Dla kochanej żony Marty i syna Franciszka.
Wstęp
W czasie swojej trenerskiej kariery spędziłem setki godzin, uczestnicząc w różnego rodzaju stażach i kursach. Odbyłem wielomiesięczne praktyki w różnych zakątkach Europy i poza Starym Kontynentem. Zgromadzona w ten sposób wiedza pozwalała mi udoskonalać swoje treningi, przygotowywać plany zajęć, tworzyć program i wizję klubu. Innymi słowy, budować środowisko, z którego być może kiedyś wyłoni się piłkarski diament. Choć cenię sobie doświadczenie zdobyte w przeszło dziesięcioletniej pracy zza bocznej linii, doszedłem do wniosku, że jest jeden obszar, w którym zrobiłem bardzo niewiele. Jednocześnie coraz bardziej przekonywałem się, jak duży ma on wpływ na sportowy rozwój moich zawodników.
Edukacja rodziców, bo, jak zapewne już się domyślasz, o nią tu chodzi, nie jest czymś popularnym w środowisku trenerskim. Chociaż sam temat rodziców — i owszem. Niestety zazwyczaj rodzice występują jako antybohaterowie tych opowieści. Konflikty na linii trener–rodzic to również często spotykany temat na forach poświęconych szkoleniu.
Nieporozumienia między trenerami a rodzicami wynikają po pierwsze z braku wiedzy na temat szkolenia u tych drugich. I nie jest to zarzut w kierunku ojców i matek, gdyż tak naprawdę mimo że dostęp do wiedzy jest otwarty, nie ma ona przystępnej formy dla kogoś, kto nie chce zdobywać uprawnień trenerskich, a jedynie pomóc swojemu dziecku rozwinąć sportowy potencjał.
Po drugie zaś — z niedocenienia przez środowisko trenerskie bardzo ważnej w kontekście szkolenia roli, jaką odgrywa właśnie opiekun dziecka. Bo zastanówmy się: kto ma większy wpływ na rozwój młodego człowieka? Trener, którego zawodnik widzi trzy razy w tygodniu w czasie treningu bądź meczu, czy rodzic, który opiekuje się swoim dzieckiem przez cały czas? Nie ulega wątpliwości, że najważniejszym trenerem każdego młodego zawodnika jest tata bądź mama. Nie bez przyczyny za sukcesami wielkich sportowców, takich jak siostry Williams, Andy Murrey, Mark Webber, Michael Jordan i wielu innych, stoją ich rodzice. To oni inspirują swoje dzieci i kształtują ich sposób myślenia. To w końcu rodzice zarządzają ich czasem i to oni stanowią dla dziecka pierwszy autorytet w każdej życiowej sprawie.
Jednym z celów, jaki przyświecał mi podczas pisania tej pracy, było dostarczenie podstawowych informacji związanych z problematyką szkolenia sportowca (nie tylko w zakresie piłki nożnej) tak, aby pomogła ona tworzyć wspólny grunt i tym samym ułatwiała trenerom, instruktorom i nauczycielom kontakt z rodzicami. Możliwość zapoznania się z koncepcjami, jakie leżą u podstaw naszego podejścia do treningu ich dzieci, pozwoli rodzicom zrozumieć decyzje, które podejmujemy jako szkoleniowcy. To z kolei sprawi, że będą dodatkową pomocą w procesie szkolenia. Jestem pewien, że każdy trener doceni siłę, jaką daje wsparcie rodziców. Już samo to jest wystarczającym powodem, dla którego powinniśmy patrzeć na opiekunów zawodników jak na potencjalnie największych sojuszników na trudnej drodze sportowego rozwoju naszych podopiecznych.
Ale to nie jedyny wymiar tej książki. Patrząc na gwiazdy sportu, często widzimy obraz, który wydaje się nam poza zasięgiem zwykłego człowieka. Mity dotyczące talentu i fałszywe dogmaty funkcjonujące w szkoleniu prowadzą do tego, że wiele osób traci wiarę w końcowy sukces. Poradnik jest więc próbą zmiany sposobu patrzenia na kariery wielkich zawodników i zawodniczek. Status celebryty, jaki zyskują dzięki popularności, sprawia, że mamy tendencje do przypisywania gwiazdom sportu niemal nadludzkich cech, co czasem ma swój wyraz w nadawanych im przydomkach: Galacticos, Bóg, Robot, Król itd. Liczne przykłady sportowców użyte w tej pracy poza tym, że mają pomóc dostrzec konkretny element, istotny z punktu widzenia rozwoju sportowego, ukazują czołowych przedstawicieli świata sportu w innym świetle. Nie są to już genialni piłkarze, giganci tenisa czy arcymistrzowie szachowi. Na kartach tej książki przemawiają do nas jako chłopcy i dziewczynki, których dziecięce lata nie różniły się zbytnio od dzieciństwa naszych zawodników. Przeżywali te same wzloty i upadki. Napotykali te same trudności na swojej sportowej drodze. A to, co przyczyniło się do ich sukcesu, ma jak najbardziej realny charakter. Ich historie pomagają nam uświadomić sobie, iż pomimo faktu, że na ostateczny sukces składa się wiele czynników, większość z nich można kontrolować.
Na tym aspekcie skupia się głównie pierwsza część. Przykłady sportowców takich jak Stefan Holm czy siostry Polgar pomagają nam obalić mit dotyczący pojęcia talentu, ostatecznie zburzony przez Carol Dweck i jej wieloletnie badania. Dalej omawiamy dylemat rodzica, szukając odpowiedzi na pytanie, w jakim stopniu to rodzic powinien organizować czas swojemu dziecku. Zastanawiamy się również, na ile uzasadniony jest stereotyp surowego rodzica, który pozbawia swoją pociechę dzieciństwa, przelewając na nią swoje niespełnione sportowe ambicje.
W drugiej części zaglądamy do domów rodzinnych sportowych mistrzów. Staramy się przyjrzeć dokładnie, jak wyglądało życie na ich podwórku i ulicy. Sprawdzamy, jak układały się relacje z rodzeństwem i rówieśnikami. Korzystając z ich wspomnień, dowiadujemy się z kolei, jakie były ich sportowe początki. Jest to również dobrą okazją do porównania tamtej rzeczywistości z obecnymi realiami. O tym piszę w rozdziale Dzieci z wolnego wybiegu, który jednocześnie ma zwrócić uwagę na zagrożenia wynikające z obecnie panujących trendów społecznych.
Psychologia sportu to w ostatnich latach szybko rozwijająca się dziedzina. Jest dla mnie oczywiste, że aspekt związany z psychiką młodego sportowca musiał również znaleźć się w tej pracy. Pierwszy rozdział trzeciej części to krótkie wprowadzenie do psychologii sportu. Opisuję w nim główne nurty i paradygmaty, z których korzystają specjaliści z tej dziedziny. W dalszej części poszukujemy osobowości mistrza. Wykorzystując badania w zakresie osobowości oraz przykłady z życiorysów dwunastki sportowców, staramy się wychwycić te cechy, które przyczyniły się do ich sukcesu. Rozdział dotyczący porażki przede wszystkim definiuje nam niepowodzenie w kontekście rozwoju sportowego, ale również mówi o tym, jak należy zachowywać się w obliczu przegranych zawodów dziecka. Mentalność ofiary to temat ostatniego rozdziału. Mowa w nim o odpowiedzialności zawodnika za własny rozwój oraz o konieczności budowania kompetencji, dzięki której zawodnik zyska pewność siebie.
W czwartej części czytelnik przeczyta o tym, co to jest otoczka mielinowa i jaką pełni funkcję w nauce konkretnych umiejętności. Kolejne rozdziały opisują, jak istotny jest trening w drodze do sportowego sukcesu. Czytelnik poznaje zasady dobrego treningu oraz dowiaduje się, jak przebiega rozwój zawodnika do osiągnięcia wieku seniorskiego. W tej części opisuję również overcoaching i zagrożenia z nim związane. Ostatnie rozdziały to studium przypadku. Opisuję historię małego Kacpra, który pod okiem swojego ojca rozwinął ponadprzeciętnie umiejętności piłkarskie, czym wzbudził zainteresowanie największych klubów w Europie. Niespełnione sportowe nadzieje na przykładach Leandra Depetrisa oraz Dennisa Krola dają nam do zrozumienia, jak wiele zależy od otoczenia, w którym rozwija się sportowy talent.
Na ostatnich kartach książki czytelnik znajdzie rodzicielski FAQ, czyli Co chciałbyś wiedzieć, ale boisz się zapytać trenera.
Każda część zakończona jest praktycznymi wskazówkami dla rodziców, trenerów i opiekunów.
Część I: Niebezpieczny mit
Rozdział I: Twoje dziecko nie ma talentu
Mój tata mówi, że jeśli będę odbijał 2,5 tysiąca piłek dziennie, odbiję 17,5 tysiąca piłek w tygodniu, więc na koniec roku odbiję w sumie prawie milion piłek. On wierzy w matematykę. Liczby — jak mówi — nie kłamią. Dziecko, które odbija milion piłek każdego roku, musi być nie do pokonania.
— Andre Agassi
W tym rozdziale postaram się pozbawić ciebie, drogi rodzicu, złudzeń dotyczących wrodzonych talentów twojej pociechy. Postawię kilka, wydawałoby się kontrowersyjnych, tez, które jednak znajdują poparcie w badaniach i biografiach sportowców. Jeśli poczułeś niepokój związany z tytułem tego rozdziału, to uspokajam: po lekturze tej części powinieneś dojść do wniosku, że niesie ona ze sobą pozytywne przesłanie.
Moim ulubionym przykładem obrazującym fałszywość dogmatu wrodzonych zdolności jest przypadek sióstr Polgar. Ta niezwykła historia zaczyna się w 1965 roku w Budapeszcie, kiedy to Klara Alberger, atrakcyjna nauczycielka języków obcych z Ukrainy, spotyka Laszlo Polgara. Niespełna dwudziestoletni nauczyciel psychologii nie był typem romantyka, o czym może świadczyć fakt, że na pierwszym spotkaniu wyłożył Klarze swoje, zgoła nieortodoksyjne, teorie pedagogiczne. Mówiąc najprościej, Laszlo wierzył, że postacie takie jak Mozart czy Ruth Lawrence (w tamtym czasie dziewczynka zasłynęła genialnym umysłem matematycznym; w wieku 12 lat dostała się na Oxford, który ukończyła w dwa lata) nie rodzą się geniuszami, a stają się nimi w wyniku ciężkiej pracy i korzystnych warunków, w których wzrastały. Co więcej, twierdził, że wie, jak takie warunki stworzyć. Dziewczyna po kolacji z młodym pedagogiem stwierdziła: Spotkałam interesującego mężczyznę, jednak nie mógłby zostać moim mężem.
Para korespondowała ze sobą przez dwa lata, wymieniając opinie na tematy zawodowe. Po około półtora roku Klara pomyślała, że być może Laszlo jest tym jedynym, i wysłała pierwszy miłosny list, który zawierał propozycję małżeństwa. Wizja, w której jej dzieci zostają poddane naukowo-edukacyjnemu eksperymentowi, nie przestraszyła Klary. W kwietniu 1967 roku wzięli ślub.
Ich pierwsze dziecko, Zsuzsa Polgar, przyszło na świat niemal dokładnie dwa lata później. Kolejne córki, Zsofia i Judit, rodzą się kolejno w 1974 i 1976 roku.
Wybór dyscypliny, w jakiej Laszlo i Klara będą edukować swoje pociechy, padł na szachy. Stało się tak z kilku powodów. Po pierwsze, jest to sport w zasadzie całkowicie pozbawiony przypadkowości. Po drugie, w każdym eksperymencie potrzebne są zmienne kontrolowane, dlatego wychowanie trójki szachistek na mistrzowskim poziomie w rodzinie, która nie ma tradycji w królewskiej grze, pozwoli udowodnić tezę Laszlo ponad wszelką wątpliwość.
Zdeterminowany ojciec rozpoczął trening bardzo wcześnie. Początkowo dawał dzieciom figury szachowe do zabawy. Zachęcał, aby czerpały przyjemność z ich koloru, kształtu… Gdy tylko potrafiły już dosięgnąć końca szachownicy, rozpoczynały trening. Trwał on od 8 do 10 godzin dziennie. Studiowali różne aspekty gry: teorie otwarcia, speed chess, zakończenia. Sam Laszlo był amatorem, jeśli chodzi o szachy, dlatego dziewczynki bardzo wcześnie zostały zapisane do klubu szachowego MTK Budapeszt. W wieku sześciu lat Zsofia i Judit potrafiły grać „na ślepo” z zegarami. Dziewczynki nie chodziły do szkoły, a pojawiały się tam tylko na zaliczenie egzaminów.Dzisiaj siostry są mistrzyniami szachowymi. Judit uzyskała nawet tytuł arcymistrza. W swojej karierze pokonywała wielkich mistrzów szachowych takich jak Garri Kasparow. Nazwisko Polgar widnieje na czołowych miejscach list najlepszych szachistów i szachistek wszech czasów. Laszlo dowiódł swoich teorii.
Czy jednak rzeczywiście jest tak, że przy zapewnieniu odpowiednich warunków i ciężkiej pracy twoje dziecko może osiągnąć mistrzowski poziom w każdej dziedzinie? Czy to, z czym przychodzimy na świat, nie ma znaczenia, a matka natura przy narodzinach obdarowuje wszystkich po równo?
Przenieśmy się na chwilę do roku 2007, do Japonii, gdzie odbywają się mistrzostwa świata w lekkoatletyce. Piąty dzień zmagań sportowców. Właśnie rozpoczyna się konkurs skoku wzwyż. W miarę jak zawody nabierają tempa, odpadają kolejni skoczkowie. Do ostatecznej rozgrywki dochodzi pomiędzy czterema zawodnikami, którzy pokonali wysokość 233 centymetrów: Donaldem Thomasem, Jarosławem Rybakowem, Kyriakosem Ioannou i Stefanem Holmem. Następnie poprzeczka wędruje o dwa centymetry wyżej. W swojej pierwszej próbie tę wysokość pokonuje Donald Thomas. Wszyscy pozostali zawodnicy zawodzą w pierwszym skoku. Ostatecznie jeszcze dwóch pokona przeszkodę zawieszoną na 235 centymetrach i na tym poziomie wszyscy zakończą zawody. Ze względu na to, że tylko reprezentant Bahamów, Donald Thomas, zaliczył pierwszą próbę na wysokości 235 centymetrów, to właśnie jemu przypadł tytuł mistrza świata.
Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie jeden istotny fakt: nowy mistrz świata swój pierwszy trening odbył nieco ponad rok przed mistrzostwami w Japonii… Nigdy przedtem nie miał on do czynienia z profesjonalnym skakaniem.
Przygoda ze skakaniem rozpoczęła się dla młodego Bahamczyka przypadkowo. W styczniu 2006 roku w jednej z akademickich kawiarni Uniwersytetu Lindenwood w Saint Charles w stanie Missouri Donald przechwalał się przed grupą kolegów swoimi zdolnościami robienia koszykarskich wsadów. Wśród słuchaczy znajdował się czołowy skoczek uczelni Carlos Mattis, którego drażniły przechwałki Thomasa. Rzucił on Donaldowi wyzwanie, sugerując, że ten nie przeskoczy poprzeczki zawieszonej na wysokości 200 centymetrów. Zakład został przyjęty. Po paru chwilach obaj spotkali się na uniwersyteckim stadionie. Thomas w szortach, T-shircie i w zużytych trampkach staje na rozbiegu. Podbiega. Skacze. Belka ani drgnie, a zdumiony Mattis patrzy z niedowierzaniem. Następnie podnosi poprzeczkę o pięć centymetrów. Kolejna próba i znów zaliczona. 213 centymetrów — na takiej wysokości Donald Thomas kończy swoje pierwsze zawody w skoku wzwyż…Nie można powiedzieć, by były to podręcznikowe, nienaganne technicznie skoki. Wręcz przeciwnie. Charakterystyczne wygięcie pleców w czasie lotu u tego skoczka było ledwie zauważalne. Jakimś cudem jednak ten sportowy amator bez przygotowania był bliski wyrównania rekordu szkoły! Taki wyczyn nie mógł pozostać niezauważony. Nowego zawodnika pod swoje skrzydła szybko wziął trener Lane Lohr, który właśnie szykował kadrę na wiosenny uniwersytecki mityng. Po dwóch miesiącach Donald Thomas bierze udział w międzynarodowych zawodach w Australii, gdzie zajmuje miejsce tuż za podium. Wynik na tyle dobry, by otrzymać stypendium Uniwersytetu Auburn. Uczelnia postawiła jednak jeden warunek: przyszły student musi rozpocząć intensywny trening lekkoatletyczny.
Wydawało się to dość oczywiste, jednak nie dla Thomasa. Nie był on typem pracowitego sportowca. Bywało, że po przerwie w zajęciach nie wracał na stadion. Trener mógł go wtedy znaleźć na boisku koszykarskim. Tłumaczył się wtedy, że skoki go nudzą… Niemniej jednak młoda rewelacja skoków wzwyż jeszcze w tym samym sezonie bez trudu kwalifikuje się do mistrzostw świata w Japonii, gdzie deklasuje rywali i staje na najwyższym stopniu podium.
A zatem jak to jest z tym wrodzonym talentem? Czy przykład Donalda Thomasa przeczy wyższości treningu nad genami? Nie do końca. Przyjrzyjmy się specyfice sportu, jakim jest skok wzwyż.
Kluczową rolę w pokonywaniu wysokości skokiem odgrywa ścięgno Achillesa. Skoczek podbiegając do przeszkody, wywiera nacisk na ścięgno piętowe, które działa jak ściśnięta sprężyna, generując siłę, która uwolniona w odpowiednim momencie przenosi sportowca nad poprzeczką. Schemat jasny i prosty. Od czego zależy, jaką siłę generuje „sprężyna”? Najważniejsza jest tu długość ścięgna oraz jego twardość. To właśnie jego wrodzona, naturalna sztywność pozwalała Thomasowi skakać nieprzeciętnie wysoko.
Należy się jednak zastanowić, czy konkretna cecha budowy ciała wystarcza, aby mówić o wrodzonym talencie do danej dyscypliny…
W Ameryce średnio co siódmy napotkany człowiek między 20. a 40. rokiem życia o wzroście 213 centymetrów będzie zawodnikiem NBA. Z kolei szansa, że spotkamy zawodnika najlepszej ligi koszykarskiej wśród osób ze wzrostem poniżej 190 centymetrów, to prawie pięć do miliona. Czy możemy zatem powiedzieć o każdym, kto mierzy ponad 213 centymetrów, że ma talent do koszykówki? Albo czy każdy szczupły, niski mężczyzna to urodzony dżokej? Moim zdaniem musimy mówić tu raczej o pewnych predyspozycjach ludzi do wybranych dziedzin życia. Cechy wrodzone bez wątpienia mogą pomóc nam w osiąganiu wyników sportowych. Jednak wydaje się, że jest to za mało, by mówić o wrodzonym talencie. Zauważmy, że nawet intuicyjnie określamy talent jako atrybut osobowości. Dla przykładu: osoby o szczupłych, długich palcach nie nazywamy utalentowanym pianistą. Choć bez wątpienia taka cecha pomaga klawiszowcom. Wróćmy jeszcze na chwilę do konkursu w Japonii z 2007 roku, gdyż w tych zawodach wziął udział jeszcze jeden nieprzeciętny sportowiec.
Gdy kamera prezentuje piętnastkę, która zakwalifikowała się do finałowego konkursu, można dostrzec, jak idealnie ciała skoczków przystosowane są do tej dyscypliny. Szczupłe nogi, smukłe sylwetki i ponadprzeciętny wzrost… Prawie wszyscy zawodnicy mierzą więcej niż 190 centymetrów. Jedynie reprezentant Szwecji wyraźnie odstaje. Przy swoich 181 centymetrach jest najniższy w całej stawce. Stefan Holm to jeden z faworytów. Złoty medalista olimpijski. Medalista mistrzostw świata i Europy.Stefan to skoczek nieszablonowy. Wzrost u skoczków wzwyż również ma duże znaczenie. Wyższym, ze względu na umiejscowiony wyżej środek ciężkości, łatwiej jest pokonywać skokiem przeszkody. Holm musiał w jakiś sposób skompensować ten niedostatek. Szwed przez ekstremalnie intensywny trening doprowadził do tego, że jego ścięgno było czterokrotnie twardsze od ścięgna przeciętnego człowieka. Jak zbadali to naukowcy, do rozciągnięcia o jeden centymetr achillesa w prawej nodze atlety potrzebny był nacisk 1,8 tony!W dzieciństwie skoczek, zafascynowany Patrikiem Sjöbergiem (szwedzkim rekordzistą świata w skoku wzwyż), spędzał całe popołudnia, skacząc ze swoim kolegą z sąsiedztwa przez przeszkodę ułożoną z poduszek. Gdy Stefan miał osiem lat, ojciec dostrzegł pasję syna. Johnny Holm, niegdyś czwartoligowy bramkarz, przerwał obiecującą karierę, bo nie chciał rozstawać się z przyjaciółmi i rodziną. Słuchając opowieści ojca, Stefan wyczuwał, że żałuje on, iż nie zdecydował się na kontynuowanie sportowej kariery. Teraz mógł to naprawić. Poświęcił się bez reszty karierze młodego sportowca.
A ta zaczęła się nie najlepiej. Gdy na młodzieżowych zawodach poprzeczka wieszana była na wysokości głowy Szweda, zdarzało się, że trzy kolejne próby kończył, wbiegając prosto na matę, bez oddania skoku, i odpadał w ten sposób z zawodów. Jednak młody Szwed się nie poddał. Zrezygnował z innych zajęć, by w całości oddać się skakaniu. Tak rozpoczął, jak sam to określa, dwudziestoletni romans ze skokiem wzwyż. Na owoce tej miłości nie czekał długo. W krótkim czasie stał się czołowym skoczkiem w kraju. Niech świadczy o tym fakt, że jako szesnastolatek przegrał tylko jedne zawody.
Wyniki miały swoją cenę. Trening pochłaniał większość jego czasu. Tygodniowy grafik wypełniony ćwiczeniami w zasadzie nie przewidywał miejsca na życie towarzyskie, ale i obowiązki ucznia musiały nieraz ustąpić reżimowi treningów. Zajęcia rozpoczynał o dziesiątej rano: siłownia, płotki (te były specjalnie przerobione przez jego ojca i sięgały blisko 170 centymetrów!), po dwóch godzinach przerwa obiadowa. Po południu wracał na stadion. Jeszcze trzydzieści bezbłędnych skoków i koniec. Bezbłędnych to znaczy bez strącenia poprzeczki na zaplanowanej wysokości, a to niejednokrotnie oznaczało konieczność wydłużania prób do późnego wieczora. Stefan po latach stwierdza, że nie wahałby się postawić wszystkich pieniędzy, zakładając się, że oddał w życiu więcej skoków niż jakikolwiek inny człowiek w historii.Przykład Stefana Holma pokazuje, jak w nawet tak stosunkowo mało złożonej dyscyplinie sportu, jaką jest skok wzwyż, trening i praca mogą wpłynąć na osiągi. Przy ewidentnym braku predyspozycji ten niezwykły sportowiec potrafił skoczyć prawie 60 centymetrów powyżej linii swojej głowy! Do dzisiaj jest to rekordowy wynik.
Przykłady tych dwóch sportowców dają nam bardzo istotną informację. Oczywiście, odpowiednie geny predysponują do konkretnych dyscyplin sportowych, ale, co ważniejsze, ich brak nie wyklucza sukcesu w większości dziedzin!
Przy czym im bardziej złożona, skomplikowana jest to dyscyplina, tym nasza genetyczna spuścizna odgrywa mniejszą rolę.
Jak możemy odnieść to do futbolu? Tutaj przejawia się wyjątkowość tej dyscypliny. Jest to na tyle złożona gra, że po pierwsze cechuje ją otwartość na zdecydowanie większą różnorodność genetyczną. To oznacza, że wśród najlepszych sportowców znajdziemy cały wachlarz genów odpowiedzialnych za budowę mięśni czy struktur kostnych, i nie jest to na tyle wyspecjalizowany przedział, by odrzucać wielu młodych piłkarzy już na starcie. Po drugie, pozwala na dość dużą kompensację niedostatków. Dla przykładu: zawodnik może nie być zbyt szybki, ale mieć świetną technikę i przegląd pola. Niski wzrost można nadrobić zwinnością, skocznością itd.Po drugiej stronie spektrum znajdują się dyscypliny takie jak na przykład sprint — sport, w którym geny mają decydujące znaczenie. Choćbyśmy nie wiem jak trenowali, nasz potencjał szybkościowy jest z góry ograniczony poprzez stosunek włókien szybkokurczliwych do wolnokurczliwych dany nam w genach.
Justin Durandt, menedżer Discovery High Performance Centre, które zajmuje się poszukiwaniem zawodników do amerykańskiej ligi NFL, mówi: Najszybszy chłopak, jakiego widziałem, był to szesnastolatek, który w życiu nie miał ani jednego treningu sprinterskiego. Przetestowaliśmy ponad 10 tysięcy chłopców i nigdy nie widziałem, żeby wolny chłopak stał się szybki. Tę samą prawidłowość obserwujemy w badaniach, chociażby tych przeprowadzonych przez Michaela Lombardo i Roberta Deanera. Naukowcy przyglądając się życiorysom 26 światowej klasy sprinterów (w tym 15 złotych medalistów olimpijskich), ustalili, że każdy z nich był uznawany za nieprzeciętnie szybkiego jeszcze zanim rozpoczął profesjonalny trening na torze.Bengt Saltin, który testował biegaczy w 1980 roku, stwierdza, że przewaga genetyczna biegaczy w stosunku do społeczeństwa jest wyraźna. Jednakże, co bardzo ważne, nie ma badań, które potwierdzałyby, że występuje ona częściej u którejś grupy etnicznej. Innymi słowy, jak zauważa to Rasmus Ankersen w swojej publikacji The Gold Mine Effect, w losowo wybranej setce ludzi na ulicy w Kingston na Jamajce znaleźlibyśmy tyle samo potencjalnych sprinterów, co w losowo wybranej setce z ulicy w Birmingham w Wielkiej Brytanii. Jest to zatem kolejna dobra wiadomość — wynika z tego bowiem, że twoje dziecko ma procentowo tyle samo szans na przydział genów odpowiedzialnych za włókna szybkokurczliwe, co dziecko urodzone w stolicy sprintu — Kingston.Należy jednak zauważyć, że żadne badania nie mówią o tym, iż człowiek nie może poprawić swojej szybkości. Jest to bardzo ważne w kontekście treningu piłkarskiego, o którym powiem szerzej w części poświęconej treningowi. Tymczasem rozprawmy się do końca z poglądem o wrodzonym geniuszu.
Rozdział II: Zniszcz mit albo on zniszczy ciebie!
Amerykanie i Europejczycy analizują wszystko […]. Jeśli zacząłbym za bardzo uświadamiać moich zawodników, usunąłbym w ten sposób instynktowny pęd i wiarę we własne możliwości.
— Colm O’Connell, ojciec chrzestny kenijskich biegaczy
Myślę, że wszyscy zgodzą się z tezą, że fałszywy pogląd może prowadzić do wielu nieporozumień i życiowych rozczarowań. Jednak romantyczne przekonanie o tym, że istnieje cudowny dar dany nam od urodzenia, jest szczególnie groźne i może mieć zabójczy wpływ na rozwój naszego dziecka.
Niech świadczą o tym doświadczenia przeprowadzone przez Carol Dweck. W 1978 roku poddała ona badaniom 330 uczniów w wieku 11–12 lat. Każde dziecko musiało wypełnić kwestionariusz, który sprawdzał jego przekonania odnośnie do inteligencji. W badaniu wyłoniono dwie grupy. Pierwszą, która wierzyła, że jest to cecha wrodzona, nazwano fixed mindset. Grupa druga uznawała, że inteligencja może być poprawiona w procesie treningu. Była to grupa growth mindset. Na kolejnym etapie uczniowie musieli wypełnić serie zadań testowych — osiem łatwych i cztery trudne. Grupa pierwsza, ta, która uważała, że inteligencja jest dana w genach, wypadła słabiej od grupy drugiej. Dodatkowo winą za porażkę obarczali właśnie wrodzone zdolności: Nie jestem bardzo bystry, Nigdy nie miałem dobrej pamięci, Nie jestem dobra w tego typu zadaniach. Po bliższej analizie stwierdzono, że problemy uczniów pojawiły się jednak dopiero, gdy zaczęli rozwiązywać zadania trudniejsze. Stracili wiarę w swój intelekt i przestali próbować. Druga grupa natomiast wykazywała się większą determinacją i dłużej szukała nowych rozwiązań i strategii, które pomogłyby im rozwiązać problem. Kilkoro uczniów rozwiązało zadania, które teoretycznie były poza ich zasięgiem. Przyswoili nowe informacje. Co ciekawe, uczniowie z drugiej grupy nie winili intelektu za niepowodzenia, co więcej, nie postrzegali nieudanych prób rozwiązania zadania jako porażki.
Spójrzmy na kolejne badania, tym razem z 1998 roku. Carol Dweck poddała próbie 400 jedenastolatków. W pierwszej części dzieci miały do rozwiązania proste zagadki, po których otrzymywały wynik testu oraz sześć słów pochwały. Jedna grupa usłyszała po teście: You must be smart at this. Pochwała dla drugiej grupy dzieci brzmiała: You must have worked really hard. Następnie wszyscy uczniowie musieli wypełnić kolejny test, tym razem jednak dostali możliwość wyboru poziomu trudności. Mogli zdecydować, czy chcą rozwiązać łatwiejszy, czy trudniejszy test. Dwie trzecie grupy, która była chwalona za inteligencję, wybrała łatwiejsze zadania. Grupa chwalona za pracę w 90% zdecydowała się na trudniejszy poziom. Ale to jeszcze nie koniec. Na następnym etapie dzieci otrzymały trudny, niemożliwy do rozwiązania test. Grupa druga pracowała dłużej nad zadaniami. Ponadto ich samoocena nie ucierpiała po porażce. Z kolei grupa chwalona za wrodzoną inteligencję, jak możemy się domyślać, łatwiej rezygnowała, winiąc przy tym swój intelekt.
Teraz uwaga. Na ostatnim etapie uczniowie dostali kolejny test, był on na tym samym poziomie co pierwszy. Wyniki okazały się zaskakujące: grupa chwalona za wrodzone zdolności intelektualne pogorszyła swoje wyniki o 20%. Grupa, którą chwalono za ciężką pracę, poprawiła się o 30%. A wszystko to przez sześć słów pochwały!Zatrzymajmy się na chwilę przy tych wynikach, bo chcę ci uświadomić, jak ważna jest to informacja. Dzieci z pierwszej grupy nie podejmowały prób, nie wkładały wysiłku w rozwiązywanie zadań, będąc przekonane, że nie ma to znaczenia, skoro ich zdolności są z góry zaprogramowane w ich kodzie genetycznym. Uznawały zatem, że ich wysiłek jest bezcelowy. To jeszcze nie wszystko.
Jednym z największych motorów napędowych dziecka jest chęć zdobycia uznania w oczach rodziców, dorosłych, rówieśników i całego otoczenia. Nie jest to nic niezwykłego i łatwo to zaobserwować. Wystarczy przyjrzeć się, co robi chłopiec, kiedy wykończy akcję bramką. Gdzie kieruje swoje pierwsze spojrzenie? Jego wzrok odwraca się zaraz w stronę rodzica, kolegów, trenera, kibiców (co ciekawe, ta cecha z wiekiem nie znika u sportowców). Buduje on dzięki temu obraz siebie samego. Jednak jakie będą efekty, kiedy ten obraz opiera się na przekonaniu, że coś jest mu dane raz na zawsze w genach?
Aby to lepiej zrozumieć, wyobraźmy sobie, co dzieje się w głowie dziecka, które wierzy w swoje wrodzone zdolności. Mam wrodzony talent. Skoro jednak nie potrafię zrobić tego zadania, to może tego talentu jednak nie mam, nie jestem wyjątkowy…? Może lepiej zostanę przy łatwiejszym zadaniu, nie chcę, by inni myśleli, że nie jestem dobry, skoro mi się nie udało. Dziecko z takim nastawieniem nie chce zaburzyć swojej samooceny. Nie chce podejmować wyzwań. Mogłoby się bowiem okazać, że nie jest taki dobry, jak myśli otoczenie. Tak mówi o tym autorka badania: Gdy jesteś osobą z growth mindset, nie czujesz, że musisz przekonywać siebie i innych, że masz w kartach na stole pokera, w momencie, kiedy skrycie boisz się, że jest tam para dziesiątek.
Tyle teorii. Co mówi nam doświadczenie? Jeden przykład wydaje się dobitnie pokazywać zabójczy efekt, który badała Dweck.
W 2000 roku młody piłkarz ze wschodniego wybrzeża USA zachwycił wszystkich, gdy jako dziesięcioletni chłopak wygrał wraz ze swoją drużyną organizowany we Włoszech turniej piłkarski w kategorii U-14. Dziesięciolatek zdobył na tych zawodach tytuł najlepszego zawodnika. Freddy Adu, bo tak się nazywa, według oficjalnych danych urodził się w 1989 roku w Ghanie. Tam też nabywał i doskonalił swoje umiejętności, grając całymi dniami na ulicy. Gdy przeprowadził się do Stanów w wieku ośmiu lat, dołączył do lokalnego klubu w Waszyngtonie.Freddy Adu po tym, jak uznano go rewelacją włoskich rozgrywek, stał się prawdziwą gwiazdą. ESPN, amerykańska stacja sportowa, zachwycała się młodym zawodnikiem. Nowy Pele — między innymi takie określenia padały na antenie. Ówczesny menadżer pierwszej drużyny reprezentacji USA mówił o Freddym: Bez wątpienia jest to najbardziej utalentowany zawodnik, jakiego widzieliśmy w tej kategorii wiekowej. Inter oferował za młodą gwiazdę 750 tysięcy dolarów. Pepsi i Nike wykładały na stół milionowe kontrakty reklamowe. W 2004 roku Freddy stał się najmłodszym zawodnikiem, jaki kiedykolwiek zadebiutował w MLS. Sam Pele stwierdził, że Adu ma „dar od Boga”.
Dzisiaj Adu jest zawodnikiem bez kontraktu. Pierwszy duży transfer, do Portugalii, okazał się chybiony dla nowego pracodawcy Adu — Benfiki. Drużyna z Lizbony wielokrotnie wypożyczała młodego Amerykanina do klubów z niższych klas rozgrywkowych Turcji i Grecji. W końcu po kilkuletnich wojażach po Starym Kontynencie Adu wrócił do Ameryki. Co poszło nie tak? Jak wszyscy mogli aż tak się pomylić?Freddy Adu, moim zdaniem, jest ewidentnym przykładem tego, co dzieje się z zawodnikiem, który uwierzy w swoje (nad)przyrodzone zdolności. Wydaje się, że to właśnie przekonanie o wrodzonym talencie jest tym, co zatrzymało rozwój młodego sportowca. Ta zabójcza dla rozwoju blokada, jaką umysł nakłada sam na siebie, może powstać prawie samoistnie. A w pewnych okolicznościach może być zaraźliwą plagą niszczącą całe zespoły.
Wyobraźmy sobie bowiem drużynę jedenastolatków, która ogrywa wszystkie okoliczne zespoły. Dominuje w lidze, mimo że chłopcy trenują zaledwie dwa razy w tygodniu. Dzięki indywidualnym zdolnościom kilku chłopców oraz żelaznej strategii sztywnej obrony i „długiej piły”, którą trener, były gracz A-klasy, stosuje z uporem maniaka, zespół wygrywa większość meczów. W klubie panuje ogólne zadowolenie. Trener, rodzice, zawodnicy nie widzą żadnych problemów. Jaki obraz powstaje w głowie zawodników? Trenujemy mniej niż inni, a mimo to wygrywamy! Musimy być naprawdę dobrzy… Nie wiem jak tobie, ale mi taką sytuację wyobrazić sobie wcale nie trudno.
Nie chodzi tu tylko o to, że sukcesy osiągnięte zbyt wcześnie rozleniwiają, pozbawiając młodego sportowca zapału. Chodzi o to, że pomagają tworzyć złudny obraz własnych umiejętności, których zawodnik nie osiągnął pracą, a jedynie chwilową przewagą wynikającą z innych czynników. Tym samym zakłócają motywację do treningu i ciągłego podnoszenia swoich umiejętności.
Właśnie ten efekt opisuje w swojej książce Carol Dweck: Naturalne talenty dają się ponieść swojej przewadze i nie uczą się ciężkiej pracy oraz jak sobie radzić z niepowodzeniami.Stephen Francis, twórca MVP — klubu sprinterskiego, który wyszkolił więcej medalistów olimpijskich w biegach sprinterskich niż wszystkie inne kluby razem wzięte, tak wypowiada się na ten temat: Z mojego doświadczenia wiem, że jest bardzo trudno pracować z ludźmi, którzy byli zbyt zdolni za wcześnie. Po pierwsze, nie są bardzo otwarci na nowe działanie. Po drugie, mają problem z utrzymaniem i rozwijaniem swojej motywacji.W 2001 roku młodzieżowa reprezentacja Polski do lat 18 osiągnęła historyczny sukces, sięgając po trofeum mistrza Europy. Nasi młodzieżowcy, pod wodzą Michała Globisza, w czasie rozgrywek w Finlandii pokonali takie piłkarskie „marki” jak Hiszpania czy Dania. Świetni zawodnicy — by wymienić kilku: Łukasz Pachelski, Łukasz Madej, Karol Piątek — ogrywali swoich rówieśników z ośmiu najlepszych reprezentacji w Europie. Czy te nazwiska brzmią znajomo? Możliwe, że tak, jeśli jesteś zapalonym kibicem drugoligowych bądź trzecioligowych klubów krajowych rozgrywek.
Nie bez powodu media nazywają tę drużynę straconym pokoleniem mistrzów Europy. Zawodników, którzy zrobili zawodową karierę w krajowej piłce, można policzyć na palcach jednej ręki. A jedynym nazwiskiem znanym szerszej grupie kibiców zarówno w kraju, jak i za granicą jest nazwisko naszego reprezentacyjnego bramkarza Tomasza Kuszczaka. W rodzimej lidze karierę rozwinęli natomiast jedynie Piotr Brożek i Sebastian Mila.Oczywiście na ostateczny sportowy sukces składa się wiele czynników. Nie jest powiedziane, że gdyby ci zawodnicy nie wygrali tych zawodów, ich kariery potoczyłyby się inaczej. Byłoby to nadużycie. Czy nie mogło być jednak tak, że młodzi zawodnicy, wzorem Adu, poczuli się zbyt pewni swoich umiejętności, i czy nie jest tak, że sukces osiągnięty zbyt wcześnie przyczynia się do zmiany postrzegania siebie?
Najważniejszą lekcją dla rodzica, trenera, nauczyciela w tym aspekcie powinno być bezwzględne unikanie pochwał, które sugerowałyby wrodzone zdolności dziecka. Chwal dziecko za jego aktywność, za pracę, za kreatywność.
Matthew Syed w swojej pracy Bounce opisuje, jak duże wrażenie wywarł na nim trening, który zaobserwował w słynnej szkole tenisa IMG Academy na Florydzie. Akademia założona przez Nicka Bollettieriego jest jedną z topowych. Wystarczy powiedzieć, że to właśnie tu sportowe szlify odbierały takie gwiazdy tenisa jak Andre Agassi, Maria Szarapowa, Jim Courier oraz wielu innych. To, na co Syed zwrócił uwagę, to sposób, w jaki trener komunikuje się z zawodnikiem.
W szkole prowadzonej przez Nicka kładzie się szczególny nacisk na wysiłek włożony przez zawodnika. Wszelkie pochwały dotyczą ilości i jakości pracy wykonanej na treningach. W czasie przerwy w grze Nick chwali. Jest lepiej! — woła, gdy zawodnik uderza długi forehand. Tu nie chodzi o błędy, tylko o to, jak na nie reagujesz.
Słowa opublikowane kiedyś przez Bollettieriego stały się swoistym kredo: Każde przedsięwzięcie, które realizujemy z pasją, przynosi sukces, niezależnie od końcowego rezultatu. Dzieje się tak dlatego, że nie chodzi o wygraną czy przegraną, a raczej o wysiłek włożony w dążenie do pozytywnego rezultatu. Najlepszym sposobem przewidywania przyszłości jest jej kreowanie, dlatego wierzymy, że mamy najlepsze metody, aby pomóc każdemu ze sportowców osiągnąć ich cele i marzenia i w efekcie pomóc im osiągnąć maksimum ich możliwości, tak na arenie sportowej, jak i w życiu. Trudno podważać słowa trenera, spod ręki którego wyszli tak wielcy zawodnicy. W rozmowie z Syedem mistrzowski trener zdradza jeszcze więcej. Wiesz, dlaczego odnosimy sukces? Ponieważ żadne dziecko nie wychodzi stąd bez zmiany sposobu myślenia. Mogą trafić do nas z przekonaniem, że uda im się swobodnie dopłynąć do sukcesu, lecz szybko się uczą, że nikt nie zaszedł daleko w swoim życiu bez ciężkiej pracy, bez niesamowitej samodyscypliny oraz bez wzięcia odpowiedzialności za swoje czyny. Właśnie to — kontynuuje Nick — to oddziela najlepszych od reszty. Trudno o bardziej wyrazisty przykład tego, o czym mówiła Dweck w swych badaniach.Badając biografie najlepszych sportowców, zauważyłem pewną prawidłowość. Wielcy sportsmeni nie tylko wykazują cechy growth mindset, ale widoczny jest u większości z nich brak spektakularnych sukcesów w okresie młodzieżowym, a w niektórych przypadkach jest wręcz przeciwnie — ich początki to często pasmo porażek.
Michael Jordan nie został wybrany do reprezentacji szkoły średniej. Robert Lewandowski został wydalony z Legii Warszawa na dwa sezony przed tym, jak został królem strzelców II ligi. Cristiano Ronaldo zanim trafił do Manchesteru United nie wygrał ze swoją młodzieżową drużyną Sportingu Lizbona ani jednego znaczącego trofeum. Piętnastoletni Ronaldo (z Brazylii) został odrzucony przez klub Flamengo, który uznał, że nie jest on wart tego, aby dopłacać do biletu autobusowego, którym dojeżdżał na treninig. Dennis Bergkamp wraz z kolegą Richardem Witschge (późniejszą gwiazdą FC Barcelony) zostali odesłani przez trenera pierwszej drużyny do młodzieżowej drużyny Ajaksu — z informacją dla nowego szkoleniowca: Ci dwaj są bezużyteczni.Pomyśl teraz przez chwilę, czy kiedy byłeś dzieckiem, w twoim otoczeniu nie było osób, którym pewne rzeczy przychodziły nieco łatwiej niż innym. Często uczniowie tacy otrzymują łatkę „zdolny, ale leniwy”. Zwykle te zdolności znikają, kiedy do pozytywnych ocen czy wyników potrzebna jest ciężka praca. Dlatego że, jak słusznie zauważa to mistrz Anglii w tenisie stołowym Matthew Syed: Musisz pracować jak wariat, bez względu na to, jakie masz geny, pochodzenie, kolor, wiarę. Nie ma drogi na skróty.Do tego tematu oraz do tego, jak dostrzec, że nastawienie dziecka skręca niebezpiecznie w kierunku — jak to określiła Carol Dweck — fixed mindset, i jak sobie z tym radzić, wrócimy jeszcze w rozdziale poświęconym charakterom zawodników.
Rozdział III: Mistrzowie rodzą się cały rok
Rzeczywiście warunki fizyczne Villi nie były imponujące, ale to nie przeszkodziło mu w strzelaniu bramek.
Przykro nam, Alex, jesteś za mały. Będziesz mógł zostać jeszcze rok, ale będziesz grał w młodszej drużynie — takie słowa usłyszał młody Alex Oxlade-Chamberlain od trenerów akademii Southampton FC. Na kilka lat przed swoim debiutem w seniorskiej piłce przyszły reprezentant Anglii był bliski zwolnienia z akademii Świętych. Mimo że młody zawodnik wyróżniał się wyszkoleniem technicznym, jego warunki fizyczne, a przede wszystkim niski wzrost, sprawiały, że trudno było mu konkurować o miejsce w drużynie.
Alex Oxlade-Chamberlain padł ofiarą RAE, czyli relative age effect. Zjawisko to pierwszy opisał Roger Barnsley, który zauważył pewną prawidłowość w protokołach meczowych młodzieżowych drużyn hokejowych w Kanadzie. Dostrzegł, że większość w drużynie stanowili zawodnicy urodzeni w pierwszych miesiącach roku. Dalsze badania dały zaskakująco jasne rezultaty. W czołowych młodzieżowych reprezentacjach w rugby, hokeju i piłce nożnej istniała wyraźna przewaga zawodników urodzonych w pierwszej połowie roku w stosunku do rówieśników z drugiej połowy roku.Zjawisko relative age effect łatwo zaobserwujemy, gdy popatrzymy w przykładowe statystyki. W mistrzostwach Europy do lat 17, które odbyły się w 2016 roku w Azerbejdżanie, uczestniczyło łącznie 288 zawodników z 16 reprezentacji. Jedynie 24 z nich (8,33%) to zawodnicy urodzeni w ostatnim kwartale roku. 135 zawodników urodziło się w pierwszych trzech miesiącach roku, co stanowi 46,88% wszystkich uczestników. Ogółem zawodnicy urodzeni w pierwszej połowie roku stanowili aż 69,45% grających na mistrzostwach piłkarzy. Ta przewaga rośnie jeszcze bardziej, gdy spojrzymy na mecz finałowy. W meczu o mistrzostwo turnieju, który rozegrany był między zespołami Portugalii i Hiszpanii, wystąpiło w sumie aż 22 zawodników urodzonych w okresie od stycznia do marca!
Dane pochodzące z Anglii również potwierdzają tę zależność:
— 75% zawodników akademii Premier League urodziło się w pierwszej połowie roku (wrzesień–luty; w Anglii dzieci dzielone są według klas szkolnych, gdzie datą odcięcia jest 30 sierpnia, a nie tak jak w Polsce 31 grudnia).
— Chłopcy urodzeni w ostatnim kwartale rocznika mieli kilka razy mniejszą szansę na grę w drużynie akademii niż ich rówieśnicy urodzeni we wcześniejszych miesiącach.Przyczyn takiego stanu rzeczy raczej nie dopatrywałbym się w astrologii i znakach zodiaku. Zatem co, jeśli nie szczęśliwy układ gwiazd, wpływa na przewagę wcześniej urodzonych sportowców?
Jednym z wytłumaczeń tego zjawiska jest prosty fakt, że dziecko urodzone w pierwszej połowie roku zyskuje przewagę fizyczną — dzięki okresowi rozwoju wydłużonemu w stosunku do później urodzonych kolegów. Jak łatwo zauważyć, w skrajnych przypadkach ten okres może dochodzić do blisko 12 miesięcy. Z kolei ta początkowa przewaga może dawać możliwość bycia wyselekcjonowanym do lepszych drużyn. Natomiast gra w bardziej zaawansowanej drużynie pozwala na podnoszenie umiejętności dzięki grze z zawodnikami na wyższym poziomie.
REA ewidentnie występuje w piłce młodzieżowej i brak jest danych, które pozwoliłyby dyskutować, że jest inaczej. Sprawa robi się ciekawsza, gdy popatrzymy na najwyższy poziom rozgrywek. Przyjrzyjmy się składom dwóch drużyn.
Hiszpania U-18
Hiszpania — pierwsza drużyna
W hiszpańskiej reprezentacji do lat 18 na rok 2019 aż 49% stanowią zawodnicy urodzeni pomiędzy styczniem a marcem. Pierwszy zespół narodowej drużyny Hiszpanii ma w swoim 23-osobowym składzie siedmiu zawodników urodzonych w pierwszym kwartale roku, co oznacza, że stanowią oni 30,43% drużyny z Półwyspu Iberyjskiego. Chociaż RAE nie znika całkowicie w reprezentacji seniorskiej, jak widać w powyższym zestawieniu, jego znaczenie ewidentnie maleje.
W istocie taki trend obserwują niektórzy badacze. Wraz ze wzrostem poziomu rozgrywek NHL odsetek procentowy zawodników urodzonych w pierwszym kwartale spadał. Co więcej, badania opublikowane przez Johna R. Doyle’a i Paula A. Bottomleya w lutym 2018 roku dowodzą, że nie ma podstaw, by sądzić, że zawodnicy urodzeni wcześniej dysponują większymi umiejętnościami niż ich rówieśnicy z późniejszych miesięcy. Badacze mogli to stwierdzić, porównując ze sobą wartości tysiąca najdroższych piłkarzy na rynku transferowym według serwisu Transfermarkt.Przyczyny pojawienia się nadreprezentacji zawodników urodzonych w pierwszym kwartale należy dopatrywać się przede wszystkim w selekcji, której dokonują topowe akademie. Początkowa przewaga warunków fizycznych pozwala zawodnikowi przebić się do najlepszych drużyn. Zawodnicy, którzy rozwijają się później od swoich nieco starszych kolegów, mimo że nie ustępują im pod względem piłkarskim, często nie dostają szansy na szybszy rozwój w drużynach akademii.
Próbą rozwiązania tego problemu jest bio-banding. Pomysł, który zrodził się w Anglii, zakłada kategoryzowanie zawodników z wykorzystaniem pomiaru finalnego wzrostu zawodnika oraz oceny aktualnego rozwoju fizycznego. Treningi oraz rozgrywki prowadzone w ten sposób dałyby młodym piłkarzom możliwość zmierzenia się z przeciwnikiem o podobnych warunkach fizycznych.
Duże znaczenie ma również edukacja trenerów i skautów klubowych, którzy powinni zwracać większą uwagę na umiejętności piłkarskie zawodnika, a nie na aktualny poziom rozwoju fizycznego.
Rozdział IV: Dylemat rodzica
Spędzaliśmy mnóstwo godzin nad szachami, ale nie traktowaliśmy tego jak pracy, ponieważ to kochaliśmy.
— Judit Polgar
Zanim w kolejnych częściach zaczniemy przyglądać się bliżej czynnikom wpływającym na rozwój przyszłego piłkarskiego zawodowca, pomyślmy przez chwilę o rozterkach moralnych, jakie mogą towarzyszyć rodzicom, którzy decydują się wychować wielkiego sportowca. Zobaczmy też, z jakimi oskarżeniami muszą się często mierzyć.
Jeśli w twojej głowie rodzą się pytania, czy powinieneś nalegać, by twoje dziecko brało udziału w zajęciach dodatkowych, i czy zmuszanie dziecka do systematycznych treningów i ćwiczeń nie jest już pewnym nadużyciem, odpowiedz sobie najpierw na inne, moim zdaniem ważniejsze pytanie. Czy masz prawo pozwolić, aby twoje dziecko już w młodym wieku zamknęło sobie drogę do bycia dobrym w jakiejś dziedzinie? Do jakiego stopnia pozwolisz mu zarządzać czasem wolnym, a na ile ty, jako rodzic, powinieneś mu ten czas organizować?
Często rodzice, którzy przykładają dużą wagę do rozwoju swojego dziecka w danej dyscyplinie, bywają posądzani o przelewanie na nie swoich niespełnionych ambicji. Nie mam jednak wątpliwości, że to właśnie ambitni rodzice sportowców takich jak Tiger Woods, siostry Williams czy Andy Murray i wielu innych stoją za sukcesami swoich dzieci. Przypomnij sobie, kto był pierwszym i najważniejszym trenerem Stefana Holma. I czy to przypadkiem nie ojciec ze swoją niespełnioną ambicją nie przyczynił się najbardziej do sukcesu syna.
W 1985 roku psycholog Benjamin S. Bloom przeprowadził badania na 120 kobietach i mężczyznach uznawanych za najlepszych w swoich dziedzinach: od sportów takich jak pływanie czy tenis po matematykę, neurologię i muzykę. Bloom zauważył wiele prawidłowości w środowisku, w jakim wzrastały wybrane do badań osoby.
Po pierwsze, rodziny, w których dorastali, były bardzo skupione na dzieciach. Znajdowały się one w centrum zainteresowania, a rodzice byli gotowi zrobić dla swoich pociech bardzo dużo, jeśli nie wszystko.
Po drugie, rodzice ci cenili wartości takie jak samodyscyplina i etyka pracy. Praca przed zabawą, dotrzymuj obietnic, uparcie dąż do celu. Przykładowo rodzice Michaela Jordana mieli jasne reguły dotyczące obowiązków swoich synów. Żadnej koszykówki, zanim nie odrobią lekcji. Wyjątków nie było, a lenistwo było surowo karane.Problemem jest to, że w zasadzie mało kto lubi robić rzeczy, w których nie jest dobry. Nie można jednak być dobrym w jakiejś dziedzinie bez treningu. Bez pokonywania trudności. Nawet jeśli nie jest to tak przyjemne. Jest to sprzężenie zwrotne, któremu trzeba nadać pęd. Nie jest bowiem powiedziane, że ambicje rodzica w konsekwencji nie prowadzą do rozwoju ambicji u dziecka.
Często ambitni rodzice postrzegani są jako opiekunowie surowi i bez serca. Ich dzieci zaś muszą być nieszczęśliwe, gdyż tracą bezpowrotnie beztroskie dzieciństwo. Obraz ten jednak ma się nijak do rzeczywistości, gdy przyjrzymy się wybitnym sportowcom. Wspominają oni dzieciństwo jako radosne i z przyjemnością wracają do tego okresu swojego życia. Serena Williams, która razem ze swoją siostrą odbywała ekstremalnie intensywne treningi pod okiem ojca, mówi: To było jak błogosławieństwo — móc ćwiczyć — dlatego że mieliśmy z tego tyle radości. Tiger Woods z kolei wspomina: Mój tata nigdy nie musiał prosić mnie, bym poszedł grać w golfa. To ja prosiłem jego.Nie spotkałem jeszcze sportowca, który żałowałby godzin treningów odbytych w dzieciństwie.
Bardzo możliwe, że znajdziemy wielu rodziców, którzy pasowaliby do stereotypu surowego opiekuna zmuszającego swoje dzieci do morderczych treningów. Nie jest to jednak moim zdaniem kwestia samych ambicji rodzica, a podejścia do ich realizacji. Przypomnijmy sobie, jak Laszlo Polgar zaczynał naukę szachowych mistrzyń. Jak początki skupiały się na budowaniu pozytywnych emocji związanych z szachami i wzbudzaniu pasji do gry u kilkuletnich córek poprzez zabawę figurami szachowymi. Nie było tam krzyków i surowych nakazów. Raczej rozbudzanie i pielęgnowanie pasji. Kreowanie pozytywnych skojarzeń.
Wiemy już, że aby osiągnąć sukces w dowolnej dziedzinie, należy zacząć wcześnie. Czy twojemu kilkuletniemu dziecku przyszłoby jednak do głowy, że powinno chodzić na treningi trzy razy w tygodniu?
W swojej książce Rasmus Ankersen przedstawia, jak Olga Morozowa — jedna z wybitnych rosyjskich tenisistek, aktualnie trenerka młodych zawodników — opisuje irracjonalne podejście niektórych rodziców. Mamy znajomego Anglika, którego syn gra w hokeja na trawie i jest całkiem dobry. Pewnego dnia zapytałam go, dlaczego nie przyprowadzi swojego syna na tenis. Po chwili zastanowienia odpowiedział: Dobrze, ale będę musiał najpierw go zapytać. — Zapytać go? O co? — odpowiedziałam. — On ma sześć lat! — Wybuchnęła śmiechem. — Nie tak to działa, musisz zaprezentować mu grę, zainspirować go, by ją polubił — odpowiada Olga.W tym samym miejscu Ankersen mówi o różnicy między podejściem rosyjskich i brytyjskich matek. Podczas gdy Rosjanka omawia program treningowy swoich dzieci z trenerami, Brytyjka czytając książkę na trybunach, czeka niecierpliwie na koniec treningu w nadziei, że się nie przedłuży — by mogła zdążyć do fryzjera…W głośnej książce Little Soldiers: An American Boy, a Chinese School, and the Global Race to Achieve Lenora Chu cytuje dyrektor jednej z najlepszych szkół podstawowych w Szanghaju: Nie wybieramy uczniów, wybieramy rodziców. Wczoraj spotkałam matkę, która kupiła dwa flety — jeden dla siebie, aby mogła ćwiczyć razem z dzieckiem. Takich rodziców lubię.Można uznać za zasadę, że doświadczenie poprzedza pasję. Widzimy to również w badaniach Blooma. 24 pianistów, którzy występowali w finałach wielkich międzynarodowych konkursów, zostało w dzieciństwie zmuszonych do ćwiczenia z instrumentem.
Rola rodziców jest nie do przecenienia. Badane przeze mnie biografie jednoznacznie wskazują, jak dużą rolę w życiu sportowca odgrywają najbliżsi. To matka Jordana nie pozwoliła mu w trudnym momencie jego młodzieżowej kariery rzucić koszykówki. Matka Lewandowskiego pomogła Robertowi znaleźć klub po opuszczeniu Legii, kiedy młody zawodnik chciał odpuścić i skupić się na studiach. Ojciec Marka Webbera musiał zrezygnować z prowadzenia warsztatu samochodowego, by mieć czas na realizację pasji syna. Przykładów jest dużo. Są to tak zwani rodzice helikopterowi. Określenie to, stworzone przez jednego z amerykańskich dziennikarzy, weszło na stałe do języka. Oznacza rodziców, którzy skupiają całą swoją uwagę na dzieciach i są gotowi zrobić wszystko, by pomóc im osiągnąć sukces.Dobrze, ale na czym to wspieranie ma polegać? O tym opowiemy sobie dokładniej w kolejnych częściach. Teraz skupię się jednak na tym, czym takie wsparcie na pewno nie jest.
W filmie Ray Taylora Hackforda jest pewna wymowna scena. Młody Ray Charles, wychowywany samotnie przez matkę, zaczyna tracić wzrok z powodu choroby. Pewnego dnia wbiega do domu i potykając się boleśnie, upada na podłogę. Trzymając się za nogę, chłopiec woła swoją matkę i płacze z bólu. Matka widzi całą sytuację, jednak nie reaguje. Dziecko woła o pomoc. Chłopiec, który prawie zupełnie stracił już wzrok, podnosi się i rękoma dotykając otoczenia, próbuje się poruszać. Matka, dalej trwając w bezruchu, obserwuje syna. Łzy ciekną jej po policzkach. Nie robi jednak nic. Wie bowiem, że pomagając mu, czyni go zależnym od siebie. Bezbronnym. Stoi więc tak, dusząc w sobie naturalny, matczyny odruch, aby pomóc swojemu dziecku.
Co dla Arethy Robinson, matki Raya Charlesa, oznaczało wspieranie swojego dziecka? Pani Robinson wiedząc, że syn utraci wzrok, musiała go przygotować, nauczyć samodzielności, by mógł sobie radzić w dorosłym życiu. Jest to dość ekstremalny przykład, pozwala nam jednak dostrzec istotę rzeczy. Granica między opieką a nadopiekuńczością jest bardzo mglista, jeśli nie patrzymy na to, jakimi ludźmi chcielibyśmy, aby stały się nasze dzieci w perspektywie dalszej przyszłości.
W swojej karierze trenerskiej spotykałem wielu rodziców i o żadnym z nich nie mógłbym powiedzieć, że nie zależało mu na swoim dziecku. Dla wielu jednak ta troska przybiera charakter nadopiekuńczości. Często nie zdajemy sobie sprawy, jaką krzywdę wyrządzamy w ten sposób własnym dzieciom. Na ten temat powiedziano już sporo i napisano wiele prac. Myślę jednak, że przy okazji tej publikacji muszę o tym wspomnieć.
Upadek, porażka, konflikty — są to nieodłączne elementy towarzyszące rozwojowi. Na tym opiera się progres. Jeśli nie pozwolimy dziecku radzić sobie z trudnościami, jeśli będziemy usuwać przed nim przeszkody lub prowadzić je za rękę, nie nauczy się, jak sobie z nimi radzić. Dlatego wsparcie rodziców nie może być opacznie rozumiane jako otoczenie dziecka parasolem ochronnym. Zastanawiam się, ile znanych mi, skądinąd bardzo kochających swoje pociechy matek, byłoby w stanie zachować się jak Aretha…
Myślę, że ta kwestia jest dość oczywista i pewnie większość rodziców i opiekunów przyzna mi rację. Jednakże łatwo jest o tym zapomnieć, gdy na treningu oglądamy naszego małego piłkarza leżącego na murawie, zwijającego się z bólu i zalanego łzami. Zanim jednak wyskoczysz z trybun na ratunek dziecku, pomyśl, czy czasem ten „okrutny, bezduszny trener”, pozwalając na kontynuowanie gry, nie ma na celu dobra zawodnika…
Jako trener na pierwszych zajęciach z młodymi zawodnikami uczulam matki i ojców, że tak naprawdę najlepszym trenerem dla młodego zawodnika jest rodzic. Co więcej, podejście rodziców może być świetnym wskaźnikiem przy dokonywaniu ocen potencjału sportowca i rokowań dotyczących jego kariery.
W ramach naboru do szkoły muzycznej East Helsinki Music Institute rodzic przyszłego muzyka musi odpowiedzieć na pytanie: czy jesteś gotów poświęcić od godziny do półtorej codziennie przez następne pięć lat na naukę twojego dziecka w domu? Geza Szilvay, założyciel szkoły, wierzy bowiem, że zaangażowanie rodziców jest dużo lepszym wskaźnikiem możliwości dziecka niż jakakolwiek cecha jego samego.Dzieje się tak dlatego, że niezależnie od tego, jak dobre jest twoje dziecko w dowolnej dziedzinie, bez wsparcia rodziny trudno będzie mu osiągnąć sukces.
Na znaczeniu otoczenia właśnie w życiu wybitnych sportowców skupimy się w kolejnej części.
Warto zapamiętać
• Twoje dziecko może mieć pewne predyspozycje, jednak nie jest to jednoznaczne z talentem. Co więcej, brak tych predyspozycji nie czyni go przegranym na starcie.
• Złożoność sportu, jakim jest piłka nożna, pozwala zawodnikom kompensować niedostatki genetyczne. Słaby sprinter może wyróżniać się precyzją podań i techniką.
• Przekonanie o wyższości wrodzonych atrybutów może być zabójcze dla rozwoju twojego dziecka. Nie pozwól, by myślało, że można osiągnąć mistrzostwo bez treningu. Chwal za pracę — wysiłek włożony w trening.
• Doświadczenie poprzedza pasję. Twoje dziecko nie jest w stanie samo zdecydować, w której dziedzinie chce się ćwiczyć. Gdy pozostawisz mu zupełną swobodę decyzji, równie dobrze może wybrać spędzanie całych dni na graniu na konsoli.
• Rodzic musi inspirować i wspierać poprzez stworzenie możliwości rozwoju. Nie oznacza to, że masz rozwiązywać problemy swojego dziecka, by uchronić je przed porażką.
Przede wszystkim nie pozwól mu się poddać.
Bibliografia
[Ronaldo Fenômeno Started His Career in Futsal], Reddit.com, 11 czerwca 2017, www.reddit.com/r/soccer/ comments/6glbyi/ronaldo_fenômeno_ started_his_career _in_futsal_and/ (data dostępu: 6 czerwca 2019).
2007 World Championships, Mens High Jump, YouTube.com, 14 marca 2009, www.youtube.com/watch?v=SNFwJdk9dKU (data dostępu: 6 czerwca 2019).
Agassi Andre, Open: an Autobiography, New York: A. A. Knopf, 2015.
Ankersen Rasmus, The Gold Mine Effect: Crack the Secrets of High Performance, London: Icon Books, 2012.
Bergkamp Dennis, David Winner, Moja historia: autobiografia, tłum. Piotr Borman, Marcin Jedynak, Magdalena Kochanowska, Warszawa: Olé — Grupa Wydawnicza Foksal, 2014.
Bloom Benjamin S., Lauren A. Sosniak, Developing Talent in Young People, New York: Ballentine Books, 1985.
Borg René, Article: All about the Achilles (Tendon)?, ChampionsEverywhere.com, 19 stycznia 2014, www.championseverywhere.com/article-all-about-the-achilles-tendon/ (data dostępu: 29 września 2016).
Chu Lenora, Little Soldiers: An American Boy, a Chinese School, and the Global Race to Achieve, London: Piatkus, 2017.
Diaz Francisco Javier, David Villa: napastnik, który przeszedł do historii, tłum. Joanna Kowalczyk, Warszawa: Wydawnictwo RM, 2015.
Doyle John R., Paul A. Bottomley, Relative Age Effect in Elite Soccer: More Early-Born Players, but No Better Valued, and No Paragon Clubs or Countries, „Plos One” 2018, Vol. 13, No. 2, doi:10.1371/journal. pone.0192209 (data dostępu: 6 czerwca 2019).
Dweck Carol S, Mindset: Changing the Way You Think to Fulfil Your Potential, London: Little Brown Book Company, 2012.
Dweck Carol S., Self-Theories: Their Role in Motivation, Personality, and Development, London: Routledge, 2016.
Epstein David J., The Sports Gene: Talent, Practice and the Truth about Success, London: Yellow Jersey Press, 2014.
Forbes Cathy, Polgar Sisters: Training or Genius?, New York: Henry Holt, 1992.
Freddy Adu, Biography.com, 2 kwietnia 2014, www.biography.com/people/freddy-adu-21292699 (data dostępu: 2 kwietnia 2014).
Grohol John M., The Relative Age Effect in Sports: It’s Complicated, PsychCentral.com, 8 lipca 2018, www.psychcentral.com/blog/the-relative-age-effect-in-sports-its-complicated/ (data dostępu: 6 czerwca 2019).
Lazenby Roland, Michael Jordan: życie, tłum. Michał Rutkowski, Kraków: Wydawnictwo Sine Qua Non, 2015.
Lombardo Michael, Robert Deaner, Practice Does Not Make Perfect: Elite Sprinters Destroy Myth That Athletes Made, Not Born, GeneticLiteracyProject.org, 8 lipca 2014, www.geneticliteracyproject.org/2014/07/08/practice-does-not-make-perfect-elite-sprinters-destroy-10-year-rule-myth-that-athletes-made-not-born/ (data dostępu: 12 stycznia 2018).
Olkowicz Łukasz, Piotr Wołosik, Lewy: jak został królem, Warszawa: Ringier Axel Springer Polska, 2016.
SCHolm.com, www.scholm.com/engstart.htm (data dostępu: 21 lutego 2019).
Syed Mathew, Bounce: Beckham, Serena, Mozart and the Science of Success, London: Fourth Estate, 2011.
Tucker Ross, The Matthew Effect, SportsScientists.com, 5 stycznia 2009, www.sportsscientists.com/2009/01/the-matthew-effect/ (data dostępu: 11 kwietnia 2017).
UEFA Direct 162 — out now, UEFA.com, 14 listopada 2016, www.uefa.com/insideuefa/about-uefa/news/newsid=2422352.html, s. 17 (data dostępu: 6 czerwca 2019).
Utracone pokolenie mistrzów. Co stało się ze złotą kadrą Globisza, PrzeglądSportowy.pl, 29 lipca 2014, www.przegladsportowy.pl/pilka-nozna/lotto-ekstraklasa/utracone-pokolenie-mistrzow-co-stalo-sie-ze-zlota-kadra-globisza/npbvlyg (data dostępu: 6 czerwca 2019).
Część II: Środowisko
Rozdział I: Dzieci z wolnego wybiegu
I wydaje się, że jedyną rzeczą, z jakiej ci rodzice nie zdają sobie sprawy, jest to, że największym ryzykiem może być to, że próbują wychować dziecko, które nigdy nie doświadczyło ryzyka. — Lenore Skenazy
Ten rozdział jest o zgubnym wpływie nadopiekuńczego społeczeństwa oraz problemach wynikających z przyrostu legislacji związanej z BHP, ale przede wszystkim — o wchodzeniu na drzewa.
Gdyby za czasów mojego dzieciństwa istniały rozgrywki we wspinaczce na korony drzew, myślę, że wraz z braćmi i kolegami z sąsiedztwa na pewno tworzylibyśmy utalentowaną drużynę. Zanim zmieniliśmy pobliską łąkę w boisko piłkarskie, naszym miejscem zabaw był las. Całe dnie potrafiliśmy spędzić na podchodach, budowaniu szałasów, konstrukcji łuków i szukaniu najwyższych drzew do wspinaczki. Ciężko było nas namówić na pozostanie w domu, a szlaban na wyjście był najdotkliwszą karą (zgoła inaczej prezentuje się to teraz w wielu domach, prawda?).
Raczej nietrudno wyobrazić sobie, jak wygląda ośmiolatek po całym dniu spędzonym na łonie natury: zadrapania, siniaki, wszechobecna, niedająca się łatwo zmyć żywica — wszystko to było na porządku dziennym. Drobne krwawienia czy rozległe siniaki nie budziły też u rodziców większego zmartwienia i często, gdy któryś z nas wracał nieco bardziej „umęczony”, słyszeliśmy po prostu: Co tym razem? Znowu spadłeś z drzewa?.
Dziś, pracując na co dzień jako nauczyciel w jednej z brytyjskich szkół, zastanawiam się, jak na taki widok zareagowałby pracownik oświaty. W zasadzie nie ma nad czym rozmyślać, gdyż procedura jest ściśle ustalona. W pierwszej kolejności ten, kto dostrzeże takie ślady, musi przesłać raport do osoby zwanej child protection officer. Ten następnie wzywa dziecko na rozmowę. Standardowe pytania: Jak się czujesz? Skąd te rany? Z kim mieszkasz? Kto przychodzi do domu? Z kim zostajesz w mieszkaniu, jeżeli tata i mama pracują? Po wstępnym przesłuchaniu kolejny etap to rozmowa z rodzicami. Jeśli osoba prowadząca wywiad będzie miała jakiekolwiek wątpliwości, sprawa zostanie przekazana opiece społecznej, a to już w skrajnych przypadkach może skutkować utratą dzieci.
Regulacje health and safety rozrastają się na niespotykaną wcześniej skalę. Wszystko po to, aby wyeliminować jakiekolwiek potencjalne zagrożenie dla zdrowia czy życia dzieci, ale także i dorosłych. Gdy jakaś propozycja zmian w przepisach ubrana jest zgrabnie w slogany związane z bezpieczeństwem, nikt nie odważy się zaprotestować. Prowadzi to do tego, że w Zjednoczonym Królestwie funkcjonują przepisy takie jak:
— Zakaz kupowania nożyczek i noży bez okazania dowodu tożsamości.
— Zakaz gry w piłkę na oszronionych boiskach.
— Zakaz pościgu za przestępcą uciekającym na motorze bez kasku.
W przypadku dzieci idealna dla legislatora wydaje się sytuacja, gdy są one cały czas w domu bądź w klasie, z daleka od jakichkolwiek zagrożeń i niebezpieczeństw. Ilość procedur oraz dokumentów, które trzeba wypełnić, skutecznie odstrasza nauczycieli od organizowania szkolnych wycieczek. Unikanie zagrożeń stało się regułą, a co gorsze — wręcz wymogiem stawianym przez opiekunów. Nie zastanawiamy się nad konsekwencjami takiego podejścia, a te mogą być poważne.
W ten sposób nie tylko hamujemy u dzieci naturalną potrzebę eksploracji, szukania przygód czy dziecięcą potrzebę poznawania otaczającego je świata. Co ważniejsze, tracą one możliwość wykształcenia w sobie jednego z najistotniejszych życiowych atrybutów — samodzielności. Dziecko trzymane z dala od zagrożeń nie uczy się, jak sobie z nimi radzić, a co gorsza — oczekuje, że ktoś inny będzie przed nim te zagrożenia usuwał.
Paradoksalnie, jak zauważa to Lenore Skenazy w swojej książce, postęp technologiczny wcale nie sprawia, że czujemy się mniej zatroskani o swoje dzieci. Mimo wszechobecnej technologii zaprojektowanej i stworzonej właśnie po to, by zaspokajać nasze potrzeby bezpieczeństwa, być może jest wręcz przeciwnie. Dajemy swoim dzieciom telefony, mówiąc, że w nagłych przypadkach mogą się z nami kontaktować. W rzeczywistości jednak oczekujemy od nich meldunku zaraz po skończonej lekcji śpiewu z informacją, czy zdąży na wcześniejszy autobus i oczywiście o której godzinie będzie w domu. Nasze mamy nie miały takiej możliwości, wypuszczały nas wyposażonych jedynie w zdrowy rozsądek, same zostając z wiarą i z przekonaniem, że poradzimy sobie nawet w trudnej sytuacji. Kilkuminutowe spóźnienie nie skutkowało u nich atakiem paniki, a w głowie nie pojawiały się od razu najczarniejsze wizje, do żywego przypominające odcinek programu 997 z dnia poprzedniego.Zwykliśmy usprawiedliwiać swoją nadopiekuńczość stwierdzeniem, że żyjemy w niebezpiecznych czasach. Czy jest to jednak uzasadnione? Czy w latach 80. i 90. było bezpieczniej? Również istniały samochody (co więcej, były one wyposażone w mniej systemów dbających o bezpieczeństwo niż te produkowane obecnie). W gazetach, tak jak i dziś, można było przeczytać o makabrycznych zbrodniach, a ulica wcale nie była dużo przyjaźniejszym dla dzieci środowiskiem niż obecnie.
Według danych Eurostatu przestępczość w Unii Europejskiej, w tym Wielkiej Brytanii i Polsce, regularnie spada. Nie przekłada się to jednak na wzrost naszego poczucia bezpieczeństwa. Dodatkowo mając do dyspozycji coraz to bardziej zaawansowaną technologię, telefony, nawigację, lokalizatory, wcale nie czujemy się spokojniejsi o nasze pociechy. Tym, co faktycznie uległo zmianie, jest udział mediów w kreowaniu obrazu rzeczywistości. Ilość informacji, jaką jesteśmy zalewani, głównie dzięki rozwojowi nowych mediów, jest przytłaczająca. Nowe informacje do tego stopnia bombardują nas każdego dnia, że koncerny medialne muszą walczyć o naszą uwagę jak o cenne, ograniczone zasoby złota czy nafty.
Gdyby uznać, że świat wygląda tak, jak nam to przedstawia prasa, internet czy telewizja, na znaczną część rzeczywistości składałyby się konflikty, morderstwa i inne zbrodnie. Tymczasem jest zupełnie inaczej. Ludzie są na ogół dobrzy, a świat jest bezpieczny i nawet statystycznie przestępstw czy wypadków doświadczamy w realnym życiu sporadycznie. Gdyby nasz dzień miał odzwierciedlać treść głównego wydania wiadomości, to przynajmniej w jednej trzeciej musiałby składać się z wypadków, kradzieży lub innego rodzaju przestępstw. Świat z telewizji jest dziwaczny. To rzeczywistość, w której najmniej realne scenariusze otrzymują najwięcej uwagi.