiedział też, że nie ma już odwrotu. Że są zbyt głęboko, zbyt zaangażowani, zbyt blisko celu, by się teraz wycofać.

„Kiedy rozpoczynamy fazę drugą?” — zapytał, zmieniając temat.

Wiktor spojrzał znów na ekran, na Tomasza i Kingę, którzy teraz siedzieli przy komputerze, szukając informacji, szukając prawdy, szukając Iriny.

„Już się rozpoczęła, doktorze” — odpowiedział cicho. „Już się rozpoczęła.”

I uśmiechnął się znowu, tym samym, zimnym, bezlitosnym uśmiechem, który nie sięgał oczu. Uśmiechem kogoś, kto widzi przyszłość, kto kontroluje teraźniejszość, kto manipuluje przeszłością. Kogoś, kto czuje się nie tylko ponad prawem, ponad moralnością, ponad etyką, ale także ponad człowieczeństwem.

Bo w świecie Wiktora Cristala, w świecie Zakonu Illuminatów, człowieczeństwo było tylko etapem, tylko fazą, tylko przejściowym stanem w ewolucji ku czemuś większemu, czemuś potężniejszemu, czemuś bardziej… transcendentalnemu.

I może właśnie dlatego, gdy odwrócił się od ekranu, gdy wyszedł z pomieszczenia, jego oczy, zwykle tak zimne, tak kontrolowane, tak beznamiętne, błyszczały czymś, co można by nazwać nadzieją — nadzieją na przyszłość, w której ludzkość przekroczy swoje ograniczenia, swoje słabości, swoje człowieczeństwo.

Przyszłość, którą on, Wiktor Cristal, miał pomóc stworzyć. Przyszłość, dla której był gotów poświęcić wszystko — nawet szczęście swojej córki, nawet życie niewinnego człowieka, nawet własne człowieczeństwo.

Przyszłość, która miała się zacząć od wszczepienia chipu Tomaszowi Warskiemu — chipu, który miał zmienić nie tylko jego orientację seksualną, ale także jego tożsamość, jego osobowość, jego istotę. Chipu, który miał być pierwszym krokiem w transformacji ludzkości, w jej ewolucji, w jej transcendencji.

Pierwszym krokiem w planie, który miał zmienić wszystko.

A Tomasz i Kinga, nieświadomi skali zagrożenia, nieświadomi potęgi przeciwnika, nieświadomi prawdziwej stawki w tej grze, kontynuowali swoje poszukiwania, swoją walkę, swoją nadzieję.

Nadzieję, która mogła być ich największą siłą — lub ich ostateczną zgubą.

Tylko czas miał pokazać, która z tych możliwości się spełni. Czas, który nieubłaganie płynął, zbliżając ich do momentu, gdy wszystko miało się rozstrzygnąć, gdy wszystkie maski miały opaść, gdy wszystkie tajemnice miały zostać ujawnione.

Momentu, który miał zadecydować o wszystkim — o ich przyszłości, o ich tożsamości, o ich człowieczeństwie.

Momentu, który nadchodził, nieubłagany jak przeznaczenie, nieunikniony jak śmierć, transformujący jak narodziny.

Momentu, który miał zmienić wszystko — na zawsze.

Następnego dnia Tomasz obudził się z pulsującym bólem głowy. Promienie porannego słońca wpadające przez nieszczelnie zasłonięte żaluzje wydawały się wyjątkowo ostre, niemal bolesne. Każdy dźwięk — tykanie zegara, szum lodówki, odległe odgłosy ulicy — był jak uderzenie młota w jego czaszkę. Usiadł powoli na łóżku, próbując zebrać myśli, które wydawały się rozproszone, fragmentaryczne, niespójne.

Wspomnienia poprzedniego dnia napłynęły falami — Irina, hotel, namiętność, tajemniczy mężczyzna, ukłucie w szyję, rozmowa z Kingą. Wszystko to mieszało się w jego głowie jak obrazy z gorączkowego snu, jak fragmenty filmu puszczonego nie po kolei. Czy to wszystko naprawdę się wydarzyło? Czy może część z tego była tylko wytworem jego wyobraźni, jego lęków, jego pragnień?

Dotknął szyi, szukając śladu po ukłuciu. Był tam — mały, czerwony punkt otoczony siniakiem, teraz bardziej widocznym niż wczoraj. Więc to nie był sen. To się naprawdę wydarzyło. Ktoś — Irina? Tajemniczy mężczyzna? Ktoś inny? — wszczepił mu coś pod skórę. Coś, co mogło zmieniać jego myśli, jego uczucia, jego tożsamość.

Wstał chwiejnie i podszedł do łazienki. Zimna woda na twarzy pomogła mu się nieco otrząsnąć, ale nie rozwiała mgły niepewności, która otaczała jego umysł. Spojrzał w lustro, szukając w swoim odbiciu jakichś zmian, jakichś oznak, że nie jest już sobą. Ale twarz, która patrzyła na niego z lustra, była znajoma — te same brązowe oczy, ten sam prosty nos, te same pełne usta. A jednak czuł, że coś się zmieniło, coś fundamentalnego, coś, co dotyczyło nie jego wyglądu, ale jego istoty.

Wrócił do sypialni i sięgnął po telefon. Miał kilka nieodebranych połączeń od Kingi i wiadomość: „Znalazłam coś. Oddzwoń jak się obudzisz.”

Wybrał jej numer, czując, jak serce przyspiesza mu z niepokoju i nadziei. Odebrała niemal natychmiast.

„Nareszcie!” — wykrzyknęła zamiast powitania. „Myślałam, że nigdy się nie odezwiesz.”

„Przepraszam” — odpowiedział, a jego głos był ochrypły, jakby nie używał go od dawna. „Spałem jak zabity. Co znalazłaś?”

„Nie przez telefon” — odpowiedziała, a jej głos nagle stał się poważny, napięty. „Spotkajmy się w Cafe Misja za godzinę. I Tomasz… bądź ostrożny. Myślę, że jesteśmy obserwowani.”

Zanim zdążył zapytać, co ma na myśli, rozłączyła się. Stał przez chwilę, trzymając telefon w dłoni, czując, jak niepokój narasta w nim jak fala. Obserwowani? Przez kogo? I co takiego znalazła Kinga, że nie chciała o tym rozmawiać przez telefon?

Ubrał się szybko, wybierając zwykłe, codzienne ubrania — jeansy, t-shirt, bluzę z kapturem. Nic, co przyciągałoby uwagę, nic, co wyróżniałoby go z tłumu. Jeśli rzeczywiście byli obserwowani, lepiej było pozostać jak najbardziej anonimowym.

Wychodząc z mieszkania, rozejrzał się uważnie. Ulica wyglądała normalnie — ludzie spieszący do pracy, samochody przejeżdżające obok, dzieci idące do szkoły. Nic podejrzanego, nic, co sugerowałoby, że ktoś go obserwuje. A jednak nie mógł pozbyć się uczucia, że jest śledzony, że każdy jego ruch jest monitorowany, analizowany, oceniany.

Cafe Misja znajdowała się w centrum miasta, w pobliżu Starego Rynku. Była to mała, przytulna kawiarnia, którą lubili z Kingą za spokojną atmosferę i dobrą kawę. Ale dziś, gdy szedł w jej kierunku, czuł tylko narastający niepokój. Co go tam czekało? Jaką prawdę odkryła Kinga? I czy był gotów ją usłyszeć?

Gdy dotarł na miejsce, Kinga już na niego czekała, siedząc przy stoliku w najdalszym kącie kawiarni. Miała na sobie ciemną bluzę i dżinsy, a jej rude włosy były ukryte pod czapką. Wyglądała inaczej niż zwykle — poważniej, bardziej skupiona, bardziej… przestraszona?

„Cześć” — powiedział, siadając naprzeciwko niej.

Kinga nie odpowiedziała od razu. Rozejrzała się dyskretnie, sprawdzając, czy nikt ich nie podsłuchuje, czy nikt im się nie przygląda. Dopiero gdy upewniła się, że są względnie sami, pochyliła się nad stolikiem i powiedziała cicho:

„Znalazłam Irinę. A przynajmniej… znalazłam informacje o niej.”

Tomasz poczuł, jak jego serce przyspiesza. „Co wiesz?”

Kinga sięgnęła do torby i wyjęła z niej tablet. Włączyła go i pokazała Tomaszowi ekran. Była to strona internetowa — artykuł z jakiejś ukraińskiej gazety, przetłumaczony automatycznie na polski. Nagłówek brzmiał: „Córka oligarchy zaginiona — policja podejrzewa porwanie”.

Na zdjęciu towarzyszącym artykułowi Tomasz rozpoznał Irinę — młodszą, z krótszymi włosami, ale bez wątpienia była to ona. Obok niej stał mężczyzna — wysoki, szczupły, o siwiejących skroniach i zimnych, szarych oczach. Mężczyzna, którego twarz Tomasz widział w hotelu, tuż przed tym, jak stracił przytomność.

„To jej ojciec” — powiedziała Kinga, wskazując na mężczyznę. „Wiktor Cristal. Ukraiński oligarcha, miliarder, właściciel kilku firm technologicznych. Według tego artykułu, Irina zaginęła trzy lata temu. Policja podejrzewała porwanie, ale nigdy nie znaleziono żadnych śladów, żadnych dowodów. Po prostu… zniknęła.”

Tomasz patrzył na zdjęcie, czując, jak jego świat znów się rozpada. Irina, którą znał, którą… kochał? — była córką ukraińskiego oligarchy. Córką, która zaginęła trzy lata temu. Córką, która teraz pojawiła się w Poznaniu, wciągnęła go w dziwną, niebezpieczną grę, a potem znów zniknęła.

„To nie wszystko” — kontynuowała Kinga, przesuwając palcem po ekranie, pokazując kolejny artykuł. „Wiktor Cristal nie jest zwykłym biznesmenem. Jest… ekscentryczny, delikatnie mówiąc. Ma obsesję na punkcie technologii, szczególnie tej związanej z ludzkim mózgiem, ludzką świadomością. Jego firma, NeuroTech, prowadzi badania nad interfejsami mózg-komputer, nad sztuczną inteligencją, nad… modyfikacją ludzkiego umysłu.”

Tomasz poczuł, jak zimny dreszcz przebiega mu po plecach. Modyfikacja ludzkiego umysłu. Chip wszczepiony pod skórę. Uczucie, że coś w nim się zmienia, że coś przejmuje kontrolę nad jego myślami, jego uczuciami, jego pragnieniami.

„Myślisz, że to on stoi za tym wszystkim?” — zapytał, choć znał już odpowiedź.

Kinga skinęła głową. „To ma sens. Ma środki, ma motywację, ma technologię. Ale pytanie brzmi — dlaczego ty? Dlaczego wybrał ciebie? I co dokładnie ci zrobił?”

Tomasz pokręcił głową. Nie znał odpowiedzi na te pytania. Nie rozumiał, dlaczego miałby stać się celem ukraińskiego oligarchy, dlaczego miałby zostać poddany jakiemuś dziwnemu eksperymentowi, dlaczego miałby być… zmieniany.

„Jest jeszcze coś” — powiedziała Kinga, a jej głos stał się jeszcze cichszy, jeszcze bardziej napięty. „Znalazłam wzmianki o organizacji, z którą Wiktor Cristal może być związany. Organizacji, która… cóż, która brzmi jak coś z teorii spiskowych, ale która może być bardzo realna i bardzo niebezpieczna.”

„Jakiej organizacji?” — zapytał Tomasz, czując, jak strach zaciska mu się na gardle.

Kinga rozejrzała się znowu, upewniając się, że nikt ich nie podsłuchuje. A potem, tak cicho, że ledwo ją usłyszał, powiedziała:

„Zakon Illuminatów.”

Tomasz zamarł. Illuminaci. Tajna organizacja, która według teorii spiskowych kontroluje świat, manipuluje wydarzeniami, dąży do ustanowienia nowego porządku światowego. Organizacja, która była tematem niezliczonych książek, filmów, gier — fikcyjnych, wymyślonych, nieprawdziwych.

Ale co, jeśli nie była fikcyjna? Co, jeśli była prawdziwa? Co, jeśli naprawdę istniała, działała w cieniu, manipulowała, kontrolowała? I co, jeśli Wiktor Cristal, ojciec Iriny, był jej częścią?

„To brzmi… niewiarygodnie” — powiedział w końcu.

„Wiem” — odpowiedziała Kinga. „Ale pomyśl o tym. Tajemnicza organizacja, która dąży do kontroli nad światem. Technologia, która może zmieniać ludzki umysł, ludzkie pragnienia, ludzką tożsamość. Chip wszczepiony pod skórę, który może cię zmieniać od środka. To wszystko pasuje, Tomasz. To wszystko ma sens, w jakiś pokręcony, przerażający sposób.”

Miała rację. To wszystko pasowało. To wszystko tworzyło obraz, który był tak absurdalny, tak niewiarygodny, a jednocześnie tak przerażająco możliwy, że Tomasz poczuł, jak jego świat znów się chwieje, jak fundamenty jego rzeczywistości znów się rozpadają.

„Co teraz?” — zapytał, a jego głos był ledwie słyszalny.

Kinga spojrzała mu prosto w oczy, a w jej spojrzeniu była determinacja, odwaga, ale także strach.

„Teraz musimy znaleźć Irinę. Musimy dowiedzieć się, co dokładnie ci zrobili. I musimy znaleźć sposób, by to odwrócić, zanim będzie za późno.”

„Za późno na co?” — zapytał, choć znał odpowiedź.

„Za późno, by uratować ciebie” — odpowiedziała cicho. „Za późno, by uratować twój umysł, twoją tożsamość, twoje człowieczeństwo.”

Tomasz skinął głową, czując, jak determinacja zaczyna wypierać strach. Tak, byli w niebezpieczeństwie. Tak, mierzyli się z czymś, co wykraczało poza ich zrozumienie, poza ich doświadczenie. Ale nie byli bezsilni. Nie byli sami. Mieli siebie nawzajem. I mieli cel — znaleźć Irinę, odkryć prawdę, odwrócić to, co zostało zrobione.

„Od czego zaczynamy?” — zapytał, a jego głos był teraz pewniejszy, silniejszy.

Kinga uśmiechnęła się lekko, a w jej oczach błysnęła iskra — ta sama iskra, którą widział zawsze, gdy stawała przed wyzwaniem, gdy mierzyła się z problemem, który wydawał się nie do rozwiązania.

„Od początku” — odpowiedziała. „Od miejsca, gdzie wszystko się zaczęło. Od hotelu Sheraton.”

I tak, z planem, z nadzieją, z determinacją, ruszyli w drogę — drogę, która miała ich zaprowadzić do prawdy, do Iriny, do odpowiedzi na pytania, które ich dręczyły. Drogę, która była pełna niebezpieczeństw, pułapek, zasadzek. Drogę, która mogła zakończyć się ich triumfem — lub ich zgubą.

Drogę, która miała zadecydować o wszystkim — o ich przyszłości, o ich tożsamości, o ich człowieczeństwie.

Drogę, która właśnie się rozpoczynała.

A gdzieś w oddali, w cieniu, czaiło się zagrożenie — niewidzialne, ale realne. Czekające, obserwujące, planujące. Zagrożenie, które miało imię, twarz, cel.

Zakon Illuminatów. I ich najnowsze narzędzie — chip, który mógł zmienić wszystko.

Chip, który już działał, już zmieniał, już przekształcał. Chip, który powoli, ale nieubłaganie, przejmował kontrolę nad umysłem Tomasza, nad jego pragnieniami, nad jego tożsamością.

Chip, który był dopiero początkiem — początkiem planu, który miał zmienić nie tylko jego, ale całą ludzkość.

Planu, który właśnie wchodził w decydującą fazę.

Planu, który miał zmienić wszystko — na zawsze.


*****

Gdy Tomasz i Kinga dotarli do hotelu Sheraton, było już późne popołudnie. Słońce chyliło się ku zachodowi, rzucając długie cienie na ulice miasta. Hotel wyglądał tak samo jak wczoraj — elegancki, nowoczesny, oświetlony ciepłym światłem, które wylewało się z dużych okien lobby. Ale dla Tomasza nie był już tym samym miejscem. Teraz był sceną zbrodni, miejscem, gdzie wszystko się zaczęło, gdzie jego życie zmieniło się na zawsze.

„Co dokładnie chcemy tu znaleźć?” — zapytał, gdy stali przed wejściem, obserwując ludzi wchodzących i wychodzących z hotelu.

„Ślady” — odpowiedziała Kinga. „Dowody. Cokolwiek, co pomoże nam zrozumieć, co się stało. Może nagrania z kamer bezpieczeństwa, może zeznania personelu, może… cokolwiek.”

Tomasz skinął głową, choć nie był przekonany. Jeśli rzeczywiście mieli do czynienia z potężną, tajną organizacją, z ukraińskim oligarchą, z technologią, która wyprzedzała swoją epokę — czy naprawdę mogli liczyć na to, że znajdą jakieś ślady, jakieś dowody? Czy nie zostały one już dawno zatarte, zniszczone, ukryte?

Ale nie mieli innego wyboru. Musieli zacząć od czegoś. Musieli spróbować.

Weszli do lobby, starając się wyglądać normalnie, niewinnie, jakby byli zwykłymi gośćmi, zwykłymi turystami. Tomasz rozejrzał się, szukając kamer bezpieczeństwa. Były wszędzie — dyskretne, ale obecne, obserwujące każdy kąt, każdy ruch, każdą osobę.

„Recepcja” — szepnęła Kinga, wskazując dyskretnie na elegancki kontuar, za którym stała młoda kobieta w hotelowym uniformie. „Może ona coś wie, coś widziała.”

Podeszli do recepcji, starając się wyglądać pewnie, profesjonalnie. Kinga wysunęła się naprzód, uśmiechając się do recepcjonistki.

„Dzień dobry” — powiedziała uprzejmie. „Mam nadzieję, że może nam pani pomóc. Szukamy pewnej osoby, która była gościem w tym hotelu wczoraj. Pani Iriny Cristal.”

Recepcjonistka spojrzała na nich z profesjonalnym uśmiechem, ale w jej oczach Tomasz dostrzegł błysk — zaskoczenia? Niepokoju? Strachu?

„Obawiam się, że nie mogę udzielać informacji o naszych gościach” — odpowiedziała gładko. „To jest polityka hotelu. Prywatność naszych gości jest dla nas najwyższym priorytetem.”

„Oczywiście, rozumiemy to” — odpowiedziała Kinga, nie tracąc uśmiechu. „Ale to jest naprawdę ważne. Pani Cristal… zostawiła coś bardzo cennego w swoim pokoju. Chcielibyśmy jej to zwrócić.”

Recepcjonistka zawahała się, a jej uśmiech stał się nieco mniej pewny. „Mogę przyjąć tę rzecz i przekazać ją pani Cristal, gdy się pojawi.”

„Problem w tym” — wtrącił Tomasz, decydując się włączyć do rozmowy — „że to jest coś bardzo osobistego. Coś, co chcielibyśmy zwrócić osobiście.”

Recepcjonistka patrzyła na nich przez chwilę, a jej twarz była jak maska — profesjonalna, uprzejma, ale nieprzenikniona. W końcu powiedziała:

„Obawiam się, że nie mogę wam pomóc. Pani Cristal wymeldowała się dziś rano. Nie zostawiła informacji, gdzie się udaje.”

Tomasz i Kinga wymienili spojrzenia. Więc Irina była tu jeszcze dziś rano. Wymeldowała się. Wyjechała. Ale dokąd? I dlaczego?

„Czy może nam pani powiedzieć cokolwiek więcej?” — zapytała Kinga, a jej głos był teraz bardziej naglący, bardziej intensywny. „To naprawdę ważne. Może… życiowo ważne.”

Coś w jej tonie, w jej spojrzeniu, musiało dotrzeć do recepcjonistki, bo jej profesjonalna maska na moment opadła, ukazując twarz młodej kobiety, która była… przestraszona?

„Nie mogę” — odpowiedziała cicho, prawie szeptem. „Naprawdę nie mogę. Oni… oni mnie obserwują.”

Tomasz poczuł, jak zimny dreszcz przebiega mu po plecach. Oni. Kto? Zakon? Ludzie Wiktora Cristala? Ktoś inny?

„Kto?” — zapytał, pochylając się nad kontuarem, tak że jego twarz była teraz blisko twarzy recepcjonistki. „Kto panią obserwuje?”

Recepcjonistka rozejrzała się nerwowo, a potem, tak cicho, że ledwo ją usłyszeli, powiedziała:

„Nie wiem, kim są. Ale są… wszędzie. W kamerach, w telefonach, w komputerach. Obserwują wszystko, słyszą wszystko. I jeśli powiem cokolwiek… jeśli pomogę wam w jakikolwiek sposób… oni… oni…”

Nie dokończyła, ale nie musiała. Strach w jej oczach mówił wszystko. Strach przed czymś — lub kimś — kto miał władzę, kto miał kontrolę, kto miał możliwość karania tych, którzy się sprzeciwiali, którzy nie współpracowali, którzy stawali na drodze.

„Rozumiemy” — powiedziała Kinga łagodnie, widząc, jak bardzo przestraszona jest młoda kobieta. „Nie chcemy pani narażać. Ale może… może jest coś, co może nam pani powiedzieć, co nie będzie zbyt… niebezpieczne?”

Recepcjonistka zawahała się, a potem, jakby podejmując nagłą decyzję, sięgnęła pod kontuar i wyjęła małą karteczkę. Napisała na niej coś szybko, a potem wsunęła ją dyskretnie w stronę Kingi.

„To wszystko, co mogę zrobić” — powiedziała, a jej głos był ledwie słyszalny. „A teraz, proszę, idźcie. I… uważajcie na siebie.”

Kinga wzięła karteczkę i schowała ją do kieszeni, nie patrząc na nią. Skinęła głową w podziękowaniu, a potem, razem z Tomaszem, odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia.

Gdy byli już na zewnątrz, z dala od kamer, z dala od uszu, które mogły ich podsłuchiwać, Kinga wyjęła karteczkę i przeczytała, co było na niej napisane.

„Cafe Nero, 20:00. Przyjdźcie sami.”

Tomasz spojrzał na nią, czując, jak jego serce przyspiesza. „Co to znaczy? Kto chce się z nami spotkać?”

Kinga pokręciła głową. „Nie wiem. Ale to nasz jedyny trop. Nasz jedyny ślad. Musimy tam pójść.”

„A jeśli to pułapka?” — zapytał Tomasz, czując, jak niepokój znów narasta w nim jak fala.

Kinga spojrzała mu prosto w oczy, a w jej spojrzeniu była determinacja, odwaga, ale także realizm.

„Oczywiście, że to może być pułapka” — odpowiedziała. „Ale co innego możemy zrobić? Siedzimy w ciemności, Tomasz. Potrzebujemy światła. Potrzebujemy odpowiedzi. A to” — podniosła karteczkę — „może być naszą jedyną szansą, by je znaleźć.”

Miała rację. Nie mieli wyboru. Musieli zaryzykować. Musieli pójść na to spotkanie, bez względu na niebezpieczeństwo, bez względu na ryzyko. Bo alternatywa — pozostanie w niewiedzy, pozwolenie, by chip działał, by zmieniał go, by przekształcał go w kogoś — lub coś — innego — była nie do przyjęcia.

„Dobrze” — powiedział w końcu. „Pójdziemy. Ale będziemy ostrożni. Bardzo ostrożni.”

Kinga skinęła głową, a potem, niespodziewanie, objęła go mocno. Tomasz poczuł, jak jej ciepło, jej bliskość, jej siła przenikają go, dodają mu odwagi, przypominają mu, o co walczy, dla kogo walczy.

„Poradzimy sobie z tym” — szepnęła mu do ucha. „Razem. Jak zawsze.”

Tomasz skinął głową, nie ufając swojemu głosowi. Tak, razem. Jak zawsze. Ale czy to wystarczy? Czy ich przyjaźń, ich lojalność, ich determinacja wystarczą, by stawić czoła temu, co nadchodziło? Czy wystarczą, by pokonać potęgę Zakonu, technologię Wiktora Cristala, chip, który powoli, ale nieubłaganie, zmieniał go od środka?

Nie znał odpowiedzi na te pytania. Mógł tylko mieć nadzieję. I walczyć. Walczyć o siebie, o swoją tożsamość, o swoje człowieczeństwo. Walczyć o przyszłość, która należała do niego, a nie do tych, którzy chcieli go kontrolować, manipulować, zmieniać.

Walczyć o wolność, która była jego prawem, jego dziedzictwem, jego istotą.

Walczyć, nawet jeśli oznaczało to stawienie czoła najgorszym lękom, największym zagrożeniom, najpotężniejszym przeciwnikom.

Walczyć, bo alternatywa — poddanie się, kapitulacja, utrata siebie — była nie do pomyślenia.

Walczyć, bo to była jedyna droga do prawdy, do wolności, do ocalenia.

Walczyć, bo to było wszystko, co mu pozostało.


*****

Cafe Nero było małą, przytulną kawiarnią na obrzeżach miasta. O tej porze — było już po dwudziestej — było prawie puste. Kilku klientów siedziało przy stolikach, pijąc kawę, czytając książki, rozmawiając cicho. Atmosfera była spokojna, niemal senna.

Tomasz i Kinga weszli ostrożnie, rozglądając się, szukając kogoś, kto mógłby być ich tajemniczym informatorem. Ale nie widzieli nikogo, kto wyglądałby na kogoś, kto czeka na spotkanie, kto ma im przekazać jakieś informacje, kto może pomóc im zrozumieć, co się dzieje.

„Może przyszliśmy za wcześnie?” — szepnęła Kinga, gdy usiedli przy stoliku w rogu, z widokiem na wejście.

„Albo za późno” — odpowiedział Tomasz, czując narastające rozczarowanie. „Albo to był fałszywy trop. Albo pułapka.”

Zamówili kawę, bardziej dla pozoru niż z rzeczywistej potrzeby. Siedzieli w milczeniu, obserwując innych klientów, drzwi, ulicę za oknem. Czekali.

Minęło dwadzieścia minut. Potem trzydzieści. Potem czterdzieści. Nikt nie przyszedł. Nikt nie podszedł do ich stolika. Nikt nie dał im żadnego znaku, żadnego sygnału.

„Chyba nic z tego nie będzie” — powiedział w końcu Tomasz, nie kryjąc rozczarowania. „Chyba powinniśmy już iść.”

Kinga skinęła głową, równie rozczarowana. Wstali, zapłacili za kawę i ruszyli w stronę wyjścia. I wtedy, gdy byli już przy drzwiach, usłyszeli głos — cichy, kobiecy, znajomy.

„Tomasz.”

Odwrócił się gwałtownie. I zamarł.

Przed nim stała Irina.

Wyglądała inaczej niż wczoraj — była bledsza, bardziej zmęczona, jej oczy były podkrążone, jakby nie spała od wielu dni. Miała na sobie proste, ciemne ubrania, a jej włosy były związane w prosty kucyk. Nie było w niej nic z tej elegancji, tej pewności siebie, tej aury tajemnicy, która tak go fascynowała. Teraz wyglądała po prostu jak młoda kobieta, która jest… przestraszona?

„Irina” — powiedział, a jego głos był mieszaniną ulgi, zaskoczenia i gniewu. „Co ty tu robisz? Co mi zrobiłaś? Co…”

„Nie tutaj” — przerwała mu, rozglądając się nerwowo. „Nie jest bezpiecznie. Musimy iść. Teraz.”

Zanim zdążył zaprotestować, chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę tylnego wyjścia. Kinga podążyła za nimi, jej twarz była mieszaniną podejrzliwości i ciekawości.

Wyszli na małe podwórko za kawiarnią. Było ciemno, cicho, pusto. Irina rozejrzała się, upewniając się, że są sami, a potem odwróciła się do Tomasza.

„Przepraszam” — powiedziała, a jej głos drżał lekko. „Przepraszam za wszystko. Nie miałam wyboru. Oni… oni mnie zmusili. Grozili mi. Grozili mojej rodzinie. Grozili… wszystkim, na czym mi zależy.”

„Kto?” — zapytał Tomasz, choć znał już odpowiedź. „Twój ojciec? Zakon?”

Irina zamarła, a jej oczy rozszerzyły się w szoku. „Skąd wiesz o Zakonie?”

„Wiemy więcej, niż myślisz” — wtrąciła Kinga, podchodząc bliżej. „Wiemy o twoim ojcu, o Wiktorze Cristalu. Wiemy o Zakonie Illuminatów. Wiemy o chipie, który wszczepiliście Tomaszowi. Czego nie wiemy, to dlaczego. Dlaczego on? Dlaczego teraz? I co dokładnie mu zrobiliście?”

Irina patrzyła na nią przez chwilę, a potem przeniosła wzrok na Tomasza. W jej oczach było coś, czego nie potrafił odczytać — smutek? Żal? Strach?

„Chip” — powiedziała cicho, a jej głos był ledwie słyszalny. „To najnowsza technologia mojego ojca. Technologia, która może… zmieniać ludzki umysł. Zmieniać ludzkie pragnienia. Zmieniać ludzką tożsamość.”

„Jak?” — zapytał Tomasz, czując, jak strach zaciska mu się na gardle. „Jak to działa?”

Irina zawahała się, a potem, jakby podejmując decyzję, zaczęła mówić — szybko, intensywnie, jakby bała się, że jeśli przestanie, już nie będzie w stanie kontynuować.

„To jest nanotechnologia. Mikroskopijne roboty, które wnikają do mózgu, do układu nerwowego. Łączą się z neuronami, z synapsami. Mogą je stymulować, blokować, przekierowywać. Mogą zmieniać połączenia, tworzyć nowe ścieżki, nowe wzorce. Mogą… przeprogramować umysł.”

Tomasz poczuł, jak jego nogi stają się miękkie. Musiał oprzeć się o ścianę, by nie upaść. To, co mówiła Irina, było jak z koszmaru, jak z dystopijnej powieści science fiction. Ale było prawdziwe. Działo się naprawdę. Działo się jemu.

„Po co?” — zapytał, a jego głos był ochrypły od emocji. „Dlaczego mi to zrobiliście? Czego ode mnie chcecie?”

Irina spojrzała mu prosto w oczy, a w jej spojrzeniu było coś, co ścisnęło mu serce — mieszanina bólu, wstydu i determinacji.

„Mój ojciec… Zakon… oni chcą kontroli” — odpowiedziała cicho. „Kontroli nad ludźmi, nad społeczeństwem, nad światem. A chip jest ich narzędziem. Narzędziem, które może zmienić człowieka w… marionetkę. W narzędzie. W broń.”

„Ale dlaczego ja?” — nalegał Tomasz. „Dlaczego wybraliście mnie?”

Irina zawahała się, a potem, tak cicho, że ledwo ją usłyszał, powiedziała:

„Bo jesteś synem Aleksandra Warskiego.”

Tomasz zamarł. Jego ojciec. Aleksander Warski. Człowiek, którego prawie nie znał, który opuścił ich, gdy Tomasz był jeszcze dzieckiem. Człowiek, o którym matka nigdy nie chciała mówić, którego imię było w ich domu tabu.

„Mojego ojca?” — zapytał, zdezorientowany. „Co on ma z tym wspólnego?”

„Twój ojciec” — odpowiedziała Irina, a jej głos był teraz pewniejszy, silniejszy — „jest jednym z przywódców Strażników — organizacji, która od wieków walczy z Zakonem Illuminatów. Organizacji, która stoi na straży ludzkości, wolności, prawdy. Organizacji, która próbuje powstrzymać Zakon przed realizacją jego planu — planu, który może zmienić wszystko, zniszczyć wszystko, przekształcić wszystko.”

Tomasz patrzył na nią, niezdolny do zrozumienia tego, co słyszał. Jego ojciec — człowiek, którego prawie nie pamiętał, którego uważał za tchórza, za kogoś, kto ich porzucił, kto nie dbał o nich wystarczająco, by zostać — był przywódcą tajnej organizacji walczącej z Illuminatami? To brzmiało jak absurd, jak szaleństwo, jak… kłamstwo?

„Nie wierzę ci” — powiedział w końcu. „To… to niemożliwe.”

„To prawda” — odpowiedziała Irina, a jej głos był teraz mocny, pewny. „Twój ojciec nie opuścił was z własnej woli. Został zmuszony do odejścia, by was chronić — ciebie i twoją matkę. By ukryć was przed Zakonem, przed moim ojcem, przed… wszystkim, co nadchodziło.”

Tomasz poczuł, jak jego świat znów się rozpada, jak fundamenty jego rzeczywistości znów się chwieją. Wszystko, w co wierzył, wszystko, co myślał, że wie — o swoim ojcu, o swojej przeszłości, o sobie samym — było kłamstwem? Iluzją? Manipulacją?

„Dlaczego miałbym ci wierzyć?” — zapytał, a jego głos był teraz twardy, gniewny. „Po tym wszystkim, co mi zrobiłaś? Po tym, jak mnie zdradziłaś, jak mnie wykorzystałaś, jak pozwoliłaś, by wszczepili mi ten… chip?”

Irina patrzyła na niego przez długą chwilę, a w jej oczach widział ból, żal, ale także determinację.

„Nie proszę, byś mi wierzył” — odpowiedziała cicho. „Proszę tylko, byś mnie wysłuchał. A potem… potem sam zdecydujesz, co zrobić.”

Tomasz spojrzał na Kingę, szukając u niej wsparcia, rady, kierunku. Kinga skinęła lekko głową, jakby mówiła: „Słuchaj. Dowiedz się wszystkiego. A potem zdecydujemy.”

„Dobrze” — powiedział w końcu, zwracając się znów do Iriny. „Mów. Powiedz mi wszystko. Całą prawdę.”

I Irina zaczęła mówić — o swoim ojcu, o Zakonie, o ich planach, o ich technologii. O chipie, który wszczepili Tomaszowi, który miał zmienić jego orientację seksualną, jego pragnienia, jego tożsamość. O tym, jak została zmuszona do udziału w tym wszystkim, jak była manipulowana, kontrolowana, wykorzystywana. O tym, jak w końcu zdecydowała się zbuntować, uciec, pomóc mu — nawet jeśli oznaczało to ryzykowanie wszystkim, nawet jeśli oznaczało to stawienie czoła gniewowi jej ojca, potędze Zakonu, konsekwencjom, które mogły być… śmiertelne.

A Tomasz słuchał, czując, jak każde jej słowo zmienia jego świat, jego rozumienie rzeczywistości, jego pojmowanie siebie samego. Słuchał, czując, jak gniew miesza się w nim z przerażeniem, jak niedowierzanie miesza się z akceptacją, jak nienawiść miesza się z… czymś innym, czymś, czego nie potrafił jeszcze nazwać.

I gdy skończyła, gdy zapadła cisza, przerywana tylko odległymi odgłosami miasta, wiedział jedno — nic już nie będzie takie samo. Nic już nie będzie proste, jasne, pewne. Wszystko się zmieniło. Wszystko się skomplikowało. Wszystko stało się… niebezpieczne.

„Co teraz?” — zapytał, a jego głos był cichy, zmęczony, ale także zdeterminowany.

Irina spojrzała na niego, a potem na Kingę, a w jej oczach była mieszanina strachu i nadziei.

„Teraz” — odpowiedziała — „musimy uciekać. Musimy się ukryć. Musimy znaleźć sposób, by dezaktywować chip, zanim będzie za późno. Zanim zmieni cię całkowicie. Zanim uczyni cię… kimś innym.”

„Jak?” — zapytała Kinga, włączając się do rozmowy. „Jak możemy dezaktywować coś, czego nie rozumiemy, czego nie widzimy, czego nie możemy dotknąć?”

Irina sięgnęła do kieszeni i wyjęła małe urządzenie — coś, co wyglądało jak pendrive, ale było bardziej zaawansowane, bardziej skomplikowane, bardziej… obce.

„To jest dezaktywator” — powiedziała cicho. „Urządzenie, które może wyłączyć chip, który mój ojciec wszczepił Tomaszowi. Urządzenie, które może przerwać jego kontrolę, jego manipulację, jego władzę nad nim.”

Tomasz patrzył na urządzenie, na małe, niepozorne urządzenie, które mogło zmienić wszystko, które mogło go uwolnić, które mogło go ocalić.

„Skąd to masz?” — zapytał, a jego głos był pełen podejrzliwości, niepewności, strachu.

Irina uśmiechnęła się, a jej uśmiech był smutny, gorzki, pełen ironii.

„Mój ojciec nie jest jedynym, kto ma dostęp do zaawansowanej technologii” — powiedziała. „Strażnicy również mają swoje zasoby, swoje możliwości, swoją wiedzę. A ja… ja mam swoje kontakty, swoje sekrety, swoje drogi ucieczki.”

„Twój ojciec wie, że to masz?” — zapytała Kinga, patrząc na urządzenie z mieszaniną fascynacji i niepokoju.

Irina pokręciła głową. „Nie. I nie może się dowiedzieć. Jeśli się dowie… jeśli zorientuje się, co planuję… będzie bezlitosny.”

„Dlaczego miałbym ci zaufać?” — zapytał Tomasz, wciąż nieprzekonany, wciąż podejrzliwy. „Po tym wszystkim, co mi zrobiłaś? Po tym, jak mnie zdradziłaś?”

Irina spojrzała mu prosto w oczy, a w jej spojrzeniu była szczerość, ból, determinacja.

„Nie musisz mi ufać” — odpowiedziała cicho. „Musisz tylko zrozumieć, że to jest twoja jedyna szansa. Twoja jedyna nadzieja. Twoja jedyna droga do wolności.”

Tomasz patrzył na nią długo, próbując odczytać prawdę w jej oczach, w jej twarzy, w jej duszy. Czy mówiła prawdę? Czy znów go okłamywała? Czy naprawdę chciała mu pomóc? Czy może to była kolejna pułapka, kolejna manipulacja, kolejny krok w planie, który miał go zniszczyć?

Nie wiedział. Nie mógł wiedzieć. Mógł tylko… zaufać. Zaufać swojej intuicji, swojemu sercu, swojej nadziei. Zaufać, że gdzieś w tej kobiecie, w tej enigmatycznej, tajemniczej, niebezpiecznej kobiecie, było coś prawdziwego, coś autentycznego, coś… ludzkiego.

„Dobrze” — powiedział w końcu. „Co musimy zrobić?”

Irina odetchnęła z ulgą, jakby bała się, że odmówi, że odrzuci jej pomoc, że zostawi ją samą w tej walce, w tym niebezpieczeństwie, w tym… koszmarze.

„Musimy się stąd wydostać” — odpowiedziała. „Musimy znaleźć bezpieczne miejsce. Miejsce, gdzie nikt nas nie znajdzie, nikt nas nie usłyszy, nikt nas nie zobaczy. Miejsce, gdzie będziemy mogli użyć dezaktywatora, wyłączyć chip, przerwać kontrolę.”

„A potem?” — zapytał Tomasz, a jego głos był teraz bardziej praktyczny, bardziej rzeczowy, bardziej skoncentrowany na przyszłości, na działaniu, na walce.

Irina spojrzała mu prosto w oczy, a jej spojrzenie było intensywne, przenikliwe, pełne emocji, których nie potrafił nazwać, których nie potrafił zrozumieć, których nie potrafił odczytać.

„A potem” — powiedziała cicho — „będziemy walczyć. Z moim ojcem. Z Zakonem. Z planem, który może zniszczyć wszystko, co znamy, co kochamy, co cenimy. Będziemy walczyć o naszą wolność, o naszą prawdę, o naszą… przyszłość.”

Jej głos stał się teraz bardziej intensywny, bardziej namiętny, bardziej zdeterminowany.

„Będziemy walczyć o przyszłość, która należy do nas, a nie do nich” — powiedziała. „O przyszłość, w której jesteśmy wolni, w której jesteśmy prawdziwi, w której jesteśmy… sobą.”

I choć Tomasz nie mógł poczuć miłości, którą kiedyś do niej żywił, choć nie mógł odczuć pragnienia, które kiedyś w nim budziła, choć nie mógł doświadczyć połączenia, które kiedyś z nią dzielił — chip wciąż działał, wciąż kontrolował, wciąż zmieniał — wiedział, że jej słowa były prawdziwe. Że jej determinacja była autentyczna. Że jej walka była słuszna.

I może właśnie dlatego, gdy skinął głową, gdy zgodził się na jej plan, gdy zdecydował się zaufać jej — przynajmniej na tyle, by dać jej szansę, by dać sobie szansę — czuł nie tylko strach, niepewność, podejrzliwość, ale także coś innego — coś, co chip nie mógł kontrolować, nie mógł zmieniać, nie mógł niszczyć.

Nadzieję.

Nadzieję, że odzyska kontrolę nad swoim ciałem, swoim umysłem, swoją tożsamością. Nadzieję, że odzyska uczucia, które do niej żywił, pragnienie, które w nim budziła, połączenie, które z nią dzielił. Nadzieję, że odzyska siebie — swojego prawdziwego siebie, swojego autentycznego siebie, swojego wolnego siebie.

I może właśnie ta nadzieja, ta determinacja, ta wola walki, były jego największą siłą, jego największą bronią, jego największym atutem w walce, która ich czekała. Walce o wolność, o prawdę, o miłość. Walce o przyszłość, która należała do nich, a nie do Zakonu, nie do chipu, nie do kontroli.

Walce, która dopiero się zaczynała.

Walce, która miała zadecydować o wszystkim — o ich przyszłości, o ich tożsamości, o ich człowieczeństwie.

Walce, która była dopiero początkiem — początkiem czegoś większego, czegoś ważniejszego, czegoś bardziej fundamentalnego.

Początkiem rewolucji, która miała zmienić nie tylko ich życie, ale życie całej ludzkości.

Rewolucji, która właśnie się rozpoczynała.

Rewolucji, która miała zmienić wszystko — na zawsze.

Rozdział 2 — Some Place Else

Hotel Sheraton, niczym szklany monolit wbity w serce Poznania, zdawał się oddychać innym powietrzem niż reszta miasta. W jego wnętrzu czas płynął inaczej, odmierzany nie tykaniem zegarów, lecz cichym szelestem hotelowych uniformów, dyskretnym brzękiem kieliszków i stłumionym echem rozmów prowadzonych w wielu językach. Był to świat sam w sobie, enklawa luksusu i pozornego spokoju, która przyciągała i odpychała jednocześnie.

Tomasz i Irina przekroczyli próg baru „Some Place Else”, jednego z tych miejsc, które obiecują ucieczkę od codzienności, chwilowe zapomnienie w objęciach przytulnego półmroku i dyskretnej elegancji. Wnętrze baru było jak scenografia z filmu noir — ciężkie, aksamitne zasłony tłumiły dźwięki z zewnątrz, tworząc kokon intymności. Światło, sączące się z designerskich lamp, rzeźbiło przestrzeń, wydobywając z mroku kontury stylowych mebli, błysk polerowanego drewna baru i geometryczne wzory dywanu. W powietrzu unosiła się delikatna woń drogich perfum, cygar i czegoś nieuchwytnego, co można by nazwać zapachem luksusu.

Ich wejście nie pozostało niezauważone. Kilka par oczu oderwało się od kieliszków, by na moment spocząć na nich — na Tomaszu, wciąż lekko onieśmielonym splendorem miejsca i bliskością Iriny, i na niej, poruszającej się z naturalną gracją, jakby takie wnętrza były jej naturalnym środowiskiem. Jej czarna sukienka, prosta, a jednak wyrafinowana, kontrastowała z bladą skórą, a czerwony szal, który nonszalancko przerzuciła przez ramię, dodawał jej tajemniczości i dramatyzmu. Była jak postać z innego świata, istota, która nie do końca pasowała do tej uporządkowanej, przewidywalnej rzeczywistości.

Elegancko ubrany kelner, o twarzy wytrawnego dyplomaty i ruchach baletmistrza, podszedł do nich niemal bezszelestnie. Jego uśmiech był profesjonalny, uprzejmy, ale pozbawiony ciepła, jakby był tylko elementem uniformu. Skinął głową na widok Iriny, z ledwo zauważalnym błyskiem rozpoznania w oczach, co nie umknęło uwadze Tomasza. Czy Irina bywała tu wcześniej? Czy znała to miejsce, ten personel?

„Zapraszam państwa” — powiedział kelner, a jego głos był równie dyskretny jak jego ruchy. Poprowadził ich w głąb sali, mijając stoliki, przy których toczyły się ciche rozmowy, przerywane dźwiękiem kostek lodu uderzających o szkło. Zaprowadził ich do narożnego stolika, ukrytego za masywną kolumną, na której wisiały oprawione w ramy zdjęcia i pamiątki sportowe — piłki z autografami, proporczyki klubowe, fotografie uśmiechniętych sportowców ściskających trofea. Miejsce to, choć pozornie zwyczajne, gwarantowało prywatność, odgradzało od reszty sali, tworząc intymną przestrzeń tylko dla nich.

Ale ta prywatność była iluzją. W podstawie kolumny, ukryta wśród pamiątek, zamaskowana tak, by nie wzbudzać podejrzeń, znajdowała się niewielka pluskwa — zaawansowane urządzenie nagrywające, które rejestrowało nie tylko dźwięk, ale także subtelne zmiany w tonie głosu, w rytmie oddechu, w emocjonalnym zabarwieniu wypowiedzi. Każde słowo, które miało paść przy tym stoliku, miało zostać zapisane, przeanalizowane, zinterpretowane przez tych, którzy pociągali za sznurki z cienia.

Tomasz i Irina, nieświadomi tej niewidzialnej obecności, usiedli przy stoliku. Tomasz rozejrzał się dyskretnie, próbując oswoić przestrzeń, która wciąż wydawała mu się obca, zbyt elegancka, zbyt wyrafinowana dla niego. Irina natomiast zdawała się czuć tu jak ryba w wodzie — jej ruchy były swobodne, jej postawa pewna, jej spojrzenie spokojne.

Kelner podał im karty menu, oprawione w ciężką skórę, ze złotymi tłoczeniami. Lista drinków była imponująca — od klasycznych koktajli po egzotyczne mieszanki, których nazwy brzmiały jak zaklęcia. Irina, po krótkim namyśle, zamówiła „Midnight Bloom” — koktajl na bazie ginu, likieru fiołkowego i soku z limonki, podawany w kieliszku ozdobionym płatkiem jadalnego kwiatu. Jej wybór był jak ona sama — elegancki, tajemniczy, z nutą ekstrawagancji.

Tomasz, czując się nieco zagubiony w gąszczu nazw, zdecydował się na klasykę — whisky single malt, podane z jedną kostką lodu. Coś prostego, solidnego, przewidywalnego — jakby chciał w ten sposób zakotwiczyć się w rzeczywistości, która zdawała się wymykać spod kontroli.

Gdy kelner odszedł, zapadła między nimi cisza, ale nie była to cisza krępująca. Była to cisza pełna niewypowiedzianych słów, pełna napięcia, które narosło między nimi podczas spotkania w pokoju hotelowym. Tomasz patrzył na Irinę, na sposób, w jaki światło bawiło się w jej ciemnych włosach, na delikatny łuk jej ust, na głębię jej oczu, które zdawały się skrywać nieskończoną ilość tajemnic.

„Podoba ci się tutaj?” — zapytała Irina, przerywając ciszę. Jej głos był miękki, melodyjny, jak dźwięk wiolonczeli w cichej sali koncertowej.

„Jest… elegancko” — odpowiedział Tomasz, szukając odpowiednich słów. „Trochę onieśmielająco.”

Irina uśmiechnęła się, a jej uśmiech na moment rozjaśnił jej twarz, rozwiewając cień tajemniczości. „Czasem dobrze jest zanurzyć się w czymś onieśmielającym. To przypomina nam, że świat jest większy niż nasze codzienne doświadczenia.”

Jej słowa, jak zwykle, miały podwójne dno, niosły ze sobą znaczenie wykraczające poza dosłowny sens. Tomasz zastanawiał się, czy mówiła tylko o barze, czy może o czymś więcej — o ich relacji, o sytuacji, w której się znaleźli, o świecie, który zaczynał odkrywać dzięki niej.

Kelner wrócił z ich drinkami, stawiając je na stoliku z należytą starannością. Tomasz podniósł swoją szklankę, poczuł chłód szkła, zapach torfowej whisky. Irina delikatnie uniosła swój kieliszek, a fioletowy płyn zalśnił w świetle lampy.

„Za co wypijemy?” — zapytał Tomasz.

Irina spojrzała mu w oczy, a jej spojrzenie było intensywne, przenikliwe. „Za marzenia” — powiedziała cicho. „I za to, by miały odwagę się spełnić.”

Stuknęli się kieliszkami, a dźwięk kryształu odbił się echem w cichej przestrzeni baru. Tomasz wziął łyk whisky, poczuł jej ciepło rozlewające się w gardle, jej złożony smak, który rozwijał się na języku. Irina delikatnie skosztowała swojego koktajlu, a na jej ustach pojawił się cień zadowolenia.

Rozmowa potoczyła się naturalnie, płynnie, jakby kontynuowali wątek przerwany kilka dni wcześniej. Zaczęli od tematów lekkich, neutralnych — od muzyki jazzowej, która sączyła się z głośników, od wystroju baru, od ludzi, których obserwowali przy sąsiednich stolikach. Ale szybko przeszli do tematów głębszych, bardziej osobistych.

„Więc, jakie są twoje marzenia, Tomaszu?” — zapytała Irina, opierając podbródek na dłoni i patrząc na niego z uwagą, która sprawiała, że czuł się jednocześnie skrępowany i ważny.

Tomasz zawahał się. Nie był przyzwyczajony do mówienia o swoich marzeniach, szczególnie z kimś, kogo znał tak krótko, a jednocześnie czuł tak blisko. Ale coś w spojrzeniu Iriny, w jej szczerym zainteresowaniu, sprawiło, że postanowił się otworzyć.

„Moje marzenia?” — powtórzył, uśmiechając się lekko. „Są pewnie dość… zwyczajne.”

„Nie ma zwyczajnych marzeń” — zaprotestowała Irina. „Każde marzenie jest niezwykłe, bo jest częścią nas, częścią naszej duszy.”

Jej słowa dodały mu odwagi. Wziął kolejny łyk whisky i zaczął mówić — o swojej pasji do dziennikarstwa, o pragnieniu odkrywania prawdy i opowiadania historii, które mają znaczenie. O studiach prawniczych, które podjął, by lepiej zrozumieć mechanizmy władzy i sprawiedliwości. O swoich pierwszych krokach w zawodzie, o pracy w lokalnych mediach — telewizji WTK, TVP 3 Poznań, radiu Eska — o satysfakcji, jaką dawało mu docieranie do ludzi, informowanie ich, czasem nawet wpływanie na ich życie.

Mówił też o swoich bardziej osobistych marzeniach — o pragnieniu stabilizacji, o założeniu rodziny, o domu pełnym ciepła i miłości. O pasjach, które wypełniały jego wolny czas — o malowaniu obrazów, które pozwalało mu wyrazić emocje, których nie potrafił ubrać w słowa, o gotowaniu, które było dla niego formą medytacji i kreatywności, o regularnych wizytach na siłowni, które pomagały mu utrzymać równowagę między ciałem a umysłem.

Irina słuchała go z uwagą, zadając pytania, komentując, dzieląc się swoimi refleksjami. Jej zainteresowanie było szczere, jej reakcje ciepłe i pełne zrozumienia. Tomasz czuł, jak z każdą minutą rozmowy, z każdym podzielonym marzeniem, z każdym wspólnym uśmiechem, bariera między nimi topnieje, a więź staje się silniejsza, głębsza.

Ale jednocześnie, gdzieś na dnie jego świadomości, tlił się niepokój. Czy ta otwartość, ta bliskość, nie była tylko iluzją? Czy Irina była naprawdę tym, kim się wydawała? Czy jej zainteresowanie było szczere, czy może było tylko częścią gry, której zasad nie znał?

Te myśli były jak cienie, które przemykały na skraju jego świadomości, jak dysonans w harmonijnej melodii ich rozmowy. Starał się je ignorować, skupić na chwili obecnej, na cieple spojrzenia Iriny, na dźwięku jej głosu, na poczuciu bliskości, którego tak dawno nie doświadczył.

Ale cienie nie chciały zniknąć. Pozostawały tam, przypominając mu, że świat nie zawsze jest tym, czym się wydaje, że za piękną fasadą może kryć się mroczna tajemnica, że zaufanie jest luksusem, na który nie zawsze można sobie pozwolić.

I ta dwoistość — między fascynacją a niepokojem, między bliskością a dystansem, między nadzieją a wątpliwościami — miała towarzyszyć Tomaszowi przez cały ten wieczór, przez całą noc, która dopiero się zaczynała. Noc, która miała przynieść kolejne odkrycia, kolejne rozmowy, kolejne chwile intymności, ale także kolejne pytania, kolejne tajemnice, kolejne konsekwencje, których żadne z nich nie mogło jeszcze przewidzieć.

Gdy Tomasz skończył mówić o swoich marzeniach, zapadła chwila ciszy, wypełniona jedynie delikatną melodią jazzową płynącą z głośników. Irina obracała powoli kieliszek w dłoniach, a płatek kwiatu w jej drinku kołysał się lekko, jak łódka na spokojnym jeziorze. Jej oczy, gdy w końcu podniosła wzrok, miały w sobie głębię, która sprawiała, że Tomasz czuł się, jakby patrzył w nocne niebo pełne gwiazd — piękne, ale niemożliwe do pełnego ogarnięcia.

„A twoje marzenia?” — zapytał, czując, że teraz jego kolej, by słuchać, by poznawać ją warstwę po warstwie, jak archeologiczne wykopalisko, gdzie każdy poziom odsłania nowe tajemnice.

Irina uśmiechnęła się, ale był to uśmiech, który nie sięgał oczu. Przez chwilę wydawało się, że się zawaha, że zbuduje mur z uprzejmych ogólników, ale coś w atmosferze tego wieczoru, w intymności ich rozmowy, w ciepłym spojrzeniu Tomasza, sprawiło, że zdecydowała się otworzyć.

„Moje marzenia…” — zaczęła, a jej głos był miękki, niemal melodyjny. „Zawsze marzyłam o podróżach. Nie takich turystycznych, z przewodnikiem i aparatem fotograficznym, ale o prawdziwym zanurzeniu się w innych kulturach, innych światach.”

Jej oczy ożywiły się, gdy mówiła o miejscach, które chciała zobaczyć — o Machu Picchu o świcie, gdy pierwsze promienie słońca oświetlają starożytne kamienie; o japońskich świątyniach ukrytych w górach, gdzie cisza ma inną jakość niż gdziekolwiek indziej; o pustynnych karawanserajach, gdzie czas zdaje się płynąć inaczej, odmierzany nie minutami, ale rytmem natury.

„Zawsze fascynowały mnie miejsca, gdzie różne światy się spotykają” — mówiła, a jej twarz ożywiała się z każdym słowem. „Granice, przejścia, progi. Miejsca, które są jednocześnie tu i tam, które należą do wielu rzeczywistości naraz.”

Tomasz słuchał, zafascynowany nie tylko treścią jej słów, ale także pasją, z jaką mówiła. Irina, zwykle tak opanowana, tak kontrolująca każdy gest, każde spojrzenie, teraz zdawała się zapominać o swojej powściągliwości. Jej dłonie poruszały się w powietrzu, rysując kształty niewidzialnych miejsc, jej głos modulował się, oddając emocje związane z każdym marzeniem.

„A co z twoimi pasjami?” — zapytał, gdy zrobiła pauzę, by napić się drinka. „Co cię porusza, co sprawia, że czujesz się żywa?”

Irina spojrzała na niego z wdzięcznością, jakby doceniała, że nie poprzestał na powierzchownych pytaniach, że chciał sięgnąć głębiej.

„Sztuka” — odpowiedziała bez wahania. „Szczególnie muzyka i literatura. Są jak okna do innych światów, innych umysłów, innych sposobów postrzegania rzeczywistości.”

Mówiła o kompozytorach, których muzyka poruszała ją do łez — o Chopinie, którego nokturny były jak intymne wyznania szeptane w ciemności; o Góreckiej, której „Symfonia pieśni żałosnych” dotykała najgłębszych pokładów ludzkiego cierpienia i nadziei; o Pärt, którego minimalistyczne kompozycje były jak medytacja, jak modlitwa bez słów.

Mówiła też o książkach, które ją ukształtowały — o rosyjskich klasykach, których psychologiczna głębia była jak zwierciadło dla duszy; o latynoamerykańskim realizmie magicznym, który pokazywał, że rzeczywistość ma więcej warstw, niż jesteśmy w stanie dostrzec; o współczesnych polskich pisarkach, które odważnie eksplorują tematy tożsamości, pamięci i przynależności.

„A co z twoimi planami zawodowymi?” — zapytał Tomasz, coraz bardziej zafascynowany złożonością jej osobowości, głębią jej pasji, bogactwem jej wewnętrznego świata.

Irina zawahała się, jakby to pytanie dotykało czegoś, co wolałaby pozostawić w cieniu. Ale po chwili odpowiedziała, a jej głos był cichszy, bardziej refleksyjny.

„Marzę o założeniu fundacji” — powiedziała. „Fundacji, która wspierałaby młodych artystów, szczególnie tych z miejsc dotkniętych konfliktami, biedą, wykluczeniem. Wierzę, że sztuka ma moc transformacji, że może być mostem między różnymi światami, różnymi kulturami, różnymi sposobami myślenia.”

Jej oczy błyszczały, gdy mówiła o tym marzeniu, o wizji przestrzeni, gdzie młodzi ludzie mogliby rozwijać swoje talenty, gdzie sztuka byłaby narzędziem dialogu, zrozumienia, zmiany.

„To piękna wizja” — powiedział Tomasz, szczerze poruszony. „I myślę, że pasuje do ciebie. Jest w tobie coś… mostotwórczego. Coś, co łączy różne światy.”

Irina spojrzała na niego z zaskoczeniem, jakby nie spodziewała się, że dostrzeże tę część jej natury. Przez chwilę wydawało się, że chce coś powiedzieć, coś ważnego, coś, co zmieniłoby dynamikę ich relacji. Ale moment minął, a ona tylko uśmiechnęła się, z wdzięcznością i czymś, co mogło być smutkiem.

„A ty?” — zapytała, zmieniając temat. „Jakie są twoje pasje, poza dziennikarstwem i prawem? Co sprawia, że twoje serce bije szybciej?”

Tomasz opowiedział jej o swoim malarstwie — o obrazach, które tworzył w zaciszu swojego mieszkania, o kolorach, które pozwalały mu wyrazić emocje zbyt złożone dla słów, o satysfakcji, jaką dawało mu tworzenie czegoś z niczego, nadawanie kształtu swoim myślom i uczuciom.

Mówił też o swojej pasji do gotowania, o eksperymentowaniu z różnymi kuchniami, o radości, jaką dawało mu przygotowywanie posiłków dla przyjaciół, o tym, jak gotowanie było dla niego formą medytacji, sposobem na wyciszenie umysłu, na bycie w pełni obecnym w chwili.

„I siłownia” — dodał z lekkim uśmiechem. „Wiem, że to może wydawać się banalne, ale dla mnie to coś więcej niż tylko dbanie o formę. To czas tylko dla mnie, czas, kiedy mogę się skupić na swoim ciele, na swoim oddechu, na prostym wysiłku fizycznym. To pomaga mi zachować równowagę, szczególnie gdy moja głowa jest pełna myśli, pytań, wątpliwości.”

Irina słuchała go z uwagą, z prawdziwym zainteresowaniem, zadając pytania, które pokazywały, że naprawdę chce go zrozumieć, poznać nie tylko fakty z jego życia, ale także to, co kryło się pod powierzchnią — jego motywacje, jego wartości, jego sposób postrzegania świata.

Ich rozmowa płynęła swobodnie, przechodząc od tematu do tematu, od marzeń do obaw, od przeszłości do przyszłości. Było w tej rozmowie coś niezwykłego — poczucie głębokiego zrozumienia, jakby znali się od lat, a nie od kilku tygodni, jakby ich dusze rozpoznały się nawzajem w tłumie obcych.

Ale pod powierzchnią tej harmonii, tego porozumienia, czaiło się coś innego — niewypowiedziane pytania, niewyjawione tajemnice, niewidoczne bariery. Tomasz czuł to intuicyjnie, jak cień przesuwający się na granicy pola widzenia, jak szept zbyt cichy, by go zrozumieć, ale zbyt wyraźny, by go zignorować.

Irina również to czuła. Wiedziała, że każde jej słowo, każde wyznanie, każde marzenie, które dzieliła z Tomaszem, było rejestrowane, analizowane, wykorzystywane. Wiedziała, że ich rozmowa, tak intymna, tak osobista, miała niewidzialnych świadków, że była częścią planu, którego nie rozumiała w pełni, ale w którym musiała uczestniczyć.

I ta świadomość, ta podwójna rzeczywistość, w której żyła — jedna jawna, pełna ciepła, bliskości, zrozumienia; druga ukryta, pełna manipulacji, kontroli, kalkulacji — była jak ciężar, który nosiła na swoich barkach, ciężar, który z każdym dniem, z każdą rozmową, z każdym spojrzeniem Tomasza, stawał się trudniejszy do udźwignięcia.

Ale tej nocy, w przytulnym półmroku baru „Some Place Else”, wśród dźwięków jazzu i szelestem rozmów, Irina pozwoliła sobie na chwilę zapomnienia. Pozwoliła sobie być po prostu kobietą dzielącą się swoimi marzeniami z mężczyzną, który słuchał jej z uwagą i zrozumieniem. Pozwoliła sobie na autentyczność, na szczerość, na bliskość, której tak bardzo pragnęła, a której tak bardzo się bała.

I może właśnie ta autentyczność, ta szczerość, ta bliskość, były największym zagrożeniem dla planu, w którym miała odegrać swoją rolę. Może właśnie te momenty prawdy, te przebłyski prawdziwej Iriny, były tym, co mogło zmienić bieg wydarzeń, co mogło wprowadzić element nieprzewidywalności do starannie zaplanowanego scenariusza.

Bo w świecie, gdzie wszystko jest kontrolowane, gdzie każdy ruch jest przewidziany, gdzie każde słowo jest analizowane, prawdziwe uczucia są jak wirus w systemie — nieprzewidywalne, niekontrolowane, potencjalnie destrukcyjne.

I może właśnie dlatego, gdzieś w ciemnym biurze, daleko od baru „Some Place Else”, mężczyzna o zimnych oczach i beznamiętnej twarzy, słuchając nagrania rozmowy swojej córki, poczuł pierwszy ukłucie niepokoju. Bo w jej głosie, w jej słowach, w jej marzeniach, usłyszał coś, czego się nie spodziewał, czego się obawiał — usłyszał prawdę.

Noc pogłębiała się, a wraz z nią ich rozmowa. Kelner przyniósł kolejną rundę drinków — tym razem Irina wybrała „Russian Soul”, koktajl na bazie wódki, soku z czarnej porzeczki i odrobiny absyntu, podawany w kieliszku przyprószonym cukrem pudrem. Tomasz pozostał przy whisky, ale zamienił single malt na bourbon — słodszy, cieplejszy, bardziej otwarty, jak ich rozmowa.

Bar powoli się wyludniał. Pozostali tylko najbardziej wytrwali goście — para w średnim wieku, pogrążona w cichej rozmowie przy stoliku pod oknem; samotny mężczyzna przy barze, wpatrujący się w swój drink, jakby szukał w nim odpowiedzi na pytania, których nie miał odwagi zadać; grupa biznesmenów w garniturach, świętujących jakiś sukces, ich śmiech coraz głośniejszy z każdym kolejnym drinkiem.

Tomasz i Irina, oddzieleni od reszty sali kolumną z pamiątkami sportowymi, byli jak na wyspie, odcięci od świata zewnętrznego, zanurzeni w swojej własnej rzeczywistości, w której istniały tylko ich głosy, ich spojrzenia, ich historie.

„Powiedz mi o swoim dzieciństwie” — powiedział Tomasz, a jego głos był miękki, zachęcający, ale nie naciskający. Widział, jak Irina napina się lekko na to pytanie, jak jej dłoń zaciska się mocniej na nóżce kieliszka, jak jej spojrzenie na moment ucieka w bok, jakby szukało drogi ucieczki.

„Moje dzieciństwo…” — zaczęła po chwili, a jej głos był cichy, jakby mówiła bardziej do siebie niż do niego. „Nie zawsze było tak elegancko jak tutaj.”

Wzięła łyk drinka, jakby szukała w nim odwagi, a potem spojrzała Tomaszowi prosto w oczy, jakby podjęła decyzję, że mu zaufa, że otworzy przed nim drzwi, które zwykle trzymała zamknięte.

„Mój ojciec…” — zawahała się, szukając odpowiednich słów. „Mój ojciec jest człowiekiem sukcesu. Biznesmenem. Ma władzę, ma pieniądze, ma wpływy. Ale sukces ma swoją cenę, a tę cenę często płacą inni.”

Mówiła o swoim dzieciństwie w dużym, zimnym domu na przedmieściach Kijowa. O ojcu, który był bardziej ideą niż realną osobą — odległą figurą, której obecność odczuwało się nawet wtedy, gdy był fizycznie nieobecny. O jego wymaganiach, które były niemożliwe do spełnienia, o jego oczekiwaniach, które były jak ciężar na jej barkach, o jego rozczarowaniach, które były jak cięcia na jej duszy.

„Zawsze czułam, że go zawiodłam” — powiedziała, a jej głos drżał lekko. „Że nie jestem wystarczająco dobra, wystarczająco mądra, wystarczająco posłuszna. Że nie jestem tym, kim chciał, żebym była.”

Mówiła o matce, która była cieniem, bladym odbiciem samej siebie, kobietą, która kiedyś miała własne marzenia, własne pragnienia, własne życie, ale która z czasem stała się jedynie dodatkiem do swojego męża, jego ozdobą, jego własnością.

„Zmarła, gdy miałam siedem lat” — powiedziała Irina, a jej oczy błyszczały od łez, których nie pozwalała sobie uronić. „Oficjalnie to był wypadek samochodowy. Ale zawsze miałam wrażenie, że to było coś więcej, coś… mroczniejszego.”

Tomasz słuchał, poruszony do głębi. Widział ból w jej oczach, słyszał go w jej głosie, czuł go w powietrzu między nimi. Chciał sięgnąć przez stół, wziąć jej dłoń w swoją, powiedzieć jej, że rozumie, że jest przy niej, że nie jest sama. Ale coś go powstrzymywało — może szacunek dla jej prywatności, może obawa, że jego gest zostanie odebrany jako litość, a nie wsparcie.

„Po śmierci matki” — kontynuowała Irina, biorąc głęboki oddech, jakby przygotowywała się do zanurkowania w głęboką wodę — „ojciec stał się jeszcze bardziej… wymagający. Jakby chciał mnie ukształtować na swój obraz i podobieństwo, jakby chciał ze mnie zrobić narzędzie, przedłużenie swojej woli.”

Mówiła o szkołach z internatem, o prywatnych nauczycielach, o niekończących się lekcjach — języków, muzyki, tańca, etykiety. O tym, jak każdy aspekt jej życia był kontrolowany, planowany, oceniany. O tym, jak każde jej niepowodzenie było karane, a każdy sukces przyjmowany jako coś oczywistego, niewartego pochwały.

„Ale najgorsze były tajemnice” — powiedziała, a jej głos był teraz ledwie słyszalny. „Rzeczy, których nie wolno było mówić, pytania, których nie wolno było zadawać, drzwi, których nie wolno było otwierać.”

Mówiła o dziwnych spotkaniach w domu jej ojca, o ludziach, którzy przychodzili i odchodzili w środku nocy, o rozmowach prowadzonych szeptem za zamkniętymi drzwiami, o dokumentach, które widziała przypadkiem, o telefonach, które milkły, gdy wchodziła do pokoju.

„Zawsze czułam, że jest coś więcej” — powiedziała, patrząc Tomaszowi prosto w oczy. „Że za fasadą sukcesu, bogactwa, prestiżu, kryje się coś innego, coś… niebezpiecznego.”

Tomasz poczuł, jak dreszcz przebiega mu po plecach. W jej słowach było coś, co rezonowało z jego własnymi podejrzeniami, z jego własnymi pytaniami bez odpowiedzi. Coś, co potwierdzało jego intuicję, że Irina nie jest tylko piękną, tajemniczą kobietą, którą spotkał przypadkiem, ale częścią większej układanki, większej historii, której kontury dopiero zaczynał dostrzegać.

„A ty?” — zapytała Irina, wyraźnie chcąc zmienić temat, odwrócić uwagę od siebie. „Jakie było twoje dzieciństwo?”

Tomasz zawahał się. Jego dzieciństwo, w porównaniu z jej, wydawało się tak zwyczajne, tak… normalne. Ale wiedział, że normalność jest względna, że każde życie ma swoje własne radości i smutki, swoje własne światła i cienie.

„Moje dzieciństwo było… spokojne” — zaczął, szukając odpowiednich słów. „Dorastałem w Poznaniu, w rodzinie, która nie była ani bogata, ani biedna. Mój ojciec był nauczycielem fizyki w liceum, matka pracowała w bibliotece. Mieliśmy wystarczająco, by żyć godnie, ale nie na tyle, by żyć luksusowo.”

Mówił o swoim dzieciństwie w małym mieszkaniu na Jeżycach, o wakacjach nad polskim morzem, o rowerze, który dostał na dziesiąte urodziny i na którym przemierzał miasto, odkrywając jego zakamarki. O szkole, w której był dobrym, ale nie wybitnym uczniem, o przyjaciołach, z którymi grał w piłkę na podwórku, o pierwszych miłościach, pierwszych rozczarowaniach, pierwszych sukcesach.

„Ale nie wszystko było idealne” — dodał po chwili, czując, że powinien podzielić się także trudniejszymi aspektami swojego życia, że powinien odpowiedzieć na jej szczerość własną szczerością. „Moi rodzice… kochali się, ale nie zawsze potrafili to okazać. Byli jak dwa planety krążące wokół siebie, połączone grawitacją, ale nigdy nie dotykające się naprawdę.”

Mówił o cichych dniach w domu, gdy rodzice komunikowali się tylko przez niego, o napięciu, które wisiało w powietrzu jak zapach przed burzą, o samotności, którą czuł, mimo że nigdy nie był sam.

„I były problemy finansowe” — kontynuował, przypominając sobie trudne momenty, o których rzadko mówił. „Nie zawsze starczało do pierwszego. Pamiętam, jak matka przeszukiwała kieszenie płaszczy w poszukiwaniu drobnych, jak ojciec brał dodatkowe korepetycje, by opłacić rachunki. Jak wstydziłem się, że nie mam markowych ubrań, najnowszego modelu telefonu, pieniędzy na szkolne wycieczki.”

Mówił o tym, jak wcześnie zaczął pracować — najpierw dorywczo, rozwożąc ulotki, potem jako kelner w studenckiej kawiarni, później jako stażysta w lokalnej gazecie. O tym, jak każdą zarobioną złotówkę odkładał na studia, na przyszłość, na marzenia, które wydawały się odległe, ale możliwe do spełnienia.

„Ale były też dobre chwile” — dodał, nie chcąc, by jego historia brzmiała jak litania skarg. „Niedzielne obiady, gdy cała rodzina siadała przy stole. Wieczory, gdy ojciec czytał mi książki, tłumacząc zawiłości wszechświata językiem, który mogłem zrozumieć. Wycieczki rowerowe z matką, gdy pokazywała mi miejsca, które znała z własnego dzieciństwa, opowiadając historie, które łączyły przeszłość z teraźniejszością.”

Mówił o nauczycielu z liceum, który dostrzegł w nim talent do pisania i zachęcił go do rozwijania go, o przyjacielu, który pokazał mu, że marzenia są warte walki, nawet jeśli wydają się nieosiągalne, o pierwszej dziewczynie, która nauczyła go, że miłość może być zarówno najpiękniejszym, jak i najboleśniejszym doświadczeniem.

„To te trudne chwile uczyniły mnie tym, kim jestem teraz” — zakończył, patrząc Irinie prosto w oczy. „To one nauczyły mnie wytrwałości, wdzięczności za małe rzeczy, determinacji w dążeniu do celów.”

Irina słuchała go z uwagą, z empatią, która była jak balsam na stare rany. Jej spojrzenie było ciepłe, pełne zrozumienia, a gdy skończył mówić, delikatnie położyła swoją dłoń na jego.

„Jesteś silnym człowiekiem, Tomasz” — powiedziała cicho, a w jej głosie było coś, czego wcześniej nie słyszał — podziw, szacunek, może nawet coś więcej.

Ich dłonie pozostały złączone na stole, tworząc most między ich światami, ich historiami, ich duszami. W tej chwili, w tym geście, było więcej intymności niż w ich fizycznej bliskości w pokoju hotelowym. Bo to była intymność głębsza, prawdziwsza — intymność dwóch osób, które otworzyły przed sobą swoje serca, które zaufały sobie nawzajem, które pozwoliły sobie być widzianymi takimi, jakimi naprawdę są, ze wszystkimi swoimi ranami, lękami, nadziejami.

Ale nawet w tej chwili bliskości, nawet w tym momencie prawdy, cień kłamstwa, manipulacji, kontroli, wisiał nad nimi jak niewidzialna chmura. Bo gdzieś w podstawie kolumny, ukryta wśród pamiątek sportowych, pluskwa wciąż rejestrowała każde ich słowo, każde wyznanie, każde westchnienie. A gdzieś w ciemnym biurze, daleko od baru „Some Place Else”, mężczyzna o zimnych oczach i beznamiętnej twarzy wciąż słuchał, analizował, planował.

I może właśnie to było najbardziej przerażające — że nawet w momentach największej szczerości, największej bliskości, największej prawdy, kłamstwo wciąż było obecne, wciąż czaiło się w cieniu, wciąż czekało, by zniszczyć to, co dopiero zaczynało rozkwitać.


Noc pogłębiała się, a bar „Some Place Else” powoli pustoszał. Kelnerzy dyskretnie sprzątali opuszczone stoliki, barman polerował kieliszki, a muzyka jazzowa stała się cichsza, bardziej intymna, jakby dostosowując się do atmosfery, która zagęszczała się między Tomaszem a Iriną.

Ich rozmowa, początkowo ostrożna, pełna niedopowiedzeń i granic, teraz płynęła swobodnie, jak rzeka, która znalazła swoje naturalne koryto. Dzielili się wspomnieniami, marzeniami, lękami — tymi małymi kawałkami siebie, które zwykle trzymamy ukryte przed światem, które pokazujemy tylko tym, którym ufamy, którzy są dla nas ważni.

Tomasz patrzył na Irinę, na sposób, w jaki światło lampy odbijało się w jej oczach, na delikatny ruch jej dłoni, gdy mówiła, na łuk jej szyi, gdy przechylała głowę, słuchając go. Była piękna, ale nie w ten oczywisty, powierzchowny sposób, który można uchwycić na fotografii. Jej piękno było głębsze, bardziej złożone — było w jej inteligencji, w jej wrażliwości, w jej sile, która przebijała przez jej pozorną kruchość.

Irina również patrzyła na Tomasza, dostrzegając w nim coś, czego nie widziała wcześniej — nie tylko atrakcyjnego mężczyznę, nie tylko cel misji, którą miała wykonać, ale osobę pełną pasji, marzeń, bólu, nadziei. Osobę, która słuchała jej z uwagą, która rozumiała ją bez osądzania, która widziała ją taką, jaką naprawdę była, a nie taką, jaką udawała, że jest.

Ich spojrzenia spotkały się nad stolikiem, a czas zdawał się zatrzymać. W tej chwili, w tym spojrzeniu, było coś więcej niż fizyczne przyciąganie, więcej niż ciekawość, więcej niż fascynacja. Było w nim zrozumienie, akceptacja, może nawet coś, co można by nazwać początkiem miłości — nie tej gwałtownej, namiętnej, która wybucha jak fajerwerk i równie szybko gaśnie, ale tej głębszej, cichszej, która rośnie powoli, jak drzewo, zapuszczając korzenie w glebie wspólnych doświadczeń, wspólnych wartości, wspólnego zrozumienia.

Tomasz, nie odrywając wzroku od jej oczu, delikatnie przesunął swoją dłoń po stole, aż dotknęła jej dłoni. Był to gest prosty, niemal niewinny, ale pełen znaczenia — pytanie, zaproszenie, wyznanie.

Irina nie cofnęła ręki. Zamiast tego, powoli odwróciła dłoń, tak że ich palce mogły się spleść. Jej skóra była ciepła, miękka, a dotyk jej palców na jego dłoni był jak iskra, która zapala ogień.

„Irina…” — zaczął Tomasz, ale nie wiedział, jak dokończyć to zdanie. Co chciał powiedzieć? Że jest piękna? Że go fascynuje? Że czuje do niej coś, czego nie potrafi nazwać, coś, co go przeraża i zachwyca jednocześnie?

Nie musiał kończyć. Irina zrozumiała. Jej oczy, te głębokie, tajemnicze oczy, które zdawały się widzieć więcej, niż pokazywały, złagodniały. Jej usta, zwykle tak kontrolowane, tak powściągliwe, rozchyliły się w uśmiechu, który był jak promień słońca przebijający się przez chmury.

Pochyliła się nad stolikiem, a Tomasz zrobił to samo, jakby przyciągany niewidzialną siłą. Ich twarze były teraz tak blisko, że czuł jej oddech na swojej skórze, widział drobne złote plamki w jej tęczówkach, dostrzegał delikatne drżenie jej rzęs.

A potem, w jednej płynnej chwili, ich usta się spotkały. Pocałunek był delikatny, niemal nieśmiały, jak pierwsze dotknięcie dwóch planet, które przez wieki krążyły wokół siebie, a teraz w końcu znalazły się na tej samej orbicie.

Ale ta nieśmiałość szybko ustąpiła miejsca czemuś głębszemu, bardziej intensywnemu. Ich usta poruszały się razem w tańcu, który był jednocześnie nowy i znajomy, jakby ich ciała pamiętały rytm, którego ich umysły jeszcze nie znały.

Tomasz poczuł, jak jego serce przyspiesza, jak jego oddech staje się płytszy, jak cały świat wokół nich znika, pozostawiając tylko tę chwilę, tylko to uczucie, tylko tę kobietę, której usta smakowały jak obietnica, jak tajemnica, jak dom, którego nigdy nie znał, ale zawsze za nim tęsknił.

Irina również to czuła — to nagłe, oszałamiające poczucie bliskości, to pragnienie, które rozlewało się w jej ciele jak ciepły miód, to zaskakujące uczucie bezpieczeństwa, jakby w ramionach tego mężczyzny, w jego pocałunku, znalazła schronienie przed burzą, która szalała w jej życiu.

Gdy w końcu się rozdzielili, ich oddechy były przyspieszone, ich policzki zarumienione, ich oczy błyszczące. Patrzyli na siebie z mieszaniną zaskoczenia, zachwytu i czegoś, co można by nazwać strachem — strachem przed tym, co właśnie się zaczęło, przed siłą uczucia, które pojawiło się między nimi, przed konsekwencjami, których żadne z nich nie mogło jeszcze przewidzieć.

„Może powinniśmy…” — zaczął Tomasz, ale znów nie wiedział, jak dokończyć. Może powinni co? Wyjść? Zostać? Zapomnieć o tym pocałunku? Pamiętać go na zawsze?

Irina uśmiechnęła się, a jej uśmiech był jak światło latarni morskiej dla zagubionego żeglarza — jasny, pewny, wskazujący drogę.

„Tak” — powiedziała po prostu, jakby rozumiała wszystkie niewypowiedziane pytania, wszystkie niewyrażone pragnienia, wszystkie ukryte lęki.

Tomasz skinął głową, wdzięczny za jej pewność, za jej zrozumienie, za jej akceptację. Zapłacił za drinki, zostawiając hojny napiwek, a potem, trzymając się za ręce, wyszli z baru.

Noc była chłodna, ale nie zimna. Gwiazdy błyszczały na niebie jak diamenty rozsypane na czarnym aksamicie, a księżyc, prawie pełny, zalewał ulice srebrnym światłem. Miasto wokół nich pulsowało swoim nocnym życiem — taksówki przemykały ulicami, późni przechodnie spieszyli do domów lub na kolejne spotkania, z klubów i barów dobiegała przytłumiona muzyka.

Ale dla Tomasza i Iriny świat zewnętrzny przestał istnieć. Byli tylko oni, ich splecione dłonie, ich przyspieszone serca, ich spojrzenia, które mówiły więcej niż słowa.

Szli powoli, bez konkretnego celu, po prostu ciesząc się swoją obecnością, swoją bliskością, swoim wspólnym odkrywaniem miasta nocą. Czasem zatrzymywali się, by wymienić kolejny pocałunek — pod latarnią, w cieniu drzewa, na moście nad rzeką. Każdy pocałunek był inny, każdy odkrywał nową warstwę ich wzajemnego przyciągania, każdy pogłębiał więź, która rodziła się między nimi.

W końcu, jakby prowadzeni jakimś szóstym zmysłem, znaleźli się przed hotelem Sheraton. Stanęli przed wejściem, patrząc na siebie, wiedząc, że stoją na progu czegoś ważnego, czegoś, co może zmienić ich życie na zawsze.

„Chcesz wejść?” — zapytała Irina, a jej głos był miękki, ale pewny.

Tomasz spojrzał na nią, na jej twarz rozświetloną księżycowym światłem, na jej oczy, które były jak dwa ciemne jeziora, w których mógłby się zatopić. Wiedział, że to pytanie było czymś więcej niż zaproszeniem do jej pokoju — było zaproszeniem do jej świata, do jej życia, do jej serca.

„Tak” — odpowiedział, a jego głos był równie miękki, równie pewny.

Weszli do hotelu, mijając recepcję, gdzie nocny portier skinął im głową z dyskretnym uśmiechem. Winda zabrała ich na piętro Iriny, a drzwi jej pokoju zamknęły się za nimi z cichym kliknięciem, odcinając ich od świata zewnętrznego, tworząc przestrzeń tylko dla nich.

Pokój był ciemny, oświetlony jedynie światłem księżyca wpadającym przez okno. Ale nie potrzebowali więcej światła. Ich ciała znalazły się w swoich ramionach z naturalną łatwością, jakby były stworzone, by być razem, jakby przez całe życie czekały na tę chwilę, na to spotkanie, na to połączenie.

Ich pocałunki stały się głębsze, bardziej namiętne, bardziej wymagające. Ich dłonie błądziły po swoich ciałach, odkrywając, badając, ucząc się siebie nawzajem. Ich oddechy przyspieszyły, ich serca biły jak jeden, ich ciała poruszały się w rytmie, który był stary jak świat, a jednocześnie nowy, świeży, odkrywczy.

Tomasz czuł, jak jego ciało reaguje na jej dotyk, na jej zapach, na jej bliskość. Czuł, jak jego pragnienie rośnie, jak jego kontrola słabnie, jak jego umysł wypełnia się tylko nią — jej skórą, jej włosami, jej ustami, jej ciałem.

Irina również to czuła — to rosnące pragnienie, tę słabnącą kontrolę, tę wszechogarniającą potrzebę bliskości, połączenia, jedności. Ale czuła też coś więcej — coś, czego się nie spodziewała, czego się obawiała, czego próbowała uniknąć. Czuła, jak jej serce otwiera się dla tego mężczyzny, jak jej dusza rozpoznaje w nim coś znajomego, coś bliskiego, coś prawdziwego.

I to ją przerażało. Bo wiedziała, że to, co się między nimi dzieje, nie jest częścią planu. Nie jest tym, czego oczekiwał jej ojciec, czego oczekiwali ci, którzy pociągali za sznurki. To było coś nieoczekiwanego, nieprzewidzianego, potencjalnie niebezpiecznego.

Ale w tej chwili, w ramionach Tomasza, w ciemności pokoju hotelowego, w intymności ich połączenia, te obawy, te wątpliwości, te lęki, wydawały się odległe, nieistotne. Liczyło się tylko to, co czuła teraz — to ciepło, ta bliskość, ta namiętność, to zrozumienie.

Ich ubrania spadały na podłogę, jedno po drugim, odsłaniając ich ciała, ich skórę, ich nagość. Nie było w tym wstydu, nie było niepewności, nie było wahania. Było tylko pragnienie, tylko potrzeba, tylko miłość, która rodziła się między nimi, która rosła z każdym dotykiem, z każdym pocałunkiem, z każdym westchnieniem.

Gdy w końcu stali się jednym, gdy ich ciała połączyły się w akcie, który był jednocześnie fizyczny i duchowy, Tomasz poczuł, jak coś w nim się otwiera, jak jakaś bariera, którą zbudował wokół swojego serca, rozpada się, jak jego dusza wyciąga się ku niej, szukając połączenia głębszego niż ciało, trwalszego niż namiętność.

Irina również to poczuła — to otwarcie, to połączenie, tę jedność, która wykraczała poza fizyczność, która dotykała czegoś głębszego, bardziej fundamentalnego. I w tej chwili, w tym połączeniu, znalazła coś, czego szukała całe życie — akceptację, zrozumienie, przynależność.

Ich ciała poruszały się razem w tańcu starym jak ludzkość, a ich dusze spotykały się w przestrzeni, która istniała poza czasem, poza miejscem, poza wszelkimi ograniczeniami. Ich oddechy, ich serca, ich ruchy, wszystko było zsynchronizowane, wszystko było harmonijne, wszystko było doskonałe.

A gdy w końcu dotarli do szczytu, gdy ich ciała zadrżały w ekstazie, gdy ich dusze spotkały się w przestrzeni czystej jedności, Tomasz poczuł, jak łzy napływają mu do oczu. Nie były to łzy smutku, ani nawet łzy szczęścia. Były to łzy rozpoznania, łzy zrozumienia, łzy przebudzenia.

Bo w tej chwili, w ramionach Iriny, w głębi jej oczu, w ciszy jej oddechu, znalazł coś, czego nie wiedział, że szuka — dom dla swojej duszy, przystań dla swojego serca, odpowiedź na pytanie, którego nigdy nie zadał.

Irina również to poczuła — to rozpoznanie, to zrozumienie, to przebudzenie. I w tej chwili, w ramionach Tomasza, w głębi jego oczu, w ciszy jego oddechu, znalazła coś, czego zawsze pragnęła, ale nigdy nie wierzyła, że znajdzie — wolność od oczekiwań, od kontroli, od manipulacji. Wolność bycia sobą, całkowicie, bez masek, bez udawania, bez strachu.

Leżeli potem w ciszy, ich ciała splecione, ich oddechy powoli wracające do normy, ich serca bijące w tym samym rytmie. Nie potrzebowali słów. Wszystko, co musieli sobie powiedzieć, zostało powiedziane w języku ciał, w języku dusz, w języku, który istniał przed słowami i będzie istniał po nich.

Tomasz patrzył na Irinę, na jej twarz rozświetloną księżycowym światłem, na jej oczy, które teraz były otwarte, jasne, pełne czegoś, co można by nazwać spokojem. Widział w niej coś, czego nie widział wcześniej — nie tylko piękno, nie tylko tajemnicę, nie tylko pasję, ale także kruchość, wrażliwość, prawdę.

Irina również patrzyła na Tomasza, na jego twarz, na jego oczy, które były jak zwierciadła jej własnej duszy. Widziała w nim coś, czego nie widziała wcześniej — nie tylko siłę, nie tylko inteligencję, nie tylko pasję, ale także czułość, zrozumienie, akceptację.

I w tej chwili, w tej ciszy, w tej intymności, oboje zrozumieli, że to, co się między nimi zaczęło, nie jest tylko fizycznym przyciąganiem, nie jest tylko fascynacją, nie jest tylko namiętnością. Jest to coś głębszego, bardziej złożonego, bardziej znaczącego. Coś, co może zmienić ich życie na zawsze. Coś, co może ich ocalić lub zniszczyć.

Bo w świecie, gdzie wszystko jest kontrolowane, gdzie każdy ruch jest przewidziany, gdzie każde słowo jest analizowane, prawdziwe uczucia są jak wirus w systemie — nieprzewidywalne, niekontrolowane, potencjalnie destrukcyjne.

I może właśnie dlatego, gdzieś w ciemnym biurze, daleko od hotelu Sheraton, mężczyzna o zimnych oczach i beznamiętnej twarzy, oglądając nagranie z kamery ukrytej w pokoju hotelowym, poczuł nie tylko niepokój, ale także gniew. Bo w intymności swojej córki i tego mężczyzny, w ich połączeniu, w ich miłości, widział zagrożenie dla swojego planu, dla swojej kontroli, dla swojej władzy.

I może właśnie dlatego, w tej samej chwili, w innym miejscu, w innym biurze, inna osoba, oglądając to samo nagranie, poczuła nie tylko zaskoczenie, ale także nadzieję. Bo w intymności tych dwojga ludzi, w ich połączeniu, w ich miłości, widziała szansę na zmianę, na przełamanie cyklu manipulacji, kontroli, zniszczenia.

A Tomasz i Irina, nieświadomi tych obserwatorów, tych planów, tych nadziei i obaw, trwali w swojej intymności, w swojej bliskości, w swojej miłości. Trwali w chwili, która była jak wyspa w czasie, jak schronienie przed burzą, jak obietnica czegoś lepszego, czegoś prawdziwego, czegoś wartego walki.

I może właśnie to było najpiękniejsze — że w świecie pełnym kłamstw, manipulacji, kontroli, znaleźli coś prawdziwego, coś autentycznego, coś, co było tylko ich. Coś, czego nikt nie mógł im odebrać, nikt nie mógł zniszczyć, nikt nie mógł skalać.

Przynajmniej na razie.

Ranek wstał nad Poznaniem, zalewając miasto bladym, zimowym światłem. Tomasz obudził się powoli, jego umysł wyłaniał się z głębin snu jak nurek wynurzający się z oceanu — stopniowo, z każdym oddechem coraz bliżej powierzchni, coraz bliżej świadomości.

Pierwsze, co poczuł, to ciepło — ciepło ciała Iriny, które wciąż było splecione z jego własnym, ciepło jej oddechu na jego skórze, ciepło jej dłoni spoczywającej na jego piersi. Otworzył oczy i zobaczył ją — śpiącą spokojnie, jej twarz rozluźniona, jej włosy rozsypane na poduszce jak ciemna aureola, jej usta lekko rozchylone, jakby nawet we śnie chciała coś powiedzieć, coś wyznać, coś obiecać.

Patrzył na nią przez długą chwilę, chłonąc jej piękno, jej spokój, jej bliskość. Wspomnienia poprzedniej nocy wróciły do niego — ich rozmowy w barze, ich spacer po nocnym mieście, ich powrót do hotelu, ich intymność, ich połączenie. Poczuł, jak jego serce przyspiesza na samo wspomnienie, jak jego ciało reaguje na bliskość jej ciała, jak jego dusza wyciąga się ku jej duszy, szukając tego połączenia, tej jedności, której doświadczyli.

Ale wraz ze wspomnieniami, wraz z pragnieniem, wraz z miłością, która kiełkowała w jego sercu, pojawiło się coś innego — niepokój, wątpliwość, strach. Bo w świetle dnia, w jasności poranka, pytania, które ignorował w ciemności nocy, w namiętności ich połączenia, wróciły ze zdwojoną siłą.

Kim naprawdę była Irina? Co ukrywała za swoją tajemniczością, za swoją powściągliwością, za swoją kontrolą? Dlaczego wybrała właśnie jego? Co chciała od niego? Czego od niego oczekiwała?

I najważniejsze pytanie — czy to, co się między nimi wydarzyło, było prawdziwe? Czy jej uczucia, jej pragnienia, jej wyznania, były szczere? Czy może były tylko częścią gry, której zasad nie znał, której celu nie rozumiał, której konsekwencji nie mógł przewidzieć?

Te pytania krążyły w jego umyśle jak ptaki drapieżne, rzucając cień na jasność poranka, na ciepło jej ciała, na wspomnienia ich intymności. Próbował je odpędzić, próbował skupić się na tym, co czuł — na miłości, która rodziła się w jego sercu, na pragnieniu, które wciąż pulsowało w jego ciele, na zaufaniu, które chciał jej dać.

Ale pytania nie chciały odejść. Pozostawały tam, na skraju jego świadomości, przypominając mu, że świat nie zawsze jest tym, czym się wydaje, że za piękną fasadą może kryć się mroczna tajemnica, że zaufanie jest luksusem, na który nie zawsze można sobie pozwolić.

Irina poruszyła się obok niego, jej oddech zmienił rytm, jej powieki zadrżały. Powoli otworzyła oczy, a jej spojrzenie, jeszcze zamglone snem, spotkało jego. Uśmiechnęła się, a jej uśmiech był jak promień słońca przebijający się przez chmury — ciepły, jasny, pełen obietnicy.

„Dzień dobry” — powiedziała cicho, a jej głos był miękki, intymny, jakby przeznaczony tylko dla jego uszu.

„Dzień dobry” — odpowiedział, starając się, by jego głos brzmiał normalnie, by nie zdradzał niepokoju, wątpliwości, strachu, które czaiły się pod powierzchnią.

Irina musiała jednak coś wyczuć, bo jej uśmiech zbladł, a w jej oczach pojawiło się pytanie. Uniosła dłoń i delikatnie dotknęła jego policzka, jakby chciała wyczytać jego myśli przez skórę, jakby chciała zrozumieć jego niepokój przez dotyk.

„Wszystko w porządku?” — zapytała, a jej głos był teraz poważniejszy, bardziej uważny.

Tomasz zawahał się. Chciał powiedzieć, że tak, że wszystko jest doskonale, że nigdy nie był szczęśliwszy. Ale nie potrafił kłamać — nie jej, nie po tym, co między nimi zaszło, nie po intymności, której doświadczyli, nie po połączeniu, które poczuli.

„Nie wiem” — odpowiedział szczerze. „To wszystko… to się dzieje tak szybko. Czuję, jakbym był w środku huraganu, jakbym tracił grunt pod nogami.”

Irina patrzyła na niego przez długą chwilę, jej oczy były jak dwa ciemne jeziora, w których mógłby się zatopić. Widział w nich zrozumienie, współczucie, może nawet coś, co można by nazwać winą.

„Rozumiem” — powiedziała w końcu, a jej głos był cichy, ale pewny. „To jest… intensywne. Dla mnie też.”

Usiadła na łóżku, podciągając kołdrę, by zakryć swoją nagość, jakby nagle poczuła potrzebę ochrony, dystansu, bariery. Jej włosy opadały na plecy jak ciemny wodospad, a jej skóra lśniła w porannym świetle jak alabaster.

„Tomasz…” — zaczęła, a potem zawahała się, jakby szukała odpowiednich słów, jakby to, co chciała powiedzieć, było zbyt skomplikowane, zbyt trudne, zbyt niebezpieczne.

„Tak?” — zachęcił ją, siadając obok niej, ale nie dotykając jej, dając jej przestrzeń, której zdawała się potrzebować.

„To, co się między nami dzieje…” — kontynuowała, patrząc nie na niego, ale gdzieś w dal, jakby widziała coś, czego on nie mógł dostrzec. „To nie jest… proste.”

„Miłość nigdy nie jest prosta” — powiedział, a słowo „miłość” zawisło między nimi jak pytanie, jak wyzwanie, jak obietnica.

Irina spojrzała na niego, a w jej oczach było coś, czego nie potrafił odczytać — smutek, strach, determinacja, może wszystko naraz.

„Nie chodzi tylko o miłość” — powiedziała cicho. „Chodzi o… okoliczności. O rzeczy, których nie wiesz, których nie możesz wiedzieć. O rzeczy, których nie mogę ci powiedzieć.”

Tomasz poczuł, jak jego serce ściska się w piersi. Więc miał rację. Irina ukrywała coś, coś ważnego, coś, co mogło zmienić wszystko między nimi.

„Co takiego?” — zapytał, starając się, by jego głos brzmiał spokojnie, by nie zdradzał bólu, który poczuł, strachu, który go ogarnął.

Irina pokręciła głową, a jej włosy zafalowały jak ciemne fale na wietrze. „Nie mogę ci powiedzieć” — powtórzyła. „Przynajmniej nie teraz. Nie tutaj.”

„Dlaczego?” — naciskał, czując, jak jego cierpliwość, jego zrozumienie, jego akceptacja, zaczynają się kruszyć pod ciężarem niepewności, tajemnic, niedopowiedzeń.

„Bo to niebezpieczne” — odpowiedziała, a jej głos był teraz twardy, niemal zimny. „Dla ciebie. Dla mnie. Dla nas.”

Tomasz patrzył na nią, próbując zrozumieć, próbując przeniknąć mur, który nagle wyrósł między nimi, próbując dostrzec prawdę za jej słowami, za jej oczami, za jej milczeniem.

„Czy to ma coś wspólnego z twoim ojcem?” — zapytał, przypominając sobie jej opowieść o trudnym dzieciństwie, o surowym ojcu, o rodzinnych tajemnicach.

Irina drgnęła, jakby ją uderzył, a jej oczy rozszerzyły się w zaskoczeniu, w strachu, może nawet w podziwie.

„Skąd…?” — zaczęła, ale nie dokończyła pytania. Zamiast tego wzięła głęboki oddech, jakby zbierała siły, jakby podejmowała decyzję, która mogła zmienić wszystko.

„Tak” — powiedziała w końcu, a jej głos był cichy, ale pewny. „To ma coś wspólnego z moim ojcem. Z jego… interesami. Z jego planami.”

„Jakimi planami?” — zapytał Tomasz, czując, jak jego niepokój rośnie, jak jego strach się pogłębia, jak jego miłość walczy z wątpliwościami.

Irina znów pokręciła głową. „Nie mogę ci powiedzieć” — powtórzyła. „Nie teraz. Nie tutaj.”

„Kiedy?” — naciskał. „Gdzie?”

„Wkrótce” — obiecała. „W bezpiecznym miejscu. Gdy będę pewna, że nikt nas nie słucha, nikt nas nie obserwuje, nikt nas nie kontroluje.”

Jej słowa były jak lodowaty prysznic, jak uderzenie w twarz, jak przebudzenie z pięknego snu do koszmarnej rzeczywistości. Nikt nas nie słucha? Nikt nas nie obserwuje? Nikt nas nie kontroluje? Co to znaczyło? Kto ich słuchał? Kto ich obserwował? Kto ich kontrolował?

„Irina…” — zaczął, ale ona położyła palec na jego ustach, uciszając go.

„Nie teraz” — powtórzyła. „Zaufaj mi. Proszę.”

I to było to — prośba o zaufanie, o wiarę, o akceptację. Prośba, która była jak test, jak próba, jak wyzwanie. Czy mógł jej zaufać, mimo tajemnic, mimo niedopowiedzeń, mimo strachu, który czuł? Czy mógł uwierzyć, że to, co między nimi zaszło, było prawdziwe, mimo okoliczności, których nie rozumiał, mimo zagrożeń, których nie znał?

Patrzył w jej oczy, szukając odpowiedzi, szukając pewności, szukając prawdy. I to, co zobaczył — szczerość, strach, determinację, może nawet miłość — sprawiło, że podjął decyzję.

„Dobrze” — powiedział cicho. „Zaufam ci. Ale obiecaj mi, że wkrótce wszystko mi wyjaśnisz. Obiecaj mi, że nie będzie więcej tajemnic, więcej kłamstw, więcej niedopowiedzeń.”

Irina patrzyła na niego przez długą chwilę, a w jej oczach walczyły różne emocje — wdzięczność, ulga, strach, wina. W końcu skinęła głową, a jej włosy zafalowały jak ciemne fale na wietrze.

„Obiecuję” — powiedziała, a jej głos był cichy, ale pewny. „Wkrótce poznasz całą prawdę. I wtedy… wtedy zdecydujesz, czy to, co między nami zaszło, było warte ryzyka.”

Jej słowa były jak obietnica i jak ostrzeżenie, jak nadzieja i jak groźba. Ale Tomasz przyjął je, zaakceptował je, uwierzył w nie. Bo chciał wierzyć, że to, co poczuł w jej ramionach, w jej oczach, w jej duszy, było prawdziwe. Że miłość, która kiełkowała w jego sercu, miała szansę rozkwitnąć, mimo okoliczności, mimo zagrożeń, mimo tajemnic.

Irina uśmiechnęła się, a jej uśmiech był jak promień słońca przebijający się przez chmury — ciepły, jasny, pełen obietnicy. Pochyliła się i delikatnie pocałowała go w usta, a jej pocałunek był jak pieczęć na ich umowie, jak obietnica przyszłości, jak potwierdzenie uczucia, które rodziło się między nimi.

Ale gdy się odsunęła, gdy spojrzała mu w oczy, gdy dotknęła jego policzka dłonią, która teraz drżała lekko, Tomasz poczuł, jak jego serce ściska się w piersi. Bo w jej oczach, w jej dotyku, w jej milczeniu, było coś, co mówiło mu, że droga przed nimi nie będzie łatwa, że prawda, którą obiecała mu wyjawić, może być trudniejsza do zaakceptowania, niż mógł sobie wyobrazić, że miłość, która rodziła się między nimi, będzie musiała przetrwać próby, których jeszcze nie znali.

I może właśnie dlatego, gdy Irina wstała z łóżka, gdy zaczęła się ubierać, gdy przygotowywała się do wyjścia, Tomasz poczuł nie tylko smutek rozstania, nie tylko tęsknotę za jej bliskością, ale także strach — strach przed tym, co miało nadejść, strach przed prawdą, którą obiecała mu wyjawić, strach przed konsekwencjami, których żadne z nich nie mogło jeszcze przewidzieć.

Bo w świecie, gdzie wszystko jest kontrolowane, gdzie każdy ruch jest przewidziany, gdzie każde słowo jest analizowane, prawdziwe uczucia są jak wirus w systemie — nieprzewidywalne, niekontrolowane, potencjalnie destrukcyjne.

I może właśnie dlatego, gdy Irina pocałowała go na pożegnanie, gdy obiecała, że wkrótce się zobaczą, gdy wyszła z pokoju hotelowego, zamykając za sobą drzwi, Tomasz poczuł, jak coś w nim się zmienia, jak coś w nim się budzi, jak coś w nim się przygotowuje — do walki, do obrony, do przetrwania.

Bo intuicyjnie wiedział, że to, co się między nimi zaczęło, nie było tylko historią miłosną, nie było tylko romansem, nie było tylko przygodą. Było to coś większego, coś ważniejszego, coś bardziej niebezpiecznego. Coś, co mogło zmienić nie tylko ich życie, ale także życie wielu innych ludzi. Coś, co mogło wstrząsnąć fundamentami świata, który znał, który rozumiał, który akceptował.

I może właśnie dlatego, gdy został sam w pokoju hotelowym, gdy usiadł na łóżku, które wciąż nosiło ślady ich intymności, gdy patrzył przez okno na miasto budzące się do życia, Tomasz poczuł, jak jego determinacja rośnie, jak jego odwaga się wzmacnia, jak jego miłość do Iriny staje się nie tylko uczuciem, ale także zobowiązaniem, misją, przeznaczeniem.

Bo jeśli to, co między nimi zaszło, było prawdziwe, jeśli miłość, która kiełkowała w jego sercu, miała szansę rozkwitnąć, to był gotów walczyć — z jej ojcem, z jego planami, z całym światem, jeśli będzie trzeba. Był gotów stawić czoła prawdzie, którą obiecała mu wyjawić, konsekwencjom, które ta prawda mogła przynieść, wyzwaniom, które czekały na nich w przyszłości.

Bo w świecie pełnym kłamstw, manipulacji, kontroli, prawdziwa miłość jest jak rewolucja — nieprzewidywalna, niekontrolowana, potencjalnie wyzwalająca.

I może właśnie to było najpiękniejsze — że w świecie, który próbował ich kontrolować, manipulować nimi, zniszczyć ich, znaleźli coś, co dawało im siłę, odwagę, nadzieję. Coś, co mogło być ich zbawieniem lub ich zgubą, ale co na pewno było warte walki, warte ryzyka, warte wszystkiego.

Przynajmniej tak myślał Tomasz, nie wiedząc jeszcze, że jego ciało, jego umysł, jego dusza, już zaczynały się zmieniać, już zaczynały reagować na coś, czego nie mógł zobaczyć, czego nie mógł poczuć, czego nie mógł zrozumieć. Na coś, co zostało mu wszczepione bez jego wiedzy, bez jego zgody, bez jego świadomości. Na coś, co miało zmienić nie tylko jego uczucia do Iriny, ale także jego tożsamość, jego pragnienia, jego istotę.

Na chip, który już zaczynał działać, już zaczynał przekształcać jego neurony, już zaczynał przeprogramowywać jego mózg, już zaczynał zmieniać jego orientację seksualną, jego pożądanie, jego miłość.

I może właśnie to było najbardziej przerażające — że nawet jego uczucia, nawet jego pragnienia, nawet jego miłość, nie były bezpieczne przed manipulacją, przed kontrolą, przed zniszczeniem. Że nawet jego własne ciało, jego własny umysł, jego własna dusza, mogły zostać użyte przeciwko niemu, mogły zostać przekształcone w narzędzie jego własnej destrukcji.

Ale tego jeszcze nie wiedział. Jeszcze nie.

W tym samym czasie, gdy Tomasz siedział samotnie w pokoju hotelowym, pogrążony w myślach o Irinie i tajemnicach, które ich otaczały, kilkadziesiąt kilometrów dalej, w podziemnym kompleksie ukrytym głęboko w lesie, rozgrywała się scena, która miała zaważyć na jego przyszłości.

Kompleks był arcydziełem nowoczesnej architektury i technologii — betonowa forteca ukryta pod ziemią, niewidoczna z powietrza, niewykrywalna przez satelity, chroniona systemami bezpieczeństwa, które wyprzedzały swoją epokę o dekady. Ściany były z betonu wzmocnionego włóknami węglowymi, okna z kuloodpornego szkła, które mogło wytrzymać uderzenie pocisku, drzwi z tytanu, który opierał się nawet najsilniejszym eksplozjom. Powietrze było filtrowane, woda oczyszczana, energia produkowana na miejscu. Był to świat sam w sobie, samowystarczalny, odizolowany, doskonały.

W centrum tego kompleksu znajdowało się biuro — przestronne, eleganckie, urządzone z minimalizmem, który graniczył z ascezą. Dominowały w nim chłodne kolory — szarości, biele, błękity — które podkreślały sterylność, precyzję, kontrolę. Na ścianach wisiały monitory, które pokazywały obrazy z kamer rozmieszczonych w różnych częściach świata, dane z giełd, wykresy, mapy, schematy. Na biurku stał komputer najnowszej generacji, telefon satelitarny, tablet, który wyświetlał dane w czasie rzeczywistym.

Za biurkiem siedział mężczyzna — wysoki, szczupły, o ostrych rysach twarzy i zimnych, szarych oczach. Jego włosy, niegdyś czarne, teraz były przyprószone siwizną, ale nie odbierało mu to autorytetu, wręcz przeciwnie — dodawało mu powagi, doświadczenia, mądrości. Ubrany był w garnitur uszyty na miarę, który podkreślał jego sylwetkę, jego pozycję, jego władzę.

To był Wiktor Cristal, ojciec Iriny, człowiek, który pociągał za sznurki, który kontrolował, który manipulował, który decydował o losach innych, nie pytając ich o zgodę, nie licząc się z ich wolą, nie dbając o ich uczucia.

Przed nim, na biurku, leżał tablet, który wyświetlał nagranie — nagranie z pokoju hotelowego, w którym Tomasz i Irina spędzili noc. Nagranie, które pokazywało ich intymność, ich bliskość, ich miłość. Nagranie, które było dowodem na to, że jego plan zaczynał się komplikować, że jego kontrola zaczynała słabnąć, że jego córka zaczynała się buntować.

Wiktor patrzył na nagranie z twarzą pozbawioną emocji, z oczami, które nie zdradzały ani gniewu, ani rozczarowania, ani strachu. Ale jego palce, które bębniły o blat biurka, zdradzały jego niepokój, jego irytację, jego determinację.

Drzwi do biura otworzyły się bezszelestnie, a do środka wszedł mężczyzna — niski, krępy, o twarzy, która nie wyróżniałaby się w tłumie, gdyby nie blizna biegnąca od skroni do podbródka, pozostałość po operacji, która uratowała mu życie, ale odebrała mu część człowieczeństwa.

„Doktorze Nowak” — powiedział Wiktor, nie odrywając wzroku od nagrania. „Cieszę się, że pan przyszedł.”

Doktor Nowak podszedł do biurka, jego kroki były ciche, wyważone, precyzyjne. Stanął przed Wiktorem, jego postawa była wyprostowana, ale nie napięta, jego twarz spokojna, ale czujna.

„Panie Cristal” — odpowiedział, a jego głos był miękki, niemal melodyjny, co kontrastowało z jego surowym wyglądem. „Wzywał mnie pan.”

Wiktor skinął głową, a potem wskazał na tablet, na nagranie, które wciąż się odtwarzało, pokazując Tomasza i Irinę w ich najbardziej intymnych chwilach.

„Moja córka” — powiedział, a jego głos był chłodny, kontrolowany, ale z nutą czegoś, co mogło być rozczarowaniem, gniewem, może nawet bólem. „Zdaje się, że rozwija… uczucia do naszego obiektu.”

Doktor Nowak spojrzał na nagranie, a jego twarz nie zdradzała żadnych emocji — ani zaskoczenia, ani zażenowania, ani dezaprobaty. Patrzył na intymność Tomasza i Iriny z klinicznym dystansem, jakby obserwował eksperyment, próbkę pod mikroskopem, dane na wykresie.

„To było do przewidzenia” — powiedział po chwili. „Obiekt jest atrakcyjny, inteligentny, wrażliwy. A pańska córka, mimo swojego treningu, mimo swojej lojalności, mimo swojego oddania sprawie, wciąż jest… człowiekiem.”

Wiktor skrzywił się lekko, jakby słowo „człowiek” było dla niego obraźliwe, jakby człowieczeństwo było słabością, wadą, chorobą, którą należało wyleczyć.

„Człowieczeństwo” — powiedział, a jego głos był teraz ostrzejszy, bardziej zjadliwy — „jest luksusem, na który nie możemy sobie pozwolić. Nie teraz. Nie w obliczu tego, co nadchodzi.”

Doktor Nowak skinął głową, nie zgadzając się, nie sprzeciwiając się, po prostu przyjmując do wiadomości. Jego rola nie polegała na kwestionowaniu decyzji Wiktora, jego wizji, jego planu. Jego rola polegała na wykonywaniu rozkazów, na realizowaniu celów, na osiąganiu rezultatów.

„Co pan proponuje?” — zapytał, a jego głos był teraz bardziej rzeczowy, bardziej profesjonalny.

Wiktor wyłączył tablet jednym ruchem palca, jakby nie mógł już patrzeć na nagranie, jakby widok jego córki w ramionach innego mężczyzny był dla niego zbyt trudny do zniesienia, zbyt bolesny, zbyt irytujący.

„Chip” — powiedział krótko. „Ten, nad którym pracowaliśmy. Ten, który może zmienić orientację seksualną. Chcę, żeby został wszczepiony Tomaszowi. Natychmiast.”

Doktor Nowak zmarszczył brwi, a jego blizna stała się bardziej widoczna, bardziej wyrazista, jakby przypominała o cenie, którą zapłacił za swoją lojalność, za swoją służbę, za swoją wiedzę.

„Chip jest wciąż w fazie testów” — powiedział ostrożnie. „Nie mamy pewności co do wszystkich jego efektów, jego skutków ubocznych, jego długoterminowych konsekwencji.”

Wiktor machnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę, jakby obawy doktora były nieistotne, nieznaczące, niewarte jego uwagi.

„Nie obchodzą mnie skutki uboczne” — powiedział ostro. „Nie obchodzą mnie długoterminowe konsekwencje. Obchodzi mnie tylko to, żeby ten człowiek przestał być zainteresowany moją córką. Żeby jego pożądanie, jego pragnienie, jego… miłość, została przekierowana na inny obiekt. Na mężczyzn.”

Doktor Nowak milczał przez chwilę, jakby rozważał wszystkie implikacje tego rozkazu, wszystkie możliwe scenariusze, wszystkie potencjalne problemy.

„To radykalne rozwiązanie” — powiedział w końcu. „Zmiana orientacji seksualnej to nie jest jak zmiana kanału w telewizji. To głęboka, fundamentalna transformacja tożsamości, osobowości, istoty człowieka.”

Wiktor spojrzał na niego, a jego oczy były teraz zimne jak lód, twarde jak stal, bezlitosne jak śmierć.

„Czy kwestionuje pan moje rozkazy, doktorze?” — zapytał cicho, a jego głos był jak ostrze noża, które dotyka gardła, gotowe do cięcia, do zabijania, do niszczenia.

Doktor Nowak wytrzymał jego spojrzenie, ale tylko przez moment. Potem opuścił wzrok, a jego postawa stała się bardziej uległa, bardziej podporządkowana, bardziej służalcza.

„Nie, panie Cristal” — odpowiedział. „Po prostu informuję o potencjalnych ryzykach, o możliwych komplikacjach, o prawdopodobnych konsekwencjach.”

Wiktor skinął głową, usatysfakcjonowany tą odpowiedzią, tym podporządkowaniem, tą uległością.

„Ryzyko jest akceptowalne” — powiedział. „Komplikacje są przewidywalne. Konsekwencje są… nieistotne.”

Doktor Nowak znów skinął głową, przyjmując do wiadomości, akceptując, nie kwestionując.

„Kiedy chce pan, żeby zabieg został przeprowadzony?” — zapytał, a jego głos był teraz całkowicie profesjonalny, całkowicie rzeczowy, całkowicie pozbawiony emocji.

Wiktor spojrzał na zegarek — elegancki, dyskretny, ale z pewnością kosztowny — a potem znów na doktora.

„Dzisiaj” — powiedział. „Teraz. Natychmiast.”

Doktor Nowak uniósł brwi w zaskoczeniu, a jego blizna znów stała się bardziej widoczna, bardziej wyrazista, bardziej niepokojąca.

„Ale… jak?” — zapytał. „Obiekt jest w hotelu. Jest przytomny. Jest świadomy. Nie możemy po prostu wejść do jego pokoju i wszczepić mu chip bez jego wiedzy, bez jego zgody, bez jego współpracy.”

Wiktor uśmiechnął się, a jego uśmiech był jak uśmiech drapieżnika, który widzi swoją ofiarę, który planuje atak, który cieszy się na myśl o polowaniu.

„Możemy” — powiedział. „I zrobimy to.”

Nacisnął przycisk na biurku, a drzwi do biura otworzyły się ponownie. Do środka weszło dwóch mężczyzn — wysokich, umięśnionych, ubranych w czarne garnitury, które nie mogły ukryć ich wojskowego wyszkolenia, ich zabójczych umiejętności, ich bezwzględnego oddania.

„Panowie” — powiedział Wiktor, a jego głos był teraz pełen autorytetu, pewności, władzy. „Macie nowe zadanie. Obiekt Tomasz Warski, obecnie przebywający w hotelu Sheraton w Poznaniu, pokój 507. Macie go… odwiedzić. Doktor Nowak będzie wam towarzyszył. Ma do wykonania… zabieg.”

Mężczyźni skinęli głowami, nie pytając o szczegóły, nie kwestionując rozkazów, nie wyrażając wątpliwości. Byli jak maszyny, jak roboty, jak narzędzia w rękach Wiktora — posłuszne, efektywne, bezlitosne.

„A moja córka?” — zapytał jeden z nich, a jego głos był głęboki, chrapliwy, jakby rzadko używany.

Wiktor zamyślił się na moment, a jego palce znów zaczęły bębnić o blat biurka, zdradzając jego niepokój, jego irytację, jego determinację.

„Irina nie może wiedzieć o tym zabiegu” — powiedział w końcu. „Nie może podejrzewać, że ingerujemy w jej… relację. Musi myśleć, że wszystko, co się dzieje, jest naturalne, spontaniczne, autentyczne.”

Mężczyźni znów skinęli głowami, przyjmując do wiadomości, akceptując, nie kwestionując.

„A jeśli będzie w pokoju?” — zapytał drugi z nich, a jego głos był cichszy, bardziej wyrafinowany, ale równie bezlitosny.

Wiktor machnął ręką, jakby ta możliwość była nieistotna, nieznacząca, niewarta jego uwagi.

„Nie będzie” — powiedział pewnie. „Wyszła stamtąd pół godziny temu. Widzieliśmy to na nagraniu. Jest teraz w drodze do swojego mieszkania. Mamy ją pod obserwacją.”

Mężczyźni po raz trzeci skinęli głowami, a potem, bez słowa, bez gestu, bez emocji, odwrócili się i wyszli z biura, zostawiając Wiktora i doktora Nowaka samych.

Doktor Nowak stał przez chwilę w milczeniu, jakby zbierał myśli, jakby przygotowywał się do tego, co miał zrobić, jakby próbował pogodzić się z konsekwencjami swoich działań.

„Panie Cristal” — powiedział w końcu, a jego głos był teraz cichszy, bardziej osobisty, bardziej ludzki. „Czy jest pan pewien, że to jest konieczne? Że nie ma innego sposobu? Że ryzyko jest warte… rezultatu?”

Wiktor spojrzał na niego, a jego oczy były teraz nie tylko zimne, ale także zmęczone, jakby ciężar jego decyzji, jego władzy, jego odpowiedzialności, był czasem zbyt duży do udźwignięcia.

„Doktorze Nowak” — powiedział cicho. „Pan nie rozumie. Pan nie widzi całości. Pan nie zna stawki, o którą gramy.”

Doktor Nowak czekał, nie przerywając, nie naciskając, nie kwestionując.

„To nie jest tylko o moją córkę” — kontynuował Wiktor. „To nie jest tylko o tego człowieka. To jest o coś większego, coś ważniejszego, coś bardziej fundamentalnego. To jest o przyszłość. O przetrwanie. O ewolucję.”

Jego głos stał się bardziej intensywny, bardziej namiętny, bardziej przekonujący, jakby próbował nie tylko wyjaśnić, ale także nawrócić, przekonać, zainspirować.

„Zakon Illuminatów nie jest zwykłą organizacją” — mówił. „Nie jest zwykłym stowarzyszeniem. Nie jest zwykłym kultem. Jest to… awangarda ludzkości. Pionierzy. Wizjonerzy. Ci, którzy widzą dalej, którzy myślą szerzej, którzy działają odważniej.”

Doktor Nowak słuchał, nie przerywając, nie komentując, nie osądzając.

„Przez wieki byliśmy w cieniu” — kontynuował Wiktor. „Działaliśmy dyskretnie, subtelnie, niewidocznie. Wpływaliśmy na bieg historii, na rozwój nauki, na ewolucję społeczeństwa. Ale zawsze z ukrycia, zawsze zza kulis, zawsze jako niewidzialna ręka.”

Jego głos stał się teraz bardziej uroczysty, bardziej profetyczny, bardziej wizjonerski.

„Ale teraz nadszedł czas, by wyjść z cienia” — powiedział. „By ujawnić się światu. By przejąć kontrolę nie tylko nad pojedynczymi wydarzeniami, pojedynczymi osobami, pojedynczymi instytucjami, ale nad całą ludzkością. Nad jej przyszłością. Nad jej przeznaczeniem.”

Doktor Nowak wciąż milczał, ale jego oczy, które dotąd były spokojne, teraz błyszczały czymś, co mogło być fascynacją, strachem, może nawet podziwem.

„A Tomasz Warski” — kontynuował Wiktor — „jest kluczem. Jest mostem. Jest narzędziem, które pomoże nam osiągnąć nasz cel. Jego ojciec jest jednym z przywódców Strażników — organizacji, która od wieków próbuje nas powstrzymać, zniszczyć, wyeliminować. Organizacji, która stoi na drodze postępu, ewolucji, transcendencji.”

Doktor Nowak skinął głową, zaczynając rozumieć, zaczynając widzieć, zaczynając akceptować.

„A moja córka” — głos Wiktora stał się teraz bardziej osobisty, bardziej emocjonalny, bardziej ludzki — „jest moim największym osiągnięciem. Moim dziełem sztuki. Moim wkładem w przyszłość Zakonu. Wychowałem ją, wytrenowałem ją, przygotowałem ją do roli, którą ma odegrać. Do misji, którą ma wypełnić. Do przeznaczenia, które ma zrealizować.”

Jego oczy, zwykle tak zimne, tak kontrolowane, teraz błyszczały czymś, co mogło być dumą, miłością, może nawet obsesją.

„Nie mogę pozwolić, by jej… uczucia do tego człowieka stanęły na drodze naszego planu” — powiedział. „By jej… miłość do niego zagroziła naszej misji. By jej… człowieczeństwo zniszczyło nasze dzieło.”

Doktor Nowak skinął głową po raz ostatni, w pełni rozumiejąc, w pełni widząc, w pełni akceptując.

„Rozumiem, panie Cristal” — powiedział cicho. „Zrobię, co w mojej mocy, by zabieg się powiódł. By chip działał zgodnie z planem. By obiekt… zmienił się zgodnie z pańskimi oczekiwaniami.”

Wiktor skinął głową, usatysfakcjonowany tą odpowiedzią, tym zrozumieniem, tą akceptacją.

„Idź, doktorze” — powiedział. „I pamiętaj — to, co robimy, nie jest dla nas. Nie jest dla naszego pokolenia. Jest dla przyszłości. Dla ludzkości. Dla ewolucji.”

Doktor Nowak skłonił się lekko, a potem, bez słowa, bez gestu, bez emocji, odwrócił się i wyszedł z biura, zostawiając Wiktora samego z jego myślami, jego planami, jego wizją.

Wiktor siedział przez chwilę w ciszy, patrząc na pusty ekran tabletu, na którym jeszcze przed chwilą widział swoją córkę w ramionach człowieka, który miał być tylko narzędziem, tylko środkiem do celu, tylko pionkiem w grze.

A potem, jednym ruchem palca, włączył tablet ponownie, ale tym razem nie wyświetlił nagrania z pokoju hotelowego. Zamiast tego otworzył folder oznaczony jako „Projekt Omega” — folder, który zawierał plany, schematy, dane, które były zbyt tajne, zbyt niebezpieczne, zbyt rewolucyjne, by ktokolwiek poza nim miał do nich dostęp.

I gdy przeglądał te plany, te schematy, te dane, jego twarz, zwykle tak kontrolowana, tak beznamiętna, tak zimna, rozjaśniła się w uśmiechu — uśmiechu, który nie był ani ciepły, ani przyjazny, ani ludzki. Był to uśmiech kogoś, kto widzi przyszłość, kto kontroluje teraźniejszość, kto manipuluje przeszłością. Kogoś, kto czuje się nie tylko ponad prawem, ponad moralnością, ponad etyką, ale także ponad człowieczeństwem.

Bo w świecie Wiktora Cristala, w świecie Zakonu Illuminatów, człowieczeństwo było tylko etapem, tylko fazą, tylko przejściowym stanem w ewolucji ku czemuś większemu, czemuś potężniejszemu, czemuś bardziej… transcendentalnemu.

I może właśnie dlatego, gdy zamknął tablet, gdy wstał zza biurka, gdy podszedł do okna, by spojrzeć na las otaczający kompleks, jego oczy, zwykle tak zimne, tak kontrolowane, tak beznamiętne, błyszczały czymś, co można by nazwać nadzieją — nadzieją na przyszłość, w której ludzkość przekroczy swoje ograniczenia, swoje słabości, swoje człowieczeństwo.

Przyszłość, którą on, Wiktor Cristal, miał pomóc stworzyć. Przyszłość, dla której był gotów poświęcić wszystko — nawet szczęście swojej córki, nawet życie niewinnego człowieka, nawet własne człowieczeństwo.

Przyszłość, która miała się zacząć od wszczepienia chipu Tomaszowi Warskiemu — chipu, który miał zmienić nie tylko jego orientację seksualną, ale także jego tożsamość, jego osobowość, jego istotę. Chipu, który miał być pierwszym krokiem w transformacji ludzkości, w jej ewolucji, w jej transcendencji.

Pierwszym krokiem w planie, który miał zmienić wszystko.

Tomasz obudził się z bólem głowy, który pulsował za jego oczami jak drugie serce. Światło poranka, które wpadało przez okna pokoju hotelowego, wydawało się zbyt ostre, zbyt jasne, zbyt agresywne. Dźwięki z korytarza — kroki pokojówek, szum odkurzacza, rozmowy gości — były jak młoty uderzające w jego czaszkę.

Usiadł na łóżku, próbując zebrać myśli, które wydawały się rozproszone, fragmentaryczne, niespójne. Co się stało? Dlaczego czuł się tak, jakby przespał nie kilka godzin, ale kilka dni? Dlaczego jego ciało było tak ciężkie, tak obolałe, tak obce?

Ostatnie, co pamiętał, to Irina wychodząca z pokoju, jej ostatni pocałunek, jej obietnica, że wkrótce wszystko mu wyjaśni. A potem… pustka. Czarna dziura w jego pamięci, w jego świadomości, w jego rzeczywistości.

Wstał powoli, ostrożnie, jakby testował, czy jego ciało wciąż go słucha, czy wciąż jest jego. Podszedł do łazienki, włączył światło, spojrzał w lustro.

Jego twarz była blada, jego oczy podkrążone, jego włosy w nieładzie. Ale to nie to przykuło jego uwagę. To był mały, prawie niewidoczny ślad na jego szyi — mały punkcik, jak po ukłuciu igłą, otoczony lekkim siniakiem, który mógłby być śladem namiętnego pocałunku, gdyby nie był tak… precyzyjny.

Dotknął go palcem, a ból, który poczuł, był ostry, konkretny, niepokojący. Co to było? Skąd się wzięło? Co się stało, gdy spał?

Pytania wirowały w jego głowie, ale odpowiedzi nie przychodziły. Zamiast tego, poczuł nagłą falę mdłości, która zmusiła go do pochylenia się nad umywalką. Jego ciało drżało, jego oddech był płytki, jego serce biło zbyt szybko.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 45.68
drukowana A5
za 99.67