E-book
12.6
drukowana A5
28.95
drukowana A5
Kolorowa
53.8
Drzewo dobroci

Bezpłatny fragment - Drzewo dobroci


Objętość:
129 str.
ISBN:
978-83-8384-406-0
E-book
za 12.6
drukowana A5
za 28.95
drukowana A5
Kolorowa
za 53.8

Drogi Czytelniku!

Jest mi niezmiernie miło, że książka z moją poezją trafiła w Twoje ręce. To już trzeci tomik, który tym różni się od dwóch wcześniej wydanych, że treść jego nie została podzielona na części czy rozdziały. Zamierzenie, by tego nie robić, jest celowe i pozostaje w ścisłym związku z samym życiem, które jest nieprzewidywalne, zaskakujące i które nie oddziela zdarzeń od emocji i uczuć. Radości przeplatają się ze smutkiem bądź szczęściem, tak jak miłość ze zdradą lub cierpieniem. Niemożliwym staje się zatem rozłożenie życia na osobne czynniki, którym nie towarzyszyłyby związki przyczynowo — skutkowe, okoliczności i sytuacje, które odnajdziesz w wierszach. Niechaj poprowadzą one Ciebie, drogi Czytelniku, przez meandry poezji wypełnionej życiem, z dynamicznie zmieniającą się tematyką, obrazami chwil i ich emocjami.


Dziękując za poświęcony czas, życzę Ci drogi Czytelniku, przyjemnej lektury, mając nadzieję, że właśnie taką będzie.


Autorka: Monika Orman

POSZUKIWANIE

(triolet)

Szukałam wszędzie każdą porą roku

W poszumie wiatru w suchych traw szeleście

By cię nie stracić z serca ani z oczu

Szukałam wszędzie każdą porą roku

W słowiczych pieśniach przed nadejściem mroku

W cichej muzyce spadających liści

Szukałam wszędzie każdą porą roku

W poszumie wiatru w suchych traw szeleście


Na wrzosowiskach tam gdzie mgły się kładą

Cisza króluje pełna snów i ćwierkań

Szukałam za dnia nawet nocą bladą

Na wrzosowiskach tam gdzie mgły się kładą

Pośród tęsknoty tkanej srebrną przędzą

I nawleczonej na nić skrytych pragnień

Na wrzosowiskach tam gdzie mgły się kładą

Cisza króluje pełna snów i ćwierkań


Jesteś jak byłaś niepokorna Muzo

W jesiennej krasie w dziewannach i astrach

Kwitniesz w ogrodzie najpiękniejszą różą

Jesteś jak byłaś niepokorna Muzo

W wianku na głowie oczy swoje mrużąc

Wśród pszczół brzęczących miodu słodkich plastrach

Jesteś jak byłaś niepokorna Muzo

W jesiennej krasie w dziewannach i astrach

autorka: Monika Orman

DRZEWO DOBROCI

Jestem drzewem dobroci z potężną koroną

Pod nią może schronienie znaleźć i pół świata

Korzenie me głęboko do źródła sięgają

We wszystkie soki życia jestem przebogata


Słońcem ogrzewane rodzą się muzyki

W ptasich gniazdach wyściełanych miękko dla miłości

Na gałęziach pąki nadziei na jutro

Rosną pośród liści dobrych wiadomości


W moim cieniu człowiek i wszelkie stworzenie

Znajdą pewny azyl przed oprawcy ręką

Nikogo nie dosięgnie zło czy niegodziwość —

Ziemia obiecana wszak nie jest udręką


Wśród konarów — huśtawki — radości beztroska

Szczebiocące dzieci tulą się do siebie

Nie trzeba im specjałów ni ptasiego mleka

By poczuć się mogły tak jak w siódmym niebie


A gdy przyjdzie po latach dokonać żywota

Przerobią mnie na papier cieńszy niż pergamin

Spisane na nim będą mądrości narodu

Stanę się współczesną Księgą (U)Rodzaju

LUSTRO DUSZY

W lustro duszy patrzę zamykając oczy

Prowadzę tajemną z nią bez słów rozmowę

Daję się za rękę w labirynt prowadzić

Ciemnych zakamarków pośród jasnych nocy


Widzę jak na dłoni to co niewidzialne

I tych co mieszkają z aniołami w raju

W ramionach kołyszą duchy mej przyszłości

Kreśląc piórem zdarzeń co będzie mi dane


Z labiryntu frunę wiatrem uniesiona

Przemierzam przestworza w towarzystwie ptaków

Grzejąc swoje serce w zimnym blasku słońca

Czekając na powrót Feniksa z popiołów


Spadam deszczem marzeń by użyźnić miłość —

Serce oddam temu kto kobietę — ptaka

Będzie umiał pojąć i w myślach jej czytać

Bom diabelski anioł i święta diablica


Kroczę suchą stopą przez ocean czasu

Dni nienasyconych pełnych sił i mocy

Z własną duszą wiodę tajemną rozmowę

W jej lustro zaglądam zamykając oczy

CZYM JEST POEZJA?

Każdy dzień utkany jest z czystej poezji

Ubranej w barwy na płótnach wielkich mistrzów

Pośród pięciolinii muzycznych pasaży

Rozbrzmiewa słowika nutą słodko-rzewną


Jest odbiciem duszy i wołaniem serca

Lustrem dla wszystkich zbłąkanych emocji

Gwiazdą Polarną oceanem tęsknoty

W ciepłym poranku maleńką kroplą rosy


Potęgą której siła głosu sprawiła że nawet

mocarstwom przyszło legnąć w gruzach

I niejedno serce wykute w kamieniu

Słodycz strof poezji do łez rozczuliła


Czy ktoś zobaczył poezji czystą postać

Nasycił nią do granic aż po nicość

Czy nadal spod pióra poety po nocach

Nad poziomy wzlata unosząc się pięknem

ŹRÓDŁO

Po meandrach losu nieznaną jest podróżą

Przez życiowe porty nie zawsze z dobrą wróżbą

Zamknięte w klepsydrze czasu ziarnko pustynne —

Symbol niestałości gdyż wszystko wokół płynne


Chwila chwili nie jest przenigdy taka sama

Piękno miodem słodkie oplata bólu rana

Życiem dla nas ludzie co w sercach nam zakwitli

I przyzwyczajenia do których nawykliśmy


Jak zatem opisać czym życie i co znaczy

Ziemią obiecaną i losem jest tułaczym

Z góry naznaczone zaś piętnem pożegnania

Jednak zapalczywie pragniemy jego trwania


Życiodajnym źródłem z którego pragniemy pić

Dając wiele w zamian aby móc szczęśliwie żyć

GDZIE MNIE JESZCZE NIE BYŁO

Być tam gdzie mnie jeszcze nie było —

po tej magicznej stronie lustra

w świecie pełnym szczęścia skromności —

gdzie nie czci się żadnego bóstwa


Tam dobrzy i prawi odnajdą

ideałów wyspę — Utopię

a miłość szacunek i zgoda

dołków podłości nie wykopią


Drogi prowadzą wprost do domostw

w których rozbrzmiewa radosny śpiew

gdzie ludzkie serca są zamknięte

na życia miernotę pychę gniew


W krainie bez chorób i bólu

nie pragnie się więcej niż trzeba

los ludzi bez wojen spokojny

i dzieci nie idą do nieba


Przemierzać lądy nieodkryte

o których nigdy się nie śniło

by móc dojść do wszystkich miejsc z marzeń

gdzie dotąd mnie jeszcze nie było…

WĘDRÓWKA

Ktoś musiał naznaczyć mnie duszą nomada,

kazał wyruszyć w tę podróż bez mapy,

by znaleźć miejsce w labiryncie życia —

nieba ziemskiego podarował zachwyt.


Brnęłam przez pustynie ułudnej wiary,

nie raz wpadając w ruchome piaski

i dom, choć pewny, zaczął chwiać w posadach,

fatamorganą jawiły zielone oazy.


Wierzyć przestałam pustynnej róży,

gwiazdy mą drogę wyznaczać zaczęły,

pod Wielkim Wozem wzniosłam znów gmach nowy,

solidnie utkany ze skrawków nadziei.


Jak dotąd opiera się głosom wędrowców,

ich obietnicom o ziemi mi danej,

mnie pod powiekami iskry twoich oczu,

westalskim płomieniem grzeją każdy ranek.


Stoją mury oknem otwartym na ciebie,

musisz tylko szybko drogę do mnie znaleźć,

bym w twych ramionach zamknąć mogła szczelnie,

co poszukiwane — ziemię obiecaną.

DOPÓKI

dopóki masz jeszcze człowieka w sobie

przewyższasz wciąż sztuczną inteligencję

życzliwość oddanie w jednej osobie —

zyskają z pewnością świata atencję


pomiędzy zazdrością serca rozdarcie

samotna wędrówka w tłumie ulicy

w zagonionych czasach ważne jest wsparcie

pewność lojalności i tajemnicy


szczęściem jest mieć kogoś kto nie zawiedzie

nie zostawi samych gdy wiatr nie sprzyja

ktoś kto się przez lata z nami zasiedzi

zwłaszcza gdy fortuna dom nasz omija


wszędzie gdzie powszechna rządzi miernota

człowiecza mentalność niezmiennie chciwa

tam poszanowanie jest szczerym złotem

skarbem drogocennym przyjaźń prawdziwa

TOLERANCJA

tolerancji zasad trzeba strzec jak skarbu

by zburzyć mentalność twardogłowych murów

i ukazać światu co prawdziwie ważne

burzyć zacofania ołowiane chmury


ubrana jak prawda w niewinności suknię

mocno poplamioną frazesami zdrajców

walczy o szacunek mieczem aprobaty

dla wszelkiej inności jej prawa do głosu


mocą akceptacji kruszy uprzedzenia

kompromisem wiedzie wprost do świata zgody

nie byłoby bez niej pełnej demokracji

wypływa prawami na szerokie wody


śmiało patrzy w przyszłość bo duszę ma młodą

jest siostrą postępu sprzyja wszelkim zmianom

rozwiązuje spory o kości niezgody

gwarantuje pokój i bezkonfliktowość


ścierać się wciąż będą poglądy i zdania

tolerancji zbroja niech się w słońcu mieni

ażeby od siły jej nawoływania

mrok mógł się rozstąpić a ziemia zadrżała!

DRUGIE OBLICZE WZRUSZENIA

nie umiem już kochać

mam serce puste

w dozgonną miłość nie wierzę

od dawna

wzruszają mnie chmury wędrujące

po niebie

wzrusza taniec liści na wietrze


słowa ludzkich przyrzeczeń

banalne i puste

nie potrafią już uczuć poruszyć

wzruszają mnie chmury wędrujące

po niebie

wzrusza taniec liści na wietrze


do głębi porusza wszelakie

cierpienie

walka o życie bez happy endu

przy niej nie wzruszają mnie na

niebie chmury

ani taniec liści na wietrze


porusza samotność co

wśród tłumu stoi

bezradnie szukając drugiego

człowieka

przy niej nie wzruszają mnie na

niebie chmury

ani taniec liści na wietrze

ZMIERZCH

Tyle dnia ze wszystkich dni się zmarnowało

Za wszystkim co z biegiem lat wyblakło

Straciło na znaczeniu

Przewartościowało


Blask zniekształca kontury i barwy

Choć w pełnym słońcu wydawały się lśnić złotem

Do bólu zmrużonych oczu

Dlatego szarego można było pomylić

z czarnym kotem


Dopiero o zmierzchu wszystko nabiera soczystości

Przyprawiając o zachwyt

O cudowny zawrót głowy

Nic nie kładzie się już cieniem

I świerszcze wychwalają pejzaż lipowy


O zmierzchu kształty są pełne harmonii

Dostrzegasz niebo chylące swą twarz ku ziemi

Wspomnienia wplecione w chmury

Przepływają nostalgią za uczuć drżenie


I kochasz ten zmierzch to nasycenie

Doceniasz jego spokój i powolne przemijanie

Czas świadomego rozdzielania serca i dobroci

Przebaczenia i pojednania


Tak chce się w tym zmierzchu czułym

Ciepłym dojrzałym

trwać całe wieki


Bo przecież drogi do Nocy jeszcze są dalekie…

MARZYCIELKA

w poszukiwaniu zaginionego czasu

karty rozkładam

ze szklanej kuli wróżę

chcąc się losowi słodko przypodobać

oczy zielone do niego mrużę


w poszukiwaniu

wielu szans utraconych

których wykorzystać nie potrafiłam

miniony czas pragnę jeszcze nadrobić

bo się w tym życiu

trochę pogubiłam


miłosnym szalem otulę na nowo

uczucia którym głupio

odejść pozwoliłam

nie doceniając ich wielkiej mocy

na świeczniku życia

bladym światłem lśniłam


do dziś bezskutecznie

szukam człowieka o sercu złotym

i duszą z białego atłasu

biegnąc na oślep przez życia wertepy

w poszukiwaniu

straconego czasu…

OD ZMIERZCHU PO ŚWIT

Od zmierzchu po świt czas bieg swój spowalnia

Zamykając nas w ramionach bezpiecznie

Dzień daje nocy nowe szczęścia wyśnić

I sennym myślom przepływać spokojnie


Rozgwieżdża niebo koloru indygo

Światłem księżyca srebrzy nocy chłody

Pragniemy chciwie dotyku czułego

Wieczór do świtu pozostanie młody


W ciepłych tuleniach dzień który przeminął

Wdzięczni za siebie doceniamy życie

Każde spojrzenie jest dla nas przyczyną

Radości dwóch serc bo radością syci


Do świtu razem we wspólnych snach trwanie

Pełni miłości a już od świtania

Splatamy miękko nasze rozmarzenie

Z niecierpliwością czekając zmierzchania

TRADYCJA ŚWIĘTOJAŃSKA

Płoną ognie na polanie,

rozświetlają nocy mroki,

echo w dal wysoko niesie,

zewsząd roześmiane głosy.


Wianek z kwiatów głowę zdobi —

panien na wydaniu młodych.

Nim północy ścisną chłody,

płynąć będzie z nurtem wody.


Chłopcy skacząc przez ognisko,

przypodobać chcą dziewczynom

i kłaniają się w pas nisko,

by łut szczęścia nie ominął.


Razem szukać będą kwiatu,

co gwarantem jest miłości,

ten kolorem lśni szkarłatu,

wróży szybkie zamążpójścia.


Nikt nie znalazł go jak dotąd,

choć marzenia się spełniają,

wszak tradycji nie da zwiędnąć,

nad ruczajem noc Kupały!

NOC ŚWIĘTOJAŃSKA

rozkwitam kwiatem paproci

atramentową nocą Kupały

sypię iskrami ogni w pragnienia

rozgrzewam nadzieję

zaglądając księżycem w oczy


niechaj nie będę niedomówieniem

jednorazową obietnicą chwili

stanę się cudownym kwiatem

historii prawdziwej


chcę noce usłane gwiazdami

rozkładać wieczorem na snu poduszki

wianki puszczać

w codzienne poranki

być wodą żywą

każdego jutra

JESTEM BŁĘKITEM

autor: Karol Bąk

JESTEM BŁĘKITEM

(ekfraza do obrazu Karola Bąka)


nazwałeś mnie aniołem błękitu


ubrałeś w obietnice bez pokrycia

w słodkie kłamstwa

błyszczałam w półprawdach

otoczona niedomówieniami

karmiona nadzieją złudną


rozbiłeś serce na kawałki

choć już niekompletne było


skrzydła połamałeś


sklejanie siebie zajmuje wiele czasu

bo zawsze gubi się jakaś część


i tym razem przeżyłam


nie nazywaj mnie więcej aniołem

jestem głucha na twoje szepty

podszepty błagania


znów jestem błękitem

ILUZJA

Niechaj cię nie zwiedzie oczu ciemny blask

Łagodność spojrzenia i spokój

To wszystko zamieniam jak zapałki trzask

Na burzę bo we mnie są moce


Piorunami ciskam w huragan przemieniam

Nie pozwalając Złu się zbliżyć

Wicher za grzywę na karku ściskam

I żywym ogniem goreję


Płomienie rozdaję pomiędzy zziębniętych

Dusze samotne ogrzewam

Lecz biada temu co moc chciałby skraść

Rychło go w popiół zamienię


Jestem czarownicą w tyglu mym zaklęcia

Wystarczy że raz skosztujesz

Na zawsze pozostaniesz już w serca niewoli

Nikt tego zaklęcia nie odczaruje


Lwica we mnie żyje gotowa i zabić

Gdyby na małe ktoś rękę chciał podnieść

Mieszkam w gęstym lesie głos tu echo niesie

Zatrutym jabłkiem bywa że częstuję


Gdy widzisz mnie śpiącą spokojną i słodką

To tylko iluzja, kochanie…

Gotowa do skoku wciąż stoję na straży

Nagrodą — nasze wspólne śniadanie…

BAJKA

Ta bajka inaczej będzie się zaczynać

bo ona właściwie teraz się już kończy —

żyli z sobą razem krótko i szczęśliwie

chociaż jeszcze wiele mogłoby ich łączyć


On piękny i młody i rozkapryszony

pokochał miłością co z zazdrości chora

zamknął w złotej klatce chciał całą zawłaszczyć

zaufanie przy tym było nocną zmorą


Ona wciąż oddana oraz zawsze wierna

zazdrości powodów nie dawała wcale

chociaż przyciągała sobą niejednego

odrzucała wszystkie zaloty niedbale


Karmiąc co dzień szczodrze tak wielką miłością

pokazała przy tym swoją duszę słodką

jednak on jak ślepiec nie widział lub nie chciał

zachłanność nie dała by zajrzał do środka


Szkoda że nie umiał dać choć małej szansy

by móc zasmakować jak się życie dzieli

mogliby żyć razem długo i szczęśliwie

ale zamiast tego wszystko diabli wzięli!

NIOSĘ

Niosę w dłoniach nadzieję


Samotnych dni i nocy


Zaschniętych tęsknot


Obumarłych pragnień


Twoje nieustanne przy mnie niebycie


I niedokochane życie

PORANEK

majowy poranek


przeciąga się jak kot na poduszce


na skraju dnia szeleszczą sny


ciepło łóżka zapach twojego ciała


muśnięcie warg


niedzielny raj…


poranku nie mijaj za szybko


nie śpiesz się


trwaj…

PARYSKIE WSPOMNIENIA

znowu mam ochotę na Paryż kochanie

na galerie i zabytki nad Sekwaną

poranną bagietkę kawy kosztowanie

w maleńkiej kawiarence przy Champs-Elysees


pociąg nie odjedzie już z dworca d’Orsay

rikszą wyruszymy na Pola Marsowe

dzwonami katedry obudzimy miasto

jedyne w swoim pięknie jak Catherine Deneuve


paryskim wieczorem upijemy słodko

w gwiazdy zapatrzeni na wzgórzu Montmartre

wchłoniemy charm ulic głosy roześmiane

utoniemy w atmosferze fin du siecle


znowu mam ochotę na Paryż kochanie

na spektakl w Moulin Rouge i szampana nocą

szaleństwo zakupów w Galerii Lafayette

gdzie neony blaskiem szarości wyzłocą


znów wyznasz mi miłość w tym mieście zachwytu —

niechaj rozcałuje rozkocha rozmarzy

i w serce się wtopi francuską piosenką

przez różowe okulary — la vie en rose

PRZEPIS NA MIŁOŚĆ*

Pierwsze co zrobić — wyciągnąć odwagę

Skrzętnie schowaną w skorupie zwątpienia

Strach skroić w kostkę by zdać sobie sprawę

Że już nie grozi uczuć przypaleniem


Dwa kilogramy uśmiechu odważyć

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 12.6
drukowana A5
za 28.95
drukowana A5
Kolorowa
za 53.8