Pomysł na powieść i postacie Krzysztofa oraz Stasia podsunęła mi moja córka Agnieszka, która również czuwała nad fabułą powieści.
Prolog
XXI wiek przyniósł wielkie zmiany dla ludzi i świata, zmiany, które zapoczątkowane były już w XX wieku, w niektórych krajach, nazywanymi mocarstwami. Zmiany te ruszyły w pełni wraz z przyłączeniem europy wschodniej do krajów kapitalistycznych. Duża większość społeczeństwa pracowała dla nielicznych, w wyzysku, nie sprawiedliwym podziale zysku. Hasła motywujące do pracy typu, „ciężką pracą ludzie się bogacą”, miały one mało wspólnego z rzeczywistością. Jednak wielu ludzi hasłom tym uległa, pracując w pocie czoła, zaniedbując siebie, swoje zdrowie i rodzinę, a w dodatku mamieni zalewem towarów w sklepach. Reklamy manipulujące nimi, pobudzały wyobraźnie o dobro bycie i lepszym życiu, po kupieniu sobie tej czy innej rzeczy. Jedna lista takich rzeczy nigdy się nie kończyła zawsze była dłuższa, ludzie zadłużali się na potęgę, robiąc z siebie niewolników systemu, masz kredyt musisz go spłacać, nie stać Cie, pracuj więcej. Skutkowało to eksploatacją siły ludzkiej, gdzie wielu z ludzi nie była zdatna do podjęcia jakiejkolwiek pracy w wieku pięćdziesięciu lat. Co kilka lat regularnie poziom nauki w szkołach spadał, regularnie dokładane przedmioty, co skutkowało mniejszą wiedzą ogólną, zamiast opanować dobrze materiał z pięciu przedmiotów, opanowywało się słabo z dziesięciu. Ludzie wierzyli w dobrobyt i komputeryzację, która była wyznacznikiem potęgi ich czasów, jak bardzo się mylili, czego nawet nie zauważyli, kiedy maszyny zaczęły zastępować ich w pracy, odbierając im byt. Uduchowienie ludzi już w tym okresie było sprowadzone na manowce, od wielu wieków o to dbały instytucje, niby reprezentujące boga, mające na celu utrzymanie władzy, wpływów i bogacenia się. W XXI wieku jednak wielu już odeszło od zakłamanej doktryny, albo sami nie potrafili określić swojego stanu ducha. Ludzie poszukiwali Boga, nie widząc go tam gdzie był, często gubiąc się i biorąc inne wartości jako swoją wiarę. Takie wartości jak pieniądze, sława, do których i tak nigdy nie dochodzili. Instytucja reprezentująca największą liczbę wiernych, widząc swoją przegraną walkę z łatwiejszymi i bardziej kuszącymi ideałami, pod płaszczykiem pomocy ruszyli po nowych wiernych, aż na czarny ląd… Historia była opowiadana przez tych, którzy rządzili, pisana od nowa co zmiany rządów, aż w końcu nie było nic pewnego. Języki, kultura i tradycje zaczęły się mieszać, nie mając znaczenie gdzie i kiedy się je obchodzi… Koniec XXI wieku przyniósł skokowe zubożenie ludzi, klasy średniej i wszystkich poniżej, a nawet niektórych tych, którzy przechadzali się po salonach. Bogaci zaczęli budować swoje enklawy na wybranych przez siebie terenach, gdzie gromadzili cały swój majątek, bliskich, ludzi którzy mieli im służyć, tak zwanych wybrańców. A tych, którzy byli im zbędni wysiedlali. Ci, którzy mieli pracę byli prawdziwymi szczęściarzami, chodź nie trwało to długo jak zakłady te zaczęły przerabiać się w obozy pracy. Wiele z nich zaczęły upadać z powodu braku popytu na to co się produkowało, utrzymywały się tylko te, które były potrzebne tym bogatym. Ludzie spodziewali się już od dawna zapowiadanej wojny, która tak naprawdę nie nadeszła, po za paroma spornymi walkami między upadającymi państwami. Bogaci zaczęli oddzielać się wielkimi murami od reszty świata, budowanymi przez biednych wykorzystywanych w niewolniczej pracy. Ruch ten wbił nóż w serce cywilizacji, wojska nie służyły już państwom ani rządom, którzy nie mieli pieniędzy ani alternatywy na poprawę sytuacji. Granice upadały na świecie, nie miał kto pilnować porządku, choć co niektórzy próbowali zapanować nad chaosem na mniejszych obszarach, jednak z marnym skutkiem. Ludzie stali się dla siebie wrogami, nie można było mieć zaufania nawet do najbliższych, większość z nich była praktycznie analfabetami życiowymi. Przyzwyczajeni do prostoty i tego że wiele za nich robiły maszyny, nie posiadali podstawowej wiedzy na temat pozyskania żywności, rolnictwa, medycyny. Było wiele książek na te tematy, ale już nie wielu było, którzy potrafili je przeczytać, bazy danych komputerowe zawiodły. Komputery i maszyny stały się bez użyteczne, bez prądu, internetu i oprogramowań. Nie było nikogo kto potrafił je obsłużyć, serwisować, wszyscy Ci co tą wiedzę posiadali stali się wybrańcami. Wiedza na temat pozyskania żywności, leków stała się na wagę złota, zwierzęta zaczęły być sanowane i w miarę możliwości rozmnażane, one stanowiły główny człon żywności. Choć nie brakowało takich, którzy bezmyślnie je zabijali, z głodu, desperacji, kanibalizm stawał się codziennością. Ludzie zaczęli wracać do prymitywnych narzędzi z braku elektryczności. Broń palna była ogólnodostępna ale i tak tylko do czasu kiedy zaczęło brakować amunicji. Po pewnym czasie jedna na tysiąc broni była nabita, reszta służyła tylko jako straszaki. Broń palną i maszyny bojowe posiadały tylko wojska najemne, pracujące dla bogatych, które pilnowały dostępu do granic enklaw, osłony fabryk, pól uprawnych, znajdujących się po za enklawami i infrastruktury służącej do przemieszczania się po miedzy enklawami. Wojska te również patrolowały tereny ziemi po za enklawami, by pilnować tego czy ludzie się nie jednoczą i nie spiskują przeciw bogatym. Po jakimś czasie ludzie, żołnierzy zaczęli traktować jak stróżów prawa, sędziów i katów, do nich chodziło się po osąd w spornych sprawach. Księża i przedstawiciele wielu Religi, a zwłaszcza najwyżsi w hierarchii, chciało się do gadać z bogatymi, by dostać się do ich enklaw, ale bogaci nie mieli takiego zamiaru. Drugą opcja dla nich było wystąpić w całej tej sytuacji jak przewodnicy dla ludów, z tej opcji chciał najbardziej skorzystać kościół reprezentujący, największą liczbę wiernych, jak mu się wydawało. Jednak tym razem ludzie żyjący w chaosie nie posłuchali tych, co wiedli ich na manowce. W ich mieście gdzie najwyżsi zasiadali, zaczęły się kłótnie, obwinianie się nawzajem o sytuacje, aż w końcu doszło do mordów pomiędzy nimi. Ulicami miasta tego popłynęła krew, a niedługo po tym domy, kościoły, katedry i cała reszta budynków stanęła w płomieniach i szybko czas starł to miasto z ziemi i pamięci ludzi. Reprezentanci kościoła porzucili swoje mundury, a Ci, którzy uparcie w nich pozostali, krótki czekał ich żywot. Po upływie jakiegoś czasu, jakiego nikt nie wie, bo nikt go już nie liczył, znikły pojęcia, takie jak:
— Ojczyzna, państwo, nie było granic, nie było języków, wielu posługiwało się podobnym słownictwem, z tą różnicą, że inaczej składało się zdania.
— Bóg, dla wielu bogiem był ten nad nim, nie wyznawano żadnej wiary, nie oddawano czci nikomu, nikt nie myślał o Stwórcy, opowiadało się rożne opowieści o bogu jako osobie mieszkającej do góry, ale traktowano to jako legendy, bajki lub mity…
— Uczciwość, moralność, honor dla większości były słabościami, które trzeba było wykorzystać.
Krzysztof
Krzysztof był żołnierzem najemnym, działającym na terenach niczyich, jak je nazwano, po ucieczce bogaczy do swoich enklaw. Żołnierz najemny, był żołnierzem niesłużącym jednemu panu, żył i działał na terenie niczyim, działał na zlecenie tego, który go potrzebował, lub dał większe profity. Krzysztof urodził się na tych ziemiach, skąd pochodziła jego matka, ojciec był także żołnierzem w służbie Panów z południa. To ojciec Krzysztofa zadbał o jego wojskowe wychowanie i wcielenie go do wojska. Niestety jako ten gorszy, Krzysztof nie mógł służyć bezpośrednio dla żadnego z panów, ponieważ oni nie mieli, do ludzi wychowanych na Ziemiach Niczyich, zaufania. Tacy żołnierze byli wykorzystywani do najgorszych i najniebezpieczniejszych zadań na Ziemiach Niczyich. Krzysztof od najmłodszych lat ćwiczył sztuki walk, taktyki, obsługę broni, z dużym naciskiem co przełożyło się na jego zdolności i umiejętności w zakresie militariów i obronności. Duży wpływ na wychowanie Krzysztofa, miał również jego dziadek Stanisław, który był ojcem matki Krzysztofa. Stanisław był człowiekiem o wielkiej wiedzy, potrafiącym czytać w starym języku, jednak sam nie potrafił określić jaki to język. Opowiadał Krzysztofowi o tym jak kiedyś żyli ludzie, o Bogu, gdzie nikt niewiele wiedział o tym kto to jest. Czasem zdarzało się tak, że panowie, określali siebie jako boga. Stanisław wpoił swojemu wnukowi, pojęcie honoru, czego dzisiejsi ludzie też nie znali oraz opowiadał o ojczyznach, pojęciu zupełnie obcym dla ludzi. Dziadek Krzysztofa zmarł po chorobie, gdy on był w wieku młodzieńczym, wiek dokładnego nie można było podać, ponieważ oni sami nie wiedzieli jak liczyć lata. Potrafili przeliczyć liczbę pór zimnych i ciepłych, ale i tak traciło się rachubę lat, czasem nawet po upływie kilkunastu. Matka Krzysztofa dwa lata później, została zabita przez rabuś. Po śmierci matki, Krzysztof zaczął służyć już w wojskach na samym początku jako pomagier i kucharz, jednak po jakimś czasie zaczął jeździć na akcje gdzie szybko dostrzeżono jego talent, co wiązało się z awansem. Ojciec Krzysztofa jeszcze przez kilka lat widywał syna, po jego wstąpieniu do wojska i starał się o jego wcielenie do regularnych wojsk. Jednak w końcu, nagle przestał się kontaktować z synem. Krzysztof nie raz zastanawiał się co się z nim stało, ale na darmo, tego nikt nie umiał mu powiedzieć.
Krzysztof miał około trzydziestu lat i był wynajmowany do najbardziej skomplikowanych akcji, dzięki czemu miał większe profity w postaci waluty bogatych oraz większy przydział i race żywnościowe.
Zegarek
Krzysztof właśnie mył się, po treningu, w łaźni urządzonej na poligonie. Woda była chłodniejsza niż zwykle, nie to żeby kiedykolwiek w takich łaźniach była ciepła woda, ale niską temperaturę tej wody dało się odczuć. Mimo to Krzysztof był nauczony do dbania o swoją higienę i nie przerażała go kąpiel w zimnej wodzie. Słyszał jeszcze odgłosy, krzyki i śpiewy swoich towarzyszy, świętujących wczorajszą, udaną akcję przy elektrowni. Sam nie był zwolennikiem takich zabaw i piciu alkoholu. Uważał, że to osłabia jego i cały oddział w razie niespodziewanego natarcia wroga. Patrzył na siebie w pękniętym lustrze, wiszącym na ścianie, przyglądał się swoim bliznom na ramionach, po cięciach i postrzałach oraz bliźnie na policzku po nożu. Dokładnie pamiętał w jakich okolicznościach powstały oraz ludzi, którzy je zadali. Czuł pustkę w środku, miał wrażenie, że chciałby się zaraz rozpłakać, ale on nigdy nie płakał. Przetarł twarz ręcznikiem, wziął trzy głębokie wdechy i wciągną na siebie slipy i spodnie. Wyszedł z łaźni do przedsionka, gdzie zauważył jednego z towarzysza z oddziału, nawet nie pamiętał jego imienia, mówił na niego Rudy po kolorze włosów. Krzysztof nie starał się zapamiętywać imion i przyzwyczajać się do towarzyszy i ludzi, z którymi chodził na akcje, stacjonował lub spotykał w miastach. Nie przyzwyczajał się do ich, nie bratał się z nimi, nie chciał przeżywać w razie czego utraty. Uchodził za samotnika, jednak ze względów na jego umiejętności, inni podziwiali go.
— Jak woda cieplejsza niż wczoraj? — Zapytał Rudy
Krzysztof spojrzał na niego, uśmiechną się cynicznie i odpowiedział.
— Da się przeżyć.- Wiedząc że naprawdę trzeba mieć mocne postanowienie kąpieli, by umyć się w tej wodzie.
— Wypijemy, później coś razem? — rzucił szybkie pytanie Rudy
— Nie…! — odpowiedział Krzysztof podniesionym tonem — Nie przepadam za alkoholem. — dodał już spokojniejszym tonem, po wzięciu głębokiego wdechu.
— Spokojnie, ja tylko…. — zaczął mówić Rudy, kiedy właśnie do przedsionka wszedł Balon. Balon był żołnierzem z ich jednostki, nazywany tak, przez fakt rozbudowanej postury, chyba największy jaki stacjonował z Krzysztofem. Krzysztof właśnie zakładał na siebie bluzę, kiedy to z kieszeni wyleciał mu złoty kieszonkowy zegarek, pamiątka po dziadku, który sam miał go po swoich przodkach. Zegarek poleciał pod nogi Balona, który zaraz go podniósł, spojrzał na niego i się zadumał.
— Możesz mi go oddać. — powiedział Krzysztof lekko uniesionym tonem.
— Zaraz, muszę się przyjrzeć. — odpowiedział Balon, kpiącym tonem.
— Możesz mi go oddać. — powtórzył Krzysztof.
Rudy siedzący z boku przyglądający się całemu zdarzeniu, z lekkim przerażeniem, znając Balona lepiej niż Krzysztofa, wiedział że lepiej z Balonem nie zadzierać, bywa nerwowy i nie lubi gdy mu się rozkazuje. Po za tym jest dużym kolesiem, więc mało osób miałoby odwagę się odezwać do niego w ostrym tonie.
— To złoto… — rzucił z uśmiechem na ustach Balon, dodając. — Wiecie ile za to można wódki kupić.
Na twarzy Krzysztofa wymalowała się złość, nie był sztywniakiem, ale takich żartów nie lubił. Podszedł spokojnie do Balona, wyciągnął otwartą dłoń na wysokość jego brody i powiedział.
— Oddasz mi ten zegarek? —
Balon spojrzał lekko na Krzysztofa, wrzucił na twarz, znów szyderczy uśmiech i odpowiedział.
— Nie wiem czy zasługujesz.
— Oddasz zegarek? — powtórzył pytanie Krzysztof, spokojnym tonem, nadal trzymając otwartą dłoń na wysokości podbródka Balona.
Balon wybuch śmiechem i już dłoń, w której trzymał zegarek kierował do kieszeni, kiedy nagle poczuł uderzenie w krtań, co spowodowało chwilową trudność z wymianą tlenu i kaszel. Nawet się nie zorientował kiedy poczuł ból w zgięciu prawego kolana, co z kolei spowodowało że przykucnął, przy czym poczuł chwyt, na swoim karku i szybkie popchniecie głowy w dół. Głowa zatrzymała się twarzą na drewnianej ławce, Balon poczuł i usłyszał jak pęka mu kość nosowa i przednie zęby, po czym upadł na ziemie puścił zegarek i z oczu poleciały mu łzy. Krzysztof nie zastanawiając się dalej podniósł swoją własność ubrał się do końca i wyszedł. Rudy siedział na ławce obok miejsca, gdzie twarz Balona zaliczyła twarde spotkanie, słowa nie mógł z siebie wydusić widząc akcje. A właściwie tak szybko to się stało, że sam do końca nie zarejestrował wszystkich obrazów. Rudy popatrzał na zakrwawianą twarz Balona, widział brak przednich zębów, które leżały na ziemi. Nie mówiąc nic wszedł pod prysznic, nie zwracając uwagi na temperaturę wody, szybko się umył i opuścił łaźnię, widział jak Balon tuszuje ślady młócek, które dostał. Pomyślał o tym, że przecież taki kozak jak on nie wyjdzie chwaląc się, że właśnie oberwał. Odniósł swoje przybory z kąpieli do namiotu i postanowił poszukać Krzysztofa, co wiele czasu mu nie zajęło. Zauważył Krzysztofa siedzącego na pniu oddalonego nieco od ogniska biesiadników. Krzysztof właśnie spożywał kiełbasę z ogniska, którą dostali w nagrodę za udaną akcje. Rudy przysiadł się do niego i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć usłyszał.
— Nie szukam towarzystwa… — powiedział Krzysztof dość stanowczym tonem.
— Dobra technika i niesamowita szybkość. Gdzie się tego nauczyłeś? — rzucił z podziwem w głosie Rudy.
Krzysztof z niechęcią w oczach popatrzał na kompana, wziął głęboki wdech i odpowiedział.
— Od dziecka, ojciec dbał o moją kondycje i walkę wręcz.
Rudy lekko się uśmiechną wyciągną rękę w stronę Krzysztofa — Hans jestem.
Krzysztof niechętnie podał mu rękę — Krzysztof-
Hans usiadł koło Krzysztofa podał mu piwo, Krzysztof od niechcenia wziął trunek i lekko się uśmiechną.
— To o co tak walczyłeś? — zapytał Hans
Krzysztof popatrzał na niego złowrogim wzrokiem, wziął dwa wdechy, sięgną do kieszeni, wyciągnął zegarek i podał go druhowi. Hans wziął zegarek do ręki i zaczął się przyglądać, pierwszy raz taki widział. Wydał mu się dziwny, ale obejrzał go z każdej strony. Wiedział, że zegarek jest ze złota, którego jeszcze również nigdy nie widział. Na tyle zegarka zobaczył jakieś ślaczki, zastanawiał się czy jest to pismo, sam do końca nie wiedział, a może podrapanie, pomyślał. Oddał zegarek właścicielowi i zapytał.
— To pamiątka? —
— Po dziadku. — odpowiedział Krzysztof i dodał — Jedyna rzecz, jaka mi została, liczy wiele lat, chodź sam nie wiem ile. Dziadek mówił, że miało go kilka pokoleń. —
— A te napisy? — zapytał prawie że szeptem Hans. Choć sam do końca nie był przekonany, że jest to pismo, postanowił zaryzykować, by wydać się mądrzejszym.
— To stary napis, ponoć motto, napisany pismem, które dziadek znał i którego trochę mnie nauczył, jakie to pismo nie wiem, dziadek też nie wiedział.-
— Ale Ty wiesz co jest napisane? — zapytał zaciekawiony Rudy.
— Bóg, Honor i Ojczyzna — odpowiedział Krzysztof.
Hans spojrzał zdziwiony na niego sam do końca nie wiedział co te słowa oznaczają, jedynie słyszał, że nieraz, na niektórych Panów mówią bóg. Jednak zanim on zdążył zadać pytanie, Krzysztof uprzedził go i zaczął opowiadać.
— Dziadek mówił, że było to motto, którym ludzie posługiwali się wyrażając siebie i miłość do ziemi. —
— Miłość do ziemi. — zdziwił się Hans. — Jak można kochać ziemie, przecież to śmieszne. —
— To nie chodzi o ziemie, jako piasek tylko teren jakiś wyznaczony obszar, który kiedyś był nazywany ojczyzną, gdzie ludzie żyli w takiej wspólnocie wspierając się przed innymi, wrogimi ojczyznami. Pracowali razem na utrzymanie takiej ojczyzny, ojczyzna miała swój znak i pieśń, którą wszyscy znali. — zamyślił się na chwile Krzysztof, przypomniało mu się jak dziadek mu to opowiadał.
— A następne słowo co oznacza? — dociekał Hans
— Honor oznaczał lojalność do ojczyzny i do innych. Nie kłamało się nie opowiadało zmyślonych rzeczy i dotrzymywało się obietnic. To był honor… — Krzysztof spojrzał na Rudego, który był wsłuchany w to co mówi i po chwili ciszy postanowił ciągnąć dalej. — A bóg, to wcale nie pan jak, niektórzy mówią. Bóg to istota, która stworzyła nas, świat, zwierzęta, rośliny i wszystko co widzimy. —
— Jak to…? — rzucił z niedowierzaniem Hans. — Jaka istota mogłaby nas wszystkich stworzyć i świat. Przecież to nie możliwe, nie mogę sobie wyobrazić kogoś takiego i gdzie on teraz jest.
— Wiem, że dziwnie to brzmi, ale dziadek mówił, że jest taka istota, ona jest w każdym z nas, nie widzimy jej, ale możemy poczuć w środku, ona daje nam siły.
— Jak to… To niemożliwe… — dziwił się Hans i powoli zaczął myśleć, że może z Krzysztofem jest coś nie tak.
— Wiem, że to dziwnie brzmi, ale tak twierdził dziadek. Zresztą nauczył minie rozmawiać z nim, czuć jego obecność i może nie odpowiada ale wiem, że jest przy mnie i zemną. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale tak jest… — głośno parskną Krzysztof — Mówię do niego, opowiadam o tym co mnie się zdarzyło, zadaje pytania i choć od razu mi nie odpowiada zawsze podsuwa mi odpowiedź do głowy, choć czasem długo to trwa. — Krzysztof spojrzał w niebo i się zamyślił.
Hans również siedział zamyślony. A może on ma rację, może te jego umiejętności i szybkość pochodzi z tego, że jest przy nim ten bóg, niewidzialna istota. Zainspirowała Hansa ta myśl, może on sam też tak będzie umiał, gdyby rozmawiał z tą istotą.
— Jak mówisz do tej istoty? — zapytał Hans.
— Panie Boże, Stwórco, tak się zwracam i rozmawiam z Bogiem, tak jak my teraz. To nic trudnego.- odpowiedział Krzysztof.
— A o co tą istotę ostatnio prosiłeś? — dopytywał Hans.
— Proszę o wiele rzeczy, o siłę, odwagę…
W tym momencie Hans jakby doznał olśnienia. Siłę, odwagę, a jednak, ta istota to mu daje. Pomyślał.
— Czasem pytam o drogę, którą mam iść. — kontynuował Krzysztof — Nie zawsze od razu odpowiada, ale odpowiada. Choć od dawna proszę, by pokazał mi moje przeznaczenie, by pokazał mi co mam zrobić by nie czuć wewnętrznego rozdarcia i pustki, którą odczuwam. Długo o to pytam i do dzisiaj nie dostałem odpowiedzi… — w głosie Krzysztofa było słychać rozczarowanie.
— Ja bym się tym nie przejmował, skoro daje siłę i odwagę, to i z pustką można samemu sobie poradzić. — stwierdził Hans.
Krzysztof z Hansem rozmawiał jeszcze parę chwil. Żołnierze opowiadali sobie o swoim życiu i wychowaniu. Krzysztofowi nawet przeszła myśl, że mógłby się polubić z Hansem.
Misja
Dwa dni później Krzysztof szedł na zbiórkę do dowództwa. Krzysztof wiedział, że idzie po rozkazy na następną akcje. Jednak sam nie był w dobrej formie psychicznej, by iść gdziekolwiek. Miał jeszcze tylko nadzieje, że jeśli ma być jakaś akcja, żeby ona się odbyła następnego dnia. Wszedł do Sali gdzie już było paru towarzyszy oraz dowódca. Nic nie mówiąc, zajął miejsce oczekując na rozdanie i omówienie rozkazów, chwilę później weszło jeszcze paru żołnierzy i zapadła cisza, którą przerwał major
— Widzę, że wszyscy już są więc przejdę od razu do rzeczy.
Na dźwięk słów majora wszyscy zwrócili się w jego kierunku
— Ważny transport — kontynuował Major — w wyniku komplikacji został przekierowany na trasy osłaniane przez nas. Wyznaczyłem osiemu dowódców sekcji do osłony, każdy z dowódców wie czym ma się zająć jego sekcja. Wezwałem również członków wybranych do sekcji po to by podkreślić ważność tej akcji i wasze zaangażowanie, które musi być maksymalne. Od powodzenia tej akcji dużo zależy dla naszej jednostki, a zwłaszcza dla żołnierzy najemnych.
Po tych słowach Krzysztof odczuł jak by major kierował te słowa do niego, choć był nie jednym żołnierzem najemnym wezwanym. Przyszło mu na myśl to czy czasem major nie siedzi w jego głowie, wiedząc jak się czuje, ale w głowie powtarzał sobie — Oby nie dzisiaj, oby nie dzisiaj. — Choć sam zdawał sobie sprawę z tego, że takie akcje to są do wykonania od razu.
Major w skrócie omówił akcję i zależności jednych sekcji od drugich.
— Za czterdzieści minut wszyscy gotowi do wymarszu- słowa majora przerwały rozmyślenia Krzysztofa- za półtorej godziny gotowi na stanowiskach. Akcja nie powinna dłużej trwać niż dobę, wziąć wszystko co potrzebne do przeżycia, resztę sprzętu dostaniecie w drodze. Więc życzę sukcesów i do roboty. Już, już, już… — rozległ się podniesiony ton majora.
Wszyscy nagle się zerwali i ruszyli by się przygotować, Krzysztof jak zawsze był przygotowany, praktycznie do natychmiastowego wymarszu. Więc bez zbędnego pośpiechu poszedł do baraku wziął plecak i udał się po swoją broń i amunicje.
Krzysztof wraz ze swoją sekcją, mieli za zadanie osłanianie drogi od strony wschodniej, gdzie mieściły się ruiny, w których można było bez problemu zorganizować atak. Po przebyciu na miejsce, sekcja od razu zrobiła obchód po starych ruinach domów, by się upewnić że nie ma tam zagrożenia. Po szybkim rekonesansie, każdy z żołnierzy udał się na swoją pozycje, omówioną przez dowódcę w trakcie drogi. Krzysztof zajął pozycje na dachu starego budynku gdzie miał obserwować teren i w razie czego meldować o zagrożeniach. Po upływie około dwóch godzin, Krzysztof dostrzegł w oddali inne sekcje z ich jednostki, które pojawiły się przy drodze. — A gdyby tu teraz leżał snajper, hehe. — powiedział Krzysztof do siebie. Chwile później kilka samochodów, które zrobiły postój. Obowiązkowe tankowanie i rozprostowanie kości ludzi z transportu. Żołnierze z jego jednostki, mieli okazje do wymian handlowych z żołnierzami z transportu, którzy nie raz sprzedawali bardzo przydatne rzeczy. On sam nie mógł w czymś takim brać udziału, jako żołnierz najemny nie mógł zbliżać się do transportów, ewentualnie mógł próbować coś u handlować z tymi żołnierzami z jednostki co mieli tę możliwości. Sam już się szykował na nowości po powrocie, wiedział, że Ci, którzy handlują, skupują wszystko i rozprowadzają te rzeczy po jednostce. Oczywiście ze swoją marżą. Kilka chwil później, transport wyruszył w dalszą drogę, Krzysztof usłyszał w radiu, rozkaz pozostania jeszcze dwadzieścia minut na pozycjach i udaniu się do samochodu. Był już mrok, gdy Krzysztof, był już gotowy do opuszczenia stanowiska. Schodząc z dachu dostrzegł światło w jednym z budynków oddalonych około 500 metrów od jego stanowiska. Był zaskoczony jak mógł wcześniej nie zwrócić uwagi na ten fakt. Zerknął szybko przez lunetę, by się przekonać, z kim ma do czynienia, pierwsze co rzuciło mu się w oko to broń. Teraz już sprawa zaczęła być poważniejsza, chcąc zameldować o tym dowódcy sekcji usłyszał strzały w pobliżu samochodu. Nie namyślając się zostawił plecak i wziął broń oraz amunicje i ruszył w kierunku strzałów. Na miejscu widział potyczkę, swoich kolegów z sekcji z nieznanym przeciwnikiem. Krzysztof uklękną, przygotował się do strzału, namierzył miejsce skąd padały strzały i od razu dostrzegł w swojej lunecie strzelającego. Oddał strzał, widząc jak napastnik pada na ziemie, od razu skierował lufę w stronę drugiego napastnika, oddał drugi strzał i drugi napastnik ściągnięty. Została jeszcze jeden do ściągnięcia, jak ocenił Krzysztof, ale on miał nieodpowiednią pozycje by go ściągnąć. Wziął radio i zameldował. — sierżancie podejdźcie go z jego prawej ja odciągnę jego ogień na siebie — Po czym oddał dwa strzały w kierunku napastnika. Co poskutkowało tym, że napastnik skupił się by strzelać w kierunku Krzysztofa. Krzysztof wiedział, że napastnik ma małe szansę trafienia go ze swojej pozycji, tak jak on, napastnika. Ślepo wymieniał z nim ogień, po chwili strzały ucichły i Krzysztof usłyszał w radiu komunikat, o zdjęciu przeciwnika.
— Najprawdopodobniej namierzyłem ich miejsce zbiórki — zameldował sierżantowi Krzysztof, — Proszę o pozwolenie sprawdzenia miejsca.
— Masz zgodę na sprawdzenie — odpowiedział sierżant i dodał — niestety idziesz sam.
Krzysztof ruszył w stronę budynku, w którym dostrzegł światło, ale światło już zgasło. Jednak to go nie powstrzymało, a nawet zachęciło do sprawdzenia. Zdawał sobie sprawę, że musi ktoś tam być, światło samo by nie zgasło. Gdy Krzysztof był już w pobliżu budynku, zatrzymał się i z za ściany innego budynku, szybko zrobił rozpoznanie, bezpiecznego podejścia do budynku. Nie zauważył żadnego zagrożenia i ruszył do budynku z karabinem w pozycji górnej, gotowy do oddania strzału. Ostrożnie i ze spokojem sprawdzał pomieszczenie po pomieszczeniu na pierwszej kondygnacji. Po czym udał się na piętro, gdzie wcześniej zauważył świecące światło. Idąc po schodach usłyszał szelest i już wiedział, że nie jest sam. Zwiększył swoją czujność, sprawdził pierwsze pomieszczenie i udał się do następnego. Wszedł powoli rozglądnął się, stał tam stół, półka, niezdarnie zrobione łóżeczko i materac. Na stole leżała stara broń, gdzie od razu rzuciło się w oczy brak zamka. Nagle usłyszał szelest za sobą, od razu odwrócił się i oddał strzał do osoby, która szła w jego kierunku z uniesionym nożem w ręce. Osoba od razu upadła na ziemie, przyjmując strzał na klatkę piersiową. Krzysztof nie oddał drugiego, by dobić wroga. Zdał sobie sprawę, że jeszcze może jakieś informacje wyciągnąć. Gdy poświecił w stronę leżącej osoby wpadł w zdumienie, zobaczył kobietę, która na pierwszy rzut oka nie wyglądała na wyszkolonego wojownika. Po czym z łóżeczka usłyszał płacz dziecka. W tym momencie doszło do niego, że to była matka z dzieckiem, która nie była zagrożeniem, i niepotrzebnie oddał strzał gdzie ze spokojem mógł ją obezwładnić. Szybko kucnął obok niej, spojrzał na ranę, wiedział, że kobieta nie ma szans na przeżycie, spojrzał na jej twarz. Churhlała a w oczach miała łzy, do tego płacz dziecka za pleców. — co ja zrobiłem — pomyślał Krzysztof, wiedział, że takie szybkie reagowanie nie raz uratowało mu życie, ale teraz był zły na siebie, za tą reakcję. — KURWA… — zaklną, a z oczu poleciały mu łzy złości. Jeszcze chwile łudził się, że może kobietę uratuje, ale nie było na to szans.
— Rodzina — powiedziała z trudem kobieta, patrząc się z lekkim uśmiechem na żołnierza.
— Rodzina — powtórzył Krzysztof — gdzie jest jego rodzina powiedz, powiedz, zadbam o to by do niej trafił. Kobieta mówiła coś nie zrozumiale, a Krzysztof schylił się do niej i próbował cokolwiek zrozumieć. Szybko wyciągną mapę z kieszeni rozłożył ją i pokazał kobiecie — Pokarz gdzie jest jego rodzina —
Kobieta przymkniętymi oczami palcem uderzyła w mapę, uderzenie było na tyle silne, że Krzysztof odczuł je na klatce piersiowej. — Tu rodzina — powiedziała ostatnim tchnieniem kobieta, po czym ręka opadła a oczy się zamknęły. Krzysztof jeszcze chwile patrzył na nią, biorąc głębokie wdechy, zastanawiając się nad sytuacją, w której się znalazł. Słyszał płacz dziecka wstał spojrzał na mapę, gdzie kobieta zostawiła ślad krwi. Wskazała miasto nad rzeką Wartą. To daleka droga na wschód, ale Krzysztof nie śmiał pomyśleć że nie znajdzie rodziny dziecka. Dał słowo, umierającej kobiecie, a dziadek wpoił w nim te wartość, nie rzucania słów na wiatr. Kobieta straciła życie z jego winy i choć życie w tych czasach nie było wiele warte, Krzysztof poczuł odpowiedzialność by dziecko przeżyło i trafiło do rodziny. Sprawa nie była prosta ponieważ kobieta wskazała za duży obszar do szukania, ale czuł, że podoła temu zadaniu. Podszedł do łóżeczka popatrzał na dziecko, które się uspokoiło na jego widok i dziwnie się jemu przyglądało. — Nawet nie mam pojęcia jak się zajmować dzieckiem, Boże, Ty który jesteś pomóż mi podołać tej próbie. —
Ciało kobiety pochował w jednej z dziur jakie były wokół ruin i przysypał kamieniami, stanął nad grobem i wzięła go chwila zadumy i rozmyśleń — Skoro los tak chciał, skoro Bóg dał mi taką próbę, ja będę musiał ja podjąć, mimo trudności jakie napotkam. — powtarzał sobie w duchu. Nagle usłyszał krzyk dziecka ruszył do niego, wszedł do pomieszczenia, dziecko leżało w łóżeczku, Krzysztof rozejrzał się dokoła, co może być mu potrzebne dla dziecka. Wziął kawałki szmat, które jak sądził były używane jako pieluchy, butelkę z kawałkiem gumowej rękawiczki, która mogła służyć do karmienia, kocyk oraz parę ubrań dla dziecka. Maleństwo wziął na ręce i cofnął się po plecak, który zostawił, biegnąc wesprzeć towarzyszy.
Ciężki powrót do jednostki
Gdy dotarł do miejsca zbiórki, zauważył brak samochodu wiedział, że kompani pewnie udali się do jednostki, lub dale na akcje. Teraz pozostało mu ruszyć do jednostki na piechotę. To cała noc piechotą, co nie stanowiło większego problemu dla Krzysztofa, mimo dodatkowego obciążenia jakim było dziecko. Rankiem dotarł do jednostki, gdzie na bramie wartownik go zatrzymał. Nie było z tym do śmiechu Krzysztofowi a zwłaszcza, że dziecko już jakiś czas płakało, wiedział, że musi je nakarmić ale nie wziął ze sobą mleka w proszku, próbował je nakarmić wodą ale nie na wiele to się zdało.
— Co ty tam masz? — zapytał wartownik zdziwiony, słysząc płacz dziecka.
— Nie słychać… — odpowiedział Krzysztof uniesionym tonem.
— Dziecko…? — zapytał zdziwiony wartownik — Skąd dziecko wziąłeś —
— Kurwa, na drzewie rosło więc wziąłem…! — odpowiedział Krzysztof.
Wartownik widział, że Krzysztofowi nie jest do śmiechu, postanowił już go nie męczyć procedurami, a zwłaszcza, że znał go już z tej jednostki, jako konkretnego i nieugiętego. Krzysztof zaraz udał się do swojego baraku i łóżka, gdzie w szafce miał mleko i bez zwłoki położył dziecko na tapczanie ekwipunek obok, wziął butelkę i zrobił mleko. Dziecko gdy tylko dostało mleka zaraz się uspokoiło i bardzo łapczywie piło. Nagle Krzysztof poczuł na sobie wzrok innych, rozejrzał się i zobaczył, że w baraku zrobiło się jakoś tłoczno. Wielu towarzyszy z jednostki przyszło przekonać się czy rzeczywiście jeden z nich przyniósł dziecko na jednostkę.
— Na co się tak gapicie? — zapytał Krzysztof
Nikt nic nie odpowiedział, tylko zaczęli się rozchodzić. Krzysztof czuł już zmęczenie i fakt, że chciałby się położyć, ale wiedział że będzie musiał jeszcze zdać relacje sierżantowi i zdeklarować się co dalej, w końcu dał słowo umierającej kobiecie. Wiedział, że z dzieckiem na jednostce nie zostanie, a żeby oddać je rodzinie, zajmie mu to trochę czasu.
— Chłopiec czy dziewczynka? — usłyszał nagle Krzysztof, spojrzał i zobaczył Marcina, towarzysza, z którym nie jedna akcję odbył. Krzysztof westchnął głośno i odpowiedział.
— Nie wiem… Przypadkowo postrzeliłem śmiertelnie jego matkę i zanim zmarła obiecałem, że zaniosę je do jego rodziny.