E-book
36.75
drukowana A5
45.45
drukowana A5
Kolorowa
65.35
Integracja Aspektów

Bezpłatny fragment - Integracja Aspektów

Przyszłość to uleczona przeszłość


Objętość:
129 str.
ISBN:
978-83-8273-235-1
E-book
za 36.75
drukowana A5
za 45.45
drukowana A5
Kolorowa
za 65.35

Niniejsza publikacja to wersja poprawiona i rozszerzona książki wydanej oryginalnie w roku 2017.

W swoim pierwszym Pamiętniku Mistyka, prezentuję ideę integracji aspektów, bazując na własnych doświadczeniach i wyzwaniach życia w XXI wieku. Książka ów to zbiór błyskotliwych artykułów i opowieści, które powstały na przestrzeni kilku lat. Trochę, jak zebrane razem fragmenty z osobistego pamiętnika. Jako całość tworzą one swoisty assemblage tego, czym jest rzeczona integracja, prezentując ją w ciekawy i nowoczesny sposób.

Wstęp

Integracja aspektów to nowy front współczesnej psychologii, który zakłada, że fragmentaryczne aspekty jaźni mogą zostać przywrócone z powrotem do jedności jaźni.


Oto zapiski z kilku lat mojej drogi wychodzenia poza granice zwyczajnej ludzkiej świadomości do tego, co określam świadomością ekspansywną, która ukazuje świat o dużo większej głębi. W tej świadomości ludzkie zmysły otwierają się i poszerzają o nowe horyzonty. Wszystko staje się czymś więcej, niż się na pierwszy rzut oka (czy ucha) wydaje.

Jedyne czego trzeba, by to dostrzec, to spojrzeć szerzej niż zwykle i wsłuchać się bardziej uważnie. Trzeba otworzyć swoją świadomość i pozwolić sobie odczuwać poza wierzchnią warstwę rzeczywistości.

Zapraszam w tę podróż do świata psychiki i magii. Magii prostej, ludzkiej i naturalnej, a jednak tak urzekającej i mistycznej.


Ta książka z pewnością pozwoli Ci spojrzeć na siebie i otaczający świat w nowy, bogatszy sposób. Być może zrozumiesz lepiej swoją jaźń i rzeczywistość. Poznasz siebie bardziej.

Opowiem Ci o tym, jak sam poznawałem siebie z różnych stron. Poznawałem części siebie, które dawno zapomniałem; które były skryte w mojej podświadomości i nieświadomości; które przepadły w otchłaniach przeszłości i przyszłości; które kochałem i te, których nienawidziłem. Mam nadzieję, że poprzez mnie zobaczysz lepiej siebie.

A nawet jeśli nie, to przynajmniej może sprawię że zatrzymasz się na chwilę i zdasz sobie sprawę, że wszystko — wszystko w życiu ma swój sens i piękno. Wszystko jest wielorakie i ma wiele warstw. Nawet jeśli czasem trudno to dostrzec…

Nowy Front

Sha Dhar i jego aspekty… tylko maleńka ich część!

Ludzka psychika jest bardzo kreatywnym mechanizmem ekspresji dla Duszy, czyli dla Kreatywnej Esencji obecnej w każdym z nas. To dzięki niej możemy być elastyczni i dostosować się do każdej sytuacji. Dusza jest ostateczną jednością i kreatywnością, nienaruszalnym rdzeniem ludzkiej jaźni, zwanym też Psyche.

Aspekty to części ludzkiej psychiki, które tworzymy aby poradzić sobie z wyzwaniami życia. Jest to mechanizm zwany przetrwaniem.

Jest to piękny, genialny mechanizm, dzięki któremu jesteśmy w stanie tworzyć różne role, zależnie od potrzeby sytuacji. Większość aspektów jest bardzo użyteczna i działa bez problemu. Ale są też aspekty zagubione. Trochę jak owieczki, które odłączyły się od zgranego z pasterzem stada.

Pasterz to Dusza, czyli ów twórczy rdzeń jaźni. Najczystszy przejaw duchowej tożsamości. To po prostu „JA” — kreatywna świadomość istnienia. Pasterz powołuje owieczki do życia, dba o ich poczucie bezpieczeństwa oraz energetyczne karmienie. Bo każdy aspekt, jak i owieczka, potrzebuje energii do życia.

Największym wyzwaniem jest radzenie sobie z aspektami, które doświadczyły braku ów energii oraz przez to braku poczucia bezpieczeństwa. Stały się nieufne pasterzowi. Zaczęły uciekać wysoko w góry, albo w dół do obcego im miasta, albo w gąszcz dzikich niebezpiecznych lasów. To one doświadczyły bólu i traum. Były atakowane przez drapieżniki, ranione i zabijane. I to właśnie głównie o takich aspektach będzie tutaj mowa.


Dusza, sama w sobie, jest niezmiernie prosta. To uczucie istnienia. To świadomość, która potrafi i pragnie poznawać samą siebie na wiele różnych sposobów. A właściwie na nieskończenie wiele. To sens istnienia Życia jako całości. Dusza, świadomość, która nieustannie kreuje różne wersje samej siebie, aby odkryć to, czym jest. Bo ona tego nie wie. Nie wie, dopóki nie doświadczy. Tak, to dokładnie jest powodem, dlaczego jako ludzie nieustannie pragniemy czegoś nowego. Nieustannie chcemy iść dalej i poznawać więcej. Spełniamy przez to sens istnienia samego w sobie.


I choć może wydawać to się nieintuicyjne, albo głupie, to w tym pragnieniu poznawania siebie na wszelkie możliwe sposoby, tworzymy również trudności, cierpienie i wyzwania. Czym byłoby światło bez ciemności? Dokładnie, odpowiedź brzmi: niczym. Dzięki ciemności światło może zobaczyć swoją unikalność. Dzięki bólowi, wiemy czym jest przyjemność. Chaos dał nam poczucie spokoju i porządku. Bycie uwięzionym nadało głębi temu, czym jest wolność. Jest to sedno mechanizmu tworzenia aspektów.

Każdy aspekt ma swój anty-aspekt.

Zrozumienie tego to klucz do drzwi integracji i ponownego zebrania wszystkich owieczek pod pieczą jednego Pana i pasterza. Jednego mistrza. Jedynego Chrystusa Pana. I nie mam tutaj na myśli Jezusa z Nazaretu. On był tylko przykładem. Nauczycielem tego właśnie, o czym mówię w tej książce — tego, jak być Pasterzem. Jak być człowiekiem, który współgra z Duchem Świętym, czyli z własną Duszą.


Prędzej czy później cały ból zagubionych owieczek-aspektów nagromadzony w ludzkiej podświadomości i nieświadomości staje się nie do pokonania. Nie można już dłużej go ignorować i tworzyć kolejnych, coraz to nowych aspektów., udając że wszystko jest okej. Pojawia się wewnętrzne przeczucie, że coś trzeba zrobić z tymi wszystkimi odepchniętymi częściami własnej psychiki; że jakoś należy ponownie poskładać te puzzle w całość. Połączyć te wszystkie plemiona w jedno suwerenne „Państwo Ja.”

To od-wewnętrzne wołanie płynie z pragnienia Duszy, a określiłbym je mianem swoistej Trąby Gabriela, która sygnalizuje, że oto rozpoczyna się proces przebudzenia tego, co uśpione w podświadomości. Aby mogło zostać przywrócone do kreatywnego, scalającego łona Duszy.

Oto więc brzmienie Trąby Gabriela sprawia, że powstaje człowiek ze świętą misją integracji. Wkracza w proces przebudzenia, podczas którego zintegruje swoją rozwarstwioną ludzką tożsamość z doskonałą naturą Duszy. Oto gąsienica otacza się kokonem, aby dopełnić sensu swojego istnienia: zebrać mądrość wszystkich doświadczeń i na ich podstawie wykreować nowe życie.

Tak zaczyna się proces powracania do Jedności Jaźni i uleczenie przeszłości na głębokim poziomie.

Już niebawem gąsienica przestanie istnieć, a narodzi się… nowy gatunek człowieka: Homo Sapiens Divinus Papilio. Albo w skrócie Homo Divinus, czyli Boski Człowiek.

Po pierwsze: WYBÓR

Niech w wyborze przejrzystości

Niech w Klarownej Świadomości

I niech w słowach i obrazach

Uczuć płynnych cała gama

Znajdzie we mnie dziś istnienie

Aż w magika się zamienię!


Czy te wiśnie są jadalne?

Czy to róży są owoce — pięknej pasji namiętności?

Niechaj usta podpowiedzą…


W mym ogrodzie mam ich wiele

Wszystkie najcenniejsze!


Usta rzekły: dokonaj wyboru!

Dlaczego to takie ważne, aby dokonywać świadomych wyborów?

Otóż dlatego, że pośród zgiełku codziennego życia i wszystkich wpływów otoczenia, często człowiek zapomina, że ma wolną wolę, i że może zrobić ze swoim życiem, co tylko zechce.

Toteż człowiek po prostu pozwala, aby jego decyzje były z góry ustalone przez koleje losu, jego własne nabyte z zewnątrz przyzwyczajenia i systemy wierzeń. Boi się odpowiedzialności. Nie za bardzo ufa własnym możliwościom, a więc po prostu zrzeka się swojej wolności na rzecz społecznego porządku. Trochę jak owieczki, które zamiast iść za przewodnictwem własnego pasterza (Duszy), z nieufności pobiegły służyć i grać w miejskich iluzjach.


To nawet bardzo wygodne i nie byłoby w tym nic złego, gdyby jednak w tej wygodzie człowiek nie tracił czegoś bardzo cennego: swojej indywidualności i twórczej odwagi.

Życie w którym powtarza się dzień za dniem i rok za rokiem, bez większych zmian i pasji, szybko staje się nudne i miałkie. Bez smaku i wyobraźni. Człowiek zapada w rodzaj letargu, w którym coraz mniej czuje, a nawet jego myśli stają się przepełnione urojonymi lękami i konfuzją.

Gdy człowiek nie dokonuje świadomych wyborów, gdy nie określa i nie sięga po to, czego pragnie, czego chce doświadczyć — wtedy otaczające go energie, stają się równie niezdecydowane, bezbarwne i miałkie, co on.

I tutaj pojawia się pierwszy krok procesu integracji, czyli dokonanie świadomego wyboru. Podjęcie decyzji, że:

Tak, czas zacząć proces powrotu do własnej suwerennej pełni. Jestem gotowy!

Choć, tak szczerze mówiąc, nie jest to wybór człowieka. Jest to coś, co wydarza się na poziomie samej Duszy, czyli w rdzeniu jaźni. Albowiem ludzka psychika jest bardzo złożona. Składa się z milionów aspektów, które razem jakoś współgrają, ale nie wszystkie chcą zakończyć swoje gry i doświadczenia. I właśnie tutaj pojawia się wybór, by współgrać z pragnieniem Duszy i zacząć te wszystkie owieczki sprowadzać na powrót do serca.

Wielu ludzi, którzy się budzą, którzy słyszą to od-wewnętrzne wołanie, tą metaforyczną Trąbę Gabriela — wielu odwraca się plecami. Udają, że tego nie ma. Nie chcą współpracować z Duszą. Wolą kontynuować cykle swoich karmicznych gier i ludzkich dystrakcji. Biada im!

Biada im nie dlatego, że zostaną potępieni czy ukarani — nie! Dusza jest miłością i współczuciem na najwyższym możliwym poziomie. Nigdy nie narzuca swojej woli człowiekowi. Nigdy nie karze, ani nie nagradza. Ona po prostu akceptuje, przyjmuje, doświadcza i destyluje wszystko do łacińskiego Sapiens, czyli mądrości. Ale mówię, że biada im, bo wtedy proces integracji będzie dla nich bardzo trudny i długi.

Wiem o tym, bo i ja tego doświadczyłem. Wiele razy. Broniłem się przed tą drogą. Nie chciałem spojrzeć w pewne zaułki mojej psychiki, przeszłości, pragnień i cierpień. Nie chciałem czuć bólu, który skrywał się w ciemnych zakamarkach mojej jaźni. I ja odwracałem się plecami od własnej Duszy. Chciałem kontynuować udawanie, że jestem tylko człowiekiem, a świat jest tylko tym, co mówią inni. Chciałem gonić za pieniędzmi, seksem i ludzkim sukcesem — jak wszyscy. Wolałem udawać jedną z owieczek, zamiast podnieść swą pasterską różdżkę i przywołać wszystkie owieczki z powrotem do domu.


Biada mi! Po trzykroć biada! A może i po tysiąckroć. Ale okej, to też było częścią doświadczenia integracji. Bo czym byłoby bycie w zgodzie z własną Duszy, gdybym nie posmakował dzikości buntu?

Tak więc usta rzekły: dokonaj wyboru. Bo tak po prostu jest dużo łatwiej i przyjemniej.

I CHOĆ CAŁY ŚWIAT MOŻE MYŚLEĆ, ŻEŚ OSZALAŁ, TY I TAK PODĄŻAJ WŁASNĄ ŚCIEŻKĄ.

Własną drogą

Autorka grafiki: ©Anna Sarbok, www.sztukaserca.com.pl

Jestem przeto człowiekiem, który żyje inaczej. Jestem człowiekiem, który ma w sobie coś innego. Nie to że jestem lepszy niż inni, tylko ja poświęciłem swoje życie odkrywaniu Prawdy na temat tego, kim jestem. A to odkrywanie to właśnie proces integrowania aspektów. Przyjmowanie każdego z nich, tak, by mógł zostać sprowadzony do miłości Duszy. Do mistrzowskiej, kreatywnej świadomości. Właściwie jest to coś obecnego w każdej religii.

Myślę nawet, że proces ten jest podstawą i fundamentem — powodem powstania każdej duchowej ścieżki. Od pradawnego hinduizmu i joginicznej metamorfozy, przez buddyzm, animizm, taoizm, szamanizm, judaizm, chrześcijaństwo oraz islam, aż po współczesną psychologię, hipisowskie nurty New Age i ezoteryczne internetowe sekty. Wszystko to jest przejawem owieczek, które pragną być z powrotem u Pana… czy Pani — bo przecież to to samo. Człowiek od zarania dziejów zaczął zdawać sobie sprawę, że jest coś więcej niż tylko trudy, udręki i przyjemności doczesnego życia. Mamy to w swoim rdzeniu — pragnienie duchowego spełnienia. Rodzaju mistrzostwa.


Teraz więc powiem wam, czym dla mnie jest to słowo. W moim odczuciu, w moim słowniku „Mistrz” to po prostu człowiek, który kieruje się głosem swojej intuicji, czy serca — tego, co czuje, że jest dla niego słuszne w danej chwili. Mistrz to człowiek, który ufa sobie i jest prawdziwy. Ktoś, kto jest świadomy i choć nieustannie tworzy nowe, to również nieustannie integruje swoje aspekty. Nie trzyma żadnej owieczki na dystans. Nie odrzuca żadnej części siebie. Jest cały i kompletny w sobie — suwerenny i niezawisły. Kreatywny. Koherentny. W zgodzie ze sobą.


Jakbym mógł to wyjaśnić? Jak bym mógł kogoś do tego przekonać? A gdybym mógł cofnąć się w czasie i powiedzieć sobie 15 lat temu, żeby wbrew wszystkim przeciwnościom, wbrew temu co mówią mu inni a nawet jego własny zdrowy rozsądek — żeby on wszedł w ten dziwny świat duchowej tułaczki…

I co miałbym mu powiedzieć? Zapewne, że czeka go wspaniałe Mistrzostwo i umiejętności cudotwórcze, charyzma ponad horyzont, magiczne zdolności, podróże do innych rzeczywistości, poczucie wolności i nieustannego szczęścia? Herbatka w towarzystwie Jezusa, Buddy, Kriszny, Saint-Germain’a itd.?


Raczej nie, bo to wszystko nieprawda. Znaczy może poniekąd prawda, ale w zupełnie odmienny sposób.


Jedyne co bym pewnie potrafił mu powiedzieć, to że czeka go wilcza przygoda. Powiedziałbym mu — nie używając ani jednego słowa — że jego życie będzie raczej trudne i samotne, bo to ścieżka przez ciemną dolinę własnej Jaźni. Powiedziałbym mu to wszystko energetycznie. Na pewno żeby po prostu zaczął kochać Siebie w tym wszystkim, bo to już i tak jest bardzo wyzywający, trudny proces.

Zapewne chciałbym mu przekazać, że to wszystko będzie inne, niż mógłby oczekiwać, żeby nie spieszył się z niczym. Żeby nie usiłował nic osiągnąć, ponieważ wszystko i tak będzie inaczej! Powiedziałbym, że pewnie większość jego planów i aspiracji spełznie na niczym, i będzie wielokrotnie czuł, jakby wszystko zrobił źle. Jakby nic nie działało, jakby był sam w tym wszystkim, jakby już nawet nie wiedział kim jest.


Powiedziałbym jednak, aby ufał i szedł dalej własną drogą. Bo po drugiej stronie tego mostu mieczy ponad całym istnieniem, po drugiej stronie tych ostrych cięć i metamorfozy — jestem JA. Ja z potencjału przyszłości — ja, który już przeszedłem ten most i dlatego wiem, że pomimo bólu, oporu i trudności ten most warto przejść.


Bycie „Mistrzem” to wyobraźnia i kreatywność. To cieszenie się życiem bez poczucia winy i wstydu. To w sumie bardzo prosta, naturalna i bardzo radosna rzecz.


Most Mieczy jest jak pralka, która wypiera z Ciebie wszystko to, co już tobą nie jest. Most Mieczy zmusza Cię do wzięcia w posiadanie swojego Miecza Prawdy, nie by ciąć nim niewiernych, lecz by świecić nim na rzeczywistość i ukryte weń potencjały.

Jest Świetlny Miecz Prawdy, który odziera oczy ze szmat iluzji i odświeżającym tchnieniem zatrzymuje czas, abyś mógł dosłyszeć wołające Cię ścieżki. Drogi jeszcze niezbudowane, niezbadane korytarze istnienia…

Może trochę niebezpieczne, może wydają się być nazbyt nowe i nielogiczne… Może mój umysł poddaje się łzami i śmiechem, gdy poprzez serce tętnią te myśli nowych idei… ale to nimi wiedzie droga do wolności.

Niech zabrzmią we mnie te czyste, słodkie melodie mojej własnej Pełni! Niech wszelki odejdzie zamęt i zgiełk, gdym zanurzony w swojej esencji, słodko tej chwili poddaję się. Nie umiem sklecić tych słów, by całkowicie oddać uczucia, które tam są — tętniące w moim sercu.

Nie potrafię jeszcze sam zrozumieć Siebie. Lecz wiem, że ten ktoś kryjący się w głębi mojego wnętrza to nikt inny! Ja jestem. Ja istnieję!


Oto ścieżka: Trąba Gabriela, Most Mieczy Michała, Odwaga Rafaela i w samego Siebie wiara!

Poszukiwacz złota

Moja duchowa ścieżka rozpoczęła się od rodzaju zagubienia związanego z okresem dojrzewania. Jak każdy nastolatek szukałem drogi i sposobu na życie, chciałem stać się kimś. Mieć tożsamość i spełnienie w swoim życiu. Świat oferował mi wiele dróg. Przyglądałem się im uważnie. Wczuwałem się, która jest dla mnie, ale ostatecznie stwierdziłem, że jestem kimś dziwnym… trochę autystycznym… niekonwencjonalnym… cóż, nie czułem abym pasował do społeczeństwa w normalny sposób.

Miałem wrażenie, że chcę czegoś innego niż „normalność”. Czegoś więcej. Czegoś… sam nie wiedziałem czego! Ale jedyny słuszny kierunek jaki się objawił to: odnalezienie i zgłębianie Prawdy. Fascynował mnie mistycyzm, filozofia, łączność z Bogiem. Mając poczucie wewnętrznej pustki i zagubienia, doszedłem do wniosku, że jedyne co może zaspokoić moją tęsknotę to powrót do jedności ze Stwórcą.

Byłem wtedy katolikiem, tuż przed bierzmowaniem. To wtedy zaiskrzyło się we mnie bardziej niż kiedykolwiek. Chociaż już wcześniej lubiłem religię oraz mistycyzm otaczający jej tajemnicze, poza-zmysłowe oblicze. Kochałem Jezusa… chociaż w ogóle go nie rozumiałem. Chciałem jakiegoś głębszego, bardziej realnego z nim kontaktu. Nie wystarczała mi powierzchowność, jaką oferował powszechny rodzaj praktyk religijnych.

Gdyby nie moja miłość do życia i pragnienie radosnej doczesności i seksualnych doznań, z pewnością zostałbym mnichem. Wstąpiłbym do zakonu i tam oddawał się głębokim praktykom. Jednak moja dusza, czy mówiąc bardziej przyziemnie, moje ludzkie przeczucie… intuicja skierowała mnie w inną stronę. Tak, że natrafiłem na książkę Kazimierza Dymla, Skąd ten Blask Profesorze Sedlak!

To był przełom. Ponieważ ks. prof. Sedlak ukazał mi mistyczną stronę chrześcijaństwa, jakiej wcześniej nigdzie nie spotkałem. Jednocześnie jego naukowe podejście i sukcesy na polu wielu dziedzin rezonowały z moim młodzieńczym zapałem poznawania natury rzeczywistości. Ten wspaniały blend mistycyzmu, religii, nauki i fantastyki eksplodował mój umysł i otworzył na nowe fronty świadomości.

Zacząłem zgłębiać teoretykę fizyki kwantowej, czytać książki fantasy i sięgać do innych niż chrześcijańskie, źródeł duchowego poznawania. Czytałem wszystko, co wpadło mi w ręce i rezonowało z moją silną intuicją. To bardzo ważny punkt. Ja musiałem coś naprawdę poczuć w swoim sercu, czyli w swoim w i e d z e n i u, jak to nazywam, żeby to zacząć przyjmować i eksplorować. Miałem w tym wielką pasję! A także uczucie, że Bóg mnie prowadzi, że nie jestem w tym osamotniony.

Choć z drugiej strony często czułem się samotny, bo inni ludzie, moi rówieśnicy, koledzy, koleżanki — zdawali się nie być zainteresowani tymi rzeczami.


W końcu moja duchowa ścieżka, która na początku była raczej ścieżką młodzieńczych fascynacji, przerodziła się w wybór studiów filozoficznych na Uniwersytecie Warszawskim. Zgłębiałem bardzo wiele. Biblioteka UW była przepełniona najróżniejszą literaturą z całego świata. Czytałem teksty hinduistyczne, buddyjskie, taoistyczne, zen, wielu klasycznych filozofów, itd. — miałem hopla na punkcie bycia kimś WIĘCEJ niż tylko zwykłym człowiekiem. Nawet tego do końca nie rozumiałem. A w końcu, ostatecznie odkryłem, że to wszystko jest raczej bez znaczenia.

Dlatego, że odkryłem, czy miałem to przeczucie, że te wszystkie teorie to tylko drogowskazy do czegoś większego. Czegoś doświadczalnego. Pamiętajcie, że ja nie chciałem stać się uczonym w jakichś księgach i teoriach, ale doświadczyć jedności z Bogiem. Chciałem uwolnić się od ograniczeń bycia małym, zagubionym, walczącym o przetrwanie człowiekiem. Chciałem tego DOŚWIADCZYĆ na własnej skórze. Toteż prócz studiowania ksiąg, książek i tekstów, oddawałem się najróżniejszym duchowym praktykom.


Testowałem różne techniki medytacji, uprawiałem jogę, tai chi, tansegrity, ćwiczyłem najróżniejsze medytacje, recytowałem afirmacje i święte mantry, dyscyplinowałem swoje ciało i umysł, próbując wyzbyć się wszystkiego, co negatywne, brudne, złe, nieświęte. Jednym słowem dałem sobie niezły mix wszystkiego, co czułem, że ma jakąś duchową wartość i cały czas czułem, że coś mnie prowadzi. Coś zawsze kierowało mnie w dobrą stronę i faktycznie miewałem chwile absolutnego oświecenia. Chwile transcendentalne. Chwile poza ludzkim rozumieniem, czasem i rzeczywistością. Te mistyczne doświadczenia były moim paliwem, aby iść dalej. I wciąż są. Bo, co mi po steku wyświechtanych teorii i starań, jeśli nie zaspokajam swojego pragnienia? Po cóż miałbym drążyć skałę, jeśli nie odkrywam w niej złota!?

Ostatecznie to właśnie moje osobiste, autentyczne doświadczenia determinowały, w którą stronę mam iść i co dalej robić.

Kochałem je… dawały mi nadzieję i siłę aby wytrwać w tej samotnej i czasem bardzo trudnej wędrówce do oświecenia. A później, gdy już zorientowałem się, czym jest oświecenie i jak to wszystko działa, rozpoczął się mój proces świadomej integracji.

Bo oświecenie to naprawdę proces integrowania swojej psychiki, ciała i świadomości w jedność — żywy, tętniący, promieniujący, „święty” organizm… MNIE! Och, to brzmi tak wspaniale! Czujecie energię, jaka stoi za tymi słowami? Jest boska! Krystaliczna! Prawdziwa!

Oświecenie to integracja

Oświecenie to integracja wszystkich części jaźni. Integracja wszystkiego kim jesteś, byłeś i kiedykolwiek mógłbyś być — do harmonijnej jedności. Twojej własnej suwerennej jedności. Nie jakiegoś monolitycznego bloba w pomieszaniu z resztą ludzkości i Wszechświata, lecz do twojej indywidualnej, pięknej, unikalnej, twórczej, osobistej Obecności Jam Jest!


A więc czy ma to jakieś efekty poza tylko osobistym spełnieniem? Trudności po drodze jest bardzo dużo, ale jest też bardzo wiele korzyści, nowych możliwości, talentów, itp. — oto kilka z nich:


— Wyostrzone zmysły ludzkie i odkrycie wielu nowych.

— Większa intuicja i umiejętność rozróżniania potencjałów.

— Większa jasność i przejrzystość umysłu.

— Głębia świadomości — postrzeganie poza ramy fizycznej rzeczywistości do wielu innych wymiarów i warstw.

— Wgląd w ludzką psychikę i jej różne aspekty.

— Wielka mądrość i serce.

— Umiejętność wyjścia poza ramy czasu i ciągłego pośpiechu, w którym żyją zniewoleni, wciąż śpiący ludzie.

— Doświadczenia wolności od umysłu i jego myślotoku.

— Większa mądrość i wewnętrzna równowaga w trudnych sytuacjach.

— Zdolność bezwstydnego cieszenia się życiem i zmysłowością.

— Wyjście poza skomplikowanie i powierzchowność.

— Szczerość ze sobą i innymi.

— Czułe i otwarte serce… oczy miłości!

— Otwartość na świat magii i wyobraźni.

— Wyobraźnia otwiera się w niesamowity, piękny sposób!

— Umiesz patrzeć na sytuacje z różnych punktów widzenia i zobaczyć je w całości, w zrównoważony sposób.

— Większa miłość i akceptacja samego siebie, i wszystkiego wokół.

— Znacząco pogłębione zaufanie do siebie i wiara we własne możliwości.

— Wolność od zewnętrznych sugestii i hipnotycznych wpływów masowej świadomości.

— Umiejętność wczuwania się w esencję wszystkiego, zamiast gubić się w szczegółach i fasadach.

— Poczucie wewnętrznego światła.

— Wszystko staje się bardziej lekkie i płynące.

— I wiele, wiele więcej.


Droga długa jest i czasem już nie wiadomo czy ma kres, ale po jakimś czasie to przestaje mieć znaczenie. Zaczynasz dostrzegać piękno w tym całym procesie. Zaczynasz kumać, o co chodzi i dochodzisz do punktu totalnego zaufania do siebie. Już wiesz, że wszystko będzie dobrze. Po prostu wiesz! Jest w tym spokój i skupienie na zmysłowości życia.

Jak żyć?

Z Kasą. To pewne.

Taki napis widnieje na jednym z billboardów, który wczoraj zwrócił moją uwagę. Ludzkość bowiem — faktycznie — zdaje się bardziej niż kiedykolwiek zadawać to pytanie. Pamiętam, gdy kilka lat temu sam zacząłem je głęboko kontemplować.

Byłem jeszcze nastolatkiem i wkroczyłem właśnie w ten okres swojego dojrzewania, gdzie pojawiają się te wszystkie dotąd absolutnie niepociągające pytania o sens życia, o to, w którą pójść stronę; o to, kim jestem, kim chciałbym być — ha! — kim będę kiedy dorosnę?

Jak więc Żyć?

Oczywiście odpowiedzi płynące ze szkoły, od rodziców, księży katechetów itp. — były dość jednoznaczne: bądź dobry, grzeczny, ucz się pilnie, pracuj ciężko, myśl o przyszłości… ale przede wszystkim: czym Jaś za młodu, tym Jan w przyszłości. Czyli, że pieniądze w życiu są najważniejsze. Przetrwanie jest rzeczą pierwszorzędną, więc oczywiście moim zadaniem, jako młodego człowieka, jest zrobić wszystko, aby się przysposobić do jak najpomyślniejszej finansowo przyszłości.


Te odpowiedzi doprowadzały mnie do wielkiej depresji. Tak bardzo, że postanowiłem wkroczyć na ciemną stronę i stać się niepoprawnym"metalem”. Zacząłem słuchać “złej”, ciężkiej muzyki, chodzić ubrany na czarno, zapuszczać włosy i absolutnie lekceważyć życiową powagę, zamykając się w wirtualnym świecie Linuksa, języków programowania i gier komputerowych. (moja pierwsza strona internetowa była poświęcona hołdowi dla Merlina Mansona :) )

To był mój bunt przeciw normalności. Bunt przeciw staniu się kolejnym szczurem w gonitwie po bezpieczną przyszłość i wakacje na Krecie raz do roku. Ja chciałem w życiu czegoś więcej — przecież musi być coś więcej, musi być jakiś głębszy sens istnienia niż tylko praca i emerytura. A śmierć? Co się z nami dzieje po tym krótkim występie na scenie życia?

Co jest dalej?

To pytanie rozżarzyło moje węgle do czerwoności słońca. Sprawiło, że zacząłem eksplorować poza ramy katolickiego światopoglądu. I co za szczęście, że w ostatniej klasie gimnazjum pojawiło się kilka eksperymentalnych lekcji z historii filozofii. To jakby ktoś otworzył mi wielkie drzwi. Ja się w niej zakochałem. Filozofia stała się moim wyjściem ze świata heavy metalu do poznawania większych krajobrazów ludzkiej myśli. Jest takie powiedzenie, że: “Wszechświat konspiruje by spełniać twoje marzenia.” — właśnie tak się wtedy czułem.


Świat Linuksa i programowania nie był już tylko komputerowy, ale odsłonił mi swoją stronę filozoficzną: wolność oprogramowania, otwarte źródła, różnego rodzaju manifesty i sposoby myślenia zaklęte w językach programowania, i społecznościach niezliczonych dystrybucji tego systemu. Świat komputerów jest przesiąknięty myślą filozoficzną i religijną. Wszystko jest nią przesiąknięte. Za wszystkim stoi jakaś filozofia i systemy wierzeń… właśnie — systemy wierzeń! Wcześniej jakoś tego nie dostrzegałem. Wszystko jest systemem wierzeń. I któż wie które z wyznań ma rację? Które wierzenia są słuszne? Któż wie co tak naprawdę jest Prawdą?


Musiałem się odnaleźć w tym nowym, szerokim świecie. Jakoś określić siebie, znaleźć punkt zaczepienia, musiałem przecież kimś się stać, wyrzeźbić tę osobowość wrażliwości i odkrywczej pasji, którą byłem. I tutaj pojawił się głęboki ból. Pewnego dnia w ogrodzie pod moim ulubionym orzechem coś we mnie się obudziło. Zacząłem płakać i wołać do Boga. Poczułem ból, wielką tęsknotę pragnienie powrotu do jedności z Bogiem, do Domu. Nie było odwrotu, ów mistyczne pragnienie swoją pasją przyćmiło wszystko inne.

To było wbrew mojej ludzkiej woli. To była Trąba Gabriela — tak teraz bym to nazwał. Opętała moją istotę. Chciałem wstąpić do klasztoru i zgłębiać mistycyzm istnienia, połączenia z wiekuistym Stwórcą. Zabawna rzecz, ale szukając klasztoru który byłby odpowiedni natknąłem się na ideę Jezuitów buddystów.

Buddyzm. To było niemal jak przeznaczenie. I w tamtych czasach nikt nigdzie o tym nie mówił. Słowo buddyzm było dla mnie czymś zupełnie nowym, ale poczułem że ja właśnie tego chcę — Nirwany.

Pamiętam moje pierwsze buddyjskie książki kupione na zimowych wagarach w supermarkecie: Inteligencja Emocjonalna Daniela Golemana oraz Buddyzm Tybetański Dalajlamy.

Pamiętam pierwszą medytację. Pamiętam teraz jak to wszystko popłynęło niczym lawina. Joga, hinduizm, metoda Silvy, Tai Chi, Rei Ki, książki ks. Sedlaka, fizyka kwantowa, Życie i Nauka Mistrzów Dalekiego Wschodu, matura, studia filozoficzne, marihuana, rastafarianizm, Złota Księga Saint-Germain’a, Drzwi do Percepcji Aldousa Huxley’a itd. Itp.

I moje doświadczenia, mistyczne objawienia, dziwne energie, medytacyjne haje wspomagane marihuaną, i tęsknota. Olbrzymia tęsknota za czymś więcej! Za tym czymś, co nawet ciężko zdefiniować… Bogiem, Nirwaną, Domem, uczuciem spełnienia…?


To było właśnie to pytanie: jak żyć? Kim być?


To była podróż piękna, trudna, ciężka, cholernie satysfakcjonująca, niesamowita, magiczna — och piękna po prostu. Wielka pasja stania się tym Kimś, którym chciałem się stać. Kimś wolnym i odłączonym od szczurzej pogoni za wygodnym domem, wzorową rodziną i samochodem budzącym respekt sąsiadów.


Minęła dekada i patrzę wstecz. Czy osiągnąłem swój cel? Czy jestem Wzniesionym Mistrzem na Ziemi? Czy jestem Buddą? Czy jestem ponownym przyjściem Chrystusa? Czy jestem tym KIMŚ? Tak… i nie.

Bo to coś zupełnie innego niż mógłbym oczekiwać. Przeczytałem wieeele książek, lecz żadna z nich nie oddaje tego kim jest ów Mistrz na Ziemi. Wszystkie dotyczą czasów które przeminęły. Są niewspółczesne, nieaktualne — raczej wręcz błędne.

Istnieje teraz nowy front, nowy horyzont eksploracji, nowy kontynent, gdzie płyną śmiałkowie… a może szaleńcy? Podobno każdy jeden z wielkich odkrywców/artystów/naukowców był szaleńcem!

Nowy front ludzkości, nowy front każdego indywidualnego, unikalnego, pojedynczego człowieka to jego/jej ŚWIADOMOŚĆ. To ona jest tym czymś, czego szukałem. Nie Bóg, nie Dom, nie Nirwana, nie Oświecenie — lecz ŚWIADOMOŚĆ. Jest to odkrycie, które każdy może podjąć sam. Jest to podróż, którą trzeba odbyć samemu. Podróż do nowego lądu, który kryje się gdzieś za horyzontem twojej własnej Jaźni.

Jeżeli czujesz teraz trąbę Archanioła Gabriela wygrywającą Ci w Sercu pieśń nowej przygody, nadziei i tęsknoty za nieznanym, Nowym Światem — usiądź wygodnie, weź głęboki oddech i powiedz: Jestem Gotowy.

Jak Żyć?

Ze Świadomością.

To ekscytujące!

O świcie…

To poszukiwanie i wielkie pragnienie odnalezienia siebie przejawiało się też bardzo w moich snach. Ale minęło wiele czasu zanim zacząłem to choć trochę rozumieć. Wiele razu budziłem się w środku nocy, albo tuż przed świtem, czując te senne doświadczenia. Próbowałem zrozumieć o co tam chodzi… co też próbują mi powiedzieć moje sny? Jeśli coś w ogóle. A więc zacząłem je opisywać jako poezje.

Dziwnych snów cały talerz — umysł fiksujący

To jest efekt Nowej Energii transformujący


By usłyszeć, poczuć więcej — całym jest wyzwaniem

Także słucham i powoli w słowa ubieram czary


Pragnąc przelać i wyrazić ów nowe wymiary!

Z wolna staram się tu przynieść sennych marzeń sedno


Bo choć w myślach to bazgroły — mają czyste piękno

Są potokiem wielu warstw pełnych inspiracji


I w otwartych drzwiach do Serca odnajdują drogę.

Choć hałasów cała salwa i rozmyte myśli


Moim ogniem wielkiej pasji staję się przejrzysty

Z uszu Duszy czerpię mądrość na tej snów arenie


I tanecznym niemal krokiem

Świat ze światem stapiam w Jedność.


Miękki oddech, ufne serce i otwarty umysł…

Wstawiaj Polsko!

Okazało się, że w moich poprzednich inkarnacjach, które zacząłem pamiętać coraz wyraźniej, bywałem bardzo waleczny. Wcielałem się wielokrotnie na ziemiach polskich i walczyłem o to, co czułem, że jest słuszne: o wolność i dobrobyt tej ziemi!

W tym życiu również często przejawiałem takie zapędy i wiele razy im ulegałem. Mimo że wojny nie ma, to jednak sytuacja Polski jest raczej kiepska. Ekonomicznie wyzyskiwana i okupowana, może nie karabinami i szablami, jak kiedyś, ale bankami i sieciami zachodnich super-biznesów. Widząc to wszystko, przypominałem sobie swój dawny waleczny zew.


Odwiedzając niektóre miejsca, pamiętałem to jak kiedyś walczyłem o wolność. Moje poprzednie inkarnacje były naznaczone walką o niepodległość, walką z okupantem, walką o Polskę, walką o moje własne Suwerenne Ja. Stworzyło ta całą masę aspektów do zintegrowania. Oto jakie myśli i uczucia wzbudził we mnie jeden z takich właśnie walecznych aspektów-patriotów:


Jakże kochałem walczyć… jakże kochałem zwyciężać w walce, choćby najmniejszej, choćbym zwycięstwo przypłacił życiem — to nic, bo cel był zbożny… był większy niż moja ludzka małość, większy niż cierpienie ran, strat i krwi. Kochałem swoją walkę tak samo — a może i bardziej — niż kochałem to, o co walczę.

Heroizm jest najsilniejszą heroiną.

Ta Polska — mój kraj, który tak mocno kocham. Ten kraj napiętnowany przez stulecia, przez tysiąc lat już gnębiony, a może i dłużej. Wciąż walczący, wciąż okradany, wciąż gwałcony i dziś już nie można wejść do lasu, i jakiejś mogiły nie znaleźć. Albo pomnika heroicznych czynów krwią i życiem okupionych.

I ja pytam się dlaczego? Dlaczego ten kraj wciąż musi walczyć? Dlaczego nawet dziś mimo, że Polska jest wolna, mimo że ma godło i hymn, i język, i tożsamość, i można sobie kupić, i powiedzieć wszystko — dlaczego wciąż ta wolność wycieka?

Czy Polacy to durnie? Dlaczego nie kochają Siebie? Dlaczego byle francuz może przyjechać i zagarniać dla Siebie, i to jeszcze zgodnie z prawem — i mnie krew zalewa znowu, jak to widzę!

Mam ochotę znowu założyć konspirację podziemną i do wolności wszystkich prowokować.


Wczoraj to było apogeum, gdy leżąc w łóżku zalany tym starym partyzanckim aspektem, nie mogłem się powstrzymać… już chciałem pisać kolejny tomik wierszy nawołujących tego durnego Polaka do otworzenia swych oczu!

Wstawaj Polsko! Wstań na baczność!

Niech Cię Niemiec nie ograbi!

Wstań Polaku!

Otwórz oczy!

Zacznij Siebie kochać!

Nie daj Siebie wciąż rozkradać!

Dosyć! Dosyć! Dosyć!

Lecz usnąłem tylko zmęczony tym bojem. Odpłynąłem do snów, gdzie to wszystko bez znaczenia. Gdzie widzę przez oczy mojej Duszy, którymi patrząc, moje bojowe animusze tonują się — bo wszystko jest doskonałe.


Ta Polska ma swoje doświadczenie. Ona ma swój własny los a ja — choć sercu mojemu bliska — nie mogę go odmienić. Nie chcę nawet gdzieś w głębi — bo wiem, że Ona sama musi to zrobić, gdy będzie gotowa.

Wolności lat 25 minęło — gdy to rusyfikacyjny komunizm został cudem stąd wytrzebiony… tylko 25! Ja mam 28 i stąd chyba takie to dla mnie cenne, że jestem wolnym człowiekiem. Bo jak patrzę na stare fotografie, jak słucham opowieści, jak znajduję na strychu stare książki, gazety — to przerażam się szarzyzną i zakłamaniem.

Przerażam się tym, że Polska mogła być tak zgnębiona, manipulowana; że człowiek był takim “nikim” — tylko cegiełką w murze, tylko pustakiem w plugawej budowli…. tylko trybikiem w radzieckim kombajnie…

Smutna ta przeszłość narodu polskiego i pytam Siebie: dlaczego?

Może to nie ważne — może. Ale ja odkryłem dlaczego tak jest, odkryłem dlaczego ta walka musi wciąż tu być obecna, odkryłem dlaczego:


Bo dzień bez heroiny jest dniem straconym.

Heroizm to heroina najsilniejsza.

Bo cenić Siebie i swoją pracę, i ziemię — to jest trudna dyscyplina.

Bo łatwo jest być owieczką.

Najłatwiej jest być tylko pracownikiem. Najwygodniej jest tylko wykonywać czyjeś plecenia i żadnej poważnej odpowiedzialności na swe barki nie brać. Łatwiej jest powtarzać co pan bóg przykazał — niż przewrotną myślą nowe kreować.

A kimże jest ten pan bóg? Czy to szef supermarketu? Czy prezydent z zachodu? Czy ojciec i dziady z przeszłości przeklęte?

Niechże mi już będzie wolno o tym zapomnieć. Niechże ten naród ślepo pędzi za swym pasterzem, albo niech stanie dumą jako Pasterz sam dla się.

Ja wybieram własną ścieżką. Odłączony od tej krainy w największej miłości, jaką pompuje moje Serce.

Ja będę Polsko dla Ciebie latarnią, do której światła możesz przyjść zawsze. Będę dla Ciebie ja pięknym ptakiem, który wolnością frunie, gdzie zapragnie Sercem — i zawsze znajdzie chwilę dla swej ukochanej. Jestem ja Polsko dla Ciebie potencjałem, po który sięgniesz, gdy tylko zechcesz.

W miłości tej, Polsko, ja daję Ci wolność. Czyń co tylko Ci miłe!

Woda Shaumbry

Tekst ten odnalazł się po latach… i jest dla mnie tak niewinnie piękny, że musiałem go tu umieścić. Z dedykacją dla mojej prawdziwej duchowej rodziny, z którą spędziłem wiele chwil pięknych i trudnych  dla Shaumbry.

Jest to też przykład kolejnego rodzaju aspektów — Alfredów. Czyli właśnie takich związanych z byciem częścią grupy, czy rodziny. Więcej opowiem o nich trochę później.


Ospale zaczynał się dzień i słońce strzelało promieniami przez zasłonięte żaluzje pokoju. Alfred leżał na łóżku i mrugał oczami, budząc się do nowego dnia. Pierwsze myśli napełniły jego umysł. To sny nocnych przygód stoczyły się do pierwszych opowieści Alfredowego umysłu w tym nowym dniu. Mieszały się smutek i radość, cierpienie i ekstaza.


(Sny bywają bardzo barwne, a ich intensywność i skupienie nieraz przerasta rzeczywistość.)


Wyobraźnia Alfreda ożyła snami i gotowa była zabrać go na „jawną” wyprawę w nieskończony świat swoich zakamarków. Alfred szybko obrał kierunek i w mgnieniu oka znalazł się na lesistej polanie, pełnej słodkich dźwięków i zapachów.

W oddali widział znacznych rozmiarów chatę z piernika i czekolady, która wabiła jego głodny, poranny brzuch. Jednak, kto jak kto, ale on uwielbiał polany i lasy, a tym bardziej, że słyszał przyjemny łoskot wody — a więc chata oddaliła się jeszcze bardziej.

Łowił z otoczenia bodźce fantastycznego Życia. Nozdrza łapczywie pełnił powietrznymi łakociami kwiatów i brzóz, i rzucił się w świat fiołków, niezapominajek, maków i storczyków, koniczyny i trawy. Czerpał zachłannie, bez opamiętania chłonął dary bożego świata. Czuł się bezpiecznie i miło.

Miał wrażenie, że cały wszechświat sprzyja mu w tej chwili i czas jego wdechów i wydechów wydłużył się na 100 lat.

Gdzież tej bryzy pochodzenie? — pomyślał nagle. I już jego uszy prowadziły go coraz głośniejszym szumem do strumienia wcale niezwyczajnej wody.

„Om… to nie jest taki zwykły strumień — sprawdź sam!” — głosiła tabliczka lekko unosząca się nad wodą.

Nic nie myśląc, Alfred wskoczył w nurt i popłynął w dół, ciesząc się dziwnymi doznaniami. Woda tej rzeki, bo powiedzieć sobie trzeba, że przecież prawie każdy strumień w końcu staje się rzeką — a ten to już na pewno. Ma właściwości wcale nie byle jakie. Alfred usłyszał, jak woda przemawia: Jestem “Wodą Shaumbry”, kto ze mnie pije ma żywot łatwiejszy. Pozwól mi, a dam ci to czego szukasz.

Alfred oczywiście pozwolił i zaraz odczuł, jak jego ciało i umysł wypełnia lekko niebieska gęsta energia. Płynęła przez niego zupełnie jak woda i tylko pozwalał, aby wszystkie troski, napięcia, i brudy zostały rozpuszczone miłością rodziny. Czuł się niebiańsko. Ciało stało się ciężkie i rozluźnione jak nigdy, umysł lekki i strzelisty prowadził myśli jasne, i celne…

Alfred całkiem rozpłynął się w tym doświadczeniu.

Co jest moje?

Interesujący poranek, jako że obudziły mnie dziwne sny. Sny, które były na mnie projektowane w jednym tylko celu: abym zapomniał kim jestem, abym wpadł w konfuzję i dystrakcje. Abym tak pomieszał się w sobie, że zapomnę co jest moje, a co nie.

Czułem więc wyraźnie, aby oddychać i słuchać, gdy już się przebudziłem.

Czułem, aby być naprawdę obecnym tu i teraz — oddycham…. słucham….

Och umysł — te mamiące mamroty próbują mnie uśpić, wciągnąć do tego sennego wymiaru konfuzji i zapomnienia.

Ania śpi obok mnie i czuję jak energetycznie asystuje mi w tej konfrontacji z Matrixem. Szturcha mnie przez sen nogą, abym nie odpłynął, abym pozostał obecny. Pokazuje mi ucho i nos, bym słuchał i oddychał, bo ta narkoza Matrixu chce mnie uśpić i znieczulić. Ssie i ssie, mami i uwodzi — abym tylko usnął i zapomniał kim jestem.


Ale pozostałem w tym oddechu zmysłowym i jestem przebudzony! I w chwili, gdy moja świadomość jest już bardziej przebudzona i obecna w moim ciele, gdy mam to pełniejsze połączenie z moim Głosem Duszy, wypowiadam magiczne zaklęcie:

“Jestem kim Jestem. Jestem Mistrzem i oświadczam moją SUWERENNOŚĆ!

Rozkazuję wszystkim energiom służyć mi, albo ODEJŚĆ!”

Mamiące energie ustępują i biorę swobodny głęboki oddech. Ania zaczyna jakoś dziwnie dyszeć, jak gdyby z każdym wydechem emanowała z głębi Siebie jakieś energie… coś się dzieje w powietrzu… czuję jak w moim ciele zachodzą poruszenia i przepięcia energii, a moja zatkana prawa dziurka nosa, odblokowuje się. Och, głęboki oddech!


Leżę tak i słucham. Obserwuję. Słychać pierwszy samochód — ktoś wyjeżdża do pracy na poranną zmianę — świat wokół mnie budzi się. Wciąż czuję resztki lęku, jakby ten dziwny energetyczny wir miał zaraz wrócić, aby znowu spróbować mnie uśpić. Lecz czuję też moją Duszę, czuję jak mnie otula swoją ciepłą, świeżą Miłością. Daje poczucie bezpieczeństwa.


Ania budzi się powoli, a ja niespodziewanie zauważam jak moim umyśle pojawiają się jej myśli, resztki snów, doświadczeń w innych wymiarach.

Mija kilka chwil, których długość jest mi nieznana. W końcu zaczyna świtać — powolutku i ospale. Zauważam jak nasila się energetyczny hałas w atmosferze. Ludzie budzą się, włączają telefony, telewizory. Ich umysły — jeszcze przed chwilą skupione w krainach okołoziemskich, krążące jak ptaki po zachmurzonym niebie — teraz lądują i przechodzą w swój naziemny tryb funkcjonowania. Emitują myśli, emocje, obawy i nadzieje, żale i pragnienia. Trochę gubię się w tym hałasie. Mój własny umysł zaczyna odgrywać te okołoziemskie melodie.

Impulsywnie więc wstaję, ubieram się, nastawiam kawę, daję jeść plątającym się pod nogami, natarczywie skomlącym z głodu kotom. Tylko w pewnym momencie ogarnia mnie frustracja. Myśli o braku pieniędzy, o trudnościach życia, o tym że nie wiem co mam robić, kim być, gdzie jest moja Pasja?

Przez chwilę wkręcam się w to. Z gniewem napełniam pojemnik drewnem do pieca. Z gniewem przełykam niezbyt smaczną kawę i słyszę szept… To Kuthumi — mój niewidzialny przyjaciel! Kuthumi mówi do mnie: rozluźnij się, zrelaksuj się…

Zaczynam z nim dyskutować, że jak mam się zrelaksować, gdy to i tamto, i siamto… — wkręciłem się w starą płytę.

W końcu odpuszczam, siadam przy nierozpalonym jeszcze piecu i odpuszczam te wszystkie emocje. Oddycham głęboko, a na kolana wskakuje mi Quan Yin, moja ukochana kotka — co za dar!

Odpuszczam… słucham…. czuję…

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 36.75
drukowana A5
za 45.45
drukowana A5
Kolorowa
za 65.35