Pamiętam jak dziś ten dzień w którym do naszego małego przedszkola, przyszedł ten pan w magicznym kapeluszu. Człowiek ten wyglądał dość niezwykle, i na pewno przykuwał uwagę. To fakt. Miał na sobie kamizelkę, a pod nią kolorową koszulę przyozdobioną różnymi obrazkami Gwiazd i Planet. A do tego wszystkiego, ten ogromniasty kapelusz z dużym rondem. Wtedy wszystkim nam kojarzył się z pizzą, taką dużą, familijną, lekko pofalowaną.
Zaczął mówić zwyczajnie:
— Opowiem wam drogie dzieci o naszym Układzie Słonecznym, o naszej gwieździe Słońcu, oraz o wszystkich pobliskich planetach.
Wszystkie nasze panie z przedszkola już wtedy wygodnie siedziały na krzesłach. Pani Iwonka co prawdę stała, ale pan w kapeluszu poprosił uprzejmie, aby usiadła.
I oczywiście dokoła siedzieliśmy my, czyli cała nasza grupa misiowa, ze mną na czele, czyli Michaliną. Obok mnie siedziały moje najbliższe koleżanki — Weronika, Ania, Zuzia, Natalka i mała Julka, dużej wtedy nie było, była chora, a szkoda.
Pan w kapeluszu zasłonił rolety w oknach. Zrobiło się dość ciemno, tylko blask gwiazd i planet na koszuli prowadzącego rozświetlał naszą salę.
Nagle ze swojego kapelusza wyciągnął coś na kształt jabłka, raczej nie, bardziej pomarańczy, i podrzucił lekko w górę mówiąc: