E-book
23.63
drukowana A5
37.39
Dalej nie pamiętam

Bezpłatny fragment - Dalej nie pamiętam


4.5
Objętość:
125 str.
ISBN:
978-83-8245-109-2
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 37.39

Dla miłości mojego życia


Messenger:

„I Ty nie jesteś żadną pomyłką, jesteś miłością mojego życia.”


Nie szukaj mnie na tej drodze, bo zostawiłam tam tylko swoje myśli. Nie napisałam żadnego listu, lecz wiem, że pójdziesz w to miejsce — tam gdzie bije od lat moje serce. Nieopodal znajduję się rzeczka, a tam ukryte wspomnienia. Gdy znajdziesz się blisko usłyszysz moje imię — wciąż szeptem przemyka wśród drzew. Często patrzę w okna tych ludzi i nie mogę oderwać spojrzenia. Rozszarpują mi w sercu wspomnienia. Jestem tak ulotna, bardziej niż mgła, która unosi się tam przy każdym wstającym do życia poranku. Nigdy nie wpatrywałam się po drodze w oczy innych, lecz tylko widziałam swoje — zielone. To złudne co powiem, ale ufam tylko Tobie. Nikt nie złapał mnie za rękę, nie odwrócił wtedy biegu czasu. Wciąż tracę głowę, często na marne — dla zniszczenia wielu myśli, cudzej nienawiści. Jestem echem kwiatów na łące, które wciąż opowiadają o mnie jakieś historie. Wspominają lata ubiegłe, chcą bym przyszła i podała im swoje ręce.

To dosyć niepokojące. Nikt nie wiedział gdzie chodzę i spędzam większość swojego czasu. Nie wspominałam słowem mojej doktorce. Niejednokrotnie rozmawiając z psycholog o moich problemach w duchu śmiałam się ze swojej własnej naiwności, a płakałam z żalu. Czułam, że nie za dobrze mnie rozumie — nawet miewałam wewnętrzną złość, że tego nie próbuje. To niezmiernie ciężka rzecz, by opisać swoje faktyczne emocje. Nigdy nie przychodziło mi to łatwo, a większą trudność sprawiało by o nich powiedzieć głośno. To takie głupie, prawda? Przecież ulga od trapiących mnie rzeczy mogła być na zawołanie. A jednak nie było to tak proste, jakby się mogło teraz wydawać. Ja wciąż byłam zagubioną dziewczynką, która za czymś goni, lecz nie potrafi pogodzić się z faktem, że już to straciła. A nawet to za czym płaczę wzbudza u innych niedowierzanie. Faceci zazwyczaj szybciej się otrząsają. Nie myślą o tym co ich spotkało, nie zastanawiają się czy nie dopada ich depresja, nie rozpamiętują. Nie myślą o fakcie czy czasem to nie odbije się na ich przyszłości. Taki tok myślenia ma większość społeczeństwa. Wiem, że to dość powierzchowne, niezbyt dobre, mało ambitne. Nie należy wszystkich brać do jednego wora. Jasne. Zgadzam się z tym. Nie każdy facet jest tak twardy, tak samo jak nie każda kobieta radzi sobie ze swoimi emocjami i skokami nastrojów. Ja nie radzę — wstyd, nieprawdaż? Na konsultacjach psychologicznych był to główny temat rozmów. Nie kontrolowałam swojej osoby, to nie jest normalne. Zrozumiałam to dopiero, gdy miałam wybuchy agresji, czasem nie było jakiegoś większego powodu. Ja po prostu byłam wściekła na wszystko i wszystkich — po prostu, o nic. Miałam taki kaprys.

Droga jednak do znalezienia odpowiedniej pomocy nie jest prosta. Po tej krętej drodze dotarłam nawet do psychiatry. Brałam leki, które powodowały u mnie senność i bezsilność. Fakt, byłam po nich spokojniejsza, ale również mniej skora do życia codziennego. Pomyślicie pewnie „Super. Trochę jak po narkotykach.” Szczerze? Nie wiem jak jest po narkotykach, bo nigdy nie widziały ich moje oczy. Trzymałam się od tego z daleka, nie chciałam nawet o nich słyszeć. Nie było jednak po owych lekach tak super jak być miało i jak zapewniał lekarz prowadzący. Zmienianie dawek — a mimo to nie dawały mi takiego spokoju jakiego pragnęłam. Po ich odstawieniu musiałam wracać do siebie przez kilka dni. Znów zaczęłam wtedy funkcjonować jak wcześniej. Złość, gniew — cięcie. To takie znane wśród młodzieży, nie mam racji? Ja również w to na chwilę wpadłam. Można na tym popłynąć. Nie działałam trzeźwo, czułam się jakby mój umysł był pijany, a serce prosiło o pomoc. Nie myślałam wtedy na chłodno, górę wzięły emocje, które przecież u mnie są niebezpieczne. Często dopadały mnie myśli o tym, że chciałabym stąd uciec, by najlepiej każdy o mnie zapomniał. Nie jest tak, że teraz takich myśli nie miewam. Nigdy nie wyleczyłam się ze swoich problemów, nigdy moje myśli nie zostały stłumione do neutralnych. Wciąż popadam w złość, gdy coś jest nie tak jakbym chciała. Nie wiecie jaki mętlik w głowie może mieć czasem kobieta, którą mijacie na ulicy. Zawsze przechodząc obok innych zastanawiam się nad tym z czym sobie nie radzą. Uśmiech nie jest szczęściem, czasem jest maską. Moje wizyty u psychologa były swego czasu dosyć częste. Stwierdziłam, że zrobię to chociaż dla mamy, która miała nadzieję, że mi się polepszy. Skrywałam mocno to, że jest mi źle. Twierdziłam wyłącznie, że złość jest moim największym problemem, a często za nią szedł smutek i łzy. Słyszałam „Nie przejmuj się, przecież sobie poradzisz. Twarda jesteś.” A może i nie jestem? A może ja kimś takim chciałabym tylko być, a to moja kreacja? Może jestem dobrą aktorką? Nikt chyba nie wpadł wtedy na ten pomysł. Mało kto wie kiedy było ze mną najgorzej. Instagram ukazuje życie jakim czasem nie jest. Ludzie popadają od niego w wielkie kompleksy. A skąd wiem? Bo ja również w takie popadałam. Chociaż starałam się nie zazdrościć, patrzeć wyłącznie na siebie. Czasem wydaję mi się, że zostałam wychowana na egoistkę. Jestem jedynaczką, a to właśnie takie osoby czasem są najgorsze w kontaktach z innymi. Wszystko co chcę zawsze przekazać, przelewam na papier. Tak jest mi łatwiej. Mało otwarcie mówię o tym co czuję, choć się mocno staram. Raczej wszystko do tej pory jednak tłumiłam w sobie.

A teraz kipię w takich momentach jak wulkan, często wybuchając.

Wizyty u psychologa nie były wcale jakieś głupie, to osoby, które w jakimś stopniu są przygotowane na każdą rozmowę. W białym pokoju z obrazkami stały dwa fotele, dość spore wielkością. Jeden z nich żółty, drugi pomarańczowy. Kolory zapamiętałam, bo były dość nietuzinkowe. Zawsze siedziałam na swoim żółtym. Opowiadałam większość rzeczy, jednak niektóre swoje bardziej prywatne skrywałam. I tak twierdzę, że powiedziałam na tyle dużo, że na spokojnie mogłaby powstać z tego osobna historia. Pani miała czarne włosy i ciepły głos, lubiłam bardzo rozmowy z nią. Czułam się jakbym umówiła się z koleżanką na kawę i obgadywała wszystkich wokół. Czy rozmowy z nią pomogły? Nie wiem. Dosyć ciężko jest to stwierdzić jednogłośnie. Wydaję mi się, że w jakimś mniejszym stopniu tak. Ale czy można pozbyć się gniewu z siebie wyłącznie rozmową? Nie. Bo ja po prostu w większości nad tym nie panowałam. Zapominałam nawet co wtedy robiłam, albo co mówiłam. Nie pamiętałam zbyt wiele z tych ataków złości. Ograniczałam nawet picie kawy, bo inni twierdzili, że kofeina za bardzo mnie pobudza. I nic. Jak było, tak zostało.

Wciąż nie znalazłam antidotum. Szkoda, bo bardzo w to wierzyłam. Z biegiem czasu doszła depresja, z którą już nie było sobie tak można było pomóc samej. Ale dawałam radę. Tak myślałam przez większość czasu. Aż do pewnego momentu.

— Nataszo...Musisz sięgnąć pamięcią co wprowadza Cię w taki stan złości. Co wtedy czujesz? — spytała psycholog próbując jakoś doradzić.

— Co czuję? Bezradność. Zaraz po niej czuję smutek, później napływają łzy do oczu. Zawsze tak się dzieję, gdy chcę się uspokoić. Gdy nie chciałabym zrobić czegoś co będę żałować, lub abym czegoś złego nie powiedziała. — odpowiedziałam długo się nie zastanawiając.

— Musisz nad tym jakoś zapanować. Postarać się. Na to z pewnością mają wpływ sprawy rodzinne. Nie czujesz, aby coś to mogło powodować. Nie myślisz, aby to było dziedziczne? — spytała.

— Coś w tym może być. Rodzinne, to fakt. — odpowiedziałam, uśmiechając się lekko pod nosem.

Może i trafiła w czuły punkt, ale mimo to nie znam recepty by się od tego odkuć.

— Czujesz się rozumiana przez innych, wspierana? — zapytała szukając jakiegoś sensownego wyjścia.

— Nie. Właśnie nie. — Usłyszawszy to rozkleiłam się. Czułam jakby ktoś trafił w mój czuły punkt. Wstałam i wyszłam. Zamknęłam drzwi za sobą, wzięłam płaszcz i poszłam w stronę domu. Wtedy wiedziałam, że zrozumienie to coś czego nie dostaje, a jest mi na aktualnej drodze życia najpotrzebniejsze. Później już nie odwiedziłam tej Pani, zatraciłam się w swoich obowiązkach. Niejednokrotnie przechodziło mi przez myśl by do niej iść i spytać o poradę, ale jakoś brakowało mi odwagi i kogoś kto by mnie tak może zaprowadził. Czasem osoba z problemami potrzebuje tylko wsparcia i zaprowadzenia gdzieś za rękę. Ja takiego nie miałam, a może uratowało by mi to nie raz życie. Presja u mnie zawsze była najgorsza, później chęć odpoczynku od świata. Tak właśnie stało się najgorsze… Próbowałam popełnić samobójstwo. Nałykałam się tabletek, nie wiem ile — piętnaście, dwadzieścia — nie wiem. Jadąc po zażyciu ich autobusem żegnałam się z całym życiem. Byłam pewna, że nie przeżyję. Mówiłam w myślach jak bardzo będę tęsknić za światem, jak bardzo w sumie chciałabym cofnąć tę decyzję. Wiedziałam, że to już się stało, że tego nie odwrócę. Błagałam tylko o to, by ktoś się po śmierci mną zaopiekował. Wierzyłam, że tak może być. Łzy spływały mi po policzku, a ja czułam jak coraz bardziej zaczyna się mi kręcić w głowie. Uratował mnie wtedy przypadek, miłość, dobra wola. W szpitalu doszłam do siebie po pięciu dniach. Później trafiłam do szpitala psychiatrycznego, gdzie mimo wszystko stwierdzili, że wszystko jest w porządku. Poznałam tam masę cudownych osób, które tak jak ja wtedy sobie nie radziły. Czułam się jednak dla nich najbardziej odpowiednią osobą by pomóc. Słuchałam ich historii, oraz opowieści z ich życia. Byłam pewna, że tylko ja tak dobrze zrozumiem ich problemy i trudy dnia codziennego. W końcu dobrze zdawałam sobie sprawę jak samo zrozumienie problemu jest ważne — zrozumienie, którego ja nie miałam. Nie mogłam czasem uwierzyć w to co słyszę z ust tych osób. Jak czasem okrutny był dla nich los, mieli swoje powody, by nie chcieć żyć. W szpitalu z wielką chęcią się otaczałam wszystkimi, choć byłam najmłodsza w dodatku z dala od domu. Gdy tylko kładłam się w nocy spać to dziękowałam, że lada moment zobaczę mamę i się do niej przytulę. Wtedy to było dla mnie najważniejsze. Człowiek docenia w takich momentach wartość rodziny. Wiem, że trafiłam tam tylko z jednego powodu, tak błahego, tak możliwego do uniknięcia — nerwów, emocji, złości, gniewu. Wszystko mogłoby być inaczej, ale jednak się stało. Nauczka. Tylko kogo mogę za to winić? Znów siebie? Nie można tak w nieskończoność być dla siebie wrogiem. Najchętniej wtedy jednak rozmawiałam sama ze sobą. Gdy nie pokochasz siebie, to nie zdołasz pokochać kogoś innego. Takie miałam nastawienie. Wieczorami ze sobą dużo rozmawiałam. Pytałam sama siebie jak dziś spędziłam dzień, czy dobrze się ogólnie czuję. To była najlepsza terapia jaką miałam. Gdy wokół nie ma ludzi nam bliskich zaczyna się doceniać swoją własną obecność. Próbowałam się rozśmieszać patrząc w okno, opowiadając sobie jakieś żarty. Miałam świadomość, że tylko tym sposobem najbardziej zleci mi mój czas. Zrozumiałam tam masę istotnych rzeczy, a najbardziej jedną: „Uwielbiam życie.”. Nie chciałam wcale umierać, choć to było najszybsze i najłatwiejsze na ten moment rozwiązanie. W szkole nikt nie widział moich problemów, bo ja wciąż się śmiałam. Nawet, gdy ktoś obrzucał mnie niemiłymi komentarzami, to ja wciąż podświadomie udawałam, że tego nie słyszę. Cieszę się, że wtedy się nie poddałam. Mogłoby mnie już nie być kilka lat, a najbardziej teraz cieszy mnie fakt, że jednak tu jestem. A jakby wyglądał świat beze mnie? Wieczorami się nad tym często zastanawiam. Może na moment świat by stanął, a ja przyglądałabym się temu z góry, choć nie jestem wierząca, to wierzę, że musiałam po coś i dla kogoś zostać. Wiele razy jeszcze po tym próbowałam się zabić. Zazwyczaj brakowało mi odwagi by to skończyć. Podświadomie chciałam tylko by ktoś mi pomógł w tym stanie, ale nie chciałam żegnać się ze światem. Teraz może raz na kilka miesięcy dopadają mnie takie złe myśli, które krążą po mojej głowie, a ja się miotam w decyzjach. Jest wiele powodów, by zostać, a też wiele by odejść. Tylko odejście człowieka kończy jego historię, a moim marzeniem zawsze było mieć ją jak najdłuższą i najweselszą. A co daje śmierć? Wieczny spokój, tak powiadają. Ale żeby tu zostać postanowiłam znaleźć swoje lekarstwo — i tak się stało. Na jakiś czas jest dobrze. Odstawiam wtedy na bok depresję i siadam z kubkiem kawy latte, która jest moim faworytem wśród kaw. Cieszę się, bo w tym wszystkim nigdy nie sięgnęłam po używki. Twierdzę, że są zbawienne dla głupców, a ja jestem na to za inteligentna. Nauczyłam się szukać rozwiązań na własną rękę. Zatracałam się wyłącznie w słowach pisanych na blogu. To dawało mi zawsze szczęście. Daleko mi było do imprez, daleko do spędzania czasu z przyjaciółmi. Byłam wiecznie samotną duszą. Tyle razy oddzielano mnie od znajomych, że postanowiłam być sama. Jednak samotność nie jest najlepszym rozwiązaniem. Jako terapię wyznaczyłam sobie cel, by kilka razy w tygodniu udać się na wycieczkę. Dużo chodziłam, lubiłam, czasem nawet kilkadziesiąt kilometrów. Rutyną stały się moje wyjścia z domu koło dwudziestej i wędrówki około pięciokilometrowe, było mi wtedy łatwiej. Schodziły ze mnie setki emocji, które kumulowały się nawet kilka godzin. Spacer był dobrym sposobem na stres w ciągu dnia, na smutki, na otarcie łez. Słuchałam muzyki przez słuchawki i szłam najczęściej przed siebie. Pisałam wtedy również wiadomości najczęściej do swojej drugiej połówki. Na spacerach mogłam zbierać swoje myśli w całość, nabierały one sensu. Miałam większą odwagę na powiedzenie tego co od dawna skrywało się w mojej głowie.

Na swojej drodze możesz znaleźć anioła

Chociaż na dworze jest chłodno, to postanowiłam ubrać się i pojechać w swoje ukochane miejsce. Jest dziś 9 grudnia — moje imieniny. Mało kto o nich pamięta, w rodzinie raczej wszyscy o tym wiedzą, ale wśród znajomych raczej mało kto. To zawsze sprawiało mi przykrość, bo lubię gdy ktoś o mnie pamięta sam z siebie.

SMS: Kiedy się spotkamy? Strasznie mnie zabolała Twoja ostatnia wiadomość. Chciałbym to z Tobą wszystko wyjaśnić, porozmawiać. Daj znać. — To wiadomość od mojego kolegi, Wiktora. W zasadzie można go nazwać moim przyjacielem, bo zawsze wesprze mnie ciepłym słowem, gdy tego potrzebuje. To osoba niezastąpiona podczas gdy dopadała mnie depresja. Nikt tego nie widział, prócz właśnie jego.

SMS: Wiem, że jestem Ci winna jakieś słowo wyjaśnienia. Przepraszam za ostatnią naszą sprzeczkę, to nie tak miało wyglądać. Jesteś dla mnie ważny, wiedz to. — odpisałam, choć tak naprawdę w mojej głowie było mnóstwo innych słów, które chciałam z siebie wydusić.

Wzięłam słuchawki i wyszłam z domu podążając na autobus, który był niedaleko domu. Cieszyłam się, że odpocznę i odetchnę świeżym powietrzem. To coś dla mnie — natura, woda, odstresowanie się. Choć miałam w głowie to co Wiktor może odpowiedzieć na ostatnią wiadomość to nie stresowałam się, w głębi serca wiedziałam, że jeśli on zaskakuje, to wyłącznie pozytywnie.

Pojechałam kilkanaście kilometrów od mojego miejsca zamieszkania, poza miasto. To nie było normalne, bo zawsze ciągnęło mnie w tamte strony. Lubiłam poznawać nawet osoby z tamtego otoczenia. Szukałam takich na facebook’u, oraz innych portalach społecznościowych. Gdy dowiadywałam się, że ktoś jest z tamtych stron od razu w moich oczach stawał się lepszy, bliższy mojemu sercu. To bardzo głupie, czasem nawet dołujące.

Lubiłam wracać i patrzeć w okna tego domu. Rozglądać się wokół za moimi utraconymi wspomnieniami. Na łące, na której biegałam jako dziecko wciąż wiatr niósł moje imię. Gdy przychodziłam tam na spacery czułam ciepło unoszące mnie do góry. Tam wiedziałam, że jest mój dom. Wciąż po tylu latach drzewa w lesie pamiętały o moim śmiechu, a ptaki roznosiły plotki o tym, że znów wróciłam. Nigdy nie poczułam tam strachu przed tym, że wokół nikogo nie ma. Las był często uczęszczany przez innych, jednakże ja nigdy nie odczuwałam tam niepokoju, lecz szczęście, że znów jestem blisko swojego domu. Patrzyłam na życie tych ludzi z oddali. Nie cieszyłam się ich szczęściem, choć to przecież tak nieludzkie.

SMS: Dziś jest Twoje święto. Pamiętam o tym. Wszystkiego dobrego. Od rana myślę wyłącznie o tym jak się czujesz. — to była wiadomość od Wiktora. Wiedziałam, że nie będzie zły tym co się pomiędzy nami stało. Traktowałam to również jako ostrzejszą wymianę zdań. Nic poza tym. Ale wolałam być wobec niego w porządku, więc przeprosiłam. Byłam mu wiele winna, dużo dobrego uczynił niejednokrotnie bym była uśmiechnięta i pełna życia. Gdy wszyscy się ode mnie odwrócili stanął za mną i był moim oparciem.

SMS: Spotkajmy się jutro. Dziś nie mam siły, ani nastroju. Dziękuję za pamięć. Całuję. — odpisałam bez większych uczuć, jak nie ja. Byłam dość kochliwa zazwyczaj od razu popadałam w romanse, gdy widziałam zainteresowanie moją osobą. Ale tym razem było inaczej. Gdy ktoś za wiele wiedział na mój temat raczej nie wiązałam się z tą osobą później w głębszą relację. Miałam świadomość, że to nie jest do końca dobrą rzeczą. Bałam się późniejszego wypominania niektórych spraw. To było myślenie niezbyt dobre, ale sprytne.

Wymieniliśmy kilka nieznaczących wiadomości, lecz szybko pożegnałam się by mieć chwile czasu dla siebie. Spacerowałam w środku lasu, szłam zielonym szlakiem, który tak często odwiedzałam. Ludzie wokół spacerowali, biegali, śmiali się, rozmawiali o pogodzie. Nikt nie miał pojęcia co może czuć dziewczyna, która ich mija. Zastanawialiście się kiedyś nad tym co kryje się w ludzkim uśmiechu? Czasem wielka złość, niezrozumienie przez świat, depresja, nerwica, zaburzenia osobowości, problemy w domu, pracy, w szkole. Gdy wiedziałam z czym zmagam się na co dzień zaczęłam myśleć o tym, z czym zmagają się osoby, które mijam w tym lesie. To ścieżka często uczęszczana przez mieszkańców okolic, czy nawet ludzi z mojego miasta. Każdy chciał w tym miejscu zaczerpnąć trochę świeżej energii, spokoju, odpoczynku. Były momenty, w których brałam swój notes, oraz długopis. Znajdowałam sobie wygodne miejsce, by chwile odpocząć i pisałam długie teksty. Często mające w sobie wiele emocji, z którymi zmagałam się danego dnia. Wypełnione były żalem, rozczarowaniem i niekiedy miłością do osoby, która w danym momencie stała się dla mnie ważna. Często pojawiały się takie osoby, byłam na tyle kochliwa, że nie umiałabym być sama. Raczej byłoby to dla mnie gorsze, niż tortury. Mogłabym wokół nie mieć żadnych przyjaciół, ale osoba, którą kocham musiała być zawsze. Nikomu nie mówiłam o tym, że myślę o śmierci. Spacery były dla mnie najlepszym antidotum, bo dawały mi ukojenie, trwało ono kilka godzin, ale przecież w najgorszym stanie było to jak zbawienie.

Gdy wróciłam do domu około osiemnastej ze spaceru nie wspomniałam słowem o tym gdzie byłam i po co, z resztą i tak nikt nie pytał. Nawet jeśli ktoś zadałby mi takie pytanie pewnie bym skłamała. Nie uważałam wtedy tego jako czegoś niewłaściwego. Po prostu nie widziałam problemu, który ewidentnie był. Sprawiało mi ulgę, gdy widziałam swój rodzinny dom, choć już od dawna nie należał do mnie — czy to jest normalne? Rzecz jasna nie. Wtedy tak o tym nie myślałam. Nie sądziłam, że wyrządzam sobie krzywdę, nie rozumiałam tego o co mi dokładnie chodzi. Nie miałam pojęcia z czym się zmagam. Nie znam się na problemach psychologicznych w jakiś wysokim stopniu, bałam się jedynie o to, że będzie mi coraz gorzej funkcjonować normalnie.

Z Wiktorem umówiliśmy się na spotkanie nieopodal mojego domu, na następny dzień. Zawsze był w punkt o danej godzinie na jaką się umawiał. Stresowałam się spotkaniem, bo wiedziałam jaki temat będzie chciał poruszyć, a to nie było dla mnie łatwe. O czternastej byłam na miejscu, w którym kazał mi czekać. Wsiadłam do samochodu, choć w głowie miałam milion myśli, co mam powiedzieć, jak wytłumaczyć, jak sprawić by go to nie zabolało.

— Cieszę się, że wreszcie znalazłaś dla mnie chwilę. Jak minął wczorajszy dzień? — powiedział uśmiechając się szczerze. Lubiłam w nim tą szczerość, chęć pomocy i dbania o bliskich.

— Był dość dobry. Nie chcę o tym rozmawiać. Chciałam Ci tylko powiedzieć, że… — po tym zamilkłam. Nie wiedziałam co mam powiedzieć facetowi, który darzy mnie głębokim uczuciem. W końcu była to jedyna osoba mi bliska, która wiedziała, że jestem tak samotna i brak mi miłości. On chciał mi ją podarował. A ja go po prostu odpychałam. W tym była główny problem — on chciał mnie, a ja nie wiedziałam, czy to odpowiednie.

— Chciałaś z pewnością powiedzieć, żebym dał sobie spokój, a ja nie dam. — dokończył stanowczo, patrząc mi prosto w oczy.

Chwycił moją dłoń i położył na swojej klatce piersiowej.

— Nie wiesz jak dobrze czuję się przy Tobie, a gdy Cię nie ma i sam siedzę w tej Warszawie dostaję kurwicy. — powiedział szeptem. Nigdy nie klną, zwłaszcza w mojej obecności.

Oderwał wzrok ode mnie i odłożył moją dłoń, bardzo delikatnie jakby była z porcelany. Czułam jego ciepło i przeszły mnie dreszcze. Jechaliśmy do Warszawy, nie wiedziałam co zaplanował, ani jaki był jego plan na resztę dnia. Po drodze rozmawialiśmy jak zwykli znajomi dopytując się wyłącznie o przebieg naszych ostatnich dni. Czułam się znów tak jakbyśmy się świeżo poznali, a w głębi duszy cieszyłam się, że już nie porusza tematu, który był dla mnie nie tak prosty jakby mu się zdawało. Stanęliśmy przed jego domem pod Warszawą, gdzie tylko wziął najpotrzebniejsze papiery i udaliśmy się do jednego z jego hoteli. Był ich współwłaścicielem. W rozmowie nie unosił się dumą, nie chwalił tym co posiada. Gdy go poznałam byłam pewna, że jest to zwykły chłopak z przedmieścia, który nie ma zbyt wiele. Okazało się jednak po czasie całkowicie inaczej. Jechaliśmy przez Warszawę tegorocznym BMW M6. Miałam totalny zawrót głowy, gdy myślałam o tym, że to mogłoby być moje, a ja jednak to odtrącam. Wiecie co jest w tym najgorsze? Po prostu się bałam tego, że mi odbije od ilości możliwości jakie dadzą mi jego pieniądze, dobrobytu jaki mogłabym mieć. Wtedy podczas jazdy czułam się lepsza od innych, to był ten moment, gdy uświadomiłam sobie, że już robi się ze mnie osoba, którą bym nie chciała być. Wiem, że potrafię być zepsuta do szpiku kości, a on ten stan mógłby pogorszyć. Sprawić, że odwróciłabym się od wielu osób mi bliskich. W głowie miałam również jedną myśl: „Czy ja w ogóle go kocham, albo mogłabym pokochać w najbliższej przyszłości?”. Zasługiwał na to co najlepsze… właśnie! Dlatego z pewnością nie na mnie.

Zaparkował samochód na parkingu przed hotelem i kierowaliśmy się w stronę wejścia. Idąc śmialiśmy się z głupich historyjek czytanych na facebook’u, znów byłam jak ta dawna dziewczyna, która go ledwo poznawała. Kazał przygotować stolik w restauracji na dole. Złapał mnie za dłoń i uśmiechnął się delikatnie patrząc w moje oczy. Zadrżałam, serce zaczęło bić mi szybciej niż zwykle. Zaprowadził mnie do stolika i kazał usiąść oraz zamówić wszystko to na co mam ochotę.

Gdy podeszła kelnerka uśmiechnęła się szczerze i wiedziała, że to co zamówię jedynie kawę. Znała moją ulubioną — latte, z podwójną pianką oraz polewą czekoladową. Brałam taką zawsze, gdy go odwiedzałam, więc była już przyzwyczajona, że to ta znajoma Wiktora, która jak głupia potrafi wypić kawę za kawą. W czasie, gdy on załatwiał sprawy biznesowe i przekazywał papiery swojemu ojcu, ja wzięłam się za pisanie w moim notesie. Nosiłam go notorycznie ze sobą, gdzie bym nie była — był ze mną. Pisanie sprawiało mi zawsze radość, oraz trzymało z dala od złego.

Chciałabym być powodem Twojego uśmiechu. Jednak wiem, że jestem często powodem Twoich trosk i niepowodzeń. Jesteśmy dwójką ludzi, którzy szukają nawzajem czegoś co nie potrafią nazwać słowami, a nie wiedzą, że szukają wyłącznie siebie wzajemnie. Do pełni szczęścia potrzeba nam tylko swojej miłości. W głowie mam Twoje brązowe oczy, oraz rumiane policzki. Rozbierałeś mnie w moich myślach już tysiące razy i zawsze robiłeś to coraz lepiej. Dotykałeś moich piersi, oraz talii. Fantazjowałam o Tobie non stop. Nigdy nie umiałam przestać. Robiłeś mi w głowie totalny bałagan.

— Widzę, że już wypiłaś kawę. Super! Mam nadzieję, że jak zwykle dobra. Musimy jednak o czymś pomówić. Wiesz… rozmawiałem z jedną osobą. Martwi się o Ciebie, ja również. Co się dzieję? Czy to coś co tyczy się mnie? — spytał dociekliwie.

Usiadł naprzeciwko mnie i zamówił czarną kawę. Nie lubił jej. Byłam pewna, że coś go nurtuje i nie daje spokoju. Nie zwiastowało to nic dobrego. Nie chciałam obarczać go swoimi problemami, które piętnowały się codziennie.

— Nie. Nic się nie dzieję. Wyłącznie zaczęłam więcej płakać, niż zwykle. Przejdzie mi. Sam wiesz, że mam skłonności do tego. — odpowiedziałam odrywając od niego wzrok.

Kłamałam. W moim życiu nie działo się za dobrze, nie byłam szczęśliwa, a moje uczucia do ostatniego chłopaka praktycznie wygasły. Nie wiedział jednak o najgorszym. Huczało o tym całe moje miasto, ale nie chciałam wspominać mu o tym słowem. Udawałam, że nic się nie dzieję, aczkolwiek wiedziałam, że nie będę miała się do kogo zwrócić z problemem, prędzej czy później musiałam mu wyjaśnić w czym rzecz.

— Niepokoję się. Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć. Nie wiem dlaczego zajmujesz sobie tylko głowę niepotrzebnymi relacjami z ludźmi, którym daleko do Ciebie. — powiedział uśmiechając się do mnie.

Po rozmowach z nim zawsze było mi lepiej. Dawał mi motywację do działania, której nie dawał mi nikt inny.

— Jasne. Jeśli coś się będzie działo, to z pewnością się o tym dowiesz. Dzięki. — uśmiechnęłam się i zakończyłam rozmowę.

Pod wieczór wróciłam do domu, ale nie czułam się lepiej. Problemy zaczęły się nawarstwiać.

Wiktor był osobą, która w pewnym momencie mojego życia zaczęła pełnić rolę mojego managera. Nie wiem czy mogę to nazwać w ten sposób. Dał mi pomysł na siebie — bloga. Doceniał mój potencjał literacki. Wiedział, że sprawia mi to przyjemność i nie negował tego, lecz jeszcze bardziej upewniał mnie, że to coś dla mnie. Miał wtedy rację. Udało mu się odciągnąć mnie od myśli o śmierci. Od chęci posiadania kogoś na siłę. Gdy widziałam wokół siebie zainteresowanie poprzez mojego ledwo otworzonego bloga, byłam szczęśliwa. Czekałam wciąż na nowe komentarze. Moje złamane niejednokrotnie serce dawało radę napisać wiele miłosnych tekstów, które były dla mnie niezmiernie ważne.

Starał się na tyle, że jako jeden z pierwszym czytał każdy kolejny post. Dawało mi to wiele motywacji.

Zaczęłam myśleć pod innym względem o tym jak mógłby wyglądać nasz związek, ale wciąż miałam obawę. Napisał do mnie wiadomość kolejnego dnia o spotkanie. Oznajmił, że ma dla mnie niespodziankę. Owym prezentem okazał się bankiet w jego hotelu, na który mnie zaprosił jako swoją osobę towarzyszącą. Ucieszyłam się, bo lubiłam takie rzeczy.

Czuję, że milion innych kobiet ma ochotę rozrywać Twoje prześcieradło każdego wieczoru, by na moment poczuć się tak jak ja — bezpieczna. To nie daje mi usnąć co wieczór. To cud jaka może być kobieta… zazdrosna o coś, co nigdy nie było jej.

— Kiedy powiesz im prawdę, Natasza? — spytał z uśmiechem.

Złapał mnie za dłoń i zaprowadził na środek parkietu.

— Jaką prawdę Wiktor? O czym Ty mówisz? — odpowiedziałam zdumiona jego pytaniem.

— To, że jesteś moją dziewczyną, kobietą, wszystkim? — wyszeptał mi do ucha obejmując jednocześnie w talii.

— Przestań. Mieliśmy już do tego nie wracać, nie teraz. — odpowiedziałam gniewnie.

Zrzuciłam jego ręce z mojej talii i odeszłam. Zdenerwował mnie fakt ciągłego wracania do tematu. Czułam żal, że nie potrafił mnie zrozumieć. Wiem, że nie do końca zdawał sobie sprawę co mną kieruje i dlaczego się zachowuje w ten sposób.

Poszłam do stolika i rozmawiałam przez resztę wieczoru z innymi, lub z ojcem Wiktora, który chodził i starał się rozmawiać z każdym z gości. Był człowiekiem o ciepłym sercu, nie rządziły nim pieniądze, choć miał ich przecież w brud. Nie afiszował się majątkiem, zawsze pomagał każdej osobie w potrzebie. Cieszyłam się, że miałam okazję ich poznać i wiedziałam, że nie to był przypadek. Nic nie dzieję się życiu bez żadnego przypadku. Ktoś miał na nas dobry plan.

Wiktor podczas imprezy puszczał mi uśmiechy przy barze. Nie spuszczał wzroku z mojej osoby podczas, gdy szłam rozmawiać z kimś z jego znajomych. Kierowała nim lekka zazdrość, co było dla mnie mało zrozumiałe. Nie chciałam by traktował nas jako parę, lecz tylko przyjaciół, którzy chętnie spędzają ze sobą czas.

Bankiet dobiegł szybko końca, a ja zmęczona chciałam jak najszybciej odpocząć. Odprowadził mnie do pokoju i wszedł razem ze mną. Siedzieliśmy chwilę na łóżku, a przed nami znajdowało się wielkie okno, za którym była panorama Warszawy. To prawie czterdzieste piętro, które skrywało najpiękniejsze widoki i w tym uroki tego miasta.

— Liczę na to, że podobał Ci się ten wieczór. — powiedział przerywając ciszę.

— Bardzo. Nie wiesz jak dobrze było mi być Twoją partnerką tego wieczoru. — odpowiedziałam.

Czułam jak powoli jego dłoń kierowała się w stronę mojej dłoni. Po chwili ścisnął ją i popatrzył mi w oczy.

— Zawsze będę chciał Twojego szczęścia, bez względu na to z kim tego szczęścia będziesz chciała. — powiedział ze łzami w oczach.

Widziałam, że to dla niego trudne. Miałam wyrzuty sumienia, że odrzucałam kogoś kto mógłby poświęcić dla mnie tak wiele.

Po chwili nasze usta spotkały się ze sobą i upadliśmy na łóżko. Całował mnie delikatnie po szyi i dotykał po biodrach. Miałam dreszcze, gdy poczułam pierwszy raz jego dotyk i usta na moim ciele. Było blisko do tego bym się do niego przekonać, ale jeszcze mogłam to przerwać — przerwałam. Odtrąciłam go i wstałam gwałtownie. Poprawiłam włosy i spojrzałam w jego stronę.

— Przepraszam. To nie jest dla nas dobre. Muszę iść już spać. Jestem zmęczona. Wybacz. — powiedziałam drżącym głosem.

Wstał i podszedł do mnie. Zaczął delikatnie głaskać moje włosy, a następnie mój policzek. Wpatrywał się we mnie przez kilka sekund bez żadnego słowa. Widziałam w jego oczach iskierki, które powoli gasiłam.

— Będziesz dla mnie zawsze najcenniejsza. — powiedział.

Po tych słowach wyszedł z pokoju, a ja wiedziałam, że straciłam już pewnie wszystko co mogłabym mieć. Chwilę chodziłam po całym pokoju. Napiłam się szklanki wody, po czym położyłam się na łóżku i zasnęłam.

Na następny dzień przywitały mnie bukiety róż w wielkich szklanych doniczkach. Były dookoła łóżka oraz ustawione pod oknem, z którego poprzedniego dnia wraz z Wiktorem podziwialiśmy panoramę Warszawy.

Wśród róż jednego z bukietów znajdowała się zwinięta w rulonik karteczka zawiązana czerwoną wstążką. Wiedziałam kto lubił robić takie niespodzianki — on. Rozwinęłam kartkę i moim oczom ukazała się krótka wiadomość.

„Mój ojciec zawsze twierdził, że należy dbać o skarb jaki mamy na świecie — kobiety. Wiem, że uszczęśliwią Cię te róże. Ja będę szczęśliwy, gdy będę mieć świadomość, że sprawiłem Ci radość. Miłego dnia. Twój W.”

Nie pomyślałabym, że mógłby się tak postarać po poprzedniej nocy. Mam twardy sen, więc nie słyszałam żadnych kroków po pokoju, więc nie miałam pojęcia kiedy mógłby to zrobić. Cieszyłam się jednak jak głupia, że facet, któremu się podobam zabiega o mnie w ten sposób. Robił to z klasą — imponowało mi to. Kręcili mnie faceci w w garniturach, miałam o nich od razu niegrzeczne myśli. Brązowe oczy również sprawiały u mnie ciarki na ciele. Uwielbiam brunetów z ciemnymi oczami — takich jak on. Był wręcz idealną i świetnie dopasowaną drugą połówką dla mnie. Imponowała mi również jego zaradność. W tak młodym wieku potrafił ogarnąć kilka biznesów, poważne kontrakty i wciąż chodził z uśmiechem na ustach. Na imprezach odmawiał picia alkoholu, zawsze chodził trzeźwy. Daleko mu było do zamawiania panienek na telefon, oraz szukania wrażeń na mieście z kolegami. Jako dobrze usytuowany syn prawnika i dewelopera mógł sobie na to pozwolić, a jednak odróżniał dobro od zła. Dałabym sobie obciąć rękę, że sumienie nie pozwoliłoby mu zdradzić swojej partnerki. Co było więc ze mną nie tak, że tego nie chciałam? Nie wiem. Do dziś zastanawiam się dlaczego odtrąciłam kogoś kto poświęciłby dla mnie całe swoje życie. Mogłabym być już jego żoną i przejąć wszystko co miał — samochody, hotele, posiadłości — w tym wszystkim jednak zatraciłabym samą siebie.

Gdy rozpisywałam sobie wszelkie za i przeciw dotyczące naszego związku doszłam do tego, że ja po prostu nie boję się wyłącznie tego, że będę jeszcze gorszą zołzą, niż jestem… ja po prostu nie czułam do niego nic więcej. Nie było z mojej strony wielkiego uczucia, iskierek w oczach.

Na mojej drodze stałeś się aniołem. Przy Tobie czułam się diabłem, który wciąż rozszarpuję uczucia wszystkich ludzi wokół siebie. Przywoływałam nocą Twoje imię, łudząc się, że będziesz dla mnie — a ja dla Ciebie. Nie jestem dobra, spójrz tylko w głębie tej zieleni — porażę Cię płomieniem miłości, a Ty umrzesz we mnie na wieki.

Miłość bywa nieracjonalna. Zraniłam faceta niezmiernie dla mnie ważnego, a on zawsze z przyjemnością wracał dotrzymać mi towarzystwa, gdy było mi aktualnie źle. To były początki, gdy zaczęła się pogłębiać we mnie depresja, a jednak nie wiedziałam jak to nazwać. Broniłam się przed tym, by nie uznano mnie za wariatkę. Nikomu nie mówiłam o swoich uczuciach. Wiktor widział, że coś jest w moim życiu niezbyt dobrze. Nie mówił nic, pozwalał mi milczeć. Stwierdziłam wraz z nim, że pojedziemy w miejsce, do którego tak lubię wracać. Nigdy nie miałam odwagi mu pokazać gdzie tak jeżdżę, gdy mówię, że nie będzie mnie w domu. Gdy jechaliśmy samochodem patrzyłam przez szybę krztusząc się łzami. Nie widział tego, gdyby zobaczył z pewnością zrobiłby z tego powodu niezłą sensację, a ja musiałabym się ostro tłumaczyć co mi dolega. Nie zostawiłby tego od tak, zaraz byłabym ustawiona w kolejce do specjalistów, a wolałam tego uniknąć. To nie był dobry dla mnie czas, ale mimo to starałam się uśmiechać zawsze, gdy tylko nie jest najgorzej. Byłam dobrą aktorką. Udawanie mnie męczyło. Wiem jak bardzo cierpią ludzie, w których życiu się coś sypie, a oni udają jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Popadając w depresję jest to najgorszy czas — udawanie, uśmiechanie się mimo że ma się ochotę zapłakać na śmierć. Zazdrościłam mu tego, że u niego zawsze było wszystko tak poukładane.

Cała droga była dla mnie męczarnią, nie wiem dlaczego. Tego dnia w swoim samopoczuciu odnotowałam tak wielki spadek energii, oraz załamania.

Wychodząc z samochodu rozejrzał się tylko wokół siebie, a później zerknął na mnie. Patrzył na niebo, później na słońce, które wyszło pierwszy raz od dziesięciu dni.

— Dzisiaj cudowny dzień, prawda? Cieszę się, że chciałaś się spotkać. W firmie nie miałem dziś za dużo pracy, także zostanę gdzieś do osiemnastej. Nie będziesz miała nic przeciwko? — powiedział.

Strzepnęłam ze swoich włosów płatki śniegu, które spadły z drzew i spojrzałam na niego.

— Pogoda dzisiaj jest wyjątkowo dobra. Z pewnością lepsza, niż moje samopoczucie. — odpowiedziałam szeptem i westchnęłam. — Mimo wszystko mam wyrzuty sumienia, że tak często Cię wyciągam z tej Warszawy. Nie masz chwili posiedzieć u siebie w domu. Nie miej mi za złe. — dopowiedziałam.

On po usłyszeniu mojego żalu w głowie uśmiechnął się i zamknął drzwi od auta, po czym skierował się w moim kierunku.

— Ja za złe? Nie mów nawet takich rzeczy. Nie chciałbym siedzieć w wielkim pustym domu sam, gdy mogę być tutaj w tak piękną pogodę z taką osobą jak Ty, Natasza. — odpowiedział uśmiechając się do mnie.

Złapał moją dłoń i zaprowadził w głąb lasu. To była moja ulubiona ścieżka. Gdy szliśmy zrobiło mi się aż niedobrze z nerwów. Wstydziłam się jakbym co najmniej właśnie przed nim rozbierała się ze wszelkich ubrań na sobie. Byłam naga — naga w uczuciach, przeżyciach, wspomnieniach. Podałam mu na tacy wszystko czego jeszcze o mnie nie wiedział, a on nie zrobił nic prócz przyjrzenia się moim oczom, od których odbijały się promienie słońca. Czułam jego ciepłą dłoń, a moimi zielonymi oczami zauważałam wokół tylko roztapiający się śnieg od jego ciepła i uśmiechałam się wewnętrznie. Sprawił, że droga, która zamarzła w moim miejscu roztopiła się, a ja poczułam ukłucie w sercu, że rozebrałam się ze wspomnień przed odpowiednią osobą. Nie czuliśmy chłodu, ani strachu przed tym, że ktoś wyskoczy zza drzew. Znów nasze usta się ze sobą spotkały, a ja uniosłam się aż do nieba przy jego ramionach i dotyku. Staliśmy na środku ścieżki leśnej, która uczęszczana była przez wiele osób, a jednak wtedy nie było nikogo — tylko my, skazani na siebie. Całował mnie z taką miłością, że w mojej wyobraźni drzewa się zazieleniły i szeptały między sobą, że znów wróciłam.

— Kocham Cię. — wyszeptał przerywając pocałunek.

— Nic więcej już nie mów. — odpowiedziałam bojąc się zaczynać tego tematu.

Przytuliłam go najmocniej jak potrafiłam i wiedziałam, że cała płonę.

— Dlaczego mnie tutaj zabrałaś? — zapytał dociekliwie.

— Zawsze tutaj przyjeżdżam sama. Chodzę tymi ścieżkami. Chyba szukam… siebie. A może bezpieczeństwa, którego już nie mam? Nie wiem. Chciałam Ci pokazać gdzie możesz mnie zawsze znaleźć. — powiedziałam rumieniąc się na twarzy. To był dla mnie wstydliwy temat, którego nigdy nie podejmowałam z żadną osobą. Byłam pewna, że on to zrozumie.

— Jeśli tak, to musisz mi kiedyś powiedzieć o tym miejscu coś więcej. A no i proszę… nie chodź nigdzie sama. — powiedział tuląc mnie do siebie.

Wróciliśmy do samochodu rozmawiając o miłości, rozczarowaniach oraz o naszej relacji. Nie mogłam ochłonąć po tym, gdy wyobrażałam sobie nas tam razem pochłoniętych całkowicie sobą. Wiedziałam, że to nie było zwyczajne — to był pocałunek, który sprawił, że zrobiło mi się żal, gdyby go zabrakło przy mnie. Był w pewnym momencie kimś za kim szybciej biło mi serce.


Dostałam pierścionek z zielonym rubinem — jak moje oczy. Ziemia wtedy zadrżała, a diabeł stał się znów moim powiernikiem. Z tą miłością, którą umieściłam na palcu chodziłam w moje miejsce spoglądając jak od tej zieleni odbijają się promienie słońca, a wokół wszystko odżywało jakby to miała być wiosna.

— Czy po lekach jakie przepisałam jakkolwiek Twój stan się poprawił? — spytała psychiatra spoglądając na mnie kątem oka.

— Czuję się wyłącznie bardziej senna. Nie wiem czy to efekt jaki chciałam. Wciąż czuję gniew. — odpowiedziałam.

Popatrzyła na mnie obojętnie i podniosła kubek z kawą i napiła się jednego łyka, odłożyła go i zaczęła wśród sterty papierków szukać tych do wypisania recepty.

— Zwiększymy dawkę. Tak mi się wydaję, że będzie dobrze. W najgorszym wypadku zmienimy lek. To są leki antydepresyjne. Dodatkowo te drugie, które przepisałam mają poprawiać nastrój i one nie powinny powodować zbytniego otępienia. — stwierdziła.

Nie chciałam kolejnych leków, bo problem był zbyt duży, by pomogły tylko jakieś proszki na od psychiatry. Coraz gorzej zaczęłam popadać w gniew, później w stany depresyjne. Często myślałam o tym jakby świat wyglądał beze mnie. Pisałam do mamy SMS’y, w których przyznawałam się do tego, że chcę ze sobą skończyć. Nie wiem czy ktokolwiek brał to na poważnie. Byłam zdesperowana momentami, aby wreszcie to zrobić. Widziałam dziwne rzeczy. Popadałam w paranoję. Coś pchało mnie do samobójstwa.

Któregoś dnia w wielkim szale szłam przez las. Dookoła nie było nikogo, żadnej żywej duszy. Słyszałam dziwne głowy zza swoich pleców, ale pod koniec biegłam ile sił w nogach by tylko jak najszybciej zdołać się wydostać stamtąd. Pod koniec ścieżki leśnej ukazała się moim oczom łąka. Podbiegłam na jej środek, choć była ogromna. Dookoła był las. W ręku miałam telefon i wybrany w aplikacjach dyktafon, który włączyłam i nagrywałam wiadomości głosowe do osób, które kochałam i były mi bliskie. Żegnałam się. Byłam w takim dołku psychicznym, że nie widziałam innej drogi — tylko śmierć. Mój stan mnie przerażał, nie wiedziałam co się ze mną dzieję. Po prostu miałam taki napad, wewnętrzny impuls o treści „Natasza zrób to!”. Nic więcej. Po zakończeniu nagrywania się głosowego stwierdziłam, że muszę stamtąd uciekać, bo czułam niepokój. Lubiłam oglądać filmy na podstawie faktów o paranormalnych zjawiskach. Byłam pewna, że niepokój jest spowodowany, gdyż obok mnie coś może stać, czego nie dostrzegę gołym okiem. Może to coś namawiało mnie do tego bym się zabiła? Nie wiem.

Z oddali widziałam ludzi, bliskie mi osoby. Szły wzdłuż, aż do drugiej części lasu nie zwracając na mnie uwagi. Nie wołałam. Akurat to był czas, gdy pokłóciłam się z większością mojej rodziny. Myślałam wtedy na trzeźwo, nie chciałam by kierował mną strach, przecież skąd mogli się wziąć w środku lasu? Właśnie. Cieszę się, że nie jęknęłam, lecz zaczęłam biec w stronę drogi. Po odwróceniu się nikogo za mną nie było. Do tej pory podobne rzeczy zdarzały się dosyć często.

Wiecznie myślę, że ktoś za mną stoi. Odwróciłam się dosyć dawno od dobra. Zaczęłam wierzyć w siły nadprzyrodzone. Nie obchodzę świąt, nie traktuje poważnie żadnej religii. Od tego czasu wiecznie kieruje mną strach, wiecznie się czegoś boję. Staram się nie chodzić wieczorami. Wiem, że nic innego nie jest w stanie mnie zniszczyć ode mnie samej. Ale co jeśli te demony zamieszkały w moim ciele? Robią sobie ze mnie wciąż żarty. Staję się przez to coraz to słabsza.

Internet ma wielką moc

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 37.39