Drogi Czytelniku!
Jest mi niezmiernie miło, że książka z moją poezją trafiła w Twoje ręce. To już trzeci tomik, który tym różni się od dwóch wcześniej wydanych, że treść jego nie została podzielona na części czy rozdziały. Zamierzenie, by tego nie robić, jest celowe i pozostaje w ścisłym związku z samym życiem, które jest nieprzewidywalne, zaskakujące i które nie oddziela zdarzeń od emocji i uczuć. Radości przeplatają się ze smutkiem bądź szczęściem, tak jak miłość ze zdradą lub cierpieniem. Niemożliwym staje się zatem rozłożenie życia na osobne czynniki, którym nie towarzyszyłyby związki przyczynowo — skutkowe, okoliczności i sytuacje, które odnajdziesz w wierszach. Niechaj poprowadzą one Ciebie, drogi Czytelniku, przez meandry poezji wypełnionej życiem, z dynamicznie zmieniającą się tematyką, obrazami chwil i ich emocjami.
Dziękując za poświęcony czas, życzę Ci drogi Czytelniku, przyjemnej lektury, mając nadzieję, że właśnie taką będzie.
Autorka: Monika Orman
POSZUKIWANIE
(triolet)
Szukałam wszędzie każdą porą roku
W poszumie wiatru w suchych traw szeleście
By cię nie stracić z serca ani z oczu
Szukałam wszędzie każdą porą roku
W słowiczych pieśniach przed nadejściem mroku
W cichej muzyce spadających liści
Szukałam wszędzie każdą porą roku
W poszumie wiatru w suchych traw szeleście
Na wrzosowiskach tam gdzie mgły się kładą
Cisza króluje pełna snów i ćwierkań
Szukałam za dnia nawet nocą bladą
Na wrzosowiskach tam gdzie mgły się kładą
Pośród tęsknoty tkanej srebrną przędzą
I nawleczonej na nić skrytych pragnień
Na wrzosowiskach tam gdzie mgły się kładą
Cisza króluje pełna snów i ćwierkań
Jesteś jak byłaś niepokorna Muzo
W jesiennej krasie w dziewannach i astrach
Kwitniesz w ogrodzie najpiękniejszą różą
Jesteś jak byłaś niepokorna Muzo
W wianku na głowie oczy swoje mrużąc
Wśród pszczół brzęczących miodu słodkich plastrach
Jesteś jak byłaś niepokorna Muzo
W jesiennej krasie w dziewannach i astrach
DRZEWO DOBROCI
Jestem drzewem dobroci z potężną koroną
Pod nią może schronienie znaleźć i pół świata
Korzenie me głęboko do źródła sięgają
We wszystkie soki życia jestem przebogata
Słońcem ogrzewane rodzą się muzyki
W ptasich gniazdach wyściełanych miękko dla miłości
Na gałęziach pąki nadziei na jutro
Rosną pośród liści dobrych wiadomości
W moim cieniu człowiek i wszelkie stworzenie
Znajdą pewny azyl przed oprawcy ręką
Nikogo nie dosięgnie zło czy niegodziwość —
Ziemia obiecana wszak nie jest udręką
Wśród konarów — huśtawki — radości beztroska
Szczebiocące dzieci tulą się do siebie
Nie trzeba im specjałów ni ptasiego mleka
By poczuć się mogły tak jak w siódmym niebie
A gdy przyjdzie po latach dokonać żywota
Przerobią mnie na papier cieńszy niż pergamin
Spisane na nim będą mądrości narodu
Stanę się współczesną Księgą (U)Rodzaju
LUSTRO DUSZY
W lustro duszy patrzę zamykając oczy
Prowadzę tajemną z nią bez słów rozmowę
Daję się za rękę w labirynt prowadzić
Ciemnych zakamarków pośród jasnych nocy
Widzę jak na dłoni to co niewidzialne
I tych co mieszkają z aniołami w raju
W ramionach kołyszą duchy mej przyszłości
Kreśląc piórem zdarzeń co będzie mi dane
Z labiryntu frunę wiatrem uniesiona
Przemierzam przestworza w towarzystwie ptaków
Grzejąc swoje serce w zimnym blasku słońca
Czekając na powrót Feniksa z popiołów
Spadam deszczem marzeń by użyźnić miłość —
Serce oddam temu kto kobietę — ptaka
Będzie umiał pojąć i w myślach jej czytać
Bom diabelski anioł i święta diablica
Kroczę suchą stopą przez ocean czasu
Dni nienasyconych pełnych sił i mocy
Z własną duszą wiodę tajemną rozmowę
W jej lustro zaglądam zamykając oczy
CZYM JEST POEZJA?
Każdy dzień utkany jest z czystej poezji
Ubranej w barwy na płótnach wielkich mistrzów
Pośród pięciolinii muzycznych pasaży
Rozbrzmiewa słowika nutą słodko-rzewną
Jest odbiciem duszy i wołaniem serca
Lustrem dla wszystkich zbłąkanych emocji
Gwiazdą Polarną oceanem tęsknoty
W ciepłym poranku maleńką kroplą rosy
Potęgą której siła głosu sprawiła że nawet
mocarstwom przyszło legnąć w gruzach
I niejedno serce wykute w kamieniu
Słodycz strof poezji do łez rozczuliła
Czy ktoś zobaczył poezji czystą postać
Nasycił nią do granic aż po nicość
Czy nadal spod pióra poety po nocach
Nad poziomy wzlata unosząc się pięknem
ŹRÓDŁO
Po meandrach losu nieznaną jest podróżą
Przez życiowe porty nie zawsze z dobrą wróżbą
Zamknięte w klepsydrze czasu ziarnko pustynne —
Symbol niestałości gdyż wszystko wokół płynne
Chwila chwili nie jest przenigdy taka sama
Piękno miodem słodkie oplata bólu rana
Życiem dla nas ludzie co w sercach nam zakwitli
I przyzwyczajenia do których nawykliśmy
Jak zatem opisać czym życie i co znaczy
Ziemią obiecaną i losem jest tułaczym
Z góry naznaczone zaś piętnem pożegnania
Jednak zapalczywie pragniemy jego trwania
Życiodajnym źródłem z którego pragniemy pić
Dając wiele w zamian aby móc szczęśliwie żyć
GDZIE MNIE JESZCZE NIE BYŁO
Być tam gdzie mnie jeszcze nie było —
po tej magicznej stronie lustra
w świecie pełnym szczęścia skromności —
gdzie nie czci się żadnego bóstwa
Tam dobrzy i prawi odnajdą
ideałów wyspę — Utopię
a miłość szacunek i zgoda
dołków podłości nie wykopią
Drogi prowadzą wprost do domostw
w których rozbrzmiewa radosny śpiew
gdzie ludzkie serca są zamknięte
na życia miernotę pychę gniew
W krainie bez chorób i bólu
nie pragnie się więcej niż trzeba
los ludzi bez wojen spokojny
i dzieci nie idą do nieba
Przemierzać lądy nieodkryte
o których nigdy się nie śniło
by móc dojść do wszystkich miejsc z marzeń
gdzie dotąd mnie jeszcze nie było…
WĘDRÓWKA
Ktoś musiał naznaczyć mnie duszą nomada,
kazał wyruszyć w tę podróż bez mapy,
by znaleźć miejsce w labiryncie życia —
nieba ziemskiego podarował zachwyt.
Brnęłam przez pustynie ułudnej wiary,
nie raz wpadając w ruchome piaski
i dom, choć pewny, zaczął chwiać w posadach,
fatamorganą jawiły zielone oazy.
Wierzyć przestałam pustynnej róży,
gwiazdy mą drogę wyznaczać zaczęły,
pod Wielkim Wozem wzniosłam znów gmach nowy,
solidnie utkany ze skrawków nadziei.
Jak dotąd opiera się głosom wędrowców,
ich obietnicom o ziemi mi danej,
mnie pod powiekami iskry twoich oczu,
westalskim płomieniem grzeją każdy ranek.
Stoją mury oknem otwartym na ciebie,
musisz tylko szybko drogę do mnie znaleźć,
bym w twych ramionach zamknąć mogła szczelnie,
co poszukiwane — ziemię obiecaną.
DOPÓKI
dopóki masz jeszcze człowieka w sobie
przewyższasz wciąż sztuczną inteligencję
życzliwość oddanie w jednej osobie —
zyskają z pewnością świata atencję
pomiędzy zazdrością serca rozdarcie
samotna wędrówka w tłumie ulicy
w zagonionych czasach ważne jest wsparcie
pewność lojalności i tajemnicy
szczęściem jest mieć kogoś kto nie zawiedzie
nie zostawi samych gdy wiatr nie sprzyja
ktoś kto się przez lata z nami zasiedzi
zwłaszcza gdy fortuna dom nasz omija
wszędzie gdzie powszechna rządzi miernota
człowiecza mentalność niezmiennie chciwa
tam poszanowanie jest szczerym złotem
skarbem drogocennym przyjaźń prawdziwa
TOLERANCJA
tolerancji zasad trzeba strzec jak skarbu
by zburzyć mentalność twardogłowych murów
i ukazać światu co prawdziwie ważne
burzyć zacofania ołowiane chmury
ubrana jak prawda w niewinności suknię
mocno poplamioną frazesami zdrajców
walczy o szacunek mieczem aprobaty
dla wszelkiej inności jej prawa do głosu
mocą akceptacji kruszy uprzedzenia
kompromisem wiedzie wprost do świata zgody
nie byłoby bez niej pełnej demokracji
wypływa prawami na szerokie wody
śmiało patrzy w przyszłość bo duszę ma młodą
jest siostrą postępu sprzyja wszelkim zmianom
rozwiązuje spory o kości niezgody
gwarantuje pokój i bezkonfliktowość
ścierać się wciąż będą poglądy i zdania
tolerancji zbroja niech się w słońcu mieni
ażeby od siły jej nawoływania
mrok mógł się rozstąpić a ziemia zadrżała!
DRUGIE OBLICZE WZRUSZENIA
nie umiem już kochać
mam serce puste
w dozgonną miłość nie wierzę
od dawna
wzruszają mnie chmury wędrujące
po niebie
wzrusza taniec liści na wietrze
słowa ludzkich przyrzeczeń
banalne i puste
nie potrafią już uczuć poruszyć
wzruszają mnie chmury wędrujące
po niebie
wzrusza taniec liści na wietrze
do głębi porusza wszelakie
cierpienie
walka o życie bez happy endu
przy niej nie wzruszają mnie na
niebie chmury
ani taniec liści na wietrze
porusza samotność co
wśród tłumu stoi
bezradnie szukając drugiego
człowieka
przy niej nie wzruszają mnie na
niebie chmury
ani taniec liści na wietrze
ZMIERZCH
Tyle dnia ze wszystkich dni się zmarnowało
Za wszystkim co z biegiem lat wyblakło
Straciło na znaczeniu
Przewartościowało
Blask zniekształca kontury i barwy
Choć w pełnym słońcu wydawały się lśnić złotem
Do bólu zmrużonych oczu
Dlatego szarego można było pomylić
z czarnym kotem
Dopiero o zmierzchu wszystko nabiera soczystości
Przyprawiając o zachwyt
O cudowny zawrót głowy
Nic nie kładzie się już cieniem
I świerszcze wychwalają pejzaż lipowy
O zmierzchu kształty są pełne harmonii
Dostrzegasz niebo chylące swą twarz ku ziemi
Wspomnienia wplecione w chmury
Przepływają nostalgią za uczuć drżenie
I kochasz ten zmierzch to nasycenie
Doceniasz jego spokój i powolne przemijanie
Czas świadomego rozdzielania serca i dobroci
Przebaczenia i pojednania
Tak chce się w tym zmierzchu czułym
Ciepłym dojrzałym
trwać całe wieki
Bo przecież drogi do Nocy jeszcze są dalekie…
MARZYCIELKA
w poszukiwaniu zaginionego czasu
karty rozkładam
ze szklanej kuli wróżę
chcąc się losowi słodko przypodobać
oczy zielone do niego mrużę
w poszukiwaniu
wielu szans utraconych
których wykorzystać nie potrafiłam
miniony czas pragnę jeszcze nadrobić
bo się w tym życiu
trochę pogubiłam
miłosnym szalem otulę na nowo
uczucia którym głupio
odejść pozwoliłam
nie doceniając ich wielkiej mocy
na świeczniku życia
bladym światłem lśniłam
do dziś bezskutecznie
szukam człowieka o sercu złotym
i duszą z białego atłasu
biegnąc na oślep przez życia wertepy
w poszukiwaniu
straconego czasu…
OD ZMIERZCHU PO ŚWIT
Od zmierzchu po świt czas bieg swój spowalnia
Zamykając nas w ramionach bezpiecznie
Dzień daje nocy nowe szczęścia wyśnić
I sennym myślom przepływać spokojnie
Rozgwieżdża niebo koloru indygo
Światłem księżyca srebrzy nocy chłody
Pragniemy chciwie dotyku czułego
Wieczór do świtu pozostanie młody
W ciepłych tuleniach dzień który przeminął
Wdzięczni za siebie doceniamy życie
Każde spojrzenie jest dla nas przyczyną
Radości dwóch serc bo radością syci
Do świtu razem we wspólnych snach trwanie
Pełni miłości a już od świtania
Splatamy miękko nasze rozmarzenie
Z niecierpliwością czekając zmierzchania
TRADYCJA ŚWIĘTOJAŃSKA
Płoną ognie na polanie,
rozświetlają nocy mroki,
echo w dal wysoko niesie,
zewsząd roześmiane głosy.
Wianek z kwiatów głowę zdobi —
panien na wydaniu młodych.
Nim północy ścisną chłody,
płynąć będzie z nurtem wody.
Chłopcy skacząc przez ognisko,
przypodobać chcą dziewczynom
i kłaniają się w pas nisko,
by łut szczęścia nie ominął.
Razem szukać będą kwiatu,
co gwarantem jest miłości,
ten kolorem lśni szkarłatu,
wróży szybkie zamążpójścia.
Nikt nie znalazł go jak dotąd,
choć marzenia się spełniają,
wszak tradycji nie da zwiędnąć,
nad ruczajem noc Kupały!
NOC ŚWIĘTOJAŃSKA
rozkwitam kwiatem paproci
atramentową nocą Kupały
sypię iskrami ogni w pragnienia
rozgrzewam nadzieję
zaglądając księżycem w oczy
niechaj nie będę niedomówieniem
jednorazową obietnicą chwili
stanę się cudownym kwiatem
historii prawdziwej
chcę noce usłane gwiazdami
rozkładać wieczorem na snu poduszki
wianki puszczać
w codzienne poranki
być wodą żywą
każdego jutra
JESTEM BŁĘKITEM
JESTEM BŁĘKITEM
(ekfraza do obrazu Karola Bąka)
nazwałeś mnie aniołem błękitu
ubrałeś w obietnice bez pokrycia
w słodkie kłamstwa
błyszczałam w półprawdach
otoczona niedomówieniami
karmiona nadzieją złudną
rozbiłeś serce na kawałki
choć już niekompletne było
skrzydła połamałeś
sklejanie siebie zajmuje wiele czasu
bo zawsze gubi się jakaś część
i tym razem przeżyłam
nie nazywaj mnie więcej aniołem
jestem głucha na twoje szepty
podszepty błagania
znów jestem błękitem
ILUZJA
Niechaj cię nie zwiedzie oczu ciemny blask
Łagodność spojrzenia i spokój
To wszystko zamieniam jak zapałki trzask
Na burzę bo we mnie są moce
Piorunami ciskam w huragan przemieniam
Nie pozwalając Złu się zbliżyć
Wicher za grzywę na karku ściskam
I żywym ogniem goreję
Płomienie rozdaję pomiędzy zziębniętych
Dusze samotne ogrzewam
Lecz biada temu co moc chciałby skraść
Rychło go w popiół zamienię
Jestem czarownicą w tyglu mym zaklęcia
Wystarczy że raz skosztujesz
Na zawsze pozostaniesz już w serca niewoli
Nikt tego zaklęcia nie odczaruje
Lwica we mnie żyje gotowa i zabić
Gdyby na małe ktoś rękę chciał podnieść
Mieszkam w gęstym lesie głos tu echo niesie
Zatrutym jabłkiem bywa że częstuję
Gdy widzisz mnie śpiącą spokojną i słodką
To tylko iluzja, kochanie…
Gotowa do skoku wciąż stoję na straży
Nagrodą — nasze wspólne śniadanie…
BAJKA
Ta bajka inaczej będzie się zaczynać
bo ona właściwie teraz się już kończy —
żyli z sobą razem krótko i szczęśliwie
chociaż jeszcze wiele mogłoby ich łączyć
On piękny i młody i rozkapryszony
pokochał miłością co z zazdrości chora
zamknął w złotej klatce chciał całą zawłaszczyć
zaufanie przy tym było nocną zmorą
Ona wciąż oddana oraz zawsze wierna
zazdrości powodów nie dawała wcale
chociaż przyciągała sobą niejednego
odrzucała wszystkie zaloty niedbale
Karmiąc co dzień szczodrze tak wielką miłością
pokazała przy tym swoją duszę słodką
jednak on jak ślepiec nie widział lub nie chciał
zachłanność nie dała by zajrzał do środka
Szkoda że nie umiał dać choć małej szansy
by móc zasmakować jak się życie dzieli
mogliby żyć razem długo i szczęśliwie
ale zamiast tego wszystko diabli wzięli!
NIOSĘ
Niosę w dłoniach nadzieję
Samotnych dni i nocy
Zaschniętych tęsknot
Obumarłych pragnień
Twoje nieustanne przy mnie niebycie
I niedokochane życie
PORANEK
majowy poranek
przeciąga się jak kot na poduszce
na skraju dnia szeleszczą sny
ciepło łóżka zapach twojego ciała
muśnięcie warg
niedzielny raj…
poranku nie mijaj za szybko
nie śpiesz się
trwaj…
PARYSKIE WSPOMNIENIA
znowu mam ochotę na Paryż kochanie
na galerie i zabytki nad Sekwaną
poranną bagietkę kawy kosztowanie
w maleńkiej kawiarence przy Champs-Elysees
pociąg nie odjedzie już z dworca d’Orsay
rikszą wyruszymy na Pola Marsowe
dzwonami katedry obudzimy miasto
jedyne w swoim pięknie jak Catherine Deneuve
paryskim wieczorem upijemy słodko
w gwiazdy zapatrzeni na wzgórzu Montmartre
wchłoniemy charm ulic głosy roześmiane
utoniemy w atmosferze fin du siecle
znowu mam ochotę na Paryż kochanie
na spektakl w Moulin Rouge i szampana nocą
szaleństwo zakupów w Galerii Lafayette
gdzie neony blaskiem szarości wyzłocą
znów wyznasz mi miłość w tym mieście zachwytu —
niechaj rozcałuje rozkocha rozmarzy
i w serce się wtopi francuską piosenką
przez różowe okulary — la vie en rose
PRZEPIS NA MIŁOŚĆ*
Pierwsze co zrobić — wyciągnąć odwagę
Skrzętnie schowaną w skorupie zwątpienia
Strach skroić w kostkę by zdać sobie sprawę
Że już nie grozi uczuć przypaleniem
Dwa kilogramy uśmiechu odważyć