E-book
4.73
drukowana A5
8.66
Dotyk krwiście lodowego przeznaczenia

Bezpłatny fragment - Dotyk krwiście lodowego przeznaczenia


5
Objętość:
17 str.
ISBN:
978-83-8189-764-8
E-book
za 4.73
drukowana A5
za 8.66

Niezwykłe wydarzenia to nie tylko ta olśniewająca soczyście brylantowa moc, to też tworzenie się tego nowego barwnego charakteru. Jego barwy mogą nie wydawać się tymi potulnymi, ale nie potulność się liczy. Ona schodzi na drugi, a czasami nawet na ten ostatni plan, bo decydować zaczynają odczucia podobne do burzy z nadzwyczaj szafirowego likieru. Likier takowy nie przygasa przy szarej i szorstkiej obojętności wielkiego świata, bo ma w sobie moc i zawsze będzie ją miał. Problem może tkwić jedynie w osobie, która będzie używać tej mocy uskrzydlonych barw, bo może jej użyć w sposób nie właściwy, czyli w sposób który z dość wielu przyczyn może się nie podobać.

Pewną niezwykłą moc w okolicznościach oplutych błotnistym cieniem otrzymała Beata Cierń. Szesnastolatka o zaskakująco dorosłym spojrzeniu pasującym do kogoś, kto ma jakieś pięć lat więcej. Wygląd jej twarzy był rzecz jasna cechą mylącą, bo ta wysportowana dziewczyna z olśniewającymi czarnymi włosami, które w okolicy sobotnich imprez wyglądały nieziemsko dziko najwyżej ceniła te polane winem z uśmiechu bystrego rubinu doznania. Zgarniała tego typu odczucia niemal co sobotę w formie różnych nagród, ale jakieś cztery miesiące po swojej szesnastce, czyli ósmego lipca postanowiła się zabawić ze swoimi przyjaciółmi i to z tymi wieloma erotycznymi smaczkami. Plany tego typu zapewne realizowała już wcześniej, a jej dojrzałe i zaskakująco smaczne spojrzenie tylko ułatwiało jej pozyskiwanie sojuszników. Najwytrwalszym z nich był o blisko miesiąc młodszy od niej Rafał, wyróżniała go bujna czupryna i takie chaotyczne podejście do organizowania zabaw. Ten konkretny młodzieniec uczył się kiepsko, ale dla niej liczyło się głównie to, że uwielbia jazdę rowerem i takie jaskrawe formy sportu. Bez trudu mógł też nakłonić swoich dwóch kolegów do zabaw o pod kontekście erotycznym, a Beata bez większego trudu na te barwne wieczory pozyskiwała swoje koleżanki. W przypadku tego konkretnego wieczoru była ich piątka, czyli Rafał z dwójką swoich kolegów i Beata z jedną koleżanką. Zaczęli trochę przed godziną osiemnastą w nadzwyczaj gęstym lasku znajdującym się prawie pięć kilometrów za miastem. Lasek ten miał ze sto metrów szerokości i z jakieś dwieście metrów długości i był miejscem liźniętym tym bystrym i nieziemsko dyskretnym cieniem. Do jego wnętrza prowadziła taka dość błotnista droga, która po około trzydziestu metrach dzieliła się na dwie drogi prowadzące do skromnych polan, które wtedy nie były podmokłymi. Kluczowe znaczenie miało też i to, że imprezujące tam dzieciaki dobrze widzieli siebie, bo rozwidlenie drogi znajdowało się między polanami o gabarytach typowego pokoju. Te miejsca do zabaw dzieliło od siebie nie więcej niż dwanaście metrów ostrej roślinności i na stałe leżało tam chyba z pięć koców, które pamiętały lepsze dni.

Dzieciaki te dojechały tam rowerami i zajęło im to może trochę więcej niż piętnaście minut. Wprowadzili do wnętrza tego lasu rowery, po to by mieć je blisko siebie i w taki mechaniczny sposób rozłożyli dostępne koce, które zazwyczaj pakowali do reklamówek. Koce te były im potrzebne do tego by nie zabawiać się na udeptanej ziemi i do tego by się nimi wycierać po zakończeniu zabaw. Właśnie wtedy Beata rozebrała się najszybciej i na dokładkę w taki bardzo radykalny sposób zdjęła spodnie z Rafała, który zdecydowanie ułożył ją na kocu i zaczął lizać likierem ze zgrabnej bursztynowej poezji po nadzwyczaj ochoczych wysportowanych cycuszkach. Lizanie to początkowo było takim leniwym i nieśmiałym, ale w okolicy trzeciej minuty trwania zyskało tę niebywale ognistą intensywność, a ta zaradna dziewczyna aż trzy razy tak bardzo jedwabiście jęknęła. Jeden z kolegów Rafała, czyli ten nadal ubrany gwizdnął wtedy w taki bardzo ordynarny sposób i powiedział coś o tym, by zaczął wreszcie tak nadzwyczaj żarliwie lizać jej zaskakująco miodową cipeczkę. Początek tej pieszczoty Rafała powiązanej z cipeczką zaczął się od trzech takich niebiańsko aromatycznych, szafirowych pocałunków. Jednak po nich pojawiły się liźnięcia takie jak sprytne i niebywale barwne letnie wino. Ich intensywność tak rytmicznie i jednocześnie dość swobodnie narastała, a ten dziko komentujący kolega powoli się wtedy rozbierał i co kilka sekund zerkał na tę dwójkę. Oni bardzo dobrze się rozumieli, ale ta druga para na tej drugiej polanie w tym samym momencie w takim nastoletnim komizmie się rozbierała, czyli nie panowali oni nad tym jak ściągają z siebie ubrania. Jednak nawet tamta druga dwójka nie robiła tego pierwszy raz. Mieli jedynie taki z lekka szalony styl, którego trzymali się od ponad roku. To spoglądanie w bok tego trzeciego chłopaka bez pary przerwało takie nadzwyczaj intensywne jęknięcie Beaty przypominające potok ambitnej różanej lawy, za nim rozbrzmiało ponad dwadzieścia niemal takich samych niezwykle radosnych jęknięć, a po ostatnim z nich Rafał tak bardzo niespodziewanie zakończył ten pierwszy mini finał tej intensywnie rubinowej zabawy.

Zakończenie to było połączone z pojawieniem się takiej wrednej brylantowej jasności. Jasność ta otuliła te dwie polany wraz z najbliżej znajdującą się roślinnością, a Beata poczuła się tak jakby nagle i bez przyczyny przeniosła się do nadzwyczaj białego miejsca. Po miejscu tym krążyły zjawy tak jakby utkane ze strzępków bardzo mrocznego białego jedwabiu. Niemal każda z nich jedynie muskała Beatę tym przerażająca kloacznym chłodem, ale ten największy z upiorów nawiązał z nią kontakt bardzo osobisty, czyli zbliżył się i zerknął na nią zimą czającą się pod nieznośnie białym kapturem. Kaptur ten nie skrywał twarzy, czy też oczu, bo niemal zwisał z tego czegoś co przypominało głowę. Ta konkretna dziewczyna uniosła ten wstrętny i klejący się kaptur, po to by dowiedzieć się więcej, ale twarz tego upiora wybuchła takim wiatrem z niepokojąco ostrych jedwabnych nici, a ambitna dziewczyna zaczęła wtedy odczuwać na twarzy takie gniewne zimno, które niemal wgryzało się w jej kości policzkowe. Odczucie to potrwało trochę mniej niż dwie sekundy, bo gdy nadal jeszcze trwało, to upiór ten dźgnął ją takim sztyletem o wąskim i nadzwyczaj długim ostrzu. Nie było to poręczne narzędzie i wydawało się być wykutym z takiego niebywale mściwego snopa lodowatego światła. Jasność z tego sztyletu miała niespotykaną moc, a Beata doskonale poczuła to, że to światło przebiło ją tuż pod żebrami na wylot. Widziała też własną krew wypływającą na sukienkę, którą tylko wtedy odczuła na własnym ciele. Sukienka ta wyglądała tak jakby ktoś wykonał ją z jakiejś cudnej białej firanki, a krew wypływała z jej rany tak jakby to była czerwona woda niewinnie wypływająca ze źródła. W tej krwi wybrudziła sobie nawet własne dłonie, ale były one brudnymi przez może dwie sekundy, bo po tym czasie całość wydarzeń ponownie spowiła taka zbyt biała jasność, która błysnęła jedynie przez ułamek sekundy.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 4.73
drukowana A5
za 8.66