Rozdział 1
Sprawdzam godzinę na smartwachu i wzdycham z ulgą. Zaledwie pół godziny dzieli mnie od końca pracy. A to z kolei przybliża mnie do tygodnia wolnego. Cóż… to jedyny pozytyw gwiazdki. Gdyby jeszcze jakoś dało się wymigać od rodzinnej kolacji naprawdę polubiłabym ten czas. Niestety dla mamy żaden powód nigdy nie był wystarczający. Nawet trawiąca mnie gorączka dwa lata temu.
Początek długiego weekendu postanawiam uczcić lampką czerwonego wina. Z kieliszkiem w dłoni przechodzę do salonu. Jestem tak rozluźniona, że chyba nikt ani nic nie popsuje mi dobrego nastroju. Cholera… Nagle moja komórka rozdzwania się dzwonkiem ustawionym specjalnie dla kontaktu „mama”. Może nie odebrać, a jutro wytłumaczyć się wczesnym pójściem spać? Jednak czy odłożenie rozmowy z matką cokolwiek zmieni? Spoglądam smętnym wzrokiem na komórkę, ale ostatecznie odbieram. Lepiej mieć już to za sobą.
— Słucham.
— Dzień dobry Agnieszko, dzwonię tylko, aby się upewnić, że przyjedziesz na rodzinną kolację. — W słuchawce rozlega się jak zwykle chłodny głos matki.
Mam ochotę jęknąć z frustracji, bo co roku zamiast kolęd słyszę tę samą matczyną śpiewkę.
— Tak, będę — zapewniam, siląc się na jak najbardziej uprzejmy ton.
— Tegoroczna wigilia będzie szczególna. Wojtuś planuje oświadczyć się twojej siostrze. Pokazywał mi wczoraj pierścionek. Jestem taka szczęśliwa.
Oczywiście. Przynajmniej jedna z córek cię nie zawodzi i może w końcu da ci upragnione wnuki. Jakież to romantyczne, oświadczyny we wigilię. Pewnie za rok o tej porze zaplanują ślub. Już niemal dostaję mdłości na wylew romantyzmu Dagmary i Wojtka. Nigdy nie krępowali się w gościach, ani nie szczędzili sobie czułych gestów. A to ja później musiałam wysłuchiwać od matki: „Patrz i sama się postaraj o takiego wspaniałego mężczyznę.”. Odkąd mój były związał się ze mną tylko po to, aby wzbudzić zazdrość w innej przestałam myśleć, że mogłabym się komuś spodobać właśnie ja. Może nie do końca poukładana, z burzą loków na głowie i wiecznie otwartą buzią. Moją podstawową wadą od zawsze było to, że mówiłam to, co myślę. Nawet jeżeli bywałam brutalna w swojej prawdzie.
Matka coś jeszcze trajkocze, ale skupiam się tylko na tym, aby wyłapać godzinę, o której mam dojechać na miejsce. Kiedy w końcu przerywa swój słowotok, kończę rozmowę wymigując się potwornym zmęczeniem.
— Dobrze, widzimy się w niedzielę rano — dorzuca mama, zanim się rozłącza.
Uciskam nasadę nosa, czując, że rozmowa z matką naprawdę mnie wymęczyła. Jednym haustem opróżniam do połowy pełen kieliszek. Głowa zaczyna mi coraz bardziej ciążyć. Powieki samoczynnie się przymykają. W sekundzie ogarnia mnie tak wielkie zmęczenie, że ledwie starcza mi sił na wzięcie prysznica.
Sobotę spędzam dopakowując ostatnie prezenty. Właściwie nie wiem po co się tak staram skoro moje prezenty co roku nikogo nie cieszą. Jakie by nie były, zawsze będą nietrafione. Po południu jadę zatankować auto. Żeby dotrzeć do rodziców o umówionej godzinie, muszę wyjechać najpóźniej o szóstej rano. Chociaż przy możliwych korkach, powinnam pewnie wybrać się już o piątej.
Kiedy budzę się w niedzielę rano, za oknem zdążyło już pojaśnieć. Cholera, coś za jasno jak na piątą. Natychmiast sprawdzam godzinę w komórce i gwałtownie wyskakuję z łóżka, uświadomiwszy sobie, że zaspałam. Dlaczego musiało się to stać akurat dzisiaj? Nie ma opcji, żebym dotarła do Katowic na czas. Szybki prysznic, dopakowanie ostatnich rzeczy do walizki i kawa wlana do kubka termicznego. Piętnaście minut, to może być mój rekord.
Wyjeżdżając z miasta ku mojemu małemu szczęściu nie natrafiam na korki. Już się łudzę, że po raz pierwszy los będzie mi sprzyjał, a wtem podają w radiu informację o poważnym wypadku na autostradzie. W związku z nim utworzył się kilkukilometrowy korek.
— Nie wierzę. — Zaciskam dłonie na kierownicy i klnę siarczyście.
Czy ja chociaż raz mogę nie mieć pod górkę? Ktoś mnie przeklął czy co? Kiedy dojeżdżam na miejsce wypadku korek zdążył się już nieco rozładować. I znowu kiedy zaczynam się cieszyć z małego pozytywu los po raz kolejny drwi ze mnie. Zaledwie parę kilometrów od domu rodziców łapię gumę.
— Nie, nie, nie! — Uderzam pięściami w kierownicę zaraz po tym jak zjeżdżam na pobocze.
Powstrzymywane łzy bezsilności w końcu spływają mi po policzkach.
— Mam już dosyć, poddaje się, okej. Wygrałeś losie, czy kimkolwiek jesteś i się na mnie uwziąłeś.
Moje użalanie się nad sobą przerywa nagle głośne walenie w boczną szybę. Ocieram mokre policzki, po czym opuszczam szybę do połowy. Aż się zapowietrzam na widok pochylającego się mężczyzny.
— Cześć Wojtek, też już jedziesz do rodziców? — zagaduję w ramach powitania.
Ku mojemu zaskoczeniu Wojtek zamiast odpowiedzieć na powitanie posyła mi spojrzenie pełne konsternacji.
— Przepraszam, ale musiała mnie pani z kimś pomylić. Jechałem za panią. Zauważyłem, że złapała pani gumę, więc się zatrzymałem, aby pomóc.
— Jak się pan nazywa? — pytam, ponieważ tajemniczy mężczyzna jest łudząco podobny do przyszłego narzeczonego mojej siostry.
— Kasjan Piotrowski — odpowiada bez zająknięcia.
— A zna pan Wojtka Piotrowskiego?
Nieznajomy rozciąga usta w delikatnym uśmiechu, czym zbija mnie nieco z tropu.
— To mój starszy o niecałe trzydzieści minut brat.
Osz cholera.
— A pani skąd zna mojego brata? — dopytuje po chwili.
Wychwytuję zarówno w jego spojrzeniu jak i głosie nutę podejrzliwości. Czyżby wziął mnie za kochankę Wojtka?
— Tak się składa, że moja siostra ma zostać narzeczoną pańskiego brata — wyjaśniam.
Ponownie na twarzy mężczyzny pojawia się uśmiech, a w oczach dostrzegam dziwny błysk.
— Zatem to jest ta sławetna siostra Dagmary — nuci wesoło.
— We własnej osobie. Ja niestety nic o panu nie słyszałam — dodaję, udając wielce zmartwioną tym faktem.
— W takim razie będziemy mieli świetną okazję, żeby się poznać. I skoro mamy za niedługo zostać rodziną może skończymy z tym panowaniem.
— Dobrze, a teraz wybacz, ale muszę zająć się oponą. Chcę ograniczyć spóźnienie do minimum.
— Pomogę ci — oferuje natychmiast Kasjan, a kiedy zauważa, że zamierzam odrzucić jego pomoc dodaje: — Chyba nie jesteś jedną z tych konserwatywnych kobiet, dla których przyjęcie pomocy od faceta jest ujęciem ich godności. Poza tym ponoć tak ci się spieszy, a razem szybciej się uporamy.
Niechętnie muszę przyznać mu rację. Wysiadam z auta i otwieram bagażnik, aby wyjąc koło zapasowe. Kasjan w tym czasie zabiera ze swojego samochodu potrzebny sprzęt. Zdjął długi beżowy płaszcz i został teraz w ciemnych jeansach oraz granatowym swetrze z golfem. Dopiero gdy przyglądam mu się uważniej, zauważam drobne różnice pomiędzy nim, a Wojtkiem. Kasjan jest chyba nieco wyższy i szerszy w ramionach. Do tego lekko utyka na prawą nogę.
Dwadzieścia minut później Kasjan melduje wykonanie zadania i pakuje sflaczałą opnę do mojego bagażnika.
— Dzięki za pomoc. Sama pewnie jeszcze bym się męczyła. — Dorzucam do podziękowań delikatny uśmiech.
— Nie ma za co. Polecam się na przyszłość. — Kasjan rewanżuje się o wiele szerszym uśmiechem.
Do niedawna nie wiedziałam co takiego Dagmara widzi we Wojtku, a teraz zaczynam się zastanawiać co takiego ma w sobie jego brat, że nie mogę oderwać wzroku od jego przystojnej twarzy.
— Jedź pierwsza. Pojadę zaraz za tobą — zarządza Kasjan, a ja jedynie jestem w stanie potaknąć głową i rzucić coś w stylu: „yhy”.
Bojąc się złapania kolejnej gumy nieco zdejmuję nogę z gazu. Gdy dojeżdżam pod dom rodzinny moje usta opuszcza przeciągłe westchnienie. Z jednej strony cieszę się, że w końcu dotarłam na miejsce i to w jednym kawałku, ale z drugiej na myśl o wejściu do jaskini lwa dostaję mdłości.
— Dobra, dasz radę. To tylko dwa, maksymalnie trzy dni. Pouśmiechasz się sztucznie, pogratulujesz siostrze zaręczyn. — Próbuję się zmobilizować tymi słowami do wyjścia z auta, ale niewiele to daje.
Już niemal przekręcam kluczyk w stacyjce i wciskam pedał gazu, aby odjechać, a wtem rozlega się cholerne walenie w szybę.
— Czekasz na rozłożenie czerwonego dywanu? — zagaja Kasjan, gdy lekko uchylam drzwi.
Dobre sobie. Prędzej piekło zamarznie niż moja matka rozłoży przede mną czerwony dywan.
— Nie, już wysiadam — burczę, wyciągając kluczyk ze stacyjki.
Następnie może z nieco zbyt dużym impetem otwieram drzwi. Kasjan odskakuje w ostatnim momencie, aby uniknąć uderzenia. Posyłam mu przepraszający uśmiech, jednak nic nie mówię. Skupiam się teraz bardziej na zwalczeniu paraliżującego strachu. Kasjan przygląda mi się przez chwilę uważnie, po czym wraca do swojego auta.
— Pomóc ci, czy jesteś jednym z tych konserwatywnych mężczyzn, dla których przyjęcie pomocy od kobiety jest ujęciem ich godności? — pytam z nutą przekory, używając dokładnie tych samych słów co on przed paroma minutami.
Kasjan zanosi się krótkim, dźwięcznym śmiechem, a moje serce zamiera na ten dźwięk. Nie dobrze, bardzo nie dobrze.
— Z resztą nieważne. Nie było propozycji. Sama mam kupę rzeczy do zaniesienia. — Jak zwykle w nerwach dostaję nadmiernego, bezskładnego słowotoku.
— Nie ładnie to tak coś zaproponować, a później się z tego wycofywać — zarzuca mi Kasjan.
Po jego głosie i psotnym spojrzeniem wiem jednak, że tylko się ze mną przekomarza.
— Dobrze, pomogę ci. Co mam wziąć?
— Weź siatki. Ja przyjdę po ten drugi karton, bo jest dość ciężki.
— Co ty tam nabrałeś? — pytam, otwierając bramę i przepuszczając Kasjana przodem.
— Garmażerka od mojej mamy. Ma firmę cateringową. W zeszłym roku podobno też zamawialiście u niej.
— Pamiętam te przepyszne roladki z musem śliwkowym. Smakowały obłędnie.
— Ja wolę te z brzoskwiniami, ale mama zawsze robi w dwóch wersjach.
— Mniam, mniam. — Już niemal czuję w ustach smak pieczone mięsa i śliwki.
Niestety mój dobry humor nagle pryska, bowiem drzwi wejściowe otwierają się z impetem, a w progu staje zirytowana matka.
— No nareszcie jesteś — fuka na mnie zamiast powitania. — Już myślałam, że nie przyjedziesz i zadzwonisz w ostatniej chwili, że cię nie będzie.
— Zawsze dotrzymuję danego słowa — odpowiadam chłodno. — A teraz wybacz, ale mamy jeszcze trochę rzeczy do wniesienia.
Matka ustępuje nam miejsca. W przeciwieństwie do mnie Kasjana obdarza jakże wylewnym powitaniem. Nawet obcy mężczyzna otrzymuje więcej uczuć niż jej rodzona córka.
— Dagmara i Wojtek przyjadą za kilka godzin — informuje mnie mama, chociaż wcale o to nie pytałam.
— Dziękuję za jakże cenną informację — odpowiadam sarkastycznie.
Matka patrzy na mnie z przyganą.
— Nawet w święta nie możesz sobie odpuścić.
— Czego nie mogę sobie odpuścić?! — wybucham. — No, co powiedz to wreszcie.
— Agnieszka, wystarczy. — Kasjan próbuje mnie uspokoić, ale zagryzanie zębów przez tyle lat w końcu staje się czymś ponad moje siły. — Chodź, trochę świeżego powietrza dobrze ci zrobi. Obie musicie ochłonąć.
Jak w jakimś amoku podążam za Kasjanem, dopiero po chwili orientując się, że idziemy trzymając się za ręce.
— Przepraszam za tamto. Nie powinieneś być tego świadkiem. To moje problemy. Ty jesteś tylko naszym gościem. Na pewno jesteś zmęczony po podróży. Może chcesz coś zjeść? — wyrzucam nieskładnie, z trudem opanowując łamiący się głos.
— Aga, spokojnie. Weź głęboki wdech i się uspokój. — Kasjan obraca mnie przodem do siebie, po czym układa dłonie na moich ramionach.
Jesteśmy teraz tak niebezpiecznie blisko.
— Wiem, że dla matki nigdy nie będę jak Daga, że nigdy jej nie zadowolę, ale to wciąż boli.
Odpuszczam sobie, nie przejmując się obecnością Kasjana, a raczej fakcie, że widzi mnie teraz w totalnej rozsypce. Nie potrafię już robić dobrej miny do złej gry.